[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Ulrich przekonał się jak bardzo prawdziwe jest przysłowie mówiące, aby nie oceniać człowieka po pozorach. To prawda, że spotykając Golema w ciemniej uliczce można by się nie lada przerazić. Ale wielkolud był dobrym towarzyszem. Ba! Przede wszystkim był wprawny w bojach, co było przymiotem ludzi prawych. Jakby tego było mało, wyglądało na to, że pił na umór jak prawdziwy de Maar! To chyba był najgodniejszy członek tej kompanii.
- No to zdrowie! – powiedział i pociągnął duży łyk złocistego napoju – Ech… Powiem ci Günterze, że nie ma nic lepszego niż naprawdę dobry trunek. I wiem co mówię! Przez lata nie piłem nic innego oprócz tego świństwa co je w woju pędzą… Ha! – zaśmiał się na miłe wspomnienie - Nie masz pojęcia co tam przerabiali na wódę! Można się przerazić… Dawne czasy. No, ale już nie wrócą. Za kilka kolejek pewnie się dowiesz dlaczego… Zabawna historia. Ale tymczasem – piję i zamieniam się w słuch! Rad byłbym usłyszeć nieco o dawnych losach Güntera Golema! - spojrzał na towarzysza, po czym stropił się lekko i dodał – Oczywiście jeśli chęć dopisuje… Bo okazji do spokojnej rozmowy jakoś mało ostatnio.

Zły moment wybrał szlachcic na wypowiedzenie tych słów. Spokojna rozmowa właśnie zmierzała do końca, za sprawą pięciu mężczyzn zmierzających do ich stolika. „Co znowu…?”
- Te! Wielkolud! Nie pomyliłeś namiotów? Z taką mordą to do cyrku Melchiota, trzy namioty dalej. Tam potrzebują takich brzydkich dziwadeł hehehehehe...
Ulrich spojrzał na Golema. Bo raczej w niego była wymierzona ta żałosna obelga. Akurat „wielkolud” to ostatnie słowo jakie może przyjść na myśl na widok de Maara. Ulrich poczuł gniew. Tego było już zdecydowanie za dużo! Najpierw ktoś przerwał im spokojny pobyt w karczmie, potem obrażono w jego obecności wojownika – i do tego kobietę. Potem ZNOWU przerwano im pobyt w karczmie i ZNOWU obrażono jednego z waleczniejszych ludzi jakich znał Ulrich! „Jakaś piep***na epidemia czy co?! Skąd się bierze tylu idiotów?!”

Tych pięciu niewątpliwie szukało bójki. Walk jak na jeden dzień nawet Ulrichowi było dosyć. "Ale nie można pozwalać takim psom się rozbestwić!"

Nawiasem mówiąc, charakter Ulricha sprawiał, że łatwo można nim manipulować. Bardzo łatwo… Niech żyją geny rodu de Maarów! Gdzieś na dnie samego siebie czuł, że może żałować tego co zaraz zrobi. Ale to uczucie zaraz zniknęło, zagłuszone dumą i poczuciem sprawiedliwości.

- Karczmarzu, czy wpuszczasz zwierzęta do swego przybytku? Zaprzestań tego, bo strasznie srają! Spójrz pan na ten stos gówna, który zostawiły! – powiedział głośno i spojrzał wymownie na pięciu „gości” przy ich stoliku. Ulrich najchętniej powiedziałby im wprost co i gdzie mają sobie wsadzić, ale to na pewno skończyłoby się bójką. „A tak to niby się nie skończy? Brawo mistrzu dyplomacji…” powiedział ktoś w jego głowie. Miał nadzieję, że ten głos jednak się myli. Mimo to, Ulrich już gotował się do walki. Zacisnął mocno dłoń na oparciu swojego krzesła. Przypomniały mu się dawne czasy i walki (raczej zwykłe bójki...) toczone z użyciem elementów wystroju. Masywne drewno powinno szybko sprowadzić rosłego chłopa do parteru. Dwóch przeciwko pięciu... może być ciekawie. Spojrzał na Güntera. Chyba nie był zadowolony z tej sytuacji. No, a kto by był?
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ravandil »

Gildiril

No pewnie, tego się można było spodziewać... Zawsze gdzieś w pieprzonym tłumie znajdzie się przynajmniej jedna zbłąkana para oczu, która patrzy tam, gdzie nie trzeba... W każdym razie teraz trzeba było się w miarę sprawnie ulotnić. Trochę adrenaliny nigdy nie zaszkodzi, prawda? Elf pochylił się i skoczył pomiędzy dwóch najbliższych ludzi, najwyraźniej zaskoczonych obrotem sytuacji. Popędził przed siebie rozpychając tłum łokciami i torując sobie drogę "w parterze". Gdy wyjdzie z tłumu, strażnicy będą mu mogli popatrzeć na plecy. Gildiril wypadł na kawałek wolnej przestrzeni i popędził w jedną z bocznych uliczek. Rozejrzał się szybko. To mogło się udać. Skręcił w kolejny zaułek, gdzie zauważył leżącą beztrosko kupkę rozmaitych śmieci, kartonów, i kto wie jeszcze czego. Pora pokazać, że czas na treningi nie był zmarnowany... Gildiril jednym susem skoczył na kupkę, po czym odbił się i chwycił rynny budynku, następnie podciągnął się na rękach i przywarł do dachu, nasłuchując. Powinno się udać... Te spasione świnie nie dogoniłyby go nawet gdyby był pijany. Elf położył się na wznak i odetchnął. Miał tego wszystkiego dość. Bogenhafen, wymyślonych spadków i tego, co tu robił. Lepiej już było szlajać się po całym Imperium...

Mam nadzieję, że nie wykazałem się zbyt dużą samowolą :P
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ouzaru

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ouzaru »

Castinaa "Arienati" (i Luca ofc)

Przed samym wyjściem z łaźni Ari zniknęła na kilka minut Tileańczykowi, przyszykowała się i przebrała w nową sukienkę, którą jej kupił. Była w ulubionym kolorze kobiety - ogniście lub też krwistoczerwona. Na samej górze intensywna żółć polnych kwiatków przechodziła we wściekły pomarańcz i im niżej się patrzyło, tym kolory coraz bardziej się zmieniały w czerwień. Od pasa aż do samej ziemi suknia przypominała już płatki maków, gdzieniegdzie tylko akcentowane jeszcze ciemniejszą barwą.
Od góry biust kobiety był mocno opinany i eksponowany światu poprzez duży dekolt, na dole trzy długie rozcięcia co chwilę ukazywały jej gładkie, opalone nogi. Z przodu suknia była rozcięta aż za kolana, po bokach prawie do pasa, odsłaniała całe uda kobiety. A trzeba było przyznać, że Castinaa miała co pokazywać, tym bardziej, że po kąpieli lekko się natarła pachnącymi cytrusami olejkami i teraz cała jej skóra lśniła kusząco.
Część mokrych włosów odgarnęła z twarzy i związała ciasno z tyłu głowy czerwoną wstążką, resztę swobodnie puściła do przodu i na ramiona. Tylko kilka kosmyków i pasemek co jakiś czas opadało jej na oczy, ale poza tym miała całą buźkę odsłoniętą. Swoim śmiałym i kuszącym wyglądem wzbudzała niemałe zainteresowanie, na szczęście idący obok niej mężczyzna trzymający rękę na rękojeści swego rapiera skutecznie zniechęcał tych, którym przyszło do głowy zaczepić Tileankę.

Luca zaproponował wszystkim, by się rozdzielili i spotkali za godzinę. Jej się ten pomysł jak najbardziej podobał, ten wieczór miał być przecież ich wspólnym i nie potrzebowali obstawy kilku przyzwoitek. Na odchodnym Tileańczyk zaczepił jeszcze elfa i słowa, które do niego wypowiedział, wprawiły Castinęę w lekkie zdumienie. Ich towarzysz tylko coś odwarknął i szczerze się nie dziwiła, że był zdenerwowany czy nawet zły. Pośpiesznie odszedł niknąc gdzieś w tłumie i w końcu zostali sami. Ari rzuciła krótkie, pytające spojrzenie partnerowi...
- Może i nie pamiętasz swojej przeszłości, ale to nie powód bym ja nie opowiedział ci o swojej kochanie – uśmiechnął się do niej chwytając za dłoń. - Jestem człowiekiem, który nie raz miał na pieńku z prawem. Jedyne wykształcenie jakie odebrałem było w świątynnej szkole u kapłanów Ulryka, którzy nauczyli mię pisać i rachować. Jeśli me maniery nie są wystarczające,wybacz, zawdzięczam je jedynie kontaktom z ludźmi błękitnej krwi i wysokiej pozycji, z którymi robiłem w ostatnich latach interesy – uśmiechnął się do swojej kobiety. - chodźmy do wróżki, skarbie, zobaczymy co nam wywróży...

Pomysł jej się bardzo spodobał, co zasygnalizowała pokaźnym uśmiechem.
- Świetna myśl, nie wiem jak ty, ale ja wierzę w to, co jest zapisane w kartach - powiedziała szczerze i nie bała się, że ją wyśmieje. - Nie miałam jeszcze okazji opowiedzieć ci o jednym moim wspomnieniu, więc może od razu to zrobię? - spytała i widząc, jak jej przytakuje, nabrała nieco powietrza do płuc.
- Śniła mi się moja matka, wydaje mi się, iż jestem do niej bardzo podobna... no ale nieważne. Byłam małą dziewczynką, przebywałyśmy w jakimś ogromnym, pięknie ukwieconym ogrodzie. Było bardzo gorąco, więc to na pewno działo się w Tilei, po niebie nie sunęła nawet jedna chmurka, a błękit wręcz zachwycał swoją czystą barwą i przejrzystością. Wydaje mi się, że byłam w domu, matka przywoływała mnie do siebie, byśmy poszły do ojca... Pomyśl, czy gdzieś w okolicy Luccini są domy z dużymi ogrodami? Porozmawiamy o tym przy kolacji, dobrze?
Ucałowała mężczyznę w policzek i wyraźnie nie chciała teraz poruszać tego tematu. Ujęła go pod ramię i przyszła ich pora na odwiedziny w namiocie.

Powoli i nieśpiesznie weszła do środka, jakby to było jakieś święte miejsce. Ostrożnie zasiadła na swoim miejscu, obok Tileańczyka i z fascynacją oraz skupieniem wpatrywała się w oblicze wróżki. Gdy zadawali pytanie, Arienati aż się oczy świeciły i niecierpliwie śledziła każdy ruch kobiety. Luca poczuł, jak jego ukochana łapie go za rękę, gdy ostatnia z czterech kart pojawiła się na stoliku. Wróżka przyglądała się dziwnym obrazkom przez dłuższą chwilę, w końcu uśmiechnęła lekko i spojrzała na zakochanych.
- Płonie w was ogień czystej miłości - przemówiła głosem delikatnym i melodyjnym. - Na razie jest jeszcze delikatny, ale niebawem osiągnie apogeum. Przypieczętuje ją wspaniałe wydarzenie, które już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Niewinność w najczystszej formie, która będzie ukoronowaniem waszej miłości.
Wyciągnęła rękę po zapłatę i nim mężczyzna zdążył zareagować, Ari już zapłaciła kobiecie i ciągnęła go w stronę wyjścia.

Na zewnątrz odetchnęli świeżym powietrzem, choć zapachy i lekki zaduch panujący w namiocie nie przeszkadzały, a nawet się podobały Castiniee. Zastanawiała się nad słowami wróżki, gdy do ich uszu doleciały dźwięki jakiejś skocznej muzyki i chwilę później kobieta już znowu ciągnęła mężczyznę w innym kierunku.
- Chodź, potańczymy... - nalegała uśmiechając się słodko i uroczo.
Nawet gdyby nie miał ochoty, a zapewne miał, i tak nie pozostawiła mu dużego wyboru. Weszli na parkiet podwyższonej sceny i po chwili znaleźli sobie miejsce na uboczu, gdzie nie było aż takich tłumów. Melodia była prosta, tak samo jak taniec i jego kroki, ludzie bawili się świetnie (pewnie częściowo za sprawą wypitego wina), wszędzie było słychać radosne piski, okrzyki i podśpiewywanie.

Z początku Luca i Castinaa tańczyli tak samo jak reszta, trzymali się kroków i rytmu otaczających tancerzy, jednak dość szybko kobieta zaczęła nieco zmieniać ich taniec. Przymknęła lekko oczy, zawirowała o jeden raz więcej i klasnęła w dłonie. Nie wybiło to jednak Tileańczyka z rytmu, postąpił kilka dodatkowych kroków i jedną ręką uchwycił partnerkę w pasie. Razem wykonali dwa pełne obroty, sukienka Cas odsłoniła dobrze zbudowane nogi tancerki. Luca złapał partnerkę za biodra i przyciągnął do siebie, jednocześnie kobieta odepchnęła go i postąpiła kilka kroków w jego stronę. Kroki stawiali dość ciężko, niemal tupiąc i cały czas spoglądali sobie głęboko w oczy. Ari wykonała półtora obrotu i zatrzymała się tyłem do partnera, ten szybko do niej przylgnął i mocno złapał za jej nagie ramiona. Dłońmi przesunął ku górze, aż do szyi, odchylił kobiecie głowę na bok i ucałował koło uszka. Szybko obrócił ją i gdy stanęła przodem do niego, objęła go nogą w pasie. Wycofał się kilka kroków do tyłu trzymając mocno partnerkę, Arienati powoli sunęła za nim. Gdy się zatrzymał, błyskawicznie przyciągnął ją do siebie tak, by się wyprostowała i sunąc dłonią od łydki aż po udo zaczął pochylać kobietę do tyłu. Złapała się jego ramion i odchyliła głową jak najbardziej mogła ku parkietowi, nie zdziwiła się, gdy poczuła delikatny pocałunek na swym dekolcie oraz dłoń kochanka na pośladku. Pochyleni, znajdowali się kilkanaście centymetrów nad parkietem i dopiero po chwili się wyprostowali.

Z malującym się na ustach uśmiechem spoglądali sobie w oczy i dopiero po chwili dotarło do nich, że jest jakoś cicho i spokojnie dookoła. Ludzie, zafascynowani tileańskim tańcem zrobili kochankom nieco miejsca, a że sami sobie wybijali rytm, orkiestra trochę przyciszyła swoją grę. Arienati spojrzała się zakłopotana na Lucę.
- Może... już pójdziemy, co? - zapytała niepewnie i poprawiła lekko potargane włosy. - Zastanawia mnie, co wróżka miała na myśli z tym... eee... jak to szło?
Ari skupiła się na chwilę, wspomniała całe wydarzenie, wygląd kobiety i jej głos. Po chwili w głowie skrytobójczyni pojawiły się także słowa, które bardzo dobrze zapadły Tileance w pamięć.
- Przypieczętuje ją, znaczy się naszą miłość, wspaniałe wydarzenie, które już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Niewinność w najczystszej formie, która będzie ukoronowaniem waszej miłości - zacytowała. - Masz jakiś pomysł? Co się mogło rozpocząć, ale jeszcze nie zakończyć? Niewinność w najczystszej formie... co to może być?
Spojrzała się pytająco na mężczyznę, sama nie była dobra w tego typu zagadkach, a liczyła, że może on okaże się bardziej inteligentny. Jak nie, zawsze zostali jeszcze inni członkowie drużyny, których z chęcią o to pomęczy.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

Ach dużo się działo tego dnia, zbyt dużo...

Wpierw bójka w karczmie zaraz po przybyciu do Bogenhafen i zjawienie się tajemniczej czarodziejki. Potem groźba aresztu, oddalona tileańską "dyplomacją". Następnie spór między Lucą a Ninerl, zakończony opuszczeniem drużyny przez elfkę. A na dokładkę sprowadzenie awanturników na ziemię po uświadomieniu im, że okazali się zupełnymi głąbami, wierząc, że za pomocą taniego podstępu wejdą w posiadanie pokaźnej fortuny.

Tego dnia humor zdecydowanie nie dopisywał Golemowi.

Pewne odprężenie przyniósł mu pobyt w łaźni, lecz Günter nie korzystał z kąpieli za długo. Nie chciał, by zakrzepłe rany rozmiękły i zaczęły znowu krwawić. Bardziej zależało mu na komforcie leniwego odpoczynku. Najlepiej przy kubku zimnego piwa.

Tym bardziej ucieszyła go propozycja Ulricha, już-nie-Kastora, by wspólnie napić się w jakimś spokojnym miejscu. Szlachcic minę miał nietęgą z powodu takiego obrotu spraw, lecz Günter nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż de Maarowi na swój sposób ulżyło. Prawdopodobnie miał dość niebezpiecznej farsy, jakiej kształt ostatnimi czasy przybrały próby przejęcia majątku przez bandę krzykliwych awanturników, którym bogowie podsunęli pod nos widmo łatwego bogactwa. Szlachetnie urodzony Ulrich musiał, podejrzewał Golem, cierpieć katusze, upodabniając się do tajemniczego i uwikłanego w mroczne sprawki Lieberunga.

W końcu obaj mężczyźni znaleźli miejsce, w którym przy kubku piwa mogli spokojnie porozmawiać. I, jak zasugerował de Maar, co nieco powspominać.
- Ach, szanowny Ulrichu, długo by opowiadać o tym, co oczy moje widziały, gdym swego czasu przemierzał imperialne trakty i gościńce. Teraz jednak niepokoi mnie rzecz zgoła inna.
Pociągnął łyk chłodnego piwa, spojrzał gdzieś w dal, ponad ramieniem Małego Rycerza.
- Tak już ten świat zbudowany, że wszystko, co ma swój początek, ma też i koniec. Zdaje się, że i my staliśmy się uczestnikami końca pewnego wydarzenia. - Widząc pytający wzrok szlachcica, Golem kontynuował. - Przedstawienie z tym całym Lieberungiem odchodzi w niepamięć, tako wiele wskazuje, iż nasze wspólne losy, co je bogowie na jednej ścieżce umieścili, także kresu swego dochodzą. Łączyła nas chęć zysku. Planowaliśmy wziąć udział w wyprawie na kraniec świata u boku książęcej drużyny, później położyć łapę na pokaźnym spadku. Wyrokami losu nie osiągnęliśmy ni jednego, ni drugiego. W zamian tkwimy tu - powiódł ręką po otoczeniu, omal nie trafiając kogoś palcem w oko - w obskurnej mieścinie, bez konkretnego pomysłu na dalsze życie. No, może za wyjątkiem pary cudzoziemskich gołąbeczków, których romans zdaje się kwitnąć i kwitnąć.
Znowu pociągnął kilka łyków, dopił piwo i odstawił kufel na stół.
- Natomiast odejście elfki jest pierwszym sygnałem, iż drużynę już nic w zasadzie nie spaja...

Nie zdołał dokończyć myśli, gdyż wywód przerwało zjawienie się grupki śmiertelnie zabawnych osiłków. Ich parszywe mordy krzywiły się złośliwych uśmieszkach, a po łotrowskich błyskach w oczach znać było, że szukają okazji do zwady.
I stało się coś nieprawdopodobnego. Coś, czego przynajmniej Golem nie podejrzewał, na co nie był przygotowany. Rozzłoszczony Ulrich rzucił grupce dowcipnisiów wściekłe spojrzenie i wymierzył im celną ripostę.
"O proszę! Takiego pana de Maar jeszcze nie widziałem. Jednak tli się w nim jeszcze ogień rycerskiej pasji" - pomyślał z zadowoleniem Günter, choć w obecnej sytuacji do śmiechu mu wcale nie było.

Gdy szlachcic mieszał natrętów z błotem, Golem pod blatem stołu wsunął na pięści kastety.
"Na wszelki wypadek" - pomyślał.

- Cyrk Melchiota dziwadeł będzie miał pod dostatkiem, gdy lada dzień ocieli się krowa starego Harolda, coś ją posuwał ostatniej nocy. Ciekaw jestem, czy przynajmniej przyrodzenia będą miały na właściwym miejscu, bo w przypadku rodziciela bogowie najwyraźniej raczyli sobie okrutnie zażartować. - Mówiąc te słowa, Golem wstał od stołu i spojrzał na typków z nieskrywaną wyższością. - Ciekawe, czym kierował się prawy Sigmar, zamieniając ci miejscami, szanowny panie, głowę i psiego kutasa.

