[WFRP] Gruzy Wolfenburga

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Obrazek

Norr Norrison

Spojrzał na człowieka z pogardą i wyrzutem, gdy ten wskoczył pomiędzy wrogów. Młlodzian odbierał mu możliwość chwalebnej śmierci! Wściekły Norr z jeszcze większą zaciętością natarł na zwierzoludzi. Piana toczyła się z ust krasnoludzkiego berserkera, gdy ten zbijał kolejne ataki, zataczając potężne łuki swoją śmiercionośną bronią. Gdy ta napotkała opór, natychmiast go przełamywała w akompaniamencie trzasku łamanego drewna, kości i pisku umierających bestii. Już i woły się nie liczyły, gdy khazad wyrąbywał sobie drogę przez gąszcz zwierzoludzi. Nie dbał o życie, ignorował ból, który nie był w stanie spowolnić jego ruchów.

Mimo, że ranny wciąż walczył, a obłęd w jego oczach współgrał z szaleńczym uśmiechem i głośnym okrzykiem wojennym, który wybijał się ponad odgłosy bitwy i docierał do wszystkich wokół. Kolejna nabijana ćwiekami pałka trafiła go w pierś i kolejny baraniogłowy zaskrzeczał, gdy krasnoludzkie ostrze wymalowało mu dziurę w piersi. Upadł na ziemię w drgawkach, próbując nabrać powietrza z przebitych żebrami płuc. Przechodzący obok Norr nadepnął mu na gardło wzmocnionym metalem buciorem, kończąc jego plugawy żywot. Pokrwawiony, ciężko dyszący Zabójca z szałem w oczach zaczynał budzić należyty respekt i przerażenie wśród ocalałych bestii. Te jednak wciąż miały przewagę. Znacznie już jednak mniejszą.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh-an-Eshain

Cuolsh posyłał kolejne strzały jakby był w transie, niczym maszyna do zabijania, cały czas zmieniając pozycję. W pewnym momencie dostrzegł iż Ninherel ma kłopoty. Mierząc najpierw w stwora walczącego z sierżantem, szybko zmienił zdanie posyłając pocisk w zwierzoczłeka który przyparł elfkę do wozu. Strzała dosięgnęła celu a bestia osunęła się na ziemię. Wtedy ich wzrok spotkał się. Leśny duch uśmiechnął się lekko i skinął jej głową, choć nie był pewien czy w tym zamieszaniu Ninherel to dostrzegła. Wydarzenia na trakcie nie pozwoliły na nic więcej, choćby na podejście i zapytanie czy wszystko z nią w porządku.

Opanowany elf nie myślał długo, bitwa musiała skończyć się jak najszybciej, a on zamierzał przyspieszyć ją jak tylko był w stanie. Spowolniony oddech, przytrzymanie strzały i wypuszczenie jej w zwierzoczłeka z gigantycznymi ślepiami i łbem barana zamierzającego się na głupca który chciał pomóc krasnoludzkiemu samobójcy. Strzała po raz kolejny wystawała z krtani potwora.
Szybki ruch jasną dłonią po kolejną strzałę. Mimowolne zerknięcie w stronę drzew skąd spodziewał się kolejnego strzału. Cuolsh kątem oka dostrzegł stwora nieopodal.

- Zwierzoczłek obok wozu! - krzyczał równocześnie z podnoszeniem strzały. Modląc się w duchu o kogoś na tyle blisko, by zasłonił go przed zbyt szybkim atakiem stwora.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

Gio spojrzał na krasnoluda. Chciał zapytać go, czy wszystko w porządku, ale spojrzenie zabójcy odebrało mu tą chęć. Nie znalazł w nim wdzięczności, lecz… wściekłość? pogardę? Po chwili khazad siekał już kolejnych wrogów w szaleńczym amoku. „Wariat. Po prostu wariat!” Giovanni słyszał w przeszłości, co nieco a krasnoludzkich zabójcach, ale nigdy by się nie spodziewał, że są oni aż tak niesamowici. Trzeba przyznać, że odwagi Norrowi nie brakowało.

Gio odwrócił się o 180 stopni i ruszył biegiem na kolejnych przeciwników. Jego miecz i sztylet siekały i kroiły wszystko, co tylko znalazło się w ich zasięgu. Jakiś mutant z trzema rękoma, biegł właśnie na Giovanniego z pianą na ustach, wymachując w bitewnym szale dwoma mieczami. Chłopak uniknął jednego cięcia i zbił drugie mieczem, aby natychmiast wrazić sztylet między oczy potwora. Schował krótsze ostrze do pochwy i odwrócił się gotów na następne wyzwanie. Przeciwnicy nadciągali ze wszystkich stron. Każdy zabity zwierzoczłek lub mutant, był natychmiast zastępowany następnym, ale na szczęście ich liczba topniała z każdą chwilą, a kompania jak na razie trzymała się dobrze i bez większych strat. Miecz Gio, raz za razem wbijał się w przeciwników. Chłopak nie wałczył z nimi, lecz tańczył sam ze sobą. Obserwując płynność i harmonię jego ruchów, można było się zadumać i zapomnieć o walce. Samo patrzenie na ruchy młodzieńca mogło zaczarować, niczym śpiew syren. Każdy ruch był przemyślany, każdy cios wyprowadzony z zabójczą precyzją. Unik, zbicie, skok, cięcie, unik. Znów skok i pchnięcie. Giovanni ani na chwilę nie pozostawał w jednym miejscu. „Ciągły ruch i oczy dookoła głowy, zapewnią ci chłopcze przetrwanie na polu walki”. Słowa ojca, rozbrzmiewały w jego umyśle głośniej, z każdym kolejnym ciosem. Wszystkie lekcje fechtunku miały się przydać właśnie tu, właśnie w tej chwili. Po raz kolejny.

„-Zwierzoczłek koło wozu!”. Ktoś krzyknął i Gio natychmiast odwrócił się w stronę karawany. Nie zobaczył nic, ale zaufał towarzyszom i ruszył biegiem w stronę wozów.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Jest taki dźwięk, przez który topnieją nawet najtwardsze serca i przez który nawet najdzielniejszych rycerzy ogarnia czasem zwątpienie. Co to za dźwięk? To krzyk unoszący się nad polem walki, ostatnia rzecz, jaką chciałby słyszeć dowódca oddziału. Diabli wiedzą, co się stało - ktoś spanikował, został ranny czy razem z tym krzykiem uleciał z niego duch? Wtedy w głowie kłębi się wiele pytań, gdy tym czasem trzeba pilnować tego, co się dzieje. Aluthol wycofał się nieco i rozejrzał się, jak się ma kompania. Wszyscy chyba zdrowi... A jednak nie. W końcu dojrzał woźnicę leżącego między pakunkami... i nie leżał tam sam. To był naprawdę paskudny widok - mała maszkara wywlokła na wierzch jelita nieszczęśnika, pewnie po to, by mógł się "nacieszyć" przed śmiercią ich widokiem. Elf widział już takie rzeczy i uważał, że to jedna z najgorszych możliwych śmierci. Wiedział, że dla woźnicy nie ma już ratunku... Nikt w Imperium nie jest w stanie sobie poradzić z taką raną. Nie zastanawiając się zamachnął się mieczem i rozpołowił maszkarę. Potem z ciężkim sercem wbił ostrze w woźnicę, skracając jego cierpienia. Nie wiedział do końca, dlaczego to zrobił. Może to litość, może to bezwględne prawo wojny? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo kolejne pokraki nacierały, ale i one znalazły kres swojej egzystencji na czerwonym już od krwi ostrzu miecza.

Vileren ogarnął wzrokiem pole bitwy. Był pod wrażeniem zaciętości, z jaką walczyli jego kompanii. Krasnolud mimo ran rzezał kolejne mutanty, a reszta dzielnie mu wtórowała. Martwiło go jedno - mutantów było dużo, za dużo. Przypomniały mu się słowa oficera, pod którym niegdyś służył - "I Sigmar dupa, gdy wrogów kupa... Zapomnijcie o taktyce, módlcie się lepiej, by bić szybciej niż przeciwnik". Pewnie miał rację. Sierżant zacisnął zęby i natarł z nastawionym mieczem na szarżującego na niego przeciwnika, przebijając go na wylot. Ostrze i ręce elfa były już całkiem pokryte krwią. Krople potu spływały po czole Aluthola, ale wiedział, że nie może się poddać - on tu jest dowódcą i musi udowodnić, że nie został odznaczony przez przypadek.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Ninherel walczyła. Przeciwników było za dużo, ale zanim zginie, miała nadzieję, że zabije kilku. Jej misja skonczy sie klęską. No, trudno, też się z tym liczyła.
Śmierdzący, krwią i ziemią potężny zwierzoczłek rzucił się elfkę.
Zablokowała cios pałką, ale impet był tak duży, że zachwiała sie na nogach. Z chwilę poczuła uderzenie, jak następny potwór po prostu wbiegł na nią. Pierwszy właśnie zamierzał roztrzaskac jej głowę, gdy nagle zastękał i osunął się powoli na ziemię. Z rany wystawał grot. Dziewczyna zdążyła rzucić szybkie spojrzenie na Asrai, który posłał jej uśmiech. Kiwnęła głową i ponownie skoncentrowała sie na przeciwniku.
Tamtego zastąpił kolejny. Nie miała jak mu zejść z drogi. Zdążyła się zasłonić i poczuła jak impet uderzenia wbił ją w drewno. Z ust dziewczyny wydobył się jęk bólu. Miała nadzieję, że nie pękło jej żadne żebro.
Zwierzoczłek przyparł ją do wozu. Od jego smrodu poczuła podchodzący do gardła ostatni posiłek. Szybka myśl błysnęła w jej umyśle. Kolanem wcelowała z rozmachem, tam gdzie zazwyczaj większość samców i mężczyn miała wrażliwe miejsce. Uderzając, poczuła jak wgniata się coś obrzydliwie miękkiego.
Zwierzoczłek stęknął i wydał z siebie pisk. Odruchowo złapał się za bolące miejsce. Dziewczyna wbiła miecz, prosto pod żebra, tam gdzie umieszczone byc powinny ważne organy.
Bestia próbując zablokowac ten cios, odsłoniła szyje. Ninerl machnęła ostrzem i skrzywiła się, gdy usłyszała zgrzyt metalu, przesuwającego się po obojczyku. Celowała w tętnicę.
No, ale trudno... Róg tarczy wbiła przeciwnikowi w nogę. Następnie zasłoniła się nią...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter Von Hardenberg

Człowiek usłyszał przeraźliwy krzyk i przeszedł go dreszcz. Nic dziwnego – ten wrzask obudziłby umarłego. Szybko zlokalizował źródło dźwięku – woźnica, z którym jeszcze godzinę temu Dieter prowadził miłą, rozluźniającą pogawędkę, właśnie umierał w straszliwych męczarniach. Nikomu nie życzyłby takiej śmierci… no, ale przynajmniej tym razem nie padło na niego. Jak na razie…

Próbował ogarnąć co się dzieje na polu bitwy. Napastnicy mają straty – widział, że padają na ziemie bez życia. I to chyba tyle dobrych wiadomości, bo zaraz przyprą całą załogę ("W tym mnie…") do muru i to będzie koniec. Hardenberga nagle ogarnęła wściekłość. "Masz zamiar tak po prostu tutaj umrzeć rozszarpany przez jakieś ścierwa? Tego chcesz?! Niedoczekanie!"Chciał działać. Nie tylko chciał: musiał! Czas spojrzeć losowi prosto w twarz. Dieter spojrzał. I zobaczył, że mutanci coś robią przy kole wozu. Nie trzeba było wiedzieć co. Na pewno nic dobrego… pewnie chcą ostatecznie unieruchomić wóz. Bez niego nie mają czego szukać w Wolfenburgu... jeśli w ogóle tam dotrą. Rozejrzał się szybko próbując zlokalizować najbliższego sojusznika.
- Wóz! Bronić wozu! - zdołał tylko wykrzyczeć, nie mogąc sklecić bardziej treściwego zdania. Pewnie i tak nikt go nie usłyszał w panującym hałasie.

Chwycił mocniej sztylet w dłoni po czym skoczył w kierunku grupy wrogów. Wciąż będąc na wozie wziął potężny zamach i przyklękając wbił cieknie ostrze w czaszkę mutanta. Próbował dopaść jednego z tych pracujących przy kole – od góry chyba nikt ich nie zasłoni. Ale wciąż był jeszcze drugi. Dieter sprzedał mu mocnego kopniaka w twarz. Niestety w bitwie wróg nie czeka na śmierć: płaskie uderzenie z lewej wyprowadzone przez mutanta z toporem, z pewnością urwałoby nogi człowiekowi. Szpieg na szczęście zdążył lekko podskoczyć i ostrze przecięło powietrze wbijając się w skrzynkę z jedzeniem stojącą na wozie. Pomiot Chaosu próbował wyszarpnąć broń… za wolno – Dieter wbił mu nóż w rozdziawioną w zdumieniu paszczę po czym cofnął się poza zasięg broni wrogów. Wzrokiem szukał towarzyszy. Sam sobie nie poradzi ze wszystkimi…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

W lesie

- Kapitanie, tam trwa walka.
- Każdego dnia trwa walka.
- Ale tam podobno są wozy z żywnością od gównotrona.
- Na koń!!!

***

Kompania

Cuolsh skupiony na swoich niezwykle precyzyjnych strzałach napinał cięciwę niemal do granic możliwości – aby uzyskać jak największą siłę strzału. Mordercze pociski czyniły niewyobrażalne spustoszenie wśród przeciwników.

Nie widząc tego Ninherel wyskoczyła z wozu. Osłaniając się tarczą i odtrącając przeciwników mieczem uzyskała zamierzony efekt. Zdezorientowane mutanty skupiły się na niej tylko, by odsłonić plecy gotowym do strzału łucznikom. W niespełna minucie wszyscy leżeli na ziemi dobijani przez elfkę.

Obok pierwszego wozu topór i miecz ciął , ale włócznie, topory, zardzewiałe miecze zwierzoludzi atakowały z równym impetem. Strzały z wozu raniły niemal całkowicie odsłoniętych przeciwników, którzy nie mogli przebić się do strzelców.
Jedyny z rogatych, który stał za wozem wdał się w walkę z Alutholem. Lotka strzały raz po razie zbliżała się do policzka bezpiecznego już elfa. Ocalały żołnierz sierżanta – Karl i woźnica szyli z kusz.

Mimo pozornej przewagi przy wozie, chaosyckie bestie nadal miały dwukrotną przewagę liczebną. Strzelcy wiedzieli iż kiedy tylko załoga pod wozem polegnie, nie będą mieli szans. Walczący w zwarciu zaś, mimo początkowego sukcesu, teraz opadali z sił.

Krasnolud okrążony teraz ze wszystkich stron popadł w sytuację beznadziejną. Ci, do których odwracał się przodem panicznie unikali jego ciosów, jednak gdy tylko atakował, od tyłu nadlatywały szybkie i zabójcze uderzenia. Gdyby khazad nosił zbroję, pewnie nie czyniłyby mu większej krzywdy, teraz jednak każde, nawet lekki trafienie włócznią czy mieczem pozostawiało krwawą bliznę. Choć żadna z ran nie była śmiertelna, to wraz z upływem krwi stopniowo wypływały siły. Oddech zrobił się cięższy, topór uderzał coraz wolniej i rzadziej. Śmierć odważyła się podejść bliżej. Już niemal sięgnęła swą kościstą dłonią ku sercu wojownika, gdy wejrzała w jego oczy… Na widok bezkresnego szaleństwa sama śmierć przelękła się i pozostawiła go w spokoju. Powróci, gdy poniesie ją wystarczająco odważny sługa.

Giovanni ciął wokół siebie mieczem. Ataki były przemyślane i zabójcze. Gdy tylko przeciwnik okazał się być zbyt wolnym, potężne ostrze wżynało się w ciało niczym w masło. Jednak i tu zwierzoludzie zaczęli walczyć sposobem. Po ciosach Gio, gdy brał zamach do kolejnego ataku, szybsze od niego bestie doskakiwały atakując lekką bronią. Ciosy nie mogły przeciąć pancerza, lecz z odsłoniętej głowy strumieniem toczyła się zmieszana z potem krew z przeciętego po prawej stronie czoła. Niemożliwym było unikanie wszystkich ataków.

Dieter dopadł do jednego z mutantów zagłębiając ostrze swego sztyletu w jego szyi. Z niemym krzykiem na ustach stwór padł na ziemię. Kolejni jednak nie czekali aż Hardenberg zacznie ich wyżynać. Cios mieczem rozorał człowiekowi lewe ramię, kolejny wbił się lekko pod żebra. Gdyby nie strzały Cuolsha, które w ktrótkim czasie pozbawiły trzy bestie życia, nie wiadomo jaki los spotkałby szpiega. Dieter poczuł przeszywający ból i padl na wóz. Z jego boku i ramienia, przez ubranie zaczęła przesiąkać krew.

Chłodna ocena sytuacji musiała przynieść jedno rozwiązanie – nawet jeżeli wozy miały się obronić, krew obrońców miała się jeszcze obwicie polać. Tak by było, gdyby nie nadejście Heinza.

Na drodze, z której nadbiegli zwierzoludzie wystrzelił pistolet. Z dymu wyłonił się jeździec. Za nim następny. I kolejny.

W milczeniu wbili się w zaskoczonych zwierzoludzi kłując włóczniami, następnie tnąc mieczami i toporami, paląc z pistoletów. Wszyscy wiedzieli – wynik potyczki był przesądzony i już po chwili kopyta zadeptały niemal cały plac przed wozami. Ci przeciwnicy, którzy tylko zdążyli – umknęli do lasu. Na polu bitwy została tylko załoga wozów, trupy i… jeźdźcy.

Obrazek Było ich ośmiu. Wyżynali zwierzoludzi niczym maszynki do zabijania, bez zbędnych słów, gestów i żadnych skrupułów.
Od razu wyróżniał się dowódca. Dosiadał największego ogiera, jego drogi pancerz świadczył o szlacheckim pochodzeniu, jednak widocznie był stworzony dla wojownika. Zużycie świadczyło, iż nieraz ratował właścicielowi życie.
Jeszcze pięciu z jeźdźców nosiło drogie pancerze, dwóch pozostałych zaś było odzianych w skórznie i walczyło toporami. Nie zachowywali się jednak jak pachołkowie, a raczej jako równi rangą żołnierze.
Dowódca schował ubroczony w posoce miecz. Prawą ręką ściągnął hełm i umieściwszy go pod pachą odezwał się:

- Niech żyją Ci, którzy niosą nam ratunek. Żywność więcej dziś warta od prochu, dziwek i wódki. Zdążajmy szybko do obozu. Jestem Heinz Böhme, jedyny faktycznie tu dziś panujący. Poprowadzę was skrótami do obozu, ale zdążyć musimy przed zmrokiem. Pakować się. Macie rannych? Opatrzyć w drodze, zwłoka może kosztować życie.

Mówił wolno, spokojnie, ale mimo naturalności słów, znać w nich było rozkaz. Rozkaz nie tolerujący sprzeciwu.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Obrazek

Pozbyła się chwilowo przeciwników. Ten wielki upadł na ziemię i zwijał się przez chwilę z bólu. Za moment znieruchomiał. Skoczyła prosto w jego żebra. Poczuła jak pękają pod jej ciężarem. Uśmiechnęła się mściwie. Teraz na pewno jest martwy.
Mutanci chyba nie nawykli do starć jako takich. Głupcy nieporadnie machali swoja bronią, sami wystawiając się na ostrzał.
Strzelcy nie zmarnowali okazji- potworki charcząc, szybko padały na ziemię. Podcinała gardła, miażdżyła tchawice i żebra.
Nagle dziwny huk zwrócił jej uwagę. Z chmury kurzu wyłonił się jeden jeździec, potem następni. Ninherel rzuciła szybkie spojrzenie.
Widok zdychających od kul i toporów zwierzołaków, upewnił ją, że nowoprzybyli stoją po ich stronie.
Człowiek, ubrany w najbardziej ozdobną zbroję, zdjął hełm.
Ninherel wywnioskowała, że jest to dowódca oddziału.
- Jesteście z miasta? - spytała, dysząc.- Tak czy inaczej, nie pogardzę bezpiecznym miejscem na odpoczynek.- wytarła miecz o połę tuniki. Kilkoma spojrzeniami oceniła stan towarzyszy. Krasnolud był cały zalany krwią, ale wolała do niego nie podchodzić . Jeszcze uzna to za obrazę... nie, lepiej nie ryzykować. Najgorzej wyglądał człowiek z kuszą i sztyletem, Dieter chyba. Młody nadal stał na nogach.
Ninherel podeszła i wspięła się na wóz, na którym leżał człowiek.
- Co z tobą?- spytała. Schowała miecz, zarzuciła na plecy tarczę i uklękła przy rannym.
- Mogę zrobić tylko prowizoryczny opatrunek. Tyle, by powstrzymał krwawienie - darła na paski, pierwszą lepszą i w miare czystą szamtę, jaką znalazła na wozie. Nie przejmując sie jękami człowieka, tak szybko i w miarę dokładnie, rozpinając jego ubranie, obandażowała rany.
- Tylko sobie nie wyobrażaj za dużo- dodała zimno. - Uprzedzam ... tak na wszelki wypadek...- nieładny uśmiech pojawił sie na twarzy dziewczyny. Oddarła spory kawał szmaty i rzuciła nią w Gio.
- Trzymaj młody wojowniku.- ton elfki był obojętny. Skinęła głową młodzieńcowi. Zeskoczyła na ziemię i podeszła do Asrai, tego łucznika.
-Dziekuję za ocalenie życia- powiedziała cicho. Posłała elfowi nikły uśmiech.
Potem krzyknęła do sierżanta, uspokajając przestraszonego woła:-Sierżancie! Jakieś rozkazy?


Obrazeczek na razie taki... jak coś lepszego wykombinuję, to ten zmienię....
Ostatnio zmieniony sobota, 20 października 2007, 06:19 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Chyba jedynym plusem obecnej sytuacji było to, że przed elfem zaczynało się przerzedzać. Aluthol walczył teraz z jednym przeciwnikiem, pozostali byli trzymani na dystans przez ludzi atakujących z broni dystansowej. Sierżant zablokował kolejny cios i wyprowadził kontruderzenie, wbijając miecz w podbrzusze przeciwnika. Pociągnął ostrze do góry, rozdzierając ciało mutanta. Rozejrzał się po polu bitwy. Maszkar wciąż było za dużo, będzie ciężko się obronić...

Odgłosy wystrzałów nieco skonfudowały elfa. Po chwili dostrzegł oddział jeźdźców i podświadomie odczuł ulgę. Wraz z pomocą posiłków udało się w końcu odeprzeć bandę mutantów. Jeźdźcy zjawili się w ostatniej chwili, inaczej byłoby z nimi krucho... bardzo krucho. Gdy bitewny kurz opadł i dowódca skończył mówić elf stanął przed nim i oparł się na mieczu, dysząc ciężko. Gdy złapał oddech, skłonił głowę i zwrócił się do Böhme'a -Sierżant Aluthol Vileren melduje się pod pańskie rozkazy. Zjawiliście się w dobrym momencie, bo zaczęło być nieciekawie... Rannych jest kilku z nas, ale powinniśmy sobie z tym szybko poradzić- W tym krótkim komunikacie przekazał wszystko, co miał teraz do zakomunikowania, na resztę ewentualnych wyjaśnień przyjdzie czas później. Teraz czas gonił.

-Sierżancie! Jakieś rozkazy?- kolejny raz głos elfki wyrwał go z zamyślenia. -Trzeba opatrzyć tego krasnoluda, bo marnie wygląda... Jeśli jeszcze ktoś jest ciężej ranny, to zajmijcie się tym teraz, lżejsze rany zabandażujcie, powinno wystarczyć. Niech wszyscy wsiądą na wozy i ruszamy, a jak ktoś nie może o własnych siłach to pomóżcie. Czas nas goni i nie ma czasu na odpoczynek. Zmarłych usuńcie z drogi i zróbcie jakąś mogiłę wśród drzew... Na normalny pogrzeb nie ma czasu, a wieźć ciał nie będziemy. W razie problemów możesz się zwrócić do mnie o pomoc-. Elf urwał i wsiadł na swojego rumaka. Odrzucił do tyłu uklejone od potu i krwi włosy. Próbował w myślach ogarnąć sytuację. Zginęło kilku żołnierzy i jeden z woźniców... I to dość paskudna śmierć. No, ale reszta żyje, choć jest w lepszym lub gorszym stanie. W tym momencie rozumiał, dlaczego jego dowódca z Burzy Chaosu zawsze chodził tak zdenerwowany - śmierć każdego z podwładnych była ciosem niczym obuchem w łeb.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter Von Hardenberg

Dieter rzucił się do przodu i szybkim sztychem zakończył marny żywot mutanta. Już wtedy wiedział, że to nie było mądre posunięcie. Tak można robić w walce jeden na jeden… czasami. Ale na pewno nie w bitwie. No cóż… człowiek uczy się przez całe życie. A to była bolesna lekcja. Zdążył tylko zobaczyć ostrze zmierzające w jego kierunku. Lewe ramię eksplodowało bólem. Zrobił chwiejny krok w tył, pociemniało mu w oczach. Po chwili ból znowu się odezwał – tym razem przy żebrach. Upadł na wóz. Nagle usłyszał wystrzał z pistoletu. „Nie trudźcie się… i tak już po nas” pomyślał tylko. Ale po dłuższej chwili odgłosy walki ucichły. Dziwne…

Zobaczył, że ktoś się zbliża. Elf? To chyba ta Ninherel czy jakoś tak… „Co z tobą?” spytała. „Umieram do cholery!” chciał krzyknąć, ale zamiast tego syknął tylko z bólu. Udało mu się podnieść trochę i oprzeć na łokciu zdrowej ręki. Widział jak elfka robi prowizoryczne opatrunki. Jęknął.
-Niezbyt delikatna jesteś jak na elfkę… -powiedział i zaraz pożałował swoich słów napotykając jej chłodne spojrzenie. Jak na szpiega czasem miał zdecydowanie za długi jęzor. Szybko odwrócił głowę w kierunku jeźdźców.
-Dziękuję -
rzekł cicho kiedy skończyła.

Czuł się już trochę lepiej. Chociaż „lepiej” nie znaczy w tej sytuacji „dobrze.” Patrzył jak pozostali uwijali się ze zwłokami i przy wozach. Był ranny. I nie zamierzał schodzić z wozu dopóki nie dotrą do bezpiecznego miejsca. Za żadne skarby. No może za bardzo duże… Ale miał teraz chwilę spokoju. „Ten cały Heinz przybył w samą porę. Ważne, że ma ze sobą ludzi do ochrony wo...”Dieter ściągnął brwi. „A właściwie to co cię tak wzięło na ten piep***ny wóz! Twój jest czy co?! Bohater od siedmiu boleści się znalazł. Zachciało się wytępić Chaos tak?! Patrzcie ludzie! Nadchodzi ratunek! Oto Dieter Młotodzierżca!” Gdyby to było możliwe najchętniej splunąłby sobie w twarz. „Prawdziwi bohaterowie zdychają w męczarniach. Zapamiętaj to! Nawymyślałeś sobie bajeczek o wojownikach i co? Otóż gó**o panie Hardenberg! Następnym razem walkę zostaw dla tych, co się na tym znają! Góry mięcha zakute w stal, psiakrew…” Siedział na wozie zachmurzony i zły na samego siebie. Chciał być teraz jak najdalej stąd.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Obrazek

Norr Norrison

Rozbił łeb ostatniego z tych tchórzliwych zwierzoludzi i postawił topór na ziemi, opierając się ciężko na jego trzonku. Rozejrzał się po pobojowisku, uważniej przyglądając się zwłaszcza jeźdźcom, którzy tak szybko pozbawili go szansy na honorową śmierć. Splunął na ziemię śliną zmieszaną z krwią i wyszczerzył białe zęby. Cóż, jeszcze na pewno będzie miał swoją szansę. Odwrócił się do zakutego w zbroję człeczyny, kiwając mu z uznaniem głową.

-Niezła walka. Nieco tchórzliwa, ale niezła.

Poklepał się po gołej klacie, jakby chciał pokazać jak powinna wyglądać prawdziwa odwaga, po czym sięgnął po bukłak do swej torby. Pociągnął mocno, wychylając na raz z połowę zawartości. Nie zważał na ból ran, a gorzałka rozgrzała go na tyle, by mógł spokojnie to zlekceważyć.

Bez słowa skierował się na ocalały wóz, ładując się na niego i zdzierając jakieś szmaty z jednego z trupów. Kilka ran mimo wszystko krwawiło nieco, a śmierć od utraty krwi nie była szczególnie heroiczna. Nie prosząc nikogo o pomoc owinął mocno co większe rany, po czym usiadł ciężko na koźle. Jego czujne i szalone oczy rozglądały się tylko na boki, lecz cała ta kawaleria tylko odciągała potwory od tej imitacji karawany, którą byli. Miał nadzieję, że za Wolfenburgiem będzie już znacznie lepiej a i w samym mieście ponoć czaił się jeszcze Chaos.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Obrazek

Elf wciąż trwał ze strzałą przy policzku, nie należał najwyraźniej do person zbyt łatwowiernych, czerwona lotka odcinała się od jasnego koloru jego skóry. Spokojny oddech, zimne spojrzenie przeczesujące okolice gdy ostatni spośród przeciwników oddawali swe tchnienia.
A potem długi wydech, tym jednym odruchem zdał się bardziej ludzki niż do tej pory. Wciąż niezmienione oblicze, pewne, spokojne ruchy dłoni które przekładają kolejne strzały z własnego tobołu do kołczanu z którego wystawało ledwo kilka lotek.

Leśny duch nie uczestniczył w rozmowie ze szlachetką, nie potrzebował pomocy, ni nie był w stanie nikomu jej zapewnić. Przeczesywał pobojowisko w poszukiwaniu strzał które nadawały by się jeszcze do dalszego użytku. Gdy podeszła do niego elfka i podziękowała za uratowanie życia, Cuolsh skinął głową.

- Nie ma za co... Wszystko z Tobą w porządku? - jego głos był głęboki i miękki. Patrzył na nią przez chwilę uśmiechając się delikatnie.

Po krótkiej rozmowie z elfką ruszył na wóz siadając w tej samej pozycji w jakiej odbył podróż. Jego wielkie oczy po raz kolejny obserwowały wszystkich którzy zachowali życie w tej potyczce. Na dłużej zatrzymały się na poranionym ciele krasnoluda jadącego teraz na tym samym wozie. Historie o tych samobójcach dochodziły również i do jego uszu. Zdawał się nie pewny tego, czy obecność tego szaleńca może być dla nich jakąkolwiek pomocą, choć po tym co zobaczył nie odważyłby się odmówić mu umiejętności.

Dzięki Ninerl - Ty już wiesz za co ;)
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

Emocje po walce opadały. Oddział okutych w stal zbrojnych przyszedł z odsieczą w samą porę. Giovanni przez chwilę jeszcze stał w pozycji bojowej. Wszystkie mięśnie na jego ciele były napięte i gotowe do działania, a spinały się jeszcze bardziej, gdy któryś z jeźdźców przejeżdżał koło niego. Po chwili dopiero chłopak uspokoił się na tyle, aby wreszcie stanąć spokojnie, rozejrzeć się i na chłodno ocenić „krajobraz po bitwie”. Widok był przerażający, ale z drugiej strony ostatnimi dniami kompania oglądała podobne obrazki bardzo często. Gio przyklęknął na jedno kolano i wbił w ziemię czubek miecza. Rękoma wsparł się na nim i pochylił głowę intensywnie nad czymś rozmyślając. Dopiero teraz zauważył rozciętą głowę, wcześniej pulsująca we krwi adrenalina, pozwalała mu nie zwracać na to uwagi. Teraz jej poziom sukcesywnie opadał i chłopak zaczynał zdawać sobie sprawę, że jest pokiereszowany zdecydowanie bardziej, niż uprzednio myślał. Elfka, jadąca z karawaną rzuciła mu kawałek szmaty.
„-Trzymaj młody wojowniku.”, Giovanni na te słowa podniósł głowę, ale zaraz spuścił ją powrotem, mając nadzieję, że jego rozpalona od wysiłku twarz ukryje rumieniec.
-Dziękuję… rzekł, a następnie po cichu, gdy elfka już odchodziła dodał – Pani… Elfy zawsze go onieśmielały, ale ta, zwróciła się do niego per „młody wojowniku”, co bardzo mile go połechtało. Gio szybko podszedł do konia. Luca miał się dobrze, na szczęście żaden z tych stworów nie wpadł na pomysł, aby się do niego zbliżać. Choć z drugiej strony Giovanniego ciekawiło, czy taki osobnik byłby w stanie odejść od jego wierzchowca o własnych siłach. Luca był koniem bojowym, doskonale wyszkolonym wierzchowcem i drugim w kolejności najlepszym przyjacielem Gio. Chłopak wylał sobie na głowę odrobinę wody z bukłaka, aby obmyć ranę z brudu i potu, a następnie owinął ją nieudolnie kawałkiem szmaty, który otrzymał od elfki. Opatrunek nie był może pierwszej urody czy jakości, ale przynajmniej na jakiś czas powinien spełnić swoje zadanie. Giovanni zabrał swoją sieć, rzuconą wcześniej na mutantów, ta również była w dobrym stanie, więc chłopak przywiązał ją na powrót do wierzchowca, a następnie oderwał z wozu pokaźny kawałek szmaty i przedarł ją na trzy części. Wtarabanił się na konia i zaczął pieczołowicie i z olbrzymią dokładnością czyścić klingę. „Musisz popracować nad technikami walki w grupie, i nad walką z grupą… Młody wojowniku” Niewielki uśmiech przeciął twarz pucującego miecz chłopaka.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Kompania

Böhme w ogóle nie zsiadał z wierzchowca i nie zareagował nawet na słowa sierżanta Vilerena ani na pytanie Ninherel. Wraz z dwójką innych jeźdźców niespokojnie jeździł w tę i z powrotem bacznie patrolując całą okolicę. Zastanawiającym było, jak długo ci ludzie potrafili wytrzymać w tak dużym skupieniu. Ani na moment nie zatrzymali się, by odpocząć, nie zamienili żadnego niepotrzebnego zdania. Działali niczym golemy o podniesionym współczynniku wdzięku i inteligencji.
Przybysze szybko mieli się przekonać, że czujność jest tu umiejętnością rangi być, lub nie być.

Pozostali jeźdźcy pozostawili konie pod opieką jednego z ciężej uzbrojonych I zajęli się pomocą przy naprawie wozu. Ci, którzy z nimi pracowali, mieli okazję im się dłużej przyjrzeć. Zbroje ich nie były już w żadnym stopniu szykowne, w wielu miejscach naznaczone naprawami; za to każdy znawca mógł z pewnością stwierdzić, że były całkowicie funkcjonalne.

Ich twarze pokryte grubym zarostem wyrażały ten rodzaj zmęczenia, które zostało złamane. Mimo wycieńczenia powodowanego nieustanną pracą, głodem i krótkim czasem snu, oczy przepełnione były niepożytą energią i życiem, udzielającymi się przybyszom. Energiczne ruchy były pewne I zdecydowane. Między sobą rozmawiali tak, aby nikt ich nie słyszał.

Wreszcie transport ruszył. Doprowadzone do używalności wozy wiozły teraz już zredukowaną liczbę załogi. Ranny był jedynie Dieter i Norr, jednak o ile człowiek próbował uchronić się od tego, by zostać zranionym podczas walki, o tyle khazadowi zupełnie to wisiało. Pocięty, z kilkunastoma krwawymi bruzdami na potężnym torsie sprawiał mocne wrażenie. Kilku żołnierzy z ekipy Böhme'go przyglądało mu się z zaciekawieniem.

Kapitan w końcu powiedział:
-Nie wiem, co spodziewacie się zastać na miejscu, ale pewnym jest, że to, co myślą tam w stolicy o stanie Wolfenburga, to wiadomości przedawnione. Wlfenburg to mogiła. A obóz stanowi trumnę.

Nieodległa już droga dłużyła się wszystkim przez wyraz widoków znajdujących się dookoła.
To, co niegdyś było podgrodziem, dziś przestawiało obraz czarnych strzępów belek wystających z popiołu.
W odległości mili od miasta oko nie uświadczyło nic, co byłoby nie spalonym, nie zniszczonym, nie zadeptanym. Czarna ziemia nie była pokryta żadną roślinnością. Brudne kałuże zalegały tu i tam, nie dając swą taflą żadnego odbicia, ani chociaż kropli wody zdatnej do picia. Jedynie robaki znajdowały tu warunki do godnego życia. Gdzieś na ciemnym niebie krążyły ptaki. Czarne ptaki żywiące się zmarłymi. Zamordowanymi.

Za tym wszystkim widniały rozwalone mury miasta, broniące jeszcze gorszego widoku. Heinz ominął bramę – zbyt łatwe miejsce na zasadzkę – wprowadzając wozy jedną z setek wyrw w murze. Zadziwiające było, że mimo szaleńczego pędu pochodu Pana Krańca Czasów, wystarczyło czasu aby dokonać takich zniszczeń na niebroniących już nikogo murach.

Przejście przez nie było jak przebycie magicznego portalu, jak wkroczenie do innego wymiaru. Przejście z przepaści do otchłani. Swąd zgniłej śmierci wbił się do nozdrzy z siłą huraganu i penetrował je jeszcze długo. Spożyte niedawno jedzenie zaczęło podchodzić do gardła.
Spalone strzechy pozapadały się do wnętrz kamienic. Karawana brnęła między rzędami martwych budynków zanurzając się coraz głębiej w ciemność miasta trupów.

Wszędzie na drogach walały się ciała zabitych. Poszarpane, pogryzione, niektóre wyczyszczone do kości. Nieprzytwierdzone do reszty ręce, nogi, głowy, oraz bardziej makabryczne połączenia tychże. Śmierdzące kawałki mięsa przyczepione do kości, zżerane przez czerwie. Każdy z podróżnych wiedział co prawda, że po zdobyciu miasta armie chaosu nie wzięły ani jednego jeńca, mimo to widok tych resztek poszarpanych przez zwycięzców i ptaki ciał był przytłaczający. Nikt nie zadał sobie trudu, by te ciała zakopać, spalić, poukładać chociaż. Nikt nie zajmował się tu niczym, co nie było niezbędne aby żyć dalej. Śmierć była tu bardziej prawdziwa niż życie, to był jej dom, a każdy przybysz musiał być intruzem dlatego tylko, że żył. Podobać się tu mogło chyba jedynie szaleńcowi. No i jeszcze nekromancie, lub zabójcy. Ale ci również musieli być szaleni.

Przez dziesięć minut jazdy miastem minęliście może kilka nie zniszczonych od zewnątrz budynków – co dawało całkowitą gwarancję, że wnętrza są przewrócone do góry nogami.
Jeżeli ktoś studiował kiedyś plan miasta, bądź był już w Wolfenburgu, od razu zauważył, że nie kierowaliście się do centrum. Jechaliście raczej do mniej ważnej dzielnicy. Do dzielnicy, która w żywym organizmie miasta stanowiła organ złożony z domostw halflingów.

Między dwoma dwupiętrowymi hobbickimi domami stała drewniana palisada. Jakiś człowiek otworzył bramę, którą wtoczono wozy. Bardzo szybko bramę zamknięto z powrotem. W chwilę po tym złota tarcza słońca schowała się za wzgórzami. Przeciągłe wycie przecięło powietrze. W modlitwach prosili o powrót tych czasów, kiedy w ten sposób wyły wilki. Teraz jednak wilki z lasów wygnali groźniejsi łowcy. Tacy, którzy dla przykładu nie bali się ognia.

Całość obozu stanowiło kilka domów. Te będące na obrzeżach, były ze sobą połączone palisadą. Stanowiło to swoistą twierdzę wewnątrz miasta. Luźne zabudowanie tej jego części pozwalało zachować względnie skuteczną obserwację. Względnie.

Nie dane było dostrzec, czy obozu ktoś pilnuje, gdyż kilkadziesiąt cieni ludzi dosłownie rzuciła się w kierunku wozów. Niepowstrzymani z pewnością rozszarpaliby cały ładunek. Ku zdumieniu dla ustawienia ich w miejscu wystarczyło jedno słowo kapitana Böhme:
- Stać!! - uniósł prawą rękę do góry.

Dwudziestka kobiet w rożnym wieku, piętnastka starców i kalekich, oraz gromada dzieci niezdolnych jeszcze do noszenia broni – to byli mieszkańcy Wolfenburga. Wyniszczone ubrania, blizny i wychudłe twarze stanowiły czytelny obraz stanu zaopatrzenia obozu.

Böhme zsiadł z konia.
-Dajcie im jeść na dziś. Nie rozdajcie zbyt wiele, aby się nie przejedli. Potem wyznaczcie dwadzieścia porcji dla żołnierzy. Sami też się najedzcie. Dziś śpicie w kwaterach żołnierzy – tu wskazał palcem na halflinskie mieszkanie. Jednopiętrowy domek wyglądał przyjemnie. Przynajmniej z zewnątrz. Jak się później miało okazać, wnętrze było zaopatrzone przyzwoicie. O tyle, o ile ktoś lubił warunki koszarowe. - Sądzę, że inni już mogą wiedzieć o jedzeniu. Jutro spodziewajcie się gości. Możliwe, że znowu będzie trzeba zabijać. Może też umierać.

Po tych słowach udał się do rozpalanego właśnie ogniska. Inni żołnierze zajęli się końmi, jeszcze inni poszli na wartę. Teraz już było można zobaczyć, że jest ich tu dużo więcej niż ośmiu, ilu jednak – tego nie można było policzyć.

Böhme usiadł przy ogniu. Wolnymi ruchami zdejmował zbroję. Oczekiwał, aż przybysze rozdadzą żywność. Zapewne będą chcieli rozmawiać. Rozmawiać? Słowa już dawno przestały mieć tu znaczenie. W miejscu zapomnianym nawet przez Sigmara czy Ulryka. Znaczenie miała tylko siła. Siła i człowieczeństwo tlące się w sercu tego człowieka. Jego ogień ogrzewał obóz i zapewne gdyby zgasł, zgasłyby również płomienie ognisk.
Może dlatego zawsze jeden człowiek czuwał za plecami Böhme'go, mrużąc oczy, udając, że śpi.


W razie jakichś błędów wybaczcie - od dwóch dni imprezuję i ten post również pisany był w stanie "nieco" wskazującym więc sorras za wszelkie literówki i inne uchybienia :).
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Elfa nieco skonfudował fakt, że Bohme nie odezwał się ani słowem. Żeby chociaż powiedział mu "Idź do diabła!", ale nie... Z drugiej strony Alutholowi, jak skupiony jest Bohme i jego świta. Krążąc pomiędzy pracującymi mógł dostrzec na ich twarzach niesamowitą koncentrację i energię, jakiej mógłby tak steranym żołnierzom pozazdrościć niejeden młodziak.

W końcu ruszyli. Wbrew obawom Aluthola drużyna trzymała się całkiem nieźle, ranny był tylko Dieter i Norr... Tylko, że ranami Norra można by obdzielić całą kompanię i to wcale nie byłyby lekkie rany. Krasnolud były cały pokryty krwawymi bruzdami, a jego tors zasmakował przynajmniej kilka ciosów żelastwem. Elf ruszył w milczeniu jako jeden z pierwszych, a wtedy w końcu Bohme przemówił. I były to ostatnie słowa, jakie chce się usłyszeć. Vileren się tego spodziewał... Może nie w takiej skali, ale jednak. Oczekiwał, że Wolfenburg będzie poważnie zniszczony, ale żeby przeistoczył się w totalne gruzy? Gdy elf ostatnio go widział, to wyglądał całkiem solidnie... Wolał nawet nie myśleć, co musiało dziać się na tych ziemiach.

Droga do miasta przeszła wszystkie najgorsze wyobrażenia Aluthola. Wszechobecne zniszczenie, wypalony krajobraz i unosząca się nad krainą aura śmierci. Elf jechał drogą, rozglądając się na boki i niedowierzając czasami własnym oczom. Sterty ciał i ich resztki, chmary ptaków żywiących się padliną... Brud, smród, zniszczenie. To były obrazy zdecydowanie nie dla osób o słabych nerwach. Na szczęście sierżant nie był jedną z takich osób. Widział podczas wojny wiele paskudnych rzeczy, zdążył przywyknąć... Uderzało go w takich momentach, jak bardzo zdegenerowany jest ten świat, z drugiej strony musiał się dostosować, żeby przetrwać...

Ostrożnie prowadził konia między ciałami i gruzami. Tu i ówdzie można było dostrzec okaleczone kikuty dawnych domostw. Nie było tu niemal nic całego, ale dosłownie nic. Centrum miasta zostało wręcz zmiecione. Dlatego kierowali się na obrzeża miasta, elf od razu to poznał. Wciąż żywe było wspomnienie walk, jakie stoczył w tych okolicach. Wtedy jeszcze Wolfenburg był dobrze prosperującym miastem... nieświadomym tego, jak okrutny czeka go los.

Obóz złożony z kilku halflińskich domostw i szczątkowej palisady wyglądał strasznie biednie... Ale to nic w porównaniu do chmary ludzi, jaka dopadła do wozu to było nic. Brudni, obdarci, wycieńczeni... Ludzkie wraki. Dobrze, że Bohme ich powstrzymał, bo inaczej roznieśli by w pył obydwa wozy. Elf wysłuchał polecenia rycerza i podjechał do Ninherel -Zajmij się tym, wygląda na to, że jesteś sumienna w tym co robisz... Tylko uważaj, bo głodni ludzie, to nie bezpieczni ludzie-. Aluthol "rozgościł się" we wskazanej kwaterze. Następnie siadł zmęczony przy ognisku. Miał dość tego dnia, tak jak większości poprzednich i zapewne większości przyszłych. Usiadł w milczeniu, pogrążając się we własnych myślach... A to nie były optymistyczne myśli.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Skończyła bandażować i poklepała człowieka po zdrowym ramieniu.
-Nie ma za co. -------------------------------------------------------------------
-Żyję. Tylko żebra mnie bolą.- odpowiedziała elfowi. Ukłuł ją szorstki ton głosu. Uśmiechnęła się, by zamaskować to wrażenie.
"To chyba zmęczenie. "pomyślała.
Odeszła, by pomóc żołnierzom. Takie były niepisane zasady większości kompanii w jakich miała okazję być. Najemnicy trzymali się razem, zawsze i wszędzie. Być może dlatego, niektórzy jeszcze żyli...
Dowódca jeźdźców jej nie odpowiedział. Ninherel wzruszyła ramionami. Ludzie byli zawsze z lekka nieokrzesani. I wątpiła, by miało sie to zmienić szybko.
Ale byli czujni, a to teraz najbardziej sie liczyło.
Wkrótce ruszyli.
Ludzki dowódca rzucił coś na temat miasta. Dziewczyna pokiwała głową. Spodziewała się szczerze mówiąc, czegoś takiego. Skoro obronione Middenheim było tak zniszczone, to co tutaj musiało się dziać? "Pewnie morze gruzów. Trupy i inne rzeczy" z lekka się wzdrygnęła. Nadal nie była w stanie zapomnieć dziwnych, powyginanych ciał stworów, nazywanych chyba rozdzierakami. Albo jeszcze inaczej. Niektóre zostały wczepione w załomy muru.
Z wystającymi z ich ciał, łańcuchami od drabin oblężniczych. Inne leżały tu i tam, krwawoczerwone, jakby pozbawione skóry. Istna parodia życia.
Wkrótce miasto, a właściwie jego resztki ukazało się na horyzoncie. Wyglądało jakby nastąpił tu duży wybuch. Czarna, spalona ziemia. Popiół, kości i ciała.
Ciała, ciała, ciała. Smród, wszedzie smród. Ptaki... Przypomniała sobie podobne widoki w Middenheim. Tylko tu to było, w o wiele większej skali. Niemal czuła zapach krwi i wrzaski umierających.
Kiedyś zwymiotowała by, dygocząc z lęku niemal natychmiast .... Ale teraz już nie... już nie.
A potem tonąc głęboko w myślach, przypomniała sobie szepty umarłych. Ciągle we śnie i również na jawie słyszała ciche, jak powiew wiatru niezrozumiałe słowa. W pewnym momencie bała się, że oszalała. Ale po pewnym czasie wszystko ucichło...
A sny stały się nieco inne... Wzdrygnęła się nagle, gdy zimny powiew sprawił, że oprzytomniała.
Stado ptaków wzbiło się kracząc w powietrze. "Dzieci Morai-heg" pomyślała dziewczyna. "Posłańcy dusz".
Miasto było martwe. To było pewne. Czegoś w nim brakowało. Nie chodziło tu bynajmniej o mieszkańców czy mury. To było coś tak ulotnego. Tak jakby najazd zniszczył coś istotnego...
Niektóre ruiny miała w sobie więcej "życia" niż te tutaj.
"Należałoby je spalić i zburzyć. Do końca. A później dopiero planować, czy odbudowywać."myślała w duchu, jadąc za wozem.
O, dziwo znalazło się kilka domów w niezłym stanie. Ale co z tego... Szkielet miasta był bardzo kuszącym miejscem. Dla wszystkich. Kto wie, co zostało w ruinach...
Wreszcie dotarli do osady. Ninherel pokiwała głową. Rozumiała już, jak przetrwali mieszkańcy. Jeśli lasy były tak niebezpieczne, to co dopiero tutaj.
Pojawili się mieszkańcy tego siedliska. Wychudzeni, brudni i z tym charakterystycznym blaskiem w oczach. O, tak wiedziała co to znaczy. Sama kiedyś też miała takie spojrzenie... wtedy, gdy gotów jesteś zabić za jakiekolwiek jedzenie. To wyraz oczu myśliwych, polujacych na ofiarę. Ale czy to było kiedyś...wcale nie. Gdy wyruszyła na szlak i skończyła się jej żywność. A ona zabłądziła na szlaku. Każda zrujnowana wioska była wyczyszczona do czysta. Na szczęście udało się jej trafić z powrotem na odpowiedni odcinek gościńca i spotkać Padlinożerców. Tak siebie nazwali, gdy wybuchła wojna. Nazwa miała być ironiczna i zabawna, ale szybko stała się rzeczywistością. Bo byli sępami, żerującymi na wrogach. Za marne grosze i czasami żywność.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, gdy kompania jak żywa stanęła jej przed oczyma. "Ciekawe, czy jeszcze żyją..." przemknęło jej przez głowę.
Westchnęła cicho, słuchając kapitana. Żołnierze przypominali jej stado wilków, a on przywódcę watahy. Było w nich jakieś nieuchwytne podobieństwo do tych zwierząt...
Jedna noc odpoczynku, dobre i to. Marzyła o zwykłej misce wody, w której mogłaby się umyć. Śmierdziała potem, dymem i krwią i wiedziała o tym.
"Marzenia ściętej głowy" skomentowała w duchu "Dobrze, jeśli się znajdzie jakaś zdatna do picia."
Zeskoczyła z konia i oddała go pierwszemu wojakowi, który odo niej podszedł.
Sierżant wyznaczył ją do podziału żywności.
-Oczywiście- powiedziała spokojnie, mierząc go spojrzeniem. Podeszła do pierwszego wozu. Spojrzała na ludzi. Przenikliwe spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na jednej z kobiet.
-Ty! Chodź tu.- powiedziała spokojnie i zimno. - Reszta, ustawić się. Dzieci najpierw, potem ranni i reszta. Jeśli- spojrzała lodowato na gromadę ludzi. Byli teraz jak zwierzęta, więc sposoby postępowania ze zwierzętami będą skuteczne. Teraz rządził nimi instynkt i głód, a nie rozum. - zobaczę i usłyszę choć jedno gniewne słowo albo kłótnię, to ...- zawiesiła głos i mimochodem odsłoniła zęby w krzywym uśmiechu, który bardziej przypominał grymas. - Domyślacie się co zrobię... Zaczynamy. Młody- rzuciła w strone Gio. - pomożesz mi przygotowywać porcje. Cuolsh, pomóż mu. Ty- zwróciła się do kobiety. - Przekazujesz paczki. Po kolei... - Ninherel rozpakowywała właśnie ładunek wozu. Oceniła z grubsza, ile potrzebują dzieci, odjęła trochę, by ściśnięte żoładki nie zwróciły wszystkiego i wzięła się do roboty. Pracowała szybko i sprawnie. Od czasu do czasu rzucała uważne spojrzenia na ludzi...
Sama zrobiła się głodna. Ale najpierw skończy to, a później sama odpocznie.
------------------------------------------------------------------
Otrzepała ręce z mąki, znaczącej plamkami chleb, wręczyła pomocnicy jej porcję i powiedziała do kapitana: -Kapitanie, co z resztą? Macie tu jakieś w miarę bezpieczne miejsce, gdzie można by to zanieść? Z wartownikami w zapasie.- machnęła ręką w kierunku sterty kilku paczek.
-Dla żołnierzy-wyjaśniła zwięźle.- Nieco więcej niż reszta. Wiesz czemu...- dodała. Dla niej to było oczywiste i dla człowieka pewnie też. Podniosła dwa pakunki dla ich drużyny.
Ostrożnie postawiła je przy ognisku. Poczekała aż zgromadzą się wszyscy i powiedziała:
-Sierżancie, skończyłam.To nasze. Porcje są równe i nikogo nie faworyzowałam. Wybierzcie sobie.- zastanawiała się przez chwilę, czy krasnolud nie powinien dostać więcej. Miała wrażenie, że oni są jedzenio.. chłonni. "No, trudno. Porcje są solidne. Powinny wystarczyć" pomyślała. Usiadła na kamieniu blisko ogniska i zaczęła jeść.
Gryząc twardy chleb, przypomniała sobie, że miała się zapytać tego młodego o miecz. "Ale to za chwilę" pomyślała, żując powoli.
Powoli czuła jak spływa z niej całe napięcie dnia. Delikatnie dotknęła żeber, okolic krzyża i syknęła z bólu. Kości były całe, ale jakie będzie miała sińce. Wielkie. I pięknie zmieniające kolory.
Cudownie... zmęczenie napłynęło falą. Dziewczyna przełknęła i ziewnęła dyskretnie. Jak na Płomienie Asuryana, miała odnaleźć tego człowieka? "Trzeba będzie się zaraz spytać kapitana na przykład. Może coś wie." Ale teraz musiała mieć chwilę spokoju.
Zamyślając się głęboko i nadal jedząc, starała sobie wyobrazić pieśń, jaką często śpiewał jej ojciec. W myślach powtarzała słowa, starając się usłyszeć dźwięki. To była chwila wytchnienia. bardzo jej potrzebna. Czasami zastanawiała się, czy dzięki temu jeszcze jest w miarę normalna, a jej umysł nadal jasny.
Skonczył jeść, wstała i poszła do kapitana.
-Mam takie pytanie... czy kojarzysz panie, człowieka nazwiskiem Humfried Kahl?- zapytała się spokojnie.Mam dla niego wiadomość i muszę z nim porozmawiać.
Poczekała na odpowiedź kapitana i wróciła z powrotem do ogniska.
Przypomniała sobie miecz młodego.
- Skąd masz swój oręż? - spytała z ciekawością.-Jeśli oczywiście, zechcesz udzielić mi odpowiedzi... - czekała z niezbyt dobrze zamaskowaną niecierpliwością na słowa chłopaka.
Ostatnio zmieniony niedziela, 21 października 2007, 20:56 przez Ninerl, łącznie zmieniany 2 razy.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Obrazek

Odór jaki towarzyszył im w tej mogile był nie do zniesienia, przeklęte przez wszystkich bogów miasto przerażało bardziej niż wszystko co do tej pory widział elf, jedynie siła woli powstrzymywała go przed zwróceniem nikłego posiłku który miał we wnętrznościach. Wiele widział podczas Burzy Chaosu, wiele doświadczył, ale wrażenie jakie pozostawiał po sobie ten trup miasta było nieporównywalne z niczym. Wielokrotnie widział spalone wsie i pomordowanych w bestialski sposób ich mieszkańców. Ale to był jakiś koszmar. Początkowo nie mógł w ogóle zrozumieć że żyją tu jeszcze ludzie… Dlaczego? Co ich tu trzyma wśród nie pogrzebanych trupów, fetoru przyprawiającego o mdłości przy każdym głębszym wdechu. Nie mógł zrozumieć czemu nie podejmą próby ucieczki z miasta. Przed oczami przesuwały mu się obrazy. Spalona do cna ziemia wokół miasta. Sterczące szkielety domostw ze spalonego podgrodzia. Rozwalone mury miasta. I trupy. Setki trupów. Z otępienia w które popadł wyrwał go dopiero wjazd do ostatniego bastionu. Szumna nazwa jak na parę domów opasanych marną palisadą. Po zachowaniu Böhme'go zrozumiał chyba co tych ludzi trzyma przy życiu. Przyzwyczajenie… bo na pewno nie nadzieja.

W pewnej chwili jego uwagę przyciągnęły małe niebieskie oczka, od dłuższego czasu wpatrzone w niego. Po ścianą jednego z domów stała dziewczynka, może ośmio, może dziesięcioletnia. Ubrana była w ubrudzoną błotem i kurzem szarą sukienkę. W rączce trzymała sucharek i obgryzała go łapczywie. Elf długo patrzył na dziewczynkę, na jej wygłodzoną, umorusaną buzię. Wreszcie podniósł się ciężko i wydobył z torby resztkę suszonej wołowiny ze swych zapasów. Odkroił porcję nożem i podszedł do dziecka. Wcisnął jej do ręki mięso bez słowa. Gdy podchodził, zlękniona dziewczynka rozglądała się na boki jakby chciała uciec, ale uspokoiła się, gdy zobaczyła w wyciągniętej ręce jedzenie. Przez chwilę na jej twarzy malowało się zdziwienie, ale potem głód przemógł. Odgryzła kawałek i szybko odbiegła na bok. Cuolsh widział jak podawała mięso małemu chłopczykowi, pewnie bratu, który leżał okryty pledem koło innego ogniska. Chłopieć miał nie więcej niż pięć latek. Miał też brudny i zakrwawiony bandaż na lewej nodze.

Elf machnialnie, wraz z Giovannim przygotowywał prowiant dla chodzących trupów, jak nazwał ich już w myślach. Leśny duch nie oceniał umocnień, to nie miało sensu, nie jadł też nic tej nocy, śmierć z pełnym brzuchem bywa najgorsza, a jedno nie ulegało wątpliwości. Jutro nadejdzie śmierć.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Zablokowany