[Autorski] Druga strona lustra
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
[Autorski] Druga strona lustra
Prolog: Kraina neo-czarów
Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę niesie wiedzącym.
— Sofokles
Od tysięcy lat ludzie wierzyli w magię, nawet jeśli się do tego nie przyznawali. Zawsze kiedy stawało się coś niewyjaśnionego, lecz dziwnym trafem działającego zgodnie z naszymi pragnieniami, tłumaczyliśmy sobie że mamy po prostu szczęście. Wewnątrz, głęboko w duszy mówiliśmy do siebie że to my sami, oraz nasza wola jest odpowiedzialna. Pamiętasz jak w szkole byłeś męczony przez bandę oprychów, i jak codziennie powtarzałeś sobie we śnie ich imiona byle tylko nie zapomnieć czyjej śmierci tak rozpaczliwie pragniesz? Co za przypadek że jakiś czas potem jednego potrącił samochód, a drugi przedawkował narkotyki. Podejdź bliżej, i posłuchaj tego co mam ci do powiedzenia. Przypadki nie istnieją.
„Policja kontynuuje śledztwo w sprawie tajemniczego morderstwa trzech prostytutek. Ofiary zostały przybite do trzech krzyży przed katedrą św. Jana Pawła. Wciąż nie znaleziono żadnych świadków, mimo że po sekcji zwłok stwierdzono datę zgonu na niedzielne popołudnie.”
Miasto. Masa. Maszyna. Termin „gniazdo mrówek” jest tu jak najbardziej trafny, i nawet królowa się znajdzie – Pani prezydent Nowego Londynu, Bianca Fawkes, która własnym tyłkiem pieczętowała wszelkie umowy biznesowe i partnerskie metropolii. Ludzie budzą się codziennie o szóstej rano, przygotowując się do pracy albo szkoły, a po powrocie napędzają zróżnicowany biznes rozrywkowy miasta. Pomnożyć przez długość życia i powtarzać aż do śmierci. Nuda i presja rzeczywistości powoduje że wielu młodych ludzi wpada w depresje, sięga po narkotyki albo zamyka się w wirtualnym świecie. Takie jest bowiem życie trybiku w wielkiej maszynie Nowego Londynu.
„Grupa terrorystów wdarła się na tereny przetwórni śmieci korporacji Silver Cross, próbując wyrzucić składowane odpady do morza, wymierzając brutalny policzek naszemu podupadającemu ekosystemowi. Na szczęście bandyci zostali złapani i obecnie oczekują na proces.”
Koperta. Ta pieprzona koperta odmieniła twoje życie na zawsze. Na początku myślałeś że to żart, albo że to jakaś promocja którejś z korporacji. Nie jesteś w stanie powiedzieć co zmusiło cię byś przyszedł pod wskazany adres, a swoją decyzję tłumaczyłeś zaintrygowaniem archaicznym sposobem komunikacji. Spotkanie odbyło się w podrzędnej restauracji, która widać miała ambicje by przyciągać klientelę z wyższych sfer, choć na chwilę obecną była ulubionym miejscem schadzek studentów.
Myślałeś że widziałeś już wszystko...
„Z lokalnej kostnicy skradziono zwłoki zamordowanego w zeszły weekend mężczyzny. Pracownicy utrzymują że nie miało miejsce żadne włamanie. Policja podejrzewa że ciało zostało wykradzione przez jednego lub więcej członków personelu.”
Wtedy to dowiedziałeś się o dziedzictwie które płynie w twoich żyłach. Niektórzy uważają to za wyższy stopień ewolucji, dar od Boga, od Szatana, albo od jakiejś kosmicznej cywilizacji. Nikt nie wie skąd moc którą ponoć władasz się bierze, ale jedno jest pewne – pozwoli ci ona dokonać wielkich czynów. Może i strasznych, ale wielkich. Dowiedziałeś się że jesteś magiem... Magiem Krwi.
Stoisz teraz w okrągłej komnacie, a twoje zmysły przyćmiewa odurzająca woń dobywająca się z kadzideł porozwieszanych po obu stronach wielkiego portalu za twoimi plecami. Obok ciebie stoi jeszcze kilka osób, na oko dziesięć, równie zmieszanych i zaniepokojonych jak ty. Spoglądasz w górą, nie dostrzegając nic oprócz ciemnego jak nocne niebo sklepienia. Czekaj! A jednak coś widzisz – jakby posągi o ludzkich kształtach, schowane pod ciemnymi szatami.
Z zadumy nagle wyrywa cię ostry niczym brzytwa głos, niosący się głośno po komnacie.
- Witajcie! – Niemalże wykrzykuje niska postać która pojawiła się przed grupą ludzi, a po posturze i głosie stwierdzasz iż jest to kobieta. Twarz skrytą ma w czarnym kapturze, a sama odziana jest w czerwono-czarną szatę z zauważalnie dobrego jakościowo materiału. Przez chwilę zastanawiasz się skąd się tu wzięła, zauważywszy że w pomieszczeniu są tylko jedne drzwi.
- Z każdym z was spotkał się indywidualnie jeden z naszych czeladników. Widzieliście pokaz mocy oferowanej przez sektę... mocy którą nauczymy was władać. – Kobieta wypowiedziała te słowa rozbawionym, lekko podekscytowanym tonem, starając się zachować jak najbardziej powagę sytuacji. Obok ciebie jakiś czarny chłopak, łysy i ubrany w sweter w paski, podniósł rękę.
- Co my właściwie tu robimy? – Spytał, a zakapturzona kobieta stanęła na chwilę, momentalnie uciszając wszystkie zaciekawione szepty jakie wcześniej subtelnie wędrowały po komnacie.
- Ale ty już to wiesz, panie Jefferson. – Odpowiedziała czarownica, tworząc z palców piramidkę. Chłopak zawahał się, ale już nie odezwał.
- Jesteście tu, bo w waszych żyłach płynie krew potomków tych, którzy zbudowali takie miasta jak Rzym, Konstantynopol, Londyn... Nowy Londyn. Tych którzy wyprowadzili ludzkość z ciemnej epoki średniowiecza. Tych, którzy z taką nienawiścią byli paleni na stosie przez ludzi których chcieli ocalić. Nazywajcie się jak chcecie – czarodziejami, czarownicami, magami lub czarnoksiężnikami. Jesteście Magami Krwi, dziedzicami mistycznej potęgi która nieraz zmieniała bieg wydarzeń historii. W tym miejscu rozpoczyna się wasza przejażdżka kolejką po świecie tak odmiennym, tak wykrzywionym i chaotycznym że tylko najsilniejsi przetrwają do końca podróży... ale odbiegam od tematu. – Kobieta uśmiechnęła się i usunęła na bok, odsłaniając coś czego wcześniej nie dostrzegłeś. Było to lustro, wysokie chyba na dwa metry i szerokie na metr, bez żadnych zbędnych ozdób, stojące oparte pod niewielkim stopniem o kamienną ścianę. Podniecone szepty ponowie wypełniły pomieszczenie. Ty stałeś teraz z otwartymi ustami, coraz bardziej usiłując to w jakiś sposób zracjonalizować. Zakapturzona czarownica wskazała ręką na lustro, a ty mimowolnie spojrzałeś w jego głąb, widząc tam odbicie swoje i otaczających cię ludzi. Wszyscy podobnie jak ty wlepiali w nie oszołomione spojrzenia.
- Dosłownie kilka kroków dzieli was od podróży swego życia. Weźcie teraz głęboki wdech i podejmijcie decyzję... bowiem po przejściu na drugą stronę lustra odwrotu już nie będzie. Jeśli czujecie że lepsze życie czeka was tam, na zewnątrz, to obudzicie się w swoim mieszkaniu z czystym kontem, oraz żadnym wspomnieniem które by dotyczyło tego zdarzenia.
Zamrugałeś oczyma. Wątek straciłeś po wzmiance o „przechodzeniu na drugą stronę lustra”, całkowicie dając się ponieść fantazji. Rozejrzałeś się dookoła, widząc równie zaskoczonych ludzi, zupełnie nie mających pojęcia co robić w takiej sytuacji. Jeden drugiego szczypał w policzek, inni wymieniali nerwowe uśmiechy. I wtedy każdy odwrócił wzrok ku czarownicy, widząc jak kieruje swe kroki w kierunku zwierciadła...
... po to by – ku niesamowitemu zdziwieniu – wejść w nie, i stanąć tuż przed odbiciami zebranych. Pewna brunetka zaczęła macać przestrzeń przed sobą, w której w zwierciadle znajdowała się tajemnicza postać. Nagle jęknęła cicho, a reszta spostrzegła jak ich przewodniczka karcącym policzkiem karze odbicie dziewczyny. Wszyscy momentalnie się cofnęli. Zakapturzona odwróciła się od odbić, i teraz patrzyła się prosto na grupę przyszłych adeptów. Wyciągnęła dłoń, zapraszającym gestem przywołując ich do siebie.
Biada, o biada tej wiedzy, co szkodę niesie wiedzącym.
— Sofokles
Od tysięcy lat ludzie wierzyli w magię, nawet jeśli się do tego nie przyznawali. Zawsze kiedy stawało się coś niewyjaśnionego, lecz dziwnym trafem działającego zgodnie z naszymi pragnieniami, tłumaczyliśmy sobie że mamy po prostu szczęście. Wewnątrz, głęboko w duszy mówiliśmy do siebie że to my sami, oraz nasza wola jest odpowiedzialna. Pamiętasz jak w szkole byłeś męczony przez bandę oprychów, i jak codziennie powtarzałeś sobie we śnie ich imiona byle tylko nie zapomnieć czyjej śmierci tak rozpaczliwie pragniesz? Co za przypadek że jakiś czas potem jednego potrącił samochód, a drugi przedawkował narkotyki. Podejdź bliżej, i posłuchaj tego co mam ci do powiedzenia. Przypadki nie istnieją.
„Policja kontynuuje śledztwo w sprawie tajemniczego morderstwa trzech prostytutek. Ofiary zostały przybite do trzech krzyży przed katedrą św. Jana Pawła. Wciąż nie znaleziono żadnych świadków, mimo że po sekcji zwłok stwierdzono datę zgonu na niedzielne popołudnie.”
Miasto. Masa. Maszyna. Termin „gniazdo mrówek” jest tu jak najbardziej trafny, i nawet królowa się znajdzie – Pani prezydent Nowego Londynu, Bianca Fawkes, która własnym tyłkiem pieczętowała wszelkie umowy biznesowe i partnerskie metropolii. Ludzie budzą się codziennie o szóstej rano, przygotowując się do pracy albo szkoły, a po powrocie napędzają zróżnicowany biznes rozrywkowy miasta. Pomnożyć przez długość życia i powtarzać aż do śmierci. Nuda i presja rzeczywistości powoduje że wielu młodych ludzi wpada w depresje, sięga po narkotyki albo zamyka się w wirtualnym świecie. Takie jest bowiem życie trybiku w wielkiej maszynie Nowego Londynu.
„Grupa terrorystów wdarła się na tereny przetwórni śmieci korporacji Silver Cross, próbując wyrzucić składowane odpady do morza, wymierzając brutalny policzek naszemu podupadającemu ekosystemowi. Na szczęście bandyci zostali złapani i obecnie oczekują na proces.”
Koperta. Ta pieprzona koperta odmieniła twoje życie na zawsze. Na początku myślałeś że to żart, albo że to jakaś promocja którejś z korporacji. Nie jesteś w stanie powiedzieć co zmusiło cię byś przyszedł pod wskazany adres, a swoją decyzję tłumaczyłeś zaintrygowaniem archaicznym sposobem komunikacji. Spotkanie odbyło się w podrzędnej restauracji, która widać miała ambicje by przyciągać klientelę z wyższych sfer, choć na chwilę obecną była ulubionym miejscem schadzek studentów.
Myślałeś że widziałeś już wszystko...
„Z lokalnej kostnicy skradziono zwłoki zamordowanego w zeszły weekend mężczyzny. Pracownicy utrzymują że nie miało miejsce żadne włamanie. Policja podejrzewa że ciało zostało wykradzione przez jednego lub więcej członków personelu.”
Wtedy to dowiedziałeś się o dziedzictwie które płynie w twoich żyłach. Niektórzy uważają to za wyższy stopień ewolucji, dar od Boga, od Szatana, albo od jakiejś kosmicznej cywilizacji. Nikt nie wie skąd moc którą ponoć władasz się bierze, ale jedno jest pewne – pozwoli ci ona dokonać wielkich czynów. Może i strasznych, ale wielkich. Dowiedziałeś się że jesteś magiem... Magiem Krwi.
Stoisz teraz w okrągłej komnacie, a twoje zmysły przyćmiewa odurzająca woń dobywająca się z kadzideł porozwieszanych po obu stronach wielkiego portalu za twoimi plecami. Obok ciebie stoi jeszcze kilka osób, na oko dziesięć, równie zmieszanych i zaniepokojonych jak ty. Spoglądasz w górą, nie dostrzegając nic oprócz ciemnego jak nocne niebo sklepienia. Czekaj! A jednak coś widzisz – jakby posągi o ludzkich kształtach, schowane pod ciemnymi szatami.
Z zadumy nagle wyrywa cię ostry niczym brzytwa głos, niosący się głośno po komnacie.
- Witajcie! – Niemalże wykrzykuje niska postać która pojawiła się przed grupą ludzi, a po posturze i głosie stwierdzasz iż jest to kobieta. Twarz skrytą ma w czarnym kapturze, a sama odziana jest w czerwono-czarną szatę z zauważalnie dobrego jakościowo materiału. Przez chwilę zastanawiasz się skąd się tu wzięła, zauważywszy że w pomieszczeniu są tylko jedne drzwi.
- Z każdym z was spotkał się indywidualnie jeden z naszych czeladników. Widzieliście pokaz mocy oferowanej przez sektę... mocy którą nauczymy was władać. – Kobieta wypowiedziała te słowa rozbawionym, lekko podekscytowanym tonem, starając się zachować jak najbardziej powagę sytuacji. Obok ciebie jakiś czarny chłopak, łysy i ubrany w sweter w paski, podniósł rękę.
- Co my właściwie tu robimy? – Spytał, a zakapturzona kobieta stanęła na chwilę, momentalnie uciszając wszystkie zaciekawione szepty jakie wcześniej subtelnie wędrowały po komnacie.
- Ale ty już to wiesz, panie Jefferson. – Odpowiedziała czarownica, tworząc z palców piramidkę. Chłopak zawahał się, ale już nie odezwał.
- Jesteście tu, bo w waszych żyłach płynie krew potomków tych, którzy zbudowali takie miasta jak Rzym, Konstantynopol, Londyn... Nowy Londyn. Tych którzy wyprowadzili ludzkość z ciemnej epoki średniowiecza. Tych, którzy z taką nienawiścią byli paleni na stosie przez ludzi których chcieli ocalić. Nazywajcie się jak chcecie – czarodziejami, czarownicami, magami lub czarnoksiężnikami. Jesteście Magami Krwi, dziedzicami mistycznej potęgi która nieraz zmieniała bieg wydarzeń historii. W tym miejscu rozpoczyna się wasza przejażdżka kolejką po świecie tak odmiennym, tak wykrzywionym i chaotycznym że tylko najsilniejsi przetrwają do końca podróży... ale odbiegam od tematu. – Kobieta uśmiechnęła się i usunęła na bok, odsłaniając coś czego wcześniej nie dostrzegłeś. Było to lustro, wysokie chyba na dwa metry i szerokie na metr, bez żadnych zbędnych ozdób, stojące oparte pod niewielkim stopniem o kamienną ścianę. Podniecone szepty ponowie wypełniły pomieszczenie. Ty stałeś teraz z otwartymi ustami, coraz bardziej usiłując to w jakiś sposób zracjonalizować. Zakapturzona czarownica wskazała ręką na lustro, a ty mimowolnie spojrzałeś w jego głąb, widząc tam odbicie swoje i otaczających cię ludzi. Wszyscy podobnie jak ty wlepiali w nie oszołomione spojrzenia.
- Dosłownie kilka kroków dzieli was od podróży swego życia. Weźcie teraz głęboki wdech i podejmijcie decyzję... bowiem po przejściu na drugą stronę lustra odwrotu już nie będzie. Jeśli czujecie że lepsze życie czeka was tam, na zewnątrz, to obudzicie się w swoim mieszkaniu z czystym kontem, oraz żadnym wspomnieniem które by dotyczyło tego zdarzenia.
