[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Kapitan straży popatrzył groźnie na Orlandoniego, na resztę, po czym znów na człowieka pochylającego się nad jego biurkiem i praktycznie wypluł z siebie:
-Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - poczerwieniał na twarzy.
Reszta strażników szybko wypchnęła was praktycznie na zewnątrz, nie wspominając już nawet o koronach czy tym bardziej o Castinie. Najwyraźniej nie chcieli mieć już z wami nic wspólnego. Ulica, na którą wyszliście, była całkiem spokojna, udekorowana kolorowymi chorągiewkami. A odgłosy trwającego w centrum miasta festiwalu brzmiały całkiem zachęcająco. Chyba.
-Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - poczerwieniał na twarzy.
Reszta strażników szybko wypchnęła was praktycznie na zewnątrz, nie wspominając już nawet o koronach czy tym bardziej o Castinie. Najwyraźniej nie chcieli mieć już z wami nic wspólnego. Ulica, na którą wyszliście, była całkiem spokojna, udekorowana kolorowymi chorągiewkami. A odgłosy trwającego w centrum miasta festiwalu brzmiały całkiem zachęcająco. Chyba.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Castinaa "Arienati"
Była spokojna i opanowana, można było nawet powiedzieć, że ta cała sytuacja jej nie dotyczy. Szła obok Tileańczyka i bacznie obserwowała otoczenie, nie przypadły kobiecie do gustu spojrzenia mijanych mieszkańców. Zastanawiała się, co to może oznaczać, czyżby straż nie była tutaj powszechnie lubiana? W sumie się nie dziwiła, wystarczyło spojrzeć na te zapijaczone mordy, pewnie kolesie należeli do takich, co to chętnie nadużywali władzy i siły. Weszli do budynku, tam już na nich czekał ktoś na kształt sierżanta chyba. Ari nie była pewna, nie znała się na tym.
- No to żeśta nabroili. Cała karczma w szczątkach co? Puszcze was w cholerę jeśli zapłacicie pięć koron za całe te straty - stwierdził, po czym wykrzywił się paskudnie. - Albo nie będziecie musieli płacić, jeśli ona - wskazał brudnym paluchem na Castinęę - pójdzie ze mną do mojej sypialni na jakiś czas.
Ze zdziwieniem zamrugała kilka razy oczami. W sumie, czemu nie? Już ona by się nim ładnie zajęła, może nie byłby tak zadowolony jak Luca, ale także zakończyłby wieczór z szerokim uśmiechem. Na gardle. Jednak sama nie chciała się wyrywać, rzuciła pytające spojrzenie Tileańczykowi, który ku jej zdziwieniu aż się gotował ze złości. Ciekawiło ją, czy to też gra na pokaz, czy rzeczywiście zależało mu na tym, by bronić honoru swej kobiety. Po cichu liczyła, że jednak to drugie. Nie trwało długo, jak Luca wziął sprawę w swoje ręce.
- Ja to panie oficerze widzę tak – powiedział zimno zbliżając twarz do rozmówcy. - Na tych łowców niewolników została zorganizowana zasadzka z udziałem czarodziejki. A to oznacza że za ich głowy była wyznaczona nagroda. Mam rację? – odwrócił na chwilę głowę zwracając do czarodziejki. - I to nagroda zapewne niemała sądząc po zamożności Bogenhafen. Proszę więc wypłacić nam naszą część, bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów. To tyle co do pięciu koron. W każdym razie z darmowego ciupciania nici – ta kobieta to moja narzeczona i nie pozwolę jej dotknąć choćby palcem. Dziś znów będzie pan musiał iść na dziwki.
Nieznacznie drgnęła słysząc słowo 'narzeczona', ale uśmiechnęła się lekko. Była ciekawa, jak to się wszystko zakończy, trzeba było przyznać, że facet jak zawsze miał gadane. Zaczynało się jej to nawet podobać.
- Więc jak będzie? - spytał Luca.
- Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - poczerwieniał na twarzy wyrzucając ich ze strażnicy.
- Dziękuję, kochanie - szepnęła cicho do ucha mężczyzny.
Była spokojna i opanowana, można było nawet powiedzieć, że ta cała sytuacja jej nie dotyczy. Szła obok Tileańczyka i bacznie obserwowała otoczenie, nie przypadły kobiecie do gustu spojrzenia mijanych mieszkańców. Zastanawiała się, co to może oznaczać, czyżby straż nie była tutaj powszechnie lubiana? W sumie się nie dziwiła, wystarczyło spojrzeć na te zapijaczone mordy, pewnie kolesie należeli do takich, co to chętnie nadużywali władzy i siły. Weszli do budynku, tam już na nich czekał ktoś na kształt sierżanta chyba. Ari nie była pewna, nie znała się na tym.
- No to żeśta nabroili. Cała karczma w szczątkach co? Puszcze was w cholerę jeśli zapłacicie pięć koron za całe te straty - stwierdził, po czym wykrzywił się paskudnie. - Albo nie będziecie musieli płacić, jeśli ona - wskazał brudnym paluchem na Castinęę - pójdzie ze mną do mojej sypialni na jakiś czas.
Ze zdziwieniem zamrugała kilka razy oczami. W sumie, czemu nie? Już ona by się nim ładnie zajęła, może nie byłby tak zadowolony jak Luca, ale także zakończyłby wieczór z szerokim uśmiechem. Na gardle. Jednak sama nie chciała się wyrywać, rzuciła pytające spojrzenie Tileańczykowi, który ku jej zdziwieniu aż się gotował ze złości. Ciekawiło ją, czy to też gra na pokaz, czy rzeczywiście zależało mu na tym, by bronić honoru swej kobiety. Po cichu liczyła, że jednak to drugie. Nie trwało długo, jak Luca wziął sprawę w swoje ręce.
- Ja to panie oficerze widzę tak – powiedział zimno zbliżając twarz do rozmówcy. - Na tych łowców niewolników została zorganizowana zasadzka z udziałem czarodziejki. A to oznacza że za ich głowy była wyznaczona nagroda. Mam rację? – odwrócił na chwilę głowę zwracając do czarodziejki. - I to nagroda zapewne niemała sądząc po zamożności Bogenhafen. Proszę więc wypłacić nam naszą część, bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów. To tyle co do pięciu koron. W każdym razie z darmowego ciupciania nici – ta kobieta to moja narzeczona i nie pozwolę jej dotknąć choćby palcem. Dziś znów będzie pan musiał iść na dziwki.
Nieznacznie drgnęła słysząc słowo 'narzeczona', ale uśmiechnęła się lekko. Była ciekawa, jak to się wszystko zakończy, trzeba było przyznać, że facet jak zawsze miał gadane. Zaczynało się jej to nawet podobać.
- Więc jak będzie? - spytał Luca.
- Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - poczerwieniał na twarzy wyrzucając ich ze strażnicy.
- Dziękuję, kochanie - szepnęła cicho do ucha mężczyzny.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
- Dziękuję, kochanie - szepnęła cicho do ucha mężczyzny.
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Dopóki mam siłę by dobyć rapiera, nie będzie cię dotykał żaden imbecyl. Jesteś tylko dla mnie – w tym momencie złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Całowała wspaniale, od razu wyczuł, iż jest jego znowu spragniona.
Gdy strażnicy wypchnęli ich przed posterunek, Luca poprawił kubrak i powiedział:
- A nie mówiłem, najlepszą obroną jest atak – pozbywając się resztek paskudnej miny demonstracyjnie splunął w piach przed posterunkiem. – A skoro już przynajmniej tych mamy z głowy - zawadiacko uśmiechnął się spod wąsika – wypadałoby się przedstawić…
- Pani godność już znamy – zwrócił się do czarodziejki – ale pani nie zna mojej. Luca Orlandoni, człowiek wielu specjalności, do usług – nie było jednak dworskiego ukłonu, raczej suche przywitanie z rudowłosą. – A to... - wskazał na Castinęę – moja narzeczona i przyszła żona Castinaa, najważniejsza osoba w moim życiu – posłał dziewczynie promienny uśmiech. - Raczy pani wybaczyć to drobne faux-pas na posterunku ale z takimi typami należy rozmawiać ich własnym językiem. Inaczej nie zrozumieją. Doszło mych uszu – rzekł nieco ciszej - iż posiada pani pewne informacje, które mogą nam być użyteczne. Nalegałbym zatem abyśmy udali się do jakiejś lepszej karczmy lub jeśli wolicie rozsiedli gdzieś sub coelo, znaczy w plenerze. Miejmy nadzieję, że nikt nam nie przeszkodzi. Co wy na to? – zwrócił się do towarzyszy - Gunterze, Gildirilu, Kastorze?- położył nacisk na ostanie z imion. - Najpierw jednak udajmy się do jakiejś łaźni. Castinaa zwróciła mi uwagę że niezbyt ładnie pachnę, więc pewnie nam wszystkim przyda się kąpiel po rejsie z Josefem....
- Dziękuję, kochanie - szepnęła cicho do ucha mężczyzny.
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Dopóki mam siłę by dobyć rapiera, nie będzie cię dotykał żaden imbecyl. Jesteś tylko dla mnie – w tym momencie złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Całowała wspaniale, od razu wyczuł, iż jest jego znowu spragniona.
Gdy strażnicy wypchnęli ich przed posterunek, Luca poprawił kubrak i powiedział:
- A nie mówiłem, najlepszą obroną jest atak – pozbywając się resztek paskudnej miny demonstracyjnie splunął w piach przed posterunkiem. – A skoro już przynajmniej tych mamy z głowy - zawadiacko uśmiechnął się spod wąsika – wypadałoby się przedstawić…
- Pani godność już znamy – zwrócił się do czarodziejki – ale pani nie zna mojej. Luca Orlandoni, człowiek wielu specjalności, do usług – nie było jednak dworskiego ukłonu, raczej suche przywitanie z rudowłosą. – A to... - wskazał na Castinęę – moja narzeczona i przyszła żona Castinaa, najważniejsza osoba w moim życiu – posłał dziewczynie promienny uśmiech. - Raczy pani wybaczyć to drobne faux-pas na posterunku ale z takimi typami należy rozmawiać ich własnym językiem. Inaczej nie zrozumieją. Doszło mych uszu – rzekł nieco ciszej - iż posiada pani pewne informacje, które mogą nam być użyteczne. Nalegałbym zatem abyśmy udali się do jakiejś lepszej karczmy lub jeśli wolicie rozsiedli gdzieś sub coelo, znaczy w plenerze. Miejmy nadzieję, że nikt nam nie przeszkodzi. Co wy na to? – zwrócił się do towarzyszy - Gunterze, Gildirilu, Kastorze?- położył nacisk na ostanie z imion. - Najpierw jednak udajmy się do jakiejś łaźni. Castinaa zwróciła mi uwagę że niezbyt ładnie pachnę, więc pewnie nam wszystkim przyda się kąpiel po rejsie z Josefem....
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
Mężczyzna nie próbował podnieść się z podłogi. Wiedział... czuł, że nogi odmówią mu posłuszeństwa i zmęczone ciało runie z powrotem na twardą posadzkę. Wolał odpocząć jeszcze parę chwil, dojść do siebie, zwłaszcza, że szala zwycięstwa w starciu z łowcami niewolników wyraźnie przechylała się na stronę drużyny.
- Dziękuję, Ninerl - odparł cicho, mrużąc z bólu oczy. Pomoc elfki okazała się nieoceniona, gdyż pod wpływem jej tajemniczych lekarstw i receptur z wolna odzyskiwał siły i panowanie nad ciałem.
- Tak, wiem, lecz sama widziałaś... - zaczął się niechętnie tłumaczyć niczym zganiony uczniak. Wysłuchał jej tyrady, przytakując głową co kilka słów. Doceniał troskę kobiety, już nawet przestał mu przeszkadzać ten pełen wyrzutów ton.
W zasadzie zaczął przekonywać się do elfki. W pewnym stopniu łączyła ich profesja - oboje byli wojownikami. Z tą różnicą, że jej areną były rozległe pola walk, gdzie zasadzały się na siebie i ścierały całe oddziały, wielotysięczne armie; areną Golema były ciasne zaułki miast i zatłoczone, gwarne karczmy. Zdawał sobie sprawę, że elfy bywają wyniosłe z natury, jednak w przypadku Ninerl twardy charakter zapewne wynikał z zahartowania w licznych bojach.
Kolejne wydarzenia nastąpiły po sobie szybko. Prawdopodobnie specyfiki podane przez Ninerl wywołały jakiś efekt uboczny, gdyż poszczególne sceny rozgrywające się przed oczami Golema zbiły się w jeden ciąg, przerywany kilkusekundowymi zawrotami głowy. Przebiegały mniej więcej w tej kolejności: rudowłosa przedstawiła się, wpadli zbrojni, Günter i kompani zostali aresztowani i odstawieni do komendanta...
Dopiero w tym miejscu Golem odzyskał przytomność. Ocknął się akurat w momencie, kiedy Luca wygłaszał wzruszający manifest swojego przywiązania do rodaczki, którego docenić nie potrafił posępny przedstawiciel prawa. Gdy padły słowa:
-Bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów.
Günter klepnął się wymownie w czoło.
"Co on bredzi? Mógłby się czasem ugryźć w język..."
Przemówienie Tileańczyka rozwścieczyło komendanta do reszty. Na szczęście kazał im się tylko wynosić.
Gdy drużyna znalazła się ponownie na ulicy, Golem odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu:
- To na pewno nie koniec. Liczmy się z tym, że straż będzie obserwować nasz każdy krok, by móc nas aresztować pod byle pretekstem.
On również przedstawił się czarodziejce. Na pytanie Luci przytaknął z aprobatą. Łaźnia to dobra rzecz, wypada się odświeżyć. I odpocząć. O tak, odpoczynek, choćby godzinny, to byłby dobry pomysł.
Mężczyzna nie próbował podnieść się z podłogi. Wiedział... czuł, że nogi odmówią mu posłuszeństwa i zmęczone ciało runie z powrotem na twardą posadzkę. Wolał odpocząć jeszcze parę chwil, dojść do siebie, zwłaszcza, że szala zwycięstwa w starciu z łowcami niewolników wyraźnie przechylała się na stronę drużyny.
- Dziękuję, Ninerl - odparł cicho, mrużąc z bólu oczy. Pomoc elfki okazała się nieoceniona, gdyż pod wpływem jej tajemniczych lekarstw i receptur z wolna odzyskiwał siły i panowanie nad ciałem.
- Tak, wiem, lecz sama widziałaś... - zaczął się niechętnie tłumaczyć niczym zganiony uczniak. Wysłuchał jej tyrady, przytakując głową co kilka słów. Doceniał troskę kobiety, już nawet przestał mu przeszkadzać ten pełen wyrzutów ton.
W zasadzie zaczął przekonywać się do elfki. W pewnym stopniu łączyła ich profesja - oboje byli wojownikami. Z tą różnicą, że jej areną były rozległe pola walk, gdzie zasadzały się na siebie i ścierały całe oddziały, wielotysięczne armie; areną Golema były ciasne zaułki miast i zatłoczone, gwarne karczmy. Zdawał sobie sprawę, że elfy bywają wyniosłe z natury, jednak w przypadku Ninerl twardy charakter zapewne wynikał z zahartowania w licznych bojach.
Kolejne wydarzenia nastąpiły po sobie szybko. Prawdopodobnie specyfiki podane przez Ninerl wywołały jakiś efekt uboczny, gdyż poszczególne sceny rozgrywające się przed oczami Golema zbiły się w jeden ciąg, przerywany kilkusekundowymi zawrotami głowy. Przebiegały mniej więcej w tej kolejności: rudowłosa przedstawiła się, wpadli zbrojni, Günter i kompani zostali aresztowani i odstawieni do komendanta...
