sorry za dzien spoznienia, ale wczoraj niemialem czasu jeszcze raz sorry ludzie!
miejsce: detroit, 94-ta ulica, polnocna czesc strefy huronow
siedzicie sobie w "kolpaku" (knajpa Jednorekiego Boba, kumpla Jackala), jest wieczor, ok. 21. kanjpa jak wiele innych w detroit, ale jedna rzecz jest calkiem inna! zamiast czesci zniszczonych w wyscigach samochow tu na scianach sa czesci motorow. tu kolo, tam kierownica. na barze lezy czarny kask, lekko "zuzyty" (tzn. rysy, wgniecenia, przednia szyba w 2 czesciach). Jednoreki Bob krzata sie po kuchni i szykuje dla was cos do jedzenia.
ogolnie w calej knajpie jest dosyc pusto, ok. 10 osob i wy, jest dosyc glosno, bo huroni juz zaczelo balowac. wygladaja dosyc typowo, dlugie wlosy, irokezy, kurtki z cwiekami i ozdobami, indianskie naszyjniki.
Sączę jakiegoś smakowitego samogona siedząc przy ladzie. Rzucam wszystkim kontrolujące spojrzenia, jak zwykle zachowuję się dość specyficznie. Nerwowo rozglądam się dookoła a na mojej twarzy maluje się ironiczny uśmieszek. Gdy dokończę samogona, zamawiam coś mocniejszego. Po krótkiej alkocholowej sjeście zagaduję do jednorękiego Boba wypytując o nowinki, zlecenia i wszelkie miejscowe ploty które mogą się do czegokolwiek przydać. Obrzyn, jak zwylkle znajduje się na ladzie pod ręką, Bob nie miał nigdy nic przeciw temu. Zna mnie na tyle dobrze, że wie iż wolę wypalić kolesiowi w twarz niż się z nim bić.
Hmm, Jakie miłe towarzystwo, trzymam moją kochaną pompkę na kolanach gotową do strzału. Na codzień staram się nie pić alkoholu, i dzisiaj też tak zrobie, tu jest za dużo popaprańców i nie czuje się za bardzo swobodnie. Zamawiam coś "niegazowanego" i powoli pijąc rozglądam się po towarzystwie, czy nie słychać czegoś ciekawego.
Siedzę w kącie, czekając na jedzenie. "A więc to jest Detroit..." Ze spokojem spoglądam na innych "gości" baru, przyglądam się huronom. "Co za szumowuiny...ale już niedługo wszystkich dosięgnie JEGO ręka..."
Moją uwagę zwraca człowiek siedzący przy barze. "Nie wygląda na miejscowego..." Zaczynam przyglądać się mu dyskretnie i rozpoznaję Johna- dawnego znajomego. Podchodzę do niego, witam się i wypytuję co się z nim działo przez ten długi czas.
Sorry za edycję postu, ale Lary dopiero teraz powiedział mi że się znamy
Jednoreki Bob:
"ostatnio jakos cicho jest. nawet gas drinkersi ucichli... camino real tez cicho siedza. sam niewiem jakies to podejrzane. zlecenia? jackal, ty sie tu wychowalej i wiesz, ze schultz zawsze ma jakas robote...
w tym momecie slychac tylko "BUUUM", na srodku uilcy byla jakas eksplozja, teraz slychac strzaly i krzyki. kilku ludzi wbiega do baru i wrzeszcza cos o diablach wcielonych. po chwili wbiega jakis facet i pada na twarz, nic dziwnego... ma w plecach noz, bardzo duzy noz. wszedzie dym, odlamiki ulicy odbily sie od sciany na zewnatrz.
"Szykuj pompkę Bob, zupa się gotuje na ulicy!"
Wstaję, łapię jednego z patałachów którzy właśnie wbiegli, przykładam lufę obrzyna do brody i mówię:
"Co się kurwa dzieje?! Mów albo zrobię ci durszlak z mordy!"
Gdy już się czegoś dowiem, puszczam delikwenta i wyglądam ukradkiem przez okno.
Po wybuchu odruchoww wyciągam broń spod płaszcza. Patrzę na wbiegających ludzi, podchodze do jednego z nich i staram się go uspokojić i wydobyć jakieś informacje. Przez cały czas nerwowo zerkam na drzwi czy nikt nie wchodzi.
Wstaje rozglądam się za jakimś wyjściem lub oknem z tyłu, następnie wychodze przez nie i ostrożnie podchodzę przy ścianie w kierunku ulicy aby sprawdzić co się dzieje.
wszyscy: z okien (albo z tego co z okien zostalo) widzicie tylko kleby siwego dymu. jakies ciemne sylwetki, niektore z nich naprawde duze. duzo szybko poruszjacych sie ksztaltow. totalny chaos! strzelanina ucichla, teraz slychac tylko wrzaski i jakies pojedyncze strzaly, wiekszosc z oddali...
Jednoreki Bob: wyciaga spod lady jakis pistolet i mowi: "Jakal, ty wiesz ze ja tylko jedna reke mam! jak ja mam wtedy z shotguna strzelac?" podbiega do stolu, jakies 5 metrow od drzwi, wywraca go, staje za nim i celuje w kierunku najwiekszych postaci. "chlopaki, postaram sie oslaniac wasze tylki!"
Jakal: facet ktorego dorwales, stara sie jakos wymknac, ale jak zdaje sobie sprawe z tego ze mu sie nieuda to zaczyna gadac: "nieee, prosze nie! ja powiem wszystko co wiem! tylko niech mnie pan niezabija! najpierw byl wybuch, a potem... potwory, potwory wylegly sie z kanalow! niech mnie pan niezabija, ja nic wiecej niewiem!"
Bob (Krzysek): widac ze facet ktorego dorwales boi sie ze ledwo co cos potrafi powiedziec, ale stara sie pomoc: "najpierw eksplozaj, a potem jakies mutki czy co, ja broni niemam, ale jak bym mial to bym to cholerstwo wybil co do nogi!"
Arthur: bedac na ulicy mozesz rozpoznac kilka szczegolow. te postacie , one sa jakies... nienaturalne, sa zbyt umiesnione jak na ludzi, maja w sobie cos z mutantow, sa straszne. jeden osobnik jest bardzo charakterystyczny, jakies 2,30m, WIELKI, po prostu gora miesni! w rekach dzierzy wielka kose, na twarzy gogle rajdowe, u pasa samopal i siekiera. reszta jest troche mniejsza, ale tez przerazajaca i skuteczna. wszedzi trupy ludzi, niektore przeciete w polowie, innym brakuje konczyn, w niektorych sa jakies odlamki. krew i flaki na ulicy!
"Tego jeszcze nie było! Patrzcie jakie te ścierwa wielkie! Cholera, będzie ubaw!"
Wybiegam natychmiast na zewnątrz, wskakuję na crossa, odpalam i gaz do dechy! Próbuję od razu wjechać w jakiś zaułek. Oddalam się jak najszybciej, na skulonego z "gorącej" dzielnicy i jeżdżąc po innych, najbiższych ulicach wykrzykuję do znajomków i gangersów: "Mutanty, wielkie bydlaki, kupa mięcha! Panoszą się przy barówie jednorękiego Boba! Bierzcie strzelby i jedziem przeorać tych sukinsynów!" Wykrzykuję, macham ręką, próbuję ściągnąć jak najwięcej osób. Zaraz potem wracam na pełnym gazie na miejsce zdarzenia.
Widząc że więcej już się nie dowiem daję człowiekowi spokój. Zaczynam coś mamrotać: "Czas na odkupienie...dalej czekam na was pomioty zła...." -Burke, do nogi-przywołuję do siebie psa. Razem podchodzimy do okna. Wybijam, jeśli jeszcze jest szybę z okna i usadawiam się w pozycji strzeleckiej, tak abym był jak naj mniej odsłonięty. Szukam jakiegoś celu nieprzypominającego człowieka. Jeśli znajdę strzelam.
Jakal: widzisz kilka zanomych twarzy w srod ludzi, ktorzy zaczeli biec w strone "Kolpaka", ok. 15 facetow, kilku ma strzelby, prawie wszyscy pistolety, a kilku z roznymi palami (bejzbole, gazrurki, itp.), jeden z nich, ktorego rozpoznajesz jako Zielonego (kiedys jakies piwo razem wypiliscie), on wrzeszczy "mutanty? w samym srodku Detroit? chyba cie pogielo! ale jesli masz racje to ci piwo postawie!" po czym bierze swoja dwururke i siada w swoj samochod. podczas jazdy spowrotem do grupy dolacza sie jeszcze jakichs 5 gosci. widzisz, ze dym troche przezedl, w srodku ok. 30 postaci, niektore nienaturalne, niektore ludzkie i duza ilosc cial!
Arthur: wyciagasz swoje stare m1, celujesz w glowe, ciezko sie skoncentrowac, ale starasz sie wyciszyc, chcesz tylko tego jednego celnego strzalu. na jeden moment caly swiat sie zatrzymuje i cichnie, znasz to, wiesz, ze to wlasnie TEN moment na oddanie celnego strzalu. slyszysz twoj strzal, na chwile wydaje ci sie, ze ten wielkolud spoglada ci w oczy, ale nietrwalo to dlugo, kula trafila go w twarz. glowa zostala mocno zarzucona do tylu, miesniak odlecial jakies 2 metry do tylu, ale dalej trzyma sie na nogach! troche oszolomiony, ale zywy! stoi tak przez chwile i stara sie pojac co sie stalo.
Bob: pies wybiega spod stolu i zajmuje pozycje przy twoich nogach, patrzy w strone drzwi. kucasz przy oknie i rozgladasz sie po okolicy, dym przeszkadza, ale dla doswiadczonego strzelca to niejest az taki wielki problem. twoja uwage przyciaga mala, ale bardzo szybka i zwinna postac, to niemoze byc stworzenie boskie! widzisz jak zarzyna ostrzami narecznymi (katarami) ludzi ktorzy sie probuja bronic. celujesz i strzal! kula tylko drasnela reke, postac rozglada sie przez chwile, patrzy w twoim kierunku i zaczyna biec! w biegu lapie jakiegos biednego czlowieka, przecina mu gardlo, trzyma go jak tarcze i biegnie w twoja strone! to napewno jakis pomiot szatana!
Joe: kilka metrow od ciebie widzisz potwora, wyglada prawie jak czlowiek, ktos zerwal mu maske, mozesz zobaczyc jego twarz, jest... LUDZKA, ale cos jest dziwne! cos diabelskiego, nienaturalnego. ale po co sie zastanawiac? wypalasz mu z shotguna prosto w bebechy! potwor polecial do tylu, prosto na stara latarnie, osuna sie na ziemie, ale stara sie jeszcze ruszac, stara sie dobrac do swojego samopalu, ktory ma przy pasie! stara sie celowac w twoja strone, ale jego bron eksploduje mu w rekach! jakies odlamki dolecialy nawet do ciebie, kilka kropel jego krwi wyladowalo na twojej twarzy.
wszyscy: przez widzicie jak Jakal jedzie na swoim motorze, za nim jakis samochod, a dalej, co ciezko rozpoznac, jakas grupa ludzi.