[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Nie będzie żadnego rabatu – rzucił Orlandoni. Zapadła niezręczna cisza - Bo nie będziecie mi płacić za te kusze...
Ulrich uśmiechnął się słysząc te słowa.
- No dobrze… ale w takim razie, ja stawiam, kiedy już dotrzemy do jakiegoś przybytku! – szlachcic zaśmiał się głośno. Wyglądało na to, że trafił na dobrą kompanię. Jego wątpliwości budził jedynie elf. No, ale elfy to w końcu inna rasa. Nawet Ar… Castinaa, mimo swej niejasnej przeszłości wydawała się dobrą towarzyszką podróży. Przez szum ulicy przebiło się do niego pytanie elfki o spisy ludności. Ulrich zastanowił się przez chwilę.
- To może być jakiś sposób… ten cały Barl, chyba płaci podatki. Ale wtedy myślę, że trzeba by załatwić to oficjalnie, czego teraz powinniśmy unikać. – zmarszczył czoło. „Unikać prawa… jak jakiś pospolity złodziej!” – Szczerze mówiąc liczyłem na giętki język naszego przyjaciela. – tu spojrzał na Orlandoniego zajętego w tym momencie Castiną.
Karczma… Ulrichowi nie do końca o to chodziło mówiąc „godny lokal,” ale nie ma teraz miejsca na narzekania. Ważne, że mieli – przynajmniej chwilowo – czym przepłukać gardła. Nic specjalnego w prawdzie, ale na bezrybiu i rak ryba. Słuchał co inni mają do powiedzenia. Jak zwykle, Luca rozpoczął. Trochę zaniepokoiło go, że będzie musiał się aż tak zmieniać. Szczerze mówiąc do tej pory nie potrafił sobie wyobrazić jak ma wyglądać odebranie spadku. „To się nie uda, nie uda. Nie może się udać! Psiakrew…” myślał. Ale skoro już postanowił się ( tu przełknął ślinę ) podszyć, pod Kastora, to lepiej, żeby zrobił to najlepiej jak potrafi. Trochę ukłuło go wyrażenie „morda Kastora,” ale nie czas teraz na obrzucanie się inwektywami.
Prawie zakrztusił się piwem słysząc słowa Castiny. Ten znak, który widzieli na ciałach zabitych „szpiegów.” Na takie coś Ulrich się nie godził! Co innego, rany i blizny… ale coś takiego! O nie!
Już miał wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy do karczmy wkroczyli ci – najwidoczniej – stali bywalcy. Kiedy Luca wrócił z, jak to określił, „zwiadu,” Ulrich już gotował się w środku. Handel niewolników! Najgorsze po Chaosie ścierwo tego kraju! Spoglądał teraz na skrępowaną dwójkę. „To los gorszy niż śmierć. Nie, dosyć tego!” Dłoń już wędrowała do rękojeści szpady. Ale naraz, coś go powstrzymało. A raczej ktoś – Kastor Lieberung. Mieli tu coś ważnego do zrobienia… „Chędoż się Kastorze!”
Odezwał się wzburzonym głosem do towarzyszy. Może nawet trochę za głośno…
- Nie zgodzę się, aby to ścierwo bezkarnie łaziło po tym świecie! Karczmarz też zasługuje na karę! – wysłuchał obu planów. Ten Golema wydawał mu się za skomplikowany. Ale Ulrich był teraz porządnie wkurzony ( „A mieliśmy w spokoju porozmawiać…” ), więc nic dziwnego. Ale zaraz przyszło mu do głowy, że może być w ten sposób „i wilk syty, i owca cała.” – Jestem gotów, zgodzić się na to rozwiązanie Günterze. Ale jako przestępcy, winni oni trafić w ręce straży miejskiej... po tym jak już ich poturbujemy.
De Maar wziął głębszy oddech na uspokojenie, po czym szybko opróżnił swój kubek. Sięgał już po torbę podróżną, leżącą pod krzesłem. Jeśli plan miał zadziałać, lepiej będzie jeśli Ulrich szybko opuści ten lokal. W przeciwnym wypadku, nie ręczy za siebie!
Nie będzie żadnego rabatu – rzucił Orlandoni. Zapadła niezręczna cisza - Bo nie będziecie mi płacić za te kusze...
Ulrich uśmiechnął się słysząc te słowa.
- No dobrze… ale w takim razie, ja stawiam, kiedy już dotrzemy do jakiegoś przybytku! – szlachcic zaśmiał się głośno. Wyglądało na to, że trafił na dobrą kompanię. Jego wątpliwości budził jedynie elf. No, ale elfy to w końcu inna rasa. Nawet Ar… Castinaa, mimo swej niejasnej przeszłości wydawała się dobrą towarzyszką podróży. Przez szum ulicy przebiło się do niego pytanie elfki o spisy ludności. Ulrich zastanowił się przez chwilę.
- To może być jakiś sposób… ten cały Barl, chyba płaci podatki. Ale wtedy myślę, że trzeba by załatwić to oficjalnie, czego teraz powinniśmy unikać. – zmarszczył czoło. „Unikać prawa… jak jakiś pospolity złodziej!” – Szczerze mówiąc liczyłem na giętki język naszego przyjaciela. – tu spojrzał na Orlandoniego zajętego w tym momencie Castiną.
Karczma… Ulrichowi nie do końca o to chodziło mówiąc „godny lokal,” ale nie ma teraz miejsca na narzekania. Ważne, że mieli – przynajmniej chwilowo – czym przepłukać gardła. Nic specjalnego w prawdzie, ale na bezrybiu i rak ryba. Słuchał co inni mają do powiedzenia. Jak zwykle, Luca rozpoczął. Trochę zaniepokoiło go, że będzie musiał się aż tak zmieniać. Szczerze mówiąc do tej pory nie potrafił sobie wyobrazić jak ma wyglądać odebranie spadku. „To się nie uda, nie uda. Nie może się udać! Psiakrew…” myślał. Ale skoro już postanowił się ( tu przełknął ślinę ) podszyć, pod Kastora, to lepiej, żeby zrobił to najlepiej jak potrafi. Trochę ukłuło go wyrażenie „morda Kastora,” ale nie czas teraz na obrzucanie się inwektywami.
Prawie zakrztusił się piwem słysząc słowa Castiny. Ten znak, który widzieli na ciałach zabitych „szpiegów.” Na takie coś Ulrich się nie godził! Co innego, rany i blizny… ale coś takiego! O nie!
Już miał wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy do karczmy wkroczyli ci – najwidoczniej – stali bywalcy. Kiedy Luca wrócił z, jak to określił, „zwiadu,” Ulrich już gotował się w środku. Handel niewolników! Najgorsze po Chaosie ścierwo tego kraju! Spoglądał teraz na skrępowaną dwójkę. „To los gorszy niż śmierć. Nie, dosyć tego!” Dłoń już wędrowała do rękojeści szpady. Ale naraz, coś go powstrzymało. A raczej ktoś – Kastor Lieberung. Mieli tu coś ważnego do zrobienia… „Chędoż się Kastorze!”
Odezwał się wzburzonym głosem do towarzyszy. Może nawet trochę za głośno…
- Nie zgodzę się, aby to ścierwo bezkarnie łaziło po tym świecie! Karczmarz też zasługuje na karę! – wysłuchał obu planów. Ten Golema wydawał mu się za skomplikowany. Ale Ulrich był teraz porządnie wkurzony ( „A mieliśmy w spokoju porozmawiać…” ), więc nic dziwnego. Ale zaraz przyszło mu do głowy, że może być w ten sposób „i wilk syty, i owca cała.” – Jestem gotów, zgodzić się na to rozwiązanie Günterze. Ale jako przestępcy, winni oni trafić w ręce straży miejskiej... po tym jak już ich poturbujemy.
De Maar wziął głębszy oddech na uspokojenie, po czym szybko opróżnił swój kubek. Sięgał już po torbę podróżną, leżącą pod krzesłem. Jeśli plan miał zadziałać, lepiej będzie jeśli Ulrich szybko opuści ten lokal. W przeciwnym wypadku, nie ręczy za siebie!
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Może i tak, ale wygląda paskudnie- mruknął. Bez leków też da się żyć.
-Nikt nie wie, po co... I nie jestem pewny, czy są tacy bojaźliwi. Ci uczciwi pewnie tak. Ale kulty Chaosu... To są ludzie, którzy w tych kultach szukają władzy i potęgi, nie przejmując się, że tracą człowieczeństwo... Ale to ich problem- odpowiedział Ninerl -A gentelman to grzeczne określenie, choć mam wrażenie, że ten cały Kastor na nie nie zasługiwał- dodał po chwili
***
-Rabat to taka zniżka z ceny, znaczy, że ktoś sprzedaje komuś jakąś rzecz za cenę niższą, niż normalnie- elf uśmiechnął się. O ile dobrze, że Ninerl nie zdawała sobie sprawy z mnóstwa złych rzeczy, to fakt, że nie orientowała się w przyjemniejszych określeniach już dobry nie był. I dlatego trzeba było ją czym prędzej uświadomić.
- Dziwki... to jest jakoś obraźliwe... ale czy to są takie jakieś kurtyzany?- zapytała Ninerl. Gildiril zaśmiał się na to określenie -Ładnie powiedziane... Chociaż to, czym się zajmują te kobiety trudno ująć w ładnych słowach- Zamyślił się na chwilę. Kiedy ostatnio był z kobietą? Pewnie dawno... Ale co zrobić, w miejscu nie usiedzi a na szlaku okazji nie ma... A dziwki nie wchodziły w grę. Nawet porządne kobiety, jeśli były ludźmi, to go nie pociągały zbytnio, a tym bardziej zwykłe dupodajki...
Ironia losu. Trafili w końcu do karczmy, ale gdy Gildiril ją zobaczył, to pożałował, że jednak nie zabłądził. -Niech to...- zaklął cichutko pod nosem. W "gospodzie" panował niezły bajzel, a barman wyglądał niczym wisienka na tej kupie gnoju. Świetnie, po prostu świetnie. Jeśli ktoś nie wiedział, jak wyglądają miejsca, w których można dostać zaraz po mordzie, to właśnie to był świetny przykład...
Po chwili wpadła grupka ludzi. Widać byli niezadowoleni z faktu, że tutaj sie zatrzymali, ale Gildiril nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie się cieszył z ich obecności... Ale ci ludzi. Jedni z kuszami, inni... Skrępowani? Co za miasto, nawet na publicznym widoku takie rzeczy... Ale co się dzieje, do cholery?
Luca rozeznał się nieco w sytuacji, a jego słowa nie zdziwiły Gildirila. Gospodarz miał taką mordę, że mógł być podejrzany o udział we wszystkim. Potem rozgorzała wymiana zdań między Lucą, Gunterem i Ulrichem. Elf odchylił się na krześle, spoglądając badawczo na każdego po kolei. "Jacy chętni do bitki... Ciekawe, kiedy sobie przypomną, że są po dość ciężkich urazach..." Widok tylu kusz dodatkowo nie zachęcał do działania. -Od kiedy jesteśmy zbawcami świata? To może być wielkie wyzwanie, bić się z nimi w takim stanie... Jak chcecie, to się dowiadujcie, badajcie, czy co tam chcecie. Ale pamiętajcie, żeby mierzyć siły na zamiary- urwał i dopił resztkę tego świństwa, które gospodarz nazwał piwem. "Cholera, zabrzmiałem jak jakaś wyrocznia albo co gorszego" pomyślał i postanowił się na razie nie odzywać. Denerwowało go nieco, że ostatnio głównie albo obmyślali jak zrobić krzywdę grupie uzbrojonych facetów albo ją robili. A to było dosyć męczące.
-Może i tak, ale wygląda paskudnie- mruknął. Bez leków też da się żyć.
-Nikt nie wie, po co... I nie jestem pewny, czy są tacy bojaźliwi. Ci uczciwi pewnie tak. Ale kulty Chaosu... To są ludzie, którzy w tych kultach szukają władzy i potęgi, nie przejmując się, że tracą człowieczeństwo... Ale to ich problem- odpowiedział Ninerl -A gentelman to grzeczne określenie, choć mam wrażenie, że ten cały Kastor na nie nie zasługiwał- dodał po chwili
***
-Rabat to taka zniżka z ceny, znaczy, że ktoś sprzedaje komuś jakąś rzecz za cenę niższą, niż normalnie- elf uśmiechnął się. O ile dobrze, że Ninerl nie zdawała sobie sprawy z mnóstwa złych rzeczy, to fakt, że nie orientowała się w przyjemniejszych określeniach już dobry nie był. I dlatego trzeba było ją czym prędzej uświadomić.
- Dziwki... to jest jakoś obraźliwe... ale czy to są takie jakieś kurtyzany?- zapytała Ninerl. Gildiril zaśmiał się na to określenie -Ładnie powiedziane... Chociaż to, czym się zajmują te kobiety trudno ująć w ładnych słowach- Zamyślił się na chwilę. Kiedy ostatnio był z kobietą? Pewnie dawno... Ale co zrobić, w miejscu nie usiedzi a na szlaku okazji nie ma... A dziwki nie wchodziły w grę. Nawet porządne kobiety, jeśli były ludźmi, to go nie pociągały zbytnio, a tym bardziej zwykłe dupodajki...
Ironia losu. Trafili w końcu do karczmy, ale gdy Gildiril ją zobaczył, to pożałował, że jednak nie zabłądził. -Niech to...- zaklął cichutko pod nosem. W "gospodzie" panował niezły bajzel, a barman wyglądał niczym wisienka na tej kupie gnoju. Świetnie, po prostu świetnie. Jeśli ktoś nie wiedział, jak wyglądają miejsca, w których można dostać zaraz po mordzie, to właśnie to był świetny przykład...
Po chwili wpadła grupka ludzi. Widać byli niezadowoleni z faktu, że tutaj sie zatrzymali, ale Gildiril nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie się cieszył z ich obecności... Ale ci ludzi. Jedni z kuszami, inni... Skrępowani? Co za miasto, nawet na publicznym widoku takie rzeczy... Ale co się dzieje, do cholery?
Luca rozeznał się nieco w sytuacji, a jego słowa nie zdziwiły Gildirila. Gospodarz miał taką mordę, że mógł być podejrzany o udział we wszystkim. Potem rozgorzała wymiana zdań między Lucą, Gunterem i Ulrichem. Elf odchylił się na krześle, spoglądając badawczo na każdego po kolei. "Jacy chętni do bitki... Ciekawe, kiedy sobie przypomną, że są po dość ciężkich urazach..." Widok tylu kusz dodatkowo nie zachęcał do działania. -Od kiedy jesteśmy zbawcami świata? To może być wielkie wyzwanie, bić się z nimi w takim stanie... Jak chcecie, to się dowiadujcie, badajcie, czy co tam chcecie. Ale pamiętajcie, żeby mierzyć siły na zamiary- urwał i dopił resztkę tego świństwa, które gospodarz nazwał piwem. "Cholera, zabrzmiałem jak jakaś wyrocznia albo co gorszego" pomyślał i postanowił się na razie nie odzywać. Denerwowało go nieco, że ostatnio głównie albo obmyślali jak zrobić krzywdę grupie uzbrojonych facetów albo ją robili. A to było dosyć męczące.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Rozmawialiście cicho, popijając ohydne piwo, zmieszane z czymś, o czym nie chcielibyście nic wiedzieć. A przywódca bandy, która wlazła do karczmy, negocjował dalej z gospodarzem coraz żywiej dyskutując i podnosząc głos nie raz i nie dwa do głośnego szeptu. A targował się chyba o cenę, szepcząc coś o szybkiej forsie. Po jakiś czasie chyba zapomniał w ogóle o waszej obecności, jedynie jego towarzysze szemrali cicho między sobą, wymieniając nerwowe spojrzenia. A związani stali potulnie, wyprostowani jak struny, z kuszami tuż przy ich plecach.
Lecz po chwili rozpętało się piekło. Gdzieś sprzed karczmy rozległ się krótki, głośny gwizd a uzbrojeni ludzie aż podskoczyli słysząc go. I skierowali wzrok na was, wściekle rzucając związanymi na podłogę. Nawet nie czekali na przywódce, który już otwierał usta do krzyku, a tylko wystrzelili w waszą strone. Brzdęk czterech zwalnianych cięciw zlał się z krzykiem przerażonego barmana i krótkim:
-Brać sukinsynów! - dowódcy bandy.
Kusze z takiej odległości nie miały prawa spudłować... lecz stało się coś dziwnego. Mniej więcej w środku sali zmieniły kierunki lotu i powbijały się nieszkodliwie w meble i ściany. Jedynie jeden rozbił kubek z piwem podnoszony właśnie przez Ulricha.
Od strony mężczyzn rozległa się litania przekleństw, lecz szybko rzucając kusze na ziemię i wyjmując miecze ruszali już w waszą stronę. A gdzieś w górze na schodach dało się nagle się słyszeć kroki, podążające powoli w dół. I ciche słowa, słowa o których zapomnieliście zaraz po tym jak zostały wypowiedziane, słowa, po których z góry nadleciała z furkotem mała kula pulsującego ognia, trafiając tuż przed oprychów, powalając dwóch z nich na ziemię ze spalonym ubraniem. Lecz żywych. Na schodach natomiast pojawiła się dość wysoka, rudowłosa kobieta, której długa suknia dotykała schodów, a rozcięcie w niej ukazywało część zgrabnej nogi czarodziejki. Która zresztą tuż po chwili zaczęła znów mruczeć pod nosem, wpatrując się stalowym wzrokiem w przeciwników, z których strony poleciały teraz pełne przerażenia okrzyki.
- Wiedźma! Brać ją!
Ale szarży nie przerwali. A i na zewnątrz toczył się jakiś bój, gdyż szczęk mieczy i głośne przekleństwa słychać było nawet w tym zamieszaniu...
Lecz po chwili rozpętało się piekło. Gdzieś sprzed karczmy rozległ się krótki, głośny gwizd a uzbrojeni ludzie aż podskoczyli słysząc go. I skierowali wzrok na was, wściekle rzucając związanymi na podłogę. Nawet nie czekali na przywódce, który już otwierał usta do krzyku, a tylko wystrzelili w waszą strone. Brzdęk czterech zwalnianych cięciw zlał się z krzykiem przerażonego barmana i krótkim:
-Brać sukinsynów! - dowódcy bandy.
Kusze z takiej odległości nie miały prawa spudłować... lecz stało się coś dziwnego. Mniej więcej w środku sali zmieniły kierunki lotu i powbijały się nieszkodliwie w meble i ściany. Jedynie jeden rozbił kubek z piwem podnoszony właśnie przez Ulricha.
Od strony mężczyzn rozległa się litania przekleństw, lecz szybko rzucając kusze na ziemię i wyjmując miecze ruszali już w waszą stronę. A gdzieś w górze na schodach dało się nagle się słyszeć kroki, podążające powoli w dół. I ciche słowa, słowa o których zapomnieliście zaraz po tym jak zostały wypowiedziane, słowa, po których z góry nadleciała z furkotem mała kula pulsującego ognia, trafiając tuż przed oprychów, powalając dwóch z nich na ziemię ze spalonym ubraniem. Lecz żywych. Na schodach natomiast pojawiła się dość wysoka, rudowłosa kobieta, której długa suknia dotykała schodów, a rozcięcie w niej ukazywało część zgrabnej nogi czarodziejki. Która zresztą tuż po chwili zaczęła znów mruczeć pod nosem, wpatrując się stalowym wzrokiem w przeciwników, z których strony poleciały teraz pełne przerażenia okrzyki.
- Wiedźma! Brać ją!
Ale szarży nie przerwali. A i na zewnątrz toczył się jakiś bój, gdyż szczęk mieczy i głośne przekleństwa słychać było nawet w tym zamieszaniu...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 7
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 17:09
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Cassandra von Schotten
Siedziała na piętrze obskurnej karczmy przysłuchując się rozmowom toczonym na dole. Grupa awanturników rzeczywiście mogła sprowadzić jakieś komplikacje do planu, ale to mogłoby być nawet korzystne. Zwłaszcza jak ten zadufany w sobie kapitan straży dał jej marnych kilku ludzi, a raczej kilku nieudaczników, ustawiając resztę jak najbliżej tego całego cholernego Schaffenfest. Kobieta prychnęła z irytacją, lecz po chwili zamarła, gdyż jeden z awanturników wspomniał coś o Liemburgu. Przypadkiem Adolphus takiego nie ścigał? Taak, ten głupiec pewnie w końcu wpadł we własne sidła, a był taki pewien, ze sam sobie poradzi. Głupiec. Ale przynajmniej prawdziwy Liemburg też gdzieś przepadł, wnioskując ze słów tych ludzi. Gdy do karczmy wszedł jej cel przestała się koncentrować na łowcach przygód a skupiła się na rozmowie ich przywódcy i barmana. Do czasu, gdy oprychy na zewnątrz zapewne odkryły tę bandę idiotów podesłaną przez kapitana straży ostrzegając o tym resztę.
Zaklęła cicho po estalijsku, po czym ruszyła na dół karczmy. Już wcześniej zabezpieczyła przypadkowych świadków przed bełtami łowców niewolników, a gdy schodziła powoli po schodach, jej ręce kreśliły zawiłe gesty a słowa mocy wyzwoliły kolejny czar. Ognista kula, niestety małej mocy, na więcej po prostu nie mogła sobie pozwolić, poleciała w stronę szarżujących już przeciwników, powalając dwóch. Stanęła pewnie na podłodze, mocnym i melodyjnym głosem zaczynając tkać kolejne zaklęcie. Wyprostowała ręce, przekręcając wewnętrzną część dłoni ku górze i zakończyła czar. Kłęby kurzu z całej karczmy zebrały się, wirując, tuż przed czarodziejką, a gdy ta lekko dmuchnęła zapaliły się i ze świstem pognały w stronę najbliższych przeciwników, z których jeden, cały w tych płonących drobinach wyskoczył z krzykiem przez okno, tarzając się po ziemi w próbie bezskutecznego gaszenia ognia. A ręce rudowłosej ponownie zaczęły kreślić kręgi...
Człowiek jest najmniej sobą, gdy przemawia we własnym imieniu. Daj mu maskę, a powie ci prawdę.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Gdy tylko zauważył zamieszanie odstawił piwo. Sięgnął ręką po pistolet, nie spodziewał się jednak że tamci zaatakują pierwsi. Gdy zobaczył wycelowane w nich z odległości kilkunastu metrów kusze, przełknął głośno ślinę. „To moje ostatnie chwile”, przemknęło mu przez myśli i odruchowo chwycił za dłoń Castinę. Usłyszał trzask cięciw. „Daliśmy się zaskoczyć”, pomyślał. Siedział jeszcze chwilę zanim dotarło do niego, że stał się cud i bełty skręciły tuż przed stolikiem. Siedzący najbliżej baru kompani już byli na nogach. Dwaj przeciwnicy padli trafieni jeszcze zza stołu nożami jego kobiety – cóż to była za niebezpieczna kocica, Luca dziękował w duchu Ranaldowi za Castinęę. Dwóch kolejnych oprychów trafiła jakaś ognista kula. Gunter podniósłszy swoją pałkę ruszył naprzeciw jednemu z typów między podtrzymujące sklepienie filary. Za Lucą gramolili się zza stołu Ulrich i Gildiril ładujący łuk. Tileańczyk, trzymając teraz pistolet w prawej a rapier w lewej ręce przeskoczył ławę i stanął naprzeciw biegnącego na niego typa z mieczem. Oczy szarżującego rozszerzyły się nagle gdy zobaczył jak Luca odbezpiecza kciukiem i unosi do strzału pistolet. Z tej odległości nie można było spudłować. Po chwili fontanna krwi trysnęła z przeszytej kulą piersi a ciało draba wygięło się spazmatycznie i zwaliło na ziemię. Odrzucając pistolet, poprzez chmurę dymu zobaczył jak Gunter wywija pałką a strzała Gildirila przebija szyję wroga Ninerl. Równocześnie jeden z pozostałych typów nagle sam z siebie zajął się ogniem i ewakuował oknem.
Po lewej głuchy trzask świadczył, że Gunter właśnie zgruchotał żebra swojego przeciwnika i nie tylko. Orlandoni spojrzał na stojącego naprzeciwko ostatniego utrzymującego się jeszcze na nogach choć cokolwiek okopconego zbira, z łukiem na plecach i wyciągniętym długim mieczem. Spojrzał i jakoś tak zrobiło się mu żal. Cholera, ale jesteśmy zawodowcami. Czemu zawsze wszyscy giną?
- Poddaj się i rzuć broń a oszczędzisz życie – powiedział do typa wyciągając rapier.
