[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ulrich przyglądał się niedokończonej budowli. I sam nie wiedział co o niej myśleć. Wieża robiła wrażenie – krasnoludy na pewno znały się na swojej robocie. Ale nie zmienia to faktu, że wciąż jest niedokończona. De Maar krótko wyraził swój podziw dla kunsztu budowniczych, po czym w końcu pozwolono im się czymś pożywić. Gildiril w międzyczasie gdzieś zniknął, nie wiedzieć czemu...
Ulrich poczuł coś na kształt ulgi, gdy pierwszy raz od pewnego czasu, układał się do snu na stałym lądzie. Barka to przydatny środek transportu, ale chyba nie dla rajtara. Zapadł w lekki sen, gdy nagle usłyszał wystrzał. Poczuł szturchnięcie – to chyba Gunter, ale Ulrich nie był do końca pewien – i pospiesznie zebrał się z ziemi. Szybko chwycił szpadę leżącą tuż obok i pospieszył za olbrzymem. Nocne strzały na barce, gdzie zostali tylko Luca i Castinaa nie oznaczały nic dobrego. "No, chyba że to tylko Luca się wygłupia…"
Nie wygłupiał się. Zamiast tego na barce znajdowało się jakieś wielkie, włochate „coś.” I to „coś” właśnie dobierało się do towarzyszy Ulricha! Rajtar był w tym momencie za daleko, aby cokolwiek zdziałać. Pistolet został w obozie, razem z resztą rzeczy, poza tym mógłby przypadkiem zranić Tileańczyków. De Maar wyszarpnął szpadę z pochwy i ruszył biegiem w kierunku barki. Widział jak Gunter próbuje ściągnąć na siebie uwagę stwora. Rajtar zbliżył się do barki trochę bardziej, aby intruz dobrze go widział i przygotował się do obrony. To coś mogło mu jednym uderzeniem połamać kości. „No, zejdź tylko z tej barki sk***synu, zejdź a zobaczysz…”
- No chodź tutaj kreaturo! - powiedział głośno. "Zapowiada się godny przeciwnik!"
Ulrich przyglądał się niedokończonej budowli. I sam nie wiedział co o niej myśleć. Wieża robiła wrażenie – krasnoludy na pewno znały się na swojej robocie. Ale nie zmienia to faktu, że wciąż jest niedokończona. De Maar krótko wyraził swój podziw dla kunsztu budowniczych, po czym w końcu pozwolono im się czymś pożywić. Gildiril w międzyczasie gdzieś zniknął, nie wiedzieć czemu...
Ulrich poczuł coś na kształt ulgi, gdy pierwszy raz od pewnego czasu, układał się do snu na stałym lądzie. Barka to przydatny środek transportu, ale chyba nie dla rajtara. Zapadł w lekki sen, gdy nagle usłyszał wystrzał. Poczuł szturchnięcie – to chyba Gunter, ale Ulrich nie był do końca pewien – i pospiesznie zebrał się z ziemi. Szybko chwycił szpadę leżącą tuż obok i pospieszył za olbrzymem. Nocne strzały na barce, gdzie zostali tylko Luca i Castinaa nie oznaczały nic dobrego. "No, chyba że to tylko Luca się wygłupia…"
Nie wygłupiał się. Zamiast tego na barce znajdowało się jakieś wielkie, włochate „coś.” I to „coś” właśnie dobierało się do towarzyszy Ulricha! Rajtar był w tym momencie za daleko, aby cokolwiek zdziałać. Pistolet został w obozie, razem z resztą rzeczy, poza tym mógłby przypadkiem zranić Tileańczyków. De Maar wyszarpnął szpadę z pochwy i ruszył biegiem w kierunku barki. Widział jak Gunter próbuje ściągnąć na siebie uwagę stwora. Rajtar zbliżył się do barki trochę bardziej, aby intruz dobrze go widział i przygotował się do obrony. To coś mogło mu jednym uderzeniem połamać kości. „No, zejdź tylko z tej barki sk***synu, zejdź a zobaczysz…”
- No chodź tutaj kreaturo! - powiedział głośno. "Zapowiada się godny przeciwnik!"
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Elf kiwał nieznacznie głową, jakby licząc, że to potakiwanie uspokoi krasnoluda. Przecież nie chciał, żeby ten knypek padł im tutaj na zawał, musieliby go wtedy pewnie pogrzebać. A Gildiril nie miał do tego nastroju - nawet, jeśli miałby grzebać khazada. Zaskoczyło go, jak te małe bestie łatwo pakują się w kłopoty... I to nie byle jakie, skoro tak im to napsuło krwi.
Po wstępnych "przyjemnościach" elf obrócił się na pięcie i ruszył w stronę barki. Chrzanić krasnoludy, niech się martwią o te swoje przeklęte machiny... Niech sobie robią, co chcą. Potok siarczystych przekleństw pod adresem khazadów przerwał dźwięk, który usłyszał Gildiril. Konie... Ledwie dosłyszalne, ale źródło nie powinno być trudne do zlokalizowania. Elf ruszył tym tropem i znalazł. Było ciemno jak cholera, ale wśród dwójki "obozowiczów" rozpoznał jednego z ludzi, którzy śledzili drużynę.
Gildiril rozważył szybko wszystkie możliwości. Gdzieś w oddali rozległ się odgłos wystrzału. Nie poleci przecież po resztę, czuł, że pewnie mają swoje kłopoty. Zabić? To zbyt dużo strata... "Raz kozie śmierć" pomyślał i ruszył. Powoli, ostrożnie, zaczął skradać się w kierunku draba, który nie stał. Delikatnie stawiał kroki, starając się nie wzbudzić czujności koni i zajść mężczyznę od tyłu (o ile to możliwe). Bezszelestnie wyciągnął miecz i gdy podszedł na odpowiednią odległość uderzył go rękojeścią miecza, tak by ogłuszyć, a nie zabić. Teraz szybko trzeba się uporać z drugim... Z żywych będzie więcej pożytku, niż z martwych.
Elf kiwał nieznacznie głową, jakby licząc, że to potakiwanie uspokoi krasnoluda. Przecież nie chciał, żeby ten knypek padł im tutaj na zawał, musieliby go wtedy pewnie pogrzebać. A Gildiril nie miał do tego nastroju - nawet, jeśli miałby grzebać khazada. Zaskoczyło go, jak te małe bestie łatwo pakują się w kłopoty... I to nie byle jakie, skoro tak im to napsuło krwi.
Po wstępnych "przyjemnościach" elf obrócił się na pięcie i ruszył w stronę barki. Chrzanić krasnoludy, niech się martwią o te swoje przeklęte machiny... Niech sobie robią, co chcą. Potok siarczystych przekleństw pod adresem khazadów przerwał dźwięk, który usłyszał Gildiril. Konie... Ledwie dosłyszalne, ale źródło nie powinno być trudne do zlokalizowania. Elf ruszył tym tropem i znalazł. Było ciemno jak cholera, ale wśród dwójki "obozowiczów" rozpoznał jednego z ludzi, którzy śledzili drużynę.
Gildiril rozważył szybko wszystkie możliwości. Gdzieś w oddali rozległ się odgłos wystrzału. Nie poleci przecież po resztę, czuł, że pewnie mają swoje kłopoty. Zabić? To zbyt dużo strata... "Raz kozie śmierć" pomyślał i ruszył. Powoli, ostrożnie, zaczął skradać się w kierunku draba, który nie stał. Delikatnie stawiał kroki, starając się nie wzbudzić czujności koni i zajść mężczyznę od tyłu (o ile to możliwe). Bezszelestnie wyciągnął miecz i gdy podszedł na odpowiednią odległość uderzył go rękojeścią miecza, tak by ogłuszyć, a nie zabić. Teraz szybko trzeba się uporać z drugim... Z żywych będzie więcej pożytku, niż z martwych.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ravandil
Co tu dużo mówić, żaden z tych dwóch ludzi nie był wytrawnym wojownikiem. Pierwszego udało ci się podejść bez problemu i gdy zdzieliłeś go rękojeścią miecza padł na ziemię. Narobił jednak przy tym trochę hałasu i drugi z mężczyzn zerwał się szybko na nogi dobywając miecza – wyglądało na to, że nie spał tak kamiennym snem jak ci się wydawało. Chwilę mierzyliście się wzrokiem. Potem on zaatakował. Jeden twój blok, jeden celny cios i drugi typ padł na ziemię z krwawą dziurą w brzuchu. Cóż, sam się prosił. Konie zarżały, gdy podszedłeś do nieprzytomnego i martwego. Nie mieli przy sobie wiele, jak się szybko okazało. Racje, miecze, jakieś noże, trochę Karlów, ekwipunek podróżny. Ledwie jedną notkę, której jednak nie mogłeś odczytać przy braku światła. A sami ludzie odpowiadali rysopisowi z Delberz, chociaż różnili się nieco, zniknęły wąsy jednego, a włosy drugiego okazały się krótsze niż mówiono. Ale to byli ci co was śledzili i nasłali wcześniej oprychów. W oddali rozległ się kolejny huk wystrzału. Wiedziałeś, że to Orlandoni.
Na barce
Wszystko rozgrywało się wręcz błyskawicznie. Kula z drugiego pistoletu Orlandoniego zaledwie musnęła bark, nie czyniąc tej bestii najwyraźniej żadnej szkody. Gunter dopadł kamienia i rzucił w kierunku stwora. Ta odwróciła się z rykiem ruszając na Golema. W tej samej chwili pojawił się między nimi Ulrich, lecz to, co zrobił, musiało skończyć się tym, czym się skończyło. Zaatakował, lecz zdążył wbić swoją szpadę tylko dwa razy, zanim potężny cios wielką łapą odrzucił go na ścianę. Głowa uderzyła w belki a sam rajtar stracił przytomność.
Nim Golem zdążył dobyć swej okutej pałki, bestia już wyprowadzała morderczy cios. Dzięki refleksowi, wielkie szpony drasnęły reketera jedynie w ramię, w tym samym czasie Castinaa dobyła swych śmiercionośnych sztyletów i cisnęła we włochate plecy stwora. Weszły wszystkie trzy na pół długości ostrza. Potwór warknął aż zjeżyły wam się włosy na głowach. Powolnym krokiem zbliżał się do zabójczyni, podczas gdy obok Luca ładował nerwowo swoje pistolety. Golem dobył wreszcie swej broni i zaszarżował na wlokącą się po pokładzie bestię. Mimo ran stwór zdążył zrobić unik, a broń wbiła się w deski pokładu. Gdy Gunter próbował wydobyć pałkę, stwór nie zwolnił kierując się ku Tileańczykom. Wtedy rozległ się huk. Kule pistoletowe trafiły, Luca zaś tylko przez chwilkę cieszył się swym sukcesem, mimo straty jednego policzka i sporej części uda, stwór zacharczał i ruszył wprost na niego.
Orlandoni tego się nie spodziewał. Szarpał się chwilę szaleńczo z rapierem, lecz przeciwnik był coraz bliżej! Pazury na dłoni, którą jeszcze zachował nadal spływały krwią.
- Padnij!
Rozkazujący głos Castinyy sprawił, że nie myśląc padł na deski pokładu. Tuż nad nim przeleciały z furkotem kolejne dwa sztylety, trafiając w paskudny łeb i odrzucając bestię. Żyła jeszcze! Lecz wtedy dopadł do niej Gunter rąbiąc niemal na kawałki.
Wreszcie była martwa. W świetle księżyców dostrzegliście, że bestia to jakaś groteskowa krzyżówka jaszczurki, szczura i człowieka. Czerwono-czarna plama krwi na pokładzie stawała się coraz większa.
Co tu dużo mówić, żaden z tych dwóch ludzi nie był wytrawnym wojownikiem. Pierwszego udało ci się podejść bez problemu i gdy zdzieliłeś go rękojeścią miecza padł na ziemię. Narobił jednak przy tym trochę hałasu i drugi z mężczyzn zerwał się szybko na nogi dobywając miecza – wyglądało na to, że nie spał tak kamiennym snem jak ci się wydawało. Chwilę mierzyliście się wzrokiem. Potem on zaatakował. Jeden twój blok, jeden celny cios i drugi typ padł na ziemię z krwawą dziurą w brzuchu. Cóż, sam się prosił. Konie zarżały, gdy podszedłeś do nieprzytomnego i martwego. Nie mieli przy sobie wiele, jak się szybko okazało. Racje, miecze, jakieś noże, trochę Karlów, ekwipunek podróżny. Ledwie jedną notkę, której jednak nie mogłeś odczytać przy braku światła. A sami ludzie odpowiadali rysopisowi z Delberz, chociaż różnili się nieco, zniknęły wąsy jednego, a włosy drugiego okazały się krótsze niż mówiono. Ale to byli ci co was śledzili i nasłali wcześniej oprychów. W oddali rozległ się kolejny huk wystrzału. Wiedziałeś, że to Orlandoni.
Na barce
Wszystko rozgrywało się wręcz błyskawicznie. Kula z drugiego pistoletu Orlandoniego zaledwie musnęła bark, nie czyniąc tej bestii najwyraźniej żadnej szkody. Gunter dopadł kamienia i rzucił w kierunku stwora. Ta odwróciła się z rykiem ruszając na Golema. W tej samej chwili pojawił się między nimi Ulrich, lecz to, co zrobił, musiało skończyć się tym, czym się skończyło. Zaatakował, lecz zdążył wbić swoją szpadę tylko dwa razy, zanim potężny cios wielką łapą odrzucił go na ścianę. Głowa uderzyła w belki a sam rajtar stracił przytomność.
