[Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Aine
Cały rejs od początku wedle jej poglądów nie wygladał najlepiej. Dobrze jeszcze było póki miała czym wymiotować. Później były już tylko koszmarne mdłości i osłabienie. W umyśle dziewczyny zwiniętej w kłębek i siedzącej pod masztem krążyło tylko kilka myśli: "Nienawidzę statków, nienawidzę rejsów, nienawidzę morza... Nienawidzę statków, nienawidzę rejsów, nienawidzę morza... I krakenów..." i tak w kółko. Błędne koło prerwał okrzyk kapitana Ahimeda. W pierwszej chwili dziewczyna go nie zrozumiała. Dopiero, gdy Sandra wydarła się, że przez lunetę widzi ląd dziewczyna poderwała się jakby nigdy w życiu nic jej nie dolegało. Tylko lekkie, ale dające się odczuć kołowanie w głowie świadczyło o wielkim osłabieniu. Ciężko będzie nadrobić takie spustoszenia w organizmie jakie powstały po tym rejsie...
Rozejrzała się nerwowo dokoła i podbiegła do Sandry.
- Można? - spytała lecz nie czakała na odpowiedź tylko wyjęła delikatnie lecz stanowczo lunetę z dłoni kobiety. To ją tylko upewniło. Nie patrząc na towarzyszkę oddała jej lunetę. Spojrzała na żagle. Nie było wiatru...
- Szybko! Kto zna się na magii szamanizmu powietrza? Kto zna zaklęcia mogące wytworzyć wiatr? Za życia swojego i tego statku nie dopłyniemy, jeśli ktoś nie wyczaruje wiatru! - krzyknęła słowa, które powinny były zostać wypowiedziane na głos już parę chwil temu, i które być może każdy z towarzyszących jej niefortunnych podróżnych miał na końcu języka. Sama niestety nie dysponowała mocą zdolną do wyczarowania wiatru. Zaczęła się zastanawiać czy kiedyś nie powina trochę się w tej dziedzinie podszkolić... Jej mentorka bardzo sobie chwaliła różne dziedziny magii, a Aine skupiła się raptem pobieżnie zaledwie na dwóch...
Cały rejs od początku wedle jej poglądów nie wygladał najlepiej. Dobrze jeszcze było póki miała czym wymiotować. Później były już tylko koszmarne mdłości i osłabienie. W umyśle dziewczyny zwiniętej w kłębek i siedzącej pod masztem krążyło tylko kilka myśli: "Nienawidzę statków, nienawidzę rejsów, nienawidzę morza... Nienawidzę statków, nienawidzę rejsów, nienawidzę morza... I krakenów..." i tak w kółko. Błędne koło prerwał okrzyk kapitana Ahimeda. W pierwszej chwili dziewczyna go nie zrozumiała. Dopiero, gdy Sandra wydarła się, że przez lunetę widzi ląd dziewczyna poderwała się jakby nigdy w życiu nic jej nie dolegało. Tylko lekkie, ale dające się odczuć kołowanie w głowie świadczyło o wielkim osłabieniu. Ciężko będzie nadrobić takie spustoszenia w organizmie jakie powstały po tym rejsie...
Rozejrzała się nerwowo dokoła i podbiegła do Sandry.
- Można? - spytała lecz nie czakała na odpowiedź tylko wyjęła delikatnie lecz stanowczo lunetę z dłoni kobiety. To ją tylko upewniło. Nie patrząc na towarzyszkę oddała jej lunetę. Spojrzała na żagle. Nie było wiatru...
- Szybko! Kto zna się na magii szamanizmu powietrza? Kto zna zaklęcia mogące wytworzyć wiatr? Za życia swojego i tego statku nie dopłyniemy, jeśli ktoś nie wyczaruje wiatru! - krzyknęła słowa, które powinny były zostać wypowiedziane na głos już parę chwil temu, i które być może każdy z towarzyszących jej niefortunnych podróżnych miał na końcu języka. Sama niestety nie dysponowała mocą zdolną do wyczarowania wiatru. Zaczęła się zastanawiać czy kiedyś nie powina trochę się w tej dziedzinie podszkolić... Jej mentorka bardzo sobie chwaliła różne dziedziny magii, a Aine skupiła się raptem pobieżnie zaledwie na dwóch...

-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Xan
Utrata miecza, ani to, że nie dało się wyłowić żadnych dodatkowych zapasów wcale nie wpłynęły dobrze a samopoczucie Xana, na dodatek calutki statek z tą miluśną brandy się utopił, niby porządny statek a się utopił. I jeszcze te konieczne zabiegi uzdrowicielskie żeby postawić wszystkich na nogi. Szczupłe zapasy jedzenia nie pozwalały na zbyt wielką aktywność smoka a walka z krakenem odbiła się dosyć poważnie na zasobach energetycznych smoka więc większość podróży spędził śpiąc i wylegując się w słońcu starając się spowolnić swoje procesy biologiczne do minimum. Najgorsze było dziwne zjawisko braku ryb bo w żaden sposób nie dało się uzupełnić zapasów.
Ochrypły krzyk dochodzący z pokładu wybudził go z dziwnego półsnu, ktoś przerywał jego piękne marzenia. Miał zamiar ostro pojechać tego głupca do momentu kiedy nie dotarł do niego sens słów marynarza. Ziemia, woda, jedzenie, nadzieja na pozytywne zakończenie tej eskapady nagle dodała mu sił.
-Chcecie wiatru? Będzie wiatr! Dawajcie żagle.
Xan usiadł wygodnie i zaczął wczuwać się w okoliczne prądy powietrzne, było tu pełno kominów termicznych i wiele frontów zderzało się na granicy ziemi i morza. Wybrał jeden najbardziej obiecujący wiejący wprost w stronę lądu. Przywołał wiatr do siebie, zamiast kumulować go w jednym momencie starał się rozłożyć jego napięcie równomiernie, tak żeby jak najwięcej jego siły przekazać statkowi a żeby nie porwać żagli. Był dość mocno zmęczony i diablo głodny więc skupił się wyłącznie na tej jednej czynności i cały zewnętrzny świat przestał dla niego istnieć. Był tylko on, wiatr, żagle i woda.
Utrata miecza, ani to, że nie dało się wyłowić żadnych dodatkowych zapasów wcale nie wpłynęły dobrze a samopoczucie Xana, na dodatek calutki statek z tą miluśną brandy się utopił, niby porządny statek a się utopił. I jeszcze te konieczne zabiegi uzdrowicielskie żeby postawić wszystkich na nogi. Szczupłe zapasy jedzenia nie pozwalały na zbyt wielką aktywność smoka a walka z krakenem odbiła się dosyć poważnie na zasobach energetycznych smoka więc większość podróży spędził śpiąc i wylegując się w słońcu starając się spowolnić swoje procesy biologiczne do minimum. Najgorsze było dziwne zjawisko braku ryb bo w żaden sposób nie dało się uzupełnić zapasów.
Ochrypły krzyk dochodzący z pokładu wybudził go z dziwnego półsnu, ktoś przerywał jego piękne marzenia. Miał zamiar ostro pojechać tego głupca do momentu kiedy nie dotarł do niego sens słów marynarza. Ziemia, woda, jedzenie, nadzieja na pozytywne zakończenie tej eskapady nagle dodała mu sił.
-Chcecie wiatru? Będzie wiatr! Dawajcie żagle.
Xan usiadł wygodnie i zaczął wczuwać się w okoliczne prądy powietrzne, było tu pełno kominów termicznych i wiele frontów zderzało się na granicy ziemi i morza. Wybrał jeden najbardziej obiecujący wiejący wprost w stronę lądu. Przywołał wiatr do siebie, zamiast kumulować go w jednym momencie starał się rozłożyć jego napięcie równomiernie, tak żeby jak najwięcej jego siły przekazać statkowi a żeby nie porwać żagli. Był dość mocno zmęczony i diablo głodny więc skupił się wyłącznie na tej jednej czynności i cały zewnętrzny świat przestał dla niego istnieć. Był tylko on, wiatr, żagle i woda.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...

-
- Mat
- Posty: 440
- Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
- Numer GG: 0
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Xan, przywoływał wiatr. Głod, i pragnienie dostania sie do lądu, były tak silne, ze skupił sie wyjątkowo mocno. Nie wział jednak czegoś pod uwagę. Statek na którym byli, był statkiem kurierskim. Miał bardzo duże żagle i opływowy kształt oraz cienki, ale długi kadłub. Statek, był przystosowany do chwytania dużej ilości wiatru i wykorzystywanie tego w jak najlepszy sposób. Zanim Smok sie obejrzał, krople wody, zaczęły smagac jego policzki a wokół, wiatr zawył. Sandra, przebywająca z Renem, pod pokładem, w pierwszej chwili, pomyślała że to huragan. Wyszła na pokład i zobaczyła przerażający widok. Nie nie krzyknęła. Nie musiała. Wszyscy krzyczeli. Statek, poruszał sie z zawrotną prędkością, zmierzając w strone portu. Dużego portu. Pęd okretu, wzbijał wokół wielkie ściany wody, siegające czubka masztu. Masztu, który powoli, zaczynał się łamac. Nie wytrzymywał naporu powietrza. W porcie, było pusto. Psiakrew... chociarz... przecierz zachwilę, statek rozwali sie o falochron. Dobrze, że nie ma ludzi. Mogłoby byc z nimi źle. Maszt złamał się. Z zawrotną prędkością, pognał w stronę portu. Mimo, że Xan już dawno przestał czarowac, statek płynął siłą rozpędu. Nieco spowalniał, jednak niewystarczajaco. Jechał wprost w port. Uderzył o falochron. Nie zatrzymał się. Jechał szurając po bruku, dalej. Uderzył w strażnicę. Nie zatrzymał się, lecz zmiótł ją. Jechał dalej. Nadal z duża prędkością. Z okna dużego budynku na który zmierzali, wychylił się jakis mężczyzna. Wyskoczył z piątego pietra. Zeskoczył na ulicę i staną na równe nogi naprzeciw statku. Wyciągnął rękę przed siebie. Statek zatrzymał się. Gwałtownie. Wszyscy wylecieli ze statku jak z procy. Juz mieli uderzyc o ścianę, jednak jakaś moc, złapała ich i unosła nad głowę owego mężczyzny. Widac było teraz, że ma czarne, dośc krótkie włosy. Pociągłą twarz i zaledwie trzydzienny zarost. Ledwie widoczy, ale jednak. Wyglądał na jakieś 20 - 25 lat. Śmierdziało on niego magią, niemiłosiernie. Jego aura, zagłuszła nawet moc amuletów, które mieli przy sobie. Był przystojny, a ubrany był w jasny, strój bogacza. Albo i króla czy księcia. Odezwał się, potrząsając wszystkimi w powietrzu.
-Ja, Jack Mortimer Gryffin, król Ilinon, nie pozwolę wam zaatakowac miasta Imaris! Kimkolwiek jesteście! Czego tu szukacie!? -Ryknął gniewnie. W jego głosie, było także jednak zaciekawienie i jakby.... rozbawienie zainstaniałą sytuacją. Rzucił na ziemię trzymane osoby, widząc że nie mają sił.
-Czego tu szukacie i czemu zaatakowaliście port?! -Zapytał znowu. tym razem, nieco spokojniej. Cóż... co do Rena, który nie wypadł ze statku, to elf znów miał szczęście. W obandarzowanej głowie, leżał w ładunku wełny, wciśnięty w jakąś skrzynkę. Chrapał sobie i wyglądał na spokojnego i szczęśliwego.
