[Sag'Quap] Sala Bohaterów

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Czyja była teraz kolej na odpis? Setha czy BlindKitty'ego? Ludzie odpiszcie, bo tak czekam i czekam, że aż mnie szlag trafia... Przecież ta sesja nie umarła... Prawda?

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Graldok
Siedziałem sobie w karczmie, pykając fajkę. Przez chmurkę dymu (oraz misterne kółeczka) dostrzegałem krzątającego się gospodarza, oraz dziewki czyszczące podłogę po wczorajszej biesiadzie.
Widać muszę wychodzić z wprawy, gdyż byliśmy pierwszymi którzy odpadli wczorajszej nocy. Cóż, najwidoczniej będę musiał nadrobić straty. Póki co, trzeba przecierpieć fizyczne dolegliwości, oraz przeżyć ten podły stan ducha (zwany potocznie kacem).
Nie jestem w stanie stwierdzić ile czasu siedziałem, paląc fajkę i przeżuwając kromkę chleba, do której dodałem dla smaku parę leśnych grzybów – cenionych za swe *specjalne* właściwości. Nie chciałem przesadzać z ich ilością, toteż jadłem powoli by mnie nie kusiły.
Jha zeszła po schodach na dół. Posiedziałem jeszcze trochę, po czym zamówiłem coś dla przepłukania gardła. Sądząc po jej wyglądzie, posępnym spojrzeniu oraz agresywnym zachowaniu wobec samej siebie (robiła coś z nożem, lecz nie bardzo zwracałem uwagę co), nie wydawała się świetną partnerką do porannej konwersacji.
Siedzieliśmy tak, spotykając się czasem wzrokiem. Czas mijał, parę osób weszło do karczmy. Kawałek chleba który trzymałem w dłoni coraz bardziej się zmniejszał… A gdy skrócił się do jednej zaledwie kromki, postanowiłem przerwać ciszę.
- Trze’a nam ruszać w drogę.
Powiedziałem zachrypniętym głosem. Jej zmęczone oczy powędrowały ku mnie, zaś jedna z brwi uniosła się lekko, słysząc te jakże inteligentne stwierdzenie.
- Daj mi dziewczyno mapę, zaraz obaczę właściwą ścieżkę.
Siedziałem sobie w karczmie, pykając fajkę. Przez chmurkę dymu (oraz misterne kółeczka) dostrzegałem krzątającego się gospodarza, oraz dziewki czyszczące podłogę po wczorajszej biesiadzie.
Widać muszę wychodzić z wprawy, gdyż byliśmy pierwszymi którzy odpadli wczorajszej nocy. Cóż, najwidoczniej będę musiał nadrobić straty. Póki co, trzeba przecierpieć fizyczne dolegliwości, oraz przeżyć ten podły stan ducha (zwany potocznie kacem).
Nie jestem w stanie stwierdzić ile czasu siedziałem, paląc fajkę i przeżuwając kromkę chleba, do której dodałem dla smaku parę leśnych grzybów – cenionych za swe *specjalne* właściwości. Nie chciałem przesadzać z ich ilością, toteż jadłem powoli by mnie nie kusiły.
Jha zeszła po schodach na dół. Posiedziałem jeszcze trochę, po czym zamówiłem coś dla przepłukania gardła. Sądząc po jej wyglądzie, posępnym spojrzeniu oraz agresywnym zachowaniu wobec samej siebie (robiła coś z nożem, lecz nie bardzo zwracałem uwagę co), nie wydawała się świetną partnerką do porannej konwersacji.
Siedzieliśmy tak, spotykając się czasem wzrokiem. Czas mijał, parę osób weszło do karczmy. Kawałek chleba który trzymałem w dłoni coraz bardziej się zmniejszał… A gdy skrócił się do jednej zaledwie kromki, postanowiłem przerwać ciszę.
- Trze’a nam ruszać w drogę.
Powiedziałem zachrypniętym głosem. Jej zmęczone oczy powędrowały ku mnie, zaś jedna z brwi uniosła się lekko, słysząc te jakże inteligentne stwierdzenie.
- Daj mi dziewczyno mapę, zaraz obaczę właściwą ścieżkę.
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Graldok sięgnął po mapę.
Przez kilka minut wpatrywał się w nią z niejakim trudem.
Aż Jha odwróciła ją we właściwym kierunku.
Mag popatrzył na nią z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: "To było specjalnie", ale powstrzymał się od komentarza. I nie odwrócił mapy z powrotem.
Po następnych minutach rzekł:
- Dobrze, teraz już wiem jak dotrzeć do miasta. Wyruszamy?
Przez kilka minut wpatrywał się w nią z niejakim trudem.
Aż Jha odwróciła ją we właściwym kierunku.
Mag popatrzył na nią z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: "To było specjalnie", ale powstrzymał się od komentarza. I nie odwrócił mapy z powrotem.
Po następnych minutach rzekł:
- Dobrze, teraz już wiem jak dotrzeć do miasta. Wyruszamy?
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Jha
Z westchnieniem obserwowałam poranne poczynania Graldoka. Mag chyba zdecydowanie przesadził z alkoholem. Nie miał się najlepiej. Z kolejnym cichym westchnieniem zamówiłam sobie śniadanie i przystapiłam do posiłku. Powstrzymałam się przed zgrzytnięciem zębami, gdy mag odezwał się do mnie jak do podwładnej, albo niekumatej dziewki służebnej. Kiedyś bedę musiała się na niego obrazić, bo co za dużo, to niezdrowo. Podałam mu mapę. Długo się w nią watrywał bez słowa, a ja nie zwracałam na niego uwagi. W końu jednak przedłużajaca się cisza skłoniła mnie do podniesienia spojrzenia znad jedzenia na mężczyzne i trzymaną przezeń mapę. Trzymał ją odwrotnie! Bez słowa wyjęłam mu ją z rąk i przekręciłam w dobrą stronę podając ponownie. Na moich ustach gościł lekko drwiący uśmieszek, który się poszerzył, gdy mój towarzysz stwierdził, że wie już dokąd powinniśmy się udać. Dla pewności sprawdziłam trasę osobiście, by ewentualnie naprostować Graldoka, gdybyśmy mieli zabłądzić. Schowałam mapę do plecaka, by jej nie zgubił i byłam już gotowa do drogi. Należało jeszcze tylko pomóc zebrać się magowi i osiodłać konie. Pierwsze starałam się zrobić tak, by moja pomoc była jak najbardziej dyskretna. Nie chciałam, by pomyślał sobie, że tak będzie już zawsze. Po prostu chciałam już ruszać w drogę, a skacowany towarzysz podróży poruszal się i zachowywał jak ciężko chory starzec... Siodłanie koni poszło dużo szybciej i sprawniej. Te zwierzęta nigdy nie sprawiały problemów. Dlatego tak bardzo je lubię. Z radością przywitałam się z Przyjacielem, który najwyraźniej podzielał moje uczucia. W pełni gotowi już do wymarszu pożegnaliśmy się z naszymi "gospodarzami". Pomogłam magowi umieścić ciężki tyłek na grzbiecie wierzchowca i sama wskoczyłam na siodło. Ruszyłam z kopyta! Z pewnego oddalenia poźniej nasłuchowałam miarowego stukania kopyt Beowulfa o bruk, gdy niósł swego zasłużenie cierpiącego pana na swym grzbiecie. W ten sposób minęliśmy pola uprawne i łąkę, a później ponownie znaleźliśmy się w pobliżu pól uprawnych. Najwyraźniej zbliżaliśmy się do jakiegoś miasta, którego nazwy nie chciało mi się odczytywać na mapie. Moje przypuszczenia się potwierdziły, gdy weszliśmy na wzniesienie i stamtąd w pewnym oddaleniu dojrzeliśmy miasto i jakąś większą drogę doń prowadzącą. Z westchnieniem powoli skierowałam konia w tamtą stronę...
Z westchnieniem obserwowałam poranne poczynania Graldoka. Mag chyba zdecydowanie przesadził z alkoholem. Nie miał się najlepiej. Z kolejnym cichym westchnieniem zamówiłam sobie śniadanie i przystapiłam do posiłku. Powstrzymałam się przed zgrzytnięciem zębami, gdy mag odezwał się do mnie jak do podwładnej, albo niekumatej dziewki służebnej. Kiedyś bedę musiała się na niego obrazić, bo co za dużo, to niezdrowo. Podałam mu mapę. Długo się w nią watrywał bez słowa, a ja nie zwracałam na niego uwagi. W końu jednak przedłużajaca się cisza skłoniła mnie do podniesienia spojrzenia znad jedzenia na mężczyzne i trzymaną przezeń mapę. Trzymał ją odwrotnie! Bez słowa wyjęłam mu ją z rąk i przekręciłam w dobrą stronę podając ponownie. Na moich ustach gościł lekko drwiący uśmieszek, który się poszerzył, gdy mój towarzysz stwierdził, że wie już dokąd powinniśmy się udać. Dla pewności sprawdziłam trasę osobiście, by ewentualnie naprostować Graldoka, gdybyśmy mieli zabłądzić. Schowałam mapę do plecaka, by jej nie zgubił i byłam już gotowa do drogi. Należało jeszcze tylko pomóc zebrać się magowi i osiodłać konie. Pierwsze starałam się zrobić tak, by moja pomoc była jak najbardziej dyskretna. Nie chciałam, by pomyślał sobie, że tak będzie już zawsze. Po prostu chciałam już ruszać w drogę, a skacowany towarzysz podróży poruszal się i zachowywał jak ciężko chory starzec... Siodłanie koni poszło dużo szybciej i sprawniej. Te zwierzęta nigdy nie sprawiały problemów. Dlatego tak bardzo je lubię. Z radością przywitałam się z Przyjacielem, który najwyraźniej podzielał moje uczucia. W pełni gotowi już do wymarszu pożegnaliśmy się z naszymi "gospodarzami". Pomogłam magowi umieścić ciężki tyłek na grzbiecie wierzchowca i sama wskoczyłam na siodło. Ruszyłam z kopyta! Z pewnego oddalenia poźniej nasłuchowałam miarowego stukania kopyt Beowulfa o bruk, gdy niósł swego zasłużenie cierpiącego pana na swym grzbiecie. W ten sposób minęliśmy pola uprawne i łąkę, a później ponownie znaleźliśmy się w pobliżu pól uprawnych. Najwyraźniej zbliżaliśmy się do jakiegoś miasta, którego nazwy nie chciało mi się odczytywać na mapie. Moje przypuszczenia się potwierdziły, gdy weszliśmy na wzniesienie i stamtąd w pewnym oddaleniu dojrzeliśmy miasto i jakąś większą drogę doń prowadzącą. Z westchnieniem powoli skierowałam konia w tamtą stronę...

-
- Tawerniak
- Posty: 1448
- Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
- Lokalizacja: dolina muminków
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Graldok
Spojrzałem na ten piękny widok. Pogoda była deszczowa, ale to nawet dobrze. Świeże powietrze dobrze mi zrobi, Beowulfowi też. Podłoże było miękkie, tak że mój wierny rumak ledwo mógł się utrzymać. Biedny, mogłem nie zabierać tylu ciężkich tobołów.
Że co? Że większość i tak niesie Jha? Nonsens, niby czemu mój koń byłby tak zmęczony…
Poprowadziłem wzrokiem po drodze, a następnie zatrzymałem go chwilę na mieście. Nie był to żaden obóz bandytów, czy inna nekropolia. Nie przypominałem sobie żebym już tu był, więc raczej czeka nas miłe przywitanie. Ach, źle się wyraziłem – chodziło mi oczywiście, że spokojnie wkroczymy do miasta, nie nękani przez wieśniaków podekscytowanych wizytą maga.
Pomasowałem grzywę Beowulfa. Prychnął, świntuch jeden. Nic to, widocznie jest już zmęczony.
- No to w drogę!
Zawołałem wesoło, po czym pośpieszyłem prosto na drogę. Obrałem kierunek głównej bramy, a potem pierwszej, zacnej gospody. Dawno nic nie jadłem, i burczało mi trochę w brzuchu.
- Spróbuj prześcignąć wspaniałego Beowulfa i jego maga, elfko!
Spojrzałem na ten piękny widok. Pogoda była deszczowa, ale to nawet dobrze. Świeże powietrze dobrze mi zrobi, Beowulfowi też. Podłoże było miękkie, tak że mój wierny rumak ledwo mógł się utrzymać. Biedny, mogłem nie zabierać tylu ciężkich tobołów.
Że co? Że większość i tak niesie Jha? Nonsens, niby czemu mój koń byłby tak zmęczony…
Poprowadziłem wzrokiem po drodze, a następnie zatrzymałem go chwilę na mieście. Nie był to żaden obóz bandytów, czy inna nekropolia. Nie przypominałem sobie żebym już tu był, więc raczej czeka nas miłe przywitanie. Ach, źle się wyraziłem – chodziło mi oczywiście, że spokojnie wkroczymy do miasta, nie nękani przez wieśniaków podekscytowanych wizytą maga.
Pomasowałem grzywę Beowulfa. Prychnął, świntuch jeden. Nic to, widocznie jest już zmęczony.
- No to w drogę!
Zawołałem wesoło, po czym pośpieszyłem prosto na drogę. Obrałem kierunek głównej bramy, a potem pierwszej, zacnej gospody. Dawno nic nie jadłem, i burczało mi trochę w brzuchu.
- Spróbuj prześcignąć wspaniałego Beowulfa i jego maga, elfko!
Seth
Mu!
(ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Mu!

http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Jha
Stlumilam smiech. Kaszlnelam tylko znaczaco slyszac slowa towarzysza. Jego biedny wierzchowiec najwyrazniej pomyslal sobie to samo co ja. Poruszanie sie inaczej niz stepa z takim ladunkiem jak ow mag na grzbiecie bylo samobojstwem i ten kon najwyrazniej zdawal sobie z tego sprawe. Madre zwierze, trzeba przyznac. Teraz juz wiem dlaczego Graldok dozyl tak sedziwego wieku. Pod opieka swojego wierzchowca mial jeszcze wiele lat zycia... Cos podejrzewalam, ze przejme po biednym Beowulfie ten obowiazek, gdy wiernego wierzchowca juz na swiecie zabraknie...
Najwyrazniej mag nie cierpial juz z powodu przykrych objawow kaca mozna wiec bylo przypuszczac, ze jest glodny jak wilk... Okazalo sie, ze w tej kwestii sie nie mylilam. Mag skierowal sie w strone miasta i pospiesznie ruszyl w kierunku pierwszej zauwazonej gospody, ktora wedle jego oceny byla w stanie zagwarantowac mu dobry posilek. Z westchnieniem ruszylam za nim. Nie popedzalam Przyjaciela. Dzis juz sie nabiegal, a przeciez dzwigal znaczna czesc naszego ekwipunku (caly moj i wiekszosc ekwipunku Graldoka). Jak to dobrze ze ja waze tak niewiele nawet w zbroi i z bronia u pasa... Przynajmniej mialam pewnosc, ze nie zajezdze Przyjaciela na smierc czego bliski byl Graldok w przypadku Beowulfa... Pilnujac maga, by nie zrobil sobie czegos podczas zsiadania (spadania) z grzbietu swego rumaka staralam sie zachowywac tak jakby bez mojej opieki nie mogl sobie sam dac rady... Chcialam sobie z niego pozartowac. Lubilam go i czasem troszeczke sie z nim droczylam...
Stlumilam smiech. Kaszlnelam tylko znaczaco slyszac slowa towarzysza. Jego biedny wierzchowiec najwyrazniej pomyslal sobie to samo co ja. Poruszanie sie inaczej niz stepa z takim ladunkiem jak ow mag na grzbiecie bylo samobojstwem i ten kon najwyrazniej zdawal sobie z tego sprawe. Madre zwierze, trzeba przyznac. Teraz juz wiem dlaczego Graldok dozyl tak sedziwego wieku. Pod opieka swojego wierzchowca mial jeszcze wiele lat zycia... Cos podejrzewalam, ze przejme po biednym Beowulfie ten obowiazek, gdy wiernego wierzchowca juz na swiecie zabraknie...
Najwyrazniej mag nie cierpial juz z powodu przykrych objawow kaca mozna wiec bylo przypuszczac, ze jest glodny jak wilk... Okazalo sie, ze w tej kwestii sie nie mylilam. Mag skierowal sie w strone miasta i pospiesznie ruszyl w kierunku pierwszej zauwazonej gospody, ktora wedle jego oceny byla w stanie zagwarantowac mu dobry posilek. Z westchnieniem ruszylam za nim. Nie popedzalam Przyjaciela. Dzis juz sie nabiegal, a przeciez dzwigal znaczna czesc naszego ekwipunku (caly moj i wiekszosc ekwipunku Graldoka). Jak to dobrze ze ja waze tak niewiele nawet w zbroi i z bronia u pasa... Przynajmniej mialam pewnosc, ze nie zajezdze Przyjaciela na smierc czego bliski byl Graldok w przypadku Beowulfa... Pilnujac maga, by nie zrobil sobie czegos podczas zsiadania (spadania) z grzbietu swego rumaka staralam sie zachowywac tak jakby bez mojej opieki nie mogl sobie sam dac rady... Chcialam sobie z niego pozartowac. Lubilam go i czasem troszeczke sie z nim droczylam...

-
- Bosman
- Posty: 2482
- Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
- Numer GG: 1223257
- Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
Zielone pola niedojrzałego zboża falowały na wietrze z cichym szumem. Podkowy stukały o kamienie, którymi usiany był gościniec. Jakieś ptaki wygrywały swoje trele. Na drodze pojawiało się coraz więcej pieszych, idąc z i do miasta, zbaczając w boczne, ziemne drogi, prowadzące do farm i małych osad, zaopatrujących miasto w żywność. W powietrzu unosił się odurzający zapach gotowanego maku, bogowie jedynie wiedzą dlaczego, bo nie było widać nic, co mogłoby być jego źródłem. Słońce grzało coraz intensywniej, wisząc nad miastem.
Mury wyglądały, jakby budowali je Księżycowi. Były wprawdzie niesamowicie wysokie, miały co najmniej trzy sążnie wysokości, ale sprawiały wrażenie... Ażurowości. Cieniutkie, z jasnoszarego kamienia. Każdy kto je ujrzał, przez moment był pewien, że może przebić je pięścią. W rzeczywistości jednak takie mury należały do najpotężniejszych w Ośmiu Królestwach.
Dotarli do bramy, nad którą widniał napis:
"Dartow, stolica prowincji Barben"
Szeroka brama mogła przepuścić dwa wozy obok siebie. Stało przy niej ośmiu strażników, wysokich, dobrze zbudowanych elfów, z długimi halabardami o wąskich ostrzach. Ich łuki były oparte o mur, kołczany zwisały luźno. Widać, nikt nie przejmował się możliwością ataku... Bo przecież w samym środku Xenorxenu taka możliwość nie istaniała. Najpotężniejsza armia Znanego Świata strzegła granic i pilnowała porządku w całym kraju. Na czele z...
Znad murów uniósł się patrol. Sześciu rycerzy, w pełnych, błyszczących w słońcu płytowych zbrojach, z emblematami przedstawiającymi trzy złote lilie w polu czerownym na piersiach. Z lancami tak długimi, że postawione na sztorc na ziemi końcówkami dotykały blanków murów miejskich. Z wielkimi tarczami, na których widniały ich szlacheckie herby. A na środku każdego herbu srebrny krzyż, oznaczający przynależność do najsłynniejszej organizacji rycerskiej na kontynencie.
Rycerzy Pegazów.
Sześć śnieżnobiałych, skrzydlatych koni, niosąc swoich jeźdźców, ruszyło pilnować porządku w okolicach miasta...
Przejechaliście przez bramę. Tłok wewnątrz miasta był trudny do wyobrażenia. Natychmiast zorientowaliście się co się dzieje - był dzień targowy, na co jasno wskazywało to, że wszyscy którzy nie zmieścili się na głównym placu miasta, ani na mniejszych, wyspecjalizowanych targowiskach, próbowali sprzedawać to co mieli do zaoferowania bezpośrednio na ulicach, zaczepiając kogo tylko się dało. Takie działanie nie było ścigane przez straż miejską tylko w dni targowe.
Kolorowy tłum zaczepiających i zaczepianych natychmiast spowolnił was do tempa pieszego, bo niemożliwe było przebijanie się przezeń szybciej, nawet konno. Usypiający zapach maku został zagłuszony przez typowo miejską mieszankę ekstrementów, gnijących śmieci i szlacheckich perfum, unoszącą się w powietrzu i przez pierwsze minuty zwalającą z nóg każdego kto wkroczył w obręb murów. Typowy dla miasta hałas też zdawał się być nie do wytrzymania, mimo że nawet Graldokowi nietypowy dla niego kac już minął.
Wkroczyli do miasta od wschodu, od razu wkraczając do dzielnicy handlowej, gdzie mieszkali mniej zamożniu kupcy. Dwu, a czasem trzypiętrowe, drewniane domki były tu utrzymane w porządku i ładzie, ciesząc oko każdego, kto umiał docenić porządek mimo braku bogactwa. I cieszyły oczy maga... Aż wypatrzył karczmę.
Nad którą latały trzy uskrzydlone świnki.
A szyld głosił: "Pod Trzema Prosiętami". Mag stwierdził, że skoro karczmę stać na takie magiczne usługi, jak uskrzydlenie świnek, bo nie wydawały mu się iluzją, to na pewno jest w stanie albo podać naprawdę dobry posiłek, albo doskonale uhonorować maga.
Tak czy inaczej, bardzo mu to odpowiadało.
Jha na Przyjacielu przecisnęła się jakimś cudem między tłumem, wyprzedzając nawet maga prącego ku jedzeniu, co zakrawało na cud, i zeskoczyła błyskawicznie z konia, żeby wesprzeć Graldoka zsiadającego z Beowulfa. Potrzymała strzemiono, gdy zsiadał, odsunęła juki wiszące przy siodle, żeby o nie nie zahaczył, i w ogóle starała się sprawiać wrażenie niezastąpionej, wywołując tym uśmieszek politowania na twarzy stajennego, który obserował tę scenę. Mag chciał już zacząć na nią burczeć, ale po chwili refleksji stwierdził, że zrobi z siebie tylko jeszcze większego idiotę. Stajenny przejął konie, a wojowniczka i mag weszli do karczmy.
W środku też był tłok, ale nie aż taki jak na ulicach. Elfy wolały kupować niż pić, przynajmniej na razie. Także od środka przybytek wyglądał na bogaty i dobrej jakości. Dębowa boazeria aż po sufit, sam sufit też drewniany, lecz - czyżby to rzeczywiście był mahoń, sprowadzany z najgłębszych ostępów Żyjącego Lasu? - mag był pełen podziwu. Podłoga też wykonana z drewna, ale tańszego, sosnowego, pewnie często wymieniana, bo mało zniszczona, a po kamieniach nad kominkiem, w które sadza wrosła już bardzo głęboko, widać było że karczma działa już od dość dawna. Bukowe, ciężkie stoły i ławy, z oparciami, na których leżały futra niedźwiedzi, których od zawsze dużo było w lasach Barbenu. Lada zrobiona z otoczaków połączonych zaprawą i przykryta dębowym, ciemnym od dymu blatem, oddzielała klientów od obsługi, i mnóstwa beczek z piwem i winem, stojących pod ścianą.
A za ladą... Za ladą stał elf. Wysoki, o długich blond włosach, twarzy poety i ciele wojownika. Miał na sobie prostą, lnianą koszulę z podwiniętymi rękawami, ujawniającymi silne mięśnie rąk.
I natychmiast wpadł w oko Jha, co nawet dla niej samej było szokiem...
Mury wyglądały, jakby budowali je Księżycowi. Były wprawdzie niesamowicie wysokie, miały co najmniej trzy sążnie wysokości, ale sprawiały wrażenie... Ażurowości. Cieniutkie, z jasnoszarego kamienia. Każdy kto je ujrzał, przez moment był pewien, że może przebić je pięścią. W rzeczywistości jednak takie mury należały do najpotężniejszych w Ośmiu Królestwach.
Dotarli do bramy, nad którą widniał napis:
"Dartow, stolica prowincji Barben"
Szeroka brama mogła przepuścić dwa wozy obok siebie. Stało przy niej ośmiu strażników, wysokich, dobrze zbudowanych elfów, z długimi halabardami o wąskich ostrzach. Ich łuki były oparte o mur, kołczany zwisały luźno. Widać, nikt nie przejmował się możliwością ataku... Bo przecież w samym środku Xenorxenu taka możliwość nie istaniała. Najpotężniejsza armia Znanego Świata strzegła granic i pilnowała porządku w całym kraju. Na czele z...
Znad murów uniósł się patrol. Sześciu rycerzy, w pełnych, błyszczących w słońcu płytowych zbrojach, z emblematami przedstawiającymi trzy złote lilie w polu czerownym na piersiach. Z lancami tak długimi, że postawione na sztorc na ziemi końcówkami dotykały blanków murów miejskich. Z wielkimi tarczami, na których widniały ich szlacheckie herby. A na środku każdego herbu srebrny krzyż, oznaczający przynależność do najsłynniejszej organizacji rycerskiej na kontynencie.
Rycerzy Pegazów.
Sześć śnieżnobiałych, skrzydlatych koni, niosąc swoich jeźdźców, ruszyło pilnować porządku w okolicach miasta...
Przejechaliście przez bramę. Tłok wewnątrz miasta był trudny do wyobrażenia. Natychmiast zorientowaliście się co się dzieje - był dzień targowy, na co jasno wskazywało to, że wszyscy którzy nie zmieścili się na głównym placu miasta, ani na mniejszych, wyspecjalizowanych targowiskach, próbowali sprzedawać to co mieli do zaoferowania bezpośrednio na ulicach, zaczepiając kogo tylko się dało. Takie działanie nie było ścigane przez straż miejską tylko w dni targowe.
Kolorowy tłum zaczepiających i zaczepianych natychmiast spowolnił was do tempa pieszego, bo niemożliwe było przebijanie się przezeń szybciej, nawet konno. Usypiający zapach maku został zagłuszony przez typowo miejską mieszankę ekstrementów, gnijących śmieci i szlacheckich perfum, unoszącą się w powietrzu i przez pierwsze minuty zwalającą z nóg każdego kto wkroczył w obręb murów. Typowy dla miasta hałas też zdawał się być nie do wytrzymania, mimo że nawet Graldokowi nietypowy dla niego kac już minął.
Wkroczyli do miasta od wschodu, od razu wkraczając do dzielnicy handlowej, gdzie mieszkali mniej zamożniu kupcy. Dwu, a czasem trzypiętrowe, drewniane domki były tu utrzymane w porządku i ładzie, ciesząc oko każdego, kto umiał docenić porządek mimo braku bogactwa. I cieszyły oczy maga... Aż wypatrzył karczmę.
Nad którą latały trzy uskrzydlone świnki.
A szyld głosił: "Pod Trzema Prosiętami". Mag stwierdził, że skoro karczmę stać na takie magiczne usługi, jak uskrzydlenie świnek, bo nie wydawały mu się iluzją, to na pewno jest w stanie albo podać naprawdę dobry posiłek, albo doskonale uhonorować maga.
Tak czy inaczej, bardzo mu to odpowiadało.
Jha na Przyjacielu przecisnęła się jakimś cudem między tłumem, wyprzedzając nawet maga prącego ku jedzeniu, co zakrawało na cud, i zeskoczyła błyskawicznie z konia, żeby wesprzeć Graldoka zsiadającego z Beowulfa. Potrzymała strzemiono, gdy zsiadał, odsunęła juki wiszące przy siodle, żeby o nie nie zahaczył, i w ogóle starała się sprawiać wrażenie niezastąpionej, wywołując tym uśmieszek politowania na twarzy stajennego, który obserował tę scenę. Mag chciał już zacząć na nią burczeć, ale po chwili refleksji stwierdził, że zrobi z siebie tylko jeszcze większego idiotę. Stajenny przejął konie, a wojowniczka i mag weszli do karczmy.
W środku też był tłok, ale nie aż taki jak na ulicach. Elfy wolały kupować niż pić, przynajmniej na razie. Także od środka przybytek wyglądał na bogaty i dobrej jakości. Dębowa boazeria aż po sufit, sam sufit też drewniany, lecz - czyżby to rzeczywiście był mahoń, sprowadzany z najgłębszych ostępów Żyjącego Lasu? - mag był pełen podziwu. Podłoga też wykonana z drewna, ale tańszego, sosnowego, pewnie często wymieniana, bo mało zniszczona, a po kamieniach nad kominkiem, w które sadza wrosła już bardzo głęboko, widać było że karczma działa już od dość dawna. Bukowe, ciężkie stoły i ławy, z oparciami, na których leżały futra niedźwiedzi, których od zawsze dużo było w lasach Barbenu. Lada zrobiona z otoczaków połączonych zaprawą i przykryta dębowym, ciemnym od dymu blatem, oddzielała klientów od obsługi, i mnóstwa beczek z piwem i winem, stojących pod ścianą.
A za ladą... Za ladą stał elf. Wysoki, o długich blond włosach, twarzy poety i ciele wojownika. Miał na sobie prostą, lnianą koszulę z podwiniętymi rękawami, ujawniającymi silne mięśnie rąk.
I natychmiast wpadł w oko Jha, co nawet dla niej samej było szokiem...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.

-
- Tawerniana Wilczyca
- Posty: 2370
- Rejestracja: czwartek, 22 czerwca 2006, 16:47
- Lokalizacja: ze 113-tej warstwy Otchłani
- Kontakt:
Re: [Sag'Quap] Sala Bohaterów
WW postanowiła odświeżyć sesję i ma nadzieję, że nie umrze tak szybko. Po prostu na odpis było się ciężko zdobyć... Przedstawienie musi trwać! Nie chcę śmierci sesji, w które gram... Seeeth, odpisiaj! <prosi ładnie>
Jha
Bunty i protesty maga tym razem nie zakłóciły ciszy albo raczej urokliwego brzęczenia i innych odgłosów miasta. Wyraźnie widziałam, że nie do końca był zachwycony moją postawą. Gdy już zsiadł z moją pomocą, a stajenny zabrał nasze wierzchowce (nie omieszkałam wcześniej pogładzić Przyjaciela po chrapach) ruszyliśmy w strone gospody, która najwyraźniej zrobiła wielkie wrażenie na magu. Jak dla mnie trochę za bardzo się gospodarz pysznił swoim niewątpliwie wysokim statusem. Ale może to tylko moje elfie narzekanie i umiłowanie prostoty? Diabli wiedzą. Najbardziej mnie zastanawiało czy to są żywe prosiaki i jeśli tak, to jak je skłonili do fruwania w kółko przez całe lata... No a jeśli nie były żywe to czym były... Uniosłam brwi w dziwnym grymasie i weszłam zaraz za magiem do wnętrza gospody. To miło mnie zaskoczyło nawet mimo faktu, że nie lubiłam takiego przepychu. Było tu przytulnie i miło. Karczma zdawała się swojska i gościnna. Skrzywiłam się tylko widząc na oparciach skóry niedźwiedzi. Te najlepiej wyglądają na swoich pierwotnych właścicielach. Westchnęłam, gdy mój wzrok wędrował dalej. Szerzej otworzyłam oczy widząc elfa za ladą. Nie spodziewalam sie takiego widoku. Po pierwsze, nie spodziewałam się elfa. Po drugie, ani mi przez głowę nie przeszło, że taki przybytek może prowadzić ktoś... No ktoś taki... W sensie... No... Kurde, przystojny. Trochę mnie wmurowało. Nie, zaraz, zaraz... Ja nie z tych! Nie oglądam się na każdym kroku za przystojniakami! Siadając na krześle przy jednym stoliku nie mogłam się powstrzymać od mimowolnego zerkania co jakiś czas w jego stronę. Nawet nie zauażyłam, że usiadłam w ten sposób, że po prostu nie dało się go nie widzieć. Przyłapałam się na tym dopiero później. Przez chwile klęłam na siebie jak sam diabeł.
- Tam do kata - syknęłam. Chciałam piwa. Dużo piwa, by spłukać z gardła ten dziwny posmak i zmazać upierdliwe myśli. Gdy tylko nadażyła ię taka okazja, niczym najpaskudniejszy drwal zamówiłam największy dostepny kufel tegoż trunku. Najlepiej jak najmocniejszego. A jak gorzkie, to tym lepiej!
Jha
Bunty i protesty maga tym razem nie zakłóciły ciszy albo raczej urokliwego brzęczenia i innych odgłosów miasta. Wyraźnie widziałam, że nie do końca był zachwycony moją postawą. Gdy już zsiadł z moją pomocą, a stajenny zabrał nasze wierzchowce (nie omieszkałam wcześniej pogładzić Przyjaciela po chrapach) ruszyliśmy w strone gospody, która najwyraźniej zrobiła wielkie wrażenie na magu. Jak dla mnie trochę za bardzo się gospodarz pysznił swoim niewątpliwie wysokim statusem. Ale może to tylko moje elfie narzekanie i umiłowanie prostoty? Diabli wiedzą. Najbardziej mnie zastanawiało czy to są żywe prosiaki i jeśli tak, to jak je skłonili do fruwania w kółko przez całe lata... No a jeśli nie były żywe to czym były... Uniosłam brwi w dziwnym grymasie i weszłam zaraz za magiem do wnętrza gospody. To miło mnie zaskoczyło nawet mimo faktu, że nie lubiłam takiego przepychu. Było tu przytulnie i miło. Karczma zdawała się swojska i gościnna. Skrzywiłam się tylko widząc na oparciach skóry niedźwiedzi. Te najlepiej wyglądają na swoich pierwotnych właścicielach. Westchnęłam, gdy mój wzrok wędrował dalej. Szerzej otworzyłam oczy widząc elfa za ladą. Nie spodziewalam sie takiego widoku. Po pierwsze, nie spodziewałam się elfa. Po drugie, ani mi przez głowę nie przeszło, że taki przybytek może prowadzić ktoś... No ktoś taki... W sensie... No... Kurde, przystojny. Trochę mnie wmurowało. Nie, zaraz, zaraz... Ja nie z tych! Nie oglądam się na każdym kroku za przystojniakami! Siadając na krześle przy jednym stoliku nie mogłam się powstrzymać od mimowolnego zerkania co jakiś czas w jego stronę. Nawet nie zauażyłam, że usiadłam w ten sposób, że po prostu nie dało się go nie widzieć. Przyłapałam się na tym dopiero później. Przez chwile klęłam na siebie jak sam diabeł.
- Tam do kata - syknęłam. Chciałam piwa. Dużo piwa, by spłukać z gardła ten dziwny posmak i zmazać upierdliwe myśli. Gdy tylko nadażyła ię taka okazja, niczym najpaskudniejszy drwal zamówiłam największy dostepny kufel tegoż trunku. Najlepiej jak najmocniejszego. A jak gorzkie, to tym lepiej!