Zamrugałeś oczyma. Wątek straciłeś po wzmiance o „przechodzeniu na drugą stronę lustra”, całkowicie dając się ponieść fantazji. Rozejrzałeś się dookoła, widząc równie zaskoczonych ludzi, zupełnie nie mających pojęcia co robić w takiej sytuacji. Jeden drugiego szczypał w policzek, inni wymieniali nerwowe uśmiechy. I wtedy każdy odwrócił wzrok ku czarownicy, widząc jak kieruje swe kroki w kierunku zwierciadła...
... po to by – ku niesamowitemu zdziwieniu – wejść w nie, i stanąć tuż przed odbiciami zebranych. Pewna brunetka zaczęła macać przestrzeń przed sobą, w której w zwierciadle znajdowała się tajemnicza postać. Nagle jęknęła cicho, a reszta spostrzegła jak ich przewodniczka karcącym policzkiem karze odbicie dziewczyny. Wszyscy momentalnie się cofnęli. Zakapturzona odwróciła się od odbić, i teraz patrzyła się prosto na grupę przyszłych adeptów. Wyciągnęła dłoń, zapraszającym gestem przywołując ich do siebie.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 827
- Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
- Numer GG: 1074973
- Lokalizacja: Sandland
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Kein Young
Młodzian z ciemnymi włosami zakończonymi poszarpanym karmazynem na długości ramion i grzywki, rozglądał się po pozostałych zafascynowany tym co zobaczył. Bliżej mu stojący widzieli fioletowe smugi wzdłuż jego oczu, które wydawały się pobłyskiwać na widok lustra. Nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy bać obejrzał się ostatni raz na zgromadzonych i bez słowa wyjaśnienia, stanął naprzeciw swego odbicia. Był już pewien niepowtarzalności jej oferty, któż nie marzyłby o takiej propozycji, wejścia do króliczej norki, czy raczej na żółtą ścieżkę.
Ba! Był już pewien że nie zapomni dzisiejszego dnia, czy przeceniał swoje możliwości? Przecież widział jak kobieta w ciemno-czarnej płachcie przeszłą na drugą stronę. Iluzja? Nawet jeśli, to musi się przekonać na własną rękę. Wpierw powoli sprawdził motorykę własnych ruchów, czy są jakieś opóźnienia, może to jakiś hologram, czy inne cudo techniki. Na pierwszy cios poszła lewa dłoń, opuszki palców zanurzyły się w tafli szkła. Usta mimowolnie wietrzyły się od dobrych paru nastu sekund, oczy rozwarte do granic możliwości. Lekki uśmiech? Tak, był to uśmiech. Bez obaw przełożył dłoń na drugą stronę. Czy postępował pochopnie? Szlag by z tym, raz się żyje. Jeden krok i był już po drugiej stronie. Nie wiedział jak będzie w tym innym świecie, sama idea innego świata jeszcze nie wykreowała się w jego marzeniach, tępiona przez resztki racjonalizmu. Jednak z pewnością pomacha pozostałym po przejściu i postara się dotknąć jedną z osób stojących w realnym świecie.
[będzie to następna postująca osoba]
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Thaler
Więc idź... Są światy inne, niż ten.
-Będę kurwa niesamowity, prawdziwy chędożony magik. - mruknął pod nosem.
Thaler stał gdzieś z tyłu, jak zwykle próbując nie zwracać niczyjej uwagi. Ubrany był na czarno - spodnie bojówki, t-shirt i płaszcz, a na głowie patrolówka.
W gruncie rzeczy nie wiedział, co skłoniło go do przyjścia do tego teatrzyku. Prawdopodobnie liczył na zdobycie kilku cennych informacji. Być może zainteresowały go sztuczki, które pokazał ten gość w knajpie... Ale raczej nie wierzył w magię i w to, że jest kimś wyjątkowym. Jak każdy normalny człowiek wkładał tego typu sprawy między bajki... Dopóki na jego oczach ta kobieta nie przeszła przez pierdolone lustro i nie uderzyła tej dziewczyny.
A chwilę potem dołączył do niej jakiś dziwak. Thaler profilaktycznie odsunął się na sam koniec, przez chwilę zastanawiając się, czy to wszystko ma sens. Ale wtedy właśnie ten gość (a właściwie jego odbicie) podeszło do niego i...
***
Nawet takie miasto jak Nowy Londyn ma swoją gorszą dzielnicę.
Thaler jak zwykle siedział w swojej kanciapie. Mało kto wiedział jak tu trafić, poza nielicznymi „poleconymi”. Paser cenił sobie prywatność, a z mniej zaufanymi współpracownikami kontaktował się tylko przez Sieć.
Nagle drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadł Javed.
-Policja znalazła u jednego z naszych nanomaszyny! – rzucił od razu, z trudem łapiąc oddech.
-Po pierwsze, kurewska policja, a po drugie co ci do tego? To przecież jego problem. – odpowiedział spokojnie przemytnik, który nieraz już słyszał podobne informacje.
-Nie tylko jego. Już tu idą.
Chwilę później na korytarzu Thaler usłyszał kilkanaście osób biegnących po schodach. Przymknął oczy, starając się uspokoić. Sekundę potem wyważyli drzwi, wpadając do pustego pomieszczenia. Na biurku znaleźli tylko ulotkę sklepu jubilerskiego:
„U nas każdy pierścień jest tym jedynym.”
***
Stanął przed lustrem. Przełknął ślinę. Było tego zbyt wiele. Zbyt wiele dźwięków, których wolałby teraz nie słyszeć. Bicie serca, łomot w głowie... Szepty. A może to tylko wyobraźnia? Cerwona czy niebieska pigułka? Pierdolony Matrix... Klasyk kina akcji, psia mać.
Krok do przodu.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Lekki dreszcz, chwilowo ogarnia cię chłód. A potem wszystko staje się takie jak przedtem. Kolory nie są jaśniejsze, dźwięki nie są wyraźniejsze. Chłopak z fioletowymi smugami pod oczami musnął przechodzącego właśnie drugiego mężczyznę po ramieniu, aż tamten się wzdrygnął. Nie z obrzydzenia, ale z dziwnego uczucie że coś „nieistniejącego” go właśnie dotknęło. Ośmielony tłum podążył za dwójką, a zakapturzona czarownica patrzyła jak jeden po drugim zbliżają się do swoich lustrzanych odbić, by zaraz w nie wejść i znaleźć się po drugiej stronie zwierciadła. Była to najdziwniejsza rzecz jaką widziałeś w swoim krótkim życiu. Spojrzałeś ponownie w „bramę” którą właśnie przekroczyłeś, i spostrzegłeś że już nie ma w nim twojego odbicia. Słowa przewodniczki zabrzmiały w twojej głowie, a włosy na karku stanęły dęba.
„Po przejściu na drugą stronę lustra odwrotu nie będzie.”
Pierwotny lęk, wywołany poczuciem braku kontroli zaczął przyćmiewać twój rozum. Rozejrzałeś się wokoło, zauważając że pomieszczenie w którym się znalazłeś jest idealnym odbiciem tego z którego przybyłeś. Za tobą znajdował się gotycki portal, oraz dwa kadzidełka, a gdy spojrzałeś ku górze twoim oczom ukazały się znajome, ciemne sylwetki.
- Podjęliście wybór, a żadne się nie wycofało. – Rozległ się cichy, lecz podekscytowany głos zakapturzonej.
- Pierwsza lekcja dla was, zapamiętajcie ją dobrze. Wyboru dokonaliście już gdy czytaliście zawartość koperty... reszta była tylko tego przewidywalnym skutkiem. A teraz chodźmy, czeka nas dużo pracy a i musicie poznać akademię. – Spod kaptura zajaśniał ciepły uśmiech, po czym kobieta szybko znalazła się przy portalu, już uchylając jego wrota. I choć doznania zmysłów nie uległy zmianie, czułeś jak ogarnia cię nagła fascynacja otaczającym światem, chęć poznania i nauki... i władzy.
Druga strona lustra
Memories concern
Like opening the wound
I'm picking me apart again
You all assume
I'm safer in my room
Unless I try to start again
“Świat który znałeś okazał się pełen fałszu i niesprawiedliwości. Niegodziwcy wykorzystują władzę by zaspokajać swoje potrzeby, nie bacząc na płacz ciężko pracujących. A co jeśli weźmiesz brzemię władzy na swoje barki? Poczujesz jej ciężar, umęczony nią będziesz szukał łatwiejszych ścieżek i wygodniejszych rozwiązań. Nie, mój uczniu, władzę zostaw głupcom bez duszy, i bądź panem wyłącznie samego siebie. Władza którą my dysponujemy wykracza poza zwykłe rozkazy – my kierujemy rzeczywistością.”
I don't want to be the one
Who battles always choose
Cuz inside I realize
That I'm the one confused
Przemierzałeś komnaty akademii Magów Krwi, mieszczącej się w najwyższej dzielnicy w tajemnej części muzeum starożytności. Oświetlane mistycznym, niebieskim ogniem korytarze potrafiły zawsze nakierować maga ku jego przeznaczeniu. Plotka jednak wspominała gdzie prowadziły tych, którzy do krwi nie należeli.
I don't know what's worth fighting for
Or why I have to scream
I don't know why I instigate
And say what I don't mean
I don't know how I got this way
I know it's not alright
So I'm breaking the habit
I'm breaking the habit tonight
„Każdy mag musi znać podstawy kierujące mocą jego i jego nadprzyrodzoną egzystencją. Inicjacja oczyściła was z klątwy żniwiarza która nęka rodzaj ludzki... posępna śmierć będzie was omijać, nawet gdy okoliczności lub czas będzie wymagać jej uwagi. Łączy nas też nieprzerwana więź, która sprawia że wyczuć możemy członków naszego rodu i mówić możemy w ich myślach, gdziekolwiek na świecie by byli.”
Cultured my cure
I tightly lock the door
I try to catch my breath again
I hurt much more
Than anytime before
I have no options left again
Z zachwytem podziwiałeś czarno-czerwone szaty magów, tak odmienne od codziennych ubrań, lecz tak pospolite gdy przywdziewało się do nich brunatną kamizelkę i spodnie. Mocny kaptur budził w tobie niezaprzeczone poczucie „fajności”, a obietnica narastającej potęgi sprawiała że aż skakałeś z podniecenia które cię ogarniało, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. To tak jakby wszystkie twoje sny się spełniły, i wreszcie nadeszła pora by pokazać światu na co cię stać.
I dont want to be the one
Who battles always choose
Cuz inside I realize
That I'm the one confused
„Inkantacja – wielu pewnie słyszało już to pojęcie. Ale wątpię by którekolwiek z was wiedziało co to oznacza dla nas, dla Magów Krwi. Czy zauważyliście kiedyś jak pewne słowa, piosenka, obraz albo sytuacja powodowała u was przypływ energii, odwagi, pewności siebie i sprawiała że czuliście się równi bogom? Wejrzyjcie w głąb swojej duszy, i przypomnijcie sobie co to było... jest to bowiem podstawa wszelkich czarów. Część czuje to malując obrazy, inni odczuwając ekscytację albo strach. Ten błogosławiony stan nazywamy Inkantacją. On bowiem sprawia że dokonujemy rzeczy wspaniałych i niemożliwych.”
I don't know what's worth fighting for
Or why I have to scream
I don't know why I instigate
And say what I don't mean
I don't know how I got this way
I'll never be alright
So, I'm breaking the habit
I'm breaking the habit tonight
Kiedy chodziłeś zatłoczonymi ulicami Nowego Londynu, czułeś swoją wyższość nad innymi ludźmi. Nie bałeś się już nikogo, wiedziałeś że jesteś prawdziwym bogiem. Gdyby ktoś się na ciebie spojrzał, mógłbyś wyjąć mu serce i podać w torebce z fast fooda. Jeśli zauważyłbyś niesprawiedliwość, wiesz że miałbyś siłę by się jej przeciwstawić. Nie patrzyłeś już teraz kto idzie obok ciebie po tym ciasnym chodniku, i tylko od czasu do czasu spoglądałeś się na neony, latarnie i hologramy rozjaśniające wieczną noc metropolii. Uśmiechałeś się jak nigdy dotąd. Wreszcie coś się zmieniało.
I'll paint it on the walls
Cuz I'm the one that falls
I'll never fight again
and this is how it ends
Rozdział I: Miasto. Masa. Myszon.
Nowy Londyn, pół roku później.
16 czerwca, 2076 rok.
- Cisza! Spokój! Wszystko jest pod kontrolą! – Krzyczał jakiś starszy mężczyzna w czarnym mundurze policjanta. Gdyby nie to że stał tuż przed wejściem do muzeum, otoczony przez grupę ludzi pewnie byś nie zwrócił na niego uwagi. Policja miała ostatnimi czasy dużo roboty, za co trzeba było winić aktywność nowego gangu w Podmieście. Teraz sprawa jednak dotyczyła tajemnej kwatery sekty, a biorąc pod uwagę fakt że Magowie wybrali jako swoją przykrywkę muzeum ze względu na małe zainteresowanie, każde większe zgromadzenie było uważnie obserwowane. Ty jednak szybko przecisnąłeś się przez tłum i wszedłeś do środka. Delikatne mrowienie z tyłu głowy zaraz ci powiedziało że nie jeden czarodziej podążył razem z tobą.
Zaraz jednak dostrzegłeś pierwszą niezgodność. Na hologramach w dziale historii prehistorycznej zamiast dinozaurów można było podziwiać rozebrane tancerki, a na panelach informacyjnych zamiast filmów dokumentalnych odtwarzane były odważne akty. Jeden ze strażników musiał krzyknąć na grupę nastolatków śliniących się przed monitorem by ich przegonić, po to tylko by zauważyć jak pomieszczenie rozświetla blask flesza. Wszystko wskazywało na to że główny superkomputer został zaatakowany przez dowcipnego hakera.
W ogólnym zamieszaniu łatwo było wypatrzeć kilka osób stojących w ciszy, spokojnie wymieniając się nawzajem spojrzeniami. Magowie Krwi bardzo poważnie podchodzili do spraw bezpieczeństwa, pomimo że wielu z nich posiadało głębokie poczucia humoru. Rozejrzałeś się wokół, spostrzegając wokół siebie parę znajomych twarzy – kumpli z akademii. W dalszej, opustoszałej części muzeum gdzie mieściły się dwudziestowieczne obrazy stała samotnie zakapturzona postać.
„Przybądź.” – usłyszałeś jak zimny niczym lód i ostry niczym sztylet szept nawiedza twoje myśli.
„Po przejściu na drugą stronę lustra odwrotu nie będzie.”
Pierwotny lęk, wywołany poczuciem braku kontroli zaczął przyćmiewać twój rozum. Rozejrzałeś się wokoło, zauważając że pomieszczenie w którym się znalazłeś jest idealnym odbiciem tego z którego przybyłeś. Za tobą znajdował się gotycki portal, oraz dwa kadzidełka, a gdy spojrzałeś ku górze twoim oczom ukazały się znajome, ciemne sylwetki.
- Podjęliście wybór, a żadne się nie wycofało. – Rozległ się cichy, lecz podekscytowany głos zakapturzonej.
- Pierwsza lekcja dla was, zapamiętajcie ją dobrze. Wyboru dokonaliście już gdy czytaliście zawartość koperty... reszta była tylko tego przewidywalnym skutkiem. A teraz chodźmy, czeka nas dużo pracy a i musicie poznać akademię. – Spod kaptura zajaśniał ciepły uśmiech, po czym kobieta szybko znalazła się przy portalu, już uchylając jego wrota. I choć doznania zmysłów nie uległy zmianie, czułeś jak ogarnia cię nagła fascynacja otaczającym światem, chęć poznania i nauki... i władzy.
Druga strona lustra
Memories concern
Like opening the wound
I'm picking me apart again
You all assume
I'm safer in my room
Unless I try to start again
“Świat który znałeś okazał się pełen fałszu i niesprawiedliwości. Niegodziwcy wykorzystują władzę by zaspokajać swoje potrzeby, nie bacząc na płacz ciężko pracujących. A co jeśli weźmiesz brzemię władzy na swoje barki? Poczujesz jej ciężar, umęczony nią będziesz szukał łatwiejszych ścieżek i wygodniejszych rozwiązań. Nie, mój uczniu, władzę zostaw głupcom bez duszy, i bądź panem wyłącznie samego siebie. Władza którą my dysponujemy wykracza poza zwykłe rozkazy – my kierujemy rzeczywistością.”
I don't want to be the one
Who battles always choose
Cuz inside I realize
That I'm the one confused
Przemierzałeś komnaty akademii Magów Krwi, mieszczącej się w najwyższej dzielnicy w tajemnej części muzeum starożytności. Oświetlane mistycznym, niebieskim ogniem korytarze potrafiły zawsze nakierować maga ku jego przeznaczeniu. Plotka jednak wspominała gdzie prowadziły tych, którzy do krwi nie należeli.
I don't know what's worth fighting for
Or why I have to scream
I don't know why I instigate
And say what I don't mean
I don't know how I got this way
I know it's not alright
So I'm breaking the habit
I'm breaking the habit tonight
„Każdy mag musi znać podstawy kierujące mocą jego i jego nadprzyrodzoną egzystencją. Inicjacja oczyściła was z klątwy żniwiarza która nęka rodzaj ludzki... posępna śmierć będzie was omijać, nawet gdy okoliczności lub czas będzie wymagać jej uwagi. Łączy nas też nieprzerwana więź, która sprawia że wyczuć możemy członków naszego rodu i mówić możemy w ich myślach, gdziekolwiek na świecie by byli.”
Cultured my cure
I tightly lock the door
I try to catch my breath again
I hurt much more
Than anytime before
I have no options left again
Z zachwytem podziwiałeś czarno-czerwone szaty magów, tak odmienne od codziennych ubrań, lecz tak pospolite gdy przywdziewało się do nich brunatną kamizelkę i spodnie. Mocny kaptur budził w tobie niezaprzeczone poczucie „fajności”, a obietnica narastającej potęgi sprawiała że aż skakałeś z podniecenia które cię ogarniało, nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. To tak jakby wszystkie twoje sny się spełniły, i wreszcie nadeszła pora by pokazać światu na co cię stać.
I dont want to be the one
Who battles always choose
Cuz inside I realize
That I'm the one confused
„Inkantacja – wielu pewnie słyszało już to pojęcie. Ale wątpię by którekolwiek z was wiedziało co to oznacza dla nas, dla Magów Krwi. Czy zauważyliście kiedyś jak pewne słowa, piosenka, obraz albo sytuacja powodowała u was przypływ energii, odwagi, pewności siebie i sprawiała że czuliście się równi bogom? Wejrzyjcie w głąb swojej duszy, i przypomnijcie sobie co to było... jest to bowiem podstawa wszelkich czarów. Część czuje to malując obrazy, inni odczuwając ekscytację albo strach. Ten błogosławiony stan nazywamy Inkantacją. On bowiem sprawia że dokonujemy rzeczy wspaniałych i niemożliwych.”
I don't know what's worth fighting for
Or why I have to scream
I don't know why I instigate
And say what I don't mean
I don't know how I got this way
I'll never be alright
So, I'm breaking the habit
I'm breaking the habit tonight
Kiedy chodziłeś zatłoczonymi ulicami Nowego Londynu, czułeś swoją wyższość nad innymi ludźmi. Nie bałeś się już nikogo, wiedziałeś że jesteś prawdziwym bogiem. Gdyby ktoś się na ciebie spojrzał, mógłbyś wyjąć mu serce i podać w torebce z fast fooda. Jeśli zauważyłbyś niesprawiedliwość, wiesz że miałbyś siłę by się jej przeciwstawić. Nie patrzyłeś już teraz kto idzie obok ciebie po tym ciasnym chodniku, i tylko od czasu do czasu spoglądałeś się na neony, latarnie i hologramy rozjaśniające wieczną noc metropolii. Uśmiechałeś się jak nigdy dotąd. Wreszcie coś się zmieniało.
I'll paint it on the walls
Cuz I'm the one that falls
I'll never fight again
and this is how it ends
Rozdział I: Miasto. Masa. Myszon.
Nowy Londyn, pół roku później.
16 czerwca, 2076 rok.
- Cisza! Spokój! Wszystko jest pod kontrolą! – Krzyczał jakiś starszy mężczyzna w czarnym mundurze policjanta. Gdyby nie to że stał tuż przed wejściem do muzeum, otoczony przez grupę ludzi pewnie byś nie zwrócił na niego uwagi. Policja miała ostatnimi czasy dużo roboty, za co trzeba było winić aktywność nowego gangu w Podmieście. Teraz sprawa jednak dotyczyła tajemnej kwatery sekty, a biorąc pod uwagę fakt że Magowie wybrali jako swoją przykrywkę muzeum ze względu na małe zainteresowanie, każde większe zgromadzenie było uważnie obserwowane. Ty jednak szybko przecisnąłeś się przez tłum i wszedłeś do środka. Delikatne mrowienie z tyłu głowy zaraz ci powiedziało że nie jeden czarodziej podążył razem z tobą.
Zaraz jednak dostrzegłeś pierwszą niezgodność. Na hologramach w dziale historii prehistorycznej zamiast dinozaurów można było podziwiać rozebrane tancerki, a na panelach informacyjnych zamiast filmów dokumentalnych odtwarzane były odważne akty. Jeden ze strażników musiał krzyknąć na grupę nastolatków śliniących się przed monitorem by ich przegonić, po to tylko by zauważyć jak pomieszczenie rozświetla blask flesza. Wszystko wskazywało na to że główny superkomputer został zaatakowany przez dowcipnego hakera.
W ogólnym zamieszaniu łatwo było wypatrzeć kilka osób stojących w ciszy, spokojnie wymieniając się nawzajem spojrzeniami. Magowie Krwi bardzo poważnie podchodzili do spraw bezpieczeństwa, pomimo że wielu z nich posiadało głębokie poczucia humoru. Rozejrzałeś się wokół, spostrzegając wokół siebie parę znajomych twarzy – kumpli z akademii. W dalszej, opustoszałej części muzeum gdzie mieściły się dwudziestowieczne obrazy stała samotnie zakapturzona postać.
„Przybądź.” – usłyszałeś jak zimny niczym lód i ostry niczym sztylet szept nawiedza twoje myśli.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Bombardier
- Posty: 827
- Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 17:04
- Numer GG: 1074973
- Lokalizacja: Sandland
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Kein Young
Minęło już trochę czasu od inicjacji. Akademia i te sprawy, ale czy tak naprawdę życie się zmieniło? Codziennie wstaje, przygotowuje do pracy, a jak wracam jestem zmęczony i śpiący. Ogólnie jest super… wręcz bombowo. Nie wiem jak inni, ale mnie bawi ten bajzel w muzeum, jest tu sporo dobrych zdjęć.
Powtarzał w myślach, Kein obrazując niektóre ze scen pod innym kątem. Jeszcze kilka sal, a zobaczę wszystkie z fotek. Przynajmniej jakieś oderwanie
Gdyby nie ten głos…
Co miał zrobić(?) skoro wzywają. Nie śpieszył się specjalnie, tym razem zostawił sobie klika sekund przed spotkaniem.
Minęło już trochę czasu od inicjacji. Akademia i te sprawy, ale czy tak naprawdę życie się zmieniło? Codziennie wstaje, przygotowuje do pracy, a jak wracam jestem zmęczony i śpiący. Ogólnie jest super… wręcz bombowo. Nie wiem jak inni, ale mnie bawi ten bajzel w muzeum, jest tu sporo dobrych zdjęć.
Powtarzał w myślach, Kein obrazując niektóre ze scen pod innym kątem. Jeszcze kilka sal, a zobaczę wszystkie z fotek. Przynajmniej jakieś oderwanie
Gdyby nie ten głos…
Co miał zrobić(?) skoro wzywają. Nie śpieszył się specjalnie, tym razem zostawił sobie klika sekund przed spotkaniem.
-
- Marynarz
- Posty: 374
- Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 14:16
- Numer GG: 5761430
- Lokalizacja: Tam gdzie Tzeentch mówi dobranoc
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Jack Turner
Wśród tłumu ludzi stał wtedy jeszcze jeden. Chudy. Wysoki. W zwyczajnych spodniach, płaszczu. Na nosie okulary. Blond włosy spięte w kucyk. Rozglądał się wokół zebranych. W półmroku nie było tego widać, ale najwyraźniej był najmłodszy z tego towarzystwa. W tamtej chwili stał i rozmyślał głęboko. "Ja? Magiem? Czy to możliwe? Magowie istnieją w opowieściach i w słowach Inkwizytorów. Dawniej to każdy był złym magiem. A ja stoję tutaj w grupie ludzi i słucham kobiety, która obiecuje mi potęgę zawartą w mej woli i słowie." Dreszcz podniecenia przebiegł mu przez ciało. Potęga... Możliwość dokonywania wyborów wobec słabych. Sądzenia zła i dobra. Taka odpowiedzialność miała spocząć na jego barkach. Już zrozumiał, że to prawda. Widział to w tamtej restauracji.
Niemal widział czystą energię, która zachowywała się jak nieposłuszny kociak. Wpatrywał się w to wszystko z podziwem ale i poczuciem, że sam chce taką potęgę osiągnąć. Jednak stanie się wtedy odmieńcem wśród ludzi. Będzie kimś więcej i czymś bardziej niż cała ludzkość i jej dokonania. Porzuci całe swoje człowieczeństwo.
Kichnął i przetarł nos chustką.
"A pieprzyć to. I tak nigdy nie chciałem być człowiekiem"
Spokojnie przekroczył lustro.
Uczucie oczyszczenia. Jakby delikatny prąd przechodził całe ciało. Ekstaza, niemal taka jak orgazm. I przyjemny chłód.
"Tak, kurwa smakuje nowe życie" uśmiechnął się do siebie.
W Akademii bywało różnie. Nie różniło się to niczym od studenckiego życia. Jednak czasem czuł że traci kontrolę nad sytuacją, nad tym co się dzieje. Czasem przeciwnie - na przykład rysował nawet dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej. Pobudzona wyobraźnia działała na najwyższych obrotach. Po pewnym czasie sportretował wszystkie będące na terenie kobiety.
Dowiedział się, że to jego Inkantancja. Jego tajemna moc która dawała mu całą tą niesamowitą moc. Po głowie chodził mu szczególnie jeden obraz. Jedna kobieta składa ręce jakby do modlitwy i skrywa twarz pod kapturem habitu. Druga za nią wyciąga chudą rękę z pazurami i delikatnie gładzi tamtej czoło. Wygląda jak demonica, ale nie zbliża się całą sobą do drugiej kobiety.
Kiedy wyobrażał sobie ten obraz czuł ten opisywany przypływ energii i odwagi. Jednak ile razy próbował go namalować, czuł że jest beznadziejny, mimo że poprawiał go kilkadziesiąt razy. Choć każdy kolejny był oceniany jako "przepiękny", po obejrzeniu go przez autora najczęściej lądował w koszu. Mimo to właśnie różne obrazy dawały mu siłę, choć ten jeden był tylko w jego myślach.
On a cold winter morning, in the time before the light,
In flames of death's eternal reign, we ride towards the fight.
Czas mijał, aż wreszcie nadszedł czas wrócić do Londynu. Czuł się jednak inaczej. Gdy szedł, wydawało się, że robi to bardziej dumnie i pewniej. Ktoś z jego znajomych, gdy go widział z daleka, nie był pewien czy to on.
Ale to właśnie magia dawała mu to poczucie. Jakby wszyscy ludzie się nie liczyli. Czytał jeszcze więcej niż poprzednio. Spod jego ręki powstawały różne obrazy, które robił sam dla siebie. Ale poza tym życie płynęło mu spokojnie. No, w każdym razie względnie spokojnie
When the darkness has fallen down, and the times are tough all right.
The sound of evil laughter falls around the world tonight.
Pół roku później miało się odbyć spotkanie. Jack, który z niecierpliwością czekał na ten moment, więc bardzo szybko dostał się do muzeum. Prawdę mówiąc, dziwił się, że odbywa się ono dopiero teraz, tak późno od ostatniego spotkania. Dziki tłum wcale go nie pocieszył. "Kurewsko pięknie" Przepychał się pomiędzy matkami, żulami i nastolatami. Przecisnął się nawet przez ogromnych łysych gości.
-Kurwa, uważaj gdzie leziesz debilu! - usłyszał tylko. Postanowił to zignorować jako, ze miał co robić.
Doszedł już niemal do środka gdzie drogę zablokowało mu parę nastolatków oglądających nagie cycki. Jack, nie miał jednak czasu na zabawy.
-Zjeżdżać stąd. - powiedział chłodnym głosem i spojrzał wymownie na grupkę. Rozsunęli się, ale za nim wymieniali jakieś uwagi. Nieważne.
Kichnął głośno. "Cholerny kurz...". W końcu jednak doszedł do znajomej grupy.
-Powitać. - powiedział, raczej do całej grupy, niż do konkretnych osób.
Rozejrzał się wokół. Chciał spytać co mają robić, gdy usłyszał głos. "No tak, dramatyzm kurwa musi być..."
Po dłuższej chwili poszedł do postaci która do niego mówiła. W końcu skoro tyle czeka, to może chyba jeszcze poczekać trochę.
Wśród tłumu ludzi stał wtedy jeszcze jeden. Chudy. Wysoki. W zwyczajnych spodniach, płaszczu. Na nosie okulary. Blond włosy spięte w kucyk. Rozglądał się wokół zebranych. W półmroku nie było tego widać, ale najwyraźniej był najmłodszy z tego towarzystwa. W tamtej chwili stał i rozmyślał głęboko. "Ja? Magiem? Czy to możliwe? Magowie istnieją w opowieściach i w słowach Inkwizytorów. Dawniej to każdy był złym magiem. A ja stoję tutaj w grupie ludzi i słucham kobiety, która obiecuje mi potęgę zawartą w mej woli i słowie." Dreszcz podniecenia przebiegł mu przez ciało. Potęga... Możliwość dokonywania wyborów wobec słabych. Sądzenia zła i dobra. Taka odpowiedzialność miała spocząć na jego barkach. Już zrozumiał, że to prawda. Widział to w tamtej restauracji.
Niemal widział czystą energię, która zachowywała się jak nieposłuszny kociak. Wpatrywał się w to wszystko z podziwem ale i poczuciem, że sam chce taką potęgę osiągnąć. Jednak stanie się wtedy odmieńcem wśród ludzi. Będzie kimś więcej i czymś bardziej niż cała ludzkość i jej dokonania. Porzuci całe swoje człowieczeństwo.
Kichnął i przetarł nos chustką.
"A pieprzyć to. I tak nigdy nie chciałem być człowiekiem"
Spokojnie przekroczył lustro.
Uczucie oczyszczenia. Jakby delikatny prąd przechodził całe ciało. Ekstaza, niemal taka jak orgazm. I przyjemny chłód.
"Tak, kurwa smakuje nowe życie" uśmiechnął się do siebie.
W Akademii bywało różnie. Nie różniło się to niczym od studenckiego życia. Jednak czasem czuł że traci kontrolę nad sytuacją, nad tym co się dzieje. Czasem przeciwnie - na przykład rysował nawet dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej. Pobudzona wyobraźnia działała na najwyższych obrotach. Po pewnym czasie sportretował wszystkie będące na terenie kobiety.
Dowiedział się, że to jego Inkantancja. Jego tajemna moc która dawała mu całą tą niesamowitą moc. Po głowie chodził mu szczególnie jeden obraz. Jedna kobieta składa ręce jakby do modlitwy i skrywa twarz pod kapturem habitu. Druga za nią wyciąga chudą rękę z pazurami i delikatnie gładzi tamtej czoło. Wygląda jak demonica, ale nie zbliża się całą sobą do drugiej kobiety.
Kiedy wyobrażał sobie ten obraz czuł ten opisywany przypływ energii i odwagi. Jednak ile razy próbował go namalować, czuł że jest beznadziejny, mimo że poprawiał go kilkadziesiąt razy. Choć każdy kolejny był oceniany jako "przepiękny", po obejrzeniu go przez autora najczęściej lądował w koszu. Mimo to właśnie różne obrazy dawały mu siłę, choć ten jeden był tylko w jego myślach.
On a cold winter morning, in the time before the light,
In flames of death's eternal reign, we ride towards the fight.
Czas mijał, aż wreszcie nadszedł czas wrócić do Londynu. Czuł się jednak inaczej. Gdy szedł, wydawało się, że robi to bardziej dumnie i pewniej. Ktoś z jego znajomych, gdy go widział z daleka, nie był pewien czy to on.
Ale to właśnie magia dawała mu to poczucie. Jakby wszyscy ludzie się nie liczyli. Czytał jeszcze więcej niż poprzednio. Spod jego ręki powstawały różne obrazy, które robił sam dla siebie. Ale poza tym życie płynęło mu spokojnie. No, w każdym razie względnie spokojnie
When the darkness has fallen down, and the times are tough all right.
The sound of evil laughter falls around the world tonight.
Pół roku później miało się odbyć spotkanie. Jack, który z niecierpliwością czekał na ten moment, więc bardzo szybko dostał się do muzeum. Prawdę mówiąc, dziwił się, że odbywa się ono dopiero teraz, tak późno od ostatniego spotkania. Dziki tłum wcale go nie pocieszył. "Kurewsko pięknie" Przepychał się pomiędzy matkami, żulami i nastolatami. Przecisnął się nawet przez ogromnych łysych gości.
-Kurwa, uważaj gdzie leziesz debilu! - usłyszał tylko. Postanowił to zignorować jako, ze miał co robić.
Doszedł już niemal do środka gdzie drogę zablokowało mu parę nastolatków oglądających nagie cycki. Jack, nie miał jednak czasu na zabawy.
-Zjeżdżać stąd. - powiedział chłodnym głosem i spojrzał wymownie na grupkę. Rozsunęli się, ale za nim wymieniali jakieś uwagi. Nieważne.
Kichnął głośno. "Cholerny kurz...". W końcu jednak doszedł do znajomej grupy.
-Powitać. - powiedział, raczej do całej grupy, niż do konkretnych osób.
Rozejrzał się wokół. Chciał spytać co mają robić, gdy usłyszał głos. "No tak, dramatyzm kurwa musi być..."
Po dłuższej chwili poszedł do postaci która do niego mówiła. W końcu skoro tyle czeka, to może chyba jeszcze poczekać trochę.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Thaler
Zmieniłeś bieg zdarzeń... na zawsze. Nie ma już odwrotu.
- To Arnold, mój szczur. Arnold, zapiskaj ładnie.
Thaler wyminął ćpuna bez słowa. W innych warunkach pewnie najpierw wymierzyłby mu solidnego loba, ale wolał nie zwracać na siebie uwagi. Wszedł do środka knajpy. Od progu uderzyła go głośna muzyka, raczej nie był przyzwyczajony do takich klimatów. Wzrokiem odszukał Javeda i dosiadł się do jego stolika.
-Co słychać?
-Stare kurwy nie chcą zdychać.
-Przynajmniej zwiałeś bez problemów?
-No raczej, kurwa, nie inaczej. – mruknął szmugler. – As wywiadu, gratuluję dedukcji, kurwa mać.
-Uspokój się, zmyłeś się tylko dzięki mnie.
-Uspokój się, uspokój się… Spokojnie jak na wojnie, tu pierdolnie tam pierdolnie i znów jest spokojnie. Jestem chędożonym paserem, wiesz kto to jest paser czy mam Ci rozrysować ? Jeśli mnie dorwą to jestem skończony.
-Uprzedzałem cię, że sikanie pod wiatr bywa opłakane w skutkach… Tym razem wysikałeś się na tornado. – mruknął Javed.
-Pierdolone nanomaszyny… Napijmy się. Kto nie pije, ten kapuje. – machnął ręką Thaler. Po chwili do stolika podeszła kelnerka.
-Co podać?
-Jasne, że wódkę. W kubkach.
-W kubkach? – zdziwiła się.
-Sprawa jest poważna i trzeba używać konkretów, a nie półśrodków laluniu. – odpowiedział mężczyzna z krzywym uśmiechem. Gdy odeszła, wrócili do rozmowy.
-Do tego pojawiła się ta nowa grupa… Salamandry, słyszałeś o nich, Thaler?
- Jebane gady, słyszałem, ale nie ma mam pojęcia czego chcą.
-Płazy.
-Co kurwa?
-Salamandry to płazy, nie gady.
-Chrzanić to. Tak czy siak brakuje już starych graczy… Gdzie te czasy, gdy przemytnik musiał mieć jaja, żeby się ustawić? Teraz takie skurwiałe dewoty z małymi fiutami jeszcze mniejszymi mózgiem chcą mnie wysadzić z siodła! Kupić tanio, sprzedać drogo, odczuć poprawę, a w papierach tak rozpisać, żeby wyglądało legalnie, ot cała tajemnica handlu, a ci potrzebują do tego całego sztabu skurwysynów.
- Wystarczy chwila nieuwagi i opuszczone spodnie, żeby ktoś nieżyczliwy dobrał ci się do dupy. – dodał Javed, gdy kelnerka przyniosła wódkę.
***
Rabunki muzeów ostatnio prawie w ogóle nie miały miejsca. Bo i na co komu stare rupiecie, gdy światem rządzi nowoczesna technika? No i jaki idiota chciałby sprzedać tak trefny towar w czasach gdy policja dysponuje najnowszymi gadżetami do łapania przestępców? Cóż, ten haker także nie pokusił się o kradzież. Wystarczyło mu jedynie zmienienie dinozaurów w kurwy. Pytanie brzmiało raczej, czy zrobił to jedynie dla żartu, czy chciał w ten sposób coś przekazać. Thaler już nieraz miał do czynienia z takimi cwaniaczkami i nigdy nie kończyło się to dobrze - pewnie dlatego, że wciąż praktykował tradycyjne formy kontaktu międzyludzkiego, używanie komputera ograniczając do rozmów tylko z mniej zaufanymi ludźmi. Tak. Jedynymi ludźmi, którzy mieli nad nim przewagę byli hakerzy - ale żaden nie był na tyle głupi, aby ją wykorzystać.
Gdy usłyszał wezwanie, od razu skierował się w stronę głosu. Zauważył, że pozostali zwlekają, choć wiedział, że komunikat został skierowany również do nich.
"Wolałbym nie być na ich miejscu, jeśli to coś kurewsko ważnego." - pomyślał, uśmiechając się ironicznie i sięgając ręką do kieszeni po starą, antyczną już monetę. Rzucił nią w górę, a potem zręcznie złapał.
Inkantacja.
***
Magia nie jest celem. Magia jest tylko środkiem do osiągnięcia celu. Druga strona lustra, to jedynie odbicie prawidzwego świata. Tutaj to oni kształtują historię, ale co dzieje się w poprzedniej rzeczywistości? Czy decyzje, które zapadają tutaj, są odbijane w lustrze?
Ale...
Jeśli to sen, to nie chcę się budzić.
Zmieniłeś bieg zdarzeń... na zawsze. Nie ma już odwrotu.
- To Arnold, mój szczur. Arnold, zapiskaj ładnie.
Thaler wyminął ćpuna bez słowa. W innych warunkach pewnie najpierw wymierzyłby mu solidnego loba, ale wolał nie zwracać na siebie uwagi. Wszedł do środka knajpy. Od progu uderzyła go głośna muzyka, raczej nie był przyzwyczajony do takich klimatów. Wzrokiem odszukał Javeda i dosiadł się do jego stolika.
-Co słychać?
-Stare kurwy nie chcą zdychać.
-Przynajmniej zwiałeś bez problemów?
-No raczej, kurwa, nie inaczej. – mruknął szmugler. – As wywiadu, gratuluję dedukcji, kurwa mać.
-Uspokój się, zmyłeś się tylko dzięki mnie.
-Uspokój się, uspokój się… Spokojnie jak na wojnie, tu pierdolnie tam pierdolnie i znów jest spokojnie. Jestem chędożonym paserem, wiesz kto to jest paser czy mam Ci rozrysować ? Jeśli mnie dorwą to jestem skończony.
-Uprzedzałem cię, że sikanie pod wiatr bywa opłakane w skutkach… Tym razem wysikałeś się na tornado. – mruknął Javed.
-Pierdolone nanomaszyny… Napijmy się. Kto nie pije, ten kapuje. – machnął ręką Thaler. Po chwili do stolika podeszła kelnerka.
-Co podać?
-Jasne, że wódkę. W kubkach.
-W kubkach? – zdziwiła się.
-Sprawa jest poważna i trzeba używać konkretów, a nie półśrodków laluniu. – odpowiedział mężczyzna z krzywym uśmiechem. Gdy odeszła, wrócili do rozmowy.
-Do tego pojawiła się ta nowa grupa… Salamandry, słyszałeś o nich, Thaler?
- Jebane gady, słyszałem, ale nie ma mam pojęcia czego chcą.
-Płazy.
-Co kurwa?
-Salamandry to płazy, nie gady.
-Chrzanić to. Tak czy siak brakuje już starych graczy… Gdzie te czasy, gdy przemytnik musiał mieć jaja, żeby się ustawić? Teraz takie skurwiałe dewoty z małymi fiutami jeszcze mniejszymi mózgiem chcą mnie wysadzić z siodła! Kupić tanio, sprzedać drogo, odczuć poprawę, a w papierach tak rozpisać, żeby wyglądało legalnie, ot cała tajemnica handlu, a ci potrzebują do tego całego sztabu skurwysynów.
- Wystarczy chwila nieuwagi i opuszczone spodnie, żeby ktoś nieżyczliwy dobrał ci się do dupy. – dodał Javed, gdy kelnerka przyniosła wódkę.
***
Rabunki muzeów ostatnio prawie w ogóle nie miały miejsca. Bo i na co komu stare rupiecie, gdy światem rządzi nowoczesna technika? No i jaki idiota chciałby sprzedać tak trefny towar w czasach gdy policja dysponuje najnowszymi gadżetami do łapania przestępców? Cóż, ten haker także nie pokusił się o kradzież. Wystarczyło mu jedynie zmienienie dinozaurów w kurwy. Pytanie brzmiało raczej, czy zrobił to jedynie dla żartu, czy chciał w ten sposób coś przekazać. Thaler już nieraz miał do czynienia z takimi cwaniaczkami i nigdy nie kończyło się to dobrze - pewnie dlatego, że wciąż praktykował tradycyjne formy kontaktu międzyludzkiego, używanie komputera ograniczając do rozmów tylko z mniej zaufanymi ludźmi. Tak. Jedynymi ludźmi, którzy mieli nad nim przewagę byli hakerzy - ale żaden nie był na tyle głupi, aby ją wykorzystać.
Gdy usłyszał wezwanie, od razu skierował się w stronę głosu. Zauważył, że pozostali zwlekają, choć wiedział, że komunikat został skierowany również do nich.
"Wolałbym nie być na ich miejscu, jeśli to coś kurewsko ważnego." - pomyślał, uśmiechając się ironicznie i sięgając ręką do kieszeni po starą, antyczną już monetę. Rzucił nią w górę, a potem zręcznie złapał.
Inkantacja.
***
Magia nie jest celem. Magia jest tylko środkiem do osiągnięcia celu. Druga strona lustra, to jedynie odbicie prawidzwego świata. Tutaj to oni kształtują historię, ale co dzieje się w poprzedniej rzeczywistości? Czy decyzje, które zapadają tutaj, są odbijane w lustrze?
Ale...
Jeśli to sen, to nie chcę się budzić.
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Grupa młodzieńców w przeróżnych strojach zaczęła iść powoli w kierunku zakapturzonego, a Thaler kroczył na przedzie. Wszyscy bez wyjątku wiedzieli że chodzi o coś ważnego, a ci sprytniejsi domyślali się że ma to związek z głupim żartem który został odstawiony. Gdy przeszli przez salę na której wystawiano dinozaury (a póki co nagie tancerki), i doszli do wystawy obrazów gdzie stał mag, poczuli w powietrzu dziwne, duszące napięcie. Jedno spojrzenie na jegomościa i uczniaki od razu wiedziały że nie był on typem lubującym się w żartach, i brał on swoje zadanie bardzo poważnie.
- I bardzo dobrze że tak myślicie, bo biorę je poważnie. – Odezwał się zakapturzony, skupiając swój wzrok na grupce uczniów, którzy skamienieli po tym stwierdzeniu. Starali się nie myśleć już o niczym innym, niż o tym co ich teraz czeka. Mag był ubrany w elegancki garnitur bez marynarki, spod którego widać było czerwoną niczym krew koszulę i schowany w kamizelce karmazynowy krawat. Zarzuconą miał na siebie czarną jak noc pelerynę z czerwonymi krawędziami, a z pod kaptura spoglądała parka pełnych energii oczu.
Kein rozejrzał się wokół, rozpoznając kilka postaci. Był tu Jack Turner, jeden z tych świrów których Inkantacja była wyjątkowo zakręcona i wymagała od niego wgłębienia się w wir malarskiej twórczości. Był też puszysty Tom Jenkins, ulubiony temat żartów studenckiego grona, głównie dlatego że jego Inkantacja objawiała się gdy jadł czekoladowy budyń. Niedaleko stał „Thaler”, lokalny twardziel z ciężkim charakterem. Nigdy nie pałał do niego sympatią, ale wzajemnie się szanowali. Gdzieś za nimi ponownie strzelił flesz, lecz zaraz dało się słyszeć kobiecy krzyk i ciężkie kroki strażnika muzeum.
- Jak ten aparat mógł wybuchnąć?! Przecież dzisiaj go kupiłam! – Krzyczała oburzona paparazzi. Young odwrócił się z wrednym grymasem na twarzy, tylko po to by zaraz spoważnieć, czując na sobie ciężar spojrzenia Maga Krwi.
- Jak widać, pracujemy nad tuszowaniem tej sprawy. – Zaczął w końcu zakapturzony, odwracając się na pięcie i gestem nakazując studentom magii podążanie za nim. Mijali obrazy z różnych epok... namalowane i zachowane na płótnie w prawie nietkniętym stanie. Co prawda większość była replikami, ale nikt i tak by się nie poznał.
- Jakiś dowcipniś postanowił dokonać włamania swojego życia. Na cel wybrał jeden z najmniej popularnych budynków w mieście, mając nadzieję że uniknie odpowiedzialności. – Mag kroczył dumnie wśród obrazów, a jego wzrok utkwiony był w ścianie przed nim... a przynajmniej tak się wszystkim zdawało. Krążyła bowiem plotka że potężniejsi wśród Krwi mogą obracać swoje głowy niczym sowy. Szliście dalej za przewodnikiem, aż nagle przypomnieliście sobie słowa adeptów, którzy etap studiów mają już za sobą. Mówili oni że rada Krwi wybiera losowy dzień by przetestować ucznia, a jeśli zda ten test, zostaje uznany adeptem i pełnoprawnym członkiem zakonu. Wtedy też wydawana jest licencja na czarowanie. Może to właśnie taki dzień...? Miałeś nadzieję że tak, bo aż palce cię świerzbiały byle tylko móc użyć siły która przez nie przepływała. A studiowanie jakichś bezużytecznych paplanin starców było równie pasjonujące co pielenie ogródka.
- Panowie Turner, Young i Thaler. Udacie się do Podmiasta i przyprowadzicie tego żartownisia na przesłuchanie. Tu macie adres. – Mag wcisnął mały cyfronotes w dłoń Keina, nie zwracając uwagę na jego zaskoczoną minę. Nie próbował zgadywać skąd czarodziej posiadał dane i adres odpowiedzialnego hakera, ale nie potrafił powstrzymać się od posłania mu nerwowego uśmiechu. Zresztą, nie takich rzeczy się dowiadywał. Krótko po przyjęciu do akademii okazało się że kobietą która dokonała inicjacji była sama prezydent Nowego Londynu, pani Fawkes. Zestawiając plotki dotyczące jej sposobu zawierania umów, i to że jej Inkantacja była powodowana podnieceniem, zaczynał rozumieć jak udało się jej wygrać drugą kadencję. Young aktywował cyfronotes, a na małym wyświetlaczu pojawił się adres oraz imię z nazwiskiem: Jadem Anderson.
Kein zaraz przypomniał sobie drogę podróży do Podmiasta, choć minął ponad rok odkąd tam zjeżdżał. Podmiasto nie było miejscem w którym ktokolwiek chciałby żyć... lecz część była na to skazana, czy to brakiem finansów czy brakiem perspektyw. Był to śmietnik w którym lądowały niechciane odpadki społeczeństwa Nowego Londynu. A teraz szycha z sekty chce żeby w tym śmietniku grzebał. Dobrze że będzie miał ze sobą wsparcie, oraz znającego podziemie Thalera, bo łatwo tam było dostać w pysk.
Opuścić muzeum, skierować się do stacji na której zatrzymywał się pociąg, która była tuż za centrum handlowym i obok klubu nocnego. Potem jechać w dół wyspy, aż dotrze się a ostatnią stację. Wtedy przejść prostą drogą do doków i do wielkiej windy zjeżdżającej do kanałów... do Podmiasta. Kein wyszukał w grupce Thalera i Jacka i kiwnął na nich głową. Gdy się obejrzał ponownie, Maga Krwi nie było, a studenci rozeszli się każdy w swoją stronę.
Taki zabieg bezpieczeństwa, by do akademii wchodzić pojedynczo i z pięciominutowymi odstępami.
- I bardzo dobrze że tak myślicie, bo biorę je poważnie. – Odezwał się zakapturzony, skupiając swój wzrok na grupce uczniów, którzy skamienieli po tym stwierdzeniu. Starali się nie myśleć już o niczym innym, niż o tym co ich teraz czeka. Mag był ubrany w elegancki garnitur bez marynarki, spod którego widać było czerwoną niczym krew koszulę i schowany w kamizelce karmazynowy krawat. Zarzuconą miał na siebie czarną jak noc pelerynę z czerwonymi krawędziami, a z pod kaptura spoglądała parka pełnych energii oczu.
Kein rozejrzał się wokół, rozpoznając kilka postaci. Był tu Jack Turner, jeden z tych świrów których Inkantacja była wyjątkowo zakręcona i wymagała od niego wgłębienia się w wir malarskiej twórczości. Był też puszysty Tom Jenkins, ulubiony temat żartów studenckiego grona, głównie dlatego że jego Inkantacja objawiała się gdy jadł czekoladowy budyń. Niedaleko stał „Thaler”, lokalny twardziel z ciężkim charakterem. Nigdy nie pałał do niego sympatią, ale wzajemnie się szanowali. Gdzieś za nimi ponownie strzelił flesz, lecz zaraz dało się słyszeć kobiecy krzyk i ciężkie kroki strażnika muzeum.
- Jak ten aparat mógł wybuchnąć?! Przecież dzisiaj go kupiłam! – Krzyczała oburzona paparazzi. Young odwrócił się z wrednym grymasem na twarzy, tylko po to by zaraz spoważnieć, czując na sobie ciężar spojrzenia Maga Krwi.
- Jak widać, pracujemy nad tuszowaniem tej sprawy. – Zaczął w końcu zakapturzony, odwracając się na pięcie i gestem nakazując studentom magii podążanie za nim. Mijali obrazy z różnych epok... namalowane i zachowane na płótnie w prawie nietkniętym stanie. Co prawda większość była replikami, ale nikt i tak by się nie poznał.
- Jakiś dowcipniś postanowił dokonać włamania swojego życia. Na cel wybrał jeden z najmniej popularnych budynków w mieście, mając nadzieję że uniknie odpowiedzialności. – Mag kroczył dumnie wśród obrazów, a jego wzrok utkwiony był w ścianie przed nim... a przynajmniej tak się wszystkim zdawało. Krążyła bowiem plotka że potężniejsi wśród Krwi mogą obracać swoje głowy niczym sowy. Szliście dalej za przewodnikiem, aż nagle przypomnieliście sobie słowa adeptów, którzy etap studiów mają już za sobą. Mówili oni że rada Krwi wybiera losowy dzień by przetestować ucznia, a jeśli zda ten test, zostaje uznany adeptem i pełnoprawnym członkiem zakonu. Wtedy też wydawana jest licencja na czarowanie. Może to właśnie taki dzień...? Miałeś nadzieję że tak, bo aż palce cię świerzbiały byle tylko móc użyć siły która przez nie przepływała. A studiowanie jakichś bezużytecznych paplanin starców było równie pasjonujące co pielenie ogródka.
- Panowie Turner, Young i Thaler. Udacie się do Podmiasta i przyprowadzicie tego żartownisia na przesłuchanie. Tu macie adres. – Mag wcisnął mały cyfronotes w dłoń Keina, nie zwracając uwagę na jego zaskoczoną minę. Nie próbował zgadywać skąd czarodziej posiadał dane i adres odpowiedzialnego hakera, ale nie potrafił powstrzymać się od posłania mu nerwowego uśmiechu. Zresztą, nie takich rzeczy się dowiadywał. Krótko po przyjęciu do akademii okazało się że kobietą która dokonała inicjacji była sama prezydent Nowego Londynu, pani Fawkes. Zestawiając plotki dotyczące jej sposobu zawierania umów, i to że jej Inkantacja była powodowana podnieceniem, zaczynał rozumieć jak udało się jej wygrać drugą kadencję. Young aktywował cyfronotes, a na małym wyświetlaczu pojawił się adres oraz imię z nazwiskiem: Jadem Anderson.
Kein zaraz przypomniał sobie drogę podróży do Podmiasta, choć minął ponad rok odkąd tam zjeżdżał. Podmiasto nie było miejscem w którym ktokolwiek chciałby żyć... lecz część była na to skazana, czy to brakiem finansów czy brakiem perspektyw. Był to śmietnik w którym lądowały niechciane odpadki społeczeństwa Nowego Londynu. A teraz szycha z sekty chce żeby w tym śmietniku grzebał. Dobrze że będzie miał ze sobą wsparcie, oraz znającego podziemie Thalera, bo łatwo tam było dostać w pysk.
Opuścić muzeum, skierować się do stacji na której zatrzymywał się pociąg, która była tuż za centrum handlowym i obok klubu nocnego. Potem jechać w dół wyspy, aż dotrze się a ostatnią stację. Wtedy przejść prostą drogą do doków i do wielkiej windy zjeżdżającej do kanałów... do Podmiasta. Kein wyszukał w grupce Thalera i Jacka i kiwnął na nich głową. Gdy się obejrzał ponownie, Maga Krwi nie było, a studenci rozeszli się każdy w swoją stronę.
Taki zabieg bezpieczeństwa, by do akademii wchodzić pojedynczo i z pięciominutowymi odstępami.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
-
- Marynarz
- Posty: 374
- Rejestracja: piątek, 13 kwietnia 2007, 14:16
- Numer GG: 5761430
- Lokalizacja: Tam gdzie Tzeentch mówi dobranoc
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Jack Turner
Jak to mówią kiedy przywódca i mentor daje Ci banalne zadanie? Że też przy całym dorobku cywilizacyjnym nie dorobiliśmy sie powiedzenia na tak cholernie często powtarzającą się sytuacje. Zwykle po tym wesolutki uczeń z radością idzie wypełnić powierzone zadanie a tam na miejscu czeka już na niego kilkanaście zbirów z bronią celując mu w głowę, nie wspominając o tym, że cel okazuje się być bardziej niedostępny niż zakładano. Paranoik? Kto tu do cholery jest paranoikiem!
Podmiasto nie było miejscem do którego jechało się wypoczywać i poznawać miasto. Przez wieki takie miejsca różnie nazywano, ale celem było oddzielenie biedoty w jednej kupie. Oczywiście takie zagęszczenie ludzi i ich desperacja powoduje nagromadzenie się agresji i tak zwanych "czynników kryminogennych". Po kilku latach miejsce zmieniało się w centrum kryminalnego życia i wchodzenie tam bez tytanowej osłony na kółkach było, że tak to ująć grzecznie, "raczej ryzykowne". A tak przynajmniej twierdził redaktor z gazety dla której pracuje. Czytając "raczej ryzykowne" Jack zakrztusił się kawą i o mało co nie zachlapał komputera. "Raczej ryzykowne. Raczej ryzykowne to jest wyjście z psem na spacer" pomyślał cierpko Jack myśląc o tym ile rzeczy może nie wyjść w takiej wyprawie. Jack od pewnego czasu pracował jako korektor dla małej miejscowej gazety. Kokosów z tego nie było, ale przynajmniej nie musiał wychodzić z domu, gdyż co rano dostawał nowe teksty do korekty. Dodatkową frajdą było robienie poprawek na pracach oryginalną czcionką, którą dostał od znajomego w kolorze ciemnozielonym. Redaktorów do szału doprowadzało, że każdy błąd musieli sobie jeszcze raz przepisać. A on sam śmiał się do rozpuku czytając kolejne wiadomości.
Tak no i właśnie do tego Podmiasta mieli się wybrać. Raczej mało zabawne. Rozejrzał się wokół. Różne obrazy, mniej lub bardziej nowoczesne. Oczywiście repliki, ale oryginały różnych obrazów praktycznie się nie zachowały do naszych czasów. Niezbyt mu się podobały. Jack miał bardziej klasyczne podejście do rysunku i na jego obrazach nie było tyle ruchu co tutaj. Pomachał mu jeden z współtowarzyszy. Young? Chyba tak. Obok niego był jeszcze Thaler. Nagle szanse misji stały się bardzo duże. Może siedząc w mieszkaniu nie mieliby za wiele tematów do rozmów, ale ktokolwiek by się nie pojawił w Podmieściu będzie mniej chętny by do Thalera podejść. Gość wyglądał jak połączenie kulturysty z mafiozem. Z pewnością nie był jakimiś zwykłymi mięśniami do wynajęcia.
"Kurewsko niefajnie. Mało będę przydatny. W Podmieściu byłem tylko raz i to tylko na obrzeżach. Poza tym lepiej za dużo nie gadać bo można oberwać i to porządnie." pomyślał, ale mimo wszystko podszedł do reszty "kompanii". Przypomniały mu się nagle stare gry RPG z przełomu XX i XXI wieku. Drużyna. Zaśmiał się pod nosem i zaraz potem kichnął. "Normalnie drużyna. Tylko jeszcze debili którzy czuwają nad naszym losem brakuje. Mojemu to bym coś zrobił za takie zabawy w maga. I to mną na dodatek." pomyślał wycierając nos.
W końcu doszedł do reszty.
-Powitać. Przelotem widzieliśmy się pewnie w Akademii. Jestem Jack. - przedstawił się mimo, że pewnie znali jego imię. Czasem lepiej być bardziej grzecznym niż mniej.
-Chyba nie ma co czekać. Im szybciej ruszymy, tym szybciej rozliczymy się z tamtym zakapturzonym ważniakiem.
Jak to mówią kiedy przywódca i mentor daje Ci banalne zadanie? Że też przy całym dorobku cywilizacyjnym nie dorobiliśmy sie powiedzenia na tak cholernie często powtarzającą się sytuacje. Zwykle po tym wesolutki uczeń z radością idzie wypełnić powierzone zadanie a tam na miejscu czeka już na niego kilkanaście zbirów z bronią celując mu w głowę, nie wspominając o tym, że cel okazuje się być bardziej niedostępny niż zakładano. Paranoik? Kto tu do cholery jest paranoikiem!
Podmiasto nie było miejscem do którego jechało się wypoczywać i poznawać miasto. Przez wieki takie miejsca różnie nazywano, ale celem było oddzielenie biedoty w jednej kupie. Oczywiście takie zagęszczenie ludzi i ich desperacja powoduje nagromadzenie się agresji i tak zwanych "czynników kryminogennych". Po kilku latach miejsce zmieniało się w centrum kryminalnego życia i wchodzenie tam bez tytanowej osłony na kółkach było, że tak to ująć grzecznie, "raczej ryzykowne". A tak przynajmniej twierdził redaktor z gazety dla której pracuje. Czytając "raczej ryzykowne" Jack zakrztusił się kawą i o mało co nie zachlapał komputera. "Raczej ryzykowne. Raczej ryzykowne to jest wyjście z psem na spacer" pomyślał cierpko Jack myśląc o tym ile rzeczy może nie wyjść w takiej wyprawie. Jack od pewnego czasu pracował jako korektor dla małej miejscowej gazety. Kokosów z tego nie było, ale przynajmniej nie musiał wychodzić z domu, gdyż co rano dostawał nowe teksty do korekty. Dodatkową frajdą było robienie poprawek na pracach oryginalną czcionką, którą dostał od znajomego w kolorze ciemnozielonym. Redaktorów do szału doprowadzało, że każdy błąd musieli sobie jeszcze raz przepisać. A on sam śmiał się do rozpuku czytając kolejne wiadomości.
Tak no i właśnie do tego Podmiasta mieli się wybrać. Raczej mało zabawne. Rozejrzał się wokół. Różne obrazy, mniej lub bardziej nowoczesne. Oczywiście repliki, ale oryginały różnych obrazów praktycznie się nie zachowały do naszych czasów. Niezbyt mu się podobały. Jack miał bardziej klasyczne podejście do rysunku i na jego obrazach nie było tyle ruchu co tutaj. Pomachał mu jeden z współtowarzyszy. Young? Chyba tak. Obok niego był jeszcze Thaler. Nagle szanse misji stały się bardzo duże. Może siedząc w mieszkaniu nie mieliby za wiele tematów do rozmów, ale ktokolwiek by się nie pojawił w Podmieściu będzie mniej chętny by do Thalera podejść. Gość wyglądał jak połączenie kulturysty z mafiozem. Z pewnością nie był jakimiś zwykłymi mięśniami do wynajęcia.
"Kurewsko niefajnie. Mało będę przydatny. W Podmieściu byłem tylko raz i to tylko na obrzeżach. Poza tym lepiej za dużo nie gadać bo można oberwać i to porządnie." pomyślał, ale mimo wszystko podszedł do reszty "kompanii". Przypomniały mu się nagle stare gry RPG z przełomu XX i XXI wieku. Drużyna. Zaśmiał się pod nosem i zaraz potem kichnął. "Normalnie drużyna. Tylko jeszcze debili którzy czuwają nad naszym losem brakuje. Mojemu to bym coś zrobił za takie zabawy w maga. I to mną na dodatek." pomyślał wycierając nos.
W końcu doszedł do reszty.
-Powitać. Przelotem widzieliśmy się pewnie w Akademii. Jestem Jack. - przedstawił się mimo, że pewnie znali jego imię. Czasem lepiej być bardziej grzecznym niż mniej.
-Chyba nie ma co czekać. Im szybciej ruszymy, tym szybciej rozliczymy się z tamtym zakapturzonym ważniakiem.
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Nikita Moyra Andrews
Ostatnie miesiące były dla niej niemałym zaskoczeniem i kobieta musiała przyznać, że to wszystko powoli zaczynało jej się podobać. Tajemnicza moc, nowe możliwości, czyżby w końcu pragnienia miały się spełnić? Marzenia o władzy i potędze wypełniały sny Nikity, ostatnio nawet zaczęła śnić na jawie.
* * *
Pomieszczenie, w którym się znalazła, wypełniało jakby namacalne mrowienie wpełzające jej pod skórę i biegające wzdłuż kręgosłupa. Wzdrygnęła się, była świadoma tego, po co tutaj przyszła. Chciała, żeby to wszystko okazało się prawdą, dobrze wiedziała już, jakby wykorzystała możliwości oferowane przez to stowarzyszenie. Zdziwienie szybko zmieniło się w nieznaczny uśmiech, gdy kobieta przeszła na drugą stronę lustra i okazało się, iż nadal ma wpływ na otoczenie, choć jej nie widać.
„Sprytne” – pomyślała. – „Przy takiej sztuczce cała technologia naszej korporacji się rozbija, chciałabym zobaczyć minę szanownego dyrektora.”
Nikita uśmiechnęła się szerzej, gdy dwie osoby poszły za zakapturzoną kobietą, sama również postąpiła kilka pewnych kroków do przodu. Odwróciła się, spojrzała na pozostałe osoby. Zaskoczyła ją obecność jej asystenta, czyżby on również…? Zmroziła go spojrzeniem, szybko stanęła przodem do lustra i dumnie w nie wkroczyła. Świat jakby zawirował.
* * *
Pół roku zleciało w mgnieniu oka, jej relacje z asystentem nieco się poprawiły, już nawet zapamiętała jego imię i starała się być miła. Nie wychodziło to kobiecie zbyt dobrze, wszak w pracy trzeba było zachowywać się jak dawniej, a poza pracą wolała unikać kontaktów z kimkolwiek. Chora ambicja kazała jej być we wszystkim lepszą od niego, lecz jego naturalny talent i błyskotliwość często przewyższał ciężką pracę pani Andrews. Ona swój awans zawdzięczała uporowi oraz ładnej twarzyczce, on po prostu był lepszy i zdolniejszy. Denerwowało to ją niemiłosiernie, ale cóż poradzić?
