[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

-
- Marynarz
- Posty: 195
- Rejestracja: czwartek, 22 lutego 2007, 16:10
- Numer GG: 9601340
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Thorgroth
Krasnolud był bardziej zajęty posilaniem się niż wysłuchiwaniem pustej gadaniny Juli.
- Broch ma racje jeśli nie masz nic sensownego do powiedzenia lepiej zamilcz.- powiedział do Juli i ponownie zajął się spożywaniem posiłku.
Krasnolud skończył jeść, odłożył pustą miskę i w zamyśleniu wpatrywał się w ognisko, ręką sięgnął po swój topór i wyjął z sakwy osełkę.
Powoli przesuwał osełką po ostrzu starając się wygładzić kilka mniejszych szczerb, które pojawiły po ostatnich walkach sie na ostrzu topora.
Thorgroth uniósł wzrok z nad ostrzonej broni i zaproponował.
- Na wszelki wypadek użyłbym dwóch symboli.- po czym dodał w myślach.-„ Choć wątpię czy to będzie działać, jakiś większy kapłan na pewno byłby przydatniejszy”
Krasnolud był bardziej zajęty posilaniem się niż wysłuchiwaniem pustej gadaniny Juli.
- Broch ma racje jeśli nie masz nic sensownego do powiedzenia lepiej zamilcz.- powiedział do Juli i ponownie zajął się spożywaniem posiłku.
Krasnolud skończył jeść, odłożył pustą miskę i w zamyśleniu wpatrywał się w ognisko, ręką sięgnął po swój topór i wyjął z sakwy osełkę.
Powoli przesuwał osełką po ostrzu starając się wygładzić kilka mniejszych szczerb, które pojawiły po ostatnich walkach sie na ostrzu topora.
Thorgroth uniósł wzrok z nad ostrzonej broni i zaproponował.
- Na wszelki wypadek użyłbym dwóch symboli.- po czym dodał w myślach.-„ Choć wątpię czy to będzie działać, jakiś większy kapłan na pewno byłby przydatniejszy”
Pozdrowienia od Gretunda z Forum Poltergeist.

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Julia, a raczej demon który opętał jej ciało i umysł bronił się zawzięcie przed tym, co szykowała dla niej elfka. Gdy tylko Ghalmaraz - amulet z młotem Sigmara znalazł się na szyi kobiety, ta zaczęła krzyczeć nienaturalnym glosem, miotać się po całym obozie i charczeć jakieś słowa w niezrozumiałej mowie. Ból spowodowany noszeniem wisiora musiał być tak nieznośny że Julia w końcu zerwała więzy z rąk i rzuciła się na Konrada krzycząc że go zabije. Dopiero połączone siły Brocha, Thorgrotha i Ravandila sprawiły że kobieta została obezwładniona i leżała teraz na ziemi szarpiąc się z trzema mężczyznami. Wtedy po raz pierwszy, dosłownie przez chwilę, zobaczyliście istotę jaka zagnieździła się w umyśle kobiety. Na wpół widzialna, demoniczna twarz o wielkich czarnych ślepiach wychynęła na chwilę z umysłu miotającej się Julii i spojrzała po was, by po chwili znów wrócić na swoje miejsce. To był dla was szok. Julia, jakby odzyskując na chwilę świadomość krzyknęła do Konrada:
- Pomóż mi kochanie, wyrzuć to coś z mojej głowy... NIGDY wam się to nie uda!!! Ona jest moja! - dodał po chwili lokator jej umysłu ustami Julii.
Kobieta miotała się coraz bardziej, na zmianę płacząc i wykrzykując jakieś dziwne słowa. Demon zapewne nakazywał jej walczyć z wami, a pozostałe resztki świadomości Julii walczyły z nim... Wyglądało to coraz gorzej, coraz ciężej było wam utrzymać w ryzach szarpiąca się kobietę, która wydawała się w ogóle nie męczyć. Jasnym było, że musicie szybko coś z tym zrobić zanim dojdzie do tragedii.
- Pomóż mi kochanie, wyrzuć to coś z mojej głowy... NIGDY wam się to nie uda!!! Ona jest moja! - dodał po chwili lokator jej umysłu ustami Julii.
Kobieta miotała się coraz bardziej, na zmianę płacząc i wykrzykując jakieś dziwne słowa. Demon zapewne nakazywał jej walczyć z wami, a pozostałe resztki świadomości Julii walczyły z nim... Wyglądało to coraz gorzej, coraz ciężej było wam utrzymać w ryzach szarpiąca się kobietę, która wydawała się w ogóle nie męczyć. Jasnym było, że musicie szybko coś z tym zrobić zanim dojdzie do tragedii.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
- Cholera, musimy spróbować sami odprawić te egzorcyzmy!! Ninerl to zaczęła więc pora to skończyć! - warknął i popatrzył na Konrada, który najwyraźniej próbował sobie wszystko poukładać w głowie i z niedowierzaniem patrzył na to co się dzieje. Julia a raczej istota w niej siedząca, wciąż walczyła zażarcie, a stalowy uścisk Brocha zamykający się na jej nadgarstkach powoli słabł. - Dawaj drugi medalion, tym razem połóż jej na czoło!! I módl się do Sigmara człowieku, tylko twoja wiara może ją teraz uratować... Skoro Ghalmaraz sprawił że zobaczyliśmy przez chwilę co w niej siedzi, drugi symbol i modlitwa mogą pomóc bardziej. Może ten demon wcale nie jest taki mocny!
Najemnik starał się mocno trzymać szarpiącą się kobietę, jednak rany odniesione parę dni temu sprawiały, że wciąż nie był w pełni sił.
- W swoim życiu miałem tylko raz do czynienia z egzorcyzmami, gdy byłem w Estalii. Jeden z tamtejszych kapłanów oswobodził od demona pewną kobietę modląc się do swego boga i prosząc o uwolnienie od wpływu istoty Chaosu. – rzucił do wszystkich. - Nie mamy nic do stracenia, musimy spróbować zrobić to samo tutaj. W tym akurat wypadku wiara Konrada dodatkowo napędzana jest miłością do Julii więc może się udać. Módl się przyjacielu, najgorliwiej i najszczerzej jak potrafisz, zobaczymy co wart twój Sigmar i twa wiara...
Może i Broch był prostym żołnierzem, ale wierzył w stawiennictwo bogów u swych wiernych w różnych krytycznych momentach. W końcu sam Ulryk pod postacią wilka przyszedł mu z pomocą gdy umierał wtedy w Czarnej Puszczy. Od tamtej pory zapatrywanie na wiarę i religię przez najemnika zmieniło się diametralnie. Oby i tym razem swój udział w tym wszystkim miała boska ręka...
- Ravandil, Thorgroth, Ninerl, jak tylko Konrad rozpocznie modlitwę trzymajcie Julię najmocniej jak potraficie, bo na pewno będzie się jeszcze bardziej wyrywać...Zaczynajmy!
- Cholera, musimy spróbować sami odprawić te egzorcyzmy!! Ninerl to zaczęła więc pora to skończyć! - warknął i popatrzył na Konrada, który najwyraźniej próbował sobie wszystko poukładać w głowie i z niedowierzaniem patrzył na to co się dzieje. Julia a raczej istota w niej siedząca, wciąż walczyła zażarcie, a stalowy uścisk Brocha zamykający się na jej nadgarstkach powoli słabł. - Dawaj drugi medalion, tym razem połóż jej na czoło!! I módl się do Sigmara człowieku, tylko twoja wiara może ją teraz uratować... Skoro Ghalmaraz sprawił że zobaczyliśmy przez chwilę co w niej siedzi, drugi symbol i modlitwa mogą pomóc bardziej. Może ten demon wcale nie jest taki mocny!
Najemnik starał się mocno trzymać szarpiącą się kobietę, jednak rany odniesione parę dni temu sprawiały, że wciąż nie był w pełni sił.
- W swoim życiu miałem tylko raz do czynienia z egzorcyzmami, gdy byłem w Estalii. Jeden z tamtejszych kapłanów oswobodził od demona pewną kobietę modląc się do swego boga i prosząc o uwolnienie od wpływu istoty Chaosu. – rzucił do wszystkich. - Nie mamy nic do stracenia, musimy spróbować zrobić to samo tutaj. W tym akurat wypadku wiara Konrada dodatkowo napędzana jest miłością do Julii więc może się udać. Módl się przyjacielu, najgorliwiej i najszczerzej jak potrafisz, zobaczymy co wart twój Sigmar i twa wiara...
Może i Broch był prostym żołnierzem, ale wierzył w stawiennictwo bogów u swych wiernych w różnych krytycznych momentach. W końcu sam Ulryk pod postacią wilka przyszedł mu z pomocą gdy umierał wtedy w Czarnej Puszczy. Od tamtej pory zapatrywanie na wiarę i religię przez najemnika zmieniło się diametralnie. Oby i tym razem swój udział w tym wszystkim miała boska ręka...
- Ravandil, Thorgroth, Ninerl, jak tylko Konrad rozpocznie modlitwę trzymajcie Julię najmocniej jak potraficie, bo na pewno będzie się jeszcze bardziej wyrywać...Zaczynajmy!
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Elfowi były ciężko pojąć, co się dzieje. Gdy tylko Ninerl zawiesiła amulet na szyi Julii, ta zaczęła się szamotać i krzyczeń niezrozumiałe słowa. "Wydaje się, że to jednak działa...". Gdy Julia chciała rzucić się na Konrada, ostatkiem sił razem z resztą udało się ją obezwładnić. Trudno uwierzyć, żeby tak drobna kobieta miała w sobie tyle siły, że trzech mężczyzn miała problem z jej utrzymaniem. Widok demonicznej twarzy tym bardziej zszokował Ravandila. Nigdy wcześniej nie miał doświadczeń z demonami i wcale mu się do tego nie śpieszyło. Na chwilę go zamurowało, ale zaraz otrząsnął się i poprawił uchwyt na nadgarstach Julii. Spojrzał na jej pełną cierpienia twarz. Walczyła, a może to demon walczył z symbolem Sigmara. Widać było, że demon daje jej też nadludzką siłę, bo coraz ciężej było ją utrzymać. Broch kazał Konradowi modlić się za kobietę i położyć na niej drugi medalion. -Byle szybko, długo jej tak nie damy rady utrzymać-
Teraz będzie chwila prawdy. Okaże się, ile tak naprawdę warta jest ta gorąca wiara Konrada i jaką moc posiada ten cały Sigmar. Ravandil zawsze był sceptycznie nastawiony do religijnych historii i mistycznych rytuałów, ale tym razem miał nadzieję, że jednak się uda. Od tego zależy życie ukochanej Konrada, a także po części i jego...
Elfowi były ciężko pojąć, co się dzieje. Gdy tylko Ninerl zawiesiła amulet na szyi Julii, ta zaczęła się szamotać i krzyczeń niezrozumiałe słowa. "Wydaje się, że to jednak działa...". Gdy Julia chciała rzucić się na Konrada, ostatkiem sił razem z resztą udało się ją obezwładnić. Trudno uwierzyć, żeby tak drobna kobieta miała w sobie tyle siły, że trzech mężczyzn miała problem z jej utrzymaniem. Widok demonicznej twarzy tym bardziej zszokował Ravandila. Nigdy wcześniej nie miał doświadczeń z demonami i wcale mu się do tego nie śpieszyło. Na chwilę go zamurowało, ale zaraz otrząsnął się i poprawił uchwyt na nadgarstach Julii. Spojrzał na jej pełną cierpienia twarz. Walczyła, a może to demon walczył z symbolem Sigmara. Widać było, że demon daje jej też nadludzką siłę, bo coraz ciężej było ją utrzymać. Broch kazał Konradowi modlić się za kobietę i położyć na niej drugi medalion. -Byle szybko, długo jej tak nie damy rady utrzymać-
Teraz będzie chwila prawdy. Okaże się, ile tak naprawdę warta jest ta gorąca wiara Konrada i jaką moc posiada ten cały Sigmar. Ravandil zawsze był sceptycznie nastawiony do religijnych historii i mistycznych rytuałów, ale tym razem miał nadzieję, że jednak się uda. Od tego zależy życie ukochanej Konrada, a także po części i jego...

-
- Marynarz
- Posty: 195
- Rejestracja: czwartek, 22 lutego 2007, 16:10
- Numer GG: 9601340
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Thorgroth
- Do kurwy nędzy, zakładaj drugi amulet. Szybciej!- krzyknął krasnolud razem z resztą trzymając Julie.
Thorgroth był zaskoczony siłą z jaka wyrywała się Julia, ten demon musiał w jakiś sposób dostarczać jej sił że trzech mężczyzn w tym krasnolud i chłop wielki jak dąb ledwo ją utrzymywali.
- Kurwa co to jest!- szepnął gdy zobaczył demoniczną twarz.
Krasnolud zacisnął mocniej chwyt, trzymał ją mocno ale jednocześnie nie chciał wyrządzić jej krzywdy.
-Ravandil, Thorgroth, Ninerl, jak tylko Konrad rozpocznie modlitwę trzymajcie Julię najmocniej jak potraficie, bo na pewno będzie się jeszcze bardziej wyrywać...Zaczynajmy! – krzyknął najemnik
Khazald tylko odmruknął coś i znowu wzmocnił nieco już poluzowany chwyt i czekał na to aż Konrad zacznie modlitwę…
- Do kurwy nędzy, zakładaj drugi amulet. Szybciej!- krzyknął krasnolud razem z resztą trzymając Julie.
Thorgroth był zaskoczony siłą z jaka wyrywała się Julia, ten demon musiał w jakiś sposób dostarczać jej sił że trzech mężczyzn w tym krasnolud i chłop wielki jak dąb ledwo ją utrzymywali.
- Kurwa co to jest!- szepnął gdy zobaczył demoniczną twarz.
Krasnolud zacisnął mocniej chwyt, trzymał ją mocno ale jednocześnie nie chciał wyrządzić jej krzywdy.
-Ravandil, Thorgroth, Ninerl, jak tylko Konrad rozpocznie modlitwę trzymajcie Julię najmocniej jak potraficie, bo na pewno będzie się jeszcze bardziej wyrywać...Zaczynajmy! – krzyknął najemnik
Khazald tylko odmruknął coś i znowu wzmocnił nieco już poluzowany chwyt i czekał na to aż Konrad zacznie modlitwę…
Pozdrowienia od Gretunda z Forum Poltergeist.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Chwilę potem reakcja Julii zaskoczyła Ninerl. Widok demona również. Prze chwilę twarz dziewczyny wykrzywił grymas obrzydzenia. "Fuuj, jakie to okropne. Jak mozna pozwolic na zagnieżdzenie się czegoś takiego." Głos Brocha wyrwał ją z bezruchu.
-Możemy spróbowac z drugim-krzyknęła, starając się go przycisnąć kobiecie do czoła. Jakimś cudem się jej udało.
- Pamiętajcie, w razie czego, gdyby chciał uśmiercić nosicielkę, zdejmujemy amulety-dodała. Utrzymanie szarpiącej się kobiety wcale nie było proste. Ninerl wpijała jedną dłoń z całych sił w ramię ofiary. Nagle wpadło jej coś do głowy. Zaśpiewała urywanym głosem zwyczajową modlitwę, do Ojca elfów, Asuryana i jego żony Lileath. Dwa imiona rozbłysły w jej myślach. Dodała jeszcze imię Solkana, boga prawa i zemsty i Alluminasa. Właściwie nie wiedziała o nich dużo, ale była pewna, ze są przeciwieństwem bogów Chaosu.
Miała nadzieję, że Potęgi się nie obrażą, ale chyba nie powinny. W końcu wzywała ich imion w szczytnym celu.
Chwilę potem reakcja Julii zaskoczyła Ninerl. Widok demona również. Prze chwilę twarz dziewczyny wykrzywił grymas obrzydzenia. "Fuuj, jakie to okropne. Jak mozna pozwolic na zagnieżdzenie się czegoś takiego." Głos Brocha wyrwał ją z bezruchu.
-Możemy spróbowac z drugim-krzyknęła, starając się go przycisnąć kobiecie do czoła. Jakimś cudem się jej udało.
- Pamiętajcie, w razie czego, gdyby chciał uśmiercić nosicielkę, zdejmujemy amulety-dodała. Utrzymanie szarpiącej się kobiety wcale nie było proste. Ninerl wpijała jedną dłoń z całych sił w ramię ofiary. Nagle wpadło jej coś do głowy. Zaśpiewała urywanym głosem zwyczajową modlitwę, do Ojca elfów, Asuryana i jego żony Lileath. Dwa imiona rozbłysły w jej myślach. Dodała jeszcze imię Solkana, boga prawa i zemsty i Alluminasa. Właściwie nie wiedziała o nich dużo, ale była pewna, ze są przeciwieństwem bogów Chaosu.
Miała nadzieję, że Potęgi się nie obrażą, ale chyba nie powinny. W końcu wzywała ich imion w szczytnym celu.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Akolita otarł się niemal o śmierć. Wbrew pozorom nie dlatego, że opętana Julia rzuciła się na niego w dzikim szale, ale z powodu kęsa mięsa, który utknął Konradowi w gardle, w ramach reakcji wyraźnego zaskoczenia, że plan Ninerl powiódł się aż za nadto dobrze. Mężczyzna szybko opanował się i już chciał się rzucić, by przytrzymać razem z innymi dziewczynę, ale w tej chwili jego rola była znacznie ważniejsza.
Przez chwilę ogarniał jeszcze wszystkie błąkające się po jego głowie myśli. Nie miał nigdy do czynienia z egzorcyzmami, a co dopiero z samodzielnym ich odprawianiem. Obawiał się, że gdy uda się wypędzić demona, Julia może tego nie przeżyć. Nie chciał stracić jej ponownie, tym razem z własnej winy na dodatek. Chcąc, nie chcąc w tej chwili musiał się podjąć tej próby. Gdyby zrezygnował, naraziłby całą grupę na śmierć.
Trzymajcie ją mocno... - to były jedyne słowa skierowane do towarzyszy. Cała reszta była już do Sigmara.
Sigmarze! Ja, Konrad, Twój pokorny sługa mam do Ciebie sprawę wysokiej wagi! Potrzebuję Cię właśnie teraz, w jednym z najważniejszych momentów w moim życiu, podczas walki z najgroźniejszym przeciwnikiem Twojego Imperium , jakiego kiedykolwiek na swej drodze życia spotkałem! Panie mój, Tyś który jako jedyny ze śmiertelnych został przyjęty do boskiego panteonu! Tyś, który powołał do istnienia najświętszą rzecz całej rasy ludzkiej - Imperium! Ta kobieta potrzebuje Twej boskiej łaski! W jej umyśle gnieździ się straszne zło, zło z którym nie mogę walczyć, tak jak nakazują Twoje nauki! Pomóż mi oczyścić tą kobietę z plugastwa jakim jest Chaos! Zdejmij z niej to brzemię, o Najwyższy! Uwolnij ją! UWOLNIJ Ją! UWOLNIJ Ją!!! - wyrecytował, skupiając się z całych sił na wypowiadanych słowach. Jeśli modlitwa nie pomaga, wygłasza ją jeszcze raz, tyle że głośniej.
Akolita otarł się niemal o śmierć. Wbrew pozorom nie dlatego, że opętana Julia rzuciła się na niego w dzikim szale, ale z powodu kęsa mięsa, który utknął Konradowi w gardle, w ramach reakcji wyraźnego zaskoczenia, że plan Ninerl powiódł się aż za nadto dobrze. Mężczyzna szybko opanował się i już chciał się rzucić, by przytrzymać razem z innymi dziewczynę, ale w tej chwili jego rola była znacznie ważniejsza.
Przez chwilę ogarniał jeszcze wszystkie błąkające się po jego głowie myśli. Nie miał nigdy do czynienia z egzorcyzmami, a co dopiero z samodzielnym ich odprawianiem. Obawiał się, że gdy uda się wypędzić demona, Julia może tego nie przeżyć. Nie chciał stracić jej ponownie, tym razem z własnej winy na dodatek. Chcąc, nie chcąc w tej chwili musiał się podjąć tej próby. Gdyby zrezygnował, naraziłby całą grupę na śmierć.
Trzymajcie ją mocno... - to były jedyne słowa skierowane do towarzyszy. Cała reszta była już do Sigmara.
Sigmarze! Ja, Konrad, Twój pokorny sługa mam do Ciebie sprawę wysokiej wagi! Potrzebuję Cię właśnie teraz, w jednym z najważniejszych momentów w moim życiu, podczas walki z najgroźniejszym przeciwnikiem Twojego Imperium , jakiego kiedykolwiek na swej drodze życia spotkałem! Panie mój, Tyś który jako jedyny ze śmiertelnych został przyjęty do boskiego panteonu! Tyś, który powołał do istnienia najświętszą rzecz całej rasy ludzkiej - Imperium! Ta kobieta potrzebuje Twej boskiej łaski! W jej umyśle gnieździ się straszne zło, zło z którym nie mogę walczyć, tak jak nakazują Twoje nauki! Pomóż mi oczyścić tą kobietę z plugastwa jakim jest Chaos! Zdejmij z niej to brzemię, o Najwyższy! Uwolnij ją! UWOLNIJ Ją! UWOLNIJ Ją!!! - wyrecytował, skupiając się z całych sił na wypowiadanych słowach. Jeśli modlitwa nie pomaga, wygłasza ją jeszcze raz, tyle że głośniej.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Pierwsza modlitwa Konrada nie zrobiła na demonie zamieszkującym ciało Julii większego wrażenia, może prócz symbolu przyłożonego do czoła kobiety, który zostawił czerwoną, jakby wypaloną bruzdę w kształcie komety o dwóch ogonach. Wydawało się że istota jest tym jeszcze bardziej rozwścieczona; na ciele Julii, w tym twarzy, pojawiły się nienaturalne, błękitno-fioletowe pęcherze. Kobieta wyrywała się z całych sił a jej krzyki były nie do zniesienia, jednak uścisk trzech mężczyzn i elfki był na tyle silny by akolita mógł kontynuować. Tymczasem Julii zdawało się, że powtarzana, rytmiczna modlitwa Konrada faluje niczym echo, hipnotycznie odpływa i przypływa znowu. Wszystko zdawało się oddalać, nawet uczucie zimnego uścisku dłoni pozostałych członków drużyny - oddalały się. Fizyczne doznania oddzieliły się od psychicznej świadomości. Na zewnątrz wciąż jednak miotała się w uściskach towarzyszy Konrada. Gdy akolita po raz czwarty, najgłośniej jak mógł wypowiedział słowa skierowane do Sigmara wciąż trzymając przyłożony do czoła Julii symbol Młotodzierżcy, stało się coś zaskakującego.
Kobieta krzyknęła przeraźliwe i poderwała się z ziemi wyrywając z uścisku elfów, krasnoluda i człowieka. Nagle coś opuściło jej ciało i zadrgało w świetle księżyca. Coś ciemnego i na wpół widocznego, skojarzyło się wam to z wielkim czarnym kotem, poderwało się i chwilę później wzbiło w górę i rozwiało się w powietrzu. Julia, wydając z siebie spokojny oddech opadła nieprzytomna na ziemię. Wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy w życiu akolicie udało się wypędzić demona z opętanego ciała, że Sigmar wstawił się za nim i nie opuścił go w tak ciężkiej chwili. Pęcherze, w tym wypalony symbol Młotodzierżcy w jednej chwili zniknęły z twarzy Julii, która wyglądała teraz zupełnie niewinnie - jakby najzwyczajniej w świecie spała z lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem na twarzy.
Chwilę potem od strony lasu nadjechał Andreas, strażnik dróg z kompanii von Kessela. Taszczył ze sobą jakiś pakunek a gdy podjechał na swym koniu bliżej ogniska zdaliście sobie sprawę że to sporej wielkości sakwa.
- Wreszcie was znalazłem. Kobiece krzyki mnie naprowadziły. Poznajecie go? - spojrzał na banitkę i zwiadowcę wyciągając z sakwy odciętą głowę elfa, którego Ninerl i Ravandil spotkali już w Braszowie. To był ten sam ktory próbował zabić Diega. - Ten sukinsyn jechał za wami odkąd się rozdzieliliśmy. Gdy tylko wjechaliśmy na wzgórza zobaczyliśmy że trzyma się kilkanaście metrów za wami, więc postanowiliśmy z sierżantem wyświadczyć wam ostatnią przysługę - wąsaty strażnik uśmiechnął się szelmowsko i wyrzucił głowę, która potoczyła się w pobliskie krzaki. Sięgnął do kieszeni płaszcza. - Miał przy sobie to... - rzucony mały zwitek papieru trafił wprost w ręce Diega. Szlachcic szybko przeczytał:
- Gdyby nie udało ci się zabić księcia zastawimy zasadzkę w najwęższym miejscu przełęczy, koło Wodogrzmotów Ghalmaraz. Tam się z nim rozprawimy.
- Muszę przyznać że wpakowaliście się w niezłe gówno. A teraz wracam do sierżanta, razem z Losme czekają na mnie niedaleko. Bywajcie i powodzenia! - rzucił Andreas i po chwili już go nie było.
Dźwięczało wam w głowie. Najbardziej poruszeni byli Molachijczycy. Na wzmiankę o zasadzce nawet nieustraszony Zinha wyraźnie się wzdragał. Wyglądało na to że zamachowiec z Braszowa był niedoszkolonym nowicjuszem, ale najwyraźniej miał przyjaciół czyhających na życie księcia.
- Nie wiem co robić – powiedział Diego. – Wiedząc o zasadzce można obrócić ją w zasadzkę na przeciwnika. Tak mnie uczono na lekcjach strategii. Lecz kiedy ostatnio mierzyliśmy się z tymi ludźmi było z nami jeszcze siedmiu zbrojnych, trzech rycerzy i czterech giermków.
Nie dokończył. Nie musiał. Młody książę był wyraźnie zdruzgotany. Patrząc na niego teraz zastanawialiście się czy uda mu się zrealizować swój plan. Odzyskać tron, pokonać brata…Do tego trzeba było siły woli, której jemu w tej chwili wyraźnie brakło.
- Są inne przejścia przez góry – kiedy zasiedliście wokół ognia powiedział Diego. – Możemy skręcić na wschód i przejść dolinami opodal Czarnej Wody. Jednak to dzikie tereny, niekontrolowane przez Imperium ani przez krasnoludy. Niedaleko leżą ruiny Karak Varn, siedziba nocnych goblinów i skavenów.
- Można też skręcić na zachód... – rzekł stary Ludovic -... i iść przez bezpieczniejsze lecz znacznie wyższe góry, przez terytorium Karak Hirn. Krasnoludy wciąż trzymają tą twierdzę. Jednak możemy nigdy do niej nie dotrzeć ginąc w przepaści lub od lawiny. Bo do przełęczy Mroźnych Kłów w Sudenlandzie są trzy tygodnie drogi. Bardziej naokoło już iść nie można, chyba przez Przeskok.
- Muły nie są problemem – odezwał się z kolej Zinha. – To górskie zwierzęta. Hoduje się je specjalnie, aby chodziły przez góry. Przeniosą bezpiecznie towar nawet po najwęższej ścieżce. Martwię się raczej o konie. Na graniach możemy stracić połowę wierzchowców. A idąc przez Kakak Hirn nawet wszystkie.
- Co zatem robić? – spytał wciąż jakby struty Diego. – Korzystając z wiadomości gdzie czycha przeciwnik próbować walki czy szukać innej drogi? Rycerze służyli seniorowi gladium et consilium, mieczem i radą – rzucił prześmiewczo. - Radźcie co czynić
Książę położył się i owinął pledem patrząc po was. Zinha i Ludovic nie skomentowali jego dziwnego zachowania. Patrzyli w ognisko, światło waszej nocy.
Kobieta krzyknęła przeraźliwe i poderwała się z ziemi wyrywając z uścisku elfów, krasnoluda i człowieka. Nagle coś opuściło jej ciało i zadrgało w świetle księżyca. Coś ciemnego i na wpół widocznego, skojarzyło się wam to z wielkim czarnym kotem, poderwało się i chwilę później wzbiło w górę i rozwiało się w powietrzu. Julia, wydając z siebie spokojny oddech opadła nieprzytomna na ziemię. Wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy w życiu akolicie udało się wypędzić demona z opętanego ciała, że Sigmar wstawił się za nim i nie opuścił go w tak ciężkiej chwili. Pęcherze, w tym wypalony symbol Młotodzierżcy w jednej chwili zniknęły z twarzy Julii, która wyglądała teraz zupełnie niewinnie - jakby najzwyczajniej w świecie spała z lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem na twarzy.
Chwilę potem od strony lasu nadjechał Andreas, strażnik dróg z kompanii von Kessela. Taszczył ze sobą jakiś pakunek a gdy podjechał na swym koniu bliżej ogniska zdaliście sobie sprawę że to sporej wielkości sakwa.
- Wreszcie was znalazłem. Kobiece krzyki mnie naprowadziły. Poznajecie go? - spojrzał na banitkę i zwiadowcę wyciągając z sakwy odciętą głowę elfa, którego Ninerl i Ravandil spotkali już w Braszowie. To był ten sam ktory próbował zabić Diega. - Ten sukinsyn jechał za wami odkąd się rozdzieliliśmy. Gdy tylko wjechaliśmy na wzgórza zobaczyliśmy że trzyma się kilkanaście metrów za wami, więc postanowiliśmy z sierżantem wyświadczyć wam ostatnią przysługę - wąsaty strażnik uśmiechnął się szelmowsko i wyrzucił głowę, która potoczyła się w pobliskie krzaki. Sięgnął do kieszeni płaszcza. - Miał przy sobie to... - rzucony mały zwitek papieru trafił wprost w ręce Diega. Szlachcic szybko przeczytał:
- Gdyby nie udało ci się zabić księcia zastawimy zasadzkę w najwęższym miejscu przełęczy, koło Wodogrzmotów Ghalmaraz. Tam się z nim rozprawimy.
- Muszę przyznać że wpakowaliście się w niezłe gówno. A teraz wracam do sierżanta, razem z Losme czekają na mnie niedaleko. Bywajcie i powodzenia! - rzucił Andreas i po chwili już go nie było.
Dźwięczało wam w głowie. Najbardziej poruszeni byli Molachijczycy. Na wzmiankę o zasadzce nawet nieustraszony Zinha wyraźnie się wzdragał. Wyglądało na to że zamachowiec z Braszowa był niedoszkolonym nowicjuszem, ale najwyraźniej miał przyjaciół czyhających na życie księcia.
- Nie wiem co robić – powiedział Diego. – Wiedząc o zasadzce można obrócić ją w zasadzkę na przeciwnika. Tak mnie uczono na lekcjach strategii. Lecz kiedy ostatnio mierzyliśmy się z tymi ludźmi było z nami jeszcze siedmiu zbrojnych, trzech rycerzy i czterech giermków.
Nie dokończył. Nie musiał. Młody książę był wyraźnie zdruzgotany. Patrząc na niego teraz zastanawialiście się czy uda mu się zrealizować swój plan. Odzyskać tron, pokonać brata…Do tego trzeba było siły woli, której jemu w tej chwili wyraźnie brakło.
- Są inne przejścia przez góry – kiedy zasiedliście wokół ognia powiedział Diego. – Możemy skręcić na wschód i przejść dolinami opodal Czarnej Wody. Jednak to dzikie tereny, niekontrolowane przez Imperium ani przez krasnoludy. Niedaleko leżą ruiny Karak Varn, siedziba nocnych goblinów i skavenów.
- Można też skręcić na zachód... – rzekł stary Ludovic -... i iść przez bezpieczniejsze lecz znacznie wyższe góry, przez terytorium Karak Hirn. Krasnoludy wciąż trzymają tą twierdzę. Jednak możemy nigdy do niej nie dotrzeć ginąc w przepaści lub od lawiny. Bo do przełęczy Mroźnych Kłów w Sudenlandzie są trzy tygodnie drogi. Bardziej naokoło już iść nie można, chyba przez Przeskok.
- Muły nie są problemem – odezwał się z kolej Zinha. – To górskie zwierzęta. Hoduje się je specjalnie, aby chodziły przez góry. Przeniosą bezpiecznie towar nawet po najwęższej ścieżce. Martwię się raczej o konie. Na graniach możemy stracić połowę wierzchowców. A idąc przez Kakak Hirn nawet wszystkie.
- Co zatem robić? – spytał wciąż jakby struty Diego. – Korzystając z wiadomości gdzie czycha przeciwnik próbować walki czy szukać innej drogi? Rycerze służyli seniorowi gladium et consilium, mieczem i radą – rzucił prześmiewczo. - Radźcie co czynić
Książę położył się i owinął pledem patrząc po was. Zinha i Ludovic nie skomentowali jego dziwnego zachowania. Patrzyli w ognisko, światło waszej nocy.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
- Dobra robota, przyjacielu... – rzucił do Konrada uśmiechając się szeroko. - Widać Sigmar niczym Ulryk - dba i pomaga swoim dzieciom... - najemnikm spojrzał na nieprzytomną Julię. Wyglądała na bardzo spokojną i Broch miał nadzieję, że demona udało się w końcu na dobre wygnać z umysłu kobiety- Przenieśmy ją koło ogniska i połóżmy na kocu.
Gdy niedługo potem nadjechał Andreas i wyciągnął z sakwy odciętą głowę jakiegoś elfa, który ponoć zaatakował Diega w Braszowie, na middenlandczyku nie zrobiło to wielkiego wrażenia – w swoim długim życiu nie takie rzeczy oglądał. Natomiast wiadomość znaleziona przy zabójcy okazała się na wagę złota. Gdy strażnik odjechał, wielki najemnik wysłuchał spanikowanego Diega, dorzucił do ognia i popatrzył na zebranych.
- Przestań trząść portkami, książe i podejdź do tego jak prawdziwy mężczyzna – rzucił Broch. - Okazja może się nie powtórzyć. Uciekniemy teraz, to zasadzą się gdzie indziej, kiedy nie będziemy się spodziewać. Wyrżnąć ich!
Warknął, szczerząc zęby, snop iskier strzelił w górę, płomienie z sykiem objęły pęk młodych gałązek.
- Trzeba stanąć z nimi oko w oko. Dobry wódz wybiera miejsce i czas walki, a nie czeka aż wróg wybierze je za niego. Wiedząc gdzie się ich spodziewać, mamy niepowtarzalną szansę. Jeżeli nawet nadkładając drogi dotrzemy do Księstw naokoło, to co wtedy? Przestaną wysyłać zabójców, przyślą posła z rogiem miodu i rzekną: „Wygraliście! Przechytrzyliście nas, już więcej nie będziemy!”? Wyrżnąć ich, to moje zdanie. Ich i wszystkich następnych. Zostawić za sobą trop wybebeszonych trupów. Niech sami zaczną się bać. Poza tym inne drogi nie dość, że też niebezpieczne, to dłuższe i niewygodne, w dodatku ciężkie dla koni. Wyrżnąć, któregoś złapać i przesłuchać, łby reszty zatknąć na zaostrzone paliki. Jednemu obciąć prawą dłoń, wyłupić oko, połamać trochę gnatów i puścić do swoich. Taka wiadomość. Tak to się u nas robiło w kompanii.
Najemnik wzruszył ramionami, mówił spokojnie i bez żadnych emocji. Pewnie reszta drużyny, prócz Konrada który wiedział dobrze jakimi praktykami zajmował się najemnik wcześniej, weźmie go za okrutnego brutala, ale to było jedyne wyjście.
- A wszystkich następnych mordować okrutnie. Nie znam się na tych waszych zabójcach, ale wiem jedno, że ten typ ludzi kalkuluje co się im opłaca, a co nie. Jeżeli nawet wciąż będziemy mieć na głowie garść fanatyków, to najemnicy trzy razy sobie wszystko przemyślą, zanim przeciw nam ruszą. A co wy sądzicie o moim planie? - spytał pozostałych towarzyszy.
- Dobra robota, przyjacielu... – rzucił do Konrada uśmiechając się szeroko. - Widać Sigmar niczym Ulryk - dba i pomaga swoim dzieciom... - najemnikm spojrzał na nieprzytomną Julię. Wyglądała na bardzo spokojną i Broch miał nadzieję, że demona udało się w końcu na dobre wygnać z umysłu kobiety- Przenieśmy ją koło ogniska i połóżmy na kocu.
Gdy niedługo potem nadjechał Andreas i wyciągnął z sakwy odciętą głowę jakiegoś elfa, który ponoć zaatakował Diega w Braszowie, na middenlandczyku nie zrobiło to wielkiego wrażenia – w swoim długim życiu nie takie rzeczy oglądał. Natomiast wiadomość znaleziona przy zabójcy okazała się na wagę złota. Gdy strażnik odjechał, wielki najemnik wysłuchał spanikowanego Diega, dorzucił do ognia i popatrzył na zebranych.
- Przestań trząść portkami, książe i podejdź do tego jak prawdziwy mężczyzna – rzucił Broch. - Okazja może się nie powtórzyć. Uciekniemy teraz, to zasadzą się gdzie indziej, kiedy nie będziemy się spodziewać. Wyrżnąć ich!
Warknął, szczerząc zęby, snop iskier strzelił w górę, płomienie z sykiem objęły pęk młodych gałązek.
- Trzeba stanąć z nimi oko w oko. Dobry wódz wybiera miejsce i czas walki, a nie czeka aż wróg wybierze je za niego. Wiedząc gdzie się ich spodziewać, mamy niepowtarzalną szansę. Jeżeli nawet nadkładając drogi dotrzemy do Księstw naokoło, to co wtedy? Przestaną wysyłać zabójców, przyślą posła z rogiem miodu i rzekną: „Wygraliście! Przechytrzyliście nas, już więcej nie będziemy!”? Wyrżnąć ich, to moje zdanie. Ich i wszystkich następnych. Zostawić za sobą trop wybebeszonych trupów. Niech sami zaczną się bać. Poza tym inne drogi nie dość, że też niebezpieczne, to dłuższe i niewygodne, w dodatku ciężkie dla koni. Wyrżnąć, któregoś złapać i przesłuchać, łby reszty zatknąć na zaostrzone paliki. Jednemu obciąć prawą dłoń, wyłupić oko, połamać trochę gnatów i puścić do swoich. Taka wiadomość. Tak to się u nas robiło w kompanii.
Najemnik wzruszył ramionami, mówił spokojnie i bez żadnych emocji. Pewnie reszta drużyny, prócz Konrada który wiedział dobrze jakimi praktykami zajmował się najemnik wcześniej, weźmie go za okrutnego brutala, ale to było jedyne wyjście.
- A wszystkich następnych mordować okrutnie. Nie znam się na tych waszych zabójcach, ale wiem jedno, że ten typ ludzi kalkuluje co się im opłaca, a co nie. Jeżeli nawet wciąż będziemy mieć na głowie garść fanatyków, to najemnicy trzy razy sobie wszystko przemyślą, zanim przeciw nam ruszą. A co wy sądzicie o moim planie? - spytał pozostałych towarzyszy.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Po chwili nadludzkiego (nadelfiego zresztą też) wysiłku, zobaczył coś ulatujące ku niebu, a następnie rozpływające się w powietrzu. Naprawdę dziwny widok, ale też przynoszący poczucie... dziwnej ulgi. Już po wszystkim. Ravandil spojrzał na Julię. Teraz wydawała się... taka delikatna. Nie przypominała już w niczym tej niezwykle silnej kobiety sprzed kilku chwil. Zniknęły także fioletowe sińce i wypalony na czole symbol Sigmara. Konradowi się udało. To znak, że coś jest na rzeczy z tymi wszystkimi bogami... Elf wstał i idąc do ogniska zwrócił się do Konrada -Gratulacje, Konradze... Twój bóg Cię wysłuchał, udało się... Teraz możesz nazywać się egzorcystą. Przyda jej się teraz dużo odpoczynku- to mówiąc uśmiechnął się i usiadł na ziemi.
Zaraz potem przyjechał Andreas i z głową tego zabójcy z Braszowa. Na Ravandilu widok ten zrobił niemałe wrażenie - w końcu nie często widuje się odcięte głowy. -Dobra robota, spotkało go to, na co zasługiwał-. Chwilę potem Diego odczytał wiadomość znalezioną przy elfie. "No to jesteśmy krok przed nimi... Wiemy co planują... Tylko nie wiemy, kim są oni". Diego przedstawił różne możliwości wybrnięcia z sytuacji. Żadna nie rozwiązywała problemu, ale szlachcic przez chwilę niemal przekonał elfa. Ale wtedy odezwał się Broch. Urodzony przywódca, od razu rozwiał wątpliwości, jakie krążyły Ravandilowi po głowie.
-Masz rację, że powinniśmy stawić czoła wyzwaniom, bo inaczej będziemy całe życie kryć się jak szczury w kanałach. Problemem jest, że nie wiemy, ilu ich będzie czekać na tej przełęczy. Pozostaje liczyć na to, że nie za dużo. W każdym razie myślę, że z dobrą organizacją mamy szansę powodzenia, oczywiście póki nie wyślą na nas regularnej armii... W każdym razie Wernerze masz mój łuk i dobre chęci-
Po chwili nadludzkiego (nadelfiego zresztą też) wysiłku, zobaczył coś ulatujące ku niebu, a następnie rozpływające się w powietrzu. Naprawdę dziwny widok, ale też przynoszący poczucie... dziwnej ulgi. Już po wszystkim. Ravandil spojrzał na Julię. Teraz wydawała się... taka delikatna. Nie przypominała już w niczym tej niezwykle silnej kobiety sprzed kilku chwil. Zniknęły także fioletowe sińce i wypalony na czole symbol Sigmara. Konradowi się udało. To znak, że coś jest na rzeczy z tymi wszystkimi bogami... Elf wstał i idąc do ogniska zwrócił się do Konrada -Gratulacje, Konradze... Twój bóg Cię wysłuchał, udało się... Teraz możesz nazywać się egzorcystą. Przyda jej się teraz dużo odpoczynku- to mówiąc uśmiechnął się i usiadł na ziemi.
Zaraz potem przyjechał Andreas i z głową tego zabójcy z Braszowa. Na Ravandilu widok ten zrobił niemałe wrażenie - w końcu nie często widuje się odcięte głowy. -Dobra robota, spotkało go to, na co zasługiwał-. Chwilę potem Diego odczytał wiadomość znalezioną przy elfie. "No to jesteśmy krok przed nimi... Wiemy co planują... Tylko nie wiemy, kim są oni". Diego przedstawił różne możliwości wybrnięcia z sytuacji. Żadna nie rozwiązywała problemu, ale szlachcic przez chwilę niemal przekonał elfa. Ale wtedy odezwał się Broch. Urodzony przywódca, od razu rozwiał wątpliwości, jakie krążyły Ravandilowi po głowie.
-Masz rację, że powinniśmy stawić czoła wyzwaniom, bo inaczej będziemy całe życie kryć się jak szczury w kanałach. Problemem jest, że nie wiemy, ilu ich będzie czekać na tej przełęczy. Pozostaje liczyć na to, że nie za dużo. W każdym razie myślę, że z dobrą organizacją mamy szansę powodzenia, oczywiście póki nie wyślą na nas regularnej armii... W każdym razie Wernerze masz mój łuk i dobre chęci-

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Potwór który uciekł, dzięki amuletom i modlitwie Konrada, był naprawdę obrzydliwy. Ninerl czuła odrazę każdą cząstką swojego ciała. "No, a jednak nam się udało" pomyślała. Julia osunęła się na ziemię nieprzytomna. Ninerl przykryła ją kocem. Rzopierała ją radośc. "Wiedzialam, wiedziałam, że to coś ta" uśmiechnęła się do siebie. To, że Sigmar jednak odpowiedział, nie zdziwiło ją zbytnio. Wszelkie Istoty, czy bogowie czy demony, zazwyczaj nagradzały tych, wiernie im służących.
Chwilę potem nadjechał Andreas. Rzucił coś na temat krzyków, szpiega-zabójcy, a potem cisnął na ziemię głową wyżej wymienionego. Ninerl nie zdołała powstrzymać grymasu odrazy. "Jakie to załosne" pomyślała, patrząc na uciętą głowę "Jak któryś z nas może upaść tak nisko." Ale jak widać może...
Natomiast liścik papieru bardzo ją zaniepokoił.
-Znowu- mruknęła do siebie.
Na wzmiankę o skavenach dodała:
- Jestem stanowczo za nie wybieraniem tej drogi. Nasz krasnolud mogłby to potwierdzić. -rzuciła spojrzenie na Thorgrotha. -Wiem, że niektórzy z nich to czarodzieje i to mi wystarczy.
Wysłuchała Diego i odparła:
-Ja jestem za tym, by uciec się do skrtyobójstwa i szpiegostwa, gdy już się dostaniemy do twojego księstwa. Pewnie ten twój krewniak już się zaopatrzył w wierne mu siły zbrojne, więc w zwykłym starciu z nim, nie mamy szans.- dodała.
- I zgadzam się z Brochem. Poza tym czy wystarczyłoby nam żywności w drodze do krasnoludzkiej twierdzy? Nie mamy żadnych cieplejszych ubrań. - metody Brocha były dość brutalne, ale chyba skuteczne. Ninerl domyślała się czasami, co mógł robić najemnik. "Wojna, to wojna" pomyślała "Nikt nie ma czasu na sentymenty".
-Ja się dziwię, Diego, czemu nikt jeszcze nie próbował ciebie otruć. Może to dlatego, że stale się przemieszczaliście. Dziwne też, że nie próbowali nam wepchnąć jakiegoś fałszywego towarzysza. .- dodała z namysłem. -Przydałoby się poszukać jakichkolwiek sprzymierzeńców. Nikomu nie nadepnął na odcisk ten twój krewniak? Na pewno musi mieć jakiegoś wroga, oczywiście pomijając ciebie- powiedziala, wpatrując się w księcia.-Najlepszy byłby jakiś desperat, jakiś zrozpaczony ojciec albo ktoś taki. Oni najłatwiej ulegają sugestiom.
Potwór który uciekł, dzięki amuletom i modlitwie Konrada, był naprawdę obrzydliwy. Ninerl czuła odrazę każdą cząstką swojego ciała. "No, a jednak nam się udało" pomyślała. Julia osunęła się na ziemię nieprzytomna. Ninerl przykryła ją kocem. Rzopierała ją radośc. "Wiedzialam, wiedziałam, że to coś ta" uśmiechnęła się do siebie. To, że Sigmar jednak odpowiedział, nie zdziwiło ją zbytnio. Wszelkie Istoty, czy bogowie czy demony, zazwyczaj nagradzały tych, wiernie im służących.
Chwilę potem nadjechał Andreas. Rzucił coś na temat krzyków, szpiega-zabójcy, a potem cisnął na ziemię głową wyżej wymienionego. Ninerl nie zdołała powstrzymać grymasu odrazy. "Jakie to załosne" pomyślała, patrząc na uciętą głowę "Jak któryś z nas może upaść tak nisko." Ale jak widać może...
Natomiast liścik papieru bardzo ją zaniepokoił.
-Znowu- mruknęła do siebie.
Na wzmiankę o skavenach dodała:
- Jestem stanowczo za nie wybieraniem tej drogi. Nasz krasnolud mogłby to potwierdzić. -rzuciła spojrzenie na Thorgrotha. -Wiem, że niektórzy z nich to czarodzieje i to mi wystarczy.
Wysłuchała Diego i odparła:
-Ja jestem za tym, by uciec się do skrtyobójstwa i szpiegostwa, gdy już się dostaniemy do twojego księstwa. Pewnie ten twój krewniak już się zaopatrzył w wierne mu siły zbrojne, więc w zwykłym starciu z nim, nie mamy szans.- dodała.
- I zgadzam się z Brochem. Poza tym czy wystarczyłoby nam żywności w drodze do krasnoludzkiej twierdzy? Nie mamy żadnych cieplejszych ubrań. - metody Brocha były dość brutalne, ale chyba skuteczne. Ninerl domyślała się czasami, co mógł robić najemnik. "Wojna, to wojna" pomyślała "Nikt nie ma czasu na sentymenty".
-Ja się dziwię, Diego, czemu nikt jeszcze nie próbował ciebie otruć. Może to dlatego, że stale się przemieszczaliście. Dziwne też, że nie próbowali nam wepchnąć jakiegoś fałszywego towarzysza. .- dodała z namysłem. -Przydałoby się poszukać jakichkolwiek sprzymierzeńców. Nikomu nie nadepnął na odcisk ten twój krewniak? Na pewno musi mieć jakiegoś wroga, oczywiście pomijając ciebie- powiedziala, wpatrując się w księcia.-Najlepszy byłby jakiś desperat, jakiś zrozpaczony ojciec albo ktoś taki. Oni najłatwiej ulegają sugestiom.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Taki jesteś mądry sukinsynie?! Normalnie masz taką eteryczną postać i potrzebujesz ciała by działać w imię swoich plugawych bóstw! A spieprzaj i lepiej nie wchodź mi w drogę! - warknął w kierunku wypędzonego demona, majaczącego w tej chwili w blasku Morslieba.
Chwilę po fakcie dotarło do akolity, co właśnie uczynił. On, zwykły akolita (choć trzeba przyznać, że z długim stażem), wypędził demona z umysłu innego człowieka, wyleczył opętania. Zrobił coś, czego inni wysoko postawieni kapłani uczą się latami, większość bez większych sukcesów. Zaiste, Sigmar sprzyja temu młodemu człowiekowi, można by pokusić się o stwierdzenia, że Konrad jest jednym z ulubieńców założyciela Imperium.
Z dumą zebrał gratulacje od całej drużyny, od siebie dodając tylko:
Tak naprawdę to brawa należą się Ninerl... To był jej pomysł, tylko wykonaniem musiałem się ja zająć, z racji swej profesji... Co by nie mówić, elfka okazała się mądrzejsza niż ja, nie żebym był zazdrosny, wręcz przeciwnie, chwała jej za to! Dzięki niej, ona jest teraz wolna, a ja spokojny... - akolita popatrzał maślanym wzrokiem na Julię.
Pojawienie się Andreasa tak naprawdę mało go obchodziło. Co prawda to co powiedział, było niezwykle ważne dla całej grupy, ale nie ma się co dziwić, że priorytetem i tak była śpiąca Julia. Konrad nie zabierał głosu w sprawie dalszej podróży. Nie wiadomo, czy w ogóle z nimi wszystkimi pójdzie. Zastanawiał się właśnie, jak będzie wyglądać dalej jego życie. Kapłan Sigmara, pozycja na którą tyle lat pracował, nie może być żonaty. Z drugiej strony, czy może być coś lepszego niż tak cudowny powrót ukochanej kobiety i szansa na powtórne życie razem?
Taki jesteś mądry sukinsynie?! Normalnie masz taką eteryczną postać i potrzebujesz ciała by działać w imię swoich plugawych bóstw! A spieprzaj i lepiej nie wchodź mi w drogę! - warknął w kierunku wypędzonego demona, majaczącego w tej chwili w blasku Morslieba.
Chwilę po fakcie dotarło do akolity, co właśnie uczynił. On, zwykły akolita (choć trzeba przyznać, że z długim stażem), wypędził demona z umysłu innego człowieka, wyleczył opętania. Zrobił coś, czego inni wysoko postawieni kapłani uczą się latami, większość bez większych sukcesów. Zaiste, Sigmar sprzyja temu młodemu człowiekowi, można by pokusić się o stwierdzenia, że Konrad jest jednym z ulubieńców założyciela Imperium.
Z dumą zebrał gratulacje od całej drużyny, od siebie dodając tylko:
Tak naprawdę to brawa należą się Ninerl... To był jej pomysł, tylko wykonaniem musiałem się ja zająć, z racji swej profesji... Co by nie mówić, elfka okazała się mądrzejsza niż ja, nie żebym był zazdrosny, wręcz przeciwnie, chwała jej za to! Dzięki niej, ona jest teraz wolna, a ja spokojny... - akolita popatrzał maślanym wzrokiem na Julię.
Pojawienie się Andreasa tak naprawdę mało go obchodziło. Co prawda to co powiedział, było niezwykle ważne dla całej grupy, ale nie ma się co dziwić, że priorytetem i tak była śpiąca Julia. Konrad nie zabierał głosu w sprawie dalszej podróży. Nie wiadomo, czy w ogóle z nimi wszystkimi pójdzie. Zastanawiał się właśnie, jak będzie wyglądać dalej jego życie. Kapłan Sigmara, pozycja na którą tyle lat pracował, nie może być żonaty. Z drugiej strony, czy może być coś lepszego niż tak cudowny powrót ukochanej kobiety i szansa na powtórne życie razem?
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
- I ja nie lubię uciekać - rzekł Zinha. - Miejsce zasadzki znamy. Przejeżdżaliśmy tamtędy miesiąc temu, rozbiliśmy nawet obóz koło Wodogrzmotów. Wtedy również zaatakowali na przełęczy, ale nieco dalej, jeszcze po stronie Księstw. I wtedy wpadliśmy w zasadzkę. Strzały ściągnęły z siodeł czterech z nas zanim doszło do walki. Da się ich zabić. Sam ciąłem przynajmniej ze dwóch. Choć nie wiem jakie zadaliśmy im straty bo wycofując się zabrali ze sobą ciała. Zniknęli we mgle, z której się pojawili. Przecież obroniliśmy się. A tym razem, z przewagą zaskoczenia po naszej stronie, możemy zadać im decydujący cios. Andreas i von Kessel zabili zamachowca a więc nie wiedzą, że go przechwyciliśmy. Jestem za tym, żeby uderzyć.
Słysząc pytanie Ninerl, Diego odrzekł:
- Nic mi nie wiadomo o innych wrogach mojego brata. Nawet jeśli są, boją się go i nie pójdą za mną... Sam muszę tę sprawę załatwić.
Po krótkiej rozmowie położyliście się spać. Noc upłynęła w ciszy, w takt szumu pobliskiego strumyka. W nocy niektórych na chwilę zbudziły charakterystyczne odgłosy. Dla tych, którzy przywykli do życia obozowego brak prywatności nie był niczym dziwnym. Obudzeni mogli stwierdzić, że Broch odzyskiwał już powoli sprawność we wszystkich dziedzinach i dokazywał pod futrem z Elissą. Rano Diego, chociaż bez entuzjazmu zadecydował według zdania więszkości.
Gotowi stawić czoła wrogom ruszyliście więc ku przełęczy.
Nie minęła godzina a wyszliście z braszowskich lasów. Przed wami znów rozciągały się stepy. Gór które były waszym celem nawet nie było jeszcze widać. Po niecałych dwóch godzinach drogi znów zagłębiliście się w lasy. Gdy wyjechaliście z nich, na południu zarysowała się szara linia odległych gór. Step ustąpił miejsca wzgórzom. Przemykaliście bocznymi drogami, unikając ludzkich siedzib, przez gęsto zaludnione pogórze. Zaiste barwna z was była kompania. Uciekaliście przed prawem w towarzystwie karawany mułów. Niebawem miało skończyć się to co znane a zacząć niewiadome. Gdzieś za tymi górami leżały siedziby goblinów i orków, prastare twierdze krasnoludów, barbarzyńskie państwa i baśniowe kraje. Wkraczaliście na pogranicze Imperium. Pogranicze długie i narażone na najazdy czychających poza nim wrogów. Tutaj właśnie, w twierdzach i fortach stacjonował jeden z czterech regimentów strzegących granicy Imperium. Ta jedyna w zasadzie, prócz reiksgwardii, zakonów rycerskich i wojsk prywatnych stała siła zbrojna Imperium została utworzona przez cesarza Leopolda, następcę Magnusa Pobożnego. Zwaną ją czasem obroną potoczną a służących w niej żołnierzy kwarcianymi - od zbieranego w całym Imperium, przeznaczonego na ich utrzymanie podatku. Wraz z coraz częstszymi najazdami orków, na pomoc pierwszemu powoływano nowe regimenty aż doszło do obecnej liczby. Pierwszy regiment stacjonował w Sudenlandzie u wrót Przełęczy Mroźnych Kłów i Przeskoku. Drugi strzegł Przełęczy Czarnego Ognia w Averlandzie. Trzeci stał w zawsze niespokojnej Sylvanii a czwarty w Ostermarku. Każdy liczył ponad tysiąc piechoty rozmieszczonej po fortach i stanicach oraz trochę jazdy i działa polowe. A także najdziwniejsze wojska pomocnicze, wszelkich ras i typów broni. Te łącznie sześć tysięcy ludzi, beznadziejnie rozciągniętych wzduż całej granicy Imperium nie było oczywiście w stanie stworzyć szczelnego kordonu ani odeprzeć większej inwazji jak najazd goblińskiego wodza Groma Brzuchacza z przed osiemdziesięciu lat. Lecz mogli bez trudu rozbijać liczące kilkaset łbów watahy a we współdziałaniu z rycerstwem i wojskami prowincji nawet kilkutysięczne hordy.
Te cztery regimenty były zarazem jedyną formacją, którą można było nazwać naprawdę Armią Imperium. Nie byli prywatnym wojskiem cesarza ani żadnego z elektorów. Przysięgali na wierność cesarzowi i podlegali mianowanym przez niego dowódcom. Jednak władcy Imperium nie wolno było ich używać w prywatnych celach, przeciwko wrogom wewnętrzym, chyba w przypadku otwartego buntu. Dzięki temu niezależnie od tego co działo się wewnątrz Imperium, pogranicze było bezpieczne. Dzięki temu na bezludne niegdyś pogórze zaczęli ściągać koloniści a stoki Gór Czarnych i Krańca Świata zaludniły się osadami. W praktyce oczywiście pokusa użycia tych wojsk w wewnętrznych walkach była zbyt duża i często uczestniczyły w walkach domowych. Jednak za każdym razem na cesarza spadały gromy o zaniedbanie ochrony granicy.
Kwatera główna pułku strzegącego tego odcinka granicy znajdowała się w regimentowej twierdzy Eger u wrót przełęczy. Przełęcz była w tym miejscu szeroka i Molachijczycy zaplanowali trasę tak aby ominąć twierdzę, jadąc boczną doliną. Pod wieczór pożegnaliście cywilizację i wjechaliście w porastające północne stoki gór, gęste lasy. Zjeżdzaliście właśnie z łagodnego, zalesionego wzgórza gdy Ravandil jadący z przodu na zwiadzie zameldował o jakimś obozowisku sto metrów przed wami. Niebawem wraz z wiatrem doleciały was zapach pieczonego mięsa a do uszu dobiegł szum strumienia. Stojąc między drzewami zastanawialiście się co zrobić. I w tym momencie z boku dobiegł was ryk a z matecznika wytoczył się niedźwiedź. Konie rżąc stawały dęba lecz zostały opanowane, zaś muły ogarnęła panika. Przerażone, powiązane liną pomknęły czym prędzej w dół stoku. Molachijczycy skoczyli je zatrzymać, za nimi ruszyliście wszyscy. Po chwili zza drzew ukazały wam się stojące niepewnie muły oraz Diego z bardzo głupią miną. Podobnie jak on wyhamowaliście wierzchowce na skraju polany.
Wpatrywało się w was z wysokości dwóch i pół metrów dwadzieścia par mętnych, kaprawych oczu. Wpatrywały się w was ogry. Uzbrojone w maczugi, trzymane jak kusze balisty oraz topory, odziane w skórznie i kolczugi. Wiedzieliście o nich tyle co każdy mieszkaniec Imperium: że są duże, silne, niezbyt bystre i zawsze głodne. Broch był przy nich ledwo knypkiem. On jako jedyny z waszej kompanii miał już do czynienia z ogrami. Stwory te służyły często w ludzkich armiach. W środku obozowiska płonęło ognisko na którym piekł się koń na ruszcie – zapach, który wcześniej czuliście. Kawałek dalej, wśród ogrzych tobołów leżała związana dziewczyna o jasnych włosach, odziana w dość bogaty szlachecki strój. Gdy podjechaliście bliżej okazało się że to młoda elfka. Obok niej leżał, również związany, elf w czarnych spodniach i białej koszuli.
Gdy tylko elfka zobaczyła Ninerl, promienny uśmiech otuchy pojawił się na jej twarzy. Banitka również znała tę dziewczynę. To była jej siostra Miaulin.
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
Ogry gapiły się na was. Przerwaliście im posiłek. Największy z nich, z irokezem na głowie, szeroki na dwa metry i wysoki chyba na trzy podszedł w waszym kierunku.
- Ludziki – oznajmił ku uciesze reszty. Spojrzał głodnym wzrokiem na wasze muły, następnie przeniósł swe małe oczka na was.
- Pitan Bodrag – powiedział wyciągając zza poły korzucha chyba autentyczny dyplom kapitana piechoty. – Czy przybyliście tu jako posiłki?
Galavandrel
Rozbita podczas upadku z konia głowa bolała niemiłosiernie. Jak igły przebiegały przez nią wspomnienia tego co sprawiło, że się tu znalazłeś. Ucieczka przed tymi olbrzymami, potem upadek... pamiętałeś.
- My dawno nie jeść – powiedział największy gdy cię złapano. – My samymi koniami się nie najeść, my cie zjeść jak tamtom elfke...
Wiedziałeś już co się święci. Mały pstryczek w twarz jakim obdarował cię ogr sprawił, że zapadłeś w ciemność.
Obudziły cię jakieś hałasy. Próbowałeś się poruszyć lecz byłeś solidnie związany, rozbrojony, położony jak przedmiot obok ogniska. Poczułeś zapach pieczonego mięsa. Zdałeś sobie sprawę, że jesteś następny w kolejce. Aby nie zwymiotować odwróciłeś głowę i zobaczyłeś, że nie jesteś sam - obok Ciebie leżała związana młoda elfka o długich, jasnych włosach. Po chwili na polanę wjechali jacyś ludzie. Ośmiu jeźdzców, w większości zbrojnych, nawet ciężko, w tym trzy kobiety. Juczne konie, nieco spanikowane stadko parunastu załadowanych towarem mułów. Ogry wyszły im naprzeciw, coś mówili. Elfka w tym czasie krzyknęła:
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
Ninerl
Gdy tylko pojawiłaś się na polanie i zobaczyłaś burzę jasnych włosów i szlachecki strój od razu poznałaś, kto leżał obok ogniska. Miaulin. Ale co ona tu robiła? Co prawda zawsze lubiła się pakować w jakies kłopoty z których pzreważnie Ty ja wyciągałaś, ale co robiła tak daleko od domu? Będzie ci to musiała z pewnością wyjaśnić. Jeśli wcześniej nie zjedzą jej ogry. Jeśli was wszystkich wcześniej nie zjedzą.
Z rozmyślań wyrwały cię krzyki siostry:
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
Słysząc pytanie Ninerl, Diego odrzekł:
- Nic mi nie wiadomo o innych wrogach mojego brata. Nawet jeśli są, boją się go i nie pójdą za mną... Sam muszę tę sprawę załatwić.
Po krótkiej rozmowie położyliście się spać. Noc upłynęła w ciszy, w takt szumu pobliskiego strumyka. W nocy niektórych na chwilę zbudziły charakterystyczne odgłosy. Dla tych, którzy przywykli do życia obozowego brak prywatności nie był niczym dziwnym. Obudzeni mogli stwierdzić, że Broch odzyskiwał już powoli sprawność we wszystkich dziedzinach i dokazywał pod futrem z Elissą. Rano Diego, chociaż bez entuzjazmu zadecydował według zdania więszkości.
Gotowi stawić czoła wrogom ruszyliście więc ku przełęczy.
Nie minęła godzina a wyszliście z braszowskich lasów. Przed wami znów rozciągały się stepy. Gór które były waszym celem nawet nie było jeszcze widać. Po niecałych dwóch godzinach drogi znów zagłębiliście się w lasy. Gdy wyjechaliście z nich, na południu zarysowała się szara linia odległych gór. Step ustąpił miejsca wzgórzom. Przemykaliście bocznymi drogami, unikając ludzkich siedzib, przez gęsto zaludnione pogórze. Zaiste barwna z was była kompania. Uciekaliście przed prawem w towarzystwie karawany mułów. Niebawem miało skończyć się to co znane a zacząć niewiadome. Gdzieś za tymi górami leżały siedziby goblinów i orków, prastare twierdze krasnoludów, barbarzyńskie państwa i baśniowe kraje. Wkraczaliście na pogranicze Imperium. Pogranicze długie i narażone na najazdy czychających poza nim wrogów. Tutaj właśnie, w twierdzach i fortach stacjonował jeden z czterech regimentów strzegących granicy Imperium. Ta jedyna w zasadzie, prócz reiksgwardii, zakonów rycerskich i wojsk prywatnych stała siła zbrojna Imperium została utworzona przez cesarza Leopolda, następcę Magnusa Pobożnego. Zwaną ją czasem obroną potoczną a służących w niej żołnierzy kwarcianymi - od zbieranego w całym Imperium, przeznaczonego na ich utrzymanie podatku. Wraz z coraz częstszymi najazdami orków, na pomoc pierwszemu powoływano nowe regimenty aż doszło do obecnej liczby. Pierwszy regiment stacjonował w Sudenlandzie u wrót Przełęczy Mroźnych Kłów i Przeskoku. Drugi strzegł Przełęczy Czarnego Ognia w Averlandzie. Trzeci stał w zawsze niespokojnej Sylvanii a czwarty w Ostermarku. Każdy liczył ponad tysiąc piechoty rozmieszczonej po fortach i stanicach oraz trochę jazdy i działa polowe. A także najdziwniejsze wojska pomocnicze, wszelkich ras i typów broni. Te łącznie sześć tysięcy ludzi, beznadziejnie rozciągniętych wzduż całej granicy Imperium nie było oczywiście w stanie stworzyć szczelnego kordonu ani odeprzeć większej inwazji jak najazd goblińskiego wodza Groma Brzuchacza z przed osiemdziesięciu lat. Lecz mogli bez trudu rozbijać liczące kilkaset łbów watahy a we współdziałaniu z rycerstwem i wojskami prowincji nawet kilkutysięczne hordy.
Te cztery regimenty były zarazem jedyną formacją, którą można było nazwać naprawdę Armią Imperium. Nie byli prywatnym wojskiem cesarza ani żadnego z elektorów. Przysięgali na wierność cesarzowi i podlegali mianowanym przez niego dowódcom. Jednak władcy Imperium nie wolno było ich używać w prywatnych celach, przeciwko wrogom wewnętrzym, chyba w przypadku otwartego buntu. Dzięki temu niezależnie od tego co działo się wewnątrz Imperium, pogranicze było bezpieczne. Dzięki temu na bezludne niegdyś pogórze zaczęli ściągać koloniści a stoki Gór Czarnych i Krańca Świata zaludniły się osadami. W praktyce oczywiście pokusa użycia tych wojsk w wewnętrznych walkach była zbyt duża i często uczestniczyły w walkach domowych. Jednak za każdym razem na cesarza spadały gromy o zaniedbanie ochrony granicy.
Kwatera główna pułku strzegącego tego odcinka granicy znajdowała się w regimentowej twierdzy Eger u wrót przełęczy. Przełęcz była w tym miejscu szeroka i Molachijczycy zaplanowali trasę tak aby ominąć twierdzę, jadąc boczną doliną. Pod wieczór pożegnaliście cywilizację i wjechaliście w porastające północne stoki gór, gęste lasy. Zjeżdzaliście właśnie z łagodnego, zalesionego wzgórza gdy Ravandil jadący z przodu na zwiadzie zameldował o jakimś obozowisku sto metrów przed wami. Niebawem wraz z wiatrem doleciały was zapach pieczonego mięsa a do uszu dobiegł szum strumienia. Stojąc między drzewami zastanawialiście się co zrobić. I w tym momencie z boku dobiegł was ryk a z matecznika wytoczył się niedźwiedź. Konie rżąc stawały dęba lecz zostały opanowane, zaś muły ogarnęła panika. Przerażone, powiązane liną pomknęły czym prędzej w dół stoku. Molachijczycy skoczyli je zatrzymać, za nimi ruszyliście wszyscy. Po chwili zza drzew ukazały wam się stojące niepewnie muły oraz Diego z bardzo głupią miną. Podobnie jak on wyhamowaliście wierzchowce na skraju polany.