Gdy tylko zauważył zamieszanie odstawił piwo. Sięgnął ręką po pistolet, nie spodziewał się jednak że tamci zaatakują pierwsi. Gdy zobaczył wycelowane w nich z odległości kilkunastu metrów kusze, przełknął głośno ślinę. „To moje ostatnie chwile”, przemknęło mu przez myśli i odruchowo chwycił za dłoń Castinę. Usłyszał trzask cięciw. „Daliśmy się zaskoczyć”, pomyślał. Siedział jeszcze chwilę zanim dotarło do niego, że stał się cud i bełty skręciły tuż przed stolikiem. Siedzący najbliżej baru kompani już byli na nogach. Dwaj przeciwnicy padli trafieni jeszcze zza stołu nożami jego kobiety – cóż to była za niebezpieczna kocica, Luca dziękował w duchu Ranaldowi za Castinęę. Dwóch kolejnych oprychów trafiła jakaś ognista kula. Gunter podniósłszy swoją pałkę ruszył naprzeciw jednemu z typów między podtrzymujące sklepienie filary. Za Lucą gramolili się zza stołu Ulrich i Gildiril ładujący łuk. Tileańczyk, trzymając teraz pistolet w prawej a rapier w lewej ręce przeskoczył ławę i stanął naprzeciw biegnącego na niego typa z mieczem. Oczy szarżującego rozszerzyły się nagle gdy zobaczył jak Luca odbezpiecza kciukiem i unosi do strzału pistolet. Z tej odległości nie można było spudłować. Po chwili fontanna krwi trysnęła z przeszytej kulą piersi a ciało draba wygięło się spazmatycznie i zwaliło na ziemię. Odrzucając pistolet, poprzez chmurę dymu zobaczył jak Gunter wywija pałką a strzała Gildirila przebija szyję wroga Ninerl. Równocześnie jeden z pozostałych typów nagle sam z siebie zajął się ogniem i ewakuował oknem.
Po lewej głuchy trzask świadczył, że Gunter właśnie zgruchotał żebra swojego przeciwnika i nie tylko. Orlandoni spojrzał na stojącego naprzeciwko ostatniego utrzymującego się jeszcze na nogach choć cokolwiek okopconego zbira, z łukiem na plecach i wyciągniętym długim mieczem. Spojrzał i jakoś tak zrobiło się mu żal. Cholera, ale jesteśmy zawodowcami. Czemu zawsze wszyscy giną?
- Poddaj się i rzuć broń a oszczędzisz życie – powiedział do typa wyciągając rapier.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Castinaa "Arienati"
Nie wypiła nawet połowy tego czegoś, co karczmarz miał czelność nazywać piwem, po prostu jej nie smakowało. Siedziała cicho i obracała kufel w dłoniach, czasami wylewając kroplę czy dwie na blat stołu. Ewidentnie się dziewczynie nudziło, palce ją świerzbiły, żeby zrobić porządek z tymi oprychami. Może zabijanie było złe samo w sobie, ale handel ludźmi także nie należał do przyjemnych rzeczy. Gdyby czegoś nie zrobiła, miałaby wyrzuty sumienia do końca życia.
- Gunterze, twój plan mi odpowiada, choć nasz towarzysz elf także ma rację - stwierdziła.
Nie powiedziała, że nie uśmiechało jej się nadstawiać karku za tę blondynę, na którą co jakiś czas zerkał Luca. Westchnęła zrezygnowana, czyli trzeba będzie wypalać. Łapki miał dość sprawne, bez problemu sobie nocą radził 'po omacku'.
Nie zdążyli jednak nic zrobić, gdy tamci nagle się na nich rzucili. Poczuła tylko, jak Tileańczyk łapie ją za rękę i trochę ją to zdziwiło. Wystrzelili z kusz, jednak ani jeden pocisk nie doleciał i nie trafił w drużynę, czyżby jakieś czary? Ari wiedziona instynktem poderwała się z krzesła mając już trzy ostrza w pogotowiu. Wszystko trwało raptem chwilkę, Luca dopiero się podnosił. Skrytobójczyni posłała dwa noże zaraz przy jego ramionach w nadbiegającego przeciwnika, trzecie ostrze rzucone z półobrotu śmignęło tuż koło głowy Tileańczyka nie robiąc mu jednak żadnej krzywdy. Czego nie można było powiedzieć o tamtych dwóch, którzy niczym kłody zwalili się martwi na podłogę obficie zabarwiając ją swą szkarłatną krwią.
Widząc, że każdy już się zajął swoim przeciwnikiem, dyskretnie wycofała się na bok i miała resztę bywalców karczmy na oku. Gdyby komuś przyszło do głowy zaatakować ich od tyłu, spotkałby się z jej niezadowoleniem i zapewne szybką śmiercią. Niemal w tym samym czasie - co ona zabiła dwóch oprychów - z góry, od strony schodów, poleciała kula ognia.
"Czarodziej?" - pomyślała i spojrzała w tamtym kierunku.
Dobrze, że po ich stronie, czy raczej przeciwko tym zbirom, ale czy to koniecznie musiała być KOBIETA?! Castinaa zerknęła na Lucę, lecz ten na szczęście zajął się czymś innym, niż podziwianiem nagich nóg adeptki magii.
"Moje są zgrabniejsze" - pomyślała Arienati uśmiechając się szeroko i szybko odwróciła się rozglądając czujnie po sali.
Nie wypiła nawet połowy tego czegoś, co karczmarz miał czelność nazywać piwem, po prostu jej nie smakowało. Siedziała cicho i obracała kufel w dłoniach, czasami wylewając kroplę czy dwie na blat stołu. Ewidentnie się dziewczynie nudziło, palce ją świerzbiły, żeby zrobić porządek z tymi oprychami. Może zabijanie było złe samo w sobie, ale handel ludźmi także nie należał do przyjemnych rzeczy. Gdyby czegoś nie zrobiła, miałaby wyrzuty sumienia do końca życia.
- Gunterze, twój plan mi odpowiada, choć nasz towarzysz elf także ma rację - stwierdziła.
Nie powiedziała, że nie uśmiechało jej się nadstawiać karku za tę blondynę, na którą co jakiś czas zerkał Luca. Westchnęła zrezygnowana, czyli trzeba będzie wypalać. Łapki miał dość sprawne, bez problemu sobie nocą radził 'po omacku'.
Nie zdążyli jednak nic zrobić, gdy tamci nagle się na nich rzucili. Poczuła tylko, jak Tileańczyk łapie ją za rękę i trochę ją to zdziwiło. Wystrzelili z kusz, jednak ani jeden pocisk nie doleciał i nie trafił w drużynę, czyżby jakieś czary? Ari wiedziona instynktem poderwała się z krzesła mając już trzy ostrza w pogotowiu. Wszystko trwało raptem chwilkę, Luca dopiero się podnosił. Skrytobójczyni posłała dwa noże zaraz przy jego ramionach w nadbiegającego przeciwnika, trzecie ostrze rzucone z półobrotu śmignęło tuż koło głowy Tileańczyka nie robiąc mu jednak żadnej krzywdy. Czego nie można było powiedzieć o tamtych dwóch, którzy niczym kłody zwalili się martwi na podłogę obficie zabarwiając ją swą szkarłatną krwią.
Widząc, że każdy już się zajął swoim przeciwnikiem, dyskretnie wycofała się na bok i miała resztę bywalców karczmy na oku. Gdyby komuś przyszło do głowy zaatakować ich od tyłu, spotkałby się z jej niezadowoleniem i zapewne szybką śmiercią. Niemal w tym samym czasie - co ona zabiła dwóch oprychów - z góry, od strony schodów, poleciała kula ognia.
"Czarodziej?" - pomyślała i spojrzała w tamtym kierunku.
Dobrze, że po ich stronie, czy raczej przeciwko tym zbirom, ale czy to koniecznie musiała być KOBIETA?! Castinaa zerknęła na Lucę, lecz ten na szczęście zajął się czymś innym, niż podziwianiem nagich nóg adeptki magii.
"Moje są zgrabniejsze" - pomyślała Arienati uśmiechając się szeroko i szybko odwróciła się rozglądając czujnie po sali.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wreszcie udało mi się znaleźć grafikę pasującą do mojej postaci. Wiecie jak trudno jest znaleźć ilustrację takie brzydala? 

Günter Golem
Wyglądało zatem, że towarzystwo oszczędzi sobie wszczynania kolejnej burdy w karczmie i postara się rozprawić z handlarzami niewolników w bardziej wyszukany sposób. Wszyscy poza Golemem szykowali się do opuszczenia lokalu i usadowienia się na zewnątrz, gdy w ułamku sekundy cały plan wziął w łeb.
Ktoś dał sygnał do ataku, reszta go usłyszała. I zaatakowała. Zbiry wystrzeliły bełty z załadowanych kuszy, gotowi posłać drużynę na łono Sigmara. Bohaterom śmierć zajrzała prosto w oczy. Ba! Roześmiała się im prosto w twarz, szydząc z ich awanturniczej brawury.
Lecz wtedy zdarzyła się rzecz niepodobna. Całość wyglądała, jakby czas na ułamek sekundy stanął w miejscu, zrobił krok w bok i potoczył się już nieco innym torem. Wystrzelone z cichym sykiem pociski miast przeszyć zaskoczonych bohaterów na wylot, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poszybowały w zupełnie inną stronę, cudem chybiając członków drużyny.
"Czarodziejskiej różdżki...?" - powtórzył niemo w myślach Günter.
Całe wydarzenie nie lada zaskoczyło samych kuszników. Przez krótką chwilę stali z szeroko otwartymi oczami, z niedowierzaniem spoglądając na malownicze pudło, jakie stało się ich udziałem. Lecz ten krótki moment, kiedy ich ogłupiałe spojrzenia spotkały się ze wzrokiem bohaterów, wystarczył, by podjąć szybkie decyzje. W ciągu tej jednej sekundy obie strony konfliktu zdały sobie sprawę, że czas teraz sięgnąć po bardziej wyraziste środki perswazji.
Nim przeciwnicy zdążyli doskoczyć z obnażonymi mieczami, Golem lewą ręką chwycił za ławę od spodu, wyrzucając ją w górę wprost na szarżujących oprychów; drugą ręką dobył w tym czasie zza pasa swą ukochaną nabitą ćwiekami pałkę.
Miski i kufle zatańczyły w powietrzu. Jeden z przeciwników próbował ramieniem osłonić twarz przed nadlatującym naczyniem. Golem wykorzystał ten moment nieuwagi, by, niczym spod ziemi, wyrosnąć przed człowiekiem.
Pusty kufel uderzył głucho o podłogę, zaraz obok rozbitej pałką głowy handlarza niewolników.
Z obu stron posypał się grad ciosów. Szczęk żelaza, krzyki, sapanie i przekleństwa wypełniły izbę. Uchylając się przed metalicznym świstem miecza, Günter skoczył w lewo między filary. Prawym ramieniem objął słup, obrócił wokół niego i zdzielił wolną ręką delikwenta w kark. Nim wróg zdążył zareagować, na jego plecy spadło miażdżące uderzenie, które wraz z mgiełką krwi i śliny wykrztusiło z człowieka resztkę życia.
I wtedy powietrze zafalowało. Dziesiątki godzin spędzonych na karczemnych zwadach wyzwoliły w Golemie instynkt, dzięki któremu w porę uskoczył przed nadlatującym ognistym pociskiem.
"Ognistym pociskiem?!" - olbrzym nie dowierzał własnym oczom.
Niestety, forsowne manewry w ścisku i desperacki unik poważnie nadwerężyły ciało Golema, sprawiwszy, iż odezwały się niedawne, nie do końca zaleczone rany. Mężczyzna zgrzytnął zębami z bólu, po czym wyrżnął z hukiem na podłogę. Szczęśliwie nie uderzył w nią głową, więc obyło się bez utraty przytomności.
Günter odpełznął pod ścianę, kryjąc się przed wrogami za drewnianym filarem. Musiał zebrać siły, potrzebował chwili czasu, by móc się zregenerować. Potrzebował chwili, by...
"Na buty Sigmara, a to kto?" - niczym wielki mosiężny dzwon myśli rozbrzmiały mu pod łysą kopułą. Oczy otworzył szeroko ze zdumienia, gdy do izby po schodach zeszła rudowłosa kobieta. Jej dłonie zatańczyły zawile w powietrzu, kreśląc tajemnicze symbole. Podczas podróży z mistrzem Kuntzem Golem wielokrotnie widywał magiczne popisy adeptów.
Nigdy jednak nie były one tak... rudowłoso widowiskowe...


Günter Golem
Wyglądało zatem, że towarzystwo oszczędzi sobie wszczynania kolejnej burdy w karczmie i postara się rozprawić z handlarzami niewolników w bardziej wyszukany sposób. Wszyscy poza Golemem szykowali się do opuszczenia lokalu i usadowienia się na zewnątrz, gdy w ułamku sekundy cały plan wziął w łeb.
Ktoś dał sygnał do ataku, reszta go usłyszała. I zaatakowała. Zbiry wystrzeliły bełty z załadowanych kuszy, gotowi posłać drużynę na łono Sigmara. Bohaterom śmierć zajrzała prosto w oczy. Ba! Roześmiała się im prosto w twarz, szydząc z ich awanturniczej brawury.
Lecz wtedy zdarzyła się rzecz niepodobna. Całość wyglądała, jakby czas na ułamek sekundy stanął w miejscu, zrobił krok w bok i potoczył się już nieco innym torem. Wystrzelone z cichym sykiem pociski miast przeszyć zaskoczonych bohaterów na wylot, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poszybowały w zupełnie inną stronę, cudem chybiając członków drużyny.
"Czarodziejskiej różdżki...?" - powtórzył niemo w myślach Günter.
Całe wydarzenie nie lada zaskoczyło samych kuszników. Przez krótką chwilę stali z szeroko otwartymi oczami, z niedowierzaniem spoglądając na malownicze pudło, jakie stało się ich udziałem. Lecz ten krótki moment, kiedy ich ogłupiałe spojrzenia spotkały się ze wzrokiem bohaterów, wystarczył, by podjąć szybkie decyzje. W ciągu tej jednej sekundy obie strony konfliktu zdały sobie sprawę, że czas teraz sięgnąć po bardziej wyraziste środki perswazji.
Nim przeciwnicy zdążyli doskoczyć z obnażonymi mieczami, Golem lewą ręką chwycił za ławę od spodu, wyrzucając ją w górę wprost na szarżujących oprychów; drugą ręką dobył w tym czasie zza pasa swą ukochaną nabitą ćwiekami pałkę.
Miski i kufle zatańczyły w powietrzu. Jeden z przeciwników próbował ramieniem osłonić twarz przed nadlatującym naczyniem. Golem wykorzystał ten moment nieuwagi, by, niczym spod ziemi, wyrosnąć przed człowiekiem.
Pusty kufel uderzył głucho o podłogę, zaraz obok rozbitej pałką głowy handlarza niewolników.
Z obu stron posypał się grad ciosów. Szczęk żelaza, krzyki, sapanie i przekleństwa wypełniły izbę. Uchylając się przed metalicznym świstem miecza, Günter skoczył w lewo między filary. Prawym ramieniem objął słup, obrócił wokół niego i zdzielił wolną ręką delikwenta w kark. Nim wróg zdążył zareagować, na jego plecy spadło miażdżące uderzenie, które wraz z mgiełką krwi i śliny wykrztusiło z człowieka resztkę życia.
I wtedy powietrze zafalowało. Dziesiątki godzin spędzonych na karczemnych zwadach wyzwoliły w Golemie instynkt, dzięki któremu w porę uskoczył przed nadlatującym ognistym pociskiem.
"Ognistym pociskiem?!" - olbrzym nie dowierzał własnym oczom.
Niestety, forsowne manewry w ścisku i desperacki unik poważnie nadwerężyły ciało Golema, sprawiwszy, iż odezwały się niedawne, nie do końca zaleczone rany. Mężczyzna zgrzytnął zębami z bólu, po czym wyrżnął z hukiem na podłogę. Szczęśliwie nie uderzył w nią głową, więc obyło się bez utraty przytomności.
Günter odpełznął pod ścianę, kryjąc się przed wrogami za drewnianym filarem. Musiał zebrać siły, potrzebował chwili czasu, by móc się zregenerować. Potrzebował chwili, by...
"Na buty Sigmara, a to kto?" - niczym wielki mosiężny dzwon myśli rozbrzmiały mu pod łysą kopułą. Oczy otworzył szeroko ze zdumienia, gdy do izby po schodach zeszła rudowłosa kobieta. Jej dłonie zatańczyły zawile w powietrzu, kreśląc tajemnicze symbole. Podczas podróży z mistrzem Kuntzem Golem wielokrotnie widywał magiczne popisy adeptów.
Nigdy jednak nie były one tak... rudowłoso widowiskowe...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ninerl Tar Vatherain
- Chodzi ci o dawanie rozkoszy za pieniądze? Co w tym strasznego?- zdziwiła się. Kurtyzany i chłopcy do wynajęcia nie byli niczym niezwykłym. Ani szczególnie potępianym. Skoro wybrali taki tryb życia- no to ich sprawa, prawda?
Wreszcie trafili do karczmy, którą znał Gildiril. Ninerl się tu nie podobało- karczma stanowiła żywą ilustrację, tego czym pogardzali Asurowie w ludziach. Brudu, brzydoty, ogólnego zacofania i prymitywizmu.
Dziewczyna siedziała zgarbiona, ze splecionymi dłońmi. Co jakiś czas łowiła tylko kawałki rozmów towarzyszy.
Na widok niewolników na jej twarzy odmalował się wyraz odrazy. Niewolnictwo już od dawna nie bylo praktykowane przez Asurów. Powszechnie pogardzano takimi sposobami na zapewnianie siły roboczej. Przynajmniej tak było oficjalnie. I na Wyspie. W Lothern mogło to wyglądać nieco inaczej.
Siedziała i nie odzywała się. Kupiec jak zwykle chciał się rzucić do bitki, ale Ninerl miała dość jego planów. Ostatnio omal nie zginęli.
-Bardzo mi przykro, ale ja się chyba nie za bardzo nadaję do zwykłej walki-powiedziała zimno- Nie przypominam, dzięki czyjemu pomysłowi- spojrzała z dezaprobatą na kupca. Czemu wtedy zgodziła się na jego plan? Gdyby część z nich została na barce, jakoś poradziliby sobie lepiej z tym przerośniętym czymś.
Ojciec powtarzał, by uważać z lekceważeniem przeciwnika. Zignorowała jego radę, to teraz ma za swoje.
Zasępiona i smutna milczała.
Nagle rozległ się gwizd. Dziewczynę aż zabolały uszy. Z sykiem bólu dobyła miecza, a w ich stronę poszybowały cztery bełty.
Nagle w jej polu widzenia pojawiły się jakieś błyski i zamrowiła ją skóra. Magia! Tylko czyja, pozostawało pytanie.
- Ktoś albo coś zapewnił nas osłonę!- krzyknęła. Oprychy rzuciły się w ich stronę, ale nagle Ninerl usłyszała kroki.
Osoba która pojawiła się na schodach, prowadzących na pietro karczmy płonęła mocą. Wrażliwe zmysły dziewczyny odbierały to jak nagłe buchnięcie eterycznych płomieni.
Ludzki mag. W stronę wrogów poleciała sycząca kula ognia, niemal ogłuszając swoim rozbłyskiem umysł Ninerl. To było prostackie zaklęcie, ale skuteczne. Tylko takie ... "hałaśliwe"...
Kobieta zaczeła formować następny splot, co Ninerl wyczuwała wyraźnie. Mrowiła ją cała skóra. Właśnie wskakiwała na stół, by spróbowac chociaż zranić jakiegoś przeciwnika, gdy Gildiril strzelił mu prosto w pierś. Człowiek zacharczał.
Ninerl nie miała już nic do roboty. Przez chwile oddychała płytko- żebra dały o sobie znać.
-Dziękuję, Gildirilu. - rzuciła w stronę mężczyzny.
Potem zauważyła Golema leżącego obok filara. Znowu...znowu się nadwyrężał. Na Asuryana, ci ludzie byli głupi. Przecież bardziej zdrowi towarzysze by wystarczyli.
Przeskoczyła stół, ciała oprychów, ominęła czarodziejkę i podeszła do człowieka. Przykucnęła.
- Co z tobą? Znowu rany i znowu dłużej będą się goiły- powiedziała z niezadowoleniem w głosie - Wstawaj- wyciągnęła do niego dłoń- Myślę, że przyda ci się znieczulenie tego bólu. - wyjęła małą fiolkę z ciemnym płynem. Część znieczulacza przelała do mniejszego naczynia. Był jej potrzebny czasami. Żebra kąsały momentami jak wściekłe.
Gdy towarzysz podniósł się z trudem, wręczyła mu buteleczkę.
-Wlej jedną, nie, dwie krople- dodała po namyśle - I wypij. Zaraz powinno zacząć działać.
Ninerl odwróciła się i obejrzała badawczo czarodziejkę. Od stóp do głów.
- Winnśmy ci podziękowanie, pani.- odezwała się spokojnym tonem. Nie skłaniała się, żebra nie pozwalały na to - Toteż dziękujemy- dodała poważnie.
Może czarodziejka mocą przypominała zaledwie adepta, ale to nie powód, by być niegrzecznym.
- Chodzi ci o dawanie rozkoszy za pieniądze? Co w tym strasznego?- zdziwiła się. Kurtyzany i chłopcy do wynajęcia nie byli niczym niezwykłym. Ani szczególnie potępianym. Skoro wybrali taki tryb życia- no to ich sprawa, prawda?
Wreszcie trafili do karczmy, którą znał Gildiril. Ninerl się tu nie podobało- karczma stanowiła żywą ilustrację, tego czym pogardzali Asurowie w ludziach. Brudu, brzydoty, ogólnego zacofania i prymitywizmu.
Dziewczyna siedziała zgarbiona, ze splecionymi dłońmi. Co jakiś czas łowiła tylko kawałki rozmów towarzyszy.
Na widok niewolników na jej twarzy odmalował się wyraz odrazy. Niewolnictwo już od dawna nie bylo praktykowane przez Asurów. Powszechnie pogardzano takimi sposobami na zapewnianie siły roboczej. Przynajmniej tak było oficjalnie. I na Wyspie. W Lothern mogło to wyglądać nieco inaczej.
Siedziała i nie odzywała się. Kupiec jak zwykle chciał się rzucić do bitki, ale Ninerl miała dość jego planów. Ostatnio omal nie zginęli.
-Bardzo mi przykro, ale ja się chyba nie za bardzo nadaję do zwykłej walki-powiedziała zimno- Nie przypominam, dzięki czyjemu pomysłowi- spojrzała z dezaprobatą na kupca. Czemu wtedy zgodziła się na jego plan? Gdyby część z nich została na barce, jakoś poradziliby sobie lepiej z tym przerośniętym czymś.
Ojciec powtarzał, by uważać z lekceważeniem przeciwnika. Zignorowała jego radę, to teraz ma za swoje.
Zasępiona i smutna milczała.
Nagle rozległ się gwizd. Dziewczynę aż zabolały uszy. Z sykiem bólu dobyła miecza, a w ich stronę poszybowały cztery bełty.
Nagle w jej polu widzenia pojawiły się jakieś błyski i zamrowiła ją skóra. Magia! Tylko czyja, pozostawało pytanie.
- Ktoś albo coś zapewnił nas osłonę!- krzyknęła. Oprychy rzuciły się w ich stronę, ale nagle Ninerl usłyszała kroki.
Osoba która pojawiła się na schodach, prowadzących na pietro karczmy płonęła mocą. Wrażliwe zmysły dziewczyny odbierały to jak nagłe buchnięcie eterycznych płomieni.
Ludzki mag. W stronę wrogów poleciała sycząca kula ognia, niemal ogłuszając swoim rozbłyskiem umysł Ninerl. To było prostackie zaklęcie, ale skuteczne. Tylko takie ... "hałaśliwe"...
Kobieta zaczeła formować następny splot, co Ninerl wyczuwała wyraźnie. Mrowiła ją cała skóra. Właśnie wskakiwała na stół, by spróbowac chociaż zranić jakiegoś przeciwnika, gdy Gildiril strzelił mu prosto w pierś. Człowiek zacharczał.
Ninerl nie miała już nic do roboty. Przez chwile oddychała płytko- żebra dały o sobie znać.
-Dziękuję, Gildirilu. - rzuciła w stronę mężczyzny.
Potem zauważyła Golema leżącego obok filara. Znowu...znowu się nadwyrężał. Na Asuryana, ci ludzie byli głupi. Przecież bardziej zdrowi towarzysze by wystarczyli.
Przeskoczyła stół, ciała oprychów, ominęła czarodziejkę i podeszła do człowieka. Przykucnęła.
- Co z tobą? Znowu rany i znowu dłużej będą się goiły- powiedziała z niezadowoleniem w głosie - Wstawaj- wyciągnęła do niego dłoń- Myślę, że przyda ci się znieczulenie tego bólu. - wyjęła małą fiolkę z ciemnym płynem. Część znieczulacza przelała do mniejszego naczynia. Był jej potrzebny czasami. Żebra kąsały momentami jak wściekłe.
Gdy towarzysz podniósł się z trudem, wręczyła mu buteleczkę.
-Wlej jedną, nie, dwie krople- dodała po namyśle - I wypij. Zaraz powinno zacząć działać.
Ninerl odwróciła się i obejrzała badawczo czarodziejkę. Od stóp do głów.
- Winnśmy ci podziękowanie, pani.- odezwała się spokojnym tonem. Nie skłaniała się, żebra nie pozwalały na to - Toteż dziękujemy- dodała poważnie.
Może czarodziejka mocą przypominała zaledwie adepta, ale to nie powód, by być niegrzecznym.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Wydarzenia, które w tym momencie nastąpiły jasno udowodniły jedną z dwóch rzeczy. Oni wszyscy, cała drużyna… Albo są przeklęci, albo wybrani przez bogów. Prawdopodobnie jednak, po prostu mieli niewiarygodne szczęście.
Kłujący w uszy gwizd, krzyk ludzi, spojrzenia pełne wściekłości i już kilka bełtów – bez żadnego racjonalnego powodu – zmierzało w ich stronę. Ulrich zdążył tylko poczuć coś na kształt deja vu… A moment później szlachcic był już kompletnie skołowany. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie trafić z tej odległości. Najwidoczniej więc, drużyna miała do czynienia z takimi właśnie idiotami.
Ulrich chyba nigdy dokładnie nie zrozumiał co się wtedy stało. Ważne, że pociski jakimś cudem nie dotarły do celu. Było to zdarzenie tak nieoczekiwane, że de Maar prawdopodobnie jeszcze długo byłby niezdolny do żadnego ruchu, gdyby nie to, że bełt właśnie trafił w kubek przy ustach Ulricha. Resztka piwa się wylała, Ulrich cofnął szybko rękę, bo mało co nie dostał po palcach.
Zadziwiła go szybka reakcja towarzyszy, ale nie zostawał w tyle. Prawie natychmiast usłyszał dobrze znany huk wystrzału i jeden z napastników padł martwy na ziemię. Potem coś świsnęło w powietrzu i kolejni skończyli z nożami w piersiach. Ulrich otrząsnął się szybko z pierwszego szoku, tylko po to, żeby zaraz zdębieć widząc jak do izby wlatuje jakaś gorąca kula raniąc kolejnych przeciwników. "Co do cholery?!" Odwrócił się gwałtownie i zobaczył w końcu sprawcę tego czynu. A raczej sprawczynię, schodząca powoli po schodach. Niestety niefortunnie wybrał moment na podziwianie kobiety – po jego lewej stronie wróg zamachnął się i ciął od góry mieczem. Prawdopodobnie Ulrich leżałby teraz na ziemi z marną szansą na przeżycie, gdyby nie automatyczna reakcja jego ciała. Odchylił się gwałtownie do tyłu o kilka cali mijając ostrze miecza. Nagła reakcja sprawiła jednak, że stracił równowagę i tylko oparcie pobliskiego krzesła uratowało go przez upadkiem. Wróg wyprowadził kolejny, tym razem płaski cios od lewej. Prawdopodobnie, kogoś wyższego niż Ulrich, zimna stal pozbawiłaby w tym momencie życia. Ale de Maar ugiął kolana, ostrze przecięło powietrze ponad jego głową, po czym, nim oprych zdążył zareagować, rajtar skoczył do przodu wymierzając silny cios pięścią w brzuch przeciwnika. Biedak zgiął się w pół z bólu. Wtedy szlachcic wyprostował się i uderzył mocno łokciem w tył głowy przeciwnika. Wyglądało na to, że walka zmierzała do końca – towarzysze także nie próżnowali.
Kiedy było już po wszystkim, Ulrich oparł się o stół, łapiąc powietrze w płuca. Najświeższa rana dała się we znaki. Skrzywił się i po dłuższej chwili udało mu się wyrównać oddech. Spojrzał w stronę Ninerl, rozmawiającą z tą… czarodziejką? Chyba z czarodziejką. Ulrich widział czarodzieja w akcji tylko raz, a i to dawno temu. Doszedł wtedy do jednego wniosku: magia nie jest uczciwym narzędziem walki. Chociaż nawet Ulrich musi przyznać, że bywa przydatna…
Nie odzywał się chwilowo. Szukał wzrokiem tej skrępowanej dwójki. W zamęcie walki, stracił ich z oczu. Spojrzał po pobojowisku. Większość napastników nie żyła. Nie tak Ulrich chciał to załatwić. No, ale co tu teraz zrobić? Wstał i wyprostował się przyglądając się kobiecie w sukni. Jego głowa była teraz wypełniona pytaniami typu, „Kto to jest? Kim jest ta dwójka niewolników?” I przede wszystkim – „Kto walczy tam na zewnątrz?!”
Wydarzenia, które w tym momencie nastąpiły jasno udowodniły jedną z dwóch rzeczy. Oni wszyscy, cała drużyna… Albo są przeklęci, albo wybrani przez bogów. Prawdopodobnie jednak, po prostu mieli niewiarygodne szczęście.
Kłujący w uszy gwizd, krzyk ludzi, spojrzenia pełne wściekłości i już kilka bełtów – bez żadnego racjonalnego powodu – zmierzało w ich stronę. Ulrich zdążył tylko poczuć coś na kształt deja vu… A moment później szlachcic był już kompletnie skołowany. Trzeba być kompletnym idiotą, żeby nie trafić z tej odległości. Najwidoczniej więc, drużyna miała do czynienia z takimi właśnie idiotami.
Ulrich chyba nigdy dokładnie nie zrozumiał co się wtedy stało. Ważne, że pociski jakimś cudem nie dotarły do celu. Było to zdarzenie tak nieoczekiwane, że de Maar prawdopodobnie jeszcze długo byłby niezdolny do żadnego ruchu, gdyby nie to, że bełt właśnie trafił w kubek przy ustach Ulricha. Resztka piwa się wylała, Ulrich cofnął szybko rękę, bo mało co nie dostał po palcach.
Zadziwiła go szybka reakcja towarzyszy, ale nie zostawał w tyle. Prawie natychmiast usłyszał dobrze znany huk wystrzału i jeden z napastników padł martwy na ziemię. Potem coś świsnęło w powietrzu i kolejni skończyli z nożami w piersiach. Ulrich otrząsnął się szybko z pierwszego szoku, tylko po to, żeby zaraz zdębieć widząc jak do izby wlatuje jakaś gorąca kula raniąc kolejnych przeciwników. "Co do cholery?!" Odwrócił się gwałtownie i zobaczył w końcu sprawcę tego czynu. A raczej sprawczynię, schodząca powoli po schodach. Niestety niefortunnie wybrał moment na podziwianie kobiety – po jego lewej stronie wróg zamachnął się i ciął od góry mieczem. Prawdopodobnie Ulrich leżałby teraz na ziemi z marną szansą na przeżycie, gdyby nie automatyczna reakcja jego ciała. Odchylił się gwałtownie do tyłu o kilka cali mijając ostrze miecza. Nagła reakcja sprawiła jednak, że stracił równowagę i tylko oparcie pobliskiego krzesła uratowało go przez upadkiem. Wróg wyprowadził kolejny, tym razem płaski cios od lewej. Prawdopodobnie, kogoś wyższego niż Ulrich, zimna stal pozbawiłaby w tym momencie życia. Ale de Maar ugiął kolana, ostrze przecięło powietrze ponad jego głową, po czym, nim oprych zdążył zareagować, rajtar skoczył do przodu wymierzając silny cios pięścią w brzuch przeciwnika. Biedak zgiął się w pół z bólu. Wtedy szlachcic wyprostował się i uderzył mocno łokciem w tył głowy przeciwnika. Wyglądało na to, że walka zmierzała do końca – towarzysze także nie próżnowali.
Kiedy było już po wszystkim, Ulrich oparł się o stół, łapiąc powietrze w płuca. Najświeższa rana dała się we znaki. Skrzywił się i po dłuższej chwili udało mu się wyrównać oddech. Spojrzał w stronę Ninerl, rozmawiającą z tą… czarodziejką? Chyba z czarodziejką. Ulrich widział czarodzieja w akcji tylko raz, a i to dawno temu. Doszedł wtedy do jednego wniosku: magia nie jest uczciwym narzędziem walki. Chociaż nawet Ulrich musi przyznać, że bywa przydatna…
Nie odzywał się chwilowo. Szukał wzrokiem tej skrępowanej dwójki. W zamęcie walki, stracił ich z oczu. Spojrzał po pobojowisku. Większość napastników nie żyła. Nie tak Ulrich chciał to załatwić. No, ale co tu teraz zrobić? Wstał i wyprostował się przyglądając się kobiecie w sukni. Jego głowa była teraz wypełniona pytaniami typu, „Kto to jest? Kim jest ta dwójka niewolników?” I przede wszystkim – „Kto walczy tam na zewnątrz?!”
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wszyscy
Walka skończyła się równie szybko jak się zaczęła. Gwałtowna i brutalna jatka zdemolowała całą karczmę, której wyposażenie walało się po całej głównej izbie, w różnym stanie, a ściany pomieszczenia były na przemian: pochlapane krwią lub przypalone magią rudowłosej czarodziejki. Z oprychów żyło jeszcze dwóch, jeden potraktowany przez Ulricha łokciem i drugi, którego Luca trzymał na muszce.
Obróciliście się w kierunku drzwi dokładnie w chwili, gdy do środka wbiegł z hukiem oddział straży miejskiej. Przy czym jedynym elementem, który ich odróżniał od oprychów były kirysy z herbem Bogenhafen i żółto-pomarańczowe tuniki. Gęby mieli tak samo paskudne, niektórzy poplamione teraz krwią. Pięciu strażników wrzuciło do środka także dwóch ledwo żywych handlarzy niewolników, po czym rozejrzało się po całym pomieszczeniu. Najwiekszy z nich, zresztą z najpaskudniejszą gębą (Golem to przy nim przystojniak), nieogoloną i pobliźnioną, splunął na ziemię po czym warknął na was:
- Pójdziecie z nami! Nie musieliście tu takiego burdelu, kurwa, robić! Pierdoleni łowcy przygód! Wyjaśnicie to komendantowi, ledwie dwóch żywych zostawiliście, psia jego mać. Dobrze, że przynajmniej porwani są cali... chyba.
Dodał niepewnie trącając nogą mężczyznę. I uśmiechając się do kobiety. Paskudnie.
- Dobra chłopaki. Pilnować te ścierwa. Tych dwóch bierzemy do kapitana. Po trupy kogoś się przyśle. Wyjaśnimy sobie kilka spraw w koszarach i sobie pójdziecie. Ty - tu wskazał palcem na czarodziejkę. - też z nami poleziesz.
Skinął dwóm ludziom by zostali, dwaj pozostali chwycili rannego mężczyznę i poczęli wynosić na zewnątrz. Dowódca natomiast kiwnął na was i z przymróżonymi oczyma czekał aż wyjdziecie za jego ludźmi.
Walka skończyła się równie szybko jak się zaczęła. Gwałtowna i brutalna jatka zdemolowała całą karczmę, której wyposażenie walało się po całej głównej izbie, w różnym stanie, a ściany pomieszczenia były na przemian: pochlapane krwią lub przypalone magią rudowłosej czarodziejki. Z oprychów żyło jeszcze dwóch, jeden potraktowany przez Ulricha łokciem i drugi, którego Luca trzymał na muszce.
Obróciliście się w kierunku drzwi dokładnie w chwili, gdy do środka wbiegł z hukiem oddział straży miejskiej. Przy czym jedynym elementem, który ich odróżniał od oprychów były kirysy z herbem Bogenhafen i żółto-pomarańczowe tuniki. Gęby mieli tak samo paskudne, niektórzy poplamione teraz krwią. Pięciu strażników wrzuciło do środka także dwóch ledwo żywych handlarzy niewolników, po czym rozejrzało się po całym pomieszczeniu. Najwiekszy z nich, zresztą z najpaskudniejszą gębą (Golem to przy nim przystojniak), nieogoloną i pobliźnioną, splunął na ziemię po czym warknął na was:
- Pójdziecie z nami! Nie musieliście tu takiego burdelu, kurwa, robić! Pierdoleni łowcy przygód! Wyjaśnicie to komendantowi, ledwie dwóch żywych zostawiliście, psia jego mać. Dobrze, że przynajmniej porwani są cali... chyba.
Dodał niepewnie trącając nogą mężczyznę. I uśmiechając się do kobiety. Paskudnie.
- Dobra chłopaki. Pilnować te ścierwa. Tych dwóch bierzemy do kapitana. Po trupy kogoś się przyśle. Wyjaśnimy sobie kilka spraw w koszarach i sobie pójdziecie. Ty - tu wskazał palcem na czarodziejkę. - też z nami poleziesz.
Skinął dwóm ludziom by zostali, dwaj pozostali chwycili rannego mężczyznę i poczęli wynosić na zewnątrz. Dowódca natomiast kiwnął na was i z przymróżonymi oczyma czekał aż wyjdziecie za jego ludźmi.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg

Luca Orlandoni
- Jatki, krwawe jatki…- Orlandoni schował pistolet i nie użyty dzisiaj rapier nucąc pod nosem jakąś piosenkę i rozglądając się po zdemolowanej, usłanej rannymi i trupami izbie. – Nikomu nic się nie stało? Cas? – zapytał mając oczywiście na myśli towarzyszy.
Nagle w sali pojawiła się straż i jego uszy spokojnie wysłuchały wrzasków strażnika.W tym czasie oczy przyglądały się pilnie dwóm kobietom. Młodsza, już rozwiązana szukała czegoś na podłodze. Nie zważając na strażników podszedł do leżącego kilka metrów dalej pod ścianą przywódcy bandytów. Przekręcił nogą ciało nieprzytomnego lecz żyjącego chyba jeszcze człowieka, przyklęknął przy nim aby sprawdzić czy ten jeszcze dycha i przy okazji dyskretnie odciął od jego pasa dość ciężką sakiewkę. „Będzie na wystawną kolację tylko we dwoje, Cas...”, pomyślał.
- Wybacz za stereotypy, nie będzie ci już potrzebna. – rzekł do niego cicho.
Chwilę później przeniósł swój wzrok na schodzącą z góry rudowłosą. „Nawet ładna”, stwierdził mierząc ją spojrzeniem od stóp do głów, gdy sakiewka wędrowała przez rękaw do kieszeni. Spojrzał na Castinęę i puścił jej oczko. Po dzisiejszej jatce nie miał już ochoty na zabawy w szarmanckie zachowanie, savoir-vivre i ukłony z kapeluszem wobec nowo poznanej. Zresztą, Ari by się to nie spodobało, więc Luca odpuścił.
Przewrócił jeszcze nogą na plecy ciało zastrzelonego przez siebie zbira i wrócił do stolika.
Zarzucił na plecy toboł z bronią do opchnięcia, torbę na ramię, poprawił kapelusz. Upewniwszy się, że niczego nie zostawił podniósł ze stołu kufel i ruszył z nim do wyjścia. „Dobrze”, pomyślał, „że nie aresztują tutaj za picie w miejscu publicznym.” Objął w pasie Castinęę i uśmiechnął się do niej ciepło, gdy ich wzrok się spotkał. Dłoń Tileańczyka mimowolnie powędrowała na zgrabny tyłeczek czarnowłosej. Uwielbiał przebywać blisko tej kobiety.
- Zostaliśmy zaatakowani panie władzo. – powiedział mijając dowódcę. – Działaliśmy w obronie własnej. Chętnie złożymy zeznania twemu kapitanowi, mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo. Mamy jeszcze nadzieję obejrzeć festiwal, prawda kochanie? - rzucił mimochodem do Castinyy.
Co rzekłszy wyszedł na miasto nucąc :
I znów bijatyka,
I znów bijatyka,
Bijatyka cały dzień,
I porąbany dzień,
I porąbany łeb,
Razem bracia aż po zmierzch...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
- Chodzi ci o dawanie rozkoszy za pieniądze? Co w tym strasznego?- zapytała Ninerl -Sam fakt nie jest taki straszny, gorzej z warunkami, w jakich to robią... - urwał. Temat dziwek nie należał do jego ulubionych. Znacznie ciekawsze było dojście do czegoś konkretnego bez konieczności płacenia...
***
Coś się nagle stało. Rozległ się przeciągły gwizd, a do tej pory w miarę spokojni nieznajomy rzucili się na nich. Zaterkotały zwalniane cięciwy i wszyscy zamarli. Strzał z takiej odległości to śmierć. A pudła z tak bliska się nie zdarzają. -Ku...- przekleństwo uwięzło w gardle elfa, gdy nagle bełty rozbiegły się i minęły drużynę. "Co do..." zdążył pomyśleć, gdy zn0wu z tropu zbiło go pojawienie się ognistej kuli i nieznajomej czarodziejki. Jeszcze tylko tego brakowało... Przynajmniej wyglądało na to, że ta jest po ich stronie... A przynajmniej nie jest przeciwko nim. Zakotłowało się. Mężczyźni przypuścili atak, a z zewnątrz też dobiegały ich uszu odgłosy walki.
Spojrzał niepewnym wzrokiem na nieznajomą. Przygotowywała kolejne zaklęcie... Gildiril nie bardzo wiedział, czego można się spodziewać po czarodziejce. Nie był zbyt ufnie nastawiony do magii, ale tym razem musiał wykazać odrobinę chęci współpracy. Odskoczył do tyłu, robiąc sobie wolne miejsce przed sobą, błyskawicznie nałożył strzałę na cięciwę, po czym wystrzelił w jednego z oprychów, na którego miał czystą linię strzału. Trafił, i to w samą porę. -Dziękuję, Gildirilu- powiedziała Ninerl, a ten w odpowiedzi skinął głową.
Walka się skończyła, ale to nie był koniec atrakcji. Ledwie Ninerl zdążyła podziękować czarodziejce za pomoc, gdy do budynku wpadła banda... ekhmm... grupa strażników miejskich. W sumie i tak się niczym nie różnili od oprychów.
Jeden z nich splunął siarczyście i warknął:
- Pójdziecie z nami! Nie musieliście tu takiego burdelu, k**wa, robić! Pierdoleni łowcy przygód! Wyjaśnicie to komendantowi, ledwie dwóch żywych zostawiliście, psia jego mać. Dobrze, że przynajmniej porwani są cali... chyba Potem dodał:
- Dobra chłopaki. Pilnować te ścierwa. Tych dwóch bierzemy do kapitana. Po trupy kogoś się przyśle. Wyjaśnimy sobie kilka spraw w koszarach i sobie pójdziecie. Ty - tu wskazał palcem na czarodziejkę. - też z nami poleziesz.
Gildiril wstrzymał na chwilę oddech. Zakotłowało się w nim "Zaraz zaraz, to kto tu k**** w końcu jest przestępcą?" pomyślał. Super, zabili kilku złych łowców niewolników i teraz będą ich za to ciągać... Gdyby to była jakaś książka, to wdzięczni ludzi obsypaliby ich kosztownościami i byliby wdzięczny. A tak będą mieli problemy. Ale Luca oczywiście nie tracił rezonu i optymizmu. Wyglądało na to, że wie, co robi. Elf westchnął ciężko i ruszył za nimi, miał tylko nadzieję, że to wszystko wyjaśni się naprawdę szybko. Konflikty z prawem nie były jego ulubionym zajęciem...
- Chodzi ci o dawanie rozkoszy za pieniądze? Co w tym strasznego?- zapytała Ninerl -Sam fakt nie jest taki straszny, gorzej z warunkami, w jakich to robią... - urwał. Temat dziwek nie należał do jego ulubionych. Znacznie ciekawsze było dojście do czegoś konkretnego bez konieczności płacenia...
***
Coś się nagle stało. Rozległ się przeciągły gwizd, a do tej pory w miarę spokojni nieznajomy rzucili się na nich. Zaterkotały zwalniane cięciwy i wszyscy zamarli. Strzał z takiej odległości to śmierć. A pudła z tak bliska się nie zdarzają. -Ku...- przekleństwo uwięzło w gardle elfa, gdy nagle bełty rozbiegły się i minęły drużynę. "Co do..." zdążył pomyśleć, gdy zn0wu z tropu zbiło go pojawienie się ognistej kuli i nieznajomej czarodziejki. Jeszcze tylko tego brakowało... Przynajmniej wyglądało na to, że ta jest po ich stronie... A przynajmniej nie jest przeciwko nim. Zakotłowało się. Mężczyźni przypuścili atak, a z zewnątrz też dobiegały ich uszu odgłosy walki.
Spojrzał niepewnym wzrokiem na nieznajomą. Przygotowywała kolejne zaklęcie... Gildiril nie bardzo wiedział, czego można się spodziewać po czarodziejce. Nie był zbyt ufnie nastawiony do magii, ale tym razem musiał wykazać odrobinę chęci współpracy. Odskoczył do tyłu, robiąc sobie wolne miejsce przed sobą, błyskawicznie nałożył strzałę na cięciwę, po czym wystrzelił w jednego z oprychów, na którego miał czystą linię strzału. Trafił, i to w samą porę. -Dziękuję, Gildirilu- powiedziała Ninerl, a ten w odpowiedzi skinął głową.
Walka się skończyła, ale to nie był koniec atrakcji. Ledwie Ninerl zdążyła podziękować czarodziejce za pomoc, gdy do budynku wpadła banda... ekhmm... grupa strażników miejskich. W sumie i tak się niczym nie różnili od oprychów.
Jeden z nich splunął siarczyście i warknął:
- Pójdziecie z nami! Nie musieliście tu takiego burdelu, k**wa, robić! Pierdoleni łowcy przygód! Wyjaśnicie to komendantowi, ledwie dwóch żywych zostawiliście, psia jego mać. Dobrze, że przynajmniej porwani są cali... chyba Potem dodał:
- Dobra chłopaki. Pilnować te ścierwa. Tych dwóch bierzemy do kapitana. Po trupy kogoś się przyśle. Wyjaśnimy sobie kilka spraw w koszarach i sobie pójdziecie. Ty - tu wskazał palcem na czarodziejkę. - też z nami poleziesz.
Gildiril wstrzymał na chwilę oddech. Zakotłowało się w nim "Zaraz zaraz, to kto tu k**** w końcu jest przestępcą?" pomyślał. Super, zabili kilku złych łowców niewolników i teraz będą ich za to ciągać... Gdyby to była jakaś książka, to wdzięczni ludzi obsypaliby ich kosztownościami i byliby wdzięczny. A tak będą mieli problemy. Ale Luca oczywiście nie tracił rezonu i optymizmu. Wyglądało na to, że wie, co robi. Elf westchnął ciężko i ruszył za nimi, miał tylko nadzieję, że to wszystko wyjaśni się naprawdę szybko. Konflikty z prawem nie były jego ulubionym zajęciem...

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 7
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 17:09
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Cassandra von Schotten
Cassandra zeszła na dół i spojrzała wściekle na strażników, którzy jak zwykle próbowali udawać twardzieli. No cóż, może byli twardzi, ale raczej tylko w piciu. Nie odpowiedziawszy nic na słowa elfki, skinęła na uwolnioną dziewczynę, która właśnie podnosiła się z podłogi, pokazując by szła przed nią, rzucając jednocześnie groźne spojrzenie tym kreaturom, które się strażą śmieli nazwać. Gdy wyszli na zewnątrz odezwała się do łowców przygód.
- Jestem Cassandra von Schotten, czarodziejka Aqshy. - kobieta uśmiechnęła się lekko a jej ostre rysy złagodniały, można by nawet powiedzieć, że uśmiechnięta wyglądała jak ktoś zupełnie inny - Przepraszam za to małe zamieszanie, ci idioci ze straży mieli czekać na mój znak i wtedy wszystko by poszło dobrze. Oczywiście to było dla nich za trudne.. a wy byliście w złym miejscu i o złym czasie. Chociaż może niekoniecznie, wiem bowiem coś o ludziach, których "poszukujecie". - tu spojrzała wymownie na "Kastora". - Jak nas już wypuszczą to porozmawiamy. Potrzebny był ktoś od nich żywy, by wydał resztę tej szajki. No ale to już nie moja sprawa, zarobiłam co swoje a reszta mnie nie interesuje.
Czarodziejka szła zdecydowanie za prowadzącym strażnikiem. Nie spodziewała się miłej odpowiedzi od tych ludzi, lecz cóż, taka była natura awanturników. Taka była i jej natura. Przez chwilę zatopiła się w myślach, zastanawiając się czy już nie czas rzucić te samotną wędrówkę. Po tragicznych wydarzeniach sprzed kilku lat został już niewielki ślad. A ona powoli uczyła się na nowo ufać komukolwiek. Wolno, ale jednak. Zwróciła szczególną uwagę na czarnowłosego, przystojnego mężczyznę, który obejmował obecnie zgrabną, też czarnowłosą, kobietę. Tacy jak on zawsze byli w jej typie...
Cassandra zeszła na dół i spojrzała wściekle na strażników, którzy jak zwykle próbowali udawać twardzieli. No cóż, może byli twardzi, ale raczej tylko w piciu. Nie odpowiedziawszy nic na słowa elfki, skinęła na uwolnioną dziewczynę, która właśnie podnosiła się z podłogi, pokazując by szła przed nią, rzucając jednocześnie groźne spojrzenie tym kreaturom, które się strażą śmieli nazwać. Gdy wyszli na zewnątrz odezwała się do łowców przygód.
- Jestem Cassandra von Schotten, czarodziejka Aqshy. - kobieta uśmiechnęła się lekko a jej ostre rysy złagodniały, można by nawet powiedzieć, że uśmiechnięta wyglądała jak ktoś zupełnie inny - Przepraszam za to małe zamieszanie, ci idioci ze straży mieli czekać na mój znak i wtedy wszystko by poszło dobrze. Oczywiście to było dla nich za trudne.. a wy byliście w złym miejscu i o złym czasie. Chociaż może niekoniecznie, wiem bowiem coś o ludziach, których "poszukujecie". - tu spojrzała wymownie na "Kastora". - Jak nas już wypuszczą to porozmawiamy. Potrzebny był ktoś od nich żywy, by wydał resztę tej szajki. No ale to już nie moja sprawa, zarobiłam co swoje a reszta mnie nie interesuje.
Czarodziejka szła zdecydowanie za prowadzącym strażnikiem. Nie spodziewała się miłej odpowiedzi od tych ludzi, lecz cóż, taka była natura awanturników. Taka była i jej natura. Przez chwilę zatopiła się w myślach, zastanawiając się czy już nie czas rzucić te samotną wędrówkę. Po tragicznych wydarzeniach sprzed kilku lat został już niewielki ślad. A ona powoli uczyła się na nowo ufać komukolwiek. Wolno, ale jednak. Zwróciła szczególną uwagę na czarnowłosego, przystojnego mężczyznę, który obejmował obecnie zgrabną, też czarnowłosą, kobietę. Tacy jak on zawsze byli w jej typie...
Człowiek jest najmniej sobą, gdy przemawia we własnym imieniu. Daj mu maskę, a powie ci prawdę.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Castinaa "Arienati"
– Nikomu nic się nie stało? Cas? – usłyszała głos Tileańczyka i uśmiechnęła się lekko.
Było już po wszystkim i po chwili do karczmy wpadł oddział straży. Zmarszczyła brwi, skrzywiła się lekko na twarzy i rozejrzała przyklejając się do cienia na ścianie. Stała z boku, mogłaby spokojnie się wymknąć stąd i nikt by nawet nie zauważył, ale... po co? Spokojnie pozbierała swoją broń i jeśli jeszcze jakieś noże znalazła przy ciałach, też je wzięła. Jej mężczyzna w tym czasie także nie próżnował, miała go cały czas na oku i widząc, jak podbiera jednemu ze zbirów sakiewkę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Dochodziła do wniosku, że tworzą nawet zgraną parę, razem by nie zginęli i zapewne poradzili sobie w wielu różnych sytuacjach.
Potrząsnęła lekko głową wyrzucając z niej te dziwne myśli. Kupiec spojrzał się na czarodziejkę, już powoli zaczął Ari szlag trafiać, lecz... nie zrobił zupełnie nic. Zdziwiła się. Jeszcze bardziej ją przytkało, gdy się na nią spojrzał i puścił do niej oczko, a towarzyszyło temu takie ciekawe uczucie w żołądku i dość przyjemne ciepło. Podeszła do niego, objął ją mocno w pasie i razem skierowali się do wyjścia. Nie zdziwiła się, gdy znów poczuła jego dłoń na swoim pośladku, jednak było to o tyle niewygodne i krępujące, że znów się kobiecie zachciało choć trochę pobyć niegrzeczną. Westchnęła ciężko, nie była pewna, co on jej zrobił, ale czuła się z jednej strony zniewolona jego osobą, a z drugiej było jej z tym bardzo dobrze.
- Zostaliśmy zaatakowani panie władzo – melodyjny głos Tileańczyka wyrwał ją z rozmyślań. – Działaliśmy w obronie własnej. Chętnie złożymy zeznania twemu kapitanowi, mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo. Mamy jeszcze nadzieję obejrzeć festiwal, prawda kochanie? - rzucił mimochodem do Castinyy.
- Oczywiście, mówiłam ci już, że mnie to tylko ten festyn interesuje - prychnęła na niego obrażona. - Załatwimy to szybko i idziemy, nie myśl, że ci odpuszczę.
Widząc, jak strażnik patrzył się na tamtą kobietę, Arienati tylko mocniej przylgnęła do swego partnera.
- Przydałaby się kąpiel przed zabawą - mruknęła cicho pod nosem, ale na tyle głośno, by Luca ją usłyszał.
- Jak tylko załatwimy sprawy ze strażą miejską pójdziemy się wykąpać. - puścił jej oczko i uśmiechnął zadziornie.
Znała go już trochę i wiedziała co to może oznaczać. Właściwie, aż wstyd było się przed samą sobą przyznać, ale dokładnie na to liczyła. Przez plecy przeszedł ją miły dreszcz i myśli kobiety zaczęły niespokojnie krążyć wokół jednego tematu.
– Nikomu nic się nie stało? Cas? – usłyszała głos Tileańczyka i uśmiechnęła się lekko.
Było już po wszystkim i po chwili do karczmy wpadł oddział straży. Zmarszczyła brwi, skrzywiła się lekko na twarzy i rozejrzała przyklejając się do cienia na ścianie. Stała z boku, mogłaby spokojnie się wymknąć stąd i nikt by nawet nie zauważył, ale... po co? Spokojnie pozbierała swoją broń i jeśli jeszcze jakieś noże znalazła przy ciałach, też je wzięła. Jej mężczyzna w tym czasie także nie próżnował, miała go cały czas na oku i widząc, jak podbiera jednemu ze zbirów sakiewkę, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Dochodziła do wniosku, że tworzą nawet zgraną parę, razem by nie zginęli i zapewne poradzili sobie w wielu różnych sytuacjach.
Potrząsnęła lekko głową wyrzucając z niej te dziwne myśli. Kupiec spojrzał się na czarodziejkę, już powoli zaczął Ari szlag trafiać, lecz... nie zrobił zupełnie nic. Zdziwiła się. Jeszcze bardziej ją przytkało, gdy się na nią spojrzał i puścił do niej oczko, a towarzyszyło temu takie ciekawe uczucie w żołądku i dość przyjemne ciepło. Podeszła do niego, objął ją mocno w pasie i razem skierowali się do wyjścia. Nie zdziwiła się, gdy znów poczuła jego dłoń na swoim pośladku, jednak było to o tyle niewygodne i krępujące, że znów się kobiecie zachciało choć trochę pobyć niegrzeczną. Westchnęła ciężko, nie była pewna, co on jej zrobił, ale czuła się z jednej strony zniewolona jego osobą, a z drugiej było jej z tym bardzo dobrze.
- Zostaliśmy zaatakowani panie władzo – melodyjny głos Tileańczyka wyrwał ją z rozmyślań. – Działaliśmy w obronie własnej. Chętnie złożymy zeznania twemu kapitanowi, mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo. Mamy jeszcze nadzieję obejrzeć festiwal, prawda kochanie? - rzucił mimochodem do Castinyy.
- Oczywiście, mówiłam ci już, że mnie to tylko ten festyn interesuje - prychnęła na niego obrażona. - Załatwimy to szybko i idziemy, nie myśl, że ci odpuszczę.
Widząc, jak strażnik patrzył się na tamtą kobietę, Arienati tylko mocniej przylgnęła do swego partnera.
- Przydałaby się kąpiel przed zabawą - mruknęła cicho pod nosem, ale na tyle głośno, by Luca ją usłyszał.
- Jak tylko załatwimy sprawy ze strażą miejską pójdziemy się wykąpać. - puścił jej oczko i uśmiechnął zadziornie.
Znała go już trochę i wiedziała co to może oznaczać. Właściwie, aż wstyd było się przed samą sobą przyznać, ale dokładnie na to liczyła. Przez plecy przeszedł ją miły dreszcz i myśli kobiety zaczęły niespokojnie krążyć wokół jednego tematu.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Westchnął. Ładnie się zaczął pobyt w Bogenhafen, nie ma co. Ulrich spojrzał jeszcze raz po zdemolowanej izbie. Trupy, trupy, trupy… Przez chwilę przyszło mu do głowy, żeby śladem Tileańczyka przyjrzeć się bliżej „łupom.” Kusznicy w pewnością mieli przynajmniej kilka bełtów, a te – jak de Maar miał ostatnio nieszczęście się przekonać – są nadzwyczaj przydatne na dystans. Zrezygnował jednak z tego zamiaru. W końcu to jest miejsce przestępstwa. A straż miejska to przedstawiciele prawa... nieważne jak paskudni i ordynarni.
Chociaż trzeba przyznać, że ci ludzie nie budzili zaufania szlachcica. Ulrich nie był już dzieckiem i zdawał sobie sprawę, jak haniebnie niektórzy wykorzystują władzę jaką daje mundur. Wezbrał w nim gniew, kiedy usłyszał jak odnosił się do nich dowódca oddziału. Z trudem, ale powstrzymał się od reakcji. „W końcu to majestat prawa, strażnik prawa i porządku w Imperium.” Ulrich uśmiechnął się gorzko na tę myśl. Co się dzieje z tym krajem?
Spojrzał po towarzyszach. Wyglądało na to, że nikt nie został ranny. Tylko Golem zbierał się właśnie z podłogi, ale chyba nic mu nie będzie. Ninerl się nim zajęła. Ulrich tymczasem podniósł swoją torbę („Powinna gdzieś tu być… rzeczywiście niezły burdel się zrobił.” ), zarzucił ją na ramię i nie zaszczycając dowódcy oddziału nawet spojrzeniem, skierował się do drzwi. Tuż przed wyjściem odwrócił się za to do tej rudej czarodziejki. Z tego co słyszał Ulrich, czarodzieje nie wyrastają jak grzyby po deszczu i nie biorą raczej udziału w karczemnych burdach. De Maar wyszedł na ulicę. Ręką sięgnął do kieszeni natrafiając na dokumenty „potwierdzające” jego drugą tożsamość. Wygląda na to, że w tym mieście już musi zacząć używać miana Kastora. „Straż na pewno będzie pytać o imię. Ale… jeśli w Bogenhafen jest też ktoś taki jak Adolphus? Ktoś kto szuka Lieberunga? I kim w końcu był Kastor, że miał takich „ciekawych” znajomych?” Denerwowała go ta cała sytuacja. No, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo…
Głos czarodziejki wyrwał go z tych ponurych rozważań. „Cassandra von Schotten – czarodziejka… czego?! Mniejsza z tym.” Ulrich nie pałał zbytnią sympatią do posługujących się magią. „Siedzą tacy jeden z drugim z nosem w księgach, nic nie robią…” Nie zmienia to jednak faktu, że mieć czarodzieja po swojej stronie to duża zaleta.
- …wiem bowiem coś o ludziach, których "poszukujecie.” Jak nas już wypuszczą to porozmawiamy. – powiedziała. Ulrich rozszerzył oczy ze zdumienia. Czy ona naprawdę coś wie? A może kłamie? „Psiakrew, ten Kastor musiał chyba porządnie dać się komuś we znaki. Wszyscy o nim wiedzą… tylko nie my!” Już otwierał usta, żeby zacząć zadawać, tak dręczące go od wielu dni pytania, ale przypomniał sobie, że przecież są w obecności straży.
- Rozumiem. – mruknął tylko. Chociaż słowo „rozumiem” było w tym wypadku wyjątkowo nieadekwatne…
Westchnął. Ładnie się zaczął pobyt w Bogenhafen, nie ma co. Ulrich spojrzał jeszcze raz po zdemolowanej izbie. Trupy, trupy, trupy… Przez chwilę przyszło mu do głowy, żeby śladem Tileańczyka przyjrzeć się bliżej „łupom.” Kusznicy w pewnością mieli przynajmniej kilka bełtów, a te – jak de Maar miał ostatnio nieszczęście się przekonać – są nadzwyczaj przydatne na dystans. Zrezygnował jednak z tego zamiaru. W końcu to jest miejsce przestępstwa. A straż miejska to przedstawiciele prawa... nieważne jak paskudni i ordynarni.
Chociaż trzeba przyznać, że ci ludzie nie budzili zaufania szlachcica. Ulrich nie był już dzieckiem i zdawał sobie sprawę, jak haniebnie niektórzy wykorzystują władzę jaką daje mundur. Wezbrał w nim gniew, kiedy usłyszał jak odnosił się do nich dowódca oddziału. Z trudem, ale powstrzymał się od reakcji. „W końcu to majestat prawa, strażnik prawa i porządku w Imperium.” Ulrich uśmiechnął się gorzko na tę myśl. Co się dzieje z tym krajem?
Spojrzał po towarzyszach. Wyglądało na to, że nikt nie został ranny. Tylko Golem zbierał się właśnie z podłogi, ale chyba nic mu nie będzie. Ninerl się nim zajęła. Ulrich tymczasem podniósł swoją torbę („Powinna gdzieś tu być… rzeczywiście niezły burdel się zrobił.” ), zarzucił ją na ramię i nie zaszczycając dowódcy oddziału nawet spojrzeniem, skierował się do drzwi. Tuż przed wyjściem odwrócił się za to do tej rudej czarodziejki. Z tego co słyszał Ulrich, czarodzieje nie wyrastają jak grzyby po deszczu i nie biorą raczej udziału w karczemnych burdach. De Maar wyszedł na ulicę. Ręką sięgnął do kieszeni natrafiając na dokumenty „potwierdzające” jego drugą tożsamość. Wygląda na to, że w tym mieście już musi zacząć używać miana Kastora. „Straż na pewno będzie pytać o imię. Ale… jeśli w Bogenhafen jest też ktoś taki jak Adolphus? Ktoś kto szuka Lieberunga? I kim w końcu był Kastor, że miał takich „ciekawych” znajomych?” Denerwowała go ta cała sytuacja. No, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo…
Głos czarodziejki wyrwał go z tych ponurych rozważań. „Cassandra von Schotten – czarodziejka… czego?! Mniejsza z tym.” Ulrich nie pałał zbytnią sympatią do posługujących się magią. „Siedzą tacy jeden z drugim z nosem w księgach, nic nie robią…” Nie zmienia to jednak faktu, że mieć czarodzieja po swojej stronie to duża zaleta.
- …wiem bowiem coś o ludziach, których "poszukujecie.” Jak nas już wypuszczą to porozmawiamy. – powiedziała. Ulrich rozszerzył oczy ze zdumienia. Czy ona naprawdę coś wie? A może kłamie? „Psiakrew, ten Kastor musiał chyba porządnie dać się komuś we znaki. Wszyscy o nim wiedzą… tylko nie my!” Już otwierał usta, żeby zacząć zadawać, tak dręczące go od wielu dni pytania, ale przypomniał sobie, że przecież są w obecności straży.
- Rozumiem. – mruknął tylko. Chociaż słowo „rozumiem” było w tym wypadku wyjątkowo nieadekwatne…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Dziwna procesja jaką stanowiliście idąc w stronę koszar przyciągała uwagę. Trzech strażników, którzy was prowadzili, było tu najwyraźniej popularnych, gdyż przechodnie szybko odwracali wzrok napotykając ich spojrzenie. Ale za to na was patrzyli się z dziwną uporczywością i jakby troską i współczuciem. Jakby sam fakt, że tych trzech strażników miało raczej marne szanse by was prowadzić siłą, do nich nie docierał. Podróż na szczęście nie trwała długo i już po kilku minutach ujrzeliście dość obskurny, choć podmurowany, budynek straży. Przywódca prowadzących was strażników wskazał gestem wejście, przepuszczając was przodem.
Wnętrze budynku było ubogie i obskurne, jakby straż w tej dzielnicy nie przykładała zbytniej uwagi do zachowania jako takiej czystości. A samo pomieszczenie do którego was zaprowadzono było całkiem zagracone, z biurkiem na środku. Średniego wieku lecz potężnej postury człowiek siedzący za nim zamienił jedynie kilka słów z przywódcą, prawdopodobniej sierżantem tych, co was przyprowadzili, po czym zwrócił się do was, wykrzywiając twarz w paskudnym uśmiechu.
- No to żeśta nabroili. Cała karczma w szczątkach co? Puszcze was w cholerę jeśli zapłacicie pięć koron za całe te straty.- po czym wykrzywił się jeszcze paskudniej. - Albo nie będziecie musieli płacić, jeśli ona - wskazał brudnym paluchem na Castinęę. - pójdzie ze mną do mojej sypialni na jakiś czas.
Cichy rechot strażników odbijał się od ścian małego pomieszczenia. No cóż, najwyraźniej wymiar sprawiedliwości rządził się tutaj własnymi prawami...
Wnętrze budynku było ubogie i obskurne, jakby straż w tej dzielnicy nie przykładała zbytniej uwagi do zachowania jako takiej czystości. A samo pomieszczenie do którego was zaprowadzono było całkiem zagracone, z biurkiem na środku. Średniego wieku lecz potężnej postury człowiek siedzący za nim zamienił jedynie kilka słów z przywódcą, prawdopodobniej sierżantem tych, co was przyprowadzili, po czym zwrócił się do was, wykrzywiając twarz w paskudnym uśmiechu.
- No to żeśta nabroili. Cała karczma w szczątkach co? Puszcze was w cholerę jeśli zapłacicie pięć koron za całe te straty.- po czym wykrzywił się jeszcze paskudniej. - Albo nie będziecie musieli płacić, jeśli ona - wskazał brudnym paluchem na Castinęę. - pójdzie ze mną do mojej sypialni na jakiś czas.
Cichy rechot strażników odbijał się od ścian małego pomieszczenia. No cóż, najwyraźniej wymiar sprawiedliwości rządził się tutaj własnymi prawami...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Luca z obrzydzeniem i furią w oczach patrzył na składającego propozycję kapitana straży. W międzyczasie wychwycił pytające spojrzenie Castinyy, coś a'la "mam iść? nie ma sprawy, szybko to załatwię i pójdziemy się bawić". Na to Luca nie mógł pozwolić, wiedział że jak Castinaa pójdzie się z nim „bawić” to rano wszyscy będą dyndać na grubym sznurze w centrum miasta. Niezbyt miła perspektywa, zwłaszcza że miał zamiar zaprosić ją na wystawną kolację. Gdy oficer skończył, Tileańczyk kopnął jakieś walające się po podłodze śmieci, podszedł i oparł ręce na biurku, pochylając się nad siedzącym za nim człowiekiem.
- Ja to panie oficerze widzę tak – powiedział zimno zbliżając twarz do rozmówcy. - Na tych łowców niewolników została zorganizowana zasadzka z udziałem czarodziejki. A to oznacza że za ich głowy była wyznaczona nagroda. Mam rację? – odwrócił na chwilę głowę zwracając do czarodziejki. - I to nagroda zapewne niemała sądząc po zamożności Bogenhafen. Proszę więc wypłacić nam naszą część, bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów. To tyle co do pięciu koron. W każdym razie z darmowego ciupciania nici – ta kobieta to moja narzeczona i nie pozwolę jej dotknąć choćby palcem. Dziś znów będzie pan musiał iść na dziwki.
Mówił cicho i paskudnie. Nauczył się tego w talabheimskim półświatku. W miarę jak Luca pochylał się nad rozmówcą ten odchylał się stopniowo do tyłu. Być może był to efekt zjedzonej w karczmie cebuli i czosnku ale wyglądało tak jakby typek skurczył się w sobie. Kiedy już strażnicy położyli dłonie na rękojeściach mieczy Orlandoni odchylił się spokojnie, jedną ręką wciąż opierając na biurku drugą oparł na rękojeści rapiera.
- Więc jak będzie? - mina Tileańczyka osiągnęła apogeum paskudności według najlepszego wzoru talabheimskich mistrzów paskudnej miny. Była prawie tak paskudna jak gęby bogenhafskich strażników. Nawet paskudniejsza niż gęba Golema.
Nie miał zamiaru dawać tej gnidzie pieniędzy za nic a tym bardziej swojej kobiety. Jednak jeśli strażnik nie ulegnie, w co kupiec jednak wątpił, Luca był gotowy zapłacić za całą grupę te pięć Karlów-Franzów. Jednej rzeczy nie potrzebowali na pewno – kłopotów z władzą. Zanotował w pamięci słowa czarodziejki o jej wiedzy na temat ludzi których szukali. Teraz należało znaleźć miejsce na spokojną rozmowę. Z nią i z tymi których uwolnili. Rozmowę bez bijatyk, bez straży, bez świadków. A potem zabrać Castinęę na kolację ze świecami do najlepszej knajpy Bogenhafen. Tak właśnie zrobi.
"Proszę przestać, bo wezwę straż! - To ja jestem straż." - przypomniał mu się głupi dowcip.
Luca z obrzydzeniem i furią w oczach patrzył na składającego propozycję kapitana straży. W międzyczasie wychwycił pytające spojrzenie Castinyy, coś a'la "mam iść? nie ma sprawy, szybko to załatwię i pójdziemy się bawić". Na to Luca nie mógł pozwolić, wiedział że jak Castinaa pójdzie się z nim „bawić” to rano wszyscy będą dyndać na grubym sznurze w centrum miasta. Niezbyt miła perspektywa, zwłaszcza że miał zamiar zaprosić ją na wystawną kolację. Gdy oficer skończył, Tileańczyk kopnął jakieś walające się po podłodze śmieci, podszedł i oparł ręce na biurku, pochylając się nad siedzącym za nim człowiekiem.
- Ja to panie oficerze widzę tak – powiedział zimno zbliżając twarz do rozmówcy. - Na tych łowców niewolników została zorganizowana zasadzka z udziałem czarodziejki. A to oznacza że za ich głowy była wyznaczona nagroda. Mam rację? – odwrócił na chwilę głowę zwracając do czarodziejki. - I to nagroda zapewne niemała sądząc po zamożności Bogenhafen. Proszę więc wypłacić nam naszą część, bo jeśli będziemy chcieli, potrafimy narobić o wiele więcej kłopotów. To tyle co do pięciu koron. W każdym razie z darmowego ciupciania nici – ta kobieta to moja narzeczona i nie pozwolę jej dotknąć choćby palcem. Dziś znów będzie pan musiał iść na dziwki.
Mówił cicho i paskudnie. Nauczył się tego w talabheimskim półświatku. W miarę jak Luca pochylał się nad rozmówcą ten odchylał się stopniowo do tyłu. Być może był to efekt zjedzonej w karczmie cebuli i czosnku ale wyglądało tak jakby typek skurczył się w sobie. Kiedy już strażnicy położyli dłonie na rękojeściach mieczy Orlandoni odchylił się spokojnie, jedną ręką wciąż opierając na biurku drugą oparł na rękojeści rapiera.
- Więc jak będzie? - mina Tileańczyka osiągnęła apogeum paskudności według najlepszego wzoru talabheimskich mistrzów paskudnej miny. Była prawie tak paskudna jak gęby bogenhafskich strażników. Nawet paskudniejsza niż gęba Golema.
Nie miał zamiaru dawać tej gnidzie pieniędzy za nic a tym bardziej swojej kobiety. Jednak jeśli strażnik nie ulegnie, w co kupiec jednak wątpił, Luca był gotowy zapłacić za całą grupę te pięć Karlów-Franzów. Jednej rzeczy nie potrzebowali na pewno – kłopotów z władzą. Zanotował w pamięci słowa czarodziejki o jej wiedzy na temat ludzi których szukali. Teraz należało znaleźć miejsce na spokojną rozmowę. Z nią i z tymi których uwolnili. Rozmowę bez bijatyk, bez straży, bez świadków. A potem zabrać Castinęę na kolację ze świecami do najlepszej knajpy Bogenhafen. Tak właśnie zrobi.
"Proszę przestać, bo wezwę straż! - To ja jestem straż." - przypomniał mu się głupi dowcip.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
