Głęboko pod ziemią sączą się strumienie ciemnej wody. Głęboko w ludzkiej duszy pulsują potężne strumienie tęsknoty i pragnienia, miłości, nienawiści i rozpaczy. Nikt nie zna ukrytych podziemnych wód. Nikt nie umie czytać w ukrytych myślach człowieka. Mimo to one istnieją. Złożone w najgłębszych tajnikach duszy.
Siemko
Nagie wrzosowiska leżały na wysokim, wysuniętym głęboko w morze brzegu, niczym niechronione przed często szaleńczą furią morskiego żywiołu. Tylko kilka dramatycznie powykrzywianych sosen wytrzymało napór wichrów, trwały rozpaczliwie pochylone w stronę lądu, ale oprócz nich trzymała się już tylko sucha nadmorska trawa, krótka i sztywna, rosnąca na przemian ze zdrewniałymi, sterczącymi nad ziemią wrzosami. Dalej w głąb lądu wznosiły się zimne, nieurodzajne skały, a jeszcze dalej widniały długie ciągi łagodnych wzniesień wiodących ku krainie borów, potężnych i nieprzebytych. W owym czasie na wybrzeżu znajdowała się niewielka osada. Bardzo maleńka osada. Większość domów kryła się pośród skał i wzniesień, stanowiących nieodzowną osłonę przed porywistymi wichrami od morza. Żadna smoła nie była w stanie przetrwać dłużej na drewnianych ścianach budynków.
Rybacy w Swarogowie się nie osiedlili. Na połowy morze tutaj było zbyt gwałtowne, a wody przybrzeżne jeżyły się mnóstwem podstępnych skał i szkierów, czających się tuż pod powierzchnią. Osady rybackie leżały daleko stąd. Wiosną wrzosowiska były piękne, rozciągały się tu widoki, do których, kto raz je zobaczył, będzie już zawsze tęsknił. Intensywnie zielona trawa i nadbrzeżne kwiaty na niezmierzonych przestrzeniach pod błękitnym niebem, ptaki przecinające rozległe przestworza. Pod koniec lata zdarzała się taka pora, kiedy wrzosowiska płonęły rdzawo i liliowo. To kwitły wrzosy. Nieco później jednak kwiaty opadały, wrzosowiska przybierały barwę popiołu, szarpane sztormami morze pieniło się białymi grzywami fal i ziemię okrywał mrok. Wtedy wydawało się, że Swarogowo to miejsce złe. Ludzie kulili się w swoich małych domkach ukrytych za skałami i prosili Bogów, by ich ochraniali przed wściekłością żywiołów. Do tego miejsca pomiędzy morzem a wielkimi borami przybył w roku 962 Siemko, syn Kanimira, wnuk Stojana.
Teraz możesz się ładnie opisać ^_^
Wisława
Zachodzące słońce rozjaśniało niebo żółtą, chłodną poświatą rozlaną pod ołowianoszarymi, bezkształtnymi chmurami. Zapadał wieczór, wszystkie barwy ponad ziemią już zgasły, jedynie po zachodniej stronie ten ciemnożółty blask lśnił jeszcze wszystkimi odcieniami wypolerowanej miedzi. - Idź ostrożnie - raz po raz Wisława upominała przewodniczkę swym niepewnym, ale przepojonym troską głosem. - Prawie nie widać ziemi pod stopami. - Trochę śmiesznie brzmi, jak mi wciąż powtarzasz, bym szła ostrożnie - uśmiechnęła się kobieta. - Przecież to ty ciągle się potykasz. - Właśnie - roześmiała się Wisława rozbawiona, nie zauważając sarkazmu w słowach przewodniczki. - Masz rację. Milena narzekała: - O Łado, ile czasu nam zeszło w tej chacie! Ale za chwilę będziemy w domu. - Uścisnęła wspierające ją ramię Wisławy. - Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać do starej Lesławy . Nie powodzi jej się dobrze... - Wisława była uszczęśliwiona, iż mogła pomóc Lesławie.
Nagle przeniknęło ją jakieś trudne do określenia uczucie niechęci, nad którym nie potrafiła zapanować - Jeszcze tylko miniemy to wzgórze i już będziemy w domu... O Łado, a to co? Obie niewiasty uskoczyły w bok. Na wzniesieniu rysowała się na tle nieba sylwetka jeźdźca. Nie wiadomo, skąd się tam wziął; i koń, i jeździec stali teraz nieruchomo, mając za plecami gasnącą już złocistą łunę zachodu. Wisława wpatrywała się w obcego. Był to dość młody mężczyzna o ciemnych włosach. Rysów twarzy dokładnie nie widziała, zdawało jej się, że musiały być wyraziste; czarne, gniewnie ściągnięte brwi i jakiś nieprzenikniony wyraz zaciętych ust sprawiały smutne wrażenie. W ogóle w postaci młodego człowieka nie było ani odrobiny radości. Przez chwilę spoglądał na obie siostry, po czym zawrócił konia i zniknął w mroku. Milena położyła dłoń na sercu. - Takie zjawy zapowiadają nieszczęście…Wisława poczuła zimny skurcz strachu.
I umarli poganie

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 15
- Rejestracja: piątek, 10 marca 2006, 17:31
I umarli poganie
NIE JESTEM VILLEMO. PROSZĘ PRZESTAĆ MNIE MĘCZYĆ!

-
- Tawerniak
- Posty: 1616
- Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
- Numer GG: 5879500
- Lokalizacja: Opole
- Kontakt:
Wisława
Jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia i oczy wyglądały jak bezdenne studnie. To wraz z kaskadą kruczoczarnych włosów i niezwykle bladą cerą sprawiało, że dziewczę wyglądało niezwykle demonicznie, ale też niezwykle urodziwie. W kącikach jej krwistoczerwonych ust zamarły słowa wiedźmy, która mówiła jej:
- Już nic nie będzie takie samo jak dawnymi czasy! -
Wisława, choć sama nie potrafiła tego zidentyfikować czuła głęboko w trzewiach swego umysłu nadchodzące zmiany. Bała się zmian, bała się tego co miało nastąpić...
Szybko doszła do siebie i poprawiła swój skórzany kaftan i mieszki przy pasie, nawet nie rejestrując tego ruchu umysłem. Otrzepała przy tym krókie skórzane spodnie. Spojrzała w oczy Milenie:
Eee... to może już pójdziemy? Może jakie złe spadło na naszą chatę? - Wisława bała się wypowiadać te słowa i wolałaby tego nie mówić. Ale mimo wszystko wiedziała, że muszą się pospieszyć...
Jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia i oczy wyglądały jak bezdenne studnie. To wraz z kaskadą kruczoczarnych włosów i niezwykle bladą cerą sprawiało, że dziewczę wyglądało niezwykle demonicznie, ale też niezwykle urodziwie. W kącikach jej krwistoczerwonych ust zamarły słowa wiedźmy, która mówiła jej:
- Już nic nie będzie takie samo jak dawnymi czasy! -
Wisława, choć sama nie potrafiła tego zidentyfikować czuła głęboko w trzewiach swego umysłu nadchodzące zmiany. Bała się zmian, bała się tego co miało nastąpić...
Szybko doszła do siebie i poprawiła swój skórzany kaftan i mieszki przy pasie, nawet nie rejestrując tego ruchu umysłem. Otrzepała przy tym krókie skórzane spodnie. Spojrzała w oczy Milenie:
Eee... to może już pójdziemy? Może jakie złe spadło na naszą chatę? - Wisława bała się wypowiadać te słowa i wolałaby tego nie mówić. Ale mimo wszystko wiedziała, że muszą się pospieszyć...
http://niwia.myforum.pl/ - forum Opolskiego klubu RPG i fantastyki
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe

-
- Kok
- Posty: 1115
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hrubieszów
Siemko
Chłopak przechadzał się nad morzem. Jego krótkie kruczo czarne włosy rzowiewał wiatr, w jego szafirowych oczach odbijało się słońce. Kiedy tak patrzył w morze przypominał mu się jego ojciec. Sam nie wie dlaczego. Siemko poprawił instynktownie pierścień na palcu. Nagle powiał silniejszy wiatr i zielona kurtka zaczeła furgotać. Po chwili wiatr ustał. Siemko przeszedł się kawałek. Po chwili postanowił wracać do Swarogu(dobrze odmieniłem?)
Chłopak przechadzał się nad morzem. Jego krótkie kruczo czarne włosy rzowiewał wiatr, w jego szafirowych oczach odbijało się słońce. Kiedy tak patrzył w morze przypominał mu się jego ojciec. Sam nie wie dlaczego. Siemko poprawił instynktownie pierścień na palcu. Nagle powiał silniejszy wiatr i zielona kurtka zaczeła furgotać. Po chwili wiatr ustał. Siemko przeszedł się kawałek. Po chwili postanowił wracać do Swarogu(dobrze odmieniłem?)

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 15
- Rejestracja: piątek, 10 marca 2006, 17:31
Seto, źle
Odmienia się 'Swarogowo' - jest tak napisane w pierwszym poście w sesji.
Wisława
Wracały od starej. Szły wolno przez las. Koszyk z ziołami obijał się o nogi Wisławy, a wysoka trawa łaskotała bose stopy. Na skraju ścieżki błękitnofioletowe wyki pięły się po drzewie, ku światłu, a dalej, w leśnym mroku, bladoczerwone dzwonki połyskiwały nieśmiało na tle czarnej ziemi. W tym pięknym otoczeniu dziewczyna czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Ścieżka zrobiła się teraz węższa, drzewa rosły gęściej po obu stronach. Nagle przystanęły. Wyraźnie usłyszały tętent kopyt. I zaraz za ich plecami pojawił się w dzikim galopie jakiś jeździec, cały w czerni, na wielkim, ciężkim koniu, najwyraźniej nie mając zamiaru zatrzymać się ani zwolnić. Przez okamgnienie Wisława stała jak ogłuszona. Czy on nas nie widzi? - przeleciało jej przez głowę. Ależ tak, widział je! Twarz miał przesłoniętą gałganem, tylko oczy błyszczały spod kapelusza, i te oczy patrzyły wprost na nie ze strasznym, najzupełniej świadomym zamiarem. Gnał wahającego się konia naprzód, tam gdzie stały... Wisława ocknęła się z przerażenia i błyskawicznie rzuciła się przed siebie. - Milena! - zawołała przerażona. Wiedziała jednak, że ścieżka nieprędko zrobi się szersza. Wtedy będzie już za późno. Poczuła na plecach gorąco końskiego oddechu i skoczyła w bok, w gęstwinę kolczastych, splątanych gałęzi. Z zamkniętymi oczyma starała się uciec jak najdalej od dróżki. Ręce, nogi, nawet uszy podrapane miała do krwi, ale wkrótce uświadomiła sobie, że koń stanął. Jeździec zaplątał się we własne sieci - nie mógł zawrócić na wąskiej ścieżynie ani tym bardziej konno gonić przez las uciekającej Wisławy. Ona zresztą była już daleko. Przedzierała się przez zarośla, łamiąc mniejsze gałązki. Nie wiedziała, dokąd zmierza, bo nie mogła mieć oczu otwartych dłużej niż przez kilka sekund. Wciąż się o coś potykała, poranione stopy spływały krwią, wyglądało jednak na to, że jeździec dał za wygraną. Sprawiał wrażenie tak rosłego i barczystego, że nie byłby w stanie przedostać się przez ten pierwotny gąszcz. Ze zmęczenia oddech dziewczyny zrobił się świszczący. Pełzała na czworakach pomiędzy wielkimi kamieniami i przez plątaninę krzewów, a gdy tylko mogła, zrywała się i biegła jak szalona, potykała się, padała, wstawała i znowu biegła.
Siemko
Teraz, gdy się nad tym zastanowił, stwierdził, że szum morza zagłusza różne dźwięki, które, nie zdając sobie z tego sprawy, słyszał przez całą drogę. Coś jakby przytłumione strzały z bicza, szelesty w ociekających deszczem zaroślach, a poza tym wszystko, co zazwyczaj słyszy się w lesie, tylko tym razem dużo bardziej intensywne. To deszcz, pomyślał, rzucając za siebie ukradkowe spojrzenie. Czy raczej deszczówka. Gałęzie sosen są ciężkie od spływającej wody. Zwierzęta hałasują tu i tam, naprawiając szkody w swoich kryjówkach, uschłe gałązki trzaskają pod ciężarem deszczowych kropel. Bezwiednie podszedł do urwiska, jakby powodowany jakimś nakazem, by spojrzeć w dół. Był tu już kiedyś, wiele lat temu... Potem trochę się bał tego miejsca. Morze wrzynało się głęboko w ląd. Ledwie dostrzegał to tu, to tam migotliwy połysk wody. Wszystko przesłaniała wysoka, podmyta skarpa, gęsto porośnięta drzewami. A do samej krawędzi nie chciał się zbliżać, mogło być niebezpiecznie. Nie dostrzegał wody, przesłoniętej wysoczyzną podmytego brzegu. Wyraźnie widoczna ścieżka wiodła z lasu właśnie do miejsca, gdzie teraz stał chłopiec. I... Skulił się jak od uderzenia. Nad wodą wzniesiono niewielki drewniany krzyż, ktoś posadził przy nim kwiaty. Siemko poczuł skurcz w gardle. Kto przychodzi tu z takim oddaniem odwiedzać miejsce śmierci jakiegoś topielca?
Atak spadł na chłopca tak niespodziewanie, że kiedy poczuł uderzenie w plecy, nie od razu zorientował się, co się dzieje. Instynktownie zamachał rękami, lecz upadkowi zapobiec nie mógł. Usłyszał swój własny, przeciągły krzyk, czy raczej wycie, i widział, jak w wielkim pędzie zbliża się ku niemu wzburzona, hucząca toń.
Otchłań.
W zagajniku nad wodą wyrosły drzewa. Nie było ich wiele, kilka brzóz i sosen, pochylonych nad urwiskiem, ale Siemko zaczepił się o taką właśnie brzózkę nieco poniżej zarośniętego trawą uskoku. Instynktownie ręce jego chwyciły drzewko i zacisnęły się rozpaczliwie. Brzózka wygięła się pod nieoczekiwanym ciężarem, skrzypnęła przeciągle, lecz się nie złamała. Minęło nie więcej niż kilka sekund od momentu zadania ciosu, który zepchnął chłopca w otchłań. Leżał teraz wzdłuż pnia na brzuchu i usiłował zachować równowagę, za jedyną podporę mając brzózkę grubości własnej ręki. Głęboko, głęboko w dole dostrzegał kipiącą, spienioną niczym w kotle wiedźmy wodę. Świat przed oczami wirował, ramiona bolały okropnie. Starał się za wszelką ceną utrzymać równowagę. Był jak sparaliżowany ze strachu. Nogami oplótł wątły pień, a dużym palcem nogi wyczuwał ziemię, z której wyrastała brzoza. Odważył się zerknąć tam kątem oka. Zobaczył pionową, wielowarstwową ścianę, lecz także coś więcej - wąską półkę, na której rosła ta właśnie brzózka, na którą spadł, i jakaś nieduża sosna.

Wisława
Wracały od starej. Szły wolno przez las. Koszyk z ziołami obijał się o nogi Wisławy, a wysoka trawa łaskotała bose stopy. Na skraju ścieżki błękitnofioletowe wyki pięły się po drzewie, ku światłu, a dalej, w leśnym mroku, bladoczerwone dzwonki połyskiwały nieśmiało na tle czarnej ziemi. W tym pięknym otoczeniu dziewczyna czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. Ścieżka zrobiła się teraz węższa, drzewa rosły gęściej po obu stronach. Nagle przystanęły. Wyraźnie usłyszały tętent kopyt. I zaraz za ich plecami pojawił się w dzikim galopie jakiś jeździec, cały w czerni, na wielkim, ciężkim koniu, najwyraźniej nie mając zamiaru zatrzymać się ani zwolnić. Przez okamgnienie Wisława stała jak ogłuszona. Czy on nas nie widzi? - przeleciało jej przez głowę. Ależ tak, widział je! Twarz miał przesłoniętą gałganem, tylko oczy błyszczały spod kapelusza, i te oczy patrzyły wprost na nie ze strasznym, najzupełniej świadomym zamiarem. Gnał wahającego się konia naprzód, tam gdzie stały... Wisława ocknęła się z przerażenia i błyskawicznie rzuciła się przed siebie. - Milena! - zawołała przerażona. Wiedziała jednak, że ścieżka nieprędko zrobi się szersza. Wtedy będzie już za późno. Poczuła na plecach gorąco końskiego oddechu i skoczyła w bok, w gęstwinę kolczastych, splątanych gałęzi. Z zamkniętymi oczyma starała się uciec jak najdalej od dróżki. Ręce, nogi, nawet uszy podrapane miała do krwi, ale wkrótce uświadomiła sobie, że koń stanął. Jeździec zaplątał się we własne sieci - nie mógł zawrócić na wąskiej ścieżynie ani tym bardziej konno gonić przez las uciekającej Wisławy. Ona zresztą była już daleko. Przedzierała się przez zarośla, łamiąc mniejsze gałązki. Nie wiedziała, dokąd zmierza, bo nie mogła mieć oczu otwartych dłużej niż przez kilka sekund. Wciąż się o coś potykała, poranione stopy spływały krwią, wyglądało jednak na to, że jeździec dał za wygraną. Sprawiał wrażenie tak rosłego i barczystego, że nie byłby w stanie przedostać się przez ten pierwotny gąszcz. Ze zmęczenia oddech dziewczyny zrobił się świszczący. Pełzała na czworakach pomiędzy wielkimi kamieniami i przez plątaninę krzewów, a gdy tylko mogła, zrywała się i biegła jak szalona, potykała się, padała, wstawała i znowu biegła.
Siemko
Teraz, gdy się nad tym zastanowił, stwierdził, że szum morza zagłusza różne dźwięki, które, nie zdając sobie z tego sprawy, słyszał przez całą drogę. Coś jakby przytłumione strzały z bicza, szelesty w ociekających deszczem zaroślach, a poza tym wszystko, co zazwyczaj słyszy się w lesie, tylko tym razem dużo bardziej intensywne. To deszcz, pomyślał, rzucając za siebie ukradkowe spojrzenie. Czy raczej deszczówka. Gałęzie sosen są ciężkie od spływającej wody. Zwierzęta hałasują tu i tam, naprawiając szkody w swoich kryjówkach, uschłe gałązki trzaskają pod ciężarem deszczowych kropel. Bezwiednie podszedł do urwiska, jakby powodowany jakimś nakazem, by spojrzeć w dół. Był tu już kiedyś, wiele lat temu... Potem trochę się bał tego miejsca. Morze wrzynało się głęboko w ląd. Ledwie dostrzegał to tu, to tam migotliwy połysk wody. Wszystko przesłaniała wysoka, podmyta skarpa, gęsto porośnięta drzewami. A do samej krawędzi nie chciał się zbliżać, mogło być niebezpiecznie. Nie dostrzegał wody, przesłoniętej wysoczyzną podmytego brzegu. Wyraźnie widoczna ścieżka wiodła z lasu właśnie do miejsca, gdzie teraz stał chłopiec. I... Skulił się jak od uderzenia. Nad wodą wzniesiono niewielki drewniany krzyż, ktoś posadził przy nim kwiaty. Siemko poczuł skurcz w gardle. Kto przychodzi tu z takim oddaniem odwiedzać miejsce śmierci jakiegoś topielca?
Atak spadł na chłopca tak niespodziewanie, że kiedy poczuł uderzenie w plecy, nie od razu zorientował się, co się dzieje. Instynktownie zamachał rękami, lecz upadkowi zapobiec nie mógł. Usłyszał swój własny, przeciągły krzyk, czy raczej wycie, i widział, jak w wielkim pędzie zbliża się ku niemu wzburzona, hucząca toń.
Otchłań.
W zagajniku nad wodą wyrosły drzewa. Nie było ich wiele, kilka brzóz i sosen, pochylonych nad urwiskiem, ale Siemko zaczepił się o taką właśnie brzózkę nieco poniżej zarośniętego trawą uskoku. Instynktownie ręce jego chwyciły drzewko i zacisnęły się rozpaczliwie. Brzózka wygięła się pod nieoczