[D&D] Tolerancja

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich z trudem dotrzymywał kroku tajemnicze kobiecie. Jak widać nie przejmowała się ona ranami jakie Xander odniósł w walce. Nie chcąc pokazać słabości mnich mógł tylko podążać za nią modląc się aby nie padł martwy na ziemię. Kilka razy był już bliski przewrócenia się ale nieugięta wola prowadziła go dalej. Diablę żałowało że ie poznał w końcu imienia kobiety. Próbował czegoś jeszcze się dowiedzieć ale wszelkie próby nawiązania rozmowy kończyły się fiaskiem. W końcu zaprzestał prób po części zdając sobie sprawę z bezcelowości swojego działania, a po części z powodu szybko ubywających sił. Miał nadzieje że do kryjówki już nie daleko , zmuszając się tylko do myślenia o kolejnym kroku.
Mnich z trudem dotrzymywał kroku tajemnicze kobiecie. Jak widać nie przejmowała się ona ranami jakie Xander odniósł w walce. Nie chcąc pokazać słabości mnich mógł tylko podążać za nią modląc się aby nie padł martwy na ziemię. Kilka razy był już bliski przewrócenia się ale nieugięta wola prowadziła go dalej. Diablę żałowało że ie poznał w końcu imienia kobiety. Próbował czegoś jeszcze się dowiedzieć ale wszelkie próby nawiązania rozmowy kończyły się fiaskiem. W końcu zaprzestał prób po części zdając sobie sprawę z bezcelowości swojego działania, a po części z powodu szybko ubywających sił. Miał nadzieje że do kryjówki już nie daleko , zmuszając się tylko do myślenia o kolejnym kroku.

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta i Ekthelion [Proszę potraktować tę część posta jako odpisanie ze strony tej dwójki. Dialog został rozegrany na gg]
Pytanie rzucone krzykiem przez namiestnika ciężko zawisło w powietrzu.Odpowiedzieć postanowił paladyn, który najprawdopodobniej czuł się bardzo pewnie w zaistniałej sytuacji: Ta oto wampirzyca mój panie, zamordowała jednego z naszych żołnierzy... Ten oto człowiek był świadkiem tegoż zdarzenia- wskazał palcem na Ektheliona.
Errer nie mógł uwierzyć w to co słyszał i było to widać na jego twarzy. Natomiast namiestnik zachował kamienną twarz i powiedział dużo bardziej opanowanym głosem: Bardzie powiedz nam co widziałeś. Od początku do końca.
-Zacznę od samiutkiego początku- rozpoczął bez namawiania pół-elf- a zaczęło się od momentu, gdy padł rzekomy namiestnik. Pobiegłem wówczas za paladynem, szukającym naszej towarzyszki. Nagle zobaczyliśmy ja sparaliżowana i odarta z sukni. Przybyliśmy w sama porę, minutę później, a zostałaby zbałamucona przez jednego z żołnierzy. Na nasz widok ten się podniósł, i zaatakował nas. Wówczas zaczęliśmy walczyć. W czasie tej walki strącił nogę. Parę minut dzieliło go od śmierci. Wtedy posłaliśmy po Samante, by ta zaspokoiła swój głód, co z każdego punktu widzenia było dobrą decyzją.
Zniesmaczenie malowało się na kwarzy Herberta, który zwrócił się do wampirzycy: Przysłuchiwałem się twojej rozmowie z Hubertem... Twierdziłaś, że nie karmisz się ludzką krwią.
-A myślisz panie ze zgodzilibyście się na poruszanie się z wampirem, który pije krew żywych? Jako wampir nie mogę pić krwi napastnika, którego serce już nie bije. Wydało mi się ze mieszkacie na takich, terenach powinniście wiedzieć, kto to wampiry i do czego jest zdolny- kocio-zielone oczy Samanty przeszyły namiestnika.
Najwidoczniej zaczepne spojrzenie kobiety nie robiły wrażenia na namiestniku, ponieważ jego twarz nadal pozostawała kamienna: Tak to prawda, o czym mówisz, ale z tego co mi wiadomo Afrat jest miejscem, w którym mieszkają wampiry które wyzbyły sie swoich hmm... "przyzwyczajeń". Tak przynajmniej jestem poinformowany- tu wymownie spojrzał na Errera, który z zaczerwieniona twarzą opuścił wzrok.
-Zmasakrowane zwłoki-paladyn po raz kolejny postanowił sie wtrącić- leża przed namiotem panie. Prosiłbym cię o zobaczenia ich, ponieważ jedna rzecz nie daje mi spokoju.
Namiestnik ruszył w ślad za paladynem i rzucił tylko: Pan panie... Bardzie jesteś już wolny możesz wyjść. Errer zostań z wampirzyca.
Samanta spojrzała w stronę Errera, który milczał teraz lekko zaczerwieniony ze wstydu. Kobieta przejechała swoim wzrokiem wychodzące postacie, po czym gwałtownie spojrzała na Errera. Jej mina spoważniała a z siebie wydala tylko jedno słowo, którego nigdy nie używała: Przepraszam... Wiem zawaliłam…
Errer nadal nie zwracał uwagi na Samante. Po chwili ciężkiego milczenia do namiotu wrócił namiestnik jednak bez paladyna. Errer postanowi wreszcie coś, powiedzieć: Co zamierzasz z nią zrobić?
Samanta lekko przechyliła głowę na znak zdziwienia. *Dobrze… jak sobie życzysz panie Errerku* Pomyślała oczekując odpowiedzi namiestnika. Po chwili znowu przemówiła tym razem głosem znanym już Errerowi od dawna
-No właśnie? Co teraz ze mną? Brutal, który chciał zgwałcić nasza niewiastę zginął… Mam rozumieć ze czeka mnie coś w takim samym stylu. -mówiąc to popatrzyła na Errera wymownym spojrzeniem. Wiedziała ze nie przepada za wampirzyca, lecz brak obrony z jego strony sprawił ze złość gotowała się w Kobiecie. On sam jest wilkołakiem… jak by się zamienił w tego zwierzaka to z polowy obecnych nie było by co zbierać. Namiestnik po chwili zastanowienia podszedł do kobiety i przemówił w te słowa: Jesteś wolna, jednak dopilnuje żeby Errer pociągnął cię do odpowiedzialności w Afracie. Nie leżysz przecież w mojej władzy. Jednak nie wyobrażam sobie, żebyś mogła z nami dalej podróżować, wiec natychmiast masz opuścić obóz i udać się do Afratu- wyrzucił z siebie, niechętnie rozpinając kajdany.
-Milutko- odpowiedziała obojętnym głosem.
Po chwili wyszła już wolna z namiotu myśląc nad milionami rzeczy. Powiedział ze ma podróżować nie z nimi, lecz zastanawiała się czy ktoś będzie podróżował z nią, czy obietnice skończą się jak przyjdzie co do czego… Była w zasadzie trochę zła… Najpierw musi iść w głąb pustyni a potem sama musi wracać… Podróż przez te tereny w samotności była bardzo niebezpieczna… Kobieta ruszyła w stronę Rudej i paladyna, bo oni ku jej zdziwieniu stali się jaj bardzo bliscy w ostatnich godzinach. Kobieta dziwiła się ze potrafi odczuwać do nich taka bliskość. Złość do Rudej kompletnie jej przeszła i teraz nawet się o nią martwiła, a jeśli chodzi o Indimara to polubiła go gdyż był pierwszym osobnikiem, który staną w jej obronie w taki szlachetny sposób… Opuszczanie ich było jednym z wielu powodów, dla których nie chciała wracać do miasta w samotności.
Samanta
Wampirzyca wychodząc z namiotu zauważyła, iż będzie miała mały problem ze znalezieniem Indimara i Aranei... "Jakby tu przebić się przez pierścień gapiących się nienawistnie żołnierzy"- kombinowała Samanata. Na domiar złego dwójka paladynów, (w tym ten, który kazał cię zakuć i zaprowadził cię do namiotu Herberta) podeszła do ciebie i jedne jedne z nich powiedział: Tym razem ci się upiekło diabelski pomiocie. Wiedz jednak, iż jeżeli zależałoby to ode mnie, zostałabyś spalona jeszcze dziś, lub zawisłabyś ku uciesze sępów- rzucił ci maniakalne, nienawistne spojrzenie- Jednak namiestnik Herbert w porywie swojego szczodrego serca kazał nam dopilnować jedynie tego, żebyś wyjechała stąd błyskawicznie. Zauważyłaś, że za plecami mężczyzn, stoi twój wielbłąd. Zostałaś delikatnie mówiąc "wsadzona" na jego grzbiet, a mocne pociągnięte uderzenie bata trafiło w zadek twojego wierzchowca. Ruszył w wielkim pędzie, a namiot namiestnika Rozentronu zaczął robić się coraz mniejszy.
Gorim i Ekthelion
Gorim używając swoich dobrze rozbudowanych barków, w końcu przebił się przez nienawistny Samancie tłumek z Rozentornu. Zauważyłeś stojącego przed namiotem barda i podszedłeś do niego. Dosłownie w tej samej chwili z namiotu wyłoniła się wampirzyca i jakby na komendę doskoczyło do niej dwóch paladynów. Niezbyt delikatnie wsadzili ją na wielbłąda, a ta odjechała w pośpiechu. Wpatrując się w oddalającą się sylwetkę Samnty, stwierdziliście iż ktoś szturchnął was od tyłu. Był to Errer: Proszę wam panowie jeźdźcie za nią. Ona wszystko wam wyjaśni. Proszę zróbcie to dla mnie w ramach rekompensaty za popołudniowe pijaństwo- zmusił się do krzywego uśmiechu- No dalej ruszajcie!
Aranea i Indimar
Tłum nadal wrzeszczał. Krasnolud zniknął gdzieś wśród rozwścieczonych żołnierzy złaknionych krwi, co najmniej tak samo mocno, jak każdy wampir. Początkowo słabość zaczęła ustępować, ale tylko po to, by zrobić miejsce na straszny ból brzucha i głowy. Po pewnym czasie zauważyliście, że towarzystwo się rozchodzi i wszyscy jak jeden mąż kładą się spać. Zauważyliście Errera idącego wolnym krokiem w waszą stronę. Nie widzieliście jednak nigdzie wampirzycy, krasnala ani też pół-elfa. Kiedy wasz przyjaciel znalazł się naprawdę blisko zauważyliście ponurość na jego twarzy. Na początku zrelacjonował wam co stało się z pozostałymi, pomstując często na Samancie. Zapytał także o to jak czuje się Ruda i było widać, iż szczerze się martwi, a później powiedział tylko: Wyśpijcie się. Ruszamy skoro świt- zauważywszy, że chcecie jeszcze z nim porozmawiać odpowiedział tylko- Proszę nie teraz... Porozmawiamy w drodze. Dobranoc- po czym odszedł z powrotem w stronę namiotu.
Xander
Nocna wędrówka dłużyła się coraz bardziej, dlatego kiedy kobieta odezwała się i powiedziała, że jesteście już prawie na miejscu, szczerze się ucieszyłeś. Kilkanaście metrów przed tobą zauważyłeś jakieś ruiny oraz dwie postacie wyraźnie na coś czekające. Nieznajoma, zamaskowana kobieta odziana w czerń powiedziała: Poczekaj tu chwilę, po czym ruszyła w stronę tej dwójki. Rozejrzawszy się, spostrzegłeś iż nie towarzyszą wam już gobliny... Musiało umknąć ci, kiedy kobieta poleciła im odejść. Nagle wszystko zrobiło się ciemne. Nie widziałeś absolutnie nic... Po chwili odzyskałeś wzrok. Przed tobą stała dwójka zamaskowanych mężczyzn (kojarząc z gabarytów) trzymających pałki, a za nimi kobieta która cię tu przyprowadziła: Proszę mnichu nie utrudniaj i rzuć broń na piasek- przemówiła spokojnym, nawet uprzejmym głosem- musimy zasłonić ci oczy i skrępować nieco ruchy... Ale na pewno to rozumiesz. Przecież to tylko konieczność.
[Przepraszam wszystkich za to koszmarne opóźnienie]
Pytanie rzucone krzykiem przez namiestnika ciężko zawisło w powietrzu.Odpowiedzieć postanowił paladyn, który najprawdopodobniej czuł się bardzo pewnie w zaistniałej sytuacji: Ta oto wampirzyca mój panie, zamordowała jednego z naszych żołnierzy... Ten oto człowiek był świadkiem tegoż zdarzenia- wskazał palcem na Ektheliona.
Errer nie mógł uwierzyć w to co słyszał i było to widać na jego twarzy. Natomiast namiestnik zachował kamienną twarz i powiedział dużo bardziej opanowanym głosem: Bardzie powiedz nam co widziałeś. Od początku do końca.
-Zacznę od samiutkiego początku- rozpoczął bez namawiania pół-elf- a zaczęło się od momentu, gdy padł rzekomy namiestnik. Pobiegłem wówczas za paladynem, szukającym naszej towarzyszki. Nagle zobaczyliśmy ja sparaliżowana i odarta z sukni. Przybyliśmy w sama porę, minutę później, a zostałaby zbałamucona przez jednego z żołnierzy. Na nasz widok ten się podniósł, i zaatakował nas. Wówczas zaczęliśmy walczyć. W czasie tej walki strącił nogę. Parę minut dzieliło go od śmierci. Wtedy posłaliśmy po Samante, by ta zaspokoiła swój głód, co z każdego punktu widzenia było dobrą decyzją.