Dopiero w tym miejscu Golem odzyskał przytomność. Ocknął się akurat w momencie, kiedy Luca wygłaszał wzruszający manifest swojego przywiązania do rodaczki, którego docenić nie potrafił posępny przedstawiciel prawa. Gdy padły słowa:
-Bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów.
Günter klepnął się wymownie w czoło.
"Co on bredzi? Mógłby się czasem ugryźć w język..."
Przemówienie Tileańczyka rozwścieczyło komendanta do reszty. Na szczęście kazał im się tylko wynosić.
Gdy drużyna znalazła się ponownie na ulicy, Golem odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu:
- To na pewno nie koniec. Liczmy się z tym, że straż będzie obserwować nasz każdy krok, by móc nas aresztować pod byle pretekstem.
On również przedstawił się czarodziejce. Na pytanie Luci przytaknął z aprobatą. Łaźnia to dobra rzecz, wypada się odświeżyć. I odpocząć. O tak, odpoczynek, choćby godzinny, to byłby dobry pomysł.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ninerl Tar Vatherain
-Nie bardzo rozumiem. Przecież są domy rozkoszy, prawda? - odpowiedziała, marszcząc brwi.
***
Nagle do karczmy weszli najbrzydsi ludzie, jakich Ninerl dotąd widziała. Po prawdzie dorównywali orkom.
Jeden z nich otworzył usta i zaczął coś wywrzaskiwać. Na twarzy Ninerl odmalowała się odraza.
- Co to za prostak, Gildirilu? - zapytała w eltharinie krewniaka.
- A "komendant"? To jakieś wyzwisko?
Za chwilę musieli pójść z bandą. Luca cały czas gadał.
Przechodnie się na nich dziwnie patrzyli. Jakby z litością... może współczuli im takiego towarzystwa.
Czarodziejka przedstawiła się. Ninerl skinęła jej głową.
- Magia ogni i płomienie.- powiedziała. Za chwilę dotarły do niej pozostałe słowa czarodziejki.
- Zaraz, zaraz.... to są strażnicy? To mają być strażnicy? Tego miasta? Pani, raczysz sobie ze mnie żartować- dodała podejrzliwym tonem. Nie mieściło się jej w głowie, by takie... takie zwierzęta miały strzec mieszkańców.
-Gildiril, naprawdę to są strażnicy? Te... zwierzęta?- szepnęła do mężczyzny, chcąc się upewnić. -Na Króla Cieni, gdyby jakiśkolwiek strażnik doprowadził się do jednej dziesiątej ich stanu, to jeszcze tego samego dnia, szybko i nieodwołanie opuściłby szeregi straży. Ci tutaj są nielepsi od orków.
W końcu dotarli do czegoś, co szumnie nosiło nazwę "posterunku".
- Straszna melina, gorzej rudera- szepnęła zszokowana dziewczyna do Gildirila. - A ja się dziwię, że te miasta są takie prymitywne...
Następne człowieka, tytułującego się podobno kapitanem, wzbudziły w niej gniew. To był szczyt bezczelności i chamstwa. Zanim zdążyła sie odezwać, Luca ruszył do ataku.
Ninerl demonstracyjnie zacisnęła palce na mieczu, wpatrując się pełnym furii spojrzeniem w szumowinę, w tego żebraka, którego żaden z Asurów nie tknąłby palcem.
Kapitan poczerwieniał i wyryczał jakiś słowa. Ninerl zastanawiała się czy nie ściąć mu głowy, no ale trudno. Zresztą po co sobie brudzić ręce takim gównem.
Wyszli na zewnątrz, a Luca znowu zaczął gadać. Wymienił wszystkim po imieniu, a ją pominął. Ninerl zrobiła się zła. Czuła się urażona.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż...- powiedziała wyniośle - Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - dodała ze słodkim uśmiechem- Miło było was poznać, ciebie Gunterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani- dodała w stronę czarodziejki.
- Gunterze, masz dbać o siebie. Rany to nie przelewki. Trzymaj- wręczyła mu pudełeczko z leczniczą maścią.
Potem odeszła. Czas odnaleźć tego całego Otta.
Czuła się nieco rozczarowana... wydawało się jej, że ta drużyna zgra się w końcu. No, ale trudno.. nie będzie się poniżać i narzucać komuś swojego towarzystwa.
Tylko co teraz zrobić? Przypomniało się jej jedno słowo: ratusz. Tam powinni mieć informacje o mieszkańcach.
Zaczepiła jakiegoś, w miarę porządnie wyglądającego przechodnia.
-Przepraszam pana, gdzie mogę znaleźć radę miasta? Jakiś urząd?- zadała pytanie.
-Nie bardzo rozumiem. Przecież są domy rozkoszy, prawda? - odpowiedziała, marszcząc brwi.
***
Nagle do karczmy weszli najbrzydsi ludzie, jakich Ninerl dotąd widziała. Po prawdzie dorównywali orkom.
Jeden z nich otworzył usta i zaczął coś wywrzaskiwać. Na twarzy Ninerl odmalowała się odraza.
- Co to za prostak, Gildirilu? - zapytała w eltharinie krewniaka.
- A "komendant"? To jakieś wyzwisko?
Za chwilę musieli pójść z bandą. Luca cały czas gadał.
Przechodnie się na nich dziwnie patrzyli. Jakby z litością... może współczuli im takiego towarzystwa.
Czarodziejka przedstawiła się. Ninerl skinęła jej głową.
- Magia ogni i płomienie.- powiedziała. Za chwilę dotarły do niej pozostałe słowa czarodziejki.
- Zaraz, zaraz.... to są strażnicy? To mają być strażnicy? Tego miasta? Pani, raczysz sobie ze mnie żartować- dodała podejrzliwym tonem. Nie mieściło się jej w głowie, by takie... takie zwierzęta miały strzec mieszkańców.
-Gildiril, naprawdę to są strażnicy? Te... zwierzęta?- szepnęła do mężczyzny, chcąc się upewnić. -Na Króla Cieni, gdyby jakiśkolwiek strażnik doprowadził się do jednej dziesiątej ich stanu, to jeszcze tego samego dnia, szybko i nieodwołanie opuściłby szeregi straży. Ci tutaj są nielepsi od orków.
W końcu dotarli do czegoś, co szumnie nosiło nazwę "posterunku".
- Straszna melina, gorzej rudera- szepnęła zszokowana dziewczyna do Gildirila. - A ja się dziwię, że te miasta są takie prymitywne...
Następne człowieka, tytułującego się podobno kapitanem, wzbudziły w niej gniew. To był szczyt bezczelności i chamstwa. Zanim zdążyła sie odezwać, Luca ruszył do ataku.
Ninerl demonstracyjnie zacisnęła palce na mieczu, wpatrując się pełnym furii spojrzeniem w szumowinę, w tego żebraka, którego żaden z Asurów nie tknąłby palcem.
Kapitan poczerwieniał i wyryczał jakiś słowa. Ninerl zastanawiała się czy nie ściąć mu głowy, no ale trudno. Zresztą po co sobie brudzić ręce takim gównem.
Wyszli na zewnątrz, a Luca znowu zaczął gadać. Wymienił wszystkim po imieniu, a ją pominął. Ninerl zrobiła się zła. Czuła się urażona.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż...- powiedziała wyniośle - Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - dodała ze słodkim uśmiechem- Miło było was poznać, ciebie Gunterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani- dodała w stronę czarodziejki.
- Gunterze, masz dbać o siebie. Rany to nie przelewki. Trzymaj- wręczyła mu pudełeczko z leczniczą maścią.
Potem odeszła. Czas odnaleźć tego całego Otta.
Czuła się nieco rozczarowana... wydawało się jej, że ta drużyna zgra się w końcu. No, ale trudno.. nie będzie się poniżać i narzucać komuś swojego towarzystwa.
Tylko co teraz zrobić? Przypomniało się jej jedno słowo: ratusz. Tam powinni mieć informacje o mieszkańcach.
Zaczepiła jakiegoś, w miarę porządnie wyglądającego przechodnia.
-Przepraszam pana, gdzie mogę znaleźć radę miasta? Jakiś urząd?- zadała pytanie.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Wszyscy udali się za strażnikami. Rzucane w ich kierunku ukradkowe spojrzenia mówiły wiele. Lecz niestety nic dobrego. „Co to ma być? Straż powinna budzić szacunek i poczucie bezpieczeństwa! A to co było w oczach mijanych ludzi… strach?”
Ulrich zrobił się czerwony na twarzy. Tego już było za wiele. Żeby w ten sposób wykorzystywać autorytet nadany przez Imperatora! Ulrich miał ochotę zdzielić przez łeb tego kapitana. Ot tak, dla zasady. Orlandoni zareagował jednak chwilę wcześniej. I dobrze, bo za pobicie – pożal się Sigmarze – przedstawiciela prawa, na pewno wszyscy wpadliby w nie lada kłopoty. Po przemowie Tileańczyka kapitan wyglądał jakby miał wybuchnąć. Miast tego, cała ekipa została „wyproszona” z budynku straży miejskiej. Słowa Golema wzbudziły niepokój w szlachcicu. Ta kompania zdaje się naprawdę przyciągać kłopoty.
Luca znów zaczął gadać. Kiedy wymienił jego imię… to znaczy, imię Lieberunga, Ulrich kiwnął głową czarodziejce. Wciąż nie wiedział co ona wie o Świętej Pamięci Kastorze. No, ale skoro de Maar postanowił przejąć spadek, to teraz trzeba zacząć łgać. Poczuł ukłucie żalu w duszy… "Złodziej i kłamca de Maar..."
- Kastor Lieberung, miło mi. – przedstawił się z trudem. Na pytanie Orlandoniego wzruszył tylko ramionami. W armii zdarzało się podróżować wiele dni bez kąpieli. No, ale Ulrich przecież nie jest już w wojsku.
Ulricha zaskoczyły słowa elfki.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż... – mówiła. O co tu chodzi? W pierwszej chwili nie zauważył, że Luca pominął ją przy przedstawianiu grupy. Sam de Maar już nie przywiązywał dużej wagi do takich rzeczy. W armii przestajesz być jednostką. Stajesz się częścią oddziału. Z tego co widział i słyszał wynikało, że Ninerl także była żołnierzem. No cóż… najwidoczniej bardziej była elfem. „Teraz dopiero nabroiłeś Luca…” Ulrich spojrzał na Gildirila. Chyba tylko on mógł jej teraz przemówić do rozsądku. Przy okazji, szlachcicowi przemknęła przez głowę myśl, że niezłe ziółko z niej. Twardy wojownik, uczony medyk, a przy tym kobieta. I jak widać, ma charakterek… Trzeba przyznać, że nawet wśród szlachty, niewielu jest mężczyzn, którzy tak cenią sobie honor jak ta kobieta.
Kiedy mówiła dalej, użyła jego prawdziwego imienia – Cassandra musiałaby być chyba głucha, żeby tego nie zauważyć - ale nie to go teraz martwiło. Na próżno szukał w głowie słów, które zmienią decyzję Ninerl. Żal było tracić takiego towarzysza. I to przez jakieś głupstwo…
Wszyscy udali się za strażnikami. Rzucane w ich kierunku ukradkowe spojrzenia mówiły wiele. Lecz niestety nic dobrego. „Co to ma być? Straż powinna budzić szacunek i poczucie bezpieczeństwa! A to co było w oczach mijanych ludzi… strach?”
Ulrich zrobił się czerwony na twarzy. Tego już było za wiele. Żeby w ten sposób wykorzystywać autorytet nadany przez Imperatora! Ulrich miał ochotę zdzielić przez łeb tego kapitana. Ot tak, dla zasady. Orlandoni zareagował jednak chwilę wcześniej. I dobrze, bo za pobicie – pożal się Sigmarze – przedstawiciela prawa, na pewno wszyscy wpadliby w nie lada kłopoty. Po przemowie Tileańczyka kapitan wyglądał jakby miał wybuchnąć. Miast tego, cała ekipa została „wyproszona” z budynku straży miejskiej. Słowa Golema wzbudziły niepokój w szlachcicu. Ta kompania zdaje się naprawdę przyciągać kłopoty.
Luca znów zaczął gadać. Kiedy wymienił jego imię… to znaczy, imię Lieberunga, Ulrich kiwnął głową czarodziejce. Wciąż nie wiedział co ona wie o Świętej Pamięci Kastorze. No, ale skoro de Maar postanowił przejąć spadek, to teraz trzeba zacząć łgać. Poczuł ukłucie żalu w duszy… "Złodziej i kłamca de Maar..."
- Kastor Lieberung, miło mi. – przedstawił się z trudem. Na pytanie Orlandoniego wzruszył tylko ramionami. W armii zdarzało się podróżować wiele dni bez kąpieli. No, ale Ulrich przecież nie jest już w wojsku.
Ulricha zaskoczyły słowa elfki.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż... – mówiła. O co tu chodzi? W pierwszej chwili nie zauważył, że Luca pominął ją przy przedstawianiu grupy. Sam de Maar już nie przywiązywał dużej wagi do takich rzeczy. W armii przestajesz być jednostką. Stajesz się częścią oddziału. Z tego co widział i słyszał wynikało, że Ninerl także była żołnierzem. No cóż… najwidoczniej bardziej była elfem. „Teraz dopiero nabroiłeś Luca…” Ulrich spojrzał na Gildirila. Chyba tylko on mógł jej teraz przemówić do rozsądku. Przy okazji, szlachcicowi przemknęła przez głowę myśl, że niezłe ziółko z niej. Twardy wojownik, uczony medyk, a przy tym kobieta. I jak widać, ma charakterek… Trzeba przyznać, że nawet wśród szlachty, niewielu jest mężczyzn, którzy tak cenią sobie honor jak ta kobieta.
Kiedy mówiła dalej, użyła jego prawdziwego imienia – Cassandra musiałaby być chyba głucha, żeby tego nie zauważyć - ale nie to go teraz martwiło. Na próżno szukał w głowie słów, które zmienią decyzję Ninerl. Żal było tracić takiego towarzysza. I to przez jakieś głupstwo…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Castinaa "Arienati"
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Dopóki mam siłę by dobyć rapiera, nie będzie cię dotykał żaden imbecyl. Jesteś tylko dla mnie – Tileańczyk powiedział do kobiety i w tym momencie złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Zdziwiła się nieco, ale zareagowała błyskawicznie. Przyciągnęła go szybko do siebie i pocałowała z całym swoim temperamentem i natarczywością. Jakby mogła, zapewne już tutaj 'weszłaby mu w spodnie', Luca od razu wyczuł, iż jest jego znowu spragniona.
Wyszli, czy raczej zostali wyrzuceni przed budynek. Nie musieli nic płacić, a i ona nie musiała iść nikogo zab... zadowalać. Policzki jeszcze lekko płonęły jej rumieńcem podniecenia i zadowolenia, gdy Luca zaczął mówić. Zabawne, ale coraz mniej przeszkadzało Arienati to jego ciągłe paplanie, nawet zaczynała to lubić. Przyglądała się mężczyźnie z uśmiechem na twarzy, po co miała się dłużej kryć z tym, co o nim myśli? I tak już wszyscy wiedzieli lub się domyślali, iż łączy ich coś więcej niż tylko wspólne pochodzenie...
Znowu została przedstawiona jako jego 'narzeczona' i szczerze zaczynało się jej to podobać. Uśmiechnęła się szerzej. Była jak najbardziej za pójściem do łaźni i w jakieś spokojniejsze miejsce. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż... - elfka powiedziała wyniośle.
