[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Większość wieśniaków jeszcze nie wyszła z szoku na tyle by podziękować wam lub podjąć jakieś racjonalne działania. Dzieci płakały lub patrzyły wokół pustym wzrokiem, kobiety szlochały nad ciałami mężów. Część rozbiegła się po wsi w poszukiwaniu bliskich. Kilku skrzykniętych przez Brocha wieśniaków ruszyło gasić pożary. Deszcz zapobiegł przeniesieniu się ognia na sąsiednie strzechy więc mieli ułatwione zadanie. Kilka kobiet pomagało opatrywać rannych, w tym was. Po pobojowisku stąpał jak automat jakiś halfling i pokryty krwią dobijał krótką włócznią dychające jeszcze gobliny. Broch natomiast przebierał w stercie chłamowatego ekwipunku zielonoskórych, po pewnym czasie wydobywając w miarę zdatną do użytku orkową tarczę, pewnie kradzioną. Była brzydka, lekko uszkodzona i z trudem można było poznać, że kiedyś mogła być elementem wyposażenia jakiegoś rycerza, pozostały resztki herbu.
Strażnicy skupili się wokół swojego kolegi z niemalże odrąbaną nogą. Ten wył nieludzko i mimo ponawianych prób założenia opatrunku było jasne, że niedługo się wykrwawi. Obok jęczał inny strażnik z poparzoną od kuli ognia twarzą.
Elissa uwijała się jak w ukropie. Wpierw przewiązała prowizorycznie rozciętą paskudnie w udzie i krwawiącą mocno nogę Zinhy. Potem na wołanie Wernera pobiegła do kobiety w białej sukni. Mieliście teraz okazję przyjrzeć się bliżej Białej Damie. Ładna, blada i ascetyczna, jakby natchniona twarz tonęła w burzy splątanych blond włosów. Kiedy Elissa przygotowując się do operacji zdarła z niej białą , zakrwawioną teraz suknię ujrzeliście piękne i proporcjonalne ciało. Konrad z ciężkim sercem, delikatnie lecz stanowczo wyciągnął strzałę Ninerl. Jak przewidywał buchnęła krew. Elissa od razu rzuciła się do opatrywania. Szeptała przy tym jakieś niezrozumiałe dla was słowa i posypała ranę dziwnym proszkiem. Kobieta – Julia jak nazywał ją akolita – ocknęła się na chwilę, otworzyła oczy, lecz zaraz znów zapadła w ciemność. Ale żyła. I jak twierdziła Elissa powinna wydobrzeć.
Jak się później dowiedzieliście, pan dworu i właściciel wioski, averlandzki rycerz, wraz ze starszym synem i czterema wybranymi spośród najroślejszych kmiecych synów knechtami wyruszył tydzień temu na wojnę. Nic więc dziwnego, że wieś była niemal bezbronna. Wioską z pomocą sołtysa zarządzała słomiana wdowa po rycerzu, która została we dworze z czwórką małych dzieci. Organizowała ona teraz razem z Elissą w największej sali stołówkę i prowizoryczny szpital. Opatrywanie rannych zajęło prawie dwie godziny. Thorgrothowi trzeba było wydłubać z boku kawałek kolca od maczugi. Dziewczyna opatrzyła również ranę Ninerl, która okazała się mniej groźna od tej krasnoluda. Na szczęście w piwnicy znalazła się spora ilość wódki używanej teraz zarówno do znieczulania jak i przemywania ran.. Po niecałym kwadransie mimo największych wysiłków Elissy zmarł strażnik z prawie odrąbaną orczym toporem nogą. W ciemnej i zatłoczonej izbie unosił się odór śmierci i ran. Rozcięte mieczem Wojownika Chaosu przedramię Konrada w niedługim czasie zaczęło się paskudzić.
- Tutaj zwykła medycyna nie wystarczy, to najwyraźniej nie był zwykły miecz... - rzekła Elissa patrząc w oczy . - Wyleczę te rany jeśli pozwolicie mi użyć swoich sposobów.
Większość z was wiedziała już o jakie sposoby chodzi. Mamrotane po cichu zaklęcia, tajemnicze znaki malowane na ciałach leczonych, posypywanie ran dziwnym proszkiem. Sposoby nie mające wiele wspólnego ze zwykłą leczniczą magią.
***
Zinha leżał pod ścianą psiocząc na paskudnie rozciętą, teraz przewiązaną zakrwawionym bandażem nogę. Obok niego ranę po strzale dzielnie znosił stary Ludovic. Diego, tylko lekko draśnięty w bok spoglądał z niepokojem na nieprzytomną blondwłosą kobietę, przy której ciągle czuwał Konrad.
- Skąd ją znasz przyjacielu?Broch coś mówił że to twoja żona? Prawda to? – zapytał akolitę książę. – Zamierzasz zabrać ją ze sobą?Wszyscy widzieliśmy jak prowadziła do boju te bestie!
Wszyscy wokoło potwierdzili jego wersję. Wieśniacy, choć nie widzieli zbyt dobrze jak było spojrzeli teraz na nią z niepokojem i jakby gniewem.
***
Po środku izby zasiadł ciężko Wout von Kessel. Straciwszy połowę ludzi, sam raniony w bark, sierżant nie był w najlepszym humorze.
- Zielonoskórzy raczej tutaj nie wrócą – rzucił patrząc na was. – Banda liczyła jakieś osiemdziesiąt głów. Wytłukliśmy większość, poza tym rozbiegli się we wszystkich kierunkach. Minie z dzień zanim się zbiorą. Urzędnik pojechał na północ. Tam jest kilka wiosek i jeszcze jedna dziesiątka straży, która was szuka. Powiadomi straż i wojsko o napaści, zrobi się obławę i osaczy zielonych. Martwi mnie co innego – spojrzał po was wszystkich. – Urzędnik doniesie też o tym, że was puściliśmy, zagrabiliśmy złoto i złamali rozkazy. Oddział, który tu przybędzie zarówno będzie strzec wsi przed powrotem orków jak i może nas aresztować. Moi ludzie wykonywali tylko rozkazy, zresztą w tym stanie nie mogą nigdzie jechać. Ale ja skończę na stryczku. I wam mimo obrony wioski mogą nie odpuścić. Władza ma w dupie bohaterów.
O tym czego władza nie ma w dupie, przypomniał wam Ludovic, który właśnie zmoknięty wkroczył z dworu do izby. Brzęczały przy jego pasie pełne monet, świecidełek i ozdób sakwy zielonoskórych. Molachijczyk wraz z kończącymi gasić pożary wieśniakami przeszukał całą wioskę w poszukiwaniu goblińskich maruderów. Nie znalazł ich, za to w piwnicy młyna napędziła mu stracha mała dziewczynka kryjąca się tam przed napastnikami. Przyprowadził ją do dworu gdzie ku radości wszystkich okazała się być jedyną ocalałą z rodziny młynarza.
Również strażnik, który objechał okolicę wioski zameldował, że zielonoskórzy zniknęli, za to w polu i zagajnikach, ukrywało się jeszcze kilkoro wystraszonych wieśniaków. Siąpiący bezustannie deszcz ugasił wreszcie płonące zabudowania. Straszyły teraz, na czele ze świątynią, wypalonymi i dymiącymi jeszcze ścianami. Zabitych pochowaliście na cmentarzu obok świątyni.
Zgodnie z umową, sierżant zwrócił wam złoto. Zresztą po tym wszystkim nie wydawało się mu na nim zależeć. Prosił tylko o coś dla rodzin zabitych i swoich ludzi, którzy być może będą musieli uciekać z nim z kraju, na co Diego obdarował go jeszcze kilkoma sztabkami.
- Dziesiątka straży Onesza może być tu w ciągu kilku godzin – rzekł von Kessel. – Lepiej, żeby mnie tu wtedy nie było. I was również, przyjaciele. Jesteście wolni...
Strażnicy skupili się wokół swojego kolegi z niemalże odrąbaną nogą. Ten wył nieludzko i mimo ponawianych prób założenia opatrunku było jasne, że niedługo się wykrwawi. Obok jęczał inny strażnik z poparzoną od kuli ognia twarzą.
Elissa uwijała się jak w ukropie. Wpierw przewiązała prowizorycznie rozciętą paskudnie w udzie i krwawiącą mocno nogę Zinhy. Potem na wołanie Wernera pobiegła do kobiety w białej sukni. Mieliście teraz okazję przyjrzeć się bliżej Białej Damie. Ładna, blada i ascetyczna, jakby natchniona twarz tonęła w burzy splątanych blond włosów. Kiedy Elissa przygotowując się do operacji zdarła z niej białą , zakrwawioną teraz suknię ujrzeliście piękne i proporcjonalne ciało. Konrad z ciężkim sercem, delikatnie lecz stanowczo wyciągnął strzałę Ninerl. Jak przewidywał buchnęła krew. Elissa od razu rzuciła się do opatrywania. Szeptała przy tym jakieś niezrozumiałe dla was słowa i posypała ranę dziwnym proszkiem. Kobieta – Julia jak nazywał ją akolita – ocknęła się na chwilę, otworzyła oczy, lecz zaraz znów zapadła w ciemność. Ale żyła. I jak twierdziła Elissa powinna wydobrzeć.
Jak się później dowiedzieliście, pan dworu i właściciel wioski, averlandzki rycerz, wraz ze starszym synem i czterema wybranymi spośród najroślejszych kmiecych synów knechtami wyruszył tydzień temu na wojnę. Nic więc dziwnego, że wieś była niemal bezbronna. Wioską z pomocą sołtysa zarządzała słomiana wdowa po rycerzu, która została we dworze z czwórką małych dzieci. Organizowała ona teraz razem z Elissą w największej sali stołówkę i prowizoryczny szpital. Opatrywanie rannych zajęło prawie dwie godziny. Thorgrothowi trzeba było wydłubać z boku kawałek kolca od maczugi. Dziewczyna opatrzyła również ranę Ninerl, która okazała się mniej groźna od tej krasnoluda. Na szczęście w piwnicy znalazła się spora ilość wódki używanej teraz zarówno do znieczulania jak i przemywania ran.. Po niecałym kwadransie mimo największych wysiłków Elissy zmarł strażnik z prawie odrąbaną orczym toporem nogą. W ciemnej i zatłoczonej izbie unosił się odór śmierci i ran. Rozcięte mieczem Wojownika Chaosu przedramię Konrada w niedługim czasie zaczęło się paskudzić.
- Tutaj zwykła medycyna nie wystarczy, to najwyraźniej nie był zwykły miecz... - rzekła Elissa patrząc w oczy . - Wyleczę te rany jeśli pozwolicie mi użyć swoich sposobów.
Większość z was wiedziała już o jakie sposoby chodzi. Mamrotane po cichu zaklęcia, tajemnicze znaki malowane na ciałach leczonych, posypywanie ran dziwnym proszkiem. Sposoby nie mające wiele wspólnego ze zwykłą leczniczą magią.
***
Zinha leżał pod ścianą psiocząc na paskudnie rozciętą, teraz przewiązaną zakrwawionym bandażem nogę. Obok niego ranę po strzale dzielnie znosił stary Ludovic. Diego, tylko lekko draśnięty w bok spoglądał z niepokojem na nieprzytomną blondwłosą kobietę, przy której ciągle czuwał Konrad.
- Skąd ją znasz przyjacielu?Broch coś mówił że to twoja żona? Prawda to? – zapytał akolitę książę. – Zamierzasz zabrać ją ze sobą?Wszyscy widzieliśmy jak prowadziła do boju te bestie!
Wszyscy wokoło potwierdzili jego wersję. Wieśniacy, choć nie widzieli zbyt dobrze jak było spojrzeli teraz na nią z niepokojem i jakby gniewem.
***
Po środku izby zasiadł ciężko Wout von Kessel. Straciwszy połowę ludzi, sam raniony w bark, sierżant nie był w najlepszym humorze.
- Zielonoskórzy raczej tutaj nie wrócą – rzucił patrząc na was. – Banda liczyła jakieś osiemdziesiąt głów. Wytłukliśmy większość, poza tym rozbiegli się we wszystkich kierunkach. Minie z dzień zanim się zbiorą. Urzędnik pojechał na północ. Tam jest kilka wiosek i jeszcze jedna dziesiątka straży, która was szuka. Powiadomi straż i wojsko o napaści, zrobi się obławę i osaczy zielonych. Martwi mnie co innego – spojrzał po was wszystkich. – Urzędnik doniesie też o tym, że was puściliśmy, zagrabiliśmy złoto i złamali rozkazy. Oddział, który tu przybędzie zarówno będzie strzec wsi przed powrotem orków jak i może nas aresztować. Moi ludzie wykonywali tylko rozkazy, zresztą w tym stanie nie mogą nigdzie jechać. Ale ja skończę na stryczku. I wam mimo obrony wioski mogą nie odpuścić. Władza ma w dupie bohaterów.
O tym czego władza nie ma w dupie, przypomniał wam Ludovic, który właśnie zmoknięty wkroczył z dworu do izby. Brzęczały przy jego pasie pełne monet, świecidełek i ozdób sakwy zielonoskórych. Molachijczyk wraz z kończącymi gasić pożary wieśniakami przeszukał całą wioskę w poszukiwaniu goblińskich maruderów. Nie znalazł ich, za to w piwnicy młyna napędziła mu stracha mała dziewczynka kryjąca się tam przed napastnikami. Przyprowadził ją do dworu gdzie ku radości wszystkich okazała się być jedyną ocalałą z rodziny młynarza.
Również strażnik, który objechał okolicę wioski zameldował, że zielonoskórzy zniknęli, za to w polu i zagajnikach, ukrywało się jeszcze kilkoro wystraszonych wieśniaków. Siąpiący bezustannie deszcz ugasił wreszcie płonące zabudowania. Straszyły teraz, na czele ze świątynią, wypalonymi i dymiącymi jeszcze ścianami. Zabitych pochowaliście na cmentarzu obok świątyni.
Zgodnie z umową, sierżant zwrócił wam złoto. Zresztą po tym wszystkim nie wydawało się mu na nim zależeć. Prosił tylko o coś dla rodzin zabitych i swoich ludzi, którzy być może będą musieli uciekać z nim z kraju, na co Diego obdarował go jeszcze kilkoma sztabkami.
- Dziesiątka straży Onesza może być tu w ciągu kilku godzin – rzekł von Kessel. – Lepiej, żeby mnie tu wtedy nie było. I was również, przyjaciele. Jesteście wolni...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Tarcza wygrzebana gdzieś z pobojowiska zdecydowanie nie była pierwszej jakości, ale to nie był czas na wybrzydzanie. Najemnik z rezerwą popatrzył na znalezisko, po czym udał się do kuźni, aby ją trochę wyklepać i wyczyścić. Piękna jej to nie dodało, ale funkcjonalność nieco poprawiło. Gdzieniegdzie, w innych miejscach pordzewiała, metalowa powierzchnia wydostała się spod brudu.
Na więcej nie miał w tej chwili czasu, ale na następnych popasach powinien ją doczyścić. Wziął sobie również którąś z ocalałych włóczni poległych strażników. Jemu przyda się bardziej.
Słysząc, że do wyleczenia Konrada nie wystarczą zwykłe sposoby znane cyrulikom, Broch popatrzył na dziewczynę i skinął jej głową.
- Rób co musisz Elisso, najważniejsze żeby pozbyć się tego paskudztwa. – przyjacielskim gestem poklepał Konrada po plecach. Wciąż jednak zastanawiające było co żona sigmaryty robiła w towarzystwie tego rycerza. Czyżby przeszła na stronę Chaosu? Najemnik nie chciał domniemywać i zostawił na razie tę sprawę. Wszystko wszak wyjaśni się niebawem.
Rzucił okiem na salę bez trudu łowiąc wzrokiem khazada który pomógł im w bitwie z zielonymi. Podszedł do niego i podał mu dłoń.
- Dobra robota, krasnoludzie. Zmierzamy właśnie do Księstw Granicznych, jeśli ci po drodze możesz zabrać się z nami. Przyda się nam kolejny dobry wojownik.
Gdy w końcu odezwał się von Kessel najemnik wysłuchał co ma do powiedzenia, a następnie rozsiadł się wygodnie pozwalając odpocząć ranom i sam zabrał głos.
- Skoro i tak czeka was banicja, możecie ruszyć z nami. – rzucił. – Im nas więcej, tym lepiej zwłaszcza że szlak niebezpieczny. W Księstwach Granicznych znajdzie się na pewno sporo pracy dla zaprawionych w bojach wojowników takich jak wy. Nie będziecie już służyć Imperium, ale na pewno wdzięczność wieśniaków będziecie mieć do końca życia. Myślę iż jak ładnie poprosimy mieszkańców tej wioski , to pokierują pościg w zupełnie innym kierunku aniżeli w tym, w który my się udamy... Wybór należy do was, decydujcie.
Tarcza wygrzebana gdzieś z pobojowiska zdecydowanie nie była pierwszej jakości, ale to nie był czas na wybrzydzanie. Najemnik z rezerwą popatrzył na znalezisko, po czym udał się do kuźni, aby ją trochę wyklepać i wyczyścić. Piękna jej to nie dodało, ale funkcjonalność nieco poprawiło. Gdzieniegdzie, w innych miejscach pordzewiała, metalowa powierzchnia wydostała się spod brudu.
Na więcej nie miał w tej chwili czasu, ale na następnych popasach powinien ją doczyścić. Wziął sobie również którąś z ocalałych włóczni poległych strażników. Jemu przyda się bardziej.
Słysząc, że do wyleczenia Konrada nie wystarczą zwykłe sposoby znane cyrulikom, Broch popatrzył na dziewczynę i skinął jej głową.
- Rób co musisz Elisso, najważniejsze żeby pozbyć się tego paskudztwa. – przyjacielskim gestem poklepał Konrada po plecach. Wciąż jednak zastanawiające było co żona sigmaryty robiła w towarzystwie tego rycerza. Czyżby przeszła na stronę Chaosu? Najemnik nie chciał domniemywać i zostawił na razie tę sprawę. Wszystko wszak wyjaśni się niebawem.
Rzucił okiem na salę bez trudu łowiąc wzrokiem khazada który pomógł im w bitwie z zielonymi. Podszedł do niego i podał mu dłoń.
- Dobra robota, krasnoludzie. Zmierzamy właśnie do Księstw Granicznych, jeśli ci po drodze możesz zabrać się z nami. Przyda się nam kolejny dobry wojownik.
Gdy w końcu odezwał się von Kessel najemnik wysłuchał co ma do powiedzenia, a następnie rozsiadł się wygodnie pozwalając odpocząć ranom i sam zabrał głos.
- Skoro i tak czeka was banicja, możecie ruszyć z nami. – rzucił. – Im nas więcej, tym lepiej zwłaszcza że szlak niebezpieczny. W Księstwach Granicznych znajdzie się na pewno sporo pracy dla zaprawionych w bojach wojowników takich jak wy. Nie będziecie już służyć Imperium, ale na pewno wdzięczność wieśniaków będziecie mieć do końca życia. Myślę iż jak ładnie poprosimy mieszkańców tej wioski , to pokierują pościg w zupełnie innym kierunku aniżeli w tym, w który my się udamy... Wybór należy do was, decydujcie.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Elf siedząc na trawie przyglądał się, jak Elissa opatrywała kobietę w bieli. "Julia... Dziwna sprawa, bardzo dziwna... Czyżby przeszła na stronę Chaosu? Wszyscy widzieli, jak poganiała te maszkary... Oni mają swoje sposoby, żeby bałamucić niewinne dusze..." pomyślał Ravandil i westchnął cicho. Przynajmniej tyle dobrze, że Julia miała szansę przeżyć, w każdym razie tak twierdziła Elissa. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby żona Konrada umarła. O ile już teraz miewał fanaberie, to w tym wypadku stałby się kompletnie nie do zniesienia.
Opatrywanie ran zajęło jeszcze trochę czasu. Rana elfa na szczęście nie okazała się być groźna, gorzej z Konradem. Elissa stwierdziła, że "wyleczy te rany, jeżeli pozwolą jej użyć jej sposób". Wiadomo, o co chodziło. "Ciekawe, co teraz, akolito... Czy jesteś w imię własnych zasad umrzeć z powodu błahej rany? Na pewno to mało chwalebna śmierć..."
Gdy wszyscy już byli w środku, Wout Von Kessel wygłosił swoją przemowę. W tym momencie elfowi zrobiło się go nawet trochę żal. Ach, ta ironia losu... W jednej chwili obrońca sprawiedliwości, w drugiej zwierzyna łowna. Teraz oficer był w takiej sytuacji jak oni - powrót do miasta oznaczał pewną śmierć. Tym bardziej nie zdziwiła go propozycja Brocha. Von Kessel nie miał wyboru, jedyną alternatywą była ucieczka samotnie.
-Zgódź się, panie... Twój oddział jest rozbity, a nam przyda się tak doborowe towarzystwo. Teraz wszyscy jesteśmy po tej samej stronie barykady, ciąży na nas wyrok śmierci... A wieśniacy chętnie pomogą, to prości ludzie i mają swój honor. Szkoda, że ci na szczytach władzy tego honoru nie mają za grosz- powiedział Ravandil, po czym westchnął. Mówiąc ostatnie zdanie dobrze wiedział, kogo miał na myśli. Ludzie pokroju Von Sturma, ten wredny urzędnik podróżujący z Von Kesselem, władze Averheim... Tylu porządnych ludzi zniszczyli tacy, jak oni. Także ich drużyna musiała uciekać. Teraz już nie było odwrotu.
Elf siedząc na trawie przyglądał się, jak Elissa opatrywała kobietę w bieli. "Julia... Dziwna sprawa, bardzo dziwna... Czyżby przeszła na stronę Chaosu? Wszyscy widzieli, jak poganiała te maszkary... Oni mają swoje sposoby, żeby bałamucić niewinne dusze..." pomyślał Ravandil i westchnął cicho. Przynajmniej tyle dobrze, że Julia miała szansę przeżyć, w każdym razie tak twierdziła Elissa. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby żona Konrada umarła. O ile już teraz miewał fanaberie, to w tym wypadku stałby się kompletnie nie do zniesienia.
Opatrywanie ran zajęło jeszcze trochę czasu. Rana elfa na szczęście nie okazała się być groźna, gorzej z Konradem. Elissa stwierdziła, że "wyleczy te rany, jeżeli pozwolą jej użyć jej sposób". Wiadomo, o co chodziło. "Ciekawe, co teraz, akolito... Czy jesteś w imię własnych zasad umrzeć z powodu błahej rany? Na pewno to mało chwalebna śmierć..."
Gdy wszyscy już byli w środku, Wout Von Kessel wygłosił swoją przemowę. W tym momencie elfowi zrobiło się go nawet trochę żal. Ach, ta ironia losu... W jednej chwili obrońca sprawiedliwości, w drugiej zwierzyna łowna. Teraz oficer był w takiej sytuacji jak oni - powrót do miasta oznaczał pewną śmierć. Tym bardziej nie zdziwiła go propozycja Brocha. Von Kessel nie miał wyboru, jedyną alternatywą była ucieczka samotnie.
-Zgódź się, panie... Twój oddział jest rozbity, a nam przyda się tak doborowe towarzystwo. Teraz wszyscy jesteśmy po tej samej stronie barykady, ciąży na nas wyrok śmierci... A wieśniacy chętnie pomogą, to prości ludzie i mają swój honor. Szkoda, że ci na szczytach władzy tego honoru nie mają za grosz- powiedział Ravandil, po czym westchnął. Mówiąc ostatnie zdanie dobrze wiedział, kogo miał na myśli. Ludzie pokroju Von Sturma, ten wredny urzędnik podróżujący z Von Kesselem, władze Averheim... Tylu porządnych ludzi zniszczyli tacy, jak oni. Także ich drużyna musiała uciekać. Teraz już nie było odwrotu.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Po chwili wstała i powlokła się do dworu. Zabrała ze sobą łuk.
Elissa fachowo jak na oko Ninerl, opatrzyła jej ranę. "Drużynowy medyk" pomyślała Ninerl "Jak widac warto ją mieć ze soba".
-Wody- wychrypiała. Jakiś wieśnika podał jej bukłak, z którego elfka pociągnęła solidny łyk. "Jak dobrze" stwierdziła "Nie ma jak czysta woda". Kompani rozmawiali między sobą. Ninerl nadstawiła uszu. Jedna wiadomośc ją zdumiała.
-To jest twoja żona?- wskazała ruchem głowy nieprzytomną czarodziejką.- To zaraz, Konradzie to ty jesteś tym kapłanem czy nie? Podobno macie, jak on się nazywa.... cal, celibat. Nic z tego nie rozumiem. Przecież ona była wyraźnie sprzymierzona z najeźdźcami. O co tu chodzi? Wyjaśnijcie mi- zażądała dziewczyna. Czekając na odpowiedź obejrzała uszkodzoną kolczugę i skórznię. Skrzywiła się- że też akurat teraz to musiało się zdarzyć. Skórznię jakoś się załata lub zszyje, ale kolczugę?
"Potrzebny mi kowal" pomyślała. "Tylko skąd go wezmę tutaj?"
Dziura nie była na szczęście duża, ale kilka ogniw pękło. Ninerl cieszyła się, że pod spodem miała swoją krótką kamizelkę-przeszywanicę. "Ale by było, gdyby mi te ogniwa wbiły się w ciało. Zakażenie jak nic." pomyślała.
Właśnie przemawiał sierżant. Ninerl się skrzywiła na jego słowa-"Znowu, znowu jakieś problemy. Niech Pustka pochłonie tego von Sturma i Raukowa." Zaraz potem odezwał się Broch.
-Słusznie moi towarzysze mówią.- odezwała się. - Nie mamy na co tutaj czekać. Mi do umierania się nie spieszy, wam zapewne też.- dodała.
Wstała powoli. Bok nieco zapulsował bólem, ale dało się to wytrzymać. "Trzeba by podziękowac temu długobrodemu. Gdyby nie on, byłoby nam dużo trudniej".
Podeszła do krasnoluda : -Dziękujemy za pomoc. - udało się jej uśmiechnąć. -A tak poza tym, umiesz może naprawiać kolczugi?- dodała. Coś się jej przypomniało.
-Przepraszam, nie przedstawiłam się. To było nieuprzejme z mojej strony. Jestem Ninerl Nerethin. - dodała z uśmiechem.
Po chwili wstała i powlokła się do dworu. Zabrała ze sobą łuk.
Elissa fachowo jak na oko Ninerl, opatrzyła jej ranę. "Drużynowy medyk" pomyślała Ninerl "Jak widac warto ją mieć ze soba".
-Wody- wychrypiała. Jakiś wieśnika podał jej bukłak, z którego elfka pociągnęła solidny łyk. "Jak dobrze" stwierdziła "Nie ma jak czysta woda". Kompani rozmawiali między sobą. Ninerl nadstawiła uszu. Jedna wiadomośc ją zdumiała.
-To jest twoja żona?- wskazała ruchem głowy nieprzytomną czarodziejką.- To zaraz, Konradzie to ty jesteś tym kapłanem czy nie? Podobno macie, jak on się nazywa.... cal, celibat. Nic z tego nie rozumiem. Przecież ona była wyraźnie sprzymierzona z najeźdźcami. O co tu chodzi? Wyjaśnijcie mi- zażądała dziewczyna. Czekając na odpowiedź obejrzała uszkodzoną kolczugę i skórznię. Skrzywiła się- że też akurat teraz to musiało się zdarzyć. Skórznię jakoś się załata lub zszyje, ale kolczugę?
"Potrzebny mi kowal" pomyślała. "Tylko skąd go wezmę tutaj?"
Dziura nie była na szczęście duża, ale kilka ogniw pękło. Ninerl cieszyła się, że pod spodem miała swoją krótką kamizelkę-przeszywanicę. "Ale by było, gdyby mi te ogniwa wbiły się w ciało. Zakażenie jak nic." pomyślała.
Właśnie przemawiał sierżant. Ninerl się skrzywiła na jego słowa-"Znowu, znowu jakieś problemy. Niech Pustka pochłonie tego von Sturma i Raukowa." Zaraz potem odezwał się Broch.
-Słusznie moi towarzysze mówią.- odezwała się. - Nie mamy na co tutaj czekać. Mi do umierania się nie spieszy, wam zapewne też.- dodała.
Wstała powoli. Bok nieco zapulsował bólem, ale dało się to wytrzymać. "Trzeba by podziękowac temu długobrodemu. Gdyby nie on, byłoby nam dużo trudniej".
Podeszła do krasnoluda : -Dziękujemy za pomoc. - udało się jej uśmiechnąć. -A tak poza tym, umiesz może naprawiać kolczugi?- dodała. Coś się jej przypomniało.
-Przepraszam, nie przedstawiłam się. To było nieuprzejme z mojej strony. Jestem Ninerl Nerethin. - dodała z uśmiechem.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 195
- Rejestracja: czwartek, 22 lutego 2007, 16:10
- Numer GG: 9601340
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Thorgroth
Krasnolud podziękował Elissie za wydłubanie kolca z boku.
Po tym jak skończono go opatrywać usunął się aby nie przeszkadzać w leczeniu poważniej rannych.
Thorgroth usiadł gdzieś z boku i kawałkiem szmaty zaczął czyścić topór, nagle podszedł do niego jakiś człowiek.
- Dobra robota, krasnoludzie. Zmierzamy właśnie do Księstw Granicznych, jeśli ci po drodze możesz zabrać się z nami. Przyda się nam kolejny dobry wojownik.- powiedział człowiek.
- Hmm..- chrząknął krasnolud.- W sumie mogę się z wami zabrać.- Odpowiedział i mocno oraz serdecznie uścisnął wyciągniętą dłoń.
Niedługo po tym podeszłą do niego elfka, Krasnolud spodziewał się już jakiegoś docinka lub uwagi a tutaj podziękowania za pomoc, pytania o jego umiejętności rzemieślnicze oraz co najdziwniejsze uprzejmość która tak rzadko gościła w mowie aroganckich elfów, szczególnie gdy zwracają się do przedstawiciela innej rasy.
Na dodatek uśmiechnęła się do niego i nie był to złośliwy paskudny uśmiech.
Lekki uśmiech zagościł na zarośniętej twarzy krasnoluda.
- „Może nie każdy elf jest taki jak sadzę.”- pomyślał i wstał.
- Jestem Thorgroth.- przedstawił się i lekko się ukłonił.- Musze przyznać że jestem zaskoczony, powiem szczerze że spodziewałem się raczej nieco mniej uprzejmego powitania, szczególnie od elfów. A wracając do twego pytania o kolczugę, byłem kopidołem no… znaczy górnikiem ale co nie co umiem, z zrobieniem kolczugi chyba powinienem sobie dać radę. Będę tylko musiał wybrać się do kuźni. Pokaż no to.
Krasnolud obejrzał kolczugę.
- Niewielka dziurka, nie powinno mi to długo zająć.- Mruknął.
Thorgroth odszukał kuźnie, była tylko nieco zdemolowana.
Wziął się do roboty, łączenie kółeczek w kolczudze może nie było ciężką robotą ale na pewno uciążliwą i mozolną praca.
W końcu kolczuga została naprawiona, może nie najlepiej ale zawsze to coś.
- W końcu nie każdy krasnolud jest kowalem.- mruknął łącząc ostanie oczko.
Krasnolud odłożył narzędzia na miejsce oraz nieco przygarnął w kuźni.
-No proszę.- powiedział oddając kolczugę Ninerl.- Niestety robota nie fachowa ale powinno wytrzymać przez jakiś czas w każdym razie lepsze to niż dziura.
Krasnolud odszukał człowieka któremu uścisnął wcześniej rękę i spytał.
- Kiedy wyruszamy?
Krasnolud podziękował Elissie za wydłubanie kolca z boku.
Po tym jak skończono go opatrywać usunął się aby nie przeszkadzać w leczeniu poważniej rannych.
Thorgroth usiadł gdzieś z boku i kawałkiem szmaty zaczął czyścić topór, nagle podszedł do niego jakiś człowiek.
- Dobra robota, krasnoludzie. Zmierzamy właśnie do Księstw Granicznych, jeśli ci po drodze możesz zabrać się z nami. Przyda się nam kolejny dobry wojownik.- powiedział człowiek.
- Hmm..- chrząknął krasnolud.- W sumie mogę się z wami zabrać.- Odpowiedział i mocno oraz serdecznie uścisnął wyciągniętą dłoń.
Niedługo po tym podeszłą do niego elfka, Krasnolud spodziewał się już jakiegoś docinka lub uwagi a tutaj podziękowania za pomoc, pytania o jego umiejętności rzemieślnicze oraz co najdziwniejsze uprzejmość która tak rzadko gościła w mowie aroganckich elfów, szczególnie gdy zwracają się do przedstawiciela innej rasy.
Na dodatek uśmiechnęła się do niego i nie był to złośliwy paskudny uśmiech.
Lekki uśmiech zagościł na zarośniętej twarzy krasnoluda.
- „Może nie każdy elf jest taki jak sadzę.”- pomyślał i wstał.
- Jestem Thorgroth.- przedstawił się i lekko się ukłonił.- Musze przyznać że jestem zaskoczony, powiem szczerze że spodziewałem się raczej nieco mniej uprzejmego powitania, szczególnie od elfów. A wracając do twego pytania o kolczugę, byłem kopidołem no… znaczy górnikiem ale co nie co umiem, z zrobieniem kolczugi chyba powinienem sobie dać radę. Będę tylko musiał wybrać się do kuźni. Pokaż no to.
Krasnolud obejrzał kolczugę.
- Niewielka dziurka, nie powinno mi to długo zająć.- Mruknął.
Thorgroth odszukał kuźnie, była tylko nieco zdemolowana.
Wziął się do roboty, łączenie kółeczek w kolczudze może nie było ciężką robotą ale na pewno uciążliwą i mozolną praca.
W końcu kolczuga została naprawiona, może nie najlepiej ale zawsze to coś.
- W końcu nie każdy krasnolud jest kowalem.- mruknął łącząc ostanie oczko.
Krasnolud odłożył narzędzia na miejsce oraz nieco przygarnął w kuźni.
-No proszę.- powiedział oddając kolczugę Ninerl.- Niestety robota nie fachowa ale powinno wytrzymać przez jakiś czas w każdym razie lepsze to niż dziura.
Krasnolud odszukał człowieka któremu uścisnął wcześniej rękę i spytał.
- Kiedy wyruszamy?
Pozdrowienia od Gretunda z Forum Poltergeist.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
"Powinien teraz wbić jej tą strzałę w czoło, albo w gardło..." - pomyślał akolita, gdy usuwał ciało obce z rany Ninerl. Zrobiłby to, pewnie nazajutrz, jak już wszystko się w nim uspokoi. Obecnie jednak, wszystko dookoła było takie bez sensu. Jeszcze przez dobrą godzinę wpatrywał się beznamiętnie w leżącą Julię, dając też się opatrzyć Elisse. Swoje uprzedzenia do magii musiał odstawić na bok, choć było to w tym przypadku o tyle łatwe, że zwyczajnie nie miał już siły ani ochoty unosić się naukami ojca Hierynomusa. "Niech zrobi co trzeba i zejdzie mi z oczu. Już i tak dużą klęskę poniosłem, jeśli chodzi o trwanie przy własnych poglądach - tłumaczył to sam sobie akolita.
Słysząc pytania, te same skądinąd, Diega i Ninerl, odpowiedział nie patrząc w ogóle na nich.
To moja żona, Julia. Byliśmy małżeństwem zanim zginęła, zanim zostałem akolitą Sigmara. Byłem przekonany, że nie żyje, ale widać myliłem się. Całe szczęście, że znowu jest przy mnie...
W tym samym momencie Konrad uzmysłowił sobie, że teraz jego kariera jako kapłana wisi na włosku. "Najwyżej... Nic nie jest ważniejsze, niż ona! - pomyślał.
Słysząc oskarżenia księcia i elfki, na nowo wybuch w nim gniew.
Przestańcie ją oczerniać! Jak jesteście ślepi i nie widzieliście, że ten chaośnik ją porwał, a ona sam biedna broniła się przed tym zielonym cholerstwem to już nie moja wina! Zastanówcie się zanim coś powiecie, w szczególności Ty... - popatrzał na elfkę ... bo ostatnio masz z tym wyraźne problemy. Skończyłem!
"Powinien teraz wbić jej tą strzałę w czoło, albo w gardło..." - pomyślał akolita, gdy usuwał ciało obce z rany Ninerl. Zrobiłby to, pewnie nazajutrz, jak już wszystko się w nim uspokoi. Obecnie jednak, wszystko dookoła było takie bez sensu. Jeszcze przez dobrą godzinę wpatrywał się beznamiętnie w leżącą Julię, dając też się opatrzyć Elisse. Swoje uprzedzenia do magii musiał odstawić na bok, choć było to w tym przypadku o tyle łatwe, że zwyczajnie nie miał już siły ani ochoty unosić się naukami ojca Hierynomusa. "Niech zrobi co trzeba i zejdzie mi z oczu. Już i tak dużą klęskę poniosłem, jeśli chodzi o trwanie przy własnych poglądach - tłumaczył to sam sobie akolita.
Słysząc pytania, te same skądinąd, Diega i Ninerl, odpowiedział nie patrząc w ogóle na nich.
To moja żona, Julia. Byliśmy małżeństwem zanim zginęła, zanim zostałem akolitą Sigmara. Byłem przekonany, że nie żyje, ale widać myliłem się. Całe szczęście, że znowu jest przy mnie...
W tym samym momencie Konrad uzmysłowił sobie, że teraz jego kariera jako kapłana wisi na włosku. "Najwyżej... Nic nie jest ważniejsze, niż ona! - pomyślał.
Słysząc oskarżenia księcia i elfki, na nowo wybuch w nim gniew.
Przestańcie ją oczerniać! Jak jesteście ślepi i nie widzieliście, że ten chaośnik ją porwał, a ona sam biedna broniła się przed tym zielonym cholerstwem to już nie moja wina! Zastanówcie się zanim coś powiecie, w szczególności Ty... - popatrzał na elfkę ... bo ostatnio masz z tym wyraźne problemy. Skończyłem!
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
-Uprzejmość jest ważna. To była jedna z zasad mojego...- ugryzła się w język. - ech, nieważne. No, ale w każdym razie dziękuję. Za naprawienie kolczugi. I nie oceniaj swoich umiejętności tak nisko- przebiegła palcami po nowo złączonych kółeczkach. -Dobrze, że nie musiał tego naprawiać miejscowy kowal, bo wolę nie mysleć, jaki byłby rezultat.- dodała.
Na chwilę wyszła z izby, by włożyc pancerz ponownie. Ostrożnie unosiła ręce, ale mimo tego rana nadal pobolewała. "Jskoś będzie" pomyslała i miała nadzieję, że kolczuga nie będzie zbytnio urażać rany. Skórzni na razie nie zakładała.
Wróciła do izby akurat, gdy Konrad odpowiadał na zadane mu pytania. "Zginęła" pomyślała "Może została po prostu porwana? Tylko to wcale nie jest dobrze, bo jeśli tak było, to komuś była potrzebna... Tylko komu i na co... to mnie niepokoi, muszę porozmawiać z resztę, nie w obecności Konrada. I nie spuszczać z niej oka."
-Może została porwana?- zdążyła zadać pytanie, wpadając w przemowę Konrada. Jego następne słowa były co najmniej dziwne. W Ninerl zawrzało.
-Odezwał się zdrowy na umyśle.- dodała szyderczym tonem.
-Jakoś Elissę od razu osądziłeś, ale już swojej byłej żony, będącej w tak niepożądanym towarzystwie już nie możesz... Oto bezstronność i hipokryzja kapłanów-dodała złośliwie. Nie miała dalszej ochoty na sprzeczki z byłym akolitą, wstała i podeszła do Brocha.
- Co teraz zrobimy?- dodała cicho. - Konrad jest zbyt zaślepiony, no ale tak bywa w przypadku osób bliskich. Ona może być niezbezpieczna. Trzeba by naprawdę ustalić, kim jest. I co tu robiła. Przydałoby się ją poddać testom z udziałem jakiegoś dobrego maga. Co prawda, dopóki Konrad żyje, to nici z tego- wyszeptała. - Bo wątpię, by kierował się głosem rozsądku. Pewnie zaraz by mnie oskarżył o jakieś dziwne rzeczy- dodała z grymasem na twarzy.
-Uprzejmość jest ważna. To była jedna z zasad mojego...- ugryzła się w język. - ech, nieważne. No, ale w każdym razie dziękuję. Za naprawienie kolczugi. I nie oceniaj swoich umiejętności tak nisko- przebiegła palcami po nowo złączonych kółeczkach. -Dobrze, że nie musiał tego naprawiać miejscowy kowal, bo wolę nie mysleć, jaki byłby rezultat.- dodała.
Na chwilę wyszła z izby, by włożyc pancerz ponownie. Ostrożnie unosiła ręce, ale mimo tego rana nadal pobolewała. "Jskoś będzie" pomyslała i miała nadzieję, że kolczuga nie będzie zbytnio urażać rany. Skórzni na razie nie zakładała.
Wróciła do izby akurat, gdy Konrad odpowiadał na zadane mu pytania. "Zginęła" pomyślała "Może została po prostu porwana? Tylko to wcale nie jest dobrze, bo jeśli tak było, to komuś była potrzebna... Tylko komu i na co... to mnie niepokoi, muszę porozmawiać z resztę, nie w obecności Konrada. I nie spuszczać z niej oka."
-Może została porwana?- zdążyła zadać pytanie, wpadając w przemowę Konrada. Jego następne słowa były co najmniej dziwne. W Ninerl zawrzało.
-Odezwał się zdrowy na umyśle.- dodała szyderczym tonem.
-Jakoś Elissę od razu osądziłeś, ale już swojej byłej żony, będącej w tak niepożądanym towarzystwie już nie możesz... Oto bezstronność i hipokryzja kapłanów-dodała złośliwie. Nie miała dalszej ochoty na sprzeczki z byłym akolitą, wstała i podeszła do Brocha.
- Co teraz zrobimy?- dodała cicho. - Konrad jest zbyt zaślepiony, no ale tak bywa w przypadku osób bliskich. Ona może być niezbezpieczna. Trzeba by naprawdę ustalić, kim jest. I co tu robiła. Przydałoby się ją poddać testom z udziałem jakiegoś dobrego maga. Co prawda, dopóki Konrad żyje, to nici z tego- wyszeptała. - Bo wątpię, by kierował się głosem rozsądku. Pewnie zaraz by mnie oskarżył o jakieś dziwne rzeczy- dodała z grymasem na twarzy.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Mijała trzecia godzina od zakończenia bitwy. Rozluźnionym i pozbawionym dopingu adrenaliny ciałom dawał się teraz we znaki ból ran i wyczerpania. Ból i ostatnie wydarzenia nie pozwalały wam na sen. Kilkoro wieśniaków otrząsnęło się na tyle z żałoby żeby być w stanie wam podziękować.
- Ocaliliście nas szlachetni panowie - powiedział jeden. - Dłużnikami waszymi jesteśmy. Mówcie tylko czego wam trzeba a w mgnieniu oka wam damy. Gościny...
- W drogę wyruszają. Im raczej zapasów na drogę i rynsztunek naprawić trzeba - rzekła gospodyni dworu, żona nieobecnego rycerza, która była świadkiem rozmowy. - Każę zaraz nanieść wam do juków jadła, opatrunków, wina i gorzałki. Choć zdaje mi się, że żeście tu wczoraj na weselu po prowiant byli. Nie martwcie się o pościg, skierujemy go w inną stronę. Dzięki wam wszak para młoda zdrowa jest i żyje.
Na zewnątrz do leżących po wsi zielonoskórych trupów dorwały się kruki. Włościanka zapaliła świece. Nad wsią zapadał zmierzch.
***
- W takim razie pojedziemy z wami. – oznajmił von Kessel po naradzie odbytej ze strażnikami. – Razem bezpieczniej. Poza tym wciąż mamy mundury straży dróg a wieść o tym co się dzisiaj stało tak szybko się nie rozejdzie. W razie kłopotów możemy udawać, że was eskortujemy.
W międzyczasie byliście świadkami leczenia Konrada przez Elissę. Dziewczyna różnymi barwnikami, w tym krwią rannego nakreśliła na jego ciele dziwne znaki. Pogrążona w dziwnym transie wypowiadała przy tym szeptane formuły o obcym i dziwnym brzmieniu. Wyglądało to niezwykle złowieszczo, i niektórym z was przemknęło nawet przez myśl, że dziewczyna może posiadać dużo większe umiejętności niż te których obecnie użyła. Smarowała rany podejrzanie wyglądającymi i pachnącymi substancjami. Wieśniacy nie rzucili się na nią z kołkami. Snadź sami byli przyzwyczajeni do podobnych, choć zapewne o wiele prostszych i słabszych praktyk. Wszyscy kiedyś mieliście do czynienia z wiejskimi znachorkami, znaliście legendy z zamieszkującymi kurne chatki wiedźmami. Czarownice często oskarżane o herezję i tępione przez inkwizycję i główne kościoły. Gemmeverde, Tliijordt. Trwanie Tysiącleci. Mądrość Starej Ziemi... Wiara okryta tajemnicą, obrosła legendami, przeważnie wielce ponurymi legendami. No i oczywiście strachem, jak wszystko co niezrozumiałe. Patrząc na dziewczynę zrozumieliście dlaczego Broch żyje i jest w miarę dobrej formie. I czemu on i ona tak łatwo was odnaleźli. Nie dobrze było się z tym obnosić. Elissa obnosiła się, lecz może właśnie dzięki temu Broch i Konrad zawdzięczali jej życie. Skończywszy, dziewczyna wyszła z transu i usiadła obok Wernera, przysłuchując dyskusji na temat Białej Damy.
Kiedy tak rozmawialiście o kobiecie w białej sukni, przedmiot waszych rozmów nagle ocknął się i odzyskał przytomność.
- Konrad…- rozejrzała się po izbie zielonymi, zmęczonymi oczami. Jęknęła próbując się podnieść i zobaczyła przewiązane opatrunkiem ramię. Akolita od razu do niej doskoczył. Przykucnął przy rannej delikatnie gładząc burzę jasnych włosów i układając jej głowę na kocu.
- Leż Julio, nie wstawaj. Jesteś ranna. – powiedział poruszony.
- Konrad… - uniosła zdrowe ramię i białą dłonią pogładziła policzek swego męża.
- Konrad... - po raz trzeci wypowiedziała Jego imię. – Żyjesz mój kochany, los znów zetknął nas razem…- spojrzała na niego a potem po wszystkich zgromadzonych w izbie. – Jaka szkoda, że walczycie nie po tej stronie co trzeba.
- Julio, co ty mówisz? – zdziwienie biło ze słów Konrada.
- Netz Azaach, Rycerz na koniu, On przyjdzie po mnie, jest zaślepiony. Jedyna dla was nadzieja to przyjąć błogosławieństwo Złocistego Oka.
Głos kobiety, słaby i dziewczęcy na skutek osłabienia raną, zarazem powabny niczym jedwab, słodki jak śpiew skowronków zupełnie nie pasował do tego co mówiła. Zaniepokojony słuchał jej słów Diego i Molachijczycy. Zwłaszcza ostatnie słowa poruszyły księcia do żywego.
- Powiedziałaś Złociste Oko, kobieto? – Molachijczyk podszedł do niej bliżej. – Wiedziałem że za tą kompanią handlową kryje się coś większego. Złociste Oko... – wyjaśnił wszystkim – ...to organizacja robiąca interesy w Księstwach Granicznych. Pomogła uzurpatorowi w przejęciu tronu. – Diego mimo iż wiedzieliście to dobrze po wizycie w banku konsekwentnie unikał nazywania swego rywala bratem. – Teraz jej zabójcy polują na mnie i jest jak się okazuje powiązana z Chaosem. Ona jest cennym źródłem informacji Konradzie. Zabierzemy ją ze sobą, mimo iż jest naznaczona Chaosem. Jeśli będzie trzeba zrobimy i zawiesimy między dwoma końmi nosze. - spojrzał ponownie na kobietę.
- Co jeszcze nam powiesz...Julio?- rzucił Diego spragniony nowych informacji.
- Tak...z Chaosem... - kobieta zaśmiała się cicho i nienaturalnie, na tyle ile pozwalał jej stan. - Wiem kim jesteś Graniczny Książę. Nic więcej wam nie powiem głupcy. Być może później. Wszyscy jesteście zgubieni. Jestem taka zmęczona Konradzie...
Na moment przejąłem postać hyjka gdyż chciałem odegrać krótki dialog z Julią dający wam do zrozumienia z czym macie do czynienia. I co zrobicie teraz?
- Ocaliliście nas szlachetni panowie - powiedział jeden. - Dłużnikami waszymi jesteśmy. Mówcie tylko czego wam trzeba a w mgnieniu oka wam damy. Gościny...
- W drogę wyruszają. Im raczej zapasów na drogę i rynsztunek naprawić trzeba - rzekła gospodyni dworu, żona nieobecnego rycerza, która była świadkiem rozmowy. - Każę zaraz nanieść wam do juków jadła, opatrunków, wina i gorzałki. Choć zdaje mi się, że żeście tu wczoraj na weselu po prowiant byli. Nie martwcie się o pościg, skierujemy go w inną stronę. Dzięki wam wszak para młoda zdrowa jest i żyje.
Na zewnątrz do leżących po wsi zielonoskórych trupów dorwały się kruki. Włościanka zapaliła świece. Nad wsią zapadał zmierzch.
***
- W takim razie pojedziemy z wami. – oznajmił von Kessel po naradzie odbytej ze strażnikami. – Razem bezpieczniej. Poza tym wciąż mamy mundury straży dróg a wieść o tym co się dzisiaj stało tak szybko się nie rozejdzie. W razie kłopotów możemy udawać, że was eskortujemy.
W międzyczasie byliście świadkami leczenia Konrada przez Elissę. Dziewczyna różnymi barwnikami, w tym krwią rannego nakreśliła na jego ciele dziwne znaki. Pogrążona w dziwnym transie wypowiadała przy tym szeptane formuły o obcym i dziwnym brzmieniu. Wyglądało to niezwykle złowieszczo, i niektórym z was przemknęło nawet przez myśl, że dziewczyna może posiadać dużo większe umiejętności niż te których obecnie użyła. Smarowała rany podejrzanie wyglądającymi i pachnącymi substancjami. Wieśniacy nie rzucili się na nią z kołkami. Snadź sami byli przyzwyczajeni do podobnych, choć zapewne o wiele prostszych i słabszych praktyk. Wszyscy kiedyś mieliście do czynienia z wiejskimi znachorkami, znaliście legendy z zamieszkującymi kurne chatki wiedźmami. Czarownice często oskarżane o herezję i tępione przez inkwizycję i główne kościoły. Gemmeverde, Tliijordt. Trwanie Tysiącleci. Mądrość Starej Ziemi... Wiara okryta tajemnicą, obrosła legendami, przeważnie wielce ponurymi legendami. No i oczywiście strachem, jak wszystko co niezrozumiałe. Patrząc na dziewczynę zrozumieliście dlaczego Broch żyje i jest w miarę dobrej formie. I czemu on i ona tak łatwo was odnaleźli. Nie dobrze było się z tym obnosić. Elissa obnosiła się, lecz może właśnie dzięki temu Broch i Konrad zawdzięczali jej życie. Skończywszy, dziewczyna wyszła z transu i usiadła obok Wernera, przysłuchując dyskusji na temat Białej Damy.
Kiedy tak rozmawialiście o kobiecie w białej sukni, przedmiot waszych rozmów nagle ocknął się i odzyskał przytomność.
- Konrad…- rozejrzała się po izbie zielonymi, zmęczonymi oczami. Jęknęła próbując się podnieść i zobaczyła przewiązane opatrunkiem ramię. Akolita od razu do niej doskoczył. Przykucnął przy rannej delikatnie gładząc burzę jasnych włosów i układając jej głowę na kocu.
- Leż Julio, nie wstawaj. Jesteś ranna. – powiedział poruszony.
- Konrad… - uniosła zdrowe ramię i białą dłonią pogładziła policzek swego męża.
- Konrad... - po raz trzeci wypowiedziała Jego imię. – Żyjesz mój kochany, los znów zetknął nas razem…- spojrzała na niego a potem po wszystkich zgromadzonych w izbie. – Jaka szkoda, że walczycie nie po tej stronie co trzeba.
- Julio, co ty mówisz? – zdziwienie biło ze słów Konrada.
- Netz Azaach, Rycerz na koniu, On przyjdzie po mnie, jest zaślepiony. Jedyna dla was nadzieja to przyjąć błogosławieństwo Złocistego Oka.
Głos kobiety, słaby i dziewczęcy na skutek osłabienia raną, zarazem powabny niczym jedwab, słodki jak śpiew skowronków zupełnie nie pasował do tego co mówiła. Zaniepokojony słuchał jej słów Diego i Molachijczycy. Zwłaszcza ostatnie słowa poruszyły księcia do żywego.
- Powiedziałaś Złociste Oko, kobieto? – Molachijczyk podszedł do niej bliżej. – Wiedziałem że za tą kompanią handlową kryje się coś większego. Złociste Oko... – wyjaśnił wszystkim – ...to organizacja robiąca interesy w Księstwach Granicznych. Pomogła uzurpatorowi w przejęciu tronu. – Diego mimo iż wiedzieliście to dobrze po wizycie w banku konsekwentnie unikał nazywania swego rywala bratem. – Teraz jej zabójcy polują na mnie i jest jak się okazuje powiązana z Chaosem. Ona jest cennym źródłem informacji Konradzie. Zabierzemy ją ze sobą, mimo iż jest naznaczona Chaosem. Jeśli będzie trzeba zrobimy i zawiesimy między dwoma końmi nosze. - spojrzał ponownie na kobietę.
- Co jeszcze nam powiesz...Julio?- rzucił Diego spragniony nowych informacji.
- Tak...z Chaosem... - kobieta zaśmiała się cicho i nienaturalnie, na tyle ile pozwalał jej stan. - Wiem kim jesteś Graniczny Książę. Nic więcej wam nie powiem głupcy. Być może później. Wszyscy jesteście zgubieni. Jestem taka zmęczona Konradzie...
Na moment przejąłem postać hyjka gdyż chciałem odegrać krótki dialog z Julią dający wam do zrozumienia z czym macie do czynienia. I co zrobicie teraz?

My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Z aprobatą kiwnął głową na słowa von Kessela. Z pewnością dobrze będzie mieć przy sobie tego człowieka, szczególnie że strażnicy znają się na rozpoznaniu terenu.
Słowa Julii natomiast nie zrobiły na najemniku wielkiego wrażenia. Już wcześniej podejrzewał że kobieta może mieć powiązania z Chaosem a tym co powiedziała przed chwilą tylko potwierdziła przypuszczenia middenlandczyka. W jednej chwili Broch przypomniał sobie kislevskiego łowcę czarownic. „Dobrze że nie ma z nami Antonova, ten świr spaliłby ją od razu na stosie bez zadawania pytań”. W innym wypadku zapewne byłoby to dobre rozwiązanie, jednak teraz należało liczyć się z tym, że Chaotyczka czy nie, nadal jest to żona Konrada. W dodatku cudownie ocalona i akolita z pewnością nie pozwoli by mu ją znów odebrano. Sytuacja wyglądała mało ciekawie.
Gdy podeszła Ninerl i zagadnęła, Broch skinął jej głową.
- Też uważam że może być niebezpieczna. Sama słyszałaś - oddana jest Chaosowi i jeśli mówi prawdę, to tego rycerza też będziemy mieć na głowie. W dodatku nasz akolita wydaje się jej oddany do absurdu i ani myśli słyszeć że jego kobieta służy temu, z czym tak zażarcie walczy do tej pory. Nie możemy pozwolić, żeby to on jej pilnował, bo nie upilnuje - miłość potrafi przesłonić trzeźwość myślenia, zwłaszcza że tak długo jej nie widział... Poza tym nie zdziwiłbym się gdyby oprócz połowy Imperium szukali nas teraz jeszcze jacyś wyznawcy Chaosu. Trzeba mieć na nią oko, to jedyne co możemy zrobić w tej chwili. Jeśli jednak spróbuje jakichś sztuczek...
Broch nie dokończył, ale elfka musiała w mig pojąć o co chodzi najemnikowi. Po tych słowach udał się do studni, zdejmując pancerz i rozbierając się do pasa. Miał zamiar umyć się z posoki, potu i popiołu, pamiątkach po stoczonej potyczce. Następnie ruszył do swojego konia, aby go wyczesać i napoić. Później wrócił do dworu i usiadł wygodnie obok Elissy, starając się odpocząć i zebrać siły chwilę przed czekającą ich już niebawem podróżą. Od czasu do czasu zerkał w stronę Konrada i jego żony, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Z aprobatą kiwnął głową na słowa von Kessela. Z pewnością dobrze będzie mieć przy sobie tego człowieka, szczególnie że strażnicy znają się na rozpoznaniu terenu.
Słowa Julii natomiast nie zrobiły na najemniku wielkiego wrażenia. Już wcześniej podejrzewał że kobieta może mieć powiązania z Chaosem a tym co powiedziała przed chwilą tylko potwierdziła przypuszczenia middenlandczyka. W jednej chwili Broch przypomniał sobie kislevskiego łowcę czarownic. „Dobrze że nie ma z nami Antonova, ten świr spaliłby ją od razu na stosie bez zadawania pytań”. W innym wypadku zapewne byłoby to dobre rozwiązanie, jednak teraz należało liczyć się z tym, że Chaotyczka czy nie, nadal jest to żona Konrada. W dodatku cudownie ocalona i akolita z pewnością nie pozwoli by mu ją znów odebrano. Sytuacja wyglądała mało ciekawie.
Gdy podeszła Ninerl i zagadnęła, Broch skinął jej głową.
- Też uważam że może być niebezpieczna. Sama słyszałaś - oddana jest Chaosowi i jeśli mówi prawdę, to tego rycerza też będziemy mieć na głowie. W dodatku nasz akolita wydaje się jej oddany do absurdu i ani myśli słyszeć że jego kobieta służy temu, z czym tak zażarcie walczy do tej pory. Nie możemy pozwolić, żeby to on jej pilnował, bo nie upilnuje - miłość potrafi przesłonić trzeźwość myślenia, zwłaszcza że tak długo jej nie widział... Poza tym nie zdziwiłbym się gdyby oprócz połowy Imperium szukali nas teraz jeszcze jacyś wyznawcy Chaosu. Trzeba mieć na nią oko, to jedyne co możemy zrobić w tej chwili. Jeśli jednak spróbuje jakichś sztuczek...
Broch nie dokończył, ale elfka musiała w mig pojąć o co chodzi najemnikowi. Po tych słowach udał się do studni, zdejmując pancerz i rozbierając się do pasa. Miał zamiar umyć się z posoki, potu i popiołu, pamiątkach po stoczonej potyczce. Następnie ruszył do swojego konia, aby go wyczesać i napoić. Później wrócił do dworu i usiadł wygodnie obok Elissy, starając się odpocząć i zebrać siły chwilę przed czekającą ich już niebawem podróżą. Od czasu do czasu zerkał w stronę Konrada i jego żony, z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Między Konradem a Ninerl zrodziła się kolejna sprzeczka. Ravandil czuł się okropnie rozdrażniony tym wszystkim, co się wokół niego działo - coraz bardziej powiększający się korowód banitów, starcia z wojskami Chaosu, spotkanie żony Konrada... Elf wiedział, że nic dobrego z tego nie będzie. Akolita był ewidentnie zaślepiony miłością do Julii. Każdy postronny obserwator z odległości mili stwierdziłby bez wątpliwości, że kobieta ma silne związki z Chaosem. Ale czy przystąpiła do nieczystych sił z własnej woli, czy przeszła pranie mózgu, Ravandil nie mógł stwierdzić, i prawdę mówiąc wolał się w to nie zagłębiać. Czuł sie na tyle źle, że nie chciał nawet wymówić ani słowa. "Niech sobie to załatwią między sobą... Całe życie nie mieszałem się do takich spraw, więc jakoś to przeżyje". Spojrzał na Elissę, która leczyła Konrada swoimi podejrzanymi sposobami. Domyślał się, że w akolicie wrzało. Z jednej strony miał znienawidzoną wiedźmę, z drugiej swoją żonę, skażoną Chaosem. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Dlatego Ravandil zawsze starał się nie pakować w taką kabałę - takie skrajne uczucia zaburzają zdroworozsądkowe podejście do świata, a to się w jego rodzinie ceniło.
Elf zajął się przygotowaniem do podróży. Warto by było zmyć ślady krwi tak z własnych ubrań, jak i z Farnotha. Koń obryzgany krwią to zdecydowanie nie jest widok, który budzi zaufanie. Ravandil cieszył się, że Von Kessel pojedzie z nimi. Dzięki temu podróż będzie łatwiejsza i w razie zagrożenia będą mieli większą siłę bojową. Mimo to liczył jednak, że nieprędko będzie musiał walczyć, bo jeszcze parę takich starć, a nie będzie elfem, tylko cieniem elfa. W międzyczasie usłyszał słowa Julii o Złocistym Oku. Diego wiedział o co chodzi. A chodziło o to, czego można było się spodziewać - podejrzane interesy i Chaos. Zabójcza kombinacja, a oba składniki znienawidzone przez Ravandila. Elf postanowił, że nie będzie wchodził w drogę Konradowi i Julii. Kobieta wydawała się dość mocno przekabacona na stronę Chaosu, w każdym razie wydawała się pewna swego i wierzyła w to, co mówi. Najlepiej było czekać na rozwój wydarzeń, wścibskość nie popłaca.
Ravandil wziął trochę prowiantu od gospodyni i napełnił wszystkie torby, uzupełnił też zapas wody. Doprowadził konia do stanu przyzwoitości, swoje ubranie również, o tyle o ile mógł. Umył się i ubrał, po czym położył się na trawie wpatrując się w niebo. Warto było odpocząć, póki były ku temu warunki.
Między Konradem a Ninerl zrodziła się kolejna sprzeczka. Ravandil czuł się okropnie rozdrażniony tym wszystkim, co się wokół niego działo - coraz bardziej powiększający się korowód banitów, starcia z wojskami Chaosu, spotkanie żony Konrada... Elf wiedział, że nic dobrego z tego nie będzie. Akolita był ewidentnie zaślepiony miłością do Julii. Każdy postronny obserwator z odległości mili stwierdziłby bez wątpliwości, że kobieta ma silne związki z Chaosem. Ale czy przystąpiła do nieczystych sił z własnej woli, czy przeszła pranie mózgu, Ravandil nie mógł stwierdzić, i prawdę mówiąc wolał się w to nie zagłębiać. Czuł sie na tyle źle, że nie chciał nawet wymówić ani słowa. "Niech sobie to załatwią między sobą... Całe życie nie mieszałem się do takich spraw, więc jakoś to przeżyje". Spojrzał na Elissę, która leczyła Konrada swoimi podejrzanymi sposobami. Domyślał się, że w akolicie wrzało. Z jednej strony miał znienawidzoną wiedźmę, z drugiej swoją żonę, skażoną Chaosem. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Dlatego Ravandil zawsze starał się nie pakować w taką kabałę - takie skrajne uczucia zaburzają zdroworozsądkowe podejście do świata, a to się w jego rodzinie ceniło.
Elf zajął się przygotowaniem do podróży. Warto by było zmyć ślady krwi tak z własnych ubrań, jak i z Farnotha. Koń obryzgany krwią to zdecydowanie nie jest widok, który budzi zaufanie. Ravandil cieszył się, że Von Kessel pojedzie z nimi. Dzięki temu podróż będzie łatwiejsza i w razie zagrożenia będą mieli większą siłę bojową. Mimo to liczył jednak, że nieprędko będzie musiał walczyć, bo jeszcze parę takich starć, a nie będzie elfem, tylko cieniem elfa. W międzyczasie usłyszał słowa Julii o Złocistym Oku. Diego wiedział o co chodzi. A chodziło o to, czego można było się spodziewać - podejrzane interesy i Chaos. Zabójcza kombinacja, a oba składniki znienawidzone przez Ravandila. Elf postanowił, że nie będzie wchodził w drogę Konradowi i Julii. Kobieta wydawała się dość mocno przekabacona na stronę Chaosu, w każdym razie wydawała się pewna swego i wierzyła w to, co mówi. Najlepiej było czekać na rozwój wydarzeń, wścibskość nie popłaca.
Ravandil wziął trochę prowiantu od gospodyni i napełnił wszystkie torby, uzupełnił też zapas wody. Doprowadził konia do stanu przyzwoitości, swoje ubranie również, o tyle o ile mógł. Umył się i ubrał, po czym położył się na trawie wpatrując się w niebo. Warto było odpocząć, póki były ku temu warunki.

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Nagle nim Broch zdążył odpowiedziec, żona Konrada przemówiła.
Ninerl słuchała w milczeniu, zaciskając szczęki. "Złociste Oko! Brzmi podejrzanie. Vedrith coś wspominał o symbolu oka, wśród jakichś tam kultystów. Z kim on wtedy walczył? "Ninerl żałowała, że nie słuchała go dokładnie. Była jednak pewna, że jakiś bóg Chaosu używał tego symbolu, a to jej wystarczało. Miała ochotę rozerwać Julię gołymi rękoma. Właśnie przez takich jak ona, ginęli niewinni. Przez takich jak ona, zginął Vadath. "Już ja się postaram, by twoje przesłuchanie, złotko nie było krótkie i przyjemne." popatrzyła zimno w strone kobiety. Broch jak Ninerl założyła, kierował się jak zwykle rozsądkiem. Właściwie się z nią zgodził.
-Powiem Ravandilowi, przydałoby się coś ustalić- dodała.
"Ale to za chwilę" myślała wychodząc z izby. "Muszę się jakoś umyć i sprawdzić co z koniem. Pozbierać strzały."
Vadatha znalazła w czyimś ogrodzie. Koń szczypał trawę. Ninerl obejrzała go dokładnie, ale rumak pomijając nieco skołtunioną sierść i grzywę, był w stanie niemal idealnym. Chwyciła wodze i zaprowadziła konia na podwórko dworu.
- Czas się nieco poczesać, co?- dodała w eltharinie, głaszcząc konia. Wyjęła z juków szczotkę i wyczesała konia, na tyle, na ile mogła. Usiadła na jakiejś skrzyni. Chwilę potem wstała i zabrała się za kopyta. "Dobrze, ze nie potrzebuje podków" myślała "Nie byłoby dobrze, gdyby jakąś zgubił. I tak powinnam zabrać go do kowala." Zdjęła koniowi siodło, napoiła go, podrzuciła trochę słomy i poszła pozbierać strzały. Kilka było zniszczonych- tymi sobie nie zawracała głowy. Udało się jej uzbierać prawie pełny kołczan. Umieściła go w sajdaku i rzuciła na siodło.
Teraz trzeba było zadbać o siebie. Kolczuga była czysta, skórznia, pomijając dziurę też. Natomiast na przeszywanicy ciemniała pokaźna plama krwi. Ninerl przesunęła palcami po materiale- był już suchy. "Nie będę jej teraz prała" zdecydowała "Schła by mi kilka dni. Musi byc jak jest". Pancerze, karwasze, rękawice i wierzchnią tunikę odłożyła na siodło. Czuła się dziwnie bez tylu warstw na sobie, prawie naga?
Teraz chroniła ją tylko druga tunika i koszula. Wróciła do dworu i poprosiła gospodynię o balię lub miskę pełną zimnej wody. Umyła się ostrożnie, omijając opatrunek i momentami zaciskając zęby. "Całe szczęście, że mam mydło" pomyślała. Teraz poczuła się wreszcie czysta. Rozczesała mokre włosy grzebieniem i osuszyła prowizorycznym ręcznikiem, ktory dała jej szlachcianka. Związała wilgotne włosy w koński ogon, ubrała się i wyszła. Schowała przedmioty do juków i poszła zaopatrzyć się w żywności i wodę.
Przez następne kilka minut pakowała zapasy. Lekki wiatr suszył jej włosy, które już zaczynały kręcić się w loki.
Wreszcie, gdy wszystko było już zrobione, stwierdziła, ze teraz czas porozmawiać z tropicielem. Podeszła do niego i usiadła obok.
-Słyszałeś słowa Julii?- powiedziała w swoim ojczystym języku. - Razem z Brochem jesteśmy zgodni, co do jej pilnowania. Niestety to zadanie spada na nasze barki. Zresztą widziałeś... A zresztą, po co ja to mówię... Lepiej popatrzeć na gwiazdy.- chwilę milczała wpatrując się w niebo.- Już prawie nie pamiętam szumu morza- powiedziała ze smutkiem w głosie.-Chciałabym je zobaczyć...- dodała z tęsknotą w głosie. Oplotła kolana rękami i nadal wpatrywała się niebo.
Nagle nim Broch zdążył odpowiedziec, żona Konrada przemówiła.
Ninerl słuchała w milczeniu, zaciskając szczęki. "Złociste Oko! Brzmi podejrzanie. Vedrith coś wspominał o symbolu oka, wśród jakichś tam kultystów. Z kim on wtedy walczył? "Ninerl żałowała, że nie słuchała go dokładnie. Była jednak pewna, że jakiś bóg Chaosu używał tego symbolu, a to jej wystarczało. Miała ochotę rozerwać Julię gołymi rękoma. Właśnie przez takich jak ona, ginęli niewinni. Przez takich jak ona, zginął Vadath. "Już ja się postaram, by twoje przesłuchanie, złotko nie było krótkie i przyjemne." popatrzyła zimno w strone kobiety. Broch jak Ninerl założyła, kierował się jak zwykle rozsądkiem. Właściwie się z nią zgodził.
-Powiem Ravandilowi, przydałoby się coś ustalić- dodała.
"Ale to za chwilę" myślała wychodząc z izby. "Muszę się jakoś umyć i sprawdzić co z koniem. Pozbierać strzały."
Vadatha znalazła w czyimś ogrodzie. Koń szczypał trawę. Ninerl obejrzała go dokładnie, ale rumak pomijając nieco skołtunioną sierść i grzywę, był w stanie niemal idealnym. Chwyciła wodze i zaprowadziła konia na podwórko dworu.
- Czas się nieco poczesać, co?- dodała w eltharinie, głaszcząc konia. Wyjęła z juków szczotkę i wyczesała konia, na tyle, na ile mogła. Usiadła na jakiejś skrzyni. Chwilę potem wstała i zabrała się za kopyta. "Dobrze, ze nie potrzebuje podków" myślała "Nie byłoby dobrze, gdyby jakąś zgubił. I tak powinnam zabrać go do kowala." Zdjęła koniowi siodło, napoiła go, podrzuciła trochę słomy i poszła pozbierać strzały. Kilka było zniszczonych- tymi sobie nie zawracała głowy. Udało się jej uzbierać prawie pełny kołczan. Umieściła go w sajdaku i rzuciła na siodło.
Teraz trzeba było zadbać o siebie. Kolczuga była czysta, skórznia, pomijając dziurę też. Natomiast na przeszywanicy ciemniała pokaźna plama krwi. Ninerl przesunęła palcami po materiale- był już suchy. "Nie będę jej teraz prała" zdecydowała "Schła by mi kilka dni. Musi byc jak jest". Pancerze, karwasze, rękawice i wierzchnią tunikę odłożyła na siodło. Czuła się dziwnie bez tylu warstw na sobie, prawie naga?
Teraz chroniła ją tylko druga tunika i koszula. Wróciła do dworu i poprosiła gospodynię o balię lub miskę pełną zimnej wody. Umyła się ostrożnie, omijając opatrunek i momentami zaciskając zęby. "Całe szczęście, że mam mydło" pomyślała. Teraz poczuła się wreszcie czysta. Rozczesała mokre włosy grzebieniem i osuszyła prowizorycznym ręcznikiem, ktory dała jej szlachcianka. Związała wilgotne włosy w koński ogon, ubrała się i wyszła. Schowała przedmioty do juków i poszła zaopatrzyć się w żywności i wodę.
Przez następne kilka minut pakowała zapasy. Lekki wiatr suszył jej włosy, które już zaczynały kręcić się w loki.
Wreszcie, gdy wszystko było już zrobione, stwierdziła, ze teraz czas porozmawiać z tropicielem. Podeszła do niego i usiadła obok.
-Słyszałeś słowa Julii?- powiedziała w swoim ojczystym języku. - Razem z Brochem jesteśmy zgodni, co do jej pilnowania. Niestety to zadanie spada na nasze barki. Zresztą widziałeś... A zresztą, po co ja to mówię... Lepiej popatrzeć na gwiazdy.- chwilę milczała wpatrując się w niebo.- Już prawie nie pamiętam szumu morza- powiedziała ze smutkiem w głosie.-Chciałabym je zobaczyć...- dodała z tęsknotą w głosie. Oplotła kolana rękami i nadal wpatrywała się niebo.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Diego na siłę chciał wmówić Konradowi, że jego żona ma powiązania z Chaosem, co było przecież niemożliwe. Jak taka delikatna i dobra Julia, może się zadawać z czymś tak potężnym i złowrogim jak Chaos. Z każdym słowem Molachijczyka w akolicie coraz abrdziej wrzało.
Oczywiście, że ją zabierzemy ze sobą! Ale nie dlatego, że jest "cennym źródłem informacji", tylko dlatego, że to moja żona. A powiedz jeszcze raz, że jest skażona Chaosem, to nigdy już nie zobaczysz swojej Molachi, książę! Dotarło?! - ryknął na niego.
Nawet sam Konrad uznał właśnie, że chyba przesadził. Ale w końcu tu chodzi o jego ukochaną, nie pozwoli by o niej tak mówiono.
Majaczysz kochanie, wiem o tym. Ten rycerz nie przyjedzie już tutaj, a nawet jeśli, to wierz mi - nie będzie pierwszym przeciwnikiem, który padł u moich stóp... - szeptał leżącej Julii do ucha, gładząc przy tym jej śliczne, falowane włosy. Tak dawno ich nie miał w ręce, tak dawno nie czuł tej ich delikatności...
"Nikt mi nie wierzy, nie ufa, nawet Broch. A wystarczy spojrzeć na nią - mogłaby zrobić komukolwiek krzywdę?" - rozmyślał akolita.
Diego na siłę chciał wmówić Konradowi, że jego żona ma powiązania z Chaosem, co było przecież niemożliwe. Jak taka delikatna i dobra Julia, może się zadawać z czymś tak potężnym i złowrogim jak Chaos. Z każdym słowem Molachijczyka w akolicie coraz abrdziej wrzało.
Oczywiście, że ją zabierzemy ze sobą! Ale nie dlatego, że jest "cennym źródłem informacji", tylko dlatego, że to moja żona. A powiedz jeszcze raz, że jest skażona Chaosem, to nigdy już nie zobaczysz swojej Molachi, książę! Dotarło?! - ryknął na niego.
Nawet sam Konrad uznał właśnie, że chyba przesadził. Ale w końcu tu chodzi o jego ukochaną, nie pozwoli by o niej tak mówiono.
Majaczysz kochanie, wiem o tym. Ten rycerz nie przyjedzie już tutaj, a nawet jeśli, to wierz mi - nie będzie pierwszym przeciwnikiem, który padł u moich stóp... - szeptał leżącej Julii do ucha, gładząc przy tym jej śliczne, falowane włosy. Tak dawno ich nie miał w ręce, tak dawno nie czuł tej ich delikatności...
"Nikt mi nie wierzy, nie ufa, nawet Broch. A wystarczy spojrzeć na nią - mogłaby zrobić komukolwiek krzywdę?" - rozmyślał akolita.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Wyruszyliście pięć godzin od zakończenia bitwy, już w świetle gwiazd świecących na nocnym niebie. Deszcz przestał padać. Diego, nieco zdegustowany ostatnimi słowami Konrada w milczeniu sporządził wraz z akolitą nosze dla Julii, które zawiesili między dwoma końmi. Ranni i wyczerpani, najchętniej spędzilibyście noc w ciepłej izbie, we dworze. Jednak dziesiątka straży Onesza mogła nadjechać w każdej chwili. Nie mogliście ryzykować.
Wyruszyło z wami trzech strażników: von Kessel, Andreas i niefortunny zwiadowca – Losme. Jeden z nich zawsze jechał w awangardzie, dwóch w straży tylnej z wyraźną wprawą zacierało ślady. Mieli na to dość czasu bowiem wlekliście się strasznie. Zinha ledwo trzymał się w siodle. Raz runął na ziemię i odtąd Diego zawsze jechał obok niego. Staremu Ludovicowi niestety się pogorszyło - prawie leżał na końskim grzbiecie, przewiązany linami. Z pozostałymi nie było lepiej. Thorgroth klął jak najęty i pluł krwią, Ninerl przy każdym niemal ruchu zmawiała modlitwy do Senparae . Jedynie Ravandil wyglądał na zdrowego, małego draśnięcia na szyi właściwie nie odczuwał, ręka również była w miarę sprawna. Całą uwagę poświęcaliście na utrzymanie się w siodle, każdy ruch promieniował bólem na całe ciało. Wykończeni przejechaliście ledwie kilka mil i rozbiliście obóz niedaleko miejsca poprzedniego noclegu.
Jak dowiedzieliście się od von Kessela, w obławie na was brało udział blisko dwustu strażników i żołnierzy. Było was trzynaścioro, zbyt dużo, żeby się gdzieś ukryć, za mało, żeby stawić komuś zbrojnie czoła. Zresztą, w stanie w jakim byliście dałaby wam radę gromada zbrojnych w kije snotlingów. Byliście ranni i wieźliście rannych. Nie byliście w stanie szybko uciekać. Pozostawała nadzieja, że wdzięczni za ocalenie wieśniacy zmylą trop pogoni i że strażnicy zatarli dobrze ślady. Do nielicznych pozytywnych aspektów należał fakt, że mieliście kilka, załadowanych prowiantem, jucznych koni. Wojsko i straż dróg, zabójcy czychający na Diega, bandyci, zielonoskórzy a teraz jeszcze wojownik Chaosu. Czy nie za dużo tego było na jedną małą drużynę?
Z niepokojem patrzyliście na Julię, jasnowłosą kobietę w białej, pobrudzonej krwią sukni, która leżąc na noszach wyglądała jak zaklęta księżniczka. Kiedy się budziła, raz miotała się wściekle i syczała jadowicie wykrzykując modlitwy w niezrozumiałym języku do bogów Chaosu, raz drżała z zimna i przytulała się chlipiąc do Konrada. Elissa patrząc na Julię stwierdziła nawet że to może być opętanie, a teoria ta drogą plotki rozeszła się po całej drużynie.
Następnego dnia ujechaliście nie więcej jak piętnaście mil. Pogoda była kapryśna, na zmianę padał deszcz i świeciło lekkie słońce. Rozbiliście obóz na skraju leśnego cypla wrzynającego się w południe Averlandu. Przed wami był step.
Noc minęła spokojnie, wycieńczeni ranami spaliście niemal do południa. Niewielu z was kiedykolwiek widziało step. Być może ci, którzy kiedyś byli w Ostermarku lub Kislevie. Przed wami we wszystkie strony rozciągała się aż po horyzont, niekończąca, niemal bezludna i płaska przestrzeń z bujną roślinnością sięgającą często końskiej piersi. Step zamieszkany przez koczowników, nie znających Reikspielu, mówiących swoim językiem, który według złośliwych przypominał chrząknięcie po rzyganiu.
Rozbiliście nocny obóz po środku stepu. Byliście pod ciągłą opieką Elissy, która przyśpieszającymi gojenie maściami smarowała wasze rany, zmieniała opatrunki i dbała by nie wdało się zakażenie. Julia wydobrzała na tyle, że mogła sama jechać konno. Wsadziliście Chaosytkę na luzaka, na którym i tak nie zdołałaby uciec. Nie odzywała się w ogóle. Słowa kogokolwiek, nawet Konrada, który starał się jak najwięcej do niej mówić zbywała wrogim milczeniem. Czasami wpatrywała się w horyzont jakby widziała tam coś strasznego. W środku nocy żona akolity obudziła się i z wrzaskiem jaki nie mógł się wydobyć z kobiecej krtani rzuciła się na Diega. Molachijski książe, któremu wyrwani ze snu przyszliście na pomoc, cudem nie stracił o mało nie wydrapanych paznokciami oczu. Nawet trzymana przez pięciu mężczyzn, wyrywała się tak silnie, że Broch musiał ogłuszyć ją ciosem w potylicę. Następnego dnia rano, związana, cała drżąca i rozpalona, płacząc tuliła się do Konrada. Stojący najbliżej mogli usłyszeć jak z wystraszonymi śmiertelnie oczami mówiła łamiącym się głosem:
- N-nie z-zostawiaj mnie…proszę, kochany… On po mnie przyjdzie...
Wydawał się to być jedyny kontakt ze stłamszoną i uwięzioną przez jakąś obcą siłę właściwą osobowością kobiety. Niebawem ponownie wróciła do swojego przypominającego trans lub katatonię stanu.
***
Dotychczas, podczas podróży po stepie udało wam się unikać kontaktu z kimkolwiek. Szerokim łukiem omijaliście przemierzające step strzeżone przez koczowników stada oraz samotne averskie wioski. Późnym popołudniem trzeciego dnia podróży z niewielkiego wzniesienia podziwialiście niecodzienny widok. Jakieś dwie mile przed wami zaczynało się odlbrzymie wręcz stado. Setki i tysiące sztuk bydła pilnowane przez dwie setki koczowników zajmowały równinę przed wami. Z lewa i z prawa, ze wszystkich niemal stron, nadciągały mniejsze stada aby połączyć się z większym. Nie byliście w stanie tego ominąć, chyba nadkładając cały dzień drogi. Zresztą kilkunastu Averów już nadjeżdzało ku wam na małych stepowych konikach. Nie było sensu uciekać. Obecność strażników była gwarancją bezpieczeństwa. Odziani niemal wyłącznie w skóry koczownicy z włóczniami i krótkimi łukami na plecach, niemal wszyscy wąsaci zatrzymali się kilkanaście metrów przed wami. Unieśli dłonie w tradycyjnym pozdrowieniu. Tylko jeden mówił jako tako w Reikspielu. Zresztą nie było to konieczne bowiem strażnicy dróg byli rdzennymi Averami. Rozmawiali jednak w zrozumiałym dla was języku.
- Pozdrowienia! – przemówił von Kessel występując w waszym imieniu. Wskazał ręką na was. - Strażnicy dróg i książęcy najemnicy. W drodze do Braszowa. Zbrodniczkę wieziemy – wskazał na powiązaną w siodle dla bezpieczeństwa Julię. - Rozbiliśmy waaagh zielonoskórych dwa dni drogi na północ – czasem prawda bywa najlepszym kłamstwem. - Część się wymknęła, ostrzeżcie jeśli możecie północne wioski. Nie do wszystkich dotarliśmy. To dlatego tak pusto na stepie. – sierżant wskazał na niezliczone stada. – Coś późno w tym roku coroczny przepęd.
- Ano przez wojnę. – odrzekł najstarszy z Averów. – Najlepsze sztuki dla wojska zabrali. Z każdego Utuam powołali dziesięciu chłopców do lekkiej jazdy. A bydło trzeba przepędzić. Te woły w ciągu miesiąca dojdą do Nuln, do tamtejszych rzeźni. A część do Altdorfu a nawet do Bretonii.
- A jakie wieści ze świata? – pytał von Kessel. – Długo uganialiśmy się za zielonymi po lasach.
- A, książę sojusz zawarł ze Stirami. To pewnie wiecie. Jakaś kompania najemników, rabusiów i zdrajców, Suddenlandczyków chyba idzie na południe, równolegle do was. Wojsko ją ściga po Starej Drodze. Setka naszych pojechała na księcia wezwanie tam pomagać. Osaczyć ich w końcu albo za góry wyrzucić. I nam kiedy bałagan na pokurcznej drodze nie dobrze, bydło bezpiecznie musi przejść tamtędy. Czekajcie chwilę sierżancie.
- Baszd meg a picsádat. A hátadon baszom hólyagosra az anyád picsáját, te fattyú.
- Lófasz a seggedbe!
- Hahaha!
- Az isten lova basszna meg. Rohadás.
- Fene.
Aver naradzał się chwilę z pozostałymi. Z ich krzykliwej i bogatej w gestykulację rozmowy nie pojęliście ni słowa.
- My też zdążamy do Braszowa sierżancie. To dzień drogi stąd. Wiecie zresztą. Jedźcie a nocujcie dzisiaj z nami. Zmrok niedługo.
Von Kessel spojrzał badawczo na was.
- Pomyślimy – odpowiedział koczownikowi. – Przeprowadźcie nas na razie przez stado.
***
Ruszyliście ku stadom za Averami. Po drodze Diego zawołał was do siebie.
- Braszow to chyba ostatnie duże miasto na naszej drodze przed górami – powiedział cicho. - Możemy tam dokonać zakupów. – spojrzał na was. – Mówię o karawanie mułów wyładowanych towarem który opchniemy w Księstwach. Nie będziemy wszyscy ryzykować wjazdu do miasta. Ktoś powinien pojechać. Proszę się zastanowić jak to zorganizować. Aha, uważajcie na tych Averów. Rozbijemy nieopodal nich obóz lecz jutro ruszymy oddzielnie. Jak myślicie?
Wyruszyło z wami trzech strażników: von Kessel, Andreas i niefortunny zwiadowca – Losme. Jeden z nich zawsze jechał w awangardzie, dwóch w straży tylnej z wyraźną wprawą zacierało ślady. Mieli na to dość czasu bowiem wlekliście się strasznie. Zinha ledwo trzymał się w siodle. Raz runął na ziemię i odtąd Diego zawsze jechał obok niego. Staremu Ludovicowi niestety się pogorszyło - prawie leżał na końskim grzbiecie, przewiązany linami. Z pozostałymi nie było lepiej. Thorgroth klął jak najęty i pluł krwią, Ninerl przy każdym niemal ruchu zmawiała modlitwy do Senparae . Jedynie Ravandil wyglądał na zdrowego, małego draśnięcia na szyi właściwie nie odczuwał, ręka również była w miarę sprawna. Całą uwagę poświęcaliście na utrzymanie się w siodle, każdy ruch promieniował bólem na całe ciało. Wykończeni przejechaliście ledwie kilka mil i rozbiliście obóz niedaleko miejsca poprzedniego noclegu.
Jak dowiedzieliście się od von Kessela, w obławie na was brało udział blisko dwustu strażników i żołnierzy. Było was trzynaścioro, zbyt dużo, żeby się gdzieś ukryć, za mało, żeby stawić komuś zbrojnie czoła. Zresztą, w stanie w jakim byliście dałaby wam radę gromada zbrojnych w kije snotlingów. Byliście ranni i wieźliście rannych. Nie byliście w stanie szybko uciekać. Pozostawała nadzieja, że wdzięczni za ocalenie wieśniacy zmylą trop pogoni i że strażnicy zatarli dobrze ślady. Do nielicznych pozytywnych aspektów należał fakt, że mieliście kilka, załadowanych prowiantem, jucznych koni. Wojsko i straż dróg, zabójcy czychający na Diega, bandyci, zielonoskórzy a teraz jeszcze wojownik Chaosu. Czy nie za dużo tego było na jedną małą drużynę?
Z niepokojem patrzyliście na Julię, jasnowłosą kobietę w białej, pobrudzonej krwią sukni, która leżąc na noszach wyglądała jak zaklęta księżniczka. Kiedy się budziła, raz miotała się wściekle i syczała jadowicie wykrzykując modlitwy w niezrozumiałym języku do bogów Chaosu, raz drżała z zimna i przytulała się chlipiąc do Konrada. Elissa patrząc na Julię stwierdziła nawet że to może być opętanie, a teoria ta drogą plotki rozeszła się po całej drużynie.
Następnego dnia ujechaliście nie więcej jak piętnaście mil. Pogoda była kapryśna, na zmianę padał deszcz i świeciło lekkie słońce. Rozbiliście obóz na skraju leśnego cypla wrzynającego się w południe Averlandu. Przed wami był step.
Noc minęła spokojnie, wycieńczeni ranami spaliście niemal do południa. Niewielu z was kiedykolwiek widziało step. Być może ci, którzy kiedyś byli w Ostermarku lub Kislevie. Przed wami we wszystkie strony rozciągała się aż po horyzont, niekończąca, niemal bezludna i płaska przestrzeń z bujną roślinnością sięgającą często końskiej piersi. Step zamieszkany przez koczowników, nie znających Reikspielu, mówiących swoim językiem, który według złośliwych przypominał chrząknięcie po rzyganiu.
Rozbiliście nocny obóz po środku stepu. Byliście pod ciągłą opieką Elissy, która przyśpieszającymi gojenie maściami smarowała wasze rany, zmieniała opatrunki i dbała by nie wdało się zakażenie. Julia wydobrzała na tyle, że mogła sama jechać konno. Wsadziliście Chaosytkę na luzaka, na którym i tak nie zdołałaby uciec. Nie odzywała się w ogóle. Słowa kogokolwiek, nawet Konrada, który starał się jak najwięcej do niej mówić zbywała wrogim milczeniem. Czasami wpatrywała się w horyzont jakby widziała tam coś strasznego. W środku nocy żona akolity obudziła się i z wrzaskiem jaki nie mógł się wydobyć z kobiecej krtani rzuciła się na Diega. Molachijski książe, któremu wyrwani ze snu przyszliście na pomoc, cudem nie stracił o mało nie wydrapanych paznokciami oczu. Nawet trzymana przez pięciu mężczyzn, wyrywała się tak silnie, że Broch musiał ogłuszyć ją ciosem w potylicę. Następnego dnia rano, związana, cała drżąca i rozpalona, płacząc tuliła się do Konrada. Stojący najbliżej mogli usłyszeć jak z wystraszonymi śmiertelnie oczami mówiła łamiącym się głosem:
- N-nie z-zostawiaj mnie…proszę, kochany… On po mnie przyjdzie...
Wydawał się to być jedyny kontakt ze stłamszoną i uwięzioną przez jakąś obcą siłę właściwą osobowością kobiety. Niebawem ponownie wróciła do swojego przypominającego trans lub katatonię stanu.
***
Dotychczas, podczas podróży po stepie udało wam się unikać kontaktu z kimkolwiek. Szerokim łukiem omijaliście przemierzające step strzeżone przez koczowników stada oraz samotne averskie wioski. Późnym popołudniem trzeciego dnia podróży z niewielkiego wzniesienia podziwialiście niecodzienny widok. Jakieś dwie mile przed wami zaczynało się odlbrzymie wręcz stado. Setki i tysiące sztuk bydła pilnowane przez dwie setki koczowników zajmowały równinę przed wami. Z lewa i z prawa, ze wszystkich niemal stron, nadciągały mniejsze stada aby połączyć się z większym. Nie byliście w stanie tego ominąć, chyba nadkładając cały dzień drogi. Zresztą kilkunastu Averów już nadjeżdzało ku wam na małych stepowych konikach. Nie było sensu uciekać. Obecność strażników była gwarancją bezpieczeństwa. Odziani niemal wyłącznie w skóry koczownicy z włóczniami i krótkimi łukami na plecach, niemal wszyscy wąsaci zatrzymali się kilkanaście metrów przed wami. Unieśli dłonie w tradycyjnym pozdrowieniu. Tylko jeden mówił jako tako w Reikspielu. Zresztą nie było to konieczne bowiem strażnicy dróg byli rdzennymi Averami. Rozmawiali jednak w zrozumiałym dla was języku.
- Pozdrowienia! – przemówił von Kessel występując w waszym imieniu. Wskazał ręką na was. - Strażnicy dróg i książęcy najemnicy. W drodze do Braszowa. Zbrodniczkę wieziemy – wskazał na powiązaną w siodle dla bezpieczeństwa Julię. - Rozbiliśmy waaagh zielonoskórych dwa dni drogi na północ – czasem prawda bywa najlepszym kłamstwem. - Część się wymknęła, ostrzeżcie jeśli możecie północne wioski. Nie do wszystkich dotarliśmy. To dlatego tak pusto na stepie. – sierżant wskazał na niezliczone stada. – Coś późno w tym roku coroczny przepęd.
- Ano przez wojnę. – odrzekł najstarszy z Averów. – Najlepsze sztuki dla wojska zabrali. Z każdego Utuam powołali dziesięciu chłopców do lekkiej jazdy. A bydło trzeba przepędzić. Te woły w ciągu miesiąca dojdą do Nuln, do tamtejszych rzeźni. A część do Altdorfu a nawet do Bretonii.
- A jakie wieści ze świata? – pytał von Kessel. – Długo uganialiśmy się za zielonymi po lasach.
- A, książę sojusz zawarł ze Stirami. To pewnie wiecie. Jakaś kompania najemników, rabusiów i zdrajców, Suddenlandczyków chyba idzie na południe, równolegle do was. Wojsko ją ściga po Starej Drodze. Setka naszych pojechała na księcia wezwanie tam pomagać. Osaczyć ich w końcu albo za góry wyrzucić. I nam kiedy bałagan na pokurcznej drodze nie dobrze, bydło bezpiecznie musi przejść tamtędy. Czekajcie chwilę sierżancie.
- Baszd meg a picsádat. A hátadon baszom hólyagosra az anyád picsáját, te fattyú.
- Lófasz a seggedbe!
- Hahaha!
- Az isten lova basszna meg. Rohadás.
- Fene.
Aver naradzał się chwilę z pozostałymi. Z ich krzykliwej i bogatej w gestykulację rozmowy nie pojęliście ni słowa.
- My też zdążamy do Braszowa sierżancie. To dzień drogi stąd. Wiecie zresztą. Jedźcie a nocujcie dzisiaj z nami. Zmrok niedługo.
Von Kessel spojrzał badawczo na was.
- Pomyślimy – odpowiedział koczownikowi. – Przeprowadźcie nas na razie przez stado.
***
Ruszyliście ku stadom za Averami. Po drodze Diego zawołał was do siebie.
- Braszow to chyba ostatnie duże miasto na naszej drodze przed górami – powiedział cicho. - Możemy tam dokonać zakupów. – spojrzał na was. – Mówię o karawanie mułów wyładowanych towarem który opchniemy w Księstwach. Nie będziemy wszyscy ryzykować wjazdu do miasta. Ktoś powinien pojechać. Proszę się zastanowić jak to zorganizować. Aha, uważajcie na tych Averów. Rozbijemy nieopodal nich obóz lecz jutro ruszymy oddzielnie. Jak myślicie?
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Przez większość drogi trzymał się blisko Elissy, o czymś z nią rozmawiając. Również w czasie biwaków, w chwilach gdy kobieta nie była akurat zajęta pomaganiem rannym, mieli tendencję do przebywania przede wszystkim we własnym towarzystwie.
Najemnik uparł się, że podczas noclegów koniecznie musi wartować co najmniej dwóch strażników, przy czym sam oferując się do ułożenia wart, stróżował albo z Ravandilem, albo z Konradem. Podczas całej podróży zresztą obserwował zachowanie przyjaciela, tak samo jak jego kobiety. Jasnym było, że nie można jej ufać, a Konrad był obecnie zbyt zaślepiony by cokolwiek mu tłumaczyć, dlatego warty spędzali przeważnie rozmawiając o starych czasach, potyczkach i miejscach jakie wspólnie odwiedzili.
Przy okazji przeprosił przyjaciela za ten cios w potylicę którym musiał ogłuszyć Julię, inaczej ta wydrapała by oczy Diego. Elissa twierdziła że to opętanie, i gdy się tak zastanowić, to mogła mieć rację. Broch postanowił jednak nie myśleć o tym dłużej, czas pokaże co się wydarzy.
***
Ostatnio kilka lat temu widział stepy Kislevu, ale podobnie jak wielkie śnieżne pustkowia, te tutaj nie wzudzały jego zaufania. Słysząc propozycję szlachcica, skinął głową.
- Dobry pomysł, Diego, skoro to ostatnie większe miasto przed górami, warto by poczynić jakieś zakupy. Nie powinniśmy jednak rzucać się w oczy ani w mieście, ani teraz, wśród nich. Będę potrzebował kolczy ladr dla Gevaudana, już od dawna chciałem go kupić, a to mi wygląda na ostatnią okazję. Poza tym może jakieś spodnie się znajdą, te już swoje przeszły... - wskazał na sporą bruzdę po cięciu mieczem. - Jedźmy szybko przez te stada. Sierżancie, wykręć się jakoś ze wspólnego popasu, ty znasz ich zwyczaje, nie chcemy ich obrazić ani wzbudzić podejrzeń.
Przez większość drogi trzymał się blisko Elissy, o czymś z nią rozmawiając. Również w czasie biwaków, w chwilach gdy kobieta nie była akurat zajęta pomaganiem rannym, mieli tendencję do przebywania przede wszystkim we własnym towarzystwie.
Najemnik uparł się, że podczas noclegów koniecznie musi wartować co najmniej dwóch strażników, przy czym sam oferując się do ułożenia wart, stróżował albo z Ravandilem, albo z Konradem. Podczas całej podróży zresztą obserwował zachowanie przyjaciela, tak samo jak jego kobiety. Jasnym było, że nie można jej ufać, a Konrad był obecnie zbyt zaślepiony by cokolwiek mu tłumaczyć, dlatego warty spędzali przeważnie rozmawiając o starych czasach, potyczkach i miejscach jakie wspólnie odwiedzili.
Przy okazji przeprosił przyjaciela za ten cios w potylicę którym musiał ogłuszyć Julię, inaczej ta wydrapała by oczy Diego. Elissa twierdziła że to opętanie, i gdy się tak zastanowić, to mogła mieć rację. Broch postanowił jednak nie myśleć o tym dłużej, czas pokaże co się wydarzy.
***
Ostatnio kilka lat temu widział stepy Kislevu, ale podobnie jak wielkie śnieżne pustkowia, te tutaj nie wzudzały jego zaufania. Słysząc propozycję szlachcica, skinął głową.
- Dobry pomysł, Diego, skoro to ostatnie większe miasto przed górami, warto by poczynić jakieś zakupy. Nie powinniśmy jednak rzucać się w oczy ani w mieście, ani teraz, wśród nich. Będę potrzebował kolczy ladr dla Gevaudana, już od dawna chciałem go kupić, a to mi wygląda na ostatnią okazję. Poza tym może jakieś spodnie się znajdą, te już swoje przeszły... - wskazał na sporą bruzdę po cięciu mieczem. - Jedźmy szybko przez te stada. Sierżancie, wykręć się jakoś ze wspólnego popasu, ty znasz ich zwyczaje, nie chcemy ich obrazić ani wzbudzić podejrzeń.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Averowie przeprowadzili was przez stado po czym pożegnawszy się z nimi pojechaliście dalej. Po waszych radach von Kessel na prośbę Brocha wymówił się od wspólnego noclegu:
- Przykro mi przyjaciele, lecz jak widać wieziemy rannych, których jak najszybciej chcemy odwieźć do Braszowa. Również rozkazy nas tam gonią.
Pogawędził jeszcze z koczownikami po aversku i został obdarowany kilkoma manierkami kumysu – sporządzanego przez koczowników napoju ze sfermentowanego kobylego mleka, słabszego od gorzałki lecz mocniejszego od wina. Averowie jeśli nawet słyszeli coś o jakiejś podobnej wam poszukiwanej przez prawo grupie to dzięki obecności strażników nie skojarzyli tych wieści z wami. Przejechaliście jeszcze ze trzy mile i nad płynącym przez step strumykiem, już po ciemku, rozbiliście nocny obóz. Na południu, na horyzoncie, ponad stepem, wznosiło się pasmo wyrastających z równiny wzgórz u podnóża których leżało miasto. Braszow, zwany Okiem Stepu, ze swą potężną twierdzą, był centralnym punktem południowego Averlandu.
- Co za paskudztwo! - Diego splunął kumysem na ziemię i zrobił kwaśną minę. - Końskie szczyny, jak oni to piją? - wzdrygnął się jeszcze i oddał manierkę sierżantowi. - Myślałem nad tym kto ma jechać do miasta i doszedłem do wniosku że pojadę ja, Ninerl, Ravandil i Andreas... – wskazał na wąsatego strażnika. - ... w przebraniu rzecz jasna, rozgłos nam niepotrzebny. Reszta w tym czasie ukryje się w lasach za miastem i tam się spotkamy. Czy ktoś jeszcze potrzebuje czegoś?
- Przykro mi przyjaciele, lecz jak widać wieziemy rannych, których jak najszybciej chcemy odwieźć do Braszowa. Również rozkazy nas tam gonią.
Pogawędził jeszcze z koczownikami po aversku i został obdarowany kilkoma manierkami kumysu – sporządzanego przez koczowników napoju ze sfermentowanego kobylego mleka, słabszego od gorzałki lecz mocniejszego od wina. Averowie jeśli nawet słyszeli coś o jakiejś podobnej wam poszukiwanej przez prawo grupie to dzięki obecności strażników nie skojarzyli tych wieści z wami. Przejechaliście jeszcze ze trzy mile i nad płynącym przez step strumykiem, już po ciemku, rozbiliście nocny obóz. Na południu, na horyzoncie, ponad stepem, wznosiło się pasmo wyrastających z równiny wzgórz u podnóża których leżało miasto. Braszow, zwany Okiem Stepu, ze swą potężną twierdzą, był centralnym punktem południowego Averlandu.
- Co za paskudztwo! - Diego splunął kumysem na ziemię i zrobił kwaśną minę. - Końskie szczyny, jak oni to piją? - wzdrygnął się jeszcze i oddał manierkę sierżantowi. - Myślałem nad tym kto ma jechać do miasta i doszedłem do wniosku że pojadę ja, Ninerl, Ravandil i Andreas... – wskazał na wąsatego strażnika. - ... w przebraniu rzecz jasna, rozgłos nam niepotrzebny. Reszta w tym czasie ukryje się w lasach za miastem i tam się spotkamy. Czy ktoś jeszcze potrzebuje czegoś?
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Spojrzał na Ninerl, która usiadła obok niego. Westchnął ciężko i odpowiedział w eltharinie -Słyszałem co powiedziała... Ciężka sprawa - jednocześnie jej pilnować i z drugiej strony baczyć na Konrada, bo kto wie do czego może doprowadzić to miłosne zaślepienie. Masz rację, lepiej popatrzyć w niebo, zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, co nas otacza...-
***
Podróż była strasznie powolna. Ta swoista karawana poruszała się bardzo wolno, ale trudno w końcu się dziwić, większość drużyny była dość znacznie poraniona, przy czym Julia nie nadawała się prawie do niczego. Jak na ironie, to właśnie Ravandil wydawał się najzdrowszy z całej ekipy, przynajmniej nic go nie bolało. Natomiast z Julią było źle, Elissa stwierdziła, że to może być opętanie. "Coś takiego... Wiedźma mówi, że Julia została opętana przez Chaos, ta cała sytuacja jest niepojęta. Zresztą, teraz chyba nawet Konrad nie powinien mieć wątpliwości, widząc jak jego żona się rzuca i wykrzykuje niezrozumiałe słowa".
Kolejne dni mijały leniwie, co trochę rozbijano obóz, na którym wartowali na zmianę z Brochem i Konradem. Okolica była spokojna, nie było śladu ani goblinów, ani pościgu. Tyle dobrze.
Dalsza droga była nieco mniej malownicza. Step porośnięty niewysoką roślinnością i niemal całkowity brak życia nie napawały optymizmem. Taki krajobraz elf widział tylko raz - podczas pobytu w Kislevie, niedługiego zresztą, ale tych rozległych i pustych krain się nie zapomina.
Do plemienia rdzennych Averów podchodził z dystansem. Słyszał, że to lud dosyć porywczy i dlatego wolał nie wchodzić z nimi w bardziej zażyłe stosunki, szczególnie, że w ich języku nie rozumiał ani słowa, zresztą tak jak reszta drużyny. Jego uszu dobiegły słowa Brocha. Nie słyszał wszystkiego, ale wyraźnie widać było, że też nie ma ochoty na wspólny nocleg. Zresztą czas naglił i to nie była dobra pora na bratanie się z tubylcami. Dlatego Ravandil odetchnął z ulgą gdy Von Kessel wykręcił się z propozycji Averów. Tak będzie lepiej. I bezpieczniej.
Teraz trzeba było zrobić większe zakupy w Braszowie, potem mogą być problemy z uzupełnieniem zapasów. A elf też musiał kupić parę rzeczy. Oprócz żywności przydałoby się trochę strzał, amunicji nigdy za wiele. Poza tym warto by było kupić trochę odzieży. Co prawda nigdy nie miał do tego głowy, ale sytuacja tego wymagała. Zakrwawione ubrania nawet po praniu nie wyglądały zbyt dobrze. Szczególnie potrzebna była nowy płaszcz, bo ten zbierał posokę niemal przy każdym starciu.
Diego wybrał elfa do grupy idącej do miasta. I może dobrze, tak chyba go nie znają, więc nie będzie problemów, a ma swoje rzeczy do załatwienia -Dobrze, pojadę, mam nadzieję, że nie zajmie to nam dużo czasu... I że nikt nam się nie rzuci do gardła, jak to ostatnio często bywa-. Założył kapelusz na głowę i zarzucił na siebie płaszcz. I tak będzie się rzucał w oczy, ale przynajmniej tak szybko nie odkryją, że jest elfem. Kto wie, jak w tych stronach traktują przedstawicieli innych ras...
Spojrzał na Ninerl, która usiadła obok niego. Westchnął ciężko i odpowiedział w eltharinie -Słyszałem co powiedziała... Ciężka sprawa - jednocześnie jej pilnować i z drugiej strony baczyć na Konrada, bo kto wie do czego może doprowadzić to miłosne zaślepienie. Masz rację, lepiej popatrzyć w niebo, zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, co nas otacza...-
***
Podróż była strasznie powolna. Ta swoista karawana poruszała się bardzo wolno, ale trudno w końcu się dziwić, większość drużyny była dość znacznie poraniona, przy czym Julia nie nadawała się prawie do niczego. Jak na ironie, to właśnie Ravandil wydawał się najzdrowszy z całej ekipy, przynajmniej nic go nie bolało. Natomiast z Julią było źle, Elissa stwierdziła, że to może być opętanie. "Coś takiego... Wiedźma mówi, że Julia została opętana przez Chaos, ta cała sytuacja jest niepojęta. Zresztą, teraz chyba nawet Konrad nie powinien mieć wątpliwości, widząc jak jego żona się rzuca i wykrzykuje niezrozumiałe słowa".
Kolejne dni mijały leniwie, co trochę rozbijano obóz, na którym wartowali na zmianę z Brochem i Konradem. Okolica była spokojna, nie było śladu ani goblinów, ani pościgu. Tyle dobrze.
Dalsza droga była nieco mniej malownicza. Step porośnięty niewysoką roślinnością i niemal całkowity brak życia nie napawały optymizmem. Taki krajobraz elf widział tylko raz - podczas pobytu w Kislevie, niedługiego zresztą, ale tych rozległych i pustych krain się nie zapomina.
Do plemienia rdzennych Averów podchodził z dystansem. Słyszał, że to lud dosyć porywczy i dlatego wolał nie wchodzić z nimi w bardziej zażyłe stosunki, szczególnie, że w ich języku nie rozumiał ani słowa, zresztą tak jak reszta drużyny. Jego uszu dobiegły słowa Brocha. Nie słyszał wszystkiego, ale wyraźnie widać było, że też nie ma ochoty na wspólny nocleg. Zresztą czas naglił i to nie była dobra pora na bratanie się z tubylcami. Dlatego Ravandil odetchnął z ulgą gdy Von Kessel wykręcił się z propozycji Averów. Tak będzie lepiej. I bezpieczniej.
Teraz trzeba było zrobić większe zakupy w Braszowie, potem mogą być problemy z uzupełnieniem zapasów. A elf też musiał kupić parę rzeczy. Oprócz żywności przydałoby się trochę strzał, amunicji nigdy za wiele. Poza tym warto by było kupić trochę odzieży. Co prawda nigdy nie miał do tego głowy, ale sytuacja tego wymagała. Zakrwawione ubrania nawet po praniu nie wyglądały zbyt dobrze. Szczególnie potrzebna była nowy płaszcz, bo ten zbierał posokę niemal przy każdym starciu.
Diego wybrał elfa do grupy idącej do miasta. I może dobrze, tak chyba go nie znają, więc nie będzie problemów, a ma swoje rzeczy do załatwienia -Dobrze, pojadę, mam nadzieję, że nie zajmie to nam dużo czasu... I że nikt nam się nie rzuci do gardła, jak to ostatnio często bywa-. Założył kapelusz na głowę i zarzucił na siebie płaszcz. I tak będzie się rzucał w oczy, ale przynajmniej tak szybko nie odkryją, że jest elfem. Kto wie, jak w tych stronach traktują przedstawicieli innych ras...

-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Ledwie po kilku godzinach odpoczynku ruszyli dalej.
Ninerl po kwadransie miała dość. Bok bolał, jak gdyby miała w ranie rozżarzone węgle. Siedziała sztywno na końskim grzbiecie. Teraz nie byłaby dobrym zwiadowcą. Ból przyćmiewał jej zmysły. Była półprzytomna.
"Zachciało mi się przygód" przygryzła wargi, by nie jęczeć.
Po pewnym czasie mimochodem zaczęła nucić pieśni, śpiewane zwykle do Senparae. Montonny rytm był uspokający, a fale bólu jakoś dziwnie zmalały. Skoncentrowała się wyłącznie na słowach, głucha i ślepa na wszystko inne.
Dlatego też, dopiero gdy Vadath stanął, zauważyła, że drużyna stanęła na krótki popas. Ninerl ostrożnie zeszła z siodła, ale nagle złapał ją skurcz bólu i w rezlultacie prawie osunęła się na ziemię. Zdążyła się przytrzymać siodła. Chwilę czekała, zaciskając zęby.
Odetchnęła i zdjęła siodło z końskiego grzbietu. Rzuciła je na ziemię i sama się położyła. Musiała odpocząć. "Reszta sprawniejszych niech się martwi o obóz"pomyślała, zamykając oczy.
Słowa sierżanta usłyszane mimochodem, wcale jej nie ucieszyły.
"No i pięknie" pomyślała. "Cały ten przyjazd do Averlandu by błędem. Zastanawiam się, czy von Raukow po prostu nas nie wykorzystał, by usunąć przeciwnika".
Następnego dnia było nieco lepiej. Udało im się przebyć większy odcinek drogi.
Rozbili obóz w samym środku stepu. "To wygląda jak morze" pomyślała "Tylko wody tu brakuje".
Nocą wszystkich obudził atak Julii. Ninerl patrzyła jak szarpią się z nią. "Nie lepiej byłoby ją unieszodliwić na jakiś czas? "pomyślała "Chociażby podać jakiś napar usypiający."
Rano kobieta zachowywała się zupełnie inaczej. Elissa wspomniała coś o opętaniu. Ninerl jej słowa nie zdziwiły. "Bardzo możliwe" pomyślała.
Po kilku dniach wędrówki, drogę zatarasowała im stado, gigantyczne zbiorowisko zwierząt.
W trakcie rozmowy sierzanta z pasterzami, Ninerl dowiedziała się o sojuszu między dwiema prowincjami. "No, tak" pomyślała ze złością "Byliśmy przynętą. Raukow mi za to zapłaci, wcześniej czy później."
Przeciskali się między zwierzętami. Diego coś wspomniał o odwiedzinach w mieście. "Czemu nie" pomyślała elfka "Musze w końcu naprawić skórznię".
Po kilku godzinach jazdy rozbili obóz.
- Hmm, Ravandil mówisz...- zastanowiła się.- Myslę, że trzeba go najpierw ucharakteryzowac. Za bardzo się rzuca oczy. Wystarczy, że owiniemy mu głowę zakrwawioną nieco szmatą i powiemy, ze jest ranny. Myślę, że strażnicy nie będą sprawdzać.- rzuciła okiem na elfa. - Co ty na to, Ravandilu?
Ledwie po kilku godzinach odpoczynku ruszyli dalej.
Ninerl po kwadransie miała dość. Bok bolał, jak gdyby miała w ranie rozżarzone węgle. Siedziała sztywno na końskim grzbiecie. Teraz nie byłaby dobrym zwiadowcą. Ból przyćmiewał jej zmysły. Była półprzytomna.
"Zachciało mi się przygód" przygryzła wargi, by nie jęczeć.
Po pewnym czasie mimochodem zaczęła nucić pieśni, śpiewane zwykle do Senparae. Montonny rytm był uspokający, a fale bólu jakoś dziwnie zmalały. Skoncentrowała się wyłącznie na słowach, głucha i ślepa na wszystko inne.
Dlatego też, dopiero gdy Vadath stanął, zauważyła, że drużyna stanęła na krótki popas. Ninerl ostrożnie zeszła z siodła, ale nagle złapał ją skurcz bólu i w rezlultacie prawie osunęła się na ziemię. Zdążyła się przytrzymać siodła. Chwilę czekała, zaciskając zęby.
Odetchnęła i zdjęła siodło z końskiego grzbietu. Rzuciła je na ziemię i sama się położyła. Musiała odpocząć. "Reszta sprawniejszych niech się martwi o obóz"pomyślała, zamykając oczy.
Słowa sierżanta usłyszane mimochodem, wcale jej nie ucieszyły.
"No i pięknie" pomyślała. "Cały ten przyjazd do Averlandu by błędem. Zastanawiam się, czy von Raukow po prostu nas nie wykorzystał, by usunąć przeciwnika".
Następnego dnia było nieco lepiej. Udało im się przebyć większy odcinek drogi.
Rozbili obóz w samym środku stepu. "To wygląda jak morze" pomyślała "Tylko wody tu brakuje".
Nocą wszystkich obudził atak Julii. Ninerl patrzyła jak szarpią się z nią. "Nie lepiej byłoby ją unieszodliwić na jakiś czas? "pomyślała "Chociażby podać jakiś napar usypiający."
Rano kobieta zachowywała się zupełnie inaczej. Elissa wspomniała coś o opętaniu. Ninerl jej słowa nie zdziwiły. "Bardzo możliwe" pomyślała.
Po kilku dniach wędrówki, drogę zatarasowała im stado, gigantyczne zbiorowisko zwierząt.
W trakcie rozmowy sierzanta z pasterzami, Ninerl dowiedziała się o sojuszu między dwiema prowincjami. "No, tak" pomyślała ze złością "Byliśmy przynętą. Raukow mi za to zapłaci, wcześniej czy później."
Przeciskali się między zwierzętami. Diego coś wspomniał o odwiedzinach w mieście. "Czemu nie" pomyślała elfka "Musze w końcu naprawić skórznię".
Po kilku godzinach jazdy rozbili obóz.
- Hmm, Ravandil mówisz...- zastanowiła się.- Myslę, że trzeba go najpierw ucharakteryzowac. Za bardzo się rzuca oczy. Wystarczy, że owiniemy mu głowę zakrwawioną nieco szmatą i powiemy, ze jest ranny. Myślę, że strażnicy nie będą sprawdzać.- rzuciła okiem na elfa. - Co ty na to, Ravandilu?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
