[D&D] Tolerancja

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar Gallen
Zatroskany o przyjaciela paladyn podbiegł do leżącego na ziemi Ektheliona.
-Żyjesz? Jesteś cały?- spytał poddenerwowany. Przyjrzał mu się uważnie- z tego co zauważył, nikt poza nim nie pposiadał jakichś umiejętności opatrywania ran. Zrobił co mógł, aby pomóc bardowi, opatrzeć wszelkie rany, zadane od gromu. Spojrzał na martwe cialo Huberta.
-Na bogów, dlaczego go zabili?- spytał sam siebie, patrząc z pewnym współczuciem na wysłannika Rozentronu. Gdy skończył z Ekthelionem, rozejrzał się wokół siebie. Z przerażeniem stwierdził, że Rudej nadal nigdzie nie było.
*Mam nadzieję, że nie ucierpiała po tej błyskawicy.*- pomyślał. -Aranea?!- zawołał. Odpowiedziała mu cisza. Zaczął pospiesznie robić obchód wokół obozu, w poszukiwaniu wojowniczki.
*Tym draniom nie wolno było zaufać. Errer chyba za mało nam powiedział*- stwierdził w myślach. Znowu obudziła się w nim złość na przyjaciela.
Zatroskany o przyjaciela paladyn podbiegł do leżącego na ziemi Ektheliona.
-Żyjesz? Jesteś cały?- spytał poddenerwowany. Przyjrzał mu się uważnie- z tego co zauważył, nikt poza nim nie pposiadał jakichś umiejętności opatrywania ran. Zrobił co mógł, aby pomóc bardowi, opatrzeć wszelkie rany, zadane od gromu. Spojrzał na martwe cialo Huberta.
-Na bogów, dlaczego go zabili?- spytał sam siebie, patrząc z pewnym współczuciem na wysłannika Rozentronu. Gdy skończył z Ekthelionem, rozejrzał się wokół siebie. Z przerażeniem stwierdził, że Rudej nadal nigdzie nie było.
*Mam nadzieję, że nie ucierpiała po tej błyskawicy.*- pomyślał. -Aranea?!- zawołał. Odpowiedziała mu cisza. Zaczął pospiesznie robić obchód wokół obozu, w poszukiwaniu wojowniczki.
*Tym draniom nie wolno było zaufać. Errer chyba za mało nam powiedział*- stwierdził w myślach. Znowu obudziła się w nim złość na przyjaciela.
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Tymczasowy pseudonim "Warzywko"?
Ruda, gdyby mogła, pewnie by się skrzywiła. Ba, gdyby mogła, to oprych miałby już podwiązki z własnych jelit zrobione! Ale nie mogła - leżała jak kłoda na piasku, czekając na cud. Szczerze wątpiła, że taki nastąpi. A pomyśleć, że miało być tak pięknie... Jeszcze kilka godzin temu była pewna, że po zakończeniu całej misji wróci do domu, może uda jej się namówić Indimara, aby pojechał z nią. A na miejscu czeka ją to, co zawsze. Ojciec, narzekający na to, że Ruda jest stanowczo za szybka, jak na jego stare oczy. Bracia hołubiący ją i dający fory na każdym kroku, jakby nadal była siedmiolatką z mysimi ogonkami. No i matka ze swoimi zawziętymi poszukiwaniami kawalera dla swej dorosłej córki. Tak... Teraz nawet to "zakończenie całej misji" było dla niej jakimś bardzo nierealnym wyznacznikiem czasu. Bo nie wiadomo, czy dożyje.
Aranea zamknęła oczy - jeszcze tyle mogła zrobić. Nie miała wcale ochoty patrzeć na oblicze tego wieprza, a tym bardziej dawać mu satysfakcję z tego, że się boi. Bo bała się. Każda normalna dziewczyna bałaby się na jej miejscu. Całe szczęście nie płakała, zachowała tę resztę godności.
Normalnie telenowela
Tymczasowy pseudonim "Warzywko"?
Ruda, gdyby mogła, pewnie by się skrzywiła. Ba, gdyby mogła, to oprych miałby już podwiązki z własnych jelit zrobione! Ale nie mogła - leżała jak kłoda na piasku, czekając na cud. Szczerze wątpiła, że taki nastąpi. A pomyśleć, że miało być tak pięknie... Jeszcze kilka godzin temu była pewna, że po zakończeniu całej misji wróci do domu, może uda jej się namówić Indimara, aby pojechał z nią. A na miejscu czeka ją to, co zawsze. Ojciec, narzekający na to, że Ruda jest stanowczo za szybka, jak na jego stare oczy. Bracia hołubiący ją i dający fory na każdym kroku, jakby nadal była siedmiolatką z mysimi ogonkami. No i matka ze swoimi zawziętymi poszukiwaniami kawalera dla swej dorosłej córki. Tak... Teraz nawet to "zakończenie całej misji" było dla niej jakimś bardzo nierealnym wyznacznikiem czasu. Bo nie wiadomo, czy dożyje.
Aranea zamknęła oczy - jeszcze tyle mogła zrobić. Nie miała wcale ochoty patrzeć na oblicze tego wieprza, a tym bardziej dawać mu satysfakcję z tego, że się boi. Bo bała się. Każda normalna dziewczyna bałaby się na jej miejscu. Całe szczęście nie płakała, zachowała tę resztę godności.
Normalnie telenowela

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander
Mnich wkładał wszystkie siły w powstrzymanie śmiechu. Raczej nie było to mądre posunięcie z taką ilością żołnierzy wokoło. Od początku podróży nie był tak wesoły jak teraz. Ktoś utarł nosa temu grubemu wieprzowi w naprawdę malowniczy sposób. Zerknął przelotnie na barda, odnotowując że ma więcej szczęścia niż rozumu i wywinął się śmierci. Podjechał do Errera i radosnym głosem zapytał,
-Skoro ta parodie mamy za sobą gdzie teraz ruszamy? Musze przyznać że zaczyna mi się tu podobać. A swoją drogą skoro to było nieszkodliwe to chciałbym zobaczyć coś co nam zaszkodzi. Ostatnie zdanie podkreślił niezbyt głośnym śmiechem.
Mnich wkładał wszystkie siły w powstrzymanie śmiechu. Raczej nie było to mądre posunięcie z taką ilością żołnierzy wokoło. Od początku podróży nie był tak wesoły jak teraz. Ktoś utarł nosa temu grubemu wieprzowi w naprawdę malowniczy sposób. Zerknął przelotnie na barda, odnotowując że ma więcej szczęścia niż rozumu i wywinął się śmierci. Podjechał do Errera i radosnym głosem zapytał,
-Skoro ta parodie mamy za sobą gdzie teraz ruszamy? Musze przyznać że zaczyna mi się tu podobać. A swoją drogą skoro to było nieszkodliwe to chciałbym zobaczyć coś co nam zaszkodzi. Ostatnie zdanie podkreślił niezbyt głośnym śmiechem.

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Kobieta zamknęła oczy i lekko się skrzywiła. Jednak przeliczyła się mówiąc ze to tylko tanie sztuczki. Maga o takiej potędze, potędze która umiała zabić na odległość musi być naprawdę silny. Spojrzała na wysłannika i lekka satysfakcja nasyciła jej ciało *... oj cukiereczku. Pokiwała lekko głową widząc co się stało z Bardem. Nie czuła wstrętu patrząc na bezduszne ciało Huberta lecz miliony wspomnień przeleciało jej przez głowę gdy ta spojrzała na Indimara, który bezskutecznie szukał kobiety, do której coś czul. Miala nie mile poczucie ze jak coś stało się Rudej, ta już nie będzie w stanie z tego wyjść. To jest pustynia i normalne porwanie nie miało by sensu. Stala tam przyglądając się na niego z wyraźnym współczuciem wymalowanym na jej twarzy... najwyraźniej wiedziała co czuje mężczyzna...
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim Siekacz
Krasnolód obrzuci znudzonym spojrzeniem martwe ciało Herberta.
- Nie jest groźna, co Errer? nie mam nic przeciwko tej rzezi o której to coś wpominało. oczywiście nie mam na myśli NASZEJ rzezi. - rzucił po raz kolejny zauważając, że Errer, chyba wie jednak mniej, niż mu się wydaje. Spojrzał na ranionego barda. Pogrzebał chwilę w ekwipunku, po czym wyciągnął yeskulo. Była to specyficzna mikstura, jedna z niewielu w jego asortymencie, nie zawierająca ani grama alkoholu.
- Trzymaj Berry - rzucił mu bursztynową butelkę. - To yeskulo. Nie uzdrowi cię, ale powinien załagodzić ból. Bezalkoholowy - dodał na wszelki wypadek.
- Hmm... Gdzie do cholery podziała się Aranea? - mrukną, ruszając a paladynem, chcąc pomóc mu szukać Rudą. Obnażył na wszeki wypadek topór podchodząc od frontu do rozgorączkowanego rycerza.
- Pomogę ci szukać. - rzekł i nie zważając na jego odpowiedź począł się uważnie rozglądać, wypatrując znajomego płomienia włosów Wojowniczki.
Krasnolód obrzuci znudzonym spojrzeniem martwe ciało Herberta.
- Nie jest groźna, co Errer? nie mam nic przeciwko tej rzezi o której to coś wpominało. oczywiście nie mam na myśli NASZEJ rzezi. - rzucił po raz kolejny zauważając, że Errer, chyba wie jednak mniej, niż mu się wydaje. Spojrzał na ranionego barda. Pogrzebał chwilę w ekwipunku, po czym wyciągnął yeskulo. Była to specyficzna mikstura, jedna z niewielu w jego asortymencie, nie zawierająca ani grama alkoholu.
- Trzymaj Berry - rzucił mu bursztynową butelkę. - To yeskulo. Nie uzdrowi cię, ale powinien załagodzić ból. Bezalkoholowy - dodał na wszelki wypadek.
- Hmm... Gdzie do cholery podziała się Aranea? - mrukną, ruszając a paladynem, chcąc pomóc mu szukać Rudą. Obnażył na wszeki wypadek topór podchodząc od frontu do rozgorączkowanego rycerza.
- Pomogę ci szukać. - rzekł i nie zważając na jego odpowiedź począł się uważnie rozglądać, wypatrując znajomego płomienia włosów Wojowniczki.
For Honor & BIG Money!

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
sorry, ze kazalem wam czekac:/
Ekthelion Be`erry
Grajek wil sie na ziemi, wyrzucajac z siebie jeki przerywane od czasu do czasu przeklenstwami.Troche sie uspokoil, gdy paladyn probowal cos zrobic z jego reka.Podziekowal Grimowi za yeskulo i pociagnal solidnie.Gdy bol odszedl, a na jego miejsce wrocila zdolnosc w miare trzezwego myslenia ponownie jeknal.Wstal i szybkim krokiem ruszyl za Indimarem, z przerazeniem malujacym sie na twarzy.
-Co bedzie z moja reka?!-wyplul z siebie gdy doszedl.Mial przed oczami przerazajaca wizje siebie nie mogacego grac na prawie zadnym instrumencie.
Ekthelion Be`erry
Grajek wil sie na ziemi, wyrzucajac z siebie jeki przerywane od czasu do czasu przeklenstwami.Troche sie uspokoil, gdy paladyn probowal cos zrobic z jego reka.Podziekowal Grimowi za yeskulo i pociagnal solidnie.Gdy bol odszedl, a na jego miejsce wrocila zdolnosc w miare trzezwego myslenia ponownie jeknal.Wstal i szybkim krokiem ruszyl za Indimarem, z przerazeniem malujacym sie na twarzy.
-Co bedzie z moja reka?!-wyplul z siebie gdy doszedl.Mial przed oczami przerazajaca wizje siebie nie mogacego grac na prawie zadnym instrumencie.

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim, Xander, Samanta
Atmosfera nie była już napięta... Właściwie to w ogóle jej nie było. Kilka szeregów żołnierzy stało nieruchomo i nieznośnie milcząco. Zrobiło się iście grobowo, ale czemu się tutaj dziwić patrząc na leżącego w własnym moczu Huberta, z wielką czarną dziurą zamiast klatki piersiowej. Paladyni zakonu "Gryfiego Serca" jak jeden mąż wyciągnęli zawieszone na szyi naszyjniki z wizerunkiem lecącego gryfa i ucałowali je z szacunkiem. Errer nie wytrzymał tego napięcia. Wybiegł kilka metrów do przodu i z dzikim okrzykiem na twarzy, rzucił się kolanami na piasek. Wśród dzikiego szlochu dawało się wychwycić samotne słowa: Zawiodłem... Pomyliłem... Nie pomyślałem... Wywołałem... Do leżącego na ziemi i chlipiącego głośno Errera podszedł jeden z rycerzy, a pozostali poszli zająć się truchłem grubego dyplomaty z Rozentronu: Wstań Errerze- powiedział dumnie wyprostowany rycerz- to w żadnym wypadku nie jest twoja wina. Dodatkowo swoim zachowaniem potwierdziłeś swoją szalchetność. Rozentron nie da się zastraszyć jakiejś tam organizacji przestępczej... I udało nam się nawet ją przechytrzyć. Mężczyzna ściągnął hełm ukazując pięknie zadbany zarost oraz włosy opadające na ramiona koloru kasztanowego. Errer zrobił nie siesamowicie zdezorientowaną minę:
-To niemożliwe...
-A jednak- kontynuował rycerz- Nazywam się Herbert i jestem namiestnikiem królestwa Rozentornu.
Indimar, Ekthelion
Paladyn bardzo dynamicznie przeszukiwał okolice obozu w poszukiwaniu Rudej. Był bardzo zdenerwowany, ponieważ w tym całym zamieszaniu mogło się naprawdę dużo wydarzyć, a nie wydawało mu się, by sama oddaliła się bez uprzedzenia pozostałych. Do jeszcze większej irytacji doprowadzał go bard, który nie odstępował go o krok. Indimar w końcu znalazł to czego szukał, jednak nie ucieszył się ani na moment. Przez jego ciało przeszła jedynie fala wielkiej nienawiści.
Aranea
Oprych zbliżył się jeszcze bardziej, kładąc się na ciebie całym ciężarem ciała. Podwinął kolczugę, którą cały czas miał na sobie i przystąpił do rozrywania sukienki. Robił to powoli, a dźwięk rwanego materiału był nie do zniesienia. Nie widziałaś absolutnie nic, ponieważ miałaś zamknięte oczy. Z rozpaczą stwierdziłaś, że leżący na tobie mężczyzna w brutalny sposób zerwał z ciebie bieliznę... Zupełnie nagle facet wstał i odwracając się do tyłu chwycił za tarcze i obnażył miecz. Zaśmiał się gardłowo i okropnie po czym rzucił głośne: Ratować panienkę szlachetny rycerzyku i obrzygana pokrako? A pokażcie na co was stać! Ruszył przed siebie biegiem.
[W celu rozegrania walki zapraszam do siebie na gg
]
Atmosfera nie była już napięta... Właściwie to w ogóle jej nie było. Kilka szeregów żołnierzy stało nieruchomo i nieznośnie milcząco. Zrobiło się iście grobowo, ale czemu się tutaj dziwić patrząc na leżącego w własnym moczu Huberta, z wielką czarną dziurą zamiast klatki piersiowej. Paladyni zakonu "Gryfiego Serca" jak jeden mąż wyciągnęli zawieszone na szyi naszyjniki z wizerunkiem lecącego gryfa i ucałowali je z szacunkiem. Errer nie wytrzymał tego napięcia. Wybiegł kilka metrów do przodu i z dzikim okrzykiem na twarzy, rzucił się kolanami na piasek. Wśród dzikiego szlochu dawało się wychwycić samotne słowa: Zawiodłem... Pomyliłem... Nie pomyślałem... Wywołałem... Do leżącego na ziemi i chlipiącego głośno Errera podszedł jeden z rycerzy, a pozostali poszli zająć się truchłem grubego dyplomaty z Rozentronu: Wstań Errerze- powiedział dumnie wyprostowany rycerz- to w żadnym wypadku nie jest twoja wina. Dodatkowo swoim zachowaniem potwierdziłeś swoją szalchetność. Rozentron nie da się zastraszyć jakiejś tam organizacji przestępczej... I udało nam się nawet ją przechytrzyć. Mężczyzna ściągnął hełm ukazując pięknie zadbany zarost oraz włosy opadające na ramiona koloru kasztanowego. Errer zrobił nie siesamowicie zdezorientowaną minę:
-To niemożliwe...
-A jednak- kontynuował rycerz- Nazywam się Herbert i jestem namiestnikiem królestwa Rozentornu.
Indimar, Ekthelion
Paladyn bardzo dynamicznie przeszukiwał okolice obozu w poszukiwaniu Rudej. Był bardzo zdenerwowany, ponieważ w tym całym zamieszaniu mogło się naprawdę dużo wydarzyć, a nie wydawało mu się, by sama oddaliła się bez uprzedzenia pozostałych. Do jeszcze większej irytacji doprowadzał go bard, który nie odstępował go o krok. Indimar w końcu znalazł to czego szukał, jednak nie ucieszył się ani na moment. Przez jego ciało przeszła jedynie fala wielkiej nienawiści.
Aranea
Oprych zbliżył się jeszcze bardziej, kładąc się na ciebie całym ciężarem ciała. Podwinął kolczugę, którą cały czas miał na sobie i przystąpił do rozrywania sukienki. Robił to powoli, a dźwięk rwanego materiału był nie do zniesienia. Nie widziałaś absolutnie nic, ponieważ miałaś zamknięte oczy. Z rozpaczą stwierdziłaś, że leżący na tobie mężczyzna w brutalny sposób zerwał z ciebie bieliznę... Zupełnie nagle facet wstał i odwracając się do tyłu chwycił za tarcze i obnażył miecz. Zaśmiał się gardłowo i okropnie po czym rzucił głośne: Ratować panienkę szlachetny rycerzyku i obrzygana pokrako? A pokażcie na co was stać! Ruszył przed siebie biegiem.
[W celu rozegrania walki zapraszam do siebie na gg

Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar, Ekthelion [Proszę potraktować tego posta jako odpowiedź obydwu panów
]
Dystans dzielący paladyna i barda od oprycha był jeszcze dość duży. Mimo tego gdy Inmdimar ujrzał mężczyznę, zagotowało się w nim. Jeszcze nigdy nie poczuł czegoś takiego- odezwała się w nim żądza krwi. Wyciągnął miecz i rzucił się w jego kierunku. W Ekthelionie żądza krwi nie obudziła sie tak bardzo. Mimo wszystko poczuł wystarczająco dużo nienawiści by z rykiem rzucić sie na mężczyznę. Natomist tajemniczy, bezimienny gwałciciel ruszył spokojnym, miarowym krokiem w stronę przeciwników. Zaatakował na głowę Indimara, jednak ten z łatwością zasłonił się tarczą. Wziął zamach, chcąc ściąć gwałcicielowi łeb, ale wpadł mu do głowy świetny pomysł. Wymierzył cios w nogę zbira. -Bierzemy go żywego!- krzyknął do Ektheliona. -Nie musi mieć kończyn! Atak dosięgnął celu, jednak nie pozbawił zbira choćby równowagi, gdzie tu mówiąc o nodze. Bard idą w ślad za paladynem w pełnym pędzie chciał trafić przeciwnika w nogę... Przeliczył się i znalazł w rozpaczliwym położeniu. Chwilę później otrzymał potężne cięcie na lewą rękę, na szczęście jednak nie czuł jej od momentu zetknięcia z błyskawicą. Człowiek jednak ponownie zdecydował się zaatakować Indimara, a ten ponownie przyjął cios na tarczę. Paladyn rzucił się z mieczową ripostą krzycząc: Giń gnido! Zakręcił mieczem nad głową, po czym sieknął nim, celując w ramię przeciwnika. Jednak przeciwnik uchylił się bez trudu. Bard szykując się do kolejnego uderzenia stracił równowagę i upadł ciężko na piasek. Gwałciciel wykorzystał kolejny niecelny atak paladyna, alby wejść z nim w zwarcie i korzystając z przewagi siły odsunął kilka metrów od wstającego na nogi barda. Kolejny atak jego długiego miecza był naprawdę celny, jednak tylko ześliznął się po pancerzu paladyna. Paladyn zamarkował atak na głowę i korzystając z tego, że przeciwnik zasłonił sobie oczy tarczą zręcznym ruchem nadgarstka ciał na łydkę. Trafił po raz wtóry i posłał zbira na piasek. Bard znowu włączył się do gry i precyzyjnym kopniakiem w skroń posłał leżącego żołnierza Rozentornu w krainę snów.

Dystans dzielący paladyna i barda od oprycha był jeszcze dość duży. Mimo tego gdy Inmdimar ujrzał mężczyznę, zagotowało się w nim. Jeszcze nigdy nie poczuł czegoś takiego- odezwała się w nim żądza krwi. Wyciągnął miecz i rzucił się w jego kierunku. W Ekthelionie żądza krwi nie obudziła sie tak bardzo. Mimo wszystko poczuł wystarczająco dużo nienawiści by z rykiem rzucić sie na mężczyznę. Natomist tajemniczy, bezimienny gwałciciel ruszył spokojnym, miarowym krokiem w stronę przeciwników. Zaatakował na głowę Indimara, jednak ten z łatwością zasłonił się tarczą. Wziął zamach, chcąc ściąć gwałcicielowi łeb, ale wpadł mu do głowy świetny pomysł. Wymierzył cios w nogę zbira. -Bierzemy go żywego!- krzyknął do Ektheliona. -Nie musi mieć kończyn! Atak dosięgnął celu, jednak nie pozbawił zbira choćby równowagi, gdzie tu mówiąc o nodze. Bard idą w ślad za paladynem w pełnym pędzie chciał trafić przeciwnika w nogę... Przeliczył się i znalazł w rozpaczliwym położeniu. Chwilę później otrzymał potężne cięcie na lewą rękę, na szczęście jednak nie czuł jej od momentu zetknięcia z błyskawicą. Człowiek jednak ponownie zdecydował się zaatakować Indimara, a ten ponownie przyjął cios na tarczę. Paladyn rzucił się z mieczową ripostą krzycząc: Giń gnido! Zakręcił mieczem nad głową, po czym sieknął nim, celując w ramię przeciwnika. Jednak przeciwnik uchylił się bez trudu. Bard szykując się do kolejnego uderzenia stracił równowagę i upadł ciężko na piasek. Gwałciciel wykorzystał kolejny niecelny atak paladyna, alby wejść z nim w zwarcie i korzystając z przewagi siły odsunął kilka metrów od wstającego na nogi barda. Kolejny atak jego długiego miecza był naprawdę celny, jednak tylko ześliznął się po pancerzu paladyna. Paladyn zamarkował atak na głowę i korzystając z tego, że przeciwnik zasłonił sobie oczy tarczą zręcznym ruchem nadgarstka ciał na łydkę. Trafił po raz wtóry i posłał zbira na piasek. Bard znowu włączył się do gry i precyzyjnym kopniakiem w skroń posłał leżącego żołnierza Rozentornu w krainę snów.
Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
-Przypilnuj go!- krzyknął do barda. -A jesli spróbuje coś zrobić, poucinaj mu kończyny!- nigdy w życiu nie był tak wściekły. Spojrzał na Araneę. W kącie oka poczuł łzę, szybko wytarł ją ręką. Zrzucił z ciała pancerz, ściągnął koszulę i przykrył nią dziewczynę, uklęknął obok niej.
-Aranea? Jesteś cała? Już nie masz się o co obawiać, on nic Ci już nie zrobi.- powiedział, dotykając dłonią policzka dziewczyny. Zaczął sprawdzać, czy nie odniosła żadnych obrażeń.
Spojrzał na gwałciciela. Nadszedł czas na realizację jego pomysłu.
-Samanta!- krzyknął do wampirzycy. -Chodź tu! Mam dla Ciebie niespodziankę!
-Przypilnuj go!- krzyknął do barda. -A jesli spróbuje coś zrobić, poucinaj mu kończyny!- nigdy w życiu nie był tak wściekły. Spojrzał na Araneę. W kącie oka poczuł łzę, szybko wytarł ją ręką. Zrzucił z ciała pancerz, ściągnął koszulę i przykrył nią dziewczynę, uklęknął obok niej.
-Aranea? Jesteś cała? Już nie masz się o co obawiać, on nic Ci już nie zrobi.- powiedział, dotykając dłonią policzka dziewczyny. Zaczął sprawdzać, czy nie odniosła żadnych obrażeń.
Spojrzał na gwałciciela. Nadszedł czas na realizację jego pomysłu.
-Samanta!- krzyknął do wampirzycy. -Chodź tu! Mam dla Ciebie niespodziankę!
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Ruda mocniej zacisnęła powieki. Bardzo chciała, by wróciło jej czucie w ciele - rozniosłaby tego wieprza na strzępy. Zbieraliby go pęsetką przez rok! A tak? Najpierw ją zgwałci, a potem zabije. Rozpacz...
*Szlachetny rycerzyku?*, powtórzyła w myślach słowa oprycha. Odważyła się otworzyć oczy. Widok Indimara i Ektheliona jeszcze nigdy jej tak nie ucieszył. Śledziła przebieg walki, nawet nie mrugając przy tym powiekami, aby niczego nie uronić - wieprz z Rozentrotu radził sobie zbyt dobrze, a ruda była świadoma, że jeśli wygra, to wcale nie będzie przyjemnie... Gdy padł, chętnie dałaby upust swojej radości. Jedyny szkopuł stanowiło to, że nadal była sparaliżowana...
Dopiero po chwili zorientowała się, że wcale nie wygląda reprezentacyjnie - zrobiło jej się strasznie wstyd, nawet nie mogła się zasłonić albo poprosić, by nie patrzyli... Całe szczęście Indimar szybko osłonił ją swoją szatą. Chciała mu podziękować, przytulić się do niego - wszystkie zamiary ograniczyły się niestety do spojrzenia pełnego wdzięczności.
Ruda mocniej zacisnęła powieki. Bardzo chciała, by wróciło jej czucie w ciele - rozniosłaby tego wieprza na strzępy. Zbieraliby go pęsetką przez rok! A tak? Najpierw ją zgwałci, a potem zabije. Rozpacz...
*Szlachetny rycerzyku?*, powtórzyła w myślach słowa oprycha. Odważyła się otworzyć oczy. Widok Indimara i Ektheliona jeszcze nigdy jej tak nie ucieszył. Śledziła przebieg walki, nawet nie mrugając przy tym powiekami, aby niczego nie uronić - wieprz z Rozentrotu radził sobie zbyt dobrze, a ruda była świadoma, że jeśli wygra, to wcale nie będzie przyjemnie... Gdy padł, chętnie dałaby upust swojej radości. Jedyny szkopuł stanowiło to, że nadal była sparaliżowana...
Dopiero po chwili zorientowała się, że wcale nie wygląda reprezentacyjnie - zrobiło jej się strasznie wstyd, nawet nie mogła się zasłonić albo poprosić, by nie patrzyli... Całe szczęście Indimar szybko osłonił ją swoją szatą. Chciała mu podziękować, przytulić się do niego - wszystkie zamiary ograniczyły się niestety do spojrzenia pełnego wdzięczności.

-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Rozmowa Samanty i Indimara
Kobieta usłyszała nagle swoje imię z tylu obozu. Wiedziała ze cos tam się dzieje, ale była za bardzo zajęta myśleniem o tym jak potężny muszla być mag, który zadał cios z stronę Huberta. Kobieta odwróciła się gwałtownie i ruszyła w stronę gdzie usłyszała swoje imię. Nagle zobaczyła grajka, Indimara, ruda, która leżała na ziemi oraz jakiegoś nieznajomego, nagiego mężczyznę.
-Tak? Wołał mnie ktoś?
-Widzisz tego faceta?- spytał Indimar. Spojrzał wampirzycy w oczy i uśmiechnął się paskudnie.
-To twoja kolacja. Tylko go najpierw obudź. Chętnie zobaczę, jak będzie cierpiał.- stwierdził. Nie liczył się w tym momencie paladyński kodeks. Chciał tylko, aby ten drań cierpiał jak najbardziej i jednocześnie się komuś przydał.
-Nie musisz się spieszyć. I nie krępuj się. Zabiję każdego kto stanie między tobą i nim.- zapewnił. Wyciągnął bukłak i podszedł do gwałciciela. Oblał go wodą, chciał aby się obudził.
-Miłej zabawy z moją koleżanką życzę- powiedział do niego, po czym uniósł miecz. Niewiele myśląc, odrąbał mu nogę. Nawet nie mrugnął, gdy krew oblała jego twarz- sprawiło mu to ogromną przyjemność. Wrócił do Aranei i znowu klęknął obok niej.
Popatrzyła się na Indimara a szeroki uśmiech zawitał na jej twarzy pokazując swoje białe jak śnieg i ostre jak brzytwa kły, po czym przejechała po jednym z nich językiem.
-Od poczadku podobałeś mi się!
Mówiąc to pościła do niego oko i słysząc taka zachętę nie mogła się oprzeć. Popatrzyła na nagiego mężczyznę, który właśnie się budził i strącił nogę.
-Może mu jeszcze tego fiuta obetniesz!
Powiedziała śmiejąc się szatańsko zbliżając się do ofiary.
-A tam, jeszcze dostanę jakiegoś syfa.- powiedział. Spojrzał na Samantę i uśmiechnął się do niej.
-Nie jestem przeciętnym paladynem.- rzekł i także puścił do niej oko. Odwrócił się do Rudej.
_______________
Post Samanty
Zbliżyła się do mężczyzny, który leżał wyczerpany i pełen bólu po straconej nodze. Po chwili podpierając się na rekach usiadł patrząc się na Wampirzyce która powoli zbliżała się w jego stronę. Samanta nie przerywała kontaktu wzrokowego, kochała patrząc swoim ofiarom w oczy. W końcu mogla zaspokoić swój wampirzy głód, który był taka udręką. Wiedziała ze paladyn chciał aby mężczyzna cierpiał wiec chciała zrobić to w jak najbardziej bolesny i powolny sposób. W końcu ukucnęła nad mężczyzną. Kazdy ruch wykonywała z gracją i precyzją. Zbliżyła się do jego ucha zasłaniając mu twarz w swoich długich, czarnych włosach przemówiła szeptem.
-Zasłużyłeś sobie kochanie na bolesną śmierć. Uwierz mi twoja krew wygląda naprawdę smakowicie.
Wiedziała ze mężczyzna był bezradny i wyczerpany i mogla słyszeć szybkie bicie jego serca i drżenie przy wydychaniu powietrza. Popatrzyła na niego, przechyliła lekko głowę i zamrugała kokieteryjnie oczyma a na jej ustach zawitał uśmiech, który szybko zniknął. Samanta lewą dłonią złapała za głowę ofiary i gwałtownie przechyliła ją w lewa stronę po czym odgarnęła jego włosy prawa ręką. Ku jej widokowi okazała się gotowa do posiłku szyja mężczyzny. Szybkim ruchem wbiła się w szyje i zaczęła ssać. Mogla poczuć jak naprężyły się wszystkie jego mięśnie a serce bilo mu coraz mocniej. Ciepła krew zaspakajała pragnienie Samanty. Zanim jednak wypiła wystarczającą ilość wyjęła swoje kły oblizując się. Chciała być pewna ze mężczyzna ciągle żyje. Byl on blady i ledwo żywy.
-Słodkich snów kochanie!
Powiedziała ironicznie. Po chwili przechyliła jego głowę na prawą stronę i wbiła się w szyje po raz kolejny. Zaspakajając się spokojnie opróżniła organizm żołnierza prawie z całej krwi. Po chwili poczuła ze jego ciało opada lekko a serce przestało mu bić. Wyjęła swoje kły i wstała zostawiając bezduszne ciało człowieka. Jej cera nabrała pięknego koloru a kobieta oblizała się i obróciła się w stronę paladyna. Wytarła resztki krwi z prawej strony jej ust i ruszyła w jego stronę.
Kobieta usłyszała nagle swoje imię z tylu obozu. Wiedziała ze cos tam się dzieje, ale była za bardzo zajęta myśleniem o tym jak potężny muszla być mag, który zadał cios z stronę Huberta. Kobieta odwróciła się gwałtownie i ruszyła w stronę gdzie usłyszała swoje imię. Nagle zobaczyła grajka, Indimara, ruda, która leżała na ziemi oraz jakiegoś nieznajomego, nagiego mężczyznę.
-Tak? Wołał mnie ktoś?
-Widzisz tego faceta?- spytał Indimar. Spojrzał wampirzycy w oczy i uśmiechnął się paskudnie.
-To twoja kolacja. Tylko go najpierw obudź. Chętnie zobaczę, jak będzie cierpiał.- stwierdził. Nie liczył się w tym momencie paladyński kodeks. Chciał tylko, aby ten drań cierpiał jak najbardziej i jednocześnie się komuś przydał.
-Nie musisz się spieszyć. I nie krępuj się. Zabiję każdego kto stanie między tobą i nim.- zapewnił. Wyciągnął bukłak i podszedł do gwałciciela. Oblał go wodą, chciał aby się obudził.
-Miłej zabawy z moją koleżanką życzę- powiedział do niego, po czym uniósł miecz. Niewiele myśląc, odrąbał mu nogę. Nawet nie mrugnął, gdy krew oblała jego twarz- sprawiło mu to ogromną przyjemność. Wrócił do Aranei i znowu klęknął obok niej.
Popatrzyła się na Indimara a szeroki uśmiech zawitał na jej twarzy pokazując swoje białe jak śnieg i ostre jak brzytwa kły, po czym przejechała po jednym z nich językiem.
-Od poczadku podobałeś mi się!
Mówiąc to pościła do niego oko i słysząc taka zachętę nie mogła się oprzeć. Popatrzyła na nagiego mężczyznę, który właśnie się budził i strącił nogę.
-Może mu jeszcze tego fiuta obetniesz!
Powiedziała śmiejąc się szatańsko zbliżając się do ofiary.
-A tam, jeszcze dostanę jakiegoś syfa.- powiedział. Spojrzał na Samantę i uśmiechnął się do niej.
-Nie jestem przeciętnym paladynem.- rzekł i także puścił do niej oko. Odwrócił się do Rudej.
_______________
Post Samanty
Zbliżyła się do mężczyzny, który leżał wyczerpany i pełen bólu po straconej nodze. Po chwili podpierając się na rekach usiadł patrząc się na Wampirzyce która powoli zbliżała się w jego stronę. Samanta nie przerywała kontaktu wzrokowego, kochała patrząc swoim ofiarom w oczy. W końcu mogla zaspokoić swój wampirzy głód, który był taka udręką. Wiedziała ze paladyn chciał aby mężczyzna cierpiał wiec chciała zrobić to w jak najbardziej bolesny i powolny sposób. W końcu ukucnęła nad mężczyzną. Kazdy ruch wykonywała z gracją i precyzją. Zbliżyła się do jego ucha zasłaniając mu twarz w swoich długich, czarnych włosach przemówiła szeptem.
-Zasłużyłeś sobie kochanie na bolesną śmierć. Uwierz mi twoja krew wygląda naprawdę smakowicie.
Wiedziała ze mężczyzna był bezradny i wyczerpany i mogla słyszeć szybkie bicie jego serca i drżenie przy wydychaniu powietrza. Popatrzyła na niego, przechyliła lekko głowę i zamrugała kokieteryjnie oczyma a na jej ustach zawitał uśmiech, który szybko zniknął. Samanta lewą dłonią złapała za głowę ofiary i gwałtownie przechyliła ją w lewa stronę po czym odgarnęła jego włosy prawa ręką. Ku jej widokowi okazała się gotowa do posiłku szyja mężczyzny. Szybkim ruchem wbiła się w szyje i zaczęła ssać. Mogla poczuć jak naprężyły się wszystkie jego mięśnie a serce bilo mu coraz mocniej. Ciepła krew zaspakajała pragnienie Samanty. Zanim jednak wypiła wystarczającą ilość wyjęła swoje kły oblizując się. Chciała być pewna ze mężczyzna ciągle żyje. Byl on blady i ledwo żywy.
-Słodkich snów kochanie!
Powiedziała ironicznie. Po chwili przechyliła jego głowę na prawą stronę i wbiła się w szyje po raz kolejny. Zaspakajając się spokojnie opróżniła organizm żołnierza prawie z całej krwi. Po chwili poczuła ze jego ciało opada lekko a serce przestało mu bić. Wyjęła swoje kły i wstała zostawiając bezduszne ciało człowieka. Jej cera nabrała pięknego koloru a kobieta oblizała się i obróciła się w stronę paladyna. Wytarła resztki krwi z prawej strony jej ust i ruszyła w jego stronę.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn

-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander
Xander musiał przyznać że pomysł z przebraniem wzbudził w nim uznanie. Niestety nie mógł powiedzieć tego samego o swoim przyjacielu. Mnich nie przywykł do widoku klęczącego i szlochającego Errera. To co zobaczył zmuszało go do myślenia. Czy rzeczywiście chce uważać kogoś tak żałosnego za przyjaciela. od początku widać było że Errer się zmienił, ale po poznaniu jego sekretu, mnich myślał że na lepsze. Niestety rzeczywistość srodze go rozczarowała. Xander nie widział w świecie miejsca dla słabych, a taki wydał mu się w tym momencie stary przyjaciel. Jednak mimo wszystko kiedyś Errer bardzo mu pomógł. Mnich był rozdarty. W tym momencie wpadł mu do głowy diabelski pomysł. Podszedł do Errera i cicho powiedział:
-Nie możemy im tego przepuścić, powinniśmy wprowadzić tam kogoś od nas żeby informował nas o ich zamiarach. Jeśli tylko znasz ich kryjówkę mogę spróbować. Daj tylko znak a wyruszę natychmiast. Jeśli się zgodzisz o tej rozmowie powinno wiedzieć jak najmniej osób. Najlepiej tylko nasz trójka.
Mnich nie spodziewał się większych problemów z przeniknięciem do grupy. W końcu sam był wyrzutkiem więc nie powinno to nikogo dziwić. Xander cieszył się że przy tej rozmowie nie ma pozostałych, pozwalało to uniknąć kłopotliwych pytań. *Jak widać zniknięcie Rudej mogło się jednak do czegoś przydać.*
Xander musiał przyznać że pomysł z przebraniem wzbudził w nim uznanie. Niestety nie mógł powiedzieć tego samego o swoim przyjacielu. Mnich nie przywykł do widoku klęczącego i szlochającego Errera. To co zobaczył zmuszało go do myślenia. Czy rzeczywiście chce uważać kogoś tak żałosnego za przyjaciela. od początku widać było że Errer się zmienił, ale po poznaniu jego sekretu, mnich myślał że na lepsze. Niestety rzeczywistość srodze go rozczarowała. Xander nie widział w świecie miejsca dla słabych, a taki wydał mu się w tym momencie stary przyjaciel. Jednak mimo wszystko kiedyś Errer bardzo mu pomógł. Mnich był rozdarty. W tym momencie wpadł mu do głowy diabelski pomysł. Podszedł do Errera i cicho powiedział:
-Nie możemy im tego przepuścić, powinniśmy wprowadzić tam kogoś od nas żeby informował nas o ich zamiarach. Jeśli tylko znasz ich kryjówkę mogę spróbować. Daj tylko znak a wyruszę natychmiast. Jeśli się zgodzisz o tej rozmowie powinno wiedzieć jak najmniej osób. Najlepiej tylko nasz trójka.
Mnich nie spodziewał się większych problemów z przeniknięciem do grupy. W końcu sam był wyrzutkiem więc nie powinno to nikogo dziwić. Xander cieszył się że przy tej rozmowie nie ma pozostałych, pozwalało to uniknąć kłopotliwych pytań. *Jak widać zniknięcie Rudej mogło się jednak do czegoś przydać.*

-
- Marynarz
- Posty: 165
- Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
- Numer GG: 5211689
Re: Tolerancja (D&D)
Bard bez slowa wypelnil polecenie paladyna, ale ze do przyjscia Samanty nic sie nie dzialo, nie bylo potrzeby ucinania nikomu konczyn.Byl jednak zszokowany postepkami paladyna-oczywiscie, pewnie kazdy by tak postapil, ale paladyn?!Powstrzymal sie jednak od komentarza, widzac ogien w oczach rycerza.

-
- Marynarz
- Posty: 346
- Rejestracja: piątek, 7 grudnia 2007, 09:48
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim Siekacz
POmysł z przebraniem, nie wydał mu się niczym, godnym podziwu. była to znana i kultywowana, przez większość wyżej postawionych person sztuczka, umożliwiająca im przebywanie wśród swoich rzołnirzy, tudzież w miarę normalne życie, bez tych wszystkich "waszych wysokości" "sieur'ów" itd. Patrzył ze smutkiem na Errera,a w jego sercu zaczęła zbierać dziwna melancholia... Co się stało z Errerem? Tak naprawdę, nie znał go zbyt dobrze, pomógł mu w końcu tylko raz i bardziej była to zobowiązująca znajomość, niż prawdziwa przyjaźń... I to powinno się zmienić. Krasnolud po raz pierwszyw swym już dość długim życiu, zapragnął... przyjaźni... zdaje się brzmieć absurdalnie, każdy, kto choć trochę znał Gorima, nie miał pojęcia, że pod grubą skórą, poęznymi węzłami mięśni, może kryć się coś więcej, niż tylko prosty, chciwy zabijaka... Może aby odkryć w sobie tą lepszą część, musiał zobaczyć czyjeś złamanie? Pęknięcie osobowości i utratę siły? Musiał pomóc Errerowi, choćby dlatego, że był jedyną osobą w tym obozie, a kto wie czy i nie na świecie, dla której nie stanowił tylko czegos w rodzaju tępego rzołnierza, gotowego zabić własną matkę, za odrobine pieniędzy. Walczyć. Owszem, walczyć, ale nie z wrogiem, lecz ze sobą. Z własnymi wadami. Wtedy to właśnie, pojawiła się w nim bezinteresowna chęć pomocy.
- Errer - powiedzia dziwnie ciepłym i spokojnym głosem, jakże nie podobnym do jego zwykłem, warkliwego, tubalnego krzyku - Jeśli i ja mógłbym ci w czymś pomóc... Możesz i na mnie liczyć.
Wiem, wiem, rozpisałem się, ale mam dziś cholernie dramatyczno, sentymentalny nastrój, a niemal paladyńskie zachowanie mojego dwarfa, może stanowić przeciwwagę do barbażyńskiego zachowania Indiego
.
POmysł z przebraniem, nie wydał mu się niczym, godnym podziwu. była to znana i kultywowana, przez większość wyżej postawionych person sztuczka, umożliwiająca im przebywanie wśród swoich rzołnirzy, tudzież w miarę normalne życie, bez tych wszystkich "waszych wysokości" "sieur'ów" itd. Patrzył ze smutkiem na Errera,a w jego sercu zaczęła zbierać dziwna melancholia... Co się stało z Errerem? Tak naprawdę, nie znał go zbyt dobrze, pomógł mu w końcu tylko raz i bardziej była to zobowiązująca znajomość, niż prawdziwa przyjaźń... I to powinno się zmienić. Krasnolud po raz pierwszyw swym już dość długim życiu, zapragnął... przyjaźni... zdaje się brzmieć absurdalnie, każdy, kto choć trochę znał Gorima, nie miał pojęcia, że pod grubą skórą, poęznymi węzłami mięśni, może kryć się coś więcej, niż tylko prosty, chciwy zabijaka... Może aby odkryć w sobie tą lepszą część, musiał zobaczyć czyjeś złamanie? Pęknięcie osobowości i utratę siły? Musiał pomóc Errerowi, choćby dlatego, że był jedyną osobą w tym obozie, a kto wie czy i nie na świecie, dla której nie stanowił tylko czegos w rodzaju tępego rzołnierza, gotowego zabić własną matkę, za odrobine pieniędzy. Walczyć. Owszem, walczyć, ale nie z wrogiem, lecz ze sobą. Z własnymi wadami. Wtedy to właśnie, pojawiła się w nim bezinteresowna chęć pomocy.
- Errer - powiedzia dziwnie ciepłym i spokojnym głosem, jakże nie podobnym do jego zwykłem, warkliwego, tubalnego krzyku - Jeśli i ja mógłbym ci w czymś pomóc... Możesz i na mnie liczyć.
Wiem, wiem, rozpisałem się, ale mam dziś cholernie dramatyczno, sentymentalny nastrój, a niemal paladyńskie zachowanie mojego dwarfa, może stanowić przeciwwagę do barbażyńskiego zachowania Indiego

For Honor & BIG Money!

