[Świat Mroku] Chicago

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Seth »

9 Maja, 1991 rok.

Słabe, czerwone światło oświetlało korytarz burdelu. Nie był to wielki przybytek – ot, pospolity dom publiczny, ulokowany na obrzeżach centrum. Składał się z dwóch pięter, z czego to drugie wypełnione było tłumionymi jękami, charakterystycznymi dla takich miejsc. Wokół unosił się mdły zapach kadzidła i papierosów, a obecny tu półmrok nadawał przybytkowi rozkoszy iście magicznej atmosfery.
Dzisiejszej nocy przybyło tam o kilku klientów za dużo.

Angus wstał wcześnie. Ostatnie noce nie były dla niego łaskawe, i rzadko kiedy mógł liczyć na błogosławiony dotyk snu. Choć jego ciało wydawało się być odświeżone, umysł pozostawał zmęczony. Na tyle zmęczony, że zaczęły go nawiedzać wątpliwości. Byle tylko nie przeceniał swoich możliwości. Ale zawsze gdy ktoś nękał go takimi słowami, mówiącymi o tym że stąpał po cienkim lodzie, Szkot zawsze odpowiadał z półuśmiechem na twarzy:

„Mam się obawiać cienkiego lodu, czy zimnej wody poniżej?”

Jedna z czerwonych lamp, przysłonięta teraz zwiewną koszulą nocną oświetlała drzwi numer trzynaście. To do nich podszedł szczupły mężczyzna – jeśli nie chłopak – ubrany jak prawiczek, który pierwszy raz wizytuje burdel. Czerwone światło padło na jego kręcone włosy, oraz zabarwiło na ten sam kolor jego białą koszulę. Dłoń jednej ręki trzymał w kieszeni swoich spodni, zaś druga dłoń obejmowała… Tubę na mapy. Zapukał do drzwi.

Wampir wyszedł ze swojej sypialni, wodząc zmęczonym wzrokiem po panoramie miasta. Chicago, jego największe marzenie, oraz niespełniony sen. Pragnął być królem tej domeny. Zresztą, wszystko czego teraz potrzebował aby osiągnąć ten cel to… Wyciągnąć swoją martwą dłoń, dusząc swoich wrogów.
Gdy schodził po schodach, usłyszał ponownie słaby głos Waltera. Może za bardzo się pośpieszył z jego wtajemniczaniem? Sprytny diler stopniowo uzależnia swojego klienta, miast pchając go od razu na głęboką wodę. A słabe, uzależnione od jego krwi truchło – to nie była osoba, której można było powierzyć własne nie-życie.

Drzwi się otworzyły. Stanął w nich roześmiany mężczyzna, ubrany zaledwie w białe slipki oraz koszulę bez ramion. Spod bujnego wąsa szczerzyła się para żółtych zębów. Gdy tylko zobaczył że jego gościem jest mężczyzna a nie kolejna dziwka, uśmiech natychmiast zgasł.
- Czego? – Zapytał się kulturalnie, a chwilę potem rudowłosa prostytutka zawiesiła się na jego ramieniu, patrząc się wzrokiem niewiniątka na gościa.

Czerwone światło bijące z wnętrza pokoju (gdzie czekały inne dziwki, oraz czwórka innych facetów – musiało być tam niezłe przyjęcie) oświetlało delikatnie twarz przybyłego. Niestety nie na tyle żeby można było spostrzec parę białych kłów, wychylających się leniwie spod warg.

Stary lokaj wbiegł do schodach, zupełnie jakby był o pół wieku młodszy. Natychmiast chwycił McLeana za ramię jak starego przyjaciela, przyciągając go gestem ręki.
- Panie McLean, miał pan dzisiejszego wieczora gościa!
Nachylił się nad Szkotem, szepcząc mu wprost do ucha, jakby był to jakiś ważny sekret.
- Ktoś z policji, jakiś detektyw. Powiedziałem że nie ma pana. – Walter mówił jakby miał zaraz narobić w spodnie.
Wampir miał ochotę go odepchnąć, oraz szybkim ciosem w twarz nauczyć bycia mężczyzną, ale zaniechał tego. Słuchał dalej co ma do powiedzenia.
- Powiedział że odezwie się dzisiaj w nocy, bo pracuje do późna. Zostawił nawet swój numer telefonu! Położyłem go na stole w salonie, panie McLean.

- Będziesz tu tak stał, czy masz do nas jakąś sprawę? – Kolumbijczyk zdawał się być zniecierpliwiony, a obecność suki budziła w nim agresywność.
- Kochanie, mój zegar tyka. – Prostytutka pomasowała jego policzek, mówiąc zalotnie.
- To ci kupię trzysta nowych!

- Miałem tylko jedne, małe pytanie…
- Mów. – Rozkazał wąsaty, zakładając ręka na rękę.

Wampir uśmiechnął się, a kosmyk włosów upadł mu na czoło.

- Podobno ludzkie wnętrzności mają rozległość dwudziestu kilometrów… Przekonamy się?
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Perzyn »

Angus McLean

Angus skrzywił się. W tych czasach na nic nie ma czasu, przez co niektóre rzeczy zrobione są nieporządnie. Na przykład taki Walter. Gdyby nie to, że każdej nocy ma jakieś interesy, spotkania i inne ważne sprawy to dopilnowałby, aby zrobić z niego porządnego ghula. A tak przez pośpiech wyszedł mu nieco gejowaty. Ale wszystko można poprawić, jeszcze go wychowa. Choćby teraz. - Walterze, nie pozwalaj sobie na taką poufałość. Nie jestem z ciebie zadowolony. Słowa padały niczym bryły lodu, jedno po drugim. - Mam nadzieję, że się poprawisz. Cóż, gdy życie daje ci cytryny zrób z nich lemoniadę. Przesadne uczucie lokaja podziała w tym wypadku jak katalizator i pomoże mu się opanować. W salonie Angus zwrócił się do Hektora. - Hektorze, chciałbym abyś nauczył Annę niewidoczności. A także abyś zwracał się do niej Ouzaru. Malkav skinął tylko głową w roztargnieniu. ”Cóż, zobaczmy czego ode mnie chce ten cały dedektyw.” Myślał wykręcając numer, o którym mówił lokaj.
Ouzaru

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Ouzaru »

Ouzaru

Miała bardzo dziwne sny, o ile można powiedzieć, że wampiry śnią. Były to raczej jakieś luźne przebłyski, jakby w czasie odpoczynku otwierała oczy i dostrzegała różne obrazy. Ale wszystkie miały jeden wspólny temat. Angus. Nie, nie mogła go wyrzucić ze swoich myśli i zaraz po przebudzeniu poczuła, że musi się z nim natychmiast zobaczyć! Szybko wyskoczyła z łóżka niemal wpadając na potłuczone szkło. Z roztargnieniem przypomniała sobie ostatnie wydarzenia i spojrzała na swoją lewą rękę gotowa ujrzeć szponiaste, powykrzywiane dłonie. Jednak nic się nie zmieniło, w każdym razie jeszcze nie teraz.
Przebrała się w pierwszą lepszą rzecz pod ręką, by nie iść w zakrwawionym ubraniu i nawet nie patrząc na stan swojej rany czy drugiej dłoni zbiegła na dół. Nie zobaczyła Dedala, co ją ucieszyło, natomiast zobaczyła, że Angus gdzieś dzwoni. Stanęła jak wryta nie chcąc mu przeszkadzać, posłała miły uśmiech jakby zakłopotanemu Hektorowi i przysiadła gdzieś z boku. Przepełniała ją dziwna euforia i spokój, gdy Szkot znajdował się w zasięgu jej wzroku. Pozwoliła sobie nawet na to, by machać nogami i cicho coś podśpiewywać pod nosem.
Jeszcze raz spojrzała na rękę i dotknęła swej twarzy, nadal nic się nie zmieniło.
"Zrobił ze mnie potwora" - pomyślała i palnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Ja zawsze byłam potworem - powiedziała cicho i zaśmiała się.
Myśl tak bardzo ją rozbawiła, że po chwili wyszła, żeby nie przeszkadzać Angusowi w rozmowie. Była w jakimś dziwnie dobrym nastroju, a w każdym razie takie miała wrażenie. Weszła do łazienki i tam, zamykając za sobą drzwi, pozwoliła sobie wybuchnąć głośnym śmiechem. Spoglądała na swoje odbicie w lustrze.
- Potwór! - śmiała się raz po raz.
A mężczyźni kiedyś tak za nią szaleli!
Gdy już się uspokoiła, co zajęło jej kilka dłuższych chwil, wyszła. Akurat Angus skończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
- Witam! - przywitała się i dygnęła lekko z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: BlindKitty »

