[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Obserwowała uważnie okolice dźwigu. Pojawił się jakiś człowiek, najwyraźniej ten Sturm. Za chwilę z cienia wyszedł Ravandil.
Porozmawiali przez chwilę i nagle człowiek wyszarpnął miecz i zamierzył się na Ravandila. Ninerl odruchowo sięgnęła po łuk, ale rozbłysk bólu w ramieniu uświadomił jej, ze nie jest to dobry pomysł w jej stanie. Zaklęła cicho pod nosem. Była bezbronna, bo walczenie prawą ręką nie wychodziło jej dobrze. Wzięła ze sobą noże- może tym uda się jej jakoś rzucać. "Dobrze, że o tym pomyślałam" stwierdziła. "Przydałaby się gwiazdki". Szepnęła do Konrada:- Czekaj, nie biegnij. Von Sturm na pewno nie przyszedł sam. My zlikwidujemy resztę, o ile się pojawi. Trzymaj, ja nie mogę z tego strzelać na razie. Będziesz ich wsparciem ogniowym- wręczyła mu łuk i sajdak. - Pójdę się rozejrzeć po okolicy- wyjaśniła cicho - poszukać reszty-uśmiechnęła się krzywo.
Przygotowała noże, tak by bez problemu, po nie sięgnąć. Cicho i powoli wyszła z budki, starając się wtopić w cień. Musiała okrążyć walczących, starała się wypatrzeć ewentualnych sprzymierzeńców Sturma- moze ma ze sobą jakiś strzelców?

Jak w opisie- Ninerl szuka obstawy dworaka, starajac się podkraśc do nich. Szuka miejsca w którym mogliby być
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Nastała w końcu noc i nadeszła godzina spotkania. Ravandil szedł nieco zaniepokojony co do rozmowy z von Sturmem, ale otuchy dodawała mu obecność przyjaciół. W tym wypadku nawet, jeśli to pułapka, to miał szanse ujść z życiem. Gdy elf dotarł na miejsce, oparł się o dźwig i czekał. Upewnił się jeszcze, czy jego towarzysze dobrze się ukryli, ale z tego miejsca raczej nikt nie miał szansy ich zauważyć. W końcu nadszedł on. Ubrany w długi, czarny płaszcz, długowłosy mężczyzna. Von Sturm. Z jego słów można było wywnioskować, że bawi się tą sytuacją, jak gdyby był to dla niego chleb powszedni. W każdym razie widać, że nie żartował i przeczucia Ravandila były trafne. Von Sturm wyciągnął miecz i zaatakował elfa. "Niech to szlag, wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie... Ale muszę podjąć wyzwanie" Nie było czasu, żeby się zastanawiać. Musiał się bronić, zanim przyjdzie odsiecz. Nożem nie miał szans przeciwko mieczowi, przynajmniej nie w zwarciu. Elf szybkim ruchem wyjął ostrze spod płaszcza i rzucił w kierunku von Sturma, licząc, że zrobi mu jakąś krzywdę, po czym dobył miecza. "Zobaczymy, jak się sprawdzi w walce... Dziwne, jeszcze go od tamtej pory nie używałem". Nadszedł czas sprawdzić możliwość broni zdobytej na szlaku prowadzącym do Bogenhafen. Tymczasem w jego głowie rozpętała się prawdziwa burza myśli, z jedną na czele - nie dać się zabić. Teraz wiele zależało od jego towarzyszy - bo sam we władaniu mieczem mistrzem na pewno nie był. Cofnął się dwa kroki do tyłu i przygotował się do obrony.

Uwaga: Jeśli von Sturm wręczył butelkę Ravandilowi i ten ją trzymał, to rzuca nią w szlachcica. Ale jeśli ten ją dał mu tylko na chwilę i zaraz zabrał, to akcja jest taka jak powyżej.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Ninerl, Broch, Konrad

Najemnik przebiegł może kilkanaście metrów, gdy nagle zza jednego z magazynów portowych wyszło naprzeciw niemu trzech dość dobrze zbudowanych mężczyzn. Najwyraźniej byli to ludzie von Sturma, którzy stanowili jego ochronę. Dwóch dzierżyło miecze, trzeci kuszę, którą właśnie zdążył załadować. Kusznik wycelował w jego kierunku i uwolnił cięciwę. Strzelcem był jednak fatalnym. Bełt świsnął z ogromną prędkością tuż nad głową Brocha, a zdenerwowany nieudanym strzałem mężczyzna począł naciągać cięciwę kolejny raz. Robił to jednak zbyt wolno. Middenlandczyk dopadł do niego i rąbnął swym mieczem niemal odrąbując głowę. Trysnęła krew. W tym momencie pojawiła się Ninerl i rzuciła dwoma nożami wprost w pierś nadbiegającego ochroniarza. Konrad ukryty w budce strzelił z łuku, jednak chybił, i najwyraźniej zirytowany takim obrotem sprawy postanowił dołączyć do walczących. Dobiegł akurat w momencie, gdy Broch wespół z Ninerl kończyli dorzynać trzeciego z ochroniarzy. Plując krwią ostatni z mężczyzn padł na ziemię martwy, a wy ruszyliście dalej.

Ravandil

Nóż którym zamierzałeś rzucić w dworzanina został wytrącony z twojej dłoni w momencie jego dobycia. Gdy chwyciłeś za miecz, von Sturm natarł na ciebie z szybkością atakującego węża. Ku jego zdziwieniu udało ci się sparować cios. Stal skrzesała iskry w miejscu, gdzie spotkały się ostrza. Kątem oka dostrzegłeś towarzyszy bijących się z jakimiś oprychami. Kolejny cios dworzanina przykuł jednak na powrót twoją uwagę. Miecze poruszały się szybciej niż mogło nadążyć oko, oczekując na błąd którejś ze stron. Von Sturm pozwolił sobie na parsknięcie satysfakcji, gdy trafił w twoje ramię. Grymas przerodził się w uśmiech, gdy otworzył paskudne rozcięcie nad twoim prawym okiem.

Obaj dyszeliście ciężko. Wiedziałeś, że von Sturm wygrywa pojedynek. Czułeś to. Cieknąca z czoła krew powoli cię oślepiała, długie ostrze urzędnika zdawało się być wszędzie. W pewnym momencie jego wzrok przykuło pojawienie się w pobliżu twoich kompanów. Wiedziałeś, ze to twoja jedyna szansa. Zapominając o ostrożności zanurkowałeś w stronę dworzanina z opuszczoną gardą. Wystarczył ułamek sekundy rozproszenia uwagi. Przeciwnik uniósł miecz zbyt późno. Wyprowadziłeś cięcie. Wbiło się w bok i twój miecz przeorał się w górę brzucha von Sturma, tnąc żebra i docierając do serca. Dworzanin zacharczał jeszcze i padł w jęku agonii pod twoimi nogami.

Wszyscy

Staliście po chwili w czwórkę nad ciałem martwego von Sturma, który swoje umiejętności szermiercze ukrywał pod płaszczykiem książęcego urzędnika. Ravandil wciąż oddychał ciężko, z rany nad prawym okiem płynęła krew, lewe ramię również krwawiło i bolało. Starcie zakończyło się wygraną zwiadowcy, choć z pewnością dla elfa było jednym z cięższych w życiu.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

- Dobra robota, Ravandilu. - najemnik pogratulował zwiadowcy wygranego starcia. Popatrzył na zwłoki urzędnika, przenosząc po chwili wzrok na zakrwawioną twarz elfa. - Konrad powinien obejrzeć te rany i zatamować krwawienie. Trochę oberwałeś, ale ważne że ty stoisz a on nie. - Broch uśmiechnął się szeroko. - Trzeba pozbyć się tych ciał. Najlepiej tam. - wskazał palcem na rzekę. - I lepiej zbierajmy się stąd nim pojawi się straż miejska lub co gorsza milicja. Za zabicie urzędnika książęcego czeka nas śmierć, a mnie się jeszcze nie spieszy na spotkanie z Morrem.
Najemnik wytarł zakrwawiony miecz o płaszcz von Sturma i schował go do pochwy. Następnie szybkim ruchem podniósł jego ciało i zarzucił sobie na bark. Szybkim krokiem skierował się nad leżącą nieopodal rzekę i wrzucił do niej ciało najpierw dworzanina, a potem jego trzech ochroniarzy. Gdy wrócił do kompanów, Konrad właśnie kończył oczyszczać ranę elfa. Broch spojrzał na zwiadowcę uważnie, wolno wypowiadając słowa:
- Ja widzę to tak. Von Sturm zapewne kombinował coś na zamku, dostał wiadomość że przyjechałeś do miasta i pracujesz na zlecenie von Raukowa. Żebyś nie pokrzyżował jego planów lub nie dowiedział się za wiele, postanowił cię zlikwidować. Tych trzech których ubiliśmy z Ninerl było na pewno ubezpieczeniem urzędasa, gdyby trafił na równego sobie szermierza. Ewentualnie na tych, z którymi przyszedłeś. Oczywistym jest, że nie możemy wrócić do „Mordęgi”, jego sługa na pewno wie że tam się zatrzymałeś, więc gdy odkryje że jego pan nie wrócił do domu ze spotkania zacznie poszukiwania. Znam tutaj niedaleko niezłą knajpę, nazywa się „Wesoły Kapucyn”, tam się zatrzymamy na noc. Rano pójdziemy po konie i po pieniądze do banku. Potem pomyślimy co dalej. Chyba że ktoś ma lepszy pomysł?
Jeśli nie, middenlandczyk skinął głową na towarzyszy i podążył w kierunku karczmy o której przed momentem wspomniał. Miał zamiar napić się piwa, a potem udać na spoczynek. Dzień obfitował w sporo atrakcji i Broch chciał pomyśleć o kilku sprawach w zaciszu swego pokoju.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Od razu wiedział, że pomysł ze dawaniem mu łuku i nakazania mu strzelania z niego, był jednym z gorszych pomysłów, na które mogła wpaść elfka. Nawet jeszcze za czasów swojej młodości, gdy nie był akolitą, gdy życie w Boven toczyło się spokojnie, umiejętności sztrzeleckie i ich rozwijanie jakoś nie interesowały chłopaka. Zdecydowanie lepiej czuł się z mieczem, zostało mu to do dziś. Dzisiejszego wieczora nie przydał się jednak ten fakt - przybył za późno, każdy z napastników leżał już w pozycji horyzontalnej na twardym, zimnym bruku.
Przydało się jednak co innego, po raz któryś z kolei zresztą - skromna wiedza Konrada na temat medycyny. Oddarł ze swojej szaty spory kawał materiału i za jego pomocą wykonał obwój kolisty na czoło poszkodowanego, w tym przypadku Ravandila. Tak dalej pójdzie to będę nagi chodził... Musimy bardziej na siebie uważać, Ninerl na kilka dni jest już wykluczona z większych akcji bitewnych, nie możemy sobie pozwolić na stratę kolejnego członka. Werner może wygląda na człowieka, który jednym cięciem powali kilku tysięczną armię, ale mimo wszystko lepiej zachować trochę ostrożności. A jutro, nie bata, szukamy wszyscy szat dla mnie. Może to fajnie, że wyglądam jak dzikus w tym poobrywanym stroju, ale trochę mi zimno w niektóre miejsca - powiedział akolita, spokojnym, trochę lekkodusznym tonem, podczas gdy Werner zajmował się utylizacją zwłok barona.
Nie mam lepszego pomysłu, możemy się zatrzymać i tam, gdzie mówisz. Odpocznijmy wreszcie, zdecydowanie za dużo wrażeń, jak na jedną noc - rzucił do reszty i ruszył za najemnikiem.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Numer z nożem niestety się nie udał. Szkoda, bo to dałoby mu więcej czasu na przygotowanie obrony. Z wyciągniętym mieczem i determinacją w oczach postanowił walczyć o życie. Od początku starcia czuć było, że to von Sturm ma przewagę w walce na miecze. Rzucił się na niego błyskawicznie, tylko dzięki łutowi szczęścia elfowi udało się sparować ten cios, jednak poczuł w mięśniach siłę tego uderzenia, które aż wykrzesało z żelaza iskry. Plan był prosty - nie dać się zabić, póki nie przyjdzie wsparcie. Sytuację skomplikowało pojawienie się obstawy von Sturma, co oznaczało, że na pomoc będzie musiał poczekać nieco dłużej. Zebrał w sobie wszystkie siły do walki ze szlachcicem. Ten jednak był lepszym szermierzem niż Ravandil i zafundował mu paskudną ranę ramienia. Elf syknął z bólu, ale dzielnie walczył dalej, pomino paskudnego pieczenia w miejscu rozcięcia. Większym problemem była rana zadana tuż nad okiem, bo znacznie utrudniała obserwację, a ponadto nieco go zamroczyła. Wiedział, że nie ma nic do stracenia i kiedy von Sturm na chwilę zwrócił uwagę na Brocha i resztę rzucił się na niego wyprowadzając pchnięcie mieczem. Ravandil wbił miecz w brzuch dworzanina i szarpnął. Cios bez wątpienia był śmiertelny, a krew buchnęła z otwartych jam ciała von Sturma, bryzgając na zwiadowcę. Szlachcic osunął się na ziemię i skonał. To koniec. Ravandil przykleknął i dyszał ciężko. Nie mógł zebrać myśli, czuł na przemian ulgę i ból. Nigdy wcześniej nie stoczył takie walki na miecze, nie licząc ćwiczeń za młodu. Był bardzo zmęczony i miał ochotę się położyć. Ramię paliło, a krew z rany nad okiem zalała mu twarz. Na pewno wyglądał teraz... hmm... dość przerażająco. W tym momencie podbiegła reszta drużyny. Elf nawet nie miał siły odpowiedzieć na gratulacje Brocha, skinął tylko głową. Wstał z trudem i wytarł miecz o ubranie von Sturma. Równie dobrze mógłby o własny płaszcz, bo nie zrobiłoby to większej różnicy, tak był zakrwawiony. Elf podniósł z ziemi wytrącony wcześniej nóż i schował oba ostrza w odpowiednie dla nich miejsce. Następnie usiadł na ziemi i dał się opatrzeć Konradowi. Ten dość sprawnie poradził sobie z ranami i ból nieco się zmniejszył. W tym czasie Ravandil obserwował Brocha sprzątającego pobojowisko. Wsłuchał się w słowa najemnika z uwagą, choć nie mógł jeszcze do końca skupić myśli. Odezwał się cicho -Prawdopodobnie masz rację, Wernerze. Ten człowiek prowadził w mieście dość podejrzane interesy i rządził twardą ręką. Jego polityka nie cieszy się tu popularnością. A siatka różnych układów i spisków jest tu bardzo gęsta i von Sturm wolał, żeby nikt nie wchodził mu w paradę, dlatego chciał mnie zlikwidować. Jak widać nie miał szczęścia. Najgorsze, że wróciliśmy do punktu wyjścia. A nie wiadomo, ile jeszcze osób wie o naszej misji. Musimy się pilnować, skoro wieści się tak szybko rozchodzą. Weźmy nasze rzeczy z "Mordęgi" i przenieśmy się do "Wesołego Kapucyna", to dobry pomysł, Wernerze. Da nam trochę czasu na działanie- Na więcej słów elf nie miał siły. Jeszcze chyba nigdy się tak nie zmęczył.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Rozmawiając, udaliście się najpierw po swoje rzeczy i wierzchowce do "Mordęgi" a następnie do karczmy "Wesoły Kapucyn" znajdującej się niedaleko Zarzecza. Lokal był już w połowie pusty i raczej przeciętnej jakości - gospodarz nie różnił się zbytnio od bandy miejscowych żuli. Gawędziliście długo przy pierwszym a potem przy drugim zamówionym piwie. Zmęczenie podróżą i późniejszymi peregrynacjami po mieście jednak dało znać o sobie i trunek, choć słaby, uderzał łatwo do głowy. Zmorzyło was w końcu, gospoda też opustoszała. Opłaciwszy pokój udaliście się na górę. Cztery małe klitki na poddaszu, wyposażone w nieco za krótkie jak dla Brocha łóżka początkowo nie nastrajały optymizmem. Jednak kiedy omietliście ją światłem świecy okazało się, że nie ma tu szczurów i jest względnie czysto. Sen zmorzył was dość szybko.

***

Nastał nowy dzień. Miasto od rana kipiało od plotek. Około północy patrol straży znalazł na Zarzeczu ciała dworzanina książęcego Otto von Sturma oraz jego trzech ochroniarzy. Jak wykazało pośpieszne śledztwo, wszyscy zginęli od miecza. Jasnym było, że ktoś ich zamordował. Przypadek sprawił, że jeden ze strażników wiedział gdzie mieszka von Sturm. Strażnicy poszli do jego domu i obudzili starego sługę. Ten, wstrząśnięty wieściami powiedział, że godzinę wcześniej umawiał swojego pana na spotkanie z pewnym elfem. Gdy nadszedł ranek straż wszystkich dzielnic poszukiwała niejakiego Ravandila Galanodel'a. Poszukiwany był ponoć szczupły, z włosami długimi do ramion, średniego wzrostu i był młody. Tyle strażnicy, którzy chodzili po mieście i podawali powyższy rysopis. Jak ludzie to zapamiętywali świadczyło to, że według różnych relacji Ravandil miał od półtora do dwóch metrów wzrostu, był łysy, siwy lub rudy oraz był człowiekiem lub krasnoludem. Za wskazanie poszukiwanego książę wyznaczył nagrodę stu złotych koron. W efekcie, do dziewiątej rano schwytano już piętnastu domniemanych Ravandilów z czego kilku straż jeszcze przesłuchiwała.

Pod bankiem byliście umówieni w południe a miasto budziło się do życia wcześnie. Rzemieślnicy od siódmej bądź ósmej rano otwierali warsztaty, nieco później kupcy i handlarze rozstawiali kramy. Słońce było jeszcze niewysoko na lekko zachmurzonym niebie gdy rozbudził was zgiełk na ulicach, mięliście więc co nieco czasu.

Zeszliście na dół i jedliście śniadanie. Od początku mieliście dziwne wrażenie że karczmarz patrzył na was co nieco podejrzliwie. Gospoda była prawia pusta. Mieszczanie byli już dawno w pracy. Śniadanie jedli tylko podróżni. Przy sąsiednim stoliku siedziało kilku miejscowych powtarzających zasłyszanie wieści. Ich słowa dobiegały waszych uszu.

- Jak mówicie, że się nazywał?
- Ravandil Galanodel.
- Sto koron, fiu fiu…
- Wojownik powiadają, przy mieczu chodzi.
- Strach takiego chwytać.
- Po co zaraz chwytać, palcem straży wskazać…
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Wypoczęty i w miarę wyspany rozpoczął nowy dzień. Standardowo wykonał serię ćwiczeń utrzymujących jego ciało w przyzwoitej formie, po czym zszedł na dół i dołączył do kompanów. Zamówił kaszę ze skwarkami i rozmyślał najpierw o wczorajszym zajściu z von Sturmem, a potem o szlachcicu z Molachii z którym byli umówieni w południe pod bankiem. Zastanawiał się, czy Diego dotrzyma słowa, osobiście najemnik nie był przyzwyczajony do pieniędzy spadających z nieba, zwłaszcza tak konkretnej sumy.
Z rozmyslań wyrwała go dyskusja gości siedzących nieopodal. Najwyraźniej wieść o zabójstwie dworzanina już się rozniosła i o zbrodnię podejrzewano Ravandila (co było do przewidzenia). Najemnik popatrzył po towarzyszach i rzekł pół-szeptem:
- Sprawy zaczynają przybierać nieciekawy obrót. Jak tak dalej pójdzie to całe miasto będzie szukać Ravandila. Proponuję po śniadaniu wynieść się z karczmy, udać się pod bank, odebrać pieniądze i przyczaić gdzieś na jakiś czas, dopóki sprawa nie ucichnie. Chyba że ktoś ma lepszy pomysł? - popatrzył pytająco na kompanów.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Spał jak zabity po tej nocy, podobnie zresztą do całej reszty towarzyszy. Miniony dzień obfitował w zbyt wiele atrakcji. Rano, zanim zszedł na dół najeść się sprawdził czy wszystko w porządku z ranami Ninerl i Ravandila. Od momentu wyjazdu Abbie, na nowo przejął rolę drużynowego medyka, co w gruncie rzeczy bardzo mu odpowiadało. Broch jest od walki, elfy od osłania tyłów, on z kolei zajmował się ewentualnymi obrażeniami u pozostałej trójki, nieważne czy chcieliby tego czy nie.
I do jego uszu trafiła rozmowa miejscowych. Ravandil, a co za tym idzie i jego towarzysze stali się obiektem numer 1 zainteresowania lokalnej straży. Bynajmniej nie wróżyło to nic ciekawego. Konrada niepokoił dodatkowo fakt, że w razie pojmania drużyny, cały jego autorytet jako przedstawiciela Sigmara legł by w gruzach niczym Wolfenburg, o którym słyszał w opowieściach po Burzy Chaosu. Na pytanie Wernera kiwnął głową przecząco. Na chwilę obecną denerwował się bardziej, niż przy spotkaniu z jakimś zwierzoczłekiem.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Z ulgą zawitał wreszcie w progi karczmy "Wesoły kapucyn". Jedyne czego pragnął, to ogrzać się i odpocząć. Rana nie była poważna i prawie nie bolała, ale jednak nie czuł się całkiem dobrze. Reszta wieczoru upłynęła całkiem miło, na rozmowach i piciu. Ravandil wypił ledwo pół kubka wina, wolał się zbytnio nie nadwyrężać. Gdy tylko wszyscy udali się do pokojów, elf usnął padwszy na łóżko niemal jak trafiony piorunem. Spało mu się zaskakująco dobrze, ale w takiej sytuacji każde łóżko, pod warunkiem że nie było wykute w kamieniu zdawało się wygodne. Rankiem obudził się dość wypoczęty, pogimnastykował się lekko i roztart delikatnie ranione miejsce. Wyglądało na to, że wszystko się dobrze wygoi. Rana na czole też nie wyglądała jakoś przerażająco. Nie tracąc czasu zszedł na śniadanie. Zamówił sobie bochen chleba i trochę pieczonego mięsa, dla nabrania sił. W końcu nie może zbyt długo niedomagać, bo w drużynie nie będzie miał kto walczyć. Już w tej chwili odpadło dwoje łuczników... Rozmyślania przerwała mu rozmowa przy sąsiednim stoliku. Wyglądało na to, że wszystko się już wydało. "Tego mi tylko brakowało... Ale drogą, nieźle mnie cenią. Marna pociecha..." Szepnął do Brocha -Pewnie już całe miasto huczy od plotek... Chociaż pewnie większość mieszkańców nienawidziła von Sturma, to zabójcę będzie chciał znaleźć każdy. Kto się nie połasi na takie pieniądze? Tylko czekać aż ktoś nas zobaczy i wyda... Spójrz na karczmarza. Bystro nie wygląda, ale tak się dziwnie patrzy... Zdecydowanie, trzeba się gdzieś ukryć. Masz jakiś pomysł? Znasz chyba te tereny w miarę dobrze? W każdym razie, nie ma co tutaj tracić czasu. Dostańmy się niepostrzeżenie pod bank, weźmy pieniądze i przyczaimy się gdzieś-. "Łatwo powiedzieć... Przyczaić się. Wojownik postury niedźwiedzia, dwójka elfów i akolita Sigmara.". Dzień zapowiadał się interesująco.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Podeszła do Ravandila- elf nie wyglądał dobrze. Klęczał na ziemi, oddychając ciężko, a pół twarzy miał we krwi. Ninelr przykucnęła i wyjęła czysty strzęp prowizorycznego bandaża. Wytarła krew z jego twarzy i powiedziała:- Wszystko w porządku? Jak się czujesz?- w jej głosie zabrzmiała troska.
Chwilę później Konrad opatrzył ranę Ravandila. Ninerl skomentowała to kwaśnym tonem: - No to nici ze strzelania. Koniec z łukami w naszej drużynie.
Broch omówił problem, na jaki się napotkali. Zaproponował udanie się do innej gospody.
- Ja nie mam innych pomysłów. Zagadzam się na wszystko.
Podparła prawym ramieniem Ravandila, by pomóc mu wstać.
- Nie wyglądasz za dobrze, trzymaj się na razie mnie. Co do tych spisków, zastanawia mnie, skąd Sturm miał wiadomości o nas. To niepokojące...

------------------------------------------------------------------
Karczma nie była najgorsza, ale Ninerl wcale nie była w dobrym nastroju. Rana pobolewała ją czasami i co najgorsze czasami swędziała. "Goi się" zawsze powtarzała to w myślach, by przypadkiem się nie podrapać.
Ravandila nie był za lekki, w dodatku dziewczyna czuła się zmęczona wydarzeniami dnia, a właściwie nocy. Siedziała i sączyła powoli piwo. Nagle coś ją zastanowiło. Chwilę potem umknęło jej z pamięci, nie mogła sobie przypomnieć, tego co chciała powiedzieć. Wzruszyła ramionami -"Jutro sobie przypomnę.Nie ma się czym przejmować".
Wynajęty kawałek przestrzeni nie podobał się Ninerl, ale co robić.
Ważne, że wyglądał na czysty i miała nadzieję, że taki był.
Obudziła się rano, nawet bardzo wcześnie rano- jak oceniła wyglądając przez okno klitki. Chwilę myślała leżąc w łóżku. Przypomniała sobie, o czym chciała powiedzieć kompanom. "Musimy nieco zmienić wygląd Ravandilowi. Pewnie już go szukają. " pomyślała "Powiem mu to zaraz. Powinien się zgodzić. I zmienić imię i nazwisko" wstała. Ubrała się i poszła. Zapukała w drzwi pokoju elfa i chwilę czekała. "Mam nadzieję, że już nie śpi. Nie ma co czekać" otworzyła drzwi.
-Trzeba zmienić nieco twój wygląd. I imię i nazwisko-oświadczyła- Pewnie już ciebie szukają. Masz jakiś pomysł? Może będziemy udawać rodzeństwo, a ciebie przebierzemy za kupca albo za barda albo za maga. Co ty na to? - uśmiechnęła się do niego. - Powinieneś zrobić coś włosami- przyjrzała się krytycznie długim, ciemnym włosom.- Może przefarbować...- ujęła jeden kosmyk w palce. "Piękny kolor. Uwielbiam ciemne włosy. Szkoda je niszczyć." Przypomniała sobie wydarzenia z wczoraj- była naprawdę przerażona, a potem przestraszona. Ravandil w jakiś sposób łączyła ją z domem, poza tym był elfem i rozumiał ją znacznie lepiej niż ludzie. Ludzie byli nadal obcą rasą. Bez tropiciela czułaby się samotna i tak jakby... zagubiona? Nieswojo ? "Przyznaj się, że oni ci się podoba" powiedział złośliwy głosik w jej myślach. "Milcz" warknęła Ninerl w odpowiedzi. "Ha,ha, nawet bardzo. Wiesz o tym dobrze."- głosik brzmiał jeszcze bardziej złośliwie. "To jeszcze nic nie znaczy" odparła. "Okłamuj się dalej..." cichutki szept znikł. Odetchnęła głeboko - czasami prowadzenie wewnętrznych dialogów uznawała za oznakę szaleństwa. No bo czemu drugi głos? Składowa część jej osobowości- tak przyjmowała. Może to był jakiś odpowiednik sumienia. "I co z tego..." pomyślała "Pewnie i tak nic by nie wyszło. Jeszcze z moim brakiem odwagi? "- zawsze miała problemy z klasycznym uwodzeniem . Wtedy nagle stawała się nieśmiała i ją paraliżowało. Dopóki umieszczała kogoś w katergorii przyjaciel jakoś mogła z nim rozmawiać. Ale tak...nie potrafiła okazać niektórych uczuć... była chyba zbyt nieufna... czuła się wtedy bezbronna. A więc wolała milczeć...
"Widać szkoła niektórych zostawiła ślady" pomyślała. Od dzieciństwa słyszała, gdy myśleli, że są sami, uwagi. Ciągle było coś o jej krwi, o jakimś Nim, o wpływie jego dziedzictwa. Domyślała się, że Ten, był jej ojcem, ale nikt nigdy nie wspominał kim był i co zrobił. To było upokarzające...byli tacy, którzy się niczym nie przejmowali- wiedziała, że najchętniej nazwali by ją bękartem i pomiotem. "Ale jesteśmy zbyt dystyngowani na rzucanie sobie zniewag w takiej formie prosto w twarz" woleli wplatać drobne żłośliwości w swoje słowa. Dobrze, że gdy dorosła to się prawie skończyło, zresztą przy pomocy Vadatha.
"Dość tych jałowych rozważań" skarciła siebie w myślach, czekając na odpowiedź Ravandila.

------------------------------------------------------------------
Siedział i jadła, przysłuchując się rozmowom. Niestety, jej przeczucia się sprawdziły- na szczęście ludzie przekręcali fakty. "pewnie dlatego jeszcze nas nie złapali."
Werner wysunął propozycję znalezienia sobie kryjówki.
- Masz rację.- odparła - Tylko gdzie?- zapytała.- Ja za bardzo nie mam pomysłów.


Sorry, ze tak długo nie odpisywałam- ale miałam problemy z netem i dodatkowo pracę. :? .
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Nie ma sprawy, Ninerl - ważne że znowu jesteście w komplecie. Jakoś tak przyzwyczaiłem się do Waszej drużyny (w końcu już trochę ze sobą gramy) i dziwnie by było gdyby któreś z was się teraz wyłamało. Jedziemy dalej!

Porozmawialiście jeszcze kilkanaście minut, po czym zabraliście swoje rzeczy i udaliście się na spotkanie ze szlachcicem. Co prawda do południa pozostało jeszcze troche czasu, ale bank położony był dość daleko od karczmy, dlatego wybraliście się wcześniej.

Averheim, będące stolicą Averlandu było dużym miastem. Zrównane z ziemią, z wyjątkiem zamku, dziewięćdziesiąt lat wcześniej, podczas najazdu goblińskiego wodza Groma (który praktycznie podbił Imperium i ze zbudowaną w Nordlandzie flotą popłynął do Ulthuanu) powoli lecz konsekwentnie podnosiło się z gruzów. Odrodzone i ogrodzone solidnym kamiennym murem liczyło obecnie prawie osiem tysięcy stałych mieszkańców, nie licząc nie objętych spisem bezdomnych i mieszkańców przedmieści. Poza nimi przez Averheim codziennie przewijało się kilkuset podróżnych. Do tego należało obecnie doliczyć dwa-trzy tysiące rozłożonych pod miastem uchodźców i chyba – choć ta liczba była utrzymywana w tajemnicy – niewiele mniej wojska wszelkiego autoramentu. W mieście takim jak Averheim po prostu musiał znajdować się bank, i bank nie byle jaki, nie jakaś tam filia.

Bank Magyaronich był finansową potęgą. Miał swoje filie w całym Averlandzie, Suddenlandzie i Krainie Zgromadzenia. Obracał oszczędnościami szlachty i finansował przedsięwzięcia książąt. Wieść niosła, że sam książę Ruprecht III był, głównie w związku z obecną wojną, zadłużony u Magyaronich na dobre kilkadziesiąt tysięcy. Właścicielami była stara magnacka rodzina averska, która zamiast w ziemię postanowiła zainwestować w finansach. Magyaroni siedzieli w swych zamkach, pławili się w luksusie i czerpali dochody z interesu. Bankiem zarządzał największy weń udziałowiec i zaufany powiernik rodziny, krasnolud Gnorr Gnorrison. To on rezydował w naczelnej filii, przed którą staliście i nadzorował zeń interesy.

Budynek głównej siedziby banku Magyaronich był imponujący. Pozbawiony okien na wysokim na dwa piętra parterze, trzema wyższymi piętrami górujący nad sąsiednimi kamienicami, wydawał się twierdzą. W ozdobnym wejściu krzyżowali halabardy dwa groźni strażnicy a nad ich głowami wisiała gotowa w każdej chwili opaść krata.

Gdy przyjeżdzaliście kolejno uniżeni służący w szarych liberiach podbiegali i kłaniając się prowadzili do stojącej naprzeciwko banku stajni wasze konie. Pod bankiem czekali już ubrani byli po cywilnemu i strojni wyjątkowo Molachijczycy. Diego miał na sobie bogaty, szlachecki strój. Z pleców zwisał purpurowy płaszcz a na palcach lśniły pierścienie. Zinha, staromodny rycerz, wyraźnie czuł się nieswojo w eleganckim surducie. Nie można było tego powiedzieć o starym słudze – Ludovic prezentował się godnie odziany w wykwintną liberię. Zdążyliście się również przyjrzeć okolicy. Kilka przecznic w kierunku rynku wynikła jakaś burda. Ulicę zatarasował tłum skorych do bitki, kłócących i obrzucających wyzwiskami ludzi. Diego skinął głową i ruszyliście za nim.

Halabardnicy w wejściu rozstąpili się i weszliście do środka. Wysoki na cztery metry hall banku robił imponujące wrażenie. Pod kolebkowym sklepieniem wisiał żyrandol, z którego wobec braku okien pomieszczenie oświetlało kilkadziesiąt świec. Po obu stronach sali marmurowe, łączące się po środku schody prowadziły na piętro. Zza ustawionego między nimi parawanu dobiegało skrzypienie bujanego fotela i unosił się dym z fajki. Wszędzie kręcili się jednolicie umundurowani klerkowie i skrybowie z pismami i kałamarzami. W głębi banku kilku kupców załatwiało z nimi swoje interesy. Kolejnych dwóch strażników – tym razem krasnoludów - obserwowało was z rogów sali.

Diego wyszedł na środek i ignorując pragnącego obsłużyć go klerka donośnym głosem powiedział:

- Jestem Diego Cezare Menezes da Silva. Pierworodny syn Michela Cezare Menezesa da Silvy, prawowity spadkobierca tronu i władca księstwa Molachii między Smoczym Grzbietem a Czarną Zatoką. Podróżując po Imperium przybyłem osobiście po złoto powierzone bankowi Magyaronich przez mojego ojca, siedem lat temu.

Oczy siedzącego za biurkiem skryby rozszerzyły się jak złote korony. Usłyszeliście skrzypienie fotela i zza parawanu wyszedł odziany w szary frak, gruby aż do nieprzyzwoitości, krasnolud z bokobrodami i długą, siwą brodą.

- Witamy dostojnego gościa – ukłonił się na tyle na ile pozwalał mu brzuch. - Jestem Gnorr Gnorrison, z namaszczenia rodu Magyaronich zarządca banku i wszystkich filii. Zapraszam do kantoru. A cóż to za zbrojni? – pokazał na was.
- Dziękuję, postoimy. A to moja świta – odrzekł Diego. – Nie przybyłem wszak po taką sumę sam.
- Oczywiście. Poproszę chwilę poczekać - krasnolud odwrócił się do pracowników. – Nie gapić się jak w malowane cielę! Do liczydeł! Do kantorów! Nie ty Klaus! Ty leć migiem po księgi!
Po chwili młody skryba poleciał na zaplecze i wrócił pchając skrzypiący, wypełniony księgami wózek.
- Jaka to była suma? – zapytał szperając na wózku krasnolud. – Proszę wybaczyć, wielu władców z Księstw Granicznych z braku zaufania do tamtejszych banków powierza nam swe oszczędności. Rzadko jednak zjawiają się osobiście.
- Czterdzieści tysięcy Złotych Myrmidenów – odrzekł Diego.
Ci z was, którzy kiedykolwiek byli w Księstwach Granicznych i znali się na kursach walut przełknęli nerwowo ślinę.
- Taaak – przeciągnął krasnolud. – chwileczkę, muszę sprawdzić księgi... „Księga Przychodów i Rozchodów”…”Cła i myta”, nie…”Księga wierzycieli”, nie…o a skąd to się tu wzięło? - otwierał i odrzucał kolejne pozycje. – O jest! „Archiwum powierzeń”. - Otworzył grubą księgę i zaczął wertować.
- Middenland, Maghreb….Molachia…Da Silva… – mruczał pod nosem. - Jest.
Zdmuchnął kurz ze strony i pokiwał głową a w jego oku zauważyliście błysk.
- Według obecnego kursu dwanaście tysięcy, czterysta koron. Razem z odsetkami za siedem lat to będzie szesnaście tysięcy, osiemset dziewięćdziesiąt sześć złotych koron, siedemnaście szylingów i cztery pensy - wyliczył krasnolud a w sali zapanowała cisza. - Jednak nie dysponujemy taką sumą w skarbcu i nie jesteśmy w stanie wypłacić jej od zaraz. Gros tej sumy jest w obrocie i zarabia na siebie w różnych interesach. Nie jesteśmy w stanie wypłacić tej sumy. Nawet gdybyśmy mogli.
- Co masz pan na myśli? - zapytał Zinha.
- Doszły nas już wieści z Molachii. Panuje tam Carlitos Drugi, następca Michela Pierwszego. Umowa mówi wyraźnie: powierzoną sumę możemy wypłacić jedynie jej prawowitemu właścicielowi lub jego następcom na tronie Molachii. Albo wysłannikowi obdarzonemu książęcym listem i pieczęcią, hasłem oraz pierścieniem książęcym, którego replikę posiadamy.
- Posiadam pierścień i znam hasło! – oburzył się Diego.
- Ale nie jesteś waść wysłannikiem, sam to przed chwilą powiedziałeś.
- Jestem prawowitym dziedzicem Molachii!
- Nic nam do prawowitości – powiedział spokojnie krasnolud. – Możemy wypłacić pieniądze jedynie księciu Molachii a ty panie nim nie jesteś lecz brat twój, następca twego ojca.
- Mój brat zabił mego ojca! On nawet nie wie o istnieniu tego konta! – wzburzony Diego zrobił krok do przodu.
- W takim razie będziemy musieli go zawiadomić.

Szlachcic już miał coś odrzec, Zinha położył rękę na mieczu a strażnicy w drzwiach i sali prewencyjnie sięgali do broni gdy coś się wydarzyło.

Wobec awantury w banku uszło waszej uwadze zamieszanie na ulicy, którą przebiegały oddziały wojska i straży w kierunku oddalonych o kilka ulic zamieszek. Skupieni na awanturze nie zauważyliście też, podobnie jak odwróceni w waszą stronę strażnicy, dwóch wypełnionych zbrojnymi wozów, które zatrzymały się pod bankiem. Pierwszym co zauważyliście były ciała halabardników, które wśród huku wystrzałów z broni ognistej wleciały do pomieszczenia. Za nimi wsypała się do banku gromada ludzi krzycząca i celująca we wszystko z kusz, rusznic i pistoletów.

- Krata! – zakrzyknął krasnoludzki bankier.
- Nie działa! – odkrzyknął jakiś skryba, który pierwszy dopadł umieszczonej na ścianie dźwigni.

Odwracając się i sięgając do broni dostrzegliście napastników. Trzech mężczyzn, w tym krasnolud, przyklękło wprawnie w szyku celując do was z kusz i rusznic. Za nimi wbiegało trzech następnych a w tyle jeszcze kilku. Człowiek w brązowym kapeluszu, z dwoma pistoletami wyprostował rękę i wypalił w kąt sali w próbującego dobyć broni krasnoludzkiego strażnika. Kula urwała mu pół twarzy. Drugi z krasnoludów posłusznie uniósł ręce do góry.

- Rzucić broń!
- K**wa, co tu tylu zbrojnych?
- Na ziemię!
- Kłaść się!
- Ręce do góry! – przekrzykiwali się bandyci.

Działali sprawnie niczym wojsko: pierwszy szereg ukląkł, drugi z kilku metrów mierzył w was na stojąco. Było jasne, że ewentualna salwa zakończy się dla was tragicznie.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Gdy szlachcic skinął głową najemnik podążyl za nim wraz z resztą towarzyszy z przyzwyczajenia zerkając w stronę bankowych pachołków zajmujących się końmi. W czasie drogi rozmyślał o dobrym miejscu na kryjówkę, doszedł do wniosku że najlepszym wyjściem może być obóz Smoczej Kompanii. Był w pełnym bojowym rynsztunku, prosto z miasta zamierzał bowiem udać się do siedziby swego przyjaciela Siegfrieda i porozmawiać o ich ewentualnym zatrzymaniu się w obozie na jakiś czas.

Gdy nagle do banku wpadło kilku bandziorów, Broch zmarszczył brwi, patrząc na nich wrogo. Przez głowę przemknęło mu kilka myśli. Jeśli rozprawiliby się z oprychami teraz, bankierzy na pewno byliby bardziej skorzy do udostępnienia Diego jego majątku. Z drugiej strony, mieli broń palną. Najemnik nie widział w tej chwili możliwości ich pokonania, poza tym głupotą było by teraz sięgać po miecz gdy mieli przewagę w sile ogniowej.

Werner ruszył powoli pod ścianę kryjąc się za swą tarczą i wciąż obserwując napastników. Był opanowany, choć tak samo jak przed bitwą zastrzyk adrenaliny wzburzył krew i wyostrzył zmysły. Powstrzymał nagły impuls każący z rykiem rzucić się na wroga. Wyglądało na to, ze przyszli jedynie po pieniądze, gdyby mieli w zamiarze ich zabić, już pewnie by to zrobili.

Bardzo uważnie przyglądał się napastnikom, po kolei. Zapewne warto ich zapamiętać. Hełm z nosalem zasłaniał większą część jego twarzy, pochylił lekko głowę, żeby nie widzieli jego oczu. Prawą rękę uniósł lekko w górę, dłoń otworzył na znak, że nie ma w niej żadnej broni, ale tarczy nie odłożył. Middenlandczyk czuł narastającą wściekłość. Niby nie było potrzeby angażowania się w nie swoją walkę, ale najemnik chyba po prostu miał ochotę się z nimi rozprawić. Patrząc spode łba, z kamiennym wyrazem twarzy oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń. W środku kipiał od złości.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Nazwy kwot jakie padały w banku omal nie przyprawiły akolity o bół głowy. W życiu nie myślał, żeby jakikolwiek człowiek posiadał taki majątek. Największa usłyszana przez niego suma pieniędzy padała dotychczas w setkach, a nie w tysiącach. Nawet w skromnym Konradzie, człowieku, który pieniądze odstawiał na margines swojego życia, obudziła się myśl, że wynagrodzenie jakie mieli dostać za odeskortowanie Diega do Averheim jest śmieszne w porównaniu do majątku, po jaki tu przybył.

Rozmyślania Konrada przerwał napad bandytów, który absolutnie w niczym nie przypominał innych rabunków jakie do tej pory widział. Wszystko perfekcyjnie zaplanowane, każdy z nich doskonale wiedział kiedy i gdzie ma stanąć, do kogo mierzyć. Totalnym majstersztykiem był szyk w jakim się ustawili. Przypominali bardziej pluton egzekucyjny, niż bandę rabusiów. Mimo paniki jaką rozsiali dookoła akolita stał spokojnie. Przez chwilę chciał spróbować wyperswadować im ten czyn, odwołując się do nauk Sigmara. Zrezygnował jednak z tego pomysłu, widząc, że bandyci są zdecydowani i bynajmniej nie będą mieli ochoty na słuchanie go. Razem z pozostałymi ruszył pod ścianę z rękoma uniesionymi do góry. Miał wielką ochotę oddać ich wymiarowi sprawiedliwości. Niestety, w tej chwili jego pragnienia musiały poczekać.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

-Masz rację, Ninerl, muszę się jakoś zamaskować... Dobry pomysł z tym rodzeństwem. Wątpię, żeby któryś z tych ludzi był na tyle odważny, żeby sprawdzać, czy jesteśmy podobni- zaśmiał się słabym głosem -Myślę, że za kupca mógłbym się przebrać. Na barda raczej nie wyglądam, a jako mag sympatii raczej nie będę wzbudzał. Nazwisko mogę przyjąć twoje, chyba że wymyślimy inne. A imię? Hmm... Może być Farnoth? Może to śmieszne, ale to imię mojego konia, sentymentalny jestem... Ale znałem kiedyś elfa o tym imieniu, i nie narzekał- spojrzał się na Ninerl, która ogladała jego włosy. -Przefarbować? Wiesz... czułbym się chyba nieswojo. To nie dla mnie tego typu zabiegi. Przyzwyczaiłem się do ciemnych włosów- Spojrzał na Ninerl. Wydawała się nieco zamyślona, ale nie podejmował się odgadywania jej myśli. Nigdy nie był specjalistą od psychologii, a szczególnie kobiecej, bo większość zachowań tępaków, jakich spotykał można było bez problemu przewidzieć.

--------------------------------------
Udali się wreszcie na spotkanie. Ravandil włożył na głowę swój kapelusz, naciągając go nieco na oczy. Ten "kamuflaż" nie wydawał mu się zbyt wyszukanym, ale za dużych możliwości na chwilę obecną nie miał. Bank okazał się budowlą nad wyraz imponującą. "Dziwne... Ludzie wydają mnóstwo pieniędzy, żeby postawić budynek, który będzie mieścił jeszcze więcej pieniędzy... Nigdy nie chyba nie zrozumiem tej ludzkiej logiki". Drużyna została dobrze obsłużona, zostali przywitani a ich konie odprowadzono do stajni. Molachijczycy już czekali. Weszli do banku, a szlachcic poszedł po pieniądze. Elf z uwagą przysłuchiwał się rozmowie, choć od tych rachunków, które wykonywał krasnolud, zakręciło mu się w głowie. Raz, że były to sumy... hmmm, astronomiczne, a dwa, że ta bankowa matematyka była dość pokrętna. Ciekawiej się zrobiło, jak okazało się, że bankier nie może wypłacić tej sumy Da Silvie, z jakichśtam powodów. Awanturę przerwało wtargnięcie bandytów. Wyglądali na dość zdeterminowanych, a na dodatek pokazali, że potrafią strzelać. Najgorsze, że mieli broń palną. Najbardziej podłą broń, jaką elf mógł sobie wyobrazić. Finezji wymagała tyle, że trzeba było umieć wycelować i pociągnąć za spust. Pewnie dlatego wśród elfów nie cieszyła się zbytnią popularnością, bo one preferują bardziej ambitne sposoby walki. Ale tutaj nie było co rozmyślać. W pierwszym odruchu chciał sięgnąć po łuk, ale bolący mięsień lewej ręki przypomniał mu, że to nie jest dobre rozwiązanie. A sytuacja wyglądała źle. Szczególnie, że nawet Broch i Konrad posłusznie poszli pod ścianę. Nie miał wyjścia. Podniósł ręce tak, by było widać dłonie, nie za wysoko, bo i nie mógł się nadwyrężać. Spojrzał ukradkiem na Ninerl. Wiedział, że jest ona dość porywcza i łatwo się nie poddaje, ale rzucił jej spojrzenie, które oznaczało jedno - zrób co każą. Nie było co zgrywać bohatera, lepiej żeby wszyscy wyszli z tego cało. A nawet ze sprawną ręką zdążyłby oddać najwyżej jeden strzał z łuku. Irytacja mieszała się w nim z bezradnością. W milczeniu podążył za resztą i stanął obok Konrada.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Zaskoczenie było zupełne. Napastnicy w dużej mierze zawdzięczali je wywołanej przez Diego awanturze w banku. Jak rychło wyszło na jaw nie tylko. Było ich łącznie dziewięciu. Na pierwszy rzut oka przywódcą był człowiek z dwoma pistoletami, z blizną na ustach i w brązowym kapeluszu, ten który przed chwilą zastrzelił krasnoludzkiego strażnika. Prócz niego mierzył do was z rusznicy nie wzruszony śmiercią przedstawiciela swojej rasy krasnolud z blond warkoczami i zawzięcie pomarszczoną gębą. Wpatrywał się w Ravandila i Ninerl z taką wściekłością, jakiej elfy chyba jeszcze nie doświadczyły. Obok klęczał i celował z małej magazynkowej kuszy szczupły, gładki jak niewiasta młodzieniec z kobiecą niemal twarzą wystającą spod kasztanowych włosów. Przy szefie bandy stał z kuszą elegancko ubrany, chudy mężczyzna z rapierem przy boku, długimi włosami i zwisającym na łańcuszku monoklem. Za nimi z celował z rusznicy jowialny dziadek z siwym wąsem i bokobrodami. Reszta bandy przedstawiała się dość typowo – poznaczone bliznami zakazane mordy z pod ciemnej gwiazdy. Wszyscy, prócz tego z monoklem odziani byli w skórznie, niektórzy w kolczugi, wszyscy też mieli broń strzelecką.

- Bardzo rozsądnie – pochwalił szef bandy wasze postępowanie. - Rączki do góry i daleko od broni.

Jak się okazało ci, którzy mierzyli do was z broni nie byli jedynymi bandytami w banku . Zobaczyliście, że jakiś dostatnio odziany, starszy człowiek, chyba jeden z wyższych pracowników, nie zważając na to że zaraz może zostać zastrzelony, podszedł i wyciągnął za fraki, wciąż mocującego się z uszkodzoną wyraźnie dźwignią na ścianie skrybę.
- Dobra robota Aleks – powiedział szef bandy. Nie zdążył dodać nic więcej bowiem ze schodów dobiegły pośpieszne kroki i część bandytów zwróciła broń w tamtą stronę. Usłyszeliście jęk i przez balustradę przechylił się i wypadł strażnik z mieczem między łopatkami. Po chwili ze schodów zbiegł drugi krzycząc:
- To ja, Wolme! Nie strzelać!

Szef bandy kiwnął mu głową po czym miał już zwrócić się do wam gdy przerwał mu krasnoludzki bankier:
- Nie ujdzie wam to na sucho.
- Zobaczymy Gnorrison... - odrzekł bandyta nie poświęcając mu dłuższej uwagi.

- Ty, duży! – krzyknął na Brocha. – Rzuć no tą tarczę, siadaj pod ścianę i rączki tak, żebym je widział. No już. Spokojnie. Nie przyszliśmy po wasze życie i mienie tylko po złotko co sobie leży hen w skarbcu. Poczekacie piętnaście minut i więcej nas nie zobaczycie.

- Słyszeliście Szefa? Siadać pod ścianą! Wszyscy! – klęczącego z rusznicą krasnoluda wyraźnie zezłościła harda mina najemnika.

Większość klientów i pracowników banku już dawno uniosła grzecznie ręce do góry. Teraz siadali koło sługi szlachcica, pod ścianą i pod biurkami, po lewej, patrząc od wejścia, stronie sali. Również Diego i Zinha, chociaż już dobyli mieczy, odłożyli je teraz posłusznie i z zawziętymi minami poszli w ich ślady.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Najemnik spojrzał groźnie na bandytów. Po chwili cofnął się jeszcze dalej pod ścianę. Tarczy nie rzucił, odłożył ją tak, by cały czas była pod ręką, gotowa do użycia. Usiadł ostrożnie, właściwie cały ciężar opierając na prawej nodze podwijając pod siebie lewą. Oparta obok tarcza zasłaniała trochę tę pozycję. W ten sposób łatwo mógł w jednej chwili stanąć na nogach i skoczyć do przodu gdyby coś się działo.
Wysiłkiem woli uspokoił się i przybrał obojętny wyraz twarzy, choć gniew kołatał się w nim cały czas. Chwilę później znieruchomiał, unikając kontaktu wzrokowego z bandytami. Patrzył za to ukradkiem na towarzyszących mu pod ścianą Molachijczyków, jakby starając się odgadnąć jakie mają zamiary. Jeśli nie zamierzali działać, Broch również nie podejmował żadnych kroków, choć sytuacja zdecydowanie go denerwowała.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Zablokowany