[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Spojrzał w kierunku dwóch jeszcze do niedawna żywych napastników. Nie dziwił się elfce. W końcu wróg to wróg. Nie są co prawda na wojnie, ale takie śmiecie nie zasługują na to, aby zostać przy życiu.
Przeniósł wzrok na tych dwóch, którzy ich śledzili. Westchnął cicho. Wygląda na to, że jeszcze długo nie będzie im dane dowiedzieć się wiele na temat Lieberunga. Jak na razie były same pytania bez odpowiedzi. Kim byli ci dwaj, którzy lezą teraz na ziemi bez życia? Czego chcieli od Kastora? Kto w ogóle ich zabił i dlaczego? W końcu, co to za dziwny znak na ich ciałach? Zwykła ozdoba? Wątpliwe… Ulrich potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem. Stojąc tutaj niczego mądrego nie wyduma.
Wszyscy ruszyli za Jozefem do jego barki. Odpoczynek na pewno dobrze im zrobi. Podróż tutaj, potem to zamieszanie w „Przewoźniku,” przed chwilą ci bandyci… w dodatku wyglądało na to, że to jeszcze nie koniec dla niektórych z nich. Trochę zirytował go sposób w jaki elfka poinformowała ich o swoich zamiarach. „"Nie odpowiem na żadne pytania, więc oszczędźcie sobie bezcelowego mielenia językiem." Też coś…” No, ale sprawa prywatna to sprawa prywatna. „A raczej… rasowa” poprawił się w myślach widząc jak Ninerl szepcze coś do tego drugiego elfa.
Dotarli w końcu na miejsce. Ulrich nie narzekał na brak wygód. Rzucił swoją torbę na jedno z wolnych łóżek, po czym przyjrzał się swojej lewej dłoni. Od pewnej chwili trochę szczypała, więc szlachcic poszukał zimnej wody, aby chociaż trochę ją obmyć. Przynajmniej już nie krwawiła za bardzo. Nie kładł się jeszcze spać. Szukał Orlandoniego. Ci dwaj „szpiedzy” uświadomili mu, że w każdej chwili mogą spotkać kogoś, kto weźmie go za Lieberunga. Tak więc, lepiej żeby zawsze miał przy sobie ten list i papiery potwierdzające jego tożsamość, które znaleźli wcześniej – tak na wszelki wypadek. Chyba Luca je wtedy zabrał... Spotkał Tileańczyka tuż przed drzwiami jego kwatery i podzielił się z nim swoimi wątpliwościami co do tych papierów. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy może Luca nie zechce na końcu wystawić ich wszystkich do wiatru… ale szybko odrzucił tę myśl. Trzeba przyznać, że Ulrich de Maar miał wiarę w ludzi. Niektórzy określali tą wiarę słowem „naiwność.” Ale co oni tam wiedzą…
Spojrzał w kierunku dwóch jeszcze do niedawna żywych napastników. Nie dziwił się elfce. W końcu wróg to wróg. Nie są co prawda na wojnie, ale takie śmiecie nie zasługują na to, aby zostać przy życiu.
Przeniósł wzrok na tych dwóch, którzy ich śledzili. Westchnął cicho. Wygląda na to, że jeszcze długo nie będzie im dane dowiedzieć się wiele na temat Lieberunga. Jak na razie były same pytania bez odpowiedzi. Kim byli ci dwaj, którzy lezą teraz na ziemi bez życia? Czego chcieli od Kastora? Kto w ogóle ich zabił i dlaczego? W końcu, co to za dziwny znak na ich ciałach? Zwykła ozdoba? Wątpliwe… Ulrich potrząsnął głową ze zniecierpliwieniem. Stojąc tutaj niczego mądrego nie wyduma.
Wszyscy ruszyli za Jozefem do jego barki. Odpoczynek na pewno dobrze im zrobi. Podróż tutaj, potem to zamieszanie w „Przewoźniku,” przed chwilą ci bandyci… w dodatku wyglądało na to, że to jeszcze nie koniec dla niektórych z nich. Trochę zirytował go sposób w jaki elfka poinformowała ich o swoich zamiarach. „"Nie odpowiem na żadne pytania, więc oszczędźcie sobie bezcelowego mielenia językiem." Też coś…” No, ale sprawa prywatna to sprawa prywatna. „A raczej… rasowa” poprawił się w myślach widząc jak Ninerl szepcze coś do tego drugiego elfa.
Dotarli w końcu na miejsce. Ulrich nie narzekał na brak wygód. Rzucił swoją torbę na jedno z wolnych łóżek, po czym przyjrzał się swojej lewej dłoni. Od pewnej chwili trochę szczypała, więc szlachcic poszukał zimnej wody, aby chociaż trochę ją obmyć. Przynajmniej już nie krwawiła za bardzo. Nie kładł się jeszcze spać. Szukał Orlandoniego. Ci dwaj „szpiedzy” uświadomili mu, że w każdej chwili mogą spotkać kogoś, kto weźmie go za Lieberunga. Tak więc, lepiej żeby zawsze miał przy sobie ten list i papiery potwierdzające jego tożsamość, które znaleźli wcześniej – tak na wszelki wypadek. Chyba Luca je wtedy zabrał... Spotkał Tileańczyka tuż przed drzwiami jego kwatery i podzielił się z nim swoimi wątpliwościami co do tych papierów. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy może Luca nie zechce na końcu wystawić ich wszystkich do wiatru… ale szybko odrzucił tę myśl. Trzeba przyznać, że Ulrich de Maar miał wiarę w ludzi. Niektórzy określali tą wiarę słowem „naiwność.” Ale co oni tam wiedzą…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Chodzi ci o stowarzyszenie?- odparł na pytanie Ninerl -Każdy, kto ma pieniądze, jest dla kogoś cenny- dodał -Oczywiście, dopóki te pieniądze ma- rzucił jeszcze po krótkim namyśle.
-Nie gniewam się... Ludzie już się gorzej do mnie odnosili, idzie do tego przywyknąć... Dam radę. Na początku mnie trochę zamroczyło, ale już czuję się lepiej. Przynajmniej umysł mam sprawny... Wystarczająco sprawny, mam nadzieję-
Spojrzał na kupca przeszukującego zwłoki. Nawet nie chciało mu się zaglądać mu przez ramię, zaczynała go boleć trochę głowa, ale dzielnie trzymał się na nogach. Gdy dotarł do barki, stanął z boku i poczekał na Ninerl. Jej szorstkie słowa skierowane do reszty zrobiły na nim wrażenie, nawet on nie miałby ochoty dyskutować.
Po kilkunastu minutach kluczenia i wypytywania nielicznych o tej porze przechodniów, znaleźli w końcu właściwy dom. Nieliche osiągnięcie, szczególnie, że na ich widok można by uciec w pierwszą lepszą bramę i wcale nie byłby powód do wstydu. Dwoje elfów błąkających się nocą po mieście... Rezydencja Antoniusa robiła wrażenie. Na czym ci ludzie zarabiają tyle pieniędzy... Bo mało prawdopodobne, żeby to był uczciwy sposób. Gildiril rzucił badawcze spojrzenie na zamek i uśmiechnął się. Zanim Ninerl się zorientowała, elf za pomocą wytrycha otworzył furtkę. Na szczęście nie wyszedł z wprawy... Minęli ogród i ruszyli ku drzwiom. Oby nikt nie zadawał pytań, jak się tu dostali... Otworzyła im służka
- T-tak, słucham – spojrzała na was nieco wystraszona. Pewnie pierwszy raz w życiu stała twarzą w twarz z elfami.
- My do Antoniusa Gerindorfa – powiedziała Ninerl
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę
Po chwili mężczyzna, o którego pytali, wyszedł im na spotkanie
- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i spojrzał na nich podejrzliwie, ale to akurat Gildirila nie zdziwiło - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - elf zrobił krok do tyłu i zostawił pole do popisu Ninerl. Jego rola się skończyła, przynajmniej na razie. Oparł się o ścianę i cicho pogwizdywał jakąś zasłyszaną kiedyś melodię.
-Chodzi ci o stowarzyszenie?- odparł na pytanie Ninerl -Każdy, kto ma pieniądze, jest dla kogoś cenny- dodał -Oczywiście, dopóki te pieniądze ma- rzucił jeszcze po krótkim namyśle.
-Nie gniewam się... Ludzie już się gorzej do mnie odnosili, idzie do tego przywyknąć... Dam radę. Na początku mnie trochę zamroczyło, ale już czuję się lepiej. Przynajmniej umysł mam sprawny... Wystarczająco sprawny, mam nadzieję-
Spojrzał na kupca przeszukującego zwłoki. Nawet nie chciało mu się zaglądać mu przez ramię, zaczynała go boleć trochę głowa, ale dzielnie trzymał się na nogach. Gdy dotarł do barki, stanął z boku i poczekał na Ninerl. Jej szorstkie słowa skierowane do reszty zrobiły na nim wrażenie, nawet on nie miałby ochoty dyskutować.
Po kilkunastu minutach kluczenia i wypytywania nielicznych o tej porze przechodniów, znaleźli w końcu właściwy dom. Nieliche osiągnięcie, szczególnie, że na ich widok można by uciec w pierwszą lepszą bramę i wcale nie byłby powód do wstydu. Dwoje elfów błąkających się nocą po mieście... Rezydencja Antoniusa robiła wrażenie. Na czym ci ludzie zarabiają tyle pieniędzy... Bo mało prawdopodobne, żeby to był uczciwy sposób. Gildiril rzucił badawcze spojrzenie na zamek i uśmiechnął się. Zanim Ninerl się zorientowała, elf za pomocą wytrycha otworzył furtkę. Na szczęście nie wyszedł z wprawy... Minęli ogród i ruszyli ku drzwiom. Oby nikt nie zadawał pytań, jak się tu dostali... Otworzyła im służka
- T-tak, słucham – spojrzała na was nieco wystraszona. Pewnie pierwszy raz w życiu stała twarzą w twarz z elfami.
- My do Antoniusa Gerindorfa – powiedziała Ninerl
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę
Po chwili mężczyzna, o którego pytali, wyszedł im na spotkanie
- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i spojrzał na nich podejrzliwie, ale to akurat Gildirila nie zdziwiło - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - elf zrobił krok do tyłu i zostawił pole do popisu Ninerl. Jego rola się skończyła, przynajmniej na razie. Oparł się o ścianę i cicho pogwizdywał jakąś zasłyszaną kiedyś melodię.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Tileańczyk z grymasem obrzydzenia na twarzy przyglądał się, jak Ninerl dobija dwóch żyjących, lecz już obezwładnionych opryszków. Nigdy nie był fanem takich widoków. I nieuzasadnionej przemocy, zwłaszcza że tamci zostali pokonani.
- I po cholerę ich zabijałaś? Nie stwarzali już zagrożenia, Günter zajął się nimi odpowiednio. – warknął nie patrząc nawet w jej stronę. Po tym zdarzeniu elfka straciła dużo w oczach mężczyzny. - Bezlitosna dziewucha... - mruknął do siebie i ruszył za Josefem.
„Dużo się wydarzyło w trakcie ostatnich kilku dni”, pomyślał Luca patrząc na wody Reiku gdy przekroczył progi zakotwiczonej na rzece barki. To, gdzie udali się po chwili ich elfi towarzysze zupełnie go nie interesowało. Zresztą, po tym co Ninerl zrobiła z tymi dwoma w alejce jakoś nie chciało mu się z nią gadać, a sądząc po tym, jak się do nich zwracała, miała się pewnie za lepszą od nich. Cóż, typowa elfka, w dodatku nie pasująca raczej do realiów Imperium...
- Dzięki Josefie – poklepał po plecach przyjaciela odrywając się od rozmyślań.– masz rację, lepiej już pójdziemy spać. Daj jutro znać gdybyś potrzebował przy czymś pomocy na pokładzie.
Trochę żałował, że odpływają z Altdorfu wciąż nie wiedząc z kim walczą. Spojrzał na pogrążone w mroku miasto. Purpurowa dłoń…Czego to mógł być znak? Pachniało jakąś sektą lub innymi zboczeńcami, a może nawet Chaosem, tfu, Sigmarze uchowaj. Jednak nie zamierzał rezygnować. I nie chodziło już nawet o pieniądze. Ze zdziwieniem spostrzegł, że jego ostatnie postępowanie jest zupełnie irracjonalne. Oto pakuje się z grupą ledwo poznanych awanturników w jakąś śmierdzącą z daleka kabałę. I jeśli nawet gdzieś na końcu tej drogi widniała obietnica wielkiej fortuny to nie to było teraz najważniejsze. Bowiem im większe napotykali przeciwności tym bardziej był zdeterminowany po prostu rozwikłać tą zagadkę i porachować kości temu, kto za tym wszystkim stoi.
