[Wojna] Trzy lata w Vietcongu
: piątek, 23 grudnia 2005, 21:43
14 lipca, 1967 roku
Zgodnie z obietnicą napisałem. Przepraszam cię że tak późno, ale jakoś wcześniej nie miałem okazji... Jestem tu już drugi tydzień i wcale nie zgadzam się z tym że Wietnam to brzydki kraj. Tubylcy są dla nas mili, w obozie panuje przyjacielska atmosfera... a wojna? Prawie jej nie czuję. Myślę że to dobrze, przecież tyle strasznych rzeczy można nasłuchac się od tych którzy wrócili... Mam nadzieję że u Lucy wszystko dobrze? Powiedz jej że ma pozdrowienia od Patricka, i że napisze kiedy tylko będzie mógł. Przeczytaj ten list także dzieciom, żeby wiedziały że ich tatuś poszedł na wojnę by walczyc za naszą wolnośc. Muszę już kończyc, idzie sierżant a ja nie chcę zrobic na nim złego wrażenia. Jeszcze napiszę... Całuski...
Trevor
Pamiętam dokładnie tamten dzień. Cała wojna... nie, każdy MÓJ dzień na wojnie to jakby osobna historia... Postaram się na tych kartach opowiedziec ją całą, ale nie wiem czy będę miał tak dużo sił i czy moja pamięc nie odeszła ode mnie na tyle, bym był w stanie szczegółowo opisac co się działo... ale mimo tego spróbuje, tak, by każdy wiedział...
Drzwi baraku otworzyły się. Stał w nich przemoknięty do suchej nitki sierżant Johanson. Jego twarz jak zwykle gościła tą samą minę... minę człowieka który wie co robi, i wie czemu to robi... a przynajmniej ma taką nadzieję. Ja, Jack i Patrick przerwaliśmy grę w karty i wraz z resztą żołnierzy zasalutowaliśmy oficerowi (przy czym Jack musiał wypluc swoje ostatnie cygaro)...
- Spocznijcie. Ty Sawhammer, do mnie.
Podszedłem do sierżanta, tak że mogłem dokładnie widziec jego brązowe, obojętne oczy...
- Tak sir?
- Mam dla ciebie wiadomośc. Zostałeś przeniesiony... widzisz wyniknął mały błąd przy zapisach i przydzielono cię do złego oddziału...
- Zdaję się że nie bardzo rozumiem sir...
- Chodź ze mną to zobaczysz.
Tak zrobiłem. Spakowałem swoje śmiecie, pożegnałem się z kumplami i wziałem list z pryczy...
Na zewnątrz była straszna ulewa, i nikt nie wychodził jeśli nie musiał. Przeszliśmy przez pół obozu, aż w końcu sierżant pokazał mi namiot do którego miałem wejśc...
Fajnie. Najpierw barak pełny szczurów, teraz przeciekający kawał prześcieradła...
W środku było trochę osób, na początku nie zdawałem sobie sprawy że będą moimi nowymi towarzyszami... Był tam Wietnamczyk, skulony w najmniej widocznej części namiotu, obawiający się komentarzy rasistów... a także kobieta która jako jedyna była tu sucha. Na początku zdziwiła mnie jej obecnośc w armii, ale z czasem się przekonałem że na wojnie, każdy sojusznik jest na wagę złota...
- To będzie twój nowy oddział szeregowy. Od teraz twoim dowódcą będzie kapitan Urney. Joseph Urney. Zrozumiano!?
- Tak jest sir!
- Świetnie... teraz zapoznaj się z resztą.. spędzicie ze sobą kawał czasu...
Wyszedł. To był ostatni raz kiedy go widziałem. Co prawda słyszałem wiele o jego dokonaniach, ale nigdy z nim już nie rozmawiałem...
Wziąłem moją torbę na plecy i podszedłem do pierwszej, wolnej pryczy. Zacząłem się rozpakowywac, a gdy skończyłem, spojrzałem na większośc większośc, która rozmawiała między sobą, gdzieś po prawej stronie namiotu... Po chwili byłem już przy nich...
- Cześc. Jestem Trevor. Trevor Sawhammer.
Zgodnie z obietnicą napisałem. Przepraszam cię że tak późno, ale jakoś wcześniej nie miałem okazji... Jestem tu już drugi tydzień i wcale nie zgadzam się z tym że Wietnam to brzydki kraj. Tubylcy są dla nas mili, w obozie panuje przyjacielska atmosfera... a wojna? Prawie jej nie czuję. Myślę że to dobrze, przecież tyle strasznych rzeczy można nasłuchac się od tych którzy wrócili... Mam nadzieję że u Lucy wszystko dobrze? Powiedz jej że ma pozdrowienia od Patricka, i że napisze kiedy tylko będzie mógł. Przeczytaj ten list także dzieciom, żeby wiedziały że ich tatuś poszedł na wojnę by walczyc za naszą wolnośc. Muszę już kończyc, idzie sierżant a ja nie chcę zrobic na nim złego wrażenia. Jeszcze napiszę... Całuski...
Trevor
Pamiętam dokładnie tamten dzień. Cała wojna... nie, każdy MÓJ dzień na wojnie to jakby osobna historia... Postaram się na tych kartach opowiedziec ją całą, ale nie wiem czy będę miał tak dużo sił i czy moja pamięc nie odeszła ode mnie na tyle, bym był w stanie szczegółowo opisac co się działo... ale mimo tego spróbuje, tak, by każdy wiedział...
Drzwi baraku otworzyły się. Stał w nich przemoknięty do suchej nitki sierżant Johanson. Jego twarz jak zwykle gościła tą samą minę... minę człowieka który wie co robi, i wie czemu to robi... a przynajmniej ma taką nadzieję. Ja, Jack i Patrick przerwaliśmy grę w karty i wraz z resztą żołnierzy zasalutowaliśmy oficerowi (przy czym Jack musiał wypluc swoje ostatnie cygaro)...
- Spocznijcie. Ty Sawhammer, do mnie.
Podszedłem do sierżanta, tak że mogłem dokładnie widziec jego brązowe, obojętne oczy...
- Tak sir?
- Mam dla ciebie wiadomośc. Zostałeś przeniesiony... widzisz wyniknął mały błąd przy zapisach i przydzielono cię do złego oddziału...
- Zdaję się że nie bardzo rozumiem sir...
- Chodź ze mną to zobaczysz.
Tak zrobiłem. Spakowałem swoje śmiecie, pożegnałem się z kumplami i wziałem list z pryczy...
Na zewnątrz była straszna ulewa, i nikt nie wychodził jeśli nie musiał. Przeszliśmy przez pół obozu, aż w końcu sierżant pokazał mi namiot do którego miałem wejśc...
Fajnie. Najpierw barak pełny szczurów, teraz przeciekający kawał prześcieradła...
W środku było trochę osób, na początku nie zdawałem sobie sprawy że będą moimi nowymi towarzyszami... Był tam Wietnamczyk, skulony w najmniej widocznej części namiotu, obawiający się komentarzy rasistów... a także kobieta która jako jedyna była tu sucha. Na początku zdziwiła mnie jej obecnośc w armii, ale z czasem się przekonałem że na wojnie, każdy sojusznik jest na wagę złota...
- To będzie twój nowy oddział szeregowy. Od teraz twoim dowódcą będzie kapitan Urney. Joseph Urney. Zrozumiano!?
- Tak jest sir!
- Świetnie... teraz zapoznaj się z resztą.. spędzicie ze sobą kawał czasu...
Wyszedł. To był ostatni raz kiedy go widziałem. Co prawda słyszałem wiele o jego dokonaniach, ale nigdy z nim już nie rozmawiałem...
Wziąłem moją torbę na plecy i podszedłem do pierwszej, wolnej pryczy. Zacząłem się rozpakowywac, a gdy skończyłem, spojrzałem na większośc większośc, która rozmawiała między sobą, gdzieś po prawej stronie namiotu... Po chwili byłem już przy nich...
- Cześc. Jestem Trevor. Trevor Sawhammer.