Günter demonstracyjnie splunął dowcipnemu głąbowi prosto pod nogi.
- Odejdź, ścierwo, nie marnuj mojego czasu. Daję ci chwilę zastanowienia, by te przerdzewiałe zębatki w twojej głowie miały czas przemielić słowa z mojego języka na twój. Z ludzkiego na kretyński. Potem nawlekę twoje odcięte uszy na ten oto rzemień, a resztkami zębów każę wybrukować ścieżkę do miejskiego szaletu. Zrozumiałeś, tępaku, czy mam tobie i twoim przydupasem bardzo sugestywnie to zobrazować? - Golem przyjął najbardziej złowrogi ton głosu, jaki potrafił z siebie wydobyć. Spokojne dotąd rysy twarzy ściągnął w budzący grozę grymas, a z jego ciemnozielonych oczu popłynęły gniewne ogniki.

Ta teatralna przemowa, groźny ton głosu, mimika i postawa miały zniechęcić przeciwników do podjęcia bójki. Ze swoim stanem zdrowia Günter wolał uniknąć bitki, by nie narażać się na kolejne obrażenia. Jednakże, jeśli natręci nie odstąpią od wrogich zamiarów, Golem zdecydowanie da im satysfakcję.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Serge »

Obrazek Obrazek

Castinaa i Luca


- Może... już pójdziemy, co? - zapytała niepewnie i poprawiła lekko potargane włosy. - Zastanawia mnie, co wróżka miała na myśli z tym... eee... jak to szło?
Ari skupiła się na chwilę, Luca wiedział że myślała o tym. Jemu w sumie też nie dawało to spokoju, choć wróżby i wróżki traktował raczej z dystansem.
- Przypieczętuje ją, znaczy się naszą miłość, wspaniałe wydarzenie, które już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Niewinność w najczystszej formie, która będzie ukoronowaniem waszej miłości - zacytowała. - Masz jakiś pomysł? Co się mogło rozpocząć, ale jeszcze nie zakończyć? Niewinność w najczystszej formie... co to może być?

Orlandoni zmarszczył brwi i zastanowił się. Nie minęła chwila jak odparł.
-Nie wydaje ci się, że to może być dziecko? Niewinny człowiek to noworodek, a ukoronowanie naszej miłości już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Ciąża? Będziemy mieć dziecko? - spojrzał na Castinęę a po chwili parsknął śmiechem. - niemożliwe, to chyba jakaś niedorzeczność. Choć w jednej kwestii się nie myliła - nasza miłość będzie jeszcze gorętsza – po tych słowach pocałował ją namiętnie. Widząc jednak dziwny wyraz jej twarzy, rzekł: - No daj spokój, kochanie, chyba nie wierzysz do końca w to co powiedziała nam ta wróżka? Nie będziemy mieć dziecka, znam te ich sztuczki. Mydlą ludziom oczy żeby tylko zarobić.

- Pewnie masz rację - odparła, choć zdawała się nie być do końca przekonaną. - Przekonamy się za jakiś miesiąc pewnie, tylko żeby ci później nie było głupio. Albo za jakiś czas można się wybrać do kapłana, prawda?
Ari zdawała się jednak wierzyć w słowa wróżki i była coraz bardziej poddenerwowana. Na szczęście przepowiednia nie mówiła nic o tym, żeby ich związek miał się przez to rozpaść, a wręcz przeciwnie. Tylko to ją trochę uspokajało.

-Dobrze, jeśli to ma cię uspokoić, możemy wybrać się za jakiś czas do kapłana. W świątyni Shallyi powinniśmy się dowiedzieć czy jesteś w stanie błogosławionym. A póki co nie myśl o tym, bo niepotrzebnie się dręczysz. Nie wiem po co w ogóle...

Luca nie zdążył dokończyć zdania, gdy wokół nich zebrało się trzech elegancko ubranych mężczyzn. Uśmiechali się serdecznie i machali czymś Tileańczykom przed nosami. W końcu jeden z nich, rumiany, pocieszny staruszek odezwał się.

- Można na chwilę państwu przerwać i pogratulować?
Mówił dość pośpiesznie, a twarz zdobił mu pokaźny uśmiech, gdy spoglądał to raz na niego, raz na nią. Widząc ich pytające spojrzenia uśmiechnął się jedynie szerzej.
- Gdzie się tak nauczyliście tańczyć? To było... niesamowite! - zachwycał się coraz bardziej rumieniąc się na twarzy. - A zresztą, nieważne. Najważniejsze jest to, iż mogę tak wspaniałym tancerzom wręczyć nagrodę!
Tileańczycy wymienili szybkie zdziwione spojrzenia, a w tym czasie mężczyzna wcisnął Castiniee do ręki jakiś dokument. Ta od razu podała go partnerowi.

Luca zlustrował wzrokiem dokument i odczytał na głos.
- „Mamy zaszczyt zaprosić państwa na wspaniałą noc tylko we dwoje w najlepszym lokalu Bogenhafen „Gwiazda Północna”. Do państwa dyspozycji oddany zostanie najlepszy apartament, skosztują państwo specjałów kuchni estalijskiej i posłuchają muzyki najlepszego zespołu w mieście. Będzie nam niezmiernie miło gościć państwa w naszych progach”. - Luca był niesamowicie zdziwiony zaistniałą sytuacją. Oddał się w tańcu bez reszty tej wspaniałej kobiecie, a przy okazji udało im się wygrać noc w ekskluzywnym apartamencie. Ranaldzie, jesteś wielki. - Dzięki, chłopaki – rzucił do mężczyzn którzy wręczyli im papier. - Właśnie miałem zaprosić gdzieś moją ukochaną na dzisiejszy wieczór a to jest po prostu spełnienie moich marzeń. Jestem wzruszony, nie wiem co powiedzieć – znów przywdział teatralną maskę. Niech widzą że mu zależy. Gdy odeszli, uśmiechnął się szeroko widząc kiwającą głową Castinęę. - Wybacz, kochanie, czasem to silniejsze ode mnie hehe. Co teraz, kotku? - spytał chowając papier do wewnętrznej kieszeni kubraka. - Może pójdziemy jeszcze coś wygrać? - na jego twarzy wykwitł rozbrajający uśmiech.

- Hmm... - zamyśliła się. - Może lepiej nie kusić już losu i pójść zjeść? Nie wiem jak ty, ale ja trochę zgłodniałam i po tych szaleństwach na parkiecie zaschło mi w ustach. Mam ogromną ochotę na słodkie wino...
Wzięła Lucę pod ramię i zaczęła się kierować w stronę posągu, nie była pewna, ile czasu minęło, ale może już ktoś tam będzie czekał? Jak nie, to nic się nie stanie, wszak nie byli dziećmi.
- Najlepsze wina pędzą w Bretonii - stwierdziła po bretońsku i zaśmiała się. - Akurat z tym się nie zgodzę - dodała już normalnie.

-Dobrze, pójdziemy coś zjeść. Szczerze mówiąc mam ochotę na ciebie, ale mogę się zadowolić jakimś obiadkiem. Na razie... - puścił jej oczko. - Najlepsze wina pędzą w Averlandzie – stwierdził po bretońsku, zupełnie jak Castinaa. - Bretońskie nie są złe – przeszedł gładko na Reikspiel. - ale daleko im do tych z winnic Averheimu. A co do twojego snu, kochanie, myślałem o tym trochę i jedyną familią, która posiadała tak wielkie ogrody była rodzina Bassadoccich. Mięli chyba jakąś winnicę czy coś tego rodzaju. W każdym razie dość zamożni ludzie w Luccini. Mówi ci coś to nazwisko? - spojrzał na nią, pytając zupełnie poważnie.

Castinaa przystanęła na chwilę, ale bardziej zdziwiona usłyszanym nazwiskiem niż tym, że także władał językiem bretońskim.
- Tak, jest... nawet bardzo znajome, kojarzę je - odpowiedziała ostrożnie i się zamyśliła. - Castinaa Bassadocci, tak się chyba nazywam.
Przysiadła na ławce koło jakiejś fontanny i zamyśliła się. To wszystko brzmiało bardzo naturalnie, ale czy rzeczywiście pochodziła z zamożnej rodziny? Jeśli tak, to co robiła tutaj zabijaąc ludzi dla gildii?

Luca patrzył na nią a w głowie przelatywało mu tysiące myśli. Jakie to życie bywa przewrotne. On, wychowany w biednej mieszczańskiej rodzinie, trafił na kobietę, która prawdopodobnie nigdy nie zaznała głodu i zimna, a jednak niczego nie pamiętała. Kochał ją, to nie ulegało wątpliwości, nieważne kim była.
- Czyli pewnie jesteś spadkobierczynią nie małej fortuny. - czując jej lodowaty wzrok, ugryzł się w język. „Luca, ty debilu, dziewczyna jest rozbita a ty pieprzysz o pieniądzach, głupku?”. Orlandoni pochylił się, chwycił ją za dłonie i spojrzał prosto w oczy. - Przepraszam, kochanie, wyrwało mi się. W końcu przypomnisz sobie wszystko, zobaczysz. Mogę ci jedynie powiedzieć że jeśli Bassadocci to twoja rodzina, to powodziło wam się całkiem nieźle. Twój ojciec, jeśli rzeczywiście nim był... był chyba kupcem i niezłym przedsiębiorcą, nieraz słyszałem o jego trafionych transakcjach. Nie smuć się, Cassy, proszę, bo i mnie pada nastrój gdy widzę że się zamartwiasz... – pocałował ją delikatnie. - Razem stawimy temu czoła, wszystko w końcu się wyjaśni...

Kobieta powoli się uśmiechnęła, jego słowa trochę ją pokrzepiły i zadziałały jak balsam na skołatane myśli oraz serce.
- Kochany jesteś, dziękuję - odpowiedziała. - Nie przepraszaj, bo przecież masz rację. Byłoby całkiem przyjemnie, gdybym rzeczywiście miała odziedziczyć pokaźny spadek, fortunę rodzinną, interes czy jak to się powinno fachowo określać. Łatwiej by nam się żyło, o ile byś chciał ze mną zostać?
Dotknęła delikatnie jego policzka i westchnęła cicho.

Luca patrzył jej prosto w oczy gdy mówiła. Kochał ją, wiedział o tym na pewno gdy ich dłonie sioę spotkały przy jego policzku. Uśmiechnął się lekko na jej słowa i rzekł.
- Czy ja będę chciał z tobą zostać? Dlaczego zadajesz takie niepoważne pytania, głuptasie? - pogładził ją delikatnie prawą dłonią po twarzy. - Kocham cię i nic tego nie zmieni. Jedynie ty możesz żałować teraz, że wiedząc po częcći kim jesteś, ulokowałaś uczucia w kimś takim jak ja. Bo nie jestem ciebie wart, nie pochodzę z zamożnej rodziny...

Korzystając z tego, że jej dłonie były w dogodnej pozycji, trzasnęła mężczyznę po twarzy. Zrobiła to bardzo mocno, aż go zmroczyło i zachwiał się nieco. Gdy już złapał równowagę i wzrok mu wrócił, ujrzał, iż jest jakby rozgniewana.
- Nawet mi więcej tak o sobie nie mów! - wypaliła szybko po tileańsku, a słowa niemal się ze sobą zlały w jeden jazgot. - Jeszcze raz usłyszę takie bzdury, to się przez tydzień nie pozbierasz! Od kiedy to takie rzeczy mają znaczenie?! Tobie nie przeszkadza, że wcześniej zabijałam ludzi na zlecenie i za pieniądze? Co?!
Zrobiła się cała czerwona na twarzy i nerwowo tupała nogą.
- Kocham cię - i tu określiła go na kilka ciekawych sposobów, które nie do końca były kulturalne - czy ci się to podoba, czy nie!

Luca przyjął cios z uśmiechem na twarzy. Nie był mocny, ale przez chwilę udawał, że go trochę zamroczyło, tak, żeby Castinaa się lepiej poczuła. Ojciec, świętej pamięci Govanni zawsze powtarzał, że „rób tak, by kobieta była pewna że ma nad tobą przewagę, a ty nadal działaj po swojemu”. Tym razem te słowa nie do końca się sprawdzały, ale Luca zawsze twierdził, że coś w nich było.
- Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia co robiłaś przedtem. Czy zabijałaś ludzi, czy nie. Ważne dla mnie jest tu i teraz. A teraz jesteś dla mnie najważniejsza, choćby nie wiem co się działo. Kocham cię i nic tego nie zmieni. - pocałował ją namiętnie.

Kobieta odwzajemniła pocałunek na swój typowy sposób i tak mocno się przechyliła do przodu, że mało nie spadła na niego. Szybko się rozejrzała dookoła i uśmiechnęła chytrze.
- Myślisz, że mają tu jakieś beczki? - spytała niewinnie przybierając jak najbardziej skromny wyraz twarzy, na jaki było tę ślicznotkę stać.

- Beczki chyba nie mają, ale tam widzę całkiem przyjemny namiot? - uśmiechnął się zawadiacko i wskazał wzrokiem błękitny namiocik. - Reflektujesz?

W odpowiedzi tylko go mocniej złapała za rękę i pociągnęła w tamtą stronę. Co z tego, że kochali się nie więcej niż godzinę temu? Była ciekawa, co się znajduje w owym namiocie i czy nikomu nie będą przeszkadzać, ale w razie czego po prostu wszystkich ogłuszy. Lub pozabija. Co za problem?
- Mamy chyba jeszcze nieco czasu, prawda? - zapytała.

- Dla ciebie zawsze mam czas, cukiereczku – odparł pełnym pożądania głosem, gdy zbliżali się do namiotu. Chwilę potem zniknęli na jego tyłach, gdzie znajdowało się sporo szpargałów, od małego, drewnianego pudła, przez wytarty, stary fotel, kończąc na wyeksploatowanym materacu. Nie czekając dłużej, pochłonięci pocałunkami, oparli się o drewniane pudło i już po chwili dłoń Orlandoniego wędrowała z wprawą po jej wspaniałym łonie i wilgotnej kobiecości. Jednocześnie drugą dłonią pieścił uwolnioną z sukni pierś kobiety. Jej brązowe, duże sutki szybko stwardniały co jeszcze bardziej podnieciło Tileańczyka.

Ale chyba najbardziej zadziałało na niego małe odkrycie, którego dokonała jego wprawna ręka. Nie tylko nogi kobiety, ale także całe jej łono były gładziutkie i natarte pachnącą oliwką. Przyjemna woń cytrusów przywodziła na myśl rozpaloną słońcem Tileę.
Szybkie i zwinne dłonie Castinyy już operowały przy odzieniu mężczyzny i nim się obejrzał, uwolniła go od przyciasnego już paska i rozpięła mu rozporek. Jak zwykle nie patyczkowała się, doskonale wiedziała, czego chce i pragnie... i do tego dążyła za wszelką cenę.

Nie pozwolił jej na dalsze pieszczoty. Widząc wspaniałą, wydepilowaną i pachnącą kobiecość, zszedł niżej i zatopił w niej najpierw język, który tańczył teraz w zawrotnym tempie na łechtaczce a potem całował natarczywie całe jej łono jednocześnie pieszcząc dłońmi nabrzmiałe piersi. Co chwilę słyszał jedynie delikatne, ciche pojękiwania rozkoszy swojej kobiety.

W tej chwili specjalny krój sukienki bardzo się przydał, gdyż nawet nie musiała się rozbierać. Mężczyzna pieścił ją namiętnie dając tyle przyjemności, że nie była w stanie uleżeć spokojnie na miejscu. Kilka razy Luca tylko lekko się uśmiechnął, gdy musiał przytrzymać jej niesforne nogi, uniósł też kobiecie biodra do góry i wzmocnił pieszczoty. Ta niemal usiadła z wrażenia, ale szybkim ruchem ręki posłał ją znów do pozycji leżącej.

Była niesamowicie mokra, chyba nawet bardziej niż ostatnio, gdy się kochali. Wręcz ciekło jej po nogach, a część słodkiego miąższu została na twarzy Orlandoniego, gdy ich usta na chwilę znów się połączyły. Jego męskość była gotowa, jej kobiecość również. Jedno pewne pchnięcie wystarczyło, by znalazł się w środku. Wilgotne ciepło otulało jego penisa gdy wbijał się w nią i powracał z powrotem. Był niesamowicie podniecony. Zmysły wariowały. Czuł jej płytki oddech na swojej szyi, gdy wyrywała się z jego zaborczych pocałunków by choć na chwilę złapać oddech.

Na szczęście jego usta były jedyną rzeczą, która sprawiała, że cały festyn nadal nie wiedział o ich igraszkach. Jego agresywne ruchy wprawiały całe ciało kobiety w drżenie, a biust tylko niespokojnie falował. Luca musiał mocno przytrzymywać kochankę, bo ta wiła się niczym ośmiornica i chwilami ich stosunek wyglądał bardziej jak poskramianie morskiego potwora. Nawet było podobnie mokro...

Orlandoni całkowicie odpłynął, Castinaa zresztą również. Oboje oddawali się nieopisanej przyjemności gdy ich ciała stanowiły jedność w tym niesamowitym akcie miłosnego uniesienia. Tileańczyk rozwarł szeroko jej nogi by delektować się widokiem jej nagiej kobiecości w której zatracała się jego męskość. Kochali się bez słów, jednak oboje byli podnieceni do granic. W pewnym momencie wycofał się z niej, co spotkało się z krytycznym spojrzeniem jego kobiety, jednak pewnym ruchem obrócił ją tyłem do siebie, tak by wystawiła mu swój ponętny tyłeczek i zaserwował jej solidnego klapsa. Przez chwilę dotykał zachłannie obu pośladków a następnie jego członek znów zniknął w mokrej kobiecości jego ukochanej. Z każdą chwilą przyspieszał tempo.

Teraz już nie miał jak zagłuszać Castinyy, lecz ona była dziwnie cicho. Fala doznań zalała ją i nie była w stanie nawet pisnąć, nie mówiąc już o wzięciu głębszego oddechu. Luca dość szybko to zauważył i kolejnym klapsem zmusił kobietę do oddychania. Bogowie nie poskąpili Tileańczykowi walorów i teraz przekonywała się o tym z całą siłą i natarczywością, na jaką było go stać. Paznokciami drapała wszystko w zasięgu ręki, zaciskała się mocno i tylko coraz bardziej obniżała, by nastawiać się na jego agresywne ataki.

Orlandoni wbijał się w nią coraz szybciej, momentami jedynie zwalniając i kręcąc swym twardym członkiem młynki w jej rozpalonej kobiecości, ewentualnie serwując Castinie kolejne klapsy. Z każdym kolejnym ruchem czuł jak jej ciało napina się niczym struna, widział krople potu na jej rozpalonej twarzyczce. Sam również był w siódmym, jeśli nie w ósmym niebie. Z każdą mijającą chwilą czuł jak zbliża się upragiony koniec i w końcu po kilku minutach ostrej jazdy eksplodował w jej nienasyconą kobiecość. W tej samej chwili, będac wciąż w niej, padł na jej plecy szczęśliwy i zmęczony. Czuł jej gorące ciało i wciąż delektował się dotykiem jej jędrnych, wciąż nabrzmiałych piersi.
- Byłaś wspaniała, kotku – szepnął, łapiąc oddech. - Jak zawsze zresztą.

- Ty... także - wysapała z ledwością i padła na brzuch, a on poleciał wraz z nią. - W takim tempie... to ta przepowiednia się spełni nim się obejrzymy... Uch, jutro trzeba się będzie przejść... po jakieś środki zapobiegawcze.

- Daj spokój, zawsze marzyłem o dziecku hehe – uśmiechnął się do niej całując w szyję, usta i czoło. - A teraz zbierajmy się nim nas ktoś tu znajdzie. Towarzysze pewnie na nas czekają, chociaż gdyby to był przytulny pokoik to nie zważałbym na to czy czekają czy nie... - po tych słowach wyszedł z niej wreszcie i naciągnął spodnie. Pomógł jej doprowadzić się do porządku i opuścili namiot kierując się w stronę pomnika Sigmara. Festyn był naprawdę udany.

Całą drogę przemilczała, na jej twarzy gościł lekki uśmieszek. Nie tyle wywołany tym, co robili, ale jego słowami. Nie przyznawała się, ale wierzyła słowom wróżki i była pewna, że to dla nich dopiero początek ciekawych niespodzianek.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Udało się jej znaleźć dom tego Otta. Tylko co z tego...
Wyglądało na to, że odebranie oręża będzie prawie niemożliwe zwykłymi sposobami. Zaklęła cicho. Czemu właściwie nie przedstawiła się jako posłaniec od jakiegoś klanu Uranai? To może by ułatwiło sprawę... A tak już pamiętają jej twarz i nic z tego...
Usiadła przygnębiona na jakimś kamieniu i ukryła twarz w dłoniach.
Może powinna porzucić poszukiwania? Szczęście, domena Lileath wyraźnie jej nie sprzyjało.
Ale z drugiej strony... w myślach pojawiły się twarze rodziców. Smutek malujący się na twarz Vennyselle... wynędzniała, pobawiona nadzieji i zwykłej energii twarz Antheriona... O nie, trzeba zdobyć ten przeklęty przedmiot. Ojciec musi znowu zacząć żyć i zachowywać się tak jak dawniej, a wtedy matka też odżyje.
Nie może tego porzucić. Przecież złożyła przysięgę...
Wstała. Czuła się źle, obolała i chora z tęsknoty i smutku. Zachciał się jej pić. Miała wodę, ale ile można ją pić? Napiłaby się odrobiny wina. A potem pomyśli co dalej.
Może Gildiril da się przekonać? Albo Golem? Ten drugi był zdecydowanie bardziej godny szacunku od tego Asrai. Asrai ... no cóż, odwagi mu brakowało, widać był zbyt zapatrzony w ludzi.
Rzecz jasna, była mu wdzięczna, że podzielił się wiedzą, ale teraz.. Teraz nie miała ochoty dłużej z niej korzystać.. O nie, poradzi sobie sama.
Ruszyła przed siebie, by znaleźć jakąś gospodę. A właściwie namiot.
Właśnie zbliżała się do pomnika Sigmara, gdy zauważyła obok niego Ulricha i Guntera. "Może oni mi coś podpowiedzą?" pomyślała z nadzieją.


Aha, Serge w sakiewce jest 15 koron :)
Ostatnio zmieniony środa, 16 stycznia 2008, 01:26 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

- No cóż… głupotą byłoby się nie zgodzić z twymi słowami, przyjacielu. Nie wiem, czym kierują się bogowie, kiedy robią nam – śmiertelnym - takie rzeczy. Pewnym jest jednak, że tak właśnie winno być. – uśmiechnął się ponuro – Prawda, nie jest moim ulubionym zajęciem narażanie życia w pogoni za iluzjami, ale jak mawiają „Sigmar dał, Sigmar wziął.” Ech... - zamilkł na chwilę i pociągnął duży łyk piwa.
-Poza tym, koniec jednego, oznacza zazwyczaj także początek drugiego, prawda Günterze? Nie trap się… W naszej „profesji,” na życie nie trzeba konkretnego pomysłu. Bo któż wie, co przyniesie kolejny dzień? – odchylił się na krześle z uśmiechem. Wygląda na to, że kiedyś trochę za dużo nasłuchał się opowieści o bohaterach...- Zawsze coś się dzieje. Taki już los awanturników! - trzeba przyznać, że Ulricha trudno załamać. Wkurzyć owszem łatwo... ale odebrać mu ducha, już nie. Zwłaszcza, że nareszcie mógł przestać udawać kogoś kim nie jest.

***

Najlepszym przykładem tego, że "zawsze coś się dzieje," była obecna sytuacja.

Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można by siekierę powiesić. Ulricha zadziwiło to, jak mocno słowa Golema przemawiały do wyobraźni. Mówiły „bierz nogi za pas, póki możesz chodzić!” De Maar ucieszył się w duchu, że ma wielkoluda po swojej stronie. Ci goście wyglądali na mocnych w gębie… przekonamy się zaraz, czy mają jaja.

Nagle, chyba z powietrza pojawiła się Ninerl. Ulrich zdziwił się i przez chwilę mógł tylko słuchać spokojnego głosu elfki.
-Witajcie, przyjaciele... Szukałam was, ale... ale kim są ci panowie? Czyżby zabierali wam czas? – dłoń kobiety powędrowała na rękojeść miecza.
Ulrich otrząsnął się. Wstał, aby lekko skłonić się elfce i powiedział:
- Witamy, serdecznie witamy… Miło cię widzieć. - nie wiedział skąd się tutaj wzięła, ale cieszyło go, że jednak jest z nimi – Może napijesz się z nami czegoś? Ach… a ci panowie właśnie mieli wychodzić. – spojrzał wymownie na gotową do walki Ninerl, następnie powoli przeniósł wzrok na wściekłego Golema, po czym utkwił oczy w napastnikach dając im do zrozumienia ich słabą pozycję – Prawda?

Po twarzach tych pięciu można było się domyślać, że jednak obejdzie się bez bójki. „Trochę szkoda… no, ale wystarczy już walk na dziś. Trzeba leczyć swoje rany…” – boleśnie przypomniało mu się zdarzenie na barce – „…a nie je rozdrapywać”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Post autor: Megara »

Gildiril:

Twój plan był dobry. W założeniu. Straż Bogenhafen była bowiem wyjątkowo uparta i goniła cię długo, bardzo długo. Lecz w końcu udało ci się skryć na dachu, a strażnicy pobiegli dalej. Posiedziałeś na nim kilka minut, a następnie skierowałeś się ponownie na festyn, omijając jednak miejsce w którym okradłeś kupczyka. Wracając myślami do tej chwili sięgnąłeś do schowanych sakiewek by przeliczyć ich zawartość... gdy okazało się, że najcięższa z tych sakiewek... zniknęła. Zapewne "pożyczona" przez kogoś z tłumu, gdy uciekałeś przed strażnikami.

Gunter i Ulrich:


Mężczyźni byli podpici i nieco przygłupawi zapewne. Po płomiennej przemowie Golema stracili nieco rezon i jedynie spojrzeli po sobie, mruknęli jeden przez drugiego o strażach i szybko oddalili. A wy pamiętając, że w tym mieście chyba nie bardzo lubią obcych, zapłaciliście za piwo i ruszyliście w drogę powrotną do miejsca spotkania z resztą.

Castinaa i Luca:

Po kilkunastu minutach miłosnych uniesień w jednym z namiotów, postanowiliście w końcu dołączyć do towarzyszy. Gdy dzwon oznajmił zbliżający się czas spotkania, ruszyliście w drogę powrotną.

Ninerl:

Posiedziałaś jeszcze chwilę na ławce naprzeciw posiadłości Steinhagera, po czym ruszyłaś z powrotem w kierunku festynu. Niecałe pół godziny zajęło ci dotarcie na miejsce i już z daleka ujrzałaś kilku kompanów pod pomnikiem Sigmara. Uśmiechnęłaś się w duchu, tego przeklętego gaduły z Tilei jeszcze nie było.


Wszyscy:

Spotkaliście się ponowie po mniej więcej godzinie w umówionym miejscu. Jako ostatni dotarli uradowani Castinaa i Luca, po ich rozpromienionych wyrazach twarzy zdążyliście się domyślić dlaczego. Szybko wymieniliście się "opowieściami" o tym co się działo. Jednak w pewnym momencie, stało się coś dziwnego. Wróżka, która miała swój namiocik tuż nieopodal was i stała przed nim zapraszając potencjalnych klientów, nagle przestała krzyczeć zachwalając swe usługi, a jej głos stał się spokojny aczkolwiek głośny, gdy patrzyła w waszą stronę.

- Znak róży jest czerwony, ocieka krwią. Wielki zabił małego, a najwyższy służy najniższemu. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie. Nad wami wisi oko Zła.

Po chwili zakasłała cicho i ponownie, jakby wyrwana z chwilowego letargu, wróciła do swoich okrzyków typu:
- Komu wróżbę? Na pewno się sprawdzi!

Nieco zaintrygowani ruszyliście już razem w dalszą wędrówkę po festynie. Zachęceni przez tłum poszliście do menażerii, gdzie właśnie rozpoczynało się "przedstawienie". Doktor Malthusius pokazywał kolejno dziecko porośnięte na całym ciele długimi włosami, psa z jednym okiem na środku czoła oraz bardzo małego goblina o trzech nogach. Gdy brudny krasnolud wyprowadził goblina przed oczy ludzi, ten nagle ugryzł go w rękę, wyrwał i uciekł. Tłum momentalnie zaczął panikować, przy czym jedni uciekali a drudzy pchali się bliżej. A goblin uciekał, między nogami, zwinnie wymijając ludzi i uchylając się przed sięgającymi po niego łapami. Nie trwało to jednak długo - szybko dopadł muru miasta i przeciskając się pomiędzy kratami małej dziury zniknął wszystkim z oczu.

Na miejscu zdarzenia dość szybko pojawiła się straż, uspokajając klnącego głośno właściciela menażerii. W końcu Malthusius spojrzał w waszą stronę, byliście jedynymi którzy jeszcze nie uciekli.
- Wyglądacie na takich... co mogą się zająć taką małą sprawą, prawda? Oferuję wam 100 koron za znalezienie mojej zguby.
Na słowa doktora, sędzia pokiwał głową i dodał:
- Jeśli się zgodzicie i pozbędziecie się z kanałów tego goblina dopłacę jeszcze 100 koron, zapewnię też pokoje w karczmie i wyżywienie.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Ravandil »

Gildiril

"Ha, udało się" pomyślał z zadowoleniem Gidiril. Ale ta zabawa kosztowała go dużo sił i nerwów. Może po prostu się starzeje? No cóż, ale trochę adrenaliny od czasu do czasu nie zaszkodzi... Tylko, do jasnej cholery, gdzie się podziała najcięższa sakiewka? Można było się tego spodziewać, coś musiało się spieprzyć... No, ale może już lepiej wrócić do pożyteczniejszej, przynajmniej w teorii, roboty. Gdy oddech elfa się już wyrównał, zeskoczył niepostrzeżenie z dachu i ruszył w stronę miejsca spotkania, omijając szerokim łukiem miejsce zdarzenia. Narzucił kaptur na głowę, włożył dłonie w kieszenie i leniwym krokiem poszedł przed siebie.

W końcu wszyscy się zebrali, jak widać też nie próżnowali przez tę godzinę. Gildiril litościwie przemilczał, jak spędził ten czas. Nie było się czym chwalić.
Znak róży jest czerwony, ocieka krwią. Wielki zabił małego, a najwyższy służy najniższemu. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie. Nad wami wisi oko Zła. dobiegł go głos wróżki. Pewnie znowu się czegoś nawdychała... Chociaż trzeba przyznać, że jeśli jej celem był zimny powiew grozy, to jej się udało. Ale to i tak były jakieś duperele.
Przeszli się jeszcze po "atrakcjach" festynu, jeśli można było tak określić te wszystkie pokraki, jakie tam sie znajdowały. Phi... Wydawałoby się, że nic ciekawego się nie zdarzy, gdy nagle ta akcja z goblinem. Zaraz zleciała się straż miejska... A to oznaczało potencjalne kłopoty. Jasne, mogliby się tym zająć, o niczym innym nie marzą, jak o tym, by się wynurzać w kanałach, oczywiście, że tak... Ale Gildiril wolał się z tym nie manifestować. Stanął sobie na uboczu i starał się nie rzucać zbytnio w oczy. Niech ludzie sobie gadają, jeśli chcą. A to jeszcze ktoś się do niego dopieprzy, że to niby coś ukradł albo coś w ten deseń. Niedoczekanie.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
Podeszła jeszcze bliżej. Zanim zdążyli coś powiedzieć, zagaiła.
- Potrzebuję kilku porad. Muszę... co prawda, to niegrzeczne obarczać was moimi problemami, ale chyba nie mam wyboru...- na twarzy dziewczyny malowało się zakłopotanie -Gunterze, potrzebne mi jest hmm, coś co uśpiłoby psy, chociaż na trzy godziny. I poza tym... muszę unieszkodliwić strażników... ale może zacznę od początku -dodała, zdziwione miny mężczyzn- W końcu, to i tak żadna tajemnica- powiedziała gorzko. Ściszyła głos i ciągnęła dalej.
- Pewien kupiec zdobył przedmiot należący do mojej rodziny. Straciliśmy go... mniejsza z tym jak. Muszę go odzyskać, tropię go od Marienburga. Kłopot w tym, że jego dom jest dobrze chroniony. Jest dwóch, trzech strażników, psy, wysokie ogrodzenie. W dodatku mnie widzieli. Muszę się solidnie przygotować do tej wyprawy i w miarę szybko. - przygryzła wargi- -Muszę uśpić psy, pozbyć się chociaż na trochę strażników i zbadać dom. Macie jakieś pomysły? Myślałam o kanałach, ale tu chyba domy nie mają tych, no... klap.- powiedziała z namysłem. Splotła dłonie i czekała na odpowiedź ludzi.
Dziewczyna wyglądała na smutną i przygnębioną, ale w jej oczach lśniło zdecydowanie.
W międzyczasie przyszedł Gildiril. Słuchając odpowiedzi towarzysz, obojętnie skinęła mu głową.

Dobra, z dalszą częścią posta na razie się wstrzymam :wink: .. poczekam na resztę. Aha, Meg tak przy okazji- czy Ninerl coś wyczuła, gdy wróżka recytowała przepowiednię?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Gdy padła propozycja pracy w głowie Orlandoniego zadzwonił dzwonek. A nawet dwa dzwonki. Jeden mówiący że oto trafiła się niezwykle intratna fucha a drugi przypominający jak kończyły się wszystkie intratne fuchy na jakie trafiali ostatnio. „No trudno”, pomyślał. Nie spróbujesz nie wiesz. Jest ryzyko jest zabawa.
Raz tylko w życiu łaził po kanałach a miało to miejsce podczas słynnego na całe Talabheim Pierwszego i Ostatniego Skoku na Talabheimską Mennicę.
W namiocie nie odzywał się jeszcze. Gdy napotkał spojrzenie Gildirila pokiwał twierdząco głową sugerując, że się na robotę pisze.

- Więc jak przyjaciele, złapiemy tego goblina? Jeśli moi szlachetni towarzysze zgodzą się towarzyszyć mi, a także Gildirilowi, który chyba podjął też decyzję, proszę tylko o wskazanie nam którędy możemy dostać się do kanałów – Luca znów się rozgadał. – Przydała by się jeszcze jakaś mapa orientacyjna, żebyśmy nie pogubili się w ciemnościach. Nie widzi mi się spędzać czas w kanałach kiedy na górze odbywa się festyn. Poza tym będziemy potrzebować kilku rzeczy. Lampy, pochodnie i liny wraz ze siatką na goblina to oczywista sprawa. Nad resztą musimy się zastanowić, prawda, przyjaciele? - w pierwszej kolejności spojrzał na Ninerl, trzymającą się z boku. Chwilę potem przeniósł wzrok na sędziego. - Proponuję abyśmy udali się teraz do karczmy i tam w spokoju przygotowali się do podróży. Tam również przygotujemy listę rzeczy, które mogą się nam przydać i spotkamy się w tym namiocie za godzinę. Chyba że nie zależy panom na czasie. Wtedy na spokojnie sami przygotujemy się do polowania na goblina. Chyba, że macie inne plany, przyjaciele?– ostatnim pytaniem zwrócił się do pozostałych członków drużyny. - Pieniądze wszak nie śmierdzą. Hmmm, o ile mnie pamięć nie myli powiedział to cesarz Luitpold opodatkowując szalety. - Tileańczyk uśmiechnął się szeroko.

Gdy reszta zastanawiała się co robić, Luca podszedł do Ninerl i odciągnął ją za ramię na bok. Reszta widziała jak rozmawiają o czymś przyciszonym głosem.

- Zapewne wciąż jesteś na mnie zdenerwowana za tamte słowa, rzucone pod wpływem chwili, ale chcąc nie chcąc stanowimy drużynę, a drużyna powinna trzymać się razem.
– rzucił. - Niechcący podsłuchałem twoją rozmowę z Gunterem i Ulrichem i jeśli tylko chcesz, jestem skłonny ci pomóc w twej sprawie. W przeszłości... - zaciął się na chwilę, jakby niepewny czy mówić dalej. - w przeszłości zajmowałem się różnymi nielegalnymi rzeczami, w tym włamaniami i złodziejstwem. Znam się więc na tym, podejrzewam jak nikt inny z naszego zacnego towarzystwa. Przypuszczam, żę Gildiril również posiada takie zdolności, i jeśli się zgodzisz, możemy sprawdzić posiadłość tego typa. Więc jak będzie, Nin? - uśmiechnął się do niej szeroko i puścił oczko.- W razie czego możesz na mnie liczyć, a teraz chodźmy zarobić trochę pieniędzy, bo jeśli uznasz, że warto powierzyć tę sprawę w nasze ręce, potrzebne będzie kilka „zabawek”. - uśmiechnął się do niej.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Wilczy Głód »

Ulrich de Maar

Okazało się, że pięciu dryblasów było mocnych tylko w gębie. Może to i lepiej? Poszukiwacze przygód przynajmniej oszczędzili sobie kilku siniaków i kłopotów jakie z pewnością sprawiłaby im straż miejska. Jedno spotkanie z tak „gorliwymi” stróżami prawa zdecydowanie wystarczy. Kiedy napastnicy odeszli Ulrich westchnął ciężko, po czym spojrzał na znikające w wyjściu z namiotu plecy niedoszłych napastników i zaklął pod nosem.
- Psiamać, co to się dzieje z tym krajem… Chuligani na każdym kroku! Jak cię nie okradną to pobiją! Ani chwili spokoju… Jakoś nie mamy szczęścia do porządnych lokali bez bójek. No, ale trochę czasu nam tutaj zeszło Günterze. Pora ruszyć tyłki i spotkać się z resztą cudownej kompanii… - powiedział to z gorzkim uśmiechem. Golem miał rację. Nic już ich nie spaja. Wspólny cel zniknął… każdy mógłby teraz pójść w swoją stronę. To znaczy, jeszcze nie teraz. Dopiero gdy się spotkają przy pomniku. Ulrich zwykł dotrzymywać obietnic. Skoro się zobowiązał, że będzie tam, to tam właśnie będzie.

Wszyscy zbierali się powoli pod wizerunkiem Młotodzierżcy. Ulrich zdziwił się, gdy zauważył zmierzającą w ich stronę Ninerl. Ostatnio elfka nie wyglądała jakby chciała mieć z nimi jeszcze do czynienia. „Miło, że jednak nie opuściła nas na dobre. Takiego towarzysza lepiej mieć przy sobie.”
-Potrzebuję kilku porad. – zaczęła od razu - Muszę... co prawda, to niegrzeczne obarczać was moimi problemami, ale chyba nie mam wyboru. Gunterze, potrzebne mi jest hmm, coś co uśpiłoby psy, chociaż na trzy godziny. I poza tym... muszę unieszkodliwić strażników... ale może zacznę od początku -dodała, widząc zdziwione miny mężczyzn- W końcu, to i tak żadna tajemnica.
De Maar słuchał dalszej części opowieści elfki. Mało konkretów… no, ale żadne z nich nie było ostatnio zbyt wylewne, prawda?
- Znaczy, własność swoją chcesz odzyskać, tak? Jak dla mnie to od złodziei tego kupca wyzwać by trzeba… – widząc twarz elfki dodał jednak - … ale tu widzę bardziej skomplikowana sytuacja jest. Hmm… - zamilkł na chwilę. Trzeba przyznać, że średnio mu to wszystko pasowało. Dopiero uwolnił się od miana tego przeklętego Kastora, a tu już szykują się do kradzieży. Ale Ninerl… niemożliwe, aby była zwykłą złodziejką. W takim razie, złodziejem był ten kupiec. A odebranie przestępcy łupu i zwrócenie go prawowitemu właścicielowi jest tym, co należy uczynić!
- No, to sprawa jest prosta. Trzeba mu odebrać ten przedmiot. Co prawda, nie wiem jak można niepostrzeżenie wejść do czyjegoś domu… ale może łatwiej sprawić, aby to złodziej do nas wyszedł. Czy kupiec chciałby sprzedać ten… przedmiot? Może propozycja kupna, wywabi go z domu. Rozumiecie, przez list, albo posłańca… Że bogaty Herr – dajmy na to – Lieberung – to było pierwsze nazwisko, które przyszło mu do głowy – interesuje się tym, albo co… - Ulrich prawdopodobnie bredził jak potłuczony. Finezyjne działanie to ostatnia rzecz o jaką można posądzać kogokolwiek z rodu de Maarów. Czasem tylko zdarza im się użyć fortelu podczas walki… a i to rzadko, czego przykładem jest choćby ostatnia bitwa Świętej Pamięci Konrada de Maar. To co zaproponował przypominało to, co dzieje się czasem na polu bitwy. Mały oddział wywabia wroga z dobrej pozycji, po czym reszta sił oskrzydla go i rozbija w pył. Ulrich spojrzał zatroskanym wzrokiem na Golema. Olbrzym już wcześniej pokazał, że ma głowę na karku…

Po chwili dołączył do nich Gildiril, a po nim Tileańczycy.
- Znak róży jest czerwony, ocieka krwią. Wielki zabił małego, a najwyższy służy najniższemu. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie. Nad wami wisi oko Zła.
De Maar zdębiał na moment. „Co, do…?” Wróżki, parszywa ich morda… robi sobie reklamę, ale stroi z nich żarty. No, bo przecież… „Czy bogowie mogli przez nią przemówić? Nieeee… nieśmiertelni ukazują się bohaterom osobiście i wyznaczają im prawdziwą misję!” Nie wiadomo skąd Ulrich miałby wiedzieć o zwyczajach bogów. Spojrzał jeszcze kilka razy niespokojnie na wróżkę gdy odchodzili, ale nic już się nie wydarzyło. Dziwne…

Doktor Malthusius. Ulrich przyglądał się „przedstawieniu” raczej z niesmakiem niż z ciekawością. Potem było jakieś zamieszanie. Jeden z tych stworów coś zmalował. No pięknie… „Doktor” złożył im propozycję.
- Nie wiem, czy brodzenie po pas w… Ekhm… czy pobyt w kanałach to dobry pomysł. – sam smród i brud nie przeszkadzały Ulrichowi tak bardzo jak by można sadzić. Chociaż trzeba przyznać, że nie było to jego ulubione środowisko. Ale czy uganianie się po ściekach za jakimś pokracznym stworem, to zajęcie godne tej kompanii? Według Orlandoniego najwidoczniej godne… - Chociaż, dobrze mieć ciepłą strawę i miejsce do odpoczynku już po wszystkim. – nie wspominał o pieniądzach, miast tego westchnął. Nagle przypomniał sobie co mówiła chwilę wcześniej Ninerl. „Myślałam o kanałach, ale tu chyba domy nie mają tych, no... klap.” Może to właśnie jest najlepszy sposób. Na mapie z pewnością będzie widać wyraźnie, czy dom tego złodzieja jest osiągalny drogą podziemną. Jeśli tak, to można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu!
- Myślę, że straż powinna się na coś przydać i pomóc łapać tego stwora. Nie mam zamiaru do śmierci uganiać się za tym goblinem. To coś uciekło przez tłum gapiów, więc niełatwo będzie to dopaść. No i przede wszystkim – jeśli ta sprawa zniesie zwłokę – powinniśmy trochę odpocząć. Mamy za sobą podróż do Bogenhafen i dzień pełen wrażeń. W spokoju powinniśmy przestudiować mapy i przygotować się. Oczywiście, jeśli w ogóle mamy zamiar się babrać w tym bagnie, co ja osobiście uważam za średnio atrakcyjną propozycję...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
-Hmm... Nie wiem czy chce sprzedać ten przedmiot. Strażnicy zbyli mnie stwierdzeniem, że ich pana nie ma w domu, ale pewnie jest fałszywe. Rzecz pochodzi z Kuźni Vaula. Jest cenna i... - zawahała się na chwilę- jakby to powiedzieć... magiczna? Ale spróbować można...
Chwilę potem wróżka wygłosiła swoją przepowiednię.
-To zagadka. Tylko, że ja nie znam waszych zagadek? Róża to czyjś symbol?- zapytała.
Menażeria "doktora" wzbudziła wstręt i przerażenie Ninerl.
-Czemu to dziecko się tutaj znajduje? Dlaczego nikt się nim nie zajmuje?- zapytała cicho Ulricha.
A potem uciekł goblin.
I zaraz posypały się propozycje- jedna, druga. Ninerl właściwie miała opuścić w tym momencie towarzyszy, ale wzmianka o kanałach przyciągnęła jej uwagę.
"To może być to" pomyślała "To może być dobra droga ucieczki. Tylko czemu strażnicy boją się tak pójść sami?"
-Pójdę z wami, ale zapłata jest wasza. Ja zamierzam znaleźć się tam w innym celu- powiedziała cicho do Guntera.
Zaraz potem Tileańczyk odciągnął ją na bok. Zanim zdążyła coś powiedzieć, jak zwykle wylał z siebie potok słów.
Słuchała z coraz większym zdumieniem, nie do końca rozumiejąc.
Zaraz, najpierw nazwał ją tchórzem, a teraz zachowuje się tak jakby się nic nie stało. Zastanawiała się chwilę, co powiedzieć. Może ludzie już tacy byli? Zupełnie jak dzieci...
- Rozumiem, że jest to twoja forma przeprosin, czy tak?- powiedziała, z zastanowieniem w głosie - Właściwie nie powinnam tak zareagować, ale... ale hm, widzisz, to chyba różnice kulturowe. W naszych oddziałach, jeśli w czasie narady albo przy odliczaniu oddziału, nie zostaniesz wymieniony z imienia, to oznacza to, że jesteś geah ... wyrzutkiem, któremu nikt nie pomoże - dodała-Który najczęściej ginie, by odzyskać swoje dobre imię.- ciągnęła z zakłopotaniem - No i dlatego...tak wyszło. Zresztą dla mojego ludu jestem młodzikiem, smarkaczem. Jestem za pochopna i niecierpliwa... Nie mogę się ciągle przyzwyczaić do waszej kultury- mruknęła.
- Aha i jeszcze jedno, nigdy nie jest tak, że nie lubię kogoś od razu. Nie jestem jakimś Caledorczykiem...Przyznaję, że twój słowotok bywa męczący, ale da się go znieść. I wyjaśnij mi jeszcze jedno. O co chodziło z tymi drzewami i lasami i zamkami?- zapytała-Bo nadal nie rozumiem...
-Pomoc jest mi potrzebna, ale nie powinnam... nie powinnam narażać waszego życia. - dziewczyna była zakłopotana - Chociaż wy i tak nie dacie się przekonać- zagryzła wargi.
- Ale zaznaczam, że ja biorę na siebie największe niebezpieczeństwo. Nie widzę powodu dla którego macie bardziej ryzykować niż jest to potrzebne.
-No to chodźmy ścigać tego potworka- skinęła głową.

Podeszli do reszty.
-Powiedzcie mi. Czemu strażnicy boją się zejść do kanałów? Są tam jakieś potwory?- zapytała.
- Kanały... - mruczała idąc -Kanały... - myślała intensywnie. Co może się tam przydać? Apteczkę miała, noże też.
Kanały były na pewno śliskie i łatwo był o zakażenie ran. Mapy rzecz jasna są potrzebne, ale Ninerl na razie nie wiedziała co powinna rozważać- jak mogły wyglądać owe kanały. Może jeszcze kreda?
- Jak te kanały wyglądają? Bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Musicie mi opisać wszystko dokładnie i wtedy można ułożyć plan działania.- dodała-Moje nikłe doświadczenie może być przydatne.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Deadmoon »

Günter Golem

A jednak, przygłupy odstąpiły od bitki. I dobrze, Golem tym sposobem oszczędził siły i konieczność tłumaczenia się z wybryku przed miejską strażą. Szumowin w tym zakątku Imperium nie brakowało, oj nie.

Günter przytaknął Ulrichowi i obaj udali się na miejsce spotkania. Po drodze dyskutowali o czymś z zapałem, jednakże po twarzach awanturników dało się poznać, że ich myśli podążają w innych kierunkach. Obydwaj doszli do tego samego wniosku - jeśli drużyna ma przetrwać w obecnym stanie, musi znaleźć jakiś wspólny cel działania, spoiwo, które utrzyma poszukiwaczy przygód w komplecie i da im motywację do dalszej współpracy.

Gdy przybyli pod pomnik Sigmara, Golem powitał ciepło resztę towarzystwa. Szczególnie ucieszyła go obecność elfki, która mimo wszystko nie zdecydowała się opuścić swoich towarzyszy niedoli. Przynajmniej na razie. Jednakże miała jakieś zadanie do wykonania, o czym za chwilę raczyła drużynę poinformować.
- Uśpić psy, powiadasz? - Powtórzył po niej w zadumie. - Znalazłoby się kilka sposobów, lecz najlepszym byłoby użycie silnego środka nasennego. Nie jestem aptekarzem, ale w Bogenhafen na pewno jest ich przynajmniej kilkoro. Proponuję zaopatrzyć się tam w specyfik i następnie podać go psom strażniczym wraz z jedzeniem, na przykład w kiełbasie.
Do rozmowy wtrącił się Luca. Jak przystało na człowieka wielu szemranych profesji, włamania nie były dla niego żadną nowością. Na tym polu Golem ustępował Tileańczykowi umiejętnościami, więc jemu pozostawił doradzanie elfce w dokonaniu skoku na strzeżoną posesję.

I wtedy rozległ się głos wróżki. Jej słowa zabrzmiały jak cytat z bajeczki, jaką wiejskie babki straszą małe dzieci, które nie chcą spać. W innych okolicznościach Günter zapewne nie zwróciłby uwagi na natchnioną przemowę wieszczki, kwitując ją tylko litościwym uśmieszkiem. Jednakże tym razem słowa kobiety zaintrygowały Golema, aż z niepokojem odwrócił się w jej stronę.
- Co chcesz przez to powiedzieć, pani? - zapytał, lecz ona już zmieniła ton i jęła po staremu zapraszać gości festynu, oferując im wróżby.

Wtedy Günterowi zaświtała myśl. Przeprosił na chwilę towarzyszy i podszedł do wieszczki. Zdjął z szyi ofiarowany mu przez Gildę wisior i pokazał kobiecie.
- Czy byłaby pani w stanie powiedzieć mi coś na temat tej ozdoby? Osoba, od której to otrzymałem twierdziła, że przedmiot posiada rzekomo magiczną moc. Cóż, prawdopodobnie to bajka, ale skoro już tu jestem...

Po paru minutach dołączył do drużyny. Zjawił się w momencie, kiedy menażerię Malthusiusa opuścił karłowaty goblin o trzech nogach. Trzeba było przyznać, że dobrze sobie radził jak na kalekę. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, zielonoskóry czmychnął wprost do kanału.

Propozycja złożona przez doktora nie należała do najciekawszych i najprzyjemniejszych. Łażenie po ciemnych, wąskich, wilgotnych kanałach, taplanie się w smrodzie i ludzkim gównie to kiepski sposób na spędzanie reszty dnia. Ale cóż, sakiewka nieubłaganie robiła się coraz lżejsza, a imperialnych złotników ubywało szybciej niż można było tego oczekiwać. W dodatku marzenie o spokojnej, dostatniej starości prysło w momencie, kiedy ujawnił się szwindel związany z kastorowym spadkiem. Jeśli Golem nie znajdzie szybko jakiegoś zajęcia, które zagwarantowałoby mu napływ gotówki, prawdopodobnie wróci do swoich wcześniejszych profesji: zaciągnie się jako ochroniarz zblazowanego szychy albo stanie się postrachem miejscowych kupców i przedsiębiorców, wymuszając od nich haracz.

- Racja, pieniądz nie śmierdzi - Günter przytaknął Luce. - Omówmy w spokoju plan działania. Wolałbym mieć tę śmierdzącą sprawę już za sobą.
Ostatnio zmieniony środa, 16 stycznia 2008, 23:52 przez Deadmoon, łącznie zmieniany 1 raz.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Megara
Marynarz
Marynarz
Posty: 240
Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
Numer GG: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Megara »

Gunter

Wróżka popatrzyła na twój wisior i teatralnie dotykała go swymi palcami. Chwilę potem spojrzała na ciebie marszcząc brwi i rzekła:

- Ten przedmiot bez wątpienia ma jakieś właściwości magiczne, jednak nie potrafię powiedzieć jakie. Lecz jeśli poradzisz się jakiegoś czarodzieja, z pewnością się dowiesz cóż za moce się w nim kryją. - uśmiechnęła się delikatnie, po czym skryła w namiocie.


Wszyscy


Zebraliście się razem przed jednym z wielu zejść do kanałów po około 30 minutach. Plan działania nie był zbyt skomplikowany - zejść do kanałów, znaleźć goblina i wrócić z powrotem. Każdy z was był zdeterminowany do załatwienia tego jak najszybciej, gdyż nikomu się uśmiechało zbyt długo podróżować po śmierdzących tunelach. Szybko otworzyliście więc właz, schodząc na dół po metalowej drabince.

Kanały były tym czym się spodziewaliście - miejscem cuchnącym, brudnym, oślizłym i ciemnym. Nie docierało tu bowiem żadne światło, jedynie niesione pochodnie oświetlały wam drogę, choć Ninerl i Gildiril zupełnie ich nie potrzebowali. Sam kanał do którego zeszliście był szerokim na trzy metry i tak samo wysokim... ściekiem. Jak to kanał. Po obu jego stronach znajdowały się wąskie chodniki, po których mogliście iść jedynie ostrożnie stawiając stopy. A na drugą stronę nie było jak przejść, chyba że skacząc nad nieczystościami. Od głównych tuneli odchodziły też mniejsze, szerokie na półtora metra... rury, w których dało się jedynie iść brodząc w nieczystościach. A sam odór tychże zmuszał część z was do ciągłego zatykania nosa.

Prowadzeni przed Lucę, co chwilę spoglądającego na prowizoryczną mapę przemierzaliście powoli kanały. Znalezienie tu małego goblina było prawie jak szukanie igły w stogu siana. Prawie. Po kilkunastu minutach wędrówki zauważyliście coś dziwnego. Na powierzchni nieczystości co jakiś czas tworzyły się małe fale. A przepływający przez kanał szczur nagle zniknął pod powierzchnią wody.

Zaniepokojeni szliście dalej. Lecz niezbyt daleko. Powierzchnia wody nagle uniosła się a w wasze nozdrza uderzył potężny smród. Z kanału wynurzyła się fosforyzująca, obscenicznie oślizła macka, która uderzyła w chodnik, niedaleko przed prowadzącym grupę Tileańczykiem. A zaraz za nią, a raczej z nią, wynurzyło się potężne, bezkształtne cielsko... czegoś. Cielsko, które powoli przesuwając się w waszą stronę zostawiało na trasie swojego przejścia jedynie fosforyzującą maź...

Cofaliście się powoli przed wielkim, nieforemnym cielskiem, które fosforyzując oświetlało wręcz kanał. Wciąż cofając się, Gildiril przeskoczył kanał i szybko wystrzelił w bestie z łuku. Aczkolwiek czy dało to cokolwiek - trudno powiedzieć, strzała bowiem została... wchłonięta natychmiast w cielsko. Które zresztą cały czas parło naprzód, teraz dodatkowo "strzelając" w Orlandoniego i idącego za nim Guntera jakimiś mackami, które wynurzały się z cielska i zaraz wracały na powrót. Jedynie szczęściu i zręczności obaj mężczyźni zawdzięczali to, że jeszcze nie trafiły.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Serge »

Luca Orlandoni

Luca uśmiechnął się słysząc słowa Ninerl.
- Oboje nie powinniśmy tak zareagować. A o zamki i lasy nie pytaj. Tak mi się tylko cisnęło na usta. - mrugnął oczami. - I wierz mi, nie będziesz narażać naszego życia, moja droga. Jestem specjalistą takich sytuacji i możesz być pewna, że jeśli to coś, co cię interesuje jest w środku, to ja i Gildiril ci to przyniesiemy. Najlepiej jednak będzie jeśli zostawisz tę sprawę nam, jesteś wojowniczką, a na takich włamaniach niewiele się znasz jak sądzę, bez obrazy oczywiście. Zresztą, porozmawiamy o szczegółach, gdy wrócimy z kanałów. Cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie całą sytuację i nie kryjesz do mnie urazy. Ja zapomniałem już o wszystkim, więc nie ma sensu dłużej do tego wracać. – skinął jej głową i powrócili do reszty.

Potem były kanały.

- W mordę jeża, Shallyio przenajświętsza! – zakrzyknął Tileańczyk widząc fosforyzujące cielsko... czegoś.

W jednej ręce trzymał mapę, w drugiej pochodnię. Nie miał nawet jak naładować pistoletów. Mapa prędko powędrowała zwinięta do kieszeni ale z pochodnią nie zdążył już nic zrobić. Nagle wystrzeliła w jego kierunku kolejna oślizgła macka, tym razem bliżej, jak gdyby szukając jego nóg na chodniku, pragnąca złapać i wciągnąć pod wodę. Nie na żarty wystraszony Tileańczyk zaczął się cofać spychając do tyłu całą grupę.

Zresztą unikając kolejnych macek skutecznie zasłaniał linię strzału wszystkim dalej stojącym. Na wpół wynurzone cielsko potwora na moment oświetliła lecąca pochodnia. Idący z tyłu Gildiril przeskoczył na drugą stronę kanału. Gunter, teraz stojący za Lucą uciął jedną ze fosforyzujących macek. „Z mojego rapiera to tutaj nie będzie pożytku”, pomyślał Orlandoni. Wciąż unikając uderzeń zaczął wymachiwać i osłaniać pochodnią. Udało mu się przypalić jedną z sięgających po niego macek. Ze strony pełznącego w ich stronę cielska dobiegł jakby syk, a macka cofnęła się poparzona.

O szybkim odwrocie nie było mowy. Na wąskich chodnikach, bez mapy szybko pogubiliby się w kanałach.

- Nasze ostrza i strzały niewiele tu dadzą!
– zakrzyknął Orlandoni. - Ogniem, ogniem drania! Niech ktoś rzuci w to coś lampą naftową, a ja poprawię pochodnią, szybko!
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA:EROTYKA]

Post autor: Ninerl »

Ninerl Tar Vatherain
W końcu znaleźli się przed włazem do kanałów. Ninerl zanim zeszła na dół, odkorkowała małą buteleczkę i upiła kilka kropli. Musi uciszyć ból, bo miała dziwne wrażenie, że jednak przyjdzie jej pomachać mieczem. Taka dawka wystarczy- nie będzie otumaniona, ale rany nie będą tak uciążliwe. Całe szczęście, że mogła zostawić ekwipunek w gospodzie- teraz tylko by jej zawadzał.

Przemierzali kanały powoli i ostrożnie. Ninerl szła na końcu, nasłuchując i węsząc. Poruszała się cicho i bezszelestnie. Smród jej nie przerażał- podczas swojej dwudziestoletniej służby zetknęła się już z gorszymi zapachami.
Nieco przeszkadzała jej pochodnia. Światło mogłoby być słabsze. No, ale cóż, ludzie nie mieli zdolności jej ludu.
Szli, szli, szli. Ninerl zwróciła uwagę na te wąskie rury.
- Potworek mógł tam wejść i wtedy nici z naszych poszukiwań.- powiedziała półgłosem, tak by usłyszeli wszyscy, ale by głos nie niósł się za daleko.

Szli dalej. Ale zaraz.... czuła wyraźnie, że jest coś nie tak... Coś nie w porządku... Instynkt wyraźnie dawał znać.
Nagle coś ją tknęło.
-Gunterze, gdzie są zwierzęta? Gdzie one są? Takie małe, futrzaste, no te... shyiin... Uciekły...- w głosie dziewczyny pojawiły się dziwne nutki. Powoli dobyła miecza, ale szła za drużyną.

Nagle coś zabełtało ściekami i z wody wyprysnęła dziwna, oślizgła macka. Ninerl nie zwlekając, ostrożnie przeskoczyła na rugi brzeg kanału. Przez chwilę posuwała się powoli.
Potwór skupił uwagę na Tileańczyku. Widziała jak Gildiril strzelił w niego i strzała wsiąkła.
"Niedobrze" pomyślała "Jest zbyt galaretowaty."
-Gildiril, do tyłu! Ja go zajmę na chwilę! A wy uciekajcie!- krzyknęła.
Potwór atakował jej towarzyszy- tego mu nie podaruje. Zasyczała cicho.
Odwieczna pieśń łowcy wypełniała jej umysł- Ninerl skoncentrowała się całkowicie na napastniku.
Poczekała aż Gildiril się przesunie i ruszyła na wroga.
Nie starała się go bardzo uszkodzić- i tak musiała unikać macek. Teraz, gdy ukłucia bólu tylko ją rozjuszały, poruszała się prawie tak szybko jakby była w pełni sprawna.
Rozległ się świst miecza i macka zabulgotała. Potem skoncentrowała się na następnych... Może nie była tak dobrym wojownikiem, jak jej ojciec kiedyś, ale pokaże co potrafi...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany