[Wiedźmin] Aen Ithlinnespeat (SESJA)
: wtorek, 17 listopada 2009, 19:49
INTRO
Nad Wyzimą wschodziło czerwone słońce. Tej nocy przelano krew.
- Pocięli się - wyrwigrosz podrapał się po zarośniętym poliku - Elfy i straż miejska. Gdzieś tak o północy to było. Elfy, nie wiedzieć czemu, opuściły swoją dzielnicę i poszły na groblę. Było ich sześciu, wszyscy w kapturach, ale bystre oko może przecie dostrzeć różnicę w poruszaniu się i w sylwetce ciała. Groblą przechodziła akurat grupa zmienników tych przy bramie. I poszarpali się, dajcież Melitele wytchnienia, wszyscy. Pięciu elfów i czternastu ze straży.
- A jeden elf?
- Jednego elfa - wyrwigrosz spojrzał w przestrzeń ponad Veleradem, pustym niewidzącym wzrokiem - Jednego elfa żywcem ostawili i na spytki wzięli. Nie uwierzycie mi za nic w świecie co ten elf im opowiedział nad rozżarzonymi węglami. Powiedział...
Feyra Aurum
- Moment, co on powiedział? - szpieg przysiadł na taborecie, nerwowo ściskając spocone dłonie - Nie mogę sobie przypomnieć...
Feyra syknęła jak żmija, nienawidziła gdy ktoś próbował zarobić jej kosztem. Mimo to cisnęła na stół jednego orena. Potrzebowała tych informacji. Bardzo.
- Powiedział że ich grupa chciała dostać się do Foltesta.
- Króla? - zdziwił się siedzący obok gruby jegomość. Przybył do rezydencji Feyri jako jej stary przyjaciel. Był kupcem z Novigradu a do Wyzimy sprowadziły go interesy, toteż postanowił ją odwiedzić. Tutaj, w jednym z jej apartamentów, niedużym acz bardzo gustownie urządzonym.
- Toć przecież króla nie ma w Wyzimie!
- Oficjalnie nie - pokiwał głową szpieg - Ale nieoficjalnie... hm, nieoficjalnie to król jest i to nie od niedawna. Elfy ponoć chciały mu coś ukraść...
- Co? - zapytał gruby kupiec. Nazywał się Hugon i można mu było zarzucić wszystko ale nie to, że nie potrafi dbać o swoje interesy. A historyjka pseudoszpiega brzmiała jak mydlacz oczu. - Co chcieli ukraść?
- Moment... - szpieg potarł czoło, zamknął oczy - Nie mogę sobie przypomnieć co...
Oczy Feyri zapłonęły ogniem, z trudem powstrzymała się, stłumiła złość. Na stół brzęknęła kolejna monet, ciśnięta przez Hugona.
- Mów.
- Cirilla z Cintry zwana Lwiątkiem z Cintry a także Hen Ichaer, Krwią Elfów.
- Co mu do Cintryjskiego bękarta?
- Ten królewski bękart był już powodem wielu starć, madame - wyszeptał szpieg - A Foltest chce go odnaleźć... i poślubić.
- Po cholerę??
- By stać się królem Cintry. Pomyślcie tylko sobie, Foltest Potężny, Foltest Król. A dzieciaka i tak prędzej czy później zarżnie bo przed oczyma błyśnie mu gładki tyłek jakiejś półelfki, kurwy mać.
- Więc po cholerę te pieprzone elfy do niego szły? To było samobójstwo.
- Do tego zmierzam - szpieg rozparł się na krześle - One szły tam po Ciri.
- Co za brednie!
- A wcale nie. Ktoś podał im fałszywą informację, byli pewni że córka Lwicy z Cintry zamieszkuje Foltestowy zamek. Chcieli ją wykraść.
- Ale po chuja przenajświętszej matki Melitele! - ryknął Hugon wstając gwałtownie z krzesła - Nie po to ci płacimy byś teraz opowiadał nam pierdolone, nic nie warte, nawet tego orena, informacje w zasadzie o niczym!
- Uspokój się, Hugon - wyszeptał szpieg - Jeszcze niewiem. Ale... Jeśli zapłacicie, dowiem się, przysięgam. Wypytam tego elfa w lochach... I dowiem się.
Feyra spojrzała znacząco na Hugona.
- Dobrze - powiedział gruby kupiec - Ale zapłatę otrzymasz po wykonaniu zadania. Nie z góry.
- Niech będzie - Szpieg wstał - Wydaje mi się że powinniśmy znać swoje imiona, nie sądzicie? Nazywam się Bergerson, z nikąd.
- Moje imie znasz - powiedział Hugon
- A ja - rzekła Feyra - I tak ci nie powiem.
- Nie musisz.- Bergerson uśmiechnął się ironicznie.
I opuścił rezydencję.
- Nie wierzę - powiedział grubasek gdy drzwi za Bergersonem zamknęły się - Że tak dajesz się wykorzystać, Feyra. Tobie też zależy na Lwiątku z Cintry? Bo mnie nie oszukasz, wiedziałaś o tym już wcześniej.
Owszem, wiedziała... I również go szukała. Starsza Krew. Coś wisi w powietrzu. Przepowiednia Itliny, musiała poznać jej najstarszą wersję. A Cirilla mogła być kluczem. Kluczem niezbędnym. Ile bogactw mogła by zdobyć dzięki tej przepowiedni... A Feyra lubiała bogactwa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo.
Biła siódma wieczorem. Trzeba było przygotować kolację. Feyra miała tu kilkoro swoich niewolników, toteż rąk do pracy nie powinno zabraknąć.
Bergerson
Były szpieg szedł szparko Wyzimską ulicą. Był po rozmowie z Feyrą i Hugonem i był pełny emocji. W głowie już układał plany w jaki sposób wyciągnąć od elfa wyznania. I może okpić Feyrę, samemu zdobywając przepowiednię. Hmm, kusząca propozycja...
Zatrzymał się przed szyldem Narakortu, nawet nie patrzył którego. Wszedł do środka, wciągnął nosem przesiąknięte dymem powietrze. Zamówił wielkiego grzańca i usiadł w kącie popijając gorące wino.
Jego bystre i wyćwiczone oczy błądziły po klientach karczmy. Jak zwykle, salę zapełniała zwykła śmietanka towarzyska. To dwoje półelfów rozmawiało cichcem w kącie, to klęli krasnoludy, to niziołki wybuchały perlistym śmiechem najebane po dziurki w koślawych nosach. Normalka. Po chwili jego spojrzenie padło na dwoje ludzi, nieco różniących się od pozostałych gości. Siedzieli w kącie a każdy z nich ściskał po kuflu piwa. Jeden wyglądał nieco podstarzale, ubrany był w brązowy kaftan. Siedział nieruchomo, bębniąc palcami po kuflu i rozglądał się po karczmie. Drugi niczym się nie wyróżniał, prócz nieco delikatniejszej budowy niż u zwykłego człowieka. Wyglądał młodo, choć z jego oczu biło światło całych lat doświadczeń. Ten, prócz piwa, ściskał w dłoni zielone, wczesne jabłko i pałaszował je ze smakiem. Ten drugi przyglądał mu się nieco krytycznie, ale widać było że wstrzyma się od komentarza na temat żarłoczności swojego towarzysza. Bergerson potrząsnął głową. Niemal usnął! Uznał że jest to dobry powód by wrócić do siebie - wynajmował pokój w Misiu Kudłaczu. Jutro rano powinien zajrzeć do loszku - do elfa którego schwytali strażnicy. Zabierał się już do wyjścia, gdy nagle drzwi karczmy otworzyły się. Bergerson usiadł ponownie, a dłoń ukradkiem położył na rękojeści miecza.
Do gospody wszedł wysoki mężczyzna odziany w czarny płaszcz. Podszedł do szynkwasu i zamówił piwo. Spod kaptura patrzyły dziwne, nienaturalne oczy. Po chwili ściągnął kaptur prezentując miecz w skórzanej pochwie który nosił przerzucony przez plecy na pasie, niby łuk albo kołczan.
Wiedźmin. Ale nie... Nie widać było znaku cechowego!
Dwaj mężczyźni którzy już wcześniej przykuli uwagę byłego szpiega, poruszyli się na swoich miejscach. Bergerson usłyszał urywek słowa które wypowiedział ten od jabłek:
- To Le...
W tym momencie zdarzyło się parę rzeczy w bardzo szybkim czasie.
Trzasnęły drzwi, do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Błysnęło, Szczęknął metal. Jegomość z mieczem na plecach przewalił się przez ladę, ciemny kształt, który okazał się być mężczyzną a przynajmniej humanoidem, zawirował, ciął. Miecz zachaczył o kufle pełne piwa, naczynia posypały się na posadzkę rozbijając w drobny mak. Ten z mieczem na plecach dobył miecza, wyprysnął spod lady, uderzył z dołu. Nieznajomy wychwycił cios, zderzyli się barkami, obydwoje wpadli za ladę szarpiąc się jak oszalałe diabły. Karczmarz darł się wniebogłosy, ten który rozpoczął walkę odepchnął go na bok. Walczący rozdzielili się, znów złączyli do wtóru metalicznych wrzasków. Nieznajomy odepchnął tego z dziwnymi oczyma i uderzył z szybkiego półobrotu. Tamten nie zdążył się odwrócić, pod nogi wplątał mu się kundel barmanki. Nieznajomy ciął go szeroko przez całą pierś, na kafelki trysnęła zielona maź. Ci którzy początkowo nie krzyczeli, teraz zaczęli.
Zabójca wsadził miecz do pochwy. Też na plecach.
- Teraz - powiedział dysząc - Posprzątacie to. A ja... nie próbujcie mnie śledzić.
I wybiegł z karczmy.
Bergerson opadł na krzesło. Co to, do ciężkiej kurwy, było? Naokoło panował wiadomy rozgardiasz. Obleziono zwłoki, dotykano, płakano i śmiano się. Dwaj dziwni jegomoście nie ruszyli się z miejsc. Na razie.
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi - rozdarł się nagle karczmarz. - Medyyyka!
Kane i Ted
"Przeznaczenie czasem nas zaskakuje, ale grzechem byłoby uznać że jest się zaskoczonym"
Kane i Ted siedzieli w karczmie Nowy Narakort i milczeli. Płakać nie było z czego, śmiać - też nie. Z całego tego rozgardiasza w zasadzie zbiegli tylko i wyłącznie oni. Nie obwiniali się, nigdy w życiu. Ale czuli głęboki żal.Uciekli. Przypadkowo się spotkali i przeszli lasy by wreszcie dojść do ziem króla Foltesta. Tam jednakże niebezpieczeństwo nie zakończyło się. Wciąż ścigał ich jeden z tamtych. Jeden z Legendarnych.
Było to równocześnie tak niedawno a równocześnie tak dawno... Uciekali nie wiedząc dokąd i w końcu dotarli do Wyzimy, stolicy Temerii. Długo rozprawiali o tym co zrobią, co chcą zrobić. Czy rozdzielą się czy zostaną jako przyjaciele? Ich ostatniego spotkania nie można było pamiętać jako miłego i przyjacielskiego, ale utworzyła się między nimi jakgdyby, pewna więź. Czuli się za siebie odpowiedzialni. Zimny, ironiczny szpieg i... no właśnie, Kane. Nie wiedział co stało się z Darlą. Czy została zabita? Opuścił ją gdy zawładnął nim strach wytwarzany przez Legendarnych. Strach, którego, jako sam wiedział kto, nie powinien czuć.
Popijali w milczeniu piwo. Kane wgryzł się w jabłko, zajadał je z wielkim smakiem. Szpieg milczał z godnością sącząc piwo z czystego kufla.
Nagle drzwi gospody otworzyły się i do środka wszedł wysoki jegomość w ciemnym płaszczu. Kane od razu skontaktował kto to jest. Ted dosłownie pół sekundy później, zaragowali równocześnie. I wtedy do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Po szybkiej masakrze, ich wybawca wybiegł z karczmy. Siedzieli wpatrując się w truchło ich największego utrapienia ostatnich miesięcy. Nie bali się, ale nie uśmiechało im się spotkanie z tym chujstwem.
Nagle ciszę rozdarł krzyk karczmarza:
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi!
Kane i Ted zerwali się jak oparzeni. Sytuacja stała się groźna. Legendarny mógł dużo powiedzieć na ich temat, wciąż był potężnym przeciwnikiem bo umiał korzystać z mocy. Trzeba było coś zrobić. I to szybko.
Caleb z Mahakamu
Do karczmy wbiegł medyk, widocznie był w pobliżu. Barman już otwierał usta by opowiedzieć co się stało, gdy nagle zamarł z rozdziawioną gębą.
Bo medykiem był kranolud! Wszedł do karczmy powiewając długą brodą i brzęcząc kolczugą.
- gdzie jest zdechlak, kuźwaź mać! - nabrał powietrza w płuca i wysmarkał się w rękaw lnianej koszuli - Medyka nie ma, na zmianę wyjechał. Ja mogę bo się trochę na tym znam.
Istotnie: Caleb przybył tu by uczyć się medycyny, co było nieco dziwne dla emerytowanego żołnierza, ale de facto to był jedynie pretekst. Przybył tu w poszukiwaniu pewnej przepowiedni na której zależało jego pracodawcom. Sam jednak nie mógł trafić na ich trop. Chciał znależć sobie kogoś na kształt przewodnika.
Na medycynie nie znał się, ni cholery. Ale grać musiał.
Rozejrzał się bystro po karczmie, jego wesoły wzrok natrafił na podrygujący zezwłok półtrupa. Miał ze sobą małą walizeczkę z wszystkim co potrzebował. Pozostało - działać.
Nad Wyzimą wschodziło czerwone słońce. Tej nocy przelano krew.
- Pocięli się - wyrwigrosz podrapał się po zarośniętym poliku - Elfy i straż miejska. Gdzieś tak o północy to było. Elfy, nie wiedzieć czemu, opuściły swoją dzielnicę i poszły na groblę. Było ich sześciu, wszyscy w kapturach, ale bystre oko może przecie dostrzeć różnicę w poruszaniu się i w sylwetce ciała. Groblą przechodziła akurat grupa zmienników tych przy bramie. I poszarpali się, dajcież Melitele wytchnienia, wszyscy. Pięciu elfów i czternastu ze straży.
- A jeden elf?
- Jednego elfa - wyrwigrosz spojrzał w przestrzeń ponad Veleradem, pustym niewidzącym wzrokiem - Jednego elfa żywcem ostawili i na spytki wzięli. Nie uwierzycie mi za nic w świecie co ten elf im opowiedział nad rozżarzonymi węglami. Powiedział...
Feyra Aurum
- Moment, co on powiedział? - szpieg przysiadł na taborecie, nerwowo ściskając spocone dłonie - Nie mogę sobie przypomnieć...
Feyra syknęła jak żmija, nienawidziła gdy ktoś próbował zarobić jej kosztem. Mimo to cisnęła na stół jednego orena. Potrzebowała tych informacji. Bardzo.
- Powiedział że ich grupa chciała dostać się do Foltesta.
- Króla? - zdziwił się siedzący obok gruby jegomość. Przybył do rezydencji Feyri jako jej stary przyjaciel. Był kupcem z Novigradu a do Wyzimy sprowadziły go interesy, toteż postanowił ją odwiedzić. Tutaj, w jednym z jej apartamentów, niedużym acz bardzo gustownie urządzonym.
- Toć przecież króla nie ma w Wyzimie!
- Oficjalnie nie - pokiwał głową szpieg - Ale nieoficjalnie... hm, nieoficjalnie to król jest i to nie od niedawna. Elfy ponoć chciały mu coś ukraść...
- Co? - zapytał gruby kupiec. Nazywał się Hugon i można mu było zarzucić wszystko ale nie to, że nie potrafi dbać o swoje interesy. A historyjka pseudoszpiega brzmiała jak mydlacz oczu. - Co chcieli ukraść?
- Moment... - szpieg potarł czoło, zamknął oczy - Nie mogę sobie przypomnieć co...
Oczy Feyri zapłonęły ogniem, z trudem powstrzymała się, stłumiła złość. Na stół brzęknęła kolejna monet, ciśnięta przez Hugona.
- Mów.
- Cirilla z Cintry zwana Lwiątkiem z Cintry a także Hen Ichaer, Krwią Elfów.
- Co mu do Cintryjskiego bękarta?
- Ten królewski bękart był już powodem wielu starć, madame - wyszeptał szpieg - A Foltest chce go odnaleźć... i poślubić.
- Po cholerę??
- By stać się królem Cintry. Pomyślcie tylko sobie, Foltest Potężny, Foltest Król. A dzieciaka i tak prędzej czy później zarżnie bo przed oczyma błyśnie mu gładki tyłek jakiejś półelfki, kurwy mać.
- Więc po cholerę te pieprzone elfy do niego szły? To było samobójstwo.
- Do tego zmierzam - szpieg rozparł się na krześle - One szły tam po Ciri.
- Co za brednie!
- A wcale nie. Ktoś podał im fałszywą informację, byli pewni że córka Lwicy z Cintry zamieszkuje Foltestowy zamek. Chcieli ją wykraść.
- Ale po chuja przenajświętszej matki Melitele! - ryknął Hugon wstając gwałtownie z krzesła - Nie po to ci płacimy byś teraz opowiadał nam pierdolone, nic nie warte, nawet tego orena, informacje w zasadzie o niczym!
- Uspokój się, Hugon - wyszeptał szpieg - Jeszcze niewiem. Ale... Jeśli zapłacicie, dowiem się, przysięgam. Wypytam tego elfa w lochach... I dowiem się.
Feyra spojrzała znacząco na Hugona.
- Dobrze - powiedział gruby kupiec - Ale zapłatę otrzymasz po wykonaniu zadania. Nie z góry.
- Niech będzie - Szpieg wstał - Wydaje mi się że powinniśmy znać swoje imiona, nie sądzicie? Nazywam się Bergerson, z nikąd.
- Moje imie znasz - powiedział Hugon
- A ja - rzekła Feyra - I tak ci nie powiem.
- Nie musisz.- Bergerson uśmiechnął się ironicznie.
I opuścił rezydencję.
- Nie wierzę - powiedział grubasek gdy drzwi za Bergersonem zamknęły się - Że tak dajesz się wykorzystać, Feyra. Tobie też zależy na Lwiątku z Cintry? Bo mnie nie oszukasz, wiedziałaś o tym już wcześniej.
Owszem, wiedziała... I również go szukała. Starsza Krew. Coś wisi w powietrzu. Przepowiednia Itliny, musiała poznać jej najstarszą wersję. A Cirilla mogła być kluczem. Kluczem niezbędnym. Ile bogactw mogła by zdobyć dzięki tej przepowiedni... A Feyra lubiała bogactwa. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo.
Biła siódma wieczorem. Trzeba było przygotować kolację. Feyra miała tu kilkoro swoich niewolników, toteż rąk do pracy nie powinno zabraknąć.
Bergerson
Były szpieg szedł szparko Wyzimską ulicą. Był po rozmowie z Feyrą i Hugonem i był pełny emocji. W głowie już układał plany w jaki sposób wyciągnąć od elfa wyznania. I może okpić Feyrę, samemu zdobywając przepowiednię. Hmm, kusząca propozycja...
Zatrzymał się przed szyldem Narakortu, nawet nie patrzył którego. Wszedł do środka, wciągnął nosem przesiąknięte dymem powietrze. Zamówił wielkiego grzańca i usiadł w kącie popijając gorące wino.
Jego bystre i wyćwiczone oczy błądziły po klientach karczmy. Jak zwykle, salę zapełniała zwykła śmietanka towarzyska. To dwoje półelfów rozmawiało cichcem w kącie, to klęli krasnoludy, to niziołki wybuchały perlistym śmiechem najebane po dziurki w koślawych nosach. Normalka. Po chwili jego spojrzenie padło na dwoje ludzi, nieco różniących się od pozostałych gości. Siedzieli w kącie a każdy z nich ściskał po kuflu piwa. Jeden wyglądał nieco podstarzale, ubrany był w brązowy kaftan. Siedział nieruchomo, bębniąc palcami po kuflu i rozglądał się po karczmie. Drugi niczym się nie wyróżniał, prócz nieco delikatniejszej budowy niż u zwykłego człowieka. Wyglądał młodo, choć z jego oczu biło światło całych lat doświadczeń. Ten, prócz piwa, ściskał w dłoni zielone, wczesne jabłko i pałaszował je ze smakiem. Ten drugi przyglądał mu się nieco krytycznie, ale widać było że wstrzyma się od komentarza na temat żarłoczności swojego towarzysza. Bergerson potrząsnął głową. Niemal usnął! Uznał że jest to dobry powód by wrócić do siebie - wynajmował pokój w Misiu Kudłaczu. Jutro rano powinien zajrzeć do loszku - do elfa którego schwytali strażnicy. Zabierał się już do wyjścia, gdy nagle drzwi karczmy otworzyły się. Bergerson usiadł ponownie, a dłoń ukradkiem położył na rękojeści miecza.
Do gospody wszedł wysoki mężczyzna odziany w czarny płaszcz. Podszedł do szynkwasu i zamówił piwo. Spod kaptura patrzyły dziwne, nienaturalne oczy. Po chwili ściągnął kaptur prezentując miecz w skórzanej pochwie który nosił przerzucony przez plecy na pasie, niby łuk albo kołczan.
Wiedźmin. Ale nie... Nie widać było znaku cechowego!
Dwaj mężczyźni którzy już wcześniej przykuli uwagę byłego szpiega, poruszyli się na swoich miejscach. Bergerson usłyszał urywek słowa które wypowiedział ten od jabłek:
- To Le...
W tym momencie zdarzyło się parę rzeczy w bardzo szybkim czasie.
Trzasnęły drzwi, do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Błysnęło, Szczęknął metal. Jegomość z mieczem na plecach przewalił się przez ladę, ciemny kształt, który okazał się być mężczyzną a przynajmniej humanoidem, zawirował, ciął. Miecz zachaczył o kufle pełne piwa, naczynia posypały się na posadzkę rozbijając w drobny mak. Ten z mieczem na plecach dobył miecza, wyprysnął spod lady, uderzył z dołu. Nieznajomy wychwycił cios, zderzyli się barkami, obydwoje wpadli za ladę szarpiąc się jak oszalałe diabły. Karczmarz darł się wniebogłosy, ten który rozpoczął walkę odepchnął go na bok. Walczący rozdzielili się, znów złączyli do wtóru metalicznych wrzasków. Nieznajomy odepchnął tego z dziwnymi oczyma i uderzył z szybkiego półobrotu. Tamten nie zdążył się odwrócić, pod nogi wplątał mu się kundel barmanki. Nieznajomy ciął go szeroko przez całą pierś, na kafelki trysnęła zielona maź. Ci którzy początkowo nie krzyczeli, teraz zaczęli.
Zabójca wsadził miecz do pochwy. Też na plecach.
- Teraz - powiedział dysząc - Posprzątacie to. A ja... nie próbujcie mnie śledzić.
I wybiegł z karczmy.
Bergerson opadł na krzesło. Co to, do ciężkiej kurwy, było? Naokoło panował wiadomy rozgardiasz. Obleziono zwłoki, dotykano, płakano i śmiano się. Dwaj dziwni jegomoście nie ruszyli się z miejsc. Na razie.
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi - rozdarł się nagle karczmarz. - Medyyyka!
Kane i Ted
"Przeznaczenie czasem nas zaskakuje, ale grzechem byłoby uznać że jest się zaskoczonym"
Kane i Ted siedzieli w karczmie Nowy Narakort i milczeli. Płakać nie było z czego, śmiać - też nie. Z całego tego rozgardiasza w zasadzie zbiegli tylko i wyłącznie oni. Nie obwiniali się, nigdy w życiu. Ale czuli głęboki żal.Uciekli. Przypadkowo się spotkali i przeszli lasy by wreszcie dojść do ziem króla Foltesta. Tam jednakże niebezpieczeństwo nie zakończyło się. Wciąż ścigał ich jeden z tamtych. Jeden z Legendarnych.
Było to równocześnie tak niedawno a równocześnie tak dawno... Uciekali nie wiedząc dokąd i w końcu dotarli do Wyzimy, stolicy Temerii. Długo rozprawiali o tym co zrobią, co chcą zrobić. Czy rozdzielą się czy zostaną jako przyjaciele? Ich ostatniego spotkania nie można było pamiętać jako miłego i przyjacielskiego, ale utworzyła się między nimi jakgdyby, pewna więź. Czuli się za siebie odpowiedzialni. Zimny, ironiczny szpieg i... no właśnie, Kane. Nie wiedział co stało się z Darlą. Czy została zabita? Opuścił ją gdy zawładnął nim strach wytwarzany przez Legendarnych. Strach, którego, jako sam wiedział kto, nie powinien czuć.
Popijali w milczeniu piwo. Kane wgryzł się w jabłko, zajadał je z wielkim smakiem. Szpieg milczał z godnością sącząc piwo z czystego kufla.
Nagle drzwi gospody otworzyły się i do środka wszedł wysoki jegomość w ciemnym płaszczu. Kane od razu skontaktował kto to jest. Ted dosłownie pół sekundy później, zaragowali równocześnie. I wtedy do środka wpadł rozmazany, ciemny kształt. Po szybkiej masakrze, ich wybawca wybiegł z karczmy. Siedzieli wpatrując się w truchło ich największego utrapienia ostatnich miesięcy. Nie bali się, ale nie uśmiechało im się spotkanie z tym chujstwem.
Nagle ciszę rozdarł krzyk karczmarza:
- Medyka! On coś mówi! Żyje i mówi!
Kane i Ted zerwali się jak oparzeni. Sytuacja stała się groźna. Legendarny mógł dużo powiedzieć na ich temat, wciąż był potężnym przeciwnikiem bo umiał korzystać z mocy. Trzeba było coś zrobić. I to szybko.
Caleb z Mahakamu
Do karczmy wbiegł medyk, widocznie był w pobliżu. Barman już otwierał usta by opowiedzieć co się stało, gdy nagle zamarł z rozdziawioną gębą.
Bo medykiem był kranolud! Wszedł do karczmy powiewając długą brodą i brzęcząc kolczugą.
- gdzie jest zdechlak, kuźwaź mać! - nabrał powietrza w płuca i wysmarkał się w rękaw lnianej koszuli - Medyka nie ma, na zmianę wyjechał. Ja mogę bo się trochę na tym znam.
Istotnie: Caleb przybył tu by uczyć się medycyny, co było nieco dziwne dla emerytowanego żołnierza, ale de facto to był jedynie pretekst. Przybył tu w poszukiwaniu pewnej przepowiedni na której zależało jego pracodawcom. Sam jednak nie mógł trafić na ich trop. Chciał znależć sobie kogoś na kształt przewodnika.
Na medycynie nie znał się, ni cholery. Ale grać musiał.
Rozejrzał się bystro po karczmie, jego wesoły wzrok natrafił na podrygujący zezwłok półtrupa. Miał ze sobą małą walizeczkę z wszystkim co potrzebował. Pozostało - działać.