Ostatnio nawet zostawała po godzinach, by go dogonić i przegonić Neila, dziś było tak samo.
Przetarła zmęczone od patrzenia w hologram monitora oczy i odchyliła się na krześle przeciągając. Dwie godziny temu mogła już skończyć i pojechać do domu, ale wolała trochę dłużej posiedzieć, żeby dokończyć. Niemal idealnie płaski telefon zaczął wibrować, niebieskie światełko rozświetliło pogrążony w mroku pokój, melodyjka zagrała kilka nieśmiałych nut. Tylko rzuciła na niego okiem i mruknęła niezadowolona.
- Neil, co jest? – burknęła jak zwykle. – Mhm, dobra, rozumiem. Już jadę. Będę tam… - zerknęła na zegarek – …będę tam za jakieś dziesięć minut.
Złapała za przewieszoną przez poręcz kurtkę, wylogowała się i wyszła z pokoju. Automatyczne drzwi zasunęły się cicho za Nikitą, ona jednak nie była tak cicha, gdy zbiegając po schodach stukała obcasami. Winda była dwa piętra niżej, nie chciało jej się czekać, poza tym odrobina ruchu nie zaszkodzi. Dotknęła wskazującym palcem czytnika, który potwierdził tożsamość pani Andrews i zamknął drzwi w biurze. Chwilę później podjechała taksówka i zabrała kobietę prosto do muzeum. Tłum, który zastała, nie przerażał jej. Szybko odnalazła wzrokiem ‘znajomych’, gdzieś się spieszyli. Był tam też Neil.
- No, co jest? – zapytała bawiącego się monetą mężczyzny i posłała mu całusa.
Kurtka stylizowana na kombinezon opinała ciasno gorset i wypychała ku górze zgrabne kształty dekoltu Nikki. Blond włosy przycięte na wysokości obojczyków miała rozpuszczone, chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu rozejrzała się dookoła.
Ostatnie miesiące były dla niej niemałym zaskoczeniem i kobieta musiała przyznać, że to wszystko powoli zaczynało jej się podobać. Tajemnicza moc, nowe możliwości, czyżby w końcu pragnienia miały się spełnić? Marzenia o władzy i potędze wypełniały sny Nikity, ostatnio nawet zaczęła śnić na jawie.
* * *
Pomieszczenie, w którym się znalazła, wypełniało jakby namacalne mrowienie wpełzające jej pod skórę i biegające wzdłuż kręgosłupa. Wzdrygnęła się, była świadoma tego, po co tutaj przyszła. Chciała, żeby to wszystko okazało się prawdą, dobrze wiedziała już, jakby wykorzystała możliwości oferowane przez to stowarzyszenie. Zdziwienie szybko zmieniło się w nieznaczny uśmiech, gdy kobieta przeszła na drugą stronę lustra i okazało się, iż nadal ma wpływ na otoczenie, choć jej nie widać.
„Sprytne” – pomyślała. – „Przy takiej sztuczce cała technologia naszej korporacji się rozbija, chciałabym zobaczyć minę szanownego dyrektora.”
Nikita uśmiechnęła się szerzej, gdy dwie osoby poszły za zakapturzoną kobietą, sama również postąpiła kilka pewnych kroków do przodu. Odwróciła się, spojrzała na pozostałe osoby. Zaskoczyła ją obecność jej asystenta, czyżby on również…? Zmroziła go spojrzeniem, szybko stanęła przodem do lustra i dumnie w nie wkroczyła. Świat jakby zawirował.
* * *
Pół roku zleciało w mgnieniu oka, jej relacje z asystentem nieco się poprawiły, już nawet zapamiętała jego imię i starała się być miła. Nie wychodziło to kobiecie zbyt dobrze, wszak w pracy trzeba było zachowywać się jak dawniej, a poza pracą wolała unikać kontaktów z kimkolwiek. Chora ambicja kazała jej być we wszystkim lepszą od niego, lecz jego naturalny talent i błyskotliwość często przewyższał ciężką pracę pani Andrews. Ona swój awans zawdzięczała uporowi oraz ładnej twarzyczce, on po prostu był lepszy i zdolniejszy. Denerwowało to ją niemiłosiernie, ale cóż poradzić?
Ostatnio nawet zostawała po godzinach, by go dogonić i przegonić Neila, dziś było tak samo.
Przetarła zmęczone od patrzenia w hologram monitora oczy i odchyliła się na krześle przeciągając. Dwie godziny temu mogła już skończyć i pojechać do domu, ale wolała trochę dłużej posiedzieć, żeby dokończyć. Niemal idealnie płaski telefon zaczął wibrować, niebieskie światełko rozświetliło pogrążony w mroku pokój, melodyjka zagrała kilka nieśmiałych nut. Tylko rzuciła na niego okiem i mruknęła niezadowolona.
- Neil, co jest? – burknęła jak zwykle. – Mhm, dobra, rozumiem. Już jadę. Będę tam… - zerknęła na zegarek – …będę tam za jakieś dziesięć minut.
Złapała za przewieszoną przez poręcz kurtkę, wylogowała się i wyszła z pokoju. Automatyczne drzwi zasunęły się cicho za Nikitą, ona jednak nie była tak cicha, gdy zbiegając po schodach stukała obcasami. Winda była dwa piętra niżej, nie chciało jej się czekać, poza tym odrobina ruchu nie zaszkodzi. Dotknęła wskazującym palcem czytnika, który potwierdził tożsamość pani Andrews i zamknął drzwi w biurze. Chwilę później podjechała taksówka i zabrała kobietę prosto do muzeum. Tłum, który zastała, nie przerażał jej. Szybko odnalazła wzrokiem ‘znajomych’, gdzieś się spieszyli. Był tam też Neil.
- No, co jest? – zapytała bawiącego się monetą mężczyzny i posłała mu całusa.
Kurtka stylizowana na kombinezon opinała ciasno gorset i wypychała ku górze zgrabne kształty dekoltu Nikki. Blond włosy przycięte na wysokości obojczyków miała rozpuszczone, chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu rozejrzała się dookoła.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Neil Writhe
"Co ja tu robię? Do ciężkiej cholery, co ja tu robię?!" - grzmiało mu w głowie, kiedy znad szkieł okularów obserwował jak odziana w powłóczyste szaty kobieta przenika na drugą stronę lustra.
"To jakaś sztuczka. Holograficzny mikroprojektor, subamplifikator obrazu i kompresor pola. Widziałem już podobne rzeczy w naszym laboratorium."
Ostrożnie obiegł wzrokiem całą komnatę w poszukiwaniu obecności znajomych maszyn. Nie znalazł jednak śladu żadnych przewodów, a zamiast cichutkiego charakterystycznego dla holoprojektorów bzyczenia dało się słyszeć jedynie dudniące o ściany pomieszczenia niespokojne oddechy zgromadzonych w nim ludzi.
Czuł jak z każdą sekundą opuszcza go pewność siebie. Kiedy po raz pierwszy odczytał tajemniczą wiadomość, był niemal pewien, że to jakiś głupi żart albo wyszukana próba przejęcia go przez inną korporację. Z takim właśnie nastawieniem udał się do wskazanego miejsca spotkania.
Jakże mocno zdziwił się, kiedy zamiast korporacyjnego komitetu powitalnego napotkał grupę dziwnie odzianych postaci. Samo miejsce zgromadzenia budziło w nim niewypowiedzianą grozę. Czuł, że wpływy technologii są tutaj ograniczone, a zamiast nich pomieszczenie wypełnia... no właśnie, co?
Coś, co pozwalało przenikać na drugą stronę lustra i manipulować rzeczywistością.
Wzrokiem odszukał Nikitę, swoją przełożoną.
"Powinna gdzieś tu być, o ile przyjęła zaproszenie" - pamiętał, że wśród korespondencji do panny Andrews znalazła się również tajemnicza koperta.
"Jest!" - niemal krzyknął na głos, kiedy rozpoznał w jednej z postaci swoją szefową.
Kobieta również go dostrzegła, a w jej oczach dało się ujrzeć niemałe zaskoczenie. Szybko jednak się zreflektowała, kryjąc zdziwienie pod maską wyćwiczonej pewności siebie. Gdy posłała Neilowi lodowate spojrzenie, mężczyzna spuścił wzrok.
Wkroczył na drugą stronę lustra jako ostatni. Wrodzona czujność i ostrożność oraz zdolność analizowania rzeczywistości nie potrafiła opuścić go nawet w obliczu kontaktu z "nieznanym".
"Czy tak wygląda magia?" - zdumiał się, spoglądając na opuszki palców miękko przepływające przez srebrzystą taflę zwierciadła.
"Umysł ponad materią. Rozum ponad ciałem. Idealna harmonia, pierwotna równowaga" - czuł jak potok absurdalnych myśli zalewa jego rozedrganą świadomość. Nieznane pochłonęło znane. Rozsądek spłatał psikusa. Logika poszła spać.
* * *
Mimo współdzielenia tajemnicy, relacje Neila i Nikity właściwie nie uległy większej zmianie. Na pewno nie w pracy, gdzie sztywna korporacyjna hierarchia wymagała zachowania wszelkich pozorów. Sentymenty należało zostawić przed bramą biurowca, gdyż w żaden sposób nie wpływały na ogólną ocenę produktywności pracowników, trybików w wielkiej, ociężałej machinie.
Neil nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Nikita w pewien sposób się go obawia. Nawet poza pracą czuł od niej wymuszony chłód, sztuczny dystans, na jaki go trzyma. Trudno mu było dotrzeć do źródła tego zachowania, gdyż starał się wywiązywać z obowiązków jak najlepiej i okazywać jej sympatię, kiedy tylko była ku temu sposobność. Prawdopodobnie jednak rzecz tkwiła w naturze panny Andrews, która była kobietą niezwykle ambitną i pracowitą. Do tego atrakcyjną fizycznie, co w pracy zawsze było źródłem plotek i pełnych zawiści historyjek o szybkim awansie jego szefowej. Cóż, niech sobie ludzie gadają, co chcą, Neil znał przełożoną dość dobrze i mógł spokojnie stwierdzić, że duma nie pozwoliłaby jej na zdobywanie prestiżu za pomocą tych i owych ponętnych krągłości.
* * *
"Nie tak. Jeszcze raz."
Zmrużył oczy, poprawił okulary na nosie i spojrzał na otoczenie spod przymkniętych powiek. Blade, migotliwe nici oplatały wszystko wokół, tworząc finezyjny wzór ściśle powiązanych ze sobą skrawków rzeczywistości. Wstęgi perłowego światła wiły się wokół Neila, sprawiając, że czuł się jak pająk siedzący w zastawionej sieci. Gęsto upakowane włókna przeplatały się ze sobą, lecz w żadnym punkcie nie miały prawa się ze sobą zetknąć. Nie, kiedy wkoło panowała równowaga.
Skoncentrował wzrok na jednej z nici. Zwizualizował dyskretny gest widmową dłonią i świetliste włókno nieznacznie się naprężyło. Z transu wybudził go głuchy łoskot. Trzymany niewidzialną dłonią w powietrzu wazon runął na dywan, rozsypując się w drobny mak.
"Blisko. Ale to jeszcze nie to."
* * *
Zjawił się najszybciej jak tylko mógł, właściwie w ostatniej chwili. W myślach przeklinał strajkujących pracowników komunikacji miejskiej. Co go obchodziło, że walczą o lepszy byt? Tak, jak by nowością było, że w życiu trzeba walczyć o swoje. Wielka rzecz.
Na miejscu rozpoznał znajome z akademii twarze. Nie zabrakło również panny Andrews, której udało przybyć szybciej niż podejrzewał. Skinął głową zgromadzonym, wygładził grafitowy garnitur ze stójką i gładkimi pagonami, poprawił okulary na nosie i z zaciekawieniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Pospiesznie dołączył do reszty, wsłuchując się w słowa zakapturzonego mężczyzny. Chyba jednak coś przegapił, bo wpadł w sam środek monologu i niewiele z tego zrozumiał. Powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych, starając się wyczytać z nich jak najwięcej treści.
"Czy ja dobrze zrozumiałem? Zejść do Podmiasta? Że niby jak?" - sam dźwięk tego słowa budził w nim niesmak. W kręgach korporacyjnych opowiadano przeróżne historie o Podmieście i dziejących się w nim potwornych rzeczach. Teraz miał tego doświadczyć na własnej skórze.
"Pięknie" - westchnął, czując jak ślina utyka mu w gardle. Niemal wyprężył się jak struna, by zmusić klejącą kulę strachu do spłynięcia w dół przełyku.
Tymczasem panna Andrews nie wyglądała na szczególnie zestresowaną całym zajściem. To była cecha, którą w niej zawsze podziwiał - chłodne opanowanie i niezłomność. Tak, jeśli kiedykolwiek ma zająć jej miejsce, musi nauczyć się tego w podobnym do niej stopniu.
Gdy zerknęła w jego stronę, utkwił w niej ciemnozielone spojrzenie i zdobył się na blady, kontrolowany uśmiech. Szybko jednak zainteresował się paprochem na lewym rękawie marynarki, w porę unikając zmrożenia jasnoniebieskim wzrokiem.
- To kto prowadzi? - rzucił nieśmiało do zgromadzonych, spoglądając z przerażeniem na wiodącą ku otchłani windę.
"Co ja tu robię? Do ciężkiej cholery, co ja tu robię?!" - grzmiało mu w głowie, kiedy znad szkieł okularów obserwował jak odziana w powłóczyste szaty kobieta przenika na drugą stronę lustra.
"To jakaś sztuczka. Holograficzny mikroprojektor, subamplifikator obrazu i kompresor pola. Widziałem już podobne rzeczy w naszym laboratorium."
Ostrożnie obiegł wzrokiem całą komnatę w poszukiwaniu obecności znajomych maszyn. Nie znalazł jednak śladu żadnych przewodów, a zamiast cichutkiego charakterystycznego dla holoprojektorów bzyczenia dało się słyszeć jedynie dudniące o ściany pomieszczenia niespokojne oddechy zgromadzonych w nim ludzi.
Czuł jak z każdą sekundą opuszcza go pewność siebie. Kiedy po raz pierwszy odczytał tajemniczą wiadomość, był niemal pewien, że to jakiś głupi żart albo wyszukana próba przejęcia go przez inną korporację. Z takim właśnie nastawieniem udał się do wskazanego miejsca spotkania.
Jakże mocno zdziwił się, kiedy zamiast korporacyjnego komitetu powitalnego napotkał grupę dziwnie odzianych postaci. Samo miejsce zgromadzenia budziło w nim niewypowiedzianą grozę. Czuł, że wpływy technologii są tutaj ograniczone, a zamiast nich pomieszczenie wypełnia... no właśnie, co?
Coś, co pozwalało przenikać na drugą stronę lustra i manipulować rzeczywistością.
Wzrokiem odszukał Nikitę, swoją przełożoną.
"Powinna gdzieś tu być, o ile przyjęła zaproszenie" - pamiętał, że wśród korespondencji do panny Andrews znalazła się również tajemnicza koperta.
"Jest!" - niemal krzyknął na głos, kiedy rozpoznał w jednej z postaci swoją szefową.
Kobieta również go dostrzegła, a w jej oczach dało się ujrzeć niemałe zaskoczenie. Szybko jednak się zreflektowała, kryjąc zdziwienie pod maską wyćwiczonej pewności siebie. Gdy posłała Neilowi lodowate spojrzenie, mężczyzna spuścił wzrok.
Wkroczył na drugą stronę lustra jako ostatni. Wrodzona czujność i ostrożność oraz zdolność analizowania rzeczywistości nie potrafiła opuścić go nawet w obliczu kontaktu z "nieznanym".
"Czy tak wygląda magia?" - zdumiał się, spoglądając na opuszki palców miękko przepływające przez srebrzystą taflę zwierciadła.
"Umysł ponad materią. Rozum ponad ciałem. Idealna harmonia, pierwotna równowaga" - czuł jak potok absurdalnych myśli zalewa jego rozedrganą świadomość. Nieznane pochłonęło znane. Rozsądek spłatał psikusa. Logika poszła spać.
* * *
Mimo współdzielenia tajemnicy, relacje Neila i Nikity właściwie nie uległy większej zmianie. Na pewno nie w pracy, gdzie sztywna korporacyjna hierarchia wymagała zachowania wszelkich pozorów. Sentymenty należało zostawić przed bramą biurowca, gdyż w żaden sposób nie wpływały na ogólną ocenę produktywności pracowników, trybików w wielkiej, ociężałej machinie.
Neil nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Nikita w pewien sposób się go obawia. Nawet poza pracą czuł od niej wymuszony chłód, sztuczny dystans, na jaki go trzyma. Trudno mu było dotrzeć do źródła tego zachowania, gdyż starał się wywiązywać z obowiązków jak najlepiej i okazywać jej sympatię, kiedy tylko była ku temu sposobność. Prawdopodobnie jednak rzecz tkwiła w naturze panny Andrews, która była kobietą niezwykle ambitną i pracowitą. Do tego atrakcyjną fizycznie, co w pracy zawsze było źródłem plotek i pełnych zawiści historyjek o szybkim awansie jego szefowej. Cóż, niech sobie ludzie gadają, co chcą, Neil znał przełożoną dość dobrze i mógł spokojnie stwierdzić, że duma nie pozwoliłaby jej na zdobywanie prestiżu za pomocą tych i owych ponętnych krągłości.
* * *
"Nie tak. Jeszcze raz."
Zmrużył oczy, poprawił okulary na nosie i spojrzał na otoczenie spod przymkniętych powiek. Blade, migotliwe nici oplatały wszystko wokół, tworząc finezyjny wzór ściśle powiązanych ze sobą skrawków rzeczywistości. Wstęgi perłowego światła wiły się wokół Neila, sprawiając, że czuł się jak pająk siedzący w zastawionej sieci. Gęsto upakowane włókna przeplatały się ze sobą, lecz w żadnym punkcie nie miały prawa się ze sobą zetknąć. Nie, kiedy wkoło panowała równowaga.
Skoncentrował wzrok na jednej z nici. Zwizualizował dyskretny gest widmową dłonią i świetliste włókno nieznacznie się naprężyło. Z transu wybudził go głuchy łoskot. Trzymany niewidzialną dłonią w powietrzu wazon runął na dywan, rozsypując się w drobny mak.
"Blisko. Ale to jeszcze nie to."
* * *
Zjawił się najszybciej jak tylko mógł, właściwie w ostatniej chwili. W myślach przeklinał strajkujących pracowników komunikacji miejskiej. Co go obchodziło, że walczą o lepszy byt? Tak, jak by nowością było, że w życiu trzeba walczyć o swoje. Wielka rzecz.
Na miejscu rozpoznał znajome z akademii twarze. Nie zabrakło również panny Andrews, której udało przybyć szybciej niż podejrzewał. Skinął głową zgromadzonym, wygładził grafitowy garnitur ze stójką i gładkimi pagonami, poprawił okulary na nosie i z zaciekawieniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu.
Pospiesznie dołączył do reszty, wsłuchując się w słowa zakapturzonego mężczyzny. Chyba jednak coś przegapił, bo wpadł w sam środek monologu i niewiele z tego zrozumiał. Powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych, starając się wyczytać z nich jak najwięcej treści.
"Czy ja dobrze zrozumiałem? Zejść do Podmiasta? Że niby jak?" - sam dźwięk tego słowa budził w nim niesmak. W kręgach korporacyjnych opowiadano przeróżne historie o Podmieście i dziejących się w nim potwornych rzeczach. Teraz miał tego doświadczyć na własnej skórze.
"Pięknie" - westchnął, czując jak ślina utyka mu w gardle. Niemal wyprężył się jak struna, by zmusić klejącą kulę strachu do spłynięcia w dół przełyku.
Tymczasem panna Andrews nie wyglądała na szczególnie zestresowaną całym zajściem. To była cecha, którą w niej zawsze podziwiał - chłodne opanowanie i niezłomność. Tak, jeśli kiedykolwiek ma zająć jej miejsce, musi nauczyć się tego w podobnym do niej stopniu.
Gdy zerknęła w jego stronę, utkwił w niej ciemnozielone spojrzenie i zdobył się na blady, kontrolowany uśmiech. Szybko jednak zainteresował się paprochem na lewym rękawie marynarki, w porę unikając zmrożenia jasnoniebieskim wzrokiem.
- To kto prowadzi? - rzucił nieśmiało do zgromadzonych, spoglądając z przerażeniem na wiodącą ku otchłani windę.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Thaler
Nikita Andrews. O Thalerze wiedziała bardzo mało, za to on o niej całkiem sporo. Głównie dlatego, że zajmował się paserstwem między innymi wytworów jej działu i wolał jej tego nie oznajmiać. Poza tym, że traktowała wszystkich z góry nie miała większych wad. Nawet wręcz przeciwnie.
-Musimy kogoś skrócić. Bynajmniej nie o głowę. - mrugnął do niej okiem.
Chwilę potem dołączył do nich również Writhe. Zdolny gość, na którego trzeba uważać. Ale miał jedną słabość - za bardzo kleił się do Nikki.
"To kto prowadzi?"- zapytał, a Thaler zaśmiał się krótko.
-Nie zapomnij zabrać ze sobą pieluch na zmianę. No i czegoś na te przeklęte szczury. - powiedział, ruszając w stronę windy jako pierwszy. Będąc w środku sięgnął pod płaszcz, wyciągając z kabury desert eagle w tygrysie prążki z laserowym celownikiem. Sprawdził stan magazynku. Dziewięć naboi, dziesiąty w lufie. Po chwili wszyscy byli w środku.
-Na pohybel skurwysynom. - mruknął, wciskając odpowiedni przycisk.
***
Do domu wrócił późno, oczywiście pijany. Sąsiedzi z naprzeciwka znów się kłócili.
„W końcu się pozabijają. I dobrze, będzie ciszej.” – pomyślał, z trudem celując kartą do zamka. Drzwi otwarły się wraz z krótkim piskiem potwierdzającym. Ściągnął kurtkę i niedbale rzucił ją na tapczan. Kątem oka zerknął na stół, na którym leżał list z rana.
„Co za ocipiały debil wysyła listy w dzisiejszych czasach?”
Nikita Andrews. O Thalerze wiedziała bardzo mało, za to on o niej całkiem sporo. Głównie dlatego, że zajmował się paserstwem między innymi wytworów jej działu i wolał jej tego nie oznajmiać. Poza tym, że traktowała wszystkich z góry nie miała większych wad. Nawet wręcz przeciwnie.
-Musimy kogoś skrócić. Bynajmniej nie o głowę. - mrugnął do niej okiem.
Chwilę potem dołączył do nich również Writhe. Zdolny gość, na którego trzeba uważać. Ale miał jedną słabość - za bardzo kleił się do Nikki.
"To kto prowadzi?"- zapytał, a Thaler zaśmiał się krótko.
-Nie zapomnij zabrać ze sobą pieluch na zmianę. No i czegoś na te przeklęte szczury. - powiedział, ruszając w stronę windy jako pierwszy. Będąc w środku sięgnął pod płaszcz, wyciągając z kabury desert eagle w tygrysie prążki z laserowym celownikiem. Sprawdził stan magazynku. Dziewięć naboi, dziesiąty w lufie. Po chwili wszyscy byli w środku.
-Na pohybel skurwysynom. - mruknął, wciskając odpowiedni przycisk.
***
Do domu wrócił późno, oczywiście pijany. Sąsiedzi z naprzeciwka znów się kłócili.
„W końcu się pozabijają. I dobrze, będzie ciszej.” – pomyślał, z trudem celując kartą do zamka. Drzwi otwarły się wraz z krótkim piskiem potwierdzającym. Ściągnął kurtkę i niedbale rzucił ją na tapczan. Kątem oka zerknął na stół, na którym leżał list z rana.
„Co za ocipiały debil wysyła listy w dzisiejszych czasach?”
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Piątka magów stała na platformie gdy Thaler wcisnął przycisk. Wielu rzeczy można było się spodziewać tam, na dole. Brudasy, pijaczyny, bandyci oraz frajerzy którzy stracili swoje życia zamieszkiwali kanały Nowego Londynu. Większość z nich żyła tam od kilku pokoleń, a część powierzchnię widywała tylko kilka razy w życiu. Sekundy mijały tak powolnie, że aż można było wyczuć biegnący do przodu czas. Kein spojrzał się nerwowo na pistolet Thalera, ale nic nie powiedział – wiedział że to dla ich bezpieczeństwa. Wkrótce gdy wilgotny zapach wypełnił ich nozdrza, a uszy zatkały się, zaczęli być świadomi dokąd zmierzają...
Kobieta przełknęła ślinę w taki sposób by nikt nawet nie widział ruchu w jej gardle. Gdyby ktoś pytał, odpysknęłaby że chciała odetkać uszy. Teraz to i tak było bez znaczenia, bo gdy winda zjeżdżała coraz niżej dało się wyraźnie słyszeć zagłuszające dudnienie z jakiegoś starego, rozprutego głośnika. Potem coś jak... wycie.
Winda zatrzymała się, a jej drzwi zaraz rozsunęły się z głośnym piskiem. Przed wami wyrosło wielkie pomieszczenie, z którego odchodziło kilka rur. Podłoga była w większości czysta, choć pod ścianami (tam gdzie jaśniały rozpalone kubły, wokół których zgromadzeni byli bezdomni) walały się pokłady błota i innych nieczystości. Przybycie windy z górnego miasta wywołało niemałe poruszenie wśród przebywających wokoło kilku lumpów, paru karków w skórach, oraz drobnego murzyńskiego mężczyzny w podartym garniturze, z równie podartym kapeluszem na głowie. Zdobywając się na odwagę, Neil zrobił pierwsze kilka kroków ku Podmiastu, natychmiast słysząc szepty, zapewne na temat własnej osoby. Niecodziennie widzi się kogoś w garniaku w tym miejscu.
Gdy reszta magów dołączyła do Writhe’a, karłowaty murzyn wyszczerzył resztki zębów i podbiegł do grupy z otwartymi ramionami.
- Witam, witam w naszym pięknym... er, w naszym mieście! – Wypowiedział ceremonialnym tonem czarny. Thaler szybko rzucił wzrokiem w stronę drabów, którzy zdawali się uważnie przypatrywać przybyszom. Tymczasem Kein wystąpił naprzód i spojrzał się na karła.
- Trzeba było jeść szpinak, mały. – Zaśmiał się chłopak, spoglądając po reszcie swoich towarzyszy. Widać tylko on uznał to za śmieszne, więc zaraz jego mina spoważniała.
- Niektórzy rekompensują wysoki wzrost małym rozmiarem patyka, ale dzięki za radę, bibelocie. – Rzucił murzyn, natychmiast po tym odwracając się do Nikity.
- Pani wybaczy mój skromny wygląd, oraz naszą... niezdolność do przyjmowania gości. Staramy się jak możemy. – Tu uchylił swój podarty kapelusz i skłonił głowę, uśmiechając się do swoich butów.
- Na imię mi Jacob. Ale mówcie mi Jay. Jestem majordomusem szefa tego bur... naszego miasta. Tak, prawdziwa szycha. To więc, mówiliście że co was tu sprowadza?
Kobieta przełknęła ślinę w taki sposób by nikt nawet nie widział ruchu w jej gardle. Gdyby ktoś pytał, odpysknęłaby że chciała odetkać uszy. Teraz to i tak było bez znaczenia, bo gdy winda zjeżdżała coraz niżej dało się wyraźnie słyszeć zagłuszające dudnienie z jakiegoś starego, rozprutego głośnika. Potem coś jak... wycie.
Winda zatrzymała się, a jej drzwi zaraz rozsunęły się z głośnym piskiem. Przed wami wyrosło wielkie pomieszczenie, z którego odchodziło kilka rur. Podłoga była w większości czysta, choć pod ścianami (tam gdzie jaśniały rozpalone kubły, wokół których zgromadzeni byli bezdomni) walały się pokłady błota i innych nieczystości. Przybycie windy z górnego miasta wywołało niemałe poruszenie wśród przebywających wokoło kilku lumpów, paru karków w skórach, oraz drobnego murzyńskiego mężczyzny w podartym garniturze, z równie podartym kapeluszem na głowie. Zdobywając się na odwagę, Neil zrobił pierwsze kilka kroków ku Podmiastu, natychmiast słysząc szepty, zapewne na temat własnej osoby. Niecodziennie widzi się kogoś w garniaku w tym miejscu.
Gdy reszta magów dołączyła do Writhe’a, karłowaty murzyn wyszczerzył resztki zębów i podbiegł do grupy z otwartymi ramionami.
- Witam, witam w naszym pięknym... er, w naszym mieście! – Wypowiedział ceremonialnym tonem czarny. Thaler szybko rzucił wzrokiem w stronę drabów, którzy zdawali się uważnie przypatrywać przybyszom. Tymczasem Kein wystąpił naprzód i spojrzał się na karła.
- Trzeba było jeść szpinak, mały. – Zaśmiał się chłopak, spoglądając po reszcie swoich towarzyszy. Widać tylko on uznał to za śmieszne, więc zaraz jego mina spoważniała.
- Niektórzy rekompensują wysoki wzrost małym rozmiarem patyka, ale dzięki za radę, bibelocie. – Rzucił murzyn, natychmiast po tym odwracając się do Nikity.
- Pani wybaczy mój skromny wygląd, oraz naszą... niezdolność do przyjmowania gości. Staramy się jak możemy. – Tu uchylił swój podarty kapelusz i skłonił głowę, uśmiechając się do swoich butów.
- Na imię mi Jacob. Ale mówcie mi Jay. Jestem majordomusem szefa tego bur... naszego miasta. Tak, prawdziwa szycha. To więc, mówiliście że co was tu sprowadza?
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Nikita Moyra Andrews
W końcu coś się zaczęło dziać, czuła, jak adrenalina przyjemnie rozgrzewa jej lodowate dłonie. Serce szybciej zabiło w piersi, uśmiechnęła się lekko. Podmiasto - tylko słyszała o nim, ale nigdy tam nie była. I jak zawsze, jeśli coś złego się działo, winą za to obarczali oczywiście meliny tam mieszkające. Zapowiadało się ciekawie, choć chyba nie wszyscy podzielali jej entuzjazm i podekscytowanie. Ukradkiem zerknęła na, o ton bledszą niż zwykle, skórę Neila i poczuła dziwną satysfakcję.
- Jeśli nie czujesz się na siłach... zostań. Nie będziemy cię tam przecież ciągnąć - powiedziała mrużąc oczy.
- Panie Thaler - od razu zwróciła się do towarzysza ignorując asystenta. - Nigdy tam nie byłam, ale liczę, iż możemy na pana liczyć? Jeśli ma pan jakieś dobre rady dla nas, to byłabym wdzięczna za ich wyjawienie teraz, póki mamy czas...
Mówiła jak zawsze powoli, kulturalnie. Kiedy sytuacja tego nie wymagała, wysławiała się dość cicho, tak by zmusić słuchacza do pełnego skupienia na jej słowach. Thalera w jakiś dziwny sposób nawet lubiła, spodobało się kobiecie jego opanowanie i fakt, że posiadał broń. Zapewne się przyda.
Zjechali na dół, a Neil wyszedł jako pierwszy z windy. Co on chciał udowodnić, zastanawiała się spoglądając leniwie na jego ostrożne kroki. Westchnęła idąc za nim i gdy tylko Murzyn-kurdupel skierował się w ich stronę, złapała rękę Neila w mocny uścisk i zatrzymała. Rzuciła krótkie porozumiewawcze spojrzenie Thalerowi, niech on działa, skoro się na 'tym' lepiej zna.
Po chwili kurdupel odezwał się wprost do niej.
- Pani wybaczy mój skromny wygląd, oraz naszą... niezdolność do przyjmowania gości. Staramy się jak możemy.
Ukłonił jej się, a ona odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy.
W końcu coś się zaczęło dziać, czuła, jak adrenalina przyjemnie rozgrzewa jej lodowate dłonie. Serce szybciej zabiło w piersi, uśmiechnęła się lekko. Podmiasto - tylko słyszała o nim, ale nigdy tam nie była. I jak zawsze, jeśli coś złego się działo, winą za to obarczali oczywiście meliny tam mieszkające. Zapowiadało się ciekawie, choć chyba nie wszyscy podzielali jej entuzjazm i podekscytowanie. Ukradkiem zerknęła na, o ton bledszą niż zwykle, skórę Neila i poczuła dziwną satysfakcję.
