[Neuroshima] S.N.A.F.U.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Shina przeszła kilkadziesiąt kroków, ale w nocy wypatrywanie śladow było czystą głupotą. Widać było ledwie 2 metry przed siebie. Do tego na pustkowiu mozna łatwo wpaść w tarapaty. Shina znała sie co nieco na tropieniu, ale nie miala takich zdolności jak Stevens. Ten drań musi byc niezły, skoro pustynia to jego dom. Przypomniała sobie jak podawał szeryfowi zeby.
"Niezły i cwany..."-Pomyślała.
Zdenerwowana wrócila o baru, gdyż ślady wychodzily glówna bramą, a ona nie miała ochoty zapuszczać ię sama w sam sroeek piekła. W końcu to cos zabiło 4 uzbrojonych kolesi w środku osady. W powrotne drodze zobaczyła jak tropiciel rozmawia z szeryfem. Świetnie. Kolejny rycerzyk zbawiający świat.
Reszta stała na miejscu morderstwa (jeżeli tak to ująć) i rozmawiała z szefem tutejszej straży. Szeryf wyglądal na przerażonego. W sumie nie dziwiliście się mu. Ludzie boja się tego, co nieznane. Skoro to nie mutki to... i tu pojawiała się przepasć. Medyk spojrzal jeszcze raz na trupy. Liczne rozcięcia na ustach... jakby noże... pazury by potargały skóre a nie porysowały... Języl praktycznie pocięty w paseczki... Obrócił delikwenta na plecy... dziura... nie bylo strzępów ciała na zewnątrz, więc to coś spokojnie i powili "wycięło" sobie wyjście. Maszynka albo cholernie bystre stworzonko. Reszta patrzyła na ciebie w niepewności. Stevens jako jedyny wyklucał się z szeryfem.
-Jakie naboje stary? Przeciez wiesz, że nie mam ich za dużo. Możesz dostać kilkanaście do pompki plus trovhe bandazy. Na więcej nie licz
-Co? Do pompki? A na cholere mi naboje do pompki. Mam temu cholerstwu przyłażyć shotguna do ciała i powiedziec papa? Ma się do tego małego cholerstwa zbliżyć? Raczysz kpić
Szery byl na skraju załamania. Stevens nic nie wskurał. 14 patronów plus szmaty imitujace bandarze. Żenada.
Ludzie już dawno się rozeszli. Jedynie wasza piątka pozostała na miejscu. Carver patrzył dumnie na pozostałych starając sie nie okazywac niepewności. Jedyne co w nim budziło niepokój to to duże bydle z młotem. Nie okazywal żadnego strachu tylko dlubał sobie w zębach.
"Albo to doskonaly wojownik, albo kompletny idiota. Miejmy nadzieję, że nie potrafi liczyć. Będzie więcej dla nas"- I tutaj widząc przechodzącą Shinę pokazał jej znaczący gest pocierając kciukiem o środkowy palec. Mamona. Uśmiechnęła sie.
-Jutro. Tutaj. O świcie. Dam wam kilku ludzi do pomocy ale musicie iśćpieszo. Woz wmaga jeszcze naprawy. Za każde upolowane "coś" jezeli tylko udowodnicie, że to nasz zabójca, daje sprzęt o wartości... 100 gambli.-Tutaj zbladł a wam zaświecily sie oczka. Całkiem nieźle.
Posdzliście do baru, aby spokojnie przetrwac noc. Sen? poniekąd. Głownie planowanie strategi oraz przygotowywanie się do misji.
Tankiem zebraliście się przed biurem stróza prawa. Obok was staneło 4 chłopa. Silni i głupi. Zapewne wasza "pomoc".
-Sa pytania? Jak nie to zostawię was przy głównej bramie. Dalej radźcie sobie sami.
Spojrzeliście przed siebie ślady były dość wyraźnie i widoczne z kilkunastu kroków. Zapowiadał się długi dzień...
"Niezły i cwany..."-Pomyślała.
Zdenerwowana wrócila o baru, gdyż ślady wychodzily glówna bramą, a ona nie miała ochoty zapuszczać ię sama w sam sroeek piekła. W końcu to cos zabiło 4 uzbrojonych kolesi w środku osady. W powrotne drodze zobaczyła jak tropiciel rozmawia z szeryfem. Świetnie. Kolejny rycerzyk zbawiający świat.
Reszta stała na miejscu morderstwa (jeżeli tak to ująć) i rozmawiała z szefem tutejszej straży. Szeryf wyglądal na przerażonego. W sumie nie dziwiliście się mu. Ludzie boja się tego, co nieznane. Skoro to nie mutki to... i tu pojawiała się przepasć. Medyk spojrzal jeszcze raz na trupy. Liczne rozcięcia na ustach... jakby noże... pazury by potargały skóre a nie porysowały... Języl praktycznie pocięty w paseczki... Obrócił delikwenta na plecy... dziura... nie bylo strzępów ciała na zewnątrz, więc to coś spokojnie i powili "wycięło" sobie wyjście. Maszynka albo cholernie bystre stworzonko. Reszta patrzyła na ciebie w niepewności. Stevens jako jedyny wyklucał się z szeryfem.
-Jakie naboje stary? Przeciez wiesz, że nie mam ich za dużo. Możesz dostać kilkanaście do pompki plus trovhe bandazy. Na więcej nie licz
-Co? Do pompki? A na cholere mi naboje do pompki. Mam temu cholerstwu przyłażyć shotguna do ciała i powiedziec papa? Ma się do tego małego cholerstwa zbliżyć? Raczysz kpić
Szery byl na skraju załamania. Stevens nic nie wskurał. 14 patronów plus szmaty imitujace bandarze. Żenada.
Ludzie już dawno się rozeszli. Jedynie wasza piątka pozostała na miejscu. Carver patrzył dumnie na pozostałych starając sie nie okazywac niepewności. Jedyne co w nim budziło niepokój to to duże bydle z młotem. Nie okazywal żadnego strachu tylko dlubał sobie w zębach.
"Albo to doskonaly wojownik, albo kompletny idiota. Miejmy nadzieję, że nie potrafi liczyć. Będzie więcej dla nas"- I tutaj widząc przechodzącą Shinę pokazał jej znaczący gest pocierając kciukiem o środkowy palec. Mamona. Uśmiechnęła sie.
-Jutro. Tutaj. O świcie. Dam wam kilku ludzi do pomocy ale musicie iśćpieszo. Woz wmaga jeszcze naprawy. Za każde upolowane "coś" jezeli tylko udowodnicie, że to nasz zabójca, daje sprzęt o wartości... 100 gambli.-Tutaj zbladł a wam zaświecily sie oczka. Całkiem nieźle.
Posdzliście do baru, aby spokojnie przetrwac noc. Sen? poniekąd. Głownie planowanie strategi oraz przygotowywanie się do misji.
Tankiem zebraliście się przed biurem stróza prawa. Obok was staneło 4 chłopa. Silni i głupi. Zapewne wasza "pomoc".
-Sa pytania? Jak nie to zostawię was przy głównej bramie. Dalej radźcie sobie sami.
Spojrzeliście przed siebie ślady były dość wyraźnie i widoczne z kilkunastu kroków. Zapowiadał się długi dzień...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Ravandil
Rozmowa z szeryfem niespecjalnie dobrze się układała.
-Jakie naboje stary? Przeciez wiesz, że nie mam ich za dużo. Możesz dostać kilkanaście do pompki plus trovhe bandazy. Na więcej nie licz
-Co? Do pompki? A na cholere mi naboje do pompki. Mam temu cholerstwu przyłażyć shotguna do ciała i powiedziec papa? Ma się do tego małego cholerstwa zbliżyć? Raczysz kpić- warknął Stevens. Na cholerę mu naboje do strzelby? Na pustyni nikt tym g**** nie walczy. No, chyba że jest na tyle głupi lub odważny by podchodzić na 2 metry do zwierzyny. Za to Garand... to inna bajka. Szczególnie ten model. Trochę nowszy, w tych pierwszych nie dało się zmienić magazynka... Co za idiota to wymyślił? Ważne, że wszystkie tamte Garandy już dawno szlag trafił. Do tego pistolet Tokariev TT. Zabójcza broń. Ale tylko dla tych, którzy wili się w agonii po postrzale z M1. Zestaw nielichy - dwie bronie powstałe w latach 30-tych XXw. Ale za to skuteczne jak cholera.
Spojrzał rozzłoszczony na "bandaże". Trudno. *Niech cię szlag... Masz szczęście że nie jestem nerwowy... A przynajmniej tak nerwowy, jaki byłem 20 lat temu.* Puścił mimo uszu wzmiankę o kasie. Był zbyt zły by o tym myśleć. Tą kobietę też zignorował. Daleko nie zaszła, ale to go nie interesowało.
Noc... Minęła spokojnie, choć bezsennie. Martin leżał wpatrując się w sufit. Mały problem, czasem nie spał i po kilka dni. Rano wstał w trochę lepszym humorze, niż się kładł.
Spojrzał na dupków przy siedzibie szeryfa. *Srał ich pies*. -To co idziemy?- rzucił niedbale do reszty, przeładowując karabin. Oby jego doświadczenie na szlaku na coś się przydało...
Rozmowa z szeryfem niespecjalnie dobrze się układała.
-Jakie naboje stary? Przeciez wiesz, że nie mam ich za dużo. Możesz dostać kilkanaście do pompki plus trovhe bandazy. Na więcej nie licz
-Co? Do pompki? A na cholere mi naboje do pompki. Mam temu cholerstwu przyłażyć shotguna do ciała i powiedziec papa? Ma się do tego małego cholerstwa zbliżyć? Raczysz kpić- warknął Stevens. Na cholerę mu naboje do strzelby? Na pustyni nikt tym g**** nie walczy. No, chyba że jest na tyle głupi lub odważny by podchodzić na 2 metry do zwierzyny. Za to Garand... to inna bajka. Szczególnie ten model. Trochę nowszy, w tych pierwszych nie dało się zmienić magazynka... Co za idiota to wymyślił? Ważne, że wszystkie tamte Garandy już dawno szlag trafił. Do tego pistolet Tokariev TT. Zabójcza broń. Ale tylko dla tych, którzy wili się w agonii po postrzale z M1. Zestaw nielichy - dwie bronie powstałe w latach 30-tych XXw. Ale za to skuteczne jak cholera.
Spojrzał rozzłoszczony na "bandaże". Trudno. *Niech cię szlag... Masz szczęście że nie jestem nerwowy... A przynajmniej tak nerwowy, jaki byłem 20 lat temu.* Puścił mimo uszu wzmiankę o kasie. Był zbyt zły by o tym myśleć. Tą kobietę też zignorował. Daleko nie zaszła, ale to go nie interesowało.
Noc... Minęła spokojnie, choć bezsennie. Martin leżał wpatrując się w sufit. Mały problem, czasem nie spał i po kilka dni. Rano wstał w trochę lepszym humorze, niż się kładł.
Spojrzał na dupków przy siedzibie szeryfa. *Srał ich pies*. -To co idziemy?- rzucił niedbale do reszty, przeładowując karabin. Oby jego doświadczenie na szlaku na coś się przydało...

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
George "Tevery" Best
W nocy reszta knuła plany, ale on im przysłuchiwał się tylko jednym uchem. Resztą ciała w zasadzie spał. Musiał to odespać. I tak przez całą rozmowę tkwił w półśnie, a od czasu do czasu w ogóle odwalał kimę. W efekcie nie uczestniczył w planowaniu wypadu, a z samym planem zapoznał się dopiero wtedy, kiedy reszta się już pokładła, na jakieś dwie godziny przed pobudką. W efekcie był dużo bardziej wyspany, niż oni, ale ze znajomością planu - kiepsko. Gdyby tak nie było, pewnie nigdy nie pozwoliłby im wędrować tą trasą, ale to rozmowa na inną okazję. Tak czy owak, z rana zaskoczył go nieco fakt, że szeryf postanowił poświęcić własnych przydupasów do pomocy w polowaniu. Bo co do tego, że pewnie tylko oni wrócą, był niemal pewien. A i pewnie z nich nie każdy. Kolesie od szeryfa byli niemal na pewno spisani na straty, chociaż... kto wie, wyglądali na całkiem zdatnych do walki.
- Tak, Martin. Chodźmy, zanim się znowu ściemni - uśmiechnął się. Jeżeli Stevens był takim wygą, jak o nim mówiono w miasteczku, to nic im nie groziło. Prawie nic.
George zajrzał do kabury i wyciągnął swojego zabezpieczonego Deserta. Sprawdził, czy wszystko jest w porządku, zajrzał do lufy, czy nie wymaga czy nie wymaga czyszczenia, gdzie znowu zdarła się farba, czy magazynek jest pełen, czy spust dobrze chodzi... Wiedział, że od tej spluwy może zależeć jego życie. Na szczęście na mutasy była ona wcale niezła. I nie tylko na mutasy, swoją drogą, kiedyś z tego ustrzelił jakąś zdezelowaną maszynkę Molocha. Fakt, że Neodżungla chyba jej nie służyła, ale i tak potrzeba było przeszło pół magazynka. No i omal nie stracił ręki, a za pancerz na złomie dostał pięć stów... Szkoda, że wtedy tak szybko się rozeszło. No, ale młody był, jeszcze pamiętał, ile tak właściwie ma lat. Ech, stare dzieje. A tu trzeba się zbierać...
W nocy reszta knuła plany, ale on im przysłuchiwał się tylko jednym uchem. Resztą ciała w zasadzie spał. Musiał to odespać. I tak przez całą rozmowę tkwił w półśnie, a od czasu do czasu w ogóle odwalał kimę. W efekcie nie uczestniczył w planowaniu wypadu, a z samym planem zapoznał się dopiero wtedy, kiedy reszta się już pokładła, na jakieś dwie godziny przed pobudką. W efekcie był dużo bardziej wyspany, niż oni, ale ze znajomością planu - kiepsko. Gdyby tak nie było, pewnie nigdy nie pozwoliłby im wędrować tą trasą, ale to rozmowa na inną okazję. Tak czy owak, z rana zaskoczył go nieco fakt, że szeryf postanowił poświęcić własnych przydupasów do pomocy w polowaniu. Bo co do tego, że pewnie tylko oni wrócą, był niemal pewien. A i pewnie z nich nie każdy. Kolesie od szeryfa byli niemal na pewno spisani na straty, chociaż... kto wie, wyglądali na całkiem zdatnych do walki.
- Tak, Martin. Chodźmy, zanim się znowu ściemni - uśmiechnął się. Jeżeli Stevens był takim wygą, jak o nim mówiono w miasteczku, to nic im nie groziło. Prawie nic.
George zajrzał do kabury i wyciągnął swojego zabezpieczonego Deserta. Sprawdził, czy wszystko jest w porządku, zajrzał do lufy, czy nie wymaga czy nie wymaga czyszczenia, gdzie znowu zdarła się farba, czy magazynek jest pełen, czy spust dobrze chodzi... Wiedział, że od tej spluwy może zależeć jego życie. Na szczęście na mutasy była ona wcale niezła. I nie tylko na mutasy, swoją drogą, kiedyś z tego ustrzelił jakąś zdezelowaną maszynkę Molocha. Fakt, że Neodżungla chyba jej nie służyła, ale i tak potrzeba było przeszło pół magazynka. No i omal nie stracił ręki, a za pancerz na złomie dostał pięć stów... Szkoda, że wtedy tak szybko się rozeszło. No, ale młody był, jeszcze pamiętał, ile tak właściwie ma lat. Ech, stare dzieje. A tu trzeba się zbierać...

-
- Chorąży
- Posty: 3712
- Rejestracja: niedziela, 10 września 2006, 10:31
- Lokalizacja: Wro
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Mike "Brzydal" Strange
Mike nie udawał, że zrozumie coś ważnego z planu. On z resztą nie musiał być taktykiem. Wystarczy, że mu wskażą, którego trzeba zabić a on już sobie poradzi. Dlatego też, gdy reszta biedziła się nad planem on położył się na swojej pryczy i zasnął. W sumie nie miał nigdy problemów z zasypianiem. Żadne emocje na niego nie działały. Wyzbył się ich na arenach.
Rano obudził się... powiedzmy, że wypoczęty. Sprawdził stan młota - czy nic mu się nie stanie jak mocniej przywali i takie tam. Wyciągnął nóż, naostrzył go po czym sprawdził czy łatwo wychodzi mu zza paska. Tak przygotowany stanął na zbiórce. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. W końcu miał być znowu maszyną do zabijania a nie doradcą kapitana drużyny. *Ładnie się zapowiada...* - pomyślał tylko. Przeciągnąl się jeszcze tylko lekko, spojrzał na towarzyszy po czym rzucił krótkie:
- Idziemy? - W oczekiwaniu uniósł jedną brew i zarzucił młot na ramię.
Mike nie udawał, że zrozumie coś ważnego z planu. On z resztą nie musiał być taktykiem. Wystarczy, że mu wskażą, którego trzeba zabić a on już sobie poradzi. Dlatego też, gdy reszta biedziła się nad planem on położył się na swojej pryczy i zasnął. W sumie nie miał nigdy problemów z zasypianiem. Żadne emocje na niego nie działały. Wyzbył się ich na arenach.
Rano obudził się... powiedzmy, że wypoczęty. Sprawdził stan młota - czy nic mu się nie stanie jak mocniej przywali i takie tam. Wyciągnął nóż, naostrzył go po czym sprawdził czy łatwo wychodzi mu zza paska. Tak przygotowany stanął na zbiórce. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. W końcu miał być znowu maszyną do zabijania a nie doradcą kapitana drużyny. *Ładnie się zapowiada...* - pomyślał tylko. Przeciągnąl się jeszcze tylko lekko, spojrzał na towarzyszy po czym rzucił krótkie:
- Idziemy? - W oczekiwaniu uniósł jedną brew i zarzucił młot na ramię.
.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Robin Carver
*No to bierz się do roboty Carver* Nocą zbytnio nie wypoczął. W sumie nic dziwnego, zważywszy na okoliczności. Ludzie tacy jak Robin nie mogą sobie pozwolić na mocny sen. No i oczywiście ktoś musiał obmyślić jakikolwiek plan działania. Chociaż, szczerze mówiąc polowania to nie była jego specjalność. Liczył tu trochę na Shinę... wyglądała na cwaną babkę. No i na Stevensa. W końcu to on - z tego co słyszał Carver - bez przerwy łaził po pustyni. Powinien wiedzieć co może się tam wydarzyć.
Poprawił kałacha na ramieniu. Spojrzał jeszcze czy mają zapasy na taką podróż. W końcu "nie ma wody na pustyni..." i jakoś nie uśmiechało mu się żreć piach. Spojrzał czy reszta jest gotowa do drogi. Zatrzymał chwilę wzrok na czterech gościach od szeryfa. Uśmiechnął się lekko do siebie. Czterech przygłupów.*Będą idealni. Nie mają myśleć. Mają robić co się im każe.*
Carver skinął głową. On już był gotowy. Nie znał się na tropieniu. Od tego jest kto inny. Średnio podobało mu się, że tak dużo zależy od jakiegoś obcego faceta. Jak coś zwali, to oberwiemy wszyscy. Wolał polegać na sobie. Wiedział na kogo zawsze może liczyć. No, ale nie wypowiedział swoich wątpliwości na głos. W końcu jakakolwiek walka, to 80% psychiki. Morale żołnierzy jest najważniejsze...
*No to bierz się do roboty Carver* Nocą zbytnio nie wypoczął. W sumie nic dziwnego, zważywszy na okoliczności. Ludzie tacy jak Robin nie mogą sobie pozwolić na mocny sen. No i oczywiście ktoś musiał obmyślić jakikolwiek plan działania. Chociaż, szczerze mówiąc polowania to nie była jego specjalność. Liczył tu trochę na Shinę... wyglądała na cwaną babkę. No i na Stevensa. W końcu to on - z tego co słyszał Carver - bez przerwy łaził po pustyni. Powinien wiedzieć co może się tam wydarzyć.
Poprawił kałacha na ramieniu. Spojrzał jeszcze czy mają zapasy na taką podróż. W końcu "nie ma wody na pustyni..." i jakoś nie uśmiechało mu się żreć piach. Spojrzał czy reszta jest gotowa do drogi. Zatrzymał chwilę wzrok na czterech gościach od szeryfa. Uśmiechnął się lekko do siebie. Czterech przygłupów.*Będą idealni. Nie mają myśleć. Mają robić co się im każe.*
Carver skinął głową. On już był gotowy. Nie znał się na tropieniu. Od tego jest kto inny. Średnio podobało mu się, że tak dużo zależy od jakiegoś obcego faceta. Jak coś zwali, to oberwiemy wszyscy. Wolał polegać na sobie. Wiedział na kogo zawsze może liczyć. No, ale nie wypowiedział swoich wątpliwości na głos. W końcu jakakolwiek walka, to 80% psychiki. Morale żołnierzy jest najważniejsze...
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Kavairashi sie odłączyła gdyż stwierdziła, że z powodu zbyt dużej rozbieżności poglądów na charakter rozgrywki musi zrezygnować. Gramy we czwórkę. Powiedzmy, że Shina nie pisze sie na polowanie...
Czterech kolesi wam przydzielonych nie wyglądało, na zbyt bystrych. Szeryf tylko spojrzał na nich z ukosa.
-Są najlepsi. Niwe myślą za dużo, szybko działają... widzieli niejednego trupa. PANOWIE! OD TEJ CHWILI KIERUJE WAMI PAN CARVER-Wrzasnął do podwładnych. Stanęli prosto i zasalutowali przed wyglądającym na wojskowego. Szeryf nachylił sie do Stevensa
-Tobie jednemu tutaj ufam. Tobie i medykowi. Jeżeli ten siłacz z młotem lub wojskowy będa podrzegac kogos do buntu, moi chłopcy mają dany rozkaz aby przejsć pod twa kontrolę. Mam nadzieje, że do tego niedojdzie. Tamci wyglądaja na porządnych. Jak juz mówiłem... nie chcę rozłamów. Postrajcie sie kłócić z dala od tych osiłków.
Dalsza część jego przemówienia skierowana była już do całej grupy
-Dobra.. ślady kierują się na północ. Jeżeli nie zerwie się silniejszy wiatr, to mogą być one widoczne i przez kilka dni. Dochodzi jeszcze jedna sprawa. Dookoła miasta coraz częściej zauważamy szczątki jakich machin... nie wiem, czy ma to jakies powiązanie z naszymi kłopotami, ale radzę być ostrożnym. W razie bezpośredniego zagrożenia życia całej kipy-wycofać się. Niech wasze karabiny będa celniejsze do ich- zasalutował po czym odszedł. W mieście zabił dzwon. Głosił on wasze odejście. Ktos tam rzucił wam kawałek suszonego mięsa, kto inny piwo w bukłaczku i mrugnął...
Zaczynała się długi dzień.
Bardzo dugi...
Czterech kolesi wam przydzielonych nie wyglądało, na zbyt bystrych. Szeryf tylko spojrzał na nich z ukosa.
-Są najlepsi. Niwe myślą za dużo, szybko działają... widzieli niejednego trupa. PANOWIE! OD TEJ CHWILI KIERUJE WAMI PAN CARVER-Wrzasnął do podwładnych. Stanęli prosto i zasalutowali przed wyglądającym na wojskowego. Szeryf nachylił sie do Stevensa
-Tobie jednemu tutaj ufam. Tobie i medykowi. Jeżeli ten siłacz z młotem lub wojskowy będa podrzegac kogos do buntu, moi chłopcy mają dany rozkaz aby przejsć pod twa kontrolę. Mam nadzieje, że do tego niedojdzie. Tamci wyglądaja na porządnych. Jak juz mówiłem... nie chcę rozłamów. Postrajcie sie kłócić z dala od tych osiłków.
Dalsza część jego przemówienia skierowana była już do całej grupy
-Dobra.. ślady kierują się na północ. Jeżeli nie zerwie się silniejszy wiatr, to mogą być one widoczne i przez kilka dni. Dochodzi jeszcze jedna sprawa. Dookoła miasta coraz częściej zauważamy szczątki jakich machin... nie wiem, czy ma to jakies powiązanie z naszymi kłopotami, ale radzę być ostrożnym. W razie bezpośredniego zagrożenia życia całej kipy-wycofać się. Niech wasze karabiny będa celniejsze do ich- zasalutował po czym odszedł. W mieście zabił dzwon. Głosił on wasze odejście. Ktos tam rzucił wam kawałek suszonego mięsa, kto inny piwo w bukłaczku i mrugnął...
Zaczynała się długi dzień.
Bardzo dugi...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Martin
Przydzieleni im ludzie wyglądali jak wzorcowe mięso armatnie - nie myśleć-nie gadać-słuchać rozkazów-strzelać. I dobrze... Za dużo indywidualistów w grupie przynosi same szkody.
Wysłuchał cierpliwie szeryfa
-Spokojna głowa... przecież wiesz, że ja nie lubię się kłócić- *albo raczej nie lubię jak ktoś się ze mną kłóci* pomyślał w duchu -Mam nadzieję, że zapanuję nad tą zgrają... Tego Carvera będę miał na oku, a siłaczem nie będzie problemów... - miał nadzieję, że uspokoił trochę szeryfa.
Wysłuchał do końca przemówienia i zostali sami. No i jeszcze ten dzwon, prawie jak na pogrzeb. Oby nie... Ktoś rzucił mięso i piwo. Martin nieco zdenerwowany warknął -Ta, jeszcze nam ryżem sypnijcie na szczęście...-. Przeładował M1 i zawiesił go sobie z przodu na szyi. Sprawdził też Tokarieva i resztę sprzętu. Wyciągnął kompas. Bez niego nie przeżyją długo na pustyni. Albo inaczej - przeżyją, ale nawet nie będą wiedzieć gdzie zdychają. I miernik promieniowania. Oby nie pisnął. Nikt z grupy nie był w stanie poruszać się w terenach napromieniowanych... Ale od tego jest to ustrojstwo, by takie miejsca omijać.
-Dobra, ruszamy. Ja idę pierwszy po śladach, reszta mnie ubezpiecza i sprawdza okolicę drogi... Gdyby doszło do walki, to dowództwo obejmuje pan Carver a ja prowadzę ogień z dystansu. To nam daje przynajmniej cień szansy, że dowleczemy z powrotem nasze dupska w jednym kawałku...-
Przydzieleni im ludzie wyglądali jak wzorcowe mięso armatnie - nie myśleć-nie gadać-słuchać rozkazów-strzelać. I dobrze... Za dużo indywidualistów w grupie przynosi same szkody.
Wysłuchał cierpliwie szeryfa
-Spokojna głowa... przecież wiesz, że ja nie lubię się kłócić- *albo raczej nie lubię jak ktoś się ze mną kłóci* pomyślał w duchu -Mam nadzieję, że zapanuję nad tą zgrają... Tego Carvera będę miał na oku, a siłaczem nie będzie problemów... - miał nadzieję, że uspokoił trochę szeryfa.
Wysłuchał do końca przemówienia i zostali sami. No i jeszcze ten dzwon, prawie jak na pogrzeb. Oby nie... Ktoś rzucił mięso i piwo. Martin nieco zdenerwowany warknął -Ta, jeszcze nam ryżem sypnijcie na szczęście...-. Przeładował M1 i zawiesił go sobie z przodu na szyi. Sprawdził też Tokarieva i resztę sprzętu. Wyciągnął kompas. Bez niego nie przeżyją długo na pustyni. Albo inaczej - przeżyją, ale nawet nie będą wiedzieć gdzie zdychają. I miernik promieniowania. Oby nie pisnął. Nikt z grupy nie był w stanie poruszać się w terenach napromieniowanych... Ale od tego jest to ustrojstwo, by takie miejsca omijać.
-Dobra, ruszamy. Ja idę pierwszy po śladach, reszta mnie ubezpiecza i sprawdza okolicę drogi... Gdyby doszło do walki, to dowództwo obejmuje pan Carver a ja prowadzę ogień z dystansu. To nam daje przynajmniej cień szansy, że dowleczemy z powrotem nasze dupska w jednym kawałku...-

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
George "Tevery" Best
Heh, darmowe piwo. Jeszcze jedna pokusa. Ale medyk musiał być twardy. Jak powiedział "koniec picia", to koniec. Wierzył w to. A wiara to połowa sukcesu... No dobra, w to już nie wierzył. Poprawił plecak i zaczął jednostajnie maszerować w ślad za grupą. Raczej trzymał się z tyłu... Wolał nie dostać kulki jako pierwszy, bo nikt inny - o ile mu było wiadomo - nie mógłby go tu posklejać. Może Stevens, ale tacy jak on muszą umieć wszystko przynajmniej po trochu - inaczej zginą. O nie, życie na pustyni to nie bajka. Reszta w ogóle nie znajdowała się nawet na liście przypuszczeń. Carver? Na kilometr poznać, że taki to i kilo ołowiu weźmie na klatę bez zająknięcia - ale potem wyciągnie sobie ten ołów razem ze śledzioną i nawet się nie połapie, że to ważne. Młotkowy? Nie, nie. Źle mu z oczu patrzyło... A raczej głupio. Zdecydowanie nie byłby to facet, któremu gość z dyplomem medycyny - jak Best - pozwoliłby grzebać w bebechach. Miał paluchy jak bochny chleba, mógłby nimi co najwyżej kogoś zadusić. A już ci debile od szeryfa to czarna rozpacz. I dlatego "Tevery" trzymał się tyłów. Bo jako jedyny był nie do zastąpienia. I był z tego dumny. Ale dość tych rozmyślań, tu trzeba patrzyć na tropy. Nawet taki laik jak on wiedział, że trop miał nieprzyjemny zwyczaj zbaczać w bok akurat wtedy, kiedy odwrócisz głowę, żeby pogadać z kolegą.
Heh, darmowe piwo. Jeszcze jedna pokusa. Ale medyk musiał być twardy. Jak powiedział "koniec picia", to koniec. Wierzył w to. A wiara to połowa sukcesu... No dobra, w to już nie wierzył. Poprawił plecak i zaczął jednostajnie maszerować w ślad za grupą. Raczej trzymał się z tyłu... Wolał nie dostać kulki jako pierwszy, bo nikt inny - o ile mu było wiadomo - nie mógłby go tu posklejać. Może Stevens, ale tacy jak on muszą umieć wszystko przynajmniej po trochu - inaczej zginą. O nie, życie na pustyni to nie bajka. Reszta w ogóle nie znajdowała się nawet na liście przypuszczeń. Carver? Na kilometr poznać, że taki to i kilo ołowiu weźmie na klatę bez zająknięcia - ale potem wyciągnie sobie ten ołów razem ze śledzioną i nawet się nie połapie, że to ważne. Młotkowy? Nie, nie. Źle mu z oczu patrzyło... A raczej głupio. Zdecydowanie nie byłby to facet, któremu gość z dyplomem medycyny - jak Best - pozwoliłby grzebać w bebechach. Miał paluchy jak bochny chleba, mógłby nimi co najwyżej kogoś zadusić. A już ci debile od szeryfa to czarna rozpacz. I dlatego "Tevery" trzymał się tyłów. Bo jako jedyny był nie do zastąpienia. I był z tego dumny. Ale dość tych rozmyślań, tu trzeba patrzyć na tropy. Nawet taki laik jak on wiedział, że trop miał nieprzyjemny zwyczaj zbaczać w bok akurat wtedy, kiedy odwrócisz głowę, żeby pogadać z kolegą.

-
- Chorąży
- Posty: 3712
- Rejestracja: niedziela, 10 września 2006, 10:31
- Lokalizacja: Wro
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Mike "Brzydal" Strange
Brzydal wzruszył ramionami po czym pozbierał do plecaka to co rzucili "kibice". Po namyśle odrzucił jedną butelkę piwa. Lepiej za dużo nie pakować do plecaka bo może będzie musiał wziąść z powrotem coś ciężkiego? Z drugiej strony, jak będzie wracał pewnie nic nie będzie miał w plecaku.... Tak czy siak plecak z odrobiną "jedzenia" i picia powędrował na plecy a młot na ramię. Mike ruszył za drużyną. Wyminą medyka ewidentnie chcącego zostać z tyłu po czym zrównał się z prowadzącym.
- Od czego zaczniemy? Znaczy się, gdzie pójdziemy najpierw? - Spytał. Nie żeby go to coś obchodziło. Po prostu starał się udawać inteligentniejszego niż w rzeczywistości. Po uzyskaniu odpowiedzi zastanawia się chwilę po czym odpowiada:
- To chyba dobra decyzja. - Po czym idzie dalej już bez zadawania innych pytań rozglądając się leniwie dookoła.
Brzydal wzruszył ramionami po czym pozbierał do plecaka to co rzucili "kibice". Po namyśle odrzucił jedną butelkę piwa. Lepiej za dużo nie pakować do plecaka bo może będzie musiał wziąść z powrotem coś ciężkiego? Z drugiej strony, jak będzie wracał pewnie nic nie będzie miał w plecaku.... Tak czy siak plecak z odrobiną "jedzenia" i picia powędrował na plecy a młot na ramię. Mike ruszył za drużyną. Wyminą medyka ewidentnie chcącego zostać z tyłu po czym zrównał się z prowadzącym.
- Od czego zaczniemy? Znaczy się, gdzie pójdziemy najpierw? - Spytał. Nie żeby go to coś obchodziło. Po prostu starał się udawać inteligentniejszego niż w rzeczywistości. Po uzyskaniu odpowiedzi zastanawia się chwilę po czym odpowiada:
- To chyba dobra decyzja. - Po czym idzie dalej już bez zadawania innych pytań rozglądając się leniwie dookoła.
.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Robin Carver
*Prawie jak za dawnych czasów...* pomyślał. Przez chwilę widział jak znowu jest na froncie. To był sam początek wojny z Molochem - kiedy jeszcze wygrywaliśmy. Ale potem spojrzał jeszcze raz na swoich nowych podwładnych i ta myśl zniknęła, tak nagle jak się pojawiła.
Carver sprawdził jeszcze raz czy ma cały swój sprzęt. Miał. Przewiesił swojego AK 47 przez ramię tak, żeby w razie czego był pod ręką.
-Dobra ścierwa. - zwrócił się do "żołnierzy." Krzyczał, ale w końcu taka to już wojskowa tradycja. A może nawyk? Nieważne... - Słyszeliście szeryfa. Macie robić to co wam powiem. Zrozumiano?!
Ruszył razem z resztą towarzystwa. Pustynia to nie był teren gdzie czuł się pewnie. Za dużo otwartej przestrzeni, brak możliwości wcześniejszego przygotowania planu. Często przed akcją, dokładnie wiedział, gdzie i kiedy będzie wróg, które miejsce jest najlepsze na osłonę... Teraz nie wiedział nic. No, ale improwizacja to druga najważniejsza rzecz w jego zawodzie. Tuż po nerwach ze stali.
Kiedy ruszyli kazał tym czterem wieśniakom ustawić się w jako takim szyku. Ostrożności nigdy za wiele. Dwóch z tyłu - chyba za medykiem - i dwóch trochę z przodu - kilka metrów za idącymi na przedzie Stevensem i mięśniakiem. Sam szedł trochę przed felczerem.*Medyk to medyk - bez niego ani rusz...*
*Prawie jak za dawnych czasów...* pomyślał. Przez chwilę widział jak znowu jest na froncie. To był sam początek wojny z Molochem - kiedy jeszcze wygrywaliśmy. Ale potem spojrzał jeszcze raz na swoich nowych podwładnych i ta myśl zniknęła, tak nagle jak się pojawiła.
Carver sprawdził jeszcze raz czy ma cały swój sprzęt. Miał. Przewiesił swojego AK 47 przez ramię tak, żeby w razie czego był pod ręką.
-Dobra ścierwa. - zwrócił się do "żołnierzy." Krzyczał, ale w końcu taka to już wojskowa tradycja. A może nawyk? Nieważne... - Słyszeliście szeryfa. Macie robić to co wam powiem. Zrozumiano?!
Ruszył razem z resztą towarzystwa. Pustynia to nie był teren gdzie czuł się pewnie. Za dużo otwartej przestrzeni, brak możliwości wcześniejszego przygotowania planu. Często przed akcją, dokładnie wiedział, gdzie i kiedy będzie wróg, które miejsce jest najlepsze na osłonę... Teraz nie wiedział nic. No, ale improwizacja to druga najważniejsza rzecz w jego zawodzie. Tuż po nerwach ze stali.
Kiedy ruszyli kazał tym czterem wieśniakom ustawić się w jako takim szyku. Ostrożności nigdy za wiele. Dwóch z tyłu - chyba za medykiem - i dwóch trochę z przodu - kilka metrów za idącymi na przedzie Stevensem i mięśniakiem. Sam szedł trochę przed felczerem.*Medyk to medyk - bez niego ani rusz...*
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Cięzki dzień. Co ja mówie... dzień był po prostu chujowy. Słońce waliło z nieba i po prostu momentami niedało sie wytrzymać. Medyk raz po raz musiał przystawać żeby łyknac wody. Brzydal sam był zdziwiony jak pustynna aura może osłabić czlowieka. Jego niegdys naoprężone cały czas mięśnie teraz wiotczały pod ciężarem upalnych promieni. Wieśniaki szeryfa już dawno odpadly. Niby nie mówili ani słowa, nie skarżyli się, ale po ich powlóczystym tempie i bladości mozna było wywnioskować, że maja dość. Jedyni "w pelni żywi" to Carver i Stevens. Ale ten pierwszy wyraźnie miał już dośc i patrzył z niechęcia na poganiającego ich tropiciela. Ślady wleczonego ciała były słabe i niewyraźne, ale mimo to wciaż widoczne. W pewnym momencie człowiek pustyni przystanął i pokazal reszcie stojącego w oddali czlowieka. Tamten schylał się nad jakims ciaem.
-Cisza.-powiedział tropicicel-Co robimy?-Spojrzal na resztę.
Carver milczał. Po chwili odrzekł pószeptem do calej paczki
-Dobra. Szykowac broń i powoli za mną. Tępaki szeryfa przodem.-Tamci jakby się zorientowali o co biega i powoli zaczeli sunąć przed siebie. Gdy stali w odległości 200 metrów od dziwnie wygladającego czlowieka tamten stojąc do was tyłem krzyknał
-Nie mam broni, nie szukam burdy. Jeżeli cos do mnie macie załatwmy to tu... i teraz
Obrocił sie do was. Zobaczyliście typowego twardziela z trzydniowym zarostem. Twarz miał poryta i widocznie brakowało mu krwi. Pochylał się nad jakims zdewastowanym zezwłokiem. Fleczer szybko zareagował.
-Puście mnie do niego. Chłop zaraz zemdleje.
Jak na te sowa twardzie upadl na kolana a jego oczy pokryło bielmo. Medyk opatrzył mu rany i facet odzyskal przytomnosć po kulku minutach. Z rozmowy z nim wywnioskowaliście jedno. Wasza misja sie popierdolia znacznie. To coś co leżało na ziemi, to poszukiwane wleczone zwłoki. Ta dziewczyna... i rozszarpane niemowle. Kobieta nie miała reki. Reszta leżała na czerwonym piasku paskudnie poraniona. Cokolwiek ja to przywlokło uciekło zabierawszy ze soba prawa kończynę. Po co? Nie mieli pojęcia. Człowiek, który przedstawił się jako Bob powiedział, że zmarła była jego kuzynką. Jakieś mechaniczne robaki w liczbie 10 wlokły ja za sobą. Odstrzelił kilka, ale zdarzyły go uciachać. Odcieły rekę i targały ją za sobą dalej. On juz nie miał siły ich gonić. Po wysluchaniu Stevens odrzekł
-Przykro mi. Pochowaj ją. My idziemy dalej.
-Nie. Razem ja pochowamy. To teraz i moja misja. Ide z wami.-Spojrzał na was nieufnie. Fleczer kiwnął głowa, a tropiciel wywrócił oczyma...
-Nie mamy czasu...-Klęknął i włozył jej w lewą dłoń luskę. Poprzednia została wyrwana z tamtą reką. Z prawą.
-Tyle mogę dla niej zrobić. Idziesz z nami? To weź sie w garść i nie zemdlej. Nie potrzebujemy...
Jego wywód przerwał wrzask i strzały. Jeden z mięśniaków wył. Oddaliwszy sie od grupy coś skoczyło mu na twarz i teraz paskudnie ja orało. Reszta debili waliła w niego z kałachów, ale to coś wyglądające jak mechaniczna mrówka goniła po cały ciele ofiary. Gdy jeden z bydlakow padl, rzuciła się na następnego... piasek stał sie czerwony...
-Cisza.-powiedział tropicicel-Co robimy?-Spojrzal na resztę.
Carver milczał. Po chwili odrzekł pószeptem do calej paczki
-Dobra. Szykowac broń i powoli za mną. Tępaki szeryfa przodem.-Tamci jakby się zorientowali o co biega i powoli zaczeli sunąć przed siebie. Gdy stali w odległości 200 metrów od dziwnie wygladającego czlowieka tamten stojąc do was tyłem krzyknał
-Nie mam broni, nie szukam burdy. Jeżeli cos do mnie macie załatwmy to tu... i teraz
Obrocił sie do was. Zobaczyliście typowego twardziela z trzydniowym zarostem. Twarz miał poryta i widocznie brakowało mu krwi. Pochylał się nad jakims zdewastowanym zezwłokiem. Fleczer szybko zareagował.
-Puście mnie do niego. Chłop zaraz zemdleje.
Jak na te sowa twardzie upadl na kolana a jego oczy pokryło bielmo. Medyk opatrzył mu rany i facet odzyskal przytomnosć po kulku minutach. Z rozmowy z nim wywnioskowaliście jedno. Wasza misja sie popierdolia znacznie. To coś co leżało na ziemi, to poszukiwane wleczone zwłoki. Ta dziewczyna... i rozszarpane niemowle. Kobieta nie miała reki. Reszta leżała na czerwonym piasku paskudnie poraniona. Cokolwiek ja to przywlokło uciekło zabierawszy ze soba prawa kończynę. Po co? Nie mieli pojęcia. Człowiek, który przedstawił się jako Bob powiedział, że zmarła była jego kuzynką. Jakieś mechaniczne robaki w liczbie 10 wlokły ja za sobą. Odstrzelił kilka, ale zdarzyły go uciachać. Odcieły rekę i targały ją za sobą dalej. On juz nie miał siły ich gonić. Po wysluchaniu Stevens odrzekł
-Przykro mi. Pochowaj ją. My idziemy dalej.
-Nie. Razem ja pochowamy. To teraz i moja misja. Ide z wami.-Spojrzał na was nieufnie. Fleczer kiwnął głowa, a tropiciel wywrócił oczyma...
-Nie mamy czasu...-Klęknął i włozył jej w lewą dłoń luskę. Poprzednia została wyrwana z tamtą reką. Z prawą.
-Tyle mogę dla niej zrobić. Idziesz z nami? To weź sie w garść i nie zemdlej. Nie potrzebujemy...
Jego wywód przerwał wrzask i strzały. Jeden z mięśniaków wył. Oddaliwszy sie od grupy coś skoczyło mu na twarz i teraz paskudnie ja orało. Reszta debili waliła w niego z kałachów, ale to coś wyglądające jak mechaniczna mrówka goniła po cały ciele ofiary. Gdy jeden z bydlakow padl, rzuciła się na następnego... piasek stał sie czerwony...
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica

-
- Bosman
- Posty: 1759
- Rejestracja: piątek, 17 lutego 2006, 15:05
- Numer GG: 7524209
- Lokalizacja: Gliwice
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Bob
Wypie*dalać. Powiedział przez zęby nieznajomy, żując gumę. Porwał leżącego obok zwłok kałacha, przeładował po czym zaczął wycofywać się tyłem na ugiętych nogach, raz po raz wysyłając bardziej w ciała, niż w robota krótkie serie. Jak na człowieka któremu mechaniczne mrówki utoczyły krwi był nad wyraz sprawny.
Kilka ładnych lat przed wojną puszczali w Europie film, który wstrząsnął całą Polską. W takim katolickim, spokojnym kraju nagle puszczają film, w którym przekleństwa padają średnio dwa razy na minutę. I koleś, który grał główną rolę chyba musiał odwiedzić USA, bo Bob wyglądał dosłownie jak Linda. Ubierał się nawet tak samo. Niebieskie, wytarte jeansy, jakiś tam t-shirt, brązowa skórzana kurtka, kałach w garści, zarost na mordzie i guma w niej. I te zaciąganie, i gwałtowne urywanie słów. Linda jak sklonowany.
Spie*dalać, bo nas wszystkich zapie*doli to małe g*wno!
Wypie*dalać. Powiedział przez zęby nieznajomy, żując gumę. Porwał leżącego obok zwłok kałacha, przeładował po czym zaczął wycofywać się tyłem na ugiętych nogach, raz po raz wysyłając bardziej w ciała, niż w robota krótkie serie. Jak na człowieka któremu mechaniczne mrówki utoczyły krwi był nad wyraz sprawny.
Kilka ładnych lat przed wojną puszczali w Europie film, który wstrząsnął całą Polską. W takim katolickim, spokojnym kraju nagle puszczają film, w którym przekleństwa padają średnio dwa razy na minutę. I koleś, który grał główną rolę chyba musiał odwiedzić USA, bo Bob wyglądał dosłownie jak Linda. Ubierał się nawet tak samo. Niebieskie, wytarte jeansy, jakiś tam t-shirt, brązowa skórzana kurtka, kałach w garści, zarost na mordzie i guma w niej. I te zaciąganie, i gwałtowne urywanie słów. Linda jak sklonowany.
Spie*dalać, bo nas wszystkich zapie*doli to małe g*wno!
Od dziś płacę Eurogąbkami.

-
- Tawerniak
- Posty: 1271
- Rejestracja: środa, 14 lutego 2007, 21:43
- Numer GG: 10455731
- Lokalizacja: Radzymin
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
George "Tevery" Best
George miał kiedyś znajomego. Znajomy miał maksymę „Im większy tym lepszy”. Takie zboczenie. Nosił więc ze sobą wielgachny młot, wielką pałę i wielką spluwę. A potem banda Croats zagoniła go do małej zagraconej komórki. Takiej na narzędzia. I nagle się okazało, że młotem to sobie prędzej jaja odbije, pałką wytłucze zęby a wielką spluwę to mógł co najwyżej wsadzić w dupsko. Croats bardzo szybko pokazali mu, że czasami małe jest znacznie bardziej praktyczne. Co prawda lekcji nie przeżył, ale inni mogli z niej wyciągnąć wnioski. Na przykład Best. Wiedział, że z DE nie będzie łatwo trafić w taką mrówę. Dlatego też jako pierwszy zareagował na wezwanie Boba i rzucił się do ucieczki... Jednak długa podróż przez pustynię zmęczyła go i nie był w stanie wykrzesać z siebie czegoś ponad normę. W biegu wyciągnął z kabury DE i zaczął go pospiesznie odbezpieczać, przeklinając w duchu konstruktora mechanizmu zabezpieczającego... Dlaczego musiał tak ciężko chodzić?
George miał kiedyś znajomego. Znajomy miał maksymę „Im większy tym lepszy”. Takie zboczenie. Nosił więc ze sobą wielgachny młot, wielką pałę i wielką spluwę. A potem banda Croats zagoniła go do małej zagraconej komórki. Takiej na narzędzia. I nagle się okazało, że młotem to sobie prędzej jaja odbije, pałką wytłucze zęby a wielką spluwę to mógł co najwyżej wsadzić w dupsko. Croats bardzo szybko pokazali mu, że czasami małe jest znacznie bardziej praktyczne. Co prawda lekcji nie przeżył, ale inni mogli z niej wyciągnąć wnioski. Na przykład Best. Wiedział, że z DE nie będzie łatwo trafić w taką mrówę. Dlatego też jako pierwszy zareagował na wezwanie Boba i rzucił się do ucieczki... Jednak długa podróż przez pustynię zmęczyła go i nie był w stanie wykrzesać z siebie czegoś ponad normę. W biegu wyciągnął z kabury DE i zaczął go pospiesznie odbezpieczać, przeklinając w duchu konstruktora mechanizmu zabezpieczającego... Dlaczego musiał tak ciężko chodzić?
Ostatnio zmieniony niedziela, 2 września 2007, 11:25 przez Tevery Best, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Martin
Było gorąco jak diabli. Martin widział, że pozostali wymiękają, jeszcze tylko Carver się jakoś trzymał, ale Stevens przypuszczał, że to raczej po to, żeby nie wyjść na cieniasa... Ale to żaden wstyd, tylu już ludzi zabiła pustynia... W każdym razie szkoda było czasu, dlatego Boba potraktował dość szorstko. Nudziło mu się odstawianie kolejnej szopki. Niech sobie zakopie tę kobietę i wraca do miasta. Nic lepszego go tu nie spotka. Martinowi w pewnym momencie zrobiło się żal Boba. Rozumiał, że cierpi, choć nie rozumiał siły tego uczucia. Nigdy nie miał nikogo bliskiego. Rodzicow pamietał jak przez mgłę, dziewczyny nigdy nie miał... I nie będzie miał, bo jaka chciałaby psychola z pustyni? Mniejsza o to. Te wszystkie "ambitne" rozmyślania przerwał Martinowi atak tego... czegoś. W tym momencie Bob chyba mówił sensownie. Martin zarzucił M1 na plecy i wyszarpnął pistolet TT. To znakomity środek obrony przed maszynami. Niemal tak skuteczny, jak odganianie ich gazetą. Ale zawsze to zwiększało szanse ucieczki, jeśli będzie im się odstrzeliwał... To była dobra okazja, by sprawdzić, jak szybko Martin jeszcze potrafi biegać.
Było gorąco jak diabli. Martin widział, że pozostali wymiękają, jeszcze tylko Carver się jakoś trzymał, ale Stevens przypuszczał, że to raczej po to, żeby nie wyjść na cieniasa... Ale to żaden wstyd, tylu już ludzi zabiła pustynia... W każdym razie szkoda było czasu, dlatego Boba potraktował dość szorstko. Nudziło mu się odstawianie kolejnej szopki. Niech sobie zakopie tę kobietę i wraca do miasta. Nic lepszego go tu nie spotka. Martinowi w pewnym momencie zrobiło się żal Boba. Rozumiał, że cierpi, choć nie rozumiał siły tego uczucia. Nigdy nie miał nikogo bliskiego. Rodzicow pamietał jak przez mgłę, dziewczyny nigdy nie miał... I nie będzie miał, bo jaka chciałaby psychola z pustyni? Mniejsza o to. Te wszystkie "ambitne" rozmyślania przerwał Martinowi atak tego... czegoś. W tym momencie Bob chyba mówił sensownie. Martin zarzucił M1 na plecy i wyszarpnął pistolet TT. To znakomity środek obrony przed maszynami. Niemal tak skuteczny, jak odganianie ich gazetą. Ale zawsze to zwiększało szanse ucieczki, jeśli będzie im się odstrzeliwał... To była dobra okazja, by sprawdzić, jak szybko Martin jeszcze potrafi biegać.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Robin Carver
*Cholera... czemu akurat pustynia? Czy cały świat nie mógł się zamienić w ogromne lodowisko?!* Coraz bardziej irytowała go ta sytuacja. No, ale robota to robota... te słowa kołatały w umyśle Robina. Lepiej żeby było warto...
Wtedy zobaczył tego człowieka. Boba o ile dobrze usłyszał. "Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" usłyszał kiedyś. A potem się zaczęło. To coś wyskoczyło z piasku...
-Cofać się! Jak najdalej od tego do cholery! - krzyczał do ludzi szeryfa. Sam chwycił za karabin i odbezpieczył. Zaczął się szybko wycofywać strzelając przy tym do tej niby mrówki. Cel był mały i szybki... niedobrze. Na wszelki wypadek lepiej być gotowym do szybkiego odwrotu. Ale Carver liczył, że trafi w momencie kiedy to coś będzie rozcinać tkankę na "mięsie armatnim." *Cel uświęca środki* W tym momencie najważniejsze jest jego życie... i ewentualnie medyka i Stevensa. Żołnierz musi się liczyć z tym, że umrze. Co nie znaczy, że ma dać się zabić.
*Cholera... czemu akurat pustynia? Czy cały świat nie mógł się zamienić w ogromne lodowisko?!* Coraz bardziej irytowała go ta sytuacja. No, ale robota to robota... te słowa kołatały w umyśle Robina. Lepiej żeby było warto...
Wtedy zobaczył tego człowieka. Boba o ile dobrze usłyszał. "Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" usłyszał kiedyś. A potem się zaczęło. To coś wyskoczyło z piasku...
-Cofać się! Jak najdalej od tego do cholery! - krzyczał do ludzi szeryfa. Sam chwycił za karabin i odbezpieczył. Zaczął się szybko wycofywać strzelając przy tym do tej niby mrówki. Cel był mały i szybki... niedobrze. Na wszelki wypadek lepiej być gotowym do szybkiego odwrotu. Ale Carver liczył, że trafi w momencie kiedy to coś będzie rozcinać tkankę na "mięsie armatnim." *Cel uświęca środki* W tym momencie najważniejsze jest jego życie... i ewentualnie medyka i Stevensa. Żołnierz musi się liczyć z tym, że umrze. Co nie znaczy, że ma dać się zabić.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Chorąży
- Posty: 3712
- Rejestracja: niedziela, 10 września 2006, 10:31
- Lokalizacja: Wro
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Mike "Brzydal" Strange
Mike uśmiechnął się pod nosem na widok wyskakujących "robaków". Podszedł nieco aby zobaczyć to z bliska. Nie na tyle blisko jednak aby to coś do niego doskoczyło. Zrobił potężny zamach młotem ale wtedy ujrzał jak to coś przegryza się przez tkankę z morderczą precyzją. Zaniechał ataku i rzucił się do ucieczki za medykiem i resztą. Powtarzał tylko w myślach *O cholera, o cholera!* Po chwili jednak do jego mózgu zaczęły docierać impulsy gorąca. Najpoierw nieśmiało wdzierały się do jego umysłu spowalniając ruchy i powodując pocenie. Później rzuciły się na niego i mało co go nie przewróciły., Rozbolała go głowa. Niby był wytrzymały ale up[ał to nie prtzeciwnik, którego moża złapać za ramiona, przewrócić i skopać...
Mike uśmiechnął się pod nosem na widok wyskakujących "robaków". Podszedł nieco aby zobaczyć to z bliska. Nie na tyle blisko jednak aby to coś do niego doskoczyło. Zrobił potężny zamach młotem ale wtedy ujrzał jak to coś przegryza się przez tkankę z morderczą precyzją. Zaniechał ataku i rzucił się do ucieczki za medykiem i resztą. Powtarzał tylko w myślach *O cholera, o cholera!* Po chwili jednak do jego mózgu zaczęły docierać impulsy gorąca. Najpoierw nieśmiało wdzierały się do jego umysłu spowalniając ruchy i powodując pocenie. Później rzuciły się na niego i mało co go nie przewróciły., Rozbolała go głowa. Niby był wytrzymały ale up[ał to nie prtzeciwnik, którego moża złapać za ramiona, przewrócić i skopać...
.

-
- Bosman
- Posty: 2349
- Rejestracja: czwartek, 22 marca 2007, 18:09
- Numer GG: 9149904
- Lokalizacja: Wrzosowiska...
Re: [Neuroshima] S.N.A.F.U.
Jeden przydupas szeryfa był trupem. Drugi mial na twarzy to coś i to do niego walili 2 pozostali przy życiu idioci. Metalowa mrówka nie cackala się... z morderczą precyzją malymi brzytwami siekała skórę a potem wgryzając sie coraz dalej dezintegrowała mózg. Chyba nie zbyt starannie bo pierwszy zabity ciągle drgał. Gdy drugi którego właśnie pożerala mrówa przestal gonic w kółko i wyć tylko padl na ziemię pod robakiem ugieły sie tylne odnóża. Szykowal sie do skoku. Ulamek sekundy i juz była w powietrzu. Gdyby miała mozg to pewnie by się zdziwiła. Traektoria jej lotu mocno się zmieniła. Carver przywalił jej w locie i upadla na piasek. Pokręciła się w kółko jakby łapiac rownowagę i tym razem z nienacka rzucila sie na twarz jednego z dwóch żyjących szeryfowych ludzi. Ten zaczął krzyczeć i obrócił sie nieświadomie twarza do żołnierza. Czysty strzał. Carver się zawachał. A jeżeli zabije tamtego
*I tak jest już trupem*
2 strzaly. Pierwsza kula przejechala po pancerzu robaka i wbiła się w oko atakowanego człowieka. Plytka z metalu odpadła "z plecow" robaczka. Drugi strzał roztrzaskal misterny mechanizm. To cos leżało i się nieruszalo. Przeżyl jeden z ludzi waszego mocodawcy. Natychmiast jakby zapominając o przeżyciach powiedział
-Panie Carver. Dołączmy do reszty. Ci tu to żołnierze. Liczyli się... z tym... Nie potrzebuja pogrzebu-po czym wziął dop reki zwłoki mrówki i ruszył dziarsko do Tropiciela i reszty.
Carver pomyślał
*Idiota. Gyby to jeszcze żyło juz by nie miał palców. Zreszta nie wiadomo czy jest martwe.*
Tropiciel, Bob, fleczer i brzydal usłyszeli wrzaski i strzaly. Odbiegli około300 metrów i zatrzymali się. Ledwo dyszeli. Mike Brzydal żałowal, że nie może zabić robala, ale analizujac sytuacją jego młot był równie skuteczny w walce z tym ustrojstwem co ubijaczka do jajek. Reszta wycofywała się ostrzeliwując pierona. po 10 min. zauważyliście spoconego Carvera i jednego z mięśniaków. W rękach trzymał "to coś". Rzucił na ziemię i oddal jeszcze jeden strzał. Zero reakcji. zapytal
-Szeregowy Davidson zglasza że wróg jest unicestwiony. Czy ktoś wie, co to do chuja pana jest?
Mrówa wyglądała jak żuk mający zamiast odnoży ostre brzytwy. Mechanizm był bardzo czuly i było pewne, że to rozwaliliście. Co ciekawe na plecach miała coś w rodzaju kompasu. Szkielko bylo nieco stuknięte ale "kompas przymocowanu do pleców" działał. Cud, że Carver nie rozwalił go strzalem. Widocznie był zrobiony z twardego tworzywa. Wskazywał na południowy zachód. Nieco niżej robal miał antenkę i licznik wygl;ądający jak przedwojenne urządzonko podpinane do roweru. Działał, ale cyferki były tak blade, że nie dało się nieczego odczytać. Stworek nie miał żadnej baterii więc pytaniem bylo jak to działa....
-Co robimy?-Spytał dawidson.
*I tak jest już trupem*
2 strzaly. Pierwsza kula przejechala po pancerzu robaka i wbiła się w oko atakowanego człowieka. Plytka z metalu odpadła "z plecow" robaczka. Drugi strzał roztrzaskal misterny mechanizm. To cos leżało i się nieruszalo. Przeżyl jeden z ludzi waszego mocodawcy. Natychmiast jakby zapominając o przeżyciach powiedział
-Panie Carver. Dołączmy do reszty. Ci tu to żołnierze. Liczyli się... z tym... Nie potrzebuja pogrzebu-po czym wziął dop reki zwłoki mrówki i ruszył dziarsko do Tropiciela i reszty.
Carver pomyślał
*Idiota. Gyby to jeszcze żyło juz by nie miał palców. Zreszta nie wiadomo czy jest martwe.*
Tropiciel, Bob, fleczer i brzydal usłyszeli wrzaski i strzaly. Odbiegli około300 metrów i zatrzymali się. Ledwo dyszeli. Mike Brzydal żałowal, że nie może zabić robala, ale analizujac sytuacją jego młot był równie skuteczny w walce z tym ustrojstwem co ubijaczka do jajek. Reszta wycofywała się ostrzeliwując pierona. po 10 min. zauważyliście spoconego Carvera i jednego z mięśniaków. W rękach trzymał "to coś". Rzucił na ziemię i oddal jeszcze jeden strzał. Zero reakcji. zapytal
-Szeregowy Davidson zglasza że wróg jest unicestwiony. Czy ktoś wie, co to do chuja pana jest?
Mrówa wyglądała jak żuk mający zamiast odnoży ostre brzytwy. Mechanizm był bardzo czuly i było pewne, że to rozwaliliście. Co ciekawe na plecach miała coś w rodzaju kompasu. Szkielko bylo nieco stuknięte ale "kompas przymocowanu do pleców" działał. Cud, że Carver nie rozwalił go strzalem. Widocznie był zrobiony z twardego tworzywa. Wskazywał na południowy zachód. Nieco niżej robal miał antenkę i licznik wygl;ądający jak przedwojenne urządzonko podpinane do roweru. Działał, ale cyferki były tak blade, że nie dało się nieczego odczytać. Stworek nie miał żadnej baterii więc pytaniem bylo jak to działa....
-Co robimy?-Spytał dawidson.
Mroczna partia zjadaczy sierściuchów
Czerwona Orientalna Prawica
Czerwona Orientalna Prawica