Zniesmaczenie malowało się na kwarzy Herberta, który zwrócił się do wampirzycy: Przysłuchiwałem się twojej rozmowie z Hubertem... Twierdziłaś, że nie karmisz się ludzką krwią.
-A myślisz panie ze zgodzilibyście się na poruszanie się z wampirem, który pije krew żywych? Jako wampir nie mogę pić krwi napastnika, którego serce już nie bije. Wydało mi się ze mieszkacie na takich, terenach powinniście wiedzieć, kto to wampiry i do czego jest zdolny- kocio-zielone oczy Samanty przeszyły namiestnika.
Najwidoczniej zaczepne spojrzenie kobiety nie robiły wrażenia na namiestniku, ponieważ jego twarz nadal pozostawała kamienna: Tak to prawda, o czym mówisz, ale z tego co mi wiadomo Afrat jest miejscem, w którym mieszkają wampiry które wyzbyły sie swoich hmm... "przyzwyczajeń". Tak przynajmniej jestem poinformowany- tu wymownie spojrzał na Errera, który z zaczerwieniona twarzą opuścił wzrok.
-Zmasakrowane zwłoki-paladyn po raz kolejny postanowił sie wtrącić- leża przed namiotem panie. Prosiłbym cię o zobaczenia ich, ponieważ jedna rzecz nie daje mi spokoju.
Namiestnik ruszył w ślad za paladynem i rzucił tylko: Pan panie... Bardzie jesteś już wolny możesz wyjść. Errer zostań z wampirzyca.
Samanta spojrzała w stronę Errera, który milczał teraz lekko zaczerwieniony ze wstydu. Kobieta przejechała swoim wzrokiem wychodzące postacie, po czym gwałtownie spojrzała na Errera. Jej mina spoważniała a z siebie wydala tylko jedno słowo, którego nigdy nie używała: Przepraszam... Wiem zawaliłam…
Errer nadal nie zwracał uwagi na Samante. Po chwili ciężkiego milczenia do namiotu wrócił namiestnik jednak bez paladyna. Errer postanowi wreszcie coś, powiedzieć: Co zamierzasz z nią zrobić?
Samanta lekko przechyliła głowę na znak zdziwienia. *Dobrze… jak sobie życzysz panie Errerku* Pomyślała oczekując odpowiedzi namiestnika. Po chwili znowu przemówiła tym razem głosem znanym już Errerowi od dawna
-No właśnie? Co teraz ze mną? Brutal, który chciał zgwałcić nasza niewiastę zginął… Mam rozumieć ze czeka mnie coś w takim samym stylu. -mówiąc to popatrzyła na Errera wymownym spojrzeniem. Wiedziała ze nie przepada za wampirzyca, lecz brak obrony z jego strony sprawił ze złość gotowała się w Kobiecie. On sam jest wilkołakiem… jak by się zamienił w tego zwierzaka to z polowy obecnych nie było by co zbierać. Namiestnik po chwili zastanowienia podszedł do kobiety i przemówił w te słowa: Jesteś wolna, jednak dopilnuje żeby Errer pociągnął cię do odpowiedzialności w Afracie. Nie leżysz przecież w mojej władzy. Jednak nie wyobrażam sobie, żebyś mogła z nami dalej podróżować, wiec natychmiast masz opuścić obóz i udać się do Afratu- wyrzucił z siebie, niechętnie rozpinając kajdany.
-Milutko- odpowiedziała obojętnym głosem.
Po chwili wyszła już wolna z namiotu myśląc nad milionami rzeczy. Powiedział ze ma podróżować nie z nimi, lecz zastanawiała się czy ktoś będzie podróżował z nią, czy obietnice skończą się jak przyjdzie co do czego… Była w zasadzie trochę zła… Najpierw musi iść w głąb pustyni a potem sama musi wracać… Podróż przez te tereny w samotności była bardzo niebezpieczna… Kobieta ruszyła w stronę Rudej i paladyna, bo oni ku jej zdziwieniu stali się jaj bardzo bliscy w ostatnich godzinach. Kobieta dziwiła się ze potrafi odczuwać do nich taka bliskość. Złość do Rudej kompletnie jej przeszła i teraz nawet się o nią martwiła, a jeśli chodzi o Indimara to polubiła go gdyż był pierwszym osobnikiem, który staną w jej obronie w taki szlachetny sposób… Opuszczanie ich było jednym z wielu powodów, dla których nie chciała wracać do miasta w samotności.
Samanta
Wampirzyca wychodząc z namiotu zauważyła, iż będzie miała mały problem ze znalezieniem Indimara i Aranei... "Jakby tu przebić się przez pierścień gapiących się nienawistnie żołnierzy"- kombinowała Samanata. Na domiar złego dwójka paladynów, (w tym ten, który kazał cię zakuć i zaprowadził cię do namiotu Herberta) podeszła do ciebie i jedne jedne z nich powiedział: Tym razem ci się upiekło diabelski pomiocie. Wiedz jednak, iż jeżeli zależałoby to ode mnie, zostałabyś spalona jeszcze dziś, lub zawisłabyś ku uciesze sępów- rzucił ci maniakalne, nienawistne spojrzenie- Jednak namiestnik Herbert w porywie swojego szczodrego serca kazał nam dopilnować jedynie tego, żebyś wyjechała stąd błyskawicznie. Zauważyłaś, że za plecami mężczyzn, stoi twój wielbłąd. Zostałaś delikatnie mówiąc "wsadzona" na jego grzbiet, a mocne pociągnięte uderzenie bata trafiło w zadek twojego wierzchowca. Ruszył w wielkim pędzie, a namiot namiestnika Rozentronu zaczął robić się coraz mniejszy.
Gorim i Ekthelion
Gorim używając swoich dobrze rozbudowanych barków, w końcu przebił się przez nienawistny Samancie tłumek z Rozentornu. Zauważyłeś stojącego przed namiotem barda i podszedłeś do niego. Dosłownie w tej samej chwili z namiotu wyłoniła się wampirzyca i jakby na komendę doskoczyło do niej dwóch paladynów. Niezbyt delikatnie wsadzili ją na wielbłąda, a ta odjechała w pośpiechu. Wpatrując się w oddalającą się sylwetkę Samnty, stwierdziliście iż ktoś szturchnął was od tyłu. Był to Errer: Proszę wam panowie jeźdźcie za nią. Ona wszystko wam wyjaśni. Proszę zróbcie to dla mnie w ramach rekompensaty za popołudniowe pijaństwo- zmusił się do krzywego uśmiechu- No dalej ruszajcie!
Aranea i Indimar
Tłum nadal wrzeszczał. Krasnolud zniknął gdzieś wśród rozwścieczonych żołnierzy złaknionych krwi, co najmniej tak samo mocno, jak każdy wampir. Początkowo słabość zaczęła ustępować, ale tylko po to, by zrobić miejsce na straszny ból brzucha i głowy. Po pewnym czasie zauważyliście, że towarzystwo się rozchodzi i wszyscy jak jeden mąż kładą się spać. Zauważyliście Errera idącego wolnym krokiem w waszą stronę. Nie widzieliście jednak nigdzie wampirzycy, krasnala ani też pół-elfa. Kiedy wasz przyjaciel znalazł się naprawdę blisko zauważyliście ponurość na jego twarzy. Na początku zrelacjonował wam co stało się z pozostałymi, pomstując często na Samancie. Zapytał także o to jak czuje się Ruda i było widać, iż szczerze się martwi, a później powiedział tylko: Wyśpijcie się. Ruszamy skoro świt- zauważywszy, że chcecie jeszcze z nim porozmawiać odpowiedział tylko- Proszę nie teraz... Porozmawiamy w drodze. Dobranoc- po czym odszedł z powrotem w stronę namiotu.
Xander
Nocna wędrówka dłużyła się coraz bardziej, dlatego kiedy kobieta odezwała się i powiedziała, że jesteście już prawie na miejscu, szczerze się ucieszyłeś. Kilkanaście metrów przed tobą zauważyłeś jakieś ruiny oraz dwie postacie wyraźnie na coś czekające. Nieznajoma, zamaskowana kobieta odziana w czerń powiedziała: Poczekaj tu chwilę, po czym ruszyła w stronę tej dwójki. Rozejrzawszy się, spostrzegłeś iż nie towarzyszą wam już gobliny... Musiało umknąć ci, kiedy kobieta poleciła im odejść. Nagle wszystko zrobiło się ciemne. Nie widziałeś absolutnie nic... Po chwili odzyskałeś wzrok. Przed tobą stała dwójka zamaskowanych mężczyzn (kojarząc z gabarytów) trzymających pałki, a za nimi kobieta która cię tu przyprowadziła: Proszę mnichu nie utrudniaj i rzuć broń na piasek- przemówiła spokojnym, nawet uprzejmym głosem- musimy zasłonić ci oczy i skrępować nieco ruchy... Ale na pewno to rozumiesz. Przecież to tylko konieczność.
[Przepraszam wszystkich za to koszmarne opóźnienie]
Mój miecz to moja siła

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
-A wlasnie Errer...ja cie przepraszam za... za to.-Ekthelionowi nie przechodzilo przez gardlo, ze przeprasza go za to ze sie upil jak dzika swinia(jak to powiedzial paladyn), na waznej misji Errera.Wyrzuty przytlumione dniem pelnym wydarzen wybuchly z nowa sila.Spuscil glowe.
-Zawalilem.-Bard poczekal na jego reakcje, po czym pojechal za Samanta, wciaz nieco zasmucony.Nucil cos smetnie pod nosem, watpliwe zeby ktos uslyszal
I znów wychodzisz z piany pijany
Z przybitą do ramion głową
Szukasz gdzieś wyjścia lecz
Wokół ściany zamknięte w krąg
Zamknięte w krąg *
Gdy dojechal, humor mu sie poprawil.Zdaje sie, ze uratowal zycie i Samanty, i Indimara.
-Ja i Gorim bedziemy z toba jechac.Co sie dzialo w namiocie po moim wyjsciu?-Spytal zaciekawiony.Spostrzegl, ze Samanta jest calkiem ladna.Wrocily wyrzuty i zal po instrumencie.Tamte 2 tez byly.
*Dżem-urywek "Jesionow"
-Zawalilem.-Bard poczekal na jego reakcje, po czym pojechal za Samanta, wciaz nieco zasmucony.Nucil cos smetnie pod nosem, watpliwe zeby ktos uslyszal
I znów wychodzisz z piany pijany
Z przybitą do ramion głową
Szukasz gdzieś wyjścia lecz
Wokół ściany zamknięte w krąg
Zamknięte w krąg *
Gdy dojechal, humor mu sie poprawil.Zdaje sie, ze uratowal zycie i Samanty, i Indimara.
-Ja i Gorim bedziemy z toba jechac.Co sie dzialo w namiocie po moim wyjsciu?-Spytal zaciekawiony.Spostrzegl, ze Samanta jest calkiem ladna.Wrocily wyrzuty i zal po instrumencie.Tamte 2 tez byly.
*Dżem-urywek "Jesionow"

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim Siekacz
Skinął głową na prośbę Errera. Był mu to winien. Miał nadzieję, że niedługo uiści wszystkie swoje długi wobec przyjaciela. Lepiej być lichwiarzem, niż dłużnikiem... Pojechał na swoim kucu tuz obok barda, który nucił coś smętnie pod nosem. Musiał mu to wynagrodzić. W końcu to on, wciągnął półelfa do popijawy... Mógł przewidzieć że jako przedstawiciel tej niezbyt odpornej rasy, schleje się raz dwa.
Milczał, gdy wyrównał krok kuca z wielbłądem Samanty. Nie miał jej nic do powiedzenia. W końcu ostatnie słowa wampirzycy były zdecydowanie wrogie... Czekała go niezbyt przyjemna noc... Ach kiedy wreszcie trafi na godną towarzyszkę!
Skinął głową na prośbę Errera. Był mu to winien. Miał nadzieję, że niedługo uiści wszystkie swoje długi wobec przyjaciela. Lepiej być lichwiarzem, niż dłużnikiem... Pojechał na swoim kucu tuz obok barda, który nucił coś smętnie pod nosem. Musiał mu to wynagrodzić. W końcu to on, wciągnął półelfa do popijawy... Mógł przewidzieć że jako przedstawiciel tej niezbyt odpornej rasy, schleje się raz dwa.
Milczał, gdy wyrównał krok kuca z wielbłądem Samanty. Nie miał jej nic do powiedzenia. W końcu ostatnie słowa wampirzycy były zdecydowanie wrogie... Czekała go niezbyt przyjemna noc... Ach kiedy wreszcie trafi na godną towarzyszkę!
For Honor & BIG Money!

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
Indimar siedział chwilę na piasku. To że Aranea trzymała głowę na jego ramieniu, było bardzo przyjemne, ale wolał siedzieć na kocu a nie tym cholernym piasku. Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Wstał, upewnił się, że nie przewróci się po kilku krokach.
-Chyba lepiej będzie spać na posłaniu, przy ognisku i całym sprzęcie.- stwierdził i wziął Rudą na ramiona. Stał przez chwilę, sprawdzając, czy przypadkiem nie zdarzy mu się zasłabnąć. Z dziewczyną na rękach udał się powoli w kierunku miejsca, w którym zostawili swoje rzeczy. Przyszykował posłanie i ułożył na nim wojowniczkę. Swoje posłanie położył obok jej i usiadł.
Indimar siedział chwilę na piasku. To że Aranea trzymała głowę na jego ramieniu, było bardzo przyjemne, ale wolał siedzieć na kocu a nie tym cholernym piasku. Podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Wstał, upewnił się, że nie przewróci się po kilku krokach.
