Most
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 7
- Rejestracja: środa, 28 czerwca 2006, 01:03
Most
Pracowaliśmy na równinie. Była to monotonna równina. Pieśń o niej nie zabrzmiałaby ani jednym silniejszym dźwiękiem. Nie było tu lasów ni wzgórków - gdziekolwiek obrócileś wzrok, pola i wsie osiadły płasko. Ginął twój wzrok; czasem myślałeś, że w ogóle nie masz oczu i jesteś ślepcem. Człowiek głupiał.
Kazimierz powiedział do mnie kiedyś:
- Gdybym nie był komunistą, nienawidziłbym tego miejsca tak, jak nienawidzi śmierci człowiek, który kocha życie. Ja tu umieram. Pochodzę z Sandomierskiego; tam ziemia jest bujna i gorąca. Jak tylko skończymy budować ten przeklęty most, nie wrócę tu już nigdy i zabronię przyjeżdżać swoim dzieciom.
Betoniarz Stefan, chłopak warszawskiego Marymontu, mówił:
- Jak tylko skończymy budować ten cholerny most, to jak nie piję, urżnę się jak świnia, potem trzy dni odpoczywać będę w komisariacie. Boże! Gdyby tu chociaż był komisariat... Pół roku klepię już ten przeklęty most; oszaleję chyba, przez ten czas nie widziałem ani jednego drzewa!
Zbrojarz Kamiński, człowiek starszy, poważny i nadzwyczaj religijny, mówił:
- Po co ja tu, cholera, przyjechałem? Ja tu przestaję wierzyć w Boga. Zdaje mi się, że Bóg stwarzając świat zapomniał o tym kawałki ziemi, a może go i przeklął. Ja tu nie moge żyć.
Ja sam starałem się milczeć. Nie zaglądali tu do nas inni ludzie; samych siebie znaliśmy już na wylot. Zdawało nam się, że powiedzieliśmy sobie już wszystko, co można.
Mieszkaliśmy w barakach skleconych byle jak, sposobem gospodarskim. W praktyce oznaczało to nasz ciągły i bezpośredni kontakt z przyrodą i klimatem.
Jesienią do naszych baraków kapała wilgoć. Zimą hulały dzikie wiatry, z żelaznych piecyków buchały kłęby czarnej sadzy, osiadając na naszych ubraniach lepką i tłustą powłoką; chodziliśmy zakatarzeni; głosy nasze brzmiały niczym głosy rzezimieszków. Przestaliśmy się golić i myć, gdyż w barakach panowało niemożliwe zimno. Kazimierz ze swoją czarną brodą wyglądał jak Madej; siwy zbrojarz KAmiński - jak patriarcha; blond szpicbródka Stefana z Marytmontu nieodparcie przywodziła na myśl postać głupawego gogusia z operetki, a najżałośniej wyglądałem ja sam.
- Cóż - mówiliśmy - Aby do wiosny.
Przyszła wiosna; późna, zimna i o wiele gorsza od jesieni. Jednego dnia padał ohydny deszcz, następnego - kaszowaty śnieg. Kombinezony nasze nie wysychały już nigdy; oczy mieliśmy czerwone od ciagłej gorączki.
Kazimierz mówił:
- Co, do diabła spuchniętego! Gdybym nie był partyjniakiem, ucieklbym stąd do wszystkich choler. Pojechałbym do swojego brata, on jest proboszczem, zostałbym u niego dziadem kościelnym. Tylko mi wstyd; to jedyna rzecz, która mnie tu trzyma. Myślę o dniu, w którym będę stąd wyjeżdżał: mój wrzask będzie słychać aż w dziesiątej wsi. A prawdę mówiąc, chłopcy, zaczynam czuć, że gdzieś mam ten nasz cały most.
Stefan mówił:
- Boże, pokarałeś grzesznego...
Z nienawiścią patrzyliśmy na kilka kobiet, które pracowały wśród nas; gdyby nie one, moglibyśmy łazić nago. Zresztą - przestaliśmy zwracać na nie uwagę. Pewien inżynier, który przyjechał na inspekcję budowy aż ze stolicy, pół dnia chodził jak błędny, nie rozumiejąc, gdzie się znalazł. Potem rzekł do mnie, pukając palcem w moją pierś;
- Przepraszam, czy pan w domu także chodzi nago?
- Tak jest, panie inżynierze - odrzekłem. - Tylko jak jestem w domu, to jeszcze maluję się w pasy, tylko tutaj nie mogę, gdyby pan inżynier był łaskaw coś zdziałać w tej sprawie!
