hyjek jako
imie: Malacath
rasa: czlowiek
profesja: berseker z Norski
wiek: 33 lata
kolor oczu: szary
kolor wlosow: łysy
znak gwiezdny: brak
waga/wzrost: 90/189
znaki szczegolne: tatuaz na plecach (plemienne symbole, ciezkie do opisania)
Mr.Z
Imię: Zanzafaar
Rasa: czlowiek
Wygląd:
Cera gładka i delikatna, mały wąsik i bródka, błękitne oczy, włosy blond rowno przyciete na wysokosci lopatek i mocno zwiazane przy karku.
Ouzaru
Imię: Wertha
Wiek: 33 lata
Wzrost: ok. 174 cm i 3 mm
Waga: tak mniej więcej 85 kg, prawdopodobnie więcej, lecz nie należy tego przy niej mówić...
Wygląd:
Włosy koloru ciemnego szarawego blond nosi krótko, równo ścięte na wysokości obojczyków i starannie zaplecione w dwa tuziny warkoczyków
fds
Imię: Ernst
Rasa: Krasnolud
lord dodo
Imię:Eldillor
Rasa:Elf
Profesja:Uczeń czarodzieja
Wiek:95 lat
Mapka
Wszyscy znajdujecie na dziedzińcu krasnoludzkiej twierdzy Kharak-Khadrin. Nie znacie się chociaż wszyscy stoicie prze dębowej tablicy z ogłoszeniami poszukując czegoś ciekawego. Zauważacie to:
Obok ogłoszenia jest karteczka z napisem: W sprawie ogłoszeń prosze zgłaszać się do dowódcy garnizonu.
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 24 lipca 2006, 21:05 przez CorKarol, łącznie zmieniany 1 raz.
-Proszę, proszę... 110 za jeden czerep... mężczyzna uśmiechnął się, szczerząc zęby. Kiedy ostatnio widział taką nagrodę? Na pewno nie ostatnio. Jego sakiewka domagała się napełnienia. Gdyby mogła zapewne odgryzłaby mężczyźnie kawał ręki, by napełniona z powrotem schować się w wewnętrznej kieszeni tuniki. Zanzafaar uśmiechnął się wyobrażając sobie taką sytuację, po czym szybko rozglądnął się po obecnych. Krasnal sprawiał wrażenie... w zasadzie nie sprawiał wrażenia... można wręcz rzec ze był wybitny w swej przeciętności. Kobieta za to wyglądała równie dostępnie i ciepło co śnieżny szczyt podczas załamania pogody. Typ, który Zanzafaara wprawiał co najmniej w zakłopotanie. No i był jeszcze ten gość z dzikim spojrzeniem... zapewne można się spodziewać po nim tyleż ogłady o od behemota. Wszyscy już dostrzegli list gończy. Mężczyzna kiwnął głową i niby zaczął zmierzać w stronę prawdopodobnej lokalizacji dowódcy garnizonu, faktycznie interesując się reakcją reszty.
P-O-SZ-U-K-I-W-A-N-Y literował powoli. Po chwili wykrzyczał z radoscią całę słowo. Był dumny z siebie, w końcu nieczęsto udawało mu się utworzyć z tych dziwnych znaczków zwanych literkami, pełen wyraz. Następnie użyl całej swojej dostępnej w tym momencie inteligencji na zapamiętanie gęby z portretu pamięciowego. Widząc ile jeszcze tekstu przed nim, załamał się. Na szczęście nie on jeden oglądał właśnie tablicę ogłoszeń. Wysilając się jak tylko mógł, aby wypowiedzieć się w miarę zrozumiale, zagadał do kobiety z warkoczykami: Przepraszać, Moja nie umieć czytać i mówić po starowy. Czy pani odczytać dla Malacath? Moja prosić....
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Krasnolud dostojnie podrapał się po brodzie i zamyślił. Ernst jest krasnoludem średniego wzrostu, będącym jeszcze w dość młodym wieku. Posiada płowe włosy oraz jasnobrązowe, charyzmatyczne oczy. Wąsy razem z brodą są krótko, jak na krasnoluda, przystrzyżone (tak na szerokość dłoni). Nosi nieokreślonego koloru, stary, zniszczony płaszcz z kapturem. Podobno kiedyś był to przewiewny, wysokiej jakości płaszcz podróżny, lecz lata użytkowania go, zarówno przez Ernsta jak i jego ojca, nie tylko jako ochrona przed wiatrem, lecz także jako ścierka do wytarcia rąk po jedzeniu, sprawiły że płaszcz zapewnia w tej chwili idealną ochronę przed chłodem i wilgocią. Ernst na nogach nosi wygodne, wysokie skórzane buty. Przez plecy ma przerzucony dwuręczny młot bojowy i worek podróżny.
Zakończywszy uciążliwy proces zmuszania szarych komórek do działania, Ernst poteżnie westchnął. Nie bardzo mu się uśmiechało szukać jakiegoś pacana co postanowił zwiać z wojska. Nie dość, że czuł się lekko nieswojo w tej krasnoludzkiej twierdzy (w końcu był dość nietypowym przedstawicielem swojej rasy) to jeszcze miał tu chwycić jakąś pracę. Przyjechał tu odwiedzić swojego starego znajomego, a okazało się, że ten, wraz ze swoim oddziałem, kręci się gdzieć po podziemiach, tłukąc zielonoskórych i będzie najwczęśniej za miesiąć. A niestety mieszek Ensta już powoli zaczynał świecić pustkami. Można by co prawda ruszyć dalej w drogę w poszukiwaniu mamony, ale jednak krasnolud chciał się spotkać ze swoim przyjacielem. Niestety oznaczało to, że będzie musiał popracować wśród swoich mniejszych kuzynów z południa. Jednak, jak na razie, jedyna porządna praca jaką można było tu dostać, to ta z poszukiwaniem tego zbiegłego głupka ... *Cholerni dezerterzy*
Ponownie potężnie westchnąwszy, krasnolud ruszył powolnym krokiem w stronę najbliższego żołnierza.
- Ej, poczekaj chwilę! - zawołał do niego - Nie wiesz kto tu się zajmuje zleceniami na pracę z tej tam tablicy? - zapytał pokazując ruchem głowy na tablicę ogłoszeń.
Poza sesją:
*Tak piszę co moja postać myśli*
- A tak co mówi
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 24 lipca 2006, 23:16 przez fds, łącznie zmieniany 1 raz.
Żołnierz
-Eeeee... nom tego tam napisalim że dowódca garnizonu...-mówił nieco pijany-yyy... chyba tego on ma na imię... jak ten skórkowaniec ma na imię że teraz mię to ze łba wyjszło... A tak to bedzie sierżant Grim. Przyjacielu nie masz przypadkiem gorzałki???
*Było napisane? Cholera zaczynam ślepnąć na starość* Ernst z obrzydzeniam spojrzał na pijanego żołnierza. *Na skrzydła Gazula! U nas w domu już by wisiał. Co za chore wojsko, tu mają. Nie ma nic gorszego niż pijany krasnolud na służbie.*
Mocno zaciskając szczęki krasnolud, zwrócił się do żołnierza.
- Wielkie dzięki ... eee ... przepraszam jak brzmi Twe miano?
-Jestem Orin...-powiedział po czym zasnął iprzewróciłsię wpadając w błoto.
Widząc to inny Żołnierz podszedł i podniósł Orina po czym sadzając go na ławce powiedział:
-Wybacz mu niedawno Orki zabiły mu brata. Orin jest nieco zrozpaczny-Zakończył[/u]
Krasnolud westchnał ...
- To może Ty mi jeszcze powiesz gdzie znajdę dowódcę garnizonu?
Po uzyskaniu machnięcia ręki wskazującego odpowiedni kierunek, Ernst odwrócil się na pięcie i powolnym krokiem ruszył w odpowiednią stronę. Dźwiganego z błota Orina nawet nie zaszczycił spojrzeniem. *Hmm, cholera, zapaliłbym sobie ... Ale tu powietrze stoi, koszmar.*
Kobieta odwróciła się w siodle i zmierzyła chłodnym wzrokiem mężczyznę. Jak bardzo żałowała teraz, że zostawiła swego marnotrawnego pasożyta w obozie, mógłby ją wyręczyć. Nie chodziło o to, że nie umiała czytać. Właściwie jako córka szlachcica posiadła płynną umiejętność zarówno pisania jak i czytania, teraz jedynie nie chciała marnować swego cennego czasu na tego obdartusa.
- Poszukiwany - za nieposłuszeństwo wobec oficera, bunt i dezercję - Dekmar Kraftberg. Doprowadzenie go żywego lub martwego do garnizonu Kharak-Khadrin nagrodzone zostanie stu dziesięcioma złotymi markami. Życzę powodzenia - rzuciła i zeskoczyła z konia.
Włosy koloru ciemnego szarawego blond miała krótko, równo ścięte na wysokości obojczyków i starannie zaplecione w dwa tuziny warkoczyków. Wyglądało to całkiem efektownie, zwłaszcza w trakcie szybkiego odwrócenia głowy w stronę Norsmena, gdy wszystkie niemal jednocześnie smagnęły ją po twarzy. Oczy miała szare o bliżej nie sprecyzowanej wcześniejszej barwie, możliwe, że były niegdyś niebieskie bądź zielone, całkiem prawdopodobne też, że piwne. Na jej ogorzałej od słońca i wiatru twarzy widniało kilka niewielkich jasnych blizn - pamiątek po niezliczonych walkach jak i przebytej w młodości ospie. Surowy wyraz twarzy podkreślał ostry, sokołowaty nos i ściągnięte brwi, a wygląd starej jędzy doskonale dopełniały niedawno powstałe zmarszczki w kącikach ust i koło oczu. Nie wspominając już nawet o czole...
Ubrana była praktycznie i bez gustu, przedkładała własną wygodę nad szykowność stroju. Aktualnie miała na sobie długie luźne spodnie w brudnym odcieniu szarości i podobną kamizelkę. Pod nią zaś nieco jaśniejszą koszulę. Dawniej była ona biała, jednak Wertha nienawidziła robić prania i jak zwykle jej ubranie spowijała teraz gruba warstwa przydrożnego pyłu. Nosiła też solidny skórzany pas, jednak nic do niego nie przytroczyła. Stary i wysłużony miecz na stałe znalazł sobie miejscówkę na plecach swej właścicielki. Była to niegdyś wspaniała półtoraręczna klinga o delikatnie zdobionej rękojeści i pięknej pochwie. Problem w tym, iż z biegiem lat, pod mocnym uściskiem grubych rękawic, te delikatne ornamenty się po prostu starły. Z tego względu ładnie zdobiona pochwa została zamieniona na trwalszą i o niebo brzydszą, która jednak nadal się wspaniale trzymała. Podobnie jak reszta ubioru, Wertha miała buty równie solidnie i brudne w wyglądzie, ale na pewno wygodne, ciepłe i nieprzemakalne.
Najemniczka była uważana za wysoką kobietę, co zawsze dawało jej niezwykłą satysfakcję, gdyż mogła na niektórych patrzeć z góry. Dobrze zbudowane i umięśnione ciało dawało dodatkowy atut w przetargach i kłótniach, a lewy sierpowy stał się już niemal legendą... Lewy, gdyż kobieta była mańkutem.
Otrzepała rękawice o spodnie i spojrzała na gębę wyrysowaną na kawałku kartki. Rękawem przetarła czoło i ruchem głowy odrzuciła warkoczyki z twarzy. Poprawiła koszulę i kamizelkę, poruszyła umięśnionymi ramionami i zesztywniałym od długiej jazdy karkiem, chwyciła konia za uzdę i ruszyła swym ciężkim krokiem w stronę garnizonu.
- Zaprowadź mnie do waszego dowódcy! - rozkazała najbliższemu strażnikowi. Skrzyżowała ręce na piersiach, dało się z łatwością zauważyć znak jednego z najlepszych ludzkich oddziałów najemnych - "Szarych Sokołów" oraz rangę Werthy - porucznika.
*Miałem nadzieję na lepsze przedstawienie...* westchnął ciężko. Spojrzał w prawo w kierunku rynku. Drogę znał, w końcu to nie jest pierwsze zlecenie, jakie miałby wykonać... nikt nie mówił co prawda o takowego zadania kończeniu, to nie zdarzało się za często. Z reguły po drodze zwierał jakiś układ z resztą „ścigaczy” i wycofywał się z nagrody. Cóż...
Zanzafaar złożył pięści i nacisnął. Stawy chrupnęły, a szermierz uśmiechnął się, kładąc rękę na rękojeści szabli a drugą spuszczając swobodnie wzdłuż ciała. Zdecydował się nie śpieszyć. *Może na rynku będzie działo się coś ciekawszego? Przydałoby się z czegoś pośmiać...*
Z tą myślą ruszył w dół z wzniesienia i przeszedł po wybrukowanym, śliskim rynku. Jakaś gruba kobieta - domowa władczyni, jak w pysk strzelił - z koszem jaj straciła równowagę. Sam ten fakt może nie był śmieszny, ale to, ze zaczęła przeklinać grubym, głosem nieobecnego męża wywołał uśmiech politowania na twarzy Zanzafaara. -Dobra, humor poprawiony, tyle będzie musiało mi starczyć...- znów potaknął samemu sobie i ruszył w stronę dumnie nazwanej "Baszty Garnizonowej". Zatrzymał się jednak przy sporej kałuży. Westchnął ciężko, cofnął się kilkanaście kroków i dał w ucho jakiemuś dzieciakowi, który zdążył zainteresować się jego hełmem, który jak zwykle musiał spaść z uchwytu przy pasku. *Od dziś w ręce go noszę!* pomyślał i wziął go "pod ramię". Powrót do kałuży upewnił go, że wszystko, co zewnętrzne, jest w należytym stanie. Fioletowo – czarno - błękitny pancerz o wyglądzie zamarzniętego płomienia faktycznie wyglądał dziwnie, ale jeszcze nigdy nie zawiódł. Wraz z hełmem zasłaniającym twarz miał w sobie coś... cos co powodowało, ze niektórym miękły nogi, a inni po prostu zaczynali wątpić, że będą walczyć z człowiekiem. Tak, Zanzafaar nie przetrwałby rozłąki ze swym pancerzem, może to jego wygląd, a może sposób zdobycia sprawił, że...
Tok myślowy przerwał terkot przejeżdżającego wozu. Zanzafaar szybko odsunął się do zaułka, by uniknąć po pierwsze - koni i po wtóre – bryzgu błota z kałuży. Wyglądnął zza muru i wzruszył ramionami, po czym kontynuował swą okrężną drogę go garnizonu. *Ciekawe, czy nasz kochany dowódca siedzi na tyłku w baszcie, czy znów raczył pójść w diabły?* westchnął. Ostatnio za często wyzdycha. Zbyt dużo rzeczy go dołuje, bądź zniesmacza.
Mężczyzna machnął ręką, jakby opędzając się od muchy. *Nie czas na zamyślenie* skrzywił się lekko, ale wyraz jego twarzy powrócił do normalnego, nim podszedł do jednego ze strażników. -Żołnierzu, gdzie przebywa twój dowódca?- zapytał szybko, acz wyraźnie.
Dziękować odpowiedział, chociaż wyczuł iż kobieta niechętnie wyświadczyła mu tą przysługę. W jego ojczystych stronach obowiązkiem płci żeńskiej było pomaganie i usługiwanie mężczyźnie, no ale co kraj to obyczaj. Z racji tego, że "Złotka" jak nazywał złote korony mu się kończyły, postanowił zainteresować się ogłoszeniem. Podszedł do pierwszego lepszego strażnika i zapytał: Moja praca, Moja szukać eee... zająknął się przez chwilę szef garnizon. Twoja wskazać mi drogę. Szybko!. Właściwie to to nie było pytanie, a raczej rozkaz. Mundurowy długo zwlekał z odpowiedzią, w końcu jednak wskazał odpowiedni kierunek. Dziękować odpowiedzial już po raz drugi dzisiaj, po czym udał się w odpowiednią stronę. Po drodze uznał, że w tym Imperium to cholernie gorąco jest, toteż zdjął na środku placu swoją poszarpaną koszulę. Wszyscy którzy widzieli go w tej chwili od tyłu, zauważyli na jego plecach tatuaże oraz blizny, będące najprawdopodobniej dziełem długiego biczowania. Po chwili był już na miejscu.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Po przeczytaniu ogłoszenia w którym było napisane że za złapanie uciekiniera jest nagroda w wysokości 110 złotych marek.Przeczytał jeszcze żeby się zgłosić do generała garnizonu.Jego sakwa od paru dni świeciła pustkami więc postanowił podjąć się tego ogłoszenia. Podszedł więc do najbliższego żołnierza i spytał sie-gdzie jest dowódca garnizonu- . żołnierz pokazał ręką w którą stronę ma iść do generała. Więc wyruszył w droge.
[To już drugie i ostatnie ostrzeżenie. Kolejne posty w tym stylu będę w trybie przyspieszonym usuwane. - dop. fds]
-Kwatera dowódcy garnizonu mieści się w prawej wieży od bramy-powiedział strażnik bramy-Tylko nie zapomnijcie zapukać. Sierżant Grim nie lubi braku kultury.- Po czym odszedł w kierunku bramy.
Wieża... baszta.... jak kto chciał to nazwać - stała przed Zanzafaarem, siląc się na okazałość. Mężczyzna pokręcił głową i już chciał nacisnąć klamkę, gdy przypomniał sobie nagle zdarzenie sprzed tygodnia, gdy „stary poczciwy Grim” wywalił na zbity pysk mężczyznę, który wlazł bez pukania. Jak na kapitana straży ten gość zważał, by wszyscy wokół okazywali mu szacunek, ale Zanzafaar nie przypominał sobie, by on okazywał szacunek komukolwiek wokół. Uśmiechnął się na wspomnienie o steku wyzwisk, który wypadł z ust wrzuconego. Bezsilna wrogość bywa bardzo zabawna...
Cóż było robić. Mężczyzna zapukał do drzwi i otrzymawszy odpowiedź spokojnie wszedł do środka. Nie odzywał się niepytany, chyba że spojrzenie kapitana wymoże na nim rozpoczęcie rozmowy. Wtedy przedstawi się i poda powód bytności w wieży.
Gdy krasnolud w końcu doczłapał się do wieży wskazanej przez Orin'a ujrzał, że już ktoś stoi przed wejściem jak słup soli i puka. Zauważył także zbliżanie się jakiegoś niemłodego już i łysego człowieka. *Po liczbie blizn na jego ciele można się domyślać, że brał udział w niejednej bitce ... Ale chyba mu nie szło za dobrze, bo by miał ich jednak mnie trochę?* Gdy podszedł bliżej zauważył, że jegomość w fioletowym, paradnym wdzianku ciągle stoi, puka i nic.* Ech, ci cholerni ludzie, pukają i czekają na zbawienie i fanfary* Ernst spokojnie wyminął obu ludzi i sam zapukał w portal. Następnie odczekał kulturalnie jedno uderzenie serca i otworzył drzwi. Wszedł do środka i powiedział:
- Witam, szukam dowódcy tego garnizonu, niejakiego sierżanta Grima, w sprawie ogłoszenia o dostarczenie Dekmara Kraftberga.
Gdy doszedł do wieży , podszedł do drzwi i już miał wchodzić ale przypomniał sobie słowa żołnierza który mówił żeby nie zapomnieć zapukać bo sierżant Grim nie lubi braku kultury. Więc zapukał i odczekał chwile a potem wszedł i zobaczył dwie osoby które stały przed biurkiem. Jedną z nich był człowiek o gładkiej i delikatnej cerze , mały wąsik i bródka, błękitne oczy, włosy blond rowno przyciete na wysokosci łopatek i mocno zwiazane przy karku i krasnolud który jest średniego wzrostu, będącym jeszcze w dość młodym wieku, posiada płowe włosy oraz jasnobrązowe, charyzmatyczne oczy. Wąsy razem z brodą są krótko, jak na krasnoluda, przystrzyżone (tak na szerokość dłoni). Nosi nieokreślonego koloru, stary, zniszczony płaszcz z kapturem.
Eldillor podszedł więc do biurka i spytał się generała -Przepraszam czy oferta za złapanie uciekiniera Dekmara Kraftberga jest jeszcze aktualna? Jak tak to przyjmuje zlecenie.
-Hmm... Wszyscy chcecie znależć zbiega dobrze że przyszliście razem bo jeden człowiek nie poradzi sobie z tym dezerterem-powiedział-moi zwiadowcy donoszą że dołączył do grupy banitów zaraz...zaraz-powiedział po czym zaczął grzebać w szufladzie-o to list gończy przywódcy tej grupy
-Jeżeli przyniesiecie mi głowy obu z nich i wybijecie banitów nagrody będą wyższe. Aha poszukajcie sobie kogoś do pomocy tych banitów jest około tuzina.