[Tak piszemy poza grą.]
Tak piszemy co postać mówi i myśli.
Update po wszystkich postach albo, w razie zamarcia jednego z graczy, co dwa dni.
Miłej zabawy.
___________________________________________________________
Darik - kobold, eksterminator ludzi.
Kobold przeładował swój karabinek i wraz z towarzyszami wycofał się w głąb jaskini.
-Darik! Jaskinia jest ślepa! Nie wyjdziemy stąd!
Zwykle waleczne koboldy stały zdezorientowane czekając na rozkazy dowódcy.
-Pokaż to- Darik przepchnął się do zimnej skalnej ściany zamykającej grotę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na przeszkodę nie do pokonania, jednak egzekutor dopatrzył się małej jamy w sklepieniu. Gdyby można było ją odrobinę rozkuć...
Rozważania Darika przerwał odgłos małej paczki turlającej się po kamieniach.
A potem wydarzenia nabrały tempa... Błysk, huk, ryk zawalającego się stropu, ból uderzenia olbrzymim kamieniem w głowę i na końcu gasnąca palma światła jaką niegdyś było wejście do jaskini. Nastała ciemność...
Ardel – człowiek, wiedźmin
Rana na nodze pulsowała żarem.... Wiedźmin czując odpływającą świadomość sięgnął do kieszeni kaftana, kiedy to sapiąca z bólu Chimera ciągle skracała dystans. W jej ciele tkwiły dwa z Ardelowych noży, a mimo to zdołała trafić wiedźmina swoim jadowym kolcem. Czując mrowienie w całym ciele Ardel podparł się mieczem i wymacał jedną z drobnych fiolek. Tak jest! Antytoksyna! Kciukiem odkorkował miksturę i wypił jej zawartość... Jednak paraliż nie ustępował, mięśnie stężyły się i nie pozwoliły unieść Ardelowi miecza. Stał i patrzył jak bestia się zbliża się do niego powoli... Trach! Mocne uderzenie ogonem pozbawiło wiedźmina przytomności... posyłając jego świadomość w ciepłą czarną pustkę...
[nadal masz 3 noże]
Sindri Myr (aka Sarafan Swallowfast) - półelf, zaklinacz
Księżycowy Półelf dumnie patrzył na swoje dzieło. Stopione ciała mechanicznych horrorów drgały bezwładnie na dnie jamy, gdzieś na bezkresnym planie ziemi... Sarafan włożył wiele pracy w zdobycie informacji o tym skarbie. Ale ciężka praca się opłaciła, trzymał teraz w ręku dużą, metalową walizę której zawartość pomoże mu się ustawić na kilka dobrych lat. Jeżeli uda mu się przedrzeć przez jej magiczne runy. Waliza ta jeszcze przed chwila była ukryta przez swoich właścicieli gdzieś na planie ziemi, strzeżona przez niebezpieczne robakokształtne konstrukty. Sarafan, czy też może Sindri bo tak brzmiało jego prawdziwe imię, opracował sprytny plan wkupienia się w łaski poszukiwaczy przygód, kilka miesięcy pracował z nimi i dokładał do ich skarbu. Część kosztowności z walizy zapewne była jego własnymi pieniędzmi. Potem wystarczyło wszystkich uśpić, pożyczyć amulet i zlokalizować walizkę... Głupcy, trzeba było się nie chwalić swoim bogactwem... Zadowolony Sarafan wykonał skąpilikowany gest ręka chcąc przenieść się do rodzimego Faerûnu. Powietrze zafalowało... lecz zamiast postawić stopę na Tortilu wkroczył w bezdenną czerń...
[czar kula ognia został wykorzystany]
[runiczna walizka dodana do ekwipunku]
McLee - cyborg.
Sztuczny człowiek wyszedłszy od mechanika włożył sobie słuchawki do uszu. Mimo iż od tylu lat był cyborgiem to nadal odczuwał potrzebę słuchania muzyki. Prawdziwie ludzka cecha. Odwrócił się i spojrzał na samego siebie. Jeden z podobnych do niego cyborgów stał i wpatrywał się w niego. McLee był wolniejszy o jedna sekundę niż przeciwnik. Zawahał się, kolejna ludzka cecha. Impuls paraliżujący wyłączał kolejne obwody, powalając cyborga na ziemię... Przed oczami zamigotało mu ostrzeżenie: „Critical malfunction!!!” Potem obraz zgasł...
Callahan – człowiek, treser bestii
Ej, tylko nie pod ścianę! Tank bierz ich!
Bam!
W ****** sukinsyny... Jeżeli ten pies zdechnie, to... Okej, okej nie będę sprawiał kłopotów... Eee, te pudełka? Na własny użytek bo widzicie ja chory jestem. Strasznie chory, drgawki mam, jak się nie będę leczył to sami wiecie, łóżko i robienie pod siebie całe życie... Tak tylko przejeżdżałem, w tej okolicy powinien jakiś motel być czy coś...
Click-clack!
Okej... Jakiś gostek w knajpie pięć kilometrów stąd gadał o tej hurtowni leków... To pomyślałem że odwiedzę i popatrzę... to przecież tylko kilka pudełek... A może się dogadamy? Jestem strasznie dobrym stróżem nocnym...
Skurwysynu!
Balch!
Callahan zdarzył rozwalić głowę jednemu ze strażników, zanim reszta napastników wpakowała w niego i w ścianę za nim pół kilo ołowiu. Treser bestii upadł na swojego psa w huku wystrzałów. A potem była już tylko głucha cisza i mrok.
[Pies idzie razem z tobą, ma strzaskaną prawą przednia kończynę]
Czerń wydawała się ciepłym morzem otulającym ich ze wszystkich stron, być może to właśnie czujemy w łonie matki zanim wyda nas na ten okrutny świat. Czerń nie trwała wiecznie. Jednak nieświadomość pozostała, niezdolni do żadnej myśli, niezdolni by żyć, mogliście być tylko niemymi światkami następnych wydarzeń.
Czerń rozświetlił błysk tysiąca lamp stroboskopowych migających z różnych częstotliwościach... Nie mieliście uszu ani oczu mimo to widzieliście blask i dźwięk. Porażający dźwięk miliona transformatorów, buczących w nieskończoność. Nie mieliście o tym zdania, nie było was tam wcale, albo byliście naraz w tysiącach wymiarów...Wizja i fonia która dla zwykłego człowieka oznaczała natychmiastowa śmierć była waszą rzeczywistością. Nie wiadomo ile to trwało... Pięć nanosekund albo miliardy lat, albo to nigdy się nie wydarzyło...
Gdyby niektórzy z was mogli myśleć, pomyśleliby: „Wszechświat jest jednym wielkim telewizorem, a wy właśnie dostaliście się w pasmo zakłóceń”. Niestety mogliście tylko patrzeć i zapamiętywać.
I znowu czerń. A potem wilgoć, dużo wilgoci, szum fal...
Czy to życie?
Zapach piasku i gorąca, porażający brak czucia w ciele...
Raj? Czy otworzyć oczy?
Ból światła wpadającego do waszych oczu, dźwięki fal i gromów przecinających niebo.
Sarafan Swallowfast
Sarafan obudził się pierwszy. Wszystkie zmysły miał rozregulowane... Znajdował się na atolu koralowym. Nieopodal były inne atole.

Wokół niego leżały jego rzeczy i metalowa runiczna waliza. Obejrzał się wokół, przytomniejąc nieco. Był bardzo ale to bardzo osłabiony... Na złocistym piasku nieopodal niego leżeli ludzie w dziwnych pozach. Jeden z nich, z mieczem, leżał do połowy w wodzie i był skubany przez małe tropikalne rybki. Grzmot przetoczył się nad wyspą... Oczy Sarafana podążyły za tym dźwiękiem. Daleko na horyzoncie piętrzyła się olbrzymia chmura burzowa strzelająca piorunami.

Natomiast daleko po przeciwległej stronie wyspy były olbrzymie metalowe okręty które raz po raz wysyłały pociski w stronę burzy. Dosłownie ostrzeliwały burzę.

Burza nie pozostawała dłużna... I tak właśnie zaczynają nasi bohaterowie... miedzy młotem a kowadłem, w tropikalnym raju z ze złocistym piaskiem i błękitną wodą.