Spojrzał na mnie białymi oczyma szaleńca i rzekł:
- To dziwne. To bardzo dziwne.
Budowaliśmy most. Budowaliśmy go nie z pieśnią, nie z ochotą; choć wiedzieliśmy, że pracować trzeba i że piękną rzeczą w życiu człowieka jest praca. Ten most budowaliśmy nienawiścią, rozpaczą, chęcią ucieczki z tej równiny, która jak polip wyssała nasze serca i nasze dusze; marzyliśmy o jednej rzeczy: aby nigdy już nie postała tu nasza noga. Marzyliśmy tylko o jednej rzeczy: o dniu, który będzie naszym ostatnim dniem tutaj.
I zbudowaliśmy ten most. Lecz nie mieliśmy siły na to, aby się urżnąć, tańczyć lub śpiewać; tego dnia Kamiński nie przeżegnał się nawet na dobranoc.
Most obwieszono transparentami. Orkiestra wojskowa grała po raz dziesiąty tego samego marsza. Młody czlowiek z Radia mówił do mikrofonu:
- Widzimy twarze budowniczych tego mostu. Są pełne wielkiej dumy i radości. Widzimy przodowników pracy i młodzież, która wychowała się na budowie tego mostu. Ach, żeby państwo widzieli, żeby państwo mogli być z nami! To wspaniały dzień dla wszystkich budowniczych tego mostu. Widzimy twarz towarzysza Kazimierza Rogalskiego, sekretarza organizacji zakładowej. To twarz człowieka, który jest dumny i szczęśliwy ze spełnionego obowiązku. To na pewno najszczęśliwszy dzień w życiu tego człowieka.
Wtedy stała się rzecz nieoczekiwana. Kazimierz podbiegl do spikera, wyrwał mu mikrofon i podniósłszy go na wysokość swej wykrzywionej wściekłością twarzy, ryknął:
- Gówno!
Uroczystość była popsuta; poszliśmy spać i spaliśmy dwa dni. Potem przyjechały ciężarówki - załadowalismy swoje kuferki i - pojechaliśmy.
Ciężarówki mknęły. Był to ten wymarzony dzień; wracaliśmy do domów, do naszych bliskich. Tam - został most. Był coraz mniejszy; każdy obrót kół oddalał nas od niego. Milczałem. Milczeli wszyscy. Myślałem, że będą kląć, śpiewać i wrzeszczeć. Czekałem na ryk Kazimierza. Na taniec Stefana. Na dziękczynne modły Kamińskiego. Na westchnienia ulgi. Na żartobliwe słowa i radość z bliskiego domu. Lecz milczeli. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że wszyscy patrzą w kierunku mostu; był już tylko małą kropeczką. Targnęło mną.
- No - rzekłem. - Czemu nic nie mówicie? Mieliścia śpiewać. I co?
Milczeli; nikt nie zwrócił nawet uwagi na mnie. Krzyknąłem:
- Mówcie coś! No, mówcie coś, do ciężkiej cholery!...
Milczeli; widziałem, jak wytężają wzrok ze wszystkich sił.
- Mówcie! - zawyłem dziko.
- M... m... - wybełkotał betoniarz Stefan z Marymontu; machnął ręką i umilkł. Już nie było widać naszego mostu; został na równinie i przydymiły go opary mgieł. Wtedy zrozumiałem, że most ten - jest już tylko wspomnieniem. I ci, którzy będą po nim jeździć i chodzić, nigdy nie dowiedzą się, że ten most jest tylko naszym mostem. Płakaliśmy. Płakaliśmy wszyscy; miałem wtedy dwadzieścia lat i płakałem także, choć nie za dobrze wiedziałem dlaczego. Brakowało mi czegoś, co pozwoliłoby mi zrozumieć jasno i czysto nasze łzy. Bo dziś wiem już, że często najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić - nieraz na zawsze...
Kazimierz powiedział do mnie kiedyś:
- Gdybym nie był komunistą, nienawidziłbym tego miejsca tak, jak nienawidzi śmierci człowiek, który kocha życie. Ja tu umieram. Pochodzę z Sandomierskiego; tam ziemia jest bujna i gorąca. Jak tylko skończymy budować ten przeklęty most, nie wrócę tu już nigdy i zabronię przyjeżdżać swoim dzieciom.
Betoniarz Stefan, chłopak warszawskiego Marymontu, mówił:
- Jak tylko skończymy budować ten cholerny most, to jak nie piję, urżnę się jak świnia, potem trzy dni odpoczywać będę w komisariacie. Boże! Gdyby tu chociaż był komisariat... Pół roku klepię już ten przeklęty most; oszaleję chyba, przez ten czas nie widziałem ani jednego drzewa!
Zbrojarz Kamiński, człowiek starszy, poważny i nadzwyczaj religijny, mówił:
- Po co ja tu, cholera, przyjechałem? Ja tu przestaję wierzyć w Boga. Zdaje mi się, że Bóg stwarzając świat zapomniał o tym kawałki ziemi, a może go i przeklął. Ja tu nie moge żyć.
Ja sam starałem się milczeć. Nie zaglądali tu do nas inni ludzie; samych siebie znaliśmy już na wylot. Zdawało nam się, że powiedzieliśmy sobie już wszystko, co można.
Mieszkaliśmy w barakach skleconych byle jak, sposobem gospodarskim. W praktyce oznaczało to nasz ciągły i bezpośredni kontakt z przyrodą i klimatem.
Jesienią do naszych baraków kapała wilgoć. Zimą hulały dzikie wiatry, z żelaznych piecyków buchały kłęby czarnej sadzy, osiadając na naszych ubraniach lepką i tłustą powłoką; chodziliśmy zakatarzeni; głosy nasze brzmiały niczym głosy rzezimieszków. Przestaliśmy się golić i myć, gdyż w barakach panowało niemożliwe zimno. Kazimierz ze swoją czarną brodą wyglądał jak Madej; siwy zbrojarz KAmiński - jak patriarcha; blond szpicbródka Stefana z Marytmontu nieodparcie przywodziła na myśl postać głupawego gogusia z operetki, a najżałośniej wyglądałem ja sam.
- Cóż - mówiliśmy - Aby do wiosny.
Przyszła wiosna; późna, zimna i o wiele gorsza od jesieni. Jednego dnia padał ohydny deszcz, następnego - kaszowaty śnieg. Kombinezony nasze nie wysychały już nigdy; oczy mieliśmy czerwone od ciagłej gorączki.
Kazimierz mówił:
- Co, do diabła spuchniętego! Gdybym nie był partyjniakiem, ucieklbym stąd do wszystkich choler. Pojechałbym do swojego brata, on jest proboszczem, zostałbym u niego dziadem kościelnym. Tylko mi wstyd; to jedyna rzecz, która mnie tu trzyma. Myślę o dniu, w którym będę stąd wyjeżdżał: mój wrzask będzie słychać aż w dziesiątej wsi. A prawdę mówiąc, chłopcy, zaczynam czuć, że gdzieś mam ten nasz cały most.
Stefan mówił:
- Boże, pokarałeś grzesznego...
Z nienawiścią patrzyliśmy na kilka kobiet, które pracowały wśród nas; gdyby nie one, moglibyśmy łazić nago. Zresztą - przestaliśmy zwracać na nie uwagę. Pewien inżynier, który przyjechał na inspekcję budowy aż ze stolicy, pół dnia chodził jak błędny, nie rozumiejąc, gdzie się znalazł. Potem rzekł do mnie, pukając palcem w moją pierś;
- Przepraszam, czy pan w domu także chodzi nago?
- Tak jest, panie inżynierze - odrzekłem. - Tylko jak jestem w domu, to jeszcze maluję się w pasy, tylko tutaj nie mogę, gdyby pan inżynier był łaskaw coś zdziałać w tej sprawie!
Spojrzał na mnie białymi oczyma szaleńca i rzekł:
- To dziwne. To bardzo dziwne.
Budowaliśmy most. Budowaliśmy go nie z pieśnią, nie z ochotą; choć wiedzieliśmy, że pracować trzeba i że piękną rzeczą w życiu człowieka jest praca. Ten most budowaliśmy nienawiścią, rozpaczą, chęcią ucieczki z tej równiny, która jak polip wyssała nasze serca i nasze dusze; marzyliśmy o jednej rzeczy: aby nigdy już nie postała tu nasza noga. Marzyliśmy tylko o jednej rzeczy: o dniu, który będzie naszym ostatnim dniem tutaj.
I zbudowaliśmy ten most. Lecz nie mieliśmy siły na to, aby się urżnąć, tańczyć lub śpiewać; tego dnia Kamiński nie przeżegnał się nawet na dobranoc.
Most obwieszono transparentami. Orkiestra wojskowa grała po raz dziesiąty tego samego marsza. Młody czlowiek z Radia mówił do mikrofonu:
- Widzimy twarze budowniczych tego mostu. Są pełne wielkiej dumy i radości. Widzimy przodowników pracy i młodzież, która wychowała się na budowie tego mostu. Ach, żeby państwo widzieli, żeby państwo mogli być z nami! To wspaniały dzień dla wszystkich budowniczych tego mostu. Widzimy twarz towarzysza Kazimierza Rogalskiego, sekretarza organizacji zakładowej. To twarz człowieka, który jest dumny i szczęśliwy ze spełnionego obowiązku. To na pewno najszczęśliwszy dzień w życiu tego człowieka.
Wtedy stała się rzecz nieoczekiwana. Kazimierz podbiegl do spikera, wyrwał mu mikrofon i podniósłszy go na wysokość swej wykrzywionej wściekłością twarzy, ryknął:
- Gówno!
Uroczystość była popsuta; poszliśmy spać i spaliśmy dwa dni. Potem przyjechały ciężarówki - załadowalismy swoje kuferki i - pojechaliśmy.
Ciężarówki mknęły. Był to ten wymarzony dzień; wracaliśmy do domów, do naszych bliskich. Tam - został most. Był coraz mniejszy; każdy obrót kół oddalał nas od niego. Milczałem. Milczeli wszyscy. Myślałem, że będą kląć, śpiewać i wrzeszczeć. Czekałem na ryk Kazimierza. Na taniec Stefana. Na dziękczynne modły Kamińskiego. Na westchnienia ulgi. Na żartobliwe słowa i radość z bliskiego domu. Lecz milczeli. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że wszyscy patrzą w kierunku mostu; był już tylko małą kropeczką. Targnęło mną.
- No - rzekłem. - Czemu nic nie mówicie? Mieliścia śpiewać. I co?
Milczeli; nikt nie zwrócił nawet uwagi na mnie. Krzyknąłem:
- Mówcie coś! No, mówcie coś, do ciężkiej cholery!...
Milczeli; widziałem, jak wytężają wzrok ze wszystkich sił.
- Mówcie! - zawyłem dziko.
- M... m... - wybełkotał betoniarz Stefan z Marymontu; machnął ręką i umilkł. Już nie było widać naszego mostu; został na równinie i przydymiły go opary mgieł. Wtedy zrozumiałem, że most ten - jest już tylko wspomnieniem. I ci, którzy będą po nim jeździć i chodzić, nigdy nie dowiedzą się, że ten most jest tylko naszym mostem. Płakaliśmy. Płakaliśmy wszyscy; miałem wtedy dwadzieścia lat i płakałem także, choć nie za dobrze wiedziałem dlaczego. Brakowało mi czegoś, co pozwoliłoby mi zrozumieć jasno i czysto nasze łzy. Bo dziś wiem już, że często najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić - nieraz na zawsze...
-
- Pomywacz
- Posty: 60
- Rejestracja: niedziela, 18 czerwca 2006, 13:44
- Lokalizacja: Chełm
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
"Pracowaliśmy na równinie. Była to monotonna równina." - raz że powtórzenie, dwa, że monotonna równina to coś ocierajacego się o tautologię...
Tak sobie myślę, że brakuje opisu tego przez co przerzucany był most. Nie buduje sie go ot tak - na równinie...
"chodził jak błędny" - chyba czegoś brakuje temu wyrażeniu.
Dość głęboki tekst, ale krótki i bardzo ubogi literacko.
Dodałbym trochę opisów, może opis pracy, jakiegoś wypadku - brakuje budowy więzi robotników z mostem.
Na początku troche drewniana narracja (mówił, powiedział, mówił, mówiliśmy...), ale potem lepiej.
Generalnie nieźle - czwóreczka.
Tak sobie myślę, że brakuje opisu tego przez co przerzucany był most. Nie buduje sie go ot tak - na równinie...
"chodził jak błędny" - chyba czegoś brakuje temu wyrażeniu.
Dość głęboki tekst, ale krótki i bardzo ubogi literacko.
Dodałbym trochę opisów, może opis pracy, jakiegoś wypadku - brakuje budowy więzi robotników z mostem.
Na początku troche drewniana narracja (mówił, powiedział, mówił, mówiliśmy...), ale potem lepiej.
Generalnie nieźle - czwóreczka.
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
-
- Tawerniany Trickster
- Posty: 898
- Rejestracja: wtorek, 22 listopada 2005, 10:35
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
-
- Chorąży
- Posty: 3653
- Rejestracja: sobota, 19 listopada 2005, 11:02
- Numer GG: 777575
- Lokalizacja: Poznań/Konin
-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Praca bardzo dobra. Daję 5 z minusem
Poruszyłeś istotną kwestię ludzi którzy muszą się odnaleźć w systemie komunistycznym...
Nie wiem dlaczego ale trochę przypomina mi opowiadania Hłaski (Potraktuj to jako duży komplement)
Póki co moim skromnym zdaniem najlepsza praca w tym dziale
Poruszyłeś istotną kwestię ludzi którzy muszą się odnaleźć w systemie komunistycznym...
Nie wiem dlaczego ale trochę przypomina mi opowiadania Hłaski (Potraktuj to jako duży komplement)
Póki co moim skromnym zdaniem najlepsza praca w tym dziale
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica
-
- Pomywacz
- Posty: 41
- Rejestracja: poniedziałek, 5 marca 2007, 17:50
- Kontakt:
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 4
- Rejestracja: piątek, 11 maja 2007, 13:11
- Lokalizacja: Słupsk
-
- Szczur Lądowy
- Posty: 1
- Rejestracja: wtorek, 15 kwietnia 2008, 22:56
- Numer GG: 0
Re: Most
"most" to plagiat. to jest opowiadanie Marka Hłaski "Robotnicy". wiem, bo piszę z tego pracę licencjacką. więc jaki sens w umieszczaniu tu nie swoich utworów???
-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re:
Heh ;] No to juz wiem, czemu mi to Hłaske przypominało i czemu takie dobreAlucard pisze:Praca bardzo dobra. Daję 5 z minusem
Poruszyłeś istotną kwestię ludzi którzy muszą się odnaleźć w systemie komunistycznym...
Nie wiem dlaczego ale trochę przypomina mi opowiadania Hłaski (Potraktuj to jako duży komplement)
Póki co moim skromnym zdaniem najlepsza praca w tym dziale
Prawde mówiąc, naprawde nie rozumiem czemu miało cos takiego służyć... Żenada...
No, ale przynajmniej wyszło, że Hłaske to powinienem całosc przeczytać. Jeden plus.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica
- BAZYL
- Zły Tawerniak
- Posty: 4853
- Rejestracja: czwartek, 12 sierpnia 2004, 09:51
- Numer GG: 3135921
- Skype: bazyl23
- Lokalizacja: Słupsk/Gorzów Wlkp.
- Kontakt:
Re: Most
Zakładając oczywiście, że to jest idealna kopia opowiadania Hłaski, a nie przeróbka w jakimś stopniu. Ale abstrahując od tego to zupełnie inaczej taki utwór ocenia się jako utwór znanego autora a inaczej u debiutanta. O czym mówię? Posłużę się cytatem, a właściwie przytoczę słowa, które niedawno wyczytałem...
Zresztą kto powiedział, że utwór Hłaski oceniłbym na więcej niż 4?
Mógłbym w tym miejscu przytoczyć choćby przykład Masłowskiej, którą uważam za przereklamowaną czy innych. Zdaję też sobie sprawę, że na forum także zdarzają się podobne przypadki prób stworzenia dzieła przez zniekształcanie nieudolnego utworu i tego uniknąć się nie da.Ja Picassa cenie miedzy innymi dlatego, że znam jego malarstwo przedstawiające, realistyczne, ja wiem, że on doszedł do deformacji nie dlatego, że nie umiał malować, on umiał namalować przepiękny realistyczny portret lub pejzaż, ale jemu to nie wystarczyło. Natomiast mam wrażenie, że zarówno twórcy młodej literatury, jak i niektórzy dziennikarze, zwłaszcza offowych czasopism, to samo dotyczy filmowców niektórych, poetów itd., robią pewne rzeczy nie dlatego, że tak chcą, że przełamują pewne umiejętności akademickie, które nabyli na ASP czy na polonistyce, czy gdzieś indziej, tylko dlatego, że nie umieją inaczej. To też jest zjawiskiem odstręczającym.
Zresztą kto powiedział, że utwór Hłaski oceniłbym na więcej niż 4?
Pierwszy Admirał Niezwyciężonej Floty Rybackiej Najjaśniejszego Pana, Postrach Mórz i Oceanów, Wody Stojącej i Płynącej...