[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wszyscy
Przemierzaliście uliczki dzielnicy portowej, prowadzeni przez coraz bardziej wystraszonego Josefa, który raczej nie przywykł do takich sytuacji. Ludzi na ulicach już nie było, w zasadzie nie dziwiliście się temu gdyż okolica była wyjątkowo nieprzyjemna. Kroki podążających za wami ludzi od jakiegoś czasu słyszeliście już wszyscy, najwyraźniej tamci nie byli wprawnymi szpiegami, czy jakkolwiek by ich nie nazywać. Josef ostrzegł was, że zbliżacie się do barki, tak więc bez większych oporów zgodziliście się na plan Orlandoniego.
Żegnając się wylewnie, rozdzieliliście się na dwie grupy. Ulrich z Gunterem poszli w stronę barki, kierowani nadal przez Josefa, reszta z was skręciła w ciemną, boczną alejkę, idąc przez chwilę dalej, po czym zatrzymując się w oczekiwaniu na prześladowców. Ci pojawili się po chwili, wyraźnie skradając się, przystanęli na chwilę na skrzyżowaniu, naradzając się, po czym ruszyli ponownie, kierując się za "Kastorem". Nie uszli jednak daleko. Ledwo postawili kilka kroków, gdy usłyszeliście szczęk zwalnianej cięciwy od kuszy, po czym jeden z prześladowców złapał się za szyję i padł na ziemię. Drugi zerwał się do ucieczki, i padł tak samo jak pierwszy, już po chwili. Bełt wyraźnie sterczał z jego pleców. Wy natomiast na granicy widoczności zobaczyliście ciemną postać, odzianą w płaszcz, która właśnie rozmywała się w mrokach nocy, podążając w stronę, z której przyszliście.
Arienati, Ninerl, Gildril, Luca
Zaintrygowani i zaaferowani tym zdarzeniem dopiero gdy kusznik zniknął wam z oczu usłyszeliście poruszenie tuż za wami. Odwracając się ujrzeliście to, czego teraz najmniej było wam potrzeba: około siedmiu obdartych oprychów. W większości uzbrojonych w sztylety i solidne okute pałki. Jednak dwóch miało też kusze, które obecnie celowały prosto w was. Największy i chyba najbrudniejszy z nich wystąpił przed szereg i rzekł gburowatym, pewnym siebie głosem:
- Wyskakiwać z brzdęku albo będziem pruć! A z panienkami to się jeszcze zabawimy co nie? A ty, piękniś wyrzuć te pistolety bo ci kuku zrobimy. - mruknął do Orlandoniego, a potem zarechotał odwracając się do reszty bandy, jakby szukając poparcia. I znalazł je, gdyż reszta zawtórowała mu w rechocie.
Ulrich i Günter
Wy też usłyszeliście strzały z kuszy i ich następstwo, obecnie jednak staliście oddaleni kilkadziesiąt metrów od skrzyżowania, widząc jedynie zwłoki prześladowców, po kompanach co zniknęli w alejce ani śladu jak na razie. Chwilę potem usłyszeliście głośny śmiech kilku gardeł dochodzący z okolicy w której zniknęli wasi towarzysze. Spojrzeliście po sobie. Mieliście dziwne przeczucia.
Przemierzaliście uliczki dzielnicy portowej, prowadzeni przez coraz bardziej wystraszonego Josefa, który raczej nie przywykł do takich sytuacji. Ludzi na ulicach już nie było, w zasadzie nie dziwiliście się temu gdyż okolica była wyjątkowo nieprzyjemna. Kroki podążających za wami ludzi od jakiegoś czasu słyszeliście już wszyscy, najwyraźniej tamci nie byli wprawnymi szpiegami, czy jakkolwiek by ich nie nazywać. Josef ostrzegł was, że zbliżacie się do barki, tak więc bez większych oporów zgodziliście się na plan Orlandoniego.
Żegnając się wylewnie, rozdzieliliście się na dwie grupy. Ulrich z Gunterem poszli w stronę barki, kierowani nadal przez Josefa, reszta z was skręciła w ciemną, boczną alejkę, idąc przez chwilę dalej, po czym zatrzymując się w oczekiwaniu na prześladowców. Ci pojawili się po chwili, wyraźnie skradając się, przystanęli na chwilę na skrzyżowaniu, naradzając się, po czym ruszyli ponownie, kierując się za "Kastorem". Nie uszli jednak daleko. Ledwo postawili kilka kroków, gdy usłyszeliście szczęk zwalnianej cięciwy od kuszy, po czym jeden z prześladowców złapał się za szyję i padł na ziemię. Drugi zerwał się do ucieczki, i padł tak samo jak pierwszy, już po chwili. Bełt wyraźnie sterczał z jego pleców. Wy natomiast na granicy widoczności zobaczyliście ciemną postać, odzianą w płaszcz, która właśnie rozmywała się w mrokach nocy, podążając w stronę, z której przyszliście.
Arienati, Ninerl, Gildril, Luca
Zaintrygowani i zaaferowani tym zdarzeniem dopiero gdy kusznik zniknął wam z oczu usłyszeliście poruszenie tuż za wami. Odwracając się ujrzeliście to, czego teraz najmniej było wam potrzeba: około siedmiu obdartych oprychów. W większości uzbrojonych w sztylety i solidne okute pałki. Jednak dwóch miało też kusze, które obecnie celowały prosto w was. Największy i chyba najbrudniejszy z nich wystąpił przed szereg i rzekł gburowatym, pewnym siebie głosem:
- Wyskakiwać z brzdęku albo będziem pruć! A z panienkami to się jeszcze zabawimy co nie? A ty, piękniś wyrzuć te pistolety bo ci kuku zrobimy. - mruknął do Orlandoniego, a potem zarechotał odwracając się do reszty bandy, jakby szukając poparcia. I znalazł je, gdyż reszta zawtórowała mu w rechocie.
Ulrich i Günter
Wy też usłyszeliście strzały z kuszy i ich następstwo, obecnie jednak staliście oddaleni kilkadziesiąt metrów od skrzyżowania, widząc jedynie zwłoki prześladowców, po kompanach co zniknęli w alejce ani śladu jak na razie. Chwilę potem usłyszeliście głośny śmiech kilku gardeł dochodzący z okolicy w której zniknęli wasi towarzysze. Spojrzeliście po sobie. Mieliście dziwne przeczucia.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Co do...- wyrwało się elfowi, gdy zobaczył jak jakiś tajemniczy osobnik za pomocą kuszy eliminuje ich dwa ostatnie problemu. Co to ma znaczyć w ogóle?... Bełty. Już widział bełt w głowie jednego potwora na ich drodze... Może i był nieco wstawiony, ale pamiętał. Ktoś ich śledzi? Pomaga im? Co to ma znaczyć? Elf na pewno by porozważał nad tym jeszcze trochę, ale przeszkodziło mu w tym pojawienie się bandy obdartusów. "Z deszczu pod rynnę" pomyślał Gildiril. Ładnie się wpakowali. Bo pal sześć pieniądze. Ale za tę wzmiankę o panienkach miał ochotę urwać temu gościowi jaja przy samej d*pie. Facet miał szczęście, że Gildiril nie był nerwowy. No, i że miał za sobą dwie wycelowane w drużynę kusze. Co za czasy... Nawet jak Gildril kradł, to przynajmniej był subtelnym kieszonkowcem, a nie bezczelnym rabusiem... No, przeważnie.
Elf spojrzał mętnym wzrokiem (teraz jakby bardziej celowo mętnym) po towarzyszach, zachwiał się i upadł na jedno kolano. Było ciemno, więc liczył na to, że napastnicy nie dostrzegą, jak wyciąga z buta sztylecik... Schował go do rękawa i powoli wstał -Nic się nie stało... Zamroczyło mnie tylko trochhhhę- Improwizował i wiedział, że jego "plan" jest dobry na krótką metę. Albo raczej na krótki dystans.
Sprawa techniczna: Meg, źle piszesz imię mojej postaci. Ma być Gildiril zamiast Gildril
Ciężko to w ogóle wymówić, więc rozumiem literówkę 
-Co do...- wyrwało się elfowi, gdy zobaczył jak jakiś tajemniczy osobnik za pomocą kuszy eliminuje ich dwa ostatnie problemu. Co to ma znaczyć w ogóle?... Bełty. Już widział bełt w głowie jednego potwora na ich drodze... Może i był nieco wstawiony, ale pamiętał. Ktoś ich śledzi? Pomaga im? Co to ma znaczyć? Elf na pewno by porozważał nad tym jeszcze trochę, ale przeszkodziło mu w tym pojawienie się bandy obdartusów. "Z deszczu pod rynnę" pomyślał Gildiril. Ładnie się wpakowali. Bo pal sześć pieniądze. Ale za tę wzmiankę o panienkach miał ochotę urwać temu gościowi jaja przy samej d*pie. Facet miał szczęście, że Gildiril nie był nerwowy. No, i że miał za sobą dwie wycelowane w drużynę kusze. Co za czasy... Nawet jak Gildril kradł, to przynajmniej był subtelnym kieszonkowcem, a nie bezczelnym rabusiem... No, przeważnie.
Elf spojrzał mętnym wzrokiem (teraz jakby bardziej celowo mętnym) po towarzyszach, zachwiał się i upadł na jedno kolano. Było ciemno, więc liczył na to, że napastnicy nie dostrzegą, jak wyciąga z buta sztylecik... Schował go do rękawa i powoli wstał -Nic się nie stało... Zamroczyło mnie tylko trochhhhę- Improwizował i wiedział, że jego "plan" jest dobry na krótką metę. Albo raczej na krótki dystans.
Sprawa techniczna: Meg, źle piszesz imię mojej postaci. Ma być Gildiril zamiast Gildril



-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Ninerl Tar Vatherain
-Dziękuję ci. Że chcesz mi pomóc, a przecież nie musisz- uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
***
Szlachetka wybełkotał przeprosiny- Ninerl poczuła rozczarowanie.
- Szkoda- zaszeptała do Gildirila.
Pijani ludzie ze swym orszakiem wyszli.
Josef zaproponował, by udac się na jego statek. Ninerl skinęła potakująco głową.
Opuścili tawernę. Ninerl szła, nasłuchując jakiśkolwiek podejrzanych odgłosów. To miasto było bardzo ciemne po zmierzchu. Co prawda jej to nie przeszkadzało- było dość światła, by widziała wszystko wyraźnie. Obejrzała się za siebie i zauważyła jak Gildiril zatacza się wprost na latarnię. Westchnęła ciężko- w takim stanie zabiła by go bez trudu. A kto wie, czy tutaj już się na nich ktoś nie czaił? Ta tajemnicza trójka wskazywała na nich. Co za problemem byłoby śledzenie ich grupy?
Zwolniła i poczekała, aż znajdzie się obok niej.
-Czy musiałes się tak uchlać, idioto?- syknęła. - Teraz można cię zabić bez większych problemów. A jesteś mi potrzebny- chwyciła go za ramię. - Nie waż się mnie opluć, jak będziesz wymiotował, bo chyba wyrwę ci serce- była zła. To miasto z tą dziwną atmosferą i ci szlachetkowie wprawili ją w złość, na dzisiaj miała wszystkiego dosyć. Pociągnęła mężczyznę za sobą.
- Zastanwiam się czy nie przyda się tobie szybkie trzeźwienie, ale szkoda mi ręki- dodała zgryźliwie.
- Czy on musi się tak drzeć...- mruknęła do siebie słuchając zawodzenia kupca. Była niemal całkowiecie trzeźwa- wypiła niewiele. Zresztą miała dość mocną głowę- w tawernach z całego oddziału, gdy ona i jeszcze trzech kończyło popijawę, byli nadal w stanie stać o własnych siłach. Ale nie lubiła upijać się- to było niebezpieczne, stawała się zbyt łatwym celem. A czujność należy zachować nieustannie.
Luca szybko opracowal plan- Ninerl słuchała, milcząc. Nie znała tych miast, to i nie wyrażała zastrzeżeń. Zrobili jak proponował.
Czyżby mieli udawać dwie pary?
- Jeśli mówisz o winie, to ja chcę... - roześmiała się za głośno.
- Nie pij za dużo, kochanie- zaszczebiotała, uśmiechając się do siebie. To zaczynało byc zabawne.- Chcę żebyś był.. jeszcze do czegoś zdatny...- zaśmiała gardłowo się ponownie, tym razem nieco niżej i przesunęła dłonią mężczyźnie po plecach w dół.
-Wystarczy tej maskarady- mruknęła, by on to usłyszał. -Nie wyobrażaj sobie za wiele... - szła, stale zachowując czujność.
Pożegnała jeszcze Guntera i Ulricha.
Na szczęk zwalnianej kuszy, łuk Ninerl błyskawicznie pojawił się w jej dłoni. Za moment cięciwa była napięta.
Niestety było za ciemno, by oddać strzał, zresztą tajemniczy pomocnik nie atakował ich. Schowała łuk.
- No to mamy pomoc - parsknęła- Nie powiem, by mi się to podobało...
Zaraz potem usłyszała jakieś szelesty i gdy odwrócili się, za nimi stała gromada brudnych ludzi. Słowa ich przywódcy wzbudziły w Ninerl wściekłość. Czuła, jak zimny płomień furii rozlewa się w jej umyśle. I znowu jak zwykle była świadoma wszystkiego bardziej niż zwykle- jednocześnie oceniając podświadomie słabe pukty przeciwników. Dobyła miecz i cofnęła się nieco. Czas wybrać pierwszą ofiarę. Oczy dziewczyny płonęły. Uśmiechnęła się dziwnie. Z rozkoszą zabije wszystkich. Jeśli tylko zdoła- na pewno byli mniej groźni niż Druchii, a kiedyś przecież przetrwała atak ich oddziału i tylko ona została żywa.
Kątem oka zauważyła Gildirila opadającego na kolano i wyjmującego sztylet.
Powoli przesunęła się w bok i wtedy człowiek się odwrócił. Teraz... to jest ten moment...
To zadeklaruję w nastepnym, Meg...
-Dziękuję ci. Że chcesz mi pomóc, a przecież nie musisz- uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
***
Szlachetka wybełkotał przeprosiny- Ninerl poczuła rozczarowanie.
- Szkoda- zaszeptała do Gildirila.
Pijani ludzie ze swym orszakiem wyszli.
Josef zaproponował, by udac się na jego statek. Ninerl skinęła potakująco głową.
Opuścili tawernę. Ninerl szła, nasłuchując jakiśkolwiek podejrzanych odgłosów. To miasto było bardzo ciemne po zmierzchu. Co prawda jej to nie przeszkadzało- było dość światła, by widziała wszystko wyraźnie. Obejrzała się za siebie i zauważyła jak Gildiril zatacza się wprost na latarnię. Westchnęła ciężko- w takim stanie zabiła by go bez trudu. A kto wie, czy tutaj już się na nich ktoś nie czaił? Ta tajemnicza trójka wskazywała na nich. Co za problemem byłoby śledzenie ich grupy?
Zwolniła i poczekała, aż znajdzie się obok niej.
-Czy musiałes się tak uchlać, idioto?- syknęła. - Teraz można cię zabić bez większych problemów. A jesteś mi potrzebny- chwyciła go za ramię. - Nie waż się mnie opluć, jak będziesz wymiotował, bo chyba wyrwę ci serce- była zła. To miasto z tą dziwną atmosferą i ci szlachetkowie wprawili ją w złość, na dzisiaj miała wszystkiego dosyć. Pociągnęła mężczyznę za sobą.
- Zastanwiam się czy nie przyda się tobie szybkie trzeźwienie, ale szkoda mi ręki- dodała zgryźliwie.
- Czy on musi się tak drzeć...- mruknęła do siebie słuchając zawodzenia kupca. Była niemal całkowiecie trzeźwa- wypiła niewiele. Zresztą miała dość mocną głowę- w tawernach z całego oddziału, gdy ona i jeszcze trzech kończyło popijawę, byli nadal w stanie stać o własnych siłach. Ale nie lubiła upijać się- to było niebezpieczne, stawała się zbyt łatwym celem. A czujność należy zachować nieustannie.
Luca szybko opracowal plan- Ninerl słuchała, milcząc. Nie znała tych miast, to i nie wyrażała zastrzeżeń. Zrobili jak proponował.
Czyżby mieli udawać dwie pary?
- Jeśli mówisz o winie, to ja chcę... - roześmiała się za głośno.
- Nie pij za dużo, kochanie- zaszczebiotała, uśmiechając się do siebie. To zaczynało byc zabawne.- Chcę żebyś był.. jeszcze do czegoś zdatny...- zaśmiała gardłowo się ponownie, tym razem nieco niżej i przesunęła dłonią mężczyźnie po plecach w dół.
-Wystarczy tej maskarady- mruknęła, by on to usłyszał. -Nie wyobrażaj sobie za wiele... - szła, stale zachowując czujność.
Pożegnała jeszcze Guntera i Ulricha.
Na szczęk zwalnianej kuszy, łuk Ninerl błyskawicznie pojawił się w jej dłoni. Za moment cięciwa była napięta.
Niestety było za ciemno, by oddać strzał, zresztą tajemniczy pomocnik nie atakował ich. Schowała łuk.
- No to mamy pomoc - parsknęła- Nie powiem, by mi się to podobało...
Zaraz potem usłyszała jakieś szelesty i gdy odwrócili się, za nimi stała gromada brudnych ludzi. Słowa ich przywódcy wzbudziły w Ninerl wściekłość. Czuła, jak zimny płomień furii rozlewa się w jej umyśle. I znowu jak zwykle była świadoma wszystkiego bardziej niż zwykle- jednocześnie oceniając podświadomie słabe pukty przeciwników. Dobyła miecz i cofnęła się nieco. Czas wybrać pierwszą ofiarę. Oczy dziewczyny płonęły. Uśmiechnęła się dziwnie. Z rozkoszą zabije wszystkich. Jeśli tylko zdoła- na pewno byli mniej groźni niż Druchii, a kiedyś przecież przetrwała atak ich oddziału i tylko ona została żywa.
Kątem oka zauważyła Gildirila opadającego na kolano i wyjmującego sztylet.
Powoli przesunęła się w bok i wtedy człowiek się odwrócił. Teraz... to jest ten moment...
To zadeklaruję w nastepnym, Meg...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
- Co jest do… - zdążyło się tylko wymknąć Tileańczykowi kiedy zobaczył padające ciała.
Po chwili usłyszał hałas z tyłu, odwrócił się i jego oczom ukazała się banda oprychów. Ręce same skierowały się tam gdzie znajdowały się pistolety ale wtedy zauważył wycelowane w nich kusze. Spokojnie uniósł dłonie do góry, starając się zapanować nad alkoholowym rauszem i stanął słuchając rechotu bandytów.
Wyrzucił jeden pistolet tak, jak rozkazał mu bandzior. Prawą dłoń trzymał blisko drugiej broni a drugą ręką sięgnął do sakiewki z monetami. Wyciągnął kilka sztuk i zwrócił się do mężczyzny stojącego przed nim w tym samym momencie, kiedy zobaczył co zamierza zrobić Ninerl.
– Nie chcemy żadnych kłopotów – Luca wyczekał moment kiedy bandzior podejdzie do niego, po czym rzucając monety w kierunku kuszników krzyknął – Oto wasze pieniądze. Łapcie !! – Tileańczyk doskonale wiedział, że trik zadziała. Nauczył się go jeszcze w dzieciństwie, podczas zabawy kulkami śniegu. Rzucając jedną kulkę lekko w stronę stojącej naprzeciwko osoby, rzucający sprawia, że cel stara się ją złapać. Jego uwaga zostaje rozproszona na kilka chwil, nim ofiara zrozumie jaki błąd popełniła. Tymczasem rzucający już trzyma drugi pocisk by trafić nim rozkojarzonego przeciwnika. Podobnie było w tym przypadku. Rzucone monety odwróciły uwagę kuszników dokładnie tak jak zaplanował to Luca. W tym samym momencie, w którym Ninerl zaatakowała najbliżej stojącego oprycha, Orlandoni dobył błyskawicznie drugiego pistoletu i wystrzelił w jednego z kuszników (liczył że Ari bądź Gildril zajmą się drugim). Rozległ się huk, który musiał zaalarmować Ulricha i Guntera (i postawić na nogi z pół ulicy).
Następnie wyszarpując rapier cofnął się o krok w stronę wyjścia z uliczki i krzyknął w stronę zbliżających się kompanów:
- Kastor, Golem, Klaus, Stefan ! - dorzucił pierwsze dwa imiona jakie mu przyszły do głowy.
A co. Niech myślą, że jest nas więcej. Tacy rabusie zwykle są tchórzliwi. Przy odrobinie szczęścia zobaczą, że nie ma co liczyć na łatwy łup i uciekną. Bandyci mają tą zaletę, pomyślał wspominając starcie z mutantami, że cenią sobie własny żywot bardziej od walki na śmierć i życie.
Spojrzał ponownie na pole walki.
- Raaaaarrgh ! – ryknął bojowo dodając sobie i innym animuszu po czym minął Arienati i ruszył biegiem na najbliższego przeciwnika.
Drab, uzbrojony w nabijaną kolcami pałkę wybiegł mu naprzeciw. Na ziemię opadał właśnie deszcz rzuconych przez Tileańczyka monet.
Bandyta co prawda nie puścił broni, żeby złapać jedną z nich, ale widowisko zdezorientowało go na tyle, żeby umożliwić Orlandoniemu zadanie śmiertelnego ciosu. Jednak na skutek wlania w siebie dwóch butelek wina obraz przed oczami biegnącego był mało stabilny a równowaga delikatnie mówiąc zakłócona. W efekcie Tileańczyk miast przyklęknąć we wzorowym wypadzie i wyprowadzić śmiertelne pchnięcie, zwolnił tylko, pochylając się cudem uniknął ciosu bandyty i byle jak zamachnął się rapierem. Jego ostrze miast jak było w planie na wylot przebić pierś łotra rozcięło ją tylko niegroźnie i zjechało po barku.
„Kurwa, rapier jest cholernie gównianą bronią do walki po pijanemu”, pomyślał.
Widząc, że rozpędzony przeciwnik za ułamek sekundy wpadnie na niego, Luca rzucił broń i wykorzystując siłę zderzenia przywalił bandziorowi w brzuch z prawego łokcia. Jednocześnie lewą dłonią złapał rękę, w której oprych trzymał pałkę, starając się mu ją wytrącić.
- Co jest do… - zdążyło się tylko wymknąć Tileańczykowi kiedy zobaczył padające ciała.
Po chwili usłyszał hałas z tyłu, odwrócił się i jego oczom ukazała się banda oprychów. Ręce same skierowały się tam gdzie znajdowały się pistolety ale wtedy zauważył wycelowane w nich kusze. Spokojnie uniósł dłonie do góry, starając się zapanować nad alkoholowym rauszem i stanął słuchając rechotu bandytów.
Wyrzucił jeden pistolet tak, jak rozkazał mu bandzior. Prawą dłoń trzymał blisko drugiej broni a drugą ręką sięgnął do sakiewki z monetami. Wyciągnął kilka sztuk i zwrócił się do mężczyzny stojącego przed nim w tym samym momencie, kiedy zobaczył co zamierza zrobić Ninerl.
– Nie chcemy żadnych kłopotów – Luca wyczekał moment kiedy bandzior podejdzie do niego, po czym rzucając monety w kierunku kuszników krzyknął – Oto wasze pieniądze. Łapcie !! – Tileańczyk doskonale wiedział, że trik zadziała. Nauczył się go jeszcze w dzieciństwie, podczas zabawy kulkami śniegu. Rzucając jedną kulkę lekko w stronę stojącej naprzeciwko osoby, rzucający sprawia, że cel stara się ją złapać. Jego uwaga zostaje rozproszona na kilka chwil, nim ofiara zrozumie jaki błąd popełniła. Tymczasem rzucający już trzyma drugi pocisk by trafić nim rozkojarzonego przeciwnika. Podobnie było w tym przypadku. Rzucone monety odwróciły uwagę kuszników dokładnie tak jak zaplanował to Luca. W tym samym momencie, w którym Ninerl zaatakowała najbliżej stojącego oprycha, Orlandoni dobył błyskawicznie drugiego pistoletu i wystrzelił w jednego z kuszników (liczył że Ari bądź Gildril zajmą się drugim). Rozległ się huk, który musiał zaalarmować Ulricha i Guntera (i postawić na nogi z pół ulicy).
Następnie wyszarpując rapier cofnął się o krok w stronę wyjścia z uliczki i krzyknął w stronę zbliżających się kompanów:
- Kastor, Golem, Klaus, Stefan ! - dorzucił pierwsze dwa imiona jakie mu przyszły do głowy.
A co. Niech myślą, że jest nas więcej. Tacy rabusie zwykle są tchórzliwi. Przy odrobinie szczęścia zobaczą, że nie ma co liczyć na łatwy łup i uciekną. Bandyci mają tą zaletę, pomyślał wspominając starcie z mutantami, że cenią sobie własny żywot bardziej od walki na śmierć i życie.
Spojrzał ponownie na pole walki.
- Raaaaarrgh ! – ryknął bojowo dodając sobie i innym animuszu po czym minął Arienati i ruszył biegiem na najbliższego przeciwnika.
Drab, uzbrojony w nabijaną kolcami pałkę wybiegł mu naprzeciw. Na ziemię opadał właśnie deszcz rzuconych przez Tileańczyka monet.
Bandyta co prawda nie puścił broni, żeby złapać jedną z nich, ale widowisko zdezorientowało go na tyle, żeby umożliwić Orlandoniemu zadanie śmiertelnego ciosu. Jednak na skutek wlania w siebie dwóch butelek wina obraz przed oczami biegnącego był mało stabilny a równowaga delikatnie mówiąc zakłócona. W efekcie Tileańczyk miast przyklęknąć we wzorowym wypadzie i wyprowadzić śmiertelne pchnięcie, zwolnił tylko, pochylając się cudem uniknął ciosu bandyty i byle jak zamachnął się rapierem. Jego ostrze miast jak było w planie na wylot przebić pierś łotra rozcięło ją tylko niegroźnie i zjechało po barku.
„Kurwa, rapier jest cholernie gównianą bronią do walki po pijanemu”, pomyślał.
Widząc, że rozpędzony przeciwnik za ułamek sekundy wpadnie na niego, Luca rzucił broń i wykorzystując siłę zderzenia przywalił bandziorowi w brzuch z prawego łokcia. Jednocześnie lewą dłonią złapał rękę, w której oprych trzymał pałkę, starając się mu ją wytrącić.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Miała dziwne wrażenie, że Tileańczyk nieco wykorzystuje sytuację tak ją obściskując. Gniew, adrenalina i świeże powietrze, dziewczyna była trzeźwa, ale i tak lekko się zataczała na pokaz. Zaczęła gadać coś od rzeczy po tileańsku, że noc zapowiada się długa, jak bardzo on ją pociąga, że jeszcze nigdy nie spotkała tak gorącego mężczyzny i inne tego typu bzdety. Jednak plan jej rodaka nie wypalił, nie przewidzieli pojawienia się jeszcze osoby trzeciej, która załatwi za nich całą mokrą robotę.
- Piękny strzał - szepnęła z podziwem.
Nie cieszyli się jednak długo spokojem, zaraz pojawił się ciąg dalszy rozrywkowej nocy.
- Skarbie, przydałby mi się jeszcze drugi nóż - mruknęła do Tileańczyka cichutko wtulając się w niego.
To dało jej okazję do odebrania ostrza, teraz tylko czekała na odpowiedni moment. W chwili, kiedy Luca rozproszył swoim zagraniem kuszników, dwa noże błyskawicznie poleciały w ich stronę. Nie miały rozpraszać ani zranić, tylko zabić. Arienati, choć chwilowo bez broni, nadal mogła być dla napastników ciężkim przeciwnikiem. Nie czekając, aż pierwsze ciała opadną, wyskoczyła błyskawicznie do przodu, by zaatakować następnego zbira. Ręce same jej dyktowały, co powinna robić. Rozbroić, skręcić kark, pozabijać ich wszystkich. Była szybsza i zwinniejsza, musiała tylko uważać i dobrze unikać wycelowanych w nią ciosów. A jak już będzie po wszystkim, warto się zaopiekować kuszą...
Miała dziwne wrażenie, że Tileańczyk nieco wykorzystuje sytuację tak ją obściskując. Gniew, adrenalina i świeże powietrze, dziewczyna była trzeźwa, ale i tak lekko się zataczała na pokaz. Zaczęła gadać coś od rzeczy po tileańsku, że noc zapowiada się długa, jak bardzo on ją pociąga, że jeszcze nigdy nie spotkała tak gorącego mężczyzny i inne tego typu bzdety. Jednak plan jej rodaka nie wypalił, nie przewidzieli pojawienia się jeszcze osoby trzeciej, która załatwi za nich całą mokrą robotę.
- Piękny strzał - szepnęła z podziwem.
Nie cieszyli się jednak długo spokojem, zaraz pojawił się ciąg dalszy rozrywkowej nocy.
- Skarbie, przydałby mi się jeszcze drugi nóż - mruknęła do Tileańczyka cichutko wtulając się w niego.
To dało jej okazję do odebrania ostrza, teraz tylko czekała na odpowiedni moment. W chwili, kiedy Luca rozproszył swoim zagraniem kuszników, dwa noże błyskawicznie poleciały w ich stronę. Nie miały rozpraszać ani zranić, tylko zabić. Arienati, choć chwilowo bez broni, nadal mogła być dla napastników ciężkim przeciwnikiem. Nie czekając, aż pierwsze ciała opadną, wyskoczyła błyskawicznie do przodu, by zaatakować następnego zbira. Ręce same jej dyktowały, co powinna robić. Rozbroić, skręcić kark, pozabijać ich wszystkich. Była szybsza i zwinniejsza, musiała tylko uważać i dobrze unikać wycelowanych w nią ciosów. A jak już będzie po wszystkim, warto się zaopiekować kuszą...

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
Plan Tileańczyka miał ręce i nogi, toteż Golem przytaknął. Ulrich, którego wartość rynkowa w ciągu ostatnich dni niebotycznie wzrosła, także zgodził się na rozdzielenie, by odciągnąć uwagę śledzących. Pożegnali się szeptem, po czym podstawiony szlachcic wraz ze swoim dzielnym ochroniarzem ruszyli dziarskim krokiem nocną uliczką.
Zza pleców usłyszeli udawany bełkot Orlandoniego, który wywołał na twarzy Güntera poblażliwy uśmiech.
Nie minęło kilka chwil, kiedy pośród ścian odbił się echem odgłos uderzających o bruk ciężkich przedmiotów. Kiedy Golem obrócił się, ujrzał leżące w odległości kilkudziesięciu kroków zwłoki podejrzanych typków. Wokół nich rozkwitały ciemne plamy krwi.
Günter podszedł bliżej, dając znak Ulrichowi, by za nim podążał. Był pewien, że to Gildiril śmiertelnie postrzelił opryszków. Jednakże nie potrafił nigdzie dostrzec strzał wystających z ciał ofiar, a nie przypominał sobie, by ktoś w drużynie posługiwał się kuszą tudzież skrytobójczą bronią. Wszelkie wątpliwości rozwiał gardłowy rechot, a za nim odgłos wystrzału z pistoletu i nawoływania Tileańczyka.
- Psiakrew! Kłopoty! - warknął nerwowo. - Chodźmy, panie de Maar, wypada wspomóc towarzyszy niedoli w niebezpieczeństwie.
Po tych słowach zerwał się do biegu w stronę, z której przyszli. Rozważał dwie możliwości: bezpośrednią konfrontację, która była nieunikniona, lecz odbywała by się w ciasnocie między budynkami; albo zaatakowanie przeciwników z flanki, poprzez przemknięcie między zabudowaniami w stronę walczących. Obawiał się jednak drugiego rozwiązania, gdyż agresorzy prawdopodobnie znali to miejsce lepiej od Golema, poza tym w bocznych uliczkach mogłoby ich być jeszcze więcej.
Biegł, zbliżając się do odgłosów walki. Dzikie ryki, przekleństwa, szczęk broni i nawoływania z każdą chwilą przybierały na sile. Günter wreszcie dojrzał sylwetki swoich towarzyszy, zwartych w starciu z grupą bandziorów.
"Nie spodziewają się mnie, więc grunt to dobry element zaskoczenia. Trzeba by było zrobić coś nieprzewidywalnego, żeby wytrącić przeciwników z równowagi" - pomyślał, rozglądając się na boki.
"Jest!" - ucieszył się, gdy dojrzał przy schodkach do kamienicy po prawej stojącą otwartą beczkę. Podbiegł do niej, i uniósł w powietrze.
"Nie jest zbyt ciężka. Ale najważniejszy jest efekt wizualny."
Wzniósł beczkę oburącz nad głowę i puścił się dzikim pędem wprost w grupę walczących. Celowo stawiał ciężkie kroki, by wyraźnie było słychać jego bieg.
- Yyyyyyyyyy... - wystękał jeden z oprychów, kiedy ujrzał przed sobą, jak ze skąpanej w półmroku uliczki z głośnym wrzaskiem i ciężkim tupotem wybiega wielka, umięśniona sylwetka z uniesioną i gotową do rzutu beczką na głową.
- Rrraaaaaaaaaaarrrrr! Golem miaaaaaażdżyyyyyyyć!! - ponad odgłosami walki rozległ się morderczy, mrożący krew w żyłach ryk. Günter, gdy tylko znalazł się parę kroków za plecami towarzyszy, cisnął beczkę ponad ich głowami, wprost w grupę zaskoczonych przeciwników. Następnie dobył zza pasa ciężką pałkę i rzucił się z impetem na najbliższego wroga.
Plan Tileańczyka miał ręce i nogi, toteż Golem przytaknął. Ulrich, którego wartość rynkowa w ciągu ostatnich dni niebotycznie wzrosła, także zgodził się na rozdzielenie, by odciągnąć uwagę śledzących. Pożegnali się szeptem, po czym podstawiony szlachcic wraz ze swoim dzielnym ochroniarzem ruszyli dziarskim krokiem nocną uliczką.
Zza pleców usłyszeli udawany bełkot Orlandoniego, który wywołał na twarzy Güntera poblażliwy uśmiech.
Nie minęło kilka chwil, kiedy pośród ścian odbił się echem odgłos uderzających o bruk ciężkich przedmiotów. Kiedy Golem obrócił się, ujrzał leżące w odległości kilkudziesięciu kroków zwłoki podejrzanych typków. Wokół nich rozkwitały ciemne plamy krwi.
Günter podszedł bliżej, dając znak Ulrichowi, by za nim podążał. Był pewien, że to Gildiril śmiertelnie postrzelił opryszków. Jednakże nie potrafił nigdzie dostrzec strzał wystających z ciał ofiar, a nie przypominał sobie, by ktoś w drużynie posługiwał się kuszą tudzież skrytobójczą bronią. Wszelkie wątpliwości rozwiał gardłowy rechot, a za nim odgłos wystrzału z pistoletu i nawoływania Tileańczyka.
- Psiakrew! Kłopoty! - warknął nerwowo. - Chodźmy, panie de Maar, wypada wspomóc towarzyszy niedoli w niebezpieczeństwie.
Po tych słowach zerwał się do biegu w stronę, z której przyszli. Rozważał dwie możliwości: bezpośrednią konfrontację, która była nieunikniona, lecz odbywała by się w ciasnocie między budynkami; albo zaatakowanie przeciwników z flanki, poprzez przemknięcie między zabudowaniami w stronę walczących. Obawiał się jednak drugiego rozwiązania, gdyż agresorzy prawdopodobnie znali to miejsce lepiej od Golema, poza tym w bocznych uliczkach mogłoby ich być jeszcze więcej.
Biegł, zbliżając się do odgłosów walki. Dzikie ryki, przekleństwa, szczęk broni i nawoływania z każdą chwilą przybierały na sile. Günter wreszcie dojrzał sylwetki swoich towarzyszy, zwartych w starciu z grupą bandziorów.
"Nie spodziewają się mnie, więc grunt to dobry element zaskoczenia. Trzeba by było zrobić coś nieprzewidywalnego, żeby wytrącić przeciwników z równowagi" - pomyślał, rozglądając się na boki.
"Jest!" - ucieszył się, gdy dojrzał przy schodkach do kamienicy po prawej stojącą otwartą beczkę. Podbiegł do niej, i uniósł w powietrze.
"Nie jest zbyt ciężka. Ale najważniejszy jest efekt wizualny."
Wzniósł beczkę oburącz nad głowę i puścił się dzikim pędem wprost w grupę walczących. Celowo stawiał ciężkie kroki, by wyraźnie było słychać jego bieg.
- Yyyyyyyyyy... - wystękał jeden z oprychów, kiedy ujrzał przed sobą, jak ze skąpanej w półmroku uliczki z głośnym wrzaskiem i ciężkim tupotem wybiega wielka, umięśniona sylwetka z uniesioną i gotową do rzutu beczką na głową.
- Rrraaaaaaaaaaarrrrr! Golem miaaaaaażdżyyyyyyyć!! - ponad odgłosami walki rozległ się morderczy, mrożący krew w żyłach ryk. Günter, gdy tylko znalazł się parę kroków za plecami towarzyszy, cisnął beczkę ponad ich głowami, wprost w grupę zaskoczonych przeciwników. Następnie dobył zza pasa ciężką pałkę i rzucił się z impetem na najbliższego wroga.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Zrobili tak jak ustalili. Plan miał ręce i nogi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ci dwaj powinni co nieco im powiedzieć o Kastorze. Wsłuchiwał się w tupot kroków za nim i Golemem. Spojrzał na wielkoluda. Obaj byli gotowi do walki. Dłoń do Maara powędrowała do szpady. Nagle kroki gwałtownie się urwały. Ulrich obejrzał się i ujrzał jak dwie postaci padają na ziemię. „Co oni robią?!” pomyślał. Owszem, miał zamiar się z nimi bić, ale chyba przydaliby się żywi? W oddali dostrzegł jakiś ruchomy cień. A może mu się tylko zdawało?
Rozległ się śmiech. To nie jest nic szczególnie niepokojącego. Ale wystrzał zaraz potem to już coś zupełnie innego. Kiwnął głową i ruszył biegiem za Günterem. Tileańczyk zawołał ich… i krzyknął jeszcze jakieś dwa imiona? W pierwszej chwili de Maar myślał, że może Orlandoni postradał zmysły. Ale po sekundzie załapał o co chodzi Tileańczykowi.
Szlachcic w biegu wyszarpnął szpadę i wydarł się na cały głos. Krzyk jego i Golema stworzyły jeden straszny, nieludzki wrzask. Teraz szybki rzut oka na sytuację… ciemność nie pomagała w rozeznaniu. „A tam… nie pora na subtelności!” skwitował w myślach i ruszył na najbliższego oprycha. Ulrich miał ochotę na karczemną bójkę, to prawda. Ale uliczni zbóje?! De Maar szukał wzrokiem tego z kuszą. Miał nadzieję, że on nie pożyje na tyle długo, żeby zrobić komuś z drużyny krzywdę.
Ulrich ciął z góry we wroga. Miecz kontra pałka. „Zobaczymy jak sobie z tym poradzicie!” Jednak ruchy szlachcica nie były do końca swobodne. Starał się osłaniać swoją lewą dłoń. Postawa szermiercza świetnie się do tego nadawała. Kłopot w tym, że pasowała raczej do walki jeden na jeden… Ulrich sprzedał kopniaka zbirowi, który właśnie zamierzał się na niego pałką. Cała walka była chaotyczna. Jak to większość ulicznych bójek...
Zrobili tak jak ustalili. Plan miał ręce i nogi. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ci dwaj powinni co nieco im powiedzieć o Kastorze. Wsłuchiwał się w tupot kroków za nim i Golemem. Spojrzał na wielkoluda. Obaj byli gotowi do walki. Dłoń do Maara powędrowała do szpady. Nagle kroki gwałtownie się urwały. Ulrich obejrzał się i ujrzał jak dwie postaci padają na ziemię. „Co oni robią?!” pomyślał. Owszem, miał zamiar się z nimi bić, ale chyba przydaliby się żywi? W oddali dostrzegł jakiś ruchomy cień. A może mu się tylko zdawało?
Rozległ się śmiech. To nie jest nic szczególnie niepokojącego. Ale wystrzał zaraz potem to już coś zupełnie innego. Kiwnął głową i ruszył biegiem za Günterem. Tileańczyk zawołał ich… i krzyknął jeszcze jakieś dwa imiona? W pierwszej chwili de Maar myślał, że może Orlandoni postradał zmysły. Ale po sekundzie załapał o co chodzi Tileańczykowi.
Szlachcic w biegu wyszarpnął szpadę i wydarł się na cały głos. Krzyk jego i Golema stworzyły jeden straszny, nieludzki wrzask. Teraz szybki rzut oka na sytuację… ciemność nie pomagała w rozeznaniu. „A tam… nie pora na subtelności!” skwitował w myślach i ruszył na najbliższego oprycha. Ulrich miał ochotę na karczemną bójkę, to prawda. Ale uliczni zbóje?! De Maar szukał wzrokiem tego z kuszą. Miał nadzieję, że on nie pożyje na tyle długo, żeby zrobić komuś z drużyny krzywdę.
Ulrich ciął z góry we wroga. Miecz kontra pałka. „Zobaczymy jak sobie z tym poradzicie!” Jednak ruchy szlachcica nie były do końca swobodne. Starał się osłaniać swoją lewą dłoń. Postawa szermiercza świetnie się do tego nadawała. Kłopot w tym, że pasowała raczej do walki jeden na jeden… Ulrich sprzedał kopniaka zbirowi, który właśnie zamierzał się na niego pałką. Cała walka była chaotyczna. Jak to większość ulicznych bójek...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wszyscy
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na widok Ninerl przeszywającej szefa bandy na wylot mieczem, kusznicy wystrzelili, nieco jednak rozproszeni przez monety oraz zaskoczeni samą waszą reakcją. Nie spodziewali się wyraźnie oporu, w końcu byliście „pijani” a ich było więcej... Luca nacisnął na spust odstrzeliwując jednemu z kuszników pół głowy, drugiego uśmierciła Arienati trafiając go w szyję jednym z noży – drugi przeciął powietrze trafiając kolejnego między oczy akurat w momencie, gdy Gilidiril rzucił swym nożem, dosięgając ramienia adwersarza. Atakując, Tileanka jakby doskonale wiedziała, jak zabija się szybko i precyzyjnie, ruchy były perfekcyjnie zgrane w czasie i wyglądało jakby jej ciało samo wiedziało co robić. Chwilę potem zjawili się Golem i Ulrich. Zanim Mały Rycerz zdołał cokolwiek zrobić, atak beczką Güntera przeważył szale – dwóch pozostałych przy życiu rzezimieszków (w tym ten trafiony przez Lucę w bark) zostali niemal zmieceni z powierzchni ziemi. Po takim uderzeniu już się nie podnieśli. Leżeli niedaleko, pojękując tylko.
Nie dobijaliście dwóch znokautowanych, nie było po co. Po rzuceniu beczką, twarz Golema wykrzywił grymas bólu – rana na plecach dawała się we znaki, zwłaszcza po takim wysiłku. Nie ucierpieliście w ogóle, czego nie mogli powiedzieć ci, którzy was zaatakowali. Nie zawracając sobie dłużej nimi głowy podeszliście do zwłok ludzi, którzy was śledzili. Josef przyświecił latarenką po ich twarzach i jakież było wasze zdziwienie, gdy okazało się, że są to ci sami dwaj, którzy dawali znaki na Placu Królewskim Ulrichowi-Kastorowi...
Wybacz, Ravandil, cały czas myślałam że to jednak Gildril a nie Gildiril
. Postaram się więcej nie mylić w tej kwestii 
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na widok Ninerl przeszywającej szefa bandy na wylot mieczem, kusznicy wystrzelili, nieco jednak rozproszeni przez monety oraz zaskoczeni samą waszą reakcją. Nie spodziewali się wyraźnie oporu, w końcu byliście „pijani” a ich było więcej... Luca nacisnął na spust odstrzeliwując jednemu z kuszników pół głowy, drugiego uśmierciła Arienati trafiając go w szyję jednym z noży – drugi przeciął powietrze trafiając kolejnego między oczy akurat w momencie, gdy Gilidiril rzucił swym nożem, dosięgając ramienia adwersarza. Atakując, Tileanka jakby doskonale wiedziała, jak zabija się szybko i precyzyjnie, ruchy były perfekcyjnie zgrane w czasie i wyglądało jakby jej ciało samo wiedziało co robić. Chwilę potem zjawili się Golem i Ulrich. Zanim Mały Rycerz zdołał cokolwiek zrobić, atak beczką Güntera przeważył szale – dwóch pozostałych przy życiu rzezimieszków (w tym ten trafiony przez Lucę w bark) zostali niemal zmieceni z powierzchni ziemi. Po takim uderzeniu już się nie podnieśli. Leżeli niedaleko, pojękując tylko.
Nie dobijaliście dwóch znokautowanych, nie było po co. Po rzuceniu beczką, twarz Golema wykrzywił grymas bólu – rana na plecach dawała się we znaki, zwłaszcza po takim wysiłku. Nie ucierpieliście w ogóle, czego nie mogli powiedzieć ci, którzy was zaatakowali. Nie zawracając sobie dłużej nimi głowy podeszliście do zwłok ludzi, którzy was śledzili. Josef przyświecił latarenką po ich twarzach i jakież było wasze zdziwienie, gdy okazało się, że są to ci sami dwaj, którzy dawali znaki na Placu Królewskim Ulrichowi-Kastorowi...
Wybacz, Ravandil, cały czas myślałam że to jednak Gildril a nie Gildiril


Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Gildiril
-Przepraszam- powiedział do Ninerl słabym głosem, a po chwili się zreflektował. Będzie się tłumaczyć dziewczynie, z którą na dobrą sprawę nie ma zbyt wiele wspólnego? A w sumie... Nie miał siły się sprzeciwiać -Nie zdarza mi się to zbyt często... Możesz wierzyć lub nie...-
***
Efekt zaskoczenia zrobił swoje. Niby skąd banda uzbrojonych oprychów miała się spodziewać, że grupka podchmielonych osobników stawi im opór? No właśnie. W ułamkach sekundy rozpętało się dla tych obdartusów prawdziwe piekło. Do ataku ruszyli wszyscy. Luca wystrzelił, w powietrzu zaświszczały rzucane noże. Gildiril trafił jednego z napastników w ramię. Nie był z tego zbytnio zadowolony, przecież mogło w końcu być lepiej. Wyszarpnął za to miecz i rzucił się w stronę najbliższego z bandytów. Po kilku chwilach było po wszystkim. O dziwo, wyszli z tej bójki bez szwanku... A to zasługuje na uznanie. Elf podniósł swój nóż i wytarłszy krew o ubranie zabitego schował go w należne mu miejsce.
Nie zajmując się dłużej ruszyli ku tym, którzy ich śledzili, a których żywot skrócił nieznajomy kusznik. I to byli... ci, którzy wcześniej dawali znaki Ulrichowi, to jest Kastorowi... Zresztą, nieważne. Szkoda, że już nie dowiedzą się, czego chcieli ci dwaj...
-Lepiej nie stójmy tu zbyt długo- mruknął Gildiril -Tu jest tyle trupów, że bez większego wysiłku by mogli skazać nas na stryczek- westchnął ciężko i zrobił krok w tył.
-Przepraszam- powiedział do Ninerl słabym głosem, a po chwili się zreflektował. Będzie się tłumaczyć dziewczynie, z którą na dobrą sprawę nie ma zbyt wiele wspólnego? A w sumie... Nie miał siły się sprzeciwiać -Nie zdarza mi się to zbyt często... Możesz wierzyć lub nie...-
***
Efekt zaskoczenia zrobił swoje. Niby skąd banda uzbrojonych oprychów miała się spodziewać, że grupka podchmielonych osobników stawi im opór? No właśnie. W ułamkach sekundy rozpętało się dla tych obdartusów prawdziwe piekło. Do ataku ruszyli wszyscy. Luca wystrzelił, w powietrzu zaświszczały rzucane noże. Gildiril trafił jednego z napastników w ramię. Nie był z tego zbytnio zadowolony, przecież mogło w końcu być lepiej. Wyszarpnął za to miecz i rzucił się w stronę najbliższego z bandytów. Po kilku chwilach było po wszystkim. O dziwo, wyszli z tej bójki bez szwanku... A to zasługuje na uznanie. Elf podniósł swój nóż i wytarłszy krew o ubranie zabitego schował go w należne mu miejsce.
Nie zajmując się dłużej ruszyli ku tym, którzy ich śledzili, a których żywot skrócił nieznajomy kusznik. I to byli... ci, którzy wcześniej dawali znaki Ulrichowi, to jest Kastorowi... Zresztą, nieważne. Szkoda, że już nie dowiedzą się, czego chcieli ci dwaj...
-Lepiej nie stójmy tu zbyt długo- mruknął Gildiril -Tu jest tyle trupów, że bez większego wysiłku by mogli skazać nas na stryczek- westchnął ciężko i zrobił krok w tył.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
W zaułku zakotłowało się. Głośne odgłosy walki, krzyk bólu i świst bełtów. Po kilku sekundach było po wszystkim. Kilku oprychów padło martwych, dwóch leżało nieopodal trafionych beczką przez Güntera. Jęczeli niesamowicie, chyba Golem poprzetrącał im coś przy okazji.
- Pax! Pax vobiscum, skurwysyny! - rzucił Luca i splunął siarczyście. Następnie podniósł leżący nieopodal pistolet, zatknął za pas a rapier powędrował z powrotem do pochwy. Podszedł też do Arienati, która właśnie wyciągała z ciał zabitych przez siebie bandziorów zakrwawione noże.
- Zatrzymaj te ostrza, bella. – rzucił. - W twoich pięknych dłoniach są bardziej zabójcze niż w moich. Nic ci się nie przypomniało od ostatniego razu gdy rozmawialiśmy? - spytał nagle po tileańsku, by reszta nie rozumiała, o czym mówią. - Bo teraz, jak tak z nimi walczyłaś, wydawało się jakbyś była szkolona kiedyś w tego typu rzeczach. Może jesteś skrytobójczynią? - spojrzał raz jeszcze na trupy. - To było niesamowite, jakbyś od początku wiedziała co i jak zrobić. Świetna robota. Chyba wolałbym ciebie na ochroniarza niż Güntera hehe. I nie tylko ze względu na umiejętności. - puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko.
Uspokoiwszy oddech rozejrzał się po towarzyszach.
- Wygląda na to, że nikt nie ucierpiał. Mieliśmy cholerne szczęście – rzekł podchodząc wraz z Arienati do pozostałych. Gdy Josef przyświecił na zwłoki, zobaczył że dwaj zabici mężczyźni to ci sami z Königplatz, podrapał się po głowie i spojrzał spod zmarszczonych brwi na pozostałych.
- A nie mówiłem, że chodziło im o Ulricha! Chyba wdepnęliśmy w jakieś głębsze gówno, przyjaciele. - słysząc słowa Gildirila, spojrzał na elfa. - Spokojnie, bez nerwów. Zaraz sobie kulturalnie pójdziemy ale najpierw trzeba ich przeszukać, mogą mieć przy sobie coś interesującego. - nie czekając aż któryś z kompanów wykaże się inicjatywą, Orlandoni zabrał się za przeszukiwanie ciał, a szło mu to tak zręcznie, że z pewnością nie jeden raz w życiu już coś takiego uskuteczniał.
W zaułku zakotłowało się. Głośne odgłosy walki, krzyk bólu i świst bełtów. Po kilku sekundach było po wszystkim. Kilku oprychów padło martwych, dwóch leżało nieopodal trafionych beczką przez Güntera. Jęczeli niesamowicie, chyba Golem poprzetrącał im coś przy okazji.
- Pax! Pax vobiscum, skurwysyny! - rzucił Luca i splunął siarczyście. Następnie podniósł leżący nieopodal pistolet, zatknął za pas a rapier powędrował z powrotem do pochwy. Podszedł też do Arienati, która właśnie wyciągała z ciał zabitych przez siebie bandziorów zakrwawione noże.
- Zatrzymaj te ostrza, bella. – rzucił. - W twoich pięknych dłoniach są bardziej zabójcze niż w moich. Nic ci się nie przypomniało od ostatniego razu gdy rozmawialiśmy? - spytał nagle po tileańsku, by reszta nie rozumiała, o czym mówią. - Bo teraz, jak tak z nimi walczyłaś, wydawało się jakbyś była szkolona kiedyś w tego typu rzeczach. Może jesteś skrytobójczynią? - spojrzał raz jeszcze na trupy. - To było niesamowite, jakbyś od początku wiedziała co i jak zrobić. Świetna robota. Chyba wolałbym ciebie na ochroniarza niż Güntera hehe. I nie tylko ze względu na umiejętności. - puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko.
Uspokoiwszy oddech rozejrzał się po towarzyszach.
- Wygląda na to, że nikt nie ucierpiał. Mieliśmy cholerne szczęście – rzekł podchodząc wraz z Arienati do pozostałych. Gdy Josef przyświecił na zwłoki, zobaczył że dwaj zabici mężczyźni to ci sami z Königplatz, podrapał się po głowie i spojrzał spod zmarszczonych brwi na pozostałych.
- A nie mówiłem, że chodziło im o Ulricha! Chyba wdepnęliśmy w jakieś głębsze gówno, przyjaciele. - słysząc słowa Gildirila, spojrzał na elfa. - Spokojnie, bez nerwów. Zaraz sobie kulturalnie pójdziemy ale najpierw trzeba ich przeszukać, mogą mieć przy sobie coś interesującego. - nie czekając aż któryś z kompanów wykaże się inicjatywą, Orlandoni zabrał się za przeszukiwanie ciał, a szło mu to tak zręcznie, że z pewnością nie jeden raz w życiu już coś takiego uskuteczniał.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Wszystko działo się tak szybko, że ledwo to rejestrowała. Nogi i dłonie poruszały się jakby bez udziału jej woli, ruchy były płynne, precyzyjne i zgrane. Jakby robiła to już setny raz w swoim życiu, równie dobrze dziewczyna mogłaby zamknąć oczy... Dwa noże rzuciła bezbłędnie, chwilę później dwa ciała padły martwe. Nie miała już broni, ale to było bez znaczenia, przeciwnicy także się zaraz skończyli. Zabrała noże, wytarła o ich ubrania i zatknęła sobie za pas. Jak fajnie, miała już dwa, będzie musiała pamiętać, żeby je później oddać.
- Zatrzymaj te ostrza, bella – usłyszała za sobą głos Tileańczyka, jakby jej czytał w myślach. - W twoich pięknych dłoniach są bardziej zabójcze niż w moich. Nic ci się nie przypomniało od ostatniego razu gdy rozmawialiśmy? - spytał nagle po tileańsku. - Bo teraz, jak tak z nimi walczyłaś, wydawało się jakbyś była szkolona kiedyś w tego typu rzeczach. Może jesteś skrytobójczynią? - spojrzał raz jeszcze na trupy. - To było niesamowite, jakbyś od początku wiedziała co i jak zrobić. Świetna robota. Chyba wolałbym ciebie na ochroniarza niż Güntera hehe. I nie tylko ze względu na umiejętności.
Luca puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. Jednak jego słowa ją dość mocno zaniepokoiły.
Powoli emocje opadły, adrenalina przestawała krążyć w żyłach i Arienati poczuła się dziwnie. Jakby się właśnie obudziła z jakiegoś amoku, albo bardzo szybko wytrzeźwiała z upojenia alkoholowego. Słowa rodaka miały sens, który powoli zaczął docierać do jej umysłu. Spojrzała na swoje dzieło i zrobiło się dziewczynie słabo. I niedobrze. Wzięła kilka głębszych wdechów, by nie zwymiotować i lekko się zataczając podeszła do ściany. Oparła się o nią plecami, zjechała na dół do kucek i zwiesiła bezwładnie głowę między ramionami. Czuła się źle, nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą zrobiła. Nie była sobą... chociaż... nie, chyba właśnie wtedy była sobą. Więc kim była?
Spojrzała na swoje ręce, jakby tam mogła wyczytać odpowiedź na swoje pytanie, ale jedyne co znalazła, to ślady krwi. Wzdrygnęła się.
Ich towarzysz, elf, coś zaczął mówić, że należy się zbierać, miał całkowitą rację. Tyle że ona nie miała siły wstać.
- Idźcie... ja... was dogonię - powiedziała dość niewyraźnie nawet nie podnosząc wzroku.
Była załamana.
Wszystko działo się tak szybko, że ledwo to rejestrowała. Nogi i dłonie poruszały się jakby bez udziału jej woli, ruchy były płynne, precyzyjne i zgrane. Jakby robiła to już setny raz w swoim życiu, równie dobrze dziewczyna mogłaby zamknąć oczy... Dwa noże rzuciła bezbłędnie, chwilę później dwa ciała padły martwe. Nie miała już broni, ale to było bez znaczenia, przeciwnicy także się zaraz skończyli. Zabrała noże, wytarła o ich ubrania i zatknęła sobie za pas. Jak fajnie, miała już dwa, będzie musiała pamiętać, żeby je później oddać.
- Zatrzymaj te ostrza, bella – usłyszała za sobą głos Tileańczyka, jakby jej czytał w myślach. - W twoich pięknych dłoniach są bardziej zabójcze niż w moich. Nic ci się nie przypomniało od ostatniego razu gdy rozmawialiśmy? - spytał nagle po tileańsku. - Bo teraz, jak tak z nimi walczyłaś, wydawało się jakbyś była szkolona kiedyś w tego typu rzeczach. Może jesteś skrytobójczynią? - spojrzał raz jeszcze na trupy. - To było niesamowite, jakbyś od początku wiedziała co i jak zrobić. Świetna robota. Chyba wolałbym ciebie na ochroniarza niż Güntera hehe. I nie tylko ze względu na umiejętności.
Luca puścił jej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. Jednak jego słowa ją dość mocno zaniepokoiły.
Powoli emocje opadły, adrenalina przestawała krążyć w żyłach i Arienati poczuła się dziwnie. Jakby się właśnie obudziła z jakiegoś amoku, albo bardzo szybko wytrzeźwiała z upojenia alkoholowego. Słowa rodaka miały sens, który powoli zaczął docierać do jej umysłu. Spojrzała na swoje dzieło i zrobiło się dziewczynie słabo. I niedobrze. Wzięła kilka głębszych wdechów, by nie zwymiotować i lekko się zataczając podeszła do ściany. Oparła się o nią plecami, zjechała na dół do kucek i zwiesiła bezwładnie głowę między ramionami. Czuła się źle, nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą zrobiła. Nie była sobą... chociaż... nie, chyba właśnie wtedy była sobą. Więc kim była?
Spojrzała na swoje ręce, jakby tam mogła wyczytać odpowiedź na swoje pytanie, ale jedyne co znalazła, to ślady krwi. Wzdrygnęła się.
Ich towarzysz, elf, coś zaczął mówić, że należy się zbierać, miał całkowitą rację. Tyle że ona nie miała siły wstać.
- Idźcie... ja... was dogonię - powiedziała dość niewyraźnie nawet nie podnosząc wzroku.
Była załamana.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ulrich de Maar
Wpadł w zaułek tuż za Golemem. „Tuż za Golemem” było w tym momencie wyjątkowo istotne, bowiem jego niekonwencjonalna metoda walki zakończyła potyczkę. Ulrich zdążył tylko zobaczyć jak chwilę wcześniej błyskają noże. Potem były już tylko pojękiwania rannych. Na szczęście nikogo z nich. Ulrich spojrzał na tych, którzy zostali ranieni beczką – jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Nie poświęcił im już więcej uwagi. Schował wyszarpniętą wcześniej szpadę i spojrzał na tych dwóch, którzy ich śledzili. Poznał w nich tych ludzi, którzy zwrócili ich uwagę przy przybyciu do stolicy.
Już otwierał usta, żeby wypomnieć reszcie lekkomyślność. Chyba chcieli ich wcześnie przesłuchać? Ale spostrzegł, że z nieruchomych ciał sterczą bełty. „Ci bandyci ich załatwili? Nie… wyglądali jakby dostali od tyłu. To wszystko robi się coraz dziwniejsze.” Ulrich pokręcił głową.
- Teraz już nie ma wątpliwości. Ci dwaj mieli jakiś interes do Kastora. Miałem nadzieję, że ta sprawa w końcu trochę się rozjaśni… - czekał z nadzieją, aż Luca skończy przeszukiwać ich kieszenie. Nagle z Arienati chyba coś się stało. Jakby uszło z niej powietrze. Czyżby pierwszy raz zabijała? Jej ruchy w walce pokazywały co innego. Więc co w takim razie? Przypomniał sobie teraz, jak w dyliżansie ona i Luca rozmawiali. Kucnął przy zwłokach tych dwóch, tuż obok Orlandoniego.
- Ekhm… - chrząknął cicho, żeby Tileańczyk oderwał się na chwilę od trupów i wskazał głową Arienati pod ścianą nieopodal. Jeśli ten skierował się do niej - co było prawdopodobne, wnioskując po wcześniejszym jego zachowaniu względem dziewczyny - Ulrich sam dokończył to, co zaczął Luca.
Wpadł w zaułek tuż za Golemem. „Tuż za Golemem” było w tym momencie wyjątkowo istotne, bowiem jego niekonwencjonalna metoda walki zakończyła potyczkę. Ulrich zdążył tylko zobaczyć jak chwilę wcześniej błyskają noże. Potem były już tylko pojękiwania rannych. Na szczęście nikogo z nich. Ulrich spojrzał na tych, którzy zostali ranieni beczką – jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało. Nie poświęcił im już więcej uwagi. Schował wyszarpniętą wcześniej szpadę i spojrzał na tych dwóch, którzy ich śledzili. Poznał w nich tych ludzi, którzy zwrócili ich uwagę przy przybyciu do stolicy.
Już otwierał usta, żeby wypomnieć reszcie lekkomyślność. Chyba chcieli ich wcześnie przesłuchać? Ale spostrzegł, że z nieruchomych ciał sterczą bełty. „Ci bandyci ich załatwili? Nie… wyglądali jakby dostali od tyłu. To wszystko robi się coraz dziwniejsze.” Ulrich pokręcił głową.
- Teraz już nie ma wątpliwości. Ci dwaj mieli jakiś interes do Kastora. Miałem nadzieję, że ta sprawa w końcu trochę się rozjaśni… - czekał z nadzieją, aż Luca skończy przeszukiwać ich kieszenie. Nagle z Arienati chyba coś się stało. Jakby uszło z niej powietrze. Czyżby pierwszy raz zabijała? Jej ruchy w walce pokazywały co innego. Więc co w takim razie? Przypomniał sobie teraz, jak w dyliżansie ona i Luca rozmawiali. Kucnął przy zwłokach tych dwóch, tuż obok Orlandoniego.
- Ekhm… - chrząknął cicho, żeby Tileańczyk oderwał się na chwilę od trupów i wskazał głową Arienati pod ścianą nieopodal. Jeśli ten skierował się do niej - co było prawdopodobne, wnioskując po wcześniejszym jego zachowaniu względem dziewczyny - Ulrich sam dokończył to, co zaczął Luca.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Luca Orlandoni
Skończywszy przeszukiwać ciała zabitych, dostrzegł siedzącą nieopodal pod ścianą Arienati. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Gdy reszta ruszyła za Josefem, Tileańczyk podszedł do niej i przykucnął naprzeciw rodaczki.
- Czy coś się stało? Źle się czujesz? Mogę jakoś pomóc? - rzekł w ojczystym.
Dziewczyna uniosła zamglone spojrzenie na Tileańczyka i uśmiechnęła się lekko. Wiedziała już, że nie należy go zbywać, gdyż dumę miał kruchą jak skrzydła motyla, a zbyt wiele mu zawdzięczała, by znowu źle potraktować.
- Nie czuję się najlepiej z tym, co zrobiłam, nie spodziewałam się czegoś takiego po sobie - wyjaśniła jak tylko umiała.
- Zrobiłaś to, co trzeba było zrobić. - powiedział twardo. - Nie zadręczaj się tym, bo albo my albo oni. A nie chciałbym żebyś ty teraz tam leżała - wskazał alejkę w której przed chwilą rozegrała się walka. - A co do tych umiejętności, to z pewnością wszystko sobie przypomnisz, potrzeba tylko czasu. Może naprawdę jesteś skrytobójczynią? Pierwszy raz widzę kobietę która z taką precyzją posługuje się nożami.
Jego słowa nieco ją pokrzepiły, w sumie miał rację. Ona także nie chciałaby zginąć, albo żeby przez jej wahanie ktoś ucierpiał w tym starciu.
- Nie mam pojęcia, ale jak coś sobie przypomnę, to ci powiem - zapewniła go. - Myślisz, że powinnam poinformować resztę towarzyszy? Może mam jakiś wrogów i jak przypadkiem na nich wpadniemy, to wszyscy będą mieć kłopoty. Chyba należy... wyjawić im, że... nie za dobrze pamiętam swoją przeszłość. Właściwie to wcale - zakończyła wywód i westchnęła ciężko.
- Na razie zostawmy to dla siebie - rzekł. - Skoro przypomniałaś sobie w tak krótkim czasie swoje pochodzenie, ojczysty język i jak walczyć tymi ostrzami, to wydaje mi się że niebawem przypomnisz sobie całą resztę. Jeśli w najbliższych dniach nie będzie żadnych nowych wspomnień, wtedy powiemy reszcie o twojej amnezji. Dobrze?
Kiwnęła głową w odpowiedzi zgadzając się z nim. Podała mu rękę, by pomógł jej wstać.
- Dzięki... za rozmowę, już mi lepiej - powiedziała szczerze i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Cieszę się że choć do tego mogłem się przydać. - uśmiechnął się pomagając jej wstać. Chwilę potem stanęli twarzą w twarz. - I pamiętaj, co by się nie działo, zawsze możesz na mnie liczyć. Choć, jak zauważyłem, doskonale radzisz sobie sama. Nie myśl już o tym, wszystko jakoś się ułoży. Jeśli zanim dotrzemy do Bogenhafen wspomnienia nie wrócą, poszukamy jakiegoś znachora w tym mieście, co zna się na takich sprawach. A teraz wracajmy do reszty...
Dziewczyna przerwała mu wywód szybkim pocałunkiem w usta. Nie był głęboki i namiętny, po prostu ich wargi się na chwilę ze sobą spotkały.
- Nie gadaj tyle, bo następnym razem uciszę cię kneblem - powiedziała rozbawiona przechodząc gładko w reikspiel, uśmiechając się szeroko.
Orlandoni zupełnie nie był przygotowany na taki przebieg zdarzeń. Różne myśli wirowały mu w głowie, gdy tylko Arienati złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, ale jakoś nie mógł z tego złożyć żadnej sensownej wypowiedzi, żadnej celnej riposty na wzmiankę o kneblu. Spadło to na niego jak grom z jasnego nieba, Można było powiedzieć, że dziewczyna znalazła dobry argument by Tileańczyk wreszcie zamknął się choć na chwilę. Obdarował ją jedynie promienistym uśmiechem, po czym ruszył wraz z nią w kierunku towarzyszy...
Dialog rozegrany z Ouz na GG.
Skończywszy przeszukiwać ciała zabitych, dostrzegł siedzącą nieopodal pod ścianą Arienati. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej. Gdy reszta ruszyła za Josefem, Tileańczyk podszedł do niej i przykucnął naprzeciw rodaczki.
- Czy coś się stało? Źle się czujesz? Mogę jakoś pomóc? - rzekł w ojczystym.
Dziewczyna uniosła zamglone spojrzenie na Tileańczyka i uśmiechnęła się lekko. Wiedziała już, że nie należy go zbywać, gdyż dumę miał kruchą jak skrzydła motyla, a zbyt wiele mu zawdzięczała, by znowu źle potraktować.
- Nie czuję się najlepiej z tym, co zrobiłam, nie spodziewałam się czegoś takiego po sobie - wyjaśniła jak tylko umiała.
- Zrobiłaś to, co trzeba było zrobić. - powiedział twardo. - Nie zadręczaj się tym, bo albo my albo oni. A nie chciałbym żebyś ty teraz tam leżała - wskazał alejkę w której przed chwilą rozegrała się walka. - A co do tych umiejętności, to z pewnością wszystko sobie przypomnisz, potrzeba tylko czasu. Może naprawdę jesteś skrytobójczynią? Pierwszy raz widzę kobietę która z taką precyzją posługuje się nożami.
Jego słowa nieco ją pokrzepiły, w sumie miał rację. Ona także nie chciałaby zginąć, albo żeby przez jej wahanie ktoś ucierpiał w tym starciu.
- Nie mam pojęcia, ale jak coś sobie przypomnę, to ci powiem - zapewniła go. - Myślisz, że powinnam poinformować resztę towarzyszy? Może mam jakiś wrogów i jak przypadkiem na nich wpadniemy, to wszyscy będą mieć kłopoty. Chyba należy... wyjawić im, że... nie za dobrze pamiętam swoją przeszłość. Właściwie to wcale - zakończyła wywód i westchnęła ciężko.
- Na razie zostawmy to dla siebie - rzekł. - Skoro przypomniałaś sobie w tak krótkim czasie swoje pochodzenie, ojczysty język i jak walczyć tymi ostrzami, to wydaje mi się że niebawem przypomnisz sobie całą resztę. Jeśli w najbliższych dniach nie będzie żadnych nowych wspomnień, wtedy powiemy reszcie o twojej amnezji. Dobrze?
Kiwnęła głową w odpowiedzi zgadzając się z nim. Podała mu rękę, by pomógł jej wstać.
- Dzięki... za rozmowę, już mi lepiej - powiedziała szczerze i uśmiechnęła się do niego lekko.
- Cieszę się że choć do tego mogłem się przydać. - uśmiechnął się pomagając jej wstać. Chwilę potem stanęli twarzą w twarz. - I pamiętaj, co by się nie działo, zawsze możesz na mnie liczyć. Choć, jak zauważyłem, doskonale radzisz sobie sama. Nie myśl już o tym, wszystko jakoś się ułoży. Jeśli zanim dotrzemy do Bogenhafen wspomnienia nie wrócą, poszukamy jakiegoś znachora w tym mieście, co zna się na takich sprawach. A teraz wracajmy do reszty...
Dziewczyna przerwała mu wywód szybkim pocałunkiem w usta. Nie był głęboki i namiętny, po prostu ich wargi się na chwilę ze sobą spotkały.
- Nie gadaj tyle, bo następnym razem uciszę cię kneblem - powiedziała rozbawiona przechodząc gładko w reikspiel, uśmiechając się szeroko.
Orlandoni zupełnie nie był przygotowany na taki przebieg zdarzeń. Różne myśli wirowały mu w głowie, gdy tylko Arienati złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, ale jakoś nie mógł z tego złożyć żadnej sensownej wypowiedzi, żadnej celnej riposty na wzmiankę o kneblu. Spadło to na niego jak grom z jasnego nieba, Można było powiedzieć, że dziewczyna znalazła dobry argument by Tileańczyk wreszcie zamknął się choć na chwilę. Obdarował ją jedynie promienistym uśmiechem, po czym ruszył wraz z nią w kierunku towarzyszy...
Dialog rozegrany z Ouz na GG.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Ninerl Tar Vatherain
Walka skończyła się szybko. Ninerl czuła się troche rozczarowana.
- Walczyli jak dzieci. - stwierdziła-Myślałam, że wasi pospolici bandyci są bardziej niebezpieczni.
Wytarła miecz, a potem podeszła do dwóch jeszcze żywych. Jednemu zmiażdżyła tchawicę butem, drugiemu podcięła gardło.
- Nie zostawiasz żywych wrogów- mruknęła, przypominając sobie podstawową zasadę.
Dwaj szpiedzy okazali się tymi ludźmi, którzy obserwowali ich dzisiaj rano.
- Widać Kastor był, no... w jakimś tajnym związku? Nieee, no tym ... drużynie, nie jeszcze coś innego... sekta? Stow.. stowa.. Gildiril jak to się nazywało? Grupa ludzi spotykająca w się w określonym celu? Takie słowo na s?- spytała mężczyznę.
-Może był dla nich cenny i go pilnują? Albo obiecał im coś? Ten spadek?- dodała.
-Gunter, jak tam twoja rana?- zapytała człowieka, marszcząc brwi. -Nie nadwyrężaj jej tak. Inaczej się rozejdzie i będzie problem. Mniej ulegaj emocjom, człowieku- dodała surowo.
Gidiril powiedział coś o zbieraniu się. Ninerl nie zamierzała się bać ludzkich straży, ale nie było też sensu ginąć bezużytecznie. Odwróciła się do niego.
- Wybacz.- powiedziała i wykonała przepraszający gest. -Zareagowałam zbyt impulsywnie, nie powinnam cię określać takimi słowami. To było niegrzeczne z mojej strony - dodała spokojnie. Spojrzała na niego uważnie:
- Jak się czujesz? Ja muszę załatwić swoją sprawę dziś, gdy tylko dojdziemy do barki i zostawię tam ekwipunek. Jeśli nie masz sił na towarzyszenie mi, poradzę sobie sama-dodała.
Reakcja Arienati na samą walkę ją nieco zdziwiła. Dziewczyna zamiast się cieszyć ze swojej sprawności, skuliła się w kącie, jakby była... załamana? Ninerl zastanawiała się przez chwilę, czy nie podejść do niej, ale przecież był Luca.
Usmiechnęła się pod nosem, obserwując ich kątem oka. Widziała ich pocałunek i zaśmiała się cicho. Tak jak przewidywała, mieli się ku sobie. Za chwilę coś ją ukłuło. Trochę im zazdrościła- czuła się samotna, była sama od dłuższego czasu i pragnęła bliskości, seksu i związanych z tym emocji i uczuć. Wśród Asurów zaspokajanie swych potrzeb cielesnych było czymś naturalnym- to ludzie mieli kłopoty z tą sferą życia.
Ale teraz najważniejszy jest miecz i wszystko inne musi poczekać albo zejść na dalszy plan.
Za chwilę para wróciła do reszty drużyny i ruszyli dalej.
-Znalazłeś coś przy nich?- zwróciła się do kupca. Spojrzała na Arienati:- Co się stało? Martwisz się ofiarami? Spokojnie, dopóki zabijanie nie sprawia ci rozkoszy, to nie ma się czym martwić. - dodała. Druchii lubowali się w przelewie krwi i zadawaniu bólu, uwielbiali czerpać zadowolenie z okazywania psychicznej i fizycznej dominacji.
Ninerl czasami się zastanawiała, czy pogarda żywiona przez jej lud innym rasom, nie zaprowadzi ich powoli na podobną ścieżkę. Wśród Asurów też zdarzali się okrutni i bezlitośni. Ale czego spodziewac się na granicy? W głębi ducha przyznawała się do takich odczuć- ale nie uważała, że musi im ulegać. Były, należało uznać ten fakt i dalej postępować wedle swych zasad. Harmonia jako taka była istotna - pogodzenie dwóch przeciwieństw.
- Kiedy dotrzemy do barki, będę musiała was opuścić na jakiś czas. Ale wrócę przed wypłynięciem. Zostawię tylko większą część bagażu- powiedziała. Zanim zdążyli coś powiedzieć, dodała beznamiętnie: -Nie odpowiem na żadne pytania, więc oszczędźcie sobie bezcelowego mielenia językiem.
Rzuciła spojrzenie na Gildirila:
- Gotowy?- szepnęła. -Znam adres, zaraz ci go powiem- mruknęła.
Jak w poście, Meg:D
Walka skończyła się szybko. Ninerl czuła się troche rozczarowana.
- Walczyli jak dzieci. - stwierdziła-Myślałam, że wasi pospolici bandyci są bardziej niebezpieczni.
Wytarła miecz, a potem podeszła do dwóch jeszcze żywych. Jednemu zmiażdżyła tchawicę butem, drugiemu podcięła gardło.
- Nie zostawiasz żywych wrogów- mruknęła, przypominając sobie podstawową zasadę.
Dwaj szpiedzy okazali się tymi ludźmi, którzy obserwowali ich dzisiaj rano.
- Widać Kastor był, no... w jakimś tajnym związku? Nieee, no tym ... drużynie, nie jeszcze coś innego... sekta? Stow.. stowa.. Gildiril jak to się nazywało? Grupa ludzi spotykająca w się w określonym celu? Takie słowo na s?- spytała mężczyznę.
-Może był dla nich cenny i go pilnują? Albo obiecał im coś? Ten spadek?- dodała.
-Gunter, jak tam twoja rana?- zapytała człowieka, marszcząc brwi. -Nie nadwyrężaj jej tak. Inaczej się rozejdzie i będzie problem. Mniej ulegaj emocjom, człowieku- dodała surowo.
Gidiril powiedział coś o zbieraniu się. Ninerl nie zamierzała się bać ludzkich straży, ale nie było też sensu ginąć bezużytecznie. Odwróciła się do niego.
- Wybacz.- powiedziała i wykonała przepraszający gest. -Zareagowałam zbyt impulsywnie, nie powinnam cię określać takimi słowami. To było niegrzeczne z mojej strony - dodała spokojnie. Spojrzała na niego uważnie:
- Jak się czujesz? Ja muszę załatwić swoją sprawę dziś, gdy tylko dojdziemy do barki i zostawię tam ekwipunek. Jeśli nie masz sił na towarzyszenie mi, poradzę sobie sama-dodała.
Reakcja Arienati na samą walkę ją nieco zdziwiła. Dziewczyna zamiast się cieszyć ze swojej sprawności, skuliła się w kącie, jakby była... załamana? Ninerl zastanawiała się przez chwilę, czy nie podejść do niej, ale przecież był Luca.
Usmiechnęła się pod nosem, obserwując ich kątem oka. Widziała ich pocałunek i zaśmiała się cicho. Tak jak przewidywała, mieli się ku sobie. Za chwilę coś ją ukłuło. Trochę im zazdrościła- czuła się samotna, była sama od dłuższego czasu i pragnęła bliskości, seksu i związanych z tym emocji i uczuć. Wśród Asurów zaspokajanie swych potrzeb cielesnych było czymś naturalnym- to ludzie mieli kłopoty z tą sferą życia.
Ale teraz najważniejszy jest miecz i wszystko inne musi poczekać albo zejść na dalszy plan.
Za chwilę para wróciła do reszty drużyny i ruszyli dalej.
-Znalazłeś coś przy nich?- zwróciła się do kupca. Spojrzała na Arienati:- Co się stało? Martwisz się ofiarami? Spokojnie, dopóki zabijanie nie sprawia ci rozkoszy, to nie ma się czym martwić. - dodała. Druchii lubowali się w przelewie krwi i zadawaniu bólu, uwielbiali czerpać zadowolenie z okazywania psychicznej i fizycznej dominacji.
Ninerl czasami się zastanawiała, czy pogarda żywiona przez jej lud innym rasom, nie zaprowadzi ich powoli na podobną ścieżkę. Wśród Asurów też zdarzali się okrutni i bezlitośni. Ale czego spodziewac się na granicy? W głębi ducha przyznawała się do takich odczuć- ale nie uważała, że musi im ulegać. Były, należało uznać ten fakt i dalej postępować wedle swych zasad. Harmonia jako taka była istotna - pogodzenie dwóch przeciwieństw.
- Kiedy dotrzemy do barki, będę musiała was opuścić na jakiś czas. Ale wrócę przed wypłynięciem. Zostawię tylko większą część bagażu- powiedziała. Zanim zdążyli coś powiedzieć, dodała beznamiętnie: -Nie odpowiem na żadne pytania, więc oszczędźcie sobie bezcelowego mielenia językiem.
Rzuciła spojrzenie na Gildirila:
- Gotowy?- szepnęła. -Znam adres, zaraz ci go powiem- mruknęła.
Jak w poście, Meg:D
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Günter Golem
- Tylko tyle? - zdziwił się Golem, łapiąc oddech po nietypowej szarży. Rozglądał się wokół w nadziei, że ktoś jeszcze zechce nabić im dzisiaj guza. Niestety, ulica przycichła, jeśli nie liczyć jęków powalonych przeciwników.
Günter zgodził się z Gildirilem. Kwestią czasu było, jak zawędruje tu z pewnością już zaalarmowany patrol miejskiej straży. Lepiej byłoby uniknąć konfrontacji ze stróżami prawa i zmyć się stąd jak najszybciej.
- Nic tu po nas, chodźmy na barkę - odparł. Nagle syknął z bólu, łapiąc się za bark. Fala kłującego gorąca przebiegła po ramieniu w stronę karku i stamtąd w dół pleców. Golem niemal zgiął się w pół.
- Nie najgorzej, jednak przydałby mi się odpoczynek - odpowiedział na pytanie elfki o samopoczucie. Jednakże dalsza część jej wypowiedzi poirytowała go.
"Nie ulegać emocjom? I kto to mówi?" - stwierdził gniewnie w myślach. - "To nie ja się dąsam bez przerwy i wszędzie dopatruję się przeciwników."
Refleksja nie była bezpodstawna. Sposób, w jaki elfka dobiła jeszcze żywych opryszków, wywołał u Golema mieszane uczucia.
"Przecież to były zwykłe miejskie szumowiny" - zasępił się. - "Wystarczyło połamać im to i owo, ale żeby od razu zabijać z takim okrucieństwem?"
Jakby tego było mało, tileańska para przywarła do siebie w namiętnym pocałunku. Günter odwrócił głowę, wszak nie wypadało podglądać kochanków. Zamocował pałkę z powrotem u pasa, rozmasował obolały bark i, nie czekając na pozostałych, ruszył w stronę przystani.
Słowa Ninerl przyjął z pewną obojętnością.
"Elfy i ich sekreciki" - westchnął ironicznie. - "Tylko czego w wielkim mieście szuka ta dzikuska w ciele kobiety? Zresztą, nie moja sprawa. Jeśli nie wrócą przed świtem będą musieli znaleźć sobie inny środek transportu."
- Tylko tyle? - zdziwił się Golem, łapiąc oddech po nietypowej szarży. Rozglądał się wokół w nadziei, że ktoś jeszcze zechce nabić im dzisiaj guza. Niestety, ulica przycichła, jeśli nie liczyć jęków powalonych przeciwników.
Günter zgodził się z Gildirilem. Kwestią czasu było, jak zawędruje tu z pewnością już zaalarmowany patrol miejskiej straży. Lepiej byłoby uniknąć konfrontacji ze stróżami prawa i zmyć się stąd jak najszybciej.
- Nic tu po nas, chodźmy na barkę - odparł. Nagle syknął z bólu, łapiąc się za bark. Fala kłującego gorąca przebiegła po ramieniu w stronę karku i stamtąd w dół pleców. Golem niemal zgiął się w pół.
- Nie najgorzej, jednak przydałby mi się odpoczynek - odpowiedział na pytanie elfki o samopoczucie. Jednakże dalsza część jej wypowiedzi poirytowała go.
"Nie ulegać emocjom? I kto to mówi?" - stwierdził gniewnie w myślach. - "To nie ja się dąsam bez przerwy i wszędzie dopatruję się przeciwników."
Refleksja nie była bezpodstawna. Sposób, w jaki elfka dobiła jeszcze żywych opryszków, wywołał u Golema mieszane uczucia.
"Przecież to były zwykłe miejskie szumowiny" - zasępił się. - "Wystarczyło połamać im to i owo, ale żeby od razu zabijać z takim okrucieństwem?"
Jakby tego było mało, tileańska para przywarła do siebie w namiętnym pocałunku. Günter odwrócił głowę, wszak nie wypadało podglądać kochanków. Zamocował pałkę z powrotem u pasa, rozmasował obolały bark i, nie czekając na pozostałych, ruszył w stronę przystani.
Słowa Ninerl przyjął z pewną obojętnością.
"Elfy i ich sekreciki" - westchnął ironicznie. - "Tylko czego w wielkim mieście szuka ta dzikuska w ciele kobiety? Zresztą, nie moja sprawa. Jeśli nie wrócą przed świtem będą musieli znaleźć sobie inny środek transportu."
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Wszyscy
Przeszukując zwłoki tych, którzy was śledzili, nie znaleźliście nic szczególnie ciekawego. Ot, dwa zwykłe sztylety, dziesięć złotych koron i osiemnaście srebrników. Ale Luca szukając kieszeni po wewnętrznej stronie ich koszul natknął się na coś jeszcze: obaj na piersi mieli wytatuowaną małą dłoń. Po bliższym przyjrzeniu się, stwierdzając, że ma kolor purpury. W tym czasie podszedł do was Josef, ze kamienną twarzą przyglądając się trupom. Odezwał się dopiero po chwili, znacznie mało wesołym głosem:
- Chodźmy szybko, ludzie z pewnością zaalarmowali straże, przenocujecie na barce, tuż po świcie wypłyniemy.
Nie zastanawiając się długo, ruszyliście znów za przewoźnikiem. Po dość niedługim marszu, znacznie już otrzeźwieni dotarliście do barki Josefa. Ta nie różniła się niczym od innych rzecznych łodzi zacumowanych w porcie. Ot, zwykła barka. Sam kapitan rzekł dość krótko jak na swoje możliwości:
- No to teraz spać, jutro wyruszamy. Koje są zaraz pod pokładem, oprócz nas płyną Wolmar i Gilda, wraz ze swoją córeczką. Pracują już dla mnie od dwóch lat właściwie, teraz to prawie jak rodzeństwo haha. No nic, dobranoc.
Josef oddalił się do swoich "kwater", wy zresztą też szybko zeszliście pod pokład. Wasze pomieszczenia były dość małe, aczkolwiek były miejsca dla wszystkich, bagaże też było gdzie położyć.
Ninerl i Gildiril
Gildiril zgodził się tobie towarzyszyć, więc zostawiwszy jedynie bagaż na barce Josefa, ruszyliście ku dzielnicy kupieckiej, gdzie miał mieszkać mężczyzna, który mógłby wiedzieć coś na temat, tudzież posiadać to, czego obecnie poszukiwałaś. Wiedziałaś że nazywa się Antonius Gerindorf i mieszka na Reaperbahn Strasse 34. Nie znałaś tego miasta, jednak zasięgnąwszy języka wśród kilku mijanych po drodze osób (a nie było ich wiele ze względu na późną porę), wyszliście z doków, minęliście znany wam już Plac Królewski i w końcu znaleźliście się w Dzielnicy Kupieckiej. Dzielnica była dobrze oświetlona latarniami i czysta, a domy tutaj wyglądały naprawdę imponująco. Po niemal piętnastu minutach poszukiwań, odnaleźliście w końcu 34 dom na Reaperbahn Strasse. Był to trzypiętrowy, wspaniały budynek otoczony dość wysokim murem. Żelazna furta była już zamknięta, choć w kilku oknach wyraźnie dostrzegliście światło. Zanim zdążyłaś zadzwonić dzwonkiem, Gildirilowi wystarczyła chwilka, by przy użyciu dwóch schowanych w pasie wytrychów otworzyć ją na oścież. Minęliście mały ogród i w końcu dotarliście pod drzwi. Zapukałaś kilka razy, a następnie usłyszeliście dźwięk odsuwanych zasuw i szczęk otwieranych zamków. W drzwiach pojawiła się jakaś mikra czarnowłosa dziewczyna w białym fartuchu, zapewne służka.
- T-tak, słucham – spojrzała na was nieco wystraszona. Pewnie pierwszy raz w życiu stała twarzą w twarz z elfami.
- My do Antoniusa Gerindorfa – rzuciłaś.
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła drzwi. Po chwili usłyszeliście zza nich kilka przekleństw i w końcu pojawił się przed wami ubrany w czarny szlafrok, niewysoki mężczyzna:

- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i wreszcie przyjrzał się wam nieco podejrzliwie. - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - mruknął, wodząc wzrokiem po waszych twarzach.
Przeszukując zwłoki tych, którzy was śledzili, nie znaleźliście nic szczególnie ciekawego. Ot, dwa zwykłe sztylety, dziesięć złotych koron i osiemnaście srebrników. Ale Luca szukając kieszeni po wewnętrznej stronie ich koszul natknął się na coś jeszcze: obaj na piersi mieli wytatuowaną małą dłoń. Po bliższym przyjrzeniu się, stwierdzając, że ma kolor purpury. W tym czasie podszedł do was Josef, ze kamienną twarzą przyglądając się trupom. Odezwał się dopiero po chwili, znacznie mało wesołym głosem:
- Chodźmy szybko, ludzie z pewnością zaalarmowali straże, przenocujecie na barce, tuż po świcie wypłyniemy.
Nie zastanawiając się długo, ruszyliście znów za przewoźnikiem. Po dość niedługim marszu, znacznie już otrzeźwieni dotarliście do barki Josefa. Ta nie różniła się niczym od innych rzecznych łodzi zacumowanych w porcie. Ot, zwykła barka. Sam kapitan rzekł dość krótko jak na swoje możliwości:
- No to teraz spać, jutro wyruszamy. Koje są zaraz pod pokładem, oprócz nas płyną Wolmar i Gilda, wraz ze swoją córeczką. Pracują już dla mnie od dwóch lat właściwie, teraz to prawie jak rodzeństwo haha. No nic, dobranoc.
Josef oddalił się do swoich "kwater", wy zresztą też szybko zeszliście pod pokład. Wasze pomieszczenia były dość małe, aczkolwiek były miejsca dla wszystkich, bagaże też było gdzie położyć.
Ninerl i Gildiril
Gildiril zgodził się tobie towarzyszyć, więc zostawiwszy jedynie bagaż na barce Josefa, ruszyliście ku dzielnicy kupieckiej, gdzie miał mieszkać mężczyzna, który mógłby wiedzieć coś na temat, tudzież posiadać to, czego obecnie poszukiwałaś. Wiedziałaś że nazywa się Antonius Gerindorf i mieszka na Reaperbahn Strasse 34. Nie znałaś tego miasta, jednak zasięgnąwszy języka wśród kilku mijanych po drodze osób (a nie było ich wiele ze względu na późną porę), wyszliście z doków, minęliście znany wam już Plac Królewski i w końcu znaleźliście się w Dzielnicy Kupieckiej. Dzielnica była dobrze oświetlona latarniami i czysta, a domy tutaj wyglądały naprawdę imponująco. Po niemal piętnastu minutach poszukiwań, odnaleźliście w końcu 34 dom na Reaperbahn Strasse. Był to trzypiętrowy, wspaniały budynek otoczony dość wysokim murem. Żelazna furta była już zamknięta, choć w kilku oknach wyraźnie dostrzegliście światło. Zanim zdążyłaś zadzwonić dzwonkiem, Gildirilowi wystarczyła chwilka, by przy użyciu dwóch schowanych w pasie wytrychów otworzyć ją na oścież. Minęliście mały ogród i w końcu dotarliście pod drzwi. Zapukałaś kilka razy, a następnie usłyszeliście dźwięk odsuwanych zasuw i szczęk otwieranych zamków. W drzwiach pojawiła się jakaś mikra czarnowłosa dziewczyna w białym fartuchu, zapewne służka.
- T-tak, słucham – spojrzała na was nieco wystraszona. Pewnie pierwszy raz w życiu stała twarzą w twarz z elfami.
- My do Antoniusa Gerindorfa – rzuciłaś.
- Mój pan już śpi.
- To go obudź – wtrącił Gildiril. - Mamy do niego ważną sprawę.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła drzwi. Po chwili usłyszeliście zza nich kilka przekleństw i w końcu pojawił się przed wami ubrany w czarny szlafrok, niewysoki mężczyzna:

- Człowiek zaharowuje się przez cały dzień i nawet po nocach spać nie dają – warknął i wreszcie przyjrzał się wam nieco podejrzliwie. - Jestem Antonius Gerindorf, ale my się chyba nie znamy? Czego ode mnie chcecie? - mruknął, wodząc wzrokiem po waszych twarzach.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg
Arienati
Chyba wolała nie wiedzieć, co się dookoła niej dzieje. Sposób, w jaki ta elfka dobiła ludzi był po prostu obrzydliwy. Nie podobał się Arienati także ton, którym mówiła, zapewne uważała się za lepszą od nich. Cóż, to, że należała do innej rasy jeszcze o niczym nie świadczyło. Dziewczyna zmarszczyła brwi, zauważyła podobny grymas na twarzy Golema, chyba także jej nie polubił. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Oczywiście, że martwię się ofiarami - odpowiedziała upierdliwej kobiecie na tyle spokojnie, na ile umiała. - W końcu też mieli swoje rodziny, żałuję, że ich zabiłam. Ty także nie musiałaś tego robić, takie drobne rabusie nie stanowiły większego zagrożenia, jak już sama chyba zauważyłaś...
Miała ochotę coś jeszcze dodać, ale uznała, że nie warto strzępić sobie języka na obcą, bo i tak nie zrozumie. Jak długouchy znosił jej obecność? Pewnie mu się podobała i na coś liczył... Ciekawe, czy tak samo było z Lucą?
Spojrzała ukradkiem w stronę Tileańczyka, ten nadal był cicho, co ją bardzo ucieszyło. Podeszła do ich dużego towarzysza i poczuła zapach krwi. Świeżej. Dotknęła dłonią jego barku w miejscu, gdzie został ranny i palce jej się zabarwiły na czerwono.
- Oj - jęknęła cicho. - To nie wygląda dobrze, na barce postaram ci się jakoś pomóc i to opatrzeć. Jeśli możesz, nie ruszaj teraz ręką. Jak przyjemnie... cicho - dodała pod nosem i się uśmiechnęła.
Ruszyli w stronę barki, była z tego faktu nawet więcej niż zadowolona, w końcu przecież będzie mogła zdjąć te mokre ubrania i je przeprać. Nadal śmierdziało od niej tanim piwem, jakby była jakimś pospolitym pijaczyną i bardzo jej się to nie podobało. Na szczęście zatrzymała sobie to coś, w co wcześniej była ubrana i mogła to wykorzystać do spania.
Jak tylko znaleźli się na pokładzie, poprosiła ich 'kapitana' o miskę z wodą, by móc się umyć i wyprać zalane rzeczy.
Wcześniej jednak zajęła się raną towarzysza. Od kapitana wzięła niezbędne opatrunki, sama takowych nie posiadała, a elfka już się zmyła.
- Jeśli będzie boleć, to mów, postaram się robić najdelikatniej jak tylko potrafię - powiedziała łagodnym głosem. - Nie rób nic na barce, bo sobie bark rozwalisz do końca, jak coś będzie trzeba, to zrobię za ciebie.
Słysząc, że już zaczerpnął powietrza, by coś powiedzieć, szybko się wtrąciła:
- Nie odpowiadaj, to nie było pytanie, lecz stwierdzenie. Faceci za dużo gadają, jednak się zaopatrzę w te kneble - mruknęła pod nosem.
Nie śpieszyła się, wolała się nie spotkać gdzieś ze swoim rodakiem na pokładzie czy koło kwater. Na spokojnie dokończyła, pożegnała się życząc Golemowi spokojnych i miłych snów, po czym szybko przemknęła się do siebie. Tam zdjęła to, co miała zalane piwem, pośpiesznie uprała i rozwiesiła. Założyła te szmatki, w które wcześniej była ubrana, przepłukała jeszcze włosy i dopiero wtedy położyła się spać. Noże trzymała jednak blisko siebie, tak na wszelki wypadek...
Chyba wolała nie wiedzieć, co się dookoła niej dzieje. Sposób, w jaki ta elfka dobiła ludzi był po prostu obrzydliwy. Nie podobał się Arienati także ton, którym mówiła, zapewne uważała się za lepszą od nich. Cóż, to, że należała do innej rasy jeszcze o niczym nie świadczyło. Dziewczyna zmarszczyła brwi, zauważyła podobny grymas na twarzy Golema, chyba także jej nie polubił. Uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Oczywiście, że martwię się ofiarami - odpowiedziała upierdliwej kobiecie na tyle spokojnie, na ile umiała. - W końcu też mieli swoje rodziny, żałuję, że ich zabiłam. Ty także nie musiałaś tego robić, takie drobne rabusie nie stanowiły większego zagrożenia, jak już sama chyba zauważyłaś...
Miała ochotę coś jeszcze dodać, ale uznała, że nie warto strzępić sobie języka na obcą, bo i tak nie zrozumie. Jak długouchy znosił jej obecność? Pewnie mu się podobała i na coś liczył... Ciekawe, czy tak samo było z Lucą?
Spojrzała ukradkiem w stronę Tileańczyka, ten nadal był cicho, co ją bardzo ucieszyło. Podeszła do ich dużego towarzysza i poczuła zapach krwi. Świeżej. Dotknęła dłonią jego barku w miejscu, gdzie został ranny i palce jej się zabarwiły na czerwono.
- Oj - jęknęła cicho. - To nie wygląda dobrze, na barce postaram ci się jakoś pomóc i to opatrzeć. Jeśli możesz, nie ruszaj teraz ręką. Jak przyjemnie... cicho - dodała pod nosem i się uśmiechnęła.
Ruszyli w stronę barki, była z tego faktu nawet więcej niż zadowolona, w końcu przecież będzie mogła zdjąć te mokre ubrania i je przeprać. Nadal śmierdziało od niej tanim piwem, jakby była jakimś pospolitym pijaczyną i bardzo jej się to nie podobało. Na szczęście zatrzymała sobie to coś, w co wcześniej była ubrana i mogła to wykorzystać do spania.
Jak tylko znaleźli się na pokładzie, poprosiła ich 'kapitana' o miskę z wodą, by móc się umyć i wyprać zalane rzeczy.
Wcześniej jednak zajęła się raną towarzysza. Od kapitana wzięła niezbędne opatrunki, sama takowych nie posiadała, a elfka już się zmyła.
- Jeśli będzie boleć, to mów, postaram się robić najdelikatniej jak tylko potrafię - powiedziała łagodnym głosem. - Nie rób nic na barce, bo sobie bark rozwalisz do końca, jak coś będzie trzeba, to zrobię za ciebie.
Słysząc, że już zaczerpnął powietrza, by coś powiedzieć, szybko się wtrąciła:
- Nie odpowiadaj, to nie było pytanie, lecz stwierdzenie. Faceci za dużo gadają, jednak się zaopatrzę w te kneble - mruknęła pod nosem.
Nie śpieszyła się, wolała się nie spotkać gdzieś ze swoim rodakiem na pokładzie czy koło kwater. Na spokojnie dokończyła, pożegnała się życząc Golemowi spokojnych i miłych snów, po czym szybko przemknęła się do siebie. Tam zdjęła to, co miała zalane piwem, pośpiesznie uprała i rozwiesiła. Założyła te szmatki, w które wcześniej była ubrana, przepłukała jeszcze włosy i dopiero wtedy położyła się spać. Noże trzymała jednak blisko siebie, tak na wszelki wypadek...