Luca nie odezwał się już do Arienati słowem tego wieczora. Schodząc pod pokład zauważył tylko jak siedzi skupiona nad raną Golema. Uśmiechnął się do siebie przypominając jej delikatny pocałunek. Gdy miał już zniknąć za drzwiami swej kwatery, podszedł do niego Ulrich i poprosił o papiery Lieberunga. Orlandoni sięgnął do kieszeni płaszcza, po czym wyjął złożoną na cztery kartę papieru i wręczył rajtarowi.
- Proszę, „Kastorze”! W końcu to dokument potwierdzający twoją tożsamość. - zażartował Tileańczyk, ale Ulrich chyba nie był w nastroju do żartów. - Dobranoc, przyjacielu.
Luca skinął mu głową i wszedł do swej kajuty. Był już bardzo zmęczony i zamierzał w końcu iść spać. Zdjął płaszcz i kubrak i położył się na koi. Na małej komodzie obok łóżka położył rapier, tak by ten był w razie czego pod ręką. Rzeka kołysała go do snu. Sześć dni żeglugi rzeką i kanałem dobrze mu zrobi. Będzie czas, żeby się nad tym wszystkim zastanowić.
Tileańczyk z grymasem obrzydzenia na twarzy przyglądał się, jak Ninerl dobija dwóch żyjących, lecz już obezwładnionych opryszków. Nigdy nie był fanem takich widoków. I nieuzasadnionej przemocy, zwłaszcza że tamci zostali pokonani.
- I po cholerę ich zabijałaś? Nie stwarzali już zagrożenia, Günter zajął się nimi odpowiednio. – warknął nie patrząc nawet w jej stronę. Po tym zdarzeniu elfka straciła dużo w oczach mężczyzny. - Bezlitosna dziewucha... - mruknął do siebie i ruszył za Josefem.
„Dużo się wydarzyło w trakcie ostatnich kilku dni”, pomyślał Luca patrząc na wody Reiku gdy przekroczył progi zakotwiczonej na rzece barki. To, gdzie udali się po chwili ich elfi towarzysze zupełnie go nie interesowało. Zresztą, po tym co Ninerl zrobiła z tymi dwoma w alejce jakoś nie chciało mu się z nią gadać, a sądząc po tym, jak się do nich zwracała, miała się pewnie za lepszą od nich. Cóż, typowa elfka, w dodatku nie pasująca raczej do realiów Imperium...
- Dzięki Josefie – poklepał po plecach przyjaciela odrywając się od rozmyślań.– masz rację, lepiej już pójdziemy spać. Daj jutro znać gdybyś potrzebował przy czymś pomocy na pokładzie.
Trochę żałował, że odpływają z Altdorfu wciąż nie wiedząc z kim walczą. Spojrzał na pogrążone w mroku miasto. Purpurowa dłoń…Czego to mógł być znak? Pachniało jakąś sektą lub innymi zboczeńcami, a może nawet Chaosem, tfu, Sigmarze uchowaj. Jednak nie zamierzał rezygnować. I nie chodziło już nawet o pieniądze. Ze zdziwieniem spostrzegł, że jego ostatnie postępowanie jest zupełnie irracjonalne. Oto pakuje się z grupą ledwo poznanych awanturników w jakąś śmierdzącą z daleka kabałę. I jeśli nawet gdzieś na końcu tej drogi widniała obietnica wielkiej fortuny to nie to było teraz najważniejsze. Bowiem im większe napotykali przeciwności tym bardziej był zdeterminowany po prostu rozwikłać tą zagadkę i porachować kości temu, kto za tym wszystkim stoi.
Luca nie odezwał się już do Arienati słowem tego wieczora. Schodząc pod pokład zauważył tylko jak siedzi skupiona nad raną Golema. Uśmiechnął się do siebie przypominając jej delikatny pocałunek. Gdy miał już zniknąć za drzwiami swej kwatery, podszedł do niego Ulrich i poprosił o papiery Lieberunga. Orlandoni sięgnął do kieszeni płaszcza, po czym wyjął złożoną na cztery kartę papieru i wręczył rajtarowi.
- Proszę, „Kastorze”! W końcu to dokument potwierdzający twoją tożsamość. - zażartował Tileańczyk, ale Ulrich chyba nie był w nastroju do żartów. - Dobranoc, przyjacielu.
Luca skinął mu głową i wszedł do swej kajuty. Był już bardzo zmęczony i zamierzał w końcu iść spać. Zdjął płaszcz i kubrak i położył się na koi. Na małej komodzie obok łóżka położył rapier, tak by ten był w razie czego pod ręką. Rzeka kołysała go do snu. Sześć dni żeglugi rzeką i kanałem dobrze mu zrobi. Będzie czas, żeby się nad tym wszystkim zastanowić.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Ninerl Tar Vatherain
- Swoje rodziny...- Ninerl roześmiała się cicho. - Chcieli cię okraść, zgwałcić a potem pewnie zabić, a ty się nad nimi litujesz. Dziwni jesteście... Większego zagrożenia?- uniosła brwi. - Wybacz, ale jeśli chcę wrócić to tego miasta, to nie mam ochoty na nóż w ciemnościach i truciznę. -dodała.
Nie zamierzała wdawać się z nimi w dyskusje. Zrobiłaby to jeszcze raz- wojenne prawa były bezwzględne. Rasa napastników niczego by nie zmieniła.
Szła powoli, zastanawiając, czemu się tak wzburzyli. "Ludzie są nielogiczni" pomyślała. "Może dlatego tak łatwo poddają się Chaosowi."
Zaraz potem zostawiła swoje bagaże.
- Jeśli czegoś potrzebujecie, to weźcie z plecaka. Tylko włóżcie z powrotem na miejsce- powiedziała i wyszła ze statku.
Błąkali się po tym mieście, a Ninerl cały czas szła, czujna, gotowa w każdej chwili do walki. Nie czuła się bezpiecznie.
W końcu ktoś wskazał im drogę i dotarli do wielkiego domu. Właściciel musiał mieć trochę majątku.
-No, no . Człowiek ma trochę pieniędzy- szepnęła do Gildirila.
Podeszli do furty i już zamierzała sięgnąć do dzwonka, gdy mężczyzna odsunął jej dłoń i kilka sekund zajęło mu otwarcie zamka wytrychami.
-Nie wiedziałam, że masz takie zdolności- szepnęła z uśmiechem.
Wreszcie dotarli do drzwi. Ninerl, nie krępując się, kilka razy uderzyła pięścią w drzwi. Otworzyła im jakaś przestraszona dziewczyna. To rzeczywiście musiało wyglądać dziwnie- dwoje Asurów dobija się po nocy do ludzkiego domu.
-T-tak, słucham – wyjąkała.
- My do Antoniusa Gerindorfa – odpowiedziała Ninerl.
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła drzwi. Po chwili ktoś zaklął i w końcu pojawił się ubrany w czarny szlafrok, niewysoki mężczyzna.
- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i wreszcie przyjrzał się wam nieco podejrzliwie. - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - mruknął.
-Areniyiel, żona- tu się nieco zastanowiła nad tym słowem- Verthiona wskazała nam ciebie. Podobno dostałeś od niej miecz...Z wilczą głową na rękojeści...
-A jeśli nawet, to co? - powiedział mężczyzna.- Dla tak błahej wiadomości budzicie mnie po nocach? - parsknął. - Mogło to poczekać do rana.
-Nie mogło- wycedziła. Człowiek zaczynał ją denerwować. „Ninerl, spokojnie” zganiła się w myślach. Ale jak mogła być spokojna? No, cóż spróbuje.
-Potrzebuję wiadomości o tym orężu. Masz go jeszcze?
-Czemu to cię interesuje, panienko?- przyjrzał się jej podejrzliwie. Ninerl zgrzytnęła zębami i zacisnęła szczęki. Człowiek coś chyba sobie pomyślał, bo nagle powiedział:
-Ale nie ukradłem go, przysięgam. Dostałem całkowicie legalnie.- cofnął się nieco i przymknął drzwi. Ninerl wstawiła stopę w szparę i dodała:
-Co z nim się dzieje? Powiedz tylko to i odejdę.
Antonius nagle spuścił wzrok i nerwowo przestępował z nogi na nogę.
-No, cóż... Jakby to powiedzieć....
-No wysłów się wreszcie- westchnęła.
-Hmm, ja...- zawahał się nieco.- Ja go już nie mam- wydusił z siebie, a ona miała wrażenie, że człowiek jest zawstydzony. - To było tylko kilka partyjek... nic więcej. Ten łotr musiał mieć znaczone kości- mruknął do siebie. Ninerl patrzyła na niego w napięciu.- No cóż, wstyd się przyznać, ale przegrałem go w kości. Mężczyzna, który go dostał nazywa się Otto Stainhager i podobno mieszka w Bogenhafen- dodał pośpiesznie, widząc minę Ninerl. - Musiałem jakoś spłacić przegraną, zrozumcie-i powiedział błagalnie.
Ninerl westchnęła cicho. Znowu wymknął się z jej rąk. A już go prawie miała. „Na Krwawą Pięść, ojcze, będziesz musiał poczekać na swoją córkę” pomyślała, czując jak napływa zniechęcenie. Opuściła ręce, cofnęła stopę i powiedziała:
-Dziękuję ci za wiadomości. Dobrej nocy, panie Antoniusie- dodała zmęczonym tonem i odsunęła się. - Chodźmy- szepnęła cicho do Gildirila.
Człowiek pokiwał głową i szybko zatrzasnął drzwi.
Odwróciła się i odeszła. Znowu będzie musiała podążyć tym tropem. Dalej, dalej... Czy to ma sens? Ale zadawanie takich pytań było bezcelowe. Coś ją zmuszało do dalszej wędrówki. Może to zwykła zawziętość? A może zwykła miłość i litość? A może duma?
Szła powoli z pochyloną głową. „Dobrze, że on mieszka w Bogenhafen” pomyślała „I tak tam płyniemy.” Dotarli wreszcie do barki.
-Czyli moja droga prowadzi teraz do Bogenhafen. A co pomyśleliby słudzy Vaula, widząc ich dzieło w dłoniach człowieka... takiego człowieka.- powiedziała cicho. Dotknęła ramienia Gildirila i uśmiechnęła się: - Dziękuję ci za pomoc. Ona dużo dla mnie znaczy.
Weszła na statek i pokiwała dłonią w powitalnym geście i usiadła w kącie. Objęła rękami kolana i spuściła głowę. Smutek i tęsknota był dojmujący- tęskniła za rodzinę, przyjaciółmi, oddziałem, za dzikim pięknem Nagarythe i spokojnym wdziękiem Ulthuanu. Za swoim ludem, za dźwiękami jego mowy. Tu była obca, całkiem obca, samotna- tu groziło jej równie wiele niebezpieczeństw co na froncie, ale nie było tu fiannail. Chyba, że jej towarzysze staną się nią, ale wątpiła. Jaki człowiek może zrozumieć Asura? Żaden...
- Swoje rodziny...- Ninerl roześmiała się cicho. - Chcieli cię okraść, zgwałcić a potem pewnie zabić, a ty się nad nimi litujesz. Dziwni jesteście... Większego zagrożenia?- uniosła brwi. - Wybacz, ale jeśli chcę wrócić to tego miasta, to nie mam ochoty na nóż w ciemnościach i truciznę. -dodała.
Nie zamierzała wdawać się z nimi w dyskusje. Zrobiłaby to jeszcze raz- wojenne prawa były bezwzględne. Rasa napastników niczego by nie zmieniła.
Szła powoli, zastanawiając, czemu się tak wzburzyli. "Ludzie są nielogiczni" pomyślała. "Może dlatego tak łatwo poddają się Chaosowi."
Zaraz potem zostawiła swoje bagaże.
- Jeśli czegoś potrzebujecie, to weźcie z plecaka. Tylko włóżcie z powrotem na miejsce- powiedziała i wyszła ze statku.
Błąkali się po tym mieście, a Ninerl cały czas szła, czujna, gotowa w każdej chwili do walki. Nie czuła się bezpiecznie.
W końcu ktoś wskazał im drogę i dotarli do wielkiego domu. Właściciel musiał mieć trochę majątku.
-No, no . Człowiek ma trochę pieniędzy- szepnęła do Gildirila.
Podeszli do furty i już zamierzała sięgnąć do dzwonka, gdy mężczyzna odsunął jej dłoń i kilka sekund zajęło mu otwarcie zamka wytrychami.
-Nie wiedziałam, że masz takie zdolności- szepnęła z uśmiechem.
Wreszcie dotarli do drzwi. Ninerl, nie krępując się, kilka razy uderzyła pięścią w drzwi. Otworzyła im jakaś przestraszona dziewczyna. To rzeczywiście musiało wyglądać dziwnie- dwoje Asurów dobija się po nocy do ludzkiego domu.
-T-tak, słucham – wyjąkała.
- My do Antoniusa Gerindorfa – odpowiedziała Ninerl.
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła drzwi. Po chwili ktoś zaklął i w końcu pojawił się ubrany w czarny szlafrok, niewysoki mężczyzna.
- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i wreszcie przyjrzał się wam nieco podejrzliwie. - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - mruknął.
-Areniyiel, żona- tu się nieco zastanowiła nad tym słowem- Verthiona wskazała nam ciebie. Podobno dostałeś od niej miecz...Z wilczą głową na rękojeści...
-A jeśli nawet, to co? - powiedział mężczyzna.- Dla tak błahej wiadomości budzicie mnie po nocach? - parsknął. - Mogło to poczekać do rana.
-Nie mogło- wycedziła. Człowiek zaczynał ją denerwować. „Ninerl, spokojnie” zganiła się w myślach. Ale jak mogła być spokojna? No, cóż spróbuje.
-Potrzebuję wiadomości o tym orężu. Masz go jeszcze?
-Czemu to cię interesuje, panienko?- przyjrzał się jej podejrzliwie. Ninerl zgrzytnęła zębami i zacisnęła szczęki. Człowiek coś chyba sobie pomyślał, bo nagle powiedział:
-Ale nie ukradłem go, przysięgam. Dostałem całkowicie legalnie.- cofnął się nieco i przymknął drzwi. Ninerl wstawiła stopę w szparę i dodała:
-Co z nim się dzieje? Powiedz tylko to i odejdę.
Antonius nagle spuścił wzrok i nerwowo przestępował z nogi na nogę.
-No, cóż... Jakby to powiedzieć....
-No wysłów się wreszcie- westchnęła.
-Hmm, ja...- zawahał się nieco.- Ja go już nie mam- wydusił z siebie, a ona miała wrażenie, że człowiek jest zawstydzony. - To było tylko kilka partyjek... nic więcej. Ten łotr musiał mieć znaczone kości- mruknął do siebie. Ninerl patrzyła na niego w napięciu.- No cóż, wstyd się przyznać, ale przegrałem go w kości. Mężczyzna, który go dostał nazywa się Otto Stainhager i podobno mieszka w Bogenhafen- dodał pośpiesznie, widząc minę Ninerl. - Musiałem jakoś spłacić przegraną, zrozumcie-i powiedział błagalnie.
Ninerl westchnęła cicho. Znowu wymknął się z jej rąk. A już go prawie miała. „Na Krwawą Pięść, ojcze, będziesz musiał poczekać na swoją córkę” pomyślała, czując jak napływa zniechęcenie. Opuściła ręce, cofnęła stopę i powiedziała:
-Dziękuję ci za wiadomości. Dobrej nocy, panie Antoniusie- dodała zmęczonym tonem i odsunęła się. - Chodźmy- szepnęła cicho do Gildirila.
Człowiek pokiwał głową i szybko zatrzasnął drzwi.
Odwróciła się i odeszła. Znowu będzie musiała podążyć tym tropem. Dalej, dalej... Czy to ma sens? Ale zadawanie takich pytań było bezcelowe. Coś ją zmuszało do dalszej wędrówki. Może to zwykła zawziętość? A może zwykła miłość i litość? A może duma?
Szła powoli z pochyloną głową. „Dobrze, że on mieszka w Bogenhafen” pomyślała „I tak tam płyniemy.” Dotarli wreszcie do barki.
-Czyli moja droga prowadzi teraz do Bogenhafen. A co pomyśleliby słudzy Vaula, widząc ich dzieło w dłoniach człowieka... takiego człowieka.- powiedziała cicho. Dotknęła ramienia Gildirila i uśmiechnęła się: - Dziękuję ci za pomoc. Ona dużo dla mnie znaczy.
Weszła na statek i pokiwała dłonią w powitalnym geście i usiadła w kącie. Objęła rękami kolana i spuściła głowę. Smutek i tęsknota był dojmujący- tęskniła za rodzinę, przyjaciółmi, oddziałem, za dzikim pięknem Nagarythe i spokojnym wdziękiem Ulthuanu. Za swoim ludem, za dźwiękami jego mowy. Tu była obca, całkiem obca, samotna- tu groziło jej równie wiele niebezpieczeństw co na froncie, ale nie było tu fiannail. Chyba, że jej towarzysze staną się nią, ale wątpiła. Jaki człowiek może zrozumieć Asura? Żaden...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wszyscy
Noc minęła spokojnie, choć nie wszystkim – Arienati wstała z wyraźnie podkrążonymi oczyma, chyba nie spała zbyt dobrze. Tu po świcie obudził was głos Josefa, który nieco przestraszony opowiedział wam, że w mieście zamordowano jednego ze szlachciców, jednego z tych, których spotkaliście w karczmie. I co gorsza poszukują grupy sprawców, którymi niby jesteście wy. Najwyraźniej, któryś z bywalców karczmy doniósł, ze wyszliście niewiele po szlachetkach. Wyjście było jedno: szybko przygotowaliście łódź do wypłynięcia i ruszyliście w podróż do Bogenhafen. Josef skierował barkę do wielkiej śluzy, po czym uiszczając opłatę wpłynął do kanału.
Podróż kanałem, szerokim na jakieś osiem metrów, była nudna, aczkolwiek spokojna i odprężająca. Często musieliście czekać na mijankach aż miną was inne barki, pierwszego dnia podróży napotkaliście też patrol strażników dróg. Ich dowódca jednak nie zainteresował sie wami szczególnie, chwilę porozmawiał tylko z Josefem, ostrzegając go o grasujących bandytach. W nocy barka cumowała przy zajazdach, gdzie spędzaliście najczęściej noce.
Trzeciego dnia podróży przepłynęliście przez kolejną śluzę, docierając do wioski, nazywającej się Weissbruck. Zapadał już zmierzch, lecz widzieliście, że wioska tętni życiem. Przy pomoście tkwiło wiele zacumowanych barek i łodzi, widać było też ruch na rzece Bogen. Wzdłóż kanału i rzek stało mnóstwo zachęcających zajazdów i gospód. Podczas cumowania łodzi, zauważyliście, że obserwuje was pewien człowiek w zakurzonym ubraniu. Ci z was, którzy posiadali dobry wzrok, łatwo dostrzegli podobieństwo do człowieka widzianego jeszcze na Placu Królewskim w Altdorfie. To był ten sam człowiek, w podróżnym ubraniu i z kuszą na plecach. Gdy zacumowaliście barkę człowiek zniknął szybko w drzwiach pobliskiej gospody, zwącej się "Czarne złoto". Josef oznajmił, że do Bogenhafen stąd jest już tylko trzy dni drogi, a dziś można się nieco zabawić, gdyż wioska oferuje wiele uciech. Przy ostatnim słowie mrugnął okiem i ruszył w stronę gospody, jak sam mówił: "na szklaneczkę winka". Małżeństwo z dzieckiem zostało na barce, więc nie musieliście się martwić o złodziei. Przynajmniej nie za bardzo.
Arienati
To nie była dla ciebie spokojna noc. Po raz kolejny miałaś dziwny sen... a może kilka snów? Nie potrafiłaś tego rozstrzygnąć, gdyż składało się na to zbyt wiele obrazów. Najpierw oczami swej podświadomości zobaczyłaś wielki, ukwiecony ogród. I siebie, ale jako małą dziewczynkę.Wiał lekki wiaterek, było bardzo gorąco, po niebie nie sunęła żadna chmura. W pewnym momencie podeszła do ciebie jakaś kobieta, zgrabna, czarnowłosa. Uśmiechając się serdecznie wyciągnęła w twoim kierunku obie dłonie i powiedziała:
- Chodź, Castino, tatuś będzie niepocieszony, jeśli się spóźnimy – jej głos rozbrzmiewał echem.
Ruszyłaś mimowolnie w kierunku kobiety i gdy miałaś dotknąć jej dłoni świat zawirował i widziałaś się po chwili jako dorosłą kobietę. Znajdowałaś się w jakimś pokoju, w dłoni dzierżyłaś zakrwawione ostrze, które przed chwilą rozcięło szyję mężczyzny, który ze zwieszoną głową siedział w fotelu przed tobą. Do pokoju wtargnęło nagle trzech innych mężczyzn, a ty pędem wyskoczyłaś przez okno...
I znów znalazłaś się w zupełnie innym miejscu. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna siedział za biurkiem w małym, słabo oświetlonym dwoma świecami pokoju. Nie widziałaś jego twarzy.
-Dobrze się spisałaś, Arienati – jego głęboki głos również rozchodził się echem. - Gildia jest zadowolona z twoich usług. - sięgnął do szuflady i po chwili rzucił na biurko mieszek wypchany pieniędzmi. - Kolejne zlecenie niebawem.
Zabrałaś pieniądze i ruszyłaś do drzwi. Jakież było twoje zdziwienie gdy po ich otworzeniu nagle zobaczyłaś siebie. Druga Arienati uśmiechała się szyderczo i zdążyłaś jedynie dojrzeć kątem oka blask świecy odbijany na ostrzu długiego, zakrzywionego noża, gdy ten zmierzał ku twej szyi...
Zerwałaś się nagle budząc, a serce dudniło ci trzy razy szybciej niż zwykle... W dłoni kurczowo ściskałaś nóż. Cała barka pogrążona była we śnie, mogło być dobrze po północy.
Noc minęła spokojnie, choć nie wszystkim – Arienati wstała z wyraźnie podkrążonymi oczyma, chyba nie spała zbyt dobrze. Tu po świcie obudził was głos Josefa, który nieco przestraszony opowiedział wam, że w mieście zamordowano jednego ze szlachciców, jednego z tych, których spotkaliście w karczmie. I co gorsza poszukują grupy sprawców, którymi niby jesteście wy. Najwyraźniej, któryś z bywalców karczmy doniósł, ze wyszliście niewiele po szlachetkach. Wyjście było jedno: szybko przygotowaliście łódź do wypłynięcia i ruszyliście w podróż do Bogenhafen. Josef skierował barkę do wielkiej śluzy, po czym uiszczając opłatę wpłynął do kanału.
Podróż kanałem, szerokim na jakieś osiem metrów, była nudna, aczkolwiek spokojna i odprężająca. Często musieliście czekać na mijankach aż miną was inne barki, pierwszego dnia podróży napotkaliście też patrol strażników dróg. Ich dowódca jednak nie zainteresował sie wami szczególnie, chwilę porozmawiał tylko z Josefem, ostrzegając go o grasujących bandytach. W nocy barka cumowała przy zajazdach, gdzie spędzaliście najczęściej noce.
Trzeciego dnia podróży przepłynęliście przez kolejną śluzę, docierając do wioski, nazywającej się Weissbruck. Zapadał już zmierzch, lecz widzieliście, że wioska tętni życiem. Przy pomoście tkwiło wiele zacumowanych barek i łodzi, widać było też ruch na rzece Bogen. Wzdłóż kanału i rzek stało mnóstwo zachęcających zajazdów i gospód. Podczas cumowania łodzi, zauważyliście, że obserwuje was pewien człowiek w zakurzonym ubraniu. Ci z was, którzy posiadali dobry wzrok, łatwo dostrzegli podobieństwo do człowieka widzianego jeszcze na Placu Królewskim w Altdorfie. To był ten sam człowiek, w podróżnym ubraniu i z kuszą na plecach. Gdy zacumowaliście barkę człowiek zniknął szybko w drzwiach pobliskiej gospody, zwącej się "Czarne złoto". Josef oznajmił, że do Bogenhafen stąd jest już tylko trzy dni drogi, a dziś można się nieco zabawić, gdyż wioska oferuje wiele uciech. Przy ostatnim słowie mrugnął okiem i ruszył w stronę gospody, jak sam mówił: "na szklaneczkę winka". Małżeństwo z dzieckiem zostało na barce, więc nie musieliście się martwić o złodziei. Przynajmniej nie za bardzo.
Arienati
To nie była dla ciebie spokojna noc. Po raz kolejny miałaś dziwny sen... a może kilka snów? Nie potrafiłaś tego rozstrzygnąć, gdyż składało się na to zbyt wiele obrazów. Najpierw oczami swej podświadomości zobaczyłaś wielki, ukwiecony ogród. I siebie, ale jako małą dziewczynkę.Wiał lekki wiaterek, było bardzo gorąco, po niebie nie sunęła żadna chmura. W pewnym momencie podeszła do ciebie jakaś kobieta, zgrabna, czarnowłosa. Uśmiechając się serdecznie wyciągnęła w twoim kierunku obie dłonie i powiedziała:
- Chodź, Castino, tatuś będzie niepocieszony, jeśli się spóźnimy – jej głos rozbrzmiewał echem.
Ruszyłaś mimowolnie w kierunku kobiety i gdy miałaś dotknąć jej dłoni świat zawirował i widziałaś się po chwili jako dorosłą kobietę. Znajdowałaś się w jakimś pokoju, w dłoni dzierżyłaś zakrwawione ostrze, które przed chwilą rozcięło szyję mężczyzny, który ze zwieszoną głową siedział w fotelu przed tobą. Do pokoju wtargnęło nagle trzech innych mężczyzn, a ty pędem wyskoczyłaś przez okno...
I znów znalazłaś się w zupełnie innym miejscu. Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna siedział za biurkiem w małym, słabo oświetlonym dwoma świecami pokoju. Nie widziałaś jego twarzy.
-Dobrze się spisałaś, Arienati – jego głęboki głos również rozchodził się echem. - Gildia jest zadowolona z twoich usług. - sięgnął do szuflady i po chwili rzucił na biurko mieszek wypchany pieniędzmi. - Kolejne zlecenie niebawem.
Zabrałaś pieniądze i ruszyłaś do drzwi. Jakież było twoje zdziwienie gdy po ich otworzeniu nagle zobaczyłaś siebie. Druga Arienati uśmiechała się szyderczo i zdążyłaś jedynie dojrzeć kątem oka blask świecy odbijany na ostrzu długiego, zakrzywionego noża, gdy ten zmierzał ku twej szyi...
Zerwałaś się nagle budząc, a serce dudniło ci trzy razy szybciej niż zwykle... W dłoni kurczowo ściskałaś nóż. Cała barka pogrążona była we śnie, mogło być dobrze po północy.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Pierwszy dzień żeglugi Luca spędził lecząc potwornego kaca przewożonym przez Josefa winem. Potem siedział na pokładzie, podziwiając widoki i pomagając w kierowaniu barką.
Drugiego dnia podróży wciąż wspomagał Josefa i Ulricha (który zgodził się pomóc) w pracy na barce, w międzyczasie rozmawiał o czymś z Arienati. Dziewczyna nie była w zbyt dobrym nastroju od ostatnich dwóch dni i Tileańczyk przypuszczał, że raczej nie jest to spowodowane nieprzystosowaniem rodaczki do podróży rzeką. Ale o nic nie pytał, w końcu gdyby chciała, to sama by mu powiedziała co ją trapi.
Trzeciego dnia dotarli w końcu do wioski. Luca ucieszył się, bo ciągłe kołysanie łodzi, nawet jemu dawało się już we znaki i z chęcią schodził wieczorami na ląd. Właśnie szykował się do zeskoczenia na molo gdy zauważył mężczyznę z Altdorfu.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę!
Zwrócił się do reszty:
- Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
- Przebywając z nami narażasz się na kłopoty i ryzyko, przyjacielu - rzekł do Josefa. – Możesz się nie mieszać, bo póki co nie jesteś w to wplątany. Ale nie pogardzimy niczyją pomocą. Jeśli mógłbyś trzymać łódź w pogotowiu do odpłynięcia…bardzo możliwe, że ominie nas nocleg w Weissbruck.
Josef tylko wzruszył ramionami i krótko rzucił w stronę Orlandoniego w drodze do karczmy:
- Radzę nie powodować większych kłopotów. Nie możemy odpłynąć teraz, mówiłem wam już wcześniej, że pływanie po zmierzchu jest zabronione. Więc lepiej nie kombinujcie nic co nie pozwoli wam zostać w wiosce przynajmniej do rana.
Po chwili przewoźnik wszedł do karczmy, znikając wszystkim z oczu.
- Ja i tak zamierzam odszukać tego gościa - rzucił Luca do pozostałych. - i zapytać wprost dlaczego nas śledzi i jeśli odpowiedź mi się nie spodoba skrócić go o głowę zanim znowu zniknie nam z oczu. Dlatego chciałbym żebyście byli w pobliżu, a najlepiej obstawili karczmę, żeby nie uciekł. Jeśli ktoś będzie miał pretensje o trupa, powiem, że to kultysta Chaosu co pewnie i tak jest zgodne z prawdą i dorzucę, że tropiliśmy go od dawna bowiem zabił mojego brata. Mieszkańcy powinni kupić tą bajkę. Jeśli jednak stało by się inaczej opuścimy Weissbruck , ukryjemy się parę mil stąd nad kanałem i wsiądziemy na barkę rano gdy będziecie przepływać. Gunterze, Ulrichu czy ktoś ma jakieś obiekcje? Tylko proszę, nie deliberujmy pół wieczoru bo drań znów gotów nam uciec. I najlepiej gdyby któreś z was towarzyszyło mi w karczmie, tak na wszelki wypadek. Więc jak?
Odruchowo poprawił broń przy pasie, załadował szybko pistolety i zdeterminowanym wzrokiem spojrzał na kompanów, wyczekując ich reakcji.W razie konieczności był gotów sam rozmówić się z tajemniczym jegomościem. Jednak nie był wielkim wojownikiem i wolał mieć ich przy sobie. Czuł się znacznie pewniej mając obok swego rapieru okutą pałkę Golema, szpadę Ulricha, czy noże Arienati i pewność, że w razie nieszczęścia zostanie opatrzony przez tę bezwzględną dla wrogów elfkę.
Pierwszy dzień żeglugi Luca spędził lecząc potwornego kaca przewożonym przez Josefa winem. Potem siedział na pokładzie, podziwiając widoki i pomagając w kierowaniu barką.
Drugiego dnia podróży wciąż wspomagał Josefa i Ulricha (który zgodził się pomóc) w pracy na barce, w międzyczasie rozmawiał o czymś z Arienati. Dziewczyna nie była w zbyt dobrym nastroju od ostatnich dwóch dni i Tileańczyk przypuszczał, że raczej nie jest to spowodowane nieprzystosowaniem rodaczki do podróży rzeką. Ale o nic nie pytał, w końcu gdyby chciała, to sama by mu powiedziała co ją trapi.
Trzeciego dnia dotarli w końcu do wioski. Luca ucieszył się, bo ciągłe kołysanie łodzi, nawet jemu dawało się już we znaki i z chęcią schodził wieczorami na ląd. Właśnie szykował się do zeskoczenia na molo gdy zauważył mężczyznę z Altdorfu.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę!
Zwrócił się do reszty:
- Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
- Przebywając z nami narażasz się na kłopoty i ryzyko, przyjacielu - rzekł do Josefa. – Możesz się nie mieszać, bo póki co nie jesteś w to wplątany. Ale nie pogardzimy niczyją pomocą. Jeśli mógłbyś trzymać łódź w pogotowiu do odpłynięcia…bardzo możliwe, że ominie nas nocleg w Weissbruck.
Josef tylko wzruszył ramionami i krótko rzucił w stronę Orlandoniego w drodze do karczmy:
- Radzę nie powodować większych kłopotów. Nie możemy odpłynąć teraz, mówiłem wam już wcześniej, że pływanie po zmierzchu jest zabronione. Więc lepiej nie kombinujcie nic co nie pozwoli wam zostać w wiosce przynajmniej do rana.
Po chwili przewoźnik wszedł do karczmy, znikając wszystkim z oczu.
- Ja i tak zamierzam odszukać tego gościa - rzucił Luca do pozostałych. - i zapytać wprost dlaczego nas śledzi i jeśli odpowiedź mi się nie spodoba skrócić go o głowę zanim znowu zniknie nam z oczu. Dlatego chciałbym żebyście byli w pobliżu, a najlepiej obstawili karczmę, żeby nie uciekł. Jeśli ktoś będzie miał pretensje o trupa, powiem, że to kultysta Chaosu co pewnie i tak jest zgodne z prawdą i dorzucę, że tropiliśmy go od dawna bowiem zabił mojego brata. Mieszkańcy powinni kupić tą bajkę. Jeśli jednak stało by się inaczej opuścimy Weissbruck , ukryjemy się parę mil stąd nad kanałem i wsiądziemy na barkę rano gdy będziecie przepływać. Gunterze, Ulrichu czy ktoś ma jakieś obiekcje? Tylko proszę, nie deliberujmy pół wieczoru bo drań znów gotów nam uciec. I najlepiej gdyby któreś z was towarzyszyło mi w karczmie, tak na wszelki wypadek. Więc jak?
Odruchowo poprawił broń przy pasie, załadował szybko pistolety i zdeterminowanym wzrokiem spojrzał na kompanów, wyczekując ich reakcji.W razie konieczności był gotów sam rozmówić się z tajemniczym jegomościem. Jednak nie był wielkim wojownikiem i wolał mieć ich przy sobie. Czuł się znacznie pewniej mając obok swego rapieru okutą pałkę Golema, szpadę Ulricha, czy noże Arienati i pewność, że w razie nieszczęścia zostanie opatrzony przez tę bezwzględną dla wrogów elfkę.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Miał rację. Pierwsze, o czym pomyślała dziewczyna po przebudzeniu, to że Luca miał rację, bardzo szybko sobie wszystko przypominała. Usiadła roztrzęsiona, cała dygocząc na ciele, w ręku trzymała nóż. Rozzłoszczona cisnęła nim przez kajutę, a ten z wdziękiem wbił się dość głęboko w drewnianą ścianę.
- Castina - szepnęła i potarła twarz dłońmi. - Nie, Castinaa - poprawiła się po chwili i kiwnęła głową.
Tak miała na imię i... co? Westchnęła, pewnie wiele kobiet się tak nazywało w Tilei, raczej niewiele to mogło pomóc.
Miał rację. Wynikało z jej snu, czy może raczej snów, iż była skrytobójczynią. I należała do gildii, a to już było mniej pocieszające, gdyż w każdej chwili mogła na kogoś trafić i nie będzie ciekawie. Ale chyba była nawet dobra w tym, czym się zajmowała. Okropne, zabijała ludzi za pieniądze! W głowie się jej to nie chciało pomieścić... Przecież była miłą i sympatyczną osobą, czyż nie?
No i nie miała pojęcia, jakim cudem Tileanka dotarła do Imperium. Przecież miała rodziców. Ta cała zmiana imienia, o co w tym wszystkim chodziło? Czuła się coraz bardziej zdenerwowana, tej nocy już w ogóle nie zasnęła, a różne dziwne myśli krążyły jej po głowie. Przez cały rejs bardzo rzadko wychodziła, z początku wszyscy myśleli, że może ma chorobę morską, ale nie to jej dokuczało. Można było powiedzieć, iż była chora ze wstydu za samą siebie. Starała się coś jeszcze przypomnieć, ale też trochę się bała, że może jej się to nie spodobać. Praktycznie nie spała, nie chciała, by sny wróciły.
Trzeciego dnia, kiedy schodziła na ląd, wyglądała jak cień samej siebie. Lub jak osoba, którą od jakiegoś czasu męczy jakieś zmartwienie. Dostrzegli tego samego mężczyznę co wcześniej i dziwnym trafem wcale to jej nie zdziwiło.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął Orlandoni. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę!
Zwrócił się do reszty:
- Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
- Przebywając z nami narażasz się na kłopoty i ryzyko, przyjacielu - rzekł do Josefa. – Możesz się nie mieszać, bo póki co nie jesteś w to wplątany. Ale nie pogardzimy niczyją pomocą. Jeśli mógłbyś trzymać łódź w pogotowiu do odpłynięcia…bardzo możliwe, że ominie nas nocleg w Weissbruck.
Dziewczyna westchnęła. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, odezwała się.
- Poczekajcie. Najpierw chciałabym, żebyśmy gdzieś usiedli i porozmawiali, a jeśli w tym czasie on się wymknie... to sama się nim zajmę - powiedziała niechętnie. - Chcę wam coś dość ważnego powiedzieć.
Po ostatnim stwierdzeniu zwiesiła lekko głowę i po chwili zerknęła na Tileańczyka. Nieco inaczej się umawiali, miała nic nie mówić aż do dopłynięcia do stolicy, ale ją to za bardzo męczyło. Poza tym niewiedza mogła sprowadzić na nich kłopoty.
Miał rację. Pierwsze, o czym pomyślała dziewczyna po przebudzeniu, to że Luca miał rację, bardzo szybko sobie wszystko przypominała. Usiadła roztrzęsiona, cała dygocząc na ciele, w ręku trzymała nóż. Rozzłoszczona cisnęła nim przez kajutę, a ten z wdziękiem wbił się dość głęboko w drewnianą ścianę.
- Castina - szepnęła i potarła twarz dłońmi. - Nie, Castinaa - poprawiła się po chwili i kiwnęła głową.
Tak miała na imię i... co? Westchnęła, pewnie wiele kobiet się tak nazywało w Tilei, raczej niewiele to mogło pomóc.
Miał rację. Wynikało z jej snu, czy może raczej snów, iż była skrytobójczynią. I należała do gildii, a to już było mniej pocieszające, gdyż w każdej chwili mogła na kogoś trafić i nie będzie ciekawie. Ale chyba była nawet dobra w tym, czym się zajmowała. Okropne, zabijała ludzi za pieniądze! W głowie się jej to nie chciało pomieścić... Przecież była miłą i sympatyczną osobą, czyż nie?
No i nie miała pojęcia, jakim cudem Tileanka dotarła do Imperium. Przecież miała rodziców. Ta cała zmiana imienia, o co w tym wszystkim chodziło? Czuła się coraz bardziej zdenerwowana, tej nocy już w ogóle nie zasnęła, a różne dziwne myśli krążyły jej po głowie. Przez cały rejs bardzo rzadko wychodziła, z początku wszyscy myśleli, że może ma chorobę morską, ale nie to jej dokuczało. Można było powiedzieć, iż była chora ze wstydu za samą siebie. Starała się coś jeszcze przypomnieć, ale też trochę się bała, że może jej się to nie spodobać. Praktycznie nie spała, nie chciała, by sny wróciły.
Trzeciego dnia, kiedy schodziła na ląd, wyglądała jak cień samej siebie. Lub jak osoba, którą od jakiegoś czasu męczy jakieś zmartwienie. Dostrzegli tego samego mężczyznę co wcześniej i dziwnym trafem wcale to jej nie zdziwiło.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął Orlandoni. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę!
Zwrócił się do reszty:
- Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
- Przebywając z nami narażasz się na kłopoty i ryzyko, przyjacielu - rzekł do Josefa. – Możesz się nie mieszać, bo póki co nie jesteś w to wplątany. Ale nie pogardzimy niczyją pomocą. Jeśli mógłbyś trzymać łódź w pogotowiu do odpłynięcia…bardzo możliwe, że ominie nas nocleg w Weissbruck.
Dziewczyna westchnęła. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, odezwała się.
- Poczekajcie. Najpierw chciałabym, żebyśmy gdzieś usiedli i porozmawiali, a jeśli w tym czasie on się wymknie... to sama się nim zajmę - powiedziała niechętnie. - Chcę wam coś dość ważnego powiedzieć.
Po ostatnim stwierdzeniu zwiesiła lekko głowę i po chwili zerknęła na Tileańczyka. Nieco inaczej się umawiali, miała nic nie mówić aż do dopłynięcia do stolicy, ale ją to za bardzo męczyło. Poza tym niewiedza mogła sprowadzić na nich kłopoty.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
- Dzięki – powiedział i lekko machnął papierami. Spróbował się uśmiechnąć na słowa Orlandoniego, ale nie miał po prostu siły. – Dobrej nocy – powiedział odchodząc w kierunku swojej kwatery. Papiery zgiął na pół i schował do kieszeni. Odetchnął głośno, kiedy zdjął z siebie kolczugę – przelotnie pomyślał, że w cywilu bywa ona bardziej utrapieniem niż pomocą – i padł na łóżko. Zasnął prawie od razu.
***
Rankiem Ulricha zaniepokoiło to co powiedział Jozef. Chociaż „zaniepokoiło” to może trochę za mało powiedziane. Żaden z de Maarów nigdy nie był poszukiwanym przestępcą! Zmarszczył czoło, po czym uśmiechnął się gorzko sam do siebie. Jeśli naprawdę ktoś ich złapie to może się przedstawić jako Lieberung – nazwisko rodowe wtedy nie ucierpi. Chociaż marne to pocieszenie…
Czas w podróży płynął powoli. Zbyt powoli. Ulrich nie mógł usiedzieć na miejscu. W przetrzymaniu tego czasu zdecydowanie pomagało wino, którego raczył użyczyć im Jozef. Dodatkowo Ulrich cieszył się, że mimo swej dłoni, może pomóc w pracy na barce. Można było się czymś przynajmniej zająć. Tak więc, prawie trzy dni podróży upłynęły na pracy, winie i rozmowach przy winie.
Tuż przed zmierzchem dotarli do Weissbruck. W wiosce chyba coś się działo, bo mimo zapadającego zmroku, widoczne było wielkie poruszenie. Ulrich zobaczył jakiegoś dziwnego człowieka… Przez chwilę wydawało mu się, że już gdzieś go spotkał. Okazało się, że dobrze mu się wydawało.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął Orlandoni. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę! Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
To jak najbardziej odpowiadało Ulrichowi. W końcu czegoś się może dowiedzą! De Maar już chciał zrobić krok w kierunku „Czarnego Złota,” kiedy wyglądająca jak siedem nieszczęść Arienati odezwała się.
- Poczekajcie. Najpierw chciałabym, żebyśmy gdzieś usiedli i porozmawiali, a jeśli w tym czasie on się wymknie... to sama się nim zajmę - powiedziała niechętnie. - Chcę wam coś dość ważnego powiedzieć.
Coś ważnego? Co? Może wyjaśni się, dlaczego podczas ich pierwszego spotkanie była w takim stanie jakim była. "Ale co miało znaczyć „sama się nim zajmę?”"
- Dzięki – powiedział i lekko machnął papierami. Spróbował się uśmiechnąć na słowa Orlandoniego, ale nie miał po prostu siły. – Dobrej nocy – powiedział odchodząc w kierunku swojej kwatery. Papiery zgiął na pół i schował do kieszeni. Odetchnął głośno, kiedy zdjął z siebie kolczugę – przelotnie pomyślał, że w cywilu bywa ona bardziej utrapieniem niż pomocą – i padł na łóżko. Zasnął prawie od razu.
***
Rankiem Ulricha zaniepokoiło to co powiedział Jozef. Chociaż „zaniepokoiło” to może trochę za mało powiedziane. Żaden z de Maarów nigdy nie był poszukiwanym przestępcą! Zmarszczył czoło, po czym uśmiechnął się gorzko sam do siebie. Jeśli naprawdę ktoś ich złapie to może się przedstawić jako Lieberung – nazwisko rodowe wtedy nie ucierpi. Chociaż marne to pocieszenie…
Czas w podróży płynął powoli. Zbyt powoli. Ulrich nie mógł usiedzieć na miejscu. W przetrzymaniu tego czasu zdecydowanie pomagało wino, którego raczył użyczyć im Jozef. Dodatkowo Ulrich cieszył się, że mimo swej dłoni, może pomóc w pracy na barce. Można było się czymś przynajmniej zająć. Tak więc, prawie trzy dni podróży upłynęły na pracy, winie i rozmowach przy winie.
Tuż przed zmierzchem dotarli do Weissbruck. W wiosce chyba coś się działo, bo mimo zapadającego zmroku, widoczne było wielkie poruszenie. Ulrich zobaczył jakiegoś dziwnego człowieka… Przez chwilę wydawało mu się, że już gdzieś go spotkał. Okazało się, że dobrze mu się wydawało.
- Cholera, to ten sam facet! Typ z Königplatz! – krzyknął Orlandoni. – Mam już tego dosyć, najwyższy czas zakończyć tą zabawę! Proponuję drania dopaść póki go mamy pod ręką, przycisnąć, wypytać o co chodzi i jeśli trzeba, uciszyć. Wiecie co mam na myśli.
To jak najbardziej odpowiadało Ulrichowi. W końcu czegoś się może dowiedzą! De Maar już chciał zrobić krok w kierunku „Czarnego Złota,” kiedy wyglądająca jak siedem nieszczęść Arienati odezwała się.
- Poczekajcie. Najpierw chciałabym, żebyśmy gdzieś usiedli i porozmawiali, a jeśli w tym czasie on się wymknie... to sama się nim zajmę - powiedziała niechętnie. - Chcę wam coś dość ważnego powiedzieć.
Coś ważnego? Co? Może wyjaśni się, dlaczego podczas ich pierwszego spotkanie była w takim stanie jakim była. "Ale co miało znaczyć „sama się nim zajmę?”"
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
Golem z uśmiechem przyjął pomoc ze strony Arienati. Kiedy zmieniała mu opatrunek, syknął z bólu. Dał jednak zakłopotanej dziewczynie znak, by kontynuowała czynność.
Z pewną rozgoryczeniem, ale i ulgą przyjął gotowość do wyjazdu z Altdorfu. Żal mu było opuszczać tak szybko miasto rozległe i wspaniałe, pełne wielu różnych możliwości. Z drugiej strony dane mu było podczas tego krótkiego pobytu poznać gorsze oblicze Altdorfu, jawiące się jako niebezpieczne miejsce, pełne podejrzanych typków, intrygantów, zblazowanej szlachty i ciemnych zaułków. W dodatku całą drużynę posądzono o morderstwo postaci z wyżyn społecznych, co dla nie-obywateli zwykle kończyło się śmiercią lub ciemnicą. A osobnicy o podejrzanej proweniencji, jak oni, zapewne zostaliby przykładowo zgładzeni ku uciesze gawiedzi, jako obrazowy przykład sprawnego funkcjonowania cesarskich stróżów prawa.
Na barce starał się pomagać przy różnych pracach fizycznych, jednakże jednocześnie oszczędzał zraniony bark, by rana mogła się wygoić. Zabawiał towarzystwo na swój sposób - głupawymi opowiastkami, anegdotami i kretyńskimi minami.
Kiedy przybili do Weissbruck, drużyna dostrzegła tajemniczego jegomościa spotkanego wcześniej, który równie tajemniczo ulotnił się w budynku lokalnej gospody. Na tą okoliczność Luca zaproponował swój plan.
Golem jednak pokręcił głową.
- Pewnie i tak niczego nie wygada, jeśli ma jakieś ważne zadanie do wypełnienia. Poza tym nie mamy pewności, czy nie jest tu z obstawą. Proponuję rozwiązać to nieco inaczej.
Upewniwszy się, że pozostali go słuchają, kontynuował:
- Facet ma interes do Ulricha, ekhm, Kastora. Zatem będziemy musieli zaryzykować i podać mu go na talerzu. Pojawię się w gospodzie w towarzystwie pana de Maar jako jego osobisty ochroniarz. Wtedy, podejrzewam, okaże się, jakie intencje żywi prześladowca. W tym samym czasie wy - zwrócił się do Orlandoniego, Arienati i elfów - zajmiecie pozycje w i na zewnątrz budynku. Ci w środku wtopią się w grono klientów lokalu, by nie wzbudzać podejrzeń.
Skrzywił się, kiedy rana w barku zabolała go lekko.
- To moja propozycja. Co o tym sądzicie?
Wtedy w słowo weszła Arienati ze swoją potrzebą zwierzenia. Golem kiwnął głową, z ciekawością czekając co dziewczyna ma tak pilnego do powiedzenia.
Golem z uśmiechem przyjął pomoc ze strony Arienati. Kiedy zmieniała mu opatrunek, syknął z bólu. Dał jednak zakłopotanej dziewczynie znak, by kontynuowała czynność.
Z pewną rozgoryczeniem, ale i ulgą przyjął gotowość do wyjazdu z Altdorfu. Żal mu było opuszczać tak szybko miasto rozległe i wspaniałe, pełne wielu różnych możliwości. Z drugiej strony dane mu było podczas tego krótkiego pobytu poznać gorsze oblicze Altdorfu, jawiące się jako niebezpieczne miejsce, pełne podejrzanych typków, intrygantów, zblazowanej szlachty i ciemnych zaułków. W dodatku całą drużynę posądzono o morderstwo postaci z wyżyn społecznych, co dla nie-obywateli zwykle kończyło się śmiercią lub ciemnicą. A osobnicy o podejrzanej proweniencji, jak oni, zapewne zostaliby przykładowo zgładzeni ku uciesze gawiedzi, jako obrazowy przykład sprawnego funkcjonowania cesarskich stróżów prawa.
Na barce starał się pomagać przy różnych pracach fizycznych, jednakże jednocześnie oszczędzał zraniony bark, by rana mogła się wygoić. Zabawiał towarzystwo na swój sposób - głupawymi opowiastkami, anegdotami i kretyńskimi minami.
Kiedy przybili do Weissbruck, drużyna dostrzegła tajemniczego jegomościa spotkanego wcześniej, który równie tajemniczo ulotnił się w budynku lokalnej gospody. Na tą okoliczność Luca zaproponował swój plan.
Golem jednak pokręcił głową.
- Pewnie i tak niczego nie wygada, jeśli ma jakieś ważne zadanie do wypełnienia. Poza tym nie mamy pewności, czy nie jest tu z obstawą. Proponuję rozwiązać to nieco inaczej.
Upewniwszy się, że pozostali go słuchają, kontynuował:
- Facet ma interes do Ulricha, ekhm, Kastora. Zatem będziemy musieli zaryzykować i podać mu go na talerzu. Pojawię się w gospodzie w towarzystwie pana de Maar jako jego osobisty ochroniarz. Wtedy, podejrzewam, okaże się, jakie intencje żywi prześladowca. W tym samym czasie wy - zwrócił się do Orlandoniego, Arienati i elfów - zajmiecie pozycje w i na zewnątrz budynku. Ci w środku wtopią się w grono klientów lokalu, by nie wzbudzać podejrzeń.
Skrzywił się, kiedy rana w barku zabolała go lekko.
- To moja propozycja. Co o tym sądzicie?
Wtedy w słowo weszła Arienati ze swoją potrzebą zwierzenia. Golem kiwnął głową, z ciekawością czekając co dziewczyna ma tak pilnego do powiedzenia.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Wysłuchał z uwagą planu Golema, a następnie skinął mu głową:
- Bene, niech i tak będzie. Ja zajmę miejsce przy barze, jednocześnie postaram się czegoś dowiedzieć o tym człowieku od barmana lub karczmarza. Możliwe, że posiadają jakieś informacje. Akurat ja nie muszę uczestniczyć w waszej rozmowie z Arienati, gdyż domyślam się co chce wam powiedzieć. - Luca spojrzał na dziewczynę. Nie tak się umawiali, ale skoro chce ich "uświadomić", to jej sprawa. - Więc ruszajmy się, bo znowu nam zwieje.
Orlandoni nie czekając na pozostałych ruszył w ślad za Josefem i po chwili zniknął za drzwiami "Czarnego Złota".
Wysłuchał z uwagą planu Golema, a następnie skinął mu głową:
- Bene, niech i tak będzie. Ja zajmę miejsce przy barze, jednocześnie postaram się czegoś dowiedzieć o tym człowieku od barmana lub karczmarza. Możliwe, że posiadają jakieś informacje. Akurat ja nie muszę uczestniczyć w waszej rozmowie z Arienati, gdyż domyślam się co chce wam powiedzieć. - Luca spojrzał na dziewczynę. Nie tak się umawiali, ale skoro chce ich "uświadomić", to jej sprawa. - Więc ruszajmy się, bo znowu nam zwieje.
Orlandoni nie czekając na pozostałych ruszył w ślad za Josefem i po chwili zniknął za drzwiami "Czarnego Złota".
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Nie wiedziałam, że masz takie zdolności- szepnęła z uśmiechem Ninerl
-Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz- odpowiedział Gildiril, ale jego uśmiech rozpłynął się gdzieś pośród ciemności.
***
Z rosnącym zdumieniem słuchał rozmowy Ninerl i Antoniusa. O czym oni, do licha, mówią? Jakiś miecz...? Po wszystkim ruszyli w drogę powrotną, a elf widocznie rozważał w myślach jakąś możliwość.
-To drobiazg- odparł -I wygląda na to, że teraz wszystkie drogi prowadzą do Bogenhafen... Cóż, to i tak odrobinę lepsze miasto niż Altdorf.- zamyślił sie przez chwilę -Słuchaj, o co w ogóle chodzi z tym mieczem? Oczywiście, jeśli nie chcesz powiedzieć, to nie będę nalegał - Spojrzał ukradkiem na Ninerl. Nie chciał się narzucać, ale po prostu ciekawskość dała o sobie znać.
Gildiril wrócił na barkę i bez słowa znalazł sobie wolne łóżko. Zrzucił zbędny balast w postaci swojego ekwipunku i położył się z wyraźną ulgą. Ten dzień był pełen "wrażeń" i to go zmęczyło. Zasnął z mocnym postanowieniem na przyszłość - pić z umiarem, bo z myśliwego można stać się zwierzyną.
***
Rankiem wypłynęli, co specjalnie Gildirila nie zdziwiło. Wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia prowadziło do tego, by w końcu narobili sobie problemów. Ale dla niego wpadanie w kłopoty stawało się powoli normą.
Czas podczas podróży płynął leniwie, na barce nie było zbyt wiele do roboty. Ech, mimo, że to ledwie kilkadziesiąt godzin, elf zatęsknił za uczuciem wolności. Poczuć wiatr we włosach podczas konnej przejażdżki... No, dobra, starczy, bo jeszcze stanie się sentymentalny. W końcu dotarli do Weissbrucku... To byłby normalny postój, niczym nie różniący się od wszystkich innych, gdyby nie spotkali... No właśnie, kim do cholery był ten facet? Wróg? Przyjaciel? Nie zdążył się nad tym zastanowić, gdyż mężczyzna zniknął mu z oczu.
-Mogę się domyślać- burknął na słowa Luci. Wysłuchał kolejnego sprytnego planu Tileańczyka, po chwili uśmiechnął się pod nosem i stanął sobie na uboczu, opierając się o drzewo z wyraźnie znudzoną miną. Luca już drugi raz pominął go przy ustalaniu planu, więc po jaką cholerę ma się w cokolwiek angażować? Za to w głowie zaczął mu kiełkować pewien pomysł... Na razie jednak wolał poczekać na rozwój wydarzeń... W końcu mieli robotę do wykonania, a przynajmniej do tego momentu trzeba się starać.
Gildiril ruszył wolnym krokiem za resztą w stronę karczmy. Ciekaw był, co znowu wykombinuje jego kompania.
-Nie wiedziałam, że masz takie zdolności- szepnęła z uśmiechem Ninerl
-Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz- odpowiedział Gildiril, ale jego uśmiech rozpłynął się gdzieś pośród ciemności.
***
Z rosnącym zdumieniem słuchał rozmowy Ninerl i Antoniusa. O czym oni, do licha, mówią? Jakiś miecz...? Po wszystkim ruszyli w drogę powrotną, a elf widocznie rozważał w myślach jakąś możliwość.
-To drobiazg- odparł -I wygląda na to, że teraz wszystkie drogi prowadzą do Bogenhafen... Cóż, to i tak odrobinę lepsze miasto niż Altdorf.- zamyślił sie przez chwilę -Słuchaj, o co w ogóle chodzi z tym mieczem? Oczywiście, jeśli nie chcesz powiedzieć, to nie będę nalegał - Spojrzał ukradkiem na Ninerl. Nie chciał się narzucać, ale po prostu ciekawskość dała o sobie znać.
Gildiril wrócił na barkę i bez słowa znalazł sobie wolne łóżko. Zrzucił zbędny balast w postaci swojego ekwipunku i położył się z wyraźną ulgą. Ten dzień był pełen "wrażeń" i to go zmęczyło. Zasnął z mocnym postanowieniem na przyszłość - pić z umiarem, bo z myśliwego można stać się zwierzyną.
***
Rankiem wypłynęli, co specjalnie Gildirila nie zdziwiło. Wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia prowadziło do tego, by w końcu narobili sobie problemów. Ale dla niego wpadanie w kłopoty stawało się powoli normą.
Czas podczas podróży płynął leniwie, na barce nie było zbyt wiele do roboty. Ech, mimo, że to ledwie kilkadziesiąt godzin, elf zatęsknił za uczuciem wolności. Poczuć wiatr we włosach podczas konnej przejażdżki... No, dobra, starczy, bo jeszcze stanie się sentymentalny. W końcu dotarli do Weissbrucku... To byłby normalny postój, niczym nie różniący się od wszystkich innych, gdyby nie spotkali... No właśnie, kim do cholery był ten facet? Wróg? Przyjaciel? Nie zdążył się nad tym zastanowić, gdyż mężczyzna zniknął mu z oczu.
-Mogę się domyślać- burknął na słowa Luci. Wysłuchał kolejnego sprytnego planu Tileańczyka, po chwili uśmiechnął się pod nosem i stanął sobie na uboczu, opierając się o drzewo z wyraźnie znudzoną miną. Luca już drugi raz pominął go przy ustalaniu planu, więc po jaką cholerę ma się w cokolwiek angażować? Za to w głowie zaczął mu kiełkować pewien pomysł... Na razie jednak wolał poczekać na rozwój wydarzeń... W końcu mieli robotę do wykonania, a przynajmniej do tego momentu trzeba się starać.
Gildiril ruszył wolnym krokiem za resztą w stronę karczmy. Ciekaw był, co znowu wykombinuje jego kompania.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Weszliście raźno, do nieco już zatłoczonej karczmy. Był wieczór, więc wszyscy przewoźnicy, ich załoga i cała banda tych co płynęli na święto do Bogenhafen właśnie relaksowała się po dniu żeglugi. Zauważyliście Josefa, który już popijał wino w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny – zapewne znajomego, kilku zbrojnych, sporo przewoźników, kelnerki i barmana. Człowieka, którego szukaliście nigdzie nie było widać.
Podczas gdy Arienati chciała z wami porozmawiać o pewnej ważnej dla niej sprawie, Luca wypytał barmana o tajemniczego mężczyznę. Karczmarz na gadkę Orlandoniego jedynie wzruszył ramionami i rzekł:
-To Adolphus, dość znany łowca nagród. Przybył wczoraj późno w nocy, co tu robi nie wiem, u mnie nie mieszka w każdym razie. Wyszedł tylnymi drzwiami.
Po tych słowach stracił zainteresowanie Tileańczykiem i ponownie zajął się obsługiwaniem klienteli.
Podczas gdy Arienati chciała z wami porozmawiać o pewnej ważnej dla niej sprawie, Luca wypytał barmana o tajemniczego mężczyznę. Karczmarz na gadkę Orlandoniego jedynie wzruszył ramionami i rzekł:
-To Adolphus, dość znany łowca nagród. Przybył wczoraj późno w nocy, co tu robi nie wiem, u mnie nie mieszka w każdym razie. Wyszedł tylnymi drzwiami.
Po tych słowach stracił zainteresowanie Tileańczykiem i ponownie zajął się obsługiwaniem klienteli.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
- Taaak, Adolphus… - wysyczał Luca. - Tropimy go od dawna. Uważajcie karczmarzu i ostrzeżcie gości, to śmiertelnie niebezpieczny zabójca. Łowca nagród, phi, niezłą przykrywkę sobie znalazł, przeklęty wyznawca Chaosu. Nie, nie przesłyszeliście się gospodarzu, oto przykład jak prawi z pozoru ludzie potrafią służyć najmroczniejszym siłom. W istocie jest on łowcą. Zabija jednak tych, których wskażą mu za cel jego przełożeni, bardzo wysoko postawieni kultyści. Tak jak mego brata, Don Alessandro, którego jedyną winą było to, że rozpracował jego sektę. – twarz Orlandoniego zamieniła się na chwilę w maskę cierpienia. Po chwili odwrócił się w stronę wszystkich bywalców karczmy.
- Lecz nie bójcie się już dobrzy ludzie, Antonio DiNatale i jego drużyna są tu po to, żeby położyć kres tej nieprawości! – jego głos przybierał na sile w miarę jak przemowa nabierała patosu. - Z pomocą Ulryka, Solkana i wszystkich dobrych bogów, nie ucierpi już żadna niewinna ofiara. Dobrzy ludzie! Czy ktoś wie gdzie zatrzymał się ten sługus Tzeentcha co ucieka tylnymi drzwiami? Zresztą nieważne – rzekł, nie czekając na odpowiedź - tym razem go dopadniemy, tak mi dopomóż Sigmarze, w imię wszystkiego co święte! – uniósł ręce do niebios i zatoczył charyzmatycznym spojrzeniem krąg po bywalcach gospody.
- Chodź Heinrichu, pobożny sługo Myrmydii – zwrócił się do Güntera – I ty Manfredzie – spojrzał na Ulricha. – mężny wojowniku, dziś pomścimy twoje miasto.
Podszedł do stolika i szepnął jedynie do elfów i Arienati:
- Wyjdźcie chwilę po nas... Poczekamy przed zajazdem.
To rzekłszy, dziarskim krokiem opuścił wrota karczmy i zatrzymał na zewnątrz.
Razem z Ulrichem i Gunterem poczekali chwilę na pozostałych po czym rzekł do towarzyszy, gdy byli już w komplecie.
- A więc to jednak łowca nagród. Nie zamierzam czekać aż dobierze się do mnie we śnie. Bo o tym, że go zgubimy możemy sobie pomarzyć. Trzeba przeszukać wioskę, a zwłaszcza wszystkie zajazdy. Na pewno zatrzymał się w którymś z nich. No chyba że jak zwykle macie lepszy plan... - wymownie spojrzał na Güntera.
- Taaak, Adolphus… - wysyczał Luca. - Tropimy go od dawna. Uważajcie karczmarzu i ostrzeżcie gości, to śmiertelnie niebezpieczny zabójca. Łowca nagród, phi, niezłą przykrywkę sobie znalazł, przeklęty wyznawca Chaosu. Nie, nie przesłyszeliście się gospodarzu, oto przykład jak prawi z pozoru ludzie potrafią służyć najmroczniejszym siłom. W istocie jest on łowcą. Zabija jednak tych, których wskażą mu za cel jego przełożeni, bardzo wysoko postawieni kultyści. Tak jak mego brata, Don Alessandro, którego jedyną winą było to, że rozpracował jego sektę. – twarz Orlandoniego zamieniła się na chwilę w maskę cierpienia. Po chwili odwrócił się w stronę wszystkich bywalców karczmy.
- Lecz nie bójcie się już dobrzy ludzie, Antonio DiNatale i jego drużyna są tu po to, żeby położyć kres tej nieprawości! – jego głos przybierał na sile w miarę jak przemowa nabierała patosu. - Z pomocą Ulryka, Solkana i wszystkich dobrych bogów, nie ucierpi już żadna niewinna ofiara. Dobrzy ludzie! Czy ktoś wie gdzie zatrzymał się ten sługus Tzeentcha co ucieka tylnymi drzwiami? Zresztą nieważne – rzekł, nie czekając na odpowiedź - tym razem go dopadniemy, tak mi dopomóż Sigmarze, w imię wszystkiego co święte! – uniósł ręce do niebios i zatoczył charyzmatycznym spojrzeniem krąg po bywalcach gospody.
- Chodź Heinrichu, pobożny sługo Myrmydii – zwrócił się do Güntera – I ty Manfredzie – spojrzał na Ulricha. – mężny wojowniku, dziś pomścimy twoje miasto.
Podszedł do stolika i szepnął jedynie do elfów i Arienati:
- Wyjdźcie chwilę po nas... Poczekamy przed zajazdem.
To rzekłszy, dziarskim krokiem opuścił wrota karczmy i zatrzymał na zewnątrz.
Razem z Ulrichem i Gunterem poczekali chwilę na pozostałych po czym rzekł do towarzyszy, gdy byli już w komplecie.
- A więc to jednak łowca nagród. Nie zamierzam czekać aż dobierze się do mnie we śnie. Bo o tym, że go zgubimy możemy sobie pomarzyć. Trzeba przeszukać wioskę, a zwłaszcza wszystkie zajazdy. Na pewno zatrzymał się w którymś z nich. No chyba że jak zwykle macie lepszy plan... - wymownie spojrzał na Güntera.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Chwilę stała czując na sobie wzrok towarzyszy i miała szczerą ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknięcie rodaka nie ułatwiło jej zadania, trochę było jej przykro i się zawiodła, że ją tak zostawił. No ale z drugiej strony przez ostatnie dni go unikała i wyraźnie dała do zrozumienia, że nie chce z nim rozmawiać. Westchnęła ciężko.
Weszli do środka i usiedli przy stoliku, niedaleko nich była już nieźle wstawiona grupka, która hałasowała na tyle, że nieco tłumiła głos Ari.
- Zacznę od początku i postaram się jak najszybciej wszystko powiedzieć - powiedziała biorąc głębszy wdech. - Obudziłam się kilka dni temu w nocy, w czymś, co mogłoby być chyba więzieniem, ale nie jestem pewna. Było to gdzieś w lesie, a niedaleko tego był jakiś obóz. Nie wiem, kim oni byli, ale kiedy jeden z nich chciał się ze mną zabawić, ogłuszyłam go i uciekłam. Zabrałam mu miecz i sakiewkę, ale nie zabiłam, jakoś... nie potrafiłam. Całą noc i ranek szłam, aż natrafiłam na trakt i nim dotarłam do karczmy, w której razem z wami zgłosiłam się do zadania. Nic o sobie nie mówiłam, bo... pamiętałam jedynie swoje imię - przyznała zakłopotana i spuściła wzrok. - Jednak pamięć wraca mi dość szybko, niedawno przypomniałam sobie mój piękny rodowy język, mam... odruchy i na barce udało mi się wyszperać coś jeszcze.
Przerwała na chwilę i rozejrzała dookoła, upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, ciągnęła dalej.
- Arienati nie jest moim prawdziwym imieniem, tylko Castinaa, a z moim wspomnień wynika, że zajmuję się zabijaniem dla gildii - powiedziała i spojrzała po towarzyszach. - Niestety póki co to wszystko, ale wolałam powiedzieć od razu, nim będziemy mieć przez tę niewiedzę jakieś problemy. Może mam wrogów, może gildia mnie ściga... nie mam pojęcia, dlatego uważajcie na siebie i jakby coś się kiedyś działo, to nie zawracajcie sobie mną głowy.
Po skończonym wywodzie zamilkła, czekała, czy będą chcieli się ją o coś spytać czy nie. Wtedy Tileańczyk zrobił całkiem ciekawe przedstawienie i dopiero po chwili dziewczyna się zorientowała, o co chodzi.
Chwilę stała czując na sobie wzrok towarzyszy i miała szczerą ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknięcie rodaka nie ułatwiło jej zadania, trochę było jej przykro i się zawiodła, że ją tak zostawił. No ale z drugiej strony przez ostatnie dni go unikała i wyraźnie dała do zrozumienia, że nie chce z nim rozmawiać. Westchnęła ciężko.
Weszli do środka i usiedli przy stoliku, niedaleko nich była już nieźle wstawiona grupka, która hałasowała na tyle, że nieco tłumiła głos Ari.
- Zacznę od początku i postaram się jak najszybciej wszystko powiedzieć - powiedziała biorąc głębszy wdech. - Obudziłam się kilka dni temu w nocy, w czymś, co mogłoby być chyba więzieniem, ale nie jestem pewna. Było to gdzieś w lesie, a niedaleko tego był jakiś obóz. Nie wiem, kim oni byli, ale kiedy jeden z nich chciał się ze mną zabawić, ogłuszyłam go i uciekłam. Zabrałam mu miecz i sakiewkę, ale nie zabiłam, jakoś... nie potrafiłam. Całą noc i ranek szłam, aż natrafiłam na trakt i nim dotarłam do karczmy, w której razem z wami zgłosiłam się do zadania. Nic o sobie nie mówiłam, bo... pamiętałam jedynie swoje imię - przyznała zakłopotana i spuściła wzrok. - Jednak pamięć wraca mi dość szybko, niedawno przypomniałam sobie mój piękny rodowy język, mam... odruchy i na barce udało mi się wyszperać coś jeszcze.
Przerwała na chwilę i rozejrzała dookoła, upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, ciągnęła dalej.
- Arienati nie jest moim prawdziwym imieniem, tylko Castinaa, a z moim wspomnień wynika, że zajmuję się zabijaniem dla gildii - powiedziała i spojrzała po towarzyszach. - Niestety póki co to wszystko, ale wolałam powiedzieć od razu, nim będziemy mieć przez tę niewiedzę jakieś problemy. Może mam wrogów, może gildia mnie ściga... nie mam pojęcia, dlatego uważajcie na siebie i jakby coś się kiedyś działo, to nie zawracajcie sobie mną głowy.
Po skończonym wywodzie zamilkła, czekała, czy będą chcieli się ją o coś spytać czy nie. Wtedy Tileańczyk zrobił całkiem ciekawe przedstawienie i dopiero po chwili dziewczyna się zorientowała, o co chodzi.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
Kiedy znaleźli się w gospodzie, Golem nerwowo łypał wzrokiem od twarzy do twarzy, usiłując wyłapać w tłumie bywalców oblicze tajemniczego osobnika. Bez skutku, najwyraźniej jegomość ulotnił się, zanim drużyna zawitała do lokalu.
Günter odprowadził spojrzeniem Orlandoniego, który udał się zasięgnąć języka u oberżysty. Następnie usiadł obok Ulricha-Kastora i zaczął leniwie sączyć piwo.
Kiedy głos zabrała Arienati, Golem z uwagą wsłuchiwał się w jej opowieść. Co chwila tracił jednak wątek, gdyż łypał okiem po całym lokalu, wypatrując zagrożenia. Ogarnął jednak sens wypowiedzi Arienati, która okazała się nosić w rzeczywistości inne imię i parać się brudną profesją. Zmarszczył czoło po skończonym wywodzie, lecz go nie skomentował w żaden sposób. Póki co nie miał powodów, żeby Tileance nie ufać, jednakże zawsze warto mieć się na baczności.
Dalsze dywagacje zakłócił pokazowy występ Orlandoniego. Golem spojrzał po siedzących w karczmie ludziach. Niektórzy wpatrywali się w cudzoziemskiego apologetę mętnym od alkoholu spojrzeniem, inni rzucali pod nosem uszczypliwe komentarze, jeszcze inni połykali jego słowa z zainteresowaniem. Cóż, przemówienie na swój sposób było porywające i miało jakiś sens, jednakże Golem wątpił w jego powodzenie. Jednak, by nie zepsuć nakreślonej przez Tileańczyka misternej intrygi, wyszedł razem z nim z zajazdu.
Gdy znaleźli się przed budynkiem, Golem tylko wzruszył ramionami na pytanie Orlandoniego.
- Tylko bez ironii. Jak każdy plan, twój ma dobre i złe strony. Jednak na nic lepszego na poczekaniu nie wpadniemy. Przedstawienie trwa, a chyba każdy z nas wolałby móc zasnąć spokojnie, bez obawy o własne życie z rąk jakiegoś popaprańca. Cóż, noc jeszcze młoda, więc i można przeszukać różne miejsca. Na listę należałoby wciągnąć także zacumowane barki i prywatne domostwa, gdzie przecież też może się ukrywać. Tylko że to może być zabawa w kotka i myszkę. Jeśli jest łowcą nagród, prawdopodobnie umie się ukrywać, poruszać niepostrzeżenie i korzystać z informatorów. I z pewnością jest bardziej mobilny od naszej drużyny.
Przerwał na chwilę i podrapał się po głowie, spoglądając na towarzyszy.
- No dobrze, a jeśli go nie odnajdziemy w ciągu najbliższych kilku godzin, a on sam się w tym czasie nie ujawni? Co wtedy? Trzeba będzie się chyba udać na barkę i wystawić straże.
Zmarszczył czoło i mruknął:
- Wolałbym mieć już ten problem z głowy. Coś mi jednak mówi, że prędko i łatwo się tego człowieka nie pozbędziemy.
Kiedy znaleźli się w gospodzie, Golem nerwowo łypał wzrokiem od twarzy do twarzy, usiłując wyłapać w tłumie bywalców oblicze tajemniczego osobnika. Bez skutku, najwyraźniej jegomość ulotnił się, zanim drużyna zawitała do lokalu.
Günter odprowadził spojrzeniem Orlandoniego, który udał się zasięgnąć języka u oberżysty. Następnie usiadł obok Ulricha-Kastora i zaczął leniwie sączyć piwo.
Kiedy głos zabrała Arienati, Golem z uwagą wsłuchiwał się w jej opowieść. Co chwila tracił jednak wątek, gdyż łypał okiem po całym lokalu, wypatrując zagrożenia. Ogarnął jednak sens wypowiedzi Arienati, która okazała się nosić w rzeczywistości inne imię i parać się brudną profesją. Zmarszczył czoło po skończonym wywodzie, lecz go nie skomentował w żaden sposób. Póki co nie miał powodów, żeby Tileance nie ufać, jednakże zawsze warto mieć się na baczności.
Dalsze dywagacje zakłócił pokazowy występ Orlandoniego. Golem spojrzał po siedzących w karczmie ludziach. Niektórzy wpatrywali się w cudzoziemskiego apologetę mętnym od alkoholu spojrzeniem, inni rzucali pod nosem uszczypliwe komentarze, jeszcze inni połykali jego słowa z zainteresowaniem. Cóż, przemówienie na swój sposób było porywające i miało jakiś sens, jednakże Golem wątpił w jego powodzenie. Jednak, by nie zepsuć nakreślonej przez Tileańczyka misternej intrygi, wyszedł razem z nim z zajazdu.
Gdy znaleźli się przed budynkiem, Golem tylko wzruszył ramionami na pytanie Orlandoniego.
- Tylko bez ironii. Jak każdy plan, twój ma dobre i złe strony. Jednak na nic lepszego na poczekaniu nie wpadniemy. Przedstawienie trwa, a chyba każdy z nas wolałby móc zasnąć spokojnie, bez obawy o własne życie z rąk jakiegoś popaprańca. Cóż, noc jeszcze młoda, więc i można przeszukać różne miejsca. Na listę należałoby wciągnąć także zacumowane barki i prywatne domostwa, gdzie przecież też może się ukrywać. Tylko że to może być zabawa w kotka i myszkę. Jeśli jest łowcą nagród, prawdopodobnie umie się ukrywać, poruszać niepostrzeżenie i korzystać z informatorów. I z pewnością jest bardziej mobilny od naszej drużyny.
Przerwał na chwilę i podrapał się po głowie, spoglądając na towarzyszy.
- No dobrze, a jeśli go nie odnajdziemy w ciągu najbliższych kilku godzin, a on sam się w tym czasie nie ujawni? Co wtedy? Trzeba będzie się chyba udać na barkę i wystawić straże.
Zmarszczył czoło i mruknął:
- Wolałbym mieć już ten problem z głowy. Coś mi jednak mówi, że prędko i łatwo się tego człowieka nie pozbędziemy.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
- Kurwa, już mam dosyć tych waszych pokręconych planów! – krzyknął Luca wpatrując się beznamiętnie w Golema. Mimo iż mężczyzna wyglądał bardziej okazale od Orlandoniego, Tileańczyk sprawiał wrażenie takiego, co nie lęka się konfrontacji.
- Najlepszą obroną jest atak – powiedział spokojnie Luca patrząc pewnie w oczy Golema. - Chcecie to idźcie na barkę i tam czekajcie na tego łowcę nagród. Czekanie na jego atak jest rzeczą najgorszą z możliwych. Zważ na jeszcze jedną rzecz Gunter. – zatrzymał i odwrócił do siebie odchodzącego najemnika. - Na pokładzie nocuje rodzina z dzieckiem i mój przyjaciel Josef. To nie oni są jego celem i nie chcę aby im się coś stało. I żeby byli świadkami krwawej jatki. Nie zamierzam stać na pokładzie czekając aż ten typ sprzątnie mnie wraz z drugim wartownikiem bełtem z kuszy po czym poderżnie wam we śnie gardła. Bo że strzela doskonale i to w nocy, mieliśmy już okazję się wszyscy przekonać. Idę więc na zwiady, z twoim błogosławieństwem czy bez. Mogłem się spodziewać, ze będziesz miał inne plany i skrytykujesz moje założenia. – spojrzał twardo na Golema.
- Jeśli znajdę naszego łowcę i nie będę miał czasu zameldować o tym osobiście, zagwiżdżę na tym – uniósł do ręki zawieszony na szyi gwizdek. – Jest cicho a to jest naprawdę głośne więc usłyszycie. Wtedy albo przybiegniecie mi na pomoc albo nie, decyzja wasza, generalnie mam to w dupie. Wrócę za pół godziny, spać i tak jeszcze nie idziecie a on tak wcześnie nie zaatakuje, poczeka aż wioska uśnie a wtedy ja już będę z powrotem. Kto chce może iść ze mną? – dodał jeszcze odchodząc – Arienati? Jesteś ze mną?
Zdjął i kapelusz i zarzucił na siebie płaszcz, zasłaniając nim broń i modny kubrak. Płaszcz niegdyś elegancki, po walce z mutantami przedstawiał raczej marny widok i Luca mógł uchodzić może nie za żebraka ale za biednego podróżnika na pewno. Z twarzą ukrytą pod kapturem, z Arienati lub bez niej, zagłębił się w plątaninie uliczek, znalazł jakieś ciche miejsce, po czym poprawił pistolety, tak, by były w pogotowiu. Z nabitą, ukrytą pod płaszczem bronią, wykorzystując nabyte przez lata umiejętności skradał się teraz i przemykał ciemnymi zaułkami wioski. Sprawdził po kolei wszystkie karczmy, z wprawą wtapiając się w tłum gości i rozglądając za Adolphusem.
- Kurwa, już mam dosyć tych waszych pokręconych planów! – krzyknął Luca wpatrując się beznamiętnie w Golema. Mimo iż mężczyzna wyglądał bardziej okazale od Orlandoniego, Tileańczyk sprawiał wrażenie takiego, co nie lęka się konfrontacji.
- Najlepszą obroną jest atak – powiedział spokojnie Luca patrząc pewnie w oczy Golema. - Chcecie to idźcie na barkę i tam czekajcie na tego łowcę nagród. Czekanie na jego atak jest rzeczą najgorszą z możliwych. Zważ na jeszcze jedną rzecz Gunter. – zatrzymał i odwrócił do siebie odchodzącego najemnika. - Na pokładzie nocuje rodzina z dzieckiem i mój przyjaciel Josef. To nie oni są jego celem i nie chcę aby im się coś stało. I żeby byli świadkami krwawej jatki. Nie zamierzam stać na pokładzie czekając aż ten typ sprzątnie mnie wraz z drugim wartownikiem bełtem z kuszy po czym poderżnie wam we śnie gardła. Bo że strzela doskonale i to w nocy, mieliśmy już okazję się wszyscy przekonać. Idę więc na zwiady, z twoim błogosławieństwem czy bez. Mogłem się spodziewać, ze będziesz miał inne plany i skrytykujesz moje założenia. – spojrzał twardo na Golema.
- Jeśli znajdę naszego łowcę i nie będę miał czasu zameldować o tym osobiście, zagwiżdżę na tym – uniósł do ręki zawieszony na szyi gwizdek. – Jest cicho a to jest naprawdę głośne więc usłyszycie. Wtedy albo przybiegniecie mi na pomoc albo nie, decyzja wasza, generalnie mam to w dupie. Wrócę za pół godziny, spać i tak jeszcze nie idziecie a on tak wcześnie nie zaatakuje, poczeka aż wioska uśnie a wtedy ja już będę z powrotem. Kto chce może iść ze mną? – dodał jeszcze odchodząc – Arienati? Jesteś ze mną?
Zdjął i kapelusz i zarzucił na siebie płaszcz, zasłaniając nim broń i modny kubrak. Płaszcz niegdyś elegancki, po walce z mutantami przedstawiał raczej marny widok i Luca mógł uchodzić może nie za żebraka ale za biednego podróżnika na pewno. Z twarzą ukrytą pod kapturem, z Arienati lub bez niej, zagłębił się w plątaninie uliczek, znalazł jakieś ciche miejsce, po czym poprawił pistolety, tak, by były w pogotowiu. Z nabitą, ukrytą pod płaszczem bronią, wykorzystując nabyte przez lata umiejętności skradał się teraz i przemykał ciemnymi zaułkami wioski. Sprawdził po kolei wszystkie karczmy, z wprawą wtapiając się w tłum gości i rozglądając za Adolphusem.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Patrząc raz na Golema i raz na Tileańczyka westchnęła. Czuła, że do tego dojdzie, no po prostu nie mogło być inaczej! Iść z nim? Zastanowiła się nad tym. Ona miała największe szanse w razie problemów go obronić, może nie pamiętała wszystkiego dokładnie, ale jej odruchy powinny nadal działać jak należy. No i... wątpiła, by ten facet był ich wrogiem. Miał dość czasu i możliwości, by postarać się sprzątnąć wszystkich, a jednak tego nie zrobił. Może jego intencje nie były złe, może także zbierał informacje? Tak czy inaczej wolała mieć oko na Lucę i na tego gościa.
- Pójdę z tobą - westchnęła i uśmiechnęła się nieznacznie. - Będę mieć na ciebie oko, poza tym sądzę, że uda mi się zauważyć więcej, niż tobie.
Chyba miała rację, skoro zabijała i do tego pracowała dla gildii, musiała być całkiem dobra. Oby się tylko nie przeliczyła.
- Uważajcie na siebie tam na tej barce - powiedziała do towarzyszy.
Poczekali chwilę, aż reszta się namyśli i ruszyli.
Gdy odeszli już kawałek, Ari zagadała do Tileańczyka.
- Nie musisz się na niego złościć, jestem pewna, że nie robi tego specjalnie. Po prostu jesteście różnymi osobami z różnych środowisk i całkowicie różnym doświadczeniem, dlatego wasze poglądy się różnią - powiedziała bardzo spokojnie. - Przepraszam, że przez ostatnie dni się nie odzywałam, nie spałam zbyt dobrze. Miałeś rację, zaczęło mi się przypominać i musiałam sobie wszystko przemyśleć. Mam na imię Castinaa i tak jak przypuszczałeś, jestem... bądź byłam skrytobójczynią. Do tego na usługach gildii. O tym was chciałam uprzedzić.
Po tych szybkich wyjaśnieniach zatrzymała się na chwilę czekając na jego reakcję.
- Bardzo się gniewasz? - spytała skruszona.
Patrząc raz na Golema i raz na Tileańczyka westchnęła. Czuła, że do tego dojdzie, no po prostu nie mogło być inaczej! Iść z nim? Zastanowiła się nad tym. Ona miała największe szanse w razie problemów go obronić, może nie pamiętała wszystkiego dokładnie, ale jej odruchy powinny nadal działać jak należy. No i... wątpiła, by ten facet był ich wrogiem. Miał dość czasu i możliwości, by postarać się sprzątnąć wszystkich, a jednak tego nie zrobił. Może jego intencje nie były złe, może także zbierał informacje? Tak czy inaczej wolała mieć oko na Lucę i na tego gościa.
- Pójdę z tobą - westchnęła i uśmiechnęła się nieznacznie. - Będę mieć na ciebie oko, poza tym sądzę, że uda mi się zauważyć więcej, niż tobie.
Chyba miała rację, skoro zabijała i do tego pracowała dla gildii, musiała być całkiem dobra. Oby się tylko nie przeliczyła.
- Uważajcie na siebie tam na tej barce - powiedziała do towarzyszy.
Poczekali chwilę, aż reszta się namyśli i ruszyli.
Gdy odeszli już kawałek, Ari zagadała do Tileańczyka.
- Nie musisz się na niego złościć, jestem pewna, że nie robi tego specjalnie. Po prostu jesteście różnymi osobami z różnych środowisk i całkowicie różnym doświadczeniem, dlatego wasze poglądy się różnią - powiedziała bardzo spokojnie. - Przepraszam, że przez ostatnie dni się nie odzywałam, nie spałam zbyt dobrze. Miałeś rację, zaczęło mi się przypominać i musiałam sobie wszystko przemyśleć. Mam na imię Castinaa i tak jak przypuszczałeś, jestem... bądź byłam skrytobójczynią. Do tego na usługach gildii. O tym was chciałam uprzedzić.
Po tych szybkich wyjaśnieniach zatrzymała się na chwilę czekając na jego reakcję.
- Bardzo się gniewasz? - spytała skruszona.
