A każde jest inne.
Raz czaszką a raz nasturcją
Raz biczem a raz
Sandałem i drogą i trawą
....
Umarli nie są świadomi niczego
Król Salomon
Nie ma pracy ani snucia planów , ani poznania ani mądrości
Księga Kaznodziei
gina jego mysli
Psalm 146
Mam nadzieję. Że ta sesja pozwoli wam na dostrzeżenie, że śmierć nie ma jednej twarzy.
Powodzenia
Góra
chmury pękały czarne
coraz czarniejsze
jakby koni frygijskich groźne tabuny
aż grom
przeszył obraz nie dokończony jeszcze
a model spadał
głową w dół
w płótno
i wrósł
w ciepłe jeszcze kontury
nagłego olśnienia
Patrzył na zarys sufitu. Liczył pęknięcia, plamy, rysy. Wszystko układało się w całość. Niezwykle piekną całość. Idealną kompozycję- Jeżeli prawda o tym całym wszechświecie jest gdzieś ukryta, to chyba tylko tutaj, na poszarzałym suficie miejskiego przytułku. Gaston spojrzał na stos papierzysk w kącie. Tego mu nie mogli zabrać... tego bronił całym ciałem. Warczał, gryzł, ale nie pozwolił odebrać sobie kupki zapisanych papierów. Początkowo pisał krwią z przegryzionego palca, ale szybko dali mu kawałek węgla. Tak. Papierów mu nie odbiorą. Tak jak nie odbiorą mu algorytmów wszechistnienia. Zafascynowny powoli zaczął przerysowywać wyryte na suficie wiersze, poematy i wzory świata. Z rozkoszą odkrywał coraz to nowsze sekrety roślin, zwyczaje zwierząt, sens życia, a wszystko układało się w piękną jednorodną całość.
Az chmury pękły czarne
Jak tabun groźny frygijskich rumaków
Z logarytmów sufitu wyłoniła sie twarz "jej". Jak stygmat. Rana krwawiąca gdzieś w mózgu.
Zawsze na kartce pojawiała sie ona.
Zawył jak pies...
***
Lekarz westchnął ponownie. Podał dłoń leżącemu w rogu mężczyźnie. Ten jak zaszczuty wilk obnazył dziąsła i zacharczał. Zupełnie jak zwierze. Spojrzał lekliwie na kartkę na łózku
-Gaston... medycyna nie może odpowiedziec jeszcze na wiele pytań, ale wiem, że to co widzisz w snach, to tylko wyrzut sumienia. Zrozum... nie działałeś świadomie. Można jeszcze Ciebie...
-Nie rozumiesz-Oczy człowieka zadrżały. Wszyscy obecni zadrżeli
Zupełnie jakby nad pomieszczenirm zbierały sie chmury. Zapowiadające sztorm.
-Nie rozumiesz. To szponiak...-Pokazał dłonią ruch, jakby rozrywał coś na strzępy.
-Szponiak!-Krzyknął, po czym przeszedł do szeptu-szponiak, szponiak, szponiak...
-Między ścianki-Powiedział zmęczony doktor odziany w czarna szatę.
***
Metalowe drzwi. Przed nim i za nim. On w pułapce z metalowych drzwi... podobno uspokajały... Nie mógł kucnąć, obrócić się. Mógł stać. Ciągle stać. Cała noc. Uderzył głowa w blachę przed nim
-AaaaaaaAAAaaaaAAaaaa!
Odpowiedziała cisza
Uderzył w blachę za nim
-AaaaAAAAAaa!
Żadnej odpowiedzi. Mógł tak stać i myśleć. I faktycznie uspokajał się. Na swój sposób.
Blacha przed nim. Blacha za nim. Blacha przed nim...
Krew i ślina kapały na podłogę. W końcu osiągnął to co chciał. Zemdlał...
We snie zobaczył twarz... "jej". I Szponiaka. Z nabitymi na palce kartkami- na każdej z nich jej twarz.
