Strzała Ninerl utkwiła w rozdziawionej gębie potwora wychodząc z tyłu czaszki. Krzyk zamarł w przeszytym gardle. Siknęła krew i goblin padł na ziemię. Z drugiej strony obozu zaczęło się właśnie piekło. Bełty poleciały lasu ku zielonoskórym przy ogniskach. Widzieliście tylko jedno z nich, to na północy zasłaniał wam namiot i drzewa. Ale i stamtąd dobiegały krzyki. Przy ognisku po lewej, za spalonym drzewem i stertą łupów, padli od bełtów siedzący na pniach ork i goblin. Reszta chaotycznie chwytała za broń, miotała się i wyła w niebogłosy. Na to co działo się dalej nie zwracaliście już uwagi.
Na waszym odcinku bowiem zakuty w kirys Broch, przedwcześnie się zdradzając, zaszarżował ku namiotowi Kulawca. Zielonoskórzy spoglądający ku pozostałym ogniskom teraz odwrócili się łapiąc za broń na widok nacierającego z nagim mieczem najemnika. Zorientowali się, że zagrożenie nadchodzi również z tej strony. Szczęśliwie nie mieli zbyt wiele czasu.
Galavandrel puścił cięciwę. Wstający właśnie ork zgiął się w pół, splunął krwią, zatoczył i umarł. Jego towarzysz stanął na pniu i odwrócił się wściekle dzierżąc w dłoni topór. W tej chwili w jego brzuch wbiła się z mlaskiem kolejna strzała strzelca. Stwór siadł wyjąc i kwicząc. Pozostałe przy ognisku gobliny wrzeszczały. Kilka chwyciło za łuki. Ku biegnącemu z gracją parowego czołgu Brochowi strzały. Dwie trafiły w tarczę. Drogę zastąpił mu wyrośnięty goblin z mieczem. Był niezłym wojownikiem, lecz na nic się to zdało wobec Wernera. Atakował z doskoku, uciekając wrogowi. Jego sztychy ześlizgiwały się po tarczy najemnika. Dwa razy sparował cięcia Brocha. Za trzecim miecz wielkoluda z Middenheim odrąbał mu przedramię. Kolejne uderzenie przeszyło stwora na wylot. Następna strzała z brzdękiem wbiła się w tarczę wojownika.
Ork ze strzałą w brzuchu wstał i zatoczył się. Ale przy ognisku był już, ryczący miano swego bóstwa Broch. Cięciem miecza skrócił męki wroga. Middenlandczyk kątem oka dostrzegł błysk stali. Odbił z półobrotu tasak atakującego z boku z wyciem goblina.
Stwór odskoczył zwinnie przed ostrzem górującego nad nim trzykrotnie olbrzyma, lecz potknął się na pieńku i kolejny cios przeciął go na pół wraz z jego bronią. Łucznicy zza ogniska przenieśli ogień na Wernera. W dużą tarczę wbił się grot strzały. Ninerl była już przy jeńcach. Rozsiekła na ziemi próbującego zasłonić się bronią łucznika. Gobliński łuk pękł na dwoje. Ostrze jej miecza zatopiło się w zielone ciało. Krew opluła ubranie banitki gdy ta wyszarpnęła klingę. Elfka odbiła spadające ostrze kolejnego stwora po czym cięła przez brzuch. Goblin chytając za trzewia padł martwy na zmarzniętą ziemię.
Ravandil załadował łuk. Dostrzegł ruch po prawej i obrócił się szybko. Wstrzymał pocisk na cięciwie. To była Elissa. Dysząc ciężko od wypowiedzianego przed chwilą zaklęcia przyklękła obok niego. Wycie od placu boju znów skierowało w tamtą stronę uwagę zwiadowcy. Z włócznią pędził na nich goblin. Ravandil wymierzył i strzelił. Trafił prosto między oczy. Kolejny pojawił się z prawej. Nim zwiadowca zdążył załadować strzałę i wymierzyć, Elissa wypowiedziała kilka słów pod nosem. W łeb stwora wbił się tuzin lodowych cierni wytsrzelonych z oczu czarodziejki. Stwór padł zaledwie parę kroków od nich. Elissa osunęła się zmęczona na ziemię. Ravandil kątem oka złowił ruch po lewej. Drugi goblin zamierzając się szablą wypadł tuż zza drzewa. Zwiadowca miał już strzałę na cięciwie. Szybko wymierzył i wypuścił pocisk. Grot wbił się wprost w krtań zielonego kmiotka, który runął bez ruchu na ziemię.
Od namiotu na pozostałych szarżował wyjąc potępieńczo wartownik, gruby ork z włócznią. Lecz już nadbiegali Ninerl i Galavandrel. Wraz z atakiem Brocha dalsze skradanie się nie miało już sensu. Banitka posłała strzałę jednemu z goblinów, niestety chybiła. Strzelec przykucnął i wymierzył. Pocisk trafił w szyję potwora który zwalił się ciężko na ziemię. Z wyciem wypadł z namiotu odziany w kolczugę ork z berdyszem i ruszył na Galavandrela:
![Obrazek](http://img338.imageshack.us/img338/5347/orccah7.gif)
Z szablą skoczył następny:
![Obrazek](http://img394.imageshack.us/img394/6910/orcuspv4.th.jpg)
Trzeci wyszedł wódz:
![Obrazek](http://img489.imageshack.us/img489/7727/orcmmy9.jpg)
Musiał to być Grog Kulawiec. Dorównywał wzrostem Wernerowi i był odeń szerszy. Miał na sobie kirys i niedźwiedzie futro a jego zwieńczony kitą łeb pokrywały blizny. Dzierżył morgenstern a w lewym ręku łańcuch, którego drugi koniec ginął w namiocie. Namiot poruszył się i dobiegł stamtąd ryk podobny do ryku krowy. Orczy herszt zrobiwszy krok do przodu pociągnął łańcuch i z namiotu wypadło z rykiem Coś. Coś było wielkości dużego psa i wyglądało jak wielki łeb na szponiastych łapach najeżony kolcami. Coś miało paszczę i kły zdolne jednym capnięciem urwać człowiekowi nogę.
![Obrazek](http://img489.imageshack.us/img489/6073/squiggv7.th.jpg)
Prowadzący bydlę ork rozdziawił gębę i wyrzucając ślinę z ust wydał z siebie ryk:
- WAAAAAAAAAAAAAAAAGH!!! – poniosło się po polanie.
- Waaaaaaaaaaaaaaaagh!!! – ryknęli basem gwardziści.
- Waaaaaaaaaagh! – zawyły chórem gobliny. Dwa z nich zaczęły szyć z łuków jak opętane, oczywiście niecelnie. Dwa chwyciły włócznie i skoczyły za wodzem do szarży.
- Łaaagh! – pisnął ukryty dotąd w trawie snotling wgryzając się w kostkę Ninerl.
Ork z berdyszem natarł na Gala. Strzelec wypuścił strzałę, lecz ta wbiła się w bark ścierwa i nie zniechęciła go do dalszej szarży. Wywijając bronią zmusił elfa do odskoku, sam przyjął na drzewce cios szybko dobytego miecza strzelca. Kolejny zamach i ostrze berdysza ze zgrzytem przejechało po lewej ręce elfa. Galavandrelowi pociemniało w oczach. Ubranie zaszło krwią. Ręka pulsowała teraz bólem na ciało strzelca. Gal zacisnął tylko zęby i walczył wściekle dalej. Z boku doskoczył doń goblin z szablą, jej cięcie na szczęście przeszyło powietrze. Mała paskuda uskoczyła przed kopniakiem i co i rusz doskakiwała znowu, próbując wrazić ostrze w brzuch Gala. Obok wierzgały przywiązane do drzewa konie. Galavandrel przyjął na miecz następny cios berdysza. Przeciwnik był dobry i swoją długą bronią trzymał elfa na dystans. Ten, w miarę jak wróg zmuszał go do cofania się, pojął, że musi coś wymyślić.
Zębate Coś wraz z wodzem ruszyło na Brocha. Zielony herszt utykając lekko na lewą nogę zamachnął się łańcuchem posyłając bestię w lot.
Ku nejemnikowi.
Wyciągnięty na spotkanie opór zgrzytnął odłamując jeden z zębów stwora. Broch po chwili musiał nurkować, unikając orczego morgensterna. Kolejny zamach kolczastej kuli przyjął na tarczę. Nie zdążył kontrować. Zębate Coś z siłą sprężyny odbiło się szponiastymi łapami od ziemi i już leciało ku jego głowie. Wuerner nastawił tarczę ku rozdziawionej paszczy. Krzyknął wrednie gdy zębiska wbiły się nią. Ratując przedramię wyszarpnął je z uchwytu. Tarcza z wgryzionym w nią stworem upadła na ziemię. Ten chrupał ją mieląc na kawałki. Po chwili, nie zdążywszy się uchylić, middenlandczyk stracił oddech gdy kolczasta kula grzmotnęła go w napierśnik. Kirys wygiął się rozerwany kolcami. Werna zbawił kaftan i kolczuga. Kolejny cios morgensterna odbił mieczem. Ork zaśmiał się tryumfalnie. Szarpnięty przez pana potwór wypluł resztki tarczy, i skoczył ku nodze najemnika. Jakby tego było mało z tyłu doskoczyło dwóch wrzeszczących goblinów. Jeden z włócznią, drugi z gizarmą. Jej grot ześlizgnął się po kolczudze człowieka. Werner zdał sobie sprawę, że bez tarczy sam nie da rady czterem wrogom.
Kontratak zielonych zatrzymał natarcie drużyny. Trzeci ork, z szablą i tarczą, biegł zgarbiony środkiem, wprost na Ravandila i stojącą nieopodal Ninerl. Elfka ze strzałą na cięciwie, próbowała strząsnąć uczepionego jej kostki małego stwora. Kątem oka zauważyła, że do jeńców podbiega goblin i przebija włócznią pierwszego z brzegu. Skrępowani więźniowie zaczęli szarpać się i krzyczeć. O ramię Galanodela otarła się goblińska strzała. Dwie paskudy okrążyły ognisko. Jedna z nich szyła z łuku, druga biegła z wrzaskiem na Rava dzierżąc włócznię. To była walka na śmierć i życie. Bitwa sięgała zenitu. Polanę wypełniały krzyki i szczęk oręża. Ulryk z zadowoleniem przyglądał się rzezi.
Konrad
Dzierżąc mocno linę, zagłębiałeś się w ciemność. Zatrzymałeś się piętro niżej po raz ostatni spojrzawszy na Zinhę. Rycerz pozdrowił cię dłonią ze szczytu schodów. Pochodnia rzucała światło na najbliższe otoczenie. Tańczyły cienie resztek mebli i sprzętów. Opuściłeś się na wyrastający wprost ze skarpy parter. Niższe kondygnacje były częściowo zawalone i zagruzowane. Zwaliła się tu i zaklinowała cała drewniana klatka schodowa i musiałeś się nagimnastykować aby ją ominąć. Ziemia przebiła tu ścianę i wsypała się do środka. Deski podłogi były nadpalone i przegniłe, kilka zapadło się pod tobą lecąc w mroczną czeluść. Piwnica poniżej była całkiem pogrążona w mroku. I w jej podłodze ziała czarna otchłań. Zanikające głosy towarzyszy z góry mieszały się z ułudą. Obok szumiał strumień. Przez zawalone okna dostawał się szlam zmieszany z ziemią i spływał poniżej. Pobrzmiewały szurania i szmery. To szczur w blasku pochodni wypadł spod ruin i zniknął gdzieś w mroku. Z dołu (a może była to tylko cyrkulacja powietrza w podziemiach) zdawał się dobiegać jęk. De profundis clamavi.
Z głębokości wołam.
Rozważając już powrót gdyby trzeba było zejść jeszcze niżej dałeś krok w ciemność. W tym momencie deska, na której opierałeś wciąż drugą stopę złamała się z trzaskiem. Zamachawszy nogami chwyciłeś mocno szarpiąc linę. I poczułeś jak słupek, do którego była uwiązana w górze urywa się z trzaskiem. Zwijając się lina spadała z góry. Dobiegł cię krzyk Zinhy. Szarpnąłeś się chcąc chwycić czegoś lecz runąłeś w otchłań. Po chwili upadłeś ciężko w mokrą ziemię. I niemal natychmiast zacząłeś ześlizgiwać na dół. Próbując złapać za coś puściłeś pochodnię. Szorując plecami o szlam oraz ziemię zjeżdżałeś w dół stromym korytarzem. Pochodnia spadając zamigała i zgasła. Zdzierając skórę z dłoni chwyciłeś za kamień, który wyrwany ze ściany pozostał ci w niej. Widziałeś tylko ciemność.
Pod ziemią. Pod wodą.
Upadałeś w otchłań.
Upadek nie trwał długo. Nie łamiąc sobie nic rąbnąłeś o ziemię. Zerwałeś się natychmiast i odskoczyłeś z krzykiem plecami natknąwszy się na ścianę. Oczy nie widziały niczego. Nie dochodziła tu ani drobina światła. Panował zupełny mrok, absolutna ciemność. Oddychałeś głośno, serce waliło jak oszalałe. Macając na oślep dłonią z przerażeniem stwierdziłeś, że leżysz pośród kości. Było ich więcej niż jednego człowieka. Dobyłeś ze zgrzytem miecz. Coś z przodu ruszyło się głośno. Coś dużego, dużo większego od szczura. Czy zainscenizowało ten cały teatrzyk z duchem by zwabić tu ofiarę? Zamachnąłeś się mieczem. Przez twą głowę przemknęła jedna tylko myśl: pochodnia. Musiała upaść tu wraz z tobą! Machnąłeś przed siebie na oślep mieczem. Oparłeś się plecami o ścianę i drugą dłonią zacząłeś jej szukać. Twa dłoń natrafiła na linę, przesunąłeś się dalej. Coś znów się poruszyło. W końcu, pośród kości, znalazłeś pochodnię. Chwyciłeś ją dziękując wszystkim bogom. Hubkę i krzesiwo miałeś w kieszeni. Machnąłeś znowu klingą, po czym drżącą dłonią jąłeś krzesać ogień. Po kilku próbach pochodnia zapłonęła.
Krzyknąłeś natychmiast. Kilka metrów przed tobą, w kamiennym korytarzu stał potwór. Stał na dwóch nogach, przypominał człowieka. Lecz skórę miał białą, w wielu miejscach odchodzącą od ciała, pokrytą plamami. Prześwitywały przez nią kości. Cienka, łuszczyła się na łysej czaszce. Pozbawione dziąseł usta odsłaniały ostre, nieludzkie zęby. Tak samo białe oczy błyszczały w ogniu blado.
Zerwałeś się na nogi. W lewej, zakończonej długimi szponami dłoni potwór dzierżył miecz. Brudny lecz nie zardzewiały. Na jego długim ostrzu lśniły jasno runy.
Stwór nie ruszał się, lecz żył z całą pewnością. Drgnąłeś gdy uniósł zbrojne ramię i wskazał na ciebie. Wyszczerzył bardziej zęby. Jego oczy błysnęły.
Opanowałeś drżenie i chwyciłeś mocniej miecz. Spojrzałeś na pochodnię. Użycie jej jako broni było kuszące. Lecz nadłamała się i zamoczyła. Paliła się słabo. Myśl, że mogłaby zgasnąć i zostałbyś z tym czymś w ciemnościach przepełniła cię grozą. Na ozdobionej bogato płaskorzeźbami ścianie dostrzegłeś uchwyt. Zrobiłeś pół kroku i zatknąłeś w nim pochodnię. Zerknąłeś za siebie. Stałeś w wypełnionym szlamem i ziemią końcu korytarza. U góry widniał otwór, przez który tu wpadłeś. Wdrapanie się do niego było niemożliwością. Korytarz kończył się tak samo ślepo dziesięć metrów dalej.
W mgnieniu oka stwór zaatakował. Skoczył do przodu z wyciągniętą bronią. Odskoczyłeś parując. Klingi zderzyły się z brzdękiem. Potwór natarł znowu. Pochyliłeś się i jego miecz przeszedł tuż nad twoją głową uderzając w ścianę. Kontrowałeś i chybiłeś. Kolejny twój cios sparował z taką siłą, że niemal wytrącił ci ostrze z ręki. Wydając świszczący odgłos pchnął sztychem i rozciął ci kapłańskie szatyi gruby płaszcz chroniący przed śniegiem i zimnem. Deptane kości pękały pod waszymi stopami. Zbiłeś jego klingę i ciąłeś od dołu. Twój miecz rozciął mu ramię. Spłynęła ledwie kropla bardzo jasnej krwi. Ryknął i natarł całym ciałem. Krańcem ostrza drasnął cię nad kolanem. Pazurami rozdarł ci ramię. Kopnąłeś go i odleciał kawałek. Ruszył wściekle znowu. Chwycił miecz oburącz. Przyjąłeś jego cios lecz odrzuciła cię jego siła. Potrącił cię rozpędzony. Próbując odskoczyć zahaczyłeś piętą o linę i straciłeś równowagę. Jak długi runąłeś na plecy. Przejechałeś ręką po ścianie wypuszczając ostrze. Padłeś dysząc na ziemię. Chwyciłeś za miecz i siadłeś pod ścianą.
W tym momencie zamarłeś. Stwór nie atakował. Miał ku temu doskonałą okazję. Przełknąwszy ślinę zdałeś sobie sprawę, że mogłeś już nie żyć. Nie zgasił też pochodni, choć pewnie widział w ciemności. Wszystko wskazywało, że nie chciał cię po prostu zabić. Na oświetlonej migotaniem pochodni ścianie widniały wizerunki wilków i czyny Ulryka.
- Walcz! Walcz ze mną! – z gardła stojącego przy niej stwora dobyło się wołanie.
Słowa te nie brzmiały jednak jak rozkaz. Raczej jak prośba.
Serge, Ninerl, Ravandil, EmDżej - możecie opisać efekty starcia z Waszymi przeciwnikami w swoich postach. Byle ciekawie i z polotem. Nieczęsto macie taką okazje w sesji
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)