*PUNKT A-Zasady
1-MG ma zawsze rację
2-MG ma zawsze rację
3-Patrz zasady 1 i 2
*PUNKT 2- Osoby
Osoby.
Grają Deep:
Imię: Mike
Nazwisko: Strange
Przydomek: Brzydal
Wiek: 34
Pochodzenie: Południowa Hegemonia (Urodzony morderca)
Profesja: Gladiator (Nie do zdarcia)
Tevery
-IMIĘ: George
-NAZWISKO: Best
-PRZYDOMEK: "Tevery"
-WIEK: Urodzony w 2025... teraz to jest od 25 do 35 lat, zależnie od tego, jaki kalendarz zastosujemy. Obiektywnie: 30.
-POCHODZENIE: Texas
-CECHA WYNIKAJĄCA Z POCHODZENIA (JEDNA): Zdrowa Okolica
PROFESJA: Medyk
-CECHA WYNIKAJĄCA Z PROFESJI (JEDNA): Sanitariusz polowy (jakoś tak to się zwało)
Kavairashii
-IMIĘ
Shina
-NAZWISKO
McBlack
-PRZYDOMEK
Marvel
-WIEK
26
-POCHODZENIE
Nowy Orlean
-CECHA WYNIKAJĄCA Z POCHODZENIA (JEDNA)
Grande Cojones
-PROFESJA
Łowca niewolników
-CECHA WYNIKAJACA Z PROFESJI (JEDNA)
Dobry sprzęt
Wilczy Głód
Imię, nazwisko, przydomek: Robin „Dziadek” Carver ( Dziadek mówią na niego złośliwi; woli żeby do niego mówić „Panie Carver”)
Wiek: 52 lata
Pochodzenie i cecha: Miami - Walkabout
Profesja i cecha: Najemnik – Powiedz co
Ravandil
Imię: Martin
Nazwisko: Stevens
Ksywa: "Szperacz", „Wąż” (ta druga częściej)
Pochodzenie: Miami/ cecha: "Ja już swoje odchorowałem"
Profesja: Łowca /cecha: Nieugięty
Wiek 35
PUNKT C- Posty
Tak piszemy poza sesją
-Tak piszemy ci mówimy
*Tak piszemy co myślimy*
Prosze o min. jednego posta dziennie. Ze swej strony odwdzięczę się tym samym.
PUNKT D
Historia. Zaczynamy grę
Teksas.
Nareszcie jasna cholera teksas. Zdrowe żarcie z niezmutowanych krów, jakies tam warzywka... Kurwa, nie pamiętacie kiedy ostatni raz jedliście warzywka. Tymi zasranymi starymi konserwami juz po prostu rzygacie. W momencie, gdy każdy z was osobno wjeżdżał do miasta na jego twarzy malował się uśmiech. Nareszcie chwila wytchnienia, nareszcie wczasy, nareszcie... w czasie tych przemysleń uśmiech powoli się zmniejszał. Teksas sie zmienił... Mamy rok 2062.
MIKE
Brzydal przekroczył brame miasta pieszo. Rozejrzał się niepewnie dookoła. Nielubił miast. Miał z nimi stycznośc od kiedy pamiętał, ale zawsze czuł sie nieswojo pośród otaczającego go tlumu.Na wszelkio wypadek wyciągnął nóż i schował go w rękawie. Jego plan był prosty. Wpaść, zarobic na walkach i spadac zanim komus nie spodoba się, że brzycal ciągle wygrywa. Co ciekawe ulice świecily pustkami. Brzydala to szczerze zdziwilo, bo w każdym większym mieście ludzie wręcz wypełzali na ulice (no, chyba, że w Detroit, ale to nie dziwne. Kto by chciał byc rozjechany przez naćpanych gówniarzy).
“Dobra... jedno piwo w barze i idziemy szukac fuchy”- pomyślał po czym skierował się do czegoś, co wyglądało jak przedwojenny Saloon. Rozsiadł sie wygodnie i krzyknął
-Jedno piwo, barman. Tylko szybko bo mam tu interesy.
Taaa... Teksańskie piwo. Nie dane było Ci go jednak wypić. W momencie kiedy już przechylales kufel w kierunku ust usłyszaleś wrzask ludzi. Wyjrzałeś szybko przez okno i zobaczyłeś niesamowity widok. Do miasta wbiegła kobieta w czerwonej sukni z nimowlakiem na rękach. W jej oczach zobaczyłeś przerażenie. Przerazenie większe niż u ludzi ktorych zabijał na arenach. Dopiero po chwili Mike zdał sobie sprawę, że dziewczyna ubrana była na biało. Za czerwonawy odcień sukienki odpowiedzialna była posoka, która spływała z kawałku mięsa z kończynami ktory ta tuliłas do piersi. Tuż za bramą potknęła sie i upadła na ziemię. Kilka metrów czołgala sie po czym dała za wygraną. Leżała umazana krwia na ziemi i krzyczala pomocy. Ze zdziwieniem brzydal zauważył, że jedyną osobą, która w ogóle ZAREAGOWAŁA w jakikolwiek sposób jest tutejszy wyglądający na sanitariusza. Medyk wybiegł na zewnątrz, wyrwał kobiecie płat mięsa z ramion i chciał odrzucic na bok, ale po chwili spojrzał na niego jeszcze raz i odsunał jakby w geście przerażenia... zwymiotowal. Brzydal podbiegł do niego a zainteresowany tłum zaczał wyglądac przez okna.
-... Idą tu-rzekla kobieta i zaczęł dziko wrzeszczeć. Nagle ucichła. Nic już więcej nie powiedziała.
TEVERY BEST
-Pieeerdoleee...-Jęknął medyk pijąc kolejnego, Bóg wie którego browara.
-Mówieeee Ci...eee... że juusz to pierdole.. Za duszo śmieerci wydziałem i jusz mam to w dupieee.-Stękal płaczliwym tonem
-Tak, tak-przytakiwał barman któremu za kilkanaście piw dałeś zapalarkę Zippo i całkiem niezłą lornetkę-Tak, tak, oczywiście...
-Tyyylko tyy mnie rozumisz.Tyyylko ty mnie słuchaszsz. Choodź ty stary pryyku
Gościu dał się niechętnie przytulic i nalał Ci kolejnego.
-Ostatni chłopie. Na więcej juz nie licz. Zarzygasz mi cały blat i kto to posprząta...
-Jaaaak nie, to nieee...- Stęknął tevery i usiadł przy osobnym stoliku. Rozglądal sie półprzytomnie po sali i nagle zauważyl wchodzącego olbrzyma.
“ale gościa rozjebało w barach”-pomyślał i opadł bezwładnie na stoł... Mineł 15 minut gdy się obudził. Był nawalony w sztok, ale faza totalnego obezwladnienia ciała juz przeszła. Teraz tylko mylily mu sie kolory i kształty tak dziwnie wirowały. Chwycił sie za głowę. Wszystko było takie posrane. Czemu kurwa zawsze wszystko sie musi komplikowac. Jeszcze 3 dni temu myslał, że matk tej dziewczynki przezyje ospę... przeżyła... nazajutrz rozszarpały ja mutanty na pustyni okalającej miasto.
“Nienawidze czeriweni”-pomyślał. Sam nie wiedział kiedy cos w nim pękło. A pękało czasami. Miał wtedy 2 dni marazmu a potem wracal do roboty.
Nagle usłyszał dziky wrzask. Odruchowo chwyciłes torbe z medykamentami i wybiegl na zewnątrz. Za nim ruszył olbrzym. Medyk nie miał pojęcia jak udalo mu sie utrzymac na nogach. Pomoc Boża? Intuicja? Podbiegł do kobiety. TO ona krzyczała. Miała cała okrwawiona odzież. W dłoniach trzymala ochłap mięsa.
“Idiotka”-pomyślał Tevery-”pewnie wracała z nim z polowania i chciała uciec przed globnymi mutkami. Trzeba było im zostawić żarcie... jakby mieli mało krów”
Lekarz wyrwał z jej ramion mięsiwo i chcial odrzucić, ale cos go zatrzymało. Kobieta sopojrzała na niego tak błagalnie, gdy wział od niej pozywienie. Zmusił się, by popatrzć na ochlap jeszcze raz. Mrugnął.
“Kurwa... to ma ręce i nogi... to ma... twarz? Jezu!”-Pomyślał i zakreciło mu sie w głowie. Wyciągnał dlonie jakby chciał od siebie oddalić to okrutnie okaleczone niemowle. Zwymiotował. Rzadko mu się to zdarzało. Za dużo wypił. Poczuł jak ciemnieje mu przed oczami. Usłyszał jeszcze jak przez mgłę warkot samochodu i krzyk kobiety, Gdy się otrząsnął juz nie żyla. Miał szczęście. Przegapił moment zgonu.
SHINA & ROBIN CARVER
-No wiesz... zlecenia i takie tam. Czasami robie tu, czasem tam. Zależy gdzie człowiek apoślą. Mowią: zrób to, zrob tamto, zlikwiduj tego, a ochroń tamtego i jakos interes sie toczy. Swoją drogą... niezły wóz-Robin zagadywał piękną młoda kobiete jak mogl. Nie powiem, zrobiła na nim potężne wrażenie. Mało gdzie w tym zasranym miejscu jakim była ziemia mozna było spotkać całkiem sobie facetkę. Carver jeszcze raz popatrzył się na jej kształtne piersi, uśmiechnał sam do siebie i juz na stałe wmontował sie w krajobraz przed nimi
-Taaa... rozumiem. Najemnik... w sumie to was rozumiem. Krąży w ręku złoty pieniądz, co nie?- Shina odpowiadała krótko i rzeczowo. Dobrze wiedziała, że koleś ślini sie na jej widok, ale postanowiła póki co mu tego nie wypominać. Podjeżdżali juz pod bramy Teksasu i Shina postanowiła jak najszybciej pozbyc się podróżnego. Podjedzie, wysadzi go, po czym zajedzie na drugi koniec miasta aby sie pożywić, napić, dokupic zapasów wraz z paliwem a potem pojechać w dal. Byle daleko od tego kolesia. Może nie bala sie go, ale odczuwala w jego towarzystwie pewien dyskomfort. Pod ta powłoka śliniącego sie starucha kryl sie naprawdę niebezpieczny człowiek. Przejechali przez wejście i zobaczyloi na ulicy maly tłum ludzi. Starszy zmarszczył czoło i spojrzał zdziwiony na ludzi
-Co do...-Niedokończył, bo nagle przed samochód wyskoczył jakis czubrk chcac go zatrzymać. Zapewne myślał, że przyjezdni staranuja tłum. Co za idiota. Shina bardziej odruchowo niż swiadomie natychmiastowo skręcila. Samochód przywalił w jakis dom i wbił sie w jego drewnianą ścianę. Spod maski poszedł dym. Jedyne, co było słychać to muzyczka Pink Floydów lecąca z głośników samochodowego radiaq. Tłum zamarł i sie rozstapił. Oczom Shiny i najemnika ukazal się przerażający widok. Okrwawiony trup kobiety tulacy obdarte ze skóry dziecko. Tłum zebrany wokól milczal. Jedynym kto coś mówił był wędrowny kaznodzieja. Normalnie by go nie wpuszczono do miasta, ale na widok takiej zbrodni tutejszemu sędziemu zmięko serce. Gdy tylko zauważył przyjezdnych poprawił obrzyna przy boku i powiedział
-Wyglądacie na obeznanych w swym fachu... dam co chcecie... tylko pomóżcie dorwać tego skórwiela co to zrobił...
Popatrzyliście znacząco po sobie
WĄŻ
21... Tak... 21 zębów mutków to niemalo. Szeryf obiecał za 7 różnych zębów paczkę naboi... całkiem calkiem. Martin żył na pustyni. Ona była jego domem i stała sie jego przekleństwem. Stevens nie mógl sie wyspać, nie mógł odpoczać... nic nie mógł. Każdy cholerny dzień był wyzwaniem. Teraz wracał na chwile do miasta aby wymienic trofea na cenna amunicje. Zabił w tym tygodniu 4 mutki... nieźle. Z tych 4 wyrwał zęby i niektóre tak oszlifował, aby wyglądały jak wyciagnięte z innej maszkary. Reszta kłów poczodziła albo ze ścierwa, albo zostala po prostu znaleziona w piasku, a o to nie było co ciekwae trudno.
“Banda idiotów. Sa tak zaślepieni swoja nienawiścia do innokrwistych, ze sa gotowi tracić byleby ktoś tylko ubił jakies monstrum”. Prawie im sie to udalo. Teren wokoło miasta był niemal czysty. Dzień chylił sie ku końcowi gdy stevens dotarł do bramy miasta. Nie przepadał za nimi. Za dużo tłumu, za duzo kłopotów. Pierwsze co go uderzyło to niesamowita cisza. Później juz z oddali zauwazył znaczna grupkę ludzi. Podszedł szybkim krokiem i to co zobaczył, po przecisnięciu sie przez masę ludzi zmroziło w jego zyłach krew.
“Jakie bydle by sie odważyło...”-pomyślał. Zacisnął mocniej kły w dłoni. Po raz pierwszy zapałał czysta nienawiścią do wszystkich mutków. Podszedł szybkim i zdecydowanym krokiem do szeryfa, wręczył mu trofea i nic nie mówiąc wyciągnał tetetkę. Przeładował. Jeden nabój zostawił w dłoni. Kucnął przy zwlokach. Od razu uderzył go przeraźliwy smrod, ale wąż nic sobie z tego nie robił. Włożył nabój do dłoni matki i zacisnął ją. Cichy nic nie znaczący hołd. Po chwili namysłu zrobił to samo z dłonia niemowlaka. Ludzie nic nie odpowiedzieli. Szanowali go tutaj. Stevens rozejrzał się wokoło i zauważył Shinę wraz z najemnikiem. Chwile potem zwrócił uwage na potężnie zbudowanego mężczyznę podtrzymującego medyka. Chyba sanitariusz byl nabzdryngolony. Stevens w momencie zrozumiał o co chodzi. Wstał, wyprostował sie dumnie i podszedł do szeryfa wyciągając M1.
-Kiedy śrutobranie?
Szeryf sie uśmiechnał pod wąsem
-Uslyszysz synu...
I tutaj zaczyna się zabawa. Macie pełna swobodę.
Jeden post dziennie MINIMALNIE
odwdzięcze się tym samym.
Salvete i niech moc będzie z wami.
Sorry za literówki, ale spieszylem sie z przepisywaniem