-Chyba lepiej będzie spać na posłaniu, przy ognisku i całym sprzęcie.- stwierdził i wziął Rudą na ramiona. Stał przez chwilę, sprawdzając, czy przypadkiem nie zdarzy mu się zasłabnąć. Z dziewczyną na rękach udał się powoli w kierunku miejsca, w którym zostawili swoje rzeczy. Przyszykował posłanie i ułożył na nim wojowniczkę. Swoje posłanie położył obok jej i usiadł.
A d'yaebl aep arse!

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich już dawno nie czuł takiej radości jak w chwili kiedy zakończenia wędrówki. Próbował sobie przypomnieć kiedy i gdzie zniknęły gobliny ale nie dał rady. *Znowu magia?* przemknęło Xanderowi przez głowę kiedy zrobiło się ciemno ale na szczęście szybko wróciło do normy. Mnich znacząco popatrzył na dwóch stojących przed nim mężczyzn. Teraz na pewno nie miał by z nimi szans, ale gdyby był w pełni sił być może próbował by walki bo to czego nie nawiedziło diablę to więzy. Teraz jednak postanowił spokojnie poddać się całemu procederowi.
-Wybacz ale nie rzucę broni bo jej nie posiadam
Xander wyobraził sobie na chwilę co muszą myśleć ludzie o kimś kto podróżuje bez broni.
-Róbcie swoje
Wyciągnął przed siebie ręce żeby mogli je skrępować, i spokojnie czekał aż uwłaczające jego godności czynności się skończą.
Mnich już dawno nie czuł takiej radości jak w chwili kiedy zakończenia wędrówki. Próbował sobie przypomnieć kiedy i gdzie zniknęły gobliny ale nie dał rady. *Znowu magia?* przemknęło Xanderowi przez głowę kiedy zrobiło się ciemno ale na szczęście szybko wróciło do normy. Mnich znacząco popatrzył na dwóch stojących przed nim mężczyzn. Teraz na pewno nie miał by z nimi szans, ale gdyby był w pełni sił być może próbował by walki bo to czego nie nawiedziło diablę to więzy. Teraz jednak postanowił spokojnie poddać się całemu procederowi.
-Wybacz ale nie rzucę broni bo jej nie posiadam
Xander wyobraził sobie na chwilę co muszą myśleć ludzie o kimś kto podróżuje bez broni.
-Róbcie swoje
Wyciągnął przed siebie ręce żeby mogli je skrępować, i spokojnie czekał aż uwłaczające jego godności czynności się skończą.

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Kobieta ze zdziwieniem popatrzyła na towarzyszy, którzy za nią pojechali. Najpierw zobaczyła grajka, miała do niego neutralne podejście lecz widok krasnala tylko ja zezłościł. *Długa noc* pomyślała słysząc pytanie grajka.
-Errer jest zły, mało mnie już to obchodzi. Namiestnik mnie rozkuł i kazał wyjechać jak najszybciej i teraz jesteście tutaj. Tak mniej więcej to ci wszystko streściłam w dwóch zdaniach. Zobacz jaka jestem zdolna
Powiedział kobieta z ironicznym uśmiechem na twarzy.
-Errer jest zły, mało mnie już to obchodzi. Namiestnik mnie rozkuł i kazał wyjechać jak najszybciej i teraz jesteście tutaj. Tak mniej więcej to ci wszystko streściłam w dwóch zdaniach. Zobacz jaka jestem zdolna
Powiedział kobieta z ironicznym uśmiechem na twarzy.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta, Ekthelion i Gorim
Nocna wędrówka była naprawdę nieprzyjemna. Ściskający kości chłód był nie do wytrzymania. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało. Cisza na pustyni także nie należała do przyjemnych zjawisk. Niosła w sobie coś tajemniczego, niezrozumiałego, mrocznego. Coś... Niebezpiecznego. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało. Celem podróży było miasto Afrat, dom dla dziwadeł potrzebujących drugiej szansy, miasto wyrzutków. Mimo górnolotnych założeń miasta, wcale nie było tam kolorowo. Bieda, przestępczość rozwinięta na wielką skalę oraz oczywisty prymitywizm to tylko niektóre z nieciekawych cech tegoż miasta. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało.
Minęła noc. Jednak krasnolud, pół-elf oraz wampirzyca nie zaznali podczas niej snu, ni odpoczynku. Jechali nieustannie równym tempem i dosięgnęli celu. Słońce zaczęło rzucać pierwsze, rozgrzewające ciała promyki. Przed ich oczami rozpościerał się wspaniały widok. Pradawne mury Afratu stworzone jeszcze przez zamieszkujące te tereny legendarne pustynne krasnoludy. Za potężnymi murami pojawiła się złocista kula słoneczna, rozpoczynająca swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie, nadając miastu jakiegoś niebiańskiego, metafizycznego wyrazu.
Indimar i Aranea
Osłabieni działaniem tajemniczej substancji oraz strasznymi przeżyciami zasnęliście naprawdę szybko. Ranek nastał bardzo boleśnie. Strasznie bolały was głowy, a przypiekające słońce irytowało mimo tego, iż w nocy zdawaliście się prosić o trochę ciepła. Żołnierze Rozentronu uwinęli się bardzo szybko z złożeniem namiotu swego namiestnika i zdawali się być gotowi do dalszej drogi. Errer pojawił się przy was dokładnie w tym momencie, w którym żołnierze Rozentronu ruszyli do przodu niosąc na lektyce Herberta.
[Proszę o rozegranie dialogu ze mną na gg]
Xander
Mimo, iż kobieta była zamaskowana, instynktownie wyczułeś narastające w niej zdziwienie. Najpewniej powodem owego zdziwienia było to, że istotnie zrozumiałeś konieczność mających za chwilę nastąpić wydarzeń: Zwracam honor diablęciemu intelektowi... Wcześniej musiałam się pomylić- skwitowała te słowa parodią dwornego, głębokiego ukłonu. Dwójka drabów z pałkami w dłoniach podeszła bliżej z łańcuchami, którymi skrępowali ci ręce. Następie zasłonili czymś oczy i obwiązali to na twojej głowie. Dzięki twojej decyzji obyło się bez siniaków, krwi i w najgorszym wypadku śmierci- kontynuowała zamaskowana. Poczułeś jak zarówno z prawej, jak i lewej strony ktoś pomaga ci iść. Wędrówka nie trwała długo i poczułeś jak wchodzisz do jakiegoś wilgotnego pomieszczenia.
Ściągnięto ci opaskę dopiero kilka minut później, a to co zobaczyłeś nie było nawet w najmniejszym stopniu przyjemne. Znajdowałeś sie w małym pomieszczeniu, z jednym łóżkiem. Było w nim wilgotno, ciemno i chłodno. Kraty znajdujące się w solidnie wyglądających żelaznych drzwiach wskazywały na to, iż jest to cela. Usłyszałeś głos kobiety, która cię tu przyprowadziła, jednak nie widziałeś jej twarzy... A raczej maski: To kolejna konieczna rzecz... Mam nadzieje, iż zrozumiesz. Osoba z która musisz porozmawiać przed wstąpieniem w nasze szeregi pojawi się tutaj dopiero rano... Naprawdę mi przykro- zabrzmiało to zaskakująco szczerze. Później usłyszałeś już tylko oddalające się, lekkie kroki.
Straciłeś poczucie czasu. Nie miałeś absolutnie żadnej pewności która może być godzina. Niespodziewanie drzwi do twej celi otworzyły się ze zgrzytem. Do celi wszedł przez nie przeraźliwie wysoki mężczyzna. Miał na sobie granatową szatę z wyhaftowanymi nań srebrzystymi gwiazdami. Głęboko naciągnięty kaptur oraz złota maska wykrzywiona w uśmiechu, zasłaniały twarz nadając postaci groteskowy wyraz. Biła od niego aura potęgi: Witaj prosty mnichu- ton jego głosu był najbardziej okrutnym tonem jaki miałeś okazję słyszeć. Zdawało ci się także gdzieś go już słyszałeś.
[Proszę o przeprowadzenie dialogu ze mną na gg]
[Kolejny raz muszę was przeprosić za opóźnienia, jednak za miesiąc mam maturę więc sami rozumiecie]
Nocna wędrówka była naprawdę nieprzyjemna. Ściskający kości chłód był nie do wytrzymania. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało. Cisza na pustyni także nie należała do przyjemnych zjawisk. Niosła w sobie coś tajemniczego, niezrozumiałego, mrocznego. Coś... Niebezpiecznego. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało. Celem podróży było miasto Afrat, dom dla dziwadeł potrzebujących drugiej szansy, miasto wyrzutków. Mimo górnolotnych założeń miasta, wcale nie było tam kolorowo. Bieda, przestępczość rozwinięta na wielką skalę oraz oczywisty prymitywizm to tylko niektóre z nieciekawych cech tegoż miasta. Mimo to trzej jeźdźcy dosiadający wielbłądów pędzili jak najszybciej się dało.
Minęła noc. Jednak krasnolud, pół-elf oraz wampirzyca nie zaznali podczas niej snu, ni odpoczynku. Jechali nieustannie równym tempem i dosięgnęli celu. Słońce zaczęło rzucać pierwsze, rozgrzewające ciała promyki. Przed ich oczami rozpościerał się wspaniały widok. Pradawne mury Afratu stworzone jeszcze przez zamieszkujące te tereny legendarne pustynne krasnoludy. Za potężnymi murami pojawiła się złocista kula słoneczna, rozpoczynająca swą codzienną wędrówkę po nieboskłonie, nadając miastu jakiegoś niebiańskiego, metafizycznego wyrazu.
Indimar i Aranea
Osłabieni działaniem tajemniczej substancji oraz strasznymi przeżyciami zasnęliście naprawdę szybko. Ranek nastał bardzo boleśnie. Strasznie bolały was głowy, a przypiekające słońce irytowało mimo tego, iż w nocy zdawaliście się prosić o trochę ciepła. Żołnierze Rozentronu uwinęli się bardzo szybko z złożeniem namiotu swego namiestnika i zdawali się być gotowi do dalszej drogi. Errer pojawił się przy was dokładnie w tym momencie, w którym żołnierze Rozentronu ruszyli do przodu niosąc na lektyce Herberta.
[Proszę o rozegranie dialogu ze mną na gg]
Xander
Mimo, iż kobieta była zamaskowana, instynktownie wyczułeś narastające w niej zdziwienie. Najpewniej powodem owego zdziwienia było to, że istotnie zrozumiałeś konieczność mających za chwilę nastąpić wydarzeń: Zwracam honor diablęciemu intelektowi... Wcześniej musiałam się pomylić- skwitowała te słowa parodią dwornego, głębokiego ukłonu. Dwójka drabów z pałkami w dłoniach podeszła bliżej z łańcuchami, którymi skrępowali ci ręce. Następie zasłonili czymś oczy i obwiązali to na twojej głowie. Dzięki twojej decyzji obyło się bez siniaków, krwi i w najgorszym wypadku śmierci- kontynuowała zamaskowana. Poczułeś jak zarówno z prawej, jak i lewej strony ktoś pomaga ci iść. Wędrówka nie trwała długo i poczułeś jak wchodzisz do jakiegoś wilgotnego pomieszczenia.
Ściągnięto ci opaskę dopiero kilka minut później, a to co zobaczyłeś nie było nawet w najmniejszym stopniu przyjemne. Znajdowałeś sie w małym pomieszczeniu, z jednym łóżkiem. Było w nim wilgotno, ciemno i chłodno. Kraty znajdujące się w solidnie wyglądających żelaznych drzwiach wskazywały na to, iż jest to cela. Usłyszałeś głos kobiety, która cię tu przyprowadziła, jednak nie widziałeś jej twarzy... A raczej maski: To kolejna konieczna rzecz... Mam nadzieje, iż zrozumiesz. Osoba z która musisz porozmawiać przed wstąpieniem w nasze szeregi pojawi się tutaj dopiero rano... Naprawdę mi przykro- zabrzmiało to zaskakująco szczerze. Później usłyszałeś już tylko oddalające się, lekkie kroki.
Straciłeś poczucie czasu. Nie miałeś absolutnie żadnej pewności która może być godzina. Niespodziewanie drzwi do twej celi otworzyły się ze zgrzytem. Do celi wszedł przez nie przeraźliwie wysoki mężczyzna. Miał na sobie granatową szatę z wyhaftowanymi nań srebrzystymi gwiazdami. Głęboko naciągnięty kaptur oraz złota maska wykrzywiona w uśmiechu, zasłaniały twarz nadając postaci groteskowy wyraz. Biła od niego aura potęgi: Witaj prosty mnichu- ton jego głosu był najbardziej okrutnym tonem jaki miałeś okazję słyszeć. Zdawało ci się także gdzieś go już słyszałeś.
[Proszę o przeprowadzenie dialogu ze mną na gg]
[Kolejny raz muszę was przeprosić za opóźnienia, jednak za miesiąc mam maturę więc sami rozumiecie]
Mój miecz to moja siła

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich spokojnie dał się zaprowadzić do celi. Nie miał nic przeciwko spaniu w takim miejscu, bardzo przypominało ono jego pokój w klasztorze. Kiedy został sam ułożył się na łóżku chcąc wypocząć przed czekającą go rozmową. Wiedział że sprawy przybrały nieprzyjemny obrót. Obawiał się rozmowy z tym kimś a jednocześnie w duchu odczuwał radość. Być może odnalazł swoje miejsce w świecie, a sądząc po tonie kobiety także pokrewna duszę. Xander nie wiedział ile czasu upłynęło kiedy wszedł do środka mężczyzna. Mnich dał by sobie głowę uciąć że był to czarodziej, sądząc po jego ubraniu, a kiedy się odezwał Xander wysnuł przypuszczenia że to on odpowiadał za to podniebne widowisko. *Jeśli to istotnie on jestem w tarapatach*
-witam szanownego nieznajomego,
Odezwał się, miał nadzieję spokojnym głosem.
-Myślisz ze jestem aż tak głupi? Ze aż tak głupia jest "pustynna żmija"?
Tak teraz już nie było wątpliwości mnich był w tarapatach. Nie takiego powitania się spodziewał.
-Gdybym sądził ze jest głupia nie przychodził bym tutaj
Stwierdzenie to miało dać Xanderowi czas na wymyślenie wyjścia z tej sytuacji. Spod złocistej maski dało się słyszeć złowrogi zimny chichot.
-Wiem ze przychodzisz tu od Errera. Powiedzmy ze widziałem cię z nim.
Mnich był przygotowany na takie wiadomości, jednak komplikowały one znacząco jego sytuacje. Teraz żałował że nie wspomniał o tym od razu. *Niech szlag weźmie całe szpiegowanie, czas ratować własną skórę*
-Nigdy nie miałem zamiaru się tego wypierać. Przyjaciel poprosił mnie o przysługę wiec przybyłem. Dopiero na pustyni dowiedziałem się o co dokładnie chodzi.
-I ja mam uwierzyć w taka bajeczkę... chyba naprawdę jesteś jedynie prostym mnichem.
-A co w takim razie według ciebie tu robie
-Według mnie miałeś odszukać nasza siedzibie i sprzedać jej położenie Errerowi
Tym razem mnich się roześmiał. *Więc to koniec gry, sorry Errer, zdaje się że teraz stajemy po dwóch stronach barykady.*
-Myślisz podobnie jak Errer. On tez myślał ze wysyła mnie tutaj na przeszpiegi
Teraz już nie było odwrotu. Sam los, a właściwie mag, zdecydował że „pustynna żmija” zwerbowała kolejnego członka.
-rozwiń to proszę
*Jednak nie potrzebnie mi ufałeś Errer*; myśl ta zabolała trochę mnicha, ale zrobił by wszystko byle tylko przetrwać.
-W całości popieram wasze intencje, jednak Errer myśli ze sprzedam swoje poglądy w zamian za przyjaźń, wiec wysłał mnie tutaj myśląc ze będę dla niego szpiegował. Nie ukrywam ze sam to zaproponowałem, bo nie mogłem znieść jak jeden z nas płaszczy się przed tymi ludzkimi wymoczkami. Chciałem się od nich uwolnić a pomysł ze szpiegowaniem był mi bardzo na rękę.
W tym momencie człowiek wyszedł. Xander zastanawiał się dlaczego dalej go nie wypytuje, ale widocznie uzyskał już wszystkie informacje na jakich mu zależało. Mnichowi pozostawało tylko mieć nadzieje że mu uwierzył.
Mnich spokojnie dał się zaprowadzić do celi. Nie miał nic przeciwko spaniu w takim miejscu, bardzo przypominało ono jego pokój w klasztorze. Kiedy został sam ułożył się na łóżku chcąc wypocząć przed czekającą go rozmową. Wiedział że sprawy przybrały nieprzyjemny obrót. Obawiał się rozmowy z tym kimś a jednocześnie w duchu odczuwał radość. Być może odnalazł swoje miejsce w świecie, a sądząc po tonie kobiety także pokrewna duszę. Xander nie wiedział ile czasu upłynęło kiedy wszedł do środka mężczyzna. Mnich dał by sobie głowę uciąć że był to czarodziej, sądząc po jego ubraniu, a kiedy się odezwał Xander wysnuł przypuszczenia że to on odpowiadał za to podniebne widowisko. *Jeśli to istotnie on jestem w tarapatach*
-witam szanownego nieznajomego,
Odezwał się, miał nadzieję spokojnym głosem.
-Myślisz ze jestem aż tak głupi? Ze aż tak głupia jest "pustynna żmija"?
Tak teraz już nie było wątpliwości mnich był w tarapatach. Nie takiego powitania się spodziewał.
-Gdybym sądził ze jest głupia nie przychodził bym tutaj
Stwierdzenie to miało dać Xanderowi czas na wymyślenie wyjścia z tej sytuacji. Spod złocistej maski dało się słyszeć złowrogi zimny chichot.
-Wiem ze przychodzisz tu od Errera. Powiedzmy ze widziałem cię z nim.
Mnich był przygotowany na takie wiadomości, jednak komplikowały one znacząco jego sytuacje. Teraz żałował że nie wspomniał o tym od razu. *Niech szlag weźmie całe szpiegowanie, czas ratować własną skórę*
-Nigdy nie miałem zamiaru się tego wypierać. Przyjaciel poprosił mnie o przysługę wiec przybyłem. Dopiero na pustyni dowiedziałem się o co dokładnie chodzi.
-I ja mam uwierzyć w taka bajeczkę... chyba naprawdę jesteś jedynie prostym mnichem.
-A co w takim razie według ciebie tu robie
-Według mnie miałeś odszukać nasza siedzibie i sprzedać jej położenie Errerowi
Tym razem mnich się roześmiał. *Więc to koniec gry, sorry Errer, zdaje się że teraz stajemy po dwóch stronach barykady.*
-Myślisz podobnie jak Errer. On tez myślał ze wysyła mnie tutaj na przeszpiegi
Teraz już nie było odwrotu. Sam los, a właściwie mag, zdecydował że „pustynna żmija” zwerbowała kolejnego członka.
-rozwiń to proszę
*Jednak nie potrzebnie mi ufałeś Errer*; myśl ta zabolała trochę mnicha, ale zrobił by wszystko byle tylko przetrwać.
-W całości popieram wasze intencje, jednak Errer myśli ze sprzedam swoje poglądy w zamian za przyjaźń, wiec wysłał mnie tutaj myśląc ze będę dla niego szpiegował. Nie ukrywam ze sam to zaproponowałem, bo nie mogłem znieść jak jeden z nas płaszczy się przed tymi ludzkimi wymoczkami. Chciałem się od nich uwolnić a pomysł ze szpiegowaniem był mi bardzo na rękę.
W tym momencie człowiek wyszedł. Xander zastanawiał się dlaczego dalej go nie wypytuje, ale widocznie uzyskał już wszystkie informacje na jakich mu zależało. Mnichowi pozostawało tylko mieć nadzieje że mu uwierzył.

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta Bloodmoon
Gdy tylko znaleźli się za murami miasta, kobieta zaklęła cos pod nosem. Po chwili zeskoczyła ze swojego wielbłąda i podeszła do grajka i krasnoluda.
-Mam do załatwienia pare spraw... mam nadzieje ze sie nie zgubicie bez przewodnika w tym wspaniałym mieście
Nie czekając nawet na odpowiedz kobieta ruszyła w swoja stronę. Mijając znajome kuźnie, karczmy i targ kobieta szła szybkim krokiem. Nawet w takim mieście wyrzutków czuła pare oczu, które wiedziały ze nie wyzwoliła się z ludzkiego wampiryzmu wlepione prosto w jej sylwetkę. Wiedziała ze musi pójść do burmistrza i zdać mu „raport”, lecz postanowiła najpierw zatrzymać się w innym miejscu. Po paru minutach doszła do starej kamienicy. Otworzyła gwałtownie drzwi wchodząc do dusznego pomieszczenia. Było tam ciemno gdyż okna zasłonięte były czarnymi szmatami i prześcieradłami a jedynym oświetleniem były świece. Po chwili zobaczyła sylwetkę mężczyzny siedzącego na krześle. Potykając się po rozwalane buty i resztę rzeczy porozwalanych po całym pomieszczeniu Samanta skrzywiła się lekko.
Ta część dialogu została przeprowadzona z Errerem
-Nie było mnie zaledwie pare dni… Licz się z tym ze nie mieszkasz tu sam…
*Jak zwykle mile powitanie* pomyślała uśmiechając się lekko pod nosem.
-Czepiasz sie jak zawsze... Lepiej powiedz gdzie się podziewałaś ostatnimi czasu! To nie hotel tylko dom- powiedział z wyrzutem- mogłabyś uprzedzać ze gdzieś wybywasz.
-O, jaki ty zatroskany się zrobiłeś Dragorku. Chyba nie powiesz ze stęskniłeś się za mną.
Kobieta mówiąc to ruszyła do drugiego pomieszczenia skąd wzięła butelkę wina oraz dwa kielichy, po czym napełniła je czerwonym trunkiem. Podając kielich mężczyznę usiadła obok niego chcąc chwile odetchnąć.
- Za długo by opowiadać… Musiałam pozałatwiać pewne sprawy, aby wyjść na prosta. Po za tym poznałam nowych znajomych, zrobiłam się przyjazna i otwarta na nowe znajomości.
W tej chwili jej wzrok powędrował w stronę mężczyzny czekając na jego reakcje. Starała się nie wybuchnąć śmiechem.
-Samanta ty przyjazna i otwarta?- zapytał odbierając kieliszek- Powiedz to głupiemu, a nie mi. Za długo sie znamy- upił nieco wina. Co to za "znajomi"?
-A znajomi tu i tam. Pare krasnoludów, paladynow, pol elfów no i nawet jeden przystojny wilkołak, który jednak jest chyba na mnie okropnie zły, gdyż skonsumowałam jednego z jego kolegów
Mówiąc to zaśmiała się lekko. Rozsiadła się wygodnie na krześle znajdującym się tuz obok niego a jej nogi założyła na jego kolanach. Po chwili skosztowała trochę wina.
-Powinnaś skończyć z piciem ludzkiej krwi. To takie barbarzyńskie- skomentował tekst o zjedzonym koledze.
-Na mnie już pora mój przyjacielu. Będę się musiała wynosić z tej nory i z tego miejsca. Dusze się tu każdym wdechem tego zatrutego powietrza w tym przeklętym mieście.
Mówiła to poważnym głosem.
Usłyszawszy o wyprowadzce mężczyzna zrzucił nogi Samanty ze swoich kolan i stanął na nogi: -Wyjeżdżasz?! Gdzie? Czemu tak nagle? I... I dlaczego ja dowiaduje się o tym dopiero teraz?!
Kobieta popatrzyła się na mężczyznę ze zmieszaną mina. Pociągnęła kolejny łyk wina.
-Słuchaj, dowiadujesz się o tym jako pierwszy i … pewnie jako jedyny gdyż jesteś mi najbliższą osobą w tej zasmrodzonej dziurze! Jesteś mi jak brat i nie pownienes się tak unosić.
Ciągle obserwowała zdenerwowanego wampira.
- Wiesz ze nie mogę tu zostać. Byłam tu z przymusu a teraz jest czas, aby znałeś miejsce gdzie będę mogła się osiedlić na dobre. Gdzie? Nie mam jeszcze pojęcia…
-I co pakujesz sie i znikasz stad?? Z mojego życia?? Gdzie ty chcesz znaleźć miejsce dla siebie, jeżeli nie w mieście wyrzutków, jakim jest przeklęte Afrat??
Kobieta wstała i złapała mężczyznę za oba ramiona.
-Nie wiem gdzie… nie wiem…
Kobieta naprawdę posmutniała słysząc odpowiedz mężczyzny. Nie wiedziała ze znaczy w jego oczach tak wiele.
-Uważam ze to miejsce nie jest odpowiednim miejscem dla ciebie. Ty tez powinieneś się stad wynieść… Nie mięliśmy wyboru tym, kim chcemy być… zostaliśmy stworzeni wampirami… nie mięliśmy nad tym kontroli, lecz wierze ze mamy kontrole nad tym, co zrobimy ze swoim życiem!!
Ciągle trzymała go za ramiona
Mężczyzna nie wiedział, co zrobić. Instynktownie objął ja i pocałował... Po chwili oderwał gwałtownie usta od jej ust i wrzasną: W takim razie pakuj sie i wynos!!- W jego oczach cos zalśniło. Wyszedł z domu zatrzaskując drzwi.
Kobieta stała przez chwile jak zamurowana. Dopiero teraz wszystkie obrazki zaczęły układać się w jej głowie. *On mnie kochał…* pomyślała tylko kiwając lekko głową. Przez kolejne pare minut skończyła cale wino, po czym wstała i zaczęła pąkować tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Gdy tylko znaleźli się za murami miasta, kobieta zaklęła cos pod nosem. Po chwili zeskoczyła ze swojego wielbłąda i podeszła do grajka i krasnoluda.
-Mam do załatwienia pare spraw... mam nadzieje ze sie nie zgubicie bez przewodnika w tym wspaniałym mieście
Nie czekając nawet na odpowiedz kobieta ruszyła w swoja stronę. Mijając znajome kuźnie, karczmy i targ kobieta szła szybkim krokiem. Nawet w takim mieście wyrzutków czuła pare oczu, które wiedziały ze nie wyzwoliła się z ludzkiego wampiryzmu wlepione prosto w jej sylwetkę. Wiedziała ze musi pójść do burmistrza i zdać mu „raport”, lecz postanowiła najpierw zatrzymać się w innym miejscu. Po paru minutach doszła do starej kamienicy. Otworzyła gwałtownie drzwi wchodząc do dusznego pomieszczenia. Było tam ciemno gdyż okna zasłonięte były czarnymi szmatami i prześcieradłami a jedynym oświetleniem były świece. Po chwili zobaczyła sylwetkę mężczyzny siedzącego na krześle. Potykając się po rozwalane buty i resztę rzeczy porozwalanych po całym pomieszczeniu Samanta skrzywiła się lekko.
Ta część dialogu została przeprowadzona z Errerem
-Nie było mnie zaledwie pare dni… Licz się z tym ze nie mieszkasz tu sam…
*Jak zwykle mile powitanie* pomyślała uśmiechając się lekko pod nosem.
-Czepiasz sie jak zawsze... Lepiej powiedz gdzie się podziewałaś ostatnimi czasu! To nie hotel tylko dom- powiedział z wyrzutem- mogłabyś uprzedzać ze gdzieś wybywasz.
-O, jaki ty zatroskany się zrobiłeś Dragorku. Chyba nie powiesz ze stęskniłeś się za mną.
Kobieta mówiąc to ruszyła do drugiego pomieszczenia skąd wzięła butelkę wina oraz dwa kielichy, po czym napełniła je czerwonym trunkiem. Podając kielich mężczyznę usiadła obok niego chcąc chwile odetchnąć.
- Za długo by opowiadać… Musiałam pozałatwiać pewne sprawy, aby wyjść na prosta. Po za tym poznałam nowych znajomych, zrobiłam się przyjazna i otwarta na nowe znajomości.
W tej chwili jej wzrok powędrował w stronę mężczyzny czekając na jego reakcje. Starała się nie wybuchnąć śmiechem.
-Samanta ty przyjazna i otwarta?- zapytał odbierając kieliszek- Powiedz to głupiemu, a nie mi. Za długo sie znamy- upił nieco wina. Co to za "znajomi"?
-A znajomi tu i tam. Pare krasnoludów, paladynow, pol elfów no i nawet jeden przystojny wilkołak, który jednak jest chyba na mnie okropnie zły, gdyż skonsumowałam jednego z jego kolegów
Mówiąc to zaśmiała się lekko. Rozsiadła się wygodnie na krześle znajdującym się tuz obok niego a jej nogi założyła na jego kolanach. Po chwili skosztowała trochę wina.
-Powinnaś skończyć z piciem ludzkiej krwi. To takie barbarzyńskie- skomentował tekst o zjedzonym koledze.
-Na mnie już pora mój przyjacielu. Będę się musiała wynosić z tej nory i z tego miejsca. Dusze się tu każdym wdechem tego zatrutego powietrza w tym przeklętym mieście.
Mówiła to poważnym głosem.
Usłyszawszy o wyprowadzce mężczyzna zrzucił nogi Samanty ze swoich kolan i stanął na nogi: -Wyjeżdżasz?! Gdzie? Czemu tak nagle? I... I dlaczego ja dowiaduje się o tym dopiero teraz?!
Kobieta popatrzyła się na mężczyznę ze zmieszaną mina. Pociągnęła kolejny łyk wina.
-Słuchaj, dowiadujesz się o tym jako pierwszy i … pewnie jako jedyny gdyż jesteś mi najbliższą osobą w tej zasmrodzonej dziurze! Jesteś mi jak brat i nie pownienes się tak unosić.
Ciągle obserwowała zdenerwowanego wampira.
- Wiesz ze nie mogę tu zostać. Byłam tu z przymusu a teraz jest czas, aby znałeś miejsce gdzie będę mogła się osiedlić na dobre. Gdzie? Nie mam jeszcze pojęcia…
-I co pakujesz sie i znikasz stad?? Z mojego życia?? Gdzie ty chcesz znaleźć miejsce dla siebie, jeżeli nie w mieście wyrzutków, jakim jest przeklęte Afrat??
Kobieta wstała i złapała mężczyznę za oba ramiona.
-Nie wiem gdzie… nie wiem…
Kobieta naprawdę posmutniała słysząc odpowiedz mężczyzny. Nie wiedziała ze znaczy w jego oczach tak wiele.
-Uważam ze to miejsce nie jest odpowiednim miejscem dla ciebie. Ty tez powinieneś się stad wynieść… Nie mięliśmy wyboru tym, kim chcemy być… zostaliśmy stworzeni wampirami… nie mięliśmy nad tym kontroli, lecz wierze ze mamy kontrole nad tym, co zrobimy ze swoim życiem!!
Ciągle trzymała go za ramiona
Mężczyzna nie wiedział, co zrobić. Instynktownie objął ja i pocałował... Po chwili oderwał gwałtownie usta od jej ust i wrzasną: W takim razie pakuj sie i wynos!!- W jego oczach cos zalśniło. Wyszedł z domu zatrzaskując drzwi.
Kobieta stała przez chwile jak zamurowana. Dopiero teraz wszystkie obrazki zaczęły układać się w jej głowie. *On mnie kochał…* pomyślała tylko kiwając lekko głową. Przez kolejne pare minut skończyła cale wino, po czym wstała i zaczęła pąkować tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani, Indimar, Errer Avares
A co sobie będziemy żałować...
Ruda spała niespokojnie przez całą noc. Gdy nastał ranek, zauważyła, że znacznie przesunęła się w stronę Indimara. Spojrzała na oblicze paladyna, uśmiechając się nawet słabo. Czekała, aż się obudzi.
Po chwili paladyn otworzył oczy. Patrzył przez chwilę w niebo, rozmyślając nad różnymi rzeczami. Kątem oka spojrzał na Araneę - zobaczył, że już nie śpi. Skierował wzrok w jej stronę. Wygląd rudej pozostawiał dzisiaj wiele do życzenia. Źle się czuła, nie była pomalowana – to wszystko było bardzo widoczne.
- Dzień dobry - mruknęła.
- Och. Dzień dobry- szepnął paladyn, uśmiechając się do niej. - Jak minęła noc?- spytał.
- Niespecjalnie, ale bywało gorzej - odparła, siadając na piasku i rozglądając się. - Reszta już się zbiera do drogi - zakomunikowała.
Indimar podniósł się i podparł łokciami. Rzeczywiście, wszyscy zaczęli się pakować.
- Ruszamy dalej? – upewnił się.
- Na to wygląda - odparła ruda, zwijając już swoje posłanie. Przerwała jednak na moment. - Dziękuję za wczoraj.
- Nie ma za co - powiedział. - Taką mam pracę - stwierdził i znowu się uśmiechnął. - Mam nadzieję, że obejdzie się już bez takich sytuacji - rzekł. Także wziął się za zwijanie posłania.
- Pozwolisz, że przemilczę - odparła ruda.
Chciała, aby wypowiedź zabrzmiała jak żart, jednak nie wyszło. Zbyt mocno to przeżyła.
- Przepraszam – zreflektował się paladyn. – Nie powinienem był tak mówić.
Zrobiło mu się głupio. Przysunął się do niej nieco i wziął w ręce jej dłonie.
- Ze mną nic Ci się nie stanie - szepnął, spoglądając w jej oczy. Wzrok rudej był tak ufny i ciepły, że każdy by zmiękł, gdyby tak na niego spojrzała.
- Dziękuję - szepnęła i przytuliła się do Indimara.
Paladyn poczuł się dziwnie - nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Pierwszy raz ktoś spoza rodziny okazał mu sympatię w taki sposób. Jeszcze raz spojrzał jej w oczy i uniósł dłoń, dotykając jej policzka. W tym momencie ruda stanęła na palcach i delikatnie pocałowała paladyna w usta. Bardzo delikatnie, przy odrobinie nieuwagi nawet by nie poczuł.
- Zaraz ruszamy - mruknęła, jakby trochę zmieszana, wracając do zbierania swojego posłania.
Gdy Indimar poczuł usta Aranei, wydawało mu się, że jest w niebie. Jednak, zasmucił się nieco, gdy ta, zajęła się szybko obowiązkami. Ale to nie było ważne - pocałowała go, a to tłumaczyło mu wszystko. Także wziął się do zbierania swoich rzeczy. Chwilę później podszedł do nich Errer.
- Wiecie już co zaszło wczoraj? - zapytał.
- Zależy, co masz na myśli - odparła ruda, dopinając klamry przy swoim plecaku.
- Co stało się z naszą wampirzycą... O to mi chodzi.
- Wiem tylko, że wróciła do miasta – wyjaśniła Aranea.
- To co my mamy teraz zrobić? - spytał paladyn. - Gdzie teraz jedziemy?
Paladyn skończył pakować swój plecak. Odpiął od niego bukłak i upił solidny łyk, po czym podał go rudej. Dziewczyna zaledwie zwilżyła wargi i oddała go właścicielowi.
- My kontynuujemy naszą misje, która póki co jest śmiechu warta - powiedział Errer ze smutkiem w oczach, poza którymi wszystko wydawało się być w porządku. - Muszę cię ostrzec Indimarze... Wczoraj podczas wyjaśniania całej tej sprawy z Samantą, bard wspomniał o tym jak to wraz z tobą zawołał wampirzycę do dogorywających zwłok. Paladyni z Rozentornu postanowili donieść na ciebie do kapituły paladynów... Możesz mieć kłopoty. Jeden z nich już jest w drodze.
Ruda parsknęła coś i schowała twarz w dłoniach.
- Nie należę do żadnego paladyńskiego zakonu – zauważył Indimar. - Teraz mnie to nie obchodzi. A nasza misja... gdzie mamy teraz się udać?
-Jedziemy z powrotem do Afratu – odparł Errer.
Avares, wiedząc co zaszło, postanowił porozmawiać z Rudą sam na sam.
- Wybacz na chwilę – powiedział w stronę paladyna, odciągając Araneę na bok.
Ruda nie oponowała, odeszła na bok za swoim przyjacielem.
- Wiem co wczoraj zaszło - powiedział Errer ze spuszczona głową. - Nie jestem najlepszą osobą, która potrafiłaby rozmawiać o takich sprawach... Ale wszystko w porządku?
- Wiesz dobrze, że nie - odparła cicho Aranea. - Nie dość, że... no sam wiesz. To jeszcze reszta drużyny ma przeze mnie kłopoty.
-Nie patrz na to w ten sposób... Oni mieli swój rozum robiąc, co zrobili... Usprawiedliwiony ma prawo czuć się jedynie grajek i Indimar... Chociaż pomysł z wyssaniem krwi był dosyć idiotyczny.
Ruda w trakcie rozmowy zaczęła obgryzać paznokcie. Dawno tego nie robiła, jednak nerwy sprawiły, że teraz przestała nad tym panować. Errer, chcąc jakoś pomóc, przytulił do siebie Rudą. Czekał aż się uspokoi. Aranea objęła swojego przyjaciela - tak było jej znacznie lepiej, czuła się bezpieczniejsza.
- Samancie i Indimarowi nic się nie stanie? - zapytała.
- Nie mogę ci tego zapewnić... Mogę jedynie mieć taką nadzieję. Wracamy do Indimara? Wiem, że ci ciężko, ale musimy ruszyć za Rozentronem. - Wskazał oddalające się sylwetki tylnej straży.
Ruda odsunęła się od Errera. Likantrop mógł zauważyć, jak dyskretnie ociera oczy.
- Jedźmy - odparła.
A co sobie będziemy żałować...
Ruda spała niespokojnie przez całą noc. Gdy nastał ranek, zauważyła, że znacznie przesunęła się w stronę Indimara. Spojrzała na oblicze paladyna, uśmiechając się nawet słabo. Czekała, aż się obudzi.
Po chwili paladyn otworzył oczy. Patrzył przez chwilę w niebo, rozmyślając nad różnymi rzeczami. Kątem oka spojrzał na Araneę - zobaczył, że już nie śpi. Skierował wzrok w jej stronę. Wygląd rudej pozostawiał dzisiaj wiele do życzenia. Źle się czuła, nie była pomalowana – to wszystko było bardzo widoczne.
- Dzień dobry - mruknęła.
- Och. Dzień dobry- szepnął paladyn, uśmiechając się do niej. - Jak minęła noc?- spytał.
- Niespecjalnie, ale bywało gorzej - odparła, siadając na piasku i rozglądając się. - Reszta już się zbiera do drogi - zakomunikowała.
Indimar podniósł się i podparł łokciami. Rzeczywiście, wszyscy zaczęli się pakować.
- Ruszamy dalej? – upewnił się.
- Na to wygląda - odparła ruda, zwijając już swoje posłanie. Przerwała jednak na moment. - Dziękuję za wczoraj.
- Nie ma za co - powiedział. - Taką mam pracę - stwierdził i znowu się uśmiechnął. - Mam nadzieję, że obejdzie się już bez takich sytuacji - rzekł. Także wziął się za zwijanie posłania.
- Pozwolisz, że przemilczę - odparła ruda.
Chciała, aby wypowiedź zabrzmiała jak żart, jednak nie wyszło. Zbyt mocno to przeżyła.
- Przepraszam – zreflektował się paladyn. – Nie powinienem był tak mówić.
Zrobiło mu się głupio. Przysunął się do niej nieco i wziął w ręce jej dłonie.
- Ze mną nic Ci się nie stanie - szepnął, spoglądając w jej oczy. Wzrok rudej był tak ufny i ciepły, że każdy by zmiękł, gdyby tak na niego spojrzała.
- Dziękuję - szepnęła i przytuliła się do Indimara.
Paladyn poczuł się dziwnie - nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś takiego. Pierwszy raz ktoś spoza rodziny okazał mu sympatię w taki sposób. Jeszcze raz spojrzał jej w oczy i uniósł dłoń, dotykając jej policzka. W tym momencie ruda stanęła na palcach i delikatnie pocałowała paladyna w usta. Bardzo delikatnie, przy odrobinie nieuwagi nawet by nie poczuł.
- Zaraz ruszamy - mruknęła, jakby trochę zmieszana, wracając do zbierania swojego posłania.
Gdy Indimar poczuł usta Aranei, wydawało mu się, że jest w niebie. Jednak, zasmucił się nieco, gdy ta, zajęła się szybko obowiązkami. Ale to nie było ważne - pocałowała go, a to tłumaczyło mu wszystko. Także wziął się do zbierania swoich rzeczy. Chwilę później podszedł do nich Errer.
- Wiecie już co zaszło wczoraj? - zapytał.
- Zależy, co masz na myśli - odparła ruda, dopinając klamry przy swoim plecaku.
- Co stało się z naszą wampirzycą... O to mi chodzi.
- Wiem tylko, że wróciła do miasta – wyjaśniła Aranea.
- To co my mamy teraz zrobić? - spytał paladyn. - Gdzie teraz jedziemy?
Paladyn skończył pakować swój plecak. Odpiął od niego bukłak i upił solidny łyk, po czym podał go rudej. Dziewczyna zaledwie zwilżyła wargi i oddała go właścicielowi.
- My kontynuujemy naszą misje, która póki co jest śmiechu warta - powiedział Errer ze smutkiem w oczach, poza którymi wszystko wydawało się być w porządku. - Muszę cię ostrzec Indimarze... Wczoraj podczas wyjaśniania całej tej sprawy z Samantą, bard wspomniał o tym jak to wraz z tobą zawołał wampirzycę do dogorywających zwłok. Paladyni z Rozentornu postanowili donieść na ciebie do kapituły paladynów... Możesz mieć kłopoty. Jeden z nich już jest w drodze.
Ruda parsknęła coś i schowała twarz w dłoniach.
- Nie należę do żadnego paladyńskiego zakonu – zauważył Indimar. - Teraz mnie to nie obchodzi. A nasza misja... gdzie mamy teraz się udać?
-Jedziemy z powrotem do Afratu – odparł Errer.
Avares, wiedząc co zaszło, postanowił porozmawiać z Rudą sam na sam.
- Wybacz na chwilę – powiedział w stronę paladyna, odciągając Araneę na bok.
Ruda nie oponowała, odeszła na bok za swoim przyjacielem.
- Wiem co wczoraj zaszło - powiedział Errer ze spuszczona głową. - Nie jestem najlepszą osobą, która potrafiłaby rozmawiać o takich sprawach... Ale wszystko w porządku?
- Wiesz dobrze, że nie - odparła cicho Aranea. - Nie dość, że... no sam wiesz. To jeszcze reszta drużyny ma przeze mnie kłopoty.
-Nie patrz na to w ten sposób... Oni mieli swój rozum robiąc, co zrobili... Usprawiedliwiony ma prawo czuć się jedynie grajek i Indimar... Chociaż pomysł z wyssaniem krwi był dosyć idiotyczny.
Ruda w trakcie rozmowy zaczęła obgryzać paznokcie. Dawno tego nie robiła, jednak nerwy sprawiły, że teraz przestała nad tym panować. Errer, chcąc jakoś pomóc, przytulił do siebie Rudą. Czekał aż się uspokoi. Aranea objęła swojego przyjaciela - tak było jej znacznie lepiej, czuła się bezpieczniejsza.
- Samancie i Indimarowi nic się nie stanie? - zapytała.
- Nie mogę ci tego zapewnić... Mogę jedynie mieć taką nadzieję. Wracamy do Indimara? Wiem, że ci ciężko, ale musimy ruszyć za Rozentronem. - Wskazał oddalające się sylwetki tylnej straży.
Ruda odsunęła się od Errera. Likantrop mógł zauważyć, jak dyskretnie ociera oczy.
- Jedźmy - odparła.

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Bard rozejrzal sie zdezorientowany.Nigdy nie potrafil odnalezc sie w miastach.Gdzie indziej nie bylo duzo lepiej.*Chyba trzeba znalezc jakas knajpe*-pomyslal.Spojrzal na niebo.*Zaraz bedzie tu tak goraco, ze lepiej nie myslec co moze sie stac jak sie gdzies nie wejdzie*
-Wiesz gdzie jest jakas karczma?-spytal Grima.(Jak tak to idzie do niej)
-Wiesz gdzie jest jakas karczma?-spytal Grima.(Jak tak to idzie do niej)

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim i Ekthelion
Grim
Krasnolud podrapał się niepewnie po policzku
- Hmm. No nie bardzo. Ale myslę, że trafie na nos - usmiechnął się.
Ekthelion
Bard spojrzal na Gorima z cieniem usmiechu.Na nos.Tzn. ze wybierze losowa uliczke, i beda szli tak dlugo az trafia na karczme.Nie znal lepszej metody.
-Moj nos mowi mi, ze tam-tutaj pokazal na uliczke najbardziej na lewo od nich-cos jest
Grim
Krasnolud pokręcił głową.
- Nie to miałem na myśli Berry.
Po czym zaczął niuchac swoim wielkim, krasnoludzkim nosem szukając znajomych zapachów potu i alkoholu.
Ekthelion
Bard wybaluszyl oczy i ze zdumieniem spojrzal na krasnala.
-Nie docenialem cie-stwierdzil.Po chwili nieco ochlonal-zobaczymy czy podziala
Poszli jak mowil wojownik.Niestety, nie bylo tam niczego co wygladaloby na karczme.
Bard obdarzyl Gorima spojrzeniem, jakim obdarza sie magika ktoremu nie wyszla sztuczka.
-No coz, jednak twoj nos cie zawiodl.Teraz moja kolej
Po czym udal sie w losowa uliczke
Nie zauwazyli karczmy, jednak los trochę się do nich uśmiechnął... Na ich drodze stanęła para pijaczków w bardzo dobrym humorze. Ta dwójka podtrzymywala trzeciego, ktory najwidoczniej wypil o ciut za duzo.Mezczyzni spiewali jakas zberezna piosenke.
Bard troche sie zaniepokoil, jedna po walce z prawdziwym zolnierzem i orkami pijacy nie byli az tacy straszni.
-jaki mamy plan-zapytal cicho do Gorima
Grim
- Ehm... Może spytajmy ich o drogę? - spytał niepwnie.
Grim
_ Hej wy! - huknał krasnal. - Wiecie może gdzie jest najbliższa karczma?
Ekthelion.
-Witajcie, ludzie szczeslliwi!-Glosno i wesolo powiedzial Ekthelion
-Wiecie moze, gdzie jest najblizsza karczma?
-Ty Zenek słyszysz?- zapytał jeden z pijaków drugiego, jednak ten nie miał chyba zamiaru odpowiadać- Znaczy się... Checie... Czy wy chcecie pić alkohol?
Grim
- Nie- sarknął krasnal - będziemy pili świeżą wodę
- Jasne, że chcemy wypic pożądną wódzię!
Ekthelion
Bard zastanowil sie.Nie wypije dzisiaj wiecej niz 2 kufle.Pewne rzeczy zbyt dobrze pamietal.Nic nie powiedzial.
Pijak
-No to kurwa nie idzcie do karczmy... Oni tam podaja same rozumiesz- czknal sobie glosno- slabiaki... Sam powiedz Zenek- mężczyzna nadal milczał- I Bregon wodę do piwa dolewa... Szmaciarz jednen.
Ekthelion
-Mimo wszystko powiedz, jak trafic do tej karczmy
Grim
- Bo ktoś musi nauczyc tego szmaciarza, jak się robi porządny alkohol - uśmiechnąl sie krasnal
Pijak
-No ten tego... Chyba prosto i w lewo... Jak myślisz Zenek?
Zenek
-Chcecie się napierdalać?!- niemalże krzyknął i wymierzył w was palcem. Jego wzrok był mętny i spoczywał głównie na krasnoludzie.
Grim
Krasnoolud spojrzał znacząco na barda. Nie zamierzał się dzisiaj więcej hmm... "napierdalać" niech lepiej ON uspoki żulka.
Ekthelion
Bard bardzo sie wahal jak to rozegrac.Gdy stwierdzi ze nie, tym bardziej zacheci zula, jak powie ze tak to go wkurzy.Trzeba odpowiedziec cos innego
-Dobry kolego, czemuz mialbys sie z nami, hmm, napierdalac?
-No właśnie Zenek czemu?- zapytał zdziwiony kompan.
-No bo... Nie wiem. Chodźmy z tąd.
Pijacy zaczeli powoli odchodzic.
Grim
- To jak bardzie? Idziemy?
Ekthelion
-No coz, szukajmy dalej
Poszli prosto i w lewo, jak to zalecil pijak.Natkneli się na te sama karczme, w której byli na początku przygody.Weszli
Grim
Krasnolud podrapał się niepewnie po policzku
- Hmm. No nie bardzo. Ale myslę, że trafie na nos - usmiechnął się.
Ekthelion
Bard spojrzal na Gorima z cieniem usmiechu.Na nos.Tzn. ze wybierze losowa uliczke, i beda szli tak dlugo az trafia na karczme.Nie znal lepszej metody.
-Moj nos mowi mi, ze tam-tutaj pokazal na uliczke najbardziej na lewo od nich-cos jest
Grim
Krasnolud pokręcił głową.
- Nie to miałem na myśli Berry.
Po czym zaczął niuchac swoim wielkim, krasnoludzkim nosem szukając znajomych zapachów potu i alkoholu.
Ekthelion
Bard wybaluszyl oczy i ze zdumieniem spojrzal na krasnala.
-Nie docenialem cie-stwierdzil.Po chwili nieco ochlonal-zobaczymy czy podziala
Poszli jak mowil wojownik.Niestety, nie bylo tam niczego co wygladaloby na karczme.
Bard obdarzyl Gorima spojrzeniem, jakim obdarza sie magika ktoremu nie wyszla sztuczka.
-No coz, jednak twoj nos cie zawiodl.Teraz moja kolej
Po czym udal sie w losowa uliczke
Nie zauwazyli karczmy, jednak los trochę się do nich uśmiechnął... Na ich drodze stanęła para pijaczków w bardzo dobrym humorze. Ta dwójka podtrzymywala trzeciego, ktory najwidoczniej wypil o ciut za duzo.Mezczyzni spiewali jakas zberezna piosenke.
Bard troche sie zaniepokoil, jedna po walce z prawdziwym zolnierzem i orkami pijacy nie byli az tacy straszni.
-jaki mamy plan-zapytal cicho do Gorima
Grim
- Ehm... Może spytajmy ich o drogę? - spytał niepwnie.
Grim
_ Hej wy! - huknał krasnal. - Wiecie może gdzie jest najbliższa karczma?
Ekthelion.
-Witajcie, ludzie szczeslliwi!-Glosno i wesolo powiedzial Ekthelion
-Wiecie moze, gdzie jest najblizsza karczma?
-Ty Zenek słyszysz?- zapytał jeden z pijaków drugiego, jednak ten nie miał chyba zamiaru odpowiadać- Znaczy się... Checie... Czy wy chcecie pić alkohol?
Grim
- Nie- sarknął krasnal - będziemy pili świeżą wodę
- Jasne, że chcemy wypic pożądną wódzię!
Ekthelion
Bard zastanowil sie.Nie wypije dzisiaj wiecej niz 2 kufle.Pewne rzeczy zbyt dobrze pamietal.Nic nie powiedzial.
Pijak
-No to kurwa nie idzcie do karczmy... Oni tam podaja same rozumiesz- czknal sobie glosno- slabiaki... Sam powiedz Zenek- mężczyzna nadal milczał- I Bregon wodę do piwa dolewa... Szmaciarz jednen.
Ekthelion
-Mimo wszystko powiedz, jak trafic do tej karczmy
Grim
- Bo ktoś musi nauczyc tego szmaciarza, jak się robi porządny alkohol - uśmiechnąl sie krasnal
Pijak
-No ten tego... Chyba prosto i w lewo... Jak myślisz Zenek?
Zenek
-Chcecie się napierdalać?!- niemalże krzyknął i wymierzył w was palcem. Jego wzrok był mętny i spoczywał głównie na krasnoludzie.
Grim
Krasnoolud spojrzał znacząco na barda. Nie zamierzał się dzisiaj więcej hmm... "napierdalać" niech lepiej ON uspoki żulka.
Ekthelion
Bard bardzo sie wahal jak to rozegrac.Gdy stwierdzi ze nie, tym bardziej zacheci zula, jak powie ze tak to go wkurzy.Trzeba odpowiedziec cos innego
-Dobry kolego, czemuz mialbys sie z nami, hmm, napierdalac?
-No właśnie Zenek czemu?- zapytał zdziwiony kompan.
-No bo... Nie wiem. Chodźmy z tąd.
Pijacy zaczeli powoli odchodzic.
Grim
- To jak bardzie? Idziemy?
Ekthelion
-No coz, szukajmy dalej
Poszli prosto i w lewo, jak to zalecil pijak.Natkneli się na te sama karczme, w której byli na początku przygody.Weszli

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea, Indimar
Ruszyliście. Podróż, jak to podróż już po kilku milach stała się niesamowicie nieznośna. Denerwowało was dosłownie wszystko: Cisza i rozmowy żołnierzy z Rozentronu, niebo i piasek, słońce i chmury... Standardowo najbardziej przeszkadzało wam gorąco na pustyni, które o tej godzinie pełniło funkcje olbrzymiej patelni. Nie mogliście znieść zarówno kołysania wielbłądów, jak i chwilowych postojów. W pewnym momencie podjechał do was "znajomy" paladyn... ten sam, który kazał zakuć Samantę w łańcuchy:
-Witajcie- powiedział bez uśmiechu- Zdaje się, iż wczorajszego dnia nie przedstawiłem się... Ale z całą pewnością w zaistniałej sytuacji wybaczycie mi ten dyshonor. Matias Lemel- skłonił się nisko- głównodowodzący sił zbrojnych zakonu "Gryfiego serca" z Rozentronu.
Zapadła chwila ciszy, która z każdą sekundą stawała się cięższa. Podczas trwania owej ciszy Matias wpatrywał się jakoś dziwnie w Indimara... Trochę jakby chciał go sprowokować do słownej utarczki:
-Oczywiście sprawą, z którą do was podjechałem, nie jest wymiana imion i uprzejmości...
-Przejdź do konkretów Matias- wtrącił się Errer jadący ciągle z wami. Najwidoczniej nie przepadał za rycerzem. -Oczywiście panie. Otóż mój przełożony, Herbert namiestnik królestwa Rozentronu chce pomówić z kobietą, która doznała krzywdy z rąk jego podwładnego. Pozwolisz pani?- zapytał Rudą podając jej rękę by pomóc zejść z wielbłąda w bardzo szelmowski sposób. Robiąc to patrzył z satysfakcją na Indimara. Dalibyście sobie uciąć głowę, iż Errer szepnął właśnie niezbyt kulturalne słowo "palant". Ruda przyjęła pomocną dłoń paladyna i zsiadła z wielbłąda. Kiedy mieli już ruszyć Matias przemówił raz jeszcze:
-Wybaczcie. Errerze- skinął poważnie głową- no i ty paladynie- położył jakiś dziwny nacisk na ostatnie słowo, po czym odeszli.
Samanta
Pogoń za przedmiotami pozostawionymi w różnych miejscach domu wreszcie dobiegł końca. Tego co spakowałaś nie było dużo... Najpotrzebniejsze rzeczy. Dragog nie wrócił do tego czasu i wyglądało na to, że już się nie pojawi. Doszłaś do wniosku, że nie masz jak zabrać się ze swoimi tobołami. Wyglądało na to, że będziesz musiała jeszcze tu wrócić po pozostawione przedmioty.
Gorim i Ekthelion
Spostrzegliście znajomy już szyld: Wielkiego dzika z przedłużonymi nienaturalnie kłami pod którym widniał napis "Pod dzikim kłem". Chociaż sam szyld się nie zmienił, to wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnio, a to przez płaszczyznę w jakiej się znajdował. Jeden z dwóch łańcuchów, na którym wisiało malowidło zerwał się przechylając je. Otworzyliście drzwi i uderzył w was zapach kojarzący się tylko i wyłącznie z karczmami. Nieporównywalna z niczym innym mieszanka potu, chmielu, dymu i kobiecych perfum uderzała w nozdrza z nachalną delikatnością. Kiedy rozejrzeliście się w środku, wiedzieliście iż wczorajszej nocy musiało się tutaj sporo dziać... Niektóre stoliki i krzesła były zdemolowane, a i gdzieniegdzie dało się zauważyć ślady krwi. Olbrzymiego karczmarza, którego zapamiętaliście z pierwszej wizyty nigdzie nie było widać. Za szynkwasem stała za to blondyneczka średniego wzrostu, w spiętymi w warkocze włosami. Nie miała może ładnej figury, była raczej przeciętnej urody, jednak dobrze grała kartą, która obdarzyła ją matka natura: Głęboko wycięta suknia idealnie eksponowała dużych rozmiarów piersi. Zapytała dźwięcznym głosem: Co dla panów?
Xander
Siedząc w ciemności sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Jednak nie miało to żadnego znaczenia dla Xandera, który już dawno stracił poczucie czasu. Podatkowo zaczęło robić się nieprzyjemnie z innego powodu. Diable zaczęło odczuwać dokuczliwe ssanie w żołądku. Był cholernie głodny i cholernie chciało mu się pić. Po czasie, którego nie potrafił określić skrzypienie drzwi, po raz wtóry wyrwało go z letargu. Stanęła w niej jednak kobieta odziana w czerń, z która dotarłeś do kryjówki "Pustynnej żmii". Mimo tego, że nadal miała na sobie ten sam obcisły kombinezon ciemnej barwy, nie miała teraz maski, ni kaptura. Dokładnie zgadałeś oczami jej twarz. Była gładka i dość blada o pięknych długich rysach. Zdziwiło cię to, iż kobieta posiadała długie do pasa, rude, proste włosy sięgające niemal do pasa. Wcześniej musiała mieć je schowane pod kapturem. Z gęstwiny włosów wystawała para uszów, jednak nie zwyczajnych... Były to uszy jakby kocie. Od razu rozpoznałeś w niej tak zwaną "kotkę" przedstawicielkę dziwnej rasy, podobnej do elfiej, jednak posiadającej sporą ilość kocich cech. To tłumaczyło grację z jaką się poruszała:
-Wyłaź. Będę twoją przewodniczką prosty mnichu- uśmiechając się kącikami ust, wydała ci się jeszcze bardziej atrakcyjna.
Ruszyliście. Podróż, jak to podróż już po kilku milach stała się niesamowicie nieznośna. Denerwowało was dosłownie wszystko: Cisza i rozmowy żołnierzy z Rozentronu, niebo i piasek, słońce i chmury... Standardowo najbardziej przeszkadzało wam gorąco na pustyni, które o tej godzinie pełniło funkcje olbrzymiej patelni. Nie mogliście znieść zarówno kołysania wielbłądów, jak i chwilowych postojów. W pewnym momencie podjechał do was "znajomy" paladyn... ten sam, który kazał zakuć Samantę w łańcuchy:
-Witajcie- powiedział bez uśmiechu- Zdaje się, iż wczorajszego dnia nie przedstawiłem się... Ale z całą pewnością w zaistniałej sytuacji wybaczycie mi ten dyshonor. Matias Lemel- skłonił się nisko- głównodowodzący sił zbrojnych zakonu "Gryfiego serca" z Rozentronu.
Zapadła chwila ciszy, która z każdą sekundą stawała się cięższa. Podczas trwania owej ciszy Matias wpatrywał się jakoś dziwnie w Indimara... Trochę jakby chciał go sprowokować do słownej utarczki:
-Oczywiście sprawą, z którą do was podjechałem, nie jest wymiana imion i uprzejmości...
-Przejdź do konkretów Matias- wtrącił się Errer jadący ciągle z wami. Najwidoczniej nie przepadał za rycerzem. -Oczywiście panie. Otóż mój przełożony, Herbert namiestnik królestwa Rozentronu chce pomówić z kobietą, która doznała krzywdy z rąk jego podwładnego. Pozwolisz pani?- zapytał Rudą podając jej rękę by pomóc zejść z wielbłąda w bardzo szelmowski sposób. Robiąc to patrzył z satysfakcją na Indimara. Dalibyście sobie uciąć głowę, iż Errer szepnął właśnie niezbyt kulturalne słowo "palant". Ruda przyjęła pomocną dłoń paladyna i zsiadła z wielbłąda. Kiedy mieli już ruszyć Matias przemówił raz jeszcze:
-Wybaczcie. Errerze- skinął poważnie głową- no i ty paladynie- położył jakiś dziwny nacisk na ostatnie słowo, po czym odeszli.
Samanta
Pogoń za przedmiotami pozostawionymi w różnych miejscach domu wreszcie dobiegł końca. Tego co spakowałaś nie było dużo... Najpotrzebniejsze rzeczy. Dragog nie wrócił do tego czasu i wyglądało na to, że już się nie pojawi. Doszłaś do wniosku, że nie masz jak zabrać się ze swoimi tobołami. Wyglądało na to, że będziesz musiała jeszcze tu wrócić po pozostawione przedmioty.
Gorim i Ekthelion
Spostrzegliście znajomy już szyld: Wielkiego dzika z przedłużonymi nienaturalnie kłami pod którym widniał napis "Pod dzikim kłem". Chociaż sam szyld się nie zmienił, to wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnio, a to przez płaszczyznę w jakiej się znajdował. Jeden z dwóch łańcuchów, na którym wisiało malowidło zerwał się przechylając je. Otworzyliście drzwi i uderzył w was zapach kojarzący się tylko i wyłącznie z karczmami. Nieporównywalna z niczym innym mieszanka potu, chmielu, dymu i kobiecych perfum uderzała w nozdrza z nachalną delikatnością. Kiedy rozejrzeliście się w środku, wiedzieliście iż wczorajszej nocy musiało się tutaj sporo dziać... Niektóre stoliki i krzesła były zdemolowane, a i gdzieniegdzie dało się zauważyć ślady krwi. Olbrzymiego karczmarza, którego zapamiętaliście z pierwszej wizyty nigdzie nie było widać. Za szynkwasem stała za to blondyneczka średniego wzrostu, w spiętymi w warkocze włosami. Nie miała może ładnej figury, była raczej przeciętnej urody, jednak dobrze grała kartą, która obdarzyła ją matka natura: Głęboko wycięta suknia idealnie eksponowała dużych rozmiarów piersi. Zapytała dźwięcznym głosem: Co dla panów?
Xander
Siedząc w ciemności sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Jednak nie miało to żadnego znaczenia dla Xandera, który już dawno stracił poczucie czasu. Podatkowo zaczęło robić się nieprzyjemnie z innego powodu. Diable zaczęło odczuwać dokuczliwe ssanie w żołądku. Był cholernie głodny i cholernie chciało mu się pić. Po czasie, którego nie potrafił określić skrzypienie drzwi, po raz wtóry wyrwało go z letargu. Stanęła w niej jednak kobieta odziana w czerń, z która dotarłeś do kryjówki "Pustynnej żmii". Mimo tego, że nadal miała na sobie ten sam obcisły kombinezon ciemnej barwy, nie miała teraz maski, ni kaptura. Dokładnie zgadałeś oczami jej twarz. Była gładka i dość blada o pięknych długich rysach. Zdziwiło cię to, iż kobieta posiadała długie do pasa, rude, proste włosy sięgające niemal do pasa. Wcześniej musiała mieć je schowane pod kapturem. Z gęstwiny włosów wystawała para uszów, jednak nie zwyczajnych... Były to uszy jakby kocie. Od razu rozpoznałeś w niej tak zwaną "kotkę" przedstawicielkę dziwnej rasy, podobnej do elfiej, jednak posiadającej sporą ilość kocich cech. To tłumaczyło grację z jaką się poruszała:
-Wyłaź. Będę twoją przewodniczką prosty mnichu- uśmiechając się kącikami ust, wydała ci się jeszcze bardziej atrakcyjna.
Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
Dialog rozegrany z Errerem, przez gg
Widząc oddalające się sylwetki Rudej i Matiasa Errer uśmiechnął się nieco i powiedział: Zazdrosny?? Ciekawe czego on od niej chce...
Indy przez dłuższą chwilę, podążał wzrokiem za Rozentrończykiem.
-Orczy pomiot- powiedział i splunął przez ramię. -Zazdrosny? Przecież my nic...- zaczął paladyn, ale Errer zawsze wyciągał od niego takie rzeczy- Może trochę.- stwierdził i spuścił wzrok.
-Indimar... Przecież z twojej twarzy czyta sie jak z księgi poczciwcze- uśmiechał się i uderzył po przyjaciesku w ramię- Zależy ci na niej??
Indimar spojrzał przez ramię, szukając Aranei. Odwrócił się do Errera.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. I chyba jej zależy na mnie.- powiedział, a w swoim głosie czuł coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. -Przynajmniej taką mam nadzieję.- szepnął sam do siebie, jednak na tyle głośno, że Errer to usłyszał.
-Mawiają że nadzieja matką głupich... Ale myślę, że kocha swoje dzieci.
-Oby.- mruknął chłopak. Podniósł głowę i spojrzał w dal na horyzont. -Matias Lemel. Rany, nienawidzę takich sukinkotów jak on.- powiedział, zaciskając przy tym pięści i czując, jak wzbiera w nim nienawiść. -Jaki z niego paladyn? To kawał zimnego drania!
-To bardzo normalne w waszym fachu... Więc nie wiem dlaczego się dziwisz- uśmiech spełzł z jego twarzy.
-Normalne?! Na Heironeusa, on jest nikczemny! Udaje wspaniałego, dobrego paladyna, ale taki nie jest.- oskarżał Lemela. -Czy widziałeś kiedyś, żebym ja się tak zachowywał? Udaje jakiegoś cholernego dżentelmena, ale ja wiem co w nim siedzi.- rzekł, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
*Koncentracja Indy. Oczyść umysł. Pozbądź się złych uczuć*- powtarzał w myślach. Po chwili nieco ochłonął. Otworzył oczy i spojrzał w niebo.
-Spotka go za to kara.
Errer wybuchł śmiechem: Młody jeszcze jesteś i nie wiesz, że skurwysynów nie spotyka kara... No i muszę ci powiedzieć, iż w życiu poznałem więcej paladynów takich jak on, niż podobnych tobie.
Chłopak otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie znalazł słów. Znowu zapatrzył się w horyzont.
-Tak. Masz rację.- przyznał. Uniósł dłoń i dotknął blizny na lewym policzku. Chyba zdążył zapomnieć o tym, że ona się tam znajduje.
Pochylił się nieco i zatrzymał wzrok na urojonym punkcie, gdzieś w przestrzeni pod sobą.
Errer zauważył że w tym momencie paladyn potrzebuje chyba odrobiny samotności i usunął się do tyłu w milczeniu
Dialog rozegrany z Errerem, przez gg
Widząc oddalające się sylwetki Rudej i Matiasa Errer uśmiechnął się nieco i powiedział: Zazdrosny?? Ciekawe czego on od niej chce...
Indy przez dłuższą chwilę, podążał wzrokiem za Rozentrończykiem.
-Orczy pomiot- powiedział i splunął przez ramię. -Zazdrosny? Przecież my nic...- zaczął paladyn, ale Errer zawsze wyciągał od niego takie rzeczy- Może trochę.- stwierdził i spuścił wzrok.
-Indimar... Przecież z twojej twarzy czyta sie jak z księgi poczciwcze- uśmiechał się i uderzył po przyjaciesku w ramię- Zależy ci na niej??
Indimar spojrzał przez ramię, szukając Aranei. Odwrócił się do Errera.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. I chyba jej zależy na mnie.- powiedział, a w swoim głosie czuł coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. -Przynajmniej taką mam nadzieję.- szepnął sam do siebie, jednak na tyle głośno, że Errer to usłyszał.
-Mawiają że nadzieja matką głupich... Ale myślę, że kocha swoje dzieci.
-Oby.- mruknął chłopak. Podniósł głowę i spojrzał w dal na horyzont. -Matias Lemel. Rany, nienawidzę takich sukinkotów jak on.- powiedział, zaciskając przy tym pięści i czując, jak wzbiera w nim nienawiść. -Jaki z niego paladyn? To kawał zimnego drania!
-To bardzo normalne w waszym fachu... Więc nie wiem dlaczego się dziwisz- uśmiech spełzł z jego twarzy.
-Normalne?! Na Heironeusa, on jest nikczemny! Udaje wspaniałego, dobrego paladyna, ale taki nie jest.- oskarżał Lemela. -Czy widziałeś kiedyś, żebym ja się tak zachowywał? Udaje jakiegoś cholernego dżentelmena, ale ja wiem co w nim siedzi.- rzekł, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
*Koncentracja Indy. Oczyść umysł. Pozbądź się złych uczuć*- powtarzał w myślach. Po chwili nieco ochłonął. Otworzył oczy i spojrzał w niebo.
-Spotka go za to kara.
Errer wybuchł śmiechem: Młody jeszcze jesteś i nie wiesz, że skurwysynów nie spotyka kara... No i muszę ci powiedzieć, iż w życiu poznałem więcej paladynów takich jak on, niż podobnych tobie.
Chłopak otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie znalazł słów. Znowu zapatrzył się w horyzont.
-Tak. Masz rację.- przyznał. Uniósł dłoń i dotknął blizny na lewym policzku. Chyba zdążył zapomnieć o tym, że ona się tam znajduje.
Pochylił się nieco i zatrzymał wzrok na urojonym punkcie, gdzieś w przestrzeni pod sobą.
Errer zauważył że w tym momencie paladyn potrzebuje chyba odrobiny samotności i usunął się do tyłu w milczeniu
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta otworzyła, stare skrzypiące drzwi od kamienicy, w której pakowała się od pewnego czasu. Zasłonięte okna sprawiły ze wampirzyca starcia poczucie czasu. Wychodząc na zewnątrz zamknęła lekko oczy i zasłoniła je ręką. Po chwili przyzwyczajania się do nowej pory dnia kobieta ruszyła szybkim krokiem. Idac tak kobieta rozmyślała o zachowaniu swojego przyjaciela z przed kilku chwil. Byla troszeczkę zdezorientowana i miała jednak nadzieje ze przed opuszczeniem tego przeklętego miasta spotka się z nim jeszcze ostatni raz. Jej włosy leciutko się unosiły pod wpływem szybkich kroków wykonywanych przez kobietę. Szla jedną z wielu uliczek miasta, które było w zasadzie puste o tej godzinie. Kazdy krok Samanty sprawiał donośne stukniecie obcasów. Idac tak w stronę miejsca gdzie znajdował się burmistrz miasta kobieta napotkała trzech pijaków idąca jej na przeciw. Byli na tyle wstawieni ze jeden z nich wpadł prosto na wampirzyce.
-Patrz gdzie leziesz hołoto!
-A laleczka wie ze złość piękności szkodzi
Powiedział jeden z nich. Kobieta już miała się odzywać gdy kolejny przerwał jej.
-Ku*wa Zenek! Patrz jaka d*pa! Jak cię zwą niewiasto o śliczna? Moze dasz se na mówić na kropelkę dobrego trunku w moich skromnych progach.
-... a potem bara baraaaaa
Dokończył jeden z nich. W tym momencie cala sytuacja tylko rozbawiła Samantę. Kobieta zaśmiała się donośnie patrząc w ich stronę.
-Z niechęcią muszę wam moi przystojniacy odmówić. Szkoda ze taka propozycja przemyka mi przed nosem... może innym razem
Kobieta nawet nie słuchała co maja jeszcze do powiedzenia. Po paru minutach znalazła się pod siedliskiem burmistrza.
[ Musiałam tak napisać bo mój narzeczony Norbercik (Errer) by się zdenerwował jak bym przyjęła propozycje przystojnych pijaczków xD HAHAH ]
-Patrz gdzie leziesz hołoto!
-A laleczka wie ze złość piękności szkodzi
Powiedział jeden z nich. Kobieta już miała się odzywać gdy kolejny przerwał jej.
-Ku*wa Zenek! Patrz jaka d*pa! Jak cię zwą niewiasto o śliczna? Moze dasz se na mówić na kropelkę dobrego trunku w moich skromnych progach.
-... a potem bara baraaaaa
Dokończył jeden z nich. W tym momencie cala sytuacja tylko rozbawiła Samantę. Kobieta zaśmiała się donośnie patrząc w ich stronę.
-Z niechęcią muszę wam moi przystojniacy odmówić. Szkoda ze taka propozycja przemyka mi przed nosem... może innym razem
Kobieta nawet nie słuchała co maja jeszcze do powiedzenia. Po paru minutach znalazła się pod siedliskiem burmistrza.
[ Musiałam tak napisać bo mój narzeczony Norbercik (Errer) by się zdenerwował jak bym przyjęła propozycje przystojnych pijaczków xD HAHAH ]
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
gościnie występują: Matias Lemel oraz Herbert
Aranea odeszła z Matiasem, zostawiając za sobą paladyna i likantropa. Rycerzy Rozentornu milczał, Ruda również nie była za specjalnie rozmowna. Zapadając się po kostki w piasek, ledwo nadążała za paladynem. A spódnica wcale jej tego zadania nie ułatwiała. Matias jednak nawet nie myślał zwolnić, czy też pomóc kobiecie.
Szedł dalej szybkim, pewnym krokiem, prowadząc Rudą na sam przód karawany. W końcu jednak jakoś doszli – paladyn odszedł kilka kroków dalej, zaś Aranei kazano wsiąść do lektyki. Ruda, oczywiście na ile mogła, starała się ukłonić, jak ją w domu uczyli – w życiu nie miała do czynienia z osobą tak wysoko urodzą, ale wolała zachować jako-takie pozory, żeby Herbert nie pomyślał, iż jest jakąś zwykłą wieśniaczką, która dostała miecz w ręce i wywija nim na prawo i lewo, jak cepem. Władca poprosił, by kobieta usiadła obok niego, co też uczyniła. . Siedziała elegancko - kolana razem, dłonie na kolanach, prosto.
-Przepraszam za brak miejsca – zaczął mężczyzna. - Ale sama rozumiesz... Nazywam się Herbert, a jak ciebie zwą?
- Aranea Kariani, panie - odparła.
Namiestnik uśmiechnął się w stronę Rudej, po czym nagle spoważniał
- Przepraszam cię za... – zawiesił głos. – Za to co zaszło wczoraj, Araneo. Powiedz czy mogę coś dla ciebie zrobić w ramach zadośćuczynienia?
Ruda nie wiedziała, co odpowiedzieć. O co mogłaby prosić? Niczego nie straciła, a nie znała ceny za to, co ją spotkało – istnieje w ogóle coś takiego?
- Panie... Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć. Te przeprosiny, naprawdę, wystarczą, panie – zapewniła Aranea, nieco nieśmiałym głosem.
- Jesteś niesamowitą kobietą... – zauważył Herbert. – Myślę, iż inne zażądały by wielkich bogactw lub honorów jednak ty... Tobie wystarczają nic nie znaczące słowa. – Pokiwał głową. – Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Ruda skłoniła z wdzięcznością głowę.
- Czasami takie słowa mają większą wartość, niż skarby – zauważyła, samej będąc zdziwiona, że z jej ust padło tak refleksyjne stwierdzenie.
- Nie jestem tego taki pewien. – Przez twarz Herberta przebiegł jakiś dziwny cień. – Ale cieszę się, iż masz własne zdanie. W związku z twoją skromnością w ramach zadośćuczynienia otrzymasz coś specjalnego... Mogę liczyć, iż zjesz ze mną dziś wieczorem kolacje w Afracie?
Ruda była szczerze zaskoczona. Sam Herbert zaprosił ją na kolację - z wrażenia prawie zapomniała, jak się oddycha.
- Oczywiście - odparła szybko, zapominając nawet o grzecznościowym "panie".
- Cieszy mnie twa odpowiedź, pani – zapewnił władca, ujmując Rudą za dłoń. – Zapewne chcesz wracać do swoich przyjaciół? Nie chcę cię zatrzymywać... A może wolisz zostać ze mną?
- Wolałabym wrócić do przyjaciół, panie - odparła Ruda, już pewniejszym tonem.
- W takim razie dziękuję, o pani, za chwilę rozmowy i... I do zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia wieczorem, panie - odparła Aranea, delikatnie wyrywając dłoń z uścisku Herberta.
Ruda wstała i ukłoniła się, jak tylko najlepiej umiała, po czym szybko opuściła lektykę. Cały czas nie wierzyła, że Herbert zaprosił ją na kolację, a ona się zgodziła. *Zwariowałam*, pomyślała, wracając do swoich przyjaciół.
gościnie występują: Matias Lemel oraz Herbert
Aranea odeszła z Matiasem, zostawiając za sobą paladyna i likantropa. Rycerzy Rozentornu milczał, Ruda również nie była za specjalnie rozmowna. Zapadając się po kostki w piasek, ledwo nadążała za paladynem. A spódnica wcale jej tego zadania nie ułatwiała. Matias jednak nawet nie myślał zwolnić, czy też pomóc kobiecie.
Szedł dalej szybkim, pewnym krokiem, prowadząc Rudą na sam przód karawany. W końcu jednak jakoś doszli – paladyn odszedł kilka kroków dalej, zaś Aranei kazano wsiąść do lektyki. Ruda, oczywiście na ile mogła, starała się ukłonić, jak ją w domu uczyli – w życiu nie miała do czynienia z osobą tak wysoko urodzą, ale wolała zachować jako-takie pozory, żeby Herbert nie pomyślał, iż jest jakąś zwykłą wieśniaczką, która dostała miecz w ręce i wywija nim na prawo i lewo, jak cepem. Władca poprosił, by kobieta usiadła obok niego, co też uczyniła. . Siedziała elegancko - kolana razem, dłonie na kolanach, prosto.
-Przepraszam za brak miejsca – zaczął mężczyzna. - Ale sama rozumiesz... Nazywam się Herbert, a jak ciebie zwą?
- Aranea Kariani, panie - odparła.
Namiestnik uśmiechnął się w stronę Rudej, po czym nagle spoważniał
- Przepraszam cię za... – zawiesił głos. – Za to co zaszło wczoraj, Araneo. Powiedz czy mogę coś dla ciebie zrobić w ramach zadośćuczynienia?
Ruda nie wiedziała, co odpowiedzieć. O co mogłaby prosić? Niczego nie straciła, a nie znała ceny za to, co ją spotkało – istnieje w ogóle coś takiego?
- Panie... Naprawdę, nie wiem, co powiedzieć. Te przeprosiny, naprawdę, wystarczą, panie – zapewniła Aranea, nieco nieśmiałym głosem.
- Jesteś niesamowitą kobietą... – zauważył Herbert. – Myślę, iż inne zażądały by wielkich bogactw lub honorów jednak ty... Tobie wystarczają nic nie znaczące słowa. – Pokiwał głową. – Naprawdę jestem pod wrażeniem.
Ruda skłoniła z wdzięcznością głowę.
- Czasami takie słowa mają większą wartość, niż skarby – zauważyła, samej będąc zdziwiona, że z jej ust padło tak refleksyjne stwierdzenie.
- Nie jestem tego taki pewien. – Przez twarz Herberta przebiegł jakiś dziwny cień. – Ale cieszę się, iż masz własne zdanie. W związku z twoją skromnością w ramach zadośćuczynienia otrzymasz coś specjalnego... Mogę liczyć, iż zjesz ze mną dziś wieczorem kolacje w Afracie?
Ruda była szczerze zaskoczona. Sam Herbert zaprosił ją na kolację - z wrażenia prawie zapomniała, jak się oddycha.
- Oczywiście - odparła szybko, zapominając nawet o grzecznościowym "panie".
- Cieszy mnie twa odpowiedź, pani – zapewnił władca, ujmując Rudą za dłoń. – Zapewne chcesz wracać do swoich przyjaciół? Nie chcę cię zatrzymywać... A może wolisz zostać ze mną?
- Wolałabym wrócić do przyjaciół, panie - odparła Ruda, już pewniejszym tonem.
- W takim razie dziękuję, o pani, za chwilę rozmowy i... I do zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia wieczorem, panie - odparła Aranea, delikatnie wyrywając dłoń z uścisku Herberta.
Ruda wstała i ukłoniła się, jak tylko najlepiej umiała, po czym szybko opuściła lektykę. Cały czas nie wierzyła, że Herbert zaprosił ją na kolację, a ona się zgodziła. *Zwariowałam*, pomyślała, wracając do swoich przyjaciół.
