[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

"Teraz jedyna rzecz, którą wiem na pewno, to fakt że coś tu nie gra." - skrzywił się, odpychając kolejną osobę. Coraz bardziej rosła irytacja Erwana. Coraz bardziej płomień przedostawał się na zewnątrz.
*Mam w dupie fakt, czym jesteś. Szeryf wrócił do miasta.* - nie interesowało go, co myśli o tym demon, ale póki miał kontrolę musiał wykorzystać zdrowe zmysły.
Zdrowe? Dobre sobie. Od początku tego wariactwa coraz bardziej zbliżał się do granicy z szaleństwem. Być może było już za późno.
Tik tak.
Czas ciągle uciekał. Każde ziarenko klepsydry uciekało bezpowrotnie, ciążąc coraz bardziej.
Kiedyś będzie zbyt ciężko.
Tik tak.
Zebrał się w sobie raz jeszcze i zrobił głęboki oddech.
"Kociak, Jack, Michael, Dieter..." - wzywał.
Niebo.
Tak bardzo pragnął. Odpłynąć. Zostawić wszystko daleko za sobą. Upokorzenie. Gorycz. Zdradę.

Look up, I look up at night
Planets are moving at the speed of light
Climb up, up in the trees
Every chance that you get is a chance you seize
How long am I gonna stand
With my head stuck under the sand
I'll start before I can stop or
Before I see things the right way up
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Czerwone cegły, upiększające ściany szatni. Dieter siedzi przygarbiony, wlepiając wzrok w podłogę. Czerwona krew na jego dłoniach. Tysiące pytań bombarduje jego umysł, na przemian z niepokojem. Co ma teraz robić? Czerwona porażka, klęska jego dumy.
Życie czy misja?
Ale co to za życie? Egzystencja, wypełniona rozlewem krwi, piciem krwi oraz widokiem krwi. Pozbawiony celu, pozbawiony sumienia, egzystuje z nocy na noc, bez innego powodu niż instynkt, który nakazuje mu iść dalej.
- Twardy Szwab, wychodzisz.
Głos organizatora rozległ się zza drzwi. Dieter splunął na podłogę, nie ruszając się z miejsca.
Będzie walczył aż do końca, cokolwiek by się stało.
Spojrzał się na starucha, podnosząc powoli swój nieżywy zadek.

Brodaty kurdupel z masą mięśniową goryla, właśnie okładał leżącego przeciwnika. Pięści lądowały błyskawicznie, a ten nie miał już siły nawet by się zasłonić. Z trybun dobiegały oklaski, wiwaty i okrzyki dopingującej widowni. Michael patrzył się bezbarwnym wzrokiem na tą żałosną scenę, prezentującą słabość ludzkiego gatunku.
- Salubri to klan, podobnie jak twój – Gangrel. Moglibyśmy opowiedzieć ci pełną historię, opowiadać o Drugim Mieście, o buncie trzeciej generacji, oraz o wielkim polowaniu w mrocznych czasach… ale czas nagli, a ty pewnie nie chcesz siedzieć tu przez klasę historii.
Odwrócił się do Jacka, po chwili jednak wyszukując Erwana. Wskazał na niego lekko palcem, po czym ruszył w tym kierunku.
- Nasz diabeł potrzebuje pomocy, detektywie. Myślimy że powinniśmy go złapać.
Szedł kawałek, przeciskając się przez tłum, a za nim podążał lekko otumaniony DeCroy.
- Jesteśmy uzdrowicielami dzieci Setha, tak jak chciał tego Ojciec. Pożywiamy się na słabych i umierających, oraz leczymy silnych z ich ran. Potrafimy oczyścić duszę, sprawić że zagoją się najgorsze rany… ale nie potrafimy zmieniać ludzi.
Pchnął łokciem jakiegoś punka, który zagradzał mu drogę. Jack zaczął być zdumiony faktem, jak ten wampir nie szanuje Maskarady, i mówi o takich rzeczach wśród ludzi. Ale to ciekawość hamowała go przed szybkim „Zamknij się”.
- Czy są to ostatnie noce? Nie wiemy, ale widok tego upadłego miasta… sam przynosi odpowiedź. Wiele lat byliśmy zapieczętowani w starym klubie, razem z ojcem wampira Raztargujeva. Ale bariera Czarnoksiężników zniknęła, zupełnie jakby ich moc… odeszła. Szukaliśmy wiele nocy, ale nie znaleźliśmy nikogo z linii Tremera. Mamy nadzieję, że uzyskamy nasze odpowiedzi u Podróżującego Z Ojcem.
Erwan był już niedaleko, odwrócony do nich plecami. Ręce miał wyciągnięte przed siebie, błądząc w ciemności. Michael krzyknął jego imię.
- Tej nocy zostaje nam tylko modlić się do Kaina, aby jego krew mocno skuła Demona w swoje łańcuchy. Innego ratunku nie ma.
Czarnoksiężnik był już na wyciągnięcie ręki, samotny wśród tłumu. Ludzie zdawali się go podświadomie unikać. Michael wyciągnął rękę i klepnął Jonesa w ramię, zwracając jego uwagę.
- Pytałeś kto prosił o waszą protekcję? Ktoś, komu zależy na waszym bezpieczeństwie, oto odpowiedź. A komu zależy bardziej na bezpieczeństwie swoich dzieci, jeśli nie *matce*?

„Kain”, lub „Natham” jak go nazywał Cyklop. Ubrany na zielono, wysoki, groteskowy wampir. Nawet oczy miał zielone, niczym dwa promienie z jego dyskoteki. Przechodził teraz przez tłum, który rozstępował się przed nim, rzucając tylko ciekawskie, niekiedy przerażone spojrzenia.
Dziwna myśl nawiedziła umysł Kociaka. Co jeśli oni wiedzą, że ich gospodarz jest pijącą krew bestią, potomkiem chłopa, a na dodatek mordercy? Pytania i teorie nawiedzały jego myśli w liczbie, której nawet on nie był w stanie wytrzymać. Więc zagłuszył teraz rozum. Po prostu szedł w kierunku loży Cezara, czując jak kły wbijają mu się wściekle w wargi.
Był już w połowie drogi, kiedy usłyszał głos organizatora walk.

- Panie i panowie! Żywi i umarli! Oto prawdziwa walka tytanów! Walka godna nieśmiertelnych! Wszystko ku chwale naszego dobrodzieja, który ocalił nas przed plagą przeklętych wampyrów! Oklaski dla Kaina!
Burza gromkich oklasków, gwizdy i okrzyki zachwytu wypełniły całe piętro. Niechętny uśmiech wywalczył swoją drogę na twarz Malkavianina. Nie mógł wręcz wytrzymać, widząc tą ironię.
- Oto przed wami sławny, kochany, potężny i do tej pory niezwyciężony… pokryty tatuażami wykonanymi przez samego Lucyfera! Oto Czerwony Diabeł!
Ludzie aż wstali i oklaskiwali na stojąco Diabła, który był zdecydowanym faworytem. Rozległy się piski dziewcząt, gdy wysoki mężczyzna, opalony na brąz i pokryty tatuażami niczym drugim ubraniem, wyszedł na ring.

Jasne ślepia nieumarłego obserwowały go z ciemności. Pięści się ścisnęły… wampir oblizał z nich resztki krwi. Miało się zaraz zacząć, musiał myśleć szybko. Ich maska ześlizgiwała się z twarzy, los ich zadania wisiał na włosku…

- A oto jego przeciwnik! Bohater swojej pierwszej i jedynej walki, odkrycie wieczora! Facet który zerżnął matkę Jimmy’ego Cwaniaczka! Prosto z Niemiec… oto Twardy Szwab!
Tym razem ku zaskoczeniu Dietera, rozległy się brawa nie mniejsze od tych udzielonych jego rywalowi. Nie dostał żadną colą, nie obrzucono go popcornem. Był teraz w ich oczach kimś…

Czy tego chcecie? Krwi, zabijania, przemocy!? Wy nędzne, owleczone w mięso wywłoki, niegodne nawet by żyć!
Wściekłość szalała w duszy Dietera, determinacja w umyśle Kociaka który go obserwował.
Jedno było pewne…

To będzie pamiętna noc.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Słowa Michaela bębniły w umyśle Jacka niczym kotły piekielne. Każdy wyraz przez niego wypowiedziany był dla niedoświadczonego wampira niezrozumiały. Pojmował w tej chwili ogrom swej niewiedzy oraz potęgę wiadomości którymi dysponował Salubri. Czemu nigdy nie słyszał o tym klanie? Nie żył od dłuższego już czasu jednak pierwszy raz ta nazwa została wypowiedziana właśnie dzisiaj. Mimo to zdawał sobie sprawę że ich mroczny dar choć był podobny do innych klanów spokrewnionych to jednak był całkowicie różny.
"Matka... znowu ona."- gangrel przypomniał sobie teraz słowa wypowiedziane przez współklanowców. Kim ona była?? Czemu również ona była dla niego zagadką?
DeCroy również położył dłoń na ramieniu Erwana. Zdawało mu się niegdyś że zna tego Tremere, teraz stała przed nim całkowicie inna persona.
- Erwan, choć z nami jeśli wciąż możesz...
Po chwili rzekł do kompana, który miał pomóc czarnoksiężnikowi.
- Mam nadzieje że tobie podobni mają specjalne względy u Ojca- powiedział kwaśno i dodał.
- Będzie nam cholernie potrzebna każda pomoc.

Jack wysilając swój wzrok dostrzegł to co czyni w tej chwili Kociak. Martwe serce poczęło szybciej bić. Robi się gorąco.. gorąco jak w piekle.
- Musimy się pośpieszyć Mike.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Dzięki Bogu. - westchnął ciężko. Z trudem łapał oddech. - Ja... ratunku.
Przez chwilę majaczył. Zdawało się, że tracił przytomność, jednak udało mu się rozbudzić. Tak naprawdę próbował uporządkować bałagan w swojej głowie.
-Tak, chodźmy. - kiwnął głową.
"Kain czeka."
"I będzie płonął."
Kontury czerwieni raz zanikały, by po chwili pojawić się ze zdwojoną mocą.
*Co ty robisz z moim umysłem?*
Wolność.
Wampir bardzo potrzebował teraz wolności i spokoju. Jak na ironię był w miejscu, które było tego przeciwieństwem.
"Dieter?..." - nie było końca pytań. Nieobecność wśród towarzyszy dała więcej zła niż dobra. - "Ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość."
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Maskarada.
Czy człowiek jest w stanie wysadzić kogoś na środku klubu?
Skoro jest w stanie wejść do własnej szkoły i zacząć strzelać do kolegów z obrzyna, to czemu nie.
Cholera, mam nadzieję że tym razem nie zginął niepotrzebnie ludzie.
Tym razem będzie im chyba łatwiej uciec niż z Piekła.

W sumie, mnie i reszcie... koteri... też będzie łatwiej, jakby coś poszło nie tak.

Kolejne kroki niosły Kociaka coraz bliżej loży honorowej.

Nastąpi wybuch, Kain polegnie natychmiast, prawdopodobnie. W tym czasie trzeba zniknąć między ludźmi, ale blisko. Czyli tak - wciskamy mu to cygaro, niech on odpali, a my... A ja, nie jestem Cyklopem, jeszcze - włażę w tłum. Czekając na eksplozję przygotowuję tubę do otwarcia...

Kain siedział i patrzył na walkę. Dieter, to niedługo, wytrzymaj, proszę.

Zaraz, zaraz, czy ja powiedziałem: 'proszę'?

Niech to diabli.

Nie, nie diabli, żadnych więcej diabłów, mam ich już dość, do jasnej cholery.

Więc tak, chowam się między ludźmi, odkładam torbę w jakieś miejsce, gdzie nie trafi jej zabłąkana kula - chcemy stąd wyjść tak samo martwi jak wcześniej, a nie bardziej; takie miejsce najpierw trzeba znaleźć; a potem w momencie eksplozji dobywam katany, zarzucam tubę na plecy, w drugą rękę Glock, atak na lożę honorową.

Kociak stał już tuż przy Kainie. Najpierw miejsce gdzie można będzie ułożyć tę torbę, może za barem, albo pod jakąś kanapą, fotelem, stolikiem?
Szwędał się przez chwilę szukając najlepszego miejsca.

Bębny uderzyły. Czas się skończył.
Its the final countdown...
Mam nadzieję że wszyscy zdążyli zrobić co trzeba zrobić.
I guess there is no one to blame
Teraz wiele rzeczy się stanie.
Were heading for death and still we stand tall

Podszedł do Kaina.
Tak wiele rzeczy zostało do zrobienia, a tak mało jest czasu.
Ukłonił się głęboko.
- Zapomniałem, ojcze, o najważniejszym niewątpliwie, a mianowicie o małym prezencie dla ciebie.
Ryzyko numer jeden. Czas użyć Demencji.
Szukaj zaufania do mnie. Iskierka gdzieś tam musi się tlić. Każdy ma iskierkę zaufania do nowo poznanego... Człowieka. Może ją tłumić, ale ona tam jest. Trzeba ją znaleźć i rozbuchać. Musi przyjąć ten cholerny prezent. Po prostu musi.
- Przywiozłem je z wycieczki na Kubę, robione przez dziewice na własnych udach... - uśmiechnął się lekko. - I specjalnie przystosowane dla... dla takich jak my. Zawierają kilka substancji bardzo przyjemnych dla naszego gatunku. Zdobyłem tam taki dwanaście, a to moje ostatnie, chowałem je na specjalną okazję, i myślę że to bardzo dobry moment żeby je wykorzystać. - uśmiechał się, leciutko. Każdy poważniejszy uśmiech powodał straszliwą deformację jego i tak paskudnej twarzy, a to nie było najlepsze dla kontaków, nawet z niekoniecznie ludźmi...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Po wyjściu Kaina z szatni, Dieter jeszcze przez pewien czas siedział ze wzrokiem tępo wpatrzonym w podłogę.

"Scheisse..."

Ciało doszło do siebie. Gorzej z psychiką. Fakt, ledwo wygrana walka mocno nadwerężyła jego niezachwianą pewność siebie, wyżłobiła rysę w twardym pancerzu bezdusznego wampira.

Ale walka to szczegół.

Chodziło o coś więcej. Może dumę, może honor. Prędzej poczucie własnej wartości.

Właśnie zagrożono mu śmiercią. Ojciec-dobrodziej osobiście w przypływie łaski nawiedził wyrzutka, by ostrzec go przed przeginaniem.

Zatem ciekawa perspektywa.

"Entweder Tod oder Tod."

On już nie wygra. Taki los był pisany zagubionemu wyrzutkowi. Zbłąkanemu Cyganowi.

Tak. Poczucie wartości to jedno. Drugie to poczucie obowiązku.
Jakiego obowiązku? - ktoś by zapytał. Polowanie na Raztargujewa? On gdzieś tu jest i snuje swoje własne plany. Zresztą, jakie to ma dla Ravnosa znaczenie? Po utracie Nieba, zaginięciu Anny, ucieczce z Nowego Jorku wiele z dawnych zobowiązań przygasło.

Co zatem go tu trzyma? Co każe mu nadstawiać karku, narażać nie-życie?

Lojalność i pragmatyzm.

Dieter był pragmatyczny do bólu. Twardo stąpał po ziemi, obce mu były fantazyjne wybryki ekscentrycznego Kociaka. Błazen uważał Ravnosa za powolnego tępaka. Niech myśli co chce, potworna codzienność wymaga chłodnego umysłu, zamknięcia na pewne niuanse rzeczywistości, obiektywizmu wspartego pragmatyzmem.
Bo gdzież by koteria teraz się podziewała, gdyby ten tępak co chwila nie sprowadzał jej na ziemię?
Każdy ma swoją rolę i Dieterowi przypadła właśnie taka.

Lojalność. To drugie słowo-klucz do osoby Ravnosa.

Wypranie z emocji, empatii, nawet silny egoizm nie potrafią stłumić tej cechy jego charakteru.
Tak, to kazało mu teraz tu siedzieć, wysłuchiwać pogróżek i upokorzeń, znosić ból i pajacować przed zdziczałą publicznością.
Nie potrafił pozostawić towarzyszy, choć wielokrotnie go korciło. Dobre relacje z Jackiem praktycznie wygasły, ciężkie wydarzenia ostatnich nocy doświadczyły i tego tajemniczego najemnika. Erwan nie był już sobą, mroczne pragnienie pożerało jego duszę od środka, a Dieter czuł się za to odpowiedzialny. Z Kociakiem, potencjalnym zdrajcą, zawsze miał na pieńku.
Nie pasował do nich, a oni nie pasowali do niego. Co więcej, tak naprawdę, to żaden z nich nie pasował do drugiego. Przypadkowa zbieranina szumowin rzucona przez groteskowe fatum w wir przełomowych wydarzeń.
Ale, do cholery, lubił ich. Każdego przygłupa z osobna. Na swój sposób związał się z nimi, mimo że coś takiego, jak współpraca, wychodziła im gorzej od nauki latania.

Ta przypadkowa zbieranina była jego rodziną. Czy tego chciał, czy nie.


Został wywołany. Czas przelać krew. Swoją - bo taki będzie finał.

Ale jednego był pewien, jedno dodawało mu otuchy. Te ostatnie chwile jego życia na pewno zmażą ten paskudny uśmiech z twarzy tatusia Kaina. Nie da mu satysfakcji. Jego czempion będzie się musiał napracować.

"Ave Kain, morituri te salutant."

Ravnos - Twardy Szwab - triumfalnie wkroczył na ring, pozdrawiając publiczność. Pokłonił się teatralnie przed Kainem.
Błyszczał pewnością siebie, choć skazany był na porażkę.

"Potraktuj to jak zabawę, wszak życie to farsa"

Czas zepsuć humor tatusiowi. I dać czas reszcie bandy na działanie.

"Chłopaki, trzymajcie się. Wujek Dieter odegra ostatnią scenę."
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

„Szwab! Szwab! Zabij go!”
Tłum ryczał wściekle, podnosząc się ze swoich miejsc. Ręce mieli uniesione wysoko do góry, wrzeszczeli zdzierając sobie gardła.
„Diabeł! Diabeł! Zabij go!”
Podobne owacje zbierał Czerwony, przeciwnik Twardego Szwaba. Ludzie byli wniebowzięci, oraz tak rozbawieni, że reagowali teraz jako jedna, wielka masa mięsa i oczu.
Dieter spojrzał w oczy swojemu przeciwnikowi, który unosił tryumfalnie obydwie łapy, szczerząc zęby do publiczności. Po chwili ich wzroki spotykają się.
- I co, szczurze, gotów na wpierdol?
Ale ten głos słyszą tylko oni. Są teraz jak dwa żywioły – ogień i lód – zamknięte w bezsensownej walce.
Symfonia ognia i lodu.

Somewhere beyond happiness and sadness…
I need to calculate,
what creates my own madness!
and I'm addicted to your punishment,
and you're the master,
and I am waiting for disaster.


- Zaczynajcie!
Słowa zabrzmiały jak gong. I nim wydźwięczał, pięści skrzyżowały się w brutalnej walce. Dieter robi uskok w tył, podąża za nim niecelny cios oponenta. Gdy Czerwony Diabeł podbiega bliżej, Stier w mgnieniu oka łapie go za ramię, gotów by wyprowadzić miażdżący cios w bok.
Ale słowa „Kaina” wciąż wybrzmiewają mu w głowie, a na swojej pięści czuje jego okrutny wzrok.
Nie robi nic, odsłaniając się na atak.

I feel irrational!
So confrontational!
To tell the truth I again,
getting away with murder!
it isn't possible,
to never tell the truth!
but the reality is
I'm getting away with murder!


- Och proszę, trafiła mi się ciota!
Publika zawyła głośno i przeraźliwie, a oklaski i doping ucichły na moment. Dieter leżał na macie, ściskając się za bok. Grymas bólu zniekształcił jego twarz.
Ale wstał znowu. „Kain” nie wygra tak łatwo. Tłum ryknął znowu, widząc że rozlew krwi dopiero się zaczął…

Tymczasem całej scenie przyglądał się gospodarz tego miejsca. Obok niego po całym piętrze rozglądało się dwóch „smutnych panów”, którzy cierpieli na wyjątkowo złośliwy zanik szyi. Beckett siedział tuż obok gospodarza „Czyśćca”, patrząc obojętnym wzrokiem na ring… wyglądał jakby myślami był w jakimś bardzo, bardzo odległym miejscu.
Gdy podszedł do nich Kociak, panowie bez szyj zastąpili mu drogę do ich mistrza, lecz słysząc niewyraźnie wypowiedzianą komendę, powrócili na swoje poprzednie miejsca.
Malkavianin podszedł do pana tej otchłani szaleństwa i krwi, wypowiadając starannie dobrane przez siebie słowa…

I drink my drink and I don't even want to,
I think my thoughts when I don't even need to,
I never look back cause I don't even want to,
and I don't need to,
because I'm getting away with murder!

Szalejące czerwone płomienie, koncentrujące się pośrodku piętra. Tam był właśnie ring. Erwan czuł jak jakaś wewnętrzna siła – nieodparte pragnienie – kieruje go w tamtym kierunku.
„Tęskniłeś za mną, skorupko?”
Jones jęknął cicho. Jedną ręką trzymał się kurtki Jacka, prowadzącego go razem z Michaelem. Ta ręka zaczęła zaraz mocno drżeć.
„Pora się zabawić.”

- Nie odmówię takiego podarunku.
„Kain” wyciągnął zachłannie rękę po cygaro, a Kociak starał się powstrzymywać maniakalny uśmiech na swojej twarzy.
Wampir włożył cygaro do swoich czerwonych jak krew ust, spoglądając spode łba na walczących. Kociak też się spojrzał… Dieter niewiadomo czemu, cały czas trzymał gardę, odsłaniając się co chwila, byle tylko przyjąć jedną piąchę na twarz.
„To nie czas na gierki, Stier.”
Malk przygryzł wargę. Gdyby jego serce wciąż biło, pewnie teraz by wyskoczyło mu przez gardło.
- Ogień.
„Kain” spojrzał się na Kociaka. Wampir poczuł chłód i mrowienie przechodzące całe jego ciało… cholera, cholera, cholera.
- Ja mam.
Beckett wyjął z kieszeni małą paczkę zapałek, takich jakie zwykle rozdaje się za darmo w hotelach albo restauracjach.
Płonącą zapałkę przysunął do twarzy wampira, czekając aż ten rozpali cygarko. Ale niespodziewany ryk tłumu sprawił że wypadła z ręki Becketta.

Dieter leżał na macie, krew ciekła mu z głowy, ręce miał rozłożone na wznak. Sędzia podszedł do niego. Druga zapałka została zapalona, tym razem spełniając swoje zadanie.
- Przepraszam.
Uśmiechnął się Beckett do „Kaina”.

I feel irrational!
So confrontational!
To tell the truth I again,
getting away with murder!
it isn't possible,
to never tell the truth!
but the reality is
I'm getting away with murder!

Getting away, getting away, getting away…


- Jeden!
Krzyknął sędzia, trzymając Twardego Szwaba za nadgarstek. Wstawaj Diet, wstawaj…
- Dwa!
Z trybun zaczęło dobiegać na przemian buczenie i nawoływanie.
- Trzy!
Gospodarz pykał sobie cygaro, wypuszczając leniwie dym. Na jego twarzy malował się spokój… póki co.
- Cztery!
Czerwony Diabeł podniósł obydwie ręce do góry, rycząc jak lew, który właśnie upolował zwierzynę.
- Pięć!
Dieter czuje jak jego głowa pęka, jak krew wycieka. Jego pięści ściskają się w gniewie.
- Sześć!
Nie ma już wrzasków tłumu, zwierzęcego ryku przeciwnika. Jest jedynie bicie serca. Najpierw wolne, rytmiczne… zaraz się przeradza w szybie i agresywne!
- Siedem!
Diabeł podchodzi do przegranego, stawiając stopę na jego brzuchu. Uśmiecha się do niego cwaniacko, szczerząc swoje żółte zęby.
- Osiem!
Mięśnie się napinają! Krew płynie szybciej! Serce wali jak opętane! Oczy się otwierają!
- Dziew…
Szara łapa w mgnieniu oka chwyta za nogę Diabła, zaś cielsko porywa się do góry. A za nim, najpotężniejszy cios w karierze Twardego Szwaba. Gdy jego pięść uderza mordę wroga, ten czuje jak jego zęby łamią się, zaś żuchwa pęka z nieprzyjemnym, chorym odgłosem.

Świat staje w miejscu. „Kain” po raz pierwszy ukazał emocje na swojej twarzy.
Szok.
Wyrzuca cygaro na podłogę, wstaje z miejsca.
K*rwa.

- Jack?
- Co?
Michael odwrócił się. Chciał krzyknąć „uważaj” ale nie zdążył. Erwan szybkim ruchem wyrwał z wewnętrznej kieszeni marynarki pistolet Gangrela. Na ich nieszczęście, był pozbawiony tłumika.
Rozległy się piski, ludzie zaczęli pierzchać we wszystkich kierunkach, taranując wszystko na swojej drodze. Niektórzy zamiast uciekać schodami, starali się zeskoczyć z piętra.
Tymczasem Michael głośno klnąc, odciągał postrzelonego w nogę Jacka w miarę daleko od…
Azazu.

I feel irrational!
So confrontational!
To tell the truth I again,
getting away with murder!
it isn't possible,
to never tell the truth!
but the reality is
I'm getting away with murder!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Azazu

Demon naprawdę oszalał. Śmiał się szaleńczo, posyłając strzały na lewo i prawo. Zamieszanie przewyższało nawet te z Piekła, co uniemożliwiało ochronie dostęp do Azazu.
Przedwieczny wystrzelił teraz w stronę ringu. Oko miał celne, jednak tym razem spudłował. Kula rozbiła jeden z reflektorów, z którego sypnął się snop iskier.
Kątem oka zobaczył Kaina, jednak nie zwrócił na niego uwagi. Kimże był dla niego taki marny pyłek?
Uśmiechnął się paskudnie, kończąc marny żywot kolejnej śmiertelniczki.
*Skończ z tym!* - usłyszał w głowie wołanie, które rozsadzało jego czaszkę. Wbrew pozorom, to tylko dodało mu siły i bardziej rozwścieczyło.
*Zabawa dopiero się zaczyna.* - teraz szukał drogi, aby uwolnić moc Tremere. Taumaturgię.
"Pora podgrzać trochę atmosferę."
Płoń, płoń!
Zdołał uformować na lewej dłoni kulę ognia. Na próbę posłał ją w górę - zniknęła nim doleciała do celu. Azazu zauważył, że kosztowało go to sporo sił.
"Chyba będę się musiał bardziej postarać. Ale póki co lepiej nie tracić energii."
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Z odejściem wściekłości z ciała wampira odpłynęły siły. Omal sam nie runął na deski obok powalonego przeciwnika.
Mętnym wzrokiem ogarnął trybuny, zatrzymał się na loży. Odnalazł "Kaina". Ich spojrzenia skrzyżowały się.

"Wybacz, Vattie, biznes to biznes."

Odwrócił się niezgrabnie i chwiejnym krokiem odmaszerował do szatni. Tam spoczął wyczerpany. Postanowił zebrać resztki sił. Przedstawienie nie dobiegło zapewne końca, lepiej przygotować się na najgorsze.

I jak najszybciej nasycić głód, uzupełnić utraconą vitae.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

- Czy to nie tego chciałeś¸ Erwan!?
Krzyknął Azazu, czując jak całe ciało zaczyna mu mrowić. Zaczął odróżniać zapachy, uczucia, fizyczny kontakt. Jego machinacje uczyniły z Jonesa potężnego nosiciela, który mimo swoich wad, połączony z duszą Demona… stawał się niepokonany.
Głos wampira był coraz słabszy, jakby dobiegał z oddali. Niknął w harmiderze, spowodowanym przez wrzaski spanikowanego tłumu, odgłosy jego wystrzałów i głośne przekleństwa rzucane przez „Kaina”.
Ale starożytna istota zapomniała o jednym szczególe. Cokolwiek teraz robił, Erwan w to wierzył. Kogokolwiek teraz zabił – Erwan tego chciał. Im bardziej oddawał się płonącej nienawiści, napędzał gniew krwi, która stworzyła Erwana.
A on rósł w siłę.

- Bierz go!
Jack krzyknął do swojego jednookiego towarzysza, samemu porywając się z wielkim rykiem na równe nogi. Siląc się na straszny wysiłek, wyskoczył zza filara prosto na czarnoksiężnika, powalając go na ziemię. Zaraz doskoczył do nich Michael, chwytając opętanego wampira za ręce.
- Już w porządku!
Erwan szarpał się przez chwilę, ale zaraz opanował.
- On już odszedł.
To była połowiczna prawda. Demon ryczał wściekle gdzieś w jego świadomości.
Gangrel chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Jego zielone oczy wpatrywały się w twarz kamrata.
Ludzie wokół wybiegali z klubu, kątem oka można było dostrzec zbierającą się przy schodach ochronę.
Piski kobiet, krzyk mężczyzn, szybki tupot stóp. Muzyka przestała grać, urwana w połowie melodii. Nikt nawet nie podszedł do ringu, pomóc wykrwawiającemu się Czerwonemu Diabłowi. Wszyscy uciekali, a jego pan wrzeszczał na swoich ochroniarzy. Nie było śladu Kociaka.

Zaraz, Malkavianin tam był. Leżał z obitą mordą na podłodze, przyciskany butem „Kaina”. Jego ręka sięgała po jakiś przedmiot…
- Nie ważne kim on jest! Chcę widzieć go martwego! Jego rodzinę martwą! Jego dom w płomieniach!
- Ej, wszechmocny!
Zielony wampir odwrócił się wściekle do tyłu. W samą porę żeby zarobić piąchę od niedoszłej nagrody turnieju.
Cios roztrzaskał szkiełko na prawym oku, wydobywając głośny wrzask z gardła wampira. Beckett tymczasem rzucił szybie „chodu” do Kociaka, nie czekając nawet aż ten wstanie. Malk skoczył na nogi, zaczynając szybki sprint w kierunku schodów. Na odchodnym nie zapomniał posłać cwaniackiego uśmieszku „Kainowi”. W dłoni ściskał wybuchowe cygaro.

Pora na wielką ucieczkę.
Trójka wampirów przebija się przez tłum, ciągnąc za sobą ślepego Tremera. Tymczasem Kociak z Beckettem biegną prosto do schodów. Nikt nie czeka na nikogo.
Nagle kula świsnęła tuż obok ucha Kociaka. Po odruchowym przekleństwie uskoczył w bok, ku większemu zagęszczeniu ludzi.
Korytarz za trybunami. Na podłodze leżą ciała stratowanych ludzi, wciąż wrzeszczących przeraźliwie, gdy kolejne osoby przebiegają po nich ku wyjściu. Nagle drzwi szatni otwierają się z hukiem.
Dieter Stier, przebrany, głodny i wku*wiony jak nigdy, ukazuje się w przejściu. Jego samotne oko okrąża tłum kilkakrotnie, aż w końcu wyłapuje znajome twarze.
Pierwsi do schodów dobiegają Jack z resztą. Za nimi już pośpiesza Dieter, na tyle zaś w towarzystwie kul i w rytm melodii wystrzałów, biegnie sprintem dwójka wąpierzy.
Na dole czeka ochrona. Jeden z łysków wyciąga rękę ku koterii. Krzyczy, plując śliną. Reszta celuje z broni.
Nie myśląc wiele, synowie Kaina złapali się obręczy, skacząc na sam dół. Kule trafiają w ściany, odbijają się od metalowych poręczy, a kilka przez przypadek dosięga ludzi.
- Tędy!
Znajomy głos rozlega się tuż przy nich. To Josh, trzymający w ręku jakiś miecz, nawołuje do nich. Usłuchali się, biegną we wskazanym kierunku. Zdaje się że do tylniego wyjścia. Ludzie wrzeszczą i pierzchają w kierunku głównego wejścia. Kule rozbijają reflektory, rozrywają tynk na ścianach, tłuczą butelki, rozlewając alkohol na podłogę. Wbiegają w znany Erwanowi korytarz, a przed nimi biegnie – oglądając się co chwila – ich zbawiciel. Jack czuje potworne pieczenie w nodze, które po chwili zmienia się w mdły ból.
Już nie możesz biec… umrzesz tu, zastrzelony przez śmiertelników. Nie biegnij, nie ma sensu walczyć. Nie wygrasz.
Drzwi.
W końcu przed nimi ukazują się drzwi. Dieter napiera na nie razem z Joshem. Wybiegają na zewnątrz.
Strzał.

Dziwne… Za każdym razem gdy ktoś umiera, towarzyszy mu zawsze jakaś głupia mina. Nieważne czy utonął, powiesił, lub potrącił go samochód. Na twarzach wampirów malowało się zdziwienie, mieszane z zawodem i zmęczeniem. Byli głodni, wyczerpani i pełni żalu.
Ale nie Josh. Jego mina była niewzruszona, zupełnie jak twarz zawodowego pokerzysty. Co ten pieprzony cygan widział!? Czy był za głupi żeby pojąć co się teraz stało!?

Dobrze wiedział co się stało. W jego oczach malowała się… satysfakcja. Miał teraz przed sobą wydarzenia ostatnich nocy, które doprowadziły go do tego momentu. Miał przed sobą widok jego rodziny, którą tak bardzo chciał ocalić, teraz leżącą wokół niego.
Byli pokryci krwią.
W jego oczach nie było łez. Nie było, bo wylane łzy…

… ciężko pomścił.

- Lada chwila mogą się tu zjawić gliny! Schować ciała, najlepiej je spalcie!
„Kain” odrzucił komórkę na siedzenie obok. Znajdował się teraz w swojej limuzynie, czekając aż wyjdą dupki które tak go wkurzyły.
Z drugiej strony, nie ma co marnować czasu na takie insekty.
- Szofer, jedziemy.
Zero reakcji, kierowca zdjął ręce z kierownicy.
- Głuchy jesteś? Jedziemy!
Odwrócił się do „Kaina”, ukazując swoją szarą twarz i paskudny uśmiech łowcy.
- Prosto do piekła, kutasie.

Z limuzyny wyskoczył kierowca, rzucając ręczną strzelbę na ziemię. Cała tylnia szyba pokryta była krwią i fragmentami mózgu. Posłał tylko spojrzenie Joshowi, kiwając mu z szacunkiem głową. A następnie nie mówiąc wiele, odbiegł w ciemność nocy…

Beckett wyszedł do przodu, podchodząc do samochodu od tyłu. Nachylił się lekko nad szybą, wodząc po niej dłonią.
- Przynajmniej tożsamość tego śmiecia jest już znana. Żaden z niego praojciec…
Michael podszedł do wampira, spoglądając na niego podejrzliwie. Josh nadal milczał.
- Rozumiem, że nie jesteście tu z dobrej woli, ani tym bardziej po autograf?

Kociak miał tyle pytań. Chciał znać odpowiedzi, chciał poznać całą historię, chciał…
- Kleofasie…
Rozległ się głos za jego plecami.
- Niespodzianka.
Ostrze trzymane wcześniej przez wampira. Teraz wystające z brzucha Malkavianina. Po samym pariasie nie było już śladu, zaś tam gdzie stał…

- Tęskniliście za mną chłopaki?
Reszta natychmiast odskoczyła do przodu. Ciało Kociaka zsunęło się z miecza, lądując tuż u stóp schodków. Tam gdzie przedtem był Josh, znajdowała się postać w czarnym kapeluszu, z niewielkim rondem. Ubrana była w elegancki czarny garnitur, bez krawatu, tylko z luzacko rozpiętą białą koszulą.
Tam gdzie przedtem był Josh, stał teraz Aleksander Raztargujev.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones / Azazu (?)

Erwan znów przejął władzę nad swym ciałem. Momentami tracił kontakt z rzeczywistością, ale nie na tyle aby zorientować się, że coś jest nie tak. Po chwili rozpoznał głos oraz czerwony kontur kapelusza.
Wampir był zmęczony. Nie wyczerpany, ale solidnie osłabiony. Oraz nieźle wkurwiony. Nie dlatego, że znów stracił panowanie. Dlatego, że przez moment to mu się PODOBAŁO. Czuł siłę, która ogarnia całe ciało. Płonął ogniem, którego nikt nie byłby w stanie ugasić. Mógł powstrzymać to trochę wcześniej, ale wtedy nie poczułby się tak wspaniale...
Ale teraz pozostała tylko złość, którą należało wyładować. Gdyby miał oczy, mógłby zabijać spojrzeniem.
Kula ognia zapłonęła w jego dłoni, oświetlając teren.
-Powiedz dobranoc, kochasiu, zadarłeś z czymś, czego nie jesteś w stanie nawet pojąć. - powiedział nieswoim głosem.
*Ty też, ty też...*
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos odskoczył w bok, kiedy przeszyte ostrzem ciało Kociaka osunęło się na ziemię. Odwrócił się i wyszczerzył kły.

- Tyyyy... - wysyczał. Zacisnął pięści, naprężył ciało, gotowy do walki.

Ale w oczy rzucało się zmęczenie Dietera. Chwiał się na nogach. Gdyby żył, oddychał, z pewnością z trudem łapałby powietrze.

- Sprytne przebranko, facet.

Świat stanął w miejscu. Ravnos czujnie wpatrywał się w Raztargujeva. Wiedział, że nie ma z nim najmniejszych szans. Ale może przy wsparciu kolegów uda się...?
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Raztargujev zignorował groźbę Erwana, unosząc lekko do góry swoje ostrze.
- Dziękuję „Twardy Szwabie”… muszę przyznać że trudno było się pozbyć oryginalnego właściciela, ale skutek…
Uśmiechnął się okrutnie, a jego kruczoczarne włosy opadły mu na twarz.
- … nadzwyczaj zadowalający.
Nagle zniknął! Zdematerializował się w miejscu w którym stał, zupełnie jakby go tam nigdy nie było. Jack, Dieter i Erwan stanęli do siebie plecami, gotowi na najgorsze. Michael złapał Becketta za płaszcz, szarpiąc go mocno. Jego wzrok powędrował ku wykrwawiającemu się Malkavianinowi.
- Chodź! Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce!
- Ale…
- Ruszaj się!
Nie ponawiając sprzeciwu, dwójka spokrewnionych wybiegła z alejki, kierując się w kierunku ulicy.

Nastała cisza. Cisza, którą przerywały tylko ryk silników i wycie syreny.
- Niech uciekają… później się nimi zajmę.
Głos rozległ się z nieznanego kierunku. Trójka wampirów zaczęła się rozglądać wokół.
- Obserwowałem was już jakiś czas, moje niegrzeczne żółtodzioby. Cechuje was jeden z błogosławionych darów Malkava, to muszę przyznać…
Jakieś kroki. Jack odwraca się gwałtownie w tamtym kierunku. Nic nie widzi.
- Głupota. Każde wasze działanie jest dążeniem za ulotną obietnicą, fałszywym marzeniem! Wszystko co robicie…
Błyskawiczny ruch! Wampiry odwracają się ku jego źródłu, w porę by dostrzec jak przewraca się kubeł na śmieci.
- Robicie ze strachu!
Dostrzegliście go, stojącego wysoko na dachu pobliskiego budynku – zdaje się że garażu. Klinga jego miecza odbijała groźnie światło księżyca.
- Strach i głupota! Co za świetne połączenie! Już drugi raz wchodzę między was, przebrany w skórę innego krwawnika… ale wy pozostajecie ślepi. A tak w ogóle – wiecie co robicie w tym mieście? Wiecie co robicie w Chicago?
Zeskoczył z dachu, łopocząc agresywnie płaszczem. Wyszczerzył żółte kły w złośliwym grymasie.
- Kazano wam. A wy ze strachu posłuchaliście…
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones (Azazu?)

Wampir (?) uśmiechnął się kpiąco. Szybkim ruchem ręki dobył noża z wewnętrznej kieszeni. Sekundę potem na ścianie obok wykwitł krwawy pentagram.
Pora na marsz pogrzebowy. Erwan (?) wygiął się do tyłu. Wydał z siebie jęk bólu. Przez moment wydawało się, że rytuał wyśle go do krainy wiecznych łowów - o ile można tak powiedzieć o kimś, kto już umarł.
Jego skórę pokrył twardy chitynowy pancerz, a z rąk wyrosły ostre pazury.
-Pora na małą zabawę. - zachrypiał potwór. Odbił się od ziemi i skoczył w stronę Aleksandra.
We wnętrzu czuł jak rozpada się na dwoje - jedna część była żądnym władzy czarnoksiężnikiem, druga natomiast przedwiecznym demonem.
"Jak Bruce Banner i Hulk..." - przypomniał sobie komiks z dzieciństwa.
Tym razem do głosu doszedł duży, zły i brzydki. Tremere miał tylko nadzieję, że nie zwróci się przeciw jego towarzyszom. Raztargujev był ważniejszy.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Sycząc głośno, wrogi Malkavianin uskoczył do tyłu. Jones wylądował tuż przed nim, lecz swoją nową bronią przeciął jedynie powietrze.
Raztargujev zarechotał maniakalnie, po czym zaszarżował do przodu. Erwan przewidział ten ruch. Niemal instynktownie zasłonił twarz szponami, uginając ciało do obronnej postawy.
Ostrze przeciwnika zawyło przeraźliwie, gdy zetknęło się z naturalną bronią wampira.
Czarnoksiężnik tylko czekał na taką okazję. Jego wróg tracił cenne sekundy, a los umieścił go w zasięgu rąk.
- Żryj to!

Czas zwalnia. Wszystko wokół wydaje się wyraźniejsze. Dźwięki mocniejsze, kolory choć zamazane, idealnie widoczne.
Erwan skacze w górę, szponiastą łapą sięgając ku głowie Aleksandra. Jego katana przelatuje tuż przed ostrzami, skutecznie je blokując.
Ale nie blokuje następnego ciosu.

Szybka akcja! Erwan drugą ręką dosięga pachwiny Raztargujeva! Szpony wbijają się w jego koszulę, rwąc materiał na strzępy! Ułamki sekundy później vitae wampira tryska na ścianę za nim.
- Śmieć! Bezpański pies! Ty bezklanowy kundlu!
Malkavianin ryczy głośno, w mgnieniu oka uciekając saltem w bok, ku tylnim drzwiom „Czyśćca”.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Ja pokażę ci coś, co różni się tak samo
Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą,
I od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.
Pokażę ci strach w garstce popiołu.

Wiersz Eliota szumiał w jego głowie, gdy ruszył w pogoń za potomkiem Malkava. Nie interesowała go teraz reakcja ludzi.
Nie chodziło już nawet o obelgę rzuconą przez Aleksandra. Chodziło o Kociaka.
Nie, jednak nie. Troska o innych to bajka. Zawsze chodzi o samego siebie. Dobre samopoczucie. Rehabilitację. Odreagowanie stresu, zastrzyk adrenaliny. Chęć sprawdzenia się.
Przez moment stracił panowanie nad gniewem, lecz po chwili je odzyskał. Potężny kopniak z silnego odbicia miał na celu wbicie Aleksandra do środka klubu. Bez pukania.
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Re: [Wampir: Maskarada] Modern Night II

Post autor: Seth »

Raztargujev wylądował tuż przed wrotami Czyśćca. Stanął wyprostowany, z góry patrząc na ciało własnego syna. Kociak gasł u jego stóp.
Katana Aleksandra lśniła prowokująco. Jack i Dieter stali jak posągi, niezdolni do jakiejkolwiek reakcji. Ich przeciwnik czekał na atak…

- Pójdź w me ramiona, pomiocie otchłani!

Erwan rzucił się do przodu, wyciągając przed siebie potężne szpony. Rycząc i śliniąc się jak wściekły wilk, zamachnął się do pierwszego ciosu.
Raztargujev tylko na to czekał. W ostatniej chwili uskakuje w bok! Jones traci panowanie nad sobą i uderza w ścianę! Potężne szpony prawej dłoni łamią się z obrzydliwym trzaskiem!

Malkavianina nie widać. W okolicy zalega cisza, przerywana tylko słabymi odgłosami otoczenia. Erwan ściska mocno swoją pięść, dotykając palcami połamanych szponów. Szpetne przekleństwo maluje się na jego ustach.

- Jones!
Odwraca się szybko.
- Pora zdychać… znowu!
Krwiopijca zamazuje jakiś rysunek na ścianie.
Zamazuje pentagram.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany