I umarli poganie
: czwartek, 23 marca 2006, 18:43
Głęboko pod ziemią sączą się strumienie ciemnej wody. Głęboko w ludzkiej duszy pulsują potężne strumienie tęsknoty i pragnienia, miłości, nienawiści i rozpaczy. Nikt nie zna ukrytych podziemnych wód. Nikt nie umie czytać w ukrytych myślach człowieka. Mimo to one istnieją. Złożone w najgłębszych tajnikach duszy.
Siemko
Nagie wrzosowiska leżały na wysokim, wysuniętym głęboko w morze brzegu, niczym niechronione przed często szaleńczą furią morskiego żywiołu. Tylko kilka dramatycznie powykrzywianych sosen wytrzymało napór wichrów, trwały rozpaczliwie pochylone w stronę lądu, ale oprócz nich trzymała się już tylko sucha nadmorska trawa, krótka i sztywna, rosnąca na przemian ze zdrewniałymi, sterczącymi nad ziemią wrzosami. Dalej w głąb lądu wznosiły się zimne, nieurodzajne skały, a jeszcze dalej widniały długie ciągi łagodnych wzniesień wiodących ku krainie borów, potężnych i nieprzebytych. W owym czasie na wybrzeżu znajdowała się niewielka osada. Bardzo maleńka osada. Większość domów kryła się pośród skał i wzniesień, stanowiących nieodzowną osłonę przed porywistymi wichrami od morza. Żadna smoła nie była w stanie przetrwać dłużej na drewnianych ścianach budynków.
Rybacy w Swarogowie się nie osiedlili. Na połowy morze tutaj było zbyt gwałtowne, a wody przybrzeżne jeżyły się mnóstwem podstępnych skał i szkierów, czających się tuż pod powierzchnią. Osady rybackie leżały daleko stąd. Wiosną wrzosowiska były piękne, rozciągały się tu widoki, do których, kto raz je zobaczył, będzie już zawsze tęsknił. Intensywnie zielona trawa i nadbrzeżne kwiaty na niezmierzonych przestrzeniach pod błękitnym niebem, ptaki przecinające rozległe przestworza. Pod koniec lata zdarzała się taka pora, kiedy wrzosowiska płonęły rdzawo i liliowo. To kwitły wrzosy. Nieco później jednak kwiaty opadały, wrzosowiska przybierały barwę popiołu, szarpane sztormami morze pieniło się białymi grzywami fal i ziemię okrywał mrok. Wtedy wydawało się, że Swarogowo to miejsce złe. Ludzie kulili się w swoich małych domkach ukrytych za skałami i prosili Bogów, by ich ochraniali przed wściekłością żywiołów. Do tego miejsca pomiędzy morzem a wielkimi borami przybył w roku 962 Siemko, syn Kanimira, wnuk Stojana.
Teraz możesz się ładnie opisać ^_^
Wisława
Zachodzące słońce rozjaśniało niebo żółtą, chłodną poświatą rozlaną pod ołowianoszarymi, bezkształtnymi chmurami. Zapadał wieczór, wszystkie barwy ponad ziemią już zgasły, jedynie po zachodniej stronie ten ciemnożółty blask lśnił jeszcze wszystkimi odcieniami wypolerowanej miedzi. - Idź ostrożnie - raz po raz Wisława upominała przewodniczkę swym niepewnym, ale przepojonym troską głosem. - Prawie nie widać ziemi pod stopami. - Trochę śmiesznie brzmi, jak mi wciąż powtarzasz, bym szła ostrożnie - uśmiechnęła się kobieta. - Przecież to ty ciągle się potykasz. - Właśnie - roześmiała się Wisława rozbawiona, nie zauważając sarkazmu w słowach przewodniczki. - Masz rację. Milena narzekała: - O Łado, ile czasu nam zeszło w tej chacie! Ale za chwilę będziemy w domu. - Uścisnęła wspierające ją ramię Wisławy. - Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać do starej Lesławy . Nie powodzi jej się dobrze... - Wisława była uszczęśliwiona, iż mogła pomóc Lesławie.
Nagle przeniknęło ją jakieś trudne do określenia uczucie niechęci, nad którym nie potrafiła zapanować - Jeszcze tylko miniemy to wzgórze i już będziemy w domu... O Łado, a to co? Obie niewiasty uskoczyły w bok. Na wzniesieniu rysowała się na tle nieba sylwetka jeźdźca. Nie wiadomo, skąd się tam wziął; i koń, i jeździec stali teraz nieruchomo, mając za plecami gasnącą już złocistą łunę zachodu. Wisława wpatrywała się w obcego. Był to dość młody mężczyzna o ciemnych włosach. Rysów twarzy dokładnie nie widziała, zdawało jej się, że musiały być wyraziste; czarne, gniewnie ściągnięte brwi i jakiś nieprzenikniony wyraz zaciętych ust sprawiały smutne wrażenie. W ogóle w postaci młodego człowieka nie było ani odrobiny radości. Przez chwilę spoglądał na obie siostry, po czym zawrócił konia i zniknął w mroku. Milena położyła dłoń na sercu. - Takie zjawy zapowiadają nieszczęście…Wisława poczuła zimny skurcz strachu.
Siemko
Nagie wrzosowiska leżały na wysokim, wysuniętym głęboko w morze brzegu, niczym niechronione przed często szaleńczą furią morskiego żywiołu. Tylko kilka dramatycznie powykrzywianych sosen wytrzymało napór wichrów, trwały rozpaczliwie pochylone w stronę lądu, ale oprócz nich trzymała się już tylko sucha nadmorska trawa, krótka i sztywna, rosnąca na przemian ze zdrewniałymi, sterczącymi nad ziemią wrzosami. Dalej w głąb lądu wznosiły się zimne, nieurodzajne skały, a jeszcze dalej widniały długie ciągi łagodnych wzniesień wiodących ku krainie borów, potężnych i nieprzebytych. W owym czasie na wybrzeżu znajdowała się niewielka osada. Bardzo maleńka osada. Większość domów kryła się pośród skał i wzniesień, stanowiących nieodzowną osłonę przed porywistymi wichrami od morza. Żadna smoła nie była w stanie przetrwać dłużej na drewnianych ścianach budynków.
Rybacy w Swarogowie się nie osiedlili. Na połowy morze tutaj było zbyt gwałtowne, a wody przybrzeżne jeżyły się mnóstwem podstępnych skał i szkierów, czających się tuż pod powierzchnią. Osady rybackie leżały daleko stąd. Wiosną wrzosowiska były piękne, rozciągały się tu widoki, do których, kto raz je zobaczył, będzie już zawsze tęsknił. Intensywnie zielona trawa i nadbrzeżne kwiaty na niezmierzonych przestrzeniach pod błękitnym niebem, ptaki przecinające rozległe przestworza. Pod koniec lata zdarzała się taka pora, kiedy wrzosowiska płonęły rdzawo i liliowo. To kwitły wrzosy. Nieco później jednak kwiaty opadały, wrzosowiska przybierały barwę popiołu, szarpane sztormami morze pieniło się białymi grzywami fal i ziemię okrywał mrok. Wtedy wydawało się, że Swarogowo to miejsce złe. Ludzie kulili się w swoich małych domkach ukrytych za skałami i prosili Bogów, by ich ochraniali przed wściekłością żywiołów. Do tego miejsca pomiędzy morzem a wielkimi borami przybył w roku 962 Siemko, syn Kanimira, wnuk Stojana.
Teraz możesz się ładnie opisać ^_^
Wisława
Zachodzące słońce rozjaśniało niebo żółtą, chłodną poświatą rozlaną pod ołowianoszarymi, bezkształtnymi chmurami. Zapadał wieczór, wszystkie barwy ponad ziemią już zgasły, jedynie po zachodniej stronie ten ciemnożółty blask lśnił jeszcze wszystkimi odcieniami wypolerowanej miedzi. - Idź ostrożnie - raz po raz Wisława upominała przewodniczkę swym niepewnym, ale przepojonym troską głosem. - Prawie nie widać ziemi pod stopami. - Trochę śmiesznie brzmi, jak mi wciąż powtarzasz, bym szła ostrożnie - uśmiechnęła się kobieta. - Przecież to ty ciągle się potykasz. - Właśnie - roześmiała się Wisława rozbawiona, nie zauważając sarkazmu w słowach przewodniczki. - Masz rację. Milena narzekała: - O Łado, ile czasu nam zeszło w tej chacie! Ale za chwilę będziemy w domu. - Uścisnęła wspierające ją ramię Wisławy. - Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać do starej Lesławy . Nie powodzi jej się dobrze... - Wisława była uszczęśliwiona, iż mogła pomóc Lesławie.
Nagle przeniknęło ją jakieś trudne do określenia uczucie niechęci, nad którym nie potrafiła zapanować - Jeszcze tylko miniemy to wzgórze i już będziemy w domu... O Łado, a to co? Obie niewiasty uskoczyły w bok. Na wzniesieniu rysowała się na tle nieba sylwetka jeźdźca. Nie wiadomo, skąd się tam wziął; i koń, i jeździec stali teraz nieruchomo, mając za plecami gasnącą już złocistą łunę zachodu. Wisława wpatrywała się w obcego. Był to dość młody mężczyzna o ciemnych włosach. Rysów twarzy dokładnie nie widziała, zdawało jej się, że musiały być wyraziste; czarne, gniewnie ściągnięte brwi i jakiś nieprzenikniony wyraz zaciętych ust sprawiały smutne wrażenie. W ogóle w postaci młodego człowieka nie było ani odrobiny radości. Przez chwilę spoglądał na obie siostry, po czym zawrócił konia i zniknął w mroku. Milena położyła dłoń na sercu. - Takie zjawy zapowiadają nieszczęście…Wisława poczuła zimny skurcz strachu.