Strona 1 z 10
[Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: niedziela, 12 sierpnia 2007, 10:00
autor: Deadmoon
"Przepowiednie Teurgów, pieśni Galiardów oraz fragmenty dawnych kronik, cytowane przez Filodoksów, wspominają o narodzinach promyka nadziei w mrocznych, niespokojnych czasach. Nadejściu niezwykłego dziecka, którego imię szepczą podekscytowane duchy Gai, a żmijowy pomiot wypowiada z trwogą. Księżycowy Posłaniec, Łza Matki, Syn Feniksa, wyczekiwany przez Starszych bohater, kropla wiary w obliczu nadciągającej Apokalipsy..."
* * *
- Czy wszystko już przygotowane? - zapytała, kiedy usłyszała za sobą skrzyp otwieranych drzwi, zanim wchodzący mężczyzna zdążył się jeszcze odezwać.
- Tak, Caroline. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
Kobieta tajemniczo uśmiechnęła się. Jednak przez jej twarz przemknął cień zaniepokojenia.
- A tamci? O ich ruchach coś wiadomo? - spojrzała rozmówcy prosto w oczy, jakby próbując wydobyć z niego odpowiedź samym tylko wzrokiem.
Mężczyzna drgnął.
- No, więc... - wystękał, a na czoło wystąpiły mu perliste krople potu.
- Więc? - kobieta groźnie zniżyła ton. Prawą dłoń zacisnęła pod blatem biurka w pięść. W jej ciemnych oczach zapełgały płomyki gniewu.
Rozmówca struchlał. Spuścił wzrok, wbijając go gdzieś pomiędzy swoje buty, bezwiednie śledząc spacerującego po jasnym dywanie pająka. Zagryzł wargę, usiłując znaleźć odpowiednie słowo.
- Więc? - powtórzyła kobieta, tym razem głośniej i groźniej. Jej uszminkowane usta nabiegły krwią, pogłębiając kontrast z jasną, porcelanową cerą.
- Nasi ludzie dostrzegli zamieszanie, jakby podekscytowanie u tamtych. Podejrzewamy, że w jakiś sposób posiedli te same informacje, co my i zamierzają je wykorzystać - mężczyzna wymówił słowa jednym tchem, niczym uczniak na szkolnym apelu wcześniej wyuczoną kwestię.
- Rozumiem - głos kobiety nieco się uspokoił. Poprawiła kołnierz eleganckiej bluzki, zwracając uwagę rozmówcy na swój dekolt. - I, jak mniemam, postarałeś się o szybkie działanie, w celu ubiegnięcia tamtych?
- Prawdę powiedziawszy - odparł mężczyzna lekko speszony - właśnie miałem wykonać kilka telefonów...
Urwał w pół zdania, kiedy kobieta wymierzyła mu siarczysty policzek.
- To na co jeszcze czekasz, idioto! - krzyknęła, kipiąc ze złości. - Zejdź mi z oczu!
* * *
Nowy Jork, 11 lutego 2007 r.
Jordan czekał już dobrą godzinę. Co chwila nerwowo spoglądał na elektroniczny wyświetlacz, na którym minuty, jak na złość, zmieniały się bardzo leniwie. Stał na uboczu, opierając się o umazany markerami filar. Przed nim wciąż przemykały ludzkie sylwetki: przygarbione w pośpiechu, przemarznięte i zmoczone lepkim śniegiem kształty, posłusznie pełznące według wyświetlonych na tablicach informacji. Kolejki metra, toporne metalowe gąsienice, beznamiętnie drążyły półmrok podziemnych tuneli, upiornie łypiąc na boki oczami świateł, każdorazowe przybycie oznajmiając dzikim piskiem zmęczonych kół.
Jordan nie lubił takich miejsc - zatłoczonych, głośnych, niby anonimowych, a pozbawionych poczucia prywatności. Prawdę powiedziawszy w ogóle nie przepadał za publicznym pokazywaniem się. Preferował zaciszne kąty, w których mógł zaszyć się z dobrą książką i termosem aromatycznej kawy, bezwstydnie rozkoszując się samotnością. Fabian, kumpel z pracy, nazwał to jakąś fobią. Jordan nawet z ciekawości sięgnął po podręcznik do psychologii, by dowiedzieć się o tym czegoś więcej. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń:
ochlofobia z łagodnymi elementami
agorafobii.
"Bzdura" - pomyślał, odkładając książkę na półkę i zabierając płaszcz z bibliotecznej szatni. "Co taka mądra, profesorska głowa może wiedzieć o życiu samotnego wilka w wielkim mieście?"
Nie dopuszczał do siebie myśli, że jest chory. Owszem, jest inny niż otaczający go ludzie. Bardziej wycofany, ceniący sobie prywatność. Ale na pewno nie upośledzony społecznie, jak chciałby tego książkowy autorytet.
- Przepraszam, że kazałem ci czekać,
Dżej - odezwał się głos z lewej strony, wyrywając Jordana z chwilowego odrętwienia.
- Witaj, Sean, miło cię *wreszcie* zobaczyć - odparł lekko zirytowany, celowo akcentując słowo. - Widzę, że nawet paskudna pogoda nie popsuła ci humoru.
Sean skwitował uśmiechem ironiczną uwagę kolegi. Zdawał sobie sprawę z uprzedzeń Jordana i jego niechęci do głośnych, zatłoczonych miejsc. Między innymi z tego właśnie powodu wybrał stację metra jako miejsce spotkania. Cóż, może to i złośliwe z jego strony, lecz młodszy w hierarchii musi wiedzieć, kto jest górą.
- Jordan, czasu jest niewiele, więc musimy się spieszyć. Licho nie śpi, a ściany mają uszy.
Po tych słowach Jordan z niepokojem rozejrzał się wokół siebie. Zmarszczył brwi, a kąciki jego ust nerwowo się poruszyły.
- Chłopaku - Sean poklepał go po plecach, podobnie jak ojciec pocieszający syna po przegranym meczu w szkolnej lidze - nie denerwuj się tak. Przed tobą wielki dzień, ale nie jesteś sam. Reszta szczepu będzie cię obserwować, w razie potrzeby służąc pomocą.
Jordan uśmiechnął się, z ulgą spoglądając wysokiemu, lekko łysiejącemu szatynowi w mądre, spokojne, opanowane oczy. Migające blade światło jarzeniówki nadawało im barwę przydymionej stali.
- Sean - mężczyzna wymamrotał niepewnie - jacy
oni są? Co możesz o
nich mi powiedzieć?
Wysoki, schludnie ubrany szatyn ciepło zachichotał. Położył dużą, ciężką dłoń na ramieniu młodszego rozmówcy.
- Synu, twoje wątpliwości rozwieją się już za kilka godzin. - Odparł spokojnie głosem dodającym zdenerwowanemu Jordanowi tak potrzebnej otuchy. - Matka Larissa powiedziała, że są... - tu urwał na sekundę. - Dziwni.
- Dziwni? - mężczyzna zapytał zdumiony, podejrzliwie spoglądając na Seana.
- Może źle to ująłem - zreflektował się szatyn. - Nie dziwni, a inni. Trochę zagubieni, trochę niedopasowani, trochę nieprzewidywalni. Nie mniej jednak zdolni.
Odkaszlnął, zasłaniając usta dłonią.
- Uwierz, Matka Larissa potrafi ocenić potencjał młodzieży. Jest przekonana że
oni nadają się do tego zadania. W pewien sposób pasują do ciebie, do twojej - w oku Seana zagościł żartobliwy płomyk - potrzeby prywatności. Nikt nie wątpi, że uda wam się znaleźć wspólny język.
Jordan spuścił wzrok na klapy płaszcza swojego mentora. Na jego twarz wypłynął delikatny uśmiech.
- Zatem, Sean, trzymajcie za mnie kciuki. Będę na bieżąco informował szczep o
ich postępach.
* * *
Piękne Panie, przystojni Panowie, szanowni Gracze!
Z dniem dzisiejszym ruszyła przygoda do z dawna oczekiwanego Wilkołaka: Apokalipsy.
Liczę, że razem uda nam się miło spędzić czas poświęcony grze, wspólnymi siłami kreując pełną atrakcji, silnych emocji, miejscami wzruszającą, a miejscami śmieszącą opowieść.
Proszę o zastosowanie się do pewnych zasad, obowiązujących na sesji:
1. Piszemy posty zawierające przynajmniej kilka zdań. Nie oczekuję wypracowań, bo mogą czytelnika zanudzić, ale zbyt krótkie opisy także nie będą mile widziane.
2. Szanujemy język ojczysty i staramy się nie dokonywać brutalnych na nim gwałtów. Dlatego piszemy poprawnie gramatycznie, przestrzegając (przynajmniej z grubsza) zasad ortografii i interpunkcji. Osoby mające z ortografią problemy znajdą, jeśli nie w domu, to w Internecie słowniki lub inne użyteczne narzędzia, zdolne sprawdzić pisownię.
3. Trzymamy się wytyczonej przez przygodę konwencji. Nie psujemy klimatu głupawymi uwagami i rozmowami nie na temat. Wszelkie nie związane z sesją wypowiedzi proszę kierować do Narratora lub pozostałych Graczy wyłącznie drogą prywatnej korespondencji.
4. Na początku każdego posta zamieszczamy imię(ona) swojej postaci, by uniknąć chaosu na forum. Oczywiście, zgodnie z regulaminem Tawerny, nie spamujemy, czyli nie piszemy jednego posta po drugim. W razie potrzeby istnieje narzędzie edycji, za pomocą którego można zmienić swoją wypowiedź.
5. Wszyscy grający są na równych prawach, więc nie będę tolerować przejawów jakiejkolwiek dyskryminacji ze strony bardziej doświadczonych Graczy.
6. Narrator zastrzega sobie prawo usunięcia Gracza nagminnie niestosującego się do powyższych punktów, w razie potrzeby konsultując się w tej sprawie z pozostałymi grającymi.
Regulamin regulaminem, a życie życiem. Pewne zasady muszą obowiązywać, jednak przede wszystkim liczy się dobra zabawa. Dlatego, jak długo ewentualne odstępstwa od regulaminu nie będą utrudniać rozgrywki, wykażę się cierpliwością i wyrozumiałością.
Jak zostało wcześniej zapowiedziane, dzisiaj - 12 sierpnia 2007 o godz. 21.30 odbędzie się spotkanie informacyjno-organizacyjne dla Graczy. Bardzo proszę o pojawienie się we wskazanej porze pod
TYM adresem.
Póki co proszę nie odpisywać w tym temacie.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: wtorek, 14 sierpnia 2007, 14:00
autor: Deadmoon
Wilkołak: Apokalipsa - Przepowiednia
Rozdział pierwszy: Wszystkie dzieci nasze są...
Nowy Jork, 13 lutego 2007 r.
- Niedźwiedzi Pazur? Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- Tak, Matko - Jordan przerwał starszej kobiecie, nim ta zdążyła dokończyć. - Dwa dni temu wyruszyliśmy na polowanie do Umbry. Młodzi Teurgowie pertraktowali z wieloma duchami, z lepszym bądź gorszym skutkiem. Jednak to Niedźwiedź wyraźnie obdarzył ich sympatią.
- Rozumiem. Ale wiesz co to oznacza? - zapytała, patrząc z niepokojem w oczy rozmówcy.
- Tak, wiem. Wyjaśniałem im odpowiedzialność, jaką staje się pakt z Niedźwiedziem. Mimo wszystko podjęli się wyzwania. Sam duch totemu zdaje się być wdzięczny im za to.
Starsza kobieta westchnęła, spoglądając gdzieś w dal, przed siebie.
- Ale to nie jedyny problem, prawda? - niemalże warknęła, błyskawicznie przenosząc ciężkie spojrzenie na Jordana.
- Matko... - mężczyzna zająknął się.
- Jordan, zrozum jedno - odparła sucho. - Na tobie spoczywa odpowiedzialność za młodą watahę, w szczególności jedno jej ogniwo.
Przerwała, wciąż jednak wpatrując się w rozmówcę spojrzeniem, pod którego ciężarem ten doświadczony wilkołak zaczynał truchleć.
- Kiedy popełnią wykroczenie lub w jakiś sposób staną się dla innych zagrożeniem, na tobie skupi się gniew społeczności.
- Tak, Matko, zdaję sobie z tego sprawę. Nie mniej jednak to zaszczyt dla mnie pracować właśnie z nimi - odrzekł spokojnie Jordan, unosząc wzrok na Gnatożujkę.
- Zaszczyt? To mocne słowo. Cieszy mnie twój optymizm. Wyjaśnij jednak skąd taka sympatia do tych akurat wilkołaków. Są przecież inne watahy, mniej problematyczne.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
- Matko Larisso, całe nasze życie jest pasmem wyzwań. Tak, jak niewidomy potrzebuje przewodnika, by nie zaginąć w tłumie, tak ta wataha potrzebuje opiekuna, który wskaże im drogę, pomoże dokonać wyborów.
Surowe oblicze przywódczyni szczepu odrobinę pojaśniało, a w starych oczach zabłysła iskra aprobaty.
- Bardzo różnią się od swoich rówieśników. Niektórzy z nich mają za sobą ciężkie przeżycia - kontynuował Jordan. - Uwierz lub nie, ale w swoim krótkim życiu doświadczyli już niejednego.
Kobieta mruknęła ze zrozumieniem. Podparła pooraną zmarszczkami twarz kościstą dłonią. Przymknęła powieki.
- A co z tym mieszańcem? Jak zamierzasz rozwiązać problem jego - zamilkła, dodając po chwili złowrogo - skazą?
Nawet tym razem niewzruszony spokój Jordana pozwolił udzielić szybkiej odpowiedzi.
- Matko, zająłem się tym. Ofiarowałem albinosowi pewien przedmiot. Jego działanie pozwoli przynajmniej trochę zamaskować niemiłe wrażenie emanacji Plugawca.
- Przedmiot? Stworzyłeś dla niego rodzaj zabezpieczenia?
- Zgadza się. Zobowiązał się z niego korzystać najczęściej jak to tylko możliwe - odparł mężczyzna.
Kobieta odprężyła się nieco. Surowe oblicze poczęło się zmieniać, przybierając znany wszystkim dobroduszny uśmiech.
- Zawsze ceniłam twoją zapobiegliwość, Jordan. Widzę, że nie pomyliłam się, wysuwając twoją kandydaturę na opiekuna młodej watahy.
- Dziękuję za zaufanie, Matko - odrzekł mężczyzna. - Obiecuję nie zawieść pokładanej w nich... w nas nadziei.
Larissa uśmiechnęła się, wyciągając przed siebie dłoń, którą Jordan z szacunkiem ucałował.
- Powiedz mi jeszcze, kto stoi na czele watahy? - zapytała, spoglądając na rozmówcę z rozbawieniem.
- Młoda wilczyca, uciekinierka z tutejszego zoo, którą zaopiekowała się Angela Stalker.
- Czarna Furia? - rozbawienie Matki zdawało się rosnąć z każdą sekundą.
- Zgadza się - odparł Jordan, szczerząc zęby w uśmiechu.
- A jak na to zareagowali pozostali, jej podwładni?
- Akceptują pozycję Leny. Co więcej, aktywnie ją wspierają. W szczególności Conn, młody Fianna, który został jej doradcą.
Matka Larissa zachichotała ciepło, na co Jordan jeszcze szerzej wyszczerzył uśmiech.
- Ach. Jacy oni są nietypowi - rzekła, nie przerywając się perliście śmiać. - Dziękuję, Jordan. Możesz odejść do swoich obowiązków.
* * *
Za oknem już było ciemno, kiedy do pokoju gościnnego w niedużym mieszkanku Niny weszła przysypana śniegiem i zmarznięta postać.
- Jordan! - zgromadzona w pomieszczeniu młodzież krzyknęła niemal jednocześnie.
- Witajcie, moi drodzy - odparł, zdejmując kaszkiet i przemoknięty szal. Biały od puchu wełniany płaszcz powiesił na haku wbitym w ścianę.
- Napijesz się czegoś? - zapytał z uśmiechem Conn, wskazując na kilka butelek w przeszklonym barku. Lena skwitowała to gniewnym burknięciem.
Fianna puścił jej oko, a Nina i Dżet parsknęli śmiechem.
- Dziękuję, zadowolę się ciepłą kawą - rzekł Jordan, dostawiając przemoczone buty do szeregu pozostałych. Nina przytaknęła i udała się do kuchni uruchomić ekspres.
Pozostali spojrzeli z szacunkiem na swojego opiekuna, którego obecność tak kojąco na nich wpływała.
Jordan Tinhouse był zrodzonym w nowiu Dzieckiem Gai. Jak większość miejskich wilkołaków pochodził z ludzkich rodziców, lecz niewiele wspominał o swoim dzieciństwie. Ten trzydziestokilkuletni jasnowłosy skromny mężczyzna cieszył się uznaniem w szczepie Cienistej Doliny, głównie dzięki zdolności chłodnej oceny sytuacji, umiejętności zjednywania sobie ludzi, serdeczności i zapobiegliwości. Niekiedy uchodził za odludka, gdyż stronił od zatłoczonych miejsc. Trudno tym samym nazwać go duszą towarzystwa, lecz w jakiś sposób ludzie garnęli do niego i ufali mu. Nierzadko stawał się powiernikiem ich sekretów, spostrzeżeń, smutków i radości. Wraz z Seanem O'Douleyem, jego mentorem, byli osobistymi doradcami samej przywódczyni szczepu, Matki Larissy.
Mijały minuty, potem godziny, podczas których Jordan i młode wilkołaki opowiadali o sobie, swoich przeżyciach, marzeniach, planach na przyszłość. Atmosfera spotkania przebiegała wśród radosnych uniesień, salw śmiechu, żartobliwych dowcipów i plotek.
Około północy Jordan poprosił wszystkich o uwagę. Zgromadzeni zastygli w oczekiwaniu, wbijając w mężczyznę zaciekawione, lecz także zaniepokojone spojrzenia. Szczególnie Chodzący-Po-Lodzie, siedzący na uboczu albinos, zmierzył Jordana czerwonymi oczami.
Mężczyzna chrząknął, dając do zrozumienia, że zaczyna przemowę.
- Przepowiednie Teurgów, pieśni Galiardów oraz fragmenty dawnych kronik, cytowane przez Filodoksów, wspominają o narodzinach promyka nadziei w mrocznych, niespokojnych czasach. Nadejściu niezwykłego dziecka, którego imię szepczą podekscytowane duchy Gai, a żmijowy pomiot wypowiada z trwogą. Księżycowy Posłaniec, Łza Matki, Syn Feniksa, wyczekiwany przez Starszych bohater, kropla wiary w obliczu nadciągającej Apokalipsy...
Młodzi spojrzeli po sobie pytająco. Lena zmarszczyła brwi, Conn spochmurniał, Dżet i Nina zapatrzyli się w dal, albinos wbił wzrok w poręcz fotela. Nerwową ciszę zakłócał jedynie odgłos telewizora w sąsiednim mieszkaniu.
- Ale... - pierwsza odezwała się Furia. - Po co nam to mówisz?
Jordan obdarzył ją spokojnym ciemnozielonym spojrzeniem.
- Właśnie do tego zmierzam - odparł. Wszyscy słuchacze drgnęli, kierując wzrok na swojego nauczyciela. - Nasi zwiadowcy już od pewnego czasu odbierali sygnały, że owe dziecko znajduje się gdzieś tutaj, w Nowym Jorku. Sugestie przyszły od duchów, które przeczuły jego nadejście. Poza tym obserwujemy wzmożoną aktywność Tancerzy Czarnej Spirali i ich plugawych pomocników. Niedawno schwytany jeden z nich potwierdził nasze przypuszczenia: Żmij dowiedział się o bohaterze przepowiedni. Mamy podstawy sądzić, że zrobi wszystko, by to dziecko odnaleźć i wykorzystać do własnych, plugawych celów.
Chodzący-Po-Lodzie poruszył się nerwowo. Nie umknęło to uwadze pozostałych. Zawsze reagował w podobny sposób, kiedy słyszał o obecności Żmija.
- Poszliśmy tym tropem dalej i, przy pomocy duchów, udało się zlokalizować miejsce pobytu dziecka.
Atmosfera napięcia i wyczekiwania była niemal namacalna. Młodzi Garou wpatrywali się z szeroko otwartymi oczami w Jordana, pochłaniając jego słowa.
- To sierota. Przebywa w domu dziecka przy Czternastej Ulicy na Manhattanie. Jest niewiele młodszy od was, prawdopodobnie ma nie więcej niż siedemnaście lat.
Znowu zapadło milczenie. Jordan spokojnie lustrował słuchaczy wzrokiem. Sięgnął po filiżankę herbaty.
- Więc, jak rozumiem, przychodzisz tu, żeby poinformować nas o zadaniu? - zapytał Conn.
Pozostali zwrócili się w jego stronę. Lena chciała coś odpowiedzieć, lecz Jordan uciszył ją gestem dłoni.
- Zgadza się. To zadanie od waszego szczepu. Matka Larissa zażyczyła sobie, żebyście zajęli się jego odnalezieniem.
- Ale dlaczego my? - spytał Dżet, a reszta watahy przytaknęła. - Przecież sam wspomniałeś, że wokół dziecka węszą już sługi Żmija.
- Jeśli jest on kimś tak ważnym, bohaterem przepowiedni, to czy nie powinny tym zająć się doświadczone wilkołaki? - odezwała się Nina.
Jordan przełknął łyk herbaty. Odstawił filiżankę na stół. Pochylił się w fotelu do przodu, splatając dłonie na udach.
- Rozumiem wasze wątpliwości - odparł spokojnie. - Doskonale rozumiem. Pewna rzecz jednak przemawia na korzyść waszego młodego wieku.
- Co masz na myśli? - Lena spoglądała na mężczyznę z marsową miną. Do niej, jako alfy, należało ostatnie słowo co do akceptacji powierzonego zadania.
Jordan westchnął, poprawiając się w fotelu.
- Prawie wszyscy doświadczeni Garou z naszego szczepu to przynajmniej moi rówieśnicy. Nie uważacie, że dziwnym by było, gdyby w miejscu pełnym dzieci nagle zaczęli się kręcić tajemniczy dorośli osobnicy? Po wielu skandalach pedofilskich władze są wyczulone na podobne sytuacje. Co innego, kiedy pojawiają się młodzi, na przykład w charakterze wolontariuszy z jakiejś społecznej organizacji. Stąd przekonanie szczepu, że w tej delikatnej materii wy poradzicie sobie lepiej niż starzy rutyniarze.
Jordan powiódł wzrokiem po zebranych.
- Zatem słucham waszego zdania i ewentualnych propozycji. Czasu jest wcale nie tak wiele, więc musimy na coś się zdecydować.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: wtorek, 14 sierpnia 2007, 18:43
autor: fds
Conn Taistealaí
Mężczyzna zawsze się cieszył, gdy odwiedzał ich Jordan. Ten facet był jak zawsze kopalnią opowieści, wiedzy i specyficznego humoru. Jednak rzadko też przychodził bez niczego. Nie zdziwiło szczególnie Conna, że na koniec Jordan wyskoczył z misją. Jednak misja a "misja" to zupełnie dwie różne sprawy. Odnaleźć wybrańca, prawdopodobnie porwać, nie pozwolić na to Tancerzom, ochronić go. A to wszystko w sierocińcu pełnym dzieci.
- Coś mi tu nie pasuje Jordan. Ty widzisz zaletę w naszym wieku, ale ja widzę wadę. Jak mamy do licha wytłumaczyć, że interesujemy się siedemnastoletnim chłopcem? Jakby to było małe dziecko, to dałoby się wcisnąć kit, że młode małżeństwo chce zaadoptować jakiegoś dzieciaka czy coś. Ale tak? Nie ma szans, żeby nam go wydali. Trzeba będzie go porwać w końcu. Gdzie go mamy ukryć? Zaprowadzić do caernu?
Conn, przerwał na chwilę litanię pytań i zamyślił się. Taak, z porwaniem to by miało ręce i nogi.
- Niby jedna para mogłaby zrobić rozeznanie i odszukać wybrańca czy jak mu tam. Hmm, a później w nocy porwać chłopaka, niegłupie, niegłupie ...
Conn, zaczął w zamyśleniu drapać się po brodzie. Bądź co bądź ta czynność zawsze wspomaga myślenie.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 01:32
autor: WinterWolf
Lena Horne
Młoda alfa ucieszyła się bardzo z pojawienia się ich opiekuna. W pewien sposób czuła się pewniej i bezpieczniej w jego obecności. W czasie ich krótkiej znajomości szybko też odkryła, że lubi słuchać jego głosu i słów, które wypowiadał. Zawsze wnosiły w jej życie coś nowego i tylko potęgowały jej chęć poznawania.
Nie była zaskoczona, gdy po kilku godzinach swobodnych rozmów – choć w jej przypadku głównie przysłuchiwania się – Jordan poprosił o uwagę. Zamieniła się w słuch, parę razy jedynie zadając pytanie, by rozwiać swoje wątpliwości. Na końcowe słowa ich opiekuna oczywiście pierwszy rzucił się z odpowiedzią Conn. Młoda Furia posłała mu krótkie, wymowne spojrzenie. Przez myśl jej przeszło, że Fianna chyba nabawił się pcheł. Potem jej bursztynowe oczy spoczęły na Jordanie i zostały tam przez chwilę, gdy dziewczyna się namyślała. Ponownie zwróciła twarz w stronę Ahrouna.
- Bez pośpiechu. Jordan chyba ma na myśli, że mamy przeniknąć tam jako… Wolontariusze – ostatni wyraz Lena wypowiedziała jakby w zamyśleniu, powoli. Nie chciała go przekręcić. Znów spojrzała na opiekuna.
– Czyli nasze zadanie mogłoby polegać na wybadaniu o kogo chodzi, bo chyba jeszcze dokładnie nie wiadomo… Chyba nie chciałbyś porywać przypadkowej owcy, Conn? Szkoda wysiłku… Potem zdobyć zaufanie. Łatwiej bronić kogoś, kto ci ufa. Może to nie zwróci takiej uwagi Tancerzy – powiedziała i zamilkła. Chwilowo tylko tyle miała do powiedzenia. Gdy ktoś jeszcze się wypowie może uzna, że warto jeszcze dobyć głosu. W każdym razie zapowiadało się obiecująco.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 01:49
autor: fds
Conn Taistealaí
*Czy ona zawsze musi wszystko komplikować?* Dzięki opatrzności Gai Conn nie powiedział tego na głos. Może i miał długi język jak każdy Fianna, ale wiedział, kiedy sie z alfą dyskutuje, a kiedy lepiej słuchać. Zwłaszcza jak alfa jest wojowniczą Czarną Furią ... Jednak cóż to byłby za Fianna, gdyby nie mógł pomielić jeszcze trochę jęzorem.
- Ach no tak, wolontariusze ... Ale ciągle nie rozumiem po co. Niech teurg tam wejdzie zabierze ze sobą drugiego teurga i będzie gites. - wraz z tym jak słowa wypływały z ust mężczyzny, coraz mocniej było słychać jego irlandzki akcent, mocno zniekształcający wymowę.
- Chyba od tego są, żeby się raz dwa wywiedzieć który to, nie? Niech zapytają się ducha karalucha czy żarówki i już. Ile to może im zająć, dwie minuty, trzy? Po co komplikować sprawę? Załatwmy to raz dwa i spadajmy zanim te czarne knury nas ubiegną.
Podczas przemowy, mężczyzna założył nogę na nogę i machał nią do wtóru padających słów. Przy słowie "knury", noga dramatycznie zawisła w powietrzu i ostro opadła.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 02:05
autor: Ninerl
Nina "Ninerl"
Usiadła wygodnie, przysłuchując się rozmowom, od czasu do czasu rzucając jakąs uwagę. Lubiła mieć gości, ale czasami musiała odpocząć od ludzi lub nieludzi. "Co za dużo to niezdrowo. Ciekawa jestem o co chodzi z tą wizytą. I czemu mieliśmy być wszyscy.."
Wkrótce powód się wyjaśnił. Dziewczyna skrzywiła się nieco na pierwsze słowa o dziecku. "Mam nadzieję, że nie jest to mały bachor" pomyślała z niepokojem. Jednak odetchnęła słysząc, że "dziecko" ma około 17 lat. "Lepiej. Może będzie w okresie buntu, ale wolę porozumiewać się z nastolatkami i to tymi starszymi. Jakoś są łatwiejsze do zrozumienia" uznała w duchu. "Byle tylko nie był za bardzo bezczelny, chociaż dzieciaki z domów dziecka nigdy nie są zbyt pewne siebie". Pokiwała głową- może da się to wykorzystać? Na pewno chłopak jak każdy potrzebował zainteresowania, uznania i reszty, a w takim miejscu na pewno było tego za mało. "Tylko jaki on jest? Nic o nim nie wiem" zastanowiła się.
- Wszystko pięknie, tylko my nic nie wiemy o tym dzieciaku. Może więcej informacji, co?- spojrzała pytająco na opiekuna. - Wolontariusze to dobra myśl. Możemy się podłączyć do jakiejś grupy streetworkerów albo czegoś w tym rodzaju. Możesz podać dokładną nazwę tego ośrodka? - poprosiła, otwierając laptopa. - Spróbuję znaleźć o nim jakiekolwiek informacje. Musi coś być w sieci...- mruknęła pod nosem. Zastanowiła się, czego najpierw poszukać. Może coś na temat jakiś akcji wspierania dzieci z domów dziecka? Po chwili wpadło jej coś do głowy.
- Posłuchajcie, pamiętam taką ideę właśnie związaną z domami dziecka. Polegała ona na tym, że pojedyńcze dzieciaki były pod opieką jak gdyby starszych "braci" i "sióstr". Polegało to na wspólnym odrabianiu lekcji, wycieczkach czy pomocy w realizacji hobby dziecka. To byłby dobry pomysł, ale potrzebujemy choć podstawowe informacje o chłopcu. I wtedy możemy się zgłosić właśnie jako ochotnicy, tylko, że musimy się zająć także innymi dziećmi. Jednego nikt nam nie da, musi być kilka. Tylko nie wiem, jak to by wyszło w praniu... Co do tego porwania, to nie lepiej zorganizować hmm, zaginięcia?W końcu tyle dzieci ucieka z domu czy z domów.- spojrzała na Conna.- Albo pseudowypadek....- uśmiechnęła się nieznacznie. -Ale to kwestia do dokładnego omówienia na później. Teraz musimy poznać naszego wybrańca. - postukała palcami w obudowę komputera. "Jak dobrze, że mam bezprzewodowy net i to ze zmiennym ip. Jak mi się to udało... Ilu z nas ma tak naprawdę warunki na nawet jednodniowe przyjęcie dziecka pod swój dach. Ja na pewno, ale reszta?" zastanowiła się. Conn powinien mieć jakieś mieszkanie, jak zakładała. "Zresztą jest zawsze caern" wzruszyła ramionami.
- Jeden z nas, myślę, że powinien obserwować wybrańca. Cały czas, o ile się da. Dla jego bezpieczeństwa i informacji, rzecz jasna. - mimochodem rzuciła spojrzenie w stronę Chodzącego-po-Lodzie. Albions zbyt się wyróżniał z tłumu zwykłych ludzi. Łatwo było go zapamiętać, ale przecież nie musiał nikomu się pokazywać. A zwiadowca byłby naprawdę przydatny. "Szkoda, że ma czerwone oczy. " pomyślała. "Właściwie może ktoś z nas mógłby odegrać rolę bezdomnego psa? Albo nawet domnego. Na krótko. Pies wzbudza mniejsze podejrzenia i w dodatku ludzi jakoś łatwiej ufają domniemanemu miłośnikowi zwierząt."
- A w ogóle ilu z nas miało lub ma młodsze rodzeństwo? Pytam, bo taki ktoś powinien umiec dogadać się z dzieciakiem.- wyjaśniła. "Ja na pewno... Ciekawe co z młodszymi. Pewnie wszystko dobrze. Przynajmniej było tak w ostatnim liście" zamyśliła się na chwilę. Jak ten czas szybko leci... niedawno przecież były takie malutkie, a teraz...
Spojrzała krzywo na Conna.
-Myślisz, że to takie proste? To pewnie dzieciak siedziałby sobie, tam gdzie powinien już dziś. I mielibyśmy gówno do roboty. A jesli smarkacz uciekłby nam? Przeciez jest to mozliwe. Nie lepiej się z nim dogadać?
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 02:59
autor: WinterWolf
Lena Horne
Prychnęła potrząsnąwszy przy tym głową gwałtownie. Tak jak można się tego było spodziewać Conn prezentował sobą całkowicie męskie podejście. Wpaść, zrobić burdel i wypaść. Typowe... Gdy odezwała się Nina, Furia słuchała z marsem na twarzy. Z nieufnością i odrazą wręcz spojrzała na laptopa rozłożonego na kolanach towarzyszki. Jedyna kobieta w wataże poza Leną, a tak daje się manipulować Żmijowi… Dla Wsłuchującej Się W Wiatr było to wręcz nie do pojęcia. Od chęci zniszczenia „potwora” Żmija Lenę odciągnęło tylko wspomnienie słów mentorki, która powtarzała jej do znudzenia, że komputer można wykorzystać w walce z wrogiem. Lena jeszcze nie doszła do tego jak miałoby to przebiegać, ale otwartą walkę zostawiła sobie na później. Teraz okazywała tylko jawną niechęć.
Słowa Niny miały zdecydowanie większy sens niż gadanie Conna. W oczach dziewczyny pojawił się błysk satysfakcji. Spojrzała na Ahrouna.
- Wpadniemy, przy odrobinie szczęścia dowiemy się, który to dzieciak, a ty chwycisz go w łapy i dajemy nogę? Na to właśnie czekają Tancerze Czarnej Spirali. W ten sposób odwalimy za nich całą robotę. Naiwny szczeniak z dwojga złego będzie wolał uciec z Tancerzami. Nina ma rację. Duchy może i nam to powiedzą, a może nie. Jeśli do tej pory nie powiedziały, to wcale nie muszą teraz zmienić zdania. Jak go stamtąd wydobędziemy, to kwestia na później. Można ułożyć kilka alternatywnych planów – oznajmiła zadowolona.
Gdy Nina mówiła o młodszym rodzeństwie Lena skierowała na nią swoje spojrzenie.
- Miałam dużo braci i sióstr. Ale wilki to nie ludzie. Nie trzeba się nad nimi tak rozklejać – rzuciła dobitnie dając do zrozumienia, że ludzie to według niej istoty słabe i podatne na wpływy.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 10:32
autor: Mr.Zeth
Dżet/Zahari:
Dżet milczał długo. Zawsze preferował słuchać niż mówić, a jeśli to ostatnie to już w ostateczności. Jordan znów namieszał. Nie żeby Dżet miał coś przeciw, ale też nie mógł się nazwać znudzonym. Znów zmiany, tylko tym razem poważne.
Przez umysł przewinęło się kilka wizji ich porażki. Co się stanie jeśli jeden szczegół zawiedzie i wszystko pójdzie w diabły? A odpowiedzialność spadnie na nich oczywiście, na najmłodszą watahę w szczepie. Cholerna przepowiednia, nadzieja wszystkich garou... w myśli zaczął wkradać się chaos, a ręce Wędrowca zaczęły drzeć. Dżet nerwów przełknął ślinę, po czym odetchnął. Z zamyślenia wyrwał go w sumie glos alfy. Całe szczęście, jeszcze trochę tej cholernej nerwówki, a jego obiad ujrzałby światło dzienne raz jeszcze, ale w nowej i nie koniecznie lepszej formie.
Dłoń znalazła drogę do jakiegoś stabilnego sprzętu i Dżet nachylił się nad Niną trzymającą laptopa. Wzrok na chwile wystrzelił w stronę alfy, która nagle zawarczała. Dzet odruchowo pociągnął nosem. Wstęp do węszenia... Jednak to wzrok przypomniał mu co jest powodem niespokoju Leny.
No tak, laptop. Mówiła cos na temat "niechęci wobec techniki".
Wzrok odwrócił do monitora komputera. Dżet na pół patrzył na maszynę, a na pół na światło monitora padające na twarz ich gospodyni. Uniknął kolejnej wyprawy w zamyślenie i słuchał dalej.
Zdanie alfy jak z reguły nieco kolidowało ze zdaniem Conna. Możliwość pomiędzy ich zdaniami wydawała się być najlepsza. Nina też w sumie miała niezłą ideę.
Dżet westchnął i zwiesił na chwilkę głowę. Poukładał myśli.
-Ehm...- kiepski początek, ale trudno. -Jeśli tam wlecę, zrobię rekonesans, a potem wpadniemy wszyscy po dzieciaka, zagarniemy go i się zwiniemy to porobi się za duzo szumu. Możemy mieć na głowie wtedy nie tylko Tancerzy, ale i żmijową plagę i do tego policję ludzką, która może i nie jest technicznie wielkim wyzwaniem, ale to ich świat bądź co bądź i mają możliwości. Hałasu co nie miara, sadzę, że w szczepie byłoby to trochę niemile widziane, nawet jeśli uda nam się umknąć wszystkim tym na raz- zamilkła na chwilę i pociągnął łyk z małej buteleczki schowanej w wewnętrznej kieszeni.
-Z kolei nie znamy planów konkurencji. Jeśli oni zakładają takie szaleństwo, to możemy mieć kłopot- ręce znów zaczęły mu drżeć ale się opanował. -Czyyyli jakaś jedna, znająca się na kontaktach międzyludzkich osóbka powinna się zająć przekonywaniem go do siebie i poznać, a w razie konieczności zapoznać z resztą watahy- dłoń Dżeta zakreśliła półkole, jakby pokazując wszystkich obecnych. -jak poznamy pobieżnie psyche chłopaka, na co wystarczą 2-3 dni od zlokalizowania, to wtedy będziemy mogli planować dalej. teraz to wydaje się być trochę zawieszone w przestrzeni, co?- zapytał i znów pociągnął łyk z buteleczki.
Ciekły plastik. Zwą go 7up. Niezły jak się przyzwyczai do chemii.
Wzrok omegi spoczął na alfie. Ciekawił się jak skwituje jego słowotok. Ręce skrzyżował za plecami. W przeciwieństwie do twarzy one bezbłędnie zdradzały stan emocjonalny Dżeta, były trudne do kontrolowania.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 13:48
autor: fds
Conn Taistealaí
Coś w tym wszystkim nie dawało wilkołakowi spokoju, gdzieś w tym wszystkim było drugie dno, którego nie widział jeszcze, ale czuł, że jest. Zagadka, kolejna zagadka jaką los przed nim postawił. Conn, głęboko się zamyślił. Rozgryzanie zagadek bez rozwiązania było jego hobby bądź co bądź.
*Teurgowie szczepu zlokalizowali młodego w sierocińcu. I tak nieźle, biorąc pod uwagę, że nic o nim nie wiedzieli. Teraz trzeba wejść do środka, zlokalizować go i już. Na karku siedzą nam Tancerze, możliwe, że już nas wyprzedzili. Bajka o pedofilach mi średnio pasuje. Bardziej możliwe, że nie mają nikogo innego, żeby posłać, to próba dla nas, albo będziemy robić za przynętę. Taaa, możliwe, że wszystko na raz ... Jednak jeśliby chodziło tylko o znalezienie zwykłego garou i zaprowadzenie go do domu, to nie byłoby problemu, ani dla nas ani dla przeklętych pomiotów Żmija. Chłopak musi się w jakiś sposób sam maskować. Przynajmniej lekko. Potem go zabieramy, Tancerze nas atakują, my się oczywiście przez nich przedzieramy a szczep zyskuje, jakoś, nie moja sprawa.*
- Ciągle uważam, że za bardzo komplikujecie sprawę. Dobra, rozumiem, że nie będzie takie super łatwe, odnalezienie chłopaka. Jednak więcej niż dwa dni nam to nie powinno zająć nie? A w każdej chwili możemy się spodziewać ataku Tancerzy. Wy tu gadu gadu, a oni mogą wpaść, wyrżnąć wszystkich, przy okazji chłopaka i kolejna legenda pójdzie do lamusa. Dopóki teurgowie nie dowiedzą się dokładnie który z bachorów to ten konkretny, trzeba patrolować też Penumbrę. Może jakiś duszek elektryczności czy coś? - Przy ostatnim zdaniu Conn wymownie spojrzał na Ninę.
- Sprawa jest prosta, trzeba go znaleźć i jak najszybciej odstawić w bezpiecznie miejsce, czyli gdzieś w pobliże caernu i już. Szczep wybrał nas do tego zadania i szczerze mówiąc gówno mnie obchodzi czemu nie kogoś innego. Ja się cieszę, że w końcu jakaś robota wpadnie w moje łapy - kończąc wypowiedź, mężczyzna już uśmiechał się szeroko. Tak to było, to. Wyzwanie, przygoda i wieczna chwała. Czuł jak wzbierająca w nim energia zaczyna buzować. W końcu będzie mógł coś robić, w końcu ...
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 15:39
autor: Deadmoon
Jordan uśmiechnął się do siebie, na zewnątrz jednak podtrzymując wciąż to samo, spokojne spojrzenie.
"Tak jak przewidywałem. Matka nie myliła się, drzemie w nich nie byle jaki potencjał."
Kiedy wszyscy już zabrali głos, kiedy umilkły podekscytowane rozmowy i wymiany zdań, opiekun poprawił się w fotelu i skrzyżował ramiona na piersi.
- Niestety, stan naszej wiedzy na dzień dzisiejszy przedstawia się dość ubogo. To, co wam powiedziałem, to zaledwie ogólniki, które należy zgłębić - odrzekł, westchnąwszy z nieukrywanym zakłopotaniem.
- Conn, nasi teurgowie zrobili, co mogli. Poszłoby im lepiej, gdyby nie wzmożona aktywność Zmór w penumbralnym sierocińcu. Zaprzyjaźnione duchy nie są w stanie przeniknąć niezauważone przez sługi Żmija. Ponadto Matka nie wyraża zgody, by którykolwiek z nich zbyt aktywnie penetrował okolicę. Plugawiec szczególnie intensywnie bada to miejsce, a otwarta konfrontacja mogłaby spowodować niekontrolowane wypadki. Ze śmiercią niewinnych ludzi włącznie.
Przerwał na chwilę, pociągnął łyk z pustej już, jak dostrzegł Dżet, filiżanki. Widać nawet Jordanowi zaczęło udzielać się zdenerwowanie.
W tym czasie Nina przemierzała cyfrowe szlaki cyberprzestrzeni, śledząc na ekranie potok informacji.
Zebrani milczeli, widząc, że opiekun watahy nie skończył jeszcze wypowiedzi.
- Co do samej osoby bohatera przepowiedni wiadomo także wciąż niewiele - odparł spokojnie, choć w jego głosie zabrakło tej siły, co wcześniej. - Pewne jest kilka faktów: to chłopiec, ma nie więcej niż siedemnaście lat.
Zmarszczył brwi, wodząc po zebranych wzrokiem.
- I nie przeszedł jeszcze Pierwszej Przemiany. Niewątpliwie jednak wkrótce to nastąpi. Dlatego ważne jest, żeby do tego czasu nie odnaleźli go słudzy Plugawca. Potraficie sobie wyobrazić, jakie spustoszenie w umyśle szczeniaka wstrząśniętego nagłą przemianą mogą spowodować podszepty Żmija.
- Czternasta Ulica, Manhattan. Budynek dawnego Zgromadzenia Świętej Teresy, jego powstanie datowane jest na lata 50. XIX wieku - Nina odczytała informacje, nie odrywając wzroku od wyświetlacza.
Lena prychnęła, z rezerwą przyglądając się migającym odcieniom szarości na urządzeniu.
- Zgadza się. Sierociniec został od Zgromadzenia odkupiony w latach 70. ubiegłego stulecia. Za sprzedażą stały ponoć kłopoty sióstr, spowodowane mniej lub bardziej potwierdzonymi pogłoskami o niecodziennych praktykach w tym miejscu. Swojego czasu prasa aż kipiała od sensacyjnych wiadomości. Histeria sięgnęła zenitu, kiedy matkę przełożoną oskarżono o sekciarstwo i zmuszono do rezygnacji z pełnionej funkcji. Zgromadzenie nie wytrzymało presji medialnej i budynek odsprzedano miastu. Sprawą plotek zajęła się policja, ale całość szybko ucichła i teraz mało kto w ogóle o tym pamięta.
Nina mogła recytować słowa Jordana, gdyż identyczne informacje, wraz z sensacyjnymi nagłówkami prasowymi, odnalazła w Sieci. Mimo wszystko postanowiła poszukać głębiej.
Młode wilkołaki nerwowo kręciły się na swoich miejscach. Każdemu z nich cisnęły się na usta jakieś słowa, ale wszyscy czekali, aż ktoś inny doda coś od siebie.
Nagle z kieszeni płaszcza Jordana odezwał się dzwonek telefonu. Mężczyzna wstał z fotela i po grzecznym "Przepraszam" opuścił pokój.
Ciszę zapadłą w pomieszczeniu zakłócał tylko szmer płaszcza Tinhouse'a i stukot klawiszy w laptopie Niny. Członkowie watahy patrzeli po sobie, wymienili kilka uwag, Dżet spróbował zażartować, by rozładować napięcie. Na próżno, nikt nawet nie przywiązał uwagi do jego słów.
- ... Rozumiem. Dziękuję za informację. Jakbyście jeszcze coś mieli, dajcie znać. - Dobiegły z przedsionka niewyraźne słowa Jordana. Mężczyzna zakończył rozmowę i wrócił do pokoju. Oczy wszystkich, poza Niną, zwróciły się w jego stronę, a na każdym obliczu zagościło pytające wyczekiwanie.
- Dzwonił jeden z informatorów. Są dobre wiadomości. - Zgromadzeni zamarli, czekając na dalsze rewelacje. - Wszystko wskazuje na to, że są dwie osoby, które mogłyby być potencjalnym źródłem informacji na temat dziecka. To była dyrektorka ośrodka, obecnie na emeryturze i stary woźny. Obydwoje to Krewniacy, rodzina niegdysiejszego członka szczepu.
Młode wilkołaki westchnęły, Conn mruknął z zadowoleniem, twarz Leny pojaśniała, Dżet uśmiechnął się. Jednak Jordan szybko sprowadził ich na ziemię:
- Nie znamy jednak ich dokładnej tożsamości. Ustalenie tego może zająć jeszcze trochę czasu, więc radzę się wstrzymać z euforią. Wiadomości pochodzą od duchów, musimy je potwierdzić wśród ludzi.
- Melanie Dayne, rocznik 1949. Na emeryturze od początku tego roku. I Tobias Brown, rocznik 1942, czarnoskóry, wciąż na etacie, choć do emerytury ma pewnie niedaleko. - Zaskoczone twarze zwróciły się w stronę Niny, dumnie prezentującej listę pracowników Domu Dziecka King's Lead, wyświetloną na ekranie laptopa.
Lena zasępiła się.
"To na pewno jakaś sztuczka Żmija. Z pewnością chce zmylić trop i wciągnąć nas w pułapkę" - pomyślała, nieufnie łypiąc bursztynowymi oczami na plugawe urządzenie.
Jordan natomiast nie krył satysfakcji.
- Świetna robota, Nino. Dzięki temu mamy dodatkowy punkt zaczepienia.
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
- To nie wszystko. Organizacja społeczna "Let Them Shine", wspierająca dzieci wychowujące się w trudnych warunkach, oddelegowała swoich wolontariuszy do naszego sierocińca. Na swojej stronie internetowej piszą, że są otwarci na współpracę ze wszystkimi zainteresowanymi pomaganiem potrzebującym dzieciom. W szczególności interesują ich młode, wrażliwe, kulturalne osoby. I jeszcze jedno. W ciągu kilku-kilkunastu godzin powinnam otrzymać e-maila z listą podopiecznych ośrodka.
Jordan obdarzył Ninę wzrokiem pełnym uznania. Spojrzał na pozostałych, wyraźnie podekscytowanych uzyskanymi informacjami.
- Więc? - zapytał ciepłym głosem. - Co teraz o tym myślicie?
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 16:30
autor: fds
Conn Taistealaí
Conn popatrzył z lekkim podziwem na Ninę. Sam, zawsze uważał, że nawet nieźle potrafi sobie poradzić z komputerami, ale z tego co widział Nina jest od niego o wiele lepsza. Wszystkie potrzebne informacje odszukała dwa, trzy razy szybciej niż jemu by to poszło. No ale czego w końcu oczekiwać po Tubylcy Betonu? Tak właściwie musi ją kiedyś namówić, żeby zabrała go do tej swojej cybernetycznej umbry. Może i to nie najlepsze środowisko dla niego, ale zawsze kolejna ciekawa rzecz do której mało kto ma dojście. Niewiele wilkołaków spoza Tubylców poznało tę warstwę rzeczywistości. Głównie dlatego, że odrzucali ją z założenia uznając za dzieło Tkaczki. Conn zbyt długo żył w normalnym ludzkim społeczeństwie, żeby od razu negować rzeczy dla samej zasady.
- To co? Prześpimy się a jutro bierzemy się za robotę? - rzekł zwracając sie do watahy - Ktoś załatwi ten wolontariat, na który sie tak upieracie, ktoś pogada z cieciem, inna osoba z dyrektorką i sprawa załatwiona. Mnie interesują inne rzeczy - teraz zwrócił się ku Jordanowi - Jordan, o co chodzi z tymi zmorami? Czemu nie można wpaść i im dokopać? I tak przydałoby się je przepędzić, żeby to śmierdzące Żmijem plugastwo - splunął siarszczyście na podłogę - nie żywiło się na tych dzieciakach. Tak samo nie sądzę, żeby były jakieś ofiary w ludziach. A nawet jeśli, to z radością umrą dla Gai.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 17:22
autor: Mr.Zeth
Dżet:
Dżet pokręcił głową. Gości takich jak Conn określało się mianem "Hothead". I napluł Ninie na podłogę. Świetnie. Po prostu brawo.
Myśli te nie mogły jednak opuścić sfery umysłu. Nie powinny.
-Ja proponowałbym się tam ruszyć już dziś. To, że do tej pory chłopaka nikt nie znalazł nie znaczy, ze ktoś nie zrobi tego podczas, gdy my będziemy sobie spokojnie spać- skrzywił się. -Ja i tak nie zmrużę oka, mogę iść na ochotnika, poobserwować ten teren- westchnął. Nie dodał, że nie chce iść tam sam, ale na nikogo naciskał nie będzie.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 18:13
autor: fds
Conn Taistealaí
- Dżet jakbyś nie zauważył jest pierwsza w nocy. Jak myślisz jak zareagują na nas w sierocińcu? Obstawiam, że wezmą nas za bandę psycholi, a nie za normalnych ludków. Bez kitu. - Mężczyzna już zaczynał się irytować, wola działania, walczyła w nim z rozsądkiem.
- A nie dość, że teraz nic nie zrobimy, to jeszcze zaalarmujemy druga stronę, że wpadliśmy na trop. Do rana się raczej nic nie stanie. A jak by co to przynajmniej będziemy wiedzieć który to ten nasz. Nina masz jakieś fajne gierki na tym laptopie? Już całe wieki w nic nie grałem.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: środa, 15 sierpnia 2007, 19:50
autor: WinterWolf
Lena Horne
Dziewczyna przez chwilę kręciła się niespokojnie, gdy myślami była gdzie indziej. Miała już kilka pomysłów, musiała tylko sobie to trochę ułożyć w głowie. Ludzki język był taki… Niedosłowny… Nie chciała być źle zrozumiana, gdy chodziło o tak ważną sprawę. Laptop Niny budził jej wielką nieufność i niechęć, ale Jordan był zadowolony z informacji, które jej towarzyszka znalazła w sieci. Przez myśl Leny przeszło tylko, że poczeka aż to przeklęte urządzenie skłamie. Wtedy nikt i nic nie powstrzyma jej przed jego unicestwieniem…
Odwróciła wrogie spojrzenie od laptopa. Długa jak na omegę wypowiedź Dżeta pozostawiona została bez komentarza Wsłuchującej Się W Wiatr. Nie było potrzeby komentować. Tym bardziej, że myśli dziewczyny daleko już były od jego słów. Podniosła spojrzenie na Jordana. Nim się odezwała znów do głosu doszedł Conn. Dziewczyna wbiła w niego dłuższe spojrzenie. Zmrużyła oczy niebezpiecznie po splunięciu chłopaka. To tak jakby ktoś wtargnął ci do nory i urządził tam sobie toaletę… Naśmiecił i naszkodził.
Słysząc Dżeta pokręciła tylko głową z politowaniem. Czasem myślał prawie tak jak trzeba, a kiedy indziej był po prostu śmieszny…
Westchnęła mając już mniej więcej wyklarowany plan działania. Popatrzyła po swojej wataże
Uważnie.
- Dobra. To są przydatne informacje. Jutro z samego rana bierzemy się do dzieła. Jeżeli mamy działać szybko i sprawnie, to trzeba się będzie rozdzielić. Na dwie grupy. Jedna zajmie się sierocińcem. Pójdzie jako wolontariusze. Zadaniem Niny będzie odszukanie dzieciaka. Ja i Chodzący Po Lodzie idziemy z nią. Ja porozmawiam z tym woźnym, Tobiasem Brownem. On będzie w ramach obstawy – ruchem głowy wskazała metysa.
- Zadaniem Conna będzie zdobyć informacje u Melanie Dayne - spojrzała na Ahrouna poważnie i surowo. Skoro był taki w gorącej wodzie kąpany to teraz i tak będzie musiał zwolnić.
- Dżet… Dżet pójdzie albo z nim albo weźmiemy go ze sobą – westchnęła.
- Gdy Conn się czegoś dowie wtedy dołączy do głównej grupy i podzielimy się informacjami. W razie czego będziemy w kontakcie… - oznajmiła spoglądając na opiekuna. To był jej pomysł na całą sprawę. Skoro wydelegowano do tego zadania jedną watahę, to dzieląc ją trzeba było brać pod uwagę fakt, że musieli być bojowo sprawni w razie ataku Tancerzy i jednocześnie by zdobyli przy tym jak najwięcej informacji. Szykowało się kilka stresujących chwil i miała nadzieję, że dobrze wywiążą się z zadania i że Pierwsza Przemiana poszukiwanego dzieciaka nie wypadnie zbyt burzliwie…
Conn
- Hmm, Lena? - Trochę niepewnie zapytał mężczyzna. Co jak co, ale Furie nie słyną z tolerancji jak jakiś mężczyzna zwracam im uwagę. Mimo wszystko Lena była nieodrodną córką swego plemienia, należało więc uważać. - Jedno ale. Wiesz ... Chodzący Po Lodzie się mocno rzuca w oczy, łatwo go zapamiętać. Nie wiem czy to rozsądny pomysł, zabierać go do sierocińca...
Lena
Spojrzała na Conna groźnie.
- Jest silny. W razie ataku Tancerzy się przyda. Fakt, że się rzuca w oczy, bo który albinos się nie rzuca. Ale wśród ludzi też się zdarzają. Jeśli uważasz, że Dżet lepiej sobie poradzi w ewentualnym boju, to powiedz to wprost tu i teraz... Bo ja mam wątpliwości - oznajmiła surowo.
- Poza tym zawsze można zmienić mu kolor włosów i dać okulary przeciwsłoneczne - dodała.
- Przestanie się rzucać w oczy jak świeca w ciemnej piwnicy - powiedziała.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: czwartek, 16 sierpnia 2007, 02:46
autor: Ninerl
Nina"Ninerl"
-Hmm, ciekawe- zamruczała słuchając Jordana, który opowiadał o rzekomym "sekciarstwie" przełożonej.
- Zastanawia mnie to sekciarstwo. Może zasłona jest tam słabsza niż gdzie indziej. Może siostra była jednym ludzkich magów?- powiedziała do siebie w zamyśleniu.
-Conn, jak słyszałes otwarta konfrontacja nie wchodzi w grę. Nie chcemy żadnej policji ani jakichkolwiek tajnych służb. Nie wiem czy wiesz, że obecny system taki jak Echelon umożliwia śledzenie wszystkich rozmów przez zwykłe komórki. Tak samo anonimowośc w necie jest złudzeniem. Przynajmniej tym zwykłym- uśmiechnęła się do siebie.- A jak znam życie, czemu nasi "przyjaciele - zniżyła głos. - nie mieliby wykorzystać ludzkiej policji przeciwko nam? Albo my odwalimy całą robotę i porwiemy tak nagle dzieciaka, a ktoś po prostu położy na tym łapy. Bez większego trudu jak sądzę.- dodała.- Jordan, powiedzmy sobie szczerze... Jesteśmy słabi, więc wrogowie nie uznają nas za zagrożenie, przynajmniej może nie takie, które trzeba od razu eliminować. Czy przypadkiem to też nie jest powód wyboru naszej watahy, hmm?- spojrzała przenikliwie na opiekuna. - Mamy po prostu częściowo wywieść ich w pole? A poza tym... ile o nas mogą wiedzieć? Czy my mamy o naszych przeciwnikach jakiekolwiek informacje? Naprawdę cokolwiek- dodała. Stukała przez chwilę w klawiaturę i powiedziała:-Chcę już teraz wysłać to zgłoszenie na opiekuna. Na pewno to będę ja, myślę, że Conn także i może ty, Leno? Zrozum, ludzie dłuższy czas muszą wychowywać młode i dlatego tak w nie inwestują. Wilk w wieku pięciu lat jest całkowicie dorosły, prawda? A człowiek jest zaledwie dzieckiem. Poza tym pięcioro młodych to u ludzi rzadkość. Częściej jest jedno, dwa.- powiedziała w stronę Leny. - Dlatego się tak nimi przejmujemy. Mnie samą rodzina uznała za dorosłą dopiero w wieku osiemnastu lat. I zanim ja urodzę dziecko lub dzieci, minie sporo czasu. A jednak czy nie jest to dziwne, że jest tylu ludzi na świecie? Ponad sześć miliardów...- westchnęła cicho do siebie. "Ja wiem, czemu jest tylu ludzi. Po prostu zniszczyli całą konkurencję lub wręcz ją zjedli. W końcu głównie z tego powodu wyginęły wielkie zwierzeta z epoki lodu. Ludzi napędza ciekawość i ciągłe poczucie niespełnienia oraz chęć zmian. A zwierzęta lub część wilkołaków tego nie ma... zadowalają sie tym co jest i cieszą się z tego. Jest to całkiem niezły wybór, ale staje się niebezpieczny." Mówiła dalej:
- Pomyśl, Leno jesteś w końcu specjalistką, od jakby tu nie patrzeć, przyrody. Możesz dzieciakom opowiedzieć wiele ciekawych historii.- była ciekawa czy alfa złapie ten haczyk. Jako Galiard powinna uwielbiac opowiadać lub śpiewać, cokolwiek. Przypomniało się jej coś po chwili, powiedziała do Irlandczyka:
- Oni nie zabiją chłopaka. Po co niszczyć przydatne narzędzie? Nie oceniaj ich inteligencji tak nisko. To niebezpieczne - nie doceniać przeciwnika - dodała. Parsknęła słysząc następne słowa wilkołaka. A już splunięcie wyraźnie ją zdenerwowało.
- Conn!- warknęła.- Mój dom to nie obora!- zasyczała wściekle.- Jeśli chcesz wprowadzać w życie średniowieczne zwyczaje, to rób to u siebie!- wstała, poszła do kuchni i wróciła ze szmatą i sprykiwaczem.- Co z tobą, do cholery jest...- wręczyła mu obydwa przedmioty. - Zetrzyj to. Widzę, że poziom testosteronu rzuca ci się na głowę. Łaskawie obniż go sobie sam i nie tutaj.- usadowiła się z powrotem na fotelu, łypiąc na niego krzywo. "Kretyn... myślałam, że jest inteligentniejszy. Głupszy od przeciętnego wilka. Może nam wszystko skomplikować." Tymaczem słuchała wypowiedzi Leny.
-Okulary? Lepiej mu dać kolorowe szkła kontaktowe. Takie jednorazówki. Czarne okulary w takim miejscu jak sierociniec nie kojarzą się dobrze. Co innego na plaży... Zresztą- ciągnęła dalej.- Wystarczy, że ciebie, Chodzący- po- Lodzie ubierzemy w coś, co odsłania tylko dłonie, szyję i twarz, a na te częsci ciała można nałożyć makijaż, charakteryzację. Trochę przyciemnimy twoją skórę i nadamy jej jakiś odcień.Co do farbowania, to może to zrobić moja znajoma- dziewczyna się ożywiła.- Powiem jej, że użyłes za dużo utleniacza i stąd te białe włosy, a chcesz wyglądać jakoś normalnie. Myśle, że najlepszy kolor to jasny blond, do niego niebieskie oczy i proszę, mamy blondyna o jasnej cerze.- pokiwała głową do siebie.
Westchnęła cicho , gdy Conn odpowiadał Dżetowi.
-Ale w okolicy jest od cholery bezdomnych zwierząt, nie? To co za problem, by Dżet udawał takowego. Pokręci się tu i tam, niby szukając jedzenia, nikt przecież nie będzie go podejrzewał. Tylko będziesz się musiał trochę ubrudzić- powiedziała w strone Dżeta.- Albo-pstryknęła palcami.- Jesteś świeżo wyrzuconym psem. Ale wtedy i tak się przyda trochę brudu.
Dotarło coś do niej na teamt gier. Machinalnie odpowiedziała:- A mam.... Eve Online, HoMMv i III i VI, Diablo II, NwN II, nawet WoW, jeszcze trial się nie skończył, ale mi się nie spodobał. Poza tym nawet mi chodzi Oblivion, jest też Morrowind i starutka Civiliasation II. Aha, i jeden rogalik o nazwie ADoM.- zdała sobie sprawę, że większa część słuchającej jej publiczności nie wie o co chodzi. "Shit, zapomniałam o nich" pomyślała. "Co prawda pewnie ich i tak to nie interesuje, więc nie będzie problemu."
Zaraz potem zdała sobie sprawę, że pytanie zadał Conn. "Moze niech lepiej w coś pogra i wyładuje te swoje emocje" pomyślała. Podała mu laptopa i myszkę.- Trzymaj i baw się. Na Eve możesz sobie zrobić swoją postać, mam dwa wolne miejsca na koncie. - dodała.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: czwartek, 16 sierpnia 2007, 13:49
autor: WinterWolf
Lena Horne
Dziewczyna z uwagą słuchała słów Niny. Gadała z sensem, ale z kilkoma sprawami nie mogła się zgodzić. Już w głowie ustawiała sobie wszystko po kolei. Gdy ta w końcu wymieniała "gry", które ma na swoim laptopie Lena miała na twarzy grymas świadczący o co najmniej wielkiej niechęci. Kolejny członek grupy oddaje się w łapy Żmija? Lena była w razie czego gotowa rozwalić piekielne urządzenie jeśli tylko zobaczy po Connie jakieś niepokojące zachowanie. No dobra... Błąd... On stale zachowywał się niepokojąco. W końcu odezwała się po chwili ciszy.
- Nasi wrogowie zabiją chłopaka bez wahania jeżeli nam uda się go do siebie przekonać. Dlatego musimy bardzo go pilnować i być ostrożni. Dżeta nie wystawimy na zewnątrz, bo on ma podejście do innych. Nadaje się do siedzenia przy ludzkich szczeniętach. One są delikatne więc powinien sobie poradzić. Dobrze odwróci uwagę ode mnie i Niny, gdy bedziemy sie po sierocińcu trochę kręcić. Conn ma chwilowo inne zadanie. Porozmawia z emerytowaną dyrektorką. Chodzący Po Lodzie jest silny i... No jest silny, więc w razie kłopotów da sobie świetnie radę, gdy przyjdzie do walki. Tee... Szkła kontaktowe... Co to takiego? - spytała trochę nieufnie. Okulary widziało się codziennie na ulicy. Szkieł tak łatwo nie da się zauważyć, ale jeśli dzięki nim Chodzący Po Lodzie ma się tak nie rzucać w oczy, to może warto spróbować? Nawet dla Wsłuchującej Się W Wiatr z jej daltonizmem metys był aż nadto widoczny w tłumie.
- Zgłoś mnie, siebie, Dżeta i Chodzącego Po Lodzie. Conna też możesz zgłosić, ale on dołaczy później. To on ewentualnie może powęszyć na zewnątrz - spojrzała przy tych słowach surowo wprost w oczy Conna dając do zrozumienia, że to nie podlega dyskusji.
- Jesteśmy gotowi od jutrzejszego poranka, więc zaraz bedziemy musieli iść spać... Conn oddaj to urządzenie Ninie i niech ona zrobi co trzeba - powiedziała już zdecydowanie spokojniej.
Re: [Wilkołak: Apokalipsa] Przepowiednia
: czwartek, 16 sierpnia 2007, 21:28
autor: Deadmoon
Około godziny 2.30 narada zakończyła się. Jordan pożegnał się z podopiecznymi, informując, że jak zawsze będzie z nimi w kontakcie. Postawił kołnierz płaszcza, poprawił szal i naciągnął kaszkiet głęboko na czoło.
- Powodzenia, moi drodzy. Pamiętajcie - póki co to tylko rekonesans.
Wraz z jego wyjściem młodą watahę dosięgło poczucie niepewności. Bądź co bądź to pierwsze ich oficjalne zadanie. I to nie byle jakiej rangi, lecz dotyczące przepowiedni. Zdawali sobie sprawę, że oczy starszych wilkołaków będą zwrócone właśnie na nich. I że powodzenie misji zaważy na ich pozycji w szczepie.
Mimo wielu niepokojących myśli, trapiących umysły watahy Niedźwiedzia, sen uporczywie odbierał im świadomość. Lena podsumowała plan następnego dnia. Nina złożyła aplikację dla czterech osób, po czym Conn spędził kilka kwadransów, przeglądając zasoby jej komputera. Dżet przybrał naturalną formę i zwinął się w kłębek pod grzejnikiem. Chodzący-Po-Lodzie wygodnie rozłożył się na tapczanie.
Około godziny 4.00 cała wataha spała. A przynajmniej usiłowała.
* 14 lutego 2007 r. *
Kilka minut po godzinie 9. zadzwonił telefon Niny. Z krótkiej rozmowy wynikało, że organizacja "Let Them Shine" wstępnie zaakceptowała ich zgłoszenia i chciałaby jak najszybciej spotkać się z zainteresowanymi w celu omówienia szczegółów.
Lena raz jeszcze potwierdziła ustalenia ubiegłej nocy: ona, Nina, Dżet i albinos udają się do "Let Them Shine", a Conn odwiedzi Melanie Dayne w jej domu przy Leigh Avenue.
Pogoda tego dnia zapowiadała się nie najlepiej. Od samego rana sypał gęsty śnieg, a mróz szczypał w twarz, nieprzyjemnie kłując w płuca. Ludzkie sylwetki przemykały zatłoczonymi chodnikami, kurcząc się pod naporem zimna. Na ulicach panował chaos, gdyż co chwila któryś z samochodów utykał w gęstej zaspie lub ślizgał się po mokrej nawierzchni.
Wataha pożegnała się, dzieląc na dwie grupy. Conn wziął taksówkę i ruszył pod wskazany adres. Tymczasem pozostali udali się do siedziby organizacji, w międzyczasie dokonując kilku zakupów, mających ukryć albinizm metysa.
* * *
Około 10.30 Conn był na miejscu. Adres wskazywał na trzypiętrową kamienicę z lat 20. XX wieku, jakich wciąż wiele ostało się na Manhattanie. Ulica, przy której stał budynek nie należała do najbardziej ruchliwych. O tej porze kręciło się tu niewielu ludzi, prawdopodobnie jednak z uwagi na nieprzyjemną pogodę. Przy chodniku stały zaparkowane, przysypane śniegiem niemal do połowy, samochody. Ze studzienki kanałowej buchały kłęby ciepłej pary, szpecąc ciemną plamą biały dywan. Zza uchylonych drzwi małej księgarni dobywała się ckliwa melodia, wygrywana przez wiekowe radio. Conn dostrzegł jeszcze kilka sklepów i bar szybkiej obsługi. Nawet jeśli jego obecność w tym miejscu nie wzbudzała niczyjej ciekawości, miał nieodparte wrażenie, że jest obserwowany.
Siedziba organizacji "Let Them Shine" mieściła się w budynku YMCA, starej szkole z zapuszczonym betonowym boiskiem, teraz przypominającym lodowisko. Okolica, w której dominującą rolę odgrywały budynki mieszkalne, mające czas świetności daleko za sobą, o tej porze była dość senna. Szczęśliwcy posiadający pracę ciężko pracowali na cotygodniową dolę, pozostali grzali się w ciepłych swetrach przy jakimś telewizyjnym show-chłamie.
Drzwi do siedziby "LTS" były otwarte, w oknie na parterze paliło się światło. Pomiędzy wilkołaki wpadł jakiś młody człowiek, niemal posyłając szczupłego Dżeta na chodnik. Przebił się przez nich, po czym zniknął w budynku YMCA. Chodzący-Po-Lodzie pomógł teurgowi podnieść się z ziemi, a Lena nie mogła się opanować, kwitując zachowanie nieuważnego osobnika kilkoma wymyślnymi epitetami.
Wataha już szykowała się do szturmu na budynek, kiedy w progu stanęła dwudziestokilkuletnia uśmiechnięta kobieta. Ubrana była w proste ciemnoszare spodnie, oliwkowy golf i brązowe sznurowane buty. W lewym ręku trzymała tekturową teczkę z jakimiś dokumentami.
- Jane Waist, miło mi. Wy zapewne jesteście nowymi wolontariuszami? - Powiedziała ciepło, zapraszająco wskazując czeluść budynku. - Zapraszam zatem do mojego biura.