[2028r] Trzy Głowy
: poniedziałek, 14 kwietnia 2008, 00:43
Legenda;
Tak robimy.
-Tak mówimy.
*Tak myślimy*
Przed każdym postem, pogrubioną czcionką imię i nazwisko bohatera. Nie przyjmuje postów krótszych niż cztery linijki, chyba że dobrze uwarunkowanych problemami z odpisem. Zalecam czytanie całego upka by rozeznać się w sytuacji, niezależnie od osób do których jest kierowany. Miłej gry
James Ashstone
-Woooh-h-hoooo(!) Mamy swój je*any Con Air! Hahahayhyhy-yy lot skazańców.. co za emo-o-emocje. Głos jednego z więźniów przerwał wysoki ton nadal brzęczącej w twej pamięci klatki, obijającej się o zabudowania „betonowej -jak mawiają- dżungli”. Nad twoją głową, powyżej stalowych krat rozświetlał mrugający szyld apteki, gdy wzrok nabrał ostrości, światło okazało się padać znad korony drzew, a parę huśtających się gałęzi wprawiało promienie w zanik, niczym lampa stroboskopowa. Przetoczyłeś się na bok, a wraz z tobą ciało które jak dotąd uciskało twą pierś. Pierwszy głęboki oddech. Twoja ręka leżała w cieczy, czysta źródlana woda -a przynajmniej tak ci się wydawało- lała się strugami gdzieś z góry, nie widziałeś dokładnie bo sporo leciało ci prosto w oczy, nie miałeś jednak sił by przysłonić czoło dłonią, czy usta zapełniające się kropelkami.
Cała ta masa zbierała się w dole uklepanym z pozbijanych ciał współwięźniów, tworząc miskę zapełniającą się jeszcze nie rozmieszaną zupą pomidorową. Posklejanych razem, wygiętych w nieludzkie kształty ciał, a w śród tej masy, siedem czy osiem prętów wygiętych do wewnątrz. Przeszywających kilka ciał w rejonie torsu.
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. Powiedziała uradowana głowa w stosie ciał. Był to czarnoskóry mężczyzna broczący ciemną nie wróżącą przyszłości krwią z wewnętrznego układu krwionośnego.
Powierzchnia na której leżałeś, była najprościej ujmując.. martwa i koścista w niektórych miejscach. Twój więzienny pomarańczowy ubiór był rozdarty w rejonach żeber aż do wewnątrz klatki piersiowej. Jak przez mgłę pamiętasz że najwidoczniej podczas pierwszego uderzenia, jedna z krat wygięła się i podszyła pod ubranie, przez co teraz masz szansę stanąć po stronie żywych. Tak, wszystkimi rzucało jak ubraniem w pralce, nic tylko odgłosy łamanych gałęzi, krat.. i kości. Najważniejsze że żyjesz, i nie jedyny. Tuż koło twej dłoni ukląkł chwiejący się współwięzień, lekko zamroczony z ręką przytwierdzoną do ust.
Był to dość szczupły około 180 centymetrowy brunet, po posturze widać że nie marnował czasu na siłowni podczas odsiadki.
Vorain DeVries
Piętnaście minut klęczenia, aż piętnaście minut zbierałeś się do powstania, poprzednim razem nogi odmówiły posłuszeństwa, a uczono cię by szybko wysnuwać wnioski z sytuacji w których się znajdujesz, i podejmować odpowiednie działania, choćby za cenę wymiocin– stąd dusiłeś kratę dzielnie i zawzięcie niczym lwiątko sutka, za nic nie pozwalając mu uciec.
Jednak do twej klęski przyczyniły się ból szczęki wraz z żołądkiem które nakręcały się nawzajem, musiałeś.. wręcz musiałeś kiedyś puściłeś kratę (czas się usamodzielnić). Waga twego ciała i stłumiony refleks, przechyliły szalę zwycięstwa na stronę grawitacji, wyginając cię niezgrabnie w tył. Jeszcze nie, nie chciałeś otwierać oczu, w lesie było cicho.. i oby jak najdłużej, musiałeś nieźle grzmotnąć. W całym tym młynku pośród gałęzi nie czułeś się najlepiej, jeśli.. jeśli tylko nauczysz się odróżniać dłonie –oraz opcjonalnie kierunku, zwłaszcza prawą bo trochę ściąga- podniesiesz się z tego bydlaka na którego upadłeś. Najwyraźniej leżałeś na jednym z nich, był to spasły i brodaty facet, ledwo co dychał, pod twoim ciężarem. Oczy rozwarły się lekko.
*niech no… niech no tylko się odwrócę* powtarzałeś w myślach niczym żółw przewrócony na plecy, manewrując w powietrzu kończynami.
-Woooh-h-hoooo(!) Mamy swój je*any Con Air! Hahahayhyhy-yy lot skazańców.. co za emo-o-emocje buchnął barczystym śmiechem ktoś po twojej lewej. Leżąc tak twarzą do góry widziałeś czysty skrawek nieba, w wyrwie którą stworzyła klatka wbijając się w ten zielony labirynt lian i korzeni, czyli wszystko co rzucało się na pierwszy rzut oka z twojej perspektywy. Jednak coś ciągle zmywało ci sen z powiek, wrażenie że nie jesteś w typowym lesie, czy w typowym lesie są apteki?
Tak, byłeś pewien że szyld dokładnie nad tobą, -tuż koło tej rynny niewiadomo skąd, lejącej się do wewnątrz klatki- mówił „Apteka”.
Coś upadło, robiąc przy tym mokre plusk, jednak nikt dookoła nie zwrócił na to uwagi. Jakieś ciało z poza klatki. Wyobrażałeś sobie jak śmiesznie wyglądasz wyciągając rękę w jego stronę z nie wyregulowaną perspektywą. Przystąpiłeś zatem do chłodnej oceny sytuacji.. a przynajmniej o temperaturze pokojowej.
-Jedna żywa głowa…-wskazujesz palcem pośród ciał-…
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. –powiedziała głowa.
-Gadająca do siebie głowa…-odnotowałeś w myślach, nie widząc osoby do której się zwraca, jakkolwiek niezrozumiale to brzmiało- Spaślak na którym leżałem, um… jeszcze ten…um.. mulat na kracie.
Spokojnie rozejrzałeś się dookoła, robiąc kilka kroków w stronę spadku wody, kucając na kupie ciał, chwyciłeś się przy tym ponownie za obrzęk na ustach. Jeśli dobrze pamiętasz, ta klatka byłą większa? Patrząc na tę część klatki która wygięła się i rozprysła w koronie drzew.
Paul Mercie
-UUH! ocknąłeś się. Dookoła zero ze znanych ci widoków. Gdzie twoja klatka? I czemu jest ci tak mokro… i zimno? Lodowata woda lała ci się po plecach, wprawiając gałąź na której leżałeś w wibracje. Postanowiłeś wstać, jednak coś wysunęło ci się z pośladków, wyrywając –jak ci się zdawało- spory kawał skóry i mięsa. Z niesmacznym plaskiem upadłeś na kawałek zdartej papy która przypadkiem wylądowała na twojej klatce. Tuż przed twoimi oczyma mrugał szyld z napisem „Apteka” trudno było go nie zauważyć, wprawiona w ruch gałąź przysłaniała co chwilę światło padające na napis.
Dłonie drżały ci od zimna.. lub boleści.. ostatecznie zdecydowałeś się na ból, po sprawdzeniu stanu swoich pośladków.
*aaaała!!!*
-aaah.. jęknąłeś bezgłośnie, przewracając oczyma.
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. to było do ciebie? Podczołgałeś się do krawędzi, jedną z rąk trzymając za szyld. W dole sporo ludzi. Poniżej jakiś facet bezsłownie, dławił się kroplami uderzającymi o taflę zebranej wewnątrz klatki wody, facet miał lekki zarost i wyróżniającą się wśród tłumu, czarną koszulkę pod pomarańczowym strojem więziennym. Leżał blisko krawędzi klatki, dokładnie po przeciwnej stronie zbierającej się wody, nieopodal wyrwy w klatce, która jak się okazało upadła na jakiegoś nieszczęśnika. Tak, tu z góry miałeś dobry widok na pozostałych i nie tylko. Drzewa powyżej były gigantyczne, i takie obficie porośnięte, co rusz jakieś pnącza, mieszańce krzaków i drzew których nazw pewnie w życiu nie słyszałeś. Co dziwne żadne z nich nie rodziło owoców, jak to widziałeś na tych kanałach przyrodniczych. Albo musiały być zerwane.. ale wracajmy do ważniejszych rzeczy. Ten koleś, zmiażdżony przez klatkę, nie był jednym z nas, I ma jakąś torbę. Miałeś jasny umysł, na tyle na ile było to możliwe. Chciałeś kląć tak głośno ile mogłeś, a to wszystko przez ten tyłek.
*hehehehe –śmiech rozpaczy- uhuuh.. nie czuje swoich nóg..* Kalectwo?
Jakkolwiek by się nie ruszał, ból w biodrach był okropny. Ponownie sięgnął, dłonią w tył.. rana była cięta.. krótka i.. płytka.. tak płytka że aż… poczuł się głupio.
Tak robimy.
-Tak mówimy.
*Tak myślimy*
Przed każdym postem, pogrubioną czcionką imię i nazwisko bohatera. Nie przyjmuje postów krótszych niż cztery linijki, chyba że dobrze uwarunkowanych problemami z odpisem. Zalecam czytanie całego upka by rozeznać się w sytuacji, niezależnie od osób do których jest kierowany. Miłej gry
James Ashstone
-Woooh-h-hoooo(!) Mamy swój je*any Con Air! Hahahayhyhy-yy lot skazańców.. co za emo-o-emocje. Głos jednego z więźniów przerwał wysoki ton nadal brzęczącej w twej pamięci klatki, obijającej się o zabudowania „betonowej -jak mawiają- dżungli”. Nad twoją głową, powyżej stalowych krat rozświetlał mrugający szyld apteki, gdy wzrok nabrał ostrości, światło okazało się padać znad korony drzew, a parę huśtających się gałęzi wprawiało promienie w zanik, niczym lampa stroboskopowa. Przetoczyłeś się na bok, a wraz z tobą ciało które jak dotąd uciskało twą pierś. Pierwszy głęboki oddech. Twoja ręka leżała w cieczy, czysta źródlana woda -a przynajmniej tak ci się wydawało- lała się strugami gdzieś z góry, nie widziałeś dokładnie bo sporo leciało ci prosto w oczy, nie miałeś jednak sił by przysłonić czoło dłonią, czy usta zapełniające się kropelkami.
Cała ta masa zbierała się w dole uklepanym z pozbijanych ciał współwięźniów, tworząc miskę zapełniającą się jeszcze nie rozmieszaną zupą pomidorową. Posklejanych razem, wygiętych w nieludzkie kształty ciał, a w śród tej masy, siedem czy osiem prętów wygiętych do wewnątrz. Przeszywających kilka ciał w rejonie torsu.
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. Powiedziała uradowana głowa w stosie ciał. Był to czarnoskóry mężczyzna broczący ciemną nie wróżącą przyszłości krwią z wewnętrznego układu krwionośnego.
Powierzchnia na której leżałeś, była najprościej ujmując.. martwa i koścista w niektórych miejscach. Twój więzienny pomarańczowy ubiór był rozdarty w rejonach żeber aż do wewnątrz klatki piersiowej. Jak przez mgłę pamiętasz że najwidoczniej podczas pierwszego uderzenia, jedna z krat wygięła się i podszyła pod ubranie, przez co teraz masz szansę stanąć po stronie żywych. Tak, wszystkimi rzucało jak ubraniem w pralce, nic tylko odgłosy łamanych gałęzi, krat.. i kości. Najważniejsze że żyjesz, i nie jedyny. Tuż koło twej dłoni ukląkł chwiejący się współwięzień, lekko zamroczony z ręką przytwierdzoną do ust.
Był to dość szczupły około 180 centymetrowy brunet, po posturze widać że nie marnował czasu na siłowni podczas odsiadki.
Vorain DeVries
Piętnaście minut klęczenia, aż piętnaście minut zbierałeś się do powstania, poprzednim razem nogi odmówiły posłuszeństwa, a uczono cię by szybko wysnuwać wnioski z sytuacji w których się znajdujesz, i podejmować odpowiednie działania, choćby za cenę wymiocin– stąd dusiłeś kratę dzielnie i zawzięcie niczym lwiątko sutka, za nic nie pozwalając mu uciec.
Jednak do twej klęski przyczyniły się ból szczęki wraz z żołądkiem które nakręcały się nawzajem, musiałeś.. wręcz musiałeś kiedyś puściłeś kratę (czas się usamodzielnić). Waga twego ciała i stłumiony refleks, przechyliły szalę zwycięstwa na stronę grawitacji, wyginając cię niezgrabnie w tył. Jeszcze nie, nie chciałeś otwierać oczu, w lesie było cicho.. i oby jak najdłużej, musiałeś nieźle grzmotnąć. W całym tym młynku pośród gałęzi nie czułeś się najlepiej, jeśli.. jeśli tylko nauczysz się odróżniać dłonie –oraz opcjonalnie kierunku, zwłaszcza prawą bo trochę ściąga- podniesiesz się z tego bydlaka na którego upadłeś. Najwyraźniej leżałeś na jednym z nich, był to spasły i brodaty facet, ledwo co dychał, pod twoim ciężarem. Oczy rozwarły się lekko.
*niech no… niech no tylko się odwrócę* powtarzałeś w myślach niczym żółw przewrócony na plecy, manewrując w powietrzu kończynami.
-Woooh-h-hoooo(!) Mamy swój je*any Con Air! Hahahayhyhy-yy lot skazańców.. co za emo-o-emocje buchnął barczystym śmiechem ktoś po twojej lewej. Leżąc tak twarzą do góry widziałeś czysty skrawek nieba, w wyrwie którą stworzyła klatka wbijając się w ten zielony labirynt lian i korzeni, czyli wszystko co rzucało się na pierwszy rzut oka z twojej perspektywy. Jednak coś ciągle zmywało ci sen z powiek, wrażenie że nie jesteś w typowym lesie, czy w typowym lesie są apteki?
Tak, byłeś pewien że szyld dokładnie nad tobą, -tuż koło tej rynny niewiadomo skąd, lejącej się do wewnątrz klatki- mówił „Apteka”.
Coś upadło, robiąc przy tym mokre plusk, jednak nikt dookoła nie zwrócił na to uwagi. Jakieś ciało z poza klatki. Wyobrażałeś sobie jak śmiesznie wyglądasz wyciągając rękę w jego stronę z nie wyregulowaną perspektywą. Przystąpiłeś zatem do chłodnej oceny sytuacji.. a przynajmniej o temperaturze pokojowej.
-Jedna żywa głowa…-wskazujesz palcem pośród ciał-…
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. –powiedziała głowa.
-Gadająca do siebie głowa…-odnotowałeś w myślach, nie widząc osoby do której się zwraca, jakkolwiek niezrozumiale to brzmiało- Spaślak na którym leżałem, um… jeszcze ten…um.. mulat na kracie.
Spokojnie rozejrzałeś się dookoła, robiąc kilka kroków w stronę spadku wody, kucając na kupie ciał, chwyciłeś się przy tym ponownie za obrzęk na ustach. Jeśli dobrze pamiętasz, ta klatka byłą większa? Patrząc na tę część klatki która wygięła się i rozprysła w koronie drzew.
Paul Mercie
-UUH! ocknąłeś się. Dookoła zero ze znanych ci widoków. Gdzie twoja klatka? I czemu jest ci tak mokro… i zimno? Lodowata woda lała ci się po plecach, wprawiając gałąź na której leżałeś w wibracje. Postanowiłeś wstać, jednak coś wysunęło ci się z pośladków, wyrywając –jak ci się zdawało- spory kawał skóry i mięsa. Z niesmacznym plaskiem upadłeś na kawałek zdartej papy która przypadkiem wylądowała na twojej klatce. Tuż przed twoimi oczyma mrugał szyld z napisem „Apteka” trudno było go nie zauważyć, wprawiona w ruch gałąź przysłaniała co chwilę światło padające na napis.
Dłonie drżały ci od zimna.. lub boleści.. ostatecznie zdecydowałeś się na ból, po sprawdzeniu stanu swoich pośladków.
*aaaała!!!*
-aaah.. jęknąłeś bezgłośnie, przewracając oczyma.
-Hej! ty Jak ci się leciało… k-ku*wa ale jazda, za.. za-zawsze chciałem tak latać, (ni)czym ptak.. to było do ciebie? Podczołgałeś się do krawędzi, jedną z rąk trzymając za szyld. W dole sporo ludzi. Poniżej jakiś facet bezsłownie, dławił się kroplami uderzającymi o taflę zebranej wewnątrz klatki wody, facet miał lekki zarost i wyróżniającą się wśród tłumu, czarną koszulkę pod pomarańczowym strojem więziennym. Leżał blisko krawędzi klatki, dokładnie po przeciwnej stronie zbierającej się wody, nieopodal wyrwy w klatce, która jak się okazało upadła na jakiegoś nieszczęśnika. Tak, tu z góry miałeś dobry widok na pozostałych i nie tylko. Drzewa powyżej były gigantyczne, i takie obficie porośnięte, co rusz jakieś pnącza, mieszańce krzaków i drzew których nazw pewnie w życiu nie słyszałeś. Co dziwne żadne z nich nie rodziło owoców, jak to widziałeś na tych kanałach przyrodniczych. Albo musiały być zerwane.. ale wracajmy do ważniejszych rzeczy. Ten koleś, zmiażdżony przez klatkę, nie był jednym z nas, I ma jakąś torbę. Miałeś jasny umysł, na tyle na ile było to możliwe. Chciałeś kląć tak głośno ile mogłeś, a to wszystko przez ten tyłek.
*hehehehe –śmiech rozpaczy- uhuuh.. nie czuje swoich nóg..* Kalectwo?
Jakkolwiek by się nie ruszał, ból w biodrach był okropny. Ponownie sięgnął, dłonią w tył.. rana była cięta.. krótka i.. płytka.. tak płytka że aż… poczuł się głupio.