Zaczęło się to niedługo po tym jak tu trafił. Chciał napisać list do rodziny... i z liter ułożyła się jej twarz. Potem każdy centymetr papieru był "nią". Czy pisał, rysował, kopiował... zawsze w efekcie pojawiała się ona. Zajmowała łapczywie biel kartki przypominając mu o "nim". O zemście. Zawsze gryzł potem wargi... co chcieli mu przekazać...
***
-Co o tym sądzisz?
-On jest uposledzony Albercie. Nic nie zrobisz. Niech Pan ma go w swojej opiece...
-Tak. Ale spójrz na to. Najnowszy. Zawsze pisze "Oni wyjdą z nocy". Zawsze rysuje cos innego. I najdziwniejsze, że tego nie widzi. Tuli nocą kartki do siebie, całuje je. Utrzymuje, że zawsze rysuje kobietę
-Pokaż to...Drugi mężczyzna wziął najnowsze dzieło Gastona
![Obrazek](http://img204.imageshack.us/img204/6183/ttttdt6.png)
-Nie przeraż Cię to?
-Współczuje mu. Ale to co najwyżej śmieszy. To jest śmieszne.
-Nie... to straszne-odrzekł drżącym głosem-Jeszcze jeden taki obrazek i posyłam po egzorcystę.
***
Tej nocy wrzucili do Gastona nowego. Przykuli kajdanami ich dlonie. Kiedy meżczyzna otworzyl oczy zawyl z przerażenia. Obok niego siedziało dziecko. Kilkuletnie. Pozbawione twarzy, ciała od pasa w dół... jak cielesny niedokończony maneim- przykuty do niego łańcuchem. Ich dłonie złączone zimnym metalem.
Zaczął wyć. Dopadli i jego... Szponiak go dopadł... oni tu są.
Wył, a cielesny manekin spoczywał jak kawał mięsa obok niego.
Strażnik wszedł do środka.
-Co sie dre!- W dłoni dzierżył drąg. Oni zawsze bili. Zamachnął się, gdy nagle palce manekinu wystrzeliły w podliże jego twarzy. Musnęły ją...
Musnęły...
Mężczyzna zatoczył się. Na jego czole pojawiły się żyłki, twarz stała się czerwona. Przyłożył dóonie do twarzy i zaczął charczeć. Dłoń manekina jakby cos zbierała dookoła czerwojej kuli zawieszonej na trzepoczącej sie jak na wpół martwa ryba szyi. Dłonie manekina zbierały, a manekin drżał. I powoli podnosił się z podoża.
Gaston jęczał. Płakał. Nie pojmował o co tu chodzi.
A potwór unosząc sie nad ziemią wskazał na kartki
-Aksjomat-Mruknał basowym głosem.
-Weź aksjomat. I chodź. Musimy iść.
MNężczyzna spojrzał na otwarte drzwi i klucze przywieszone do pasa strząnika
Basowy głos ponaglał
-Aksjomat... chodź...
Drżenie ciała i...
-Algorytm... chodź... Ma-ri-ja
...i przypływ poteznej siły.
Na imię miał legion. Ich głos niczym trąba. Ich polecenie jak głos czarnego Boga...
************************************************************************************
Patrzy przez okno dzień chory, trupio nabrzękły i siny.
Po korytarzu szpitalnym wolno przechodzą godziny.
Szaro. I cicho. I pusto. Nie ma radości ni smutku.
Chmury się snują po niebie, jak chorzy w ciasnym ogródku.
Palce, jak martwe pająki, nad czymś się trudzą, mozolą.
W szklanym wazonie powiędły kwiaty pachnące karbolem.
Myśli, jak muchy jesienne, łażą, czepiają się sprzętów,
po raz ostatni skrzydłami biją o okna zamknięte.
Ktoś się zaczaił pod drzwiami. Ktoś podsłuchuje i czeka.
Cicho, na palcach podchodzą - śmierć, zakonnica i lekarz
***
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
tylko rób tak żeby nie było dziecka
To nieistniejące niemowlę
jest oczkiem w głowie naszej miłości
kupujemy mu wyprawki w aptekach
i w sklepikach z tytoniem
tudzież pocztówki z perspektywą na góry i jeziora
w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało
ale mimo to
...aaa
płacze nam ciągle i histeryzuje
wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę
o precyzyjnych szczypcach
których dotknięcie nic nie boli
i nie zostawia śladu
wtedy się uspokaja
nie na długo
niestety.
Szedł za nią. A ona się bała.
Juz zdążyła sie dowiedzieć na ich temat wiele... ale wciąż ja przerażali. Wiedziała, że kiedyś i po nia przyjdą.
A teraz jeden z "tych" za nią szedł.
Abigail drżała na całym ciele. Czego chciał? Czemu akurat za nią? Co ma robić, gdzie isć, zwracać na niego uwagę, czy nie?
I do tego wszyscy wyglądali jak... jak jakies gorteskowe wybryki natury. A ten szczególnie. Na początku myślała, że to żebrak. Nogi poskręcane, przykórczone, poruszał się odpychając tułów dłońmi. Potem dopiero zauważyła, że to "ten". Usta zajmowały cała twarz... nie dało się tego opisać.. potęzna zębiata gęba znajdowała sie także na brzuchu. SPojrzał na nią (Jeżeli można to tak nazwać) i zaczął się ruszać.
Początkowo omineła go. Zawsze mijała ich. Jak psy. Groźne. Nie chciała prowokować...
Wystraszyła się poządnie kiedy po kilku minutach zorientowała się, że on wciąż za nia jest... pełzał za nią... od godziny kluczyła.. a on pełzał...
Drżała na całym ciele. To jej kolej? W jaki sposób? Co on odzwierciedlał? Czy to będzie bolało?
***
Podszedł. Nawet nie wiedziała kiedy. Po prostu znikł a potem pojawił sie przed nią.
Jak wielk szkaradny pająk. Stojąc na nieskończonej liczbie rąk... z tyłu zwisały mu pokurczone nogi, z otworów gębowych kapała ślina.
"Panie mój jedyny
jeżeli istniejesz pozwól mi zemdleć
a jezeli taka twa wola
niech to odbędzie sie szybko i bezboleśnie"
To co potem przeżyła było spełnieniem najgorszych koszmarów.
Jedna z rąk wystrzeliła w kierunku jej łona, inne oplotły jak pajęczyna jej tułów. Poczuła rozkoszne ciepło i to było najstraszniejsze. Ta fizyczna rozkosz. Potem coś... cos w jej brzuchu zaczęło rosnąć... szybko, błyskawicznie. Chciała wymiotować.
Nie minęła sekunda, kiedy w dłoni pajęczaka złożonego z korpusu i rąk widniało dziecko. niemowle.
Stwór dotknął jego rączek i nożek po czym ponownie, jak szpilkę w materiał włożył w głąb dziewczyny.
***
-Ludzie! Ona ma atak!
Tłum zebrał się wokół drżącej na ziemi dziewczyny. Kapłan przebił się przez tłum. Ona juz leżała jak zerwana struna... Otworzyla oczy
-Dziecko... nie ci nie jest? Dziecko...
Spojrzała na niego zamglonymi oczyma.
W jej głowie męski głos powiedział
"Chcesz wiedzieć? Pójdź za mną. Opóść bramy miasta i udaj się wgłąb świata. W sam jego środek.
Jak pan, przez ukrzyzowanie, grób i piekło. Po prawicę ojca.
Znajdź cel
Abigaaaaaail"
************************************************************************
Siedzę w kałuży krwi
to jest moja krew mówię
ale wcale nie jestem tego pewny
W takim razie krew
moich zwierząt
psa miłego
i innego psa mojego
krew mojej fauny spokojnej.
Maczam palec w tej cieczy
ciemniejącej gęstniejącej
i wypisuję na ścianie
paradoks:
pierwszy lepszy trup jest lepszy
od żywego byle martwy
Przyglądam się długo dziełu
każdemu słowu
każdej literze z osobna
nagle zauważam
że ściana jest czysta
biała
Pełna symbioza. Smierć miała co chciała, on pieniądzem studenci czaszki i serca. I nikt przy tym nie cierpiał.
Tak. To było chore, ale z czasem polubił te pokraczne monstra. Przerażały go, trzymał się z daleka, ale zawsze ich widok kojarzył mu sie z ciepłą zupą.
One jakby go rozumiały. Raz jedno, wracając skądś, wskazało dłonią miejsce trupa.
I to uświadomiło chłopaka- one myslały. I rozumiały. O wiele więcej niż inni.
Dzisiaj było zimno. Ale Davie wolał zimne poranki. Zawsze wtedy jakby byo ich więcej. I nie przeliczył się. W tym mieście śmierciaki pojawiały sie co kilka chwil. Czasami trzeba było iśc za nimi kilka mil, czasami dwa metry.
Przed nim zmaterializowała sie dziewczynka. Nie miała powiek, żęs, brwi. Z jej nagiego ciała na wysokości posladków wyrastał majestatyczny ogon. Długi, owłosiony, puszysty. Jak u kota. Pobiega śmiejąc się, a on pobiegł za nią. Zatrzymała się na środku rynku i okręciła sie na nodze.
Davie nie rozumiał. Dotychczas widział jak wbijali palce w ciało, zjadali twarze i inne ochydne rzeczy. Wokół małej zbierała sie zielonkawa poświata- zupełnie taka jaką spozywali tamci. Ale nikt nie umierał. Do nikogo nie podeszła.
A on potrzebował skóry.
I tak stał na rynku. Inni obijali sie o niego, a on szukał ciała.
I nagle zrozumiał. Stary pies przywiązany gd płotu leżał martwy. Sztywne ciało kota spadło z dachu a 2 wróbelki odbiły się od podłoża.
-Wy jecie tez zwierzątka?-zdziwił się.
Dziewczynka patrzyła na niego wielkimi oczyma, uśmiechnęła sie i kiwnęła głową.
To co sie potem stało trwało sekundę. Moze nawet nie. Mężczyzna z blizna na twarzy podszedł do małej, i zamiast ja ominąc jak inni zgrabnym ruchem chwycił ją za twarz i pociął rzeźnickim nozem gardło. Nie zatrzymał się, nie zmienił wyrazu twarzy. Nawet na nia nie spojrzał.
Dla przechodnia po prostu bawił się ostrzem.
A dziewczynka?
Dziewczynka...
Żarzący się słup dymu i płomienia, jasny jak dziesięć tysięcy słońc, wzniósł się w całej swej wspaniałości...
gigantyczny wysłannik śmierci, który w popiół obrócił wszelki lud Vrishni i Andhaka... Ciała były tak spalone, że nie dawały się rozpoznać, włosy i paznokcie odpadły, gliniane naczynia rozpadły się bez żadnej widocznej przyczyny, a pióra ptaków stały się białe. W ciągu jednej godziny wszystkie potrawy stały się niejadalne...
Chłopak zamknał oczy. Miliony mysli, wspomnień, światło i dźwięki, zagłada i ocalenie...
A potem wszystko wróciło do normy.
Davie widział jak oni zabijali. I pierwszy raz widział jak ich zabito.
Mężczyzna spojrzał w jego oczy i zobaczył. Objał go jak synka i uderzył dyskretnie trzonkiem noża w potylicę
-Porozmawiamy, chłopaczku...
I nastała ciemność. A z niej wyłonił się znak
![Obrazek](http://sklep.tarotnet.pl/obrazki/dwuglowy_waz1.jpg)
Pod wiekowym drzewem. Skrępowany. Jęknął. Zaczął się szarpać. Więzy splatane na szybko powoli puszczały. Tylko co to dawało... ten, który przy nim siedział był dwukrotnie wyższy. I miał wyciągnięty nóż.
-Cicho. Właśnie myślę co z toba zrobić. Widzisz, prawda?
W dłoni trzymał kilka płonących włosów. Płonęly, ale sie nie spalały, nie grzały.
-A to po zapłatę-uśmiechnął się obrzydliwie. Zamknął pokryte bielmem oko.
-Tak... stąd biore pieniądze. A twoje oczy mi sie przydadzą
Co miał na mysli?
Davie widział siedzącego na drzewie kruka.
Z trzema skrzydlami. Tamten chyba nie zwrócił na to uwagi.
A pojawienie sie śmierciaków przy nich oznaczało jedno... kims się pożywią...
[/color]
*************************************************************************
Kiedy ktoś zapyta, jak ja się czuję ?
Grzecznie mu odpowiadam, że dobrze, dziękuję!
To, że mam artretyzm, to jeszcze nie wszystko,
Astma, serce mi dokucza i mówię z zadyszką ,
Puls słaby, krew mesja w cholesterol bogata,
Lecz dobrze się czuję, jak na moje lata.
Agnes szwędała się ulicami Paryża. Chciaa przed śmiercią zrobic wszystko, o czym marzyła. Zjeść ulubione potrawy, napic sie dobrego wina... wzieła wszystike oszczędności, by wykorzystac chwilę.
Ile jej dawał lekarz... Słyszała doskonale, że jeżeli przeżyje tydzień to zdarzy sie cud. Normalnie powinna już byc martwa.
A bała sie śmierci.
Strasznie się bala. Nie chciała odchodzić- od tych ktorych kochała, od tych, którzy nia pogardzali... każdy nagle stał sie jej bliski.
Zadrżała. Nagle zrobiło sie tak bardzo zimno. Agnes opatuliła się szalem i przyspieszyła.
-Czemu wy nigdy nie chcecie odejść? Czemu?-usłyszała za sobą głos starej zmęczonej kobiety. Obróciła się i przerażona zrobiła kilka kroków w tył.
-I czego się boi?-Zaskrzeczała staruszka.-Przeż to nie boli. Tylko ręka pogmeram w głowie i już.
Agnes trzęsła sie jak osika. Przed sobą miała małą dziewczynkę. Może miała kilka lat? Ale jej glos... brzmiała jak stary, zrzędliwy czlowiek. Jej dłobnie były kościste i pomarszczone, na plecach spoczywał wielki garb. Piękną dziecięcą twarzyczkę i starcze ciało okalała szara tunika z kapturem.
-Sie gapi jak dzieciak na cukierek. Stoi spokojnie, to bedzie po krzyku. Godna jestem a ty tylko mnie irytujesz.
Znowu kilka kroków do tyłu. Dłoń szybko zbliżyła się do czaoła dziewczyny ale...
Chwała najsampierw tobie
Trawo przychylna każdemu
Kraino na dół od Edenu
Gloria! Gloria!
Chwała tobie, słońce
Odyńcu ty samotny
Co wstajesz rano z trzęsawisk nocnych
I w górę bieżysz, w niebo sam się wzbijasz
I chmury czarne białym kłem przebijasz
I to wszystko bezkrwawo - brawo, brawo
I to wszystko złociście i nikogo nie boli
Gloria! Gloria! In excelsis soli!
Z słońcem pochwalonym teraz pędźmy razem
Na nim, na odyńcu, galopujmy dalej
Chwała tobie, wietrze
Wieczny ty młodziku
Sieroto świata, ulubieńcze losu
Od złego ratuj i kąkoli w zbożu
Łagodnie kołysz tych, co są na morzu
Gloria! Gloria! In excelsis eoli!
... ale...
-Ty. Dziecinko. Ty naprawde chcesz jeszcze pożyć, ke?
Agnes przypomniała sobie wszystko. To co najpiękniejsze. Drzewa, smaki, kolory, ludzi, zapachy, pocałunki, dłonie, twarze, zwierzęta. Wszystko... I chciała jeszcze...
-Więc zjem kogo innego-Zaskrzeczala staruszka z twarza dziecka.
-Ale najpierw-Oczy jej zaiskrzyły-Pokażesz mi piękno
Dloń koścista zadrżała
-Pokażesz mi to, co wy ludzie nazywacie.... "szczęściem"... My tego nie widzimy... jak ono wygląda? Jaki ma kolor? Jak ma zapach? Jak zapach? Jest ciepłe czy zimne?
Zaczęła szybko zbliżać sie ku dziewczynie...
-Pokaz mi szczęście... a uwolnie cie...-rzekła dysząc cieżko.