[Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
-Słuchaj no, małą możesz sobie nazywać swoją samicę, a nie mnie, jasne?- warknęła. Nie znosiła tego przymiotnika. Może dlatego, że kiedyś ktoś go używał w pewnej bolesnej dla niej sytuacji. - Nie przypominam sobie, żebym nią była...- dodała złośliwym tonem.
- A co do reszty, to racja- powiedziała już normalnym tonem. - Tylko czekaj, będę biegła pierwsza. Znajdziemy ich dzięki mojemu duchowemu przyjacielowi.- szybko odszukała kruka i poprosiła o sygnalizowanie kierunku. To było zupełnie jak zabawa w ciepło i zimno.
"Tylko co z moim ubraniem?" pomyślała i zdecydowała. Rozebrała się do naga, zwinęła je w kłębek, łącznie z telefonem i torbą i schowała w krzakach. Zapamiętała ich położenie i opadła już na cztery łapy.
Powęszyła przez chwilę w powietrzu i skoczyła naprzód.
"Już dawno nie byłam na polowaniu" przemknęło jej przez głowę.
Teraz zaś byli zwierzyną, a nie myśliwymi, co jej się bardzo nie podobało...
[lupus]
-Słuchaj no, małą możesz sobie nazywać swoją samicę, a nie mnie, jasne?- warknęła. Nie znosiła tego przymiotnika. Może dlatego, że kiedyś ktoś go używał w pewnej bolesnej dla niej sytuacji. - Nie przypominam sobie, żebym nią była...- dodała złośliwym tonem.
- A co do reszty, to racja- powiedziała już normalnym tonem. - Tylko czekaj, będę biegła pierwsza. Znajdziemy ich dzięki mojemu duchowemu przyjacielowi.- szybko odszukała kruka i poprosiła o sygnalizowanie kierunku. To było zupełnie jak zabawa w ciepło i zimno.
"Tylko co z moim ubraniem?" pomyślała i zdecydowała. Rozebrała się do naga, zwinęła je w kłębek, łącznie z telefonem i torbą i schowała w krzakach. Zapamiętała ich położenie i opadła już na cztery łapy.
Powęszyła przez chwilę w powietrzu i skoczyła naprzód.
"Już dawno nie byłam na polowaniu" przemknęło jej przez głowę.
Teraz zaś byli zwierzyną, a nie myśliwymi, co jej się bardzo nie podobało...
[lupus]
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Nie miał zamiaru czekać na Szept Półcienia ani sekundy dłużej. Teraz przed nim widniał tylko jeden cel: nie zmarnować poświęcenia Jordana. Było niemal pewne, że ich mentor nie przeżyje. Tancerze nie puszczali żywymi dzieci Gai... Teraz ważny był pościg.
Pędził już przed siebie, gdy zaczęła się rozbierać. Warknął tylko na odchodnym w języku Garou, jedynym który mógł teraz używać:
- Myślę że szeroka na cztery wilki bruzda w świeżym śniegu wystarczy do tropienia! - smukły, śnieżnobiały lupus był już wiele metrów dalej. Nie oglądał się za siebie; to że jest z nią w jedej watasze, nie oznacza że ma prawo oglądać ją nagą. Zapewnie nie życzyła by sobie tego...
...A i ja nie jestem pewien czy bym tego chciał, stwierdziła złośliwa część jego natury.
Zamilkła jednak natychmiast. Śnieg uciekał spod łap. W takich chwilach jak ta liczyło się dobro watahy. Spokojnie analizował dostępne mu możliwości. Ahroun skowyczał. To oznaczało kłopoty.
Wyciskał wszystko co mógł ze swoich łap. Jak najszybciej na miejsce. Z Connem powinni dać radę zatrzymać ich na tyle długo, żeby zapewnić bezpieczeństwo alfie.
Byle tylko zdążył!
[lupus, gdy dotrze na miejsce walki crinos]
Nie miał zamiaru czekać na Szept Półcienia ani sekundy dłużej. Teraz przed nim widniał tylko jeden cel: nie zmarnować poświęcenia Jordana. Było niemal pewne, że ich mentor nie przeżyje. Tancerze nie puszczali żywymi dzieci Gai... Teraz ważny był pościg.
Pędził już przed siebie, gdy zaczęła się rozbierać. Warknął tylko na odchodnym w języku Garou, jedynym który mógł teraz używać:
- Myślę że szeroka na cztery wilki bruzda w świeżym śniegu wystarczy do tropienia! - smukły, śnieżnobiały lupus był już wiele metrów dalej. Nie oglądał się za siebie; to że jest z nią w jedej watasze, nie oznacza że ma prawo oglądać ją nagą. Zapewnie nie życzyła by sobie tego...
...A i ja nie jestem pewien czy bym tego chciał, stwierdziła złośliwa część jego natury.
Zamilkła jednak natychmiast. Śnieg uciekał spod łap. W takich chwilach jak ta liczyło się dobro watahy. Spokojnie analizował dostępne mu możliwości. Ahroun skowyczał. To oznaczało kłopoty.
Wyciskał wszystko co mógł ze swoich łap. Jak najszybciej na miejsce. Z Connem powinni dać radę zatrzymać ich na tyle długo, żeby zapewnić bezpieczeństwo alfie.
Byle tylko zdążył!
[lupus, gdy dotrze na miejsce walki crinos]
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Pędziła ile sił w łapach przed siebie chcąc ujść ich prześladowcom. Zapach dobiegający ją z przemysłowego kompleksu sprawiał, że sierść jeżyła się jej na grzbiecie z obrzydzenia. Był to najgorszy zapach prócz ewidentnego odoru istot Żmija jaki zdarzyło jej się czuć. Kręcił w nosie i denerwował.
Zmiana w ukształtowaniu terenu i konieczność zwolnienia szaleńczego biegu poważnie ją zirytowały, skupiła się jednak na drodze. Każde nawet najlżejsze zranienie mogło teraz skończyć się tragicznie. Nie mogła sobie pozwolić na błędy. Na tyle na ile mogła starała się ocenić, w którą dokładnie stronę ma się udać, by trafić w jakieś bardziej jej znane okolice. Takie, z których mogła być pewna nadejścia odsieczy... Jeśli zajdzie taka potrzeba wbiegnie tam, w ten paskudny kompleks przemyslowy Kangurzym Skokiem przeskakując ogrodzenie po uprzedzeniu Dżeta, że ma się trzymać. Zawsze była szansa, że będzie tam miejsce, gdzie będą się mogli bronić, jeśli umknięcie przeciwnikom okaże się niemożliw.
Zła była, że musiała biec po śniegu. Zostawał w nim ślad, który bezbłędnie naprowadzał przeciwnika prosto na nią i jej bezcenny ładunek, i dodatkowo spowalniał ją poważnie. Wilczyca cały czas rozważała każdy kolejny potencjalny ruch biorąc pod uwagę wszystkie "za i przeciw" jakie wpadły do jej wilczego łba.
Nagle usłyszała za sobą zamieszanie i znajomy skowyt. To Tancerze Czarnej Spirali dopadli Conna. Wilczyca wykonała kilka długich skoków w śniegu z głośnym, wściekłym warknięciem, które przedarło się przez zaciśnięte szczęki i łypnęła okiem do tyłu. Śnieg i ciemności skrywały przed nią to co działo się za nią. Gdzieś tam w oddali słyszała jeszcze jakieś odgłosy... Może to Jordan, Chodzący Po Lodzie i Nina albo kolejni Tancerze? Nie mogła być tego pewna, chociaż miała taką nadzieję. Ahroun był w śmiertelnym niebezpieczeństwie i alfa zdawała sobie z tego sprawę. Przez ułamek sekundy wahała się czy nie rzucić się becie na ratunek. Wataha była przecież dla garou czymś więcej niż rodzina. Wsłuchująca Się W Wiatr od zawsze była gotowa za watahę oddać swoje życie. Bronić jej członków i brać za nich odpowiedzialność...
Kolejne długie, głębokie warknięcie pełne było nienawiści do istot Żmija i tłumionej teraz wściekłości. Nie mogła się zatrzymać! Skoro Tancerze dotarli tak daleko mogło to oznaczać, że Jordan, Nina i Chodzący Po Lodzie już oddali swe życia za powodzenie tej misji... Nie mogła niweczyć ich poświęcenia. Atak na Conna mógł jej dać tych kilka niezbędych do ucieczki sekund... Może więcej... A Dżet sam sobie nie poradzi. Tego była pewna. W razie czego nie będzie w stanie sam chronić dziecka przed Tancerzami...
*Dżet, trzymaj się mocniej i nie upuść szczeniaka, bo będziesz błagał by Tancerze dopadli cię przede mną!* warknęła na niego gniewnie wyładowując tym na nim częściowo swoją złość. Starała się przyspieszyć na tyle na ile było to możliwe, nie ryzykując przy tym bardziej nadziania się na któreś z tutejszych "pułapek" zostawionych przez ludzi. Najchętniej stanęłaby teraz do walki z tym plugawym pomiotem Żmija dając im bolesną lekcję: żaden garou nie sprzeda skóry tanio! A już tym bardziej nie ona, nie Wsłuchująca Się W Wiatr! Ale musiała koniecznie dostarczyć chłopca do Matki Larissy...
[hispo]
Pędziła ile sił w łapach przed siebie chcąc ujść ich prześladowcom. Zapach dobiegający ją z przemysłowego kompleksu sprawiał, że sierść jeżyła się jej na grzbiecie z obrzydzenia. Był to najgorszy zapach prócz ewidentnego odoru istot Żmija jaki zdarzyło jej się czuć. Kręcił w nosie i denerwował.
Zmiana w ukształtowaniu terenu i konieczność zwolnienia szaleńczego biegu poważnie ją zirytowały, skupiła się jednak na drodze. Każde nawet najlżejsze zranienie mogło teraz skończyć się tragicznie. Nie mogła sobie pozwolić na błędy. Na tyle na ile mogła starała się ocenić, w którą dokładnie stronę ma się udać, by trafić w jakieś bardziej jej znane okolice. Takie, z których mogła być pewna nadejścia odsieczy... Jeśli zajdzie taka potrzeba wbiegnie tam, w ten paskudny kompleks przemyslowy Kangurzym Skokiem przeskakując ogrodzenie po uprzedzeniu Dżeta, że ma się trzymać. Zawsze była szansa, że będzie tam miejsce, gdzie będą się mogli bronić, jeśli umknięcie przeciwnikom okaże się niemożliw.
Zła była, że musiała biec po śniegu. Zostawał w nim ślad, który bezbłędnie naprowadzał przeciwnika prosto na nią i jej bezcenny ładunek, i dodatkowo spowalniał ją poważnie. Wilczyca cały czas rozważała każdy kolejny potencjalny ruch biorąc pod uwagę wszystkie "za i przeciw" jakie wpadły do jej wilczego łba.
Nagle usłyszała za sobą zamieszanie i znajomy skowyt. To Tancerze Czarnej Spirali dopadli Conna. Wilczyca wykonała kilka długich skoków w śniegu z głośnym, wściekłym warknięciem, które przedarło się przez zaciśnięte szczęki i łypnęła okiem do tyłu. Śnieg i ciemności skrywały przed nią to co działo się za nią. Gdzieś tam w oddali słyszała jeszcze jakieś odgłosy... Może to Jordan, Chodzący Po Lodzie i Nina albo kolejni Tancerze? Nie mogła być tego pewna, chociaż miała taką nadzieję. Ahroun był w śmiertelnym niebezpieczeństwie i alfa zdawała sobie z tego sprawę. Przez ułamek sekundy wahała się czy nie rzucić się becie na ratunek. Wataha była przecież dla garou czymś więcej niż rodzina. Wsłuchująca Się W Wiatr od zawsze była gotowa za watahę oddać swoje życie. Bronić jej członków i brać za nich odpowiedzialność...
Kolejne długie, głębokie warknięcie pełne było nienawiści do istot Żmija i tłumionej teraz wściekłości. Nie mogła się zatrzymać! Skoro Tancerze dotarli tak daleko mogło to oznaczać, że Jordan, Nina i Chodzący Po Lodzie już oddali swe życia za powodzenie tej misji... Nie mogła niweczyć ich poświęcenia. Atak na Conna mógł jej dać tych kilka niezbędych do ucieczki sekund... Może więcej... A Dżet sam sobie nie poradzi. Tego była pewna. W razie czego nie będzie w stanie sam chronić dziecka przed Tancerzami...
*Dżet, trzymaj się mocniej i nie upuść szczeniaka, bo będziesz błagał by Tancerze dopadli cię przede mną!* warknęła na niego gniewnie wyładowując tym na nim częściowo swoją złość. Starała się przyspieszyć na tyle na ile było to możliwe, nie ryzykując przy tym bardziej nadziania się na któreś z tutejszych "pułapek" zostawionych przez ludzi. Najchętniej stanęłaby teraz do walki z tym plugawym pomiotem Żmija dając im bolesną lekcję: żaden garou nie sprzeda skóry tanio! A już tym bardziej nie ona, nie Wsłuchująca Się W Wiatr! Ale musiała koniecznie dostarczyć chłopca do Matki Larissy...
[hispo]

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Milczący wędrowiec chwycił się sierści Leny tak mocno jak tylko potrafił, kurczowo przyciskając do siebie zawiniętego w kurtkę chłopca. Oglądał się raz po raz za siebie. Nina, Chodzący Po Lodzie... Conn... diabli, chwile takie jak te sprawiały, że tęsknił za życiem w dziczy - w rezerwacie, gdzie lękać się można było tylko ewentualnych pułapek lub ludzi z, pożal się Gaio, strzelbami i pseudozdolnościami myśliwskimi. Dżet wykorzystał chwilę przerwy w szaleńczym biegu, by przymknąć oczy i przypomnieć sobie ten dobry czas, choć chwilkę odpocząć psychicznie. Otrząsnął się, słysząc głos alfy. Lena nie zdążyłaby go dorwać. Sam by się chyba pochlastał... nieważne. Zamrugał oczyma i się skupił. Przed nim kolejna tura szalonego rajdu, a dodatkowo wleźli na tereny miastopodobne. Lena pewnie nie lubi tego typu miejsc... Ze też ten młody musiał zemdleć... Pozostało już tylko wycisnąć wszystko co mo.żliwe z dłoni i trzyamć się jak najmocniej.. i uważać na "cenny ładunek". Znajdź cos, co mogłoby pomóc nam lub naszym przyjaciołom, nawet w takich parszywych miejscach czasem kryje sie coś, z czym da się "dogadać" rzucił tylko do Askaha.
Zawsze coś...
[homid]
Milczący wędrowiec chwycił się sierści Leny tak mocno jak tylko potrafił, kurczowo przyciskając do siebie zawiniętego w kurtkę chłopca. Oglądał się raz po raz za siebie. Nina, Chodzący Po Lodzie... Conn... diabli, chwile takie jak te sprawiały, że tęsknił za życiem w dziczy - w rezerwacie, gdzie lękać się można było tylko ewentualnych pułapek lub ludzi z, pożal się Gaio, strzelbami i pseudozdolnościami myśliwskimi. Dżet wykorzystał chwilę przerwy w szaleńczym biegu, by przymknąć oczy i przypomnieć sobie ten dobry czas, choć chwilkę odpocząć psychicznie. Otrząsnął się, słysząc głos alfy. Lena nie zdążyłaby go dorwać. Sam by się chyba pochlastał... nieważne. Zamrugał oczyma i się skupił. Przed nim kolejna tura szalonego rajdu, a dodatkowo wleźli na tereny miastopodobne. Lena pewnie nie lubi tego typu miejsc... Ze też ten młody musiał zemdleć... Pozostało już tylko wycisnąć wszystko co mo.żliwe z dłoni i trzyamć się jak najmocniej.. i uważać na "cenny ładunek". Znajdź cos, co mogłoby pomóc nam lub naszym przyjaciołom, nawet w takich parszywych miejscach czasem kryje sie coś, z czym da się "dogadać" rzucił tylko do Askaha.
Zawsze coś...
[homid]
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn
Wilkołak nie miał za dużo czasu na zastanawianie się, myślenie czy kombinowanie, w ułamku sekundy przez jego głowę przeleciał szereg możliwych rozwiązań sytuacji. Niestety tylko jedno z nich, umożliwiało Lenie i Dżetowi ucieczkę. Conn mógł uciec, wiedział o tym, że jakby sie zerwał do panicznego biegu, to miał szansę. Jednak wtedy misja by była zagrożona... Irlandczyk wiedział, że musi zrobić co w jego mocy, aby, jak najdłużej się da, zatrzymać Tancerzy. Lena musi uciec.
Z głośnym, bojowym, wściekłym wyciem, Conn rzucił się na spotkanie śmierci...
Nie starał się ranić (oczywiście jeśli jakiś odsłoni gardło, to takiej okazji się nie przepuści), lecz przewracać i powalać przeciwników. Najważniejsze było zatrzymanie ich tu jak najdłużej...
Wilkołak nie miał za dużo czasu na zastanawianie się, myślenie czy kombinowanie, w ułamku sekundy przez jego głowę przeleciał szereg możliwych rozwiązań sytuacji. Niestety tylko jedno z nich, umożliwiało Lenie i Dżetowi ucieczkę. Conn mógł uciec, wiedział o tym, że jakby sie zerwał do panicznego biegu, to miał szansę. Jednak wtedy misja by była zagrożona... Irlandczyk wiedział, że musi zrobić co w jego mocy, aby, jak najdłużej się da, zatrzymać Tancerzy. Lena musi uciec.
Z głośnym, bojowym, wściekłym wyciem, Conn rzucił się na spotkanie śmierci...
Nie starał się ranić (oczywiście jeśli jakiś odsłoni gardło, to takiej okazji się nie przepuści), lecz przewracać i powalać przeciwników. Najważniejsze było zatrzymanie ich tu jak najdłużej...

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
[Przedświątecznemu urwaniu głowy w mojej firmie może dorównać chyba tylko chaos na Wall Street. Wybaczcie opóźnienia, ale spać kiedyś trzeba. Czas nadrobić zaległości.]
Krwiożerczy skowyt Fianna zagrzmiał złowrogo na głowami Tancerzy Czarnej Spirali, kiedy Conn odbił się sprawnie od zmrożonej ziemi i, wzbijając w powietrze kłęby drobnego śniegu, runął wprost na sługi Żmija. Jednooki basior nie zdążył uchylić się przed straszliwym ciosem i brak refleksu przypłacił szeroką raną pod gardłem. U jego łap wykwitła czarno-czerwona kałuża krwi.
Pozostali przeciwnicy zwarli szeregi i szybko otoczyli ahrouna. Ten nie dawał za wygraną i gradem wściekłych cięć, szarpnięć, ugryzień i uderzeń powalił jeszcze dwóch prześladowców.
Uradowana Bestia zawyła triumfalnie w sercu Irlandczyka.
Jednak przewaga wroga była zauważalna. Conn coraz szybciej tracił siły. Natłok emocji dnia dzisiejszego, poszukiwania na Manhattanie, potem ucieczka z King's Lead wyczerpały go nie tylko psychicznie. Z trudem unikał kolejnych ciosów Tancerzy, kontratakował coraz mniej skutecznie i finezyjnie.
Wiedział jednak, że to, co postanowił, było słuszne. Największym honorem dla wojownika Gai jest stanąć oko w oko z plugawym pomiotem Żmija. Fianna w dodatku osłaniał odwrót swoich towarzyszy, umożliwiając im wykonanie powierzonego zadania.
Jednak wszystko ma swoją cenę. Serce Irlandczyka płonęło pasją, dumą i honorowym uniesieniem. Płonęło również jego ciało, w wielu miejscach zranione kłami i pazurami koszmarnych Tancerzy. Chwiał się na nogach, wciąż jednak dzielnie odpierając coraz celniejsze ciosy przeciwników.
Czuł, że długo tak nie wytrzyma, że samotnie nie upora się z wrogiem; że, prędzej czy później, ulegnie.
* * *
- Ty tutaj? Szalona renegatko, jak śmiesz pokazywać się publicznie?
Czarna wilczyca spojrzała na basiora ze złością. Uniosła wargę, odsłaniając śnieżnobiałe kły.
- Usłyszałam wezwanie, samcze. Nie zostawię córki w potrzebie. - Rzuciła mu przez ramię, nie zwalniając biegu. - Jestem tu, czy ci się to podoba, czy nie!
Jasnobrązowy wilk warknął z niezadowoleniem.
- Nie mam teraz czasu się tobą zajmować, impertynentko. - Mruknął, przyspieszając kroku. - Ale zaręczam, że nie zostawię tego bez odpowiedzi. Jesteś banitką i zjawiasz się na terytorium szczepu. To poważne wykroczenie.
Czarna wilczyca nie odpowiedziała. Nosem zwietrzyła plugawy zapach Żmija wymieszany z wonią krwi i adrenaliny. Jasnobrązowy basior poczuł w powietrzu wibracje Bestii szykującej się do ostatniego, desperackiego ataku.
* * *
Chodzący-Po-Lodzie i Szept Półcienia gnali przed siebie, podążając śladami żmijowego pościgu. Ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie konkretnych kształtów, jednak paskudny zapach, jaki ciągnął się za Tancerzami nie pozostawiał złudzeń. Filodoks i teurg zbliżali się do sług Plugawca.
Wkrótce usłyszeli przed sobą również dzikie wrzaski, powarkiwania, wycie i piski.
- Przybyliśmy w sam środek rozróby - skwitował metys. Uniósł się na tylne łapy i rozpoczął błyskawiczną przemianę w formę crinos. Z rany na podudziu wciąż spływała krew, lecz pulsujący ból ciągle pozostawał pod kontrolą siły woli wilkołaka. Z dzikim ryknięciem albinos rzucił się na grzbiet wynurzającego się z ciemności Tancerza, który najwyraźniej nie spodziewał się posiłków.
* * *
- To już chyba wszyscy - jasnobrązowy crinos rozejrzał się wokół siebie. - Trzech legło trupem, ku chwale Matki. Dwojgu, niestety, udało się uciec.
Chodzący-Po-Lodzie przytaknął bezgłośnie. Wyćwiczona odporność na ból powoli przestawała działać, a w jej miejsce powracał paraliżujący ból od srebra.
Nina podeszła do Conna, leżącego w śniegu purpurowym od jego własnej krwi. Uśmiechnął się lekko na jej widok. Chciał się poruszyć, lecz całe ciało bolało go jak diabli. Dziewczyna podała mu rękę, pomagając Irlandczykowi wstać. Fianna jęknął z bólu, lecz udało mu się podnieść ze śniegu. Oparł się na ramieniu towarzyszki.
- Conn, miło cię widzieć w jednym kawałku - w głosie jasnobrązowego wilkołaka beta rozpoznał Seana, półksiężyca, będącego drugą po Matce Larissie najważniejszą personą w szczepie. Chłopak cenił starszego, zawdzięczał mu sporo wiedzy o przodkach i społeczeństwie garou. Podobnie jak on, Sean również pochodził z plemienia Fianna. Niejeden raz opowiadali sobie w blasku księżyca sprośne dowcipy, zapijając je litrami piwa.
Sean, w szczepie znany pod imieniem Strażnika Krętych Ścieżek, był, poza Jordanem i Matką Larissą, zwolennikiem opcji, by dać szansę Chodzącemu-Po-Lodzie wykazać się i udowodnić, że piętno, które w sobie nosi, nie kwalifikuje albinosa od razu jako sługę Żmija. Z inicjatywy starszego metys otrzymał nasycony pierścień częściowo maskujący jego plugawą aurę.
- Naprawdę cieszę się, że widzę cię... was całych - powiódł błyszczącymi oczyma po pozostałych. - Jednak nie widzę tu pary lupusów. Co z nimi? I gdzie jest dziecko?
- Właśnie, gdzie jest Wsłuchująca Się W Wiatr? - niczym echo odezwała się czarna wilczyca. Sean warknął z niezadowoleniem, a wataha Niedźwiedziego Pazura spojrzała na nich pytająco.
* * *
"Biec! Zdążyć! Za wszelką cenę! Uratować dziecko!"
Te słowa tłoczyły się w rozpalonej głowie Leny, gdy gnała przez mroźną noc. Uczepiony jej karku Dżet kiwał się na boki w rytm długich susów wilczycy. Dziecko nadal pozostawało nieprzytomne i omega musiał pilnować, by się nie ześlizgnęło z grzbietu, co tylko utrudniało całą ewakuację.
Dwoje lupusów właśnie zbliżało się do wysokiej metalowej siatki, ogradzającej popadły w ruinę przemysłowy kompleks, gdy w umyśle teurga zawitał głos Askaha.
*Skontaktował się ze mną Kruk, towarzysz miejskiej wilkołaczycy. Poinformował, że są bezpieczni, para garou niespodziewanie zjawiła się z odsieczą. Sługi Żmija pokonane i przegnane. Może zaczekamy tu na nich albo zawrócimy i dołączymy do reszty? Ani ja, ani niedźwiedź nie wyczuwa w pobliżu obecności żmijowego pomiotu.*
Dżet przekazał słowa swojego duchowego przyjaciela Lenie. Wilczyca zwolniła kroku, zastanawiając się, co dalej uczynić.
Krwiożerczy skowyt Fianna zagrzmiał złowrogo na głowami Tancerzy Czarnej Spirali, kiedy Conn odbił się sprawnie od zmrożonej ziemi i, wzbijając w powietrze kłęby drobnego śniegu, runął wprost na sługi Żmija. Jednooki basior nie zdążył uchylić się przed straszliwym ciosem i brak refleksu przypłacił szeroką raną pod gardłem. U jego łap wykwitła czarno-czerwona kałuża krwi.
Pozostali przeciwnicy zwarli szeregi i szybko otoczyli ahrouna. Ten nie dawał za wygraną i gradem wściekłych cięć, szarpnięć, ugryzień i uderzeń powalił jeszcze dwóch prześladowców.
Uradowana Bestia zawyła triumfalnie w sercu Irlandczyka.
Jednak przewaga wroga była zauważalna. Conn coraz szybciej tracił siły. Natłok emocji dnia dzisiejszego, poszukiwania na Manhattanie, potem ucieczka z King's Lead wyczerpały go nie tylko psychicznie. Z trudem unikał kolejnych ciosów Tancerzy, kontratakował coraz mniej skutecznie i finezyjnie.
Wiedział jednak, że to, co postanowił, było słuszne. Największym honorem dla wojownika Gai jest stanąć oko w oko z plugawym pomiotem Żmija. Fianna w dodatku osłaniał odwrót swoich towarzyszy, umożliwiając im wykonanie powierzonego zadania.
Jednak wszystko ma swoją cenę. Serce Irlandczyka płonęło pasją, dumą i honorowym uniesieniem. Płonęło również jego ciało, w wielu miejscach zranione kłami i pazurami koszmarnych Tancerzy. Chwiał się na nogach, wciąż jednak dzielnie odpierając coraz celniejsze ciosy przeciwników.
Czuł, że długo tak nie wytrzyma, że samotnie nie upora się z wrogiem; że, prędzej czy później, ulegnie.
* * *
- Ty tutaj? Szalona renegatko, jak śmiesz pokazywać się publicznie?
Czarna wilczyca spojrzała na basiora ze złością. Uniosła wargę, odsłaniając śnieżnobiałe kły.
- Usłyszałam wezwanie, samcze. Nie zostawię córki w potrzebie. - Rzuciła mu przez ramię, nie zwalniając biegu. - Jestem tu, czy ci się to podoba, czy nie!
Jasnobrązowy wilk warknął z niezadowoleniem.
- Nie mam teraz czasu się tobą zajmować, impertynentko. - Mruknął, przyspieszając kroku. - Ale zaręczam, że nie zostawię tego bez odpowiedzi. Jesteś banitką i zjawiasz się na terytorium szczepu. To poważne wykroczenie.
Czarna wilczyca nie odpowiedziała. Nosem zwietrzyła plugawy zapach Żmija wymieszany z wonią krwi i adrenaliny. Jasnobrązowy basior poczuł w powietrzu wibracje Bestii szykującej się do ostatniego, desperackiego ataku.
* * *
Chodzący-Po-Lodzie i Szept Półcienia gnali przed siebie, podążając śladami żmijowego pościgu. Ciemność uniemożliwiała dostrzeżenie konkretnych kształtów, jednak paskudny zapach, jaki ciągnął się za Tancerzami nie pozostawiał złudzeń. Filodoks i teurg zbliżali się do sług Plugawca.
Wkrótce usłyszeli przed sobą również dzikie wrzaski, powarkiwania, wycie i piski.
- Przybyliśmy w sam środek rozróby - skwitował metys. Uniósł się na tylne łapy i rozpoczął błyskawiczną przemianę w formę crinos. Z rany na podudziu wciąż spływała krew, lecz pulsujący ból ciągle pozostawał pod kontrolą siły woli wilkołaka. Z dzikim ryknięciem albinos rzucił się na grzbiet wynurzającego się z ciemności Tancerza, który najwyraźniej nie spodziewał się posiłków.
* * *
- To już chyba wszyscy - jasnobrązowy crinos rozejrzał się wokół siebie. - Trzech legło trupem, ku chwale Matki. Dwojgu, niestety, udało się uciec.
Chodzący-Po-Lodzie przytaknął bezgłośnie. Wyćwiczona odporność na ból powoli przestawała działać, a w jej miejsce powracał paraliżujący ból od srebra.
Nina podeszła do Conna, leżącego w śniegu purpurowym od jego własnej krwi. Uśmiechnął się lekko na jej widok. Chciał się poruszyć, lecz całe ciało bolało go jak diabli. Dziewczyna podała mu rękę, pomagając Irlandczykowi wstać. Fianna jęknął z bólu, lecz udało mu się podnieść ze śniegu. Oparł się na ramieniu towarzyszki.
- Conn, miło cię widzieć w jednym kawałku - w głosie jasnobrązowego wilkołaka beta rozpoznał Seana, półksiężyca, będącego drugą po Matce Larissie najważniejszą personą w szczepie. Chłopak cenił starszego, zawdzięczał mu sporo wiedzy o przodkach i społeczeństwie garou. Podobnie jak on, Sean również pochodził z plemienia Fianna. Niejeden raz opowiadali sobie w blasku księżyca sprośne dowcipy, zapijając je litrami piwa.
Sean, w szczepie znany pod imieniem Strażnika Krętych Ścieżek, był, poza Jordanem i Matką Larissą, zwolennikiem opcji, by dać szansę Chodzącemu-Po-Lodzie wykazać się i udowodnić, że piętno, które w sobie nosi, nie kwalifikuje albinosa od razu jako sługę Żmija. Z inicjatywy starszego metys otrzymał nasycony pierścień częściowo maskujący jego plugawą aurę.
- Naprawdę cieszę się, że widzę cię... was całych - powiódł błyszczącymi oczyma po pozostałych. - Jednak nie widzę tu pary lupusów. Co z nimi? I gdzie jest dziecko?
- Właśnie, gdzie jest Wsłuchująca Się W Wiatr? - niczym echo odezwała się czarna wilczyca. Sean warknął z niezadowoleniem, a wataha Niedźwiedziego Pazura spojrzała na nich pytająco.
* * *
"Biec! Zdążyć! Za wszelką cenę! Uratować dziecko!"
Te słowa tłoczyły się w rozpalonej głowie Leny, gdy gnała przez mroźną noc. Uczepiony jej karku Dżet kiwał się na boki w rytm długich susów wilczycy. Dziecko nadal pozostawało nieprzytomne i omega musiał pilnować, by się nie ześlizgnęło z grzbietu, co tylko utrudniało całą ewakuację.
Dwoje lupusów właśnie zbliżało się do wysokiej metalowej siatki, ogradzającej popadły w ruinę przemysłowy kompleks, gdy w umyśle teurga zawitał głos Askaha.
*Skontaktował się ze mną Kruk, towarzysz miejskiej wilkołaczycy. Poinformował, że są bezpieczni, para garou niespodziewanie zjawiła się z odsieczą. Sługi Żmija pokonane i przegnane. Może zaczekamy tu na nich albo zawrócimy i dołączymy do reszty? Ani ja, ani niedźwiedź nie wyczuwa w pobliżu obecności żmijowego pomiotu.*
Dżet przekazał słowa swojego duchowego przyjaciela Lenie. Wilczyca zwolniła kroku, zastanawiając się, co dalej uczynić.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena Horne
Wilczyca wysłuchała słów omegi. Zwolniła kroku. Wzniosła łeb węsząc uważnie. Choć ufała niedźwiedziowi bezgranicznie, instynkt kazał się upewnić. Czy na pewno jest już bezpiecznie? Nie robiła już takich wielkich susów. W końcu stopniowo przystanęła łapiąc na chwilę oddech. Potrzebowała chwili odpoczynku. Ruszyła powoli dalej. Nie zatrzymywać się nigdzie zbyt długo to pierwsza zasada każdego wilka, który nie chce zostać schwytany lub zaskoczony.
*Gai niech będą dzięki, że ten pomiot Żmija został przegnany...* warknęła pod nosem. Podjęła próbę skontaktowania się z niedźwiedziem. Chciała prosić go o przekazanie reszcie watahy, że ona, Dżet i chłopiec są bezpieczni. Poprosiła też o przekazanie pytania o stan członków watahy. Dodała, że może zaczekać na nich i zwolnić nieco wędrówkę, by do niej dołączyli. Albo przynajmniej część watahy. Jeszcze wiele mogło sie wydarzyć nim dojadą do matki Larissy. Wilczyca nie ukrywała, że się martwiła o swoich towarzyszy. Jako wataha powinni byli walczyć razem. Ramię przy ramieniu, ku chwale Matki Gai. Los chciał, że walka musiała się toczyć nie tylko na kły i pazury. W pewien sposób jej młode wilkołacze serce płonące chęcią walki w imię Gai czuło pewien niedosyt. Z drugiej strony dzieciak żył. Idąc teraz już dość szybkim krokiem, w stałym tempie, by nie tracić sił i poruszać się dość szybko ustalała dokładnie kierunek w którym powinna się udać, by chłopiec znalazł się w bezpiecznym miejscu. Chłód był przejmujący i zgrzana biegiem wilczyca czuła to dość dotkliwie... Nieprzytomny chłopiec owinięty płaszczem Conna i schowany między Dżetem i gęstym wilczym futrem miał się dużo lepiej, choć wilczyca nie chciała narażać słabego ludzkiego organizmu na wychłodzenie. I tak była prawie pewna, że dzieciak na koniec się przeziębi... Po czymś takim nawet ona miała wątpliwości czy uniknie kataru. Cały czas zachowała typową dla zwierząt czujność. Poscig mógł się powtorzyć mimo chwilowego zwycięstwa. Musiała być gotowa. Matka Gaia świadomie obdarzyła swe dzieci instynktem, który ułatwiał im przeżycie w bardzo ciężkich czasach... Lena była z niego dumna, a dary Matki trzeba wykorzystywać.
Wilczyca wysłuchała słów omegi. Zwolniła kroku. Wzniosła łeb węsząc uważnie. Choć ufała niedźwiedziowi bezgranicznie, instynkt kazał się upewnić. Czy na pewno jest już bezpiecznie? Nie robiła już takich wielkich susów. W końcu stopniowo przystanęła łapiąc na chwilę oddech. Potrzebowała chwili odpoczynku. Ruszyła powoli dalej. Nie zatrzymywać się nigdzie zbyt długo to pierwsza zasada każdego wilka, który nie chce zostać schwytany lub zaskoczony.
*Gai niech będą dzięki, że ten pomiot Żmija został przegnany...* warknęła pod nosem. Podjęła próbę skontaktowania się z niedźwiedziem. Chciała prosić go o przekazanie reszcie watahy, że ona, Dżet i chłopiec są bezpieczni. Poprosiła też o przekazanie pytania o stan członków watahy. Dodała, że może zaczekać na nich i zwolnić nieco wędrówkę, by do niej dołączyli. Albo przynajmniej część watahy. Jeszcze wiele mogło sie wydarzyć nim dojadą do matki Larissy. Wilczyca nie ukrywała, że się martwiła o swoich towarzyszy. Jako wataha powinni byli walczyć razem. Ramię przy ramieniu, ku chwale Matki Gai. Los chciał, że walka musiała się toczyć nie tylko na kły i pazury. W pewien sposób jej młode wilkołacze serce płonące chęcią walki w imię Gai czuło pewien niedosyt. Z drugiej strony dzieciak żył. Idąc teraz już dość szybkim krokiem, w stałym tempie, by nie tracić sił i poruszać się dość szybko ustalała dokładnie kierunek w którym powinna się udać, by chłopiec znalazł się w bezpiecznym miejscu. Chłód był przejmujący i zgrzana biegiem wilczyca czuła to dość dotkliwie... Nieprzytomny chłopiec owinięty płaszczem Conna i schowany między Dżetem i gęstym wilczym futrem miał się dużo lepiej, choć wilczyca nie chciała narażać słabego ludzkiego organizmu na wychłodzenie. I tak była prawie pewna, że dzieciak na koniec się przeziębi... Po czymś takim nawet ona miała wątpliwości czy uniknie kataru. Cały czas zachowała typową dla zwierząt czujność. Poscig mógł się powtorzyć mimo chwilowego zwycięstwa. Musiała być gotowa. Matka Gaia świadomie obdarzyła swe dzieci instynktem, który ułatwiał im przeżycie w bardzo ciężkich czasach... Lena była z niego dumna, a dary Matki trzeba wykorzystywać.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Chodzący-Po-Lodzie
Jego rola na razie się skończyła. Moment zwycięstwa nie przynosił zwykle pracy Filodoksom. Nie było konfliktów do rozstrzygnięcia. Nie było decyzji, w których podjęciu trzeba było pomóc.
Nie było też pracy dla Milczących Wędrowców. W takich chwilach nie ma nic do zapamiętania. Zwycięstwa zawsze są takie same. Co innego ścieżka która do nich doprowadziła. Ale same zwycięstwa są takie same.
Zacisnął kły, aż zgrzytnęło. Opadł na cztery łapy, przyjmując formę lupus. Straszliwy ból w nodze nie pozwalał mu stać na tylko dwóch kończynach, musiał wykorzystać cztery. Wtedy rana mniej paliła, nie śmiał zaś usiąść czy położyć się w obecności starszych. Milczał, jak przystało na jego plemię. Podkurczył tylną łapę. Srebro paliło straszliwie. Już dawno przecież opuściło ranę, ale wciąż wydawało się że tkwi w niej rozpalony do białości pręt.
Czekał aż ktoś powie gdzie są lupusy. Pytanie nie było skierowane bezprośrednio do niego, bał się więc odpowiadać. W końcu był tu nawet beta, gdzie tam jemu, metysowi, odpowiadać na pytania? Próbował skupić się na wyczuciu pomiotu Żmija w pobliżu. Obawiał się, że Tancerzy może być w pobliżu więcej...
Jego rola na razie się skończyła. Moment zwycięstwa nie przynosił zwykle pracy Filodoksom. Nie było konfliktów do rozstrzygnięcia. Nie było decyzji, w których podjęciu trzeba było pomóc.
Nie było też pracy dla Milczących Wędrowców. W takich chwilach nie ma nic do zapamiętania. Zwycięstwa zawsze są takie same. Co innego ścieżka która do nich doprowadziła. Ale same zwycięstwa są takie same.
Zacisnął kły, aż zgrzytnęło. Opadł na cztery łapy, przyjmując formę lupus. Straszliwy ból w nodze nie pozwalał mu stać na tylko dwóch kończynach, musiał wykorzystać cztery. Wtedy rana mniej paliła, nie śmiał zaś usiąść czy położyć się w obecności starszych. Milczał, jak przystało na jego plemię. Podkurczył tylną łapę. Srebro paliło straszliwie. Już dawno przecież opuściło ranę, ale wciąż wydawało się że tkwi w niej rozpalony do białości pręt.
Czekał aż ktoś powie gdzie są lupusy. Pytanie nie było skierowane bezprośrednio do niego, bał się więc odpowiadać. W końcu był tu nawet beta, gdzie tam jemu, metysowi, odpowiadać na pytania? Próbował skupić się na wyczuciu pomiotu Żmija w pobliżu. Obawiał się, że Tancerzy może być w pobliżu więcej...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Conn
Był cholernie zmęczony, euforia i adrenalina już opadły, został sam ból i zmęczenie. Później nadejdzie czas na cieszenie się życie, teraz Fianna chciał tylko się napić i położyć spać. Chwilę poleżał w śniegu, nie zmieniając swojej postaci, poczekał, aż przynajmniej te wszystkie zadrapania się zagoją. Wiedział, że na większość ran nic nie pomoże, będzie musiał kogoś poprosić o zabandażowanie, a potem się położyć i kurować. Gdy poczuł, jak zaczynają opuszczać go siły, a ranki się zagoiły, wrócił do swojej naturalnej postaci, w końcu jak chorować to w swoim własnym ciele.
Patrząc z pozycji leżącej na watahę i niespodziewaną odsiecz, Irlandczyk doszedł do wniosku, że wilkołaki to jednak wielkie istoty, zwłaszcza jak ma się głowę przy samej ziemi. Conn z wdzięcznością przyjął pomocną rękę od Niny. Sam by chyba nie wstał tak szybko, czuł jak całe ciało go pali, jak powoli traci siły.
- Niech ktoś do nich idzie, dwójka uciekła, a i tak może ich być więcej - wychrypiał - Poza tym byłbym wdzięczny gdyby ktoś mnie opatrzył.
Irlandczyk rozejrzał się po okolicy.
- Gdzie Jordan?
Był cholernie zmęczony, euforia i adrenalina już opadły, został sam ból i zmęczenie. Później nadejdzie czas na cieszenie się życie, teraz Fianna chciał tylko się napić i położyć spać. Chwilę poleżał w śniegu, nie zmieniając swojej postaci, poczekał, aż przynajmniej te wszystkie zadrapania się zagoją. Wiedział, że na większość ran nic nie pomoże, będzie musiał kogoś poprosić o zabandażowanie, a potem się położyć i kurować. Gdy poczuł, jak zaczynają opuszczać go siły, a ranki się zagoiły, wrócił do swojej naturalnej postaci, w końcu jak chorować to w swoim własnym ciele.
Patrząc z pozycji leżącej na watahę i niespodziewaną odsiecz, Irlandczyk doszedł do wniosku, że wilkołaki to jednak wielkie istoty, zwłaszcza jak ma się głowę przy samej ziemi. Conn z wdzięcznością przyjął pomocną rękę od Niny. Sam by chyba nie wstał tak szybko, czuł jak całe ciało go pali, jak powoli traci siły.
- Niech ktoś do nich idzie, dwójka uciekła, a i tak może ich być więcej - wychrypiał - Poza tym byłbym wdzięczny gdyby ktoś mnie opatrzył.
Irlandczyk rozejrzał się po okolicy.
- Gdzie Jordan?

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl"
Walka się skończyła. Dzięki wsparciu Seana i czarnej. Nina podniosł się, nadal czując, jak jej jest gorąco. Pomogła wstań Connowi. Irlandczyk wsparł się na niej ciężko, a nagle do dziewczyny dotarło, że jest naga i zaraz zrobi się jej zimno.
-Conn, usiądź na chwilę. Muszę wrócić po ubranie- szepnęła. Poczekała aż to zrobi i nieco się trzęsąc, opadła na cztery łapy.
- Wracam po skórę- szczeknęła. Wilki nie znały słowa "ubranie". Najbliższe znaczeniowo było futro lub skóra.
Pomknęła cicho z powrotem, cały czas nasłuchując i węsząc. Znalazła kłąb ubrań i torbę. Znowu podniosła sie na dwie nogi. Jeje ciało lśniło bielą, zupełnie jak śnieg. Założyła bluzę, buty, skarpetki i spodnie. Chwyciła torbę i kurtkę i wróciła z powrotem. Podeszła do rannego Ahrouna i narzuciła na niego bluzę.
-Przymała, ale na razie musi ci wystarczyć- skwitowała.
Potem opatuliła kurtką metysa.
Podarła swoją bordową, obcisłą bluzkę, zostając w samym czarnym topie . Zebrała jeszcze resztki błękitnego t-shirta i uzywających tych prowizorycznych szarpi, opatrzyła rannych najlepiej jak umiała.
- Ttto cco teraz?- dreszcz przeszedł jej po skórze. Zatarła dłonie. -Proponuję znaleźć jakikolwiek dach nad głową, z mniejszymi przeciągami- zaparskała. Przesłała pytanie do kruka- co z resztą?
Walka się skończyła. Dzięki wsparciu Seana i czarnej. Nina podniosł się, nadal czując, jak jej jest gorąco. Pomogła wstań Connowi. Irlandczyk wsparł się na niej ciężko, a nagle do dziewczyny dotarło, że jest naga i zaraz zrobi się jej zimno.
-Conn, usiądź na chwilę. Muszę wrócić po ubranie- szepnęła. Poczekała aż to zrobi i nieco się trzęsąc, opadła na cztery łapy.
- Wracam po skórę- szczeknęła. Wilki nie znały słowa "ubranie". Najbliższe znaczeniowo było futro lub skóra.
Pomknęła cicho z powrotem, cały czas nasłuchując i węsząc. Znalazła kłąb ubrań i torbę. Znowu podniosła sie na dwie nogi. Jeje ciało lśniło bielą, zupełnie jak śnieg. Założyła bluzę, buty, skarpetki i spodnie. Chwyciła torbę i kurtkę i wróciła z powrotem. Podeszła do rannego Ahrouna i narzuciła na niego bluzę.
-Przymała, ale na razie musi ci wystarczyć- skwitowała.
Potem opatuliła kurtką metysa.
Podarła swoją bordową, obcisłą bluzkę, zostając w samym czarnym topie . Zebrała jeszcze resztki błękitnego t-shirta i uzywających tych prowizorycznych szarpi, opatrzyła rannych najlepiej jak umiała.
- Ttto cco teraz?- dreszcz przeszedł jej po skórze. Zatarła dłonie. -Proponuję znaleźć jakikolwiek dach nad głową, z mniejszymi przeciągami- zaparskała. Przesłała pytanie do kruka- co z resztą?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Dżet:
Omeg jęknął, prostując rękę. Za mocno zacisnął dłoń na ubraniu dziecka i sierści alfy. Poirytowany prostował i kurczył palce jednej ręki, po czym zmienił ręce i to samo robił z drugą.
Westchnął już ze spokojem, siedząc na grzbiecie wilczycy. Głowa opadła mu na pierś i westchnął raz jeszcze , przymykając oczy. Zamrugał i w zamyśleniu zaczął śledzić obłoki pary, które wypuszczał z nosa. Potrzeba ku porządnego kubka gorącej herbaty... z cytryną. I miękkiego fotela. Uśmiechnął się lekko. Przez myśl powoli ślimaczyła się już tylko jedna myśl. "Koniec".
Szybkie skojarzenie podziałało na wilkołaka jak wiadro zimnej wody.
"Koniec?"
Już raz tak myślał. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Zaczął się rozglądać, jakby miał manię prześladowczą. "Askah, na pewno już czysto?" zapytał duchowego sprzymierzeńca. Do czasu odpowiedzi nie miał zamiaru przestać się rozglądać. W razie czego zwali to "wiercenie się" na niewygodne siedzenie na grzbiecie Leny.
Omeg jęknął, prostując rękę. Za mocno zacisnął dłoń na ubraniu dziecka i sierści alfy. Poirytowany prostował i kurczył palce jednej ręki, po czym zmienił ręce i to samo robił z drugą.
Westchnął już ze spokojem, siedząc na grzbiecie wilczycy. Głowa opadła mu na pierś i westchnął raz jeszcze , przymykając oczy. Zamrugał i w zamyśleniu zaczął śledzić obłoki pary, które wypuszczał z nosa. Potrzeba ku porządnego kubka gorącej herbaty... z cytryną. I miękkiego fotela. Uśmiechnął się lekko. Przez myśl powoli ślimaczyła się już tylko jedna myśl. "Koniec".
Szybkie skojarzenie podziałało na wilkołaka jak wiadro zimnej wody.
"Koniec?"
Już raz tak myślał. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Zaczął się rozglądać, jakby miał manię prześladowczą. "Askah, na pewno już czysto?" zapytał duchowego sprzymierzeńca. Do czasu odpowiedzi nie miał zamiaru przestać się rozglądać. W razie czego zwali to "wiercenie się" na niewygodne siedzenie na grzbiecie Leny.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
* 15 lutego 2007 r. *
Było już sporo po północy, kiedy do Central Parku zawitała grupa zmęczonych postaci. Księżyc, z wolna opuszczający srebrzysty tron pełni, niewyraźnie prześwitywał przez rzadkie, leniwe chmury. W powietrzu unosiły się drobniusieńkie kryształki lodu, między którymi wiły się mleczne obłoki wydychanej z ust pary.
Śnieg skrzypiał pod nogami postaci, gdy równym krokiem przemierzały oświetlone latarniami alejki. Mimo, że chodnik był na bieżąco sprzątany, wciąż zalegało na nim sporo białego puchu. Grupa szła w milczeniu, kierując się ku Konserwatorium, wielkiemu ogrodowi, najpiękniejszemu i najbardziej zadbanemu zakątkowi Central Parku. W zaciszu tego uroczego miejsca tradycyjnie odbywały się spotkania wilkołaków i krewniaków, lecz tylko te dotykające sfery społecznej. Wszelkie mistyczne, rytualne części zgromadzeń miały miejsce w Zaroślaku lub jego penumbralnym odbiciu, najbardziej dziewiczym obszarze parku, gdzie najsilniej były wyczuwalne wpływy Gai i Dzikuna.
- Dalej z wami nie idę - odezwała się Furia, zatrzymując się nagle w miejscu. Sean nie odpowiedział. Skinął tylko nieznacznie głową. Widać było, że traktuje kobietę z wyższością.
- Pozdrówcie ode mnie Matkę Larissę. Niech Gaja ma was wszystkich w opiece. A ciebie w szczególności, drogie dziecko - kobieta położyła dłoń na ramieniu Leny, ciepło się uśmiechając. Alfa odwzajemniła uśmiech i pożegnała się ze starszą Furią. Mimo pytających spojrzeń watahy, postanowiła na razie nie zdradzać, co łączy ją z tą hardą, pewną siebie kobietą, której najwyraźniej Sean O'Douley nie lubił.
Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Wkroczyli między równo przystrzyżone krzewy, archipelag grządek, labirynt rabatek i rozległych trawników, mozaikę fontann, rzeźb i pomników. O tej porze nocy Konserwatorium było wyludnione, a sam ogród nieznacznie tracił na uroku. Pełnię artystycznego wdzięku tego zakątka Central Parku można było podziwiać wiosną, gdy kwiaty, drzewa i krzewy budziły się z zimowego letargu, płonąc radosną feerią barw; oraz latem, kiedy nad koncertem kolorów batutę przejmowała soczysta zieleń.
Przy pomniku Trzech Tańczących Dziewic Sean i wataha napotkali Kapiszona, małomównego i mało bystrego Strażnika Caernu. Do dzisiaj niewielu wie, skąd się wzięło u lupusa takie imię. Jednak prawda jest taka, że mało kogo to obchodziło, a sam ahroun nie spieszył z udzielaniem jakichkolwiek wyjaśnień. Dla starszyzny szczepu liczyło się tylko to, że wykonywał on swoje obowiązki sumiennie, czasem nawet bardzo gorliwie. Ten, kto kiedykolwiek poczuł ciężar łapy Kapiszona na swoim ciele, zazwyczaj starał się omijać go szerokim łukiem, tudzież darzyć go uprzejmością, wymaganą przez polityczną poprawność.
Strażnik Caernu powitał burkliwie Seana, na watahę Niedźwiedziego Pazura nawet nie racząc spojrzeć. Wilkołaki znały go z widzenia i takie zachowanie było u Kapiszona w całkowitej normie. Lupus darzył szacunkiem tylko starszych rangą, całą resztę mając w szeroko rozumianym poważaniu.
- Matka Larissa już czeka - wycedził pod nosem tak niewyraźnie, że wilkołaki zaczęły po sobie spoglądać i bezgłośnie pytać: "Co on powiedział?".
- Cieszę się. Możesz podążyć przodem i zakomunikować, że bohaterowie wracają w chwale, a zadanie zostało wykonane. - Kapiszon skinął głową ze zrozumieniem i pobiegł w stronę Zaroślaka. Członków watahy słowa Seana bardzo podbudowały. Lena zdobyła się na uśmiech, a twarz Conna rozpromieniała.
Tymczasem dziecko, wciąż trzymane w ramionach przez Dżeta, nadal nie dawało oznak przytomności. Jego oddech był dość spokojny i miarowy, lecz chłopak w dalszym ciągu nie odzyskał świadomości. Było to o tyle niepokojące, że od udzielenia mu pomocy minęło kilkanaście godzin. Chodzący-Po-Lodzie, który w swoim życiu zdążył zapoznać się z tajnikami medycyny, wyraził obawę, iż dziecko mogło zapaść w śpiączkę pourazową. W normalnych okolicznościach naturalna wilkołacza regeneracja powinna sobie z tym stanem poradzić, jednakże chłopak nie przeszedł prawdopodobnie swojej Pierwszej Przemiany. Z tego powodu nie ujawniły się w nim jeszcze błogosławieństwa Gai i Luny. Pozostało liczyć, że metys myli się w swoich przypuszczeniach...
Zgodnie ze słowami Kapiszona Matka Larissa już na nich czekała. Powitała wilkołaki jak zwykle ciepło. Młodych wciąż zaskakiwało to, jakim wigorem i optymizmem cieszyła się ta, bądź co bądź, starsza kobieta. Co prawda na temat jej wieku krążyły różne plotki, jednak najlepiej poinformowane źródła twierdziły, że przywódczyni szczepu powoli zbliża się do "setki". To imponujący wiek, nawet wśród długowiecznych garou.
* * *
Najbliższe dni minęły w szczepie Cienistej Doliny pod znakiem ogólnej radości. Za wykonanie powierzonego zadania wataha Niedźwiedziego Pazura została odpowiednio uhonorowana, a jej poszczególni członkowie promowani do rangi wyższej - Fostern.
Z takim awansem społecznym wiązał się większy prestiż i szacunek, ale również większa odpowiedzialność i oczekiwania starszyzny względem drugorangowców. Pewne obiekcje zaistniały przy osobie Chodzącego-Po-Lodzie, gdyż co bardziej konserwatywni członkowie szczepu wyrażali swoje wątpliwości co do słuszności promowania go w wilkołaczej hierarchii. Prawdą było, że jego postać stanowiła ucieleśnienie pogwałconego zakazu łączenia się garou w pary. Sprawy dodatkowo nie ułatwiał fakt, że albinosa otaczała żmijowa aura.
Na szczęście dla niego wśród starszyzny dominowała postępowa myśl, dzięki czemu ostatecznie uzyskał akceptację jej członków i zrównał się w randze z pozostałymi wilkołakami ze swojej watahy.
Przyprowadzone ofiarnie do szczepu dziecko wybudziło się po kolejnych kilkunastu godzinach. O jego dalszym losie zdecydować miała Matka Larissa i jej najbliższe otoczenie. Wataha Niedźwiedziego Pazura niczego więcej na jego temat nie mogła się dowiedzieć.
Za zaginionym Jordanem została wysłana grupa poszukiwawcza, zarówno w świecie materialnym, jak i w Umbrze. Niestety, po trzech dniach wytężonej pracy wróciła z pustymi rękoma. Komunikat był jasny - wilkołak, prominentny członek szczepu, jeden z najbliższych doradców Matki Larissy i opiekun watahy Niedźwiedziego Pazura zaginął, najprawdopodobniej poległszy w boju z plugawymi Tancerzami Czarnej Spirali. Co prawda ciała nie odnaleziono, jednakże żmijowe wilkołaki często porywały zwłoki zabitych przeciwników i bezcześciły podczas swoich ohydnych rytuałów.
Jordan oddał bohatersko życie, ratując swoich podopiecznych przed śmiercią z rąk Tancerzy Czarnej Spirali i umożliwiając im wykonanie zadania.
Gdy nocne powietrze nad Central Parkiem przeszyło żałosne wycie wilków, łzy same cisnęły się młodym garou do oczu.
Po zakończonym rytuale Apelu Poległych nikt nie potrafił zdobyć się nawet na lekki uśmiech.
Koniec Rozdziału I.
Zapraszam do działu Rekrutacji.
Było już sporo po północy, kiedy do Central Parku zawitała grupa zmęczonych postaci. Księżyc, z wolna opuszczający srebrzysty tron pełni, niewyraźnie prześwitywał przez rzadkie, leniwe chmury. W powietrzu unosiły się drobniusieńkie kryształki lodu, między którymi wiły się mleczne obłoki wydychanej z ust pary.
Śnieg skrzypiał pod nogami postaci, gdy równym krokiem przemierzały oświetlone latarniami alejki. Mimo, że chodnik był na bieżąco sprzątany, wciąż zalegało na nim sporo białego puchu. Grupa szła w milczeniu, kierując się ku Konserwatorium, wielkiemu ogrodowi, najpiękniejszemu i najbardziej zadbanemu zakątkowi Central Parku. W zaciszu tego uroczego miejsca tradycyjnie odbywały się spotkania wilkołaków i krewniaków, lecz tylko te dotykające sfery społecznej. Wszelkie mistyczne, rytualne części zgromadzeń miały miejsce w Zaroślaku lub jego penumbralnym odbiciu, najbardziej dziewiczym obszarze parku, gdzie najsilniej były wyczuwalne wpływy Gai i Dzikuna.
- Dalej z wami nie idę - odezwała się Furia, zatrzymując się nagle w miejscu. Sean nie odpowiedział. Skinął tylko nieznacznie głową. Widać było, że traktuje kobietę z wyższością.
- Pozdrówcie ode mnie Matkę Larissę. Niech Gaja ma was wszystkich w opiece. A ciebie w szczególności, drogie dziecko - kobieta położyła dłoń na ramieniu Leny, ciepło się uśmiechając. Alfa odwzajemniła uśmiech i pożegnała się ze starszą Furią. Mimo pytających spojrzeń watahy, postanowiła na razie nie zdradzać, co łączy ją z tą hardą, pewną siebie kobietą, której najwyraźniej Sean O'Douley nie lubił.
Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. Wkroczyli między równo przystrzyżone krzewy, archipelag grządek, labirynt rabatek i rozległych trawników, mozaikę fontann, rzeźb i pomników. O tej porze nocy Konserwatorium było wyludnione, a sam ogród nieznacznie tracił na uroku. Pełnię artystycznego wdzięku tego zakątka Central Parku można było podziwiać wiosną, gdy kwiaty, drzewa i krzewy budziły się z zimowego letargu, płonąc radosną feerią barw; oraz latem, kiedy nad koncertem kolorów batutę przejmowała soczysta zieleń.
Przy pomniku Trzech Tańczących Dziewic Sean i wataha napotkali Kapiszona, małomównego i mało bystrego Strażnika Caernu. Do dzisiaj niewielu wie, skąd się wzięło u lupusa takie imię. Jednak prawda jest taka, że mało kogo to obchodziło, a sam ahroun nie spieszył z udzielaniem jakichkolwiek wyjaśnień. Dla starszyzny szczepu liczyło się tylko to, że wykonywał on swoje obowiązki sumiennie, czasem nawet bardzo gorliwie. Ten, kto kiedykolwiek poczuł ciężar łapy Kapiszona na swoim ciele, zazwyczaj starał się omijać go szerokim łukiem, tudzież darzyć go uprzejmością, wymaganą przez polityczną poprawność.
Strażnik Caernu powitał burkliwie Seana, na watahę Niedźwiedziego Pazura nawet nie racząc spojrzeć. Wilkołaki znały go z widzenia i takie zachowanie było u Kapiszona w całkowitej normie. Lupus darzył szacunkiem tylko starszych rangą, całą resztę mając w szeroko rozumianym poważaniu.
- Matka Larissa już czeka - wycedził pod nosem tak niewyraźnie, że wilkołaki zaczęły po sobie spoglądać i bezgłośnie pytać: "Co on powiedział?".
- Cieszę się. Możesz podążyć przodem i zakomunikować, że bohaterowie wracają w chwale, a zadanie zostało wykonane. - Kapiszon skinął głową ze zrozumieniem i pobiegł w stronę Zaroślaka. Członków watahy słowa Seana bardzo podbudowały. Lena zdobyła się na uśmiech, a twarz Conna rozpromieniała.
Tymczasem dziecko, wciąż trzymane w ramionach przez Dżeta, nadal nie dawało oznak przytomności. Jego oddech był dość spokojny i miarowy, lecz chłopak w dalszym ciągu nie odzyskał świadomości. Było to o tyle niepokojące, że od udzielenia mu pomocy minęło kilkanaście godzin. Chodzący-Po-Lodzie, który w swoim życiu zdążył zapoznać się z tajnikami medycyny, wyraził obawę, iż dziecko mogło zapaść w śpiączkę pourazową. W normalnych okolicznościach naturalna wilkołacza regeneracja powinna sobie z tym stanem poradzić, jednakże chłopak nie przeszedł prawdopodobnie swojej Pierwszej Przemiany. Z tego powodu nie ujawniły się w nim jeszcze błogosławieństwa Gai i Luny. Pozostało liczyć, że metys myli się w swoich przypuszczeniach...
Zgodnie ze słowami Kapiszona Matka Larissa już na nich czekała. Powitała wilkołaki jak zwykle ciepło. Młodych wciąż zaskakiwało to, jakim wigorem i optymizmem cieszyła się ta, bądź co bądź, starsza kobieta. Co prawda na temat jej wieku krążyły różne plotki, jednak najlepiej poinformowane źródła twierdziły, że przywódczyni szczepu powoli zbliża się do "setki". To imponujący wiek, nawet wśród długowiecznych garou.
* * *
Najbliższe dni minęły w szczepie Cienistej Doliny pod znakiem ogólnej radości. Za wykonanie powierzonego zadania wataha Niedźwiedziego Pazura została odpowiednio uhonorowana, a jej poszczególni członkowie promowani do rangi wyższej - Fostern.
Z takim awansem społecznym wiązał się większy prestiż i szacunek, ale również większa odpowiedzialność i oczekiwania starszyzny względem drugorangowców. Pewne obiekcje zaistniały przy osobie Chodzącego-Po-Lodzie, gdyż co bardziej konserwatywni członkowie szczepu wyrażali swoje wątpliwości co do słuszności promowania go w wilkołaczej hierarchii. Prawdą było, że jego postać stanowiła ucieleśnienie pogwałconego zakazu łączenia się garou w pary. Sprawy dodatkowo nie ułatwiał fakt, że albinosa otaczała żmijowa aura.
Na szczęście dla niego wśród starszyzny dominowała postępowa myśl, dzięki czemu ostatecznie uzyskał akceptację jej członków i zrównał się w randze z pozostałymi wilkołakami ze swojej watahy.
Przyprowadzone ofiarnie do szczepu dziecko wybudziło się po kolejnych kilkunastu godzinach. O jego dalszym losie zdecydować miała Matka Larissa i jej najbliższe otoczenie. Wataha Niedźwiedziego Pazura niczego więcej na jego temat nie mogła się dowiedzieć.
Za zaginionym Jordanem została wysłana grupa poszukiwawcza, zarówno w świecie materialnym, jak i w Umbrze. Niestety, po trzech dniach wytężonej pracy wróciła z pustymi rękoma. Komunikat był jasny - wilkołak, prominentny członek szczepu, jeden z najbliższych doradców Matki Larissy i opiekun watahy Niedźwiedziego Pazura zaginął, najprawdopodobniej poległszy w boju z plugawymi Tancerzami Czarnej Spirali. Co prawda ciała nie odnaleziono, jednakże żmijowe wilkołaki często porywały zwłoki zabitych przeciwników i bezcześciły podczas swoich ohydnych rytuałów.
Jordan oddał bohatersko życie, ratując swoich podopiecznych przed śmiercią z rąk Tancerzy Czarnej Spirali i umożliwiając im wykonanie zadania.
Gdy nocne powietrze nad Central Parkiem przeszyło żałosne wycie wilków, łzy same cisnęły się młodym garou do oczu.
Po zakończonym rytuale Apelu Poległych nikt nie potrafił zdobyć się nawet na lekki uśmiech.
Koniec Rozdziału I.
Zapraszam do działu Rekrutacji.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Interludium dla Leny "Wsłuchującej Się W Wiatr" Horne
Wataha była w komplecie. Wszyscy byli cali choć oberwało im się mniej lub bardziej w trakcie ostatnich potyczek… Radość Leny podsycała JEJ obecność. Widziała, że młoda Furia sobie radzi. Dla Wsłuchującej Się W Wiatr było to ważniejsze niż czyjekolwiek słowa uznania. Żałowała trochę, że starsza Furia nie mogła iść z nimi dalej. Powrót do Caernu wilczyca przywitała jednak z radością. Zmęczenie sprawiło, że nie było tego po niej widać na pierwszy rzut oka. Nawet nie zwróciła szczególnej uwagi na słowa Kapiszona, dlatego tym bardziej jego wypowiedź była dla niej niejasnym bełkotem. Dopiero słowa Seana przywołały na jej twarzy bardziej ludzki wyraz, będący objawem szczerej ulgi i radości. Potwierdził, że nadszedł czas odpoczynku. Oni, garou, odnieśli kolejne małe zwycięstwo w walce z plugawym Żmijem. Ten, jak na skalę wielkiej wojny ze Żmijem, niewielki sukces podsycił w sercu wilkołaczycy nadzieję na zwycięstwo. Jeśli nie teraz, to później… Kiedyś… I pomyśleć, że jeszcze niebawem sądzili, że to zadanie będzie dla nich niewykonalne. Jakże teraz cieszyła się, że wtedy się mylili.
Młoda alfa była bardzo zadowolona z siebie i swojej watahy. Udało im się wykonać misję i podnieść swoją rangę. Pojawił się tylko jeden zgrzyt. Nikomu nie udało się znaleźć choćby śladu po zaginionym Jordanie. Nie było żadnych o nim wieści… Ani tu ani w Umbrze… Tym smutniejsze to było, że nie znaleziono nawet jego ciała. Młoda alfa długo nie mogła się z tym pogodzić. Gdyby walczyli… Ich opiekun by żył… Ale czy wtedy udałoby im się wykonać zadanie? Lena miała wątpliwości. Przez kilka pierwszych dni młoda wilczyca była jak struta, ale mimo to starała się podtrzymywać na duchu tych, za których czuła się odpowiedzialna – za członków watahy. Dopiero później zaczęła wracać do siebie. Stała się jednakże poważniejsza i bardziej opanowana. Członkowie watahy zauważyli wyraźnie, że stała się spokojniejsza i staranniej dobierała słowa niż działo się to wcześniej. Ponieważ młoda wataha miała teraz trochę swobody dziewczyna odwiedziła swoją mentorkę, Angelę Stalker, Teurga Czarnych Furii. Zawsze lubiła towarzystwo hardej kobiety. Furia w przeszłości cierpliwie uczyła Lenę co to znaczy żyć wśród ludzi. Ponieważ dziewczynę cechowała wręcz dziecięca ciekawość, była pojętną uczennicą. Teraz korzystając z pomocy mentorki skontaktowała się z duchami, które nauczyły jej kilku przydatnych darów. Była pewna, że wyczuwanie nadnaturalnych stworzeń szczególnie tych stojących przeciwko Gai oraz ostre pazury bardzo się przydadzą. Poza tym każdą chwilę, której nie musiała spędzać wśród ludzi wykorzystywała na to by pobyć w formie lupus… W tej postaci czuła się najlepiej, bo to była jej naturalna forma. Może Dżet lubił ciągłe przemiany w homida, ale ona za tym nie przepadała. Ale skoro wymagały tego warunki w jakich żyła…
Odpisałam. Mimo zepsutego komputera i wyglądającego już zza rogu załamania nerwowego. Jutro postaram się nakłonić do odpisu Zetha. Być może dopisze się po prostu w moim poście. Zobaczy się. Pozdrawiam i czekam na Wasze odpisy, drogie wilczki...
PS. Jeśli ktoś zauważy w moim poście większe błędy czy to w pisowni czy merytoryczne proszę o poprawienie mnie lub powiadomienie o tym, że post wymaga poprawek. Jestem już wykończona 48 godzinach bez snu...
Wataha była w komplecie. Wszyscy byli cali choć oberwało im się mniej lub bardziej w trakcie ostatnich potyczek… Radość Leny podsycała JEJ obecność. Widziała, że młoda Furia sobie radzi. Dla Wsłuchującej Się W Wiatr było to ważniejsze niż czyjekolwiek słowa uznania. Żałowała trochę, że starsza Furia nie mogła iść z nimi dalej. Powrót do Caernu wilczyca przywitała jednak z radością. Zmęczenie sprawiło, że nie było tego po niej widać na pierwszy rzut oka. Nawet nie zwróciła szczególnej uwagi na słowa Kapiszona, dlatego tym bardziej jego wypowiedź była dla niej niejasnym bełkotem. Dopiero słowa Seana przywołały na jej twarzy bardziej ludzki wyraz, będący objawem szczerej ulgi i radości. Potwierdził, że nadszedł czas odpoczynku. Oni, garou, odnieśli kolejne małe zwycięstwo w walce z plugawym Żmijem. Ten, jak na skalę wielkiej wojny ze Żmijem, niewielki sukces podsycił w sercu wilkołaczycy nadzieję na zwycięstwo. Jeśli nie teraz, to później… Kiedyś… I pomyśleć, że jeszcze niebawem sądzili, że to zadanie będzie dla nich niewykonalne. Jakże teraz cieszyła się, że wtedy się mylili.
Młoda alfa była bardzo zadowolona z siebie i swojej watahy. Udało im się wykonać misję i podnieść swoją rangę. Pojawił się tylko jeden zgrzyt. Nikomu nie udało się znaleźć choćby śladu po zaginionym Jordanie. Nie było żadnych o nim wieści… Ani tu ani w Umbrze… Tym smutniejsze to było, że nie znaleziono nawet jego ciała. Młoda alfa długo nie mogła się z tym pogodzić. Gdyby walczyli… Ich opiekun by żył… Ale czy wtedy udałoby im się wykonać zadanie? Lena miała wątpliwości. Przez kilka pierwszych dni młoda wilczyca była jak struta, ale mimo to starała się podtrzymywać na duchu tych, za których czuła się odpowiedzialna – za członków watahy. Dopiero później zaczęła wracać do siebie. Stała się jednakże poważniejsza i bardziej opanowana. Członkowie watahy zauważyli wyraźnie, że stała się spokojniejsza i staranniej dobierała słowa niż działo się to wcześniej. Ponieważ młoda wataha miała teraz trochę swobody dziewczyna odwiedziła swoją mentorkę, Angelę Stalker, Teurga Czarnych Furii. Zawsze lubiła towarzystwo hardej kobiety. Furia w przeszłości cierpliwie uczyła Lenę co to znaczy żyć wśród ludzi. Ponieważ dziewczynę cechowała wręcz dziecięca ciekawość, była pojętną uczennicą. Teraz korzystając z pomocy mentorki skontaktowała się z duchami, które nauczyły jej kilku przydatnych darów. Była pewna, że wyczuwanie nadnaturalnych stworzeń szczególnie tych stojących przeciwko Gai oraz ostre pazury bardzo się przydadzą. Poza tym każdą chwilę, której nie musiała spędzać wśród ludzi wykorzystywała na to by pobyć w formie lupus… W tej postaci czuła się najlepiej, bo to była jej naturalna forma. Może Dżet lubił ciągłe przemiany w homida, ale ona za tym nie przepadała. Ale skoro wymagały tego warunki w jakich żyła…
Odpisałam. Mimo zepsutego komputera i wyglądającego już zza rogu załamania nerwowego. Jutro postaram się nakłonić do odpisu Zetha. Być może dopisze się po prostu w moim poście. Zobaczy się. Pozdrawiam i czekam na Wasze odpisy, drogie wilczki...
PS. Jeśli ktoś zauważy w moim poście większe błędy czy to w pisowni czy merytoryczne proszę o poprawienie mnie lub powiadomienie o tym, że post wymaga poprawek. Jestem już wykończona 48 godzinach bez snu...

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Nina "Ninerl" and Dżet
Nina przez większość czasu siedziała w domu. Przez pierwsze kilka dni, na swój sposób opłakiwała Jordana. Naprawdę brakowało jej opiekuna. Emanował ciepłem i życzliwością, a to nie zdarzało się często. Potem, namyślając się nad prośbą sąsiadki, starszej miłej pani, zabrała jej komputer do naprawy. Powód kłopotów był dla dziewczyny jasny- kto sobie instaluje to badziewie, Millenium? „Pewnie nie wiedziała” pomyślała. Co ją tknęło i spojrzała na sprzet swoim wewnętrznym wzrokiem. Ach wszystko jasne... Nic dziwnego... Wpadło jej na myśl, że może ubłaga złośliwego ducha do współpracy i przy okazji rozwiąże problem z tym systemem... Oczywiście, instalując inny...
Współpraca z duchem była zabawna i obydwoje się dobrze bawili... Ubłagała go, by przeniósł się na cd i obiecała, że dostarczy go znajomemu hakerowi-wilkołakowi. Gremlin dał się przekonać, a ona wszystko wyjaśniła znajomemu. Kenarell ucieszył się- duch go zainteresował i haker miał nadzieję, na bardzo owocną współpracę...
Parę razy też spotkała się ze znajomymi, raz była na koncercie... Nie bawiła się tak dobrze, jak zazwyczaj, ale muzyka nieco złagodziła żal... Jak również medytacje z Adarenethem, podczas których dziwne wizje zalewały jej umysł... Ale ona zawsze lubiła takie rzeczy...
Dżet wreszcie odetchnął. Wyglądało na to, że po tej całej nerwówce, czeka ich trochę spokoju. Przysiadł na jednej z ławeczek. Odetchnął głębiej parę razy. Znów wstał. "Dobra, pora trochę się doedukować.." pomyślał. Przymknał oczy. Co by mu się przydało...
Spacer przyniósł kilka następujących wniosków. Musi znaleźć ducha kruka, by nauczyć się daru nazwania duchów, musi znaleźć kogoś, kto wprowadziłby go w podstawy skradania się... i kogoś, od kogo mógłby sie nauczyć okultyzmu. Dzet westchnął- czeka go trochę szukania.... chwila. Duch kruka, okultyzm... i skradanie się. Wilkołak uderzył sie w czoło otwartą dłonią. - Nina - mruknął, po czym ruszył w strone jej domu, łapiąc po drodze taksówkę.
Zmarszczyła brwi, gdy dzwonek oderwał ją od ekranu komputera. Kogoż znowu wiatr przyniósł?
Wstała i poszła sprawdzić. W domofonie ukazała się twarz Dżeta.
- Witaj- powiedziała zaskoczona.
- Hmm... Nina.. masz chwile? - zapytał Dzet, gdy tylko usłyszał głos towarzyszki w domofonie.
-Właściwie to mam. Wejdź- nacisnęła przycisk i czekała.
Dżet po chwili zastukał do drzwi mieszkania Niny. Przejechał dłonią po twarzy, po której ściekał roztopiony śnieg.
Otworzyła i uśmiechnęła się na powitanie:- Właź.
Dzet odpowiedział uśmiechem i wszedł.
- Słuuuchaj, mam do ciebie sprawę.. a nawet trzy sprawy - powiedział. - Bo widzisz... po pierwsze myślałem o nauce skradania się... no i mam dość marne jak na teurga wiadomości na temat okultyzmu... - westchnął. - I jeszcze mogę albo szukać ducha kruka, diabli wiedza gdzie ...albo poprosić ciebie.. - wyszczerzyl się. - Mogłabyś mi tu trochę pomoc? [/i]- zapytał.
- Hmm..- zamyśliła się na chwilę- Kruka mogę spróbować przekonać, ale sam też musisz się z nim porozumieć. Teraz siedzi przy lodówce, strasznie ona go fascynuje. Może ze względu na te istotki. Okultyzm... ten termin obejmuje wiele tematów i to trochę potrwa. To będą mity ludzi, religie, praktyki magyi, przynajmniej te, o których się czegoś dowiedziałam, wiedza o duchach i innych istotach. Dużo tego jest ostrzegam, okultyzm jest nierozłączny z ludzką kulturą.
Dzet wzruszył ramionami. - Nie liczyłem na pomoc w przekonywaniu go, tylko chciałem po prostu oszczędzić sobie poszukiwań... chyba powinienem sam go przekonać, widzisz.. co ze mnie byłby za teurg? - zaśmiał się - A co do okultyzmu.. no nie wiem, lekcje? - zapytał - Dużo sobie liczysz? - zrobił niewinna minkę.
- Hmm, opakowanie czekoladek albo coś podobnego- zaśmiała się- A reszta za darmo, rzecz jasna... Dla przyjaciół darmo. Tylko to trochę potrwa, uprzedzam.
- Dobra - uśmiechnął się Dzet. - To lecę po "zapłatę" i możemy zaczynać chociażby od dziś.. i kiedy tam ci odpowiada - uśmiechnął się szerzej.
- No dobra. Niech będzie dzisiaj- parsknęła śmiechem.
Dzet skinął szybko głową i wybiegł z domu. Nie mineło nawet 15 minut, gdy znów rozległ się dzwonek do drzwi.
- No prosze, tak szybko?- zdziwiła się.- Wchodź. - przeszła do kuchni i nastawiła czajnik na herbatę- Chcesz coś do picia?
Dzety niósł pawęż, któa okazała się bombonierą. - Styka? - zapytał. - Em... chętnie, jeśli masz miód - odparł co do herbaty.
Poszperała chwilę w szafkach. W końcu z triumfalnym wyrazem twarzy wyciągnęła mały słoiczek.
- Ha, mam. Ekologiczny, co prawda, ja miód rzadko jadam. A jaką herbatę? Czarną, czerwoną, owocową- mam jej 10 rodzajów czy zieloną?
- Em... zwykłą... - bąknął Dzet, odstawiając bombonierę pod szafkę. - Nie zjedz wszystkiego przy jednym posiedzeniu, dobrze? - spojrzał na Ninę z troską.
Zachichotała. - Spokojnie. Wątpię, byśmy wykończyli ją na jednym posiedzeniu.A zresztą - wyciągnęła trzy opakowania orzechów- to też nam uprzyjemni czas.
Zaparzyła herbatę i wręczyła Dżetowi kubek. Potem zabrała swój kubek, bombonierkę i orzechy. Postawiła na szafce kolo komputera i wskazała Dzetowi łóżko, a sama usadowiła się na krześle koło maszyny. Włączyła jeszcze cichutką muzyczkę i powiedziała:- No to możemy zaczynać. Jeśli będę mówić niejasno, czegoś nie będziesz rozumiał, to przerwij i powiedz. Jeśli będziesz miał dość, to też mi powiedz.
Dzet wziął do herbaty łyżeczkę miodu. - Jasne - skinął głową. - Powinnaś spróbować herbaty z miodem, moim zdaniem. Świetny smak... ten cukier to jakaś pomyłka - uśmiechnął sie drwiąco.
- Ja nie słodzę- powiedziała.- Tylko kawę i to tylko jedną łyżeczką. Prawie nie używam soli, bo nie lubię, tylko ziół. A wracając do tematu. To zaczniemy od samych początków ludzi. Aborygeni nazywają ten okres Wielkim Snem i twierdzą, że czas płynął wtedy inaczej, a zwykli ludzi potrafili rozmawiać ze zwierzętami i roślinami... A potem przejdziemy do kultów Wielkich Bogiń i konstelacji gwiezdnych...
Dżet pokiwał głową. - Dobra... - uniósł brew patrząc na Ninę. - Tyle na jeden raz? - zapytał z lekkim niedowierzaniem w glosie. - Nie więcej? -
- Musisz to zapamiętać- pokręciłą głową- A nie posłuchać i do razu zapomnieć. Dałabym ci źródła, ale- zawahała się na chwilę- nie zrozumiesz ich za dobrze. Pisane są językiem naukowców, a ten jest....hmm specyficzny...
- Taa... już od ulicznego slangu mi uszy puchną - mruknął Dżet chyba nie do końca rozumiejąc. - Dobra, nieważne, wielkie dzięki.. i kiedy widzimy się znowu? Jutro? - zapytał.
- Nieeee, to nie slang ulicy- roześmiała się- To język ludzi nauki.Skomplikowany, pełen odniesień. Bez przekleństw. Zobacz- podsunęła mu jedną książkę na temat kultur paleolitycznych- Widzisz? No to może być jutro. Wpadnij koło 16.00- poprosiła.
-Jasne -odparł Dżet. Pracę kończył o 15tej na szczęście...
Dżet pozbierał się i wstał -Dobra... - skinął głową. - No to do jutra - poszedł do przedpokoju i zabrał się za zakładanie butów i kurtki. - Dobra, zamknij za mną - powiedział. - Trzymaj się - wyszedł.
-Baw się dobrze-uśmiechnęła się i zamknęła drzwi.
Dżet dotarł do domu i westchnął- Nie miałem przy sobie niczeeego do notowania - uderzył się w czoło, po czym wyciągnął z szafy jakiś stary zeszyt i napisał w nim, to co zapamiętał. Wiedza wchodziła mu dość łatwo...
Minutę przed 16:00 w mieszkaniu Niny rozległ sie dzwonek.. Dzwonek do drzwi.
-Już otwieram!- krzyknęła i pobiegła boso do drzwi. Otworzyła i wpuściła go.
Dżet wchodząc po schodach, strząsnął z siebie śnieg większość śnieg, ale nie cały.
Parskneła śmiechem na jego widok.
-Wytrzep śnieg z włosów.
-Hm? - Dżet dotknął głowy dłonią. Obrócił się tyłem do drzwi, energicznymi ruchami dłoni strząsnał śnieg z czupryny. - Już? - zapytał.
- Chodź. Dziś omówimy pierwsze kultury rolnicze. Jeśli lubisz Egipt, Bliski Wschód, Saharę to nie będziesz się nudzić. Tutaj- trzepnęła go po włosach.
Dzet poprawił na wszelki wypadek . -Hm.. dobra - powiedział, wyciagając z kurtki mały notes i długopis. Zostawiwszy buty i kurtkę w przedpokoju, poszedł za "wykładowcą".
Po kilkunastu minutach siedzieli już na miejscach. Głos Niny wypełniał pokój. Przy okazji pokazywała Dżetowi różne zdjęcia wyświetlające się na ekranie komputera.
Dżet słuchał i notował... ale co jakiś czas, gdy Nina skupiała się na obrazkach w komputerze wykorzystywał chwilkę, by na nią popatrzeć. Owszem, to co było na ekranie, było ciekawe... ale... Dzet co jakiś czas przyłapywał sie na tym, że bardziej niż na słowach Niny, skupiał się na niej samej. Na szczęście ręce notowały z rozpędu same... niemal mechanicznie.
- Jak ci idzie?- spytała, odwracając się. - Hmm, a nie wolałbyś zapisać tego w formie wirtualnej? Chociaż nie wiem, czy masz dostęp do komputera- przygryzła wargi.- Zresztą, jeśli potrzebujesz skorzystać z sieci, to może bez problemu przyjść do mnie- obciągnęła czarny top. Trochę odsłonił jej brzuch, a to nie było dobre- w pokoju był lekki przeciąg.
- Awarie prądu sie zdarzają... wolę mieć to na papierze.. tym bardziej, że wkrótce będzie w mojej głowie- stwierdził Dżet, szczerząc sie. Udało mu sie jakoś specjalnie długo nie gapić na jej brzuch... to chyba dobrze. - Dobra czyli na dziś tyle? - zapytał, zatykając długopis.
- Jeśli chcesz, to tak. Ja mogę mówić dłużej- powiedziała, uśmiechając się.
- Hm... no to dobra - Dżet znów otworzył notes i długopis.
- No to dalej-usadowiła się wygodniej i ciągnęła wykład.
A Dżet po swojemu 20% uwagi wciąż poświęcał Ninie, a 80% jej słowom.
Przeciągnęła się za chwilę. - No to teraz sprawdzimy, ile pamiętasz. - zadała kilka pytań.
Dżet uniósł brew. Nie spodziewał się takiego zwrotu zdarzeń. - Hm.. czułbym się pewniej, gdybyś mnie zapytała z tego, co było wczoraj...
- No dobrze- mruknęła i wybrała kilka zagadnień. - Opowiedz mi po prostu. Nie chcę byś uczył się na siłę.
Dżet uśmiechnął się i spokojnie odpowiedział. Wczorajszy materiał miał już w małym paluszku...
- Świetnie- Nina była zadowolona. - Oby tak dalej...
Dżet sie wyszczerzył. - Dobra, no to chyba czas pójść do domu i to przetrawić - stwiedził, patrząc na zapisane kartki notesu. - Jutro o 16tej? - zapytał.
-Jasne- skinęła głową.- Niech będzie ta godzina.Ale jeszcze chciałeś się zapytac mojego kruka, o coś ... Siedzi na lodówce.- dodała. Dżet pokiwał głową i poszedł do kuchni.
Dżet przymknął oczy i przeszedł do Umbry. Rozglądnął się za krukiem.
Ciemny kształt kruka siedział na iskrzącej się od duszków elektryczności, lodówce. Chyba się im przyglądał.
Dżet westchnął. Przesłał krukowi mentalny "znak zapytania" w sensie, że ma pytanie.
Ciemny kształt poruszył głową i popatrzył się lśniącymi oczyma.
Dżet przechylił głowe i przedstawil mentalnie umiejętność nazywania duchow..
Zastanowił się chwilkę, po czym dał kolejno trzy obrazy. Pierwszy przestawial Dżeta spoglądającego na "niewyraźnego" ducha, dorzucił też pewne uczucie nieznajomości i dezorientacji, potem przedstawił drugi obraz - obraz zmiany - nauki od kruka, i po raz kolejny pierwszy obraz, ale tamten duch byl juz wyraźny, a poczucie obcości zniknęło. Spojrzał na kruka i znowu dał obraz pytania.
Kruk machnął skrzydłami, przesyłając obraz czarnego ptaka bawiącego się wstążką. "Zabawa"- tak brzmiał komunikat. Mozna było się domysleć, że pyta czy to będzie zabawne i interesujące...
Dżet przesłał uczucie niewiedzy. Dodał za to szybko obraz kruka bawiącego się z Dżetem po lekcji.
Ptak przekrzywił głowę, jakby się namyślając. Potem jego oczy rozbłysły nieco bardziej i w głowie Dżeta pojawił sie obraz jego samego i odczucie pytania.
Dżet uniósł brew. Nie rozumiał pytania. Wysłał krukowi swoje odczucie.
Znowu pojawił się obraz wilkołaka i zaraz potem obraz Niny i dźwięk jej imienia.
Dżet odpowiedział uczuciem przyjaźni i zaufania względem osoby Niny.
Kuk zakrakał, zniecierpliwiony. Znowu pojawił się obraz wilkołaka i pytanie.
Dżet uśmiechnął się i pokazał najpierw siebie w formie homida, potem glabro.. crinos, hispo i lupus. Oznaczyl lupus jako swoja podstawową formę.
Znowu pytanie. Wreszcie Dżet, rozumiejąc już o co chodzi, odpowiedział dźwiękiem swojego imienia.
Kruk podskoczył i znalazł się na szafce. Przez chwilę przyglądał się Dżetowi. Potem wydał dźwięk jego imienia i zakrakał potwierdzająco. Potem pojawił się obraz kruka i imię: Adareneth.
Na twarzy Dżeta pojawił się uśmiech.. Skinął głową, przekazując to jako gest powitania telepatycznie.
Kruk podleciał do niego i usiadł na ramieniu Dżeta. Potem nadpłynął obraz przeróżnych duchów i pytanie-potwierdzenie oraz poczucie gotowości.
Dżet odpowiedział poczuciem gotowości.
Kruk zakrakał i zacisnął delikatnie pazurki na ramieniu mężczyzny. "Gotowość". Powoli rozbłysły kojene obrazy...Migocoące barwami, emanujące ciepłem, zimnem i czymś jeszcze innym...
Po powrocie do domu, Dżet musiał siedzieć przez dłuższy czas i "przetrawiać" informacje. Jutro w pracy będzie jak zombie...
Nastąpił kolejny dzień. Dzet zadzwonił do mieszkania Niny. Wyglądał trochę kiepsko. Był blady i miał lekko podkrążone oczy, jednak powtórzył jeszcze raz, to co miał powtórzyć...
Wpuściła go, jak zwykle. Idąc do kuchni, powiedziała: - Wybacz mi mój strój, ale akurat dziś trochę zachciało mi się posprzątać. Trzeba kiedyś w końcu to robić.- dodała.
Dziewczyna była ubrana w obcisłe spodnie biodrówki, nieco wytarte i czarny bawełniany top z ramiączkami i dużym dekoltem.
Za jakiś czas potem, gdy usiedli wygodnie, rozłożyła laptop i powiedziała:
- No to dzisiaj Egipt za czasów Starej Dynastii i Sumer. Egipt, bo powstała tam koncepcja boskiej matematyki, a z Sumeru, późniejszego Babilonu pochodzi sporo starych rytuałów i nasza miara czasu. Tak, tak dwanaście godzin to ich wynalazek- uśmiechnęła się i zaczęła mówić...
Dżet przymknał oczy i westchnął. Siadł bokiem do Niny, by mieć trudność z gapieniem sie na nią.
Mówiła, mówiła, co jakiś czas wstając i gestykulując. Pokazywała rysunki, zdjęcia, obrazy. Potem przerwała nagle i popatrzyła na niego z niepokojem: - Nie nudzę cię? Bo w ogóle nic nie mówisz i tak się zaczęłam zastanawiać...
Dżet zamrugał oczyma. -Skupiam sie - uśmiechnał się. "Taa" podsumował go, Askah.
-Aha. Skoro tak..- uśmiechnęła się. I usiadła z powrotem. Nachyliła sie nieco w jego stronę i powiedziała ciszej.
-W niektórych źródłach, są pewne wzmianki... W każdym razie można z nich wywnioskować, że wampiry były na pewno obecne w Sumerze. To tylko przypuszczenia... Co do wilkołaków- podniosła nieco głos- To trudno powiedzieć, ale postać przyjaciela Gilagamesza trochę mi się z nimi kojarzy. Co magów, to już istnieli. To pewne- następnie opisała kilka rytuałów.
Dżet postarał się skupić na rysunkach. Udało sie...
Przeciągnęła się i powiedziała:- Może na dziś już wystarczy? Może, by odpocząć, porozmawiajmy o czym innym? A potem wrócimy do lekcji- uśmiechnęła się.
-Dobra - Dzet opadł na oparcie fotela, na którym siedział - Pozwól że się rozsiądę.. Jeśli ci tu zasnę, to będzie znaczyło, że przegrałem potyczkę z sennością.. spałem jakieś dwie godziny tej
nocy – stwierdził.
-A czemu? Jeśli można wiedzieć?-zapytała z ciekawością.
- Zrobiłem sobie pogadankę z krukiem i musiałem mieć trochę czasu na przetrawienie tego, co mi przekazał, ponad to trzeba było powtórzyć wykład, nie? - westchnął- Szczęście, że teraz weekend, jutrzejszego dnia, bym chyba nie przetrwał... gdyby był roboczy - jęknął Dzet.
-A gdzie ty właściwie pracujesz?- dodała.- Dla mnie od dawna weekend nie oznacza dnia wolnego. Przez część czasu pracowałam także w soboty i niedziele. No, a teraz... Sama sobie ustalam dni wolne- uśmiechnęła się do siebie.
- Obecnie? Taki fajny warsztacik na rogu Altmond i Heidena... wreszcie przydał mi się ten kurs, który zrobiłem dwa i pół roku temu - stwierdził Dżet. - Proste prace.. jakoś nie jestem w stanie zagrzać miejsca na żadnej porządnej posadzie.. cóż, takich ludzi świat też potrzebuje... - westchnął. "Tylko czemu, tym człowiekiem muszę być ja?" zdał sobie pytanie w myślach. Częściowo odbiło się to w jego zachowaniu i oczach...
- Hmm, musisz je zmienić czy ciebie zmieniają? Naprawiasz samochody? Czy jeszcze coś innego?- powiedziała cicho, z błyskiem ciekawości w oczach.
-W sumie wszystko, co ma silnik - stwierdził. - Jestem tam jedynym, który naprawde rozumie, jak ta maszyna działa.. a nie tylko jak ma być poskładana. Tuning, naprawy... tym się zajmuje, nie narzekam, płaca nie jest zła, a godziny też nie są jakieś koszmarne... no i dogadać się idzie - westchnął - A ty co robisz? Nie mówiłaś nigdy dokładniej...
-Zajmuję się grafiką-uśmiechnęła się- Komputerową. Projektuję loga, postacie, inne takie. Pokażę ci, chodź bliżej - klepnęła miejsce obok siebie i otworzyła Photoshopa.
Dżet przysiadł i wgapił sie w ekran.
Na nim pojawił sie obrazek przedstawiający wojowniczkę, z pancerzem pobrudzonym posoką. Ładna kobieta o niepokojącym wyrazie twarzy, w jednej dłoni trzymała czyjaś odciętą głowę. Nina pokazując kolejne warstwy, opowiadała o tym, co robi.
Dżet słuchał. - Słuchaj – bąknął wreszcie. - Przestaje to rozumieć.... muszę się dowlec jeszcze do domu... - jęknął i powoli wstal. Zamrugał oczami i zakołysał się. - Oj - bąknął.
-Słusznie- pokiwała głową.- Idź i odpocznij.-dodała i poklepała mężczyznę po ramieniu.
Dzet stracił równowagę i padł tam, gdzie stał. - Ee... przygarniesz psiaka na noc? - zapytał, zamieniając formę na lupus.
-Jasne-podrapała go za uchem- Wskakuj na fotel. Chcesz coś jeść?
Wilk pokrcił przecząco pyskiem i legł pod fotelem. Zasnął jak zabity.
Nina pokręciła głowę i poszła do kuchni.Potem wróciła z kubkiem herbaty, usiadła przy komputerze i włożyła słuchawki w uszy. Zajeła się pracą... komputer mruczał cicho i wszędzie panował błogi spokój..
Wilk obudził się i przeciągnął się, po czym powęszył i rozejrzał się wokół.
Dzet powoli przeszedł przemianę w homida. Przeciagnał się jeszcze raz i poszedł do łazienki.. po cichutku...
Sen nagle urwał się i dziewczyna otworzyła oczy. Ktoś chodził po mieszkaniu. Przez chwilę zastygła w bezruchu, ale potem przypomniała sobie Dżeta i wstała. Rozejrzała sie za szlafrokiem i narzuciła go na siebie. Nie czuła się specjalnie wyspana, ale o dziwo, była całkiem rześka.
Dzet wymył się i westchnął. - O rany - mruknął, słysząc, jak Nina wstaje z łóżka. - Czuję się jak nowo narodzony - mruknął - Jak tylko mnie łeb przestanie boleć, będę się tak wtedy czuł-sprostował.
Podeszła do łazienki i zapukała:- Jesteś tam?
Dzet otworzył i wyszedł. - Już nie - powiedział, ustępując Ninie drogi.
-Dobra, to teraz moja kolej. Jak jesteś głodny, to sobie weź coś z lodówki i szafek i zrób śniadanie- powiedziała i znikła za drzwiami łazienki.
Dżet powlókł się do kuchni i zaczął przetrząsać lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia..
- Nina, skoczyłbym po świeży chleb - zaproponował.
- Nie, byle nie chleb!- krzyknęła- Chyba, że ty go lubisz! Przynieś jakieś mięso! Może kurczaka z rożna? Warzywa mam!
Dżet uniósł brew. - Rozumiem, że nie przepadasz za chlebem - powiedział.- Dobra, jest tu jakiś zapasowy klucz? - zapytał.
- Weź z mojej torby!- krzyknęła- Poszperaj a znajdziesz!
Dz.et nie lubił szperać w cudzych rzeczach, ale westchnął, wyciagnął z torby klucze,
- Dobra, to ja wracam za chwilę- powiedział, wyszedł i zamknął za sobą drzwi...
Wrócił po połowie godziny z torbą zawalona warzywami i drugą - z dwoma kurczakami z rożna. Nie mogąc otworzyć drzwi zastukał... butem.
Otworzyła drzwi i parsknęła śmiechem. Zabrała mu torby i wyniosła je do kuchni.
-No to czas się otruć fermowym kruczakiem- powiedziała, stawiając na kuchni wok na warzywa.
Dżet zdjął kurtkę i buty. - Hm.. od razu otruć - zaśmiał się. - Nie przesadzaj Nina, to ma w sobie sporo chemii, ale dalej i tak jest bardziej naturalne niz McShit lub KFShit...
- Zdziwiłbyś się. Wiem, co podają zwierzętom hodowlanym w Ameryce przy tuczeniu ich. To gorzej niż w Unii Europejskiej, bo tam jeszcze niektóre środki sa zakazane. A tutaj nie... A już nie wspomnę o modyfikacjach genomu...
- Hm.. niewątpliwie - bąknął Dzet. - Może zostawimy ten temat? - zaproponował.
- Słusznie- zachichotała- Bo jeszcze zwymiotujesz tym kurczakiem,
- Nie, w sumie lepiej nie wiedzieć, co się je, jeśli ma to spowodować przejście na wegetarianizm - stwierdził wilkołak, wchodząc do kuchni.
- Byłam nią przez pewien czas i wegetarianizm jest dla mnie skrajną głupota. Bo czemu rośliny też nie miałby czuć? Z badań naukowców wynika, ze owszem, prawdopodobnie to potrafią.
- Tylko nie krzyczą dość głośno - mruknął Dżet, wzdychając.
- A owszem- skinęła głową- Ale ja i tak jestem drapieżnikiem- zaśmiała się i rozdarła papierową torebkę z kurczakiem. Powęszyła w powietrzu. „Mięso! Mięso! Świeże mięso!” zawyła wilczyca „Rozszarp.. Nasze, tylko nasze... Nie oddawaj” „ Za dużo” odpowiedziała swojej części osobowości „A on upolował... nie można nie dać.” Racja” zgodziła się wilczyca „Przyniósł jedzenie”. Uciszając swój umysł, Nina po chwili dodała -Pamiętam, jak śliniłam się na sam zapach mięsa, gdy go nie jadłam.
- Bezlitosna łowczyni nie okazuje litości papierowej torbie - powiedział spokojnie Dżet, naśladując głos komentatora filmów przyrodniczych.
- I rozdziera ją z zaciekłością- dodała.
- Nie poprzestanie aż nie dotrze do miękkiej zawartości, która nasyci jej głód - dokończył Dżet. - O ileż inna będzie, gdy przejdzie do sjesty - pokazał Ninie język.
- A jak- mrugnęła do niego i wrzuciła warzywa na wok.
Dzet oparł sie wygodnie i westchnął - Dobra... ile musimy poczekać? - zapytał.
- Kilka minut?-powiedziała.
- To pytanie czy odpowiedź? - zapytał Dzet.
- Odpowiedź- westchnęła.
Dzet szczerzył się, patrząc na kobietę - Dobra.. masz karty? - zapytał... - Aaaaa nie, wiem, gdzie masz komputer? - zapytał.
- W pokoju- odpowiedziała- Ale mógłbyś przez ten czas, zabrać sztućce, wybrać sobie kurczaka i zaparzyć nam herbatę- uśmiechnęła się słodko- A ja popilnuję warzyw...
Dżet wykonał szybko wymienione polecenia i poleciał do komputera. Wstukał tam szybko adres zapisany na kartce. Wyszczerzył się. -Nina, widziałaś to? - zapytał.
- Nie, nie szperam za takimi rzeczami.- powiedziała, wyglądając z kuchni- A od kiedy to wilki interesują się Internetem?- dodała nieco złośliwie.
- Od kiedy są tam tacy genialni brzuchomówcy - zaśmiał się Dżet. - Dashing through the saaand, explosives on my baaack, I have a nasty plan for christmas i Iraq.. - zaczął nucić.
Nina pokręciła głową i westchnęła. Zrzuciła warzywa na talerze, polała masłem i powiedziała:- -Ty zjesz całego kurczaka? Ja zadowalam się połową, którą ledwie moge oskubać.Nie moge się objadać na siłę, to niebezpieczne- dodała. „Niebezpieczne...” zamruczała draederen „Za dużo jedzenia, utyjesz i nie dościgniesz zwierzyny. Pełny brzuch zmniejsza czujność”.
- Hm.. jem więcej, niż po mnie widać - powiedzial Dzet. - To znaczyło tak - dodał
- Aha- położyła całego na jego talerzu i połowę dla siebie. Wyniosła je do pokoju- No to czas pożerać ofiary- zaśmiała się.
Dzet zarechotał złowieszczo i zgarnął resztę jedzenia z kuchni, po czym udał sie za Niną.
Nina przegryzała właśnie ostatnie kości i wydłubywała szpik widelcem.
-Krwisty szpik, wspaniale. - mlasnęła. Obejrzała dokładnie pozostałości szkieletu, wygrzebując wszystkie jadalne części, jakie jeszcze zostały. Nie pominęła żadnego włókienka, wobec czego smętne resztki kruczaka wyglądały jak po uczcie padlinożerców. „Dobre” wilczyca promieniowała aprobatą „Dobre, dużo. Nie ma głodu, nie trzeba się męczyć” zamruczała dalej.
Dżet odetchnął. - Tak, tego było mi trzeba - powiedział.
Padł na oparcie krzesła na którym siedział i tylko dzięki refleksowi nie poleciał wstecz.
- Rany.
- Co ty robisz? Kurczak jeszcze nie był martwy?- powiedziała
- Zemsta po śmierci, ten kurczak byl faraonem - wyszczerzył się Dżet.
- Aha... cokolwiek-mrukneła. - No to wracamy do nauki?
- Teraz? - jęknął Dżet wskazując swój brzuch. - Pół godziny dla słoniny? -
- No niech ci będzie- parsknęła.
Dżet odetchnął i przewalił się na sofę.
-Mogę tu zalegać? - zapytał.
- Możesz- powiedziała i usiadła przed komputerem.
- Jest tam więcej tych... występów tego brzuchomówcy.. nie ciekawi cię to ? -zapytał.
- Możesz włączyć- wzruszyła ramionami.
Dzt wykonał kilka wymachów rękami w stronę komputera, a potem zrobił bezradny ruch dłońmi..
-Co?- spytała zdziwiona-
- Nie ruszę się - bąknął Dżet i jęknał- Obżarłem się.
-Leń. Zdecydowanie leń-parsknęła.
- Ta mina skutkuje tylko jak jest się psem, ale liczę na twoją wyobraźnię- odparł Dzet, robiąc
- No to nie licz, bo nie jestes wielbicielką psów- odpowiedziała- Mają zero... dumy. Kompletnie nic.
Dzet westchnął, wstał od razu i podszedł do laptopa.
-No to wracamy do lekcji- powiedziała, obracając się na krześle.
-Hm.. ta - mruknął Dżet wyłączając przeglądarkę i odkładając laptopa. Zamrugał oczyma i odetchnał. Był gotów...
Kolejne dwie godziny minęły bardzo szybko. Tym razem Nina opowiedziała o zarysie mitologii i twierdzeniach 'duchowych" starożytnych Indii,
Dżet odłożył dlugopis i odetchnął. - Dobra, dzięki... - uniósł brwi i wypuścił z siebie powietrze.
- Dobra, pora przespać się w łóżku, lecę do siebie.. jutro o tej samej porze? - zapytał.
- Jasne- uśmiechnęła się.
Dżet skinął głową - Dobra, muszę się dziś porząąądnie wyspać - ziewnął. - Hm... nieważne - machnął ręką, decydując sie jednak przemilczeć, co chciał powiedziec. Zaczął zakładać buty.
- Co nieważne?-zapytała z ciekawością.
- Hm.. potrafisz sie skradac? - zapytał teurg po chwili milczenia. Wstał i sięgnął po kurtkę.
- Hmm... no raczej średnio. Widzisz, przez całe życie mieszkałam w mieście. No i tak... samo jakoś wyszło.
- Wprowadziłabyś mnie w podstawy? - zapytał teurg, zakładając kurtkę.
- Oj, Dżet. Mogę ci powiedzieć parę zasad, no i to wszystko. Miasto znam. Dzicz gorzej
- Styka - powiedział Dżet. - Jutro zrobimy przerwę na naukę skradania się, dobra? - zapytał.
- No, dobrze. to przyjdź o zwykłej porze. Ale lepiej poproś Lenę. Ona lub Conn powinni więcej cię nauczyć.- powiedziała- Żeby rodowity wilk mnie prosił, bym nauczyła go podchodzenia ofiary- pokręciła głową- Momentami mam wrażenie, że jesteś bardziej ludzki ode mnie.- uśmiechnęła się dziwnie.
Zamknęła za mężczyzną drzwi i westchnęła.
„Młody samiec” zaszczekała wilczyca „Lubi cię.” „Ale słaby” skrzywiła się draederen „Nie chcemy takiego. Poza tym to brat. Przecież nie można...” Nina zgodziła się sama ze sobą. Ale kiedy ostatni raz miała jakiegoś mężczyznę? „Dawno” szepnęła Ninerl „Dawno, dawno...” zamruczała.
Dziewczyna odruchowo pokiwała głową. Musi się rozejrzeć, ale była z natury nieufna i nieśmiała. Zawsze coś ją paraliżowało. A ciało i instynkt dawały znać o sobie. Na szczęście, uśmiechnęła się do siebie, dziś korzystanie z przyjemności nie groziło aż tak dziećmi jak kiedyś. „Nie możemy mieć dzieci teraz” szepnęła draederen „Niebezpiecznie, mało pieniędzy i złe warunki. One są drogie. Później...” . Tak, później, zdecydowanie później...
Jedną z niewielu rzeczy, jakie ją denerwowały odkąd przeszła przemianę, było wyraźniejsze odczuwanie zmian całego cyklu. Przez kilka dni chodziła niemal po ścianach, myśląc tylko o jednym. Nie żeby w pozostałe nie myślała, ale w tym okresie było to szczególnie dotkliwe. Ale nie jest przecież zwierzęciem, ma wolną wolę i rozum...
Teraz zostało jej tylko pojechać do Kaśki. Jej najlepsza przyjaciółka chciała dziś ufarbować sobie włosy i potrzebna była jej pomoc. Nina spakowała się szybko, wyłączyła cały sprzęt, poprosiła duchy domostwa o strzeżenie jej mieszkania i wyszła, zamykając na klucz drzwi. Będzie nocować u kumpeli. Muszą się w końcu nagadać...
A jutro trzeba tylko wrócić przed szesnastą. Po drodze zadzwoniła do Conna. Kiedy w końcu, włączyła się poczta głosowa, zostawiła wiadomość.
„Wpadlibyście do mnie. Dzwonię do ciebie, bo Lena nie ma telefonu. Pojutrze mam wolne, Dżet będzie od szesnastej.” Rozłączyła się i przyśpieszyła kroku...
Ouu, wreszcie skończyłam. Nareszcie... w domyśle szkolenie Dżeta troche trwa, ale opisywać tego wszystkiego, nie mam sił. Nina opowiada mu również o współczesnym okultyźmie- Crowley, Bławatska i inni...
Nina przez większość czasu siedziała w domu. Przez pierwsze kilka dni, na swój sposób opłakiwała Jordana. Naprawdę brakowało jej opiekuna. Emanował ciepłem i życzliwością, a to nie zdarzało się często. Potem, namyślając się nad prośbą sąsiadki, starszej miłej pani, zabrała jej komputer do naprawy. Powód kłopotów był dla dziewczyny jasny- kto sobie instaluje to badziewie, Millenium? „Pewnie nie wiedziała” pomyślała. Co ją tknęło i spojrzała na sprzet swoim wewnętrznym wzrokiem. Ach wszystko jasne... Nic dziwnego... Wpadło jej na myśl, że może ubłaga złośliwego ducha do współpracy i przy okazji rozwiąże problem z tym systemem... Oczywiście, instalując inny...
Współpraca z duchem była zabawna i obydwoje się dobrze bawili... Ubłagała go, by przeniósł się na cd i obiecała, że dostarczy go znajomemu hakerowi-wilkołakowi. Gremlin dał się przekonać, a ona wszystko wyjaśniła znajomemu. Kenarell ucieszył się- duch go zainteresował i haker miał nadzieję, na bardzo owocną współpracę...
Parę razy też spotkała się ze znajomymi, raz była na koncercie... Nie bawiła się tak dobrze, jak zazwyczaj, ale muzyka nieco złagodziła żal... Jak również medytacje z Adarenethem, podczas których dziwne wizje zalewały jej umysł... Ale ona zawsze lubiła takie rzeczy...
Dżet wreszcie odetchnął. Wyglądało na to, że po tej całej nerwówce, czeka ich trochę spokoju. Przysiadł na jednej z ławeczek. Odetchnął głębiej parę razy. Znów wstał. "Dobra, pora trochę się doedukować.." pomyślał. Przymknał oczy. Co by mu się przydało...
Spacer przyniósł kilka następujących wniosków. Musi znaleźć ducha kruka, by nauczyć się daru nazwania duchów, musi znaleźć kogoś, kto wprowadziłby go w podstawy skradania się... i kogoś, od kogo mógłby sie nauczyć okultyzmu. Dzet westchnął- czeka go trochę szukania.... chwila. Duch kruka, okultyzm... i skradanie się. Wilkołak uderzył sie w czoło otwartą dłonią. - Nina - mruknął, po czym ruszył w strone jej domu, łapiąc po drodze taksówkę.
Zmarszczyła brwi, gdy dzwonek oderwał ją od ekranu komputera. Kogoż znowu wiatr przyniósł?
Wstała i poszła sprawdzić. W domofonie ukazała się twarz Dżeta.
- Witaj- powiedziała zaskoczona.
- Hmm... Nina.. masz chwile? - zapytał Dzet, gdy tylko usłyszał głos towarzyszki w domofonie.
-Właściwie to mam. Wejdź- nacisnęła przycisk i czekała.
Dżet po chwili zastukał do drzwi mieszkania Niny. Przejechał dłonią po twarzy, po której ściekał roztopiony śnieg.
Otworzyła i uśmiechnęła się na powitanie:- Właź.
Dzet odpowiedział uśmiechem i wszedł.
- Słuuuchaj, mam do ciebie sprawę.. a nawet trzy sprawy - powiedział. - Bo widzisz... po pierwsze myślałem o nauce skradania się... no i mam dość marne jak na teurga wiadomości na temat okultyzmu... - westchnął. - I jeszcze mogę albo szukać ducha kruka, diabli wiedza gdzie ...albo poprosić ciebie.. - wyszczerzyl się. - Mogłabyś mi tu trochę pomoc? [/i]- zapytał.
- Hmm..- zamyśliła się na chwilę- Kruka mogę spróbować przekonać, ale sam też musisz się z nim porozumieć. Teraz siedzi przy lodówce, strasznie ona go fascynuje. Może ze względu na te istotki. Okultyzm... ten termin obejmuje wiele tematów i to trochę potrwa. To będą mity ludzi, religie, praktyki magyi, przynajmniej te, o których się czegoś dowiedziałam, wiedza o duchach i innych istotach. Dużo tego jest ostrzegam, okultyzm jest nierozłączny z ludzką kulturą.
Dzet wzruszył ramionami. - Nie liczyłem na pomoc w przekonywaniu go, tylko chciałem po prostu oszczędzić sobie poszukiwań... chyba powinienem sam go przekonać, widzisz.. co ze mnie byłby za teurg? - zaśmiał się - A co do okultyzmu.. no nie wiem, lekcje? - zapytał - Dużo sobie liczysz? - zrobił niewinna minkę.
- Hmm, opakowanie czekoladek albo coś podobnego- zaśmiała się- A reszta za darmo, rzecz jasna... Dla przyjaciół darmo. Tylko to trochę potrwa, uprzedzam.
- Dobra - uśmiechnął się Dzet. - To lecę po "zapłatę" i możemy zaczynać chociażby od dziś.. i kiedy tam ci odpowiada - uśmiechnął się szerzej.
- No dobra. Niech będzie dzisiaj- parsknęła śmiechem.
Dzet skinął szybko głową i wybiegł z domu. Nie mineło nawet 15 minut, gdy znów rozległ się dzwonek do drzwi.
- No prosze, tak szybko?- zdziwiła się.- Wchodź. - przeszła do kuchni i nastawiła czajnik na herbatę- Chcesz coś do picia?
Dzety niósł pawęż, któa okazała się bombonierą. - Styka? - zapytał. - Em... chętnie, jeśli masz miód - odparł co do herbaty.
Poszperała chwilę w szafkach. W końcu z triumfalnym wyrazem twarzy wyciągnęła mały słoiczek.
- Ha, mam. Ekologiczny, co prawda, ja miód rzadko jadam. A jaką herbatę? Czarną, czerwoną, owocową- mam jej 10 rodzajów czy zieloną?
- Em... zwykłą... - bąknął Dzet, odstawiając bombonierę pod szafkę. - Nie zjedz wszystkiego przy jednym posiedzeniu, dobrze? - spojrzał na Ninę z troską.
Zachichotała. - Spokojnie. Wątpię, byśmy wykończyli ją na jednym posiedzeniu.A zresztą - wyciągnęła trzy opakowania orzechów- to też nam uprzyjemni czas.
Zaparzyła herbatę i wręczyła Dżetowi kubek. Potem zabrała swój kubek, bombonierkę i orzechy. Postawiła na szafce kolo komputera i wskazała Dzetowi łóżko, a sama usadowiła się na krześle koło maszyny. Włączyła jeszcze cichutką muzyczkę i powiedziała:- No to możemy zaczynać. Jeśli będę mówić niejasno, czegoś nie będziesz rozumiał, to przerwij i powiedz. Jeśli będziesz miał dość, to też mi powiedz.
Dzet wziął do herbaty łyżeczkę miodu. - Jasne - skinął głową. - Powinnaś spróbować herbaty z miodem, moim zdaniem. Świetny smak... ten cukier to jakaś pomyłka - uśmiechnął sie drwiąco.
- Ja nie słodzę- powiedziała.- Tylko kawę i to tylko jedną łyżeczką. Prawie nie używam soli, bo nie lubię, tylko ziół. A wracając do tematu. To zaczniemy od samych początków ludzi. Aborygeni nazywają ten okres Wielkim Snem i twierdzą, że czas płynął wtedy inaczej, a zwykli ludzi potrafili rozmawiać ze zwierzętami i roślinami... A potem przejdziemy do kultów Wielkich Bogiń i konstelacji gwiezdnych...
Dżet pokiwał głową. - Dobra... - uniósł brew patrząc na Ninę. - Tyle na jeden raz? - zapytał z lekkim niedowierzaniem w glosie. - Nie więcej? -
- Musisz to zapamiętać- pokręciłą głową- A nie posłuchać i do razu zapomnieć. Dałabym ci źródła, ale- zawahała się na chwilę- nie zrozumiesz ich za dobrze. Pisane są językiem naukowców, a ten jest....hmm specyficzny...
- Taa... już od ulicznego slangu mi uszy puchną - mruknął Dżet chyba nie do końca rozumiejąc. - Dobra, nieważne, wielkie dzięki.. i kiedy widzimy się znowu? Jutro? - zapytał.
- Nieeee, to nie slang ulicy- roześmiała się- To język ludzi nauki.Skomplikowany, pełen odniesień. Bez przekleństw. Zobacz- podsunęła mu jedną książkę na temat kultur paleolitycznych- Widzisz? No to może być jutro. Wpadnij koło 16.00- poprosiła.
-Jasne -odparł Dżet. Pracę kończył o 15tej na szczęście...
Dżet pozbierał się i wstał -Dobra... - skinął głową. - No to do jutra - poszedł do przedpokoju i zabrał się za zakładanie butów i kurtki. - Dobra, zamknij za mną - powiedział. - Trzymaj się - wyszedł.
-Baw się dobrze-uśmiechnęła się i zamknęła drzwi.
Dżet dotarł do domu i westchnął- Nie miałem przy sobie niczeeego do notowania - uderzył się w czoło, po czym wyciągnął z szafy jakiś stary zeszyt i napisał w nim, to co zapamiętał. Wiedza wchodziła mu dość łatwo...
Minutę przed 16:00 w mieszkaniu Niny rozległ sie dzwonek.. Dzwonek do drzwi.
-Już otwieram!- krzyknęła i pobiegła boso do drzwi. Otworzyła i wpuściła go.
Dżet wchodząc po schodach, strząsnął z siebie śnieg większość śnieg, ale nie cały.
Parskneła śmiechem na jego widok.
-Wytrzep śnieg z włosów.
-Hm? - Dżet dotknął głowy dłonią. Obrócił się tyłem do drzwi, energicznymi ruchami dłoni strząsnał śnieg z czupryny. - Już? - zapytał.
- Chodź. Dziś omówimy pierwsze kultury rolnicze. Jeśli lubisz Egipt, Bliski Wschód, Saharę to nie będziesz się nudzić. Tutaj- trzepnęła go po włosach.
Dzet poprawił na wszelki wypadek . -Hm.. dobra - powiedział, wyciagając z kurtki mały notes i długopis. Zostawiwszy buty i kurtkę w przedpokoju, poszedł za "wykładowcą".
Po kilkunastu minutach siedzieli już na miejscach. Głos Niny wypełniał pokój. Przy okazji pokazywała Dżetowi różne zdjęcia wyświetlające się na ekranie komputera.
Dżet słuchał i notował... ale co jakiś czas, gdy Nina skupiała się na obrazkach w komputerze wykorzystywał chwilkę, by na nią popatrzeć. Owszem, to co było na ekranie, było ciekawe... ale... Dzet co jakiś czas przyłapywał sie na tym, że bardziej niż na słowach Niny, skupiał się na niej samej. Na szczęście ręce notowały z rozpędu same... niemal mechanicznie.
- Jak ci idzie?- spytała, odwracając się. - Hmm, a nie wolałbyś zapisać tego w formie wirtualnej? Chociaż nie wiem, czy masz dostęp do komputera- przygryzła wargi.- Zresztą, jeśli potrzebujesz skorzystać z sieci, to może bez problemu przyjść do mnie- obciągnęła czarny top. Trochę odsłonił jej brzuch, a to nie było dobre- w pokoju był lekki przeciąg.
- Awarie prądu sie zdarzają... wolę mieć to na papierze.. tym bardziej, że wkrótce będzie w mojej głowie- stwierdził Dżet, szczerząc sie. Udało mu sie jakoś specjalnie długo nie gapić na jej brzuch... to chyba dobrze. - Dobra czyli na dziś tyle? - zapytał, zatykając długopis.
- Jeśli chcesz, to tak. Ja mogę mówić dłużej- powiedziała, uśmiechając się.
- Hm... no to dobra - Dżet znów otworzył notes i długopis.
- No to dalej-usadowiła się wygodniej i ciągnęła wykład.
A Dżet po swojemu 20% uwagi wciąż poświęcał Ninie, a 80% jej słowom.
Przeciągnęła się za chwilę. - No to teraz sprawdzimy, ile pamiętasz. - zadała kilka pytań.
Dżet uniósł brew. Nie spodziewał się takiego zwrotu zdarzeń. - Hm.. czułbym się pewniej, gdybyś mnie zapytała z tego, co było wczoraj...
- No dobrze- mruknęła i wybrała kilka zagadnień. - Opowiedz mi po prostu. Nie chcę byś uczył się na siłę.
Dżet uśmiechnął się i spokojnie odpowiedział. Wczorajszy materiał miał już w małym paluszku...
- Świetnie- Nina była zadowolona. - Oby tak dalej...
Dżet sie wyszczerzył. - Dobra, no to chyba czas pójść do domu i to przetrawić - stwiedził, patrząc na zapisane kartki notesu. - Jutro o 16tej? - zapytał.
-Jasne- skinęła głową.- Niech będzie ta godzina.Ale jeszcze chciałeś się zapytac mojego kruka, o coś ... Siedzi na lodówce.- dodała. Dżet pokiwał głową i poszedł do kuchni.
Dżet przymknął oczy i przeszedł do Umbry. Rozglądnął się za krukiem.
Ciemny kształt kruka siedział na iskrzącej się od duszków elektryczności, lodówce. Chyba się im przyglądał.
Dżet westchnął. Przesłał krukowi mentalny "znak zapytania" w sensie, że ma pytanie.
Ciemny kształt poruszył głową i popatrzył się lśniącymi oczyma.
Dżet przechylił głowe i przedstawil mentalnie umiejętność nazywania duchow..
Zastanowił się chwilkę, po czym dał kolejno trzy obrazy. Pierwszy przestawial Dżeta spoglądającego na "niewyraźnego" ducha, dorzucił też pewne uczucie nieznajomości i dezorientacji, potem przedstawił drugi obraz - obraz zmiany - nauki od kruka, i po raz kolejny pierwszy obraz, ale tamten duch byl juz wyraźny, a poczucie obcości zniknęło. Spojrzał na kruka i znowu dał obraz pytania.
Kruk machnął skrzydłami, przesyłając obraz czarnego ptaka bawiącego się wstążką. "Zabawa"- tak brzmiał komunikat. Mozna było się domysleć, że pyta czy to będzie zabawne i interesujące...
Dżet przesłał uczucie niewiedzy. Dodał za to szybko obraz kruka bawiącego się z Dżetem po lekcji.
Ptak przekrzywił głowę, jakby się namyślając. Potem jego oczy rozbłysły nieco bardziej i w głowie Dżeta pojawił sie obraz jego samego i odczucie pytania.
Dżet uniósł brew. Nie rozumiał pytania. Wysłał krukowi swoje odczucie.
Znowu pojawił się obraz wilkołaka i zaraz potem obraz Niny i dźwięk jej imienia.
Dżet odpowiedział uczuciem przyjaźni i zaufania względem osoby Niny.
Kuk zakrakał, zniecierpliwiony. Znowu pojawił się obraz wilkołaka i pytanie.
Dżet uśmiechnął się i pokazał najpierw siebie w formie homida, potem glabro.. crinos, hispo i lupus. Oznaczyl lupus jako swoja podstawową formę.
Znowu pytanie. Wreszcie Dżet, rozumiejąc już o co chodzi, odpowiedział dźwiękiem swojego imienia.
Kruk podskoczył i znalazł się na szafce. Przez chwilę przyglądał się Dżetowi. Potem wydał dźwięk jego imienia i zakrakał potwierdzająco. Potem pojawił się obraz kruka i imię: Adareneth.
Na twarzy Dżeta pojawił się uśmiech.. Skinął głową, przekazując to jako gest powitania telepatycznie.
Kruk podleciał do niego i usiadł na ramieniu Dżeta. Potem nadpłynął obraz przeróżnych duchów i pytanie-potwierdzenie oraz poczucie gotowości.
Dżet odpowiedział poczuciem gotowości.
Kruk zakrakał i zacisnął delikatnie pazurki na ramieniu mężczyzny. "Gotowość". Powoli rozbłysły kojene obrazy...Migocoące barwami, emanujące ciepłem, zimnem i czymś jeszcze innym...
Po powrocie do domu, Dżet musiał siedzieć przez dłuższy czas i "przetrawiać" informacje. Jutro w pracy będzie jak zombie...
Nastąpił kolejny dzień. Dzet zadzwonił do mieszkania Niny. Wyglądał trochę kiepsko. Był blady i miał lekko podkrążone oczy, jednak powtórzył jeszcze raz, to co miał powtórzyć...
Wpuściła go, jak zwykle. Idąc do kuchni, powiedziała: - Wybacz mi mój strój, ale akurat dziś trochę zachciało mi się posprzątać. Trzeba kiedyś w końcu to robić.- dodała.
Dziewczyna była ubrana w obcisłe spodnie biodrówki, nieco wytarte i czarny bawełniany top z ramiączkami i dużym dekoltem.
Za jakiś czas potem, gdy usiedli wygodnie, rozłożyła laptop i powiedziała:
- No to dzisiaj Egipt za czasów Starej Dynastii i Sumer. Egipt, bo powstała tam koncepcja boskiej matematyki, a z Sumeru, późniejszego Babilonu pochodzi sporo starych rytuałów i nasza miara czasu. Tak, tak dwanaście godzin to ich wynalazek- uśmiechnęła się i zaczęła mówić...
Dżet przymknał oczy i westchnął. Siadł bokiem do Niny, by mieć trudność z gapieniem sie na nią.
Mówiła, mówiła, co jakiś czas wstając i gestykulując. Pokazywała rysunki, zdjęcia, obrazy. Potem przerwała nagle i popatrzyła na niego z niepokojem: - Nie nudzę cię? Bo w ogóle nic nie mówisz i tak się zaczęłam zastanawiać...
Dżet zamrugał oczyma. -Skupiam sie - uśmiechnał się. "Taa" podsumował go, Askah.
-Aha. Skoro tak..- uśmiechnęła się. I usiadła z powrotem. Nachyliła sie nieco w jego stronę i powiedziała ciszej.
-W niektórych źródłach, są pewne wzmianki... W każdym razie można z nich wywnioskować, że wampiry były na pewno obecne w Sumerze. To tylko przypuszczenia... Co do wilkołaków- podniosła nieco głos- To trudno powiedzieć, ale postać przyjaciela Gilagamesza trochę mi się z nimi kojarzy. Co magów, to już istnieli. To pewne- następnie opisała kilka rytuałów.
Dżet postarał się skupić na rysunkach. Udało sie...
Przeciągnęła się i powiedziała:- Może na dziś już wystarczy? Może, by odpocząć, porozmawiajmy o czym innym? A potem wrócimy do lekcji- uśmiechnęła się.
-Dobra - Dzet opadł na oparcie fotela, na którym siedział - Pozwól że się rozsiądę.. Jeśli ci tu zasnę, to będzie znaczyło, że przegrałem potyczkę z sennością.. spałem jakieś dwie godziny tej
nocy – stwierdził.
-A czemu? Jeśli można wiedzieć?-zapytała z ciekawością.
- Zrobiłem sobie pogadankę z krukiem i musiałem mieć trochę czasu na przetrawienie tego, co mi przekazał, ponad to trzeba było powtórzyć wykład, nie? - westchnął- Szczęście, że teraz weekend, jutrzejszego dnia, bym chyba nie przetrwał... gdyby był roboczy - jęknął Dzet.
-A gdzie ty właściwie pracujesz?- dodała.- Dla mnie od dawna weekend nie oznacza dnia wolnego. Przez część czasu pracowałam także w soboty i niedziele. No, a teraz... Sama sobie ustalam dni wolne- uśmiechnęła się do siebie.
- Obecnie? Taki fajny warsztacik na rogu Altmond i Heidena... wreszcie przydał mi się ten kurs, który zrobiłem dwa i pół roku temu - stwierdził Dżet. - Proste prace.. jakoś nie jestem w stanie zagrzać miejsca na żadnej porządnej posadzie.. cóż, takich ludzi świat też potrzebuje... - westchnął. "Tylko czemu, tym człowiekiem muszę być ja?" zdał sobie pytanie w myślach. Częściowo odbiło się to w jego zachowaniu i oczach...
- Hmm, musisz je zmienić czy ciebie zmieniają? Naprawiasz samochody? Czy jeszcze coś innego?- powiedziała cicho, z błyskiem ciekawości w oczach.
-W sumie wszystko, co ma silnik - stwierdził. - Jestem tam jedynym, który naprawde rozumie, jak ta maszyna działa.. a nie tylko jak ma być poskładana. Tuning, naprawy... tym się zajmuje, nie narzekam, płaca nie jest zła, a godziny też nie są jakieś koszmarne... no i dogadać się idzie - westchnął - A ty co robisz? Nie mówiłaś nigdy dokładniej...
-Zajmuję się grafiką-uśmiechnęła się- Komputerową. Projektuję loga, postacie, inne takie. Pokażę ci, chodź bliżej - klepnęła miejsce obok siebie i otworzyła Photoshopa.
Dżet przysiadł i wgapił sie w ekran.
Na nim pojawił sie obrazek przedstawiający wojowniczkę, z pancerzem pobrudzonym posoką. Ładna kobieta o niepokojącym wyrazie twarzy, w jednej dłoni trzymała czyjaś odciętą głowę. Nina pokazując kolejne warstwy, opowiadała o tym, co robi.
Dżet słuchał. - Słuchaj – bąknął wreszcie. - Przestaje to rozumieć.... muszę się dowlec jeszcze do domu... - jęknął i powoli wstal. Zamrugał oczami i zakołysał się. - Oj - bąknął.
-Słusznie- pokiwała głową.- Idź i odpocznij.-dodała i poklepała mężczyznę po ramieniu.
Dzet stracił równowagę i padł tam, gdzie stał. - Ee... przygarniesz psiaka na noc? - zapytał, zamieniając formę na lupus.
-Jasne-podrapała go za uchem- Wskakuj na fotel. Chcesz coś jeść?
Wilk pokrcił przecząco pyskiem i legł pod fotelem. Zasnął jak zabity.
Nina pokręciła głowę i poszła do kuchni.Potem wróciła z kubkiem herbaty, usiadła przy komputerze i włożyła słuchawki w uszy. Zajeła się pracą... komputer mruczał cicho i wszędzie panował błogi spokój..
Wilk obudził się i przeciągnął się, po czym powęszył i rozejrzał się wokół.
Dzet powoli przeszedł przemianę w homida. Przeciagnał się jeszcze raz i poszedł do łazienki.. po cichutku...
Sen nagle urwał się i dziewczyna otworzyła oczy. Ktoś chodził po mieszkaniu. Przez chwilę zastygła w bezruchu, ale potem przypomniała sobie Dżeta i wstała. Rozejrzała sie za szlafrokiem i narzuciła go na siebie. Nie czuła się specjalnie wyspana, ale o dziwo, była całkiem rześka.
Dzet wymył się i westchnął. - O rany - mruknął, słysząc, jak Nina wstaje z łóżka. - Czuję się jak nowo narodzony - mruknął - Jak tylko mnie łeb przestanie boleć, będę się tak wtedy czuł-sprostował.
Podeszła do łazienki i zapukała:- Jesteś tam?
Dzet otworzył i wyszedł. - Już nie - powiedział, ustępując Ninie drogi.
-Dobra, to teraz moja kolej. Jak jesteś głodny, to sobie weź coś z lodówki i szafek i zrób śniadanie- powiedziała i znikła za drzwiami łazienki.
Dżet powlókł się do kuchni i zaczął przetrząsać lodówkę w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia..
- Nina, skoczyłbym po świeży chleb - zaproponował.
- Nie, byle nie chleb!- krzyknęła- Chyba, że ty go lubisz! Przynieś jakieś mięso! Może kurczaka z rożna? Warzywa mam!
Dżet uniósł brew. - Rozumiem, że nie przepadasz za chlebem - powiedział.- Dobra, jest tu jakiś zapasowy klucz? - zapytał.
- Weź z mojej torby!- krzyknęła- Poszperaj a znajdziesz!
Dz.et nie lubił szperać w cudzych rzeczach, ale westchnął, wyciagnął z torby klucze,
- Dobra, to ja wracam za chwilę- powiedział, wyszedł i zamknął za sobą drzwi...
Wrócił po połowie godziny z torbą zawalona warzywami i drugą - z dwoma kurczakami z rożna. Nie mogąc otworzyć drzwi zastukał... butem.
Otworzyła drzwi i parsknęła śmiechem. Zabrała mu torby i wyniosła je do kuchni.
-No to czas się otruć fermowym kruczakiem- powiedziała, stawiając na kuchni wok na warzywa.
Dżet zdjął kurtkę i buty. - Hm.. od razu otruć - zaśmiał się. - Nie przesadzaj Nina, to ma w sobie sporo chemii, ale dalej i tak jest bardziej naturalne niz McShit lub KFShit...
- Zdziwiłbyś się. Wiem, co podają zwierzętom hodowlanym w Ameryce przy tuczeniu ich. To gorzej niż w Unii Europejskiej, bo tam jeszcze niektóre środki sa zakazane. A tutaj nie... A już nie wspomnę o modyfikacjach genomu...
- Hm.. niewątpliwie - bąknął Dzet. - Może zostawimy ten temat? - zaproponował.
- Słusznie- zachichotała- Bo jeszcze zwymiotujesz tym kurczakiem,
- Nie, w sumie lepiej nie wiedzieć, co się je, jeśli ma to spowodować przejście na wegetarianizm - stwierdził wilkołak, wchodząc do kuchni.
- Byłam nią przez pewien czas i wegetarianizm jest dla mnie skrajną głupota. Bo czemu rośliny też nie miałby czuć? Z badań naukowców wynika, ze owszem, prawdopodobnie to potrafią.
- Tylko nie krzyczą dość głośno - mruknął Dżet, wzdychając.
- A owszem- skinęła głową- Ale ja i tak jestem drapieżnikiem- zaśmiała się i rozdarła papierową torebkę z kurczakiem. Powęszyła w powietrzu. „Mięso! Mięso! Świeże mięso!” zawyła wilczyca „Rozszarp.. Nasze, tylko nasze... Nie oddawaj” „ Za dużo” odpowiedziała swojej części osobowości „A on upolował... nie można nie dać.” Racja” zgodziła się wilczyca „Przyniósł jedzenie”. Uciszając swój umysł, Nina po chwili dodała -Pamiętam, jak śliniłam się na sam zapach mięsa, gdy go nie jadłam.
- Bezlitosna łowczyni nie okazuje litości papierowej torbie - powiedział spokojnie Dżet, naśladując głos komentatora filmów przyrodniczych.
- I rozdziera ją z zaciekłością- dodała.
- Nie poprzestanie aż nie dotrze do miękkiej zawartości, która nasyci jej głód - dokończył Dżet. - O ileż inna będzie, gdy przejdzie do sjesty - pokazał Ninie język.
- A jak- mrugnęła do niego i wrzuciła warzywa na wok.
Dzet oparł sie wygodnie i westchnął - Dobra... ile musimy poczekać? - zapytał.
- Kilka minut?-powiedziała.
- To pytanie czy odpowiedź? - zapytał Dzet.
- Odpowiedź- westchnęła.
Dzet szczerzył się, patrząc na kobietę - Dobra.. masz karty? - zapytał... - Aaaaa nie, wiem, gdzie masz komputer? - zapytał.
- W pokoju- odpowiedziała- Ale mógłbyś przez ten czas, zabrać sztućce, wybrać sobie kurczaka i zaparzyć nam herbatę- uśmiechnęła się słodko- A ja popilnuję warzyw...
Dżet wykonał szybko wymienione polecenia i poleciał do komputera. Wstukał tam szybko adres zapisany na kartce. Wyszczerzył się. -Nina, widziałaś to? - zapytał.
- Nie, nie szperam za takimi rzeczami.- powiedziała, wyglądając z kuchni- A od kiedy to wilki interesują się Internetem?- dodała nieco złośliwie.
- Od kiedy są tam tacy genialni brzuchomówcy - zaśmiał się Dżet. - Dashing through the saaand, explosives on my baaack, I have a nasty plan for christmas i Iraq.. - zaczął nucić.
Nina pokręciła głową i westchnęła. Zrzuciła warzywa na talerze, polała masłem i powiedziała:- -Ty zjesz całego kurczaka? Ja zadowalam się połową, którą ledwie moge oskubać.Nie moge się objadać na siłę, to niebezpieczne- dodała. „Niebezpieczne...” zamruczała draederen „Za dużo jedzenia, utyjesz i nie dościgniesz zwierzyny. Pełny brzuch zmniejsza czujność”.
- Hm.. jem więcej, niż po mnie widać - powiedzial Dzet. - To znaczyło tak - dodał
- Aha- położyła całego na jego talerzu i połowę dla siebie. Wyniosła je do pokoju- No to czas pożerać ofiary- zaśmiała się.
Dzet zarechotał złowieszczo i zgarnął resztę jedzenia z kuchni, po czym udał sie za Niną.
Nina przegryzała właśnie ostatnie kości i wydłubywała szpik widelcem.
-Krwisty szpik, wspaniale. - mlasnęła. Obejrzała dokładnie pozostałości szkieletu, wygrzebując wszystkie jadalne części, jakie jeszcze zostały. Nie pominęła żadnego włókienka, wobec czego smętne resztki kruczaka wyglądały jak po uczcie padlinożerców. „Dobre” wilczyca promieniowała aprobatą „Dobre, dużo. Nie ma głodu, nie trzeba się męczyć” zamruczała dalej.
Dżet odetchnął. - Tak, tego było mi trzeba - powiedział.
Padł na oparcie krzesła na którym siedział i tylko dzięki refleksowi nie poleciał wstecz.
- Rany.
- Co ty robisz? Kurczak jeszcze nie był martwy?- powiedziała
- Zemsta po śmierci, ten kurczak byl faraonem - wyszczerzył się Dżet.
- Aha... cokolwiek-mrukneła. - No to wracamy do nauki?
- Teraz? - jęknął Dżet wskazując swój brzuch. - Pół godziny dla słoniny? -
- No niech ci będzie- parsknęła.
Dżet odetchnął i przewalił się na sofę.
-Mogę tu zalegać? - zapytał.
- Możesz- powiedziała i usiadła przed komputerem.
- Jest tam więcej tych... występów tego brzuchomówcy.. nie ciekawi cię to ? -zapytał.
- Możesz włączyć- wzruszyła ramionami.
Dzt wykonał kilka wymachów rękami w stronę komputera, a potem zrobił bezradny ruch dłońmi..
-Co?- spytała zdziwiona-
- Nie ruszę się - bąknął Dżet i jęknał- Obżarłem się.
-Leń. Zdecydowanie leń-parsknęła.
- Ta mina skutkuje tylko jak jest się psem, ale liczę na twoją wyobraźnię- odparł Dzet, robiąc
- No to nie licz, bo nie jestes wielbicielką psów- odpowiedziała- Mają zero... dumy. Kompletnie nic.
Dzet westchnął, wstał od razu i podszedł do laptopa.
-No to wracamy do lekcji- powiedziała, obracając się na krześle.
-Hm.. ta - mruknął Dżet wyłączając przeglądarkę i odkładając laptopa. Zamrugał oczyma i odetchnał. Był gotów...
Kolejne dwie godziny minęły bardzo szybko. Tym razem Nina opowiedziała o zarysie mitologii i twierdzeniach 'duchowych" starożytnych Indii,
Dżet odłożył dlugopis i odetchnął. - Dobra, dzięki... - uniósł brwi i wypuścił z siebie powietrze.
- Dobra, pora przespać się w łóżku, lecę do siebie.. jutro o tej samej porze? - zapytał.
- Jasne- uśmiechnęła się.
Dżet skinął głową - Dobra, muszę się dziś porząąądnie wyspać - ziewnął. - Hm... nieważne - machnął ręką, decydując sie jednak przemilczeć, co chciał powiedziec. Zaczął zakładać buty.
- Co nieważne?-zapytała z ciekawością.
- Hm.. potrafisz sie skradac? - zapytał teurg po chwili milczenia. Wstał i sięgnął po kurtkę.
- Hmm... no raczej średnio. Widzisz, przez całe życie mieszkałam w mieście. No i tak... samo jakoś wyszło.
- Wprowadziłabyś mnie w podstawy? - zapytał teurg, zakładając kurtkę.
- Oj, Dżet. Mogę ci powiedzieć parę zasad, no i to wszystko. Miasto znam. Dzicz gorzej
- Styka - powiedział Dżet. - Jutro zrobimy przerwę na naukę skradania się, dobra? - zapytał.
- No, dobrze. to przyjdź o zwykłej porze. Ale lepiej poproś Lenę. Ona lub Conn powinni więcej cię nauczyć.- powiedziała- Żeby rodowity wilk mnie prosił, bym nauczyła go podchodzenia ofiary- pokręciła głową- Momentami mam wrażenie, że jesteś bardziej ludzki ode mnie.- uśmiechnęła się dziwnie.
Zamknęła za mężczyzną drzwi i westchnęła.
„Młody samiec” zaszczekała wilczyca „Lubi cię.” „Ale słaby” skrzywiła się draederen „Nie chcemy takiego. Poza tym to brat. Przecież nie można...” Nina zgodziła się sama ze sobą. Ale kiedy ostatni raz miała jakiegoś mężczyznę? „Dawno” szepnęła Ninerl „Dawno, dawno...” zamruczała.
Dziewczyna odruchowo pokiwała głową. Musi się rozejrzeć, ale była z natury nieufna i nieśmiała. Zawsze coś ją paraliżowało. A ciało i instynkt dawały znać o sobie. Na szczęście, uśmiechnęła się do siebie, dziś korzystanie z przyjemności nie groziło aż tak dziećmi jak kiedyś. „Nie możemy mieć dzieci teraz” szepnęła draederen „Niebezpiecznie, mało pieniędzy i złe warunki. One są drogie. Później...” . Tak, później, zdecydowanie później...
Jedną z niewielu rzeczy, jakie ją denerwowały odkąd przeszła przemianę, było wyraźniejsze odczuwanie zmian całego cyklu. Przez kilka dni chodziła niemal po ścianach, myśląc tylko o jednym. Nie żeby w pozostałe nie myślała, ale w tym okresie było to szczególnie dotkliwe. Ale nie jest przecież zwierzęciem, ma wolną wolę i rozum...
Teraz zostało jej tylko pojechać do Kaśki. Jej najlepsza przyjaciółka chciała dziś ufarbować sobie włosy i potrzebna była jej pomoc. Nina spakowała się szybko, wyłączyła cały sprzęt, poprosiła duchy domostwa o strzeżenie jej mieszkania i wyszła, zamykając na klucz drzwi. Będzie nocować u kumpeli. Muszą się w końcu nagadać...
A jutro trzeba tylko wrócić przed szesnastą. Po drodze zadzwoniła do Conna. Kiedy w końcu, włączyła się poczta głosowa, zostawiła wiadomość.
„Wpadlibyście do mnie. Dzwonię do ciebie, bo Lena nie ma telefonu. Pojutrze mam wolne, Dżet będzie od szesnastej.” Rozłączyła się i przyśpieszyła kroku...
Ouu, wreszcie skończyłam. Nareszcie... w domyśle szkolenie Dżeta troche trwa, ale opisywać tego wszystkiego, nie mam sił. Nina opowiada mu również o współczesnym okultyźmie- Crowley, Bławatska i inni...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Interludium
Chodzący-Po-Lodzie
Ledwie skończyło się dla niego jedno zadanie, już zaczęło się następne. Problem polegał na tym, że był niewykształcony, a była zima. Wiedział, że latem utrzyma się, choćby nosząc worki z cementem na budowach - właściwie, to była praca jakby dla niego stworzona. Na budowach pomocników potrzebowali właściwie zawsze, szczególnie w takim mieście jak Nowy Jork, więc w lecie zawsze mógł nosić te worki.
Ale teraz była zima, a z czegoś żyć trzeba. Normalnie zatrudniłby się jako ratownik medyczny, albo kierowca TIRa - ale to była praca, z której trudno było się wyrwać, kiedy zachodziła taka potrzeba. A dla Chodzącego-Po-Lodzie służba wataże i plemieniu była najważniejsza. W związku z tym, jako Milczący Wędrowiec, miał umowę ze starszyzną - od czasu do czasu transportował wiadomości lub przedmioty do innych miejsc w Stanach i nie tylko. Wprawdzie z takiej akcji też trudno było wrócić w razie nagłej potrzeby, ale przecież nikt nie jest niezastąpiony, a wszyscy wiedzieli że metys robi wtedy przynajmniej coś pożytecznego dla ogółu.
Tym razem trasa prowadziła do Chicago, z jakimś fetyszem w kartnowym pudełku. Miał bilet powrotny na samolot, ale póki miał przy sobie przedmiot, miał nie poruszać się transportem publicznym. Kiwnął głową i ruszył pieszo, przemykając się lasami w formie lupus.
Czasem biegł wzdłuż ludzkich dróg, udając zagubionego psa. Czasem zapadał w zaśnieżone lasy, po drodze polując na wszystko co jadalne. Niekiedy przyjmował z powrotem formę homid, żeby zajrzeć do miasta i kupić jakieś ludzkie jedzenie. Rzadko - za rzadko, jak dla siebie - miał okazję wrócić do naturalnej dla siebie formy crinos. Często miał okazję rozciągnąć się na ziemi, zmienić w wielkie monstrum i po prostu odpoczywać.
Zeskoczył z pnia, na którym węszył przez chwilę. Był już blisko, to był ostatni las przed Chicago. Ale słyszał, że gdzieś w pobliżu jest ktoś skażony Żmijem. Słyszał tę dysharmonię w melodii świata. Wiedział, że gdzieś tam czai się... Wampir? Ghul? Tancerz Czarnej Spirali? Ciężko powiedzieć. Gdzieś daleko.
Lasy zawsze brzmiały bardzo harmonijnie. Zmysły działały dobrze. A teraz brzęk, dysonans, dysharmonia. Żmij.
Wilk wyciągnął głowę w górę i węszył. Nagle złapał tę smużkę zapachu. Kierując się darem i węchem ruszył cicho w tamtą stronę. Krok za krokiem, zakradł się wśród krzaków na miejsce.
Niewielka ziemianka, odznaczająca się tylko lekkim wybrzuszeniem ziemi i drzwiami prowadzącymi do środka. I dwóch ludzi, przebranych za myśliwych. Ghule, słyszał to teraz wyraźnie. Tam gdzie powinna być wyraźna melodia ludzi lasu, był straszliwy zgrzyt Żmija. I jeszcze jeden dźwięk, potworny, niczym piła zgrzytająca po blasze, z wnętrza. Kryjówka wampira? Na takim odludziu? Może wpadł tu z jakichś przyczyn na dłużej.
Ucieka. Chowa się. Dlatego daleko...
Chodzący-Po-Lodzie odbiegł dalej. Ta forma ogranicza myśli. Potrząsnął głową, kiedy spory kawałek od kryjówki przyjął formę homid i usiadł na pniu. Przed wyruszeniem w trasę zorganizował sobie przypisane do siebie ubranie - inaczej ciężko by mu było się poruszać po Stanach. Teraz wciągnął zimne powietrze. Tak, forma lupus ogranicza myśli, skraca jakby ich maksymalną długość. Umysł też staje się bardziej wilczy, myśli ostro i krótko. Szybkimi, ale urywanymi zdaniami, inaczej niż homid. Teraz mógł się zastanowić.
Po chwili doszedł jednak do wniosku, że pierwsze wrażenie zapewne było słuszne. Jakiś wampir pewnie zgromadził sobie zapasy krwi i przygotował kryjówkę na wypadek gdyby na jakiś czas miał się ukryć. Przeszkolił ghule, żeby go strzegły... Tak, to rozsądne.
Następnego dnia, w mieście, gdy już pozbywał się swojego pakunku, doniósł o znalezionym wampirze. Tam go nie znano, więc patrzyli na niego podejrzliwie, czują odór Żmija. Nie wiedział nawet, czy sprawdzili jego wiadomość, bo gdy tylko mógł, wsiadł w samolot powrotny. Tamto miasto wprawdzie spodobało mu się i chętnie posiedziałby jeszcze w Chicago, ale jego bilet lotniczy miał określoną datę i musiał już wracać, jeśli nie chciał ponownie drałować na piechotę. A ponieważ nigdy jeszcze nie leciał samolotem, nie chciał tracić takiej okazji.
Gdy wrócił do Nowego Jorku, przez większą część następnych kilku tygodni kręcił się wśród innych Filodoksów, ucząc się od nich, jak należy zachowywać się w sytuacjach oficjalnych. Nie omieszkał kilku dni spędzić wśród Teurgów, dowiadując się nowych rzeczy na temat rytuałów. Zresztą Teurgowie pomogli mu też odnaleźć ducha kreta, który nauczył go nowego Daru - od teraz wataha nie będzie już zależna od istniejących podziemnych przejść, zawsze będzie mogła zrobić sobie własne.
A poza tym, całe noce w formie lupus siedział ukryty przed ludzkim wzrokiem w śniegu na chodnikach w ZOO, wpatrując się w oczy różnych kotowatych zamkniętch w klatkach. Powtarzał wciąż, że to znakomity sposób ćwiczenia siły woli...
Chodzący-Po-Lodzie
Ledwie skończyło się dla niego jedno zadanie, już zaczęło się następne. Problem polegał na tym, że był niewykształcony, a była zima. Wiedział, że latem utrzyma się, choćby nosząc worki z cementem na budowach - właściwie, to była praca jakby dla niego stworzona. Na budowach pomocników potrzebowali właściwie zawsze, szczególnie w takim mieście jak Nowy Jork, więc w lecie zawsze mógł nosić te worki.
Ale teraz była zima, a z czegoś żyć trzeba. Normalnie zatrudniłby się jako ratownik medyczny, albo kierowca TIRa - ale to była praca, z której trudno było się wyrwać, kiedy zachodziła taka potrzeba. A dla Chodzącego-Po-Lodzie służba wataże i plemieniu była najważniejsza. W związku z tym, jako Milczący Wędrowiec, miał umowę ze starszyzną - od czasu do czasu transportował wiadomości lub przedmioty do innych miejsc w Stanach i nie tylko. Wprawdzie z takiej akcji też trudno było wrócić w razie nagłej potrzeby, ale przecież nikt nie jest niezastąpiony, a wszyscy wiedzieli że metys robi wtedy przynajmniej coś pożytecznego dla ogółu.
Tym razem trasa prowadziła do Chicago, z jakimś fetyszem w kartnowym pudełku. Miał bilet powrotny na samolot, ale póki miał przy sobie przedmiot, miał nie poruszać się transportem publicznym. Kiwnął głową i ruszył pieszo, przemykając się lasami w formie lupus.
Czasem biegł wzdłuż ludzkich dróg, udając zagubionego psa. Czasem zapadał w zaśnieżone lasy, po drodze polując na wszystko co jadalne. Niekiedy przyjmował z powrotem formę homid, żeby zajrzeć do miasta i kupić jakieś ludzkie jedzenie. Rzadko - za rzadko, jak dla siebie - miał okazję wrócić do naturalnej dla siebie formy crinos. Często miał okazję rozciągnąć się na ziemi, zmienić w wielkie monstrum i po prostu odpoczywać.
Zeskoczył z pnia, na którym węszył przez chwilę. Był już blisko, to był ostatni las przed Chicago. Ale słyszał, że gdzieś w pobliżu jest ktoś skażony Żmijem. Słyszał tę dysharmonię w melodii świata. Wiedział, że gdzieś tam czai się... Wampir? Ghul? Tancerz Czarnej Spirali? Ciężko powiedzieć. Gdzieś daleko.
Lasy zawsze brzmiały bardzo harmonijnie. Zmysły działały dobrze. A teraz brzęk, dysonans, dysharmonia. Żmij.
Wilk wyciągnął głowę w górę i węszył. Nagle złapał tę smużkę zapachu. Kierując się darem i węchem ruszył cicho w tamtą stronę. Krok za krokiem, zakradł się wśród krzaków na miejsce.
Niewielka ziemianka, odznaczająca się tylko lekkim wybrzuszeniem ziemi i drzwiami prowadzącymi do środka. I dwóch ludzi, przebranych za myśliwych. Ghule, słyszał to teraz wyraźnie. Tam gdzie powinna być wyraźna melodia ludzi lasu, był straszliwy zgrzyt Żmija. I jeszcze jeden dźwięk, potworny, niczym piła zgrzytająca po blasze, z wnętrza. Kryjówka wampira? Na takim odludziu? Może wpadł tu z jakichś przyczyn na dłużej.
Ucieka. Chowa się. Dlatego daleko...
Chodzący-Po-Lodzie odbiegł dalej. Ta forma ogranicza myśli. Potrząsnął głową, kiedy spory kawałek od kryjówki przyjął formę homid i usiadł na pniu. Przed wyruszeniem w trasę zorganizował sobie przypisane do siebie ubranie - inaczej ciężko by mu było się poruszać po Stanach. Teraz wciągnął zimne powietrze. Tak, forma lupus ogranicza myśli, skraca jakby ich maksymalną długość. Umysł też staje się bardziej wilczy, myśli ostro i krótko. Szybkimi, ale urywanymi zdaniami, inaczej niż homid. Teraz mógł się zastanowić.
Po chwili doszedł jednak do wniosku, że pierwsze wrażenie zapewne było słuszne. Jakiś wampir pewnie zgromadził sobie zapasy krwi i przygotował kryjówkę na wypadek gdyby na jakiś czas miał się ukryć. Przeszkolił ghule, żeby go strzegły... Tak, to rozsądne.
Następnego dnia, w mieście, gdy już pozbywał się swojego pakunku, doniósł o znalezionym wampirze. Tam go nie znano, więc patrzyli na niego podejrzliwie, czują odór Żmija. Nie wiedział nawet, czy sprawdzili jego wiadomość, bo gdy tylko mógł, wsiadł w samolot powrotny. Tamto miasto wprawdzie spodobało mu się i chętnie posiedziałby jeszcze w Chicago, ale jego bilet lotniczy miał określoną datę i musiał już wracać, jeśli nie chciał ponownie drałować na piechotę. A ponieważ nigdy jeszcze nie leciał samolotem, nie chciał tracić takiej okazji.
Gdy wrócił do Nowego Jorku, przez większą część następnych kilku tygodni kręcił się wśród innych Filodoksów, ucząc się od nich, jak należy zachowywać się w sytuacjach oficjalnych. Nie omieszkał kilku dni spędzić wśród Teurgów, dowiadując się nowych rzeczy na temat rytuałów. Zresztą Teurgowie pomogli mu też odnaleźć ducha kreta, który nauczył go nowego Daru - od teraz wataha nie będzie już zależna od istniejących podziemnych przejść, zawsze będzie mogła zrobić sobie własne.
A poza tym, całe noce w formie lupus siedział ukryty przed ludzkim wzrokiem w śniegu na chodnikach w ZOO, wpatrując się w oczy różnych kotowatych zamkniętch w klatkach. Powtarzał wciąż, że to znakomity sposób ćwiczenia siły woli...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Intermedium: Conn Taistealaí
Zapach kwitnących kwiatów leniwie roznosił się nad polem, daleka linia lasu lekko falowała w rozgrzanym powietrzu. Przez irytujące bzyczenie owadów czujne ucho Irlandczyka wyłapywało szum płynącej wody. Pewnym krokiem podążył w stronę rzeki. Znał tę okolicę, wiedział, że jeszcze kilka kroków i woń wody przebije się przez tłumiący wszystko aromat polnych roślin. W taki upał jak dziś z przyjemnością się zanurzy w chłodnej wodzie.
Po chwili dotarł nad rzekę. Nie była jakoś szczególnie wielka, właściwie lepiej by było powiedzieć, że był to strumień... niewielki strumień wpadający do niedalekiego jeziora „mishigami” - jak nazywali je tubylcy. Jednak był wystarczający, żeby zapewnić ochłodę, odpoczynek no i można było z niego się napić. Irlandczyk wyszukał mało kamienisty i mało zachwaszczony kawałek brzegu, nawet lekkie poletko piasku się zebrało w tym miejscu. Idealne miejsce na postój. Nie musiał się nigdzie śpieszyć, mógł cieszyć się życiem, słońcem i szumem wiatru. W okolicy kilkudziesięciu kilometrów nie było ani jednego białego, tylko jeden wojowniczy szczep Indian, lecz Ci nie byli groźni.
Leniwym machnięciem ogona odpędził upierdliwą muchę. Spokojny szum wiatru i szmer wody go usypiał. Rozgrzewające słońce dopełniło czynu – Morfeusz rozciągnął nad nim swą władzę.
---
Wszystko falowało, krawędzie się rozmywały, im dłużej utrzymywało się wzrok w jednym miejscu tym bardziej zamazany był obraz. Coś z tą okolicą było nie tak, Wielki Teurg szczepu Żaby czuł to, czuł nadchodzące nieszczęście, lecz nie potrafił go umiejscowić. Ponownie spróbował użyć swych mocy, może tym razem da się na tyle ustabilizować obraz, żeby można było się dowiedzieć, co wpłynęło tak na ten fragment Umbry. Kolejna próba, kolejna porażka, na Nowym Lądzie świat duchów był zupełnie inny niż w ojczyźnie. Zrezygnowany postanowił wrócić do świata materialnego, czas opuścić ten fort i wrócić do interesów na wybrzeżu. Zatrzymał się w forcie Dearborn i tak dłużej niż zamierzał, próbował bowiem wybadać co się dzieje z okolicą otaczającą to miejsce. Teraz to nieważne, zbliżał się sierpień, od dwóch miesięcy trwała wojna i trzeba było szybko wrócić do Nowego Yorku. Wielki Teurg bał się, że pod jego nieobecność młodzi, gorącokrwiści garou mogą się wciągnąć w konflikt. Atmosfera w szczepie zawsze była napięta, lecz do tej pory udawało się zażegnywać konflikty pomiędzy potomkami Anglików i Irlandczyków.
---
Kawał dobrej roboty, Aidan był z siebie dumny. W końcu zrobił to, do czego zobowiązywało go nadane mu imię. Co prawda starszyźnie się to nie spodoba, lecz to nieistotne. Spłacił swój dług wobec Wendigo i Gai. Irlandczyk czuł na sobie jej błogosławieństwo, tylko dzięki temu udało mu się odprawić ten rytuał. Warto było, meteoryt uderzył dokładnie tam gdzie powinien. Miasto stoi w płomieniach. Aidan nie łudził się, że pożar spali całe miasto, nie pozwolą na to tutejsi Władcy Żelaza oraz jego własny szczep. Mimo to zniszczenia będą ogromne. Czyraki na ciele Matki trzeba wypalać ogniem, właśnie w ten sposób. Teraz wystarczyło przeżyć, uciec z Chicago i schronić się w ojczyźnie...
---
Conn poderwał się na posłaniu, obolałe ciało odpowiedziało pulsującym bólem. Czuł jak mokra z potu koszula przylepia się mu do ciała. Wiedział, że to nie był zwykły sen, nie u niego. Znów przodkowie postanowili go odwiedzić. Ich wspomnienia niosły ze sobą sporo komplikacji. Czyżby postanowili mu pokazać jak wyglądają zmiany jakie wprowadza człowiek? Czy może sposób na zapobieżenie śmierci Matki? A może to i to? Zadziwiające było, że każdy z tych snów-wspomnień tyczył się tego samego miejsca. Czy przodkowie chcą aby udał się do Chicago? Będzie musiał to przemyśleć i pogadać z jakimś teurgiem.
Irlandczyk wstał z łóżka i odrzucił przepoconą piżamę. Podszedł do okna i spojrzał na księżyc teurgów. Pozwolił by jego światło wysuszyło jego skórę. To jak szybko szczep był w stanie przywrócić mu zdrowie, nadal go zadziwiało. Wiedział jak każdy, że rany jakie otrzymał powinny się bardzo powoli goić. Zadziwiające.
Mężczyzna zastanawiał się co porabiają jego towarzysze. Pewnie w końcu mają swój zasłużony odpoczynek. Niestety on nie mógł sobie na to pozwolić. Wpierw mozolna regeneracja i leczenie, potem rehabilitacja i nauka darów. No może sama nauka darów nie była szczególnie męcząca, za to samo przekonywanie duchów już było. Wredne sukinsyny nic za darmo nie chciały oddać. Najgorszy był ten cholerny duch królika, kłamliwa bestia. Pewnie, że Conn chciał się nauczyć od niego daru, lecz nie aż tak drastycznie. Ciągle się zastanawiał jakim cudem, duch zdołał go namówić do pomalowania sobie tyłka na niebiesko... Dobrze, że farba szybko schodzi. Taki to królik niepozorny... Od tamtego dnia Irlandczyk nie potrafił się powstrzymać przed zastanawianiem się nad problemem zrobienia duchowego pasztetu...
Te duchy Luny też są niezłe, humorzaste mendy. Dobrze, że teurgowie poradzili mu kontakt z nimi podczas nowiu, gdy te są najsłabsze. A mimo tego i tak się zachowywały jak suka podczas cieczki... Przynajmniej kot nie sprawiał kłopotów, chyba był kontent z tego co przeżył Conn. Tych kilku Tancerzy na koncie to powód do chluby. Inna sprawa, że Ci co przeżyli, pewnie będą chcieli pomścić watahę. Ale wilk ich jeb... nie czas na roztrząsanie pierdół. Noc jeszcze młoda, czas zapolować na zawartość lodówki... W zasadzie to przydała by się jakaś imprezka, żeby móc się do końca rozruszać... Gdzie ta kiełbasa?
Zapach kwitnących kwiatów leniwie roznosił się nad polem, daleka linia lasu lekko falowała w rozgrzanym powietrzu. Przez irytujące bzyczenie owadów czujne ucho Irlandczyka wyłapywało szum płynącej wody. Pewnym krokiem podążył w stronę rzeki. Znał tę okolicę, wiedział, że jeszcze kilka kroków i woń wody przebije się przez tłumiący wszystko aromat polnych roślin. W taki upał jak dziś z przyjemnością się zanurzy w chłodnej wodzie.
Po chwili dotarł nad rzekę. Nie była jakoś szczególnie wielka, właściwie lepiej by było powiedzieć, że był to strumień... niewielki strumień wpadający do niedalekiego jeziora „mishigami” - jak nazywali je tubylcy. Jednak był wystarczający, żeby zapewnić ochłodę, odpoczynek no i można było z niego się napić. Irlandczyk wyszukał mało kamienisty i mało zachwaszczony kawałek brzegu, nawet lekkie poletko piasku się zebrało w tym miejscu. Idealne miejsce na postój. Nie musiał się nigdzie śpieszyć, mógł cieszyć się życiem, słońcem i szumem wiatru. W okolicy kilkudziesięciu kilometrów nie było ani jednego białego, tylko jeden wojowniczy szczep Indian, lecz Ci nie byli groźni.
Leniwym machnięciem ogona odpędził upierdliwą muchę. Spokojny szum wiatru i szmer wody go usypiał. Rozgrzewające słońce dopełniło czynu – Morfeusz rozciągnął nad nim swą władzę.
---
Wszystko falowało, krawędzie się rozmywały, im dłużej utrzymywało się wzrok w jednym miejscu tym bardziej zamazany był obraz. Coś z tą okolicą było nie tak, Wielki Teurg szczepu Żaby czuł to, czuł nadchodzące nieszczęście, lecz nie potrafił go umiejscowić. Ponownie spróbował użyć swych mocy, może tym razem da się na tyle ustabilizować obraz, żeby można było się dowiedzieć, co wpłynęło tak na ten fragment Umbry. Kolejna próba, kolejna porażka, na Nowym Lądzie świat duchów był zupełnie inny niż w ojczyźnie. Zrezygnowany postanowił wrócić do świata materialnego, czas opuścić ten fort i wrócić do interesów na wybrzeżu. Zatrzymał się w forcie Dearborn i tak dłużej niż zamierzał, próbował bowiem wybadać co się dzieje z okolicą otaczającą to miejsce. Teraz to nieważne, zbliżał się sierpień, od dwóch miesięcy trwała wojna i trzeba było szybko wrócić do Nowego Yorku. Wielki Teurg bał się, że pod jego nieobecność młodzi, gorącokrwiści garou mogą się wciągnąć w konflikt. Atmosfera w szczepie zawsze była napięta, lecz do tej pory udawało się zażegnywać konflikty pomiędzy potomkami Anglików i Irlandczyków.
---
Kawał dobrej roboty, Aidan był z siebie dumny. W końcu zrobił to, do czego zobowiązywało go nadane mu imię. Co prawda starszyźnie się to nie spodoba, lecz to nieistotne. Spłacił swój dług wobec Wendigo i Gai. Irlandczyk czuł na sobie jej błogosławieństwo, tylko dzięki temu udało mu się odprawić ten rytuał. Warto było, meteoryt uderzył dokładnie tam gdzie powinien. Miasto stoi w płomieniach. Aidan nie łudził się, że pożar spali całe miasto, nie pozwolą na to tutejsi Władcy Żelaza oraz jego własny szczep. Mimo to zniszczenia będą ogromne. Czyraki na ciele Matki trzeba wypalać ogniem, właśnie w ten sposób. Teraz wystarczyło przeżyć, uciec z Chicago i schronić się w ojczyźnie...
---
Conn poderwał się na posłaniu, obolałe ciało odpowiedziało pulsującym bólem. Czuł jak mokra z potu koszula przylepia się mu do ciała. Wiedział, że to nie był zwykły sen, nie u niego. Znów przodkowie postanowili go odwiedzić. Ich wspomnienia niosły ze sobą sporo komplikacji. Czyżby postanowili mu pokazać jak wyglądają zmiany jakie wprowadza człowiek? Czy może sposób na zapobieżenie śmierci Matki? A może to i to? Zadziwiające było, że każdy z tych snów-wspomnień tyczył się tego samego miejsca. Czy przodkowie chcą aby udał się do Chicago? Będzie musiał to przemyśleć i pogadać z jakimś teurgiem.
Irlandczyk wstał z łóżka i odrzucił przepoconą piżamę. Podszedł do okna i spojrzał na księżyc teurgów. Pozwolił by jego światło wysuszyło jego skórę. To jak szybko szczep był w stanie przywrócić mu zdrowie, nadal go zadziwiało. Wiedział jak każdy, że rany jakie otrzymał powinny się bardzo powoli goić. Zadziwiające.
Mężczyzna zastanawiał się co porabiają jego towarzysze. Pewnie w końcu mają swój zasłużony odpoczynek. Niestety on nie mógł sobie na to pozwolić. Wpierw mozolna regeneracja i leczenie, potem rehabilitacja i nauka darów. No może sama nauka darów nie była szczególnie męcząca, za to samo przekonywanie duchów już było. Wredne sukinsyny nic za darmo nie chciały oddać. Najgorszy był ten cholerny duch królika, kłamliwa bestia. Pewnie, że Conn chciał się nauczyć od niego daru, lecz nie aż tak drastycznie. Ciągle się zastanawiał jakim cudem, duch zdołał go namówić do pomalowania sobie tyłka na niebiesko... Dobrze, że farba szybko schodzi. Taki to królik niepozorny... Od tamtego dnia Irlandczyk nie potrafił się powstrzymać przed zastanawianiem się nad problemem zrobienia duchowego pasztetu...
Te duchy Luny też są niezłe, humorzaste mendy. Dobrze, że teurgowie poradzili mu kontakt z nimi podczas nowiu, gdy te są najsłabsze. A mimo tego i tak się zachowywały jak suka podczas cieczki... Przynajmniej kot nie sprawiał kłopotów, chyba był kontent z tego co przeżył Conn. Tych kilku Tancerzy na koncie to powód do chluby. Inna sprawa, że Ci co przeżyli, pewnie będą chcieli pomścić watahę. Ale wilk ich jeb... nie czas na roztrząsanie pierdół. Noc jeszcze młoda, czas zapolować na zawartość lodówki... W zasadzie to przydała by się jakaś imprezka, żeby móc się do końca rozruszać... Gdzie ta kiełbasa?

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
Lena, Dżet i Conn
[Mam nadzieję, że Nina się nie obrazi za to wtargnięcie
]
Było koło 19.00, gdy Dżet, spacerując, wszedł na teren Central Parku. Poszedł tam nie tylko ze względu na caern, ale i zieleń. Działała na Dżeta uspakajająco. Nawet pomimo osób przewiających się przez to miejsce. Wilkołak po prostu chciał usłyszeć szum drzew i popatrzeć na korony, nawet jeśli bezlistne...
Nagle Dżet wylądował w śniegu zalegającym na ścieżkach. Na wilkołaku siedziała Lena patrząc na niego z dziwnej perspektywy
- Gdzie twoja czujność, he? Dałeś się podejść, mimo że hałasowałam niczym stado bawołów... - burknęła rozbawiona puszczając go w końcu i pozwalając wstać mu z ziemi.
- Mh - Dżet oglądnął się. – A... Lena - westchnął nieco zakłopotany. - Zamyśliłem się - stwierdził i spojrzał gdzieś w dal.
- Chodzenie pomaga mi się skupić, a to miejsce mnie uspakaja, pozwala odczepić się od problemów - pokiwał głową. - Nie sądziłem, że o tej porze napotkam kogoś... - pstryknął palcami szukając odpowiedniego słowa.
- Dżet, na miłość Matki... Tutaj nie spodziewałeś się, że kogoś zastaniesz? - zaśmiała się z jego naiwności. - Jakbyś tak się kręcił zamyślony to wlazłbyś tamtemu dryblasowi w plecy... - wskazała palcem kręcącego się kawałek dalej barczystego mężczyznę.
- Park nigdy nie jest pusty - pokręciła głową. - A co to za problemy cię męczą, co? - dodała po chwili ciszy. Byli watahą, a problemy jednego z jej członków były problemami całej watahy... Trzeba było je rozwiązać...
- Nic ważnego - bąknął i powstrzymał się od wybiegu myślami w dal. - Hm... kto u nas w wataże potrafi się skradać? - zapytał wreszcie.
Lena zakryła twarz dłonią. - A co ja właśnie zrobiłam? - spytała omegę.
Dżet zamrugał oczyma. - Czy... czy mogłabyś mnie wpakować w zaspę jeszcze raz? Nie do końca się obudziłem - bąknął.
Lena wzniosła oczy ku niebu i pchnęła Dżeta tak, że znów znalazł się w śniegu. Przykucnęła przy leżącym
- Ja umiem i o ile wiem nikt z naszej watahy mi w tym nie dorównuje - powiedziała spokojnie. Nie było w tym przechwałki. Tylko szczera prawda.
- Powinieneś przestać żywić się tymi małpimi świństwami, to może by ci i pamięć przestała szwankować i koncentracja nie była taka beznadziejna... - westchnęła
- Małpimi świństwami? - zapytał wilkołak, nie wyglądając z kryjącej go zaspy.
- No te co cuchną spalonymi ścięgnami i sierścią w takiej rozmiękłej bułce... I to co jak otworzysz to syczy i się pieni i ma cierpki zapach – powiedziała.
- Nie żrę fast-foodów, Colę pijam, gdy mnie ktoś poczęstuje - odparł Dżet, podnosząc się z zaspy i otrzepując ze śniegu. - Dooobra... er... - zamilkł na chwile.
- Hm.. mogłabyś mnie wprowadzić w podstawy skradania się? - wypluł z siebie wreszcie.
Lena spojrzała na niego wielkimi oczami.
- Dziki, a nie umie podchodzić ofiary... - bąknęła sama do siebie. - Coś ty robił, gdy miałeś okazję bawić się z innymi szczeniętami? - spytała nie oczekując odpowiedzi. Potrząsnęła głową.
- No to najwyższy czas nadrobić - powiedziała. - Zasadniczo to wpierw musiałbyś nauczyć się tak stawiać łapy, by nie wywoływały hałasu. To oznacza, że poruszasz się wolniej, długimi ostrożnymi krokami... - zaczęła tłumaczyć. Jednocześnie odruchowo zademonstrowała okrążając Dżeta. Czasem po prostu ciężko jej było znaleźć odpowiednie słowo na określenie czegoś, demonstracja była więc nieodzowna. Po dłuższym czasie rzuciła:
- Możemy się zabawić. Tam będzie wygodnie. Spróbuj mnie podejść - Lena wskazała miejsce, a potem pobiegła w tamtą stronę. Wskoczyła w gęste chaszcze zostawiając Dżeta z zadaniem podejścia jej po cichu. Dżet westchnął, skupił się i postarał się wykonać polecenie.
Nawet nie zauważali upływającego czasu. Lena przegoniła Dżeta po prawie całym parku i gdy on starał się ją podejść ona zachodziła go nagle z drugiej strony i wrzucała w śnieg. Trwało to tak długo, że wykończony Dżet zasnął… Zwinięty w kłębek, z nosem w ogonie, w głębokiej zaspie śnieżnej, gdzie żaden wiatr nie był mu straszny. Gdy się obudził było za późno na pójście do pracy i za wcześnie na wizytę u Niny. Tylko coś zjedli i Lena wykorzystała pozostały im czas, by sprawdzić ile się nauczył podczas całonocnych harców. Jak na tak krótką naukę była nawet zadowolona. Mistrzem to on raczej nie będzie, ale jeszcze się nauczy... W końcu Dżet zaczął protestować. Zbliżała się 16.00. Obiecał Ninie, że się zjawi. Wsłuchująca Się W Wiatr westchnęła ciężko. Nie pozostawało jej nic innego jak zawlec Dżeta do Niny. Drzwi do bramy na dole były otwarte… Młoda Furia przeskakując po stopniach szybko znalazła się pod drzwiami Niny. Potem wróciła po Dżeta. On najwyraźniej nie był taki energiczny. Zapukała do drzwi. Wsłuchująca Się W Wiatr nie uznawała dzwonka… Wydawał dźwięki przyprawiające ją o dreszcze i ból zębów. Była zawsze święcie przekonana, że ten dźwięk ma na celu ja ogłuszyć… Przecież nie trzeba tak hałasować… Obróciła się czujnie słysząc kroki na schodach. To Conn. Uśmiechnął się na ich widok. Przez lewe ramię miał przewieszony plecak, który wyglądał na wypchany do granic możliwości i bardzo ciężki.
- Co tam tak nosisz? – zaciekawiła się wilczyca.
- No przecież nie mogłem przyjść na imprezę z pustymi rękoma – odparł Irlandczyk z pełnym przekonaniem. Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Nina wpierw ujrzała zdumioną twarz Leny, potem wymęczonego i sennego Dżeta, a na końcu wyszczerzonego Conna.
- Jaką imprezę? - bąknęła na przywitanie zdezorientowana Lena.
No i teraz co na to Nina?
[Mam nadzieję, że Nina się nie obrazi za to wtargnięcie

Było koło 19.00, gdy Dżet, spacerując, wszedł na teren Central Parku. Poszedł tam nie tylko ze względu na caern, ale i zieleń. Działała na Dżeta uspakajająco. Nawet pomimo osób przewiających się przez to miejsce. Wilkołak po prostu chciał usłyszeć szum drzew i popatrzeć na korony, nawet jeśli bezlistne...
Nagle Dżet wylądował w śniegu zalegającym na ścieżkach. Na wilkołaku siedziała Lena patrząc na niego z dziwnej perspektywy
- Gdzie twoja czujność, he? Dałeś się podejść, mimo że hałasowałam niczym stado bawołów... - burknęła rozbawiona puszczając go w końcu i pozwalając wstać mu z ziemi.
- Mh - Dżet oglądnął się. – A... Lena - westchnął nieco zakłopotany. - Zamyśliłem się - stwierdził i spojrzał gdzieś w dal.
- Chodzenie pomaga mi się skupić, a to miejsce mnie uspakaja, pozwala odczepić się od problemów - pokiwał głową. - Nie sądziłem, że o tej porze napotkam kogoś... - pstryknął palcami szukając odpowiedniego słowa.
- Dżet, na miłość Matki... Tutaj nie spodziewałeś się, że kogoś zastaniesz? - zaśmiała się z jego naiwności. - Jakbyś tak się kręcił zamyślony to wlazłbyś tamtemu dryblasowi w plecy... - wskazała palcem kręcącego się kawałek dalej barczystego mężczyznę.
- Park nigdy nie jest pusty - pokręciła głową. - A co to za problemy cię męczą, co? - dodała po chwili ciszy. Byli watahą, a problemy jednego z jej członków były problemami całej watahy... Trzeba było je rozwiązać...
- Nic ważnego - bąknął i powstrzymał się od wybiegu myślami w dal. - Hm... kto u nas w wataże potrafi się skradać? - zapytał wreszcie.
Lena zakryła twarz dłonią. - A co ja właśnie zrobiłam? - spytała omegę.
Dżet zamrugał oczyma. - Czy... czy mogłabyś mnie wpakować w zaspę jeszcze raz? Nie do końca się obudziłem - bąknął.
Lena wzniosła oczy ku niebu i pchnęła Dżeta tak, że znów znalazł się w śniegu. Przykucnęła przy leżącym
- Ja umiem i o ile wiem nikt z naszej watahy mi w tym nie dorównuje - powiedziała spokojnie. Nie było w tym przechwałki. Tylko szczera prawda.
- Powinieneś przestać żywić się tymi małpimi świństwami, to może by ci i pamięć przestała szwankować i koncentracja nie była taka beznadziejna... - westchnęła
- Małpimi świństwami? - zapytał wilkołak, nie wyglądając z kryjącej go zaspy.
- No te co cuchną spalonymi ścięgnami i sierścią w takiej rozmiękłej bułce... I to co jak otworzysz to syczy i się pieni i ma cierpki zapach – powiedziała.
- Nie żrę fast-foodów, Colę pijam, gdy mnie ktoś poczęstuje - odparł Dżet, podnosząc się z zaspy i otrzepując ze śniegu. - Dooobra... er... - zamilkł na chwile.
- Hm.. mogłabyś mnie wprowadzić w podstawy skradania się? - wypluł z siebie wreszcie.
Lena spojrzała na niego wielkimi oczami.
- Dziki, a nie umie podchodzić ofiary... - bąknęła sama do siebie. - Coś ty robił, gdy miałeś okazję bawić się z innymi szczeniętami? - spytała nie oczekując odpowiedzi. Potrząsnęła głową.
- No to najwyższy czas nadrobić - powiedziała. - Zasadniczo to wpierw musiałbyś nauczyć się tak stawiać łapy, by nie wywoływały hałasu. To oznacza, że poruszasz się wolniej, długimi ostrożnymi krokami... - zaczęła tłumaczyć. Jednocześnie odruchowo zademonstrowała okrążając Dżeta. Czasem po prostu ciężko jej było znaleźć odpowiednie słowo na określenie czegoś, demonstracja była więc nieodzowna. Po dłuższym czasie rzuciła:
- Możemy się zabawić. Tam będzie wygodnie. Spróbuj mnie podejść - Lena wskazała miejsce, a potem pobiegła w tamtą stronę. Wskoczyła w gęste chaszcze zostawiając Dżeta z zadaniem podejścia jej po cichu. Dżet westchnął, skupił się i postarał się wykonać polecenie.
Nawet nie zauważali upływającego czasu. Lena przegoniła Dżeta po prawie całym parku i gdy on starał się ją podejść ona zachodziła go nagle z drugiej strony i wrzucała w śnieg. Trwało to tak długo, że wykończony Dżet zasnął… Zwinięty w kłębek, z nosem w ogonie, w głębokiej zaspie śnieżnej, gdzie żaden wiatr nie był mu straszny. Gdy się obudził było za późno na pójście do pracy i za wcześnie na wizytę u Niny. Tylko coś zjedli i Lena wykorzystała pozostały im czas, by sprawdzić ile się nauczył podczas całonocnych harców. Jak na tak krótką naukę była nawet zadowolona. Mistrzem to on raczej nie będzie, ale jeszcze się nauczy... W końcu Dżet zaczął protestować. Zbliżała się 16.00. Obiecał Ninie, że się zjawi. Wsłuchująca Się W Wiatr westchnęła ciężko. Nie pozostawało jej nic innego jak zawlec Dżeta do Niny. Drzwi do bramy na dole były otwarte… Młoda Furia przeskakując po stopniach szybko znalazła się pod drzwiami Niny. Potem wróciła po Dżeta. On najwyraźniej nie był taki energiczny. Zapukała do drzwi. Wsłuchująca Się W Wiatr nie uznawała dzwonka… Wydawał dźwięki przyprawiające ją o dreszcze i ból zębów. Była zawsze święcie przekonana, że ten dźwięk ma na celu ja ogłuszyć… Przecież nie trzeba tak hałasować… Obróciła się czujnie słysząc kroki na schodach. To Conn. Uśmiechnął się na ich widok. Przez lewe ramię miał przewieszony plecak, który wyglądał na wypchany do granic możliwości i bardzo ciężki.
- Co tam tak nosisz? – zaciekawiła się wilczyca.
- No przecież nie mogłem przyjść na imprezę z pustymi rękoma – odparł Irlandczyk z pełnym przekonaniem. Rozległ się dźwięk otwieranego zamka. Nina wpierw ujrzała zdumioną twarz Leny, potem wymęczonego i sennego Dżeta, a na końcu wyszczerzonego Conna.
- Jaką imprezę? - bąknęła na przywitanie zdezorientowana Lena.
No i teraz co na to Nina?

