- piszemy w 3 osobie czasu przeszłego
- mysli w cudzysłowiu, zdania wypowiadane od myślnika i kursywą
- pogrubione imię postaci przed postem
- posty w miarę rozbudowane, choć bez przesady (nie chcę jedno linijkowych skrawków ani wypracowań na całą stronę

- 1 post na 48 godzin to swoiste minimum, z mojej strony również możecie liczyć na częste update'y.
PORZUCONA WATAHA:
Markus Linderoth, sierżant 5. Kompanii Mieczników Wolfenburskich (Serge)
Aluthol Vileren, elficki strażnik dróg (Ravandil)
Ardel, myśliwy - zginął w bitwie z goblinami na trakcie wolfenburskim
Hubert von Kaulitzröden, przemądrzały rajtar (hyjek)
Nordin, krasnoludzki inżynier i obieżyświat - zginął podczas szturmu nieumarłych na wioskę niedaleko Wolfenburga
Ninerl Nerethin, elfia banitka (Ninerl)
Viroth, sadystyczny elf-zwadźca (Ant)
Rianneth, leśny duch - zginął podczas szturmu nieumarłych na wioskę niedaleko Wolfenburga
Li Mei, najemniczka (Megara)
Tyle tytułem wstępu. Życzę wszystkim miłej gry i dobrej zabawy. Gramy!
ROZDZIAŁ I: WRÓG U BRAM
Niels de Vries
Wysoki, barczysty człowiek w zaawansowanym już wieku stał przy jednym z okien twierdzy Wolfenburga. Wstający świt sprawiał, że promienie odbijały się od kirysu rycerza. Głowa szarego wilka wyrysowana na piersi szczerzyła kły. Jakby wiedziała co się zbliża. Niels westchnął głęboko, gdy drzwi do jego gabinetu uchyliły się i drobny, starszawy człowiek wszedł do środka. Złoty łańcuch na piersi tegoż wskazywał na pozycje kanclerza, jeśli w ogóle taka instytucja ostała się w tych ciężkich czasach. Niebieskie oczy de Vriesa, jaśniejące siłą, ale także zmęczeniem spoczęły na nowo przybyłym.
-Jakie wieści tym razem Henryku?
Starszec odchrząknął i skłonił się lekko. Dopiero wtedy zaczął mówić, drżącym i osłabionym przez długie życie głosem.
-Zwiadowcy meldują, że niewielkie patrole Archaona już docierają w te okolice. Mało ich jeszcze i nieliczne, ale zagrażają wioskom i trasportowanym zapasom. Najemnicy wysyłani są ciągle po nowe zapasy, część z nich nie wraca. Ale na wysyłanie większych oddziałów nas nie stać. Spichlerze i magazyny są już prawie zapełnione, okoliczna ludność kłębi się po karczmach i wszędzie tam gdzie można spać. Wzmacnienie murów wciąż trwa.
Niels kiwnął głową kanclerzowi. Nie musiał nic mówić, by ten oddalił się cicho. Wrócił powoli do okna, wiatr wiejący przez niezamknięte okno rozwiewał i splątywał mu posiwiałe włosy. Nie przejmował się jednak takimi szczegółami. Na jego głowie spoczęła obrona Wolfenburga, pierwszej twierdzy Imperium na drodze Chaosu. On jednak wiedział jak to będzie wyglądać. Zmówił już modlitwę do wszystkich znanych bogów Imperium, nic innego bowiem pomóc nie mogło.
Andreas Gelter
Był szczęśliwym człowiekiem. Tak stwierdził ostatnio, gdy Anna powiedziała mu, że jest w ciąży, a on ze zwykłego pomocnika w miejscowej kuźni awansował na najemnika. Lepiej będzie zarabiał na pewno, mimo że robota niebezpieczna. Tak mówili. Ale on w to nie wierzył, armie chaosu zbliżały się, ale i tu się zatrzymają! Cesarz na pewno przyśle posiłki, a Wolfenburg nigdy jeszcze nie ugiął się podczas inwazji. Tu się chaos zatrzyma i tu zostanie zniszczony!
Jechał teraz wraz ze swoją kompanią najemników ku jakiejś wiosce, kilkanaście kilometrów od miasta. Prosta sprawa, nawet oddalali się od tych całych armii. Mieli tylko zabrać ludzi i tyle jedzenia ile się dało i wrócić do miasta. Nawet nie zajmie im to całego dnia przecież. Spoglądając na ponurego, najwyraźniej doświadczonego wojownika, jadącego przed nim, zagadując wesoło.
-Spokojny dzionek nieprawdaż? Tak nas straszyli tym chaosem, ja tam nic nie wi...
Wojownik jedynie machnął ręką i syknął groźnie:
-Cisza! Coś się święci.
-A tam gadanie! Ja nic nie wiii... rhhhh...
Ostatnie słowa Andreasa przerwał świst strzał, wypadających z lasu. Jedna z nich trafiła młodego najemnika, przybijając mu szyje. Ostatnie co widział, spadając z konia i pogrążając się w ciemności to masa człekokształtnych, potwornych bestii wypadających z lasu i resztę kompani wyciągającej broń i ustawiającej się w szyku. Jego walka jednak już się skończyła...
Porzucona Wataha
- WATAHA!!- wyznaczony wam oficer, wyraźnie doświadczony wojownik i tak samo jak doświadczony paskudny z gęby, ryknął do zebranych przy nim najemników, krzycząc co najmniej kilka razy za głośno niż było potrzeba - Jestem Felix Hubschmann i będę wami dowodził. Moim zastępcą jest sierżant Markus Linderoth! - wskazał na ponurego wojownika, o długich do ramion czarnych włosach - Będziem teraz wszystko robili razem, od szczania do walki! Każde z was ma się słuchać dowódców bez szemrania, kłócić się możecie podczas postojów i w karczmach! Nie jesteśmy kurami domowymi tylko żołnierzami do jasnej cholery!! - kilku wyraźnie mało doświadczonych "najemników" zadrżało - Dobra, do rzeczy. Dali nam zadanie - mamy dotrzeć do wiochy, kilka godzin stąd. Zabrać ludzi i tyle żarcia ile damy rade. Dostaniemy konie, cztery wozy, woźniców i żarcie na dzień. Kto nie ma to dostanie i broń. Macie pół godziny na zebranie się do kupy, na spóźnialskich nie czekam. Rozejść się!!
Było was w sumie czternaście osób, nie licząc oficera. Niektórzy wydawali się jednak niedoświadczeni w boju, wręcz wyrwani ze swych zwykłych obowiązków. Najstarszy rangą i chyba najbardziej doświadczony był oczywiście Felix, który mimo wyglądu typowego bandziora wiedział raczej co robi. Oprócz was do kompanii zaciągnęło się jeszcze kilka osób. Nordin nie był jedynym krasnoludem w waszej ekipie. Był jeszcze drugi khazad. Ubrany w ciężką zbroje z dwuręcznym toporem na plecach. Mało mówił, poza tym, że na imię miał Hargin nie dowiedzieliście się wiele. Jedynie pocierał swą długą, rudą brodę i albo mruczał coś pod nosem albo pierdział. Dalej było już gorzej. Ilsa i Andreas, para ludzi w młodym wieku, ubranych po wieśniacku. Łuki w ich rękach wyglądały raczej śmiesznie, a oni sami przyznali się, że jeszcze nie tak dawno robili za prostych pasterzy. Dieter był człowiekiem przy tuszy. Zapakowany w świetnej jakości kolczugę, garnczkowy hełm, z mieczem przy boku i dziesięciostrzałową kuszą na plecach sprawiał wrażenie raczej... klauna. Ale uparł się, że dołączy do najemników. Był podobno synem bogatego kupca, jednak jego ojciec przepadł ostatnio bez wieści. Mimo doświadczenia Dietrich postanowił w pojedynkę rozprawić się z Chaosem. Następny, Pieter miał lekki miecz przy boku i kilka noży w pasie zawieszonym przez ramię. Postanowił wyrwać się z biedy, biedy, która wyraźnie odbijała się na jego schorowanej twarzy, pokrytej szczeciną, a brudne i pocerowane ubranie i jego zapach nie zachęcały do bliższego poznania. Jak sam mówił nie miał nic do stracenia. Martin, bardzo szczupły, blady na twarzy mężczyzna (niektórym wyglądający na chodzące zwłoki) w średnim wieku był medykiem Watahy. Słuchy chodziły że przywędrował do Wolfenburga z Averheim, gdzie był zamieszany w jakąś aferę z porywaczami zwłok. Ludzi znających się na leczeniu jednak potrzebowano w tych trudnych dniach, toteż nikt nie wnikał w szczegóły tej afery i czy medyk był winny czy nie. Ostatnia i jednocześnie chyba najprzyjemniejsza z całej kompani była Giselle. Ruda, młodziutka kobieta była wyjątkowo roześmiana i gadatliwa. Nie chciała się jednak przyznać co robiła przed dołączeniem do najemników, a przy niej zobaczyliście jedynie sztylet, ukryty zresztą w bucie.
Miasto wrzało. Tysiące uchodźców zebrało się w obrębie jego murów, szukając zajęcia, noclegu, lub po prostu pomagając jak tylko mogło. Przez ulice trzeba było się przeciskać, na murach setki ludzi pomagało przy wzmacnianiu ich. Co i rusz natrafiało się na patrole wojska a także na fanatyków wygłaszających swe chore teorie na temat końca świata. Kupcy rozkładali swe kramy gdzie popadło, próbując sprzedać choć trochę towaru zanim zacznie się oblężenie. Ceny żywności już teraz mocno poszły w górę, mimo tego w karczmach tłoczyło się mnóstwo ludzi, popijających piwo czy spożywających posiłek. Miejsca nie było prawie nigdzie.
Świt powoli wstawał nad stolicą Ostlandu. Ogromny, jakby wyczuwający co się święci Morrslieb właśnie zniknął za horyzontem, ustępując miejsca słońcu, przygrzewającemu dość solidnie w ten późno wiosenny dzień. Pieter oraz para pasterzy mruknęło coś o uzbrojeniu, udając się ku zbrojowni. Giselle natomiast, z charakterystycznym dla niej uśmiechem, ukazującym dołeczki w policzkach, zawołała wesoło.
-To jak?! Coś na rozruszanie kości przed wielką wyprawą szlachetnej kompani najemników idącej ratować świat? Tu niedaleko dobra karczma jest. Idziemy?
Jej perlisty śmiech został zagłuszony przez gwar ulicy, gdy otworzyła drzwi garnizonu wychodząc na zewnątrz. Hargina zachęcać nie trzeba było by podążył za nią. Jedynie Dietrich postanowił zostać w garnizonie, pogrążając się w swoich myślach. A jakie plany mieliście Wy?
Archaon
Wstający świt przyniósł kolejne dobre wieści. Archaon siedział na wielkim, czarnym koniu, spoglądając na południe, ku Ostalandowi i pierwszemu celowi jego armii - Wolfenburgowi. Jego myśli zakłócił zakuty w czarną zbroję wojownik, który podjechał do niego kłusem, kłaniając się jak najniżej mógł nie schodząc z konia.
-Panie! Nasze pierwsze zastępy docierają do Wolfenburga. Wszystko idzie zgodnie z planem. Złapaliśmy ludzkich zwiadowców, którzy mówią, że Wolfenburg nadal nieprzygotowany. Mało wojska, zwykli mieszkańcy będą bronić miasta! Zwycięstwo jest nasze Mistrzu, niech chwała będzie Tzeenchowi!
Archaon jedynie machnął ręką odprawiając posłańca. Powrócił do swych myśli. Marienburg... jak już zdobędą miasto Białego Wilka całe Imperium będzie stało otworem. Już niedługo... Chaos powraca na te ziemie, a on dostąpi potęgi u boku Tzeencha!
W pierwszym poście standardowo - opiszcie swoich bohaterów i ew. nawiążcie jakąś rozmowę.