-Ja, Jack Mortimer Gryffin, król Ilinon, nie pozwolę wam zaatakowac miasta Imaris! Kimkolwiek jesteście! Czego tu szukacie!? -Ryknął gniewnie. W jego głosie, było także jednak zaciekawienie i jakby.... rozbawienie zainstaniałą sytuacją. Rzucił na ziemię trzymane osoby, widząc że nie mają sił.
-Czego tu szukacie i czemu zaatakowaliście port?! -Zapytał znowu. tym razem, nieco spokojniej. Cóż... co do Rena, który nie wypadł ze statku, to elf znów miał szczęście. W obandarzowanej głowie, leżał w ładunku wełny, wciśnięty w jakąś skrzynkę. Chrapał sobie i wyglądał na spokojnego i szczęśliwego.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Aine
Lecąc w stronę muru w pierwszym odruchu po prostu osłoniła się rękami oczekując potężnego zderzenia z kamieniem. Gdy to nie nastąpiło ze zdziwieniem i przestrachem zauważyła jegomościa, utrzymującego ich w powietrzu swoją mocą. Aine zaczęła słuchać jego słów dopiero gdy puścił ją i z radością opadła na ziemię. Na kolanach początkowo i z głupawym uśmiechem na twarzy, a chwilę później już na plecach śmiejąc się niemalże opętańczo powtarzała słowa:
- Stały ląd... W końcu! - nic nie kołysało, słona woda nie lała jej się do ust przy każdym przechyleniu statku, nie było tu krakena, a kostka brukowa była przyjemnie chłodna.
Spojrzała na mężczyznę, który chyba domagał się odpowiedzi na jego pytania.
- Nie zaatakowaliśmy portu - powiedziała spokojnie patrząc na niego z ziemi, leżąc na plecach z wyrazem błogości na wyjątkowo dzisiejszego dnia odsłoniętej twarzy.
- Była cisza na morzu, więc trochę pomogliśmy sobie magią... Od wielu dni płynęliśmy na statku pozbawionym zapasów... Straciliśmy jeden statek i sporo ładunku z powodu ataku krakena - wyjaśniła.
- Nasz towarzysz z głodu stracił wyczucie i za dużo energii włożył w podmuch wiatru, który przywołał - dodała.
- Nie udało nam się wyhamować... Hmm... Nikomu nic się nie stało? - spytała unosząc się niepewnie na łokciu i oglądając się po towarzyszach wyprawy. - Gdzie Ren? - zmartwiła się nie widząc mera.
- Pan wybaczy swoją drogą, ale ja tu chwilę jeszcze poleżę... - zaśmiała się słabo, prawie do obłędu ciesząc się ze stałego lądu.
- Na imię mam Aine - rzuciła, gdy się uspokoiła i przypomniała sobie, że on się przedstawił, a ona nie...
Lecąc w stronę muru w pierwszym odruchu po prostu osłoniła się rękami oczekując potężnego zderzenia z kamieniem. Gdy to nie nastąpiło ze zdziwieniem i przestrachem zauważyła jegomościa, utrzymującego ich w powietrzu swoją mocą. Aine zaczęła słuchać jego słów dopiero gdy puścił ją i z radością opadła na ziemię. Na kolanach początkowo i z głupawym uśmiechem na twarzy, a chwilę później już na plecach śmiejąc się niemalże opętańczo powtarzała słowa:
- Stały ląd... W końcu! - nic nie kołysało, słona woda nie lała jej się do ust przy każdym przechyleniu statku, nie było tu krakena, a kostka brukowa była przyjemnie chłodna.
Spojrzała na mężczyznę, który chyba domagał się odpowiedzi na jego pytania.
- Nie zaatakowaliśmy portu - powiedziała spokojnie patrząc na niego z ziemi, leżąc na plecach z wyrazem błogości na wyjątkowo dzisiejszego dnia odsłoniętej twarzy.
- Była cisza na morzu, więc trochę pomogliśmy sobie magią... Od wielu dni płynęliśmy na statku pozbawionym zapasów... Straciliśmy jeden statek i sporo ładunku z powodu ataku krakena - wyjaśniła.
- Nasz towarzysz z głodu stracił wyczucie i za dużo energii włożył w podmuch wiatru, który przywołał - dodała.
- Nie udało nam się wyhamować... Hmm... Nikomu nic się nie stało? - spytała unosząc się niepewnie na łokciu i oglądając się po towarzyszach wyprawy. - Gdzie Ren? - zmartwiła się nie widząc mera.
- Pan wybaczy swoją drogą, ale ja tu chwilę jeszcze poleżę... - zaśmiała się słabo, prawie do obłędu ciesząc się ze stałego lądu.
- Na imię mam Aine - rzuciła, gdy się uspokoiła i przypomniała sobie, że on się przedstawił, a ona nie...

-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Xan
Nie był specem od statków, a już na pewno nie kurierskich. Opływowe kształty kadłuba połączone z dużą ilością żagli przyspieszyły statek do nadspodziewanej prędkości. Smok nawet nic nie poczuł ani nie usłyszał, dopóki nie zaczęło nim trząść po wybojach. Zupełnie sie zatracił na kilka chwil. Dopiero gdy łajba przemocą wdarła się na nadbrzeże niszcząc wszystko pod sobą uświadomił sobie co się dzieje. Rozpuszczenie wiatrów nic nie pomogło. Dopiero ta magiczna zapora zatrzymała ich straceńczy pęd. Był zbyt wyczerpany żeby zrobić coś konstruktywnego. Gdy został pochwycony i opuszczony w końcu na ziemię spojrzał tylko za siebie na przetarty szlak prowadzący aż do morza i zrobił sobie krótki spis dewastacji w ostatnich dniach... trzy miasta i trzy statki, z czego jeden zdewastowany przez krakena. Zaczynało mu już to wchodzić w nawyk.
-Wybacz nasze nagłe wtargnięcie, ale tak jakoś wyszło że złapaliśmy trochę za duży wiatr w żagle a niestety nikt nie był w stanie ich zluzować i tak nagle przyspieszyliśmy. Wbrew pozorom nie jest to nowy typ pocisków do balisty.
Przyjrzał się bliżej człowiekowi, który twierdził że był królem. Wstał, ukłonił się szarmancko i do wtóru głośnej melodii dobiegającej ze swego żołądka zapytał.
-Czy w tym powalającym z nóg i olśniewającym miejscu znalazło by się coś do zjedzenia? Pytanie niewiele miało wspólnego z taktem, ale niewątpliwie było jednym z rozsądniejszych w tym momencie, nie miał zupełnie ochoty wdawać się w dysputy dotyczące statków naziemnych i dlaczego takie istnieć nie powinny.
Nie był specem od statków, a już na pewno nie kurierskich. Opływowe kształty kadłuba połączone z dużą ilością żagli przyspieszyły statek do nadspodziewanej prędkości. Smok nawet nic nie poczuł ani nie usłyszał, dopóki nie zaczęło nim trząść po wybojach. Zupełnie sie zatracił na kilka chwil. Dopiero gdy łajba przemocą wdarła się na nadbrzeże niszcząc wszystko pod sobą uświadomił sobie co się dzieje. Rozpuszczenie wiatrów nic nie pomogło. Dopiero ta magiczna zapora zatrzymała ich straceńczy pęd. Był zbyt wyczerpany żeby zrobić coś konstruktywnego. Gdy został pochwycony i opuszczony w końcu na ziemię spojrzał tylko za siebie na przetarty szlak prowadzący aż do morza i zrobił sobie krótki spis dewastacji w ostatnich dniach... trzy miasta i trzy statki, z czego jeden zdewastowany przez krakena. Zaczynało mu już to wchodzić w nawyk.
-Wybacz nasze nagłe wtargnięcie, ale tak jakoś wyszło że złapaliśmy trochę za duży wiatr w żagle a niestety nikt nie był w stanie ich zluzować i tak nagle przyspieszyliśmy. Wbrew pozorom nie jest to nowy typ pocisków do balisty.
Przyjrzał się bliżej człowiekowi, który twierdził że był królem. Wstał, ukłonił się szarmancko i do wtóru głośnej melodii dobiegającej ze swego żołądka zapytał.
-Czy w tym powalającym z nóg i olśniewającym miejscu znalazło by się coś do zjedzenia? Pytanie niewiele miało wspólnego z taktem, ale niewątpliwie było jednym z rozsądniejszych w tym momencie, nie miał zupełnie ochoty wdawać się w dysputy dotyczące statków naziemnych i dlaczego takie istnieć nie powinny.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: Storrytelling Realistyczny - Przebudzenie Shabranigdo
Zaphirel:
Mężczyzna nic nie mówił. Szukał czegoś do jedzenia, lub miejsca, gdzie dałoby się coś zjeść. O zniszczona strażnicę i inne ewentualne zniszczenia można się zatroszczyć później. Teraz trzeba było przerwać ten eksperyment, ciągnął się za długo i przywodził ciało i umysł ku luźno pojętemu szaleństwu. Nie było to dobre. Pewnie pełna regeneracja strat zajmie parę dni, a może nawet tygodni... jeśli nie pomagać jej magia oczywiście.
Cóż.. można tylko czekać na rozwój sytuacji i obserwować... do czasu znaczy. Ciekawe co wymyśli ten mag... i jak przyjmie naszą wizytę jako całokształt...
Mężczyzna nic nie mówił. Szukał czegoś do jedzenia, lub miejsca, gdzie dałoby się coś zjeść. O zniszczona strażnicę i inne ewentualne zniszczenia można się zatroszczyć później. Teraz trzeba było przerwać ten eksperyment, ciągnął się za długo i przywodził ciało i umysł ku luźno pojętemu szaleństwu. Nie było to dobre. Pewnie pełna regeneracja strat zajmie parę dni, a może nawet tygodni... jeśli nie pomagać jej magia oczywiście.
Cóż.. można tylko czekać na rozwój sytuacji i obserwować... do czasu znaczy. Ciekawe co wymyśli ten mag... i jak przyjmie naszą wizytę jako całokształt...
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Mat
- Posty: 440
- Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
- Numer GG: 0
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
No cóż... długo nic się nie dzieje. Trza sesję ratowac bo niedługo jadę na dłuższy wyjazd. Osoby które baaaaardzo długo nie odpisują, a o tym nie uprzedziły, będą musiały liczy sie z konsekfencjami. Daje tego posta i mam nadzieję, że dowiem się coś niecoś o Aquide i o Sandrze oraz jej współlokatorce. Kaczor, uprzedził o nieobecności i dlatego Ren, leży nieprzytomny.
Gryffin, roześmiał się głośno i otarł łzę z pod oka.
-Naprawdę przednia historia. Musicie mi opowiedziec więcej. No dobra wstawac. Zbliża się pora obiadu. Słyszę już żeście głodni. -Żeczywiście, dało się słyszec groźne pomruki z trzewi niemalże każdego członka zespołu. Szok adrenalinowy, dawno wyczerpał swoje dodające sił zapasy. Magiczna aura wokół króla, wysłąła w ich stronę mocniejszy impuls. Wszyscy poczuli się nieco lepiej. Na tyle, że mogli chodzic. Renevan, przebudził się. Zaklął plugawie i rozejrzał się. Statek, wyglądał raczej, jak rogaty pocisk niż jak okręt. Był całkowicie zniszczony. I stał na lądzie. W pierwszej chwili, pomyślał że jednak kraken zjadł go i teraz jest na tamtym świecie. Ale na tamtym świecie, głowa nie bolałaby tak okrótnie. Przez duże szczeliny, zobaczył jak reszta rozmawia z jakimś dziwnym jegomościem. A raczej, leżą przed nim.
-Wiecie... od jakiegos czasu, czekamy do dostawę wojska ze starego kontynentu. Myśleliśmy, że to wy i kazaliśmy oczyścic port... całe szczęście.... -Rzekł Gryffin prowadząc ich międy białymi, czerwonymi lub szarymi budynkami. Zadbane i czyszczone ulice, sprawaiały, że szło się całkiem miło. W całym mieście, były silne źródła magiczne. Czerpanie tutaj mocy, było niezwykle łatwe. Zaphirel, Aquide i Xan, czuli kilka wyjątkowo dużych źródeł nieopodal. Po chwili, zrozumieli czemu. Wychodząc z za zakrętu, zobaczyli gigantyczną lipę. Kilka kilometrów dalej z ponad dachów, wznosił się jeszcze większy dąb. Wystarczyło odwrócic głowę nieco w prawo, aby dostrzec tej samej wielkości wierzbę. Drzewa te, miały w sobie jednak coś więcej niż duży rozmiar kłócący się z młodym wiekiem miasta. Te drzewa żyły. Żyły i wydzielały magię. Rozpoznali je odrazu. Drzewce. Prastare magiczne istoty. W środku miasta. Nieopodal drzewca, wisiał w powietrzu portal z którego lała sie woda i strumieniem w rowie przy ulicy zmierzała ku morzu. Gryffin, wlazł pod korzeń stwora. Chwilę później, zauwarzyli szyld zaczepiony na wystającym korzeniu. Nazwa "Pod Lipowym Drzewcem" była zupełnie niepotrzebna. Każdy widział pod czym stoi karczma. jednak jakoś musi się nazywac. Na szyldzie, nie widniało juz zwyczajowe godło karczmy. Było zbędne. Karczma, była osadzona tak, że Renevan widział jak wchodzą do środka. Karczmarz, o dziwo, nie był ani elfem, ani druidem, ani miłośnikiem przyrody. Był zwyczajnym grubawym, ludzkim, wąsatym oberżystą, który zupełnie normalnie, bez zdziwienia nagłym przyjściem króla zapytał:
Co podac?
-Mówicie co chcecie. Jest wszystko. Na mój koszt. -Uśmiechnął się i zaparł podbródek o ramiona. Łokcie położył na stole. Czekał. Chciał się dowiedziec więcej. To było wymalowane na jego twarzy. Jemu także, przytrafiło się kiedyś to co im. Także wpadł do innego miasta w podobny sposób. Dawno temu... Dziwne było to, że Ahimed i wszyscy jego marynarze, gdzieś się ulotnili.
Gryffin, roześmiał się głośno i otarł łzę z pod oka.
-Naprawdę przednia historia. Musicie mi opowiedziec więcej. No dobra wstawac. Zbliża się pora obiadu. Słyszę już żeście głodni. -Żeczywiście, dało się słyszec groźne pomruki z trzewi niemalże każdego członka zespołu. Szok adrenalinowy, dawno wyczerpał swoje dodające sił zapasy. Magiczna aura wokół króla, wysłąła w ich stronę mocniejszy impuls. Wszyscy poczuli się nieco lepiej. Na tyle, że mogli chodzic. Renevan, przebudził się. Zaklął plugawie i rozejrzał się. Statek, wyglądał raczej, jak rogaty pocisk niż jak okręt. Był całkowicie zniszczony. I stał na lądzie. W pierwszej chwili, pomyślał że jednak kraken zjadł go i teraz jest na tamtym świecie. Ale na tamtym świecie, głowa nie bolałaby tak okrótnie. Przez duże szczeliny, zobaczył jak reszta rozmawia z jakimś dziwnym jegomościem. A raczej, leżą przed nim.
-Wiecie... od jakiegos czasu, czekamy do dostawę wojska ze starego kontynentu. Myśleliśmy, że to wy i kazaliśmy oczyścic port... całe szczęście.... -Rzekł Gryffin prowadząc ich międy białymi, czerwonymi lub szarymi budynkami. Zadbane i czyszczone ulice, sprawaiały, że szło się całkiem miło. W całym mieście, były silne źródła magiczne. Czerpanie tutaj mocy, było niezwykle łatwe. Zaphirel, Aquide i Xan, czuli kilka wyjątkowo dużych źródeł nieopodal. Po chwili, zrozumieli czemu. Wychodząc z za zakrętu, zobaczyli gigantyczną lipę. Kilka kilometrów dalej z ponad dachów, wznosił się jeszcze większy dąb. Wystarczyło odwrócic głowę nieco w prawo, aby dostrzec tej samej wielkości wierzbę. Drzewa te, miały w sobie jednak coś więcej niż duży rozmiar kłócący się z młodym wiekiem miasta. Te drzewa żyły. Żyły i wydzielały magię. Rozpoznali je odrazu. Drzewce. Prastare magiczne istoty. W środku miasta. Nieopodal drzewca, wisiał w powietrzu portal z którego lała sie woda i strumieniem w rowie przy ulicy zmierzała ku morzu. Gryffin, wlazł pod korzeń stwora. Chwilę później, zauwarzyli szyld zaczepiony na wystającym korzeniu. Nazwa "Pod Lipowym Drzewcem" była zupełnie niepotrzebna. Każdy widział pod czym stoi karczma. jednak jakoś musi się nazywac. Na szyldzie, nie widniało juz zwyczajowe godło karczmy. Było zbędne. Karczma, była osadzona tak, że Renevan widział jak wchodzą do środka. Karczmarz, o dziwo, nie był ani elfem, ani druidem, ani miłośnikiem przyrody. Był zwyczajnym grubawym, ludzkim, wąsatym oberżystą, który zupełnie normalnie, bez zdziwienia nagłym przyjściem króla zapytał:
Co podac?
-Mówicie co chcecie. Jest wszystko. Na mój koszt. -Uśmiechnął się i zaparł podbródek o ramiona. Łokcie położył na stole. Czekał. Chciał się dowiedziec więcej. To było wymalowane na jego twarzy. Jemu także, przytrafiło się kiedyś to co im. Także wpadł do innego miasta w podobny sposób. Dawno temu... Dziwne było to, że Ahimed i wszyscy jego marynarze, gdzieś się ulotnili.
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.

Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Sandra/Kasandra
Jakoś trzymała się na nogach i była mocno zdenerwowana. Przez dłuższy czas nie mogła myśleć o niczym innym niż o stanie Renevan'a i o tym, jak przetrwał ten 'wypadek'. Czy uderzenie i wstrząsy nie pogorszyły czasem jego stanu? Kiedy tylko doszła do siebie zaczęła przeszukiwać zgliszcza, ale nie znalazła nigdzie elfa. Siły ją opuściły, łzy napłynęły do oczu. Miała wrażenie, że ktoś uderzył ją pod kolana, bo nagle świat się zachwiał i musiała usiąść.
Po dłuższej chwili dotarły do niej strzępki rozmowy i uznała, że czas się zainteresować otoczeniem. Niepewnie pojawiła się i poszła za resztą drużyny. Czuła się nawet dobrze, choć była wyraźnie zmartwiona i markotna, przybita. Kilka razy rozglądała się na boki za merem, ale nie dostrzegła go nigdzie i to ją jeszcze bardziej martwiło. Gdy weszli do karczmy bez słowa usiadła gdzieś z boku i dopiero po chwili postanowiła, że jednak coś zje.
- Jabłko poproszę - powiedziała bardzo cicho siedząc ze zwieszoną głową.
Kasandra aż się gotowała z wściekłości za zachowanie Sandry. Miała ochotę uderzyć dziewczynę w twarz za zachowywanie się jak jakieś płaczliwe dziecko, przecież tym sposobem psuła jej cały image! Seksowny ubiór uwydatniający wszystkie walory tego ciała zupełnie nie pasował do miny zbitego, mokrego szczeniaka, któremu na dodatek ktoś połamał wszystkie łapki i zjadł całe jedzenie włącznie z ulubioną miską... Demonica aż warczała i miała cichą nadzieję, że elf się jednak nie pojawi, miał zbyt duży (i zły) wpływ na Sandrę.
Znalazłam dość ciekawy rysunek i myślę, że strój jak najbardziej odpowiada temu, który Kas nosi na sobie. Znaczy się Sandra też
Obrazek
Jakoś trzymała się na nogach i była mocno zdenerwowana. Przez dłuższy czas nie mogła myśleć o niczym innym niż o stanie Renevan'a i o tym, jak przetrwał ten 'wypadek'. Czy uderzenie i wstrząsy nie pogorszyły czasem jego stanu? Kiedy tylko doszła do siebie zaczęła przeszukiwać zgliszcza, ale nie znalazła nigdzie elfa. Siły ją opuściły, łzy napłynęły do oczu. Miała wrażenie, że ktoś uderzył ją pod kolana, bo nagle świat się zachwiał i musiała usiąść.
Po dłuższej chwili dotarły do niej strzępki rozmowy i uznała, że czas się zainteresować otoczeniem. Niepewnie pojawiła się i poszła za resztą drużyny. Czuła się nawet dobrze, choć była wyraźnie zmartwiona i markotna, przybita. Kilka razy rozglądała się na boki za merem, ale nie dostrzegła go nigdzie i to ją jeszcze bardziej martwiło. Gdy weszli do karczmy bez słowa usiadła gdzieś z boku i dopiero po chwili postanowiła, że jednak coś zje.
- Jabłko poproszę - powiedziała bardzo cicho siedząc ze zwieszoną głową.
Kasandra aż się gotowała z wściekłości za zachowanie Sandry. Miała ochotę uderzyć dziewczynę w twarz za zachowywanie się jak jakieś płaczliwe dziecko, przecież tym sposobem psuła jej cały image! Seksowny ubiór uwydatniający wszystkie walory tego ciała zupełnie nie pasował do miny zbitego, mokrego szczeniaka, któremu na dodatek ktoś połamał wszystkie łapki i zjadł całe jedzenie włącznie z ulubioną miską... Demonica aż warczała i miała cichą nadzieję, że elf się jednak nie pojawi, miał zbyt duży (i zły) wpływ na Sandrę.
Znalazłam dość ciekawy rysunek i myślę, że strój jak najbardziej odpowiada temu, który Kas nosi na sobie. Znaczy się Sandra też

Obrazek

-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Xan
Spokojnie poszedł za Gryfinem, skoro tylko miało się tam znajdować jedzenie, tyle drogi przetrzymał to i teraz nie chciał się stawać ludojadem. Stwierdzenie króla o tym ze wziął ich za nadchodzące posiłki nieco go zmartwiło, będzie mu chyba trzeba uświadomić ze posiłki mają duże szanse nigdy nie dotrzeć.
Niemalże fruwająca wszędzie dookoła magia nieco go pokrzepiła, mógłby się tu wręcz przeprowadzić, nie wiedział tylko jak zareagowałyby drzewce na błąkającego się w pobliżu smoka w jego większej formie. Wszedł do karczmy a słowa o jedzeniu wprawiły go niemalże w zachwyt.
-Pomyślmy, nieco skurczył mi się żołądek, ale jestem głodny jak chyba jeszcze nigdy... tak... to ja poproszę dzika, no ewentualnie prosiątko i antałek czegoś do picia. Chyba ze macie tu jakieś inne specjały, których doradzałbyś spróbować. W międzyczasie rozglądał się po gospodzie. W oczekiwaniu na jadło rozsiadł się wygodnie acz ostrożnie na ławie i rozkoszował się pieszczotliwym dla niego dotykiem magii. 'Ciekawe czy można z nimi porozmawiać, i czy w ogóle by chciały...' Równolegle do myśli zrodzonych z ciekawości układało mu się kilka gładkich słów odnoszących się do niedoszłych posiłków i zapytań odnośnie panującej sytuacji, że trzeba było wezwać aż dwie armie do pomocy.
Spokojnie poszedł za Gryfinem, skoro tylko miało się tam znajdować jedzenie, tyle drogi przetrzymał to i teraz nie chciał się stawać ludojadem. Stwierdzenie króla o tym ze wziął ich za nadchodzące posiłki nieco go zmartwiło, będzie mu chyba trzeba uświadomić ze posiłki mają duże szanse nigdy nie dotrzeć.
Niemalże fruwająca wszędzie dookoła magia nieco go pokrzepiła, mógłby się tu wręcz przeprowadzić, nie wiedział tylko jak zareagowałyby drzewce na błąkającego się w pobliżu smoka w jego większej formie. Wszedł do karczmy a słowa o jedzeniu wprawiły go niemalże w zachwyt.
-Pomyślmy, nieco skurczył mi się żołądek, ale jestem głodny jak chyba jeszcze nigdy... tak... to ja poproszę dzika, no ewentualnie prosiątko i antałek czegoś do picia. Chyba ze macie tu jakieś inne specjały, których doradzałbyś spróbować. W międzyczasie rozglądał się po gospodzie. W oczekiwaniu na jadło rozsiadł się wygodnie acz ostrożnie na ławie i rozkoszował się pieszczotliwym dla niego dotykiem magii. 'Ciekawe czy można z nimi porozmawiać, i czy w ogóle by chciały...' Równolegle do myśli zrodzonych z ciekawości układało mu się kilka gładkich słów odnoszących się do niedoszłych posiłków i zapytań odnośnie panującej sytuacji, że trzeba było wezwać aż dwie armie do pomocy.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...

-
- Mat
- Posty: 440
- Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
- Numer GG: 0
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Piszę, bo możliwe, że ktoś niezauważył, że sesja nieco ruszyła. Mam nadzieję, że zaraz pojawią się nowe postry, bo bez nich, nie jestem w stanie ruszyc dalej
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.

-
- Bosman
- Posty: 2312
- Rejestracja: sobota, 17 grudnia 2005, 17:15
- Numer GG: 2248735
- Lokalizacja: z Wrocławskiej Otchłani
- Kontakt:
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Zaphirel:
maga pozytywnie zaskoczył stosunek króla do jego poddanych i vice versa. -Spory kawał mięsa. Udziec bydlęcy albo cos w ten deseń...- powiedział mag. -Surowy- zastrzegł. -Mozę być ostatecznie wędzony- machnął ręką. Nie miało to wielkiego znaczenia. Byleby jadalne.
Zaciekawiła go natomiast lokalna flora. -Hmm... te drzewce...- zaczął. -...rzadko widuje się takich strażników. Przeważnie nie lubią miast. Powstają często na wyciętym przez ludzi lesie... jakim cudem tu są? To chyba nie jest sekret państwowy, prawda?- zapytał. Ten król... mógł być ciekawym źródłem informacji, może mają tutaj jakąś bibliotekę... ale to nie teraz. Wpierw drzewce. Jak otrzyma satysfakcjonującą odpowiedź to zapyta o bibliotekę.
maga pozytywnie zaskoczył stosunek króla do jego poddanych i vice versa. -Spory kawał mięsa. Udziec bydlęcy albo cos w ten deseń...- powiedział mag. -Surowy- zastrzegł. -Mozę być ostatecznie wędzony- machnął ręką. Nie miało to wielkiego znaczenia. Byleby jadalne.
Zaciekawiła go natomiast lokalna flora. -Hmm... te drzewce...- zaczął. -...rzadko widuje się takich strażników. Przeważnie nie lubią miast. Powstają często na wyciętym przez ludzi lesie... jakim cudem tu są? To chyba nie jest sekret państwowy, prawda?- zapytał. Ten król... mógł być ciekawym źródłem informacji, może mają tutaj jakąś bibliotekę... ale to nie teraz. Wpierw drzewce. Jak otrzyma satysfakcjonującą odpowiedź to zapyta o bibliotekę.
UWAGA -ZŁOŚLIWY MG!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!
Mr.Z pisze posta

Miałeś to w upie? Nie miej tego w d*pie!

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Aine
Gdy zyskała fizyczną możliwość ruszenia się i podążenia za królem, jak tytułował się ten człowiek, przywitała to z radością. Chusta powróciła na jej twarz na czas marszu. Nie lubiła jej pokazywać wszystkim naokoło. Jeszcze teraz podróżowała z bandą dziwolągów, to już tym bardzije lepiej się schować. A jeśli jej mentorka nagle zapragnie ją odnaleźć to jeszcze lepiej, by w tej krótko ostrzyżonej chłopczycy z zakrytą twarzą nie rozpoznała swej uczennicy.
Usłyszała uwagę o wojsku i skrzywiła się. Trzeba to będzie przynajmniej częściowo wyjaśnić.
Z wielkim zaciekawieniem obserwowała leniwie zmieniającą się okolicę. Z niemym zdumieniem przywitała widok drzewców. Zainteresowało ją to wybitnie i odwróciło uwagę od innych spraw. Gdy dotarli do gospody również złożyła zamówienie. Chciała tylko udziec dzika i wodę do picia... Chyba, że mają coś innego i nie jest to alkohol.
Czekając na realizację zamówienia przypomniała sobie coś. Szturchnęła lekko Xana.
- Czy nie powinniśmy poszukać Rena? No i co z Ahimedem i jego ludźmi? Widziałeś ich po lądowaniu? - spytała smoka. Bębniła przez chwilę palcami po stole. Myślała... Odezwała się w końcu.
- Panie, mowiłeś, że czekacie na dostawę wojska ze starego kontynentu... Jak opuszczaliśmy tamten port zaatakowali go piraci, ze smokiem na dokładkę. Smoka ubiliśmy, ale z tego portu długo nie wypłynie żaden statek. Wiesz panie jakie te gady są wielkie i jak dużych zniszczeń potrafią dokonać... Do tego, gdy eksplodują wraz ze składem prochu... - jęknęła. Wolała być szczera, tym bardziej, że dobrze ich tu przyjęto. Ponieważ wieści i tak się szybko rozchodziły to wątpiła, by teraz zatajanie tych wydarzeń wyszło im na zdrowie.
Gdy zyskała fizyczną możliwość ruszenia się i podążenia za królem, jak tytułował się ten człowiek, przywitała to z radością. Chusta powróciła na jej twarz na czas marszu. Nie lubiła jej pokazywać wszystkim naokoło. Jeszcze teraz podróżowała z bandą dziwolągów, to już tym bardzije lepiej się schować. A jeśli jej mentorka nagle zapragnie ją odnaleźć to jeszcze lepiej, by w tej krótko ostrzyżonej chłopczycy z zakrytą twarzą nie rozpoznała swej uczennicy.
Usłyszała uwagę o wojsku i skrzywiła się. Trzeba to będzie przynajmniej częściowo wyjaśnić.
Z wielkim zaciekawieniem obserwowała leniwie zmieniającą się okolicę. Z niemym zdumieniem przywitała widok drzewców. Zainteresowało ją to wybitnie i odwróciło uwagę od innych spraw. Gdy dotarli do gospody również złożyła zamówienie. Chciała tylko udziec dzika i wodę do picia... Chyba, że mają coś innego i nie jest to alkohol.
Czekając na realizację zamówienia przypomniała sobie coś. Szturchnęła lekko Xana.
- Czy nie powinniśmy poszukać Rena? No i co z Ahimedem i jego ludźmi? Widziałeś ich po lądowaniu? - spytała smoka. Bębniła przez chwilę palcami po stole. Myślała... Odezwała się w końcu.
- Panie, mowiłeś, że czekacie na dostawę wojska ze starego kontynentu... Jak opuszczaliśmy tamten port zaatakowali go piraci, ze smokiem na dokładkę. Smoka ubiliśmy, ale z tego portu długo nie wypłynie żaden statek. Wiesz panie jakie te gady są wielkie i jak dużych zniszczeń potrafią dokonać... Do tego, gdy eksplodują wraz ze składem prochu... - jęknęła. Wolała być szczera, tym bardziej, że dobrze ich tu przyjęto. Ponieważ wieści i tak się szybko rozchodziły to wątpiła, by teraz zatajanie tych wydarzeń wyszło im na zdrowie.

-
- Mat
- Posty: 440
- Rejestracja: piątek, 2 lutego 2007, 10:58
- Numer GG: 0
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
-Jabłoko?! -Zapytali jednocześnie Jack i Karczmarz.
-Zdawało mi się, że nie jedliście od dawna... No cóż.. -Rzekł Jack samemu, zamawiając barani udziec i kufel krasnoludzkiego piwa. Nie mniejsze zdziwienie, przeżył Karczmarz, gdy Xan złożył swe zamówienie.
-Drzewce... - Gryffin zaczął odpowiadac magowi - ... oczywiście nie są tu naturalne. Widziecie, trochę spóźniłem się z budowaniem miast na nowym kontynencie. Tak jakoś wyszło, że zostały mi do wzięcia, tereny wybitnie pustynne. Ciężko życ na takim terenie. Brak wody, roślinności i praktycznie całkowity brak źródeł magii.. Dlatego podadałem z prastarym drzewcem Flaguunem, który zgodził się wysłac tu kilka drzewców. Widzicie.. Te drzewce, są potężnymi źródłami magii. Przy drzewcach, mój... doradca umieścił kilka portali. Portale te, doprowadzają tu wodę z morza. Portale te, są o tyle dobre, że nie przepuszczają przez siebie takiś rzeczy, jak sól, ryby i inne smieci. Tak więc jest to coś w stylu wodociągu. Pozatym, drzece świetnie rozwijają tutejszą roślinnośc. Ten pod którym właśnie siedzimy, nazywa się Valunashendaturaeh'enamalandek. Ja sam, nazywam go Valun. Pozatym, mamy tez inne źródła magii. Wierze, na których opiera się drzewiec, naładowują się magią. Kilku ludzi, może wydac wieżom rozkaz ataku. Ja, jestem oczywiście jedną z tych osób. -Karczmarz wraz z dwoma kelnerkami, podał zamówione jadło. Wielki dzik, upieczony z jabłkiem w szczękach, który wylądował przed nosem Xana pachniał świetnie. Przyprawy i mięso, natychmiast wywołały u zebranych ślinotok. Po chwili przed zebranymi, wylądowały inne zamówienia. Wyglądały naprawdę świetnie. Po całym tym pokazie kulinarnym, przed Sandrą, wylądowało niepozorne czerwone jabłuszko.
Aine, zaglądając do swojego kufelka, poczuła magię. To musiała byc ta Ilinońska brandy. Zero alkocholu, kilka ziół, dziwny, aczkolwiek dobry smak i wiele innych specjałów, doprawionych było zdrową szczyptą magii. Już po pierwszym łyku, krew zaczynała pulsowac mocniej. Aine nabrała nieco sił. Brandy, naprawdę pokrzepiała organizm.
Gdy Aine, powiedziała co stało się z jego żołnieżami, wcale nie zasmucił się. Jego oczy może na chwilę, wydawały się zaniepokojone, lecz Król, roześmiał się.
-HA! No nieźle! Smok i wybuchający skład amunicji! Tsunami zalało port nie? Hehehehe... No to Zelgadis będzie miał nieco roboty. Nie martw się dziewczyno. Moi żołnierze, są niezastąpieni. Wyszkoleni po mistrzowsku. Pewnie już zauważyliście, że elfy i orkowie trwają w sojuszu? Taak... to niezastąpiona mieszanka. Poradzą sobie. A jak nie, to wyślę mojego doradcę, żeby ich sprowadził. O ludzi w porcie, nie martwcie się. To już drugi raz tsunami niszczy tamten port w ciągu dwódziestu pau lat. Mają dobrze opracowaną strategię na taki wypadek... Hm... mówiłaś cos o ludziach niejakiego Ahimeda.... co to za człowiek? Ta sterta desek, nie jest wasza? - Spytał wskazując na resztki statku w porcie.
Tymczasem, Renevan wbrew oczekiwaniom, wiedział o czym jego "przyjaciele" rozmawiają w porcie. Łeb mu pękał, lecz to nie przeszkodziło w rzuceniu prostego zaklęcia i zakradnięciu sie do środka. Mer, był już w karczmie. Nie zauwarzony przez nikogo, wpełzł stopiony z cieniem. Nagle wylazł z ukrycia.
-No tak! Witam szanownych państwa! Widzę że rozmowa jest bardzo miła i sympatyczna! Ale dlaczego, u cholery jasnej, nikt nie przejął się mną! - Zawroty głowy, zachwiały elfem, tak że musiał oprzec się o stół. - Cholera.... niech ten drzewiec przestanie kręcic tą ziemą, bo nie da sie utrzymac równowagi!... - Mer rozejrzał się po karczmie. Był wściekły na wszystkich. Jego oczy były takie... inne. Całkowicie inne i złe. Zdawał sie byc zdolny do wsystkiego. Spojrzał porządliwie na karczmarkę. Później obdarzył wściekłym spojrzeniem karczmarza i rzucił w jego strone nożem.
-Ty! Masz mi tu dac najlepsze co masz! Skoro ten... typ za wszystko płaci, to daj to co najleprze i najdroższe! Podjemy sobie cholera. Tylko ma byc ostre. I miodu daj! - Wrzeszczał by tak bepnie dłużej, gdyby nie miecz Gryffina, który znalazł się pod jego gardłem. Zapulsowało magią.
-Dzieny jesteś elfie, ale masz się zachowywac, skoro nie jesteś u siebie. - Powiedział ostro - Siadaj i przestan sprawiac problemy. Skoro jesteś z nimi, to dostaniesz czego chcesz. nie musisz grozic ostrzami. - Zmusił elfa, aby ten siadł na krześle. Król wrócił na swoje miejsce i obdarzył Rena karcącym spojrzeniem.
-No dobrze... mówicie. Kim jest ten... jakmu tam było.. Ahamid?
-Zdawało mi się, że nie jedliście od dawna... No cóż.. -Rzekł Jack samemu, zamawiając barani udziec i kufel krasnoludzkiego piwa. Nie mniejsze zdziwienie, przeżył Karczmarz, gdy Xan złożył swe zamówienie.
-Drzewce... - Gryffin zaczął odpowiadac magowi - ... oczywiście nie są tu naturalne. Widziecie, trochę spóźniłem się z budowaniem miast na nowym kontynencie. Tak jakoś wyszło, że zostały mi do wzięcia, tereny wybitnie pustynne. Ciężko życ na takim terenie. Brak wody, roślinności i praktycznie całkowity brak źródeł magii.. Dlatego podadałem z prastarym drzewcem Flaguunem, który zgodził się wysłac tu kilka drzewców. Widzicie.. Te drzewce, są potężnymi źródłami magii. Przy drzewcach, mój... doradca umieścił kilka portali. Portale te, doprowadzają tu wodę z morza. Portale te, są o tyle dobre, że nie przepuszczają przez siebie takiś rzeczy, jak sól, ryby i inne smieci. Tak więc jest to coś w stylu wodociągu. Pozatym, drzece świetnie rozwijają tutejszą roślinnośc. Ten pod którym właśnie siedzimy, nazywa się Valunashendaturaeh'enamalandek. Ja sam, nazywam go Valun. Pozatym, mamy tez inne źródła magii. Wierze, na których opiera się drzewiec, naładowują się magią. Kilku ludzi, może wydac wieżom rozkaz ataku. Ja, jestem oczywiście jedną z tych osób. -Karczmarz wraz z dwoma kelnerkami, podał zamówione jadło. Wielki dzik, upieczony z jabłkiem w szczękach, który wylądował przed nosem Xana pachniał świetnie. Przyprawy i mięso, natychmiast wywołały u zebranych ślinotok. Po chwili przed zebranymi, wylądowały inne zamówienia. Wyglądały naprawdę świetnie. Po całym tym pokazie kulinarnym, przed Sandrą, wylądowało niepozorne czerwone jabłuszko.
Aine, zaglądając do swojego kufelka, poczuła magię. To musiała byc ta Ilinońska brandy. Zero alkocholu, kilka ziół, dziwny, aczkolwiek dobry smak i wiele innych specjałów, doprawionych było zdrową szczyptą magii. Już po pierwszym łyku, krew zaczynała pulsowac mocniej. Aine nabrała nieco sił. Brandy, naprawdę pokrzepiała organizm.
Gdy Aine, powiedziała co stało się z jego żołnieżami, wcale nie zasmucił się. Jego oczy może na chwilę, wydawały się zaniepokojone, lecz Król, roześmiał się.
-HA! No nieźle! Smok i wybuchający skład amunicji! Tsunami zalało port nie? Hehehehe... No to Zelgadis będzie miał nieco roboty. Nie martw się dziewczyno. Moi żołnierze, są niezastąpieni. Wyszkoleni po mistrzowsku. Pewnie już zauważyliście, że elfy i orkowie trwają w sojuszu? Taak... to niezastąpiona mieszanka. Poradzą sobie. A jak nie, to wyślę mojego doradcę, żeby ich sprowadził. O ludzi w porcie, nie martwcie się. To już drugi raz tsunami niszczy tamten port w ciągu dwódziestu pau lat. Mają dobrze opracowaną strategię na taki wypadek... Hm... mówiłaś cos o ludziach niejakiego Ahimeda.... co to za człowiek? Ta sterta desek, nie jest wasza? - Spytał wskazując na resztki statku w porcie.
Tymczasem, Renevan wbrew oczekiwaniom, wiedział o czym jego "przyjaciele" rozmawiają w porcie. Łeb mu pękał, lecz to nie przeszkodziło w rzuceniu prostego zaklęcia i zakradnięciu sie do środka. Mer, był już w karczmie. Nie zauwarzony przez nikogo, wpełzł stopiony z cieniem. Nagle wylazł z ukrycia.
-No tak! Witam szanownych państwa! Widzę że rozmowa jest bardzo miła i sympatyczna! Ale dlaczego, u cholery jasnej, nikt nie przejął się mną! - Zawroty głowy, zachwiały elfem, tak że musiał oprzec się o stół. - Cholera.... niech ten drzewiec przestanie kręcic tą ziemą, bo nie da sie utrzymac równowagi!... - Mer rozejrzał się po karczmie. Był wściekły na wszystkich. Jego oczy były takie... inne. Całkowicie inne i złe. Zdawał sie byc zdolny do wsystkiego. Spojrzał porządliwie na karczmarkę. Później obdarzył wściekłym spojrzeniem karczmarza i rzucił w jego strone nożem.
-Ty! Masz mi tu dac najlepsze co masz! Skoro ten... typ za wszystko płaci, to daj to co najleprze i najdroższe! Podjemy sobie cholera. Tylko ma byc ostre. I miodu daj! - Wrzeszczał by tak bepnie dłużej, gdyby nie miecz Gryffina, który znalazł się pod jego gardłem. Zapulsowało magią.
-Dzieny jesteś elfie, ale masz się zachowywac, skoro nie jesteś u siebie. - Powiedział ostro - Siadaj i przestan sprawiac problemy. Skoro jesteś z nimi, to dostaniesz czego chcesz. nie musisz grozic ostrzami. - Zmusił elfa, aby ten siadł na krześle. Król wrócił na swoje miejsce i obdarzył Rena karcącym spojrzeniem.
-No dobrze... mówicie. Kim jest ten... jakmu tam było.. Ahamid?
Rób swoje! rób swoje! A szczęście będzie twoje!
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.
Bo życie to nie bajka! Nie głaszcze cię po jajkach!
Nie tłumacz się. Przyjaciele zrozumieją.
Wrogowie i tak nie uwierzą.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Aine
Z radością i entuzjazmem niespotykanym u niej wcześniej przywitała jadło pojawiające się na stole. Troche nieufnie odniosła sie do tego... Brandy, ale szybko po pierwszych łykach się do niego przekonała. Od razu poczuła się lepiej. Słuchała w milczeniu słów Gryffina. Wolała na ten czas zapełnić usta jedzeniem i nie przeszkadzać mu w objaśnieniach. Skrzywiła się tylko na wzmiankę o współpracy elfów i orków. Było to dla niej tak bardzo nienaturalne, że wręcz nie do przyjęcia, ale nie skomentowała. Potem pojawił się Ren. Spacyfikowany przez władcę usiadł w końcu spokojnie. Aine zrobiła dziwną mine i przełknęła. Zakrztusiła się. Po chwili złapała oddech.
- Ren, jakbyś nie zauważył to Sandra szukała cię po tym cholernym statku. Nie jej wina, że cię nie znalazła. Zamiast się pieklić lepiej zajmij się swoją głową. Nie wyglądasz najlepiej... - powiedziała cicho lecz zdecydowanie. Potem wróciła sie do Gryffina.
- Kapitanem tego okrętu, który właśnie zalega w tutejszym porcie był niejaki Ahimed. W ogóle ta historia jest dziwaczna. Zaczęło się od tsunami po zabiciu smoka. Potem był długi rejs w nieznane. Przez przypadek na morzu natknęliśmy się na okręt tego Ahimeda. Byli bez zapasów, a mieli jeszcze długą drogę przed sobą. Dokonaliśmy więc wymiany. Trochę zapasów za jakieś drobiazgi z ich ładowni. Między innymi kompas i sekstans... W trakcie wymiany... Ech... Napadł nas trochę zbyt chyba żarłoczny kraken... Ubiliśmy poczwarę, ale stracilismy swój okręt. Przenieślismy się więc na ten statek. No i zapasów nie starczyło dla wszystkich członków załogi na cały rejs... I tak o suchym pysku, że tak powiem, wylądowaliśmy tutaj, gdy tylko zrozumieliśmy, że jesteśmy blisko lądu - zakończyła streszczać ich dzieje i powróciła do przerwanego posiłku.
Z radością i entuzjazmem niespotykanym u niej wcześniej przywitała jadło pojawiające się na stole. Troche nieufnie odniosła sie do tego... Brandy, ale szybko po pierwszych łykach się do niego przekonała. Od razu poczuła się lepiej. Słuchała w milczeniu słów Gryffina. Wolała na ten czas zapełnić usta jedzeniem i nie przeszkadzać mu w objaśnieniach. Skrzywiła się tylko na wzmiankę o współpracy elfów i orków. Było to dla niej tak bardzo nienaturalne, że wręcz nie do przyjęcia, ale nie skomentowała. Potem pojawił się Ren. Spacyfikowany przez władcę usiadł w końcu spokojnie. Aine zrobiła dziwną mine i przełknęła. Zakrztusiła się. Po chwili złapała oddech.
- Ren, jakbyś nie zauważył to Sandra szukała cię po tym cholernym statku. Nie jej wina, że cię nie znalazła. Zamiast się pieklić lepiej zajmij się swoją głową. Nie wyglądasz najlepiej... - powiedziała cicho lecz zdecydowanie. Potem wróciła sie do Gryffina.
- Kapitanem tego okrętu, który właśnie zalega w tutejszym porcie był niejaki Ahimed. W ogóle ta historia jest dziwaczna. Zaczęło się od tsunami po zabiciu smoka. Potem był długi rejs w nieznane. Przez przypadek na morzu natknęliśmy się na okręt tego Ahimeda. Byli bez zapasów, a mieli jeszcze długą drogę przed sobą. Dokonaliśmy więc wymiany. Trochę zapasów za jakieś drobiazgi z ich ładowni. Między innymi kompas i sekstans... W trakcie wymiany... Ech... Napadł nas trochę zbyt chyba żarłoczny kraken... Ubiliśmy poczwarę, ale stracilismy swój okręt. Przenieślismy się więc na ten statek. No i zapasów nie starczyło dla wszystkich członków załogi na cały rejs... I tak o suchym pysku, że tak powiem, wylądowaliśmy tutaj, gdy tylko zrozumieliśmy, że jesteśmy blisko lądu - zakończyła streszczać ich dzieje i powróciła do przerwanego posiłku.

-
- Mat
- Posty: 494
- Rejestracja: sobota, 13 stycznia 2007, 12:49
- Lokalizacja: Z Pustki
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Xan
Nie zdziwił się zbytnio skąpym zamówieniem Sandry. Jadła równie wiele co zakładała na siebie strojów. Xan przez chwilę patrzył niemalże tępym wzrokiem na lezącego przed nim dzika. Dopiero po chwili wyciągnął nóż lecz po kolejnej chwili namysłu odłożył go. Najzwyczajniej w świecie zostawił maniery daleko i oderwał całą nogę przypuszczając na nią morderczy atak. W kilka chwil potężne szczęki rozprawiły się z mięsem zostawiając białą kość. Przepił kufelkiem a następnie przystąpił do systematycznego oczyszczania dzika z mięsa. Po kilkunastu minutach ostrej pracy szczęk podrzucił jabłuszko, które wcześniej znajdowało się w pysku warchlaka, i zmiażdżył je w zębach. Nie przerwał sobie ani podczas opowieści Aine, ani podczas bezceremonialnego wejścia mera. Przepił kolejnym kufelkiem i dopiero zabrał głos, czuł się zdecydowanie lepiej.
- Co do elfa, obawiam się ze uraz głowy jaki mu się przytrafił był zdecydowanie poważniejszy niz. uważaliśmy do tej pory, miałem nadzieję że lepiej go poskładaliśmy ale chyba cos nie wyszło. No cóż zdaje się że będzie trzeba poczekać. Niemniej jednak chętnie bym się dowiedział gdzie sie podział Ahmed wraz z załogą, zakładam ze byli równie głodni co my. Hmm no i oczywiście nadmieńmy, że nad tamtym miastem rozpłaszczył się nie tyle smok, co zwyczajny, niewątpliwie duży i silny aczkolwiek bezmózgi latający jaszczur. Co do entów, to musze przyznać ze był to znakomity pomysł, pytanie tylko, w jaki sposób udało się je nakłonić i przekonać do współpracy? No i oczywiście najbardziej chyba nurtujące mnie pytanie. Do czego potrzebna tutaj armia?
Krótki potok słów, który się z niego wylał być dość wysuszający wiec musiał spłukać to wszystko kolejnym kufelkiem. Gdy opróżnił jego zawartość i nalał następny przeniósł swoje spojrzenie na elfa.
-Co zaś się tyczy ciebie Renevanie, to zachowuj się jak w gościnie przystało bo dojdę do wniosku że cos w ciebie wstąpiło.
Nie zdziwił się zbytnio skąpym zamówieniem Sandry. Jadła równie wiele co zakładała na siebie strojów. Xan przez chwilę patrzył niemalże tępym wzrokiem na lezącego przed nim dzika. Dopiero po chwili wyciągnął nóż lecz po kolejnej chwili namysłu odłożył go. Najzwyczajniej w świecie zostawił maniery daleko i oderwał całą nogę przypuszczając na nią morderczy atak. W kilka chwil potężne szczęki rozprawiły się z mięsem zostawiając białą kość. Przepił kufelkiem a następnie przystąpił do systematycznego oczyszczania dzika z mięsa. Po kilkunastu minutach ostrej pracy szczęk podrzucił jabłuszko, które wcześniej znajdowało się w pysku warchlaka, i zmiażdżył je w zębach. Nie przerwał sobie ani podczas opowieści Aine, ani podczas bezceremonialnego wejścia mera. Przepił kolejnym kufelkiem i dopiero zabrał głos, czuł się zdecydowanie lepiej.
- Co do elfa, obawiam się ze uraz głowy jaki mu się przytrafił był zdecydowanie poważniejszy niz. uważaliśmy do tej pory, miałem nadzieję że lepiej go poskładaliśmy ale chyba cos nie wyszło. No cóż zdaje się że będzie trzeba poczekać. Niemniej jednak chętnie bym się dowiedział gdzie sie podział Ahmed wraz z załogą, zakładam ze byli równie głodni co my. Hmm no i oczywiście nadmieńmy, że nad tamtym miastem rozpłaszczył się nie tyle smok, co zwyczajny, niewątpliwie duży i silny aczkolwiek bezmózgi latający jaszczur. Co do entów, to musze przyznać ze był to znakomity pomysł, pytanie tylko, w jaki sposób udało się je nakłonić i przekonać do współpracy? No i oczywiście najbardziej chyba nurtujące mnie pytanie. Do czego potrzebna tutaj armia?
Krótki potok słów, który się z niego wylał być dość wysuszający wiec musiał spłukać to wszystko kolejnym kufelkiem. Gdy opróżnił jego zawartość i nalał następny przeniósł swoje spojrzenie na elfa.
-Co zaś się tyczy ciebie Renevanie, to zachowuj się jak w gościnie przystało bo dojdę do wniosku że cos w ciebie wstąpiło.
K.M.N.
Don't make me dance on your grave...
Don't make me dance on your grave...

Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Kasandra/Sandra
Gdy jabłuszko pojawiło się przed nią, nie zareagowała, nie miała apetytu i ochoty jeść. Dłuższą chwilę wsłuchiwała się w słowa tego całego władcy, ale drzewce, magia, armia... to jej nie interesowało. Przed oczami miała obrazy tego, co mogło stać się z elfem w momencie ich 'wbicia' się na ląd. Wzdrygnęła się.
Renevan w końcu pojawił się nie wiadomo skąd między nimi i zaczął się awanturować. Wystraszyła się go i jego słowa zabolały ją.
- Ale ja.. ale ja cię szukałam.. - powiedziała niepewnie.
Na szczęście po chwili Aine uświadomiła elfa, że się myli i Sandra starała się go znaleźć. Jednak nie podobał jej się ten mer, który się sam znalazł i przyszedł do nich.
Czarny Sztylet pojawił się w jej dłoni i spokojnie zaczęła nim kroić jabłko. Srebrne oczy wirowały jak szalone, intensywnie wpatrywała się w Renevan'a dość... pożądliwym wzrokiem. Zdziwiła ją ta nagła zmiana, ale może spowodowana była uderzeniem się w głowę?
- Mocno się uderzyłeś? - spytała. - Mam nadzieję, że tak i ci nie przejdzie.
Zebrani odwrócili się w jej stronę i jedno spojrzenie w oczy kobiety powiedziało im wszystko. Nikt nie miał wątpliwości, że nowe zachowanie mera obudziło Kasandrę. Taka dwójka razem mogła chyba tylko oznaczać kłopoty...
- Nie wiem co mi ma przechodzić. Jeśli uważasz, że coś jest nie tak, to gadaj. Mimo to mam nadzieję, że nareszcie będziemy mogli być... trochę razem... - Ren spojrzał na Kas pożądliwie. Bezceremonialnie wpatrywał się w jej piersi. Przysunął się bliżej niej i chwycił jabłko. Ugryzł kawałek, po czym wetknął jej resztę w rękę. Szybkim ruchem odsunął się rzucając wyzywające spojrzenie Gryffinowi.
Takie zachowanie najwyraźniej przypadło Kasandrze do gustu. Trochę było jej szkoda, że tak szybko od niej uciekł, ale była pewna, że jeszcze wróci... Uśmiechnęła się od ucha do ucha, odłożyła owoc na stół i posłała mu takie samo gorące spojrzenie. Wodziła wzrokiem po całym ciele elfa, przypominając sobie jak ono wygląda bez tych szmat na górze.
- Jeśli mają tu jakiś pokój, można to nawet szybko załatwić - powiedziała bez ogródek i nie krępując się w ogóle obecnością innych. - Więc jak?
- Karczmarz! Zjem później! Dawaj klucz do pokoju! - zawołał chwytając szybko Kas za tyłek. - Oczywiście skarbie. Wiesz... - przysunął swoją twarz, bliżej jej twarzy - ... że na mnie zawsze możesz liczyć...
Nie wiedziała, co mu się stało, ale spodobało się jej to. Był teraz dla niej o wiele bardziej interesujący niż na początku i w końcu jego 'dobry' wpływ się skończył. Miała tylko nadzieję, że mer już taki zostanie, ale jakby mu miało przejść, to zawsze może go sama walnąć w łeb.
Zamruczała mu rozkosznie do ucha i nagle poczuła ogromny głód. Nie na jedzenie, ale na niego i miała ochotę jak najszybciej się zaspokoić.
- Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz - szepnęła. - Długo byłeś nieprzytomny i mi ciebie brakowało - dodała gryząc go lekko w szyję.
Gryffin zwyczajnie milczał przyglądając sie w zdziwieniu zaistniałej sytuacji. Karczmarz po chwili podbiegł i podał Renowi klucz do jednego z pokoi.
- Ostatni pokój po prawej... - powiedział szynkarz rumieniąc sie nieco.
- No... myślisz, że mnie nie brakowało? Tyle leżeć... muszę sprawdzić mój sprzęt... musisz mu zrobić porządny przegląd skarbie... - rzekł idąc już w stronę pokoju.
Kasandrę trzymał jedną ręką za tyłek, a drugą za biust. Szedł z nią tak całą drogę do pokoju, lecz już w korytarzu zaczął ją rozbierać. Otworzył szybko drzwi. Zobaczyli tam wielkie łóżko, dwie szafki nocne, lampki, duże lustro i łazienkę, z której wyglądała spora wanna.
- Tu jest wszystko co trzeba, kochanie - rzekł zaciskając rękę na jej pośladku. Kas już w połowie korytarza nie miała na sobie górnej części garderoby. Ran zabierał się już szybko za tę dolną.
- Gdzie wolisz najpierw skarbie?
Dopiero po chwili udało jej się ocknąć z szoku. Chyba w końcu natrafiła na mężczyznę swoich marzeń! Była pod wrażeniem jego śmiałości i bezpośredniości. Jego bezczelne zachowanie podniecało kobietę i rozpalało, doprowadzało do szału, ale w ten pozytywny sposób.
- Zaczniemy od wspólnej... kąpieli - powiedziała mu do ucha i cicho mruknęła, gdy już ją całą rozebrał. - Później się przechrzci resztę mebli...
Chciała coś jeszcze dodać, ale zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem i wsunął dłoń między uda. Nie udało im się od razu dotrzeć do łazienki, ale dywan okazał się być całkiem miękki i wygodny. Wszelkie zadrapania, jakie zostawiał na jej skórze i obtarcia szybko znikały w smudze czarnego dymu. Musiała przyznać, że przez ten cały czas nie wyszedł z wprawy i nie brakowało mu sił.
Nagle Ren wstał, brutalnie przerywając przyjemność, którą dawał Kasandrze. Podszedł powoli do wanny. Trzeba było przyznać, że ten magiczny wodociąg spisywał się nieźle. W kilka chwil wanna napełniła sie cieplutką wodą. Na półce nad nią stały różne pachnidła. Mer wrócił do czekającej na niego na dywanie kobiety i postawił ją do pionu.
- Na początek chciałaś kąpiel... - szepnął jej do ucha i przeszedł z nią do łazienki przyciskając się do chłodnego ciała kochanki. Zdjął z siebie resztę ubrania i razem wpadli do ciepłej wody.
- No to sie teraz porządnie wymyjemy... - rzekł wylewając nieco pachnideł na jej ciało. Rozsmarowywał je i całował. Przeszedł ją miły dreszcz, lecz szybko zamieniła się z nim rolami. Walka z krakenem sprawiła, że był nieco poraniony, ale to nie było nic poważnego. Kilka siniaków, zadrapań czy potłuczeń... błahostki. Była ciekawa, jak zareaguje, gdy trochę podrażni mu te ranki i zada ból. Jednak potłuczonej głowy wolała nie ruszać i pod tym względem pozostała ostrożna.
Wylała na niego trochę olejku, który po dostaniu się do ranek zaczął szczypać. Nie pozwoliła mu jednak na reakcję na to, gdyż szybko zaczęła masować jego ciało w mało delikatny sposób. Ugniatała te miejsca, które miał poobijane i posiniaczone.
- O cholera... Kas... to boli... - syknął mrużąc oczy.
Poruszał się jednak nadal rytmicznie dając jej ciągle dużo przyjemności. Zadrapał ją głęboko po plecach, przez chwilę czarna krew spływała do wanny, jednak szybko rana się zasklepiła. Demonica mruknęła zachwycona jego zachowaniem.
- Hm... to nie jest takie złe... rób tak dalej - powiedział uśmiechając się w nieprzyjemny sposób.
Wyglądało na to, że elfowi nie przeszkadza ból, jeśli może go szybko odwzajemnić. Podniósł się lekko i ugryzł ją w ucho, potem pociągnął ją w dół. Przycisnął jej piersi do siebie, całował po szyi. Drażniła go lekko, żeby tylko sam sprawiał jej więcej i więcej bólu, a ta zabawa z każdą chwilą coraz mocniej podniecała kobietę. Odpychała go od siebie, przyciągała, wyrywała się i robiła wszystko, by tylko pobudzić w nim agresję wobec swojej osoby i swego ciała. Nie mógł zrobić jej krzywdy, a teraz w końcu mogła się z nim porządnie zabawić. Drapnęła go w ramię, rana nabiegła krwią, ale była zbyt płytka, by zaczął krwawić. Jednak zdarta skóra i to jeszcze na naprężonym ramieniu cholernie piekła i szczypała.
- Uch... Cholera... - syknął znowu porządnie drąc paznokciami skórę na jej plecach i na udzie.
Później mocniej ją popchnął udając, że to miała być za coś kara. Uśmiechnął się, gdy się uderzyła głową w ścianę.
- Ty mała, zboczona zdziro - syczał bardzo mocno masując jej tyłek.
Masował tak mocno, że wbijał paznokcie w jej pośladki. Pociągnął kobietę za włosy. Wykorzystał je jak lejce przy ujeżdżaniu konia. Napierał na nią i drapał.
- Kręci cię to, co? Kręci? No to masz!
Pociągnął jej włosy do tyłu tak, że przewróciła sie na plecy. Wskoczył na nią. Teraz to on był na górze i naprawdę zaczął ujeżdżać tę zboczoną i sadystyczną złośnicę. Ona tylko się śmiała zadowolona i mruczała niczym duży i wyjątkowo drapieżny kot. Nie czuła bólu, to co robił sprawiało jej tylko przyjemność i dziką satysfakcję. Poddała się i uległa mu, by poczuł nad nią przewagę i zaczął wykorzystywać. Taki mężczyzna jej odpowiadał i nie miała zamiaru z niego rezygnować, o ile nie wróci do dawnego, nudnego i milusiego Renevanka.
- Ty mnie kręcisz - jęknęła z rozkoszy i niby z bólu i wygięła plecy. - Dziś jestem cała twoja - mruknęła akcentując słowo "dziś".
Przez chwilę rozkosz tak mile ją zalewała, że przestała z nim walczyć. Dała mu tę rundę wygrać. Ren napierał na nią jeszcze przez kilka chwil. Był brutalny i gwałtowny, jego ruchy były szybkie i mocne. Uderzył ją mocno. Zadrapał. Gryzł.
W końcu Kas poczuła w sobie gorąco. Ciepła, kleista ciesz wypełniła ją i spłynęła po udach. Dopiero teraz zauważyła, że ich dzikie ruchy spowodowały wylanie się całej wody z wanny. Ren wstał powoli, był nieco podrapany. Podszedł do szafek.
- To luksusowa karczma... musi tu być... aha! - powiedział do siebie.
Z szafki wydobył butelkę czerwonego wina. W drugiej ręce trzymał wódkę. Był zmęczony, głowa bolała go i brakowało mu sił. Ale to nie oznaczało końca zabawy. Musiał tylko poczekać, aż będzie gotowy.
- Kas - zwrócił się do wychodzącej z wanny demonicy. - Jest tu tego sporo! Chodź rozluźnimy się trochę.
Odkorkował zębami butelkę i wypluł korek przez okno.
Kobieta podeszła do ręcznika i wytarła z siebie spływające po jej nogach ich wspólne płyny. Czuła się świetnie, była pełna sił i energii, w końcu udało się Kasandrze wypocząć należycie. Podeszła do Renevan'a i wzięła od niego butelkę. Nie piła dużo, wolała, by alkohol podziałał bardziej na niego niż na nią. Pogładziła go delikatnie i rozsiadła się wygodnie na łóżku. Skinęła na niego, by podszedł.
- To było wspaniałe - zamruczała.
Ren nie był jeszcze gotowy, mimo to podszedł do niej. Pociągnął solidny łyk z butelki.
- Wiem, jakie to było - odparł beznamiętnie na komplement.
Przyjrzał się krytycznie butelce i pociągnął drugi łyk. Spojrzał na nagie ciało Kasandry i położył się obok niej.
- Hm... mam dla ciebie mały prezent. Zaraz odwzajemnisz mi się tym samym - rzekł i polał ją wódką.
Zaczął dokładnie zlizywać wodę ognistą z jej ciała. Kobieta wstrzymała oddech, czuła jak trunek wnika w nią przez skórę i zaraz zaczęła czuć skutki upojenia alkoholowego. Renevan powoli schodził w dół i w końcu jego głowa zniknęła między jej udami. Pomagał sobie palcami i sprawiał jej przyjemność językiem. Czekał, aż przynajmniej w części, zaspokoi jej żądzę. Gdy osiągnął swój cel, a poszło mu to dość szybko, wstał i sam ułożył się wygodniej.
- No, skarbie... twoja kolej. Ale bądź grzeczna tym razem...
Kiwnęła głową i świat zawirował jej przed oczami, czuła się już pijana. Posłusznie zaczęła go pieścić i na chwilę straciła zupełnie kontakt z rzeczywistością...
Gdy jabłuszko pojawiło się przed nią, nie zareagowała, nie miała apetytu i ochoty jeść. Dłuższą chwilę wsłuchiwała się w słowa tego całego władcy, ale drzewce, magia, armia... to jej nie interesowało. Przed oczami miała obrazy tego, co mogło stać się z elfem w momencie ich 'wbicia' się na ląd. Wzdrygnęła się.
Renevan w końcu pojawił się nie wiadomo skąd między nimi i zaczął się awanturować. Wystraszyła się go i jego słowa zabolały ją.
- Ale ja.. ale ja cię szukałam.. - powiedziała niepewnie.
Na szczęście po chwili Aine uświadomiła elfa, że się myli i Sandra starała się go znaleźć. Jednak nie podobał jej się ten mer, który się sam znalazł i przyszedł do nich.
Czarny Sztylet pojawił się w jej dłoni i spokojnie zaczęła nim kroić jabłko. Srebrne oczy wirowały jak szalone, intensywnie wpatrywała się w Renevan'a dość... pożądliwym wzrokiem. Zdziwiła ją ta nagła zmiana, ale może spowodowana była uderzeniem się w głowę?
- Mocno się uderzyłeś? - spytała. - Mam nadzieję, że tak i ci nie przejdzie.
Zebrani odwrócili się w jej stronę i jedno spojrzenie w oczy kobiety powiedziało im wszystko. Nikt nie miał wątpliwości, że nowe zachowanie mera obudziło Kasandrę. Taka dwójka razem mogła chyba tylko oznaczać kłopoty...
- Nie wiem co mi ma przechodzić. Jeśli uważasz, że coś jest nie tak, to gadaj. Mimo to mam nadzieję, że nareszcie będziemy mogli być... trochę razem... - Ren spojrzał na Kas pożądliwie. Bezceremonialnie wpatrywał się w jej piersi. Przysunął się bliżej niej i chwycił jabłko. Ugryzł kawałek, po czym wetknął jej resztę w rękę. Szybkim ruchem odsunął się rzucając wyzywające spojrzenie Gryffinowi.
Takie zachowanie najwyraźniej przypadło Kasandrze do gustu. Trochę było jej szkoda, że tak szybko od niej uciekł, ale była pewna, że jeszcze wróci... Uśmiechnęła się od ucha do ucha, odłożyła owoc na stół i posłała mu takie samo gorące spojrzenie. Wodziła wzrokiem po całym ciele elfa, przypominając sobie jak ono wygląda bez tych szmat na górze.
- Jeśli mają tu jakiś pokój, można to nawet szybko załatwić - powiedziała bez ogródek i nie krępując się w ogóle obecnością innych. - Więc jak?
- Karczmarz! Zjem później! Dawaj klucz do pokoju! - zawołał chwytając szybko Kas za tyłek. - Oczywiście skarbie. Wiesz... - przysunął swoją twarz, bliżej jej twarzy - ... że na mnie zawsze możesz liczyć...
Nie wiedziała, co mu się stało, ale spodobało się jej to. Był teraz dla niej o wiele bardziej interesujący niż na początku i w końcu jego 'dobry' wpływ się skończył. Miała tylko nadzieję, że mer już taki zostanie, ale jakby mu miało przejść, to zawsze może go sama walnąć w łeb.
Zamruczała mu rozkosznie do ucha i nagle poczuła ogromny głód. Nie na jedzenie, ale na niego i miała ochotę jak najszybciej się zaspokoić.
- Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz - szepnęła. - Długo byłeś nieprzytomny i mi ciebie brakowało - dodała gryząc go lekko w szyję.
Gryffin zwyczajnie milczał przyglądając sie w zdziwieniu zaistniałej sytuacji. Karczmarz po chwili podbiegł i podał Renowi klucz do jednego z pokoi.
- Ostatni pokój po prawej... - powiedział szynkarz rumieniąc sie nieco.
- No... myślisz, że mnie nie brakowało? Tyle leżeć... muszę sprawdzić mój sprzęt... musisz mu zrobić porządny przegląd skarbie... - rzekł idąc już w stronę pokoju.
Kasandrę trzymał jedną ręką za tyłek, a drugą za biust. Szedł z nią tak całą drogę do pokoju, lecz już w korytarzu zaczął ją rozbierać. Otworzył szybko drzwi. Zobaczyli tam wielkie łóżko, dwie szafki nocne, lampki, duże lustro i łazienkę, z której wyglądała spora wanna.
- Tu jest wszystko co trzeba, kochanie - rzekł zaciskając rękę na jej pośladku. Kas już w połowie korytarza nie miała na sobie górnej części garderoby. Ran zabierał się już szybko za tę dolną.
- Gdzie wolisz najpierw skarbie?
Dopiero po chwili udało jej się ocknąć z szoku. Chyba w końcu natrafiła na mężczyznę swoich marzeń! Była pod wrażeniem jego śmiałości i bezpośredniości. Jego bezczelne zachowanie podniecało kobietę i rozpalało, doprowadzało do szału, ale w ten pozytywny sposób.
- Zaczniemy od wspólnej... kąpieli - powiedziała mu do ucha i cicho mruknęła, gdy już ją całą rozebrał. - Później się przechrzci resztę mebli...
Chciała coś jeszcze dodać, ale zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem i wsunął dłoń między uda. Nie udało im się od razu dotrzeć do łazienki, ale dywan okazał się być całkiem miękki i wygodny. Wszelkie zadrapania, jakie zostawiał na jej skórze i obtarcia szybko znikały w smudze czarnego dymu. Musiała przyznać, że przez ten cały czas nie wyszedł z wprawy i nie brakowało mu sił.
Nagle Ren wstał, brutalnie przerywając przyjemność, którą dawał Kasandrze. Podszedł powoli do wanny. Trzeba było przyznać, że ten magiczny wodociąg spisywał się nieźle. W kilka chwil wanna napełniła sie cieplutką wodą. Na półce nad nią stały różne pachnidła. Mer wrócił do czekającej na niego na dywanie kobiety i postawił ją do pionu.
- Na początek chciałaś kąpiel... - szepnął jej do ucha i przeszedł z nią do łazienki przyciskając się do chłodnego ciała kochanki. Zdjął z siebie resztę ubrania i razem wpadli do ciepłej wody.
- No to sie teraz porządnie wymyjemy... - rzekł wylewając nieco pachnideł na jej ciało. Rozsmarowywał je i całował. Przeszedł ją miły dreszcz, lecz szybko zamieniła się z nim rolami. Walka z krakenem sprawiła, że był nieco poraniony, ale to nie było nic poważnego. Kilka siniaków, zadrapań czy potłuczeń... błahostki. Była ciekawa, jak zareaguje, gdy trochę podrażni mu te ranki i zada ból. Jednak potłuczonej głowy wolała nie ruszać i pod tym względem pozostała ostrożna.
Wylała na niego trochę olejku, który po dostaniu się do ranek zaczął szczypać. Nie pozwoliła mu jednak na reakcję na to, gdyż szybko zaczęła masować jego ciało w mało delikatny sposób. Ugniatała te miejsca, które miał poobijane i posiniaczone.
- O cholera... Kas... to boli... - syknął mrużąc oczy.
Poruszał się jednak nadal rytmicznie dając jej ciągle dużo przyjemności. Zadrapał ją głęboko po plecach, przez chwilę czarna krew spływała do wanny, jednak szybko rana się zasklepiła. Demonica mruknęła zachwycona jego zachowaniem.
- Hm... to nie jest takie złe... rób tak dalej - powiedział uśmiechając się w nieprzyjemny sposób.
Wyglądało na to, że elfowi nie przeszkadza ból, jeśli może go szybko odwzajemnić. Podniósł się lekko i ugryzł ją w ucho, potem pociągnął ją w dół. Przycisnął jej piersi do siebie, całował po szyi. Drażniła go lekko, żeby tylko sam sprawiał jej więcej i więcej bólu, a ta zabawa z każdą chwilą coraz mocniej podniecała kobietę. Odpychała go od siebie, przyciągała, wyrywała się i robiła wszystko, by tylko pobudzić w nim agresję wobec swojej osoby i swego ciała. Nie mógł zrobić jej krzywdy, a teraz w końcu mogła się z nim porządnie zabawić. Drapnęła go w ramię, rana nabiegła krwią, ale była zbyt płytka, by zaczął krwawić. Jednak zdarta skóra i to jeszcze na naprężonym ramieniu cholernie piekła i szczypała.
- Uch... Cholera... - syknął znowu porządnie drąc paznokciami skórę na jej plecach i na udzie.
Później mocniej ją popchnął udając, że to miała być za coś kara. Uśmiechnął się, gdy się uderzyła głową w ścianę.
- Ty mała, zboczona zdziro - syczał bardzo mocno masując jej tyłek.
Masował tak mocno, że wbijał paznokcie w jej pośladki. Pociągnął kobietę za włosy. Wykorzystał je jak lejce przy ujeżdżaniu konia. Napierał na nią i drapał.
- Kręci cię to, co? Kręci? No to masz!
Pociągnął jej włosy do tyłu tak, że przewróciła sie na plecy. Wskoczył na nią. Teraz to on był na górze i naprawdę zaczął ujeżdżać tę zboczoną i sadystyczną złośnicę. Ona tylko się śmiała zadowolona i mruczała niczym duży i wyjątkowo drapieżny kot. Nie czuła bólu, to co robił sprawiało jej tylko przyjemność i dziką satysfakcję. Poddała się i uległa mu, by poczuł nad nią przewagę i zaczął wykorzystywać. Taki mężczyzna jej odpowiadał i nie miała zamiaru z niego rezygnować, o ile nie wróci do dawnego, nudnego i milusiego Renevanka.
- Ty mnie kręcisz - jęknęła z rozkoszy i niby z bólu i wygięła plecy. - Dziś jestem cała twoja - mruknęła akcentując słowo "dziś".
Przez chwilę rozkosz tak mile ją zalewała, że przestała z nim walczyć. Dała mu tę rundę wygrać. Ren napierał na nią jeszcze przez kilka chwil. Był brutalny i gwałtowny, jego ruchy były szybkie i mocne. Uderzył ją mocno. Zadrapał. Gryzł.
W końcu Kas poczuła w sobie gorąco. Ciepła, kleista ciesz wypełniła ją i spłynęła po udach. Dopiero teraz zauważyła, że ich dzikie ruchy spowodowały wylanie się całej wody z wanny. Ren wstał powoli, był nieco podrapany. Podszedł do szafek.
- To luksusowa karczma... musi tu być... aha! - powiedział do siebie.
Z szafki wydobył butelkę czerwonego wina. W drugiej ręce trzymał wódkę. Był zmęczony, głowa bolała go i brakowało mu sił. Ale to nie oznaczało końca zabawy. Musiał tylko poczekać, aż będzie gotowy.
- Kas - zwrócił się do wychodzącej z wanny demonicy. - Jest tu tego sporo! Chodź rozluźnimy się trochę.
Odkorkował zębami butelkę i wypluł korek przez okno.
Kobieta podeszła do ręcznika i wytarła z siebie spływające po jej nogach ich wspólne płyny. Czuła się świetnie, była pełna sił i energii, w końcu udało się Kasandrze wypocząć należycie. Podeszła do Renevan'a i wzięła od niego butelkę. Nie piła dużo, wolała, by alkohol podziałał bardziej na niego niż na nią. Pogładziła go delikatnie i rozsiadła się wygodnie na łóżku. Skinęła na niego, by podszedł.
- To było wspaniałe - zamruczała.
Ren nie był jeszcze gotowy, mimo to podszedł do niej. Pociągnął solidny łyk z butelki.
- Wiem, jakie to było - odparł beznamiętnie na komplement.
Przyjrzał się krytycznie butelce i pociągnął drugi łyk. Spojrzał na nagie ciało Kasandry i położył się obok niej.
- Hm... mam dla ciebie mały prezent. Zaraz odwzajemnisz mi się tym samym - rzekł i polał ją wódką.
Zaczął dokładnie zlizywać wodę ognistą z jej ciała. Kobieta wstrzymała oddech, czuła jak trunek wnika w nią przez skórę i zaraz zaczęła czuć skutki upojenia alkoholowego. Renevan powoli schodził w dół i w końcu jego głowa zniknęła między jej udami. Pomagał sobie palcami i sprawiał jej przyjemność językiem. Czekał, aż przynajmniej w części, zaspokoi jej żądzę. Gdy osiągnął swój cel, a poszło mu to dość szybko, wstał i sam ułożył się wygodniej.
- No, skarbie... twoja kolej. Ale bądź grzeczna tym razem...
Kiwnęła głową i świat zawirował jej przed oczami, czuła się już pijana. Posłusznie zaczęła go pieścić i na chwilę straciła zupełnie kontakt z rzeczywistością...

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Storrytelling Realistyczny] Przebudzenie Shabranigdo
Aine
Dalsze zachowania Rena wytrąciły ją z równowagi. Zamrugała oczami śledząc tę dziwną dla niej sytuację. Nawet nie zauważyła, że miała otwarte usta. Cała ta sytuacja mocno ją skołowała. Sandra... Znaczy Kasandra... Uch... Kaszlnęła omal się nie zadławiając i spłonęła na policzkach żałując gorąco, że nie ma chusty na twarzy z powodu spożywanego posiłku... Może wtedy dałoby się ukryć ten potężny rumieniec... Gdy oboje się oddalali - i Ren i Kas - Aine postanowiła odwrócić spojrzenie. To było zdecydowanie nie na jej nerwy.
- Uch... Mer naprawdę porządnie oberwał po głowie... - mruknęła wstrząśnięta oglądając się na Xana. Jako jedyny prawdopodobnie rozumiał pełnię jej zmieszania i skonfundowania. Tylko on wiedział ile ona ma lat... Tylko on mógł się domyślać jak dziwacznie i niezręcznie musiała się teraz czuć. Jedzenie na jej talerzu stygło podczas, gdy ona starała sobie to jakoś wytłumaczyć. Wyglądała dość śmiesznie z tym wyrazem zagubienia na twarzyczce i - szczerze trzeba to przyznać - szokiem wyzierającym z młodych oczu.
Dalsze zachowania Rena wytrąciły ją z równowagi. Zamrugała oczami śledząc tę dziwną dla niej sytuację. Nawet nie zauważyła, że miała otwarte usta. Cała ta sytuacja mocno ją skołowała. Sandra... Znaczy Kasandra... Uch... Kaszlnęła omal się nie zadławiając i spłonęła na policzkach żałując gorąco, że nie ma chusty na twarzy z powodu spożywanego posiłku... Może wtedy dałoby się ukryć ten potężny rumieniec... Gdy oboje się oddalali - i Ren i Kas - Aine postanowiła odwrócić spojrzenie. To było zdecydowanie nie na jej nerwy.
- Uch... Mer naprawdę porządnie oberwał po głowie... - mruknęła wstrząśnięta oglądając się na Xana. Jako jedyny prawdopodobnie rozumiał pełnię jej zmieszania i skonfundowania. Tylko on wiedział ile ona ma lat... Tylko on mógł się domyślać jak dziwacznie i niezręcznie musiała się teraz czuć. Jedzenie na jej talerzu stygło podczas, gdy ona starała sobie to jakoś wytłumaczyć. Wyglądała dość śmiesznie z tym wyrazem zagubienia na twarzyczce i - szczerze trzeba to przyznać - szokiem wyzierającym z młodych oczu.