Tileanka nie lubiła tego jej tonu i od razu odwróciła się w stronę długouchej. Ta wyglądała na zdenerwowaną, czy raczej złą, ale w sumie wyglądała tak praktycznie cały czas i Ari szczerze nie miała pojęcia, o co może tym razem chodzić. Chyba po prostu nie lubiła ludzi, a ich większe skupiska doprowadzały elfkę do szału. Tak sobie tłumaczyła.
- Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - Ninerl dodała ze słodkim uśmiechem. - Miło było was poznać, ciebie Günterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani - dodała w stronę czarodziejki.
Skrytobójczyni lekko zatkało, już wcześniej Ninerl była mało sympatyczna i krytykowała jej rodaka, ale teraz to już było niegrzeczne. Zmarszczyła brwi. Elfka pożegnała się jeszcze z Golemem i na szczęście odeszła.
- No co za bezczelna... - Ari mruknęła pod nosem zaciskając pięści.
Nie powiedziała tego na głos, ale po jej minie było widać, że nie będzie kobiecie brakować elfki. Była dość przydatnym członkiem ich wesołej kompanii, ale bez przesady. Jeśli nie lubiła ludzi, to niech wraca, skąd przyszła. Nie potrzebowali długouchych w Imperium. Kobieta trochę się zdziwiła, nie przypuszczała, że może być tak uprzedzona. Ale widać miała ku temu jakiś powód, tylko go nie pamiętała.
Chwilę jeszcze się nad czymś zastanawiała, w końcu zwróciła się w stronę elfa.
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? Günterze? Kastorze? - spytała kolejno towarzyszy zwracając się do Urlicha tak, jak on się przedstawił czarodziejce.
Podeszła do Golema i położyła mu rękę na plecach, do ramienia niestety nie sięgała.
- Chodźmy, duży przyjacielu, tobie najbardziej przyda się relaks i odpoczynek w łaźni. Może po drodze znajdziemy jakiegoś medyka? No chyba, że znasz się na tych elfickich specyfikach? W łaźni najlepiej będzie ci załatwić masaż, no i zapewne ciepły, solidny posiłek postawi cię na nogi. Racja, skarbie?
Ostatnie pytanie posłała do Orlandoniego razem z sympatycznym uśmiechem. Poklepała lekko Güntera po plecach i podeszła do swego 'narzeczonego'.
- To gdzie teraz? Przed tym całym festynem chciałabym zahaczyć o jakiś sklep, no i przydałoby się wziąć pokój, żeby zostawić rzeczy. Nie wiem jak ty, ale ja bym nie chciała, żeby w tym całym tłumie nas okradli...
Ari myślała o kupnie jakiejś prostej sukienki na ten wieczór i może kompletu wygodnych ubrań, bardziej odpowiadających jej profesji. Głupotą by było po kąpieli zakładać te same ciuchy, w których biega się od kilku dni. To pewnie także należało do jakiś jej starych nawyków, może nauczyła się tego w domu?
- Nie masz za co dziękować, skarbie. Dopóki mam siłę by dobyć rapiera, nie będzie cię dotykał żaden imbecyl. Jesteś tylko dla mnie – Tileańczyk powiedział do kobiety i w tym momencie złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
Zdziwiła się nieco, ale zareagowała błyskawicznie. Przyciągnęła go szybko do siebie i pocałowała z całym swoim temperamentem i natarczywością. Jakby mogła, zapewne już tutaj 'weszłaby mu w spodnie', Luca od razu wyczuł, iż jest jego znowu spragniona.
Wyszli, czy raczej zostali wyrzuceni przed budynek. Nie musieli nic płacić, a i ona nie musiała iść nikogo zab... zadowalać. Policzki jeszcze lekko płonęły jej rumieńcem podniecenia i zadowolenia, gdy Luca zaczął mówić. Zabawne, ale coraz mniej przeszkadzało Arienati to jego ciągłe paplanie, nawet zaczynała to lubić. Przyglądała się mężczyźnie z uśmiechem na twarzy, po co miała się dłużej kryć z tym, co o nim myśli? I tak już wszyscy wiedzieli lub się domyślali, iż łączy ich coś więcej niż tylko wspólne pochodzenie...
Znowu została przedstawiona jako jego 'narzeczona' i szczerze zaczynało się jej to podobać. Uśmiechnęła się szerzej. Była jak najbardziej za pójściem do łaźni i w jakieś spokojniejsze miejsce. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała.
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż... - elfka powiedziała wyniośle.
Tileanka nie lubiła tego jej tonu i od razu odwróciła się w stronę długouchej. Ta wyglądała na zdenerwowaną, czy raczej złą, ale w sumie wyglądała tak praktycznie cały czas i Ari szczerze nie miała pojęcia, o co może tym razem chodzić. Chyba po prostu nie lubiła ludzi, a ich większe skupiska doprowadzały elfkę do szału. Tak sobie tłumaczyła.
- Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - Ninerl dodała ze słodkim uśmiechem. - Miło było was poznać, ciebie Günterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani - dodała w stronę czarodziejki.
Skrytobójczyni lekko zatkało, już wcześniej Ninerl była mało sympatyczna i krytykowała jej rodaka, ale teraz to już było niegrzeczne. Zmarszczyła brwi. Elfka pożegnała się jeszcze z Golemem i na szczęście odeszła.
- No co za bezczelna... - Ari mruknęła pod nosem zaciskając pięści.
Nie powiedziała tego na głos, ale po jej minie było widać, że nie będzie kobiecie brakować elfki. Była dość przydatnym członkiem ich wesołej kompanii, ale bez przesady. Jeśli nie lubiła ludzi, to niech wraca, skąd przyszła. Nie potrzebowali długouchych w Imperium. Kobieta trochę się zdziwiła, nie przypuszczała, że może być tak uprzedzona. Ale widać miała ku temu jakiś powód, tylko go nie pamiętała.
Chwilę jeszcze się nad czymś zastanawiała, w końcu zwróciła się w stronę elfa.
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? Günterze? Kastorze? - spytała kolejno towarzyszy zwracając się do Urlicha tak, jak on się przedstawił czarodziejce.
Podeszła do Golema i położyła mu rękę na plecach, do ramienia niestety nie sięgała.
- Chodźmy, duży przyjacielu, tobie najbardziej przyda się relaks i odpoczynek w łaźni. Może po drodze znajdziemy jakiegoś medyka? No chyba, że znasz się na tych elfickich specyfikach? W łaźni najlepiej będzie ci załatwić masaż, no i zapewne ciepły, solidny posiłek postawi cię na nogi. Racja, skarbie?
Ostatnie pytanie posłała do Orlandoniego razem z sympatycznym uśmiechem. Poklepała lekko Güntera po plecach i podeszła do swego 'narzeczonego'.
- To gdzie teraz? Przed tym całym festynem chciałabym zahaczyć o jakiś sklep, no i przydałoby się wziąć pokój, żeby zostawić rzeczy. Nie wiem jak ty, ale ja bym nie chciała, żeby w tym całym tłumie nas okradli...
Ari myślała o kupnie jakiejś prostej sukienki na ten wieczór i może kompletu wygodnych ubrań, bardziej odpowiadających jej profesji. Głupotą by było po kąpieli zakładać te same ciuchy, w których biega się od kilku dni. To pewnie także należało do jakiś jej starych nawyków, może nauczyła się tego w domu?

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
Słowa elfki zszokowały olbrzyma. Otworzył z wrażenia usta i zamarł z takim wyrazem, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa. Nie potrafił nawet wykrztusić z siebie podziękowania za leczącą maść. Patrzył tylko, jak Ninerl żegna się z drużyną i odchodzi. Zacisnął dłoń na pudełku.
Spojrzał na pozostałych. Luca i Castinaa mało po sobie pokazywali, choć w oku Tileanki można było złowić błysk satysfakcji. Ulrich nie miał tęgiej miny, a po cynicznym elfie trudno było cokolwiek stwierdzić, choć można było przypuszczać, że bardzo żałuje decyzji towarzyszki.
"To nie było miłe, Luca..." - mruknął w myślach, choć raczej wątpił, by kupiec pominął jej imię z premedytacją. Bardziej wyglądało mu to na przejęzyczenie i pośpiech, wszak nie od dziś wiadomo było, że czasem Orlandoni prędzej coś rzeknie niż pomyśli. Natomiast elfka poczuła się urażona, uniosła się dumą i postanowiła pójść swoją własną drogą. Być może zareagowała impulsywnie, ale Golem właściwie jej się nie dziwił.
Po chwili odezwała się Castinaa:
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? Günterze? Kastorze? - spytała kolejno towarzyszy, zwracając się do Urlicha tak, jak on się przedstawił czarodziejce.
Podeszła do Golema i położyła mu rękę na plecach, do ramienia niestety nie sięgała.
- Chodźmy, duży przyjacielu, tobie najbardziej przyda się relaks i odpoczynek w łaźni. Może po drodze znajdziemy jakiegoś medyka? No chyba, że znasz się na tych elfickich specyfikach? W łaźni najlepiej będzie ci załatwić masaż, no i zapewne ciepły, solidny posiłek postawi cię na nogi. Racja, skarbie?
Słowa dziewczyny trafiały do niego jak przez mgłę. Wciąż był w dużym szoku i nie zdążył jeszcze pozbierać myśli.
- Ja... eeee... wybaczcie na chwilę... - Wymamrotał cichym, niepodobnym do swojego głosem. Puścił się pędem, co parę kroków utykając, za elficką dziewczyną, nim ta zdążyła zniknąć mu w tłumie mieszczan.
Gdy do niej podbiegł, akurat kończyła rozmowę z jakimś człowiekiem. Golem nie usłyszał o co pytała. Stanął naprzeciw kobiety i spojrzał prosto w oczy.
- Posłuchaj... - wydusił z siebie, z trudem łapiąc powietrze po forsownym biegu. - Nie wydaje mi się, by Luca celowo pominął cię w swoim pytaniu. Byłaś... jesteś częścią drużyny czy tego chcesz, czy nie. Wydarzenia ostatnich dni i nocy, zagrożenia z jakimi musieliśmy się wszyscy zmierzyć pokazały, że możemy na siebie liczyć i do pewnego stopnia zaufać. Kilka zbyt pochopnie wypowiedzianych słów raczej tego nie zmieni.
Golem wciąż spoglądał jej prosto w oczy, znosząc dumne, harde spojrzenie elfki.
- Tak czy inaczej wiedz, że walka u twego boku, to był dla mnie zaszczyt, wojowniczko. Jednocześnie wiedz, że droga powrotna do drużyny stoi dla Ciebie otworem. Przemyśl to wszystko raz jeszcze.
Po tych słowach Günter skłonił się grzecznie kobiecie i zawrócił do towarzyszy.
- Myślę, że... że możemy iść dalej - rzekł z lekko wymuszonym uśmiechem. Nie potrafił ukryć, że sytuacja w drużynie mocno go niepokoiła.
Słowa elfki zszokowały olbrzyma. Otworzył z wrażenia usta i zamarł z takim wyrazem, nie będąc w stanie wypowiedzieć ani słowa. Nie potrafił nawet wykrztusić z siebie podziękowania za leczącą maść. Patrzył tylko, jak Ninerl żegna się z drużyną i odchodzi. Zacisnął dłoń na pudełku.
Spojrzał na pozostałych. Luca i Castinaa mało po sobie pokazywali, choć w oku Tileanki można było złowić błysk satysfakcji. Ulrich nie miał tęgiej miny, a po cynicznym elfie trudno było cokolwiek stwierdzić, choć można było przypuszczać, że bardzo żałuje decyzji towarzyszki.
"To nie było miłe, Luca..." - mruknął w myślach, choć raczej wątpił, by kupiec pominął jej imię z premedytacją. Bardziej wyglądało mu to na przejęzyczenie i pośpiech, wszak nie od dziś wiadomo było, że czasem Orlandoni prędzej coś rzeknie niż pomyśli. Natomiast elfka poczuła się urażona, uniosła się dumą i postanowiła pójść swoją własną drogą. Być może zareagowała impulsywnie, ale Golem właściwie jej się nie dziwił.
Po chwili odezwała się Castinaa:
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? Günterze? Kastorze? - spytała kolejno towarzyszy, zwracając się do Urlicha tak, jak on się przedstawił czarodziejce.
Podeszła do Golema i położyła mu rękę na plecach, do ramienia niestety nie sięgała.
- Chodźmy, duży przyjacielu, tobie najbardziej przyda się relaks i odpoczynek w łaźni. Może po drodze znajdziemy jakiegoś medyka? No chyba, że znasz się na tych elfickich specyfikach? W łaźni najlepiej będzie ci załatwić masaż, no i zapewne ciepły, solidny posiłek postawi cię na nogi. Racja, skarbie?
Słowa dziewczyny trafiały do niego jak przez mgłę. Wciąż był w dużym szoku i nie zdążył jeszcze pozbierać myśli.
- Ja... eeee... wybaczcie na chwilę... - Wymamrotał cichym, niepodobnym do swojego głosem. Puścił się pędem, co parę kroków utykając, za elficką dziewczyną, nim ta zdążyła zniknąć mu w tłumie mieszczan.
Gdy do niej podbiegł, akurat kończyła rozmowę z jakimś człowiekiem. Golem nie usłyszał o co pytała. Stanął naprzeciw kobiety i spojrzał prosto w oczy.
- Posłuchaj... - wydusił z siebie, z trudem łapiąc powietrze po forsownym biegu. - Nie wydaje mi się, by Luca celowo pominął cię w swoim pytaniu. Byłaś... jesteś częścią drużyny czy tego chcesz, czy nie. Wydarzenia ostatnich dni i nocy, zagrożenia z jakimi musieliśmy się wszyscy zmierzyć pokazały, że możemy na siebie liczyć i do pewnego stopnia zaufać. Kilka zbyt pochopnie wypowiedzianych słów raczej tego nie zmieni.
Golem wciąż spoglądał jej prosto w oczy, znosząc dumne, harde spojrzenie elfki.
- Tak czy inaczej wiedz, że walka u twego boku, to był dla mnie zaszczyt, wojowniczko. Jednocześnie wiedz, że droga powrotna do drużyny stoi dla Ciebie otworem. Przemyśl to wszystko raz jeszcze.
Po tych słowach Günter skłonił się grzecznie kobiecie i zawrócił do towarzyszy.
- Myślę, że... że możemy iść dalej - rzekł z lekko wymuszonym uśmiechem. Nie potrafił ukryć, że sytuacja w drużynie mocno go niepokoiła.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 7
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 17:09
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Cassandra von Schotten
W budynku straży wolała się nie odzywać jeśli nie będzie to zupełnie konieczne. I tak miała z nimi kiepskie stosunki. Uśmiechnęła się jakby do siebie widząc jak załatwiła to grupa tych awanturników, która zresztą zaczęła zdobywać jej szacunek. Gdy wyszli na zewnątrz i odezwał się ten mianujący się Orlandonim skinęła z uśmiechem głową na jego słowa. Szkoda, że był już zajęty... choć Cassandra znała takich kochliwych typków i miała na nich swoje sposoby. A ten jej się wyjątkowo podobał. Po chwili ruszyła, wskazując reszcie centrum miasta.
- Niestety nie mam dla was dobrych wieści. Sprawa nie jest aż tak tajna myślę, by omawiać ją w jakimś zaciszu, więc pozwolę sobie przybliżyć wam całą sytuacje teraz, podczas drogi. Zaczynając od początku: znałam owego Adolphusa, o którym wspominaliście w karczmie. Zarozumiały łowca nagród, zresztą nie najgorszy. Żyje jeszcze? - jednoznaczne miny awanturników były dla niej wystarczającą odpowiedzią - No nieważne, nie przepadałam za nim. Otóż owy łowca wpadł na trop pewnej organizacji chaosu. Jakiej - nie mówił. Lecz wspominał, że ma zamiar złapać człowieka mianującego się Kastorem Lieberungiem. Podobno jednego z ważniejszych ludzi w tamtej organizacji. W tym celu załatwił fałszywe kwity na jakiś spadek, ogłosił to, wysłał listy. Nawet założył fałszywą spółkę, która niby miała zarządzać spadkiem. Tak, tak - wszystko było sfingowane. Stąd twoja fałszywa tożsamość.- tu spojrzała wymownie na "Kastora" - jest całkowicie bezużyteczna. A zarozumiały Adolphus ma czego chciał w zasadzie, pchając się samemu na tę misje. Głupiec. No cóż, jeśli wyjaśnienia mamy za sobą, to może po wizycie w łaźni udamy się na ten festyn? Trochę zabawy chyba sie przyda nam wszystkim. Prawda?
Spojrzała na towarzyszące jej osoby z promiennym uśmiechem, który zupełnie odmieniał jej twarz, z surowej magini przekształcając w przyjazną kobietę. W ich drużynowe niesnaski nie wtrącała się zupełnie, niech załatwią to między sobą, nie znała ich na tyle długo by cokolwiek radzić czy mówić. Szła lekko i spokojnie, jedynie z błyskiem w oczach przyglądając się twarzom awanturników. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie miała dobre wieści. Ona sama miała już dość walk i pościgów za oprychami, a Schaffenfest wydawał się niezłym miejscem na nieco rozrywki.
W budynku straży wolała się nie odzywać jeśli nie będzie to zupełnie konieczne. I tak miała z nimi kiepskie stosunki. Uśmiechnęła się jakby do siebie widząc jak załatwiła to grupa tych awanturników, która zresztą zaczęła zdobywać jej szacunek. Gdy wyszli na zewnątrz i odezwał się ten mianujący się Orlandonim skinęła z uśmiechem głową na jego słowa. Szkoda, że był już zajęty... choć Cassandra znała takich kochliwych typków i miała na nich swoje sposoby. A ten jej się wyjątkowo podobał. Po chwili ruszyła, wskazując reszcie centrum miasta.
- Niestety nie mam dla was dobrych wieści. Sprawa nie jest aż tak tajna myślę, by omawiać ją w jakimś zaciszu, więc pozwolę sobie przybliżyć wam całą sytuacje teraz, podczas drogi. Zaczynając od początku: znałam owego Adolphusa, o którym wspominaliście w karczmie. Zarozumiały łowca nagród, zresztą nie najgorszy. Żyje jeszcze? - jednoznaczne miny awanturników były dla niej wystarczającą odpowiedzią - No nieważne, nie przepadałam za nim. Otóż owy łowca wpadł na trop pewnej organizacji chaosu. Jakiej - nie mówił. Lecz wspominał, że ma zamiar złapać człowieka mianującego się Kastorem Lieberungiem. Podobno jednego z ważniejszych ludzi w tamtej organizacji. W tym celu załatwił fałszywe kwity na jakiś spadek, ogłosił to, wysłał listy. Nawet założył fałszywą spółkę, która niby miała zarządzać spadkiem. Tak, tak - wszystko było sfingowane. Stąd twoja fałszywa tożsamość.- tu spojrzała wymownie na "Kastora" - jest całkowicie bezużyteczna. A zarozumiały Adolphus ma czego chciał w zasadzie, pchając się samemu na tę misje. Głupiec. No cóż, jeśli wyjaśnienia mamy za sobą, to może po wizycie w łaźni udamy się na ten festyn? Trochę zabawy chyba sie przyda nam wszystkim. Prawda?
Spojrzała na towarzyszące jej osoby z promiennym uśmiechem, który zupełnie odmieniał jej twarz, z surowej magini przekształcając w przyjazną kobietę. W ich drużynowe niesnaski nie wtrącała się zupełnie, niech załatwią to między sobą, nie znała ich na tyle długo by cokolwiek radzić czy mówić. Szła lekko i spokojnie, jedynie z błyskiem w oczach przyglądając się twarzom awanturników. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie miała dobre wieści. Ona sama miała już dość walk i pościgów za oprychami, a Schaffenfest wydawał się niezłym miejscem na nieco rozrywki.
Człowiek jest najmniej sobą, gdy przemawia we własnym imieniu. Daj mu maskę, a powie ci prawdę.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Niby tak- powiedział nieco zniechęconym głosem do Ninerl. -Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie- dodał po chwili. Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć.
***
-To eee... tak zwana straż miejska- powiedział z cynicznym uśmiechem -Niby bronią porządku, ale czasem trudno ich odróżnić od pospolitych bandytów... A z wyglądu niczym się nie różnią-
-A "komendant"? To jakieś wyzwisko?- spytała Ninerl. -Nie... Komendant to ich dowódca, stanowisko takie. Chociaż to, że nimi dowodzi, nie oznacza, że jest lepszy-
***
-Gildiril, naprawdę to są strażnicy? Te... zwierzęta?- Ninerl szepnęła do Gildirila -Na Króla Cieni, gdyby jakiśkolwiek strażnik doprowadził się do jednej dziesiątej ich stanu, to jeszcze tego samego dnia, szybko i nieodwołanie opuściłby szeregi straży. Ci tutaj są nielepsi od orków.
-Witaj w Imperium, Ninerl- rzucił Gildiril -A to tylko wierzchołek góry zepsucia, jeszcze nie raz się przekonasz-
***
Ledwie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał "negocjacje" Luci i kapitana straży. Ładnie, ładnie... Niezły ma tupet, jeśli na wzmiankę o karze grzywny proponuje, że jeszcze im coś wypłacą. Z tym większą ochotą czekał na dalszy ciąg rozmowy, omiatając w miedzyczasie wzrokiem wnętrze budynku. Był paskudny, co się stało z Bogenhafen? Na razie na każdym kroku spotykali kikuty elegancji... Najwyraźniej to miasto chce dorównać stolicy Imperium, ale zdecydowanie wybrało złą dziedzinę w tym wyścigu.
-Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - warknął kapitan. Szkoda, bo konwersacja mogła się bardzo ciekawie rozwinąć. -Nieźle, urodzony dyplomata z ciebie- wyszeptał Luce rozbawiony Gildiril gdy opuścili ten nędzny przybytek.
Po kolejnym (którym to już?) płomiennym "wystąpieniu" Orlandoniego, elf skłonił głowę i powiedział do czarodziejki -Jestem Gildiril, miło poznać... Dziękuje za pomoc w karczmie- Na wchodzenie w większe zażyłości nie miał ochoty, a ich nowa znajoma pewnie też niespecjalnie.
A potem Ninerl wypaliła z grubej rury
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż...- powiedziała wyniośle - Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - dodała z uśmiechem- Miło było was poznać, ciebie Gunterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani- A następnie odwróciła się i odeszła. "No ładnie... Aż dziw, że dopiero teraz" Zaskoczyło go to, ale w sumie znając elfią naturę, można było się tego spodziewać.
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? spytała Castinaa. Elf sprawiał przez chwilę wrażenie, jakby coś rozważał, ale nie zdążył nic zrobić, bo Gunter już poleciał za Ninerl, i wrócił po kilku minutach zdyszany. Szkoda, Gildiril mógłby się sprawdzić w takiej jakże dramatycznej roli... Trudno, teraz nie mógł zrobić nic innego, jak powlec się za resztą w poszukiwaniu jakiejś łaźni. Trzeba przyznać, że obrót sytuacji go mocno rozczarował.
-Niby tak- powiedział nieco zniechęconym głosem do Ninerl. -Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie- dodał po chwili. Pewnych rzeczy nie da się wytłumaczyć.
***
-To eee... tak zwana straż miejska- powiedział z cynicznym uśmiechem -Niby bronią porządku, ale czasem trudno ich odróżnić od pospolitych bandytów... A z wyglądu niczym się nie różnią-
-A "komendant"? To jakieś wyzwisko?- spytała Ninerl. -Nie... Komendant to ich dowódca, stanowisko takie. Chociaż to, że nimi dowodzi, nie oznacza, że jest lepszy-
***
-Gildiril, naprawdę to są strażnicy? Te... zwierzęta?- Ninerl szepnęła do Gildirila -Na Króla Cieni, gdyby jakiśkolwiek strażnik doprowadził się do jednej dziesiątej ich stanu, to jeszcze tego samego dnia, szybko i nieodwołanie opuściłby szeregi straży. Ci tutaj są nielepsi od orków.
-Witaj w Imperium, Ninerl- rzucił Gildiril -A to tylko wierzchołek góry zepsucia, jeszcze nie raz się przekonasz-
***
Ledwie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał "negocjacje" Luci i kapitana straży. Ładnie, ładnie... Niezły ma tupet, jeśli na wzmiankę o karze grzywny proponuje, że jeszcze im coś wypłacą. Z tym większą ochotą czekał na dalszy ciąg rozmowy, omiatając w miedzyczasie wzrokiem wnętrze budynku. Był paskudny, co się stało z Bogenhafen? Na razie na każdym kroku spotykali kikuty elegancji... Najwyraźniej to miasto chce dorównać stolicy Imperium, ale zdecydowanie wybrało złą dziedzinę w tym wyścigu.
-Wypieprzać stąd. Ale już, zejść mi z oczu! - warknął kapitan. Szkoda, bo konwersacja mogła się bardzo ciekawie rozwinąć. -Nieźle, urodzony dyplomata z ciebie- wyszeptał Luce rozbawiony Gildiril gdy opuścili ten nędzny przybytek.
Po kolejnym (którym to już?) płomiennym "wystąpieniu" Orlandoniego, elf skłonił głowę i powiedział do czarodziejki -Jestem Gildiril, miło poznać... Dziękuje za pomoc w karczmie- Na wchodzenie w większe zażyłości nie miał ochoty, a ich nowa znajoma pewnie też niespecjalnie.
A potem Ninerl wypaliła z grubej rury
- Skoro jak widać, nie jestem z wami, no to cóż...- powiedziała wyniośle - Wybaczcie, ale czas na mnie... Moje interesy nie mogą czekać... - dodała z uśmiechem- Miło było was poznać, ciebie Gunterze, Gildirilu, Ulrichu i Arienati. I ciebie, pani- A następnie odwróciła się i odeszła. "No ładnie... Aż dziw, że dopiero teraz" Zaskoczyło go to, ale w sumie znając elfią naturę, można było się tego spodziewać.
- Gildirilu... ale ty nas chyba nie opuścisz? spytała Castinaa. Elf sprawiał przez chwilę wrażenie, jakby coś rozważał, ale nie zdążył nic zrobić, bo Gunter już poleciał za Ninerl, i wrócił po kilku minutach zdyszany. Szkoda, Gildiril mógłby się sprawdzić w takiej jakże dramatycznej roli... Trudno, teraz nie mógł zrobić nic innego, jak powlec się za resztą w poszukiwaniu jakiejś łaźni. Trzeba przyznać, że obrót sytuacji go mocno rozczarował.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Szliście udekorowaną flagami ulicą w stronę coraz głośniejszych odgłosów Schaffenfest. Po drodze, niemal w centrum miasta skorzystaliście z najlepszej łaźni w Bogenhafen, co kosztowało was w sumie cztery korony, ale po jakże relaksującej kąpieli (Luca i Castinaa jak zwykle zniknęli wspólnie pod jednym z pryszniców) i masażu kitajskich masażystek które zajęły się wami, wyszliście na ulicę jak nowo narodzeni. Również wraz ze zbliżaniem się do celu zwiększała się liczba ludzi dookoła was, przeradzając się pod koniec w prawdziwy tłum. Wszystkie swoje rzeczy zostawiliście w porządnie wyglądającej karczmie „Tarcza Myrmidii”mieszczącej się w centrum i udaliście się na festyn. W międzyczasie Luca spieniężył w sklepie z bronią niejakiego Gustava zdobyczny oręż, za który (po krótkich negocjacjach) otrzymał 75 koron.
W końcu dotarliście na festyn. Otaczały was najrozmaitsze persony, od brudnych żebraków, poprzez lepiej ubranych rzemieślników, jaskrawo przyodzianych komediantów czy ponurych strażników. A atmosfera festynu udzielała się wszystkim. Wesołe pokrzykiwania, występy komediantów czy głośne nawoływania różnego rodzaju naganiaczy zapraszały na pokazy i inne atrakcje. Przeciskając się przez tłum, mijając zagrody z owcami i innymi zwierzętami domowymi, dotarliście mniej więcej do centrum festynu, centrum przy którym znajdował się ogromny namiot, przed którym wywieszono flagę miasta, którego strzegło dwóch strażników. A obok tegoż namiotu umiejscowione były dyby, w których teraz znajdował się jakiś brudny, śmierdzący i najwyraźniej pijany w sztok krasnolud. Kręciło się tu też sporo lepiej ubranych osób, zapewne szlachciców, wasze uszy wychwyciły też jakieś wzmianki o turnieju rycerskim, który miał się niedługo odbyć. A naganiacze wołali swoje:
- Menażeria doktora Melthusuisa! Zgromadzona ogromnym kosztem ku waszemu oświeceniu, rozrywce i wiedzy z najdalszych krańców Znanego Świata! Niezwykłe! Zadziwiające! Tak, proszę państwa, nawet obrzydliwe! Nawet jeśli będziecie żyć jeszcze sto lat nie zobaczycie czegoś podobnego!
- Podejdź i wygraj pięć koron! Tak jest, calutkie pięć koron za nie więcej niż kilka minut lekkiego wysiłku! Wszystko co musisz zrobić to wytrwać trzy minuty na ringu z naszym championem! Pięć koron, jeśli wytrwasz, dziesięć jeśli w tym czasie go pokonasz! Tylko pięć szylingów wstępu!
Było jeszcze kilku mniej głośnych, byli cyrkowcy pokazujący jakieś sztuczki, pijani ludzie, chwiejnie wracający z jednego z namiotów z piwem, były stragany, kramy i sklepiki, były gry hazardowe a także wróżka, której namiocik trudno było pominąć biorąc pod uwagę jego jaskrawe kolory. Było wszystko czego można by chcieć od dobrego festynu...
Macie wolną rękę - róbta co chceta
W końcu dotarliście na festyn. Otaczały was najrozmaitsze persony, od brudnych żebraków, poprzez lepiej ubranych rzemieślników, jaskrawo przyodzianych komediantów czy ponurych strażników. A atmosfera festynu udzielała się wszystkim. Wesołe pokrzykiwania, występy komediantów czy głośne nawoływania różnego rodzaju naganiaczy zapraszały na pokazy i inne atrakcje. Przeciskając się przez tłum, mijając zagrody z owcami i innymi zwierzętami domowymi, dotarliście mniej więcej do centrum festynu, centrum przy którym znajdował się ogromny namiot, przed którym wywieszono flagę miasta, którego strzegło dwóch strażników. A obok tegoż namiotu umiejscowione były dyby, w których teraz znajdował się jakiś brudny, śmierdzący i najwyraźniej pijany w sztok krasnolud. Kręciło się tu też sporo lepiej ubranych osób, zapewne szlachciców, wasze uszy wychwyciły też jakieś wzmianki o turnieju rycerskim, który miał się niedługo odbyć. A naganiacze wołali swoje:
- Menażeria doktora Melthusuisa! Zgromadzona ogromnym kosztem ku waszemu oświeceniu, rozrywce i wiedzy z najdalszych krańców Znanego Świata! Niezwykłe! Zadziwiające! Tak, proszę państwa, nawet obrzydliwe! Nawet jeśli będziecie żyć jeszcze sto lat nie zobaczycie czegoś podobnego!
- Podejdź i wygraj pięć koron! Tak jest, calutkie pięć koron za nie więcej niż kilka minut lekkiego wysiłku! Wszystko co musisz zrobić to wytrwać trzy minuty na ringu z naszym championem! Pięć koron, jeśli wytrwasz, dziesięć jeśli w tym czasie go pokonasz! Tylko pięć szylingów wstępu!
Było jeszcze kilku mniej głośnych, byli cyrkowcy pokazujący jakieś sztuczki, pijani ludzie, chwiejnie wracający z jednego z namiotów z piwem, były stragany, kramy i sklepiki, były gry hazardowe a także wróżka, której namiocik trudno było pominąć biorąc pod uwagę jego jaskrawe kolory. Było wszystko czego można by chcieć od dobrego festynu...
Macie wolną rękę - róbta co chceta

Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Castinaa "Arienati" i Luca
Luca z uśmiechem politowania na twarzy przyglądał się fochom elfki. A gdy ta kończyła mówić, nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
- Poznałem i znam do dzisiejszego dnia kilku przedstawicieli twojej zacnej rasy, droga Ninerl, ale z nich wszystkich, ty jesteś chyba najdziwniejszym egzemplarzem. W albionie pewnie nazwali by cię „freak”. - uśmiech zadowolenia nie znikał z twarzy Tileańczyka. - Twoja rasa od zawsze twierdzi, że my ludzie jesteśmy dziwni, niedorzeczni, walczymy z sobą i zabijamy się dla zabawy. Możliwe, istnieje taka możliwość. A ty co przed chwilą pokazałaś? Obraziłaś się, bo nie wymieniłem twojego imienia? Nie przedstawiałem drużyny, a jedynie pytałem o zdanie chłopaków... Ale ty musiałaś się obrazić, bo przecież jesteś elfką, tak? Twoje zachowanie jest dla mnie śmieszne i niezrozumiałe. Chcesz, idź do mamusi i poskarż się na mnie, bo i tak od początku mnie nie lubiłaś. I wiesz co? Ja też cię nie lubię, działasz mi na nerwy tym swoim arystokratycznym zachowaniem, które tu nie pasuje, bo to nie twój świat, nie twoje drzewka, zamki i inne pierdoły. Więc chcesz, wracaj tam gdzie twoje miejsce. Nie – zostań z nami i nie udawaj księżniczki którą nie jesteś. Bo ja nie zamierzam cię przepraszać i skakać nad tobą, jak nad obrażonym na cały świat bachorem. Idź albo zostań, twój wybór.
Castinaa stała obok i słuchała z rozbawieniem słów Tileańczyka. Była zadowolona, że w końcu ktoś jej dał do słuchu. Spojrzała na odbiegającego za elfką Guntera i pokręciła głową.
- Zapewne teraz on jeszcze będzie miał pretensje - westchnęła. - Zupełnie nie rozumiem, co mu tak zależy? Ona od samego początku była dla nas niemiła, wywyższała się i to zupełnie bez powodu. Nie to co Gildiril, on zachowuje się normalnie, więc czemu ona nie może? Nie lubię jej i nie chcę, żeby wracała. Bardzo dobrze powiedziałeś - stwierdziła i spojrzała na Tileańczyka.
Luca rzekł najzupełniej spokojnie patrząc w oczy swej kobiety.
- Ktoś musiał sprowadzić ją na ziemię. Chce to niech idzie, nikt tu za nią płakał nie będzie, przynajmniej nie ja i nie ty. A co do Guntera, to mam gdzieś, czy będzie miał pretensje, czy nie. Nie do niego były te słowa, a jest na tyle inteligentnym facetem że będzie wiedział co z tym zrobić. Po łaźni pójdziemy na zakupy, dobrze skarbie? - Luca szybko zmienił temat. - Zamierzam kupić ci jakąś ładną sukienkę, jaką tylko sobie zażyczysz – uśmiechnął się szeroko i pocałował ją delikatnie.
- Brzmi prawie jak przekupstwo - zaśmiała się cicho biorąc go pod ramię.
- Wiesz że nie o to mi chodziło. Chcę po prostu kupić ci coś ładnego i nie zamierzam na to skąpić..
- Wiem - odpowiedziała lekko. - W końcu musisz dbać o narzeczoną.
Stwierdzenie padło spokojnie, bez naśmiewania się czy czegoś w tym stylu. Ari nie chciała mu także dokuczać.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się. - A wieczorem zabieram cię do najlepszej knajpy w Bogenhafen, najpierw kolacja, a potem apartament na całą noc. Mam nadzieję, że ci się spodoba, droga narzeczono - pocałował ją w dłoń.
Kobieta aż na chwilę przystanęła i spojrzała na niego zdziwiona.
- Ojej... teraz to mnie... zaskoczyłeś - przyznała szczerze. - Czym sobie zasłużyłam? Bo póki co to tylko mój dług u ciebie rośnie i rośnie. Ile to już razy mi życie uratowałeś? Dwa? Trzy? - spytała i puściła do niego oczko.
- Jeszcze wieloma rzeczami cię zaskoczę, moja droga - uśmiechnął się do niej zadziornie. - I daj spokój z tym długiem, nie jesteś mi nic winna. Chcę by dzisiejszy wieczór był jednym z tych niezapomnianych. A że raz się żyje, bawmy się więc na bogato. - uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. - Poza tym bardzo mi na tobie zależy i dlatego chcę byśmy spędzili ten wieczór razem i w taki sposób. - spojrzał jej w oczy. Mówił to tak poważnie, że wiedziała, że nie żartuje.
Było to dla niej tak dziwnym i niespotykanym zdarzeniem, iż zupełnie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Jej twarz pokryła się jedynie pokaźnym rumieńcem i przybrała wyraz zakłopotania. Na chwilę znów przestała być tą pewną siebie i groźną skrytobójczynią, a była znów zagubioną dziewczyną, którą poznał na początku.
- Też mi na tobie zależy. Bardzo - przyznała cicho.
- Miło mi to słyszeć, zwłaszcza że ostatnio nie dawałaś mi zbytnio powodów bym tak myślał. Sądziłem, że jestem dla ciebie jedynie zrzędliwym gadułą i dobrym kochankiem, hehe – Luca rozpromienił się.
- Gadułą, owszem, ale nie zrzędliwym. Dobrym kochankiem? No tego bym nie powiedziała, chyba za nisko się cenisz - stwierdziła szczerząc białe ząbki w pokaźnym i łobuzerskim uśmiechu od ucha do ucha.
Niemal w tym samym momencie poczuł uszczypnięcie w pośladek i kobieta zaśmiała się.
- No ty też nie jesteś najgorsza w łóżku – rzucił, ale widząc dziwne spojrzenie Castinyy dodał. - Żartuję, jesteś świetna. Dawno nie byłem z tak gorącą kobietą. To potwierdza że jesteś Tileanką z krwi i kości. Tylko wy potraficie oddać się pełni rozkoszy w łóżku. Kobiety z Imperium są zbyt zamknięte w tych sprawach. I żadna ci nie dorównuje... - gładkie słówka łatwo przewijały się w jego ustach, choć akurat była to szczera prawda. - Liczę, że w łaźni weźmiemy wspólną kąpiel? Chciałbym umyć ci plecki... i nie tylko plecki – puścił do niej oczko uśmiechając się szelmowsko.
- Umyć mi plecki? - spytała zdziwiona. - Mowy nie ma, to tobie należy się porządne szorowanie i nie tylko - stwierdziła uśmiechając się coraz szerzej. - Mam nadzieję, że uda mi się jakoś wynagrodzić ci to, że na początku naszej znajomości nie byłam zbyt miła dla ciebie. Szczerze za to przepraszam.
Na chwilę uśmiech zniknął i Castinaa miała całkowicie poważny wyraz twarzy, było jej przykro, że sprawiła mu swym zachowaniem przykrość i liczyła, że uda jej się to jakoś naprawić.
- Hej, kotku, nie smuć się. - rzucił widząc zasępioną twarz Castinyy. - Nie musisz mnie za nic przepraszać, w końcu nie znaliśmy się wtedy w ogóle i twój odruch wobec mnie był zupełnie naturalny. Zwłaszcza po tym, co przeszłaś przed naszym poznaniem. A jeśli już mówisz o wynagrodzeniu, to dla mnie największą nagrodą jest to, że cię poznałem. Zawsze rano gdy śpisz wtulona we mnie, dziękuję Ranaldowi za ciebie, bo jesteś najlepszym co mnie ostatnio spotkało. I nie chcę tego zmieniać – był poważny, aż na wskroś.
Zresztą, przed nią nie musiał pajacować, wygłupiać się, czy udawać. Gdy byli sami zawsze zdejmował mentalny pancerz, który przywdziewał wobec świata. Przed nią nie musiał niczego ukrywać...
- Tylko się nie zmieniaj - powiedziała łagodnie. - Uwielbiam cię takiego, jaki jesteś...
Zatrzymała się na chwilę, by się do niego przytulić, czuła się bardzo przyjemnie. Było kobiecie ciepło, sympatycznie i była szczęśliwa. Już nie mogła się doczekać tego całego wieczoru, no i nocy. Do głowy przyszło jej kilka pomysłów, jak mogłaby go im umilić.
- Nie zamierzam – powiedział poważnie i przycisnął ją mocniej do siebie. Jego oczy wychwyciły jedynie dziwne spojrzenie Guntera, gdy towarzysze ich mijali. Nie powiedzieli jednak ani słowa, wiedzieli dobrze co się dzieje między Lucą a Castinąą. - Jesteś dla mnie najważniejsza i tak już chyba zostanie... Pamiętasz, gdy mówiłem o tych trzech narzeczonych? Do nich nic nie czułem, to była zwykła cielesność. Z tobą jest inaczej – patrzył jej pewnie w oczy. Aż sam się dziwił, że jej to mówi. - Nie jesteś mi obojętna i to nie jest tylko seks. Pewnie to samo czujesz, nieprawdaż?
- Ja... tak... chyba... na pewno... - zaczęła się jąkać i plątać, znów ją sparaliżował swoim spojrzeniem i nie była w stanie nawet mrugnąć. Wzięła głębszy wdech i przełknęła nerwowo ślinę, serce jej szalało i nie była pewna, co się dzieje. - Myślę, że się w tobie zakochałam - powiedziała w końcu i to tak cicho, że ledwo ją dosłyszał.
Luca słysząc ostatnie słowa dziewczyny, aż oniemiał z wrażenia, co nieczęsto mu się zdarzało. Spojrzał jej prosto w oczy i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
- Ja też cię kocham... Może to dziwne, ale tak właśnie jest. Nie potrzeba mi było miesięcy by to stwierdzić. Tak jak ci powiedziałem, to się czuje - rzucił. - Nie wiem jak bym sobie poradził bez ciebie teraz. Dawno nie czułem w sercu tego co obecnie. Tego, co pozwala patrzeć z optymizmem w przyszłość, choć nie jest usłana różami. Cieszę się, że odwzajemniasz moje uczucia... - powiedział i przytulił ją do siebie. Była dla niego najważniejsza i chciał by ta chwila trwała wiecznie.
Jednak ich towarzysze oddalali się coraz bardziej i trzeba było się ruszyć, o ile nie chcieli zostać w tyle. Castinaa z miłym uśmiechem na ustach i przyjemnym błyskiem w oku złapała Lucę pod ramię i pociągnęła w stronę drużyny.
- Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy - powiedziała wtulając się w jego ramię. - Lepiej chodźmy, bo się zgubimy... Nie żeby mi to przeszkadzało, ale chyba lepiej się nie oddalać - zaśmiała się.
Luca z uśmiechem politowania na twarzy przyglądał się fochom elfki. A gdy ta kończyła mówić, nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
- Poznałem i znam do dzisiejszego dnia kilku przedstawicieli twojej zacnej rasy, droga Ninerl, ale z nich wszystkich, ty jesteś chyba najdziwniejszym egzemplarzem. W albionie pewnie nazwali by cię „freak”. - uśmiech zadowolenia nie znikał z twarzy Tileańczyka. - Twoja rasa od zawsze twierdzi, że my ludzie jesteśmy dziwni, niedorzeczni, walczymy z sobą i zabijamy się dla zabawy. Możliwe, istnieje taka możliwość. A ty co przed chwilą pokazałaś? Obraziłaś się, bo nie wymieniłem twojego imienia? Nie przedstawiałem drużyny, a jedynie pytałem o zdanie chłopaków... Ale ty musiałaś się obrazić, bo przecież jesteś elfką, tak? Twoje zachowanie jest dla mnie śmieszne i niezrozumiałe. Chcesz, idź do mamusi i poskarż się na mnie, bo i tak od początku mnie nie lubiłaś. I wiesz co? Ja też cię nie lubię, działasz mi na nerwy tym swoim arystokratycznym zachowaniem, które tu nie pasuje, bo to nie twój świat, nie twoje drzewka, zamki i inne pierdoły. Więc chcesz, wracaj tam gdzie twoje miejsce. Nie – zostań z nami i nie udawaj księżniczki którą nie jesteś. Bo ja nie zamierzam cię przepraszać i skakać nad tobą, jak nad obrażonym na cały świat bachorem. Idź albo zostań, twój wybór.
Castinaa stała obok i słuchała z rozbawieniem słów Tileańczyka. Była zadowolona, że w końcu ktoś jej dał do słuchu. Spojrzała na odbiegającego za elfką Guntera i pokręciła głową.
- Zapewne teraz on jeszcze będzie miał pretensje - westchnęła. - Zupełnie nie rozumiem, co mu tak zależy? Ona od samego początku była dla nas niemiła, wywyższała się i to zupełnie bez powodu. Nie to co Gildiril, on zachowuje się normalnie, więc czemu ona nie może? Nie lubię jej i nie chcę, żeby wracała. Bardzo dobrze powiedziałeś - stwierdziła i spojrzała na Tileańczyka.
Luca rzekł najzupełniej spokojnie patrząc w oczy swej kobiety.
- Ktoś musiał sprowadzić ją na ziemię. Chce to niech idzie, nikt tu za nią płakał nie będzie, przynajmniej nie ja i nie ty. A co do Guntera, to mam gdzieś, czy będzie miał pretensje, czy nie. Nie do niego były te słowa, a jest na tyle inteligentnym facetem że będzie wiedział co z tym zrobić. Po łaźni pójdziemy na zakupy, dobrze skarbie? - Luca szybko zmienił temat. - Zamierzam kupić ci jakąś ładną sukienkę, jaką tylko sobie zażyczysz – uśmiechnął się szeroko i pocałował ją delikatnie.
- Brzmi prawie jak przekupstwo - zaśmiała się cicho biorąc go pod ramię.
- Wiesz że nie o to mi chodziło. Chcę po prostu kupić ci coś ładnego i nie zamierzam na to skąpić..
- Wiem - odpowiedziała lekko. - W końcu musisz dbać o narzeczoną.
Stwierdzenie padło spokojnie, bez naśmiewania się czy czegoś w tym stylu. Ari nie chciała mu także dokuczać.
- Jak najbardziej - uśmiechnął się. - A wieczorem zabieram cię do najlepszej knajpy w Bogenhafen, najpierw kolacja, a potem apartament na całą noc. Mam nadzieję, że ci się spodoba, droga narzeczono - pocałował ją w dłoń.
Kobieta aż na chwilę przystanęła i spojrzała na niego zdziwiona.
- Ojej... teraz to mnie... zaskoczyłeś - przyznała szczerze. - Czym sobie zasłużyłam? Bo póki co to tylko mój dług u ciebie rośnie i rośnie. Ile to już razy mi życie uratowałeś? Dwa? Trzy? - spytała i puściła do niego oczko.
- Jeszcze wieloma rzeczami cię zaskoczę, moja droga - uśmiechnął się do niej zadziornie. - I daj spokój z tym długiem, nie jesteś mi nic winna. Chcę by dzisiejszy wieczór był jednym z tych niezapomnianych. A że raz się żyje, bawmy się więc na bogato. - uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy. - Poza tym bardzo mi na tobie zależy i dlatego chcę byśmy spędzili ten wieczór razem i w taki sposób. - spojrzał jej w oczy. Mówił to tak poważnie, że wiedziała, że nie żartuje.
Było to dla niej tak dziwnym i niespotykanym zdarzeniem, iż zupełnie nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Jej twarz pokryła się jedynie pokaźnym rumieńcem i przybrała wyraz zakłopotania. Na chwilę znów przestała być tą pewną siebie i groźną skrytobójczynią, a była znów zagubioną dziewczyną, którą poznał na początku.
- Też mi na tobie zależy. Bardzo - przyznała cicho.
- Miło mi to słyszeć, zwłaszcza że ostatnio nie dawałaś mi zbytnio powodów bym tak myślał. Sądziłem, że jestem dla ciebie jedynie zrzędliwym gadułą i dobrym kochankiem, hehe – Luca rozpromienił się.
- Gadułą, owszem, ale nie zrzędliwym. Dobrym kochankiem? No tego bym nie powiedziała, chyba za nisko się cenisz - stwierdziła szczerząc białe ząbki w pokaźnym i łobuzerskim uśmiechu od ucha do ucha.
Niemal w tym samym momencie poczuł uszczypnięcie w pośladek i kobieta zaśmiała się.
- No ty też nie jesteś najgorsza w łóżku – rzucił, ale widząc dziwne spojrzenie Castinyy dodał. - Żartuję, jesteś świetna. Dawno nie byłem z tak gorącą kobietą. To potwierdza że jesteś Tileanką z krwi i kości. Tylko wy potraficie oddać się pełni rozkoszy w łóżku. Kobiety z Imperium są zbyt zamknięte w tych sprawach. I żadna ci nie dorównuje... - gładkie słówka łatwo przewijały się w jego ustach, choć akurat była to szczera prawda. - Liczę, że w łaźni weźmiemy wspólną kąpiel? Chciałbym umyć ci plecki... i nie tylko plecki – puścił do niej oczko uśmiechając się szelmowsko.
- Umyć mi plecki? - spytała zdziwiona. - Mowy nie ma, to tobie należy się porządne szorowanie i nie tylko - stwierdziła uśmiechając się coraz szerzej. - Mam nadzieję, że uda mi się jakoś wynagrodzić ci to, że na początku naszej znajomości nie byłam zbyt miła dla ciebie. Szczerze za to przepraszam.
Na chwilę uśmiech zniknął i Castinaa miała całkowicie poważny wyraz twarzy, było jej przykro, że sprawiła mu swym zachowaniem przykrość i liczyła, że uda jej się to jakoś naprawić.
- Hej, kotku, nie smuć się. - rzucił widząc zasępioną twarz Castinyy. - Nie musisz mnie za nic przepraszać, w końcu nie znaliśmy się wtedy w ogóle i twój odruch wobec mnie był zupełnie naturalny. Zwłaszcza po tym, co przeszłaś przed naszym poznaniem. A jeśli już mówisz o wynagrodzeniu, to dla mnie największą nagrodą jest to, że cię poznałem. Zawsze rano gdy śpisz wtulona we mnie, dziękuję Ranaldowi za ciebie, bo jesteś najlepszym co mnie ostatnio spotkało. I nie chcę tego zmieniać – był poważny, aż na wskroś.
Zresztą, przed nią nie musiał pajacować, wygłupiać się, czy udawać. Gdy byli sami zawsze zdejmował mentalny pancerz, który przywdziewał wobec świata. Przed nią nie musiał niczego ukrywać...
- Tylko się nie zmieniaj - powiedziała łagodnie. - Uwielbiam cię takiego, jaki jesteś...
Zatrzymała się na chwilę, by się do niego przytulić, czuła się bardzo przyjemnie. Było kobiecie ciepło, sympatycznie i była szczęśliwa. Już nie mogła się doczekać tego całego wieczoru, no i nocy. Do głowy przyszło jej kilka pomysłów, jak mogłaby go im umilić.
- Nie zamierzam – powiedział poważnie i przycisnął ją mocniej do siebie. Jego oczy wychwyciły jedynie dziwne spojrzenie Guntera, gdy towarzysze ich mijali. Nie powiedzieli jednak ani słowa, wiedzieli dobrze co się dzieje między Lucą a Castinąą. - Jesteś dla mnie najważniejsza i tak już chyba zostanie... Pamiętasz, gdy mówiłem o tych trzech narzeczonych? Do nich nic nie czułem, to była zwykła cielesność. Z tobą jest inaczej – patrzył jej pewnie w oczy. Aż sam się dziwił, że jej to mówi. - Nie jesteś mi obojętna i to nie jest tylko seks. Pewnie to samo czujesz, nieprawdaż?
- Ja... tak... chyba... na pewno... - zaczęła się jąkać i plątać, znów ją sparaliżował swoim spojrzeniem i nie była w stanie nawet mrugnąć. Wzięła głębszy wdech i przełknęła nerwowo ślinę, serce jej szalało i nie była pewna, co się dzieje. - Myślę, że się w tobie zakochałam - powiedziała w końcu i to tak cicho, że ledwo ją dosłyszał.
Luca słysząc ostatnie słowa dziewczyny, aż oniemiał z wrażenia, co nieczęsto mu się zdarzało. Spojrzał jej prosto w oczy i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
- Ja też cię kocham... Może to dziwne, ale tak właśnie jest. Nie potrzeba mi było miesięcy by to stwierdzić. Tak jak ci powiedziałem, to się czuje - rzucił. - Nie wiem jak bym sobie poradził bez ciebie teraz. Dawno nie czułem w sercu tego co obecnie. Tego, co pozwala patrzeć z optymizmem w przyszłość, choć nie jest usłana różami. Cieszę się, że odwzajemniasz moje uczucia... - powiedział i przytulił ją do siebie. Była dla niego najważniejsza i chciał by ta chwila trwała wiecznie.
Jednak ich towarzysze oddalali się coraz bardziej i trzeba było się ruszyć, o ile nie chcieli zostać w tyle. Castinaa z miłym uśmiechem na ustach i przyjemnym błyskiem w oku złapała Lucę pod ramię i pociągnęła w stronę drużyny.
- Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy - powiedziała wtulając się w jego ramię. - Lepiej chodźmy, bo się zgubimy... Nie żeby mi to przeszkadzało, ale chyba lepiej się nie oddalać - zaśmiała się.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Przyjął słowa czarodziejki ze spokojną rezygnacją. Nie spodziewał się, żeby przejęcie spadku było tak łatwe jakby chcieli, ale żeby nie było go w ogóle? Jeszcze pięć minut temu nigdy nie wpadłby na podobny scenariusz ale teraz wszystko układało się w spójną całość. Połknąwszy przynętę wpadli w zasadzkę zastawioną na kogo innego. O wszystkim zadecydował ślepy traf losu…Przypadkowe podobieństwo, pomylona tożsamość. Okazało się, że Castinaa, Ninerl, Gunter, Gildiril, Ulrich i Luca wszystko co przeszli, przeszli na próżno. Wszystko w pogoni za ułudą, skarbem, który nigdy nie istniał. Czy rzeczywiście…na darmo? Z drugiej strony nie wiadomo co by było gdyby ich los inaczej się potoczył. Być może wtedy to on, Luca Orlandoni gryzłby ziemię gdzieś w szarych górach, na wyprawie księcia von Tassenicka. Być może teraz nie płonął by ten ogień wspaniałego uczucia między nim a Castinąą...
Dwadzieścia tysięcy koron...To było za piękne żeby być prawdziwe. Los drwił sobie z nich i grał im na nosie. Luca miał ochotę złapać los za gardło albo wykopać i sprofanować ciało Adolphusa, łowcy nagród...po chwili jednak pogodził się z losem i przypomniał sobie, że Adolphusa przecież już dawno zjadły ryby.
Nie powiedział na temat swoich przemyśleń ani słowa. Zatrzymał się za to i wyjął z kieszeni sakiewkę uciętą hersztowi bandytów. W środku było czternaście koron.
W międzyczasie rozważył na poważnie propozycję czarodziejki. Właściwie skoro wszystko diabli wzięli czemu się dziś nie zabawić? Wir tanzen wenn alles in Scherben fallt - tańczmy choć świat się wali. A przecież nie zawalił się, jedynie rozwiały się iluzje.
***
Prycznic, który wziął wraz z Castinąą podziałał niezmiernie pokrzepiająco. Zresztą, jak zwykle nie skończyło się jedynie na higienie – Castinaa była mistrzynią takich sytuacji i po raz kolejny pokazała Tileańczykowi prawdziwy cielesny raj. Po zatrzymaniu się w karczmie i opchnięciu broni (pieniądze oferowane przez Gustava były całkiem niezłe) ruszyli na zabawę w centrum miasta. Atmosfera festynu udzieliła się Orlandoniemu od początku. Spojrzał na towarzyszy i powiedział:
- Wiecie co? Spotkajmy się za godzinę tutaj, o pod tym pomnikiem – wskazał na brązowy posąg uosabiający Sigmara.
Złapał jeszcze odchodzącego Gildirila za ramię.
- Uważaj Gildiril, kłopotów ze strażą już mamy dosyć, a podejrzewam że nasze profesje są nieco do siebie zbliżone – powiedział robiąc srogą minę. – Wierzę, że wiesz co robisz – uśmiechnął się przyjacielsko - W tłumie łatwo rabować i zostać obrabowanym, przyjacielu – rzekł chowając własną kiesę głęboko do wewnętrznej kieszeni kubraka - ach, gdybym nie wyszedł z wprawy sam uwolniłbym paru mieszczan od ich sakiewek.
Uchwycił spojrzenie Castinyy.
- Może i nie pamiętasz swojej przeszłości, ale to nie powód bym ja nie opowiedział ci o swojej kochanie – uśmiechnął się do niej chwytając za dłoń. - Jestem człowiekiem, który nie raz miał na pieńku z prawem. Jedyne wykształcenie jakie odebrałem było w świątynnej szkole u kapłanów Ulryka, którzy nauczyli mię pisać i rachować. Jeśli me maniery nie są wystarczające,wybacz, zawdzięczam je jedynie kontaktom z ludźmi błękitnej krwi i wysokiej pozycji, z którymi robiłem w ostatnich latach interesy – uśmiechnął się do swojej kobiety. - chodźmy do wróżki, skarbie, zobaczymy co nam wywróży...
Przyjął słowa czarodziejki ze spokojną rezygnacją. Nie spodziewał się, żeby przejęcie spadku było tak łatwe jakby chcieli, ale żeby nie było go w ogóle? Jeszcze pięć minut temu nigdy nie wpadłby na podobny scenariusz ale teraz wszystko układało się w spójną całość. Połknąwszy przynętę wpadli w zasadzkę zastawioną na kogo innego. O wszystkim zadecydował ślepy traf losu…Przypadkowe podobieństwo, pomylona tożsamość. Okazało się, że Castinaa, Ninerl, Gunter, Gildiril, Ulrich i Luca wszystko co przeszli, przeszli na próżno. Wszystko w pogoni za ułudą, skarbem, który nigdy nie istniał. Czy rzeczywiście…na darmo? Z drugiej strony nie wiadomo co by było gdyby ich los inaczej się potoczył. Być może wtedy to on, Luca Orlandoni gryzłby ziemię gdzieś w szarych górach, na wyprawie księcia von Tassenicka. Być może teraz nie płonął by ten ogień wspaniałego uczucia między nim a Castinąą...
Dwadzieścia tysięcy koron...To było za piękne żeby być prawdziwe. Los drwił sobie z nich i grał im na nosie. Luca miał ochotę złapać los za gardło albo wykopać i sprofanować ciało Adolphusa, łowcy nagród...po chwili jednak pogodził się z losem i przypomniał sobie, że Adolphusa przecież już dawno zjadły ryby.
Nie powiedział na temat swoich przemyśleń ani słowa. Zatrzymał się za to i wyjął z kieszeni sakiewkę uciętą hersztowi bandytów. W środku było czternaście koron.
W międzyczasie rozważył na poważnie propozycję czarodziejki. Właściwie skoro wszystko diabli wzięli czemu się dziś nie zabawić? Wir tanzen wenn alles in Scherben fallt - tańczmy choć świat się wali. A przecież nie zawalił się, jedynie rozwiały się iluzje.
***
Prycznic, który wziął wraz z Castinąą podziałał niezmiernie pokrzepiająco. Zresztą, jak zwykle nie skończyło się jedynie na higienie – Castinaa była mistrzynią takich sytuacji i po raz kolejny pokazała Tileańczykowi prawdziwy cielesny raj. Po zatrzymaniu się w karczmie i opchnięciu broni (pieniądze oferowane przez Gustava były całkiem niezłe) ruszyli na zabawę w centrum miasta. Atmosfera festynu udzieliła się Orlandoniemu od początku. Spojrzał na towarzyszy i powiedział:
- Wiecie co? Spotkajmy się za godzinę tutaj, o pod tym pomnikiem – wskazał na brązowy posąg uosabiający Sigmara.
Złapał jeszcze odchodzącego Gildirila za ramię.
- Uważaj Gildiril, kłopotów ze strażą już mamy dosyć, a podejrzewam że nasze profesje są nieco do siebie zbliżone – powiedział robiąc srogą minę. – Wierzę, że wiesz co robisz – uśmiechnął się przyjacielsko - W tłumie łatwo rabować i zostać obrabowanym, przyjacielu – rzekł chowając własną kiesę głęboko do wewnętrznej kieszeni kubraka - ach, gdybym nie wyszedł z wprawy sam uwolniłbym paru mieszczan od ich sakiewek.
Uchwycił spojrzenie Castinyy.
- Może i nie pamiętasz swojej przeszłości, ale to nie powód bym ja nie opowiedział ci o swojej kochanie – uśmiechnął się do niej chwytając za dłoń. - Jestem człowiekiem, który nie raz miał na pieńku z prawem. Jedyne wykształcenie jakie odebrałem było w świątynnej szkole u kapłanów Ulryka, którzy nauczyli mię pisać i rachować. Jeśli me maniery nie są wystarczające,wybacz, zawdzięczam je jedynie kontaktom z ludźmi błękitnej krwi i wysokiej pozycji, z którymi robiłem w ostatnich latach interesy – uśmiechnął się do swojej kobiety. - chodźmy do wróżki, skarbie, zobaczymy co nam wywróży...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
Elf początkowo stał jak kołek, nie bardzo wiedząc co robić. Do czego teraz dążyli? Jaki był ich cel? Jedna robota przepadła, druga okazała się mistyfikacją... W tym pieprzonym Imperium zawsze coś musi się schrzanić po drodze. Jedynym dobrym rozwiązaniem na chwilę obecną było umycie się i przemyślenie, co dalej.
Po kąpieli ustalili, że spotkają się za godzinę. Wystarczy... W sumie i tak nie było nic do roboty... Znaczy było, ale w tych okolicznościach zajmowanie się tym byłoby nie na miejscu. Już chciał odejść, gdy Luca chwycił go za ramię.
- Uważaj Gildiril, kłopotów ze strażą już mamy dosyć, a podejrzewam że nasze profesje są nieco do siebie zbliżone – powiedział robiąc srogą minę. – Wierzę, że wiesz co robisz – uśmiechnął się przyjacielsko - W tłumie łatwo rabować i zostać obrabowanym, przyjacielu – rzekł chowając własną kiesę głęboko do wewnętrznej kieszeni kubraka - ach, gdybym nie wyszedł z wprawy sam uwolniłbym paru mieszczan od ich sakiewek. Ale przemowa, nie ma co. Elf ściągnął brwi, po czym odparł -Za kogo ty mnie masz?- po czym zbliżył się do Orlandoniego i syknął przez zęby -Może i nie mam czystego sumienia, ale lepiej, żebyś nie gadał na ten temat... Nie należę do pospolitych kieszonkowców, nie myśl sobie- urwał i obrócił się na pięcie. Ale słowa Orlandoniego dały mu do myślenia. Domyślna bestia... A tak w ogóle, co mu szkodzi? Może nie zapomniał, jak to się robi... Elf uklęknął i niepostrzeżenie przełożył nożyk z buta do prawego rękawa. Po chwili wtopił się w tłum w celu sprawdzenia swoich umiejętności. Chociaż ten jeden raz. Teraz trzeba było znaleźć dobrą ofiarę z niechronioną sakiewką i zaczekać na dogodny moment... I poczuć się jak za dawnych lat.
Elf początkowo stał jak kołek, nie bardzo wiedząc co robić. Do czego teraz dążyli? Jaki był ich cel? Jedna robota przepadła, druga okazała się mistyfikacją... W tym pieprzonym Imperium zawsze coś musi się schrzanić po drodze. Jedynym dobrym rozwiązaniem na chwilę obecną było umycie się i przemyślenie, co dalej.
Po kąpieli ustalili, że spotkają się za godzinę. Wystarczy... W sumie i tak nie było nic do roboty... Znaczy było, ale w tych okolicznościach zajmowanie się tym byłoby nie na miejscu. Już chciał odejść, gdy Luca chwycił go za ramię.
- Uważaj Gildiril, kłopotów ze strażą już mamy dosyć, a podejrzewam że nasze profesje są nieco do siebie zbliżone – powiedział robiąc srogą minę. – Wierzę, że wiesz co robisz – uśmiechnął się przyjacielsko - W tłumie łatwo rabować i zostać obrabowanym, przyjacielu – rzekł chowając własną kiesę głęboko do wewnętrznej kieszeni kubraka - ach, gdybym nie wyszedł z wprawy sam uwolniłbym paru mieszczan od ich sakiewek. Ale przemowa, nie ma co. Elf ściągnął brwi, po czym odparł -Za kogo ty mnie masz?- po czym zbliżył się do Orlandoniego i syknął przez zęby -Może i nie mam czystego sumienia, ale lepiej, żebyś nie gadał na ten temat... Nie należę do pospolitych kieszonkowców, nie myśl sobie- urwał i obrócił się na pięcie. Ale słowa Orlandoniego dały mu do myślenia. Domyślna bestia... A tak w ogóle, co mu szkodzi? Może nie zapomniał, jak to się robi... Elf uklęknął i niepostrzeżenie przełożył nożyk z buta do prawego rękawa. Po chwili wtopił się w tłum w celu sprawdzenia swoich umiejętności. Chociaż ten jeden raz. Teraz trzeba było znaleźć dobrą ofiarę z niechronioną sakiewką i zaczekać na dogodny moment... I poczuć się jak za dawnych lat.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Rosło w nim oburzenie słysząc to co mówi Orlandoni. Mimo, że jego słowa zawierały w sobie trochę prawdy, nie powinien tego mówić. Faktem jest, że Ninerl to dzielny wojownik, co udowodniła podczas wspólnej podróży. A nie ma nic ważniejszego (przynajmniej dla de Maarów) niż bitność i odwaga w walce. Żaden żołnierz, czy wojownik – nawet jeśli to elfka – nie powinien być obrażany. W tym momencie zdanie Ulricha na temat pary Tileańczyków diametralnie się zmieniło.
Ulrich musiał przyznać, że coraz mniej podobała mu się ta cała sytuacja. Kłótnie, kłamstwa, problemy z władzą… Kiedy czarodziejka zaczęła mówić, przyglądał się jej z nadzieją na jakieś konkretne informacje o Kastorze. No i rzeczywiście – konkretniej się nie dało. Miast promyka nadziei był to jednak gwóźdź do trumny. Wszystko było starannie zaplanowane przez tego łowcę nagród. Na domiar złego, pułapka była przygotowana dla kogoś innego, a oni po prostu się w nią władowali jak skończeni idioci. Celem był prawdziwy Kastor… jedyną dobrą stroną było to, że ważny członek tej organizacji zginął wtedy z ręki mutantów. Oczywiście jeśli ta Cassandra mówi im prawdę. W końcu poznali ją dopiero przed chwilą, a przez ostatnie dni Ulrich boleśnie przekonał się o przebiegłości niektórych ludzi. No, ale trzeba przyznać, że jej wersja wiele wyjaśnia i trzyma się kupy. Tak więc, w tym momencie de Maar miał wyjątkowo parszywy humor.
- K***a mać! Wszystko na darmo! – Ulrich de Maar, syn Konrada de Maar splamił honor swojego ojca kłamstwem… dla ułudy! – Adolphus, psiakrew… Po stokroć przeklęta twoja dusza Lieberung! Zdechłeś od ręki swego pana. – splunął z odrazą. Może gdyby był w tym momencie spokojniejszy dostrzegłby, iż fakt zabicia Kastora akurat przez mutantów, może budzić pewne wątpliwości… Ale Ulrich nie był za dobry w kojarzeniu pewnych faktów. A już na pewno nie w chwili, gdy go o mało szlag nie trafił ze złości!
Pobyt w łaźni to było to, czego potrzebował w tej chwili Ulrich. Gorąca woda i masaż podziałały kojąco na stan ducha de Maara. Był już trochę spokojniejszy i mógł z zimną krwią przeanalizować sytuację. „Najlepiej przy gorzałce…” W „Tarczy Myrmidii” zostawili swoje rzeczy. Przed wyjściem na festyn, Ulrich wyjął z torby trochę zmiętą koszulę z herbem de Maarów. Wygładził ją ręką i założył. Wygląda na to, że teraz już nie musi nikogo udawać. I całe szczęście.
Festyn… jak to festyn. Mnóstwo sprzedawców, kolorowych namiotów… a zapewne także szarlatanów i kieszonkowców. Luca znów zaczął coś mówić, ale Ulrich słuchał jednym uchem. Zastanawiał się. Z jednej strony, ostatnie wydarzenia sprawiły, że nastrój do zabawy gdzieś zniknął. Z drugiej… odezwało się „przekleństwo” de Maarów. Chyba od zawsze na każdej większej uroczystości gdzie można się zabawić - a raczej porządnie napić i obić kilka pysków – był co najmniej jeden de Maar. Ulrichowi przypomniały się dawne czasy, gdy z wujem prawie codziennie chodzili na popijawy, szumnie określane „bankietami.” Przyglądał się teraz „ofercie” festynu. Zaciekawiła go propozycja walki na ringu, ale to było nic przy tym co usłyszał potem. Turniej rycerski! Szlachcic jakoś nigdy nie miał okazji wziąć w jednym udziału. Ktoś musiał przecież utrzymywać porządek na włościach, a pojedynki to co innego niż turniej. Martwił się trochę, jak zniesie to jego poranione w niedawnej walce ciało, jednak korciło go strasznie chociaż spróbować sił… Ale do turnieju chyba było jeszcze trochę czasu. W takim razie trzeba się przedtem czegoś napić.
Spojrzał po obecnych towarzyszach. „Zakochani” gdzieś sobie poszli. Gildiril też się jakoś tajemniczo ulotnił.
- No, Günterze, co powiesz na szklankę czegoś mocnego na przepłukanie gardła? – uśmiechnął się trochę wymuszenie, aby rozładować atmosferę niedawnej kłótni. Festyn i gorąca kąpiel sprawiły, że powoli wracał mu humor. Bardzo powoli… Spojrzał na czarodziejkę – Ach… przecież wciąż nie przedstawiłem się pani odpowiednio. Jestem Ulrich de Maar, zwany też Małym Rycerzem. Może dama się także z nami czegoś napije? A potem jeśli pozwolicie, sprawdzę co to za „turniej rycerski” się tu odbywa… Zawsze to okazja do rozprostowania kości. – „I zapomnienia o troskach…” pomyślał - Może ty też skorzystasz, co przyjacielu? - spróbował uśmiechnąć się do wielkoluda.
Rosło w nim oburzenie słysząc to co mówi Orlandoni. Mimo, że jego słowa zawierały w sobie trochę prawdy, nie powinien tego mówić. Faktem jest, że Ninerl to dzielny wojownik, co udowodniła podczas wspólnej podróży. A nie ma nic ważniejszego (przynajmniej dla de Maarów) niż bitność i odwaga w walce. Żaden żołnierz, czy wojownik – nawet jeśli to elfka – nie powinien być obrażany. W tym momencie zdanie Ulricha na temat pary Tileańczyków diametralnie się zmieniło.
Ulrich musiał przyznać, że coraz mniej podobała mu się ta cała sytuacja. Kłótnie, kłamstwa, problemy z władzą… Kiedy czarodziejka zaczęła mówić, przyglądał się jej z nadzieją na jakieś konkretne informacje o Kastorze. No i rzeczywiście – konkretniej się nie dało. Miast promyka nadziei był to jednak gwóźdź do trumny. Wszystko było starannie zaplanowane przez tego łowcę nagród. Na domiar złego, pułapka była przygotowana dla kogoś innego, a oni po prostu się w nią władowali jak skończeni idioci. Celem był prawdziwy Kastor… jedyną dobrą stroną było to, że ważny członek tej organizacji zginął wtedy z ręki mutantów. Oczywiście jeśli ta Cassandra mówi im prawdę. W końcu poznali ją dopiero przed chwilą, a przez ostatnie dni Ulrich boleśnie przekonał się o przebiegłości niektórych ludzi. No, ale trzeba przyznać, że jej wersja wiele wyjaśnia i trzyma się kupy. Tak więc, w tym momencie de Maar miał wyjątkowo parszywy humor.
- K***a mać! Wszystko na darmo! – Ulrich de Maar, syn Konrada de Maar splamił honor swojego ojca kłamstwem… dla ułudy! – Adolphus, psiakrew… Po stokroć przeklęta twoja dusza Lieberung! Zdechłeś od ręki swego pana. – splunął z odrazą. Może gdyby był w tym momencie spokojniejszy dostrzegłby, iż fakt zabicia Kastora akurat przez mutantów, może budzić pewne wątpliwości… Ale Ulrich nie był za dobry w kojarzeniu pewnych faktów. A już na pewno nie w chwili, gdy go o mało szlag nie trafił ze złości!
Pobyt w łaźni to było to, czego potrzebował w tej chwili Ulrich. Gorąca woda i masaż podziałały kojąco na stan ducha de Maara. Był już trochę spokojniejszy i mógł z zimną krwią przeanalizować sytuację. „Najlepiej przy gorzałce…” W „Tarczy Myrmidii” zostawili swoje rzeczy. Przed wyjściem na festyn, Ulrich wyjął z torby trochę zmiętą koszulę z herbem de Maarów. Wygładził ją ręką i założył. Wygląda na to, że teraz już nie musi nikogo udawać. I całe szczęście.
Festyn… jak to festyn. Mnóstwo sprzedawców, kolorowych namiotów… a zapewne także szarlatanów i kieszonkowców. Luca znów zaczął coś mówić, ale Ulrich słuchał jednym uchem. Zastanawiał się. Z jednej strony, ostatnie wydarzenia sprawiły, że nastrój do zabawy gdzieś zniknął. Z drugiej… odezwało się „przekleństwo” de Maarów. Chyba od zawsze na każdej większej uroczystości gdzie można się zabawić - a raczej porządnie napić i obić kilka pysków – był co najmniej jeden de Maar. Ulrichowi przypomniały się dawne czasy, gdy z wujem prawie codziennie chodzili na popijawy, szumnie określane „bankietami.” Przyglądał się teraz „ofercie” festynu. Zaciekawiła go propozycja walki na ringu, ale to było nic przy tym co usłyszał potem. Turniej rycerski! Szlachcic jakoś nigdy nie miał okazji wziąć w jednym udziału. Ktoś musiał przecież utrzymywać porządek na włościach, a pojedynki to co innego niż turniej. Martwił się trochę, jak zniesie to jego poranione w niedawnej walce ciało, jednak korciło go strasznie chociaż spróbować sił… Ale do turnieju chyba było jeszcze trochę czasu. W takim razie trzeba się przedtem czegoś napić.
Spojrzał po obecnych towarzyszach. „Zakochani” gdzieś sobie poszli. Gildiril też się jakoś tajemniczo ulotnił.
- No, Günterze, co powiesz na szklankę czegoś mocnego na przepłukanie gardła? – uśmiechnął się trochę wymuszenie, aby rozładować atmosferę niedawnej kłótni. Festyn i gorąca kąpiel sprawiły, że powoli wracał mu humor. Bardzo powoli… Spojrzał na czarodziejkę – Ach… przecież wciąż nie przedstawiłem się pani odpowiednio. Jestem Ulrich de Maar, zwany też Małym Rycerzem. Może dama się także z nami czegoś napije? A potem jeśli pozwolicie, sprawdzę co to za „turniej rycerski” się tu odbywa… Zawsze to okazja do rozprostowania kości. – „I zapomnienia o troskach…” pomyślał - Może ty też skorzystasz, co przyjacielu? - spróbował uśmiechnąć się do wielkoluda.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ninerl Tar Vatherain
Kupiec jak zwykle wyrzucił z siebie potok słów. Miała ochotę wbuchnąć śmiechem, ale powstrzymała się. Zachowywał się zupełnie jak dziecko.
- No ciekawe, panie Orlandoni... jak widać o zdanie się pyta tylko chłopców, a ja nie istnieję, dopóki nie muszę ratować czyjegoś przyjaciela- dodała ironicznie - A sądziłam, że plotki o Tileańczykach to tylko plotki.... A wy towarzysze, nie macie swojego zdania? Ciekawe, że w waszym imieniu przemawia tylko jedna osoba... W każdym razie bawcie się dobrze...- wydobyła sakiewkę i rzuciła ją kupcowi- A to, żebyś nie musiał narzekać na straty, jakie przez mnie poniosłeś...- dodał i odeszła.
Właśnie skończyła rozmawiać z przechodniem, gdy zauważyła zdyszanego i ledwie żywego Guntera.
-Gunterze, nie forsuj się!- chwyciła go za ramię - Szkoda twojego nadszarpniętego zdrowia.- powiedziała, kręcąc głową.
-Nie, Gunterze. Ja jak widzę, nie jestem członkiem drużyny, tylko żywym mieczem, który się później odstawia na półkę. Dziwię się wam... pozwalacie Luce decydować dosłownie o wszystkim, nawet nie słucha waszych rad. Przypomnij sobie jak to było z Adolphusem. Podobno mieli go znaleźć i w końcu mu musieliśmy zrobić to my... A gdzie wasze zdanie? Wydawało mi się, że drużyna uwzględnia opinię wszystkim, a nie tylko jednego. Ale się myliłam...- dodała spokojnym tonem-A tak poza tym powiem ci tyle, że jesteś dobrym i honorowym człowiekiem, tak samo zresztą jak jest nim Ulrich. Pozdrów ode mnie Gildirila, który też jakoś boi się kupczyka. I przekonajcie Castinęę, by nie była głupia i nie używała swojego prawdziwego imienia- to może być niebezpieczne. Baw się dobrze- poklepała go po ramieniu i uśmiechnęła się- Jestem już blisko swojego celu i życz mi szczęścia.- wzięła głębszy oddech i zwinęła się z bólu. Żebra były nadal bardzo wrażliwe, a nie mogła nadużywać środka znieczulającego. W dodatku odruchowo przycisneła do boku zranioną rękę-a ta bardzo wyraźnie dała o sobie znać. Syknęła z bólu i nagle przypomniała sobie coś.
- Twój wisiorek promieniuje jakąś mocą, ale nie wiem jaką- powiedziała, zaciskając zęby - Poradź się czarodziejki. Może coś rozpozna.
***
Korzystając ze wskazówek przechodnia, odnalazła miejscowy ratusz. Teraz trzeba się było dowiedzieć o tego całego Otta...
Czuła się nieco rozczarowana. Może zareagowała trochę za ostro, ale Tileańczyk od dawna traktował ją jak osobliwe zwierzę.
Ale co mu chodziło z tymi zamkami? Albo lasami, na Morai? Nie przypominała sobie, by mówiła o jakichkolwiek. A może chodzi Anlec? Ale Anlec było miastem, nie zamkiem.
Towarzysze zdziwili ją- podporządkowali się całkowicie kupcowi. Zupełnie jak przerażone dzieci. O ile w przypadku ludzi mogło być to zrozumiałe, ale Gildiril?
Pokręciła głową. Ale nie ma co o tym myśleć. Odzyska miecz i wraca do domu...
Otworzyła drzwi i weszła do środka... Czas uzyskać informacje...
Kupiec jak zwykle wyrzucił z siebie potok słów. Miała ochotę wbuchnąć śmiechem, ale powstrzymała się. Zachowywał się zupełnie jak dziecko.
- No ciekawe, panie Orlandoni... jak widać o zdanie się pyta tylko chłopców, a ja nie istnieję, dopóki nie muszę ratować czyjegoś przyjaciela- dodała ironicznie - A sądziłam, że plotki o Tileańczykach to tylko plotki.... A wy towarzysze, nie macie swojego zdania? Ciekawe, że w waszym imieniu przemawia tylko jedna osoba... W każdym razie bawcie się dobrze...- wydobyła sakiewkę i rzuciła ją kupcowi- A to, żebyś nie musiał narzekać na straty, jakie przez mnie poniosłeś...- dodał i odeszła.
Właśnie skończyła rozmawiać z przechodniem, gdy zauważyła zdyszanego i ledwie żywego Guntera.
-Gunterze, nie forsuj się!- chwyciła go za ramię - Szkoda twojego nadszarpniętego zdrowia.- powiedziała, kręcąc głową.
-Nie, Gunterze. Ja jak widzę, nie jestem członkiem drużyny, tylko żywym mieczem, który się później odstawia na półkę. Dziwię się wam... pozwalacie Luce decydować dosłownie o wszystkim, nawet nie słucha waszych rad. Przypomnij sobie jak to było z Adolphusem. Podobno mieli go znaleźć i w końcu mu musieliśmy zrobić to my... A gdzie wasze zdanie? Wydawało mi się, że drużyna uwzględnia opinię wszystkim, a nie tylko jednego. Ale się myliłam...- dodała spokojnym tonem-A tak poza tym powiem ci tyle, że jesteś dobrym i honorowym człowiekiem, tak samo zresztą jak jest nim Ulrich. Pozdrów ode mnie Gildirila, który też jakoś boi się kupczyka. I przekonajcie Castinęę, by nie była głupia i nie używała swojego prawdziwego imienia- to może być niebezpieczne. Baw się dobrze- poklepała go po ramieniu i uśmiechnęła się- Jestem już blisko swojego celu i życz mi szczęścia.- wzięła głębszy oddech i zwinęła się z bólu. Żebra były nadal bardzo wrażliwe, a nie mogła nadużywać środka znieczulającego. W dodatku odruchowo przycisneła do boku zranioną rękę-a ta bardzo wyraźnie dała o sobie znać. Syknęła z bólu i nagle przypomniała sobie coś.
- Twój wisiorek promieniuje jakąś mocą, ale nie wiem jaką- powiedziała, zaciskając zęby - Poradź się czarodziejki. Może coś rozpozna.
***
Korzystając ze wskazówek przechodnia, odnalazła miejscowy ratusz. Teraz trzeba się było dowiedzieć o tego całego Otta...
Czuła się nieco rozczarowana. Może zareagowała trochę za ostro, ale Tileańczyk od dawna traktował ją jak osobliwe zwierzę.
Ale co mu chodziło z tymi zamkami? Albo lasami, na Morai? Nie przypominała sobie, by mówiła o jakichkolwiek. A może chodzi Anlec? Ale Anlec było miastem, nie zamkiem.
Towarzysze zdziwili ją- podporządkowali się całkowicie kupcowi. Zupełnie jak przerażone dzieci. O ile w przypadku ludzi mogło być to zrozumiałe, ale Gildiril?
Pokręciła głową. Ale nie ma co o tym myśleć. Odzyska miecz i wraca do domu...
Otworzyła drzwi i weszła do środka... Czas uzyskać informacje...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril:
Oddaliłeś się od reszty towarzyszy, przedzierając się przez różnobarwny tłum gawiedzi nawiedzającej festyn. Jeleni było dużo. Koron i innych monet sądząc po wielkości i ciężarze sakiewek zapewne też. Ale ty chyba miałeś dziś pecha. Pierwszych trzech kolesi skroiłeś bez problemu, wręcz dla wprawy. Pijani byli a w ich sakiewkach znalazłeś łącznie siedemnaście koron. Następny klient wyglądał na pulchnego kupczyka, też już nieco podchmielonego, w falbankowym ubranku. Nawet nie poczuł jak dość spora sakiewka nagle zniknęła z jego pasa. Ale za to ktoś inny najwyraźniej zobaczył. Nie spostrzegłeś nawet skąd najpierw rozległy się okrzyki:
- Złodziej!! Złodziej! - a w miejsce gdzie się znajdowałeś ruszyło szybko kilku ze strażników pilnujących festynu. Zbliżali się z kilku stron, rozpychając tłum ludzi na boki...
Gunter i Ulrich:
Karczmy nie trzeba było szukać. Na całym terenie festynu rozstawione były namioty z piwem. Zawitaliście do jednego z nich, od ręki dostając po kuflu wybornego piwa. Usiedliście przy jednym z prowizorycznych stolików by raczyć się trunkiem i opowieściami z dawnych czasów. Lecz niedługo było wam to dane. Siedzący nieco dalej, gburowato wyglądający ludzie, spoglądali na was co chwilę. A po jakimś czasie również podnieśli się, zaciskając pięści, a na ręku jednego czy dwóch błysnęły kastety. Było ich pięciu. Największy, dorównujący gabarytom Gunterowi, odezwał się w waszą stronę:
- Te! Wielkolud! Nie pomyliłeś namiotów? Z taką mordą to do cyrku Melchiota, trzy namioty dalej. Tam potrzebują takich brzydkich dziwadeł hehehehehe... – wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Castinaa i Luca:
Ruszyliście na obchód po festynie, rozpychając tłum, który zresztą wcale nie chciał się rozstępować, zwłaszcza gdy ludzie widzieli kto ich mija. Castinaa przykuwała uwagę zwłaszcza swoją urodą. W końcu udało się wam przedrzeć przez rozbawiony motłoch i dostrzegliście duży, jaskrawy namiocik, a przed nim tabliczkę z napisem „Poznaj swoją przyszłość – tylko korona od wróżby. Wróżka Sareena zaprasza”. Nie zastanawiając się długo, stanęliście w kolejce i po około dziesięciu minutach znaleźliście się w środku. Wnętrze namiotu było pogrążone w półmroku, na pieńku przy stole płonęła jedna, iście wielka świeca. Wosk z niej skapywał do glinianej misy. W powietrzu unosił się jakiś miły, słodki zapach. Wszędzie zawieszone były zwierzęce skóry, koraliki, amulety i mnóstwo innych szpargałów. Po podłodze łaził kot. Nie czarny lecz rudy. Wróżka, kobieta w średnim wieku odziana w kolorowe szaty, swymi wielkimi czarnymi oczyma wpatrywała się w was siedząc za stołem, na którym leżały jakieś dziwne karty. Przed stołem stał stołek dla klientów. Zadaliście pytanie. Sareena przetasowała karty, a następnie wyłożyła na czarny blat pomalowany w dziwne wzory cztery z nich. Spoglądała w nie długo. I w końcu odpowiedziała.
- Płonie w was ogień czystej miłości. - głos miała delikatny i melodyjny. - Na razie jest jeszcze delikatny, ale niebawem osiągnie apogeum. Przypieczętuje ją wspaniałe wydarzenie, które już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Niewinność w najczystszej formie, która będzie ukoronowaniem waszej miłości.
Wróżka uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła dłoń po zapłatę.
Ninerl:
Podczas gdy drużyna ruszyła na festyn, ty udałaś się we własnych sprawach w miasto. Wypytując mieszkańców, po drodze dowiedziałaś się, że Otto Steinhager, którego poszukiwałaś, to znacząca persona w Bogenhafen – kupiec posiadający w mieście kilka magazynów, dwie karczmy i salon gier hazardowych. Wskazano ci drogę do wielkiej rezydencji mieszczącej się w najbogatszej części Bogenhafen. Zbliżając się do posiadłości, już wiedziałaś że raczej nie uda ci się zdobyć żadnych informacji. Za dość wysokim murem udało ci się dostrzec kilka dobermanów w towarzystwie ochroniarzy, a gdy podeszłaś do stalowych wrót, dwóch stojących przed nimi potężnie zbudowanych ochroniarzy z naładowanymi kuszami zdecydowanie zastąpiło ci drogę.
- A panienka dokąd się wybiera? - warknął jeden. Łysy z kwadratową szczęką.
- Ja do Otto Steinhagera. Muszę z nim porozmawiać. - odparłaś.
- Szefa nie ma, i nie wiadomo kiedy będzie. A teraz proszę odejść. - rzucił drugi z ochroniarzy.
Zlustrowałaś jeszcze raz całą posiadłość. Sądząc po zabezpieczeniach, formie ochrony, wiedziałaś dobrze, że samej nie uda ci się tutaj nic wskórać, zwłaszcza że kupiec, jak to kupiec, zapewne nie zgodzi się oddać tobie miecza z własnej woli. O ile wciąż go miał.
Oddaliłeś się od reszty towarzyszy, przedzierając się przez różnobarwny tłum gawiedzi nawiedzającej festyn. Jeleni było dużo. Koron i innych monet sądząc po wielkości i ciężarze sakiewek zapewne też. Ale ty chyba miałeś dziś pecha. Pierwszych trzech kolesi skroiłeś bez problemu, wręcz dla wprawy. Pijani byli a w ich sakiewkach znalazłeś łącznie siedemnaście koron. Następny klient wyglądał na pulchnego kupczyka, też już nieco podchmielonego, w falbankowym ubranku. Nawet nie poczuł jak dość spora sakiewka nagle zniknęła z jego pasa. Ale za to ktoś inny najwyraźniej zobaczył. Nie spostrzegłeś nawet skąd najpierw rozległy się okrzyki:
- Złodziej!! Złodziej! - a w miejsce gdzie się znajdowałeś ruszyło szybko kilku ze strażników pilnujących festynu. Zbliżali się z kilku stron, rozpychając tłum ludzi na boki...
Gunter i Ulrich:
Karczmy nie trzeba było szukać. Na całym terenie festynu rozstawione były namioty z piwem. Zawitaliście do jednego z nich, od ręki dostając po kuflu wybornego piwa. Usiedliście przy jednym z prowizorycznych stolików by raczyć się trunkiem i opowieściami z dawnych czasów. Lecz niedługo było wam to dane. Siedzący nieco dalej, gburowato wyglądający ludzie, spoglądali na was co chwilę. A po jakimś czasie również podnieśli się, zaciskając pięści, a na ręku jednego czy dwóch błysnęły kastety. Było ich pięciu. Największy, dorównujący gabarytom Gunterowi, odezwał się w waszą stronę:
- Te! Wielkolud! Nie pomyliłeś namiotów? Z taką mordą to do cyrku Melchiota, trzy namioty dalej. Tam potrzebują takich brzydkich dziwadeł hehehehehe... – wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Castinaa i Luca:
Ruszyliście na obchód po festynie, rozpychając tłum, który zresztą wcale nie chciał się rozstępować, zwłaszcza gdy ludzie widzieli kto ich mija. Castinaa przykuwała uwagę zwłaszcza swoją urodą. W końcu udało się wam przedrzeć przez rozbawiony motłoch i dostrzegliście duży, jaskrawy namiocik, a przed nim tabliczkę z napisem „Poznaj swoją przyszłość – tylko korona od wróżby. Wróżka Sareena zaprasza”. Nie zastanawiając się długo, stanęliście w kolejce i po około dziesięciu minutach znaleźliście się w środku. Wnętrze namiotu było pogrążone w półmroku, na pieńku przy stole płonęła jedna, iście wielka świeca. Wosk z niej skapywał do glinianej misy. W powietrzu unosił się jakiś miły, słodki zapach. Wszędzie zawieszone były zwierzęce skóry, koraliki, amulety i mnóstwo innych szpargałów. Po podłodze łaził kot. Nie czarny lecz rudy. Wróżka, kobieta w średnim wieku odziana w kolorowe szaty, swymi wielkimi czarnymi oczyma wpatrywała się w was siedząc za stołem, na którym leżały jakieś dziwne karty. Przed stołem stał stołek dla klientów. Zadaliście pytanie. Sareena przetasowała karty, a następnie wyłożyła na czarny blat pomalowany w dziwne wzory cztery z nich. Spoglądała w nie długo. I w końcu odpowiedziała.
- Płonie w was ogień czystej miłości. - głos miała delikatny i melodyjny. - Na razie jest jeszcze delikatny, ale niebawem osiągnie apogeum. Przypieczętuje ją wspaniałe wydarzenie, które już się rozpoczęło, ale jeszcze nie skończyło. Niewinność w najczystszej formie, która będzie ukoronowaniem waszej miłości.
Wróżka uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła dłoń po zapłatę.
Ninerl:
Podczas gdy drużyna ruszyła na festyn, ty udałaś się we własnych sprawach w miasto. Wypytując mieszkańców, po drodze dowiedziałaś się, że Otto Steinhager, którego poszukiwałaś, to znacząca persona w Bogenhafen – kupiec posiadający w mieście kilka magazynów, dwie karczmy i salon gier hazardowych. Wskazano ci drogę do wielkiej rezydencji mieszczącej się w najbogatszej części Bogenhafen. Zbliżając się do posiadłości, już wiedziałaś że raczej nie uda ci się zdobyć żadnych informacji. Za dość wysokim murem udało ci się dostrzec kilka dobermanów w towarzystwie ochroniarzy, a gdy podeszłaś do stalowych wrót, dwóch stojących przed nimi potężnie zbudowanych ochroniarzy z naładowanymi kuszami zdecydowanie zastąpiło ci drogę.
- A panienka dokąd się wybiera? - warknął jeden. Łysy z kwadratową szczęką.
- Ja do Otto Steinhagera. Muszę z nim porozmawiać. - odparłaś.
- Szefa nie ma, i nie wiadomo kiedy będzie. A teraz proszę odejść. - rzucił drugi z ochroniarzy.
Zlustrowałaś jeszcze raz całą posiadłość. Sądząc po zabezpieczeniach, formie ochrony, wiedziałaś dobrze, że samej nie uda ci się tutaj nic wskórać, zwłaszcza że kupiec, jak to kupiec, zapewne nie zgodzi się oddać tobie miecza z własnej woli. O ile wciąż go miał.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.
