[DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

[DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Evandril »

Tak więc zaczynamy. Co do zasad: posty w trzeciej osobie, długie na 5 stron być nie muszą, ważne by ciekawe i treściwe. Czas na odpisanie – 3-4 dni. Przed postem imię postaci, pogrubioną czcionką. Dialogi między postaciami (jeśli jakieś dłuższe) najlepiej rozegrać przez komunikatory (GG, AQQ, Jabber, whatever...) – oszczędzi nam to przestojów w sesji.
Tekst piszemy tak, - dialogi tak, "myśli tak", a poza sesją tak
Jeśli chodzi o samą przygodę, to jest to jedna z tych w których dużo się walczy, choć i pewnie pojawi się coś, by ruszyć mózgownicą ;). W razie jakichś niedopowiedzeń czy niejasności w jakiejś kwestii (jestem tylko człowiekiem ;)) walcie na PW. Dobrej zabawy życzę i ruszamy.

Drużyna:

- Mavado [drow](Serge)
- Zar'The [githzerai] (BlindKitty)
- Krizz [krasnolud] (Keyhell)
- Dni, zwany też Kosarzem [człowiek] (Gabriel-The-Cloud)
- Ninerl [półdrowka] (Ninerl)

* * *

- Dziadku, dziadku, opowiedz nam jakąś historię – gromadka dzieci oblegała siedzącego na taborecie przy kominku staruszka o siwych włosach i zmęczonym spojrzeniu. - Opowiedz coś ciekawego, prosimy.
Mężczyzna uśmiechnął się spod wąsa, po czym drżącą dłonią pogłaskał po głowie siedzącą przed nim wnuczkę.
- Nie powinniście już spać? Późna już pora, poza tym rodzice kazali mi was położyć dziś wcześniej. - mówił pewnym, choć nieco zmęczonym głosem.
- Dziadku, ten ostatni raz... opowiedz coś, a potem pójdziemy spać. Prosimy, uwielbiamy twoje historie - odrzekła dziewczynka o dużych, zielonych oczach. - Prawda, Yazz?
Siedzący obok niej pyzaty chłopczyk skinął jedynie niecierpliwie głową wpatrując się w siwobrodego jak w wyrocznię.

Starzec pogładził swą brodę, spojrzał w tańczące w palenisku jęzory ognia, po czym rozsiadł się wygodnie i widząc oczekujące spojrzenia czwórki dzieci, wziął wdech i zaczął:

- Jedni nazywają to przypadkiem. Zbiegiem mniej lub bardziej sprzyjających okoliczności, które razem doprowadzają do określonego skutku. Inni mówią o przeznaczeniu. Wierzą, że jesteśmy pionkami na szachownicy popychanymi palcami losu, czy innych sił wyższych. Kto ma rację? Nie moim zadaniem jest oceniać takie rzeczy. Bo czy to w ogóle ważne? Może… ale jeśli tak, to musicie znaleźć kogoś innego, kto wyjaśni wam przyczyny. Ja dziś opowiem wam o skutkach…Wydarzenia o których dziś wam opowiem miały miejsce dobre kilkadziesiąt lat po tym jak Drizzt Do'Urden wraz z przyjaciółmi pokonał hordy orków, które wyruszyły z gór Grzbietu Świata . Był 1385 rok licząc według kalendarza krasnoludów, środek miesiąca Marpenoth, miasto Halagard na ziemiach Halruy, późny wieczór…


WYROK WYRYTY W KAMIENIU

Prowadzący karczmę „Pod Złotym Smokiem” krasnolud zacierał swe wielkie dłonie rozglądając się po sali. Za oknem rozpadało się właśnie na dobre, a on bardzo się cieszył z takiego obrotu sprawy. I nic dziwnego – mało kto w porę deszczową lubił zostawać na zewnątrz, a nowo przyjezdnych zapraszały i kusiły wspaniałe zapachy specjalności jakie przygotowywał kucharz niziołek. Awanturnicy, zwykli podróżni, czarodzieje – różni ludzie i nie-ludzie zatrzymywali się w „Złotym Smoku”, choćby jedynie na noc. Zmuszeni do prowadzenia interesów kupcy też chętnie zostawali dłużej i zamawiali więcej jadła oraz napitków przed wyruszeniem w dalszą drogę, więc ogólnie interes kwitł. A Halagard był miastem które działało niczym wabik na spragnionych adrenaliny poszukiwaczy przygód. Dlatego też stary Rafast nie przeklinał już dnia, gdy dziad zapisał mu w spadku tę karczmę.

Tego wieczora nie było co prawda pełno, ale i tak znalazło się trochę gości. Największy stolik zajęli jacyś kupcy, każdy ze zbrojną eskortą i jak wiedział karczmarz, z wozami wypchanymi najróżniejszymi towarami po brzegi. Sądząc z rozmowy obywaj podążali szlakiem z Lapalii do stolicy Halruy, ale w przeciwnych kierunkach i wymieniali się właśnie informacjami o miejscach do których zmierzali. Ich ochroniarze - pierwszym przypadku dwóch krzepkich krasnoludów, w drugim półork i człowiek bez oka – z nieufnością przyglądali się reszcie zgromadzonych. No może z wyjątkiem elfiego barda, który umilał towarzystwu czas swymi balladami.

Zrządzeniem losu zasiedliście przy wspólnym stole znajdującym się w kącie sali, nieopodal szynku, obserwując towarzystwo w lokalu, które pochłonięte było własnymi sprawami. Było dość gwarno, a sala pogrążona była w klimatycznym półmroku – płonęło jedynie kilka kaganków nadając lokalowi osobliwą atmosferę. Między stołami lawirowały dwie młode ludzkie kelnerki, które donosząc jadła i napitku profesjonalnie unikały zalotów co bardziej podpitych jegomości. Nim się obejrzeliście, jedna z nich, szczupły rudzielec w czarnym gorsecie opinającym jej apetyczne, duże piersi, które niemal wylewały się z wielkiego dekoltu, pojawiła się przy waszym stoliku i rzekła delikatnym głosikiem.

- Witamy w „Złotym Smoku”. Czy coś państwu podać? Wino mamy wspaniałe, piwo też niezgorsze. Do tego kasza, jajecznica, bądź naleśniki z serem. - po tych słowach położyła na stoliku kartę dań. - Proszę przejrzeć, a ja za chwilę zrealizuję państwa zamówienia.

Standardowo opiszcie wygląd swoich postaci, tak jak widzą je towarzysze przy stole. Jeśli chcecie zamówcie sobie coś do żarcia i (też jak chcecie) nawiążcie jakiś dialog. Zresztą, co ja wam będę mówił – sami wiecie ;). Miłej gry!
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Serge »

Obrazek

Mavado

Pierwsze co drow zrobił po dotarciu do „Złotego smoka” to zamówił butelkę najlepszego wina i wziąwszy kubek usadowił się przy stoliku w kącie sali. Rafast znał go już na tyle dobrze, że Mavado nie musiał nawet podawać nazwy trunku... zresztą, nie musiał w ogóle nic mówić. Gospodarz był chyba jedynym z rasy kurdupli, których drow tolerował. Niestety, z grymasem na twarzy przyjął fakt, że nie spędzi tego wieczoru sam na sam z wyborną winiawką, gdy nowi goście lokalu przysiedli się do niego.

W delikatnym półmroku jaki panował w sali mogli dostrzec dobrze zbudowanego, zakapturzonego mężczyznę odzianego w opinającą jego umięśniony tors kolczugę, ukrytą pod czarnym, rozpiętym długim płaszczem. Za nim, oparty o ścianę spoczywał łuk refleksyjny i kołczan pełen strzał, na plecach wisiał sejmitar, w specjalnie przystosowanej do dobywania broni z pleców pochwie. Spod kaptura wychynęły kosmyki białych włosów, a patrząc na obsydianowy kolor skóry, każdy obserwator wiedział kto zacz. Prawe oko drowa przesłonięte było czarną opaską, drugie, niemal całkiem białe płonęło szaleństwem. Na krześle obok leżała wypełniona po brzegi torba podróżna.

Widząc przysiadających się współbiesiadników pomyślał jedynie „No pięknie, nie ma to jak egzotyczne towarzystwo na zakończenie dnia” po czym leniwie spojrzał na githzerai by po chwili przenieść szalony wzrok na krasnoluda i półkrwi drowkę. Nie skinął im głową na powitanie, a jedynie gdy wszyscy już zasiedli, powiedział:

- Skoro mamy spędzić przy jednym stole resztą wieczoru, nad czym srogo ubolewam, może chociaż poznajmy swoje imiona. Jestem Mavado, a was jak zwą? Przyjezdni? Miejscowi?

Któryś z zebranych już chciał coś odpowiedzieć, gdy przy stole pojawił się piersiasty rudzielec. Mavado zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i uśmiechnął się do niej krzywo. „ Z chęcią bym się z tobą zabawił, mała. Toczyła byś soki pod moim batem...”. Gdy dziewczyna skończyła mówić, Mavado odparł.

- Dla mnie jajecznica z sześciu jaj i bochen chleba. To na razie wszystko, chyba że moi współbiesiadnicy – położył nacisk na ostatnie słowo – czegoś sobie życzą.

Po tych słowach poprawił kaptur, wziął łyk wina i oczekiwał na to, co mają do powiedzenia pozostali przy stole. W międzyczasie podziwiał głęboki dekolt kelnerki.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: BlindKitty »

Zar'The

Bardzo wysoki w tym towarzystwie githzerai usiadł w rogu stołu. Ubrany był w szarą szatę podróżną, zwisającą na nim jak na wieszaku. Widać było, że jest bardzo chudy, nawet jego palce były długie i cieniutkie jak ptasie kości. Miał żółtą z lekkim odcieniem zieleni skórę i czarne, wąskie oczy. Jego głowa była niewielka, dobrze dopasowana do chudego ciała. Na kostkach palców widać było ranki i małe blizny. Miał przy sobie tylko prawie pustą torbę podróżną i stary, wytarty do połysku kij.

- Zar - przedstawił się krótko, gdy tylko zaproponował to drow. Drow! Miał ochotę pokręcić głową. Nie miał jeszcze okazji *poznać* nikogo z jego rasy, ale wiele już słyszał. I zwykle nie były to pochlebne opinie. Rozejrzał się po pozostałych. Półdrowka? No tak. A poza tym, człowiek i krasnolud. Przynajmniej krasnolud wydawał się być godny zaufania. Jak każdy krasnolud, zresztą.

W tym momencie pojawiła się kelnerka. Mnich podniósł oczy i uśmiechnął się odruchowo.
- Kaszę i piwo - powiedział tylko. Przyglądał się jej. Szkoda, że pewnie nie lubi nieludzi...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Keyhell
Mat
Mat
Posty: 560
Rejestracja: piątek, 30 listopada 2007, 21:19
Numer GG: 9916608
Lokalizacja: Karczma "Miś Kudłacz"

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Keyhell »

Krizz Ossoemug

Tego wieczoru Krizz'owi zaczęły kończyć się obfite zapasy pieniędzy. Zostało mu co prawda kilka sakiewek złota, ale będąc rozrzutnym, wystarczyłoby to na jakieś... Dwa dni.
Musiał wyruszyć gdzieś zarobić, ale za nic nie chciało mu się szukać. Zarzucił więc kuszę przez ramię i wszedł do karczmy "Pod Złotym Smokiem". Już od progu wzionął do nozdrzy zapach piwa, brudu i... DROWÓW!
Wpierw krasnolud cofnął się dwa kroki, szukając źródła ciemnoskórego odoru. Wybałuszył oczy. Zaczął sie pocić w momencie gdy zobaczył przedstawiciela tej plugawej rasy. Rozejrzał się po reszcie speluny. Miał zamiar tu zostać, mimo że część jego świadomości stanowczo się sprzeciwiała.
"Cholera, zamierzam tu zostać. Nie będę uciekać jak tchórz! A może nawet da się tu dobrze zarobić? Kto wie, może ten plugawiec ma jakąś robotę dla łowcy skarbów."
Rozejrzał się za wolnym stołem. Nie było takiego. Ba! Nie było nawet jednego krzesła. No może poza czterema... Koło drowa. Ossoemug przemógł się, usiadł koło niego i rzucił mu przestraszone spojrzenie. Udało mu się je zmienić w coś na kształt pogardy, jednak strasznie się przy tym wykrzywił.

Kiedy drow przemówił, Krizz z początku nie odpowiedział speszony. Albo charakter tego drowa był odrobinke bardziej ludzki, albo plugawiec się z nim bawił i ironizował.
- Krizz... Przyjezdny...
Po chwili doszło kilka innych osób. Ponieważ nie były to drowy, których Ossoemug nienawidził, zawsze kiwał głową w geście powitania. Na widok Githzaira uśmiechnął się i rzekł - Krizz Ossoemug. Łowca skarbów - . Może osobnicy tej rasy nie wyglądali za ciekawie, ale na pewno byli sympatyczni.
Nagle pojawiła się atrakcyjna ruda kobieta. Krasnolud zerknął na napalonego drowa, przyglądającego się wiewiórce. Prychnął słysząc "współbiesiadnicy". Zauważył też, że Zar gapi się na atrybuty kelnerki.
- Poproszę piwo, jeśli mocne. Mam nadzieję, że znajdzie się jakiś pożywny kawał steku. Samą kaszą i jajami raczej nie wyżyje. - dla podkreślenia tych słów zaszeleścił sakiewkami przewieszonymi przez pas. To zawsze działało.
Jeszcze raz zerknął na drowa i zdjął skurzane rękawice. Poprawił zaklętą kuszę przewieszoną ukośnie przez plecy, dla szybkiego wyciągania przez ramię i przeczesał palcami brodę.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Serge »

Mavado

- Ciebie akurat nie pytałem o imię , krasnoludzki parchu – rzucił najspokojniej w świecie Mavado i rozłożył się wygodnie na krześle tak, by w razie potrzeby szybko dobyć łuku i strzały. Miał nadzieję, że krasnolud da się sprowokować i poznać, jak wybornym strzelcem jest drow. I jak jest szybki. - A tak przy okazji, słyszałem że gdy wy, krasnoludowie *tfu*, się rodzicie, akuszerka odbiera was widłami bo jesteście tacy brzydcy. I zostaje wam to na całe życie.– uśmiechnął się szeroko pewnie świdrując krasnoluda szalonym wzrokiem. Do tej pory w karczmie było spokojnie, ale w pewnym momencie drow przyznał sam przed sobą, że chce tej awantury. Krasnoludzkich suczych synów nienawidził bowiem tak samo jak elfów.

Czekam na Twój ruch, Keyhell. Poza tym nikt nie powiedział że ma być sielsko - gram zgodnie z charakterem swego bohatera ;).
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Keyhell
Mat
Mat
Posty: 560
Rejestracja: piątek, 30 listopada 2007, 21:19
Numer GG: 9916608
Lokalizacja: Karczma "Miś Kudłacz"

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Keyhell »

Krizz

"Plugawiec nie wie z kim zadarł!"
Ossoemug spokojnie poprawił się na krześle i oparł buty o blat stołu. Już wiedział wszystko o tym drowie. Tak samo jak o tej całej pieprzonej rasie.
- Dupczypająk podniósł głos? Może twoja matka przez pomyłkę zadała się z ptasznikiem? To by wyjaśniało twoją inteligencję. Tfu. Za trudne słowo. Może pokazać ci je na migi? In-te-li-gen-cja. Musiała zjeść dużo kału, żeby urodzić takiego czarnucha. Chociaż twoja babka też musiała go dużo jeść, tak samo jak twoja praprapraprapra babka i reszta rodzinki, która jak każda inna u czarnych elfów, wymordowała się pewnie przez lata. Wybacz jeśli naruszam twoje odczucia. Ale prawde mówiąc sram na nie.

Jeśli pomiot chce awantury będzie ją miał. Krizz nienawidził drowów jak nic innego na świecie. Trochę się ich bał, ale równocześnie ich nienawidził.
Gdy mroczny elf sięgnie po łuk, zobaczy jak szybko wprawny krasnoludzki łowca, może wyjąć swą zaklętą kuszę.

A czy ktoś powiedział, że lubie sielankę? ;)
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: BlindKitty »

Zar

Z niejakim żalem oderwał wzrok od kelnerki. Jak na jego gust miała za duże piersi, zdecydowanie wolał skromniejsze wyposażenie; ale rude włosy połączone z czarnym gorsetem musiały podziałać na jego wyobraźnię. Nie był rasistą, podobały mu się kobiety większości humanoidalnych ras. I ta należała do zdecydowanie najładniejszych ostatnimi czasy.

Teraz jednak patrzył przed siebie. Wybrał dobre miejsce. Siedział teraz dokładnie między krasnoludem i drowem. Położył dłonie na stole, powolnym ruchem. Byli szybcy, czuło się to w pewności siebie z jaką poprawiali swoją broń. Nikt kto nie wierzy w swoją szybkość nie zaryzykowałby strzelania z łuku na odległość stołu.
Szczerze mówiąc, nikt rozsądny nie zaryzykowałby tego w żadnej sytuacji. Niech krasnolud kopnie stół - na pewno zdąży - i łuk leży na ziemi a drow zwija się na krześle. Ale z oczu krasnoluda, z jego postawy, z gestu jakim poprawiał pas na którym wisiała kusza, wyczytał, że ten też będzie próbował strzelać.

Dlatego trzymał teraz dłonie na stole. Jeśli odważą się strzelić, to postara się wybić gdzieś w górę oba pociski. Oni wierzą że są szybcy.
Nie wiedzą jak bardzo się mylą. I nie muszą się dowiadywać, dopóki nie będzie to naprawdę konieczne.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Zawędrowała tak daleko. Ale było warto, mimo, że tutaj też krzywo na nią patrzyli. Pewnie przez Dambrathczyków. Ale póki co, nikt jeszcze nie próbował jej pobić ani spalić, co już nieraz się zdarzało.
Weszła do karczmy. Wyglądała porządnie, co prawda o tej porze była już pełna. Ninerl wypatrzyła wolne miejsce przy jednym stole. Ruszyła w tamta stronę. Była zmęczona, głodna i nic jej nie obchodziło.
Usiadła z westchnięciem. Potem zdjęła kaptur. Przyjrzała się uważnie kompanom. Krasnolud, człowiek, jakiś dziwny chudy człowiek, być może przybysz z innego wymiaru i ... drow. Świetnie. Ostatnim pełnokrwistym, jakiego chciała ujrzeć był właśnie dhaeradrow... Ten był bez oka. Ciekawe, jak przeżył tak długo... Pewnie wędruje po Powierzchni.
Powiedział coś na temat towarzystwa przy stole i przedstawił się. Pewnie fałszywym imieniem.
Spojrzała na niego zimno, później wzruszyła ramionami. Nie zamierzała otwierać ust dla jakiegoś nadętego pełnokrwistego.
Skinęła głową reszcie i dopiero, gdy krasnolud powiedział swe miano, odezwała się.
- Jestem Neya.- tak, to będzie dobre miano. Nie muszą znać jej prawdziwego imienia. Bezpieczniej dla niej...
- Nie powinno cię to interesować-dodała na następne słowa drowa. O nie. Nie powinno...
Zignorowała go, koncentrując uwagę na kelnerce.
-Poproszę jakiś gulasz. No i coś do picia, najlepiej jakiś sok albo piwo- uśmiechnęła się do kelnerki. Biedna dziewczyna pewnie miała już dość pracy. Ninerl mimochodem zauważyła spojrzenie drowa i miała ochotę się roześmiać. Ech te samce, zawsze takie prymitywne.... Dlatego tak łatwo nimi można było manipulować.
Poprawiła opadający kosmyk srebrzystych długich włosów, spiętych w koński ogon.
Drow rzucił coś na temat krasnoludów. Prostackie i prymitywne... na pełnych wargach dziewczyny pojawił się krzywy uśmiech. Szaroniebieskie oczy spojrzały na mężczyznę z politowaniem. Jak dziecko...
Spod granatowej tuniki wystawały kawałki szarego materiału, najwidoczniej koszuli. Rękawice i hełm leżały na stole. Gdy dziewczyna poruszyła się, rozległ się cichutki metaliczny szelest, prawdopodobnie kolczugi, ukrytej pod materiałem. Ciemnoniebieskie karwasze opinały przedramiona półdrowki, wytłoczone na nich symbole przypominały wdzięcznie wygięte runiczne pismo.
Dziewczyna wyglądała młodo. Jednak był coś w niej, może uważne i obojętne spojrzenie, które nieco psuło to wrażenie.
Zanurzyła łyżkę w misie i zaczęła jeść.
Ninerl była ciekawa jak zareaguje krasnolud. Ona sama zignorowałaby zaczepkę... Szkoda nerwów na idiotów...
Krasnolud wyrzucił z siebie stek obelg. Ninerl siedziała i słuchała dalej.
Nie zamierzała się wtrącać.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Keyhell
Mat
Mat
Posty: 560
Rejestracja: piątek, 30 listopada 2007, 21:19
Numer GG: 9916608
Lokalizacja: Karczma "Miś Kudłacz"

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Keyhell »

Pisze tego posta tylko dlatego, że wcześniej mało dokładnie opisałem postać. Sam jej wygląd. Na ten post nie trzeba reagować, wystarczy go przeczytać.

Krizz poprawił się na swoim krześle. Był wysoki, jak na krasnoluda i nie był przesadnie umięśniony, co było częste u osobników tej rasy. Obok, na krześle wisiał hełm z jednym rogiem skierowanym do przodu, jak u nosorożca. Nosił solidny, ale lekki skórzany pancerz. Gdzieniegdzie można było się doszukać czegoś wartościowego - ale nie biżuterii, której Ossoemug nie cierpiał. U pasa z wielką klamrą wisiało kilka dużych sakiewek ze złotem. Po piersi, niczym potok spływała zadbana brązowa broda, przewiązana po bokach w dwa warkocze. Przez twarz przechodziła wielka ilość malutkich blizn. Na plecach, ukosem wisiała średniej wielkości kusza. Przy pasie wisiał kołczan na bełty. Na kuszy cały czas był jeden naciągnięty. Czarne oczy wwiercały się obserwatorów.
Gabriel-The-Cloud
Marynarz
Marynarz
Posty: 348
Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
Numer GG: 5181070
Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Gabriel-The-Cloud »

Dni

Kosarz mógł sobie udawać cwaniaka, jednak nocowanie na trakcie w taką pogodę zdecydowanie go nie pociągało - z ulgą przywitał majaczące wśród strug deszczu światła gospody.

"No tak, tłum, że żyletki między ludzi nie można wsunąć", westchnął w duchu, gdy tylko przekroczył próg. Co gorsza, nie dojrzał żadnego miejsca, gdzie mógłby przysiąść, chociażby na chwilę, aby coś zjeść i napić się czegoś mocniejszego. Wspiął się na palce - jest, dojrzał - gdzieś w głębi sali było kilka wolnych miejsc.

Postać, która podeszła do stolika niewątpliwie przyciągała wzrok, chociaż była zwykłym człowiekiem. Stosunkowo wysoki, patykowaty mężczyzna obdarzony przez naturę równie długimi i patykowatymi nogami już na pierwszy rzut oka przywodził na myśl kosarza albo pająka w stanie ciężkiej depresji. Jego szaty - zupełnie przemoczone i lepiące się do ciała - dobitnie świadczyły o tym, iż nie jest to jakiś bogacz, czy chociażby przeciętny mieszczanin, a raczej wagabunda, zabijaka do wynajęcia. Proste, czarne ubrania, tkwiący za pasem sztylet i... no właśnie, nie byle co, a kolczasty łańcuch, owinięty wokół pasa, sprawiający jednak wrażenie najedzonego tygrysa, który za nic w świecie by się teraz do walki nie ruszył. Najciekawsze była jednak twarz tego trzydziestokilkuletniego mężczyzny. Prawą jej stronę zdobiły dwa tatuaże - jeden podobny do fikuśnej litery "T", rozciągniętej na cały policzek, zaś drugi zdobił wydepilowany łuk brwiowy - sztuczna brew miała nienaturalny, drapieżny kształt. Nieznajomy miał długie, ciemne włosy poprzetykane białawymi i rudawymi pasmami - wiązał je w bardzo ciasny kucyk na czubku głowy, przypominając przez to jakiegoś dalekowschodniego zapaśnika. Oryginał, jak na swoją rasę.
- Dni Kosarz - przedstawił się wszystkim, a nawet ukłonił w stronę siedzącej przy stole półdrowki.
Na pytanie kelnerki o zamówienie, Kosarz poprosił przede wszystkim o piwo, po chwili zastanowienia dodając jeszcze gulasz - powietrzem wszak nie będzie się żywił. Usiadł przy stole, wyprostowując przed sobą patykowate nogi i wykręcając mokry kucyk. Po chwili był już całkowicie pochłonięty rozgrywającą się przed nim sceną - ciekaw był, jak kłótnia potoczy się dalej. Nie miał co prawda w planach żadnej bójki, ale gdyby taka się rozpętała - czemu nie... Zauważył jednak, że githzerai pilnuje dwóch pieniaczy, by ci się nie pozabijali - chwali mu się, bardzo chwali. Sam nawet dyskretnie złożył dłoń na łańcuchu, który zwisał u jego pasa - czekał, czy przyjdzie mu przejść do ofensywy, czy defensywy, bądź też do rozdzielenia tej dwójki. Zapowiadał się ciekawy wieczór, nie ma co - Kosarz uśmiechnął się na samą myśl tego, co jeszcze może się wydarzyć.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Serge »

Mavado

Drow roześmiał się przenikliwie słysząc słowa krasnoluda.
- Widzisz, inteligencja to coś, z czym wy nigdy nie będziecie mieć nic wspólnego. Jak to u was. Poza tym jak to się u nas mówi – długie brody, krótkie fiuty.... dlatego płodzicie tak upośledzone potomstwo. Ale nic dziwnego skoro sami jesteście upośledzeni – Mavado bawił się wybornie, zachowując pełny spokój. Krasnolud podjął wyzwanie i wydawał się mocno zdenerwowany, jak to u ich rasy bywa. Drow czekał tylko aż puszczą mu nerwy. - Poza tym jesteś chyba plamą na honorze swoich pobratymców - każdy honorowy krasnolud zaatakowałby mnie słysząc taką zniewagę, a ty na co czekasz? Boisz się? Srasz w gacie widząc reprezentanta mojej rasy? Wobec ciebie nie mam żadnych odczuć, więc jak możesz srać na coś czego nie ma, kurduplu? Dla mnie jesteś powietrzem, krótki, jeszcze tego nie widzisz? Nie będę ci ubliżał, daj spokój – nie zmagam się z czymś, czego nie ma. Nie gadam z krasnoludzkimi ciotami...

Drow kątem oka dostrzegł zniecierpliwienie Zar i dziwną minę tej, co przedstawiła się jako Neya. Olał to, sam bawił się świetnie. Z niemałym rozbawieniem oczekiwał na ruch krótkiego. Mavado był przygotowany na każdą ewentualność, tyle przeżył różnych bitew i bitewek że byle brodacz nie mógł mu zagrozić i to był jego pech że przysiadł się do stolika. Może w końcu poleje się krew, Rafast chyba nie będzie zadowolony...

Keyhell, chyba wybór masz jeden, przynajmniej z perspektywy krasnoluda - pomijając fakt, że pewnie wtrącą się nasi nowi 'towarzysze' ;) i rozwalą całą zabawę :).
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Evandril »

- WYSTARCZY!!! - warknął gospodarz podchodząc dziarsko do waszego stolika. Nie wiadomo skąd za Krizzem i Mavado pojawiło się nagle dwóch potężnie zbudowanych łysych chłopów, zapewne ochrona przybytku. Jedno spojrzenie i od razu wiedzieliście że z takimi się raczej nie zadziera. Rafast zmierzył groźnie drowa i pobratymca po czym powiedział. - Albo się uspokoicie albo won z mojego lokalu – to porządna knajpa i nikt nie będzie się tutaj awanturował. A w taką pogodę życzę szczęścia w poszukiwaniu choćby jednego wolnego stolika w karczmach Halagardu...Tak więc najlepiej jeśli zjecie, napijecie się a potem pójdziecie spać, mam jeszcze trzy dwuosobowe pokoje, jeśli was to interesuje..

Za oknem ulewa rozszalała się na dobre, a ciężkie krople deszczu rozbijały się o szyby. Od czasu do czasu błyskało i pogrzmiewało gdzieś w oddali. Szukanie nowego miejsca na nocleg w taką pogodę nie było raczej dobrym rozwiązaniem.

Chwilę później na stół wjechały zamówione posiłki, a ponętny piersiasty rudzielec odchodząc puścił oczko Zar i wrócił za kontuar.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Keyhell
Mat
Mat
Posty: 560
Rejestracja: piątek, 30 listopada 2007, 21:19
Numer GG: 9916608
Lokalizacja: Karczma "Miś Kudłacz"

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Keyhell »

Krizz

"WYSTARCZY" rozległo się w tej samej chwili kiedy krasnolud z nieziemską prędkością chwycił kuszę i wycelował w drowa. Jednak opuścił ją wiedząc, że nic mu z tego dobrego nie przyjdzie. Nie był tak honorowy jak reszta jego pobratymców i nie przepadał za walką - chyba, że można było na niej zarobić. Kiedy na stole wylądowały potrawy, Ossoemug zabrał się do posiłku, cały czas patrząc wściekle na ten czarny pomiot.
"Mocny tylko w gębie. Kiedyś będzie mnie błagał o litość"
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: BlindKitty »

Zar

Mięśnie jego ręki cały czas były luźne. Widział, że krasnolud spina się żeby sięgnąć po kuszę, ale widział że karczmarz już się zbliża i przerwie to, co już miało się tutaj wydarzyć.
Dłonie mnicha zniknęły pod stołem. Nie będą już potrzebne nad nim, przynajmniej dopóki nie podadzą jedzenia. Rzucił okiem po sali, wypatrując kelnerki. Trochę dla przyjemności, a trochę żeby sprawdzić jak tam idzie z ich jedzeniem. Szło, zresztą, całkiem nieźle. Pod każdym względem, chciałoby się powiedzieć, bo miski już nadchodziły, i to transportowane przez tego samego rudzielca, który przyjmował zamówienie.
- Walka może być tylko środkiem, a nie celem - powiedział, w równym stopniu do krasnoluda, jak do drowa. I powiedział to, w co wierzył.

Uśmiechnął się wesoło do dziewczyny, gdy przyniosła jedzenie. Odrzucił cieniutki warkoczyk, jedyny przejaw włosów na jego głowie, wyrastających z potylicy, na plecy, a potem wstał, złożył ukłon jedzeniu i usiadł z powrotem, zaczynając jeść. Nie spieszył się ze swoją kaszą, powoli jedząc, dokładnie przeżuwając i popijając małymi łykami piwa. Przenosił wzrok na kolejnych swoich towarzyszy, od czasu do czasu patrząc jednak na kelnerkę za kontuarem. Zastanawiał się, czy spróbować poznać się bliżej z tymi poszukiwaczami przygód - jakaś drużyna byłaby pomocna w jego podróży, przynajmniej na jakiś czas - czy podjeść do Rudej, jak zaczął ją w myślach nazywać.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Evandril »

Wszyscy

Perswazja Rafasta (jak i zapewne dwóch wielkich chłopów) podziałała i przy stole zapanował spokój. Popijając przyniesione trunki i spożywając posiłek raz po raz wyłapywaliście dziwne, jakby bojaźliwe spojrzenia niektórych gości. Mniej więcej pół godziny minęło, gdy wasze rozmowy przerwała obecność grubego, brodatego mężczyzny w bogato zdobionym szkarłatnym płaszczu. Mógł mieć nie więcej jak czterdzieści wiosen.

- Prze-przepraszam bardzo. – powiedział nieśmiało przysiadając się do waszego stolika. Widząc wasze zdziwienie kontynuował. - Nazywam się Martimo Pabo, z tych Pabo z Marsember. Słyszeliście już zapewne to nazwisko... Nie? No szkodzi, teraz słyszycie. Z wykształcenia jestem jestem historykiem i antykwariuszem, a w te strony sprowadziły mnie moje badania. Odkryłem mianowicie że niedaleko znajduje się miejsce, gdzie leżą zwłoki samego – w tym momencie zniżył głos. - Muammara Szalonego. Dlatego też potrzebuję kilku zaprawionych w wojaczce ludzi by towarzyszyli mi w tej niebezpiecznej wyprawie. Legendy bowiem głoszą, że grobowiec tego szalonego kapłana wypełniony jest skarbami o jakich nikomu się nie śniło i ja właśnie zamierzam go odnaleźć wraz ze znajdującymi się w nim bogactwami. Jeśli jesteście zainteresowani robotą, za chwilę przejdziemy do kwestii finansowych i szczegółów. Karczmarzu, najlepszego wina dla mnie i moich towarzyszy przy stole!! - krzyknął Pabo. Chwilę trwało nim piersiasty rudzielec przyniósł dzban czerwonego wina i kilka kieliszków. Odchodząc wpadła delikatnie na Zara, natychmiast jednak zebrała tacę z podłogi, uśmiechnęła się do ghitzerai i powiedziała swym seksownym głosem.

- Przepraszam, panie – po czym zniknęła między stolikami.

Pabo odprowadził ją pełnym pożądania wzrokiem, po czym spojrzał po waszych obliczach.

- Więc jak będzie panie i panowie? Mogę na was liczyć? Na pewno wam się to opłaci.

Zar

Dziewczyna potrąciła cię lekko, tracąc równowagę. Uśmiechnęła się szeroko zbierając tacę z podłogi i ruszyła szybko w kierunku szynku. Dopiero po chwili zorientowałeś się, że podczas tej 'utraty równowagi' Ruda wcisnęła ci do kieszeni karteczkę z napisem: "Za dwie godziny kończę pracę - pokój numer 9". Wyglądało na to, że nie udasz się zbyt wcześnie na spoczynek.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Keyhell
Mat
Mat
Posty: 560
Rejestracja: piątek, 30 listopada 2007, 21:19
Numer GG: 9916608
Lokalizacja: Karczma "Miś Kudłacz"

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Keyhell »

Krizz

Krizz słuchał tego wszystkiego znudzony. Jednak na słowo "skarby, bogactwa" zerwał się z krzesła i podał rękę Pabo.
- Krizz Ossoemug. Najlepszy płatny łowca skarbów w całych Zapomnianych Krainach. Wchodzę w to - rzekł, po czym poklepał pracodawce po ramionach i uśmiechnął się, jedną ze swych "pokerowych min" które pomagały mu wyciągać od ludzi większą kasę za swoje usługi.
- Jednak nie jestem tani jak wieśniacy, którzy chcą zarobić na ślub i dzieci. Ale na pewno jestem tysiące razy skuteczniejszy.

Hmmmmm.... I ostatnia kwestia... Jak duży jest ten skarb?
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [DnD 3.5] Wyrok wyryty w kamieniu

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Z chwilę zjawił się karczmarz razem z obstawą. Porządna gospoda. Nie to, co tam...
Tu przynajmniej mogła mieć pewność, że bez problemu dostanie pokój i nikt nie będzie próbował udowodnić, że mieszańce są niemile widziane, zwyczajnie atakując ją. Drow na szczęście nie mógł tego zrobić. Może będzie próbował ją otruć?
Ale nie było czym się na razie przejmować. W końcu śmierci się nie boi.
Ninerl jadła powoli. Smak jedzenia był niezły, po bezbarwnym i mdłym jedzeniu z Podmroku, to wydawało się jej niezwykle aromatyczne.
A potem ktoś oczywiście musiał zakłócić miły nastrój.
Jakiś człowieczek. Ninerl wysłuchała go w milczeniu. Na wzmiankę o Muammarze miała ochotę parsknąć śmiechem. Nie wierzyła, by ten człowiek, ot tak odnalazł grobowiec kapłana. A nawet jeśli, to skarby były bajeczką dobrą dla dzieci. Gdyby były takie olbrzymie, to grobowiec powinien być pusty.
Przyjrzała się uważniej człowiekowi. Wyglądał na naiwnego, może oskubać go trochę? W skarby nie wierzyła, ale człowiek miał złoto. I to się liczyło.
- A ile dajesz? Rozumiesz chyba, że cenię się odpowiednio- rzuciła nieodgadnione spojrzenie Martimowi.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany