Adam wyciaga krzysztofa z samochodu. Szybko przenosi go do pomieszczenia gdzie sa Pafnucy i Ferdynand i wychodzi na zewnatrz, bo slyszal jakies dziwne odglosy na zewnatrz (cos jakby drzewa sie przewracaly).
Władek odwrócił się w stronę, z której dobiegał hałas. Przez chwilę patrzył w stronę okna, po czym zwrócił się do Natalie. Te hałasy bardzo mnie niepokoją. Mam złe przeczucia.
Władek spojrzał teraz na stos zapasów, które zgromadził. Chyba powinniśmy zanieść zapasy do głównej sali. Będzie można je stamtąd szybciej zabrać.
Władek chwycił pakunek i zaniósł go do głównej sali (tej z wyjściem na zewnątrz) i postawił pod ścianą w takim miejscu, aby nie przeszkadzało, ale jednocześnie, żeby był łatwy dostęp. Następnie przeniósł pokolei wszystkie pakunki.
Ferdynand wyjął odłamek granatu i obandażował nogę Pafnucego.
Adam wyciągnął Krzysztofa z auta i zaprowadził chłopaka do drugiego budyku. Pafnucy lekko pobladły właśnie sprawdzał bandaże założone przez Wałęsę.
Władek spojrzał przez okno. Światło zamigotało, przez moment na tle nieba wydawało mu się, że widzi coś ciemnego, daleko w lesie. Światło zapaliło się i na zewnątrz znów nie było nic widać, poza krwawym kleksem na szybie.
Zaczął przenosić pakunki.
- Dzięki za pomoc, Ferdynand.
Pafnucy ogląda się na Krzysztofa i ze zdziwioną miną mówi:
- O ile się nie mylę, to ten dzieciak, co zginął przy chacie. Tylko skąd się tutaj wziął?
Pafnucy próbuje wstać, by podejść do Krzysztofa, jednak czując bol w nodze rezygnuje z tego i opada na krzesło.
- Chyba wam na razie do niczego poza pilnowaniem tego budynku się nie przydam - znacząco chwyta w ręce karabin. - Jeżeli chcecie gdzieś iść, do idźcie, ja przypilnuję dzieciaka.
Ferdynand Walesa: dobra, popilnuj go, a jak sie zacznie dziwnie zachowywac to kula w leb... jego leb oczywiscie... moze byc zmutowany, albo cho***a wie co
biore moj karabin w reke i rozgladam sie po okolicy budynku
Władek z pomocą Natalie skończył przenosić pakunki. Chyba widziałem jakiś cień na tle lasu. Będzie bezpieczniej jak dołączymy do pozostałych. Strzelanina ucichła, więc chyba jest bezpiecznie. Zabierz dziewczynkę, a ja się rozejrzę. - powiedział do kobiety.
Władek przyłożył ucho do drzwi zewnętrznych i przez dłuższą chwilę nasłuchiwał. Uspokojony ciszą wyciągnął swój pistolet, sprawdził czy jest odbezpieczony po czym ostrożnie uchylił drzwi kierując lufę pistoletu w powstałą szparę. Jeżeli nie zauważy nic niepokojącego otwiera szerzej drzwi i wygląda na zewnątrz. W razie niebezpieczeństwa natychmiast zamyka drzwi.
Na słowa Pafnucego Krzysztof podskoczył.
- Zginął? Co ty gadasz? Po prostu straciłem przytomność, Robert mówił, że to przez mrówki, sprowadzają na człowieka śpiączkę. I co to znaczy "popilnuję"? Potrafię sam o siebie zadbrać - chłopak wydaje się oburzony. Przestraszył się trochę na słowa Ferdynanda.
Władek wyjrzał na zewnątrz. Było ciemno, cykały świerszcze. Wszystkie stwory gdzieś zniknęły. Natalie nie mogła znaleźć dziewczynki, jakby zapadła się pod ziemię.
Adam wyszedł na plac. Samochód nadal działał, światła rzucały światło na dawne lądowisko helikoptera. Ciała zabitych stworów gdzieś zniknęły.
Pyta sie Krzysztofa:
- To co sie działo po tym, jak se pojechaliśmy z tobą? Jakim cudem przeżyłeś? Poza tym póki co nie mam do ciebie pewności... Ale i tak powinieneś wiedzieć, co tu sie dzieje - i Pafnucy opowiada Krzysztofowi wszystko, co się działo, odkąd pojechali z plaży.
Władek uspokoił się nie widząc w pobliżu dziwnych stworzeń. Podszedł do samochodu rozglądając się jednak uważnie wokół siebie i ocenił wizualnie uszkodzenia samochodu. "Chyba mamy środek transportu" - mruknął do siebie. Następnie podszedł do Adama. Pomożesz mi postawić go na koła? - zapytał.
Nie ma sprawy - odpowiedział Adam, po czym poszedł pomóc Władkowi z samochodem. Gdy skończyli, Adam czując delikatną sugestię swego organizmu poszedł na poszukiwanie toalety.
No to nieźle no to nieźle.
Mówie sam nie wiem skąd.
Innymi słowy.
MG co się stało od mojego ostatniego posta? wp zwariowało i od miesięcy nie mam powiadomień.[/i]
Krzysztof słuchał uważnie Pafnucego, z niedowierzaniem kręcąc głową. Wreszcie zaczął swoją opowieść. Otarł krew z czoła i przez chwilę patrzył na zakrwawioną ręcę. Był brudny i spocony, czasem przerywał mówienie wstrząsany drgawkami. Najwyraźniej w szoku.
- Obudziłem się na piasku. Ktoś ciągnął mnie za nogi, nie widziałem nic, bo miałem na oczach opaskę. Krzyczałem, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech. Jakiś gościu przywiązał mnie do drzewa i zadawał pytania. Chciał wiedzieć ile nas jest, po co przybyliśmy, czego chcemy. Pytał też o "pilota", czy ktoś z nas ma pilota. Nie wiem o co mogło mu chodzić.
Chłopak pociągnął nosem.
- Bił mnie, mówił, że pozwoli psom zeżreć moje wnętrzności. Miał dziwnie bezbarwny, ale miły głos, mówił... bardzo uprzejmie - wzdrygnął się. - Słyszałem odgłosy łap na piasku. To musiały być psy. Wszędzie wokół, ale nie słyszałem nic poza tym, nie warczały, nie szczekały.
- Powiedziałem tyle ile wiedziałem, w końcu mnie zostawił. Związanego, z zawiązanymi oczami. Odszedł, tak po prostu. Potem był jeszcze ten chłopczyk...
Władek zatrzymał się obok samochodu. Wóz przypominał trochę żuka, ale był nieco większy. Pomalowany zieloną farbą, która odarła się w kilku miejscach. Błotnik był zniszczony, a wóz leżał na boku, ale silnik ciągle pracował, a światła rzucały dwa snopy rozpraszające ciemność. Adam zatrzymał się w świetle, ciemna sylwetka na tle czarniejszego płotu w oddali i bliższej ściany budynku. Kluczyk był w stacyjce - najpierw dostali się do środka i wyłączyli silnik, potem razem, z niemałym trudem, poddźwignęli samochód. Zwłoki na ziemi były zmiażdżone i poszarpane przez zmutowane psy. To musiał być kierowca. Gruby mężczyzna, potężnie zbudowany w marynarce wojskowej. Adam odszedł na bok i zniknął w ciemnościach.
- Pojawił się znikąd - opowiadał Krzysztof w jasnym świetle jarzeniówek. - Wyglądał na zaledwie kilka lat. Zerwał mi z oczu opaskę i przeszukał wszystkie kieszenie. Był szybki, niesamowicie szybki, poruszał się nieludzko - potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Wtedy pojawił się Robert, a dzieciak po prostu wyskoczył w górę i zniknął w koronie drzew. Robert odwiązał mnie i wyjaśnił, że mrówki nie zabijają, tylko wprowadzają w długotrwałą śpiączkę. Przybył z pierwszą grupą i dowiedzieli się tego dopiero, gdy pochowali jednego ze swoich. Znaleźliśmy wóz na drodze na południu.
Ferdynand zaczął obchód najbliższej okolicy. Z ciemności wyłaniały się czarne kształty dzrzew. Na piasku roiło się od śladów psów. Na wschodzie zaskrzypiało łamiące się drzewo i na tle jaśniejszego już nieba - ponad pierwszym budynkiem - Wałęsa zauważył dwie przewracające się palmy. Następne drzewa zwaliły się bliżej budynków.
- I przyjechaliśmy tutaj, Robert mówił, że muszą znaleźć pilota, to jedyna droga ucieczki stąd. W lesie zaczęły kwitnąć kwiaty, a potem zaatakowały nas psy. Dojechaliśmy tutaj, a Roberta rozszarpały te mutanty, gdy wyszedł z samochodu.
Ferdynand nagle zauważył błysk metalu na piasku. Schylił się i podniósł z ziemi srebrzystą policyjną odznakę. Grzegorz Sikorski głosił napis. Za plecami mężczyzna usłyszał kroki.