[Wampir: Maskarada] Modern Night II

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack DeCroy
Gangrel jednak go nie słuchał, spoglądał jedynie wciąż w przestrzeń. Słowa nie potrafiły teraz do niego dotrzeć, w tej chwili jego umysł zajęty był kimś innym...
- Brawo Jack- mężczyzna w szarym płaszczu stał naprzeciw niego klaszcząc energicznie w dłonie. - Spisałeś się niczym prawdziwy wygłodniały pies w potrzasku, zabiłeś wroga...
Ręce DeCroya zaczęły trząść się, jego usta stały się bardziej sine niż do tej pory. Dobrze się działo że nikt nie zwraca na niego teraz uwagi, było mu to naprawdę na rękę. Wbił wzrok w swego rozmówce na nowo. Jednak go już nie było, młody mężczyzna znikł, a na jego miejsce pojawił się ktoś inny.
- Jestem z ciebie dumny mój archoncie.. -głos starca w młodym ciele przemówił do niego, jego oblicze było straszne, poddane masakrze...
Obraz znikł. Znów stał pomiędzy swoją nową kohortą.
Gangrel jednak go nie słuchał, spoglądał jedynie wciąż w przestrzeń. Słowa nie potrafiły teraz do niego dotrzeć, w tej chwili jego umysł zajęty był kimś innym...
- Brawo Jack- mężczyzna w szarym płaszczu stał naprzeciw niego klaszcząc energicznie w dłonie. - Spisałeś się niczym prawdziwy wygłodniały pies w potrzasku, zabiłeś wroga...
Ręce DeCroya zaczęły trząść się, jego usta stały się bardziej sine niż do tej pory. Dobrze się działo że nikt nie zwraca na niego teraz uwagi, było mu to naprawdę na rękę. Wbił wzrok w swego rozmówce na nowo. Jednak go już nie było, młody mężczyzna znikł, a na jego miejsce pojawił się ktoś inny.
- Jestem z ciebie dumny mój archoncie.. -głos starca w młodym ciele przemówił do niego, jego oblicze było straszne, poddane masakrze...
Obraz znikł. Znów stał pomiędzy swoją nową kohortą.

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Rozdział VII: Długa droga do domu
16 Stycznia, 2008 rok… Stan Nowy Jork.
Cisza. To wszystko co zaległo w samolocie, i to przez najbliższe kilka godzin. Patrzyliście z góry jak wielki potwór, swoimi olbrzymimi mackami wciąga Chicago pod ziemię. Jedną z największych metropolii Ameryki, będące domem wielu milionów dusz. Wielki las wieżowców, na czele z Sears Tower, cała Pętla, oraz tysiące zwykłych domów… Wszystko zniszczone w ciągu godziny. Nigdy przedtem nie widzieliście takiej masowej zagłady. A teraz, kiedy w końcu dostrzegliście ogrom zniszczeń, zdaliście sobie sprawę że was one nie obchodzą. Najważniejsze w końcu zachować własny tyłek, prawda?
Beckett opowiedział wam swoją historię. Cały wasz świat legł w gruzach, i baliście się by to samo nie stało się z *waszym* miastem. Co jeśli po tak długiej podróży, okaże się że z schronienia zostały jedynie zniszczone ściany, oraz wypalone ulice?
Wtedy zorientujecie się, że tak naprawdę… nigdzie na świecie nie ma dla was domu.
Usłyszeliście opowieści, które ominęły Elizja Nowego Jorku. Przez długie miesiące, wszystkim walczącym grupom sączono błędne informacje. A wszystkimi kukiełkami poruszały dwie postacie. A może trzy?
Camarilla, oraz cały zbudowany przez nią system, rozpadła się nie w fundamentach, jak przewidywano, lecz to szczyt piramidy zawiódł. Przerażająca choroba krwi wyniszczała starożytnych założycieli, zmuszając ich do szukania lekarstwa. Znaleźli je – jako picie vitae innych Spokrewnionych. A każdy szerzący pogłoski o tajemniczej chorobie, czy o nastaniu Gehenny... był uciszany. Gdy stare pokolenia walczyły o przetrwanie, młodsze walczyły o zapewnienie im bytu. Walki o zasoby ludzkie ostatecznie dotknęły i nacje śmiertelników. Całe USA pogrążyło się w wojnie domowej… całe, wykluczając odcięty od reszty świata Nowy Jork.
Tworzono obozy przetrzymujące młode wampiry jako pożywienie, a stary porządek zaczął powoli się przeistaczać w Nową Rzeszę, rządzoną przez starożytnych, paranoicznych drapieżców.
Podczas gdy Camarilla rozpadała się, ciągnąc swoje miasta razem z nimi w dół, sekta Sabbatu przeżywała własne problemy. Jeśli wśród przymierza siedmiu klanów diableria była nietolerowania, to wśród Miecza Kaina był to chleb powszedni. Dlatego gdy od czasu do czasu, jeden młodzik wyssał innego, nikt się tym nie przejął.
Ale gdy zjawiska diablerii zaczęły być masowe, a młode pokolenia powstały przeciwko swoim ojcom, wtedy sektę ogarnęła wojna. Starsi bronili się z łatwością, lecz wielkie liczby dzieci których stworzyli, wreszcie obróciły się przeciwko nim.
Sabbat walczy, aż nie został już nikt ze Starszyzny sekty, a reszta była zbyt słaba by przetrwać w nowym, brutalnym świecie.
Gdy dwie największe potęgi wśród dzieci Kaina padły, społeczeństwo nocy ogarnął chaos. Pojedyncze wampiry, takie jak władca Chicago, walczyły o władzę, wybierając ją jako doskonały sposób na przetrwanie tych ciężkich nocy. Kociak czytał dziennik „Kaina” podczas lotu. Okazało się że za tym pseudonimem ukrywał się Natham Orso, jeden z Wyznawców Seta. Jego droga do władzy była długa jak to opisywał, i pełna trupów. Dosłownie – z jego przyczyny doszło do czystek wampirów w Chicago. Potem udało mu się uniknąć zagłady, korumpując przedstawicieli Watykanu którym sprzedał informacje. Nie minęło dużo czasu, a podzielili oni los dziesiątek Spokrewnionych których się pozbyli. Spłonęli na stosie.
Kociak z wielkim zaciekawieniem czytał fragmenty dziennika, w których autor wspomina o wampirze Dedalu, który wspomagał Nathana w jego interesach. Wszelkie znaki jednoznacznie wskazywało że za tym imieniem kryje się nie kto inny, jak jego nie- świętej pamięci Ojciec.
Beckett w swojej opowieści wspomniał także o Los Angeles, mieście aniołów. Te, w swoich ostatnich nocach stało się azylem dla wszelkiej maści bezklanowych wampirów, które były przeganiane z innych miast. Tu były wśród swoich. Tu mogły egzystować w spokoju. I tu też przybyła Rodzina, by zniszczyć ich, choćby miała zburzyć całe LA. Ulicami miasta chodziły oddziały antyterrorystyczne, wyposażone w miotacze ognia i kołki. A wraz z nimi, chodziły grupy bezklanowców, desperacko szukających sprzymierzeńców przeciwko nienawistnym Kainitom.
Spytany o Kapaneusa, wampir tajemniczo milczał. Mruknął jedynie parę zdań, z których dowiedzieliście że Starszy nigdy nie ingerował w nic osobiście. Oraz że ostatnie kilka stuleci przespał… ukryty głęboko, w zapomnianym mieście zakopanym w górach Turcji.
Była północ. Na zewnątrz szalała śnieżyca, a wy zbliżaliście się do Nowego Jorku. Lecieliście teraz nad wielkim lasem, oddzielającym dziewicze tereny od metropolii.
- Mamy słabą widoczność!
Beckett wstał i podszedł do kabiny pilota. Michael zajmował się ranami Jacka. Reszta, choć nadal wyczerpana i głodna, pozbawiona była już fizycznych uszkodzeń. Gdy przyszła kolej Erwana, Cyklop opierał się przez chwilę, nie chcąc go uzdrawiać. Jednak po krótkiej rozmowie z Gangrelem szybko zabrał się do roboty.
- Dasz radę Frank?
- Nie wiem, nie mogę się skontaktować z lotniskiem!
Dieter spojrzał na rozmawiających. Prawie całą drogę przemilczał. Tym razem wdepnął w porządne gówno… Jeśli w NY stało się to samo co w Chicago (a Beckett tak sądził), wtedy już nie było po co wracać. Ale lepsze to, niż siedzenie i czekanie na koniec świata.
Nagle coś przeleciało za oknem. Kociak rzucił się, odrywając taśmę z zasłony i wyglądając na zewnątrz. Miał złe przeczucia…
Widoczność rzeczywiście była zerowa. Nic oprócz śniegu, ciemności i zarysu ciemnego lasu pod nimi.
Głośny ryk. Beckett prostuje się, spoglądając na towarzyszy…
- Nie…
Coś uderza w samolot! Wszyscy w środku przewracają się na podłogę! Pilot wrzeszczy w panice, próbuje z powrotem wczołgać się na swój fotel!
Ponowne uderzenie! Znowu w okolicy słychać ryk…
- Trzymajcie się czegoś! Rozbijemy się!
- Spróbuj się kurwa *rozbić* na tych drzewach!
Zagroził mu Beckett, lecz usłuchał polecenia i złapał się fotela na przedzie samolotu.
Wszystko zaczyna się trząść, z trudem można się utrzymać. Las zbliża się coraz bardziej…
Jack spogląda na Dietera, Kociaka i Erwana. Za daleko doszli by teraz zginąć.
Wrzeszczy wściekle, zaciskając się bardziej na swoim fotelu.
Głośny huk! Uderzacie o ziemię, lecz samolot ryje dalej! Pilot krzyczy przerażony, iskry lecą z konsoli przed nim! Słyszycie trzask i czujecie jak przechylacie się do góry nogami!
Samolot uderza w drzewo! Gałęzie przebijają okna! Jedna z gałęzi wbija się w przednie, wbijając się we Franka!
Nastaje cisza. Leżycie w pokracznych pozycjach, czując tylko obolałe kości. Michael został odrzucony przy uderzeniu na tylnią ścianę, łamiąc sobie przy tym parę żeber.
Samolot rozbił się w lesie. Nie wiecie gdzie jesteście, wiecie tylko co czeka was dalej…
… i nie jest to przyjemna perspektywa.
16 Stycznia, 2008 rok… Stan Nowy Jork.
Cisza. To wszystko co zaległo w samolocie, i to przez najbliższe kilka godzin. Patrzyliście z góry jak wielki potwór, swoimi olbrzymimi mackami wciąga Chicago pod ziemię. Jedną z największych metropolii Ameryki, będące domem wielu milionów dusz. Wielki las wieżowców, na czele z Sears Tower, cała Pętla, oraz tysiące zwykłych domów… Wszystko zniszczone w ciągu godziny. Nigdy przedtem nie widzieliście takiej masowej zagłady. A teraz, kiedy w końcu dostrzegliście ogrom zniszczeń, zdaliście sobie sprawę że was one nie obchodzą. Najważniejsze w końcu zachować własny tyłek, prawda?
Beckett opowiedział wam swoją historię. Cały wasz świat legł w gruzach, i baliście się by to samo nie stało się z *waszym* miastem. Co jeśli po tak długiej podróży, okaże się że z schronienia zostały jedynie zniszczone ściany, oraz wypalone ulice?
Wtedy zorientujecie się, że tak naprawdę… nigdzie na świecie nie ma dla was domu.
Usłyszeliście opowieści, które ominęły Elizja Nowego Jorku. Przez długie miesiące, wszystkim walczącym grupom sączono błędne informacje. A wszystkimi kukiełkami poruszały dwie postacie. A może trzy?
Camarilla, oraz cały zbudowany przez nią system, rozpadła się nie w fundamentach, jak przewidywano, lecz to szczyt piramidy zawiódł. Przerażająca choroba krwi wyniszczała starożytnych założycieli, zmuszając ich do szukania lekarstwa. Znaleźli je – jako picie vitae innych Spokrewnionych. A każdy szerzący pogłoski o tajemniczej chorobie, czy o nastaniu Gehenny... był uciszany. Gdy stare pokolenia walczyły o przetrwanie, młodsze walczyły o zapewnienie im bytu. Walki o zasoby ludzkie ostatecznie dotknęły i nacje śmiertelników. Całe USA pogrążyło się w wojnie domowej… całe, wykluczając odcięty od reszty świata Nowy Jork.
Tworzono obozy przetrzymujące młode wampiry jako pożywienie, a stary porządek zaczął powoli się przeistaczać w Nową Rzeszę, rządzoną przez starożytnych, paranoicznych drapieżców.
Podczas gdy Camarilla rozpadała się, ciągnąc swoje miasta razem z nimi w dół, sekta Sabbatu przeżywała własne problemy. Jeśli wśród przymierza siedmiu klanów diableria była nietolerowania, to wśród Miecza Kaina był to chleb powszedni. Dlatego gdy od czasu do czasu, jeden młodzik wyssał innego, nikt się tym nie przejął.
Ale gdy zjawiska diablerii zaczęły być masowe, a młode pokolenia powstały przeciwko swoim ojcom, wtedy sektę ogarnęła wojna. Starsi bronili się z łatwością, lecz wielkie liczby dzieci których stworzyli, wreszcie obróciły się przeciwko nim.
Sabbat walczy, aż nie został już nikt ze Starszyzny sekty, a reszta była zbyt słaba by przetrwać w nowym, brutalnym świecie.
Gdy dwie największe potęgi wśród dzieci Kaina padły, społeczeństwo nocy ogarnął chaos. Pojedyncze wampiry, takie jak władca Chicago, walczyły o władzę, wybierając ją jako doskonały sposób na przetrwanie tych ciężkich nocy. Kociak czytał dziennik „Kaina” podczas lotu. Okazało się że za tym pseudonimem ukrywał się Natham Orso, jeden z Wyznawców Seta. Jego droga do władzy była długa jak to opisywał, i pełna trupów. Dosłownie – z jego przyczyny doszło do czystek wampirów w Chicago. Potem udało mu się uniknąć zagłady, korumpując przedstawicieli Watykanu którym sprzedał informacje. Nie minęło dużo czasu, a podzielili oni los dziesiątek Spokrewnionych których się pozbyli. Spłonęli na stosie.
Kociak z wielkim zaciekawieniem czytał fragmenty dziennika, w których autor wspomina o wampirze Dedalu, który wspomagał Nathana w jego interesach. Wszelkie znaki jednoznacznie wskazywało że za tym imieniem kryje się nie kto inny, jak jego nie- świętej pamięci Ojciec.
Beckett w swojej opowieści wspomniał także o Los Angeles, mieście aniołów. Te, w swoich ostatnich nocach stało się azylem dla wszelkiej maści bezklanowych wampirów, które były przeganiane z innych miast. Tu były wśród swoich. Tu mogły egzystować w spokoju. I tu też przybyła Rodzina, by zniszczyć ich, choćby miała zburzyć całe LA. Ulicami miasta chodziły oddziały antyterrorystyczne, wyposażone w miotacze ognia i kołki. A wraz z nimi, chodziły grupy bezklanowców, desperacko szukających sprzymierzeńców przeciwko nienawistnym Kainitom.
Spytany o Kapaneusa, wampir tajemniczo milczał. Mruknął jedynie parę zdań, z których dowiedzieliście że Starszy nigdy nie ingerował w nic osobiście. Oraz że ostatnie kilka stuleci przespał… ukryty głęboko, w zapomnianym mieście zakopanym w górach Turcji.
Była północ. Na zewnątrz szalała śnieżyca, a wy zbliżaliście się do Nowego Jorku. Lecieliście teraz nad wielkim lasem, oddzielającym dziewicze tereny od metropolii.
- Mamy słabą widoczność!
Beckett wstał i podszedł do kabiny pilota. Michael zajmował się ranami Jacka. Reszta, choć nadal wyczerpana i głodna, pozbawiona była już fizycznych uszkodzeń. Gdy przyszła kolej Erwana, Cyklop opierał się przez chwilę, nie chcąc go uzdrawiać. Jednak po krótkiej rozmowie z Gangrelem szybko zabrał się do roboty.
- Dasz radę Frank?
- Nie wiem, nie mogę się skontaktować z lotniskiem!
Dieter spojrzał na rozmawiających. Prawie całą drogę przemilczał. Tym razem wdepnął w porządne gówno… Jeśli w NY stało się to samo co w Chicago (a Beckett tak sądził), wtedy już nie było po co wracać. Ale lepsze to, niż siedzenie i czekanie na koniec świata.
Nagle coś przeleciało za oknem. Kociak rzucił się, odrywając taśmę z zasłony i wyglądając na zewnątrz. Miał złe przeczucia…
Widoczność rzeczywiście była zerowa. Nic oprócz śniegu, ciemności i zarysu ciemnego lasu pod nimi.
Głośny ryk. Beckett prostuje się, spoglądając na towarzyszy…
- Nie…
Coś uderza w samolot! Wszyscy w środku przewracają się na podłogę! Pilot wrzeszczy w panice, próbuje z powrotem wczołgać się na swój fotel!
Ponowne uderzenie! Znowu w okolicy słychać ryk…
- Trzymajcie się czegoś! Rozbijemy się!
- Spróbuj się kurwa *rozbić* na tych drzewach!
Zagroził mu Beckett, lecz usłuchał polecenia i złapał się fotela na przedzie samolotu.
Wszystko zaczyna się trząść, z trudem można się utrzymać. Las zbliża się coraz bardziej…
Jack spogląda na Dietera, Kociaka i Erwana. Za daleko doszli by teraz zginąć.
Wrzeszczy wściekle, zaciskając się bardziej na swoim fotelu.
Głośny huk! Uderzacie o ziemię, lecz samolot ryje dalej! Pilot krzyczy przerażony, iskry lecą z konsoli przed nim! Słyszycie trzask i czujecie jak przechylacie się do góry nogami!
Samolot uderza w drzewo! Gałęzie przebijają okna! Jedna z gałęzi wbija się w przednie, wbijając się we Franka!
Nastaje cisza. Leżycie w pokracznych pozycjach, czując tylko obolałe kości. Michael został odrzucony przy uderzeniu na tylnią ścianę, łamiąc sobie przy tym parę żeber.
Samolot rozbił się w lesie. Nie wiecie gdzie jesteście, wiecie tylko co czeka was dalej…
… i nie jest to przyjemna perspektywa.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Erwan Jones
Krew. Kainita ruszył w stronę martwego śmiertelnika, kierując się węchem. Posilił się porządnie, lecz na tyle by zostało coś dla reszty.
Następnie wampir z trudem wymacał otoczenie i korzystając z zapamiętanych faktów skierował się do wyjścia. Kopniakiem wyważył zaklinowane drzwi samolotu i wyszedł na zewnątrz. Pierwsze co dotarło do jego świadomości, to czysty zapach lasu.
A także jego przerażająca atmosfera.
Opuścił się w dół, upadając na wał ziemi usypany przez spadający samolot. Zsunął się na dół. Wyprostowaną postawę przyjął dopiero wtedy, gdy poczuł pod palcami mokrą ściółkę.
Przestawił się na słuch i węch, starając się być przygotowanym na ewnentualne zagrożenie.
Krew. Kainita ruszył w stronę martwego śmiertelnika, kierując się węchem. Posilił się porządnie, lecz na tyle by zostało coś dla reszty.
Następnie wampir z trudem wymacał otoczenie i korzystając z zapamiętanych faktów skierował się do wyjścia. Kopniakiem wyważył zaklinowane drzwi samolotu i wyszedł na zewnątrz. Pierwsze co dotarło do jego świadomości, to czysty zapach lasu.
A także jego przerażająca atmosfera.
Opuścił się w dół, upadając na wał ziemi usypany przez spadający samolot. Zsunął się na dół. Wyprostowaną postawę przyjął dopiero wtedy, gdy poczuł pod palcami mokrą ściółkę.
Przestawił się na słuch i węch, starając się być przygotowanym na ewnentualne zagrożenie.


-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack DeCroy
- K****, czy to sie nigdy nie skończy?- nie jedno takie poetyckie pytanie wydostało się z ust gangrela nim zdołał wydostać się spod kilku foteli które postanowiły urozmaicić mu komfortowe lądowanie.
O dziwo Jack wyszedł z tego bez jakiś większych ran, zdawał się być jeszcze bardziej wściekły niż gdy Aleks postanowił się jednak z nimi pożegnać podczas odlotu. Podrywając się na nogi poprawił swoją skórzaną kurtkę i jednym susem wyskoczył z rozbitej maszyny. Lądując miękko na ziemi, wciągnął w nozdrza świeże nocne powietrze...
Mimo wszystko czuł się jak w domu.
- Czy to miejsce nie budzi w tobie wspomnień, synu...- ten sam mężczyzn który ujawnił się po walce z malkiem przemawiał do niego spomiędzy drzew.
- Odejdź, mego ojca już nie ma na tym świecie... sam go zabiłem.- rzekł jakby sam do siebie, po czym z jego gardła wydobyło się przepełniony rozpaczą i bólem krzyk. Znikł on jednak w ciszy pustkowia.
- Dieter spytaj Becketta czy nie ma GPS'a albo mapy tych terenów.. a najlepiej czegokolwiek co pozwoli nam przeżyć tą dzicz...- DeCroy przyklęknął wypatrując znaków.
Nagle coś sobie przypomniał, było to niczym odsłonięcie zakurzonej kurtyny która skrywała prawdę. Pamiętał siebie z dawnych lat, ale jedynie przez pryzmat swych uczynków, pamiętał co dzierżył w prawicy.
- Kociak, będę miał do ciebie prośbę, taką samo jak ty do mnie niegdyś w Chicago...
- K****, czy to sie nigdy nie skończy?- nie jedno takie poetyckie pytanie wydostało się z ust gangrela nim zdołał wydostać się spod kilku foteli które postanowiły urozmaicić mu komfortowe lądowanie.
O dziwo Jack wyszedł z tego bez jakiś większych ran, zdawał się być jeszcze bardziej wściekły niż gdy Aleks postanowił się jednak z nimi pożegnać podczas odlotu. Podrywając się na nogi poprawił swoją skórzaną kurtkę i jednym susem wyskoczył z rozbitej maszyny. Lądując miękko na ziemi, wciągnął w nozdrza świeże nocne powietrze...
Mimo wszystko czuł się jak w domu.
- Czy to miejsce nie budzi w tobie wspomnień, synu...- ten sam mężczyzn który ujawnił się po walce z malkiem przemawiał do niego spomiędzy drzew.
- Odejdź, mego ojca już nie ma na tym świecie... sam go zabiłem.- rzekł jakby sam do siebie, po czym z jego gardła wydobyło się przepełniony rozpaczą i bólem krzyk. Znikł on jednak w ciszy pustkowia.
- Dieter spytaj Becketta czy nie ma GPS'a albo mapy tych terenów.. a najlepiej czegokolwiek co pozwoli nam przeżyć tą dzicz...- DeCroy przyklęknął wypatrując znaków.
Nagle coś sobie przypomniał, było to niczym odsłonięcie zakurzonej kurtyny która skrywała prawdę. Pamiętał siebie z dawnych lat, ale jedynie przez pryzmat swych uczynków, pamiętał co dzierżył w prawicy.
- Kociak, będę miał do ciebie prośbę, taką samo jak ty do mnie niegdyś w Chicago...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Kociak
Wyprost.
Kawałki jakichś dziwnych, rozbitych rzeczy rozsypują się dookoła.
Stara katana w zębach, nowa w prawej ręce.
Malkavianin obraca się i idzie w stronę Cyklopa.
Miecz do lewej ręki.
Pchnięcie!
Ostrza wbijają się w ścianę, a Kociak pomaga Cyklopowi wyjść z samolotu. Potem wraca, napoić się nieco na martwym pilocie.
- Dieter, pomóż mi pozbyć się tej gałęzi. - wskazuje dłonią na konar przebijający Franka na wylot. - Może nie uda się go pochować, ale możemy przynajmniej zostawić go gdzieś w samolocie, przykrytego czymś, żeby padlinożercy go nie zjedli.
Potem powrót po katany.
- Proś Jack. Proście, a otrzymacie. Pukajcie, a będzie wam otworzone. I nie żebym coś sugerował, ale idźcie, a dojdziecie.
Wyprost.
Kawałki jakichś dziwnych, rozbitych rzeczy rozsypują się dookoła.
Stara katana w zębach, nowa w prawej ręce.
Malkavianin obraca się i idzie w stronę Cyklopa.
Miecz do lewej ręki.
Pchnięcie!
Ostrza wbijają się w ścianę, a Kociak pomaga Cyklopowi wyjść z samolotu. Potem wraca, napoić się nieco na martwym pilocie.
- Dieter, pomóż mi pozbyć się tej gałęzi. - wskazuje dłonią na konar przebijający Franka na wylot. - Może nie uda się go pochować, ale możemy przynajmniej zostawić go gdzieś w samolocie, przykrytego czymś, żeby padlinożercy go nie zjedli.
Potem powrót po katany.
- Proś Jack. Proście, a otrzymacie. Pukajcie, a będzie wam otworzone. I nie żebym coś sugerował, ale idźcie, a dojdziecie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack DeCroy
- Trudno nie zauważyć co ukrywasz w swym płaszczu- wskazał gestem ręki na swoją berretę, niedawno zarekwirowaną przez Kociak.- Nie czuje się zbytnio pewny nie posiadając broni w tym "straszliwym lesie" więc poprosiłbym abyś użyczył mi swego dawnego miecza...
Wspomnienia mające moc kreacji i destrukcji. Dały mu nowe możliwości jednak odebrały nadzieję... wiedział kim był i ta wiedza była mu niczym ostrze utkwione w sercu. Stawał się wam obcy jednak jakże bliski sobie...
Jack nigdy nie był takim jakim wam się jawił, choć teraz nie dostrzegaliście tego już niedługo może ukazać się jego prawdziwe oblicze. Maska narzucona mu przez los pękała... coraz bardziej.
- Czyżbyś w końcu pamiętał?- mężczyzna w płaszczu na nowo objawił się mu. Jego twarz, ruchy, sposób mówienia... to budziło wspomnienia. Kolejne drzwi stanęły przed nim otworem.
- Trudno nie zauważyć co ukrywasz w swym płaszczu- wskazał gestem ręki na swoją berretę, niedawno zarekwirowaną przez Kociak.- Nie czuje się zbytnio pewny nie posiadając broni w tym "straszliwym lesie" więc poprosiłbym abyś użyczył mi swego dawnego miecza...
Wspomnienia mające moc kreacji i destrukcji. Dały mu nowe możliwości jednak odebrały nadzieję... wiedział kim był i ta wiedza była mu niczym ostrze utkwione w sercu. Stawał się wam obcy jednak jakże bliski sobie...
Jack nigdy nie był takim jakim wam się jawił, choć teraz nie dostrzegaliście tego już niedługo może ukazać się jego prawdziwe oblicze. Maska narzucona mu przez los pękała... coraz bardziej.
- Czyżbyś w końcu pamiętał?- mężczyzna w płaszczu na nowo objawił się mu. Jego twarz, ruchy, sposób mówienia... to budziło wspomnienia. Kolejne drzwi stanęły przed nim otworem.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Dieter Stier
"Co to, do cholery, ma być?" - przemknęło Ravnosowi przez głowę, kiedy samolot zaczął spadać. BARDZO awaryjne lądowanie posłało wampira w ciasną przestrzeń między meblami.
Kiedy zamieszanie ustało, kiedy krzyki ucichły i pasażerowie usiłowali wydostać się z wraku pojazdu, Dieter wypełzł niezadowolony spomiędzy rupieci.
- Herr Beckett, jak mniemam nie posiadasz mapy okolicy lub czegokolwiek, co dałoby nam jakiekolwiek pojęcie gdzie się aktualnie znajdujemy?
Pytanie było głupie i retoryczne, jednak na wyraźną prośbę Jacka.
Odwrócił się do Kociaka.
- Pochować? W tej zmarzlinie nie ma szans. Zanieśmy go lepiej do ładowni. - Pomógł Malkavowi wyciągnąć gałąź z ciała pilota. - Pechowo się stało. Ten człowiek jako jedyny mógł w przybliżeniu określić nasze położenie.
A więc dzicz. Z dala od zgiełku miasta. Z dala od bezpiecznego schronienia, znajomych terenów łowieckich, ciemnych uliczek, w których można przemykać niezauważonym.
Ravnos wyjrzał przez okno. Wiele nie zobaczył. Właściwie...nie zobaczył nic. Nieprzenikniona ciemność nocy, której obce w tym miejscu były sztuczne osiągnięcia cywilizacji - oświetlenie. Blask żarówki w tym miejscu był intruzem, dokładnie takim samym, jak oni - rozbitkowie.
- Jack... Pytasz o mapę. A ja zapytam o twoją intuicję. Czyż wy, Gangrele, nie czujecie się blisko związani z szeroko pojętą dziczą? - Dieter zdawał sobie sprawę z lakonicznego brzmienia pytania. Pewnie, taki mieszczuch, jak Jack, co najwyżej potrafi poruszać się po miejskich rabatkach...
Dzicz. Nieokiełznana, tajemnicza przestrzeń. Gdzieś tam w środku odezwała się w Cyganie krew wędrowca, zew tułacza. Dało o sobie znać dalekie pokrewieństwo z Gangrelami, pragnienie poczucia wolności.
Dieter walczył z palącym go pragnieniem wydostania się na zewnątrz, udania się wprost w mroczne objęcia nieznanego. Powstrzymywała go tylko myśl, że byłoby to nierozsądne.
- Panowie, czy tego chcecie czy nie, ta karawana już nie ruszy dalej. Trzeba ładować wszystkie pakunki na własne garby i zorientować się w okolicy, poszukać jakiejś drogi. -
- Poza tym, jeśli strącenie nas było celowe, to nie minie wiele czasu, zanim *ktoś* zainteresowany odnajdzie wrak samolotu.
"Co to, do cholery, ma być?" - przemknęło Ravnosowi przez głowę, kiedy samolot zaczął spadać. BARDZO awaryjne lądowanie posłało wampira w ciasną przestrzeń między meblami.
Kiedy zamieszanie ustało, kiedy krzyki ucichły i pasażerowie usiłowali wydostać się z wraku pojazdu, Dieter wypełzł niezadowolony spomiędzy rupieci.
- Herr Beckett, jak mniemam nie posiadasz mapy okolicy lub czegokolwiek, co dałoby nam jakiekolwiek pojęcie gdzie się aktualnie znajdujemy?
Pytanie było głupie i retoryczne, jednak na wyraźną prośbę Jacka.
Odwrócił się do Kociaka.
- Pochować? W tej zmarzlinie nie ma szans. Zanieśmy go lepiej do ładowni. - Pomógł Malkavowi wyciągnąć gałąź z ciała pilota. - Pechowo się stało. Ten człowiek jako jedyny mógł w przybliżeniu określić nasze położenie.
A więc dzicz. Z dala od zgiełku miasta. Z dala od bezpiecznego schronienia, znajomych terenów łowieckich, ciemnych uliczek, w których można przemykać niezauważonym.
Ravnos wyjrzał przez okno. Wiele nie zobaczył. Właściwie...nie zobaczył nic. Nieprzenikniona ciemność nocy, której obce w tym miejscu były sztuczne osiągnięcia cywilizacji - oświetlenie. Blask żarówki w tym miejscu był intruzem, dokładnie takim samym, jak oni - rozbitkowie.
- Jack... Pytasz o mapę. A ja zapytam o twoją intuicję. Czyż wy, Gangrele, nie czujecie się blisko związani z szeroko pojętą dziczą? - Dieter zdawał sobie sprawę z lakonicznego brzmienia pytania. Pewnie, taki mieszczuch, jak Jack, co najwyżej potrafi poruszać się po miejskich rabatkach...
Dzicz. Nieokiełznana, tajemnicza przestrzeń. Gdzieś tam w środku odezwała się w Cyganie krew wędrowca, zew tułacza. Dało o sobie znać dalekie pokrewieństwo z Gangrelami, pragnienie poczucia wolności.
Dieter walczył z palącym go pragnieniem wydostania się na zewnątrz, udania się wprost w mroczne objęcia nieznanego. Powstrzymywała go tylko myśl, że byłoby to nierozsądne.
- Panowie, czy tego chcecie czy nie, ta karawana już nie ruszy dalej. Trzeba ładować wszystkie pakunki na własne garby i zorientować się w okolicy, poszukać jakiejś drogi. -
- Poza tym, jeśli strącenie nas było celowe, to nie minie wiele czasu, zanim *ktoś* zainteresowany odnajdzie wrak samolotu.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Kociak wraz z Dieterem chwytają ciało pilota, biednego Franka, na tyle pechowego by nie uchylić się w porę przed gałęzią. Zaciągnęli z trudem zwłoki na tył samolotu, pakując je do magazynu. Ułożyli je z szacunkiem, zakładając ręce na siebie, oraz przymykając wciąż otwarte oczy. Cholera, jeszcze jakby nie było tam tak wiele krwi. Jej zapach był nie do wytrzymania dla wygłodniałych wampirów.
I gdzie skończyła się zwykła, ludzka godność – zaczął się pierwotny instynkt przetrwania. Dwójka krwiopijców niemalże rozerwała ciało na strzępy, tnąc je kłami w poszukiwaniu życiodajnego płynu. Dobrze że nikt tego nie widział, bo Spokrewnieni mogliby poczuć się jak potwory.
Gdy już się posilili – a była to lekka kolacja – wyszli na zewnątrz. Wytarli krew z warg, a nie chcąc jej marnować wylizali zabrudzenia. Gdy opuścili wrak samolotu, cała reszta stała parę metrów dalej.
Beckett leżał na ziemi, dotykając gruntu przed sobą, i ze skupieniem na twarzy przyciskając doń swoje ucho. Kawałek dalej o drzewo opierał się Jack, spoglądając w mrok lasu. Ciekawe czy czuł ten sam zew, który tak nęcił Ravnosa? Michael stał między dwoma Gangrelami, wpatrując się w nocne niebo, licząc gwiazdy dla zabicia czasu. Najdalej od wszystkich stał Erwan, masując swoje czoło i błądząc wokół niczym prawdziwy ślepiec. I tak było naprawdę – nie widział zupełnie nic, oprócz niewyraźnych zarysów siebie, oraz swoich kompanów.
W okolicy rozległo się ponure hukanie sowy. Gdzieś kruk organizował koncert. Gdzie indziej rozległo się wycie wilka.
Gdzieś było to coś, co sprawiło że się tu rozbili…
- Dziwne, naprawdę dziwne.
Najstarszy z całej gromady wampir wstał, mrucząc coś do siebie. Jego rozgniewany wzrok powędrował ku Jackowi, następnie ku opuszczającemu wrak Stierowi.
- Wybaczcie mi, ale nie miałem czasu się spakować w Chicago.
Podszedł kawałek do przodu, przywołując gestem ręki do siebie innych. Jack musiał chwycić Erwana za ramię, gdyż ten nie potrafił sam dojść do miejsca zbiórki. Gdy szli, DeCroy zerkał co chwila na piekielne rogi Czarnoksiężnika, zastanawiając się w co ten wdepnął tym razem.
- Słuchajcie mnie. Ziemia jest niespokojna, nie oddycha regularnie jak zwykle. Zachowuje się jakby się bała… Albo była wściekła. Ktokolwiek nas zestrzelił, na pewno niedługo odnajdzie wrak, i szczerze wątpię by był to komitet powitalny.
Przerwał na chwilę, jakby nasłuchując odgłosów lasu. Przykrywająca ziemię lekka warstwa śniegu, nadawała temu miejscu dziwnej atmosfery, niczym jakiejś dziewiczej puszczy z północy.
- Nie mogę wam towarzyszyć. Tutaj nasze drogi się rozstają, a każdy idzie szukać własnego przeznaczenia. Mam nadzieję że udzieliłem wam pożądanych odpowiedzi… Powodzenia, oby wzrok starożytnych długo was omijał.
Nie mówiąc nic więcej, Beckett zmienił się na waszych oczach w przerośniętego, białego wilka. Odwrócił się w tył i ruszył pędem prosto w ciemną dzicz.
Zostaliście sami, w podobnej liczbie w jakiej opuściliście Nowy Jork. Za wami wrak samolotu, a wokół was drzewa, oraz nieprzenikniona ciemność. Tylko dzięki swoim wampirzym zmysłom mogliście znaleźć ścieżkę pomiędzy nimi, choć i tak z wielkim trudem.
Puszcza to nie miejsce dla wampira.
Nie wiedzieliście gdzie jest północ, ani jak daleko mieliście do granicy. Nie wiedzieliście nawet jak daleko jest wasze upragnione miasto. Jednakże grunt po waszej prawicy zdawał się przeradzać powoli we wzgórze. Jakby tego było mało, dziób samolotu był zwrócony w zupełnie odwrotnym kierunku.
I gdzie skończyła się zwykła, ludzka godność – zaczął się pierwotny instynkt przetrwania. Dwójka krwiopijców niemalże rozerwała ciało na strzępy, tnąc je kłami w poszukiwaniu życiodajnego płynu. Dobrze że nikt tego nie widział, bo Spokrewnieni mogliby poczuć się jak potwory.
Gdy już się posilili – a była to lekka kolacja – wyszli na zewnątrz. Wytarli krew z warg, a nie chcąc jej marnować wylizali zabrudzenia. Gdy opuścili wrak samolotu, cała reszta stała parę metrów dalej.
Beckett leżał na ziemi, dotykając gruntu przed sobą, i ze skupieniem na twarzy przyciskając doń swoje ucho. Kawałek dalej o drzewo opierał się Jack, spoglądając w mrok lasu. Ciekawe czy czuł ten sam zew, który tak nęcił Ravnosa? Michael stał między dwoma Gangrelami, wpatrując się w nocne niebo, licząc gwiazdy dla zabicia czasu. Najdalej od wszystkich stał Erwan, masując swoje czoło i błądząc wokół niczym prawdziwy ślepiec. I tak było naprawdę – nie widział zupełnie nic, oprócz niewyraźnych zarysów siebie, oraz swoich kompanów.
W okolicy rozległo się ponure hukanie sowy. Gdzieś kruk organizował koncert. Gdzie indziej rozległo się wycie wilka.
Gdzieś było to coś, co sprawiło że się tu rozbili…
- Dziwne, naprawdę dziwne.
Najstarszy z całej gromady wampir wstał, mrucząc coś do siebie. Jego rozgniewany wzrok powędrował ku Jackowi, następnie ku opuszczającemu wrak Stierowi.
- Wybaczcie mi, ale nie miałem czasu się spakować w Chicago.
Podszedł kawałek do przodu, przywołując gestem ręki do siebie innych. Jack musiał chwycić Erwana za ramię, gdyż ten nie potrafił sam dojść do miejsca zbiórki. Gdy szli, DeCroy zerkał co chwila na piekielne rogi Czarnoksiężnika, zastanawiając się w co ten wdepnął tym razem.
- Słuchajcie mnie. Ziemia jest niespokojna, nie oddycha regularnie jak zwykle. Zachowuje się jakby się bała… Albo była wściekła. Ktokolwiek nas zestrzelił, na pewno niedługo odnajdzie wrak, i szczerze wątpię by był to komitet powitalny.
Przerwał na chwilę, jakby nasłuchując odgłosów lasu. Przykrywająca ziemię lekka warstwa śniegu, nadawała temu miejscu dziwnej atmosfery, niczym jakiejś dziewiczej puszczy z północy.
- Nie mogę wam towarzyszyć. Tutaj nasze drogi się rozstają, a każdy idzie szukać własnego przeznaczenia. Mam nadzieję że udzieliłem wam pożądanych odpowiedzi… Powodzenia, oby wzrok starożytnych długo was omijał.
Nie mówiąc nic więcej, Beckett zmienił się na waszych oczach w przerośniętego, białego wilka. Odwrócił się w tył i ruszył pędem prosto w ciemną dzicz.
Zostaliście sami, w podobnej liczbie w jakiej opuściliście Nowy Jork. Za wami wrak samolotu, a wokół was drzewa, oraz nieprzenikniona ciemność. Tylko dzięki swoim wampirzym zmysłom mogliście znaleźć ścieżkę pomiędzy nimi, choć i tak z wielkim trudem.
Puszcza to nie miejsce dla wampira.
Nie wiedzieliście gdzie jest północ, ani jak daleko mieliście do granicy. Nie wiedzieliście nawet jak daleko jest wasze upragnione miasto. Jednakże grunt po waszej prawicy zdawał się przeradzać powoli we wzgórze. Jakby tego było mało, dziób samolotu był zwrócony w zupełnie odwrotnym kierunku.
Ostatnio zmieniony środa, 27 czerwca 2007, 13:29 przez Seth, łącznie zmieniany 1 raz.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack DeCroy
Znając "los" pokładowy GPS zapewne też był rozpie*****. Gangrel czuł jakby ktoś uwziął się na nich i starał sie z całych sił wpakować ich w jeszcze większe gówno niż dotychczasowe. Tęczówki oczu wampira w tej chwili nabrały krwisto czerwonego koloru. W końcu ciemności ustąpiły przed nim...
Zapach lasu budził wspomnienia, tak dawne i odległe od dzisiejszych. Jego kompani nie znali go od początki, tak naprawdę nigdy go nie poznali, nie takiego jakim był. On jednak pamiętał.. kolejny ciężar przygniatał jego barki. Teraz modlił się do tego kto słucha żeby odebrał mu wspomnienia, wiedza była straszliwsza od niewiedzy. Może gdyby tego nie uczynił, teraz jego nieżycie wyglądałoby inaczej... byłby wolny od tego szaleństwa.
Gangrel ściskając "prezent" od Kociaka spoglądał w głąb lasu, jego ścieżka dopiero się zaczyna. Szczerze ciekawiło go co przyniesie przyszłość. Jeśli koniec świata przychodzi to on chce zając jak najlepsze miejsce żeby go obejrzeć.
Jack spojrzał w gwiazdy, taka dziecinna sztuczka którą zapewne nikt z obecnych nie znał. Określenie kierunków, prawdę mówiąc często się przydawała. Wiedział też że nie mają wiele czasu, świt tak blisko... muszą odnaleźć schronienie...
- We wraku nie ma niczego co może się nam przydać, nie potrzebujemy normalnego prowiantu, światło latarek tylko by nas zdradziło.. chłopaki czeka nas kolejna ciekawa noc.
Jack ruszył po wyraźnych śladach Beckett, chwilowo można było uznać iż ten kierunek jest słuszny. Gangrel musiał zacząć ufać swojemu instynktowi, który teraz wył...
Znów będąc wolnym.
Znając "los" pokładowy GPS zapewne też był rozpie*****. Gangrel czuł jakby ktoś uwziął się na nich i starał sie z całych sił wpakować ich w jeszcze większe gówno niż dotychczasowe. Tęczówki oczu wampira w tej chwili nabrały krwisto czerwonego koloru. W końcu ciemności ustąpiły przed nim...
Zapach lasu budził wspomnienia, tak dawne i odległe od dzisiejszych. Jego kompani nie znali go od początki, tak naprawdę nigdy go nie poznali, nie takiego jakim był. On jednak pamiętał.. kolejny ciężar przygniatał jego barki. Teraz modlił się do tego kto słucha żeby odebrał mu wspomnienia, wiedza była straszliwsza od niewiedzy. Może gdyby tego nie uczynił, teraz jego nieżycie wyglądałoby inaczej... byłby wolny od tego szaleństwa.
Gangrel ściskając "prezent" od Kociaka spoglądał w głąb lasu, jego ścieżka dopiero się zaczyna. Szczerze ciekawiło go co przyniesie przyszłość. Jeśli koniec świata przychodzi to on chce zając jak najlepsze miejsce żeby go obejrzeć.
Jack spojrzał w gwiazdy, taka dziecinna sztuczka którą zapewne nikt z obecnych nie znał. Określenie kierunków, prawdę mówiąc często się przydawała. Wiedział też że nie mają wiele czasu, świt tak blisko... muszą odnaleźć schronienie...
- We wraku nie ma niczego co może się nam przydać, nie potrzebujemy normalnego prowiantu, światło latarek tylko by nas zdradziło.. chłopaki czeka nas kolejna ciekawa noc.
Jack ruszył po wyraźnych śladach Beckett, chwilowo można było uznać iż ten kierunek jest słuszny. Gangrel musiał zacząć ufać swojemu instynktowi, który teraz wył...
Znów będąc wolnym.

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Kociak
- Osobiście mam pewne wątpliwości, czy Beckett chciał udać się do Nowego Jorku. - stwierdził Kociak. Nie był może kimś, kogo można określić mianem mieszczucha, ale nie nadawał się też do życia - trwania - w dziczy.
Było prawie jak dawniej. Katana w prawej ręce, Glock w lewej. Beretta wróciła do prawowitego właściciela, wraz ze starą, noszącą ślady częstego używania - a nawet nadużywania - kataną.
Teraz była Anna, a nie zwykły miecz.
Głupi fiut był z mojego ojca, ja nie mogę.
- Ale przyznam szczerze, że nie jestem w stanie stwierdzić, w którą stronę byłoby lepiej iść, a chyba nie jesteśmy w stanie zaczekać na wizytę tego, co nas zestrzeliło, i liczyć na możliwość przesłuchania. - dodał jednak po chwili.
Miał ochotę zabrać ze sobą trochę paliwa lotniczego, parę butelek i szmaty, ale wiedział że koktaj Raztargujeva w lesie to nie jest to, co wampiry lubią najbardziej.
Należałoby zacząć od tego, że las to nie jest to co lubią najbardziej, przynajmniej w większości.
Jasna cholera.
- Chłopaki, czy za waszych czasów w ogóle był w pobliżu Nowego Jorku jakikolwiek las, do cholery? - spytał, przemyślawszy sprawę.
Bo on nie przypominał sobie żadnego...
- Osobiście mam pewne wątpliwości, czy Beckett chciał udać się do Nowego Jorku. - stwierdził Kociak. Nie był może kimś, kogo można określić mianem mieszczucha, ale nie nadawał się też do życia - trwania - w dziczy.
Było prawie jak dawniej. Katana w prawej ręce, Glock w lewej. Beretta wróciła do prawowitego właściciela, wraz ze starą, noszącą ślady częstego używania - a nawet nadużywania - kataną.
Teraz była Anna, a nie zwykły miecz.
Głupi fiut był z mojego ojca, ja nie mogę.
- Ale przyznam szczerze, że nie jestem w stanie stwierdzić, w którą stronę byłoby lepiej iść, a chyba nie jesteśmy w stanie zaczekać na wizytę tego, co nas zestrzeliło, i liczyć na możliwość przesłuchania. - dodał jednak po chwili.
Miał ochotę zabrać ze sobą trochę paliwa lotniczego, parę butelek i szmaty, ale wiedział że koktaj Raztargujeva w lesie to nie jest to, co wampiry lubią najbardziej.
Należałoby zacząć od tego, że las to nie jest to co lubią najbardziej, przynajmniej w większości.
Jasna cholera.
- Chłopaki, czy za waszych czasów w ogóle był w pobliżu Nowego Jorku jakikolwiek las, do cholery? - spytał, przemyślawszy sprawę.
Bo on nie przypominał sobie żadnego...
Ostatnio zmieniony środa, 27 czerwca 2007, 18:10 przez BlindKitty, łącznie zmieniany 1 raz.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Bombardier
- Posty: 836
- Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
- Lokalizacja: z ziem piekielnych
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack DeCroy
- Jeśli mamy szczęście w co szczerze wątpię to rozpiliśmy się w jakimś pierdo***** parku, rezerwacie czy czymś innym czego pełno wokół cuchnącego spalinami Nowego Jorku- Gangrel nie wyglądał na zadowolonego zaistniałą sytuacją.
- Chłopaki wpierw powinniśmy znaleźć jakieś schronienie na czas upałów, a dopiero potem sposób ucieczki z tego miejsca.- gangrel ruszył wypatrując jakiegoś wzniesienia, punktu odniesienie czy czegokolwiek co jest wyższe niż te przeklęte drzewa.
- Wypatrujcie jakiegoś miejsca z którego mielibyśmy ładny widok na okolice i przy okazji starajcie się nie wykonywać niepotrzebnego hałasu.. - kainita całą swą ufność pokładał w swych dzikich zmysłach wypuszczonych po takim długim czasie na wolność. Instynkt wskazywał mu drogę.
- Jeśli mamy szczęście w co szczerze wątpię to rozpiliśmy się w jakimś pierdo***** parku, rezerwacie czy czymś innym czego pełno wokół cuchnącego spalinami Nowego Jorku- Gangrel nie wyglądał na zadowolonego zaistniałą sytuacją.
- Chłopaki wpierw powinniśmy znaleźć jakieś schronienie na czas upałów, a dopiero potem sposób ucieczki z tego miejsca.- gangrel ruszył wypatrując jakiegoś wzniesienia, punktu odniesienie czy czegokolwiek co jest wyższe niż te przeklęte drzewa.
- Wypatrujcie jakiegoś miejsca z którego mielibyśmy ładny widok na okolice i przy okazji starajcie się nie wykonywać niepotrzebnego hałasu.. - kainita całą swą ufność pokładał w swych dzikich zmysłach wypuszczonych po takim długim czasie na wolność. Instynkt wskazywał mu drogę.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Dieter Stier
- Zaraz! Zamierzasz nas tutaj zostawić? Po tym wszystkim? Ty skurw.... - zawołał za oddalającym się wilkiem. Gniew wzbierał w nim z każdą sekundą, znajdując ujście w brutalnym kopniaku w odstający kawałek blachy z kadłuba samolotu.
- Mike, czy to kolejna próba? - odwrócił się do Uzdrowiciela, kipiąc ze złości. Zaklął wyrafinowanie jeszcze po trzykroć.
Po chwili uspokoił się, choć grobowy nastrój ani myślał go opuszczać.
- Dzicz, pieprzona dzicz. I jeszcze cholera-wie-kto, komu zależało, byśmy spoczęli w kawałkach.
Spojrzał w czarne niebo, niewiele różniące się kolorem od posplatanych nad ich głowami konarów drzew.
- Ciekawe ile czasu pozostało nam do świtu. Przyznacie, że mało bohatersko byłoby usmażyć się na tym zadupiu.
W odpowiedzi na pytanie Kociaka zaśmiał się nerwowo:
- Wiesz, Central Parku to mi nie przypomina...
- Zaraz! Zamierzasz nas tutaj zostawić? Po tym wszystkim? Ty skurw.... - zawołał za oddalającym się wilkiem. Gniew wzbierał w nim z każdą sekundą, znajdując ujście w brutalnym kopniaku w odstający kawałek blachy z kadłuba samolotu.
- Mike, czy to kolejna próba? - odwrócił się do Uzdrowiciela, kipiąc ze złości. Zaklął wyrafinowanie jeszcze po trzykroć.
Po chwili uspokoił się, choć grobowy nastrój ani myślał go opuszczać.
- Dzicz, pieprzona dzicz. I jeszcze cholera-wie-kto, komu zależało, byśmy spoczęli w kawałkach.
Spojrzał w czarne niebo, niewiele różniące się kolorem od posplatanych nad ich głowami konarów drzew.
- Ciekawe ile czasu pozostało nam do świtu. Przyznacie, że mało bohatersko byłoby usmażyć się na tym zadupiu.
W odpowiedzi na pytanie Kociaka zaśmiał się nerwowo:
- Wiesz, Central Parku to mi nie przypomina...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Erwan Jones
-Może po prostu spróbujmy iść przed siebie zamiast stać bezczynnie? W końcu dojdziemy do jakiejś drogi, a korony drzew powinny zapewnić nam osłonę podczas dnia. - wzruszył ramionami Czarnoksiężnik.
Nie skomentował zachowania Becketta, choć niebywale go zirytowało. Postanowił skupić się na sprawach bieżących. To, że widział tylko towarzyszy - a i to słabo - wcale nie wróżyło mu dobrze, zwłaszcza w momencie gdy przypomniał sobie lupinów z Chicago.
Z dziwnego powodu miał wrażenie, że i w tym lesie nie zabrakło wilkołaków...
-Może po prostu spróbujmy iść przed siebie zamiast stać bezczynnie? W końcu dojdziemy do jakiejś drogi, a korony drzew powinny zapewnić nam osłonę podczas dnia. - wzruszył ramionami Czarnoksiężnik.
Nie skomentował zachowania Becketta, choć niebywale go zirytowało. Postanowił skupić się na sprawach bieżących. To, że widział tylko towarzyszy - a i to słabo - wcale nie wróżyło mu dobrze, zwłaszcza w momencie gdy przypomniał sobie lupinów z Chicago.
Z dziwnego powodu miał wrażenie, że i w tym lesie nie zabrakło wilkołaków...


-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Jack udał się szybko w prawo, mając nadzieję że znajdzie wzniesienie. Biegł, niemalże na czterech łapach, aż w końcu się przełamał. Instynkt wilka wziął nad nim górę.
Zaczął warczeć niczym zwierz, biegnąc między drzewami, czując jak grunt się podnosi.
Dobiegł do małego wzniesienia, na które z łatwością się wczołgał. Nie było wystarczająco duże by zobaczyć miasto, ale mógł widzieć doskonale niebo… Gwiazdy jaśniały ze zdwojoną mocą, jakby i one brały udział w ostatnich wydarzeniach. Gangrel wyczuł że coś jest nie tak, jakby czuł na sobie czyjś wzrok. Rozum przyćmiewały mu instynkty, więc przykucnął, niczym czający się zwierz. Spojrzał powoli do góry, na gwiazdy.
- I tylko gdzie pobiegł ten war –
Z pomiędzy drzew wybiegł Jack. Nie biegł już na czterech kończynach, jak wcześniej, lecz zwyczajnie uciekał. Na jego twarzy malowało się szczere przerażenie. Zatrzymał się tuż przy nich, chwytając Erwana za ramię i odbiegając w kierunku lasu. Odwrócił się na chwilę, by przywołać do siebie towarzyszy.
Zatrzymali się kilkanaście metrów dalej, kucając gdzieś za przykrytymi białym puchem krzakami.
- Niebo płonie!
Spojrzeli do góry, wyglądając ponad korony drzew.
Tam to spostrzegli.
Jedna z gwiazd świeciła na czerwono, rozjaśniając swoim blaskiem pół nieboskłonu.
Erwan wyszarpnął swoje ramię z rąk DeCroya. Nerwowo przesunął palcami po swoich rogach, czując jak lekki ból nawiedza jego głowę.
Obejrzał się, czując jak niewyraźny, czerwony zarys pojawia się gdzieś w dali.
Coś zbliżało się w ich kierunku, i kto wie, jakie miało zamiary…
Zaczął warczeć niczym zwierz, biegnąc między drzewami, czując jak grunt się podnosi.
Dobiegł do małego wzniesienia, na które z łatwością się wczołgał. Nie było wystarczająco duże by zobaczyć miasto, ale mógł widzieć doskonale niebo… Gwiazdy jaśniały ze zdwojoną mocą, jakby i one brały udział w ostatnich wydarzeniach. Gangrel wyczuł że coś jest nie tak, jakby czuł na sobie czyjś wzrok. Rozum przyćmiewały mu instynkty, więc przykucnął, niczym czający się zwierz. Spojrzał powoli do góry, na gwiazdy.
- I tylko gdzie pobiegł ten war –
Z pomiędzy drzew wybiegł Jack. Nie biegł już na czterech kończynach, jak wcześniej, lecz zwyczajnie uciekał. Na jego twarzy malowało się szczere przerażenie. Zatrzymał się tuż przy nich, chwytając Erwana za ramię i odbiegając w kierunku lasu. Odwrócił się na chwilę, by przywołać do siebie towarzyszy.
Zatrzymali się kilkanaście metrów dalej, kucając gdzieś za przykrytymi białym puchem krzakami.
- Niebo płonie!
Spojrzeli do góry, wyglądając ponad korony drzew.
Tam to spostrzegli.
Jedna z gwiazd świeciła na czerwono, rozjaśniając swoim blaskiem pół nieboskłonu.
Erwan wyszarpnął swoje ramię z rąk DeCroya. Nerwowo przesunął palcami po swoich rogach, czując jak lekki ból nawiedza jego głowę.
Obejrzał się, czując jak niewyraźny, czerwony zarys pojawia się gdzieś w dali.
Coś zbliżało się w ich kierunku, i kto wie, jakie miało zamiary…
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Tawerniak
- Posty: 2122
- Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
- Numer GG: 5438992
- Lokalizacja: Mroczna Wieża
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Erwan Jones
-Cholera, zbliża się powitanie, lepiej stąd spieprzajmy. - starał się ruszyć w stronę najbliższych drzew.
Ale w tym momencie spojrzał na niebo. Kontury zaczerwieniły się, aż zobaczył palącą się gwiazdę. Przez chwilę zaniemówił, a potem wydusił tylko 'O k***a...'
Starał się ręką dosięgnąć Jacka i pociągnąć go ze sobą.
Uciec.
Szybciej, szybciej...
*Azazu, do cholery, nigdy nie ma cię gdy jesteś potrzebny.*
*Kiedy sen Lasombry się ziści
Dnia, gdy księżyc krwią spłynie...*
-Cholera, zbliża się powitanie, lepiej stąd spieprzajmy. - starał się ruszyć w stronę najbliższych drzew.
Ale w tym momencie spojrzał na niebo. Kontury zaczerwieniły się, aż zobaczył palącą się gwiazdę. Przez chwilę zaniemówił, a potem wydusił tylko 'O k***a...'
Starał się ręką dosięgnąć Jacka i pociągnąć go ze sobą.
Uciec.
Szybciej, szybciej...
*Azazu, do cholery, nigdy nie ma cię gdy jesteś potrzebny.*
*Kiedy sen Lasombry się ziści
Dnia, gdy księżyc krwią spłynie...*


-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Kociak
- Filio da puta! Uciekanie to ostatnia sensowna rzecz jaką możemy teraz zrobić. Wiejąc przez las na pewno się zgubimy, choćby nie wiem co się działo, a prowadząc ślepca to już w ogóle! A jak się rozdzielimy, to pewnie już nigdy się nie znajdziemy! - warknął wampir, odbezpieczając pistolet. Oparł się plecami o jakiś gruby pień, rozejrzał dookoła.
- Możemy schować się w samolocie albo walczyć, ale nawet jeśli mamy się bronić, lepiej robić to we wraku - dodał, spoglądając na pogięte blachy tego, co zostało z samolotu.
Przypominał sobie, jak grał kiedyś na kompie z kumplami.
W sumie, dało mu to więcej doświadczenia niż współpraca z jego obecną koterią.
Może dlatego że grał całymi latami, a z nimi zna się raczej od niedawna?
- Więc do środka, panowie, do środka! Jack, nie lepiej ci będzie z dwoma gnatami niż z mieczem i tą Berettą? - rzucił jeszcze do Gangrela, podchodząc bliżej, żęby pomóc mu zatrzymać Erwana i wtłoczyć go do samolotu, albo przynajmniej zająć jakąś obronną pozycję przy wraku.
- Filio da puta! Uciekanie to ostatnia sensowna rzecz jaką możemy teraz zrobić. Wiejąc przez las na pewno się zgubimy, choćby nie wiem co się działo, a prowadząc ślepca to już w ogóle! A jak się rozdzielimy, to pewnie już nigdy się nie znajdziemy! - warknął wampir, odbezpieczając pistolet. Oparł się plecami o jakiś gruby pień, rozejrzał dookoła.
- Możemy schować się w samolocie albo walczyć, ale nawet jeśli mamy się bronić, lepiej robić to we wraku - dodał, spoglądając na pogięte blachy tego, co zostało z samolotu.
Przypominał sobie, jak grał kiedyś na kompie z kumplami.
W sumie, dało mu to więcej doświadczenia niż współpraca z jego obecną koterią.
Może dlatego że grał całymi latami, a z nimi zna się raczej od niedawna?
- Więc do środka, panowie, do środka! Jack, nie lepiej ci będzie z dwoma gnatami niż z mieczem i tą Berettą? - rzucił jeszcze do Gangrela, podchodząc bliżej, żęby pomóc mu zatrzymać Erwana i wtłoczyć go do samolotu, albo przynajmniej zająć jakąś obronną pozycję przy wraku.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II
Dieter Stier
"Do diabła, robi się coraz ciekawiej."
Przytaknął Kociakowi. Lepiej bronić się w fortecy, nawet tak beznadziejnej, niż na otwartej przestrzeni w nieznanej okolicy.
Dieter przeszukał kabinę pilota, następnie ładownię i ciało pilota. Nigdzie nie znalazł broni palnej.
"Trudno, trzeba będzie improwizować. Znowu. "
Ravnos podniósł toporek. Odwrócił się do towarzyszy:
- Co prawda to nie strzela, ale jest równie śmiertelne.
"Do diabła, robi się coraz ciekawiej."
Przytaknął Kociakowi. Lepiej bronić się w fortecy, nawet tak beznadziejnej, niż na otwartej przestrzeni w nieznanej okolicy.
Dieter przeszukał kabinę pilota, następnie ładownię i ciało pilota. Nigdzie nie znalazł broni palnej.
"Trudno, trzeba będzie improwizować. Znowu. "
Ravnos podniósł toporek. Odwrócił się do towarzyszy:
- Co prawda to nie strzela, ale jest równie śmiertelne.