Wpatrywało się w was z wysokości dwóch i pół metrów dwadzieścia par mętnych, kaprawych oczu. Wpatrywały się w was ogry. Uzbrojone w maczugi, trzymane jak kusze balisty oraz topory, odziane w skórznie i kolczugi. Wiedzieliście o nich tyle co każdy mieszkaniec Imperium: że są duże, silne, niezbyt bystre i zawsze głodne. Broch był przy nich ledwo knypkiem. On jako jedyny z waszej kompanii miał już do czynienia z ogrami. Stwory te służyły często w ludzkich armiach. W środku obozowiska płonęło ognisko na którym piekł się koń na ruszcie – zapach, który wcześniej czuliście. Kawałek dalej, wśród ogrzych tobołów leżała związana dziewczyna o jasnych włosach, odziana w dość bogaty szlachecki strój. Gdy podjechaliście bliżej okazało się że to młoda elfka. Obok niej leżał, również związany, elf w czarnych spodniach i białej koszuli.
Gdy tylko elfka zobaczyła Ninerl, promienny uśmiech otuchy pojawił się na jej twarzy. Banitka również znała tę dziewczynę. To była jej siostra Miaulin.
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
Ogry gapiły się na was. Przerwaliście im posiłek. Największy z nich, z irokezem na głowie, szeroki na dwa metry i wysoki chyba na trzy podszedł w waszym kierunku.
- Ludziki – oznajmił ku uciesze reszty. Spojrzał głodnym wzrokiem na wasze muły, następnie przeniósł swe małe oczka na was.
- Pitan Bodrag – powiedział wyciągając zza poły korzucha chyba autentyczny dyplom kapitana piechoty. – Czy przybyliście tu jako posiłki?
Galavandrel
Rozbita podczas upadku z konia głowa bolała niemiłosiernie. Jak igły przebiegały przez nią wspomnienia tego co sprawiło, że się tu znalazłeś. Ucieczka przed tymi olbrzymami, potem upadek... pamiętałeś.
- My dawno nie jeść – powiedział największy gdy cię złapano. – My samymi koniami się nie najeść, my cie zjeść jak tamtom elfke...
Wiedziałeś już co się święci. Mały pstryczek w twarz jakim obdarował cię ogr sprawił, że zapadłeś w ciemność.
Obudziły cię jakieś hałasy. Próbowałeś się poruszyć lecz byłeś solidnie związany, rozbrojony, położony jak przedmiot obok ogniska. Poczułeś zapach pieczonego mięsa. Zdałeś sobie sprawę, że jesteś następny w kolejce. Aby nie zwymiotować odwróciłeś głowę i zobaczyłeś, że nie jesteś sam - obok Ciebie leżała związana młoda elfka o długich, jasnych włosach. Po chwili na polanę wjechali jacyś ludzie. Ośmiu jeźdzców, w większości zbrojnych, nawet ciężko, w tym trzy kobiety. Juczne konie, nieco spanikowane stadko parunastu załadowanych towarem mułów. Ogry wyszły im naprzeciw, coś mówili. Elfka w tym czasie krzyknęła:
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
Ninerl
Gdy tylko pojawiłaś się na polanie i zobaczyłaś burzę jasnych włosów i szlachecki strój od razu poznałaś, kto leżał obok ogniska. Miaulin. Ale co ona tu robiła? Co prawda zawsze lubiła się pakować w jakies kłopoty z których pzreważnie Ty ja wyciągałaś, ale co robiła tak daleko od domu? Będzie ci to musiała z pewnością wyjaśnić. Jeśli wcześniej nie zjedzą jej ogry. Jeśli was wszystkich wcześniej nie zjedzą.
Z rozmyślań wyrwały cię krzyki siostry:
- Ninerl, Lu'oh bwael ulu kyorl dos dalninil. Gumash dos xxizz uns'aa xuil nindol ogres? - krzyknęła młodym, dzięwczęcym głosem w eltharinie. - Uk ssinssrin ulu cal uns'aa!!!
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Omiótł wzrokiem obozowisko i natychmiast stwierdził to, co nie ulegało kwestii - w ewentualnym starciu nie mieli żadnych szans. Z drugiej strony olbrzymy były częścią armii i nie rzucili się na nich od razu, jak zbóje.
- Ja będę z nimi gadał...- rzucił pół-szeptem do pozostałych.
Nie zsiadajac z konia wyprostował się i podjechał bliżej w stronę rozmawiających. Póki co mógł sobie pozwolić, na patrzenie na ogry z góry. Dopiero jeśli zechcą gadać, uprzejmość będzie wymagać zejścia z wierzchowca.
Podjechał do ogra zwącego się Bodrag, zerkając na oficerski patent. No, no. Ogr, nie ogr, kapitanem nie robi się debili. Miał nadzieję, że towarzysze nie zdążyli mu się jeszcze wydać zbyt podejrzani, by nie było szansy na pokojowe rozwiązanie.
Podjeżdżając, wyciągnął z sakwy ocalałą butlę spirytusu i odszpuntował ją.
- Witaj kapitanie Bodrag. Moje miano Werner Broch, middenheimska kompania najemna "Nocne Wilki" - rzekł dobitnie, robiąc moment pauzy. Nie słyszał o Bodragu, ale być może tamtemu obiło się o uszy jego nazwisko? To zawsze ułatwiało rozmowy. Wymieniona formacja już nie istniała, rozbita w czasie Burzy Chaosu, jak zresztą większość biorących w niej udział oddziałów, ale jeśli ci byli na żołdzie Imperium, być może do nich dotrze, że nie są wrogami.
- Muły nam umknęły, kapitanie. Pogadamy? Krasnoludzki. - rzekł lakonicznie, pociągając ze śmierdzącej spirytusem butli i wyciągając ją w stronę ogra. Uniwersalny język żołnierzy. Na razie darował sobie dalsze prezentacje, przekonany że w tej chwili ogry i tak nie są zainteresowane kto i po co wpadł im do obozowiska. Na wyjaśnienia przyjdzie czas zaraz. Albo i nie.
Wern w myślach błagał Ulryka, żeby nikomu z drużyny, a zwłaszcza Ninerl, która najwyraźniej znała związaną dziewczynę nie przyszły do głowy żadne dziwne pomysły.
Omiótł wzrokiem obozowisko i natychmiast stwierdził to, co nie ulegało kwestii - w ewentualnym starciu nie mieli żadnych szans. Z drugiej strony olbrzymy były częścią armii i nie rzucili się na nich od razu, jak zbóje.
- Ja będę z nimi gadał...- rzucił pół-szeptem do pozostałych.
Nie zsiadajac z konia wyprostował się i podjechał bliżej w stronę rozmawiających. Póki co mógł sobie pozwolić, na patrzenie na ogry z góry. Dopiero jeśli zechcą gadać, uprzejmość będzie wymagać zejścia z wierzchowca.
Podjechał do ogra zwącego się Bodrag, zerkając na oficerski patent. No, no. Ogr, nie ogr, kapitanem nie robi się debili. Miał nadzieję, że towarzysze nie zdążyli mu się jeszcze wydać zbyt podejrzani, by nie było szansy na pokojowe rozwiązanie.
Podjeżdżając, wyciągnął z sakwy ocalałą butlę spirytusu i odszpuntował ją.
- Witaj kapitanie Bodrag. Moje miano Werner Broch, middenheimska kompania najemna "Nocne Wilki" - rzekł dobitnie, robiąc moment pauzy. Nie słyszał o Bodragu, ale być może tamtemu obiło się o uszy jego nazwisko? To zawsze ułatwiało rozmowy. Wymieniona formacja już nie istniała, rozbita w czasie Burzy Chaosu, jak zresztą większość biorących w niej udział oddziałów, ale jeśli ci byli na żołdzie Imperium, być może do nich dotrze, że nie są wrogami.
- Muły nam umknęły, kapitanie. Pogadamy? Krasnoludzki. - rzekł lakonicznie, pociągając ze śmierdzącej spirytusem butli i wyciągając ją w stronę ogra. Uniwersalny język żołnierzy. Na razie darował sobie dalsze prezentacje, przekonany że w tej chwili ogry i tak nie są zainteresowane kto i po co wpadł im do obozowiska. Na wyjaśnienia przyjdzie czas zaraz. Albo i nie.
Wern w myślach błagał Ulryka, żeby nikomu z drużyny, a zwłaszcza Ninerl, która najwyraźniej znała związaną dziewczynę nie przyszły do głowy żadne dziwne pomysły.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Galavandrel nienawidził bezsilności. Nienawidził. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak beznadziejnie. Związany, bezsilny, bezbronny. „Nie myślałem, że skończę w tak głupi sposób. Upieczony jak świnia nad ogniskiem. K***A MAĆ!!!” Chciał krzyczeć, wyzywać wszystko i wszystkich dookoła, ale wiedział doskonale, że jest to bezcelowe. Po tym wszystkim, czego dokonał, po tych wszystkich przygodach, zginie jak pierwszy lepszy kmiot, zjedzony przez tępe, debilne głupie ogry. „K***A MAĆ!!!” Jego blond włosy, były całe posklejane i brudne, twarz poobklejana błotem, w ustach czuł jeszcze smak swojej własnej krwi. Chciało mu się płakać, uczucie beznadziejności wypełniało go całego i skręcało żołądek do tego stopnia, że wydawało mu się, iż za chwilę umrze z samej rozpaczy. „Może to by było lepsze, od tego, co się za chwilę wydarzy?” Nerwowo rozglądał się po obozie ogrów, szukając czegokolwiek, co dałoby mu szansę ucieczki, albo ubicia, chociaż kilku z tych debili. Tyle, że gdy zauważył tą młodą elfkę, zdał sobie sprawę, że nie może uciec, nie może jej tu zostawić. Pogodzony z losem, zamknął oczy i zaczął się modlić się do Liadriela o jakiś cud. I wtedy usłyszał kobiecy głos. Otworzył oczy i zauważył podjeżdżającą grupę zbrojnych, a ta mała elfka zdawała się sugerować, że jedna z tamtych jest jej siostrą. „SIOSTRA!! Cholera, może jeszcze uda mi się wywinąć z tego bagna”. Otrząsnął się ze wszystkich negatywnych myśli i spojrzał na nowoprzybyłych do obozu. Jego uwagę przykuły dwa elfy, oraz wielki człowiek, który podjechał bliżej i zaczął rozmawiać z jednym z ogrów. „Może ci dadzą im jakieś żarcie, pewnie na mułach mają tego sporo? Może nam pomogą? Może…” Cholera, jak on nienawidził być zdany na czyjąkolwiek łaskę, szczególnie nieznajomych. Spojrzał na leżącą obok niego związaną elfkę i spytał szeptem:
-To twoja siostra? Myślisz, że znajdą jakiś sposób żeby nas z tego wyciągnąć?
Po cichu, w duszy miał nadzieję, że jego życie, nie skończy się w tak głupi sposób. Miał nadzieję, że ci nieznajomi pomogą jej, no i jemu. „Przecież elfy nie zostawiłyby jednego ze swoich, ogrom na obiadek. JA... bym nie zostawił.” Rozglądając się po nowoprzybyłych, czekał na rozwój sytuacji.
Galavandrel nienawidził bezsilności. Nienawidził. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak beznadziejnie. Związany, bezsilny, bezbronny. „Nie myślałem, że skończę w tak głupi sposób. Upieczony jak świnia nad ogniskiem. K***A MAĆ!!!” Chciał krzyczeć, wyzywać wszystko i wszystkich dookoła, ale wiedział doskonale, że jest to bezcelowe. Po tym wszystkim, czego dokonał, po tych wszystkich przygodach, zginie jak pierwszy lepszy kmiot, zjedzony przez tępe, debilne głupie ogry. „K***A MAĆ!!!” Jego blond włosy, były całe posklejane i brudne, twarz poobklejana błotem, w ustach czuł jeszcze smak swojej własnej krwi. Chciało mu się płakać, uczucie beznadziejności wypełniało go całego i skręcało żołądek do tego stopnia, że wydawało mu się, iż za chwilę umrze z samej rozpaczy. „Może to by było lepsze, od tego, co się za chwilę wydarzy?” Nerwowo rozglądał się po obozie ogrów, szukając czegokolwiek, co dałoby mu szansę ucieczki, albo ubicia, chociaż kilku z tych debili. Tyle, że gdy zauważył tą młodą elfkę, zdał sobie sprawę, że nie może uciec, nie może jej tu zostawić. Pogodzony z losem, zamknął oczy i zaczął się modlić się do Liadriela o jakiś cud. I wtedy usłyszał kobiecy głos. Otworzył oczy i zauważył podjeżdżającą grupę zbrojnych, a ta mała elfka zdawała się sugerować, że jedna z tamtych jest jej siostrą. „SIOSTRA!! Cholera, może jeszcze uda mi się wywinąć z tego bagna”. Otrząsnął się ze wszystkich negatywnych myśli i spojrzał na nowoprzybyłych do obozu. Jego uwagę przykuły dwa elfy, oraz wielki człowiek, który podjechał bliżej i zaczął rozmawiać z jednym z ogrów. „Może ci dadzą im jakieś żarcie, pewnie na mułach mają tego sporo? Może nam pomogą? Może…” Cholera, jak on nienawidził być zdany na czyjąkolwiek łaskę, szczególnie nieznajomych. Spojrzał na leżącą obok niego związaną elfkę i spytał szeptem:
-To twoja siostra? Myślisz, że znajdą jakiś sposób żeby nas z tego wyciągnąć?
Po cichu, w duszy miał nadzieję, że jego życie, nie skończy się w tak głupi sposób. Miał nadzieję, że ci nieznajomi pomogą jej, no i jemu. „Przecież elfy nie zostawiłyby jednego ze swoich, ogrom na obiadek. JA... bym nie zostawił.” Rozglądając się po nowoprzybyłych, czekał na rozwój sytuacji.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem 


-
- Marynarz
- Posty: 195
- Rejestracja: czwartek, 22 lutego 2007, 16:10
- Numer GG: 9601340
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Thorgroth
Krasnolud przydał się grupie ogrów, odruchowo sięgnął po topór ale zaraz cofnął rękę gdy Ogr pokazał autentyczny patent oficera.
-Pitan Bodrag – powiedział niewyraźnie i spytał. – Czy przybyliście tu jako posiłki?
- "Ogr kapitan, nieco to dziwne."- pomyślał gładząc się po brodzie.
Thorgroth szybko policzył ogrów, w tej chwili do walki włączyłby się tylko jakiś idiota, ktoś bezgranicznie zdesperowany lub Zabójca Trolli, cóż tym razem trzeba było negocjować.
Khazald zostawił negocjacje dla Brocha, on pewnie lepiej się do tego nadaje i chyba miał kiedyś bezpośredni kontakt z ogrami.
Krasnolud nigdy nie rozmawiał z ogrem ale widział jednego z nich podczas walki i wiedział co może zrobić jeden taki a co dopiero dwudziestu.
Przy ognisku leżał jakiś elf oraz elfka, kobieta zaczęła krzyczeć coś do Ninerl.
- Znasz ją?- spytał elfke.
Krasnolud przydał się grupie ogrów, odruchowo sięgnął po topór ale zaraz cofnął rękę gdy Ogr pokazał autentyczny patent oficera.
-Pitan Bodrag – powiedział niewyraźnie i spytał. – Czy przybyliście tu jako posiłki?
- "Ogr kapitan, nieco to dziwne."- pomyślał gładząc się po brodzie.
Thorgroth szybko policzył ogrów, w tej chwili do walki włączyłby się tylko jakiś idiota, ktoś bezgranicznie zdesperowany lub Zabójca Trolli, cóż tym razem trzeba było negocjować.
Khazald zostawił negocjacje dla Brocha, on pewnie lepiej się do tego nadaje i chyba miał kiedyś bezpośredni kontakt z ogrami.
Krasnolud nigdy nie rozmawiał z ogrem ale widział jednego z nich podczas walki i wiedział co może zrobić jeden taki a co dopiero dwudziestu.
Przy ognisku leżał jakiś elf oraz elfka, kobieta zaczęła krzyczeć coś do Ninerl.
- Znasz ją?- spytał elfke.
Pozdrowienia od Gretunda z Forum Poltergeist.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Definitywnie opuścili tereny zamieszkałe przez ludzi. Rozległe, nie zniszczone przez człowieka krajobrazy dobrze wpływały na zmysły Ravandila. Wreszcie mógł odetchnąć świeżym powietrzem, nie niepokojony przez nikogo... Elf jak zwykle jechał pierwszy, jako zwiad. Podczas zjazdu z jednego z zielonych wzgórz dostrzegł obozowisko. Troszkę go to zmartwiło, bo nie ujechali daleko, a już spotykają kogoś tam, gdzie teoretycznie nie powinno nikogo być. Nie przejmując się zbytnio niedźwiedziem udało się dostać na dół. I wtedy ich oczom ukazał sie niecodzienny widok, nawet Ravandila na chwilę zamurowało. Cała gromada wielkich, tępo patrzących potworów. Ogry. Elf słyszał o nich tylko z opowieści i legend, jeszcze nigdy nie widział żadnego na oczy. Jeszcze bardziej zadziwiający był widok tego, co znajdowało się w obozie. Dwoje elfów. Czego jak czego, ale elfów i ogrów w jednym obozie pośrodku puszczy nie spodziewał się.
Młoda elfka krzyknęła słabym dziewczęcym głosem. Ravandila zamurowało, bo zrozumiał wypowiedziane w Eltharinie słowa. "A niech to, to Ninerl ma siostrę? Trzeba przyznać, że nie są to dobre okoliczności na spotkanie". Elf szepnął na ucho do Ninerl -Czy wszyscy z twojej rodziny mają taką tendencję do pakowania się w kłopoty? Bo jako siostry widzę, że macie ze sobą dużo wspólnego- wbrew pozorom nie było w tym ani krztyny złośliwości -W każdym razie trzeba ją z tą wyciągnąć, bo zostanie zjedzona... A zaraz po niej my- Słowa największego z ogrów wydały mu się paskudnie ironiczne. "Przybyliście tu jako posiłki? I weź tu takiemu coś odpowiedz... Niby głupi, ale trzymają się go gierki słowne". Poprawił łuk wiszący na plecach. Kto wie, czy nie będzie musiał go użyć, lepiej mieć pewny chwyt. Czekał na Brocha, ten jest na tyle wygadany, że może nawet ogra przekona. W każdym razie Ravandil w dyplomacji dobry nie był, a i do bitki mu się nie śpieszyło. Nie mylił się. Broch wziął ugadanie ogra na siebie. Wiedział jak się do tego zabrać. Parę słów w celu zrobienia wrażenia na rozmówcy i obowiązkowy alkohol. Elf liczył, że ogr jako, bądź co bądź, członek oddziału broniącego (teoretycznie, w praktyce to nie wiadomo) Imperium. Imponowała mu ta naturalność Brocha w zjednywaniu sobie ludzi... Wiedział dobrze, czemu tak było. W końcu sam mógł zostać dyplomatą. To po to rodzice zanudzali go zasadami dobrego wychowania, nauczyli go czytać i pisać, prowadzali na spotkania towarzyskie, po to ojciec od małego uczył go od małego strzelania z łuku. Żeby błyszczeć i zjednywać sobie ludzi i nie tylko ludzi. Może dlatego tak jest pod wrażeniem wygadanych osób, bo pasują do niezrealizowanych ambicji jego rodziców? Może... To był szczeniacki wybryk, ale gdyby dzisiaj miał podjąć jeszcze raz decyzję, podążyłby tą samą drogą. I będzie dalej nią kroczył z tą drużyną, oczywiście jeśli jakiś potwór nie uzna, że szczupły elf nada się na świetną przekąskę.
Definitywnie opuścili tereny zamieszkałe przez ludzi. Rozległe, nie zniszczone przez człowieka krajobrazy dobrze wpływały na zmysły Ravandila. Wreszcie mógł odetchnąć świeżym powietrzem, nie niepokojony przez nikogo... Elf jak zwykle jechał pierwszy, jako zwiad. Podczas zjazdu z jednego z zielonych wzgórz dostrzegł obozowisko. Troszkę go to zmartwiło, bo nie ujechali daleko, a już spotykają kogoś tam, gdzie teoretycznie nie powinno nikogo być. Nie przejmując się zbytnio niedźwiedziem udało się dostać na dół. I wtedy ich oczom ukazał sie niecodzienny widok, nawet Ravandila na chwilę zamurowało. Cała gromada wielkich, tępo patrzących potworów. Ogry. Elf słyszał o nich tylko z opowieści i legend, jeszcze nigdy nie widział żadnego na oczy. Jeszcze bardziej zadziwiający był widok tego, co znajdowało się w obozie. Dwoje elfów. Czego jak czego, ale elfów i ogrów w jednym obozie pośrodku puszczy nie spodziewał się.
Młoda elfka krzyknęła słabym dziewczęcym głosem. Ravandila zamurowało, bo zrozumiał wypowiedziane w Eltharinie słowa. "A niech to, to Ninerl ma siostrę? Trzeba przyznać, że nie są to dobre okoliczności na spotkanie". Elf szepnął na ucho do Ninerl -Czy wszyscy z twojej rodziny mają taką tendencję do pakowania się w kłopoty? Bo jako siostry widzę, że macie ze sobą dużo wspólnego- wbrew pozorom nie było w tym ani krztyny złośliwości -W każdym razie trzeba ją z tą wyciągnąć, bo zostanie zjedzona... A zaraz po niej my- Słowa największego z ogrów wydały mu się paskudnie ironiczne. "Przybyliście tu jako posiłki? I weź tu takiemu coś odpowiedz... Niby głupi, ale trzymają się go gierki słowne". Poprawił łuk wiszący na plecach. Kto wie, czy nie będzie musiał go użyć, lepiej mieć pewny chwyt. Czekał na Brocha, ten jest na tyle wygadany, że może nawet ogra przekona. W każdym razie Ravandil w dyplomacji dobry nie był, a i do bitki mu się nie śpieszyło. Nie mylił się. Broch wziął ugadanie ogra na siebie. Wiedział jak się do tego zabrać. Parę słów w celu zrobienia wrażenia na rozmówcy i obowiązkowy alkohol. Elf liczył, że ogr jako, bądź co bądź, członek oddziału broniącego (teoretycznie, w praktyce to nie wiadomo) Imperium. Imponowała mu ta naturalność Brocha w zjednywaniu sobie ludzi... Wiedział dobrze, czemu tak było. W końcu sam mógł zostać dyplomatą. To po to rodzice zanudzali go zasadami dobrego wychowania, nauczyli go czytać i pisać, prowadzali na spotkania towarzyskie, po to ojciec od małego uczył go od małego strzelania z łuku. Żeby błyszczeć i zjednywać sobie ludzi i nie tylko ludzi. Może dlatego tak jest pod wrażeniem wygadanych osób, bo pasują do niezrealizowanych ambicji jego rodziców? Może... To był szczeniacki wybryk, ale gdyby dzisiaj miał podjąć jeszcze raz decyzję, podążyłby tą samą drogą. I będzie dalej nią kroczył z tą drużyną, oczywiście jeśli jakiś potwór nie uzna, że szczupły elf nada się na świetną przekąskę.