Zhou Wang Bao

Noc jak conoc... Dziwny twór językowy, ale dobrze oddawał to co czuła. Nie był to dzień jak codzień, bo była to noc; ale poza tym, wszystko było zwykłe.
Dlaczego więc była tak cholernie smutna?
Znała na to tylko jedną radę. Ale niestety, nie miała przy sobie pręta zbrojeniowego. Ani tym bardziej gryfu od sztangi. Więc cóż, trzeba wybrać się na zakupy. Na szczęście jej pracodawca zostawił jej trochę pieniędzy na drobne wydatki, więc nie będzie z tym problemu. No i, co nie mniej ważne, wreszcie przyszło zamówienie od krawca. Zhou była ubrana w jasnozieloną bluzkę i jasnopomarańczowe spodnie. Za to miała tym razem normalne, czarne trampki, oba takie same.
Sklep budowlany. Dobrze, że szybko robi się ciemno... Kupiła pręt o długości tysiac sześćset milimetrów, średnicy trzydziestu milimetrów, ze stali twardości HRC 40, po czym wróciła do domu. Tam jest dość miejsca, żeby ćwiczyć walkę kijem, nie potrzeba do tego wychodzić na zewnątrz. Musiała dziwnie wyglądać

wracając... Malutka, młodziutka Chinka z piętnastokilowym prętem zbrojeniowym w rękach.
I ktoś, oczywiście, stwierdził że skoro stać ją na pręty zbrojeniowe, to stać ją też na podratowanie czyjegoś budżetu. Trzech frajerów, jeden z rewolwerem... Nie powinno być problemów, chyba że będę miała cholernego pecha, pomyślała. Rzuciła pręt zbrojeniowy i zrobiła przerażoną minę, licząc na to że podejdą sami. Wyciąganie z ciała kul nie należało do jej ulubionych zajęć. I faktycznie, podeszli...
Pierwsze uderzenie, w tego z rewolwerem, prosto w splot słoneczny. Puszcza broń, leci dwa kroki do tyłu. Teraz lewa ręka, unieść, krok...
Ziemia! Któryś podstawił nogę, jakim cudem tego nie zauważyłam? Kopnięcie, ból. Pękło żebro.
No to chyba mam cholernego pecha... Czas odwołać się do Dyscyplin.
Z nieludzką szybkością Azjatka podrywa się i uderza przeciwnika potężnym kopnięciem z półobrotu. Bój się Ulewy - przeciwnik leci do tyłu, Zhou kończy obrót stojąc przodem do trzeciego przeciwnika.
Cień go porywa, śmigając z prędokością zbyt wielką, żeby nawet ona zdołała go zauważyć!
Pozostali dwaj uciekają w popłochu, nawet nie patrząc co się z nim stało. Nie mija sekunda, a przy śmietnikach na ziemię padają jakieś zwłoki. To on... Kto go schwytał, u diabła?
Podejść do ciała. Upić trochę krwi... I tak jest już martwy. Znak odejścia w pokoju, niech Tao ma jego duszę w opiecę i niech trafi w przyszłym wcieleniu do dobrego ciała.
Dziewczyna podniosła pręt zbrojeniowy, z najbliższej budki telefonicznej zadzwoniła na policję, informując gdzie leżą jakieś zwłoki, i wróciła do siebie.

Salon był dostacznie wielki, żeby ćwiczyć w nim walkę kijem, więc tej nocy już nie musiała wychodzić...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Seth »

Angus zszedł na dół. Rzeczywiście, numer detektywa znajdował się zapisany na chusteczce, leżącej na szklanym stole. Niedaleko spał Hektor – zdawał się nie reagować na słowa wampira.

- Witam McLean. – Odezwał się głos po drugiej stronie, w odpowiedzi na przywitanie wampira.
Szkot wytłumaczył swoją sytuację, starając się rozpoznać głos. Nie jeden policjant już go nachodził, a ten nie będzie ostatni. Mimo wszystko, dziwne uczucie nachodziło wampira gdy rozmawiał z tym mężczyzną. Może coś w jego głosie…
- Czy miał pan coś wspólnego z wczorajszym, potrójnym morderstwem? Mieliśmy świadka, który widział odpowiedzialną osobę wchodzącą do pańskiego wieżowca, a potem do windy.
Angus nie odzywał się. Za to dziękował w duchu że nie dotyczyło to strzelaniny w dokach.
- Mamy zdjęcie, choć z daleka McLean. Jeśli coś wiesz, lepiej mów.

Kainita zamyślił się. Nie odpowiadał detektywowi. Tysiące myśli atakowały jego głowę, a on starał się je w miarę uporządkować, byle tylko wysnuć prawidłowe wnioski. Czyżby zadanie Dedala się nie powiodło? A może to Hektor – w końcu wyglądał na dziwnie wyczerpanego! Albo Zhou, ta cholerna Chinka…

Z drugiej strony, atakowała go pokusa wykorzystania tego zapaleńca w swojej krucjacie, w swojej partii szachów. Mógłby go wykorzystać przeciwko Giovannim, albo przeciwko Lisie, zagarniając „Etnę” bez rzucania na siebie podejrzeń Camarilli.

Tymczasem gdzieś w Chicago…

Dedal jęknął głośno. Pieprzony Kolumbijczyk miał strzelbę pod poduszką. Jeszcze ten cholerny przymus wyskoczenia przez okno – Wampir myślał że złamał nogę. Brzuch mu cholernie krwawił, głowa bolała jak oszalała. Ale nie stracił tropu. Miał nad swoją ofiarą przewagę pod względem rozeznania w terenie. Nic nie zginie mu w Chicago, jeśli on tego nie chce.
Teraz kuśtykał w kierunku budki telefonicznej, oglądając się przez ramię czy nikt go nie śledzi. Zaułek do którego wyskoczył był dosyć obskurny, a unosząca się para stanowiła dodatkową osłonę przed wykryciem. Powietrze było bardzo wilgotne… Przesiąknięte miedzianym zapachem krwi. Nie tylko Dedal tu krwawił – to było pewne.
Cholera, jeśli wyjdzie teraz na ulicę policja zgarnie go szybciej, niż ten będzie w stanie wypowiedzieć: „Niewinny”. Pieprzona dziwka rzuciła mu się na ramiona, myśląc że wampir ją oszczędzi. Przynajmniej była użyteczna – gdyby nie ona, Dedal oberwałby też w twarz. A tak ma teraz całą w jej posoce.

Dokuśtykał do budki telefonicznej, szybko wyjął z kieszeni jakieś drobne i wykręcił numer.
- Szyper, mam dla ciebie robotę. Pewien ptaszek myślał że może wylecieć z klatki. Zabrał dużą kasę, parę grubych toreb kokainy i zrobił małe kuku właścicielowi. – Wampir wyrzucił te słowa z siebie, śmiejąc się nerwowo.
Przerwał, spojrzał w bok, oceniając w którym kierunku prowadzą ślady krwi. Przy odrobinie szczęście skurwiel się wykrwawi.
- Obecnie porusza się pieszo, możliwe że ma gdzieś samochód. Będzie niedaleko twojego domu, ucieka z burdelu kierując się na… Na Washington Street. To gruby koleś, wąsaty – będzie obficie krwawił i miał ze sobą dwie teczki.
Nie było czasu na potwierdzenie zlecenia. Dedal rzucił słuchawkę, sycząc z bólu. Och, zapomniał wspomnieć że gangster jest uzbrojony.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Epyon »

Szyper

"Kolejna brudna robota." - pomyślał wampir, odbezpieczając Desert Eagle'a. Sprawdził jeszcze magazynek. Dziewięć naboi, dziesiąty w lufie. Wystarczy.
Zapiął flanelową koszulę i podszedł do okna. Wciągnął nosem zapach miasta. Sięgnął do stojącego w pobliżu stolika i wyjął z szuflady paczkę papierosów. Wziął jednego do ust. Przez moment zatrzymał się w pół ruchu, wyciągając rękę do kieszeni po zapalniczkę. Zastanawiał się nad bezsensem tej czynności. W końcu zwyciężyło przyzwyczajenie.
Poza tym uważał palenie za stylowe. Względne.
Zawsze, gdy coś było świetne, najlepsze, Szyper mówił "względne".
"Robię się sentymentalny..." - westchnął, ale oczywiście wcale się tym nie przejął.
Wtem dojrzał drania, o którym mówił Dedal.
"Dosyć opierdalania się, trzeba w końcu ruszyć kamasza."
Wybiegł ze swojego nowego mieszkania na poddaszu. Dosłownie zeskoczył w dół po schodach. Wyćwiczonym wręcz do perfekcji susem znalazł się na schodach przeciwpożarowych, a chwilę potem gonił już grubasa z dwiema teczkami. Gość uciekał zaułkami, gdyż zostawiał za sobą spore plamy krwi.
"Błądzisz i to nie wiesz jak bardzo." - uśmiechnął się pod nosem.
Póki co nie używał dyscyplin - bo i po co? W końcu to zwykła płotka. A on był profesjonalistą, który nie zdradza zbyt wcześnie asów z rękawa. - "Daleko nie ucieknie, w końcu się pomyli."

Grubas obejrzał się do tyłu. Widząc swojego łowcę odruchowo stęknął, starając się biec szybciej. Gdyby o tym pomyśleć, to byłby szybszy gdyby wyrzucił obydwie teczki i ratował własne życie. No i gdyby nie wyrok jaki został na niego wydany.
Droga przed nimi była prosta, a wokół żadnych naocznych świadków. Linia strzału co prawda była czysta, ale powiewy pary skutecznie zamazywały cel.

Spokrewniony przyśpieszył. Liczył na to, że jego cel nie zna okolicy i uda się go zapędzić w ślepy zaułek. Dosięgnął broni i wyczekwał momentu, w którym pomimo pary mógł strzelić licząc na łut szczęścia i celne oko, gdyż nie miałby nic przeciwko zakończeniu pościgu już teraz.
Z drugiej strony... Robił się głodny, a nie ma nic smaczniejszego niż uciekająca i przerażona ofiara.

Gdy Szyper wyciągnął przed siebie pistolet, zauważył jak grubas się odwraca. Co on trzymał pod pachą... Czy to była s -
O cholera.
Wampir zaryczał jak zwierzę, upadając na kubeł ze śmieciami. Kubeł się przewrócił, a krwiopijca poczuł palący ból w swoim ramieniu.
Tymczasem zwierzyna się oddalała.

"Teraz, kurwa, przegiąłeś." - ponownie ruszył w pogoń, tym razem nie zważając na nic. Dobra zabawa i żarty się skończyły, teraz pora na mały horror. Użył akceleracji, szybko doganiając cel, jednocześnie uważając na strzelbę, choć wątpił w to, aby Kolumbijczyk zdążył przeładować.

Wampir dopadł swojej ofiary. Niesiony falą instynktu łowcy momentalnie rozpruł gardło mężczyźnie, sprawiając że pobliską ścianę oblała krew bydlaka.
Ten ukląkł jak do spowiedzi, lecz nie puścił teczek. Krwawił jeszcze przez chwilę, nim wreszcie wylądował mordą w kałuży.

Szyper uśmiechnął się. Zdążył jeszcze się pożywić, a następnie przeszukał ciało i zabrał teczki. Forsa i koka zawsze się przydadzą.

Wracając napotkał Dedala stojącego w cieniu przy jednym z kontenerów. Rzucił mu towar i uśmiechnął się pod nosem.
-Robota wykonana, szefie.
Było względnie.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: BlindKitty »

Zhou Wang Bao

Otwarła powoli oczy. Pręt stał tuż koło łóżka, oparty o ścianę, a dla niej zaczynała się kolejna spokojna, nieobfitująca w wydarzenia noc.
Trzeba być pesymistą, prawda? Wtedy wszystko może ci zrobić tylko przyjemną niespodziankę.
Wstała powoli, i nie przebierając się z luźnej, jedwabnej piżamy, zaczęła się rozciągać. Codzienna porcja rozciągania mogła przynieść tylko dobre skutki. I co z tego że i tak była w stanie zrobić szpagat? Na pewno nie zaszkodzi, to jasne.
Kwadrans minął na rozciąganiu zastałych przez dzień mięśni. Podeszła do szafy i zastanawiała się przez moment, po czym podjęła decyzję.
Idzie potańczyć.

Bluzka ze sporym dekoltem i krótkimi rękawami, z czerwonej satyny. Luźna, drapowana spódnica tuż za kolana z czarnej bawełny. Najlepsze, jedwabne pończochy. Wysokie kozaki z czarnego zamszu, ze srebrnym deseniem, prawie do kolan, tak że wraz ze spódnicą zakrywały całe nogi. No i Jadeitowy Smok na prawym ramieniu...
Wyślizgnęła się ze swojego apartamentu i zjechała windą na dół. Trzeba poprosić pana McLean jeszcze raz o jakiś kurs jazdy na motorze, bo tak to jest trudno przemieszczać się po mieście. Będzie musiała skorzystać z komunikacji... Nie chciała żeby znów ktoś ją napadł. Bo albo dla nich, albo dla niej musiałby to się źle skończyć.
Autobus, jeszcze dzienny. W końcu teraz słońce wcześnie zachodzi... Noc jest długa, a to dobrze dla wampirów. Przystanki, jeden drugi, kolejny... Wysiada i kieruje się w stronę zauważonego neonu jakiegoś nocnego klubu. Wielkie miasto oznacza mnóstwo imprez. I mnóstwo mętów, ale nie wszystko może być dobre.

Bramkarze nie pytają o wiek. Dziwna sprawa... Kładzie dwa drobne dolary na ladzie szatniarza, jako opłatę za wstęp, i wchodzi. Głośna muzyka ogłusza przez moment, ale nawet do tego przyzwyczaił dziewczynę trening kung-fu, jaki przeszła. W bitwie rzadko jest cicho, powtarzał jej nauczyciel.

A potem się zaczęło. Z głośników płynął trance, a Zhou wskoczyła na parkiet.
Uderzenia perkusji, wchodzące bezpośrednio w kręgosłup, z pominięciem uszu.
Kroki, kroki, kroki...
Huk muzyki.
Dziewczyna płynie przez parkiet.
Huk.
Czyjeś dłonie w pasie...
Huk.
W sumie, czemu nie?
Huk.
Bliżej.
Huk.
Obejmuje go za szyję.
Huk.
Tańczą, tańczą, tańczą...
Huk.
W takich knajpach nie da się nawet zauważyć przejść między utworami - myśl wyrywa się spod pierwotnych instyktów, wywołanych muzycznym transem.
Huk.
To co działo się potem, zlało się w jedno. Huk muzyki i taniec, chłopak chcący wymusić pocałunek, a dostający Pocałunek, zniknięcie gdzieś w tłumi na parkiecie i do rana huk i taniec.

Koło czwartej Zhou zdołała zmusić się do spojrzenia na zegarek. Stwierdziła, że dość na tę noc, bo do wschodu już nie tak długo, a nocne autobusy rzadko jeżdżą.
Ciepłe, nocne powietrze. Muzyczny trans powoli mija.
Autobus.
Ludzie, ludzie, ludzie...
Skąd oni się tu biorą o czwartej rano?
Winda.
Zaraz, kiedy ja wysiadłam z autobusu?
Pada na łóżko. Spać...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Ouzaru

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Ouzaru »

Ouzaru

Angus nie odpowiedział pogrążony w jakiś posępnych myślach. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się to w niego to w Hektora, jednak żaden z nich nie był skory do rozmowy. Lekko zniecierpliwiona dostrzegła kątem oka, jak Zhou wychodzi odpicowana jak na pierwszą randkę.
"No..no..no.." - pomyślała i cmoknęła cicho, gdy Chinka zniknęła w windzie.
Stała jeszcze kilka sekund, w końcu zrezygnowała. Rozejrzała się po salonie, ale nigdzie nie było śladu Dedala. Czyżby ich opuścił? A może miał kłopoty? Nieco to ją ucieszyło, należało się gnidzie. Ale poczuła też niepokój. A co jeśli ktoś go wykończy przed nią?!
Westchnęła. Rana nie zasklepiła się jeszcze do końca i ciągle męczyła przytłumionym już tępym bólem. Co mówił Angus? Ach taaaak... Że krew przyśpiesza regeneracje. Kiwnęła głową do swoich myśli i uśmiechnęła się. Trzeba było zapolować na coś w miarę żywego i czystego. Przeczesała włosy palcami.
- Wychodzę na miasto, może później... jak wrócę... przejedziemy się gdzieś, McLean, sire? - zapytała i nie czekała odpowiedzi.
Zapewne powie jej, jak wróci, lub będzie musiała się spytać jeszcze raz.
- Serwus, Hektorze! - rzuciła wbiegając na górę po schodach.
Trzeba się było przebrać i spadać. Noc jeszcze młoda, a głód doskwierał. Przypuszczała, że sobie poradzi. Tylko musiała uważać na siebie i nic więcej. Zmieniła opatrunek i założyła krótką sukienkę oraz szpilki. Teraz nie musiała się obawiać o stan swoich kolan, więc zamierzała czasami je nosić. Zeszła na dół, weszła do windy i zjechała na parter.
Noc jeszcze młoda, a głód doskwierał...
Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz i Ouzaru jedynie się uśmiechnęła. Ile by teraz dała za możliwość jechania jakimś szybkim autem! Ale piesze wycieczki też lubiła, a miała zamiar się przejść do najbliższej porządnej knajpy i wyrwać sobie kogoś 'na noc'. Zabawić się trochę i najeść.
Perzyn
Bosman
Bosman
Posty: 2074
Rejestracja: wtorek, 7 grudnia 2004, 07:23
Numer GG: 6094143
Lokalizacja: Roanapur
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Perzyn »

Angus McLean


Myśli Szkota pędziły. W martwym z biologicznego punktu widzenia mózgu setki impulsów elektrycznych w przeczący naturze sposób przeskakiwały pomiędzy synapsami. - Ależ oczywiści udzielę panu całej pomocy jakiej tylko zdołam. Nie sądzę jednak by była to rozmowa na telefon. Może przyjdzie pan tutaj i przekaże wszelkie szczegóły? Mężczyzna potwierdził. Teraz pozostało jedynie czekać. Wszyscy poza Hektorem wyszli, choć patrząc na Malkava to on też nie był kimś, kogo można by nazwać obecnym. *PSTRYK* - Walterze, podaj krew. Już po chwili dobrze zmrożona butelka, trzymana w pojemniku z lodem, ląduje na stole przed Angusem. Podobnie jak kieliszek z rżniętego górskiego kryształu. Światło roztacza refleksy odbijając się od powierzchni uczynionej przez artystę prawie sto lat temu. Kieliszek nie był antykiem, ale był niewątpliwym arcydziełem. Nawet napełniony ciemno czerwoną cieczą, płynnym życiem, rozsiewał dookoła promienie dziwacznie załamanego, zabarwionego na rubinowo światła. Tak, nie ma to jak kieliszek krwi. A potem, gdy załatwi sprawy z tym fanatykiem to może spacer z prawie-córką? Tymczasem trzeba pomyśleć, przeciw komu go napuścić. Pfeh, też problem. Oczywistym celem była Lisa. Angus niechętnie by się do tego przyznał, nawet przed samym sobą, ale lubił Giovannich. Owszem, brzydziła go ich nekromancja, ale za to byli porządni, trzymali się swojej domeny i jak jeden uznał cię za godnego, nieważne czy przyjaciela czy wroga, to mogłeś być pewien, że niezależnie czy w interesach czy stojąc nad tobą z kołkiem i miotaczem ognia okażą ci szacunek. Byli po prostu przyzwoitymi gnojkami. Lisa to inna historia. Dziwił go jej zapał do polityki. Była wyjątkiem wśród Szczurów. No i miała za duży wpływy. Ręce Szkota mignęła komórka. Gdzieś w mieście odezwała się Oda do Radości. - Dedalu, zdaje się, że ktoś nieco cię przyłapał. Myślę, że dobrze będzie jak się gdzieś zadekujesz do czasu, kiedy załatwię tego natręta, wiesz, że zainteresowanie policji psuje interesy. Szkot wiedział, że ludzki wymiar sprawiedliwości to równie wielki problem jak komary. Komary też są niegroźne (no, na ogół), ale potrafią podziałać na nerwy. - Myślę, że Lisa cię przez jakiś czas przetrzyma u siebie, przynajmniej do czasu gdy nie odsunę od siebie podejrzeń. W ten sposób będzie można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, podkopać pozycję Lisy i poczynić dalsze postępy w przygotowaniu Anny, Ouzaru do jej nowej roli.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Seth »

Dedal zaklął cicho, sięgając po teczki. Spojrzał się na Szypera, oceniając go szybko. Jakby nie patrzeć, to było ich pierwsze spotkanie twarzą w twarz.

Na razie jednak inna sprawa go niepokoiła. To, że wczorajszej nocy nie zabił kogoś ekstra. Nie widział też żeby ktokolwiek z ich ekipy wracał z brudnymi od krwi łapami. Mógł to być ktoś spoza ich grupy… Albo?

Zhou, czy ona przypadkiem nigdzie wczoraj nie wychodziła?

Albo Ouzaru…

Nie powiedział Angusowi ani słowa. Nie ufał mu, czuł to. Był tak zaślepiony swoimi gierkami, że nie dostrzegał oczywistych faktów. Dedal mógł zmiażdżyć starego Szkota, był nikim. Ale nie teraz.

Teraz spojrzał się na swojego osiłka, posyłając doń uprzejmy uśmiech, klepiąc ojcowsko po ramieniu.
- Dobra robota, Frank. – Powiedział cicho, zachrypniętym głosem.

Spojrzał się w bok alejki, jednocześnie słysząc ryk syren. Policja może złapać ich trop, jeśli zostaną tu dłużej. Już chciał brać towar i uciekać, każąc robić to samo młodemu…

…Gdy pewien pomysł wpadł mu do głowy. A ten pełen zapału Brujah byłby świetnym pomocnikiem.

- Powiedz mi, Szyper. – Wystękał Dedal, biorąc obydwie teczki i biegnąc pośpiesznie w kierunku studzienki kanalizacyjnej, gestem nakazując drugiemu wampirowi to samo.

- Nie chciałbyś stałej pracy… Dla mnie?

10 Maja, 1991 rok.

Hektor włączył telewizor. W ostatnich wiadomościach szumiało o porachunkach gangów na obrzeżach miasta. Nic o strzelaninie w dokach, na szczęście.
Cóż, wampir przespał całą wczorajszą noc, podczas gdy jego obydwie koleżanki szalały na mieście. Ale ojciec nigdy nie pozwalał na takie zabawy – twierdził że to prymitywna rozrywka dla pospólstwa. Teraz Ania i Chinka pewnie leczyły kaca, a wczoraj puszczały się z jakimiś karkami. Musiały uważać że są bardzo męscy.
Prychnął, nawet jego uderzyła absurdalność własnych myśli. Kto by się spodziewał, że takie pierwotne ludzkie odruchy się w nim odezwą? Trzeba było natychmiast przestać, bo takie myślenie go do nikąd nie doprowadzi.
Lepiej zająć się czymś ważniejszym, nad którym dumanie będzie bardziej produktywne. Wszakże o to chodzi w myśleniu, nie? Nikt mu jakoś tego nigdy nie tłumaczył, więc nigdy o tym… Nie myślał.

Szef z jakiegoś powodu wycofał Dedala, dowiedział się tego dzisiejszego wieczora. Czemu to zrobił? Czy wampir jakoś sobie zawinił? A może chodziło o tą kobietę?

Ale nie. Czymkolwiek Anna teraz była, z całą pewnością nie była już kobietą.

Może to się wydawać dziwne, ale Ambelly *słyszał* jak wampirzyca podśpiewuje pod nosem, otwierając drzwi swojej sypialni.

Niech zajrzy do szafki! – Głosy dźwięczały w jego głowie, z jakiegoś tajemniczego powodu podekscytowane.

Powód mógł być jeden. Trzeba było w końcu zaspokoić głód, wtedy i chór w jego umyśle ucichnie. Gdy się odbierało życie, jakby tysiąc głów spoglądało wtedy na ciebie, zupełnie jak na jakąś gwiazdę. To było boskie uczucie… Przyjemnie bolesne, nadające ciepła zimnemu ciału wampira.

Ale czemu szef oddalił Dedala? Dzisiaj był jakiś nerwowy, ponoć ma zaplanowane spotkania. Słyszał jak rozmawiał ze swoim lokajem, Walterem. Tej nocy będą przyjmować dwóch gości – jednego wciąż żywego, drugiego z już wygasłą datą ważności. Jeden przyjdzie w sprawie przestępstwa które już popełniono – znowu głosy mówią o szafie – drugi w sprawie tego które ma dopiero być. Jeśli ten mówiący o *teraz* ma być użyteczny, nie może się spotkać z tym, który będzie mówił o przyszłości. A gdy lokaj zapraszał gościa o dowolnej porze, popełnił najgorszą pomyłkę jaką mógł.

Pozwolił by jedzenie wybrało konsumenta.

Klub „Etna”, godzina 21: 34

Przed wampirem stała szklanka wody. Pełna, nie ruszał jej od ponad pół godziny, spoglądając tylko nietrzeźwo w jej stronę.

Dedal i Szyper, dwójka Spokrewnionych. Obydwaj mieli podobne powiązania, podobną wizją dotyczącą miasta, oraz nakładające się na siebie cele. Obydwaj wiedzieli kto jest ich prawdziwym wrogiem.

- Posłuchaj mnie uważnie. – Zaczął Dedal, nachylając się nad stołem tak, żeby jego gość mógł dokładnie widzieć jego chłodne oczy.
- Słucham.

Wampir obrócił głowę lekko w bok, a kosmyk kręconych włosów opadł mu na twarz.

- Musisz mieć ją na oku, gdziekolwiek pójdzie. Jeśli będzie chciała iść do klubu, pójdziesz za nią. Jeśli będzie chciała pójść do parku, pójdziesz za nią. Jeśli wejdzie do toalety się wysrać, masz siedzieć w muszli!
Zaczął stukać o stolik, cały czas obserwując klientelę tego miejsca. Po chwili znowu zwrócił się do swojego pracownika.
- Na Chinkę też, bo jest… Jest w niej coś, co sprawia że drżę. A nie zwykłem się obawiać zagrożenia ze strony postaci z bajek. Na nią tym bardziej uważaj, żeby ci czegoś nie złamała. I tu nie żartuję – uważaj.
Szyper tylko się uśmiechnął, prostując się leniwie. To nie będzie trudne zadanie.
- Dziewczyna o której ci mówiłem, ta blada jak ściana, z reguły jest spokojna. Jeśli zacznie się zachowywać nienaturalnie, powiadom mnie niezwłocznie. Inaczej nas wszystkich wpędzi do grobu… Nigdy nie powinienem był jej całować.

Spojrzał się na szklankę z wodą, a na jego twarzy zawitało coś na kształt grymasu gniewu. Machnął dłonią, przewracając wściekle szklanicę, wylewając jej zawartość na stolik.

- Szkotem zajmę się osobiście.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Epyon »

Szyper

-Względnie. - uśmiechnął się pod nosem.
Przypomniał sobie tą kolorową dziewczynę, której uratował dupę. Prawdopodobieństwo, iż to właśnie ona było dość duże - bo ile Chinek może się kręcić nocą po Chicago?
Nie powiedział tego Dedalowi. Informacja z pozoru nieważna, z czasem mogła zyskać na wartości. Mało to się słyszało o spłacaniu długów?
On sam "przekonywał" do tego ludzi.
Sięgnął do kieszeni po papierosa, ale przypomniał sobie, iż w pośpiechu zapomniał je zabrać. Przeklnął w myślach.
-Dobra, kwestię tej dziewuszki możesz uznać za załatwioną. - powiedział, wstając od stolika.

Po opuszczeniu lokalu wrócił do siebie. Ze stolika zabrał paczkę fajek i włożył do kieszeni w spodniach. Załadował też dodatkowy nabój do magazynku Desert Eagle'a. Właściwie miał już wszystko, czego potrzebował. Wyszedł na zewnątrz, zapalając papierosa.

Ulice w tej dzielnicy nie były zbyt ruchliwe. Szyper przeszedł przez miasto spokojnym krokiem. Miał jeszcze sporo czasu przed porankiem, a chciał się jedynie rozejrzeć w okolicy schronienia tej... Anny? Tak, miała na imię Anna.
Stanął pod budynkiem McLean ElectroniX. Wyrzucił peta z ust i zgasił przydeptując.
"Ładna miejscówka. Szkoda tylko, że już niedługo przestanie tak wygladać."
Spojrzał na zegarek. 22:45.
"Cóż, lepiej się przejdę, wolę aby nikt mnie tu nie zauważył."
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: BlindKitty »

Zhou Wang Bao

Zerwała się z łóżka. Wpół do jedenastej w nocy... Późno już.
Szum w głowie po wczorajszej imprezie nie chciał ustać. Ta cholerna muzyka... Łamała kręgosłup, swoją głośnością.

Czas się przebrać.

Upewniwszy się, że drzwi do sypialni są zamknięte, zsunęła z siebie nocną koszulę z jedwiabiu - efekt zakupów z Angusem - i założyła zwyczajne, 'robocze' ciuchy. Tym razem i góra i dół z czerwonego jedwabiu. A do tego czerwone trampki. Jadeitowy Smok schowany pod rękaw.
Zaczyna się ze mnie robić modnisia, pomyślała.
I ruszyła do Anny... Ouzaru... żeby pożyczyć szminkę i lakier do paznokci... Koniecznie czerwone. Bo dziś jest dzień Indonezji - biała skóra i czerwone wszystko inne. Ale ona jeszcze spała. No trudno, trzeba się tym będzie zająć, jak się obudzi.

A potem wzięła księgę i ułożyła się na kanapie w salonie. Trzeba zdobywać nie tylko siłę, ale i wiedzę... I wprawdzie trening biegowy można zrobić choćby i dookoła tego salonu, ale na razie nie musi za dużo się ruszać. Taniec, jednak, też potrafi utrzymywać w formie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Phoven »

Hector Ambelly

Głosy.
Szepty.
Emocje.
Od zawsze Hektor słyszał Głosy. Nie, nie od zawsze.. od kiedy Ojciec go ponownie odnalazł. Tak, właśnie wtedy. Nie wcześniej. Zdecydowanie. Na czym to? A, Głosy. Te parę sylab, tak wyraźnie akcentowanych.Tak mocnych i wyraźnych. Ostrych niczym brzytwa i zawsze... nie, nie zawsze – od kiedy Ojciec... Ciiicho. Trzeba myśleć. Bez pracy nie ma kołaczy. A człowiek z wyższych sfer pracuje umysłem.
Niekoniecznie swoim.
Na czym to? Mgła. Tak. Głosy były jak mgła. Wszechobecne, mistyczne, tajemnicze, niebezpieczne i... I jakie? By zrozumieć co naprawdę niosą w sobie Głosy trzeba określić kształt mgły. Inaczej się nie da. Nikt nie zdefiniuje kształtu mgły, jednak wiedząc o mgle może podążyć do odpowiedzi. Hektor nie rozpozna Drogi. Głupi smarkacz. Ojciec? Ojciec jest daleko, zbyt daleko. McLean? Tak! On jest mądry. I jest Przyjacielem. Hektor powie mu o głosach. Powie bo...
Bo Głosy widzą czas. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość stapiają się w jedno. Wskazują drogę.
Hektor wyłączył migający tysiącem barw telewizor i stąpając głucho po pięknym perskim dywanie zastukał lekko w drzwi gabinetu McLeana. Uchylając je wszedł do środka i ukłonił się z wyrazem bezgranicznego szacunku. Widząć zdzwione oblicze swego szefa rzekł cicho, acz dobitnie.
- Panie McLean, w tym budynku jest Mój – zaakcentował to słowo – krewniak.
Pusty wzrok Ambelly'ego powędrował na szklane szyby wieżowców Wietrznego Miasta.
Ouzaru

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Ouzaru »

Ouzaru

Obudziła się dość szybko i wcześnie, jednak nie chciało jej się wstawać z łóżka. Zawsze uważała, że kiedy nie musi iść do pracy, wstawanie przed dziesiątą to po prostu grzech. Postanowiła się dalej tego trzymać.
Obudziło ją ciche pukanie do drzwi, lecz nim zdążyła jakoś zareagować - intruz odszedł.
"I dobrze" - pomyślała prychając.
Spojrzała na zegarek, 22:44, uśmiechnęła się. Lubiła takie ładne godziny, choć jej ulubioną była 22:55. Jej mąż nienawidził tego ustawienia, bo kiedyś dała to na kod w zapięciu do roweru. I w Sylwestra w Cambridge rower wartości całej jej pensji poszedł się... kochać. Parsknęła śmiechem na samo wspomnienie, jaki był zły wtedy, a przecież sam go wcześniej zawinął!
Przeciągnęła się i wstała. Ogarnęła spojrzeniem miejsce, które coraz bardziej zaczynało przypominać JEJ pokój. Skotłowana pościel na łóżku, zbite lustro, którego nadal nie sprzątnęła, walające się wszędzie ubrania, które po prostu z siebie zdejmowała i rzucała na podłogę lub krzesło. Patrząc na cały ten burdel odetchnęła głęboko, czuła się spokojnie i bezpiecznie.
Czarne rajstopki, czarna krótka spódniczka, czarna bluzeczka z długimi rękawami z koronką w pajęczyny i z długim kapturem. Przy pomocy małego, zakrwawionego od kilku lat lusterka, pomalowała oczy na czarno. Długo się zastanawiała między ciężkimi butami a lekkimi wysokimi kozaczkami o metalowych szpilkach i dwunastu klamrach, ale w końcu wybrała te drugie. Klamry zostawiła rozpięte, dzięki czemu przy kazdym kroku nie tylko stukała obcasami, ale i jeszcze dzwoniła. Uwielbiała, gdy było ją słychać... Dodatkowy efekt robiły malutkie dzwoneczki poprzyszywane do rękawów bluzy. Nie było ich widać, gdyż Ouzaru przyszywając je pomalowała matową farbą na czarno.
W końcu opuściła pokój i zeszła na dół.
- Hiya! - przywitała się ze wszystkimi i lekko uśmiechnęła.
Zhou uniosła głowę znad książki o chemii.
- Cześć - odpowiedziała z uśmiechem. - Czekałam, aż wstaniesz.
Ouz przekrzywiła lekko głowę czytając tytuł książki i na chwilę oczy jej się zaświeciły. Podeszła do Chinki i usiadła obok niej.
- Zatem słucham, zapewne masz do mnie jakąś ważną sprawę? - spytała. - I chyba nie czekasz zbyt długo, że się za tak grubą lekturę wzięłaś? Chemia jest zaprawę fascynująca...
Kiwnęła głową z uznaniem.
- Właściwie, nic ważnego. Chciałam od ciebie pożyczyć czerwoną szminkę, i czerwony lakier do paznokci, jeśli masz takowe... Żeby ładnie współgrały z ubraniem - odpowiedziała Chinka zamykając książkę.
- Ano mam, ale to już staromodne, by wszystkie kolory były jednolite. Choć jedna rzecz powinna się wyróżniać - powiedziała Ouzaru wstając. - Poczekaj, przyniosę ci.
"Szczęście, że zabrałam torebkę z domu" - pomyślała idąc na górę do siebie. - "Szkoda, że inne rzeczy zostały..."
Po kilki chwilach wróciła i wręczyła Zhou to, o co prosiła.
- Trzymaj.
- Dziękuję - Zhou uśmiechnęła się nieśmiało - może to i staromodne, ale ja jestem głęboko osadzona w tradycji - żartowanie przy ludziach zawsze przychodziło jej trudno, ale Anna budziła jakiś rodzaj... Zaufania.
- Racja - kiwnęła głową i klepnęła się otwartą dłonią w czoło. - Pomóc ci z tym? - zaproponowała znów siadając przy dziewczynie.
Korzystała z tego, że były same i mogła miło spędzić czas. Polubiła Zhou, nie była typową głupią gęsią, za jakie Ouzaru miała większość dziewczyn i kobiet. Chyba nawet mogły się z czasem dogadać.
- Mogłabyś? Bo ja tak naprawdę jeszcze nigdy nie próbowałam... Jakoś nie miałam czasu się tym zajmować dotychczas.
- Jasne - uśmiechnęła się. - Moja matka była wizażystką, więc wiem co i jak, choć sama się nigdy nie lubiłam malować. Wiesz, to co teraz na sobie mam ciężko nazwać makijażem, nie? - spytała puszczając oko do Zhou i bardzo delikatnie ujęła jej dłoń, jakby obawiając się, że mogłaby ją wystraszyć lub skrzywdzić samym dotykiem.
- Ja bym przy próbie malowania oczu na pewno je sobie wydłubała - stwierdziła Chinka. Jej dłoń była chłodna... Zimniejsza nawet niż Ouzaru, która przecież też była nieumarła. Żółtawa skóra była gładka, jakby wypolerowana, a tkanki kryjące się pod nią twarde, jakby ubito wszystko, co miękkie w tej dłoni w śliski kamień. - Ale teraz mam więcej czasu, niż kiedykolwiek mogłam się spodziewać, więc mogę trochę poćwiczyć.
- Zawsze mogę ci wyjaśnić co i jak - zaproponowała i po chwili w salonie zaczęła się unosić nieprzyjemna woń lakieru. - O ile taka wiedza będzie ci potrzebna, bo przecież ja tu zawsze będę i mogę ci pomóc. Więc, wybierasz się gdzieś dzisiaj?
Pędzelek szybko zakrywał płytkę paznokcia czerwonym lakierem, kolor był ładny i jednolity. Ouzaru nawet nie musiała patrzeć co robi, często matce i znajomym malowała paznokcie, choć o swoje nigdy jej się nie chciało zatroszczyć. Teraz spoglądała w oczy Zhou.
- Jeśli nikt mnie nigdzie nie wyśle, to nie... Ale mam takie przeczucie, a one rzadko mnie mylą, że Splatający Przeznaczenie ma dla nas tej nocy jakąś niespodziankę. I cóż, pewnie ty będziesz tu zawsze, ale nie wiem czy to samo można powiedzieć o mnie. Przyzwyczaiłam się raczej do życia, hm, koczowniczego.
Wolała się nie dopytywać, co Chinka miała na myśli, bo nie lubiła wyciągać informacji. Poza tym na tym polegało zaufanie, by nie zadawać zbędnych pytań. Jak zacznie się dziać coś złego, to pewnie ją uprzedzi...
- Poczekaj chwilę - powiedziała wstając.
Paznokcie Zhou były gotowe, a Ouz poszła na górę po dwa inne lakiery i bardzo cieniutki pędzelek. Gdy wróciła, upewniła się, że wszystko jest suche i wróciła do pracy. Po chwili malutkie, delikatne kwiatki zaczęły się pojawiać z boku paznokcia. Składające się z tycich białych płatków i czarnego środka wyglądały wręcz uroczo i całkiem ślicznie.
- Gotowe - powiedziała w końcu, gdy zwróciła Zhou jej rękę i ostatni palec był gotowy. - Coś jeszcze, madame? - zapytała z uśmiechem i odgarnęła niesforny kosmyk z czoła.
- Sądzę, że ze szminką poradzę sobie sama - uśmiechnęła się lekko - o ile dostanę parę porad teoretycznych - spojrzała na swoje dłonie. Wyglądały nieco egzotycznie, szczególnie, że paznokcie były krótko obcięte, żeby nie wbijały się w dłoń zwiniętą w pięść. Ale były ładne, musiała to przyznać. - A w zamian, jeśli będziesz chciała, chętnie wytłumaczę ci co nieco na temat sztuk walki... Bo wprawdzie nie jestem wprawna w aikido, ale mam wrażenie, że kilka rzecz można by poprawić.
Ouz kiwnęła głową.
- Dziękuję, ale nie musisz nic robić w zamian. Na tym polega przyjaźń, nie? Dla mnie jest ważne, żeby ci się podobało i tyle, a co do szminki... - i tu zaczął się dość długi wywód na temat nakładania, że najlepiej robić to pędzelkiem i na wiele innych rzeczy. Od dobrania koloru, to robienia konturów kredką.
- I dlatego ty bezinteresownie pomagasz mnie, a ja mogę bezinteresownie pomóc tobie - Zhou zachichotała cicho, po czym wsłuchała się w wykład. Kiedy Ouzaru skończyła, poszły razem do łazienki, i Chinka pod czujnym okiem nauczycielki precyzyjnie pomalowała usta.
- Jesteś pewna że nie chcesz? Jeśli kiedyś cię najdzie, jestem gotowa uczyć w każdej chwili.
- Zgoda - przytaknęła i poklepała Zhou po ramieniu. - Dobrze, bardzo ładnie - pochwaliła ją szczerze. Dziewczyna przyłożyła się i skorzystała z porad, co zaowocowała pięknym efektem. - Możemy zacząć od jutra lub dziś, ale to później.
- Oczywiście. Ja na dziś nie mam żadnych planów, ale mówię ci, że później nie będziemy mieć czasu. Ale jakby moje przeczucie się nie sprawdziło, to będę w salonie czytając książkę, w jedną noc raczej nie dam rady przeczytać całej.
Ouz odpowiedziała tylko uśmiechem i została sama w łazience przyglądając się swemu odbiciu w lustrze. Nic się nie zmieniało, czyżby Angus się mylił lub ją okłamał? Nie, nie mogła tak nawet o nim myśleć! Musi poczekać, w końcu coś zacznie się dziać...
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Seth »

Angus odchrząknął głośno, odstawiając kielich krwi na szklany stół. Oblizał wargi, po czym leniwym krokiem podszedł do wielkiego okna, uchylając odrobinę zasłonę. Krew nadal pozostawała na jego języku, by mógł rozkoszować się jej smakiem. Nie obchodziło go że zaostrzy to jego głód.

W końcu w tym mieście jest jeszcze tyle krwi… Młodej, zdrowej krwi.

Spoglądał w dół, na olbrzymią pętlę autostrad, obserwując jak kolorowe – żółte i czerwone, a czasem i niebieskie – światła migają jak oszalałe tam na dole. Na myśl od razu przyszło mu skojarzenie z żyłami – autostradami, oraz płynącą, czerwoną cieczą… bez której organizm – miasto, nie mogłoby by żyć.

To zupełnie jak on. Właśnie on, Angus McLean, był tym miastem. I tak jak te małe mróweczki, pracujące każdego dnia w pocie czoła, napędzały Wietrzne Miasto… Tak i każda kropla krwi przeradzała się w jego ciele w potężną vitae, czyniącą go tym, czym jest.

Roztańczone światełka męczyły jego wzrok, więc postanowił przenieść go na coś bardziej stałego, lecz równie majestatycznego. Jego oczy skierował ku księżycowi, który jaśniał teraz w pełni, odbijając słoneczne światło na swej powierzchni.
Tak jak ciało było jego kotwicą człowieczeństwa – pomyślał – tak i księżyc zastępował mu słońce. Ciekawe czy ktoś także w niego teraz patrzył?
Zlizał krew z języka i przełknął ją wdzięcznie.


Tymczasem Szyper wpatrywał się tępo to w wieżowiec, to w główne wejście. Na szklanej powierzchni siedziby McLean Electronix oprócz świateł z ulic i okolicznych wieżowców, odbijała się także mała, srebrna kulka – księżyc w pełni. Wampir zacisnął pięści i splunął na ziemię, czując dziwny niepokój na ten widok.
Oprócz tego, doszło jego własne zdenerwowanie. To z kolei, przerodziło się szybko w irytację. Mógł tu stać całą noc, lecz nic by się nie wydarzyło.

Nuda, szarość i brak zajęcia. Po prostu stał i gapił się w wejście. I tak dobrze że nie wyszedł do niego ochroniarz… Pewnie spał jak zabity.

I kiedy już miał odchodzić… Pewna rzecz przykuła jego uwagę. Pod siedzibę korporacji podjechało czarne BMW, a ze środka wyszła młoda kobieta, ubrana w garnitur w paski. Na głowie miała męski kapelusz z rondem, lecz po figurze i kształcie twarzy można było stwierdzić bezbłędnie że to *ona*. Kobieta stała przez chwilę całkowicie nieruchomo, po czym ruszyła przed siebie szybkim krokiem, wchodząc do środka masywnego budynku.
Szyper przypatrywał się scenie z ciekawością. Albo McLean zamówił na tą noc wyjątkowo ekskluzywną dziwkę, albo chodziło o coś więcej. Tak czy siak, nie darowałby sobie gdyby się nie dowiedział.

Ale polecenia Dedala były jasne, a wampir nie wspominał o żadnym rekonesansie… Z drugiej strony, takie działanie mogłoby trochę rozeznać młodego Brujah w pracy jaką wykonywał.

Nonsens, już nie raz wykonywał polecenia w ciemno.

Gdy się wewnętrznie spierał sam ze sobą, drugi samochód podjechał pod wieżowiec. Stary Ford, i zdecydowanie w nienajlepszym stanie. Ze środka wyszedł niski mężczyzna, otyły i jak zauważył przez ułamek sekundy, nim ten założył kapelusz – łysiejący. Bez momentu zastanowienia, on także udał się w kierunku wejścia do leża starego Ventrue.

Cholera, teraz już trzeba coś zrobić.

Zhou przełączała leniwie kanały w telewizji, gdy rozległ się znajomy dźwięk telefonu. Nie wstawała, niech ktoś inny odbierze. Ma jeszcze ponad dwieście programów do sprawdzenia.
Jednak dźwięk nie dawał jej spokoju… Wiele razy odkąd tu zamieszkała słyszała dzwoniący telefon. I to na pewno nie był ten sam dźwięk co zwykle.

Słyszała jak Walter schodzi po schodach, żeby go odebrać. Słyszała jego równe, powolne kroki. A telefon dzwonił dalej. Pogłośniła telewizor.

Lecz zaraz dobiegł ją głośny łomot tłuczenia o schody i jęknięcie lokaja. Po schodach zbiegł Hektor, odpychając siedzącą tuż przy telefonie Ouzaru i podnosząc słuchawkę.
Anna zamrugała zdziwiona, spoglądając na Hektora… Nie miała pojęcia że to co podniósł wściekły wampir, było właśnie telefonem. Zawsze myślała że ten wisiał na ścianie przy kuchni, a nie leżał na szafeczce obok jej ulubionego fotela. Właściwie nie tyle ulubionego, co takiego na którym przyzwyczaiła się siadać.

Hektor rzucił słuchawkę na swoje miejsce.
- Mamy kłopoty. – Powiedział cicho, jakby sam do siebie.

- Zarówno ten pieprzony glina, jak i przedstawiciel klanu Giovanni są tutaj, w budynku. Nie mogą się kurwa spotkać, bo będzie wpadka!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: BlindKitty »

Zhou Wang Bao

- Glinę możesz zostawić mnie - stwierdziła Zhou, wstając niespiesznie i przeciągając się niczym kotka. Miała na sobie długą, czarną spódnicę i jedwabną, białą bluzkę. - Powiedz tylko, z kim Angus chce się spotkać najpierw, bo nie wiem jak wiele czasu będę musiała mu poświęcić - uśmiechnęła się drapieżnie. Hektor wolał się nie zastanawiać, co miała na myśli.
A Zhou poczuła, że wreszcie jest dla niej jakaś robota. Nie między latającymi szaleńczo kulami, przed którymi trzeba się kryć, tylko polowanie - bezkrwawe, bo przecież nie można zrobić policjantowi krzywdy w takim miejscu - na zwierzynę...
Po to żeby nie spotkała się z inną zwierzyną.
Zęby Zhou błysnęły, gdy uśmiechnęła się radośnie, wciągając trampki. Czekała na odpowiedź Hektora...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Phoven
Bosman
Bosman
Posty: 1691
Rejestracja: piątek, 21 lipca 2006, 16:39

Re: [Świat Mroku] Chicago

Post autor: Phoven »

Hektor Ambelly
Delikatne pociągniecia strun gitary rozbrzmiewały wprost ze starego, drewnianego jeszcze radia. Hektor nie zdziwiłby sie gdyby za czasów Capone, w burzliwym międzywojniu Angus używał tego samego radia. Tymczasem mamy już koniec XX wieku, czasy Angusa McLeana. Muzyka gwałtownie przyśpieszyła. Charakterystyczny latynoski baryton kompaniował muzyce instrumentów.

Ay, ay, ay, ay
Ay ay mi amor
Ay mi morena,
De mi corazon!


Muzyka stale przyspieszała, Hektor wyciagnął dwa nowe magazynki do wysłużengo czorajszego dnia Uzi. Wczorajszego dnia. Teraz wydawało się to takie odległe. To przez strzał w głowę, to przez głowę.
Trzask! Krzyk! Nie, tato! Spływająca po dziecięcym łóżeczku posoka. Pluszowy miś bez głowy. Syn, wypadł z łóżeczka. Wiem, wiem – ale powtarzałem żeby się nie wychylał. Ale nie posłuchał, nie posłuchał. Do zobaczenia, doktorze. Gówniarz.
Nie! Czas.. czas wziąć sie za robotę. Męczące to wszystko. Ale Hektor ma doświadczenie w niepoddawaniu się, nauka nie poszła w las. Wirujący magazynek rewolweru. Pusty.

Me gusta tocar guitarra
Me gusta cantar el sol!
Mariachi me acompana
Quando canto my cancion!


- Hektor!
Sześć kul. Wirują. Hektor schował rewolwer za pazuchę a Uzi do kabury. Wygładził zmierzwione włosy i zaczesał je na czoło. Poprawił krawat i..
- Hektor! Słyszysz mnie czy nie?! - warknęła Zhou.
- Słyszę, słyszę – Żółtki były szybkie na pokaz, zawsze, zawsze chciały tylko udawać takich skromnych fagasów by wbić nóż w plecy! - Najpierw Giovanni, więc na długo zajmij się gliniarzem – Tylko by się pieprzyły na okrąg, a potem uczciwy człowiek dziwi sie dlaczego takiego prymitywnego narodu jest tak wiele. Tylko się pieprzą bo chcą ci..
Zhou nie jest taka zła, pracuje dla szefa, nie mordowała nawet kolumbijczyków..
No właśnie! Żółtki, meksykańce i kolumbijczyki to jeden przeklęty, zakłamany pseudo-naród. Hektor wyłączył ze złością radio. Zepsuta muzyka. Dla dewiantów, dla kosmodziwek – jak Hektor nazywał tak wszystkie czytelniczki pism podobnych Cosmopolitan, wypaczone opętane grzeszną żądzą kobiety. Dość, dosć niepotrzebnego rozmyślania! Czas się wziać do roboty. Giovanni czeka, Hektor musi go zaprowadzić okrężną drogą. Tak dla podziwiania krajobrazów pieknego Chicago.
Zablokowany