- Jeśli nie czujesz się na siłach... zostań. Nie będziemy cię tam przecież ciągnąć - powiedziała mrużąc oczy.
- Panie Thaler - od razu zwróciła się do towarzysza ignorując asystenta. - Nigdy tam nie byłam, ale liczę, iż możemy na pana liczyć? Jeśli ma pan jakieś dobre rady dla nas, to byłabym wdzięczna za ich wyjawienie teraz, póki mamy czas...
Mówiła jak zawsze powoli, kulturalnie. Kiedy sytuacja tego nie wymagała, wysławiała się dość cicho, tak by zmusić słuchacza do pełnego skupienia na jej słowach. Thalera w jakiś dziwny sposób nawet lubiła, spodobało się kobiecie jego opanowanie i fakt, że posiadał broń. Zapewne się przyda.
Zjechali na dół, a Neil wyszedł jako pierwszy z windy. Co on chciał udowodnić, zastanawiała się spoglądając leniwie na jego ostrożne kroki. Westchnęła idąc za nim i gdy tylko Murzyn-kurdupel skierował się w ich stronę, złapała rękę Neila w mocny uścisk i zatrzymała. Rzuciła krótkie porozumiewawcze spojrzenie Thalerowi, niech on działa, skoro się na 'tym' lepiej zna.
Po chwili kurdupel odezwał się wprost do niej.
- Pani wybaczy mój skromny wygląd, oraz naszą... niezdolność do przyjmowania gości. Staramy się jak możemy.
Ukłonił jej się, a ona odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy.
-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Thaler
Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy.
-Dobre rady? - spojrzał zdziwiony na Nikitę. - Trzymaj się blisko mnie laleczko, chyba że ci cnota niemiła. - następnie zwrócił się do reszty - Poza tym lepiej się nie odzywajcie bez mojego pozwolenia. Rozkazy wykonujcie bez chwili zastanowienia. I przyjmijcie za pewnik moją nieomylność. Jeśli dookoła jest ciemno, a twierdzę, że jest południe, to zacznijcie się martwić o Słońce.
Z windy wyszedł jako ostatni, dokładnie przyglądając się drabom. Salamandry. Niestety, Kein zdążył już z nimi zadrzeć.
"Te typy są niebezpieczne. Lokalny gang." - przekazał wszystkim w myślach. - "Young, lepiej stul dziób."
Murzyn zdawał się mu znajomy. Gdy się przedstawił rozwiał wszelkie wątpliwości. Jacob ponoć miał jakieś wpływy w Podziemiu. Prawdopodobnie przyjaciel lub krewny lokalnego bossa. I miał naprawdę niezłe koneksje, inaczej paser już dawno by go rozpracował, gdyż Salamandry zalazły mu za skórę. Sięgnął ręką do kieszeni wyciągając z niej monetę.
-Cześć Jay. - wystąpił przed Keina, odpychając go lekko do tyłu. - Sprowadza nas tu pewna błacha sprawa. Prywatna. Więc chęć opieki doceniamy, lecz nie skorzystamy z niej. - zaczął bawić się monetą, srebrnym talarem. - Gospodarzem tego, jak wspomniałeś, miasta dla moich gości jestem ja.
Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy.
-Dobre rady? - spojrzał zdziwiony na Nikitę. - Trzymaj się blisko mnie laleczko, chyba że ci cnota niemiła. - następnie zwrócił się do reszty - Poza tym lepiej się nie odzywajcie bez mojego pozwolenia. Rozkazy wykonujcie bez chwili zastanowienia. I przyjmijcie za pewnik moją nieomylność. Jeśli dookoła jest ciemno, a twierdzę, że jest południe, to zacznijcie się martwić o Słońce.
Z windy wyszedł jako ostatni, dokładnie przyglądając się drabom. Salamandry. Niestety, Kein zdążył już z nimi zadrzeć.
"Te typy są niebezpieczne. Lokalny gang." - przekazał wszystkim w myślach. - "Young, lepiej stul dziób."
Murzyn zdawał się mu znajomy. Gdy się przedstawił rozwiał wszelkie wątpliwości. Jacob ponoć miał jakieś wpływy w Podziemiu. Prawdopodobnie przyjaciel lub krewny lokalnego bossa. I miał naprawdę niezłe koneksje, inaczej paser już dawno by go rozpracował, gdyż Salamandry zalazły mu za skórę. Sięgnął ręką do kieszeni wyciągając z niej monetę.
-Cześć Jay. - wystąpił przed Keina, odpychając go lekko do tyłu. - Sprowadza nas tu pewna błacha sprawa. Prywatna. Więc chęć opieki doceniamy, lecz nie skorzystamy z niej. - zaczął bawić się monetą, srebrnym talarem. - Gospodarzem tego, jak wspomniałeś, miasta dla moich gości jestem ja.
-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Neil Writhe
P0dróż w głąb ziemi, wprost w paszczę zagrzebanego pod miastem potwora przebiegła zaskakująco spokojnie. Neil starał się nie okazywać po sobie żadnych negatywnych emocji. Badawczo prześlizgiwał wzrokiem po twarzach reszty magów i z satysfakcją stwierdził, że do pewnego stopnia każdy z nich czuje się nieswojo. No, może za wyjątkiem Thalera. Ten cwany typ, jakże obeznany z realiami przestępczego półświatka, czuł się tutaj jak ryba w wodzie.
Wcześniejszą uwagę Nikity puścił mimo ucha. Zaśmiał się tylko nerwowo, z ledwością powstrzymując się od uszczypliwego komentarza.
"Nawet tutaj nie może sobie odpuścić. Trochę się zapomina, poza strukturami firmy żadna hierarchia między nami nie obowiązuje. " - pokiwał w myślach głową, spoglądając na pannę Andrews znad okularów.
Gdy winda zaczęła zwalniać, Neil poczuł jak mimowolnie jego mięśnie zaczynają się kurczyć. Przez grzbiet przemknął mu dreszcz niepokoju. Co ich tu spotka? Jak będzie wyglądało Podmiasto? Te i masa innych pytań kotłowały się w głowie mężczyzny.
"Będzie, co ma być. Z jakiegoś w końcu powodu jesteśmy wybranymi" - starał się uspokoić myśli.
Odruchowo opuścił platformę jako pierwszy, wychodząc naprzeciw obdartemu Murzynowi. Stanął wyprostowany, mierząc czarnoskórego wzrokiem. Mimo że miał na sobie codzienny garnitur przeznaczony do swobodnego przemieszczania się po ulicach i tak czuł się dziwnie niedopasowany do brudnego, zatęchłego otoczenia. Będzie zwracać na siebie uwagę, być może nawet zawiść. Trudno. Mieszkańcy Podmiasta i tak od razu rozpoznają w magach "tych obcych", pochodzących z góry. To tak, jak by do sterylnego biurowca wtargnął byle męt z ulicy: choćby się kłaniał i starał, prężył i wysilał - i tak z daleka da się w nim dostrzec niepasujący element.
Syknął, kiedy Nikita chwyciła go za ramię i spojrzał nerwowo na dłoń kobiety, zaciskającą się na jego ręku. Co ona sobie wyobrażała? Traktować go jak nadpobudliwe dziecko? Niemal warknął ze złości.
I jeszcze ten cwaniak Thaler... Neil nie kwestionował jego obeznania z mniej jaskrawą stroną rzeczywistości, ale człowiekowi chyba pomyliły się filmy.
- To nie pieprzony western, Thaler. Gwiazdę szeryfa możesz sobie w dupę wsadzić - mruknął przez zaciśnięte zęby. - Podążam za tobą, dopóki dostrzegam w tym jakąkolwiek logikę. Ale jak masz zamiar pieprzyć od rzeczy, to staraj się mówić łukiem, żebym nie musiał tych głupot wysłuchiwać.
W głosie Neila nie było wrogości czy uszczypliwości. Ani nawet ostrzeżenia. Przemówił chłodny, racjonalny spokój, wyćwiczone opanowanie. Dlatego gdy Thaler spojrzał na niego z ukosa, Neil tylko się blado uśmiechnął.
Bezgłośnie przysłuchiwał się rozmowie towarzysza z czarnoskórym. Przymknął powieki, poprawił na nosie okulary. Gdy ponownie otworzył oczy, dostrzegł naokoło gęstą sieć widmowych nici. Falowały leniwie na skrzydłach niewidzialnego wiatru, skrzętnie oplatając rzeczywistość. Neil przywołał w myślach holograficzną dłoń i zwizualizował jej wędrówkę pośród świetlistych splotów.
Nie znał specyfiki tego miejsca, jednakże prawa fizyki zapewne działały tu jak wszędzie indziej.
P0dróż w głąb ziemi, wprost w paszczę zagrzebanego pod miastem potwora przebiegła zaskakująco spokojnie. Neil starał się nie okazywać po sobie żadnych negatywnych emocji. Badawczo prześlizgiwał wzrokiem po twarzach reszty magów i z satysfakcją stwierdził, że do pewnego stopnia każdy z nich czuje się nieswojo. No, może za wyjątkiem Thalera. Ten cwany typ, jakże obeznany z realiami przestępczego półświatka, czuł się tutaj jak ryba w wodzie.
Wcześniejszą uwagę Nikity puścił mimo ucha. Zaśmiał się tylko nerwowo, z ledwością powstrzymując się od uszczypliwego komentarza.
"Nawet tutaj nie może sobie odpuścić. Trochę się zapomina, poza strukturami firmy żadna hierarchia między nami nie obowiązuje. " - pokiwał w myślach głową, spoglądając na pannę Andrews znad okularów.
Gdy winda zaczęła zwalniać, Neil poczuł jak mimowolnie jego mięśnie zaczynają się kurczyć. Przez grzbiet przemknął mu dreszcz niepokoju. Co ich tu spotka? Jak będzie wyglądało Podmiasto? Te i masa innych pytań kotłowały się w głowie mężczyzny.
"Będzie, co ma być. Z jakiegoś w końcu powodu jesteśmy wybranymi" - starał się uspokoić myśli.
Odruchowo opuścił platformę jako pierwszy, wychodząc naprzeciw obdartemu Murzynowi. Stanął wyprostowany, mierząc czarnoskórego wzrokiem. Mimo że miał na sobie codzienny garnitur przeznaczony do swobodnego przemieszczania się po ulicach i tak czuł się dziwnie niedopasowany do brudnego, zatęchłego otoczenia. Będzie zwracać na siebie uwagę, być może nawet zawiść. Trudno. Mieszkańcy Podmiasta i tak od razu rozpoznają w magach "tych obcych", pochodzących z góry. To tak, jak by do sterylnego biurowca wtargnął byle męt z ulicy: choćby się kłaniał i starał, prężył i wysilał - i tak z daleka da się w nim dostrzec niepasujący element.
Syknął, kiedy Nikita chwyciła go za ramię i spojrzał nerwowo na dłoń kobiety, zaciskającą się na jego ręku. Co ona sobie wyobrażała? Traktować go jak nadpobudliwe dziecko? Niemal warknął ze złości.
I jeszcze ten cwaniak Thaler... Neil nie kwestionował jego obeznania z mniej jaskrawą stroną rzeczywistości, ale człowiekowi chyba pomyliły się filmy.
- To nie pieprzony western, Thaler. Gwiazdę szeryfa możesz sobie w dupę wsadzić - mruknął przez zaciśnięte zęby. - Podążam za tobą, dopóki dostrzegam w tym jakąkolwiek logikę. Ale jak masz zamiar pieprzyć od rzeczy, to staraj się mówić łukiem, żebym nie musiał tych głupot wysłuchiwać.
W głosie Neila nie było wrogości czy uszczypliwości. Ani nawet ostrzeżenia. Przemówił chłodny, racjonalny spokój, wyćwiczone opanowanie. Dlatego gdy Thaler spojrzał na niego z ukosa, Neil tylko się blado uśmiechnął.
Bezgłośnie przysłuchiwał się rozmowie towarzysza z czarnoskórym. Przymknął powieki, poprawił na nosie okulary. Gdy ponownie otworzył oczy, dostrzegł naokoło gęstą sieć widmowych nici. Falowały leniwie na skrzydłach niewidzialnego wiatru, skrzętnie oplatając rzeczywistość. Neil przywołał w myślach holograficzną dłoń i zwizualizował jej wędrówkę pośród świetlistych splotów.
Nie znał specyfiki tego miejsca, jednakże prawa fizyki zapewne działały tu jak wszędzie indziej.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Autorski] Druga strona lustra
Karzeł zmierzył Thalera wzrokiem, ale się nie odezwał. Po chwili pokręcił głową, i z szerokim uśmiechem na twarzy odrzekł:
- Nie będę was zatrzymywał. Ale każdy potrzebuje przyjaciół, a – bez urazy – nie wyglądacie na takich którzy mają ich w miejscu takie jak to. – Jay spojrzał się na pasera, dając mu do zrozumienia że jego powiązania nie są nic warte dla rywalizującego gangu. Tymczasem Jack spostrzegł jak jeden z drabów w skórach sięga do wewnętrznej kieszeni, a drugi paląc papierosa spogląda się ponurym wzrokiem na podrzucającego pieniążek mężczyznę.
Nikita odruchowo złapała się za tył głowy, mając nadzieję na jakieś wsparcie ze strony Magów Krwi. Lecz brak jakiegokolwiek sygnału potwierdził jej obawy... byli tu sami, i musieli zdać się tylko na samych siebie. Jej oczy powędrowały w kierunku bezdomnych, tłoczących się pod płonącym kubłem. Prześladowało ją wrażenie iż wciąż się jej przyglądali. Złapała nawet wzrok jednego z lumpów... a przynajmniej tak jej się zdawało.
Dudnienie ucichło na chwilę, a w kanałach nastała cisza. Można było się zastanawiać nad liczebnością mieszkańców, oraz tym czy posiadają tu samochody. Myśli te jednak rozwiał powrót jednolitego dudnienia, które do złudzenia przypominało pracę jakiejś zardzewiałej maszynerii. Thaler spojrzał się po raz ostatni na karła, a ten tylko uchylił kapelusza i odszedł, zaraz wyjmując papierosa z kieszeni i podpalając go zapalniczką, która ledwo mieściła mu się w dłoni.
Nadszedł czas na podjęcie jakiegoś konstruktywnego działania, bo rada nie lubiła czekać na wykonanie rozkazów.
- Nie będę was zatrzymywał. Ale każdy potrzebuje przyjaciół, a – bez urazy – nie wyglądacie na takich którzy mają ich w miejscu takie jak to. – Jay spojrzał się na pasera, dając mu do zrozumienia że jego powiązania nie są nic warte dla rywalizującego gangu. Tymczasem Jack spostrzegł jak jeden z drabów w skórach sięga do wewnętrznej kieszeni, a drugi paląc papierosa spogląda się ponurym wzrokiem na podrzucającego pieniążek mężczyznę.
Nikita odruchowo złapała się za tył głowy, mając nadzieję na jakieś wsparcie ze strony Magów Krwi. Lecz brak jakiegokolwiek sygnału potwierdził jej obawy... byli tu sami, i musieli zdać się tylko na samych siebie. Jej oczy powędrowały w kierunku bezdomnych, tłoczących się pod płonącym kubłem. Prześladowało ją wrażenie iż wciąż się jej przyglądali. Złapała nawet wzrok jednego z lumpów... a przynajmniej tak jej się zdawało.
Dudnienie ucichło na chwilę, a w kanałach nastała cisza. Można było się zastanawiać nad liczebnością mieszkańców, oraz tym czy posiadają tu samochody. Myśli te jednak rozwiał powrót jednolitego dudnienia, które do złudzenia przypominało pracę jakiejś zardzewiałej maszynerii. Thaler spojrzał się po raz ostatni na karła, a ten tylko uchylił kapelusza i odszedł, zaraz wyjmując papierosa z kieszeni i podpalając go zapalniczką, która ledwo mieściła mu się w dłoni.
Nadszedł czas na podjęcie jakiegoś konstruktywnego działania, bo rada nie lubiła czekać na wykonanie rozkazów.
Seth
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu! (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!