[Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
- Na litość Matki Gai... Słuchaj no... Albo nie! Co ja gadam? Nie słuchaj tylko opowiadaj. Conn zrób mu to samo co mnie, dobra? - zwróciła się do bety. Potem znów spojrzała na metysa.
- Nie wymigasz się. Opowiesz nam coś więcej o sobie, mruku - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. Drink Conna spodobał się alfie, dlatego gdy dostała do rąk własnych kolejnego, usiadła sobie spokojnie i tym razem dużo wolniej popijała patrząc przez chwilę krytycznie na metysa.
- Wiemy o tobie mniej niż się wydaje... Czasem gdzieś znikasz i też nie wiemy gdzie... Wykaż się inwencją. Masz, jak to mówią, swoje pięć minut - uczyniła zapraszający gest dłonią zachęcając Chodzącego Po Lodzie do mówienia.
- Oczywiście możesz mówić dużo dłużej... Nawet powinieneś - dodała szybko, bo nie chciała, by metys zrozumiał jej słowa dosłownie.
- Na litość Matki Gai... Słuchaj no... Albo nie! Co ja gadam? Nie słuchaj tylko opowiadaj. Conn zrób mu to samo co mnie, dobra? - zwróciła się do bety. Potem znów spojrzała na metysa.
- Nie wymigasz się. Opowiesz nam coś więcej o sobie, mruku - powiedziała z chytrym uśmieszkiem. Drink Conna spodobał się alfie, dlatego gdy dostała do rąk własnych kolejnego, usiadła sobie spokojnie i tym razem dużo wolniej popijała patrząc przez chwilę krytycznie na metysa.
- Wiemy o tobie mniej niż się wydaje... Czasem gdzieś znikasz i też nie wiemy gdzie... Wykaż się inwencją. Masz, jak to mówią, swoje pięć minut - uczyniła zapraszający gest dłonią zachęcając Chodzącego Po Lodzie do mówienia.
- Oczywiście możesz mówić dużo dłużej... Nawet powinieneś - dodała szybko, bo nie chciała, by metys zrozumiał jej słowa dosłownie.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Popatrzył zszokowany na abuela. Ale po chwili uśmiechnął się lekko. Nie sprawiało to najlepszego wrażenia z jego nieurodziwą twarzą. Dużo lepiej wyglądał, jak się nie uśmiechał. To znaczy, wtedy dzieci uciekały od niego po cichu, a nie z krzykiem. Odwrócił się do Niny.
- Przepraszam, Nina, nie masz może jakiejś świeczki? Jestem tradycjonalistą, lepiej mi się opowiada przy ogniu. Nawet jeśli jest jasno - pochylił głowę, żeby jego prośba nie wydała się nazbyt impertynencka. Usiadł przy stole, na jakimś krześle, ale po turecku. Nędzna imitacja siedzenia na ziemi przy ognisku, ale trudno, musi wystarczyć.
- Wiecie chyba mniej więcej w czym jestem dobry, ale pozwolę sobie wspomnieć o tym jeszcze, tak na wszelki wypadek, bo może mam jeszcze jakieś talenty, które są dla was ukryte - głos Chodzącego-Po-Lodzie brzmiał głęboko i smutno, jakby rozpoczynał jakąś tragiczną opowieść o bohaterach którzy zginęli zapomnianą śmiercią. - To że jestem silny i zręczny daje się zauważyć, prawda? Poza tym, jestem dość dobrym wojownikiem, jeśli chodzi o walkę bez broni. Co nieco wiem też o unikaniu ciosów. Jasne jest też, że Milczący Wędrowiec jest zawsze czujny na niebezpieczeństwo, a biegać może długo bez jakiegoś większego zmęczenia; w razie gdyby trzeba było pokonać trasę szybciej, jestem też znakomitym kierowcą. Po drodze bez trudu umiałbym zbudować sobie jakieś schronionie w dziczy, albo coś sobie upolować. No i nadaję się też na całkiem przyzwoitego ratownika przedmedycznego jeśli zachodzi potrzeba. Ale to chyba mało was interesuje, prawda?
Metys spojrzał w sufit. Chyba każdy z nas, Milczących Wędrowców, miał taki specjalny tryb. Tryb opowiadacza. Kiedy przychodziło do snucia historii, samotnicy z Egiptu nagle przestawali przejmować się wielkością swojego audytorium, znakomicie radzili sobie nawet przed wielkim tłumem. Chodzący-Po-Lodzie, który normalnie miał problemy z powiedzeniem dwóch zdań pod rząd, a i w tych dwóch zwykle zdołał się nie raz zająknąć, teraz gadał bez opamiętania. Miał nadzieję, że jego opowieść zainteresuje słuchaczy...
- Wolicie pewnie usłyszeć, kim jestem i skąd się wziąłem? I też, dokąd znikam... Opowiem wam. To historia, która niczego was nie nauczy. Ale może powie wam coś o mnie.
Nie znam w ogóle swoich rodziców. Moja matka po urodzeniu mnie natychmiast oddała mnie Chodzącemu-Po-Wydmach, mojemu mentorowi. Miał on u niej dług wdzięczności, nie wiem za co. Nigdy mi tego nie powiedział. Nie powiedział mi też kim była, ani tym bardziej kim był mój ojciec. Tak więc jestem drugim z rodu Chodzących, mimo że jego założyciel, jako metys, był bezpłodny. Czy to nie ciekawe? Tak, mój mentor był metysem. Milczącym Wędrowcem, jak ja i moja matka. Przemierzał całą Amerykę Północą swoim TIRem. Był starym, zgorzkniałym ahrounem. Ze względu na swój dług nie mógł odmówić przyjęcia mnie, mimo że nie miał na to ochoty.
Nauczył mnie wszystkiego, co sam wiedział, na tematy na które filodoks powinien być wykształcony. Nie było tego wiele, dlatego sam teraz nie do końca orientuję się w tym, w czym powinienem. Ale próbuję nadrobić te zaległości. Do przodu jestem za to w tym, co jest specjalnością Chodzącego-Po-Wydmach, czyli walce wręcz. Jako ahroun uczył mnie właśnie tego, bo w tym był najlepszy.
Niewiele jest do opowiadania między tym, jak się poznaliśmy, a tym, jak się rozstaliśmy. Jeździliśmy po Stanach, Kanadzie i Meksyku, nie licząc dni. Przesiadywaliśmy w barach i biliśmy się z gangami motocyklistów. Kilka razy na własną rękę ścigaliśmy wampiry. Po walce z jednym z nich została mi nawet blizna. Nie należy to jednak raczej do szczególnie istotnych wydarzeń, tak naprawdę. O takich walkach kiedyś będę wam snuł opowieści... Dziś przecież nie cała noc ma do mnie należeć, prawda? - pytania retoryczne, mające przykuć uwagę odbiorcy. Stary Wędrowiec nauczył go trochę o tym jak opowiadać. To były informacje przekazywane w jego plemieniu z pokolenia na pokolenie. Milczący Wędrowcy czasem bowiem przerywali milczenie, musieli być do tego przygotowani. - Dość więc powiedzieć, że pewnego ranka po walce z jakimś wampirem, bladym świtem zaatakował mnie garou, który był dotąd moim opiekunem i mentorem. Cudem zdołałem mu uciec, powtarzając chyba wyczyn Filippidesa. I nie mogłem przez kilka dni poskładać razem dwóch faktów - tego ataku i tego, że wciąż słyszę wokół paskudną dysharmonię Żmija... Dopiero jakiś Tancerz Czarnej Spirali uświadomił mi, jak bardzo musi śmierdzieć ode mnie Żmijem. Atak był ostatnim czego spodziewał się z mojej strony, więc zdołałem go zabić. A potem uciekałem, uciekałem... Aż odnalazł mnie Jordan. Dalszy ciąg już przecież znacie... - zakończył ciężkim westchnieniem. - Sądzę że Chodzący-Po-Wydmach wciąż mnie ściga. Chciałbym mu pokazać, że smród Żmija przylgnął do mnie bez mojej winy, ale nie wiem czy zdołam to zrobić. A co do moich zniknięć; starszyzna czasem daje mi wiadomości do przewiezienia. W końcu, kto lepszym kurierem nad Milczącego Wędrowca? A ja muszę jakoś zarobić na życie, nie mogąc prowadzić już ciężarówki - skończył. I zaznaczył to zdmuchując płonącą świeczkę.
Popatrzył zszokowany na abuela. Ale po chwili uśmiechnął się lekko. Nie sprawiało to najlepszego wrażenia z jego nieurodziwą twarzą. Dużo lepiej wyglądał, jak się nie uśmiechał. To znaczy, wtedy dzieci uciekały od niego po cichu, a nie z krzykiem. Odwrócił się do Niny.
- Przepraszam, Nina, nie masz może jakiejś świeczki? Jestem tradycjonalistą, lepiej mi się opowiada przy ogniu. Nawet jeśli jest jasno - pochylił głowę, żeby jego prośba nie wydała się nazbyt impertynencka. Usiadł przy stole, na jakimś krześle, ale po turecku. Nędzna imitacja siedzenia na ziemi przy ognisku, ale trudno, musi wystarczyć.
- Wiecie chyba mniej więcej w czym jestem dobry, ale pozwolę sobie wspomnieć o tym jeszcze, tak na wszelki wypadek, bo może mam jeszcze jakieś talenty, które są dla was ukryte - głos Chodzącego-Po-Lodzie brzmiał głęboko i smutno, jakby rozpoczynał jakąś tragiczną opowieść o bohaterach którzy zginęli zapomnianą śmiercią. - To że jestem silny i zręczny daje się zauważyć, prawda? Poza tym, jestem dość dobrym wojownikiem, jeśli chodzi o walkę bez broni. Co nieco wiem też o unikaniu ciosów. Jasne jest też, że Milczący Wędrowiec jest zawsze czujny na niebezpieczeństwo, a biegać może długo bez jakiegoś większego zmęczenia; w razie gdyby trzeba było pokonać trasę szybciej, jestem też znakomitym kierowcą. Po drodze bez trudu umiałbym zbudować sobie jakieś schronionie w dziczy, albo coś sobie upolować. No i nadaję się też na całkiem przyzwoitego ratownika przedmedycznego jeśli zachodzi potrzeba. Ale to chyba mało was interesuje, prawda?
Metys spojrzał w sufit. Chyba każdy z nas, Milczących Wędrowców, miał taki specjalny tryb. Tryb opowiadacza. Kiedy przychodziło do snucia historii, samotnicy z Egiptu nagle przestawali przejmować się wielkością swojego audytorium, znakomicie radzili sobie nawet przed wielkim tłumem. Chodzący-Po-Lodzie, który normalnie miał problemy z powiedzeniem dwóch zdań pod rząd, a i w tych dwóch zwykle zdołał się nie raz zająknąć, teraz gadał bez opamiętania. Miał nadzieję, że jego opowieść zainteresuje słuchaczy...
- Wolicie pewnie usłyszeć, kim jestem i skąd się wziąłem? I też, dokąd znikam... Opowiem wam. To historia, która niczego was nie nauczy. Ale może powie wam coś o mnie.
Nie znam w ogóle swoich rodziców. Moja matka po urodzeniu mnie natychmiast oddała mnie Chodzącemu-Po-Wydmach, mojemu mentorowi. Miał on u niej dług wdzięczności, nie wiem za co. Nigdy mi tego nie powiedział. Nie powiedział mi też kim była, ani tym bardziej kim był mój ojciec. Tak więc jestem drugim z rodu Chodzących, mimo że jego założyciel, jako metys, był bezpłodny. Czy to nie ciekawe? Tak, mój mentor był metysem. Milczącym Wędrowcem, jak ja i moja matka. Przemierzał całą Amerykę Północą swoim TIRem. Był starym, zgorzkniałym ahrounem. Ze względu na swój dług nie mógł odmówić przyjęcia mnie, mimo że nie miał na to ochoty.
Nauczył mnie wszystkiego, co sam wiedział, na tematy na które filodoks powinien być wykształcony. Nie było tego wiele, dlatego sam teraz nie do końca orientuję się w tym, w czym powinienem. Ale próbuję nadrobić te zaległości. Do przodu jestem za to w tym, co jest specjalnością Chodzącego-Po-Wydmach, czyli walce wręcz. Jako ahroun uczył mnie właśnie tego, bo w tym był najlepszy.
Niewiele jest do opowiadania między tym, jak się poznaliśmy, a tym, jak się rozstaliśmy. Jeździliśmy po Stanach, Kanadzie i Meksyku, nie licząc dni. Przesiadywaliśmy w barach i biliśmy się z gangami motocyklistów. Kilka razy na własną rękę ścigaliśmy wampiry. Po walce z jednym z nich została mi nawet blizna. Nie należy to jednak raczej do szczególnie istotnych wydarzeń, tak naprawdę. O takich walkach kiedyś będę wam snuł opowieści... Dziś przecież nie cała noc ma do mnie należeć, prawda? - pytania retoryczne, mające przykuć uwagę odbiorcy. Stary Wędrowiec nauczył go trochę o tym jak opowiadać. To były informacje przekazywane w jego plemieniu z pokolenia na pokolenie. Milczący Wędrowcy czasem bowiem przerywali milczenie, musieli być do tego przygotowani. - Dość więc powiedzieć, że pewnego ranka po walce z jakimś wampirem, bladym świtem zaatakował mnie garou, który był dotąd moim opiekunem i mentorem. Cudem zdołałem mu uciec, powtarzając chyba wyczyn Filippidesa. I nie mogłem przez kilka dni poskładać razem dwóch faktów - tego ataku i tego, że wciąż słyszę wokół paskudną dysharmonię Żmija... Dopiero jakiś Tancerz Czarnej Spirali uświadomił mi, jak bardzo musi śmierdzieć ode mnie Żmijem. Atak był ostatnim czego spodziewał się z mojej strony, więc zdołałem go zabić. A potem uciekałem, uciekałem... Aż odnalazł mnie Jordan. Dalszy ciąg już przecież znacie... - zakończył ciężkim westchnieniem. - Sądzę że Chodzący-Po-Wydmach wciąż mnie ściga. Chciałbym mu pokazać, że smród Żmija przylgnął do mnie bez mojej winy, ale nie wiem czy zdołam to zrobić. A co do moich zniknięć; starszyzna czasem daje mi wiadomości do przewiezienia. W końcu, kto lepszym kurierem nad Milczącego Wędrowca? A ja muszę jakoś zarobić na życie, nie mogąc prowadzić już ciężarówki - skończył. I zaznaczył to zdmuchując płonącą świeczkę.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Lena cierpliwie wysłuchała opowieści Milczącego Wędrowca. Pila przy tym powoli swojego drugiego drinka. Odpowiadał jej. Skinęła w pewnym momencie leniwie głową, potwierdzając któreś ze słów członka watahy. Poczuła się przy tym dziwnie. Skąd to nagłe kołysanie? Dlaczego po tym prostym ruchu głową świat tak zawirował? Poza tym dopiero teraz Lena zdała sobie sprawę z tego, że nagle zrobiło się tak mętnie przed jej oczami… Tak dziwnie… Odruchowo dopiła swojego drinka sądząc, że może to poprawi jej stan. Odstawiła naczynie gdzieś na bok. W roztargnieniu nie zauważyła gdzie. Szklanka opadła na podłogę rozpryskując się na drobne kawałki. Co się dzieje?! Lena się przestraszyła. Poderwała się z fotela. Rzuciła się do tyłu. Straciwszy równowagę runęła na podłogę z wyciem. Zapach alkoholu… Szkło, którym pokaleczyła dłonie upadając na rozbita szklankę… Dym, ulatniający się z zagaszonej świeczki… Ciemna noc, hałasy… Huk petard i intensywny zapach alkoholu… Kawałki szkła raniące delikatne szczenięce łapki…
Na oczach watahy młoda Furia runęła na podłogę wyjąc jak opętana. Wycie przeszło w ryk jaki może się dobyć tylko z gardła crinosa. Bestia poderwała się z ziemi. Roztrąciła wszystkich, którzy odważyli się stanąć jej na drodze i runęła do najbliższego wyjścia… Byle dalej! Byle dalej!
Conn
Mężczyzna z zaciekawieniem słuchał opowieści Chodzącego Po Lodzie, wtem kątem oka zauważył bladość Leny. Alfa zaczęła się kiwać, szybko dopiła drinka, a oczy jej zmętniały. Nie wróżyło to nic dobrego... Nagle wilczyca upuściła na podłogę szklankę i z przechodzącym w wycie jękiem upadła na kolana. Conn nie mógł uwierzyć własnym oczom, Lena zmieniała postać - błyskawicznie i niekontrolowanie. Potężne wycie rozdarło powietrze i oszalała wilkołaczka rzuciła się ku wyjściu.
*Jest uczulona na alkohol. Nie pozwól jej wyjść!* – zabrzmiało w głowie mężczyzny. Nie wnikał, który to z przodków postanowił podzielić się z nim wiedzą. Nie było czasu na retrospekcje i podziwianie szczęśliwych uśmiechów losu. Conn rzucił się za uciekającą Leną, miał nadzieję, że zdąży zanim ona dopadnie drzwi i wysadzi je z futryny. Na szczęście Irlandczyk wiedział gdzie uderzyć tak, aby nie zranić, ale przewrócić. Wystarczyło jedno dotknięcie w jeden z wielu czułych punktów. Co prawda, normalnie by to mogło nie wystarczyć, ale jedyny ahroun w grupie nie na darmo się uczył swojego rzemiosła. Musiał tylko zdążyć i zahaczyć Lenę pazurem...
Zdążył, potężne, wilkołacze cielsko nagle straciło grunt pod nogami i jak kłoda runęło na podłogę - aż szyby zadrżały. Conn jednym susem znalazł się na plecach powalonej alfy. W czasie lotu jego ciało wręcz eksplodowało futrem i resztkami nieprzypisanych ciuchów. Na wilczycy wylądowało nie wątłe ludzkie ciało, lecz ćwierćtonowy, włochaty (niektórzy mówią, że puszysty), czerwono-czarny Irlandczyk... Ciężar jego ciała wybił z płuc Leny resztki powietrza. Mężczyzna chwycił ją w klatce, starając się unieruchomić jej ręce z groźnymi bądź co bądź szponami. Następnie uśmiechając się szeroko wbił jej zęby w kark – jak szczeniakowi – niech atak przejdzie...
Lena Horne
Lena z potępieńczym wyciem runęła na podłogę. Nim zdążyła się poderwać z ziemi runął na nią ahroun. Nie mogąc złapać powietrza charcząc i warcząc jak sam diabeł starała się wyrwać Connowi. Potężne kły wojownika skutecznie ograniczały jej ruchy. Mogła tylko ze zgrzytem pazurami drzeć podłogę próbując się wydostać spod niego...
I o ile MG nie zdecyduje inaczej tak to będzie wyglądać aż do zakończenia furii. Raczej nie powinno to trwać jakoś specjalnie długo, bo nie było bezpośrednio żadnego zagrożenia… Ale nie do mnie należy decyzja. W razie czego zmodyfikuję posta i wprowadzę zmiany jeśli zajdzie taka potrzeba.
Lena cierpliwie wysłuchała opowieści Milczącego Wędrowca. Pila przy tym powoli swojego drugiego drinka. Odpowiadał jej. Skinęła w pewnym momencie leniwie głową, potwierdzając któreś ze słów członka watahy. Poczuła się przy tym dziwnie. Skąd to nagłe kołysanie? Dlaczego po tym prostym ruchu głową świat tak zawirował? Poza tym dopiero teraz Lena zdała sobie sprawę z tego, że nagle zrobiło się tak mętnie przed jej oczami… Tak dziwnie… Odruchowo dopiła swojego drinka sądząc, że może to poprawi jej stan. Odstawiła naczynie gdzieś na bok. W roztargnieniu nie zauważyła gdzie. Szklanka opadła na podłogę rozpryskując się na drobne kawałki. Co się dzieje?! Lena się przestraszyła. Poderwała się z fotela. Rzuciła się do tyłu. Straciwszy równowagę runęła na podłogę z wyciem. Zapach alkoholu… Szkło, którym pokaleczyła dłonie upadając na rozbita szklankę… Dym, ulatniający się z zagaszonej świeczki… Ciemna noc, hałasy… Huk petard i intensywny zapach alkoholu… Kawałki szkła raniące delikatne szczenięce łapki…
Na oczach watahy młoda Furia runęła na podłogę wyjąc jak opętana. Wycie przeszło w ryk jaki może się dobyć tylko z gardła crinosa. Bestia poderwała się z ziemi. Roztrąciła wszystkich, którzy odważyli się stanąć jej na drodze i runęła do najbliższego wyjścia… Byle dalej! Byle dalej!
Conn
Mężczyzna z zaciekawieniem słuchał opowieści Chodzącego Po Lodzie, wtem kątem oka zauważył bladość Leny. Alfa zaczęła się kiwać, szybko dopiła drinka, a oczy jej zmętniały. Nie wróżyło to nic dobrego... Nagle wilczyca upuściła na podłogę szklankę i z przechodzącym w wycie jękiem upadła na kolana. Conn nie mógł uwierzyć własnym oczom, Lena zmieniała postać - błyskawicznie i niekontrolowanie. Potężne wycie rozdarło powietrze i oszalała wilkołaczka rzuciła się ku wyjściu.
*Jest uczulona na alkohol. Nie pozwól jej wyjść!* – zabrzmiało w głowie mężczyzny. Nie wnikał, który to z przodków postanowił podzielić się z nim wiedzą. Nie było czasu na retrospekcje i podziwianie szczęśliwych uśmiechów losu. Conn rzucił się za uciekającą Leną, miał nadzieję, że zdąży zanim ona dopadnie drzwi i wysadzi je z futryny. Na szczęście Irlandczyk wiedział gdzie uderzyć tak, aby nie zranić, ale przewrócić. Wystarczyło jedno dotknięcie w jeden z wielu czułych punktów. Co prawda, normalnie by to mogło nie wystarczyć, ale jedyny ahroun w grupie nie na darmo się uczył swojego rzemiosła. Musiał tylko zdążyć i zahaczyć Lenę pazurem...
Zdążył, potężne, wilkołacze cielsko nagle straciło grunt pod nogami i jak kłoda runęło na podłogę - aż szyby zadrżały. Conn jednym susem znalazł się na plecach powalonej alfy. W czasie lotu jego ciało wręcz eksplodowało futrem i resztkami nieprzypisanych ciuchów. Na wilczycy wylądowało nie wątłe ludzkie ciało, lecz ćwierćtonowy, włochaty (niektórzy mówią, że puszysty), czerwono-czarny Irlandczyk... Ciężar jego ciała wybił z płuc Leny resztki powietrza. Mężczyzna chwycił ją w klatce, starając się unieruchomić jej ręce z groźnymi bądź co bądź szponami. Następnie uśmiechając się szeroko wbił jej zęby w kark – jak szczeniakowi – niech atak przejdzie...
Lena Horne
Lena z potępieńczym wyciem runęła na podłogę. Nim zdążyła się poderwać z ziemi runął na nią ahroun. Nie mogąc złapać powietrza charcząc i warcząc jak sam diabeł starała się wyrwać Connowi. Potężne kły wojownika skutecznie ograniczały jej ruchy. Mogła tylko ze zgrzytem pazurami drzeć podłogę próbując się wydostać spod niego...
I o ile MG nie zdecyduje inaczej tak to będzie wyglądać aż do zakończenia furii. Raczej nie powinno to trwać jakoś specjalnie długo, bo nie było bezpośrednio żadnego zagrożenia… Ale nie do mnie należy decyzja. W razie czego zmodyfikuję posta i wprowadzę zmiany jeśli zajdzie taka potrzeba.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Półprzytomny teurg wstał z łóżka i wyszedł, nie kontaktując, co właściwie sie stało. Przeszedł jakby nigdy nic do kuchni. - Kawy kmuś? - bąknął ze środka, nalewając wody do czajnika i oblewając przy tym swój rękaw. Po chwili namysłu odkręcił zimną wodę i wsadził głowę pod kran. To go trochę otrzeźwiło. Teraz był w stanie trafić w podstawkę dla elektrycznego czajnika i włączyć ustrojstwo. Wrócił do pokoju i zamrugał oczyma. - Hm? A wy co? Twister? - zapytał, unosząc brew. Woda z włosów kapała na kurtkę. - Co ja przespałem? - otumanienie zostało gwałtownie zepchnięte na dalszy plan. Dżet spoglądał to na CPL'a to na Ninę.
Półprzytomny teurg wstał z łóżka i wyszedł, nie kontaktując, co właściwie sie stało. Przeszedł jakby nigdy nic do kuchni. - Kawy kmuś? - bąknął ze środka, nalewając wody do czajnika i oblewając przy tym swój rękaw. Po chwili namysłu odkręcił zimną wodę i wsadził głowę pod kran. To go trochę otrzeźwiło. Teraz był w stanie trafić w podstawkę dla elektrycznego czajnika i włączyć ustrojstwo. Wrócił do pokoju i zamrugał oczyma. - Hm? A wy co? Twister? - zapytał, unosząc brew. Woda z włosów kapała na kurtkę. - Co ja przespałem? - otumanienie zostało gwałtownie zepchnięte na dalszy plan. Dżet spoglądał to na CPL'a to na Ninę.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Półprzytomny z wycieńczenia Dżet wrócił właśnie z kuchni, kiedy metys, już w formie crinos, razem z Connem trzymał Lenę przy ziemi. Nawet on nie podjąłby się trzymanie wilkołaczych łap w formie homid, mimo że należał do niezwykle silnych... Ale i Lena na pewno nie była słaba, szczególnie ze wsparciem Niedźwiedzia.
Ale jako crinos trzymał każdą z nóg Leny swoją ręką. Był pewien że jest silniejszy od niej w normalnych warunkach, ale skoro wpadła w szał, to teraz może być trudno.
- Conn, uważaj na jej ręce - wywarczał w mowie Garou - gwarantuję, że nogami zajmę się ja.
Starał się przenieść ciężar ciała na ręce, tak żeby skuteczniej unieruchomić alfę. Podniósł tylko głowę.
- Abuela wpadła w szał, zdaje się że jest uczulona na alkohol - w mowie Garou rzucił do Dżeta.
Półprzytomny z wycieńczenia Dżet wrócił właśnie z kuchni, kiedy metys, już w formie crinos, razem z Connem trzymał Lenę przy ziemi. Nawet on nie podjąłby się trzymanie wilkołaczych łap w formie homid, mimo że należał do niezwykle silnych... Ale i Lena na pewno nie była słaba, szczególnie ze wsparciem Niedźwiedzia.
Ale jako crinos trzymał każdą z nóg Leny swoją ręką. Był pewien że jest silniejszy od niej w normalnych warunkach, ale skoro wpadła w szał, to teraz może być trudno.
- Conn, uważaj na jej ręce - wywarczał w mowie Garou - gwarantuję, że nogami zajmę się ja.
Starał się przenieść ciężar ciała na ręce, tak żeby skuteczniej unieruchomić alfę. Podniósł tylko głowę.
- Abuela wpadła w szał, zdaje się że jest uczulona na alkohol - w mowie Garou rzucił do Dżeta.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
- Steve, słyszałeś to? - Starsza kobieta położyła książkę na kolanach i z niepokojem w oczach przyglądała się ścianie po lewej.
- O! Znowu! - Szepnęła podekscytowana. Usiadła w ciszy na łóżku i nadstawiła ucha. Przesłonięte szkłem okularów do czytania źrenice zwęziły się do wielkości główki od szpilki.
Szturchnęła łokciem leżącego obok męża. Owinięty kołdrą kokon poruszył się nieznacznie, czemu zawtórowało skrzypienie łóżka.
- Steve... - Kobieta syknęła zniecierpliwiona. Kokon zafalował, a spod pościeli dobył się stłumiony pomruk.
- Ummmm? - Na zaspanej twarzy łysiejącego mężczyzny wykwitł grymas błogiej dezorientacji. Spod wąskich szczelin powiek spoglądały zaspane przekrwione oczy. Człowiek zamlaskał leniwie i spojrzał na żonę.
- Mówiłaś coś, kotku? - Uśmiechnął się nieprzytomnie. Kobieta rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie znad okularów. Cmoknęła, kiwając głową z irytacją.
- Kolumna czołgów przejechałaby przez naszą sypialnię, a ty byś nawet tego nie poczuł, śpiochu.
Steve puścił jej oko i wzruszył ramionami.
- A ty znowu swoje, Sharon -
Urwał w połowie zdania, kiedy zza ściany dobył się przeraźliwy ryk. Towarzyszyły mu odgłosy szamotaniny i przewracanych sprzętów. Freak, perski kot państwa Reese, wskoczył na szafę, zjeżył sierść i prychnął wściekle.
- Słyszałaś to? - Steve zerkał to na ścianę, to na żonę. Kobieta skinęła głową.
- Dlatego cię właśnie obudziłam.
- To u tej spod "szóstki". Ostatnio odwiedzał ją jakiś facet.
- Myślisz, że on mógł jej coś zrobić? - Sharon popatrzyła na męża z troską. - Właściwie był jakiś dziwny, jakby nieobecny. Pewnie narkoman.
- Nie zdziwiłbym się. Ona też jakaś taka...
- Imigrantka. Oni wszyscy mają swoje przyzwyczajenia.
Przez sypialnię państwa Reese ponownie przetoczyła się fala wstrząsów. Odgłosy zza ściany chwilowo przybrały na sile.
- Dość tego. Cokolwiek tam się dzieje, trzeba temu zapobiec. Steve, zapukaj do tej dziewczyny. W razie potrzeby zadzwonię na 911.
- Jeśli to konieczne... - Mężczyzna mruknął z rezygnacją w głosie.
- Steve, tam mogą dziać się złe rzeczy. Nie powinniśmy tego tak zostawić. Poza tym te hałasy najzwyczajniej mnie irytują. - Wskazała na szafę, gdzie siedział pers. Wściekłym wzrokiem wpatrywał się w przeciwległą ścianę, co chwila pomrukując i prychając z niepokojem. - Freakowi też to się nie podoba.
- W porządku. Idę to sprawdzić - przytaknął mężczyzna. Wsunął na nogi papucie, założył szlafrok i wyszedł na korytarz.
Do drzwi mieszkania Niny ktoś zaczął pukać.
- O! Znowu! - Szepnęła podekscytowana. Usiadła w ciszy na łóżku i nadstawiła ucha. Przesłonięte szkłem okularów do czytania źrenice zwęziły się do wielkości główki od szpilki.
Szturchnęła łokciem leżącego obok męża. Owinięty kołdrą kokon poruszył się nieznacznie, czemu zawtórowało skrzypienie łóżka.
- Steve... - Kobieta syknęła zniecierpliwiona. Kokon zafalował, a spod pościeli dobył się stłumiony pomruk.
- Ummmm? - Na zaspanej twarzy łysiejącego mężczyzny wykwitł grymas błogiej dezorientacji. Spod wąskich szczelin powiek spoglądały zaspane przekrwione oczy. Człowiek zamlaskał leniwie i spojrzał na żonę.
- Mówiłaś coś, kotku? - Uśmiechnął się nieprzytomnie. Kobieta rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie znad okularów. Cmoknęła, kiwając głową z irytacją.
- Kolumna czołgów przejechałaby przez naszą sypialnię, a ty byś nawet tego nie poczuł, śpiochu.
Steve puścił jej oko i wzruszył ramionami.
- A ty znowu swoje, Sharon -
Urwał w połowie zdania, kiedy zza ściany dobył się przeraźliwy ryk. Towarzyszyły mu odgłosy szamotaniny i przewracanych sprzętów. Freak, perski kot państwa Reese, wskoczył na szafę, zjeżył sierść i prychnął wściekle.
- Słyszałaś to? - Steve zerkał to na ścianę, to na żonę. Kobieta skinęła głową.
- Dlatego cię właśnie obudziłam.
- To u tej spod "szóstki". Ostatnio odwiedzał ją jakiś facet.
- Myślisz, że on mógł jej coś zrobić? - Sharon popatrzyła na męża z troską. - Właściwie był jakiś dziwny, jakby nieobecny. Pewnie narkoman.
- Nie zdziwiłbym się. Ona też jakaś taka...
- Imigrantka. Oni wszyscy mają swoje przyzwyczajenia.
Przez sypialnię państwa Reese ponownie przetoczyła się fala wstrząsów. Odgłosy zza ściany chwilowo przybrały na sile.
- Dość tego. Cokolwiek tam się dzieje, trzeba temu zapobiec. Steve, zapukaj do tej dziewczyny. W razie potrzeby zadzwonię na 911.
- Jeśli to konieczne... - Mężczyzna mruknął z rezygnacją w głosie.
- Steve, tam mogą dziać się złe rzeczy. Nie powinniśmy tego tak zostawić. Poza tym te hałasy najzwyczajniej mnie irytują. - Wskazała na szafę, gdzie siedział pers. Wściekłym wzrokiem wpatrywał się w przeciwległą ścianę, co chwila pomrukując i prychając z niepokojem. - Freakowi też to się nie podoba.
- W porządku. Idę to sprawdzić - przytaknął mężczyzna. Wsunął na nogi papucie, założył szlafrok i wyszedł na korytarz.
Do drzwi mieszkania Niny ktoś zaczął pukać.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Teurg spojrzał w stronę drzwi. Zamrugał oczyma. - Cholera... - bąknął. - Nina, otworzyć? - zapytał. - Chyba jednak lepiej, by "pani domu" otworzyła - dodał po chwili namysłu, zatrzymując się przy drzwiach. Skierował wzrok w stronę alfy, bety i CPL'a walających sie po podłodze. "Alkohol, kto by pomyślał" przeszło mu przez umysł. Zastanawiał się, co można by powiedzieć osobie, która przyszła, jeśli jest tu w sprawie ryków i łoskotu. Można jej wcisnąć, że popsuło się pokrętło od dźwięku podczas oglądania horroru, czy coś... Pokręcił głową, krzywiąc sie i mimochodem rzucił okiem w wizjer.
Teurg spojrzał w stronę drzwi. Zamrugał oczyma. - Cholera... - bąknął. - Nina, otworzyć? - zapytał. - Chyba jednak lepiej, by "pani domu" otworzyła - dodał po chwili namysłu, zatrzymując się przy drzwiach. Skierował wzrok w stronę alfy, bety i CPL'a walających sie po podłodze. "Alkohol, kto by pomyślał" przeszło mu przez umysł. Zastanawiał się, co można by powiedzieć osobie, która przyszła, jeśli jest tu w sprawie ryków i łoskotu. Można jej wcisnąć, że popsuło się pokrętło od dźwięku podczas oglądania horroru, czy coś... Pokręcił głową, krzywiąc sie i mimochodem rzucił okiem w wizjer.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
Zaczynało być ciekawie, Nawet Chodzący opowiedział coś o sobie. Szczerze mówiąc, Nina się nie dziwiła, że jest taki zamknięty w sobie i milczący.
Świeczki tworzyły miły nastrój. Co prawda były to zwykłe podgrzewacze, ale zawsze.
Lena siedziała, nieco się kołysząc. Nina zaśmiała się cicho.
"Jej już chyba wystarczy" pomyślała.
Nagle Lena zerwała się z fotela i upadła. Nina poderwała się z siedzenia, by jej pomóc wstać, lecz zanim zdążyła coś zrobić Lena zmieniła postać i rzuciła się ku drzwiom.
W tym samym momencie czarno-rudy kłąb znalazł się na jej grzbiecie. Conn, jak stwierdziła Nina po początkowym momencie osłupienia.
Lena nadal będą w ataku furii, starała się uwolnić.
Ninie wpadł do głowy jeden pomysł. Pobiegła do kuchni i wróciła z wiadrem zimnej wody. Chlusnęła nią na rozszalałą wilczycę, licząc, że to pomoże. Może oprzytomnieje...
-Uczulona na alkohol?- zmarszczyła brwi-Dobrze, że dowiedzieliśmy się o tym teraz- dodała z ironią.
Za moment rozległo się pukanie do drzwi.
-O, nie... Niech to cholera, to pewnie sąsiad. To teraz szybko trzeba wymyśleć jakąś bajeczkę. No i zabrać ją z stąd. Spróbujcie wywlec ją do pokoju, jeśli będzie stawiała opór, po prostu przyłóżcie jej w głowę. Nie mamy czasu na nic innego- dodała pośpiesznie, przynosząc tkaną makatę. Trzeba czymś zasłonić ślady po pazurach Leny.
-No, szybciej- warknęła, nieco zła. Czemu akurat ona musi mieć takiego pecha?
Zaczynało być ciekawie, Nawet Chodzący opowiedział coś o sobie. Szczerze mówiąc, Nina się nie dziwiła, że jest taki zamknięty w sobie i milczący.
Świeczki tworzyły miły nastrój. Co prawda były to zwykłe podgrzewacze, ale zawsze.
Lena siedziała, nieco się kołysząc. Nina zaśmiała się cicho.
"Jej już chyba wystarczy" pomyślała.
Nagle Lena zerwała się z fotela i upadła. Nina poderwała się z siedzenia, by jej pomóc wstać, lecz zanim zdążyła coś zrobić Lena zmieniła postać i rzuciła się ku drzwiom.
W tym samym momencie czarno-rudy kłąb znalazł się na jej grzbiecie. Conn, jak stwierdziła Nina po początkowym momencie osłupienia.
Lena nadal będą w ataku furii, starała się uwolnić.
Ninie wpadł do głowy jeden pomysł. Pobiegła do kuchni i wróciła z wiadrem zimnej wody. Chlusnęła nią na rozszalałą wilczycę, licząc, że to pomoże. Może oprzytomnieje...
-Uczulona na alkohol?- zmarszczyła brwi-Dobrze, że dowiedzieliśmy się o tym teraz- dodała z ironią.
Za moment rozległo się pukanie do drzwi.
-O, nie... Niech to cholera, to pewnie sąsiad. To teraz szybko trzeba wymyśleć jakąś bajeczkę. No i zabrać ją z stąd. Spróbujcie wywlec ją do pokoju, jeśli będzie stawiała opór, po prostu przyłóżcie jej w głowę. Nie mamy czasu na nic innego- dodała pośpiesznie, przynosząc tkaną makatę. Trzeba czymś zasłonić ślady po pazurach Leny.
-No, szybciej- warknęła, nieco zła. Czemu akurat ona musi mieć takiego pecha?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Wilkołak złapał za wydane przez Ninę rzeczy i wziął się za pospieszne maskowanie zniszczeń. Uszkodzone meble wsunął za sofę. Uwijał się szybko, tamci jeszcze muszą przenieść Lenę... może trzeba będzie pomóc?
"Chrzanię... potrzebuję urlopu" pokręcił nosem, przypinając matę. Zasłoniła ranę w tynku idealnie. Lekkie przechylenie ujawniłoby głęboką szczerbę. Dżet pokręcił nosem. Rozglądnął się. resztę udało się ukryć przesuwając nieuszkodzone meble. Zrzucił kurtkę i cisnął ją do drugiego pokoju. Lubił tę kurtkę...
Zmienił następnie formę na crinos i ruszył pomóc towarzyszom z przeniesieniem Leny.
Wilkołak złapał za wydane przez Ninę rzeczy i wziął się za pospieszne maskowanie zniszczeń. Uszkodzone meble wsunął za sofę. Uwijał się szybko, tamci jeszcze muszą przenieść Lenę... może trzeba będzie pomóc?
"Chrzanię... potrzebuję urlopu" pokręcił nosem, przypinając matę. Zasłoniła ranę w tynku idealnie. Lekkie przechylenie ujawniłoby głęboką szczerbę. Dżet pokręcił nosem. Rozglądnął się. resztę udało się ukryć przesuwając nieuszkodzone meble. Zrzucił kurtkę i cisnął ją do drugiego pokoju. Lubił tę kurtkę...
Zmienił następnie formę na crinos i ruszył pomóc towarzyszom z przeniesieniem Leny.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn
Tylko tego brakowało, Irlandczyk czuł, że los im nie sprzyja tego wieczoru. Wpierw Lenie odwaliło po alkoholu, a teraz przebudzone i zaniepokojone pół bloku dobija się do drzwi i to akurat w momencie, gdy alfa powoli zaczęła odzyskiwać zmysły. Poza tym Conn nie lubił osób pukających w momencie, gdy przyciskał osobnika płci pięknej do podłogi i gryzł go w kark. Zdecydowanie nie lubił takich wścibskich osób.
*Trzeba coś szybko wymyślić* - Wilkołak widział, że reszta nie ma pomysłu na załagodzenie sytuacji. Wiedział też, że sam będzie musiał coś wymyślić, albo będzie musiał jakoś złagodzić Ninie skutki wywalenia z mieszkania... Lepiej jednak coś wymyślić.
Irlandczyk odrzucił w tył głowę i lekko poluzował chwyt. Lena nie była jeszcze sobą, lecz już się nie wyrywała tak bardzo. Ahroun rzucił szybko okiem na zniszczenie w przedpokoju. *Jest na to tylko jeden sposób.*
- Nina dawaj dwa szlafroki, ale to mi... hhrrrr... tfu – mężczyzna wypluł kłąb futra – Mam nadzieję, że jej tego nie będzie brakowało...
Wypluty czarny kłąb przypomniał wilkołakowi o jednym maluśkim fakcie... Podczas zmieniania postaci w formą ludzką, co trzeba przyznać było dość łatwe, proste i przyjemne, Conn kontynuował dowodzenie (i po cichu żegnał się z całym nowym ubraniem, szlag).
- Nina dwa szlafroki dawaj i natychmiast się w jeden przebieraj, ale migiem. Jak otworzę drzwi, nic nie mów tylko się ładnie i przyjaźnie uśmiechaj. Reszta do pokoju, zamyka drzwi i trzyma Lenę, żeby nic głupiego nie zrobiła. CPL liczę na Ciebie, że ją utrzymasz. Ruszcie się w końcu szczeniaki!
Nie było wyjścia, wszyscy musieli się posłuchać planu Conna. Głównie dlatego, że nie było kompletnie żadnego innego planu, ale fakt faktem, się posłuchali. Trzeba przyznać, że pomagał im w tym rozkazujący szept przebierającego się w za krotki, różowy szlafrok ahrouna i niecierpliwe stukanie do drzwi.
– Nina pośpieszysz się czy mam Ci pomóc? Bieliznę możesz zostawić, ważne żeby żadne ubranie nie wystawało spod szlafroka. – szybki rzut oka na właśnie zamykane drzwi i bałagan w pokoju – Ok, otwieram, stój za mną i się ładnie uśmiechaj. – Z tymi słowy Irlandczyk otworzył drzwi...
*Zaraz zobaczymy czego mnie nauczyłeś porąbany króliku, jak to nie zadziała to znajdę Cię i wsadzę Ci duchową marchewkę w tę Twoją duchową dupę.*
- Heeeej, cześć sąsiedzie. Mam nadzieję, że się za bardzo nie przemęczyłeś wstawaniem tak późno w nocy? Dobranocka się już skończyła. Jak sam widzisz tutaj wszystko w porządku – Cały czas Irlandczyk starał się mówić głosem przyjaznym i spokojnym. Nie wiedział ile z tego co mówi dociera do dziadka, ale z tego co go nauczał być-może-wkrótce-będący-pasztetem-królik intonacja jest najważniejsza. Intonacja i słowotok - A więc sobie tu z Twoją sąsiadka zaszaleliśmy i no trochę nas poniosło. Sam wiesz jak to jest nie? O ile jeszcze pamiętasz, pewnie ostatni raz jak uprawiałeś seks to było za Reagana, nie? A co do mebli to przyleciało UFO i je nam popsuło, widać chcieli sobie pooglądać to i owo, ale na szczęście powiedzieli, że wszystko naprawią, a Ty wygrasz w loterii w następnym tygodniu. Nie jest to wspaniała nowina? Kupiłem sobie ostatnio fajny garnitur...
Wkleiłam posta fdsa, bo jemu nie chciało się logować
Tylko tego brakowało, Irlandczyk czuł, że los im nie sprzyja tego wieczoru. Wpierw Lenie odwaliło po alkoholu, a teraz przebudzone i zaniepokojone pół bloku dobija się do drzwi i to akurat w momencie, gdy alfa powoli zaczęła odzyskiwać zmysły. Poza tym Conn nie lubił osób pukających w momencie, gdy przyciskał osobnika płci pięknej do podłogi i gryzł go w kark. Zdecydowanie nie lubił takich wścibskich osób.
*Trzeba coś szybko wymyślić* - Wilkołak widział, że reszta nie ma pomysłu na załagodzenie sytuacji. Wiedział też, że sam będzie musiał coś wymyślić, albo będzie musiał jakoś złagodzić Ninie skutki wywalenia z mieszkania... Lepiej jednak coś wymyślić.
Irlandczyk odrzucił w tył głowę i lekko poluzował chwyt. Lena nie była jeszcze sobą, lecz już się nie wyrywała tak bardzo. Ahroun rzucił szybko okiem na zniszczenie w przedpokoju. *Jest na to tylko jeden sposób.*
- Nina dawaj dwa szlafroki, ale to mi... hhrrrr... tfu – mężczyzna wypluł kłąb futra – Mam nadzieję, że jej tego nie będzie brakowało...
Wypluty czarny kłąb przypomniał wilkołakowi o jednym maluśkim fakcie... Podczas zmieniania postaci w formą ludzką, co trzeba przyznać było dość łatwe, proste i przyjemne, Conn kontynuował dowodzenie (i po cichu żegnał się z całym nowym ubraniem, szlag).
- Nina dwa szlafroki dawaj i natychmiast się w jeden przebieraj, ale migiem. Jak otworzę drzwi, nic nie mów tylko się ładnie i przyjaźnie uśmiechaj. Reszta do pokoju, zamyka drzwi i trzyma Lenę, żeby nic głupiego nie zrobiła. CPL liczę na Ciebie, że ją utrzymasz. Ruszcie się w końcu szczeniaki!
Nie było wyjścia, wszyscy musieli się posłuchać planu Conna. Głównie dlatego, że nie było kompletnie żadnego innego planu, ale fakt faktem, się posłuchali. Trzeba przyznać, że pomagał im w tym rozkazujący szept przebierającego się w za krotki, różowy szlafrok ahrouna i niecierpliwe stukanie do drzwi.
– Nina pośpieszysz się czy mam Ci pomóc? Bieliznę możesz zostawić, ważne żeby żadne ubranie nie wystawało spod szlafroka. – szybki rzut oka na właśnie zamykane drzwi i bałagan w pokoju – Ok, otwieram, stój za mną i się ładnie uśmiechaj. – Z tymi słowy Irlandczyk otworzył drzwi...
*Zaraz zobaczymy czego mnie nauczyłeś porąbany króliku, jak to nie zadziała to znajdę Cię i wsadzę Ci duchową marchewkę w tę Twoją duchową dupę.*
- Heeeej, cześć sąsiedzie. Mam nadzieję, że się za bardzo nie przemęczyłeś wstawaniem tak późno w nocy? Dobranocka się już skończyła. Jak sam widzisz tutaj wszystko w porządku – Cały czas Irlandczyk starał się mówić głosem przyjaznym i spokojnym. Nie wiedział ile z tego co mówi dociera do dziadka, ale z tego co go nauczał być-może-wkrótce-będący-pasztetem-królik intonacja jest najważniejsza. Intonacja i słowotok - A więc sobie tu z Twoją sąsiadka zaszaleliśmy i no trochę nas poniosło. Sam wiesz jak to jest nie? O ile jeszcze pamiętasz, pewnie ostatni raz jak uprawiałeś seks to było za Reagana, nie? A co do mebli to przyleciało UFO i je nam popsuło, widać chcieli sobie pooglądać to i owo, ale na szczęście powiedzieli, że wszystko naprawią, a Ty wygrasz w loterii w następnym tygodniu. Nie jest to wspaniała nowina? Kupiłem sobie ostatnio fajny garnitur...
Wkleiłam posta fdsa, bo jemu nie chciało się logować


-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Profesjonalny chwyt uspokajający. Jedna łapa wykręcona do tyłu aż do trzeszczenia w barku, a drugą ręką nacisk na krtań. Po założeniu czegoś takiego Lenie Chodzący-Po-Lodzie podniósł ją do pionu i schylając głowę, bo miał wrażenie że zaraz trafi nią w sufit, zaczął prowadzić ją w stronę pokoju obok. Lekkie duszenie uniemożliwiało jej wycie.
- Dżet, pomóż mi ją utrzymać - powiedział. Jego ton nie był, jak zwykle, proszący. Wiedział że stoi za nim autorytet padre.
Wprowadzili wspólnymi siłami Lenę do drugiego pokoju, i nie zwalniając uścisku z gardła, wsłuchiwał się w to co dzieje się przy drzwiach. Osłabił jednak wykręcenie ręki, nie chciał jej zadawać niepotrzebnego bólu. Teraz, przy pomocy siły własnej i Dżeta powinien sobie z nią poradzić. A Conn raczej da sobie radę z sąsiadami.
Miał ochotę uśmiechnąć się do siebie. Wymyślił dokładnie ten sam sposób, i teraz był dumny, że jest równie inteligentny jak padre, przynajmniej od czasu do czasu...
Profesjonalny chwyt uspokajający. Jedna łapa wykręcona do tyłu aż do trzeszczenia w barku, a drugą ręką nacisk na krtań. Po założeniu czegoś takiego Lenie Chodzący-Po-Lodzie podniósł ją do pionu i schylając głowę, bo miał wrażenie że zaraz trafi nią w sufit, zaczął prowadzić ją w stronę pokoju obok. Lekkie duszenie uniemożliwiało jej wycie.
- Dżet, pomóż mi ją utrzymać - powiedział. Jego ton nie był, jak zwykle, proszący. Wiedział że stoi za nim autorytet padre.
Wprowadzili wspólnymi siłami Lenę do drugiego pokoju, i nie zwalniając uścisku z gardła, wsłuchiwał się w to co dzieje się przy drzwiach. Osłabił jednak wykręcenie ręki, nie chciał jej zadawać niepotrzebnego bólu. Teraz, przy pomocy siły własnej i Dżeta powinien sobie z nią poradzić. A Conn raczej da sobie radę z sąsiadami.
Miał ochotę uśmiechnąć się do siebie. Wymyślił dokładnie ten sam sposób, i teraz był dumny, że jest równie inteligentny jak padre, przynajmniej od czasu do czasu...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Twarz Steve'a przeszła zaskakującą metamorfozę, na pierwszy rzut oka przypominającą poszczególne fazy ewolucji jakiegoś dziwnego żyjątka.
Gdy Conn otworzył drzwi, oblicze sąsiada wyrażało bezkompromisową wściekłość i bojowy nastrój. Na widok przebranego za różowego pajacyka Irlandczyka, starszy mężczyzna stanął jak wryty, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu. Wyłaniająca się zza pleców Fianny właścicielka mieszkania wywołała w nim poczucie moralnego niesmaku i pogardy dla neohippisowskiej subkultury. Rozbrajający uśmiech Conna wytrącił sąsiada z równowagi i osłabił jego wolę walki. Z kolei fala bełkotliwej gadaniny wylewająca się hektolitrami z ust Irlandczyka wprawiła Steve'a w hipnotyczny tryb potakiwania.
- Dobranocka... Reagan, tak... UFO... acha, loteria... fajny garnitur, sąsiedzie - mężczyzna kiwał głową, uśmiechając się mechanicznie. - To... to do zobaczenia.
Pomachał Connowi na pożegnanie i sztywnym krokiem wrócił do siebie. Fianna wyjrzał za nim na korytarz, upewniwszy się, że Steve zniknął na dobre. Wślizgnął się do mieszkania, oparł plecami o ścianę i z głośnym *pheeew!* otarł pot z czoła.
- Wygląda na to, że wścibskiego sąsiada mamy z głowy. Co z Leną? - rzucił do reszty watahy.
- Już dobrze - odparła, wychylając się z pokoju owinięta w koc. - Przepraszam za kłopot. Postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło.
Conn skinął głową, Nina milczała, Jet popadł w zadumę, a Chodzący-Po-Lodzie wzruszył ramionami. Mieszkanie Niny, niepisany azyl watahy Niedźwiedziego Pazura, wyglądało jakby przetoczyła się przez nie średnich rozmiarów trąba powietrzna. Ewentualnie niezbyt rozgarnięta rodzinka diabłów tasmańskich.
- Ekhm, liczę, że pomożecie posprzątać ten bałagan? - westchnęła właścicielka lokalu zrezygnowanym tonem. Odpowiedział jej chór równie mało optymistycznych potakiwań.
- Niezmiernie mnie to cieszy. Zatem do roboty.
Rozległ się natarczywy sygnał dzwonka telefonu. Conn rozpoznał w nim znaną melodyjkę i udał się na poszukiwanie komórki.
- Tak? - zapytał, akceptując przychodzące połączenie z nieznanego numeru.
- Conn, zabieraj swoich ludzi i przyjeżdżajcie do Central Parku jak najszybciej. Spotkamy się tam gdzie ostatnio. Sprawa jest pilna, więc liczę na pośpiech - głos po drugiej stronie najprawdopodobniej należał do Seana O'Douleya, drugiej po Matce Larissie persony w szczepie.
- Yyyy...jasne - wyjąkał Irlandczyk, kiedy zdał sobie sprawę, że rozmówca już się rozłączył.
Gdy Conn otworzył drzwi, oblicze sąsiada wyrażało bezkompromisową wściekłość i bojowy nastrój. Na widok przebranego za różowego pajacyka Irlandczyka, starszy mężczyzna stanął jak wryty, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu. Wyłaniająca się zza pleców Fianny właścicielka mieszkania wywołała w nim poczucie moralnego niesmaku i pogardy dla neohippisowskiej subkultury. Rozbrajający uśmiech Conna wytrącił sąsiada z równowagi i osłabił jego wolę walki. Z kolei fala bełkotliwej gadaniny wylewająca się hektolitrami z ust Irlandczyka wprawiła Steve'a w hipnotyczny tryb potakiwania.
- Dobranocka... Reagan, tak... UFO... acha, loteria... fajny garnitur, sąsiedzie - mężczyzna kiwał głową, uśmiechając się mechanicznie. - To... to do zobaczenia.
Pomachał Connowi na pożegnanie i sztywnym krokiem wrócił do siebie. Fianna wyjrzał za nim na korytarz, upewniwszy się, że Steve zniknął na dobre. Wślizgnął się do mieszkania, oparł plecami o ścianę i z głośnym *pheeew!* otarł pot z czoła.
- Wygląda na to, że wścibskiego sąsiada mamy z głowy. Co z Leną? - rzucił do reszty watahy.
- Już dobrze - odparła, wychylając się z pokoju owinięta w koc. - Przepraszam za kłopot. Postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło.
Conn skinął głową, Nina milczała, Jet popadł w zadumę, a Chodzący-Po-Lodzie wzruszył ramionami. Mieszkanie Niny, niepisany azyl watahy Niedźwiedziego Pazura, wyglądało jakby przetoczyła się przez nie średnich rozmiarów trąba powietrzna. Ewentualnie niezbyt rozgarnięta rodzinka diabłów tasmańskich.
- Ekhm, liczę, że pomożecie posprzątać ten bałagan? - westchnęła właścicielka lokalu zrezygnowanym tonem. Odpowiedział jej chór równie mało optymistycznych potakiwań.
- Niezmiernie mnie to cieszy. Zatem do roboty.
Rozległ się natarczywy sygnał dzwonka telefonu. Conn rozpoznał w nim znaną melodyjkę i udał się na poszukiwanie komórki.
- Tak? - zapytał, akceptując przychodzące połączenie z nieznanego numeru.
- Conn, zabieraj swoich ludzi i przyjeżdżajcie do Central Parku jak najszybciej. Spotkamy się tam gdzie ostatnio. Sprawa jest pilna, więc liczę na pośpiech - głos po drugiej stronie najprawdopodobniej należał do Seana O'Douleya, drugiej po Matce Larissie persony w szczepie.
- Yyyy...jasne - wyjąkał Irlandczyk, kiedy zdał sobie sprawę, że rozmówca już się rozłączył.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Chwilkę jeszcze trwało nim dziewczyna doszła w pełni do siebie. Wilcze uszy skierowały się w stronę głosów z drugiego pokoju. Dopiero po chwili zrozumiała co się wydarzyło. Alkohol... Nie jest jednak taki dobry... Odruchowo odsłoniła kły. Zaraz potem skrzywiła się czując chwyt metysa na swoim ramieniu.
*Z łaski swojej, łapy precz! Koniec tego dobrego. Jakbyś nie wiedział, to boli* warknęła zerkając na metysa spode łba. Była tak odwrócona, że widział zaledwie jedno z jej żółtych oczu i obnażone w niezadowolonym grymasie kły.
Gdy ją puścił wzdrygnęła się. Mimo grubej sierści, grubych spodni i skórzanego bezrękawnika było jej teraz zimno. Mozliwe, że to przez psychiczny dyskomfort.
*Nigdy więcej śmierdzącego alkoholu... Plugawa trucizna Żmija...* zaklęła cicho w języku garou. Owinęła się szczelnie kocem, który znalazła.
- Wygląda na to, że wścibskiego sąsiada mamy z głowy. Co z Leną? - rzucił Conn.
*Już dobrze - odparła, wychylając się z pokoju owinięta w koc. - Przepraszam za kłopot. Postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło* powiedziała ponuro w języku warknięć. Nie czuła się najlepiej. Gaja jej świadkiem, że z własnej woli nie ruszy już tego świństwa. Kręciła przez chwilę czarnym wilczym nosem. Wciąż czuła paskudny posmak na języku... Coś jakby piasek zmieszany z krwią i tłuczonym szkłem... Możliwe, że wrażenia miały jakieś swoje uzasadnienie. Nie chciała się nad tym zastanawiać. Bardziej martwił ją stan mieszkania Niny. Z poczuciem winy bez sprzeciwów zgodziła się pomóc z porządkami. Trzeba spróbować naprawić co się zepsuło. Poszła odłożyć na miejsce koc, a potem polazła po kosz na śmieci. Gdy Conn rozmawiał przez telefon, wzbudzając tym niejakie niezadowolenie Leny, ona sprzątała po sobie szkło ze zbitej szklanki.
*Co jest?* rzuciła do bety, nagle zdając sobie sprawę z tego, że pozostawanie w obecnej sytuacji w postaci crinos może być kłopotliwe. Szczególnie jeśli okaże się, że wścibski sąsiad zajrzy tu jeszcze raz. Zmieniła postać na homida. Od razu zbieranie wiekszych kawałków szkła okazało się łatwiejsze. Również w swoim ubraniu czuła się teraz lepiej... Chociaż przypisane do niej to jednak czasem czuła się nim trochę skrępowana... Chociaż nie ukrywała, że to niezwykła wygoda...
Zerknęła na Irlandczyka przerywając swoją pracę przy zbieraniu szkła. Czekała na jego słowa. Minę miał średnio wyraźną...
Chwilkę jeszcze trwało nim dziewczyna doszła w pełni do siebie. Wilcze uszy skierowały się w stronę głosów z drugiego pokoju. Dopiero po chwili zrozumiała co się wydarzyło. Alkohol... Nie jest jednak taki dobry... Odruchowo odsłoniła kły. Zaraz potem skrzywiła się czując chwyt metysa na swoim ramieniu.
*Z łaski swojej, łapy precz! Koniec tego dobrego. Jakbyś nie wiedział, to boli* warknęła zerkając na metysa spode łba. Była tak odwrócona, że widział zaledwie jedno z jej żółtych oczu i obnażone w niezadowolonym grymasie kły.
Gdy ją puścił wzdrygnęła się. Mimo grubej sierści, grubych spodni i skórzanego bezrękawnika było jej teraz zimno. Mozliwe, że to przez psychiczny dyskomfort.
*Nigdy więcej śmierdzącego alkoholu... Plugawa trucizna Żmija...* zaklęła cicho w języku garou. Owinęła się szczelnie kocem, który znalazła.
- Wygląda na to, że wścibskiego sąsiada mamy z głowy. Co z Leną? - rzucił Conn.
*Już dobrze - odparła, wychylając się z pokoju owinięta w koc. - Przepraszam za kłopot. Postaram się, żeby to się więcej nie powtórzyło* powiedziała ponuro w języku warknięć. Nie czuła się najlepiej. Gaja jej świadkiem, że z własnej woli nie ruszy już tego świństwa. Kręciła przez chwilę czarnym wilczym nosem. Wciąż czuła paskudny posmak na języku... Coś jakby piasek zmieszany z krwią i tłuczonym szkłem... Możliwe, że wrażenia miały jakieś swoje uzasadnienie. Nie chciała się nad tym zastanawiać. Bardziej martwił ją stan mieszkania Niny. Z poczuciem winy bez sprzeciwów zgodziła się pomóc z porządkami. Trzeba spróbować naprawić co się zepsuło. Poszła odłożyć na miejsce koc, a potem polazła po kosz na śmieci. Gdy Conn rozmawiał przez telefon, wzbudzając tym niejakie niezadowolenie Leny, ona sprzątała po sobie szkło ze zbitej szklanki.
*Co jest?* rzuciła do bety, nagle zdając sobie sprawę z tego, że pozostawanie w obecnej sytuacji w postaci crinos może być kłopotliwe. Szczególnie jeśli okaże się, że wścibski sąsiad zajrzy tu jeszcze raz. Zmieniła postać na homida. Od razu zbieranie wiekszych kawałków szkła okazało się łatwiejsze. Również w swoim ubraniu czuła się teraz lepiej... Chociaż przypisane do niej to jednak czasem czuła się nim trochę skrępowana... Chociaż nie ukrywała, że to niezwykła wygoda...
Zerknęła na Irlandczyka przerywając swoją pracę przy zbieraniu szkła. Czekała na jego słowa. Minę miał średnio wyraźną...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Odsunął się z szacunkiem, puszczając rękę Leny, gdy tylko ta powróciła do zmysłów i warknęła na niego. Było mu smutno, że musiał zadać jej ból, ale nie mógł ryzykować rezygnacji z tego podejścia. I było mu przykro, że abuela warczała na niego, ale rozumiał, że po takim przeżyciu jej też musi być ciężko. Zresztą, nawet gdyby nie rozumiał, to i tak przecież by się odezwał...
Wziął się do sprzątania. Nie był w tym dobry, TIR nie jest dobrym miejscem do praktykowania sprzątania. Ale z grubsza wiedział jak używać miotły i innych tego typu urządzeń, starał się więc pomóc jak mógł, w milczeniu, szybko uwijając się między pozostałymi.
Odsunął się z szacunkiem, puszczając rękę Leny, gdy tylko ta powróciła do zmysłów i warknęła na niego. Było mu smutno, że musiał zadać jej ból, ale nie mógł ryzykować rezygnacji z tego podejścia. I było mu przykro, że abuela warczała na niego, ale rozumiał, że po takim przeżyciu jej też musi być ciężko. Zresztą, nawet gdyby nie rozumiał, to i tak przecież by się odezwał...
Wziął się do sprzątania. Nie był w tym dobry, TIR nie jest dobrym miejscem do praktykowania sprzątania. Ale z grubsza wiedział jak używać miotły i innych tego typu urządzeń, starał się więc pomóc jak mógł, w milczeniu, szybko uwijając się między pozostałymi.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn
- Ech - westchnął Irlandczyk - Jednak to nie koniec zabawy na dzisiaj.
Gdy cała wataha spojrzała na niego z pytającymi wyrazami twarzy, mężczyzna jeszcze raz westchnął.
- To był Sean, mamy się jak najszybciej zbierać do Central Parku. Podobno to sprawa bardzo poważna i nie cierpiąca zwłoki. Tak więc zmieniamy lokal kochani. - Wilkołak mrugnął do gospodyni - Skombinujesz nam jakieś ubranie może? Jakby co, to mogę w ostateczności w formie wilka iść. Wolę to, niż ten różowy szlafrok. Choć muszę przyznać, że jest bardzo delikatny w dotyku...
- Ech - westchnął Irlandczyk - Jednak to nie koniec zabawy na dzisiaj.
Gdy cała wataha spojrzała na niego z pytającymi wyrazami twarzy, mężczyzna jeszcze raz westchnął.
- To był Sean, mamy się jak najszybciej zbierać do Central Parku. Podobno to sprawa bardzo poważna i nie cierpiąca zwłoki. Tak więc zmieniamy lokal kochani. - Wilkołak mrugnął do gospodyni - Skombinujesz nam jakieś ubranie może? Jakby co, to mogę w ostateczności w formie wilka iść. Wolę to, niż ten różowy szlafrok. Choć muszę przyznać, że jest bardzo delikatny w dotyku...

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
Na szczęście sąsiad dał się nabrać na ten teatr. Nina uśmiechała się słodko, robiąc miny stereotypowej pół-idiotki.
"To było zabawne" szepnęła draederen. Nina zgodziła się z nią.
- Z wami jednak nie można się nudzić-stwierdziła, uśmiechając się zagadkowo.
-Lena, zostaw. Lepiej to zamieść- przyniosła z kuchni szczotkę i zmiotkę.
Wkrótce mieszkanie było w miarę uładzone.
Za moment Conn odebrał telefon. Z jego miny, wywnioskowała, że zabawa się kończy. "Szkoda. A zaczynało być ciekawie" srebrnowłosa jak zwykle musiała wyrazić swoją opinię.
-Hmm, ubranie mówisz?- Nina zagryzła wargi, zastanawiając się przez chwilę-Będzie problem. Ale coś wymyślę.- wyszła z pokoju, by poszperać w szafach. Znalazła stare, czarne szerokie bojówki, dla niej zawsze dużo za luźne. Co prawda na Conna mogą być trochę krótkie, ale trudno, muszą mu wystarczyć. I postrzępione nogawki też będzie musiał znieść. Wygrzebała jeszcze wielki tiszert, z rodzaju tych których czasami używała do spania.
Ten był granatowy, z dużą powyginaną gitarą. Powinien się zmieścić, to był rozmiar XXL.
- Trzymaj.- rzuciła mu ubranie, a potem w zamyśleniu podniosła palec do ust- A może powinieneś zostać w tym ślicznym szlafroku? Półnagi mężczyzna, na ulicy odziany tylko w różowy szlafrok. Brzmi ciekawie, nie?- zachichotała cicho, wyobrażając sobie tą scenę.
- Dla twojej informacji, ten szlafrok nie jest mój, to własność mojej siostry.- dodała, ignorując głos swojej wilczej części. "Potrzebny ci samiec" wilczyca miała własne zdanie na niektóre tematy. "Niedługo będzie twoja ruja" dodała futrzasta. "NIE. NIE. NIE... żadnej ruji, żadnych szczeniąt. Kategorycznie NIE..." pomyślała w duchu.
Na szczęście sąsiad dał się nabrać na ten teatr. Nina uśmiechała się słodko, robiąc miny stereotypowej pół-idiotki.
"To było zabawne" szepnęła draederen. Nina zgodziła się z nią.
- Z wami jednak nie można się nudzić-stwierdziła, uśmiechając się zagadkowo.
-Lena, zostaw. Lepiej to zamieść- przyniosła z kuchni szczotkę i zmiotkę.
Wkrótce mieszkanie było w miarę uładzone.
Za moment Conn odebrał telefon. Z jego miny, wywnioskowała, że zabawa się kończy. "Szkoda. A zaczynało być ciekawie" srebrnowłosa jak zwykle musiała wyrazić swoją opinię.
-Hmm, ubranie mówisz?- Nina zagryzła wargi, zastanawiając się przez chwilę-Będzie problem. Ale coś wymyślę.- wyszła z pokoju, by poszperać w szafach. Znalazła stare, czarne szerokie bojówki, dla niej zawsze dużo za luźne. Co prawda na Conna mogą być trochę krótkie, ale trudno, muszą mu wystarczyć. I postrzępione nogawki też będzie musiał znieść. Wygrzebała jeszcze wielki tiszert, z rodzaju tych których czasami używała do spania.
Ten był granatowy, z dużą powyginaną gitarą. Powinien się zmieścić, to był rozmiar XXL.
- Trzymaj.- rzuciła mu ubranie, a potem w zamyśleniu podniosła palec do ust- A może powinieneś zostać w tym ślicznym szlafroku? Półnagi mężczyzna, na ulicy odziany tylko w różowy szlafrok. Brzmi ciekawie, nie?- zachichotała cicho, wyobrażając sobie tą scenę.
- Dla twojej informacji, ten szlafrok nie jest mój, to własność mojej siostry.- dodała, ignorując głos swojej wilczej części. "Potrzebny ci samiec" wilczyca miała własne zdanie na niektóre tematy. "Niedługo będzie twoja ruja" dodała futrzasta. "NIE. NIE. NIE... żadnej ruji, żadnych szczeniąt. Kategorycznie NIE..." pomyślała w duchu.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Młoda wilczyce rozmowę na temat szlafroka skwitowała zdziwionym spojrzeniem. W zasadzie bała się spytać co to znaczy "różowy". Już dwa razy dzisiaj zdarzyło jej się zrobić z siebie księżycowe cielę. Trzeci raz się nie da... No w każdym razie postara się...
- W szlafroku będzie mu zimno. Śnieg jest na dworze - wyjaśniła rzeczowo.
Nina przyniosła Connowi jakieś ubranie. Gdy on się już przebrał stwierdziła krótko:
- Pasuje do ciebie - rzecz jasna miała na myśli postrzępione nogawki i wzorek na koszulce, bo jak i cała reszta świata, tak i nowy strój Conna był dla niej w odcieniach szarości. Ona z kolei poprawiła na sobie swoje ubranie. Po tym całym siłowaniu się na podłodze, po którym czuła się tak głupio miała ochotę wymazać sobie z pamięci kilka chwil ze swojego życia. W końcu jednak westchnęła godząc się z tym wszystkim. Widać Gaja tak chciała, by ona przeszła tę lekcję. Od teraz będzie wiedziała czego unikać. Złe rzeczy się dzieją po alkoholu...
- Jak wszyscy będą gotowi, to idziemy - powiedziała, żeby coś powiedzieć. Klepnęła lekko, po przyjacielsku metysa w ramię. Dała mu tym samym znać, że dobrze się dzisiaj spisał. Żałowała, że okazała mu wcześniej swoją frustrację. Po wilczemu więc, bez słów mu to okazała.
Młoda wilczyce rozmowę na temat szlafroka skwitowała zdziwionym spojrzeniem. W zasadzie bała się spytać co to znaczy "różowy". Już dwa razy dzisiaj zdarzyło jej się zrobić z siebie księżycowe cielę. Trzeci raz się nie da... No w każdym razie postara się...
- W szlafroku będzie mu zimno. Śnieg jest na dworze - wyjaśniła rzeczowo.
Nina przyniosła Connowi jakieś ubranie. Gdy on się już przebrał stwierdziła krótko:
- Pasuje do ciebie - rzecz jasna miała na myśli postrzępione nogawki i wzorek na koszulce, bo jak i cała reszta świata, tak i nowy strój Conna był dla niej w odcieniach szarości. Ona z kolei poprawiła na sobie swoje ubranie. Po tym całym siłowaniu się na podłodze, po którym czuła się tak głupio miała ochotę wymazać sobie z pamięci kilka chwil ze swojego życia. W końcu jednak westchnęła godząc się z tym wszystkim. Widać Gaja tak chciała, by ona przeszła tę lekcję. Od teraz będzie wiedziała czego unikać. Złe rzeczy się dzieją po alkoholu...
- Jak wszyscy będą gotowi, to idziemy - powiedziała, żeby coś powiedzieć. Klepnęła lekko, po przyjacielsku metysa w ramię. Dała mu tym samym znać, że dobrze się dzisiaj spisał. Żałowała, że okazała mu wcześniej swoją frustrację. Po wilczemu więc, bez słów mu to okazała.