-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Gorim, Xander
Errer patrzył na swoich towarzyszy z wdzięcznością:
-Proszę nie mówcie nikomu, że tak się rozkleiłem... To wszystko przez ten pieprzony projekt. Muszę się pozbierać do kupy, bo jestem kłębkiem nerwów. Zaraz po zakończeniu kongresu, wycofuje się z polityki- zrobił poważną minę- nie bałbym się stanąć oko w oko ze smokiem, ale głupia polityka mnie przerasta. Jestem na nią za miękki, za... Dobry? Po tym zdaniu milczał chwilę. Herbert cały czas przyglądał się waszej rozmowie, stojąc bez skrępowania tuż obok. Postanowił nawet włączyć się do dyskusji:
-Errer faktycznie jesteś za dobry dla wielkiej polityki, jednak twoja postawa godna jest pochwały. Zapamiętam to. Dzięki tej scenie przekonałem się na własne oczy, iż w mieście Afrat mieszkają poczciwi ludzie. Dziękuje ci za to- powiedział całkiem szczerze z uśmiechem na twarzy- a teraz pozwólcie, iż oddalę się i pozwolę wam porozmawiać na osobności. Errer jeżeli mogę cię prosić o chwilę rozmowy, to zapraszam do namiotu. Kiedy już skończycie rozmawiać oczywiście.
Sylwetka namiestnika królestwa Rozentornu zniknęła gdzie wśród reszty żołnierzy, którzy stopniowo zaczęli się rozchodzić. Nareszcie mieliście chwilę czasu na osobności, a Errer mógł odpowiedzieć na zadane pytania:
-Xander poczciwcze czytasz w moich myślach... Chciałem poprosić cię o wstąpienie w szeregi żmii po powrocie do Afratu. Jednak sytuacja zmieniła się. Potrzebuję cię tam od razu i moje serce raduje fakt, iż sam to zaproponowałeś. Nie mam pojęcia jak znaleźć "Pustynną Żmije", ale jestem pewien, że sobie poradzisz. Ruszaj natychmiast- uśmiechnął się do ciebie i chwycił za ramię kiedy już się obracałeś- Ufam ci przyjacielu.
Przerzuciwszy zamglony ciągle łzami oczy na krasnoluda odpowiedział:
-Jedyne co możesz dla mnie zrobić w tej chwili to zobaczyć po co wołali Samantę i czy nie wyjdzie z tego jakiś nowy bajzel... Proszę pilnuj reszty, żeby w obecnej sytuacji nie wdawali się w zwady z ludźmi Rozentronu. Ja tymczasem udam się na rozmowę z Herbertem.
Skończył mówić, a następnie ruszył powolnym krokiem w stronę wielkiego, pstrokatego, niebiesko-białego namiotu.
Aranea, Indimar, Ekthelion i Samanta
Widok był makabryczny... Strumień krwi z każdą chwilą wchłaniał się coraz bardziej w piasek, zmieniając jego barwę. Ciało było iście zmasakrowane, o ile można nazwać zmasakrowanym nie dającego znaku życia człowieka leżącego w kałuży własnej krwi, bez nogi oraz z rozszarpana jak po ugryzieniach pantery szyją. Kiedy Samanta wstawała już ze swojej ofiary, podziwiając najnowsze dzieło swoich kłów, usłyszała za plecami głos, który diabelnie się jej nie spodobał:
-Zostaniesz za to spalona suko!- wydarł się jeden z dwóch stojących po bokach rycerza zakonu "Gryfiego Serca" najzwyklejszych żołnierzy. Jego twarz wyrażała szczere obrzydzenie, wściekłość oraz żądze zemsty.
-Spokojnie- odpowiedział stojący dwa kroki dalej rycerz, uciszając go gestem obitej w żelazną rękawaice dłoni- Póki co grozi jej sąd naszego pana.
Zauważyliście także, że w zasięgu wzroku pojawił się wasz towarzysz Gorim.
Errer patrzył na swoich towarzyszy z wdzięcznością:
-Proszę nie mówcie nikomu, że tak się rozkleiłem... To wszystko przez ten pieprzony projekt. Muszę się pozbierać do kupy, bo jestem kłębkiem nerwów. Zaraz po zakończeniu kongresu, wycofuje się z polityki- zrobił poważną minę- nie bałbym się stanąć oko w oko ze smokiem, ale głupia polityka mnie przerasta. Jestem na nią za miękki, za... Dobry? Po tym zdaniu milczał chwilę. Herbert cały czas przyglądał się waszej rozmowie, stojąc bez skrępowania tuż obok. Postanowił nawet włączyć się do dyskusji:
-Errer faktycznie jesteś za dobry dla wielkiej polityki, jednak twoja postawa godna jest pochwały. Zapamiętam to. Dzięki tej scenie przekonałem się na własne oczy, iż w mieście Afrat mieszkają poczciwi ludzie. Dziękuje ci za to- powiedział całkiem szczerze z uśmiechem na twarzy- a teraz pozwólcie, iż oddalę się i pozwolę wam porozmawiać na osobności. Errer jeżeli mogę cię prosić o chwilę rozmowy, to zapraszam do namiotu. Kiedy już skończycie rozmawiać oczywiście.
Sylwetka namiestnika królestwa Rozentornu zniknęła gdzie wśród reszty żołnierzy, którzy stopniowo zaczęli się rozchodzić. Nareszcie mieliście chwilę czasu na osobności, a Errer mógł odpowiedzieć na zadane pytania:
-Xander poczciwcze czytasz w moich myślach... Chciałem poprosić cię o wstąpienie w szeregi żmii po powrocie do Afratu. Jednak sytuacja zmieniła się. Potrzebuję cię tam od razu i moje serce raduje fakt, iż sam to zaproponowałeś. Nie mam pojęcia jak znaleźć "Pustynną Żmije", ale jestem pewien, że sobie poradzisz. Ruszaj natychmiast- uśmiechnął się do ciebie i chwycił za ramię kiedy już się obracałeś- Ufam ci przyjacielu.
Przerzuciwszy zamglony ciągle łzami oczy na krasnoluda odpowiedział:
-Jedyne co możesz dla mnie zrobić w tej chwili to zobaczyć po co wołali Samantę i czy nie wyjdzie z tego jakiś nowy bajzel... Proszę pilnuj reszty, żeby w obecnej sytuacji nie wdawali się w zwady z ludźmi Rozentronu. Ja tymczasem udam się na rozmowę z Herbertem.
Skończył mówić, a następnie ruszył powolnym krokiem w stronę wielkiego, pstrokatego, niebiesko-białego namiotu.
Aranea, Indimar, Ekthelion i Samanta
Widok był makabryczny... Strumień krwi z każdą chwilą wchłaniał się coraz bardziej w piasek, zmieniając jego barwę. Ciało było iście zmasakrowane, o ile można nazwać zmasakrowanym nie dającego znaku życia człowieka leżącego w kałuży własnej krwi, bez nogi oraz z rozszarpana jak po ugryzieniach pantery szyją. Kiedy Samanta wstawała już ze swojej ofiary, podziwiając najnowsze dzieło swoich kłów, usłyszała za plecami głos, który diabelnie się jej nie spodobał:
-Zostaniesz za to spalona suko!- wydarł się jeden z dwóch stojących po bokach rycerza zakonu "Gryfiego Serca" najzwyklejszych żołnierzy. Jego twarz wyrażała szczere obrzydzenie, wściekłość oraz żądze zemsty.
-Spokojnie- odpowiedział stojący dwa kroki dalej rycerz, uciszając go gestem obitej w żelazną rękawaice dłoni- Póki co grozi jej sąd naszego pana.
Zauważyliście także, że w zasięgu wzroku pojawił się wasz towarzysz Gorim.
Mój miecz to moja siła

-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
Indy wstał i obnażył miecz, przysunął się do Samanty. Przeszył żołnierza piorunującym wzrokiem.
-Tylko spróbuj, a skończysz tak jak on.- zagroził, wskazując palcem trupa. Obiecał Samancie, że stanie w jej obronie i zamierzał to zrobić, nawet jeśli miałby zginąć. Zawsze dotrzymywał słowa.
Uśmiechnął się gdy usłyszał słowa rycerza.
-Dobrze, niech więc sądzi. Ale kara została już wymierzona.- powiedział i splunął przez ramię. Wrócił do Aranei. Złapał ją za rękę. -Zaraz wszystko będzie w porządku.- powiedział.
-To jak z tymi butelkami?- spytał Samantę. Trzeba bylo sprawdzić ich zawartość, a on nie znał się na alchemii. Mógł zrobić tylko jedno.
-Daj mi tą w połowie oprożnioną. Wypiję, a potem dasz mi tą drugą. Miejmy nadzieję, że to antidotum.
Indy wstał i obnażył miecz, przysunął się do Samanty. Przeszył żołnierza piorunującym wzrokiem.
-Tylko spróbuj, a skończysz tak jak on.- zagroził, wskazując palcem trupa. Obiecał Samancie, że stanie w jej obronie i zamierzał to zrobić, nawet jeśli miałby zginąć. Zawsze dotrzymywał słowa.
Uśmiechnął się gdy usłyszał słowa rycerza.
-Dobrze, niech więc sądzi. Ale kara została już wymierzona.- powiedział i splunął przez ramię. Wrócił do Aranei. Złapał ją za rękę. -Zaraz wszystko będzie w porządku.- powiedział.
-To jak z tymi butelkami?- spytał Samantę. Trzeba bylo sprawdzić ich zawartość, a on nie znał się na alchemii. Mógł zrobić tylko jedno.
-Daj mi tą w połowie oprożnioną. Wypiję, a potem dasz mi tą drugą. Miejmy nadzieję, że to antidotum.
A d'yaebl aep arse!

-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea Kariani
Zupełna bezsilność denerwowała rudą. Wręcz bardzo. Nie mogła wydusić z siebie nawet słowa, aby usprawiedliwić Samantę i Indimara. A tym bardziej nie mogła nic zrobić, aby odwieść paladyna od kretyńskiego pomysłu testowania na sobie zawartości fiolek z plecaka tego wieprza. Wątpiła, by Indimar był aż tak domyślny, by odgadnąć po samym spojrzeniu, że rudej BARDZO się ten pomysł nie podoba.
Nigdy więcej nie dam się sparaliżować, nigdy...
Zupełna bezsilność denerwowała rudą. Wręcz bardzo. Nie mogła wydusić z siebie nawet słowa, aby usprawiedliwić Samantę i Indimara. A tym bardziej nie mogła nic zrobić, aby odwieść paladyna od kretyńskiego pomysłu testowania na sobie zawartości fiolek z plecaka tego wieprza. Wątpiła, by Indimar był aż tak domyślny, by odgadnąć po samym spojrzeniu, że rudej BARDZO się ten pomysł nie podoba.
Nigdy więcej nie dam się sparaliżować, nigdy...