Nim Golem zdążył dobyć swej okutej pałki, bestia już wyprowadzała morderczy cios. Dzięki refleksowi, wielkie szpony drasnęły reketera jedynie w ramię, w tym samym czasie Castinaa dobyła swych śmiercionośnych sztyletów i cisnęła we włochate plecy stwora. Weszły wszystkie trzy na pół długości ostrza. Potwór warknął aż zjeżyły wam się włosy na głowach. Powolnym krokiem zbliżał się do zabójczyni, podczas gdy obok Luca ładował nerwowo swoje pistolety. Golem dobył wreszcie swej broni i zaszarżował na wlokącą się po pokładzie bestię. Mimo ran stwór zdążył zrobić unik, a broń wbiła się w deski pokładu. Gdy Gunter próbował wydobyć pałkę, stwór nie zwolnił kierując się ku Tileańczykom. Wtedy rozległ się huk. Kule pistoletowe trafiły, Luca zaś tylko przez chwilkę cieszył się swym sukcesem, mimo straty jednego policzka i sporej części uda, stwór zacharczał i ruszył wprost na niego.
Orlandoni tego się nie spodziewał. Szarpał się chwilę szaleńczo z rapierem, lecz przeciwnik był coraz bliżej! Pazury na dłoni, którą jeszcze zachował nadal spływały krwią.
- Padnij!
Rozkazujący głos Castinyy sprawił, że nie myśląc padł na deski pokładu. Tuż nad nim przeleciały z furkotem kolejne dwa sztylety, trafiając w paskudny łeb i odrzucając bestię. Żyła jeszcze! Lecz wtedy dopadł do niej Gunter rąbiąc niemal na kawałki.
Wreszcie była martwa. W świetle księżyców dostrzegliście, że bestia to jakaś groteskowa krzyżówka jaszczurki, szczura i człowieka. Czerwono-czarna plama krwi na pokładzie stawała się coraz większa.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa i Luca
- Ja tego sprzątać nie będę. – Luca uśmiechając się pod nosem wskazał palcem na powiększającą się plamę krwi na pokładzie. W środku jednak wciąż był spięty, a serce waliło jak oszalałe - Wszyscy cali?! - zapytał. Podszedł do Castinyy, chwycił ją za ramiona i pocałował delikatnie.
- Jesteś cała, kochanie? - zapytał z przejęciem w głosie, lustrując ją wzrokiem i sprawdzając czy aby nie jest ranna. - Uratowałaś mi życie, jestem twoim dłużnikiem do końca życia. No, przynajmniej do czasu, aż się zrewanżuję. – uśmiechnął się krzywo. - Sprawdzisz rany Golema i Ulricha?
Castinaa skinęła twierdząco głową. Upewniwszy się, że przyszłemu mężowi już nic nie zagraża, ani żadna śmiercionośna rana nie wytacza z jego ciała drogocennej krwi, zabójczyni podeszła do Golema. Wyglądało na to, iż siły Chaosu nie są w stanie poważnie zaszkodzić wielkoludowi, więc jedynie poklepała go po ramieniu, uśmiechając się nieznacznie i poszła dalej. Stanęła nad ciałem bestii, chwilę się szarpała ze stworem, w końcu wydobyła z martwego ciała swoje ostrza. Przecież nie mogła sobie pozwolić na gubienie broni! Starała się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, jednak nikłe światło księżyca oświetlało jej trzęsące się ze strachu dłonie oraz uginające się pod ciężarem zabójczyni kolana.
Luca rozejrzał się po barce. Nawet w nocy, w świetle księżyca można było dostrzec tu i ówdzie wielkie plamy krwi, jedną największą w miejscu gdzie leżała bestia. Pokiwał głową i westchnął.
- I znowu nam się burdel na pokładzie zrobił.
- Panowie, wywalcie to ścierwo z naszego pokładu, byle daleko od barki. Nie chcemy, by kolejne stwory zwabił tu zapach krwi, prawda? - poleciła mężczyznom. - Zobaczę, co z naszym towarzyszem.
To mówiąc udała się do nieprzytomnego rajtara. Tileańczyk skinął głową i podszedł do Guntera.
- Rusz się wielkoludzie. – spojrzał na Golema chowając pistolety. - Trzeba wrzucić to coś do rzeki.
Kupiec nie spodziewał się ataku, tym bardziej na barce! Podszedł do stwora, nie przyglądał mu się zbyt długo. Zresztą, Gunter tak go zmasakrował że nie było na co się przyglądać. Chwycił wraz z olbrzymem rozbite truchło, rozbujali je dobrze po czym wrzucili do rzeki, jak najdalej od barki. Orlandoni z wyraźnym grymasem na twarzy wytarł ręce, po czym spojrzał po towarzyszach.
- Nie wiem jak wy, ale moim zdaniem ten stwór ma związek z tą dziwą wieżą. Kto wie, może to jakiś strażnik? Co sądzicie? I co z naszym pięknym szlachetką?- spytał spoglądając na rajtara i pomagającą mu Castinęę. - Od tej pory powinniśmy trzymać się razem.
- Ja tego sprzątać nie będę. – Luca uśmiechając się pod nosem wskazał palcem na powiększającą się plamę krwi na pokładzie. W środku jednak wciąż był spięty, a serce waliło jak oszalałe - Wszyscy cali?! - zapytał. Podszedł do Castinyy, chwycił ją za ramiona i pocałował delikatnie.
- Jesteś cała, kochanie? - zapytał z przejęciem w głosie, lustrując ją wzrokiem i sprawdzając czy aby nie jest ranna. - Uratowałaś mi życie, jestem twoim dłużnikiem do końca życia. No, przynajmniej do czasu, aż się zrewanżuję. – uśmiechnął się krzywo. - Sprawdzisz rany Golema i Ulricha?
Castinaa skinęła twierdząco głową. Upewniwszy się, że przyszłemu mężowi już nic nie zagraża, ani żadna śmiercionośna rana nie wytacza z jego ciała drogocennej krwi, zabójczyni podeszła do Golema. Wyglądało na to, iż siły Chaosu nie są w stanie poważnie zaszkodzić wielkoludowi, więc jedynie poklepała go po ramieniu, uśmiechając się nieznacznie i poszła dalej. Stanęła nad ciałem bestii, chwilę się szarpała ze stworem, w końcu wydobyła z martwego ciała swoje ostrza. Przecież nie mogła sobie pozwolić na gubienie broni! Starała się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, jednak nikłe światło księżyca oświetlało jej trzęsące się ze strachu dłonie oraz uginające się pod ciężarem zabójczyni kolana.
Luca rozejrzał się po barce. Nawet w nocy, w świetle księżyca można było dostrzec tu i ówdzie wielkie plamy krwi, jedną największą w miejscu gdzie leżała bestia. Pokiwał głową i westchnął.
- I znowu nam się burdel na pokładzie zrobił.
- Panowie, wywalcie to ścierwo z naszego pokładu, byle daleko od barki. Nie chcemy, by kolejne stwory zwabił tu zapach krwi, prawda? - poleciła mężczyznom. - Zobaczę, co z naszym towarzyszem.
To mówiąc udała się do nieprzytomnego rajtara. Tileańczyk skinął głową i podszedł do Guntera.
- Rusz się wielkoludzie. – spojrzał na Golema chowając pistolety. - Trzeba wrzucić to coś do rzeki.
Kupiec nie spodziewał się ataku, tym bardziej na barce! Podszedł do stwora, nie przyglądał mu się zbyt długo. Zresztą, Gunter tak go zmasakrował że nie było na co się przyglądać. Chwycił wraz z olbrzymem rozbite truchło, rozbujali je dobrze po czym wrzucili do rzeki, jak najdalej od barki. Orlandoni z wyraźnym grymasem na twarzy wytarł ręce, po czym spojrzał po towarzyszach.
- Nie wiem jak wy, ale moim zdaniem ten stwór ma związek z tą dziwą wieżą. Kto wie, może to jakiś strażnik? Co sądzicie? I co z naszym pięknym szlachetką?- spytał spoglądając na rajtara i pomagającą mu Castinęę. - Od tej pory powinniśmy trzymać się razem.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
De Maar poczuł uderzenie. Ba! Trzeba by być nie lada osiłkiem, żeby takiego ciosu NIE poczuć! Dość powiedzieć, że głowa rajtara przez jakiś czas będzie bolała – i to nie tylko po większej dawce alkoholu.
Po dłuższej chwili z trudem otworzył oczy.
- Psiajucha… - mruknął, niezgrabnie gramoląc się z ziemi, lecz – nie wiedzieć czemu - jego wysiłki powstrzymała Castinaa. Postanowił więc chwilowo pozostać w pozycji siedzącej. Dotknął ręką tyłu swojej głowy i syknął jak oparzony. Będzie guz. A raczej „blizna do kolekcji,” jak mawiał wuj. Szlachcic próbował skupić wzrok w jednym miejscu.
- Co to było do cholery? Widzę, że wystarczy zostawić was na chwilę, a zaraz coś nabroicie… - powiedział do Tileańczyków i spróbował się uśmiechnąć. Niestety nie wyszło.
- Olbrzymie, możesz? – odezwał się chwilę później, gdy próbował podnieść się z ziemi. – To coś nie żyje, tak? Wybaczcie – przed chwilą postanowiłem uciąć sobie drzemkę – zaśmiał się sztucznie, bo Ulrich zdecydowanie nie lubił zostawiać walki innym. „Dałem się załatwić jak dziecko” myślał – Tak czy inaczej, myślę, że w obozie będzie spokojniej niż tu. Gdzie mój miecz? – rozejrzał się i znalazł, bo oręż leżał nieopodal. Musiał wypaść mu przy uderzeniu.
- A skoro jesteśmy przy trzymaniu się razem… Ktoś wie gdzie jest Gildiril?
De Maar poczuł uderzenie. Ba! Trzeba by być nie lada osiłkiem, żeby takiego ciosu NIE poczuć! Dość powiedzieć, że głowa rajtara przez jakiś czas będzie bolała – i to nie tylko po większej dawce alkoholu.
Po dłuższej chwili z trudem otworzył oczy.
- Psiajucha… - mruknął, niezgrabnie gramoląc się z ziemi, lecz – nie wiedzieć czemu - jego wysiłki powstrzymała Castinaa. Postanowił więc chwilowo pozostać w pozycji siedzącej. Dotknął ręką tyłu swojej głowy i syknął jak oparzony. Będzie guz. A raczej „blizna do kolekcji,” jak mawiał wuj. Szlachcic próbował skupić wzrok w jednym miejscu.
- Co to było do cholery? Widzę, że wystarczy zostawić was na chwilę, a zaraz coś nabroicie… - powiedział do Tileańczyków i spróbował się uśmiechnąć. Niestety nie wyszło.
- Olbrzymie, możesz? – odezwał się chwilę później, gdy próbował podnieść się z ziemi. – To coś nie żyje, tak? Wybaczcie – przed chwilą postanowiłem uciąć sobie drzemkę – zaśmiał się sztucznie, bo Ulrich zdecydowanie nie lubił zostawiać walki innym. „Dałem się załatwić jak dziecko” myślał – Tak czy inaczej, myślę, że w obozie będzie spokojniej niż tu. Gdzie mój miecz? – rozejrzał się i znalazł, bo oręż leżał nieopodal. Musiał wypaść mu przy uderzeniu.
- A skoro jesteśmy przy trzymaniu się razem… Ktoś wie gdzie jest Gildiril?
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Plan elfa został zrealizowany w pięćdziesięciu procentach. Zamiast dwóch ogłuszonych miał koło siebie jednego trupa i jednego nieprzytomnego. Też nieźle. Gil przynajmniej wiedział na czym stoi - jego ofiary faktycznie byli tymi, o których myślał. Nie zastanawiając się zbyt długo schował papier do kieszeni, a dwa nieruchome ciała, w tym jedno powoli stygnące, zarzucił na koński grzbiet i poprowadził do reszty. Sądząc po odgłosach, jakie go dobiegały, to w pobliżu barki miała miejsce niezła zabawa.
Elf przyszedł jak zwykle za późno. Prawdę mówiąc się nie śpieszył - spowodowało to, że przyszedł już po wszystkim.
A skoro jesteśmy przy trzymaniu się razem… Ktoś wie gdzie jest Gildiril?
Mruknął Ulrich, gdy złodziej wynurzył się z lasu. Pewnie człowiek nawet nie wiedział, że elf to usłyszał, więc Gil będzie miał lepsze wejście.
-Widzę, że nie próżnujecie- rzucił nonszalancko elf -Przepraszam, że ominęła mnie taka huczna impreza, ale też znalazłem coś ciekawego- pokazał na ciała leżące na końskim grzbiecie. -I jeszcze to- powiedział, wyjmując pomiętą już nieco notkę. -Jesteśmy śledzeni przez cały czas, pytanie tylko, ilu takich idiotów za nami idzie- Wręczył Orlandoniemu notkę i powiedział z rozbrajającym uśmiechem -To co robimy? Uradziliście już coś, mordując dziwne stwory?-
Odpisałem jednak dzisiaj![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Plan elfa został zrealizowany w pięćdziesięciu procentach. Zamiast dwóch ogłuszonych miał koło siebie jednego trupa i jednego nieprzytomnego. Też nieźle. Gil przynajmniej wiedział na czym stoi - jego ofiary faktycznie byli tymi, o których myślał. Nie zastanawiając się zbyt długo schował papier do kieszeni, a dwa nieruchome ciała, w tym jedno powoli stygnące, zarzucił na koński grzbiet i poprowadził do reszty. Sądząc po odgłosach, jakie go dobiegały, to w pobliżu barki miała miejsce niezła zabawa.
Elf przyszedł jak zwykle za późno. Prawdę mówiąc się nie śpieszył - spowodowało to, że przyszedł już po wszystkim.
A skoro jesteśmy przy trzymaniu się razem… Ktoś wie gdzie jest Gildiril?
Mruknął Ulrich, gdy złodziej wynurzył się z lasu. Pewnie człowiek nawet nie wiedział, że elf to usłyszał, więc Gil będzie miał lepsze wejście.
-Widzę, że nie próżnujecie- rzucił nonszalancko elf -Przepraszam, że ominęła mnie taka huczna impreza, ale też znalazłem coś ciekawego- pokazał na ciała leżące na końskim grzbiecie. -I jeszcze to- powiedział, wyjmując pomiętą już nieco notkę. -Jesteśmy śledzeni przez cały czas, pytanie tylko, ilu takich idiotów za nami idzie- Wręczył Orlandoniemu notkę i powiedział z rozbrajającym uśmiechem -To co robimy? Uradziliście już coś, mordując dziwne stwory?-
Odpisałem jednak dzisiaj
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa & Luca
Gildiril pojawił się w iście teatralnym stylu, rodem z najlepszych dramatów Detlefa Siercka. Przytargał ze sobą dwóch przyjemniaczków, z czego jeden wyciągnął wcześniej kopyta. Luca uśmiechnął się delikatnie słysząc cyniczny ton elfa i rzekł.
- Dobra robota, Gildiril, dawaj tu tego żywego!
W czasie gdy elf zabierał się za przeniesienie nieprzytomnego na pokład barki, Luca szybkim krokiem zszedł pod pokład i ze swojej kajuty przyniósł krzesło. Posadzili na nim mężczyznę, Golem skrępował mu solidnie ręce i nogi, tak, by tamten nie mógł się nawet poruszyć. Chwilę później wiadro zimnej wody wylądowało na głowie pojmanego. Oprzytomniał od razu. Wiercił się przez chwilę krzycząc, lecz widząc że to nic nie da uspokoił się. Wiercić przestał się dopiero po solidnym ciosie Golema prosto w gębę.
Luca nie zadając chwilowo pytań rozdarł koszulę związanego poszukując tatuaży. Jakieś istotnie były – znaki purpurowej dłoni, jednak niepełne – brakowało kilku palców, jakby mężczyzna nie był pełnoprawnym członkiem organizacji. Podszedł do związanego i uśmiechnął się zimno.
- Zanim przejdziemy do przesłuchania, przedstawię ci moich znajomych. To jest Moloch – wskazał na stojącego po lewicy Guntera. - najbardziej bezwzględny morderca po tej stronie Reiku. Zresztą, jego podły ryj mówi sam za siebie. Dzieci, kobiety w ciąży, starcy - Luca wyliczał na palcach. - nieraz padli jego ofiarami. Zabić dla niego to jak splunąć. Jeśli on się za ciebie weźmie, to będziesz błagał o szybką śmierć, ale ona nie nadejdzie. A ta dama – wskazał dłonią na Castinęę. - to Tarantula. Nie przypadkowo ma taki pseudonim – jeśli nie będziesz współpracował, wykona kilka płytkich ran na twoim ciele, pozornie niegroźnych. Tylko pozornie, bo będziesz umierał w męczarniach przez kolejne trzy dni, srał pod siebie i rzygał krwią. Zrozumiałeś co mówię? - jeniec kiwnął głową. W jego oczach tańczył strach.
- To dobrze. Możemy zatem zacząć. Pamiętaj, mów prawdę, a będzie dobrze!- powiedział. Castinaa bawiła się dwoma sztyletami po jego prawicy. - Śpiewaj.
- Nic nie wiem, przyrzekam! Tylko nas wynajęli, mieliśmy was śledzić! To wszystko! - głos mężczyzny drżał ze strachu.
- Spokojnie – mruknął Orlandoni. - Kto was wynajął, gdzie i kiedy, kim jesteście?
- Kilka dni temu! Nie widzieliśmy go, przekazał tylko wiadomość! Na kartce!
- Mam uwierzyć że dostaliście kartkę ze zleceniem i obietnicą zapłaty od nie wiadomo kogo i w ciemno przyjęliście zlecenie? Dokładnie ile dni temu i gdzie to było?
- Nie! Nie! Bez zapłaty! Sprawdzają nas! To było w Altodrfie! Wtedy jak przepływaliście pierwszy raz!
- No tak, rozumiem. Jesteście nowicjuszami tego kultu – Luca wskazał na tatuaże - musieliście jakoś do niego wstąpić, widzieć i rozmawiać z kimkolwiek.
- Jakiego kultu?! Tu tylko tatuaże! Każdy może mieć!
- Tarantula! - rzucił szorstko Tileańczyk. Castinaa podeszła do mężczyzny z dwoma sztyletami. - Bierz się do roboty.
Golem przytrzymał dłoń mężczyzny, a Castinaa bez mrugnięcia okiem odcięła kciuk u prawej ręki. Jeniec krzyczał z bólu i prawie płakał, gdy Cas odstąpiła.
- Nieładnie, nieładnie – Luca pokręcił głową. - Mówiłem żebyś nie cwaniakował, bo to się źle dla ciebie skończy. Przy następnym kłamstwie Tarantula obetnie ci fiuta, więc radzę ci mówić prawdę. Wyczuję kiedy kłamiesz. Nazwiska, miejsca spotkań, wszystko! - Orlandoni niemal krzyczał.
- Nie wiem, naprawdę – płakał z bólu. - Kazał mówić na siebie Aleks, ale oni wszyscy się inaczej nazywają! To jakaś tajna organizacja! Ale mieliśmy dostać dużo pieniędzy!
- Przed chwilą mówiłeś że to było na próbę i bez zapłaty. Oj nieładnie...szybka decyzja!
- Tak, teraz tak! Ale jakbyśmy się dostali to by dużo płacili! Tak obiecywali! Jeden z was miał mieć dużo pieniędzy! Ponoć należały właśnie do nich! Oni chcą je odzyskać. Zabiją was wszystkich jak im nie oddacie!
- Jasne, bardzo się boimy. – stwierdził Luca. - Więc jak, mieliście nas tylko śledzić?
- Mieliśmy im przekazywać gdzie jestescie i co robicie!
- Ale to wy najęliście zbirów w Delberz, którzy napadli na naszą łódź?
- Miało was tam nie być! Oni tylko mieli ją przeszukać!
- Mhm. Chcę dokładne rysopisy tych członków tej, hmm, purpurowej dłoni, których widzieliście. Wysil pamięć, szczegóły, mamy czas.
Złamali jego opór. Podał rysopisy trzech mężczyzn.
- Mieliście im przekazywać gdzie jesteśmy i co robimy...- kontynuował Tileańczyk - w jaki sposób przekazywaliście te wiadomości?
- Mają wtyczki, ludzi, w miastach i wsiach! Zostawiamy im wiadomość a oni przekazują dalej!
Orlandoni poprosił o lokacje, imiona, pseudonimy i adresy. Wysłuchał, zanotował. Z tego co mówił jeniec, kontakty urywały się w Kemperbad.
- Macie jakąś wtyczkę w Kemperbad?
- Chyba tak, mieliśmy wykonać nasz sekretny znak gdy dotrzemy do miasta. Wtedy ktoś miał się zgłosić.
- Mówi ci coś nazwisko Etelka Herzen.
- Nie! - krzyczał z bólu i płakał. - Nie znam nikogo o takim nazwisku! - wyglądało na to że mówi prawdę.
- Dobra, wystarczy na razie, dość powiedział. – rzucił do pozostałych.
Poprosił Castinęę o opatrzenie mu łapy, by się biedak nie wykrwawił, bo mógł się jeszcze przydać, po czym wraz z Golemem przetransportowali go pod pokład i solidnie związanego umieścili w małej piwniczce. Wróciwszy na pokład, Luca zebrał całą drużynę i powiedział.
- Mój plan jest taki. - spojrzał po twarzach towarzyszy. - Popłyniemy do Kemperbad, wypuścimy naszego misia, a potem będziemy go śledzić – najlepiej zrobią to osoby obyte z poruszaniem się w tłumie, które wiedzą jak nie dać się zauważyć, dajmy na to Gildiril i Castinaa. Przy odrobinie szczęścia dotrzemy do wysoko postawionych ludzi w sekcie którzy mają na rękach krew Ninerl. Co wy na to? Czekam na propozycje.
Kobieta zamyśliła się na chwilę. Było wręcz oczywistym, że pójdzie za Lucą i będzie go wspierać. Martwiła ją tylko jedna rzecz...
- Boję się, że widząc u niego świeżą ranę, mogą nabrać podejrzeń. Ale możesz na mnie liczyć, Luca – powiedziała.
- Nie martwiłbym się o to, kochanie. Do Kemperbad pewnie kilka dni drogi, poza tym gdy dotrzemy na miejsce, odzieje się go w jakiś przydługawy płaszcz i wrzuci rękawiczki na dłonie. Nie zauważą, a nawet jeśli, to zdążymy zareagować i dorwać kolejnych. Tym sposobem dotrzemy po nitce do kłębka, skarbie – rzekł Luca uśmiechając się lekko.
Castinaa skinęła mu głową, wyglądało na to, że jego odpowiedź ją uspokoiła. Luca spojrzał na pozostałych towarzyszy.
- Gunter, Gil, Ulrich, co wy sądzicie?
Dialog rozegrany z Meg i Ouzi na GG.
Gildiril pojawił się w iście teatralnym stylu, rodem z najlepszych dramatów Detlefa Siercka. Przytargał ze sobą dwóch przyjemniaczków, z czego jeden wyciągnął wcześniej kopyta. Luca uśmiechnął się delikatnie słysząc cyniczny ton elfa i rzekł.
- Dobra robota, Gildiril, dawaj tu tego żywego!
W czasie gdy elf zabierał się za przeniesienie nieprzytomnego na pokład barki, Luca szybkim krokiem zszedł pod pokład i ze swojej kajuty przyniósł krzesło. Posadzili na nim mężczyznę, Golem skrępował mu solidnie ręce i nogi, tak, by tamten nie mógł się nawet poruszyć. Chwilę później wiadro zimnej wody wylądowało na głowie pojmanego. Oprzytomniał od razu. Wiercił się przez chwilę krzycząc, lecz widząc że to nic nie da uspokoił się. Wiercić przestał się dopiero po solidnym ciosie Golema prosto w gębę.
Luca nie zadając chwilowo pytań rozdarł koszulę związanego poszukując tatuaży. Jakieś istotnie były – znaki purpurowej dłoni, jednak niepełne – brakowało kilku palców, jakby mężczyzna nie był pełnoprawnym członkiem organizacji. Podszedł do związanego i uśmiechnął się zimno.
- Zanim przejdziemy do przesłuchania, przedstawię ci moich znajomych. To jest Moloch – wskazał na stojącego po lewicy Guntera. - najbardziej bezwzględny morderca po tej stronie Reiku. Zresztą, jego podły ryj mówi sam za siebie. Dzieci, kobiety w ciąży, starcy - Luca wyliczał na palcach. - nieraz padli jego ofiarami. Zabić dla niego to jak splunąć. Jeśli on się za ciebie weźmie, to będziesz błagał o szybką śmierć, ale ona nie nadejdzie. A ta dama – wskazał dłonią na Castinęę. - to Tarantula. Nie przypadkowo ma taki pseudonim – jeśli nie będziesz współpracował, wykona kilka płytkich ran na twoim ciele, pozornie niegroźnych. Tylko pozornie, bo będziesz umierał w męczarniach przez kolejne trzy dni, srał pod siebie i rzygał krwią. Zrozumiałeś co mówię? - jeniec kiwnął głową. W jego oczach tańczył strach.
- To dobrze. Możemy zatem zacząć. Pamiętaj, mów prawdę, a będzie dobrze!- powiedział. Castinaa bawiła się dwoma sztyletami po jego prawicy. - Śpiewaj.
- Nic nie wiem, przyrzekam! Tylko nas wynajęli, mieliśmy was śledzić! To wszystko! - głos mężczyzny drżał ze strachu.
- Spokojnie – mruknął Orlandoni. - Kto was wynajął, gdzie i kiedy, kim jesteście?
- Kilka dni temu! Nie widzieliśmy go, przekazał tylko wiadomość! Na kartce!
- Mam uwierzyć że dostaliście kartkę ze zleceniem i obietnicą zapłaty od nie wiadomo kogo i w ciemno przyjęliście zlecenie? Dokładnie ile dni temu i gdzie to było?
- Nie! Nie! Bez zapłaty! Sprawdzają nas! To było w Altodrfie! Wtedy jak przepływaliście pierwszy raz!
- No tak, rozumiem. Jesteście nowicjuszami tego kultu – Luca wskazał na tatuaże - musieliście jakoś do niego wstąpić, widzieć i rozmawiać z kimkolwiek.
- Jakiego kultu?! Tu tylko tatuaże! Każdy może mieć!
- Tarantula! - rzucił szorstko Tileańczyk. Castinaa podeszła do mężczyzny z dwoma sztyletami. - Bierz się do roboty.
Golem przytrzymał dłoń mężczyzny, a Castinaa bez mrugnięcia okiem odcięła kciuk u prawej ręki. Jeniec krzyczał z bólu i prawie płakał, gdy Cas odstąpiła.
- Nieładnie, nieładnie – Luca pokręcił głową. - Mówiłem żebyś nie cwaniakował, bo to się źle dla ciebie skończy. Przy następnym kłamstwie Tarantula obetnie ci fiuta, więc radzę ci mówić prawdę. Wyczuję kiedy kłamiesz. Nazwiska, miejsca spotkań, wszystko! - Orlandoni niemal krzyczał.
- Nie wiem, naprawdę – płakał z bólu. - Kazał mówić na siebie Aleks, ale oni wszyscy się inaczej nazywają! To jakaś tajna organizacja! Ale mieliśmy dostać dużo pieniędzy!
- Przed chwilą mówiłeś że to było na próbę i bez zapłaty. Oj nieładnie...szybka decyzja!
- Tak, teraz tak! Ale jakbyśmy się dostali to by dużo płacili! Tak obiecywali! Jeden z was miał mieć dużo pieniędzy! Ponoć należały właśnie do nich! Oni chcą je odzyskać. Zabiją was wszystkich jak im nie oddacie!
- Jasne, bardzo się boimy. – stwierdził Luca. - Więc jak, mieliście nas tylko śledzić?
- Mieliśmy im przekazywać gdzie jestescie i co robicie!
- Ale to wy najęliście zbirów w Delberz, którzy napadli na naszą łódź?
- Miało was tam nie być! Oni tylko mieli ją przeszukać!
- Mhm. Chcę dokładne rysopisy tych członków tej, hmm, purpurowej dłoni, których widzieliście. Wysil pamięć, szczegóły, mamy czas.
Złamali jego opór. Podał rysopisy trzech mężczyzn.
- Mieliście im przekazywać gdzie jesteśmy i co robimy...- kontynuował Tileańczyk - w jaki sposób przekazywaliście te wiadomości?
- Mają wtyczki, ludzi, w miastach i wsiach! Zostawiamy im wiadomość a oni przekazują dalej!
Orlandoni poprosił o lokacje, imiona, pseudonimy i adresy. Wysłuchał, zanotował. Z tego co mówił jeniec, kontakty urywały się w Kemperbad.
- Macie jakąś wtyczkę w Kemperbad?
- Chyba tak, mieliśmy wykonać nasz sekretny znak gdy dotrzemy do miasta. Wtedy ktoś miał się zgłosić.
- Mówi ci coś nazwisko Etelka Herzen.
- Nie! - krzyczał z bólu i płakał. - Nie znam nikogo o takim nazwisku! - wyglądało na to że mówi prawdę.
- Dobra, wystarczy na razie, dość powiedział. – rzucił do pozostałych.
Poprosił Castinęę o opatrzenie mu łapy, by się biedak nie wykrwawił, bo mógł się jeszcze przydać, po czym wraz z Golemem przetransportowali go pod pokład i solidnie związanego umieścili w małej piwniczce. Wróciwszy na pokład, Luca zebrał całą drużynę i powiedział.
- Mój plan jest taki. - spojrzał po twarzach towarzyszy. - Popłyniemy do Kemperbad, wypuścimy naszego misia, a potem będziemy go śledzić – najlepiej zrobią to osoby obyte z poruszaniem się w tłumie, które wiedzą jak nie dać się zauważyć, dajmy na to Gildiril i Castinaa. Przy odrobinie szczęścia dotrzemy do wysoko postawionych ludzi w sekcie którzy mają na rękach krew Ninerl. Co wy na to? Czekam na propozycje.
Kobieta zamyśliła się na chwilę. Było wręcz oczywistym, że pójdzie za Lucą i będzie go wspierać. Martwiła ją tylko jedna rzecz...
- Boję się, że widząc u niego świeżą ranę, mogą nabrać podejrzeń. Ale możesz na mnie liczyć, Luca – powiedziała.
- Nie martwiłbym się o to, kochanie. Do Kemperbad pewnie kilka dni drogi, poza tym gdy dotrzemy na miejsce, odzieje się go w jakiś przydługawy płaszcz i wrzuci rękawiczki na dłonie. Nie zauważą, a nawet jeśli, to zdążymy zareagować i dorwać kolejnych. Tym sposobem dotrzemy po nitce do kłębka, skarbie – rzekł Luca uśmiechając się lekko.
Castinaa skinęła mu głową, wyglądało na to, że jego odpowiedź ją uspokoiła. Luca spojrzał na pozostałych towarzyszy.
- Gunter, Gil, Ulrich, co wy sądzicie?
Dialog rozegrany z Meg i Ouzi na GG.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Z furią godną dzikiego zwierza Golem szatkował cielsko wielkiej bestii, dopóki przeciwnik nie wyzionął ducha. Następnie pomógł Ulrichowi zebrać się do kupy i wraz z Lucą wrzucił zmasakrowane zwłoki potwora do rzeki. Z chmurnym wyrazem twarzy spoglądał, jak toń z wolna pochłania przerośniętego mieszańca, znosząc go wraz z nurtem coraz dalej poza zasięg wzroku człowieka.
- Nie wydaje mi się, żeby pojawienie się tego monstrum było w jakiś szczególny sposób powiązane z tamtą budowlą - osiłek wskazał głową na czarne zarysy budowli, majaczące na tle nocnego nieba. - Nie pierwszy to raz, kiedy atakuje nas jakaś dziwna zmutowana bestia. Ostatnimi czasy sporo rozlazło ich się po lasach i gościńcach. Poza tym - spojrzał gniewnie na złapanego przez Gildirila jeńca - to też może być sztuczka naszych tajemniczych prześladowców. Po takich ludziach można się dosłownie wszystkiego spodziewać.
- A co do twojego planu, Luca, to róbcie co uważacie za stosowne. Właściwie dobrze by było wytropić wreszcie tych, którym zależy na naszej śmierci. Choć obawiam się, że prędzej oni znajdą nas, nim chociaż na krok zbliżymy się do leża wielkiego zwierza. Z drugiej strony siedzenie z założonymi rękoma tak czy inaczej nigdzie nas nie doprowadzi.
Splunął pod nogi i wtarł ślinę butem w pokład.
- Zgłodniałem. Jak coś wymyślicie konkretnego, to dajcie znać - rzucił przez ramię, udając się po coś do jedzenia.
Z furią godną dzikiego zwierza Golem szatkował cielsko wielkiej bestii, dopóki przeciwnik nie wyzionął ducha. Następnie pomógł Ulrichowi zebrać się do kupy i wraz z Lucą wrzucił zmasakrowane zwłoki potwora do rzeki. Z chmurnym wyrazem twarzy spoglądał, jak toń z wolna pochłania przerośniętego mieszańca, znosząc go wraz z nurtem coraz dalej poza zasięg wzroku człowieka.
- Nie wydaje mi się, żeby pojawienie się tego monstrum było w jakiś szczególny sposób powiązane z tamtą budowlą - osiłek wskazał głową na czarne zarysy budowli, majaczące na tle nocnego nieba. - Nie pierwszy to raz, kiedy atakuje nas jakaś dziwna zmutowana bestia. Ostatnimi czasy sporo rozlazło ich się po lasach i gościńcach. Poza tym - spojrzał gniewnie na złapanego przez Gildirila jeńca - to też może być sztuczka naszych tajemniczych prześladowców. Po takich ludziach można się dosłownie wszystkiego spodziewać.
- A co do twojego planu, Luca, to róbcie co uważacie za stosowne. Właściwie dobrze by było wytropić wreszcie tych, którym zależy na naszej śmierci. Choć obawiam się, że prędzej oni znajdą nas, nim chociaż na krok zbliżymy się do leża wielkiego zwierza. Z drugiej strony siedzenie z założonymi rękoma tak czy inaczej nigdzie nas nie doprowadzi.
Splunął pod nogi i wtarł ślinę butem w pokład.
- Zgłodniałem. Jak coś wymyślicie konkretnego, to dajcie znać - rzucił przez ramię, udając się po coś do jedzenia.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Kompania
Nie zastanawialiście się długo. Trop był jasny, więc i decyzję podjęliście jedyną słuszną. Starożytne miasto Kemperbad leżało na szczycie klifu, będącego wschodnim brzegiem rzeki Reik, odrobinę na północ od miejsca, w którym łączyła się ona z rzeką Stir. W tym rejonie (a właściwie na odcinku prawie trzydziestu kilometrów w górę i w dół rzeki) wschodni brzeg był wyższy od zachodniego o ponad 150 metrów. Rzeka Stir, wypływająca z Czarnych Gór, spadała kiedyś do Reiku potężnym wodospadem. Wieki erozji sprawiły jednak, że wodospad powoli przesuwał się w górę rzeki, aż do miejsca, w którym był obecnie, czyli zbiegu Stiru i Narn. Kemperbad leżał właśnie na szczycie klifu, 150 metrów ponad obiema rzekami. W tym miejscu Stir można było przekroczyć jedynie po wąskim moście sznurowym, co w praktyce uniemożliwiało dostęp z południa. Szczęśliwie dla kupców, u stóp klifu wybudowano dok, który połączono z miastem za pomocą pomysłowo skonstruowanej sieci wind. W jej skład wchodziły rozmaite kosze i platformy, połączone elfimi linami z blokami i wielokrążkami. Podnoszone i opuszczane były za pomocą przeciwwag, obsługiwanych przez krasnoludzkich inżynierów. Kogo nie było stać na płacenie tych kilku szylingów za używanie windy, zawsze mógł skorzystać ze spiralnych schodów prowadzących na szczyt klifu. Tyle, że było ich tysiąc sto jedenaście.
Droga do tego miasta kupieckiego była dość monotonna. Ciągnęła się przez długie dni, gdy mozolnie płynęliście w górę Reiku. Raz ulewne deszcze zmusiły was do zatrzymania się w małej wiosce na niemal dwa dni. Wreszcie jednak dotarliście, cumując przy jednym z mniejszych pomostów, sporego, jak na takie miasto, portu. Gdy zeszliście z barki, uiszczając opłatę portową, waszym oczom ukazał się raczej dość niecodzienny widok. W pobliżu wind pasażerskich powstało nagle jakieś zamieszanie. Dwudziestoosobowy oddział piechoty cesarskiej zaczął formować tam straż honorową, dowódca zaś usuwał cywilów z jednego z większych pomostów. Wkrótce potem do portu wpłynęła duża łódź Straży Rzecznej, pod cesarską banderą. Przy dźwiękach fanfar wyszła z niej bogato ubrana, niezwykle otyła osoba. Dowódca przywitał gościa, po czym razem udali się do windy i pojechali w górę. W następną wsiedli żołnierze i dopiero wtedy ruch w porcie zaczął wracać do normy. Zdaliście sobie jednak sprawę, że jeśli chcecie dostarczyć pochwyconych więźniów do bramy, najpierw będą musieli oni wjechać na górę. Lub wejść po schodach...
Marie
Stałaś przy barierce, spoglądając w dół klifu, na cumujące tam barki i statki rzeczne. Było ich sporo, większość stanowili przewoźnicy lub kupcy, którzy przybywali do Kemperbadu by skorzystać z braku cesarskich ceł. Miasto było bogate i w miarę bezpieczne, a przybywający zazwyczaj pozbawieni byli ochrony. Chociaż zdarzały się też wyjątki. Mała barka, która właśnie przypłynęła, miała na pokładzie najpewniej kupca (na takiego wyglądał nieźle ubrany mężczyzna) i jego ubraną w długą, czerwoną suknię żonę, ale w przeciwieństwie do innych barek, tu pojawili się też zbrojni. Paniczyk wyglądający ci na rajtara, potężnie zbudowany mężczyzna, który był chyba ochroniarzem małżeństwa, a tekże elf, najmniej zainteresowany całą sytuacją. Wyczułaś też jeszcze inne życie, to niewinne, w łonie kobiety.
Hmmm... Może oni mogli zabrać cię stąd nie zadając zbyt wielu pytań? Ostatnio ludzie dali ci się we znaki ze względu na profesję, którą wykonywałaś. Nawet teraz omijali cię z daleka. Niewiadomą pozostawało to, jak długo ci z barki pozostaną w mieście. Twoją uwagę zwróciło jeszcze coś. Wpierw myślałaś, że mężczyzna stojący nieopodal, wykonuje te dziwne znaki ze względu na przypłynięcie tego cesarskiego wysłannika, jednak nie trzeba było mieć sokolego wzroku, by zauważyć, że on patrzy się na tą samą grupkę co i ty. Twarz skryta pod kapturem i dziwne znaki do kogoś w tłumie przechodniów nie były dobrym znakiem. Ale jeśli tamci mieli problemy, to chętniej wezmą na pokład osobę, która ich ostrzegła i szybciej opuszczą to miasto. Poza tym może przyda im się ktoś twojego p[okroju. Przynajmniej w teorii...
Esmeraldo, w pierwszym poście opisz swoją bohaterkę i ew. podejmij jakieś działania
.
Nie zastanawialiście się długo. Trop był jasny, więc i decyzję podjęliście jedyną słuszną. Starożytne miasto Kemperbad leżało na szczycie klifu, będącego wschodnim brzegiem rzeki Reik, odrobinę na północ od miejsca, w którym łączyła się ona z rzeką Stir. W tym rejonie (a właściwie na odcinku prawie trzydziestu kilometrów w górę i w dół rzeki) wschodni brzeg był wyższy od zachodniego o ponad 150 metrów. Rzeka Stir, wypływająca z Czarnych Gór, spadała kiedyś do Reiku potężnym wodospadem. Wieki erozji sprawiły jednak, że wodospad powoli przesuwał się w górę rzeki, aż do miejsca, w którym był obecnie, czyli zbiegu Stiru i Narn. Kemperbad leżał właśnie na szczycie klifu, 150 metrów ponad obiema rzekami. W tym miejscu Stir można było przekroczyć jedynie po wąskim moście sznurowym, co w praktyce uniemożliwiało dostęp z południa. Szczęśliwie dla kupców, u stóp klifu wybudowano dok, który połączono z miastem za pomocą pomysłowo skonstruowanej sieci wind. W jej skład wchodziły rozmaite kosze i platformy, połączone elfimi linami z blokami i wielokrążkami. Podnoszone i opuszczane były za pomocą przeciwwag, obsługiwanych przez krasnoludzkich inżynierów. Kogo nie było stać na płacenie tych kilku szylingów za używanie windy, zawsze mógł skorzystać ze spiralnych schodów prowadzących na szczyt klifu. Tyle, że było ich tysiąc sto jedenaście.
Droga do tego miasta kupieckiego była dość monotonna. Ciągnęła się przez długie dni, gdy mozolnie płynęliście w górę Reiku. Raz ulewne deszcze zmusiły was do zatrzymania się w małej wiosce na niemal dwa dni. Wreszcie jednak dotarliście, cumując przy jednym z mniejszych pomostów, sporego, jak na takie miasto, portu. Gdy zeszliście z barki, uiszczając opłatę portową, waszym oczom ukazał się raczej dość niecodzienny widok. W pobliżu wind pasażerskich powstało nagle jakieś zamieszanie. Dwudziestoosobowy oddział piechoty cesarskiej zaczął formować tam straż honorową, dowódca zaś usuwał cywilów z jednego z większych pomostów. Wkrótce potem do portu wpłynęła duża łódź Straży Rzecznej, pod cesarską banderą. Przy dźwiękach fanfar wyszła z niej bogato ubrana, niezwykle otyła osoba. Dowódca przywitał gościa, po czym razem udali się do windy i pojechali w górę. W następną wsiedli żołnierze i dopiero wtedy ruch w porcie zaczął wracać do normy. Zdaliście sobie jednak sprawę, że jeśli chcecie dostarczyć pochwyconych więźniów do bramy, najpierw będą musieli oni wjechać na górę. Lub wejść po schodach...
Marie
Stałaś przy barierce, spoglądając w dół klifu, na cumujące tam barki i statki rzeczne. Było ich sporo, większość stanowili przewoźnicy lub kupcy, którzy przybywali do Kemperbadu by skorzystać z braku cesarskich ceł. Miasto było bogate i w miarę bezpieczne, a przybywający zazwyczaj pozbawieni byli ochrony. Chociaż zdarzały się też wyjątki. Mała barka, która właśnie przypłynęła, miała na pokładzie najpewniej kupca (na takiego wyglądał nieźle ubrany mężczyzna) i jego ubraną w długą, czerwoną suknię żonę, ale w przeciwieństwie do innych barek, tu pojawili się też zbrojni. Paniczyk wyglądający ci na rajtara, potężnie zbudowany mężczyzna, który był chyba ochroniarzem małżeństwa, a tekże elf, najmniej zainteresowany całą sytuacją. Wyczułaś też jeszcze inne życie, to niewinne, w łonie kobiety.
Hmmm... Może oni mogli zabrać cię stąd nie zadając zbyt wielu pytań? Ostatnio ludzie dali ci się we znaki ze względu na profesję, którą wykonywałaś. Nawet teraz omijali cię z daleka. Niewiadomą pozostawało to, jak długo ci z barki pozostaną w mieście. Twoją uwagę zwróciło jeszcze coś. Wpierw myślałaś, że mężczyzna stojący nieopodal, wykonuje te dziwne znaki ze względu na przypłynięcie tego cesarskiego wysłannika, jednak nie trzeba było mieć sokolego wzroku, by zauważyć, że on patrzy się na tą samą grupkę co i ty. Twarz skryta pod kapturem i dziwne znaki do kogoś w tłumie przechodniów nie były dobrym znakiem. Ale jeśli tamci mieli problemy, to chętniej wezmą na pokład osobę, która ich ostrzegła i szybciej opuszczą to miasto. Poza tym może przyda im się ktoś twojego p[okroju. Przynajmniej w teorii...
Esmeraldo, w pierwszym poście opisz swoją bohaterkę i ew. podejmij jakieś działania
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 106
- Rejestracja: piątek, 8 września 2006, 10:06
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Arcana Hereticae
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
![Obrazek](http://img170.imageshack.us/img170/5435/mediumcarrieannemoss004um0.jpg)
Marie Effenberg
Ze stoickim spokojem obserwowała sytuację w porcie, przyglądając się zwłaszcza cumującym barkom. Ludzie, w otoczeniu których stała, już dawno gdzieś się pochowali, ale do tego kobieta zdążyła się przyzwyczaić. Gdzie by nie zawitała, zawsze było tak samo – jak mawiał jej mistrz, Ametystowi Czarodzieje nie cieszą się zbyt wielkim zaufaniem zacofanej ludności Imperium i nie tylko i to były fakty. Ale nazywanie Czarodziejów Śmierci nekromantami, bo i takie epitety dochodziły uszu Marie, było grubą przesadą. Potrzebowała jak najszybciej wydostać się z Kemperbad, dusiła się już powoli w tym kupieckim mieście, zwłaszcza że pewien fanatyczny łowca czarownic zaczął ją śledzić i z każdym kolejnym jego krokiem miała ochotę pokazać mu gdzie jego miejsce.
W skupieniu przyglądała się cumującym barkom, zwróciwszy uwagę zwłaszcza na jedną z nich. Mężczyzna wyglądający jak kupiec, jego zbrojna ochrona. „Ciekawe towarzystwo”, pomyślała Czarodziejka. Dzięki wiatrom Shyish wyczuła również niewinne istnienia w łonie czarnowłosej kobiety. „i kobieta w ciąży”, uśmiechnęła się do siebie. Nie ona jedna obserwowała barkę, jakiś podejrzany typ wykonując dziwne znaki miał chyba jakieś niecne plany wobec tej grupki. Obserwując mężczyznę odstąpiła od barierki i wolnym krokiem skierowała się w stronę barki, która ją interesowała. Bez wątpienia rzucała się w oczy – odziana była bowiem w jednolite barwy. Czarny płaszcz z kapturem naciągniętym głęboko na głowę idealnie współgrał z tuniką i obcisłymi spodniami tej samej barwy podkreślającymi jej zgrabne nogi i tyłek. W dłoni, zamiast standardowego kostura dzierżyła ostrą jak brzytwa kosę. Kosa ta jednak nie była zwykłym, chłopskim narzędziem rolnym, lecz elegancko ozdobioną bronią i symbolem Magistra Ametystu. U pasa wisiało kilka ludzkich kości pokrytych runami i zawiłymi symbolami, które nic nie powiedziałyby zwykłemu śmiertelnikowi. Przy boku dyndał miecz gilesowski, bynajmniej nie od parady – będąc akolitką Morra, Marie wielokrotnie brała udział w krucjatach przeciwko Chaosowi, więc i znała się na robieniu orężem.
Wyczekała moment, aż grupka zejdzie na ląd i podeszła, niemal niezauważalnie do kobiety w ciąży. Położywszy dłoń na jej brzuchu, nim ktokolwiek z nich zdołał zareagować, powiedziała uśmiechając się serdecznie.
- Wyczuwam dwa bijące serduszka w twoim łonie. Będziesz szczęśliwą mamą zdrowych bliźniaków. – pogładziła ją po twarzy, a kobieta poczuła się dziwnie spokojnie. Spojrzała po chwili na pozostałych, zatrzymując wzrok na mężczyźnie wyglądającym jak kupiec. - Marie Effenberg, Czarodziejka Śmierci – skinęła lekko głową. - Ten osobnik po mojej prawicy, w kapturze, przygląda wam się odkąd wpłynęliście do portu. Myślę że przyda wam się ta informacja. A swoją drogą... – zrzuciła kaptur z głowy i dopiero teraz jej rozmówcy mogli dokładnie obejrzeć jej twarz. - Potrzebuję wynieść się z tego miasta, mogę zabrać się z wami?
Oparła się na swej kosie, oczekując odpowiedzi.
"Wymagajcie od siebie więcej, nawet jeśli inni nie wymagają". Jan Paweł II
![Obrazek](http://img151.imageshack.us/img151/9662/userbar606348wj4.gif)
![Obrazek](http://img151.imageshack.us/img151/9662/userbar606348wj4.gif)
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa & Luca
A zatem do Kemperbad!
Z tą myślą przywitał noc i nowy dzień w objęciach Castinyy.
Podczas rejsu Luca sporządził tarczę z małego kawałka drewna przedstawiającą jakiegoś wyjątkowego durnia z garbatym nosem i urządził na niej turniej rzucania nożami. Dla zabicia nudy recytował również czytane w wolnych chwilach fragmenty "Ottokara i Myrmydii" Detlefa Siercka. We wsi, w której utknęli, klęknął przed Castinąą ku rozbawieniu gawiedzi deklamując:
Onegdaj byłem królem potężnym
Dziś twej miłości proszę jak nędznik
Myrmydio!
W rozpaczy u twoich staję dziś bram
Przez świat opuszczony i całkiem sam
Pierwszą jego myślą, kiedy zobaczył Kemperbad, było, iż cały jego plan wziął w łeb. Krótko przed miastem poinstruował już jeńca co ma robić grożąc co nieco. Podczas rejsu dbał o niego i przekonywał, że sekta, której się wysługiwał jest przegrana i niebawem cesarz karze aresztować wszystkich jej członków. Obiecał mu nagrodę za pomoc w jej zniszczeniu. Uwolnił go również ale nie oddał broni.
Cumując barkę i przyglądał się scenie zejścia na ląd dostojnika gdy jego uwagę po zejściu na ląd przykuło pojawienie się kobiety w czarnych szatach. Właściwie na pierwszy rzut oka wyglądała jak jakaś siostra Śmierci - Lucę aż przeszył dreszcz. A słysząc że Castinaa nosi w sobie dwa serduszka, czy jak to tam szło, aż się zarumienił.
- Luca Orlandoni, kapitan tej łajby. – przedstawił się. - Ale to jest pewne, Marie? To bliźniaki?
Nie mógł w to uwierzyć, ale wiedział, że Czarodzieje Śmierci mają takie dziwne zdolności, czytał o tym gdzieś zresztą. W sumie to się cieszył, że za jednym zamachem, a właściwie strzałem będzie miał dwójkę dzieci. Po chwili już nawet nie dopuszczał do siebie innej myśli.
- Słyszeliście panowie, będziemy mieć bliźniaki! - rzucił do pozostałych towarzyszy. - Cieszysz się, prawda, kochanie? - spojrzał na Castinęę i ucałował ją namiętnie.
Przez chwilę wodziła wzrokiem od brzucha, do odzianej w czerń czarodziejki, po uszczęśliwioną twarz Luci.
- Eee... - rzekła niepewnie.
Była przerażona faktem, że za jednym zamachem Tileańczyk sprawił jej dwie pociechy. Od razu uwierzyła kobiecie i po kilku chwilach twarz zabójczyni zrobiła się dziwnie blada.
- Castinaa Bassadocci - przedstawiła się cicho, podając czarodziejce dłoń do uściśnięcia.
Gdy usłyszał od Czarodziejki o facecie który ich obserwuje, powiedział do zebranych towarzyszy.
- Zrobimy tak. Gildiril, umiesz się skradać w tłumie, wejdziesz więc do miasta pierwszy i zaczekasz, dobrze ukryty gdzieś u szczytu schodów. Przebierz się by cię nie poznano.
- Ktoś musi zostać pilnować barki, przypominam, że mamy tu cenny ładunek. Gunter? Zostaniesz?
- Reszta: czyli ja, Castinaa, Marie i Ulrich ruszymy na miasto, niby zwyczajnie na zakupy. Tymi tysiąc sto jedenastoma schodami.
- Nasz jeniec, uwolniony pójdzie za nami, niby nas śledząc. Na schodach nigdzie nie zwieją a gdyby zmienili zdanie na dole czeka Golem.
- Kiedy dotrzemy na górę zatrzymamy się rozmawiając przy pierwszych kramach czy budzie z kurczakiem z rożna.
- Chwilę za nami na górę dotrze nasz jeniec. Tam powinien na nich czekać "kontakt" z purpurowej dłoni. Jeśli tylko przekaże im wiadomość i pójdzie, Gildiril będzie go śledzić. My zaś wypytamy naszego jeńca o szczegóły. Jeśli kontakt się nie pojawi, Gil będzie śledzić naszego misia przez miasto aż tak się stanie - Luca jeszcze raz zaklął patrząc na klif. - Ma ktoś lepszy pomysł? A ciebie Marie oczywiście witamy w naszych szeregach. Na razie nie wybieramy się w dalszą podróż, ale jeśli odpowiada ci towarzystwo takich ludzi jak my, możesz zostać. Prawda, kochanie? - przytulił Castinęę i pogładził ją po brzuchu.
- Eee... - odparła, gapiąc się na schody. - Ty mówisz poważnie o tym wchodzeniu na górę... schodami? Nie będzie to wyglądać dziwnie? Przecież od razu po nas widać, że stać nas na wjazd.
Bardzo szybko kombinowała, by przekonać mężczyznę, iż to nie jest dobra myśl. Nie miała ochoty włazić tak wysoko, westchnęła ciężko i z bólem w oczach zaczęła się wpatrywać w przyszłego męża.
- Nie każ mi się tam gramolić, kochanie... - nalegała.
- Dobra, wjedziemy windą – rzucił Luca uśmiechając się szeroko. Poprawił i wygładził swój przepiękny strój. Prezentował się niczym bogaty kupiec, właściciel całej flotylli rzecznej a nie jednej barki. Towarzystwo Castinyy dodawało mu splendoru. Może obok cesarskiego dostojnika był najbarwniej ubraną osobą w przystani. W świecie, gdzie ubiór był oznaką zamożności, kolor był niezwykle ważny. Barwniki były drogie i większość pospólstwa nosiła szaty z szarego lnu lub wełny. Luca miał na sobie skórę, jedwab i adamaszek. Golem wyprowadził spod pokładu jeńca, a Orlandoni zamienił z nim kilka słów.
- Odnajdziesz wasz "kontakt" - poinstruował uwolnionego - kiedy się rozstaniecie wrócisz do nas i poinformujesz co ci powiedział. Jeśli zapyta gdzie twój towarzysz powiesz, że rozdzieliliście się. Twój koń złamał nogę a nie miałeś na kupno nowego. Po drodze wynająłeś miejsce na jakiejś łodzi i przypłynąłeś niemal równo z nami. Jeśli skrewisz, zginiesz, prawda, Gil?
A zatem do Kemperbad!
Z tą myślą przywitał noc i nowy dzień w objęciach Castinyy.
Podczas rejsu Luca sporządził tarczę z małego kawałka drewna przedstawiającą jakiegoś wyjątkowego durnia z garbatym nosem i urządził na niej turniej rzucania nożami. Dla zabicia nudy recytował również czytane w wolnych chwilach fragmenty "Ottokara i Myrmydii" Detlefa Siercka. We wsi, w której utknęli, klęknął przed Castinąą ku rozbawieniu gawiedzi deklamując:
Onegdaj byłem królem potężnym
Dziś twej miłości proszę jak nędznik
Myrmydio!
W rozpaczy u twoich staję dziś bram
Przez świat opuszczony i całkiem sam
Pierwszą jego myślą, kiedy zobaczył Kemperbad, było, iż cały jego plan wziął w łeb. Krótko przed miastem poinstruował już jeńca co ma robić grożąc co nieco. Podczas rejsu dbał o niego i przekonywał, że sekta, której się wysługiwał jest przegrana i niebawem cesarz karze aresztować wszystkich jej członków. Obiecał mu nagrodę za pomoc w jej zniszczeniu. Uwolnił go również ale nie oddał broni.
Cumując barkę i przyglądał się scenie zejścia na ląd dostojnika gdy jego uwagę po zejściu na ląd przykuło pojawienie się kobiety w czarnych szatach. Właściwie na pierwszy rzut oka wyglądała jak jakaś siostra Śmierci - Lucę aż przeszył dreszcz. A słysząc że Castinaa nosi w sobie dwa serduszka, czy jak to tam szło, aż się zarumienił.
- Luca Orlandoni, kapitan tej łajby. – przedstawił się. - Ale to jest pewne, Marie? To bliźniaki?
Nie mógł w to uwierzyć, ale wiedział, że Czarodzieje Śmierci mają takie dziwne zdolności, czytał o tym gdzieś zresztą. W sumie to się cieszył, że za jednym zamachem, a właściwie strzałem będzie miał dwójkę dzieci. Po chwili już nawet nie dopuszczał do siebie innej myśli.
- Słyszeliście panowie, będziemy mieć bliźniaki! - rzucił do pozostałych towarzyszy. - Cieszysz się, prawda, kochanie? - spojrzał na Castinęę i ucałował ją namiętnie.
Przez chwilę wodziła wzrokiem od brzucha, do odzianej w czerń czarodziejki, po uszczęśliwioną twarz Luci.
- Eee... - rzekła niepewnie.
Była przerażona faktem, że za jednym zamachem Tileańczyk sprawił jej dwie pociechy. Od razu uwierzyła kobiecie i po kilku chwilach twarz zabójczyni zrobiła się dziwnie blada.
- Castinaa Bassadocci - przedstawiła się cicho, podając czarodziejce dłoń do uściśnięcia.
Gdy usłyszał od Czarodziejki o facecie który ich obserwuje, powiedział do zebranych towarzyszy.
- Zrobimy tak. Gildiril, umiesz się skradać w tłumie, wejdziesz więc do miasta pierwszy i zaczekasz, dobrze ukryty gdzieś u szczytu schodów. Przebierz się by cię nie poznano.
- Ktoś musi zostać pilnować barki, przypominam, że mamy tu cenny ładunek. Gunter? Zostaniesz?
- Reszta: czyli ja, Castinaa, Marie i Ulrich ruszymy na miasto, niby zwyczajnie na zakupy. Tymi tysiąc sto jedenastoma schodami.
- Nasz jeniec, uwolniony pójdzie za nami, niby nas śledząc. Na schodach nigdzie nie zwieją a gdyby zmienili zdanie na dole czeka Golem.
- Kiedy dotrzemy na górę zatrzymamy się rozmawiając przy pierwszych kramach czy budzie z kurczakiem z rożna.
- Chwilę za nami na górę dotrze nasz jeniec. Tam powinien na nich czekać "kontakt" z purpurowej dłoni. Jeśli tylko przekaże im wiadomość i pójdzie, Gildiril będzie go śledzić. My zaś wypytamy naszego jeńca o szczegóły. Jeśli kontakt się nie pojawi, Gil będzie śledzić naszego misia przez miasto aż tak się stanie - Luca jeszcze raz zaklął patrząc na klif. - Ma ktoś lepszy pomysł? A ciebie Marie oczywiście witamy w naszych szeregach. Na razie nie wybieramy się w dalszą podróż, ale jeśli odpowiada ci towarzystwo takich ludzi jak my, możesz zostać. Prawda, kochanie? - przytulił Castinęę i pogładził ją po brzuchu.
- Eee... - odparła, gapiąc się na schody. - Ty mówisz poważnie o tym wchodzeniu na górę... schodami? Nie będzie to wyglądać dziwnie? Przecież od razu po nas widać, że stać nas na wjazd.
Bardzo szybko kombinowała, by przekonać mężczyznę, iż to nie jest dobra myśl. Nie miała ochoty włazić tak wysoko, westchnęła ciężko i z bólem w oczach zaczęła się wpatrywać w przyszłego męża.
- Nie każ mi się tam gramolić, kochanie... - nalegała.
- Dobra, wjedziemy windą – rzucił Luca uśmiechając się szeroko. Poprawił i wygładził swój przepiękny strój. Prezentował się niczym bogaty kupiec, właściciel całej flotylli rzecznej a nie jednej barki. Towarzystwo Castinyy dodawało mu splendoru. Może obok cesarskiego dostojnika był najbarwniej ubraną osobą w przystani. W świecie, gdzie ubiór był oznaką zamożności, kolor był niezwykle ważny. Barwniki były drogie i większość pospólstwa nosiła szaty z szarego lnu lub wełny. Luca miał na sobie skórę, jedwab i adamaszek. Golem wyprowadził spod pokładu jeńca, a Orlandoni zamienił z nim kilka słów.
- Odnajdziesz wasz "kontakt" - poinstruował uwolnionego - kiedy się rozstaniecie wrócisz do nas i poinformujesz co ci powiedział. Jeśli zapyta gdzie twój towarzysz powiesz, że rozdzieliliście się. Twój koń złamał nogę a nie miałeś na kupno nowego. Po drodze wynająłeś miejsce na jakiejś łodzi i przypłynąłeś niemal równo z nami. Jeśli skrewisz, zginiesz, prawda, Gil?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Nagłe pojawienie się elfa trochę go zaskoczyło. Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, z czym przybył. „Ci ludzie rosną na drzewach czy co?!” Faktem jednak jest, że warto było przesłuchać jeńca.
Ulrich skrzywił się lekko, słysząc krzyki towarzyszące „przesłuchaniu.” Prawda, ten człowiek to niegodne splunięcia ścierwo, ale słuchanie krzyków zamiast zwykłych wyjaśnień bywa męczące. „No, przynajmniej działa – wiemy co chcieliśmy wiedzieć.”
***
- Robi wrażenie – mruknął, gdy zacumowali w porcie. Potem była ta ciekawa scena. Człowiek z pewnością na wysokim stanowisku. Ulrich pomyślał, że kiedyś w ten sposób będzie może witany jakiś de Maar. Jak bogowie pozwolą. Tymczasem ich kompania miała tutaj coś do zrobienia.
Nagle podeszła do nich ta dziwna kobieta. Ulrich przez chwilę myślał, że może jest ona tylko wytworem jego wyobraźni, ale najwidoczniej pozostali też ją widzieli. Zaskoczyło go to, jak zareagował na nią Luca. Najwidoczniej uderzyła mu do głowy nagła wieść o jeszcze nienarodzonych dzieciach. Ulrich odkaszlnął.
- Ulrich de Maar, witam - wyciągnął dłoń do nowoprzybyłej, usiłując równocześnie mieć ją na oku - bo czego jak czego, ale akurat zaufania to ona nie budziła - i nadążać za potokiem słów wydobywającym się z ust Tileańczyka.
- Myślę, że lepiej będzie jeśli zostanę tutaj. Coś musi być nie tak z tą barką, bo jak na niej kogoś zostawić to pewnikiem coś złego się wydarzy… - uśmiechnął się, chociaż trochę prawdy w tym było. - No i co dwie głowy to nie jedna, nie? Chyba, że ty olbrzymie się wybierasz na górę? – zwrócił się do Guntera.
Potem odciągnął Orlandoniego na bok.
- Jesteś pewien, że puszczanie tego psa wolno to dobry pomysł? Lepiej, żeby nie zniknął gdzieś w mieście, bo więcej go nie zobaczymy… No i skoro ma pokazać jakiś „sekretny znak,” to czy nie lepiej, jeśli zrobi to ktoś z nas? Prawdopodobnie on i ten kontakt nigdy się nie widzieli.
Nagłe pojawienie się elfa trochę go zaskoczyło. Jeszcze bardziej zaskoczyło go to, z czym przybył. „Ci ludzie rosną na drzewach czy co?!” Faktem jednak jest, że warto było przesłuchać jeńca.
Ulrich skrzywił się lekko, słysząc krzyki towarzyszące „przesłuchaniu.” Prawda, ten człowiek to niegodne splunięcia ścierwo, ale słuchanie krzyków zamiast zwykłych wyjaśnień bywa męczące. „No, przynajmniej działa – wiemy co chcieliśmy wiedzieć.”
***
- Robi wrażenie – mruknął, gdy zacumowali w porcie. Potem była ta ciekawa scena. Człowiek z pewnością na wysokim stanowisku. Ulrich pomyślał, że kiedyś w ten sposób będzie może witany jakiś de Maar. Jak bogowie pozwolą. Tymczasem ich kompania miała tutaj coś do zrobienia.
Nagle podeszła do nich ta dziwna kobieta. Ulrich przez chwilę myślał, że może jest ona tylko wytworem jego wyobraźni, ale najwidoczniej pozostali też ją widzieli. Zaskoczyło go to, jak zareagował na nią Luca. Najwidoczniej uderzyła mu do głowy nagła wieść o jeszcze nienarodzonych dzieciach. Ulrich odkaszlnął.
- Ulrich de Maar, witam - wyciągnął dłoń do nowoprzybyłej, usiłując równocześnie mieć ją na oku - bo czego jak czego, ale akurat zaufania to ona nie budziła - i nadążać za potokiem słów wydobywającym się z ust Tileańczyka.
- Myślę, że lepiej będzie jeśli zostanę tutaj. Coś musi być nie tak z tą barką, bo jak na niej kogoś zostawić to pewnikiem coś złego się wydarzy… - uśmiechnął się, chociaż trochę prawdy w tym było. - No i co dwie głowy to nie jedna, nie? Chyba, że ty olbrzymie się wybierasz na górę? – zwrócił się do Guntera.
Potem odciągnął Orlandoniego na bok.
- Jesteś pewien, że puszczanie tego psa wolno to dobry pomysł? Lepiej, żeby nie zniknął gdzieś w mieście, bo więcej go nie zobaczymy… No i skoro ma pokazać jakiś „sekretny znak,” to czy nie lepiej, jeśli zrobi to ktoś z nas? Prawdopodobnie on i ten kontakt nigdy się nie widzieli.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Trzeba przyznać, że Luca umie przycisnąć jeńca. I fantazję też ma niezłą - "Moloch"? "Tarantula"? Szkoda, że nie "Odgryzacz Jaj". Ale i tak podziałało. Jeszcze trochę, a mężczyzna przyznałby się nawet do tego, czego nie zrobił.
-Tak świetnie, spodobało mi się atakowanie bandytów z ukrycia, jestem za- rzucił Gildiril, zapytany, co myśli. A co tam, poderżnie jeszcze parę gardeł, przecież już od dawna niczym się nie różni od tych drabów.
***
Elf zmrużył oczy, patrząc niepewnie na kobietę, która przedstawiła się jako Marie. Nie ufał jej od pierwszego wejrzenia. Nie ufał żadnej czarodziejce i pewnie nie zaufa. Wspomniała coś o bliźniakach. "Orlandoni jest szybszy i skuteczniejszy, niż myślałem... Czuję, że doczeka się rychło całej drużyny snotballowej" Nie przedstawił się, skinął tylko Marie głową na powitanie. Niech się lepiej nie przyzwyczaja.
Potem przyszła pora na działanie. Gildiril jednym uchem wysłuchał planu, ale ogólnie wiedział, o co chodzi.
-A mamy coś do przebrania?- rozejrzał się po pokładzie -No dobra, jakieś byle jakie ciuchy muszą wystarczyć- mruknął pod nosem nie czekając na odpowiedź. Poszukał czegoś z kapturem, lepiej nie afiszować się, że jest się elfem. Ludzie różnie na to reagują.
- Odnajdziesz wasz "kontakt" - poinstruował uwolnionego - kiedy się rozstaniecie wrócisz do nas i poinformujesz co ci powiedział. Jeśli zapyta gdzie twój towarzysz powiesz, że rozdzieliliście się. Twój koń złamał nogę a nie miałeś na kupno nowego. Po drodze wynająłeś miejsce na jakiejś łodzi i przypłynąłeś niemal równo z nami. Jeśli skrewisz, zginiesz, prawda, Gil? Powiedział Orlandoni
-Jasne, nawet się nie zorientujesz, kiedy będziesz martwy- odparł Gil, niby to niedbale bawiąc się nożem. Gdy przyszła odpowiednia pora, udał się na ustaloną wcześniej pozycję. Będzie się działo...
Trzeba przyznać, że Luca umie przycisnąć jeńca. I fantazję też ma niezłą - "Moloch"? "Tarantula"? Szkoda, że nie "Odgryzacz Jaj". Ale i tak podziałało. Jeszcze trochę, a mężczyzna przyznałby się nawet do tego, czego nie zrobił.
-Tak świetnie, spodobało mi się atakowanie bandytów z ukrycia, jestem za- rzucił Gildiril, zapytany, co myśli. A co tam, poderżnie jeszcze parę gardeł, przecież już od dawna niczym się nie różni od tych drabów.
***
Elf zmrużył oczy, patrząc niepewnie na kobietę, która przedstawiła się jako Marie. Nie ufał jej od pierwszego wejrzenia. Nie ufał żadnej czarodziejce i pewnie nie zaufa. Wspomniała coś o bliźniakach. "Orlandoni jest szybszy i skuteczniejszy, niż myślałem... Czuję, że doczeka się rychło całej drużyny snotballowej" Nie przedstawił się, skinął tylko Marie głową na powitanie. Niech się lepiej nie przyzwyczaja.
Potem przyszła pora na działanie. Gildiril jednym uchem wysłuchał planu, ale ogólnie wiedział, o co chodzi.
-A mamy coś do przebrania?- rozejrzał się po pokładzie -No dobra, jakieś byle jakie ciuchy muszą wystarczyć- mruknął pod nosem nie czekając na odpowiedź. Poszukał czegoś z kapturem, lepiej nie afiszować się, że jest się elfem. Ludzie różnie na to reagują.
- Odnajdziesz wasz "kontakt" - poinstruował uwolnionego - kiedy się rozstaniecie wrócisz do nas i poinformujesz co ci powiedział. Jeśli zapyta gdzie twój towarzysz powiesz, że rozdzieliliście się. Twój koń złamał nogę a nie miałeś na kupno nowego. Po drodze wynająłeś miejsce na jakiejś łodzi i przypłynąłeś niemal równo z nami. Jeśli skrewisz, zginiesz, prawda, Gil? Powiedział Orlandoni
-Jasne, nawet się nie zorientujesz, kiedy będziesz martwy- odparł Gil, niby to niedbale bawiąc się nożem. Gdy przyszła odpowiednia pora, udał się na ustaloną wcześniej pozycję. Będzie się działo...
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Stojąc od kilku godzin za sterami łodzi i wpatrując się w niewyraźną rzeczną toń, Golem zastanawiał się ile jeszcze tygodni dane mu będzie spędzić na kiwającej się i skrzypiącej łajbie. Nie żeby mu pływanie przeszkadzało, jednakże stęsknił się za dźwiękiem końskich kopyt stukających na kiepskich imperialnych gościńcach. Trochę doskwierała mu ograniczona przestrzeń na łodzi i naturalne ograniczenia rzecznej podróży. Chyba na dłuższą metę nie nadawał się na flisaka, poławiacza pereł czy jakiegokolwiek morskiego wilka.
Nie, Golem był szczurem lądowym i takim pozostać wolał.
Wyprowadzając jeńca spod pokładu, olbrzym syknął mu do ucha:
- Bez żadnych numerów, kolego. Jeśli spróbujesz ucieczki, znajdę cię choćby w najobskurniejszej kislevskiej spelunie. A wtedy gwarantuję, że twoje oczy nie ujrzą już nigdy dziennego światła. A żeby podrapać się za uchem, będziesz musiał sięgnąć do środka własnej dupy, bo tam właśnie wepchnę ci twój kretyński łeb. - Golem wypowiadał te słowa bez cienia emocji, zupełnie jakby komentował wczorajszą pogodę.
- A teraz spływaj - popchnął mężczyznę w stronę Luci. - Zostanę tutaj, kapitanie. Ale za to życzę sobie antałek przedniego wina. Albo dwa, skoro Ulrich planuje mi towarzyszyć.
Golem nie słyszał dokładnie o czym mówiła kobieta z kosą. Kiedy wyszedł spod pokładu, zakapturzona stała obok Castinyy, wskazując na jej brzuch. Sądząc jednak z entuzjazmu, jaki się Orlandoniemu udzielił, wieści od nowo przybyłej najwyraźniej należały do tych dobrych. Olbrzym skinął z aprobatą głową, poklepując kupca po ramieniu.
Zmarszczył czoło. Ciekawe, czy on kiedyś będzie miał podobny powód do radości?
Stojąc od kilku godzin za sterami łodzi i wpatrując się w niewyraźną rzeczną toń, Golem zastanawiał się ile jeszcze tygodni dane mu będzie spędzić na kiwającej się i skrzypiącej łajbie. Nie żeby mu pływanie przeszkadzało, jednakże stęsknił się za dźwiękiem końskich kopyt stukających na kiepskich imperialnych gościńcach. Trochę doskwierała mu ograniczona przestrzeń na łodzi i naturalne ograniczenia rzecznej podróży. Chyba na dłuższą metę nie nadawał się na flisaka, poławiacza pereł czy jakiegokolwiek morskiego wilka.
Nie, Golem był szczurem lądowym i takim pozostać wolał.
Wyprowadzając jeńca spod pokładu, olbrzym syknął mu do ucha:
- Bez żadnych numerów, kolego. Jeśli spróbujesz ucieczki, znajdę cię choćby w najobskurniejszej kislevskiej spelunie. A wtedy gwarantuję, że twoje oczy nie ujrzą już nigdy dziennego światła. A żeby podrapać się za uchem, będziesz musiał sięgnąć do środka własnej dupy, bo tam właśnie wepchnę ci twój kretyński łeb. - Golem wypowiadał te słowa bez cienia emocji, zupełnie jakby komentował wczorajszą pogodę.
- A teraz spływaj - popchnął mężczyznę w stronę Luci. - Zostanę tutaj, kapitanie. Ale za to życzę sobie antałek przedniego wina. Albo dwa, skoro Ulrich planuje mi towarzyszyć.
Golem nie słyszał dokładnie o czym mówiła kobieta z kosą. Kiedy wyszedł spod pokładu, zakapturzona stała obok Castinyy, wskazując na jej brzuch. Sądząc jednak z entuzjazmu, jaki się Orlandoniemu udzielił, wieści od nowo przybyłej najwyraźniej należały do tych dobrych. Olbrzym skinął z aprobatą głową, poklepując kupca po ramieniu.
Zmarszczył czoło. Ciekawe, czy on kiedyś będzie miał podobny powód do radości?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Kemperbad (Castinaa, Marie, Gildiril, Luca)
Musieliście trochę pomarudzić przy windach, by wysłany za nimi "szpieg" dotarł na szczyt schodów w odpowiednim czasie. Nie marudził długo, zwłaszcza gdy zobaczył 'kostuchę z kosą' jak to ujął patrząc na Marie. Windy były o niebo szybsze. Ruszyliście gwarnymi i nieco zapchanymi uliczkami Kemperbad, nie oglądając się za siebie. Miasto, pozbawione Imperlialnych ceł, tętniło życiem i przepychem. Kamieniczki były zdobione, rynsztok nie cuchnął tak bardzo, a bruk na ulicach pozbawiony był dziur. Po drodze mijaliście wszelakiej maści mieszkańców – strażników miejskich, kupców, bawiące się na ulicach dzieci, typów spod ciemnej gwiazdy, elfy, krasnoludy. Kemperbad wyglądało lepiej niż większość tej wielkości miast. Ceny o dziwo, były jednak bardzo podobne, za to towary, wystawiane na straganach czy w witrynach różnych zakładów i składzików zdumiewały czasem swą różnorodnością i wykonaniem. Można tu było nabyć niemal wszystko.
Castinaa i Gildiril niczym dwa cienie, podążali za posłusznym członkiem Purpurowej Dłoni, któremu wyjaśniono co i jak. Szedł ostrożnie za pierwszą grupką, rozglądając się często uważnie. Był przestraszony, to było widać. Ale i zdecydowany. Gdy na małej uliczce, którą akurat szliście powstał niewielki zator, człowiek udowodnił, że ani nie jest lojalny, ani nie obchodzi go zbytnio w jakim celu został uwolniony. Rzucił się nagle w bok, mieszając się z tłumem i znikając wam z oczu. Niedaleko znajdowało się wyjście z uliczki, dalej targowy placyk ze sporą ilością ludzi. I kilka kolejnych uliczek, łączących się z targiem. Miejsce idealne do ucieczki. I uciekinier dobrze o tym wiedział, próbując szczęścia właśnie w tym miejscu.
Barka (Günter i Ulrich)
Po zajściu z grubym człowieczkiem na przystań powrócił spokój. Ludzie krzątali się, zajęci swoimi obowiązkami i sprawami, łodzie przypływały i odpływały, windy kursowały w te i wewte. Zauważyliście też, że kilkadziesiąt metrów dalej jest przystań małego promu, który w tym miejscu łączył dwa brzegi Reiku, a także jakaś karczma przy brzegu. Nie pozostawało wam nic innego, jak siedzieć i wypatrywać powrotu towarzyszy. Miały wam to umilić dwa antałki averskiego wina i duży rondel pełen gorących i pachnących wybornie pierogów z mięsem, które w końcu przyniósł jakiś posłaniec, twierdząc (jak zwykle zresztą) że kupiec DiNatale za wszystko zapłacił.
Musieliście trochę pomarudzić przy windach, by wysłany za nimi "szpieg" dotarł na szczyt schodów w odpowiednim czasie. Nie marudził długo, zwłaszcza gdy zobaczył 'kostuchę z kosą' jak to ujął patrząc na Marie. Windy były o niebo szybsze. Ruszyliście gwarnymi i nieco zapchanymi uliczkami Kemperbad, nie oglądając się za siebie. Miasto, pozbawione Imperlialnych ceł, tętniło życiem i przepychem. Kamieniczki były zdobione, rynsztok nie cuchnął tak bardzo, a bruk na ulicach pozbawiony był dziur. Po drodze mijaliście wszelakiej maści mieszkańców – strażników miejskich, kupców, bawiące się na ulicach dzieci, typów spod ciemnej gwiazdy, elfy, krasnoludy. Kemperbad wyglądało lepiej niż większość tej wielkości miast. Ceny o dziwo, były jednak bardzo podobne, za to towary, wystawiane na straganach czy w witrynach różnych zakładów i składzików zdumiewały czasem swą różnorodnością i wykonaniem. Można tu było nabyć niemal wszystko.
Castinaa i Gildiril niczym dwa cienie, podążali za posłusznym członkiem Purpurowej Dłoni, któremu wyjaśniono co i jak. Szedł ostrożnie za pierwszą grupką, rozglądając się często uważnie. Był przestraszony, to było widać. Ale i zdecydowany. Gdy na małej uliczce, którą akurat szliście powstał niewielki zator, człowiek udowodnił, że ani nie jest lojalny, ani nie obchodzi go zbytnio w jakim celu został uwolniony. Rzucił się nagle w bok, mieszając się z tłumem i znikając wam z oczu. Niedaleko znajdowało się wyjście z uliczki, dalej targowy placyk ze sporą ilością ludzi. I kilka kolejnych uliczek, łączących się z targiem. Miejsce idealne do ucieczki. I uciekinier dobrze o tym wiedział, próbując szczęścia właśnie w tym miejscu.
Barka (Günter i Ulrich)
Po zajściu z grubym człowieczkiem na przystań powrócił spokój. Ludzie krzątali się, zajęci swoimi obowiązkami i sprawami, łodzie przypływały i odpływały, windy kursowały w te i wewte. Zauważyliście też, że kilkadziesiąt metrów dalej jest przystań małego promu, który w tym miejscu łączył dwa brzegi Reiku, a także jakaś karczma przy brzegu. Nie pozostawało wam nic innego, jak siedzieć i wypatrywać powrotu towarzyszy. Miały wam to umilić dwa antałki averskiego wina i duży rondel pełen gorących i pachnących wybornie pierogów z mięsem, które w końcu przyniósł jakiś posłaniec, twierdząc (jak zwykle zresztą) że kupiec DiNatale za wszystko zapłacił.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 106
- Rejestracja: piątek, 8 września 2006, 10:06
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Arcana Hereticae
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Marie Effenberg
- Ma ktoś lepszy pomysł? A ciebie Marie oczywiście witamy w naszych szeregach. Na razie nie wybieramy się w dalszą podróż, ale jeśli odpowiada ci towarzystwo takich ludzi jak my, możesz zostać. - powiedział gustownie ubrany, i całkiem przystojny kapitan barki.
- Pytanie raczej, czy wam odpowiada towarzystwo magini śmierci – uśmiechnęła się cierpko. - Niemniej dziękuję za propozycję, z chęcią z niej skorzystam. Zwłaszcza że podróżować w większej grupie zawsze bezpieczniej.
Gdy Luca wraz z Castinąą i elfem Gildrilem ruszyli windą do miasta, podążyła za nimi bez słowa, rozglądając się po okolicy. Nieprzychylność mieszkańców wobec jej osoby była spora, więc wolała mieć oczy wokół głowy. W pewnym momencie rozdzielili się i Marie szła w towarzystwie kupca-kapitana. Nie zabierała głosu, póki sam się nie odezwał. Za nimi szedł ten mężczyzna wypuszczony przez Lucę, a pochód zamykała ta kobieta w ciąży i elf. Marie nie pytała go o szczegóły tej zapewne zawiłej historii, gdyż zupełnie jej nie interesowało dlaczego ten mężczyzna z tyłu jest tak zdenerwowany. Zdenerwowanie jednak nie przeszkodziło mu trzeźwo myśleć, gdyż w tłumie postanowił zawalczyć o swą wolność i wbił się w jedną z bocznych uliczek. Czarodziejka pokiwała głową i wsparła się na swej kosie.
- Już go nie złapiecie, Kemperbad to istny labirynt. - rzuciła do Orlandoniego. Wyglądało na to, że nawet jej nie słuchał krzycząc coś do towarzyszy.
- Ma ktoś lepszy pomysł? A ciebie Marie oczywiście witamy w naszych szeregach. Na razie nie wybieramy się w dalszą podróż, ale jeśli odpowiada ci towarzystwo takich ludzi jak my, możesz zostać. - powiedział gustownie ubrany, i całkiem przystojny kapitan barki.
- Pytanie raczej, czy wam odpowiada towarzystwo magini śmierci – uśmiechnęła się cierpko. - Niemniej dziękuję za propozycję, z chęcią z niej skorzystam. Zwłaszcza że podróżować w większej grupie zawsze bezpieczniej.
Gdy Luca wraz z Castinąą i elfem Gildrilem ruszyli windą do miasta, podążyła za nimi bez słowa, rozglądając się po okolicy. Nieprzychylność mieszkańców wobec jej osoby była spora, więc wolała mieć oczy wokół głowy. W pewnym momencie rozdzielili się i Marie szła w towarzystwie kupca-kapitana. Nie zabierała głosu, póki sam się nie odezwał. Za nimi szedł ten mężczyzna wypuszczony przez Lucę, a pochód zamykała ta kobieta w ciąży i elf. Marie nie pytała go o szczegóły tej zapewne zawiłej historii, gdyż zupełnie jej nie interesowało dlaczego ten mężczyzna z tyłu jest tak zdenerwowany. Zdenerwowanie jednak nie przeszkodziło mu trzeźwo myśleć, gdyż w tłumie postanowił zawalczyć o swą wolność i wbił się w jedną z bocznych uliczek. Czarodziejka pokiwała głową i wsparła się na swej kosie.
- Już go nie złapiecie, Kemperbad to istny labirynt. - rzuciła do Orlandoniego. Wyglądało na to, że nawet jej nie słuchał krzycząc coś do towarzyszy.
"Wymagajcie od siebie więcej, nawet jeśli inni nie wymagają". Jan Paweł II
![Obrazek](http://img151.imageshack.us/img151/9662/userbar606348wj4.gif)
![Obrazek](http://img151.imageshack.us/img151/9662/userbar606348wj4.gif)
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Kupiec DiNatale ![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Luca pozostał sam z Castinąą, Gildirilem i nowo poznaną, raczej milczącą, towarzyszką Marie. Teraz na nic nie miał już wpływu. Oddał się zatem swojemu żywiołowi i mile zaskoczony ofertą i cenami w Kemperbad rozpoczął wywiad co opłaca się tu kupić a co sprzedać. Nie minęła godzina a obrócił już kilkoma setkami koron i dokonał kilku korzystnych transakcji. Na zaniesienie nabytych towarów na barkę i zabranie zaocznie sprzedanych, umówił się na później. Na razie bowiem musieli czekać na Cas i Gila i wyniki ich misji. Zasiedli więc w miłej kawiarence, pełnej egzotycznych zapachów, nieopodal wind, tam gdzie elf i ukochana mogli ich bez problemu odnaleźć. Zamówił wszystkim po fantazyjnym posiłku, od miodowych ciastek, przez potrawę zwaną przez ciemnoskórego sprzedawcę „kebabem” do naleśników z serem. Do picia poprosił o tileańskie wino, sok z egzotycznych mandarynek, oraz, na próbę, napoje które niegdyś widywał u arystokracji. Nazywały się herbata i kawa.
- Bleee – skrzywił się przechyliwszy porcelanową filiżankę. – I to ma być warte trzydzieści szylingów? Tym opijają się błękitnokrwiści? Wychowałaś się wśród wyższych sfer – zwrócił się do Castinyy. – pewnie miałaś już z tym do czynienia. Powiedz szczerze, smakuje ci to? – złapał za bulelkę i nalał sobie kieliszek wina. – Ja tam wolę wytrawne luccinińskie. Smakuje domem. Zamówię jeszcze dwa 'kebaby' to zaniesie się Ulrichowi i Gunterowi, niech spróbują arabskiego przysmaku.
Chwilę później spojrzał na czarodziejkę.
- Wyglądasz na zdenerowowaną – powiedział do niej. – Czy coś cię niepokoi? Widziałaś może znów tego człowieka, który nas obserwował? Dowiedziałaś się już nieco o nas - prawdę mówiąc nie była to prawda, ale Luca wolał najpierw dowiedzieć się czegoś o niej. Mogła być nawet agentką Purpurowej Dłoni. - Opowiedz coś o sobie.
Mówił szybko, w Reispielu, lecz prawdziwie po Tileańsku, co i raz podnosząc, to opuszczając głos, wyrzucając z siebie zdania i słowa. Może i był kupcem, ale cwaniactwo i slang typów spod ciemnej gwiazdy wyssał z mlekiem Matki Luccini.
Niewiele czasu później ruszył na przedzie pochodu wraz z Czarodziejką Śmierci. Nie odzywała się, więc i Luca nie zabierał głosu obserwując to wypuszczonego jeńca, to Cas i Gila idących za nim. W końcu facet postanowił wykorzystać swoją szansę jaką dawał mu ogromny tłum i zniknął w jednej z bocznych uliczek. Luca najpierw gestykulując, a następnie krzycząc po Tileańsku do Castinyy dał jej znać by zaniechali pościgu. Gdy dołączyli do Luci i Gila, rzekł.
- No to mój świetny plan poszedł się kochać. - kiwał głową. W głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. - Nie ma sensu go gonić. Nie w tym tłumie. Mogłem posłuchać Ulricha i wysłać jego zamiast tego złamasa. Jako Kastor nasz szlachetka więcej by zdziałał na mieście, jeśli mają tutaj swoich przedstawicieli. Tutaj nasz trop jest spalony, musimy się jak najszybciej stąd wynieść. Popłyniemy do Wittgendorfu, tam powinniśmy wreszcie znaleźć jakieś odpowiedzi na nasze pytania. Co sądzicie? - mruknął rozglądając się przez tłum.
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Luca pozostał sam z Castinąą, Gildirilem i nowo poznaną, raczej milczącą, towarzyszką Marie. Teraz na nic nie miał już wpływu. Oddał się zatem swojemu żywiołowi i mile zaskoczony ofertą i cenami w Kemperbad rozpoczął wywiad co opłaca się tu kupić a co sprzedać. Nie minęła godzina a obrócił już kilkoma setkami koron i dokonał kilku korzystnych transakcji. Na zaniesienie nabytych towarów na barkę i zabranie zaocznie sprzedanych, umówił się na później. Na razie bowiem musieli czekać na Cas i Gila i wyniki ich misji. Zasiedli więc w miłej kawiarence, pełnej egzotycznych zapachów, nieopodal wind, tam gdzie elf i ukochana mogli ich bez problemu odnaleźć. Zamówił wszystkim po fantazyjnym posiłku, od miodowych ciastek, przez potrawę zwaną przez ciemnoskórego sprzedawcę „kebabem” do naleśników z serem. Do picia poprosił o tileańskie wino, sok z egzotycznych mandarynek, oraz, na próbę, napoje które niegdyś widywał u arystokracji. Nazywały się herbata i kawa.
- Bleee – skrzywił się przechyliwszy porcelanową filiżankę. – I to ma być warte trzydzieści szylingów? Tym opijają się błękitnokrwiści? Wychowałaś się wśród wyższych sfer – zwrócił się do Castinyy. – pewnie miałaś już z tym do czynienia. Powiedz szczerze, smakuje ci to? – złapał za bulelkę i nalał sobie kieliszek wina. – Ja tam wolę wytrawne luccinińskie. Smakuje domem. Zamówię jeszcze dwa 'kebaby' to zaniesie się Ulrichowi i Gunterowi, niech spróbują arabskiego przysmaku.
Chwilę później spojrzał na czarodziejkę.
- Wyglądasz na zdenerowowaną – powiedział do niej. – Czy coś cię niepokoi? Widziałaś może znów tego człowieka, który nas obserwował? Dowiedziałaś się już nieco o nas - prawdę mówiąc nie była to prawda, ale Luca wolał najpierw dowiedzieć się czegoś o niej. Mogła być nawet agentką Purpurowej Dłoni. - Opowiedz coś o sobie.
Mówił szybko, w Reispielu, lecz prawdziwie po Tileańsku, co i raz podnosząc, to opuszczając głos, wyrzucając z siebie zdania i słowa. Może i był kupcem, ale cwaniactwo i slang typów spod ciemnej gwiazdy wyssał z mlekiem Matki Luccini.
Niewiele czasu później ruszył na przedzie pochodu wraz z Czarodziejką Śmierci. Nie odzywała się, więc i Luca nie zabierał głosu obserwując to wypuszczonego jeńca, to Cas i Gila idących za nim. W końcu facet postanowił wykorzystać swoją szansę jaką dawał mu ogromny tłum i zniknął w jednej z bocznych uliczek. Luca najpierw gestykulując, a następnie krzycząc po Tileańsku do Castinyy dał jej znać by zaniechali pościgu. Gdy dołączyli do Luci i Gila, rzekł.
- No to mój świetny plan poszedł się kochać. - kiwał głową. W głosie dało się wyczuć zdenerwowanie. - Nie ma sensu go gonić. Nie w tym tłumie. Mogłem posłuchać Ulricha i wysłać jego zamiast tego złamasa. Jako Kastor nasz szlachetka więcej by zdziałał na mieście, jeśli mają tutaj swoich przedstawicieli. Tutaj nasz trop jest spalony, musimy się jak najszybciej stąd wynieść. Popłyniemy do Wittgendorfu, tam powinniśmy wreszcie znaleźć jakieś odpowiedzi na nasze pytania. Co sądzicie? - mruknął rozglądając się przez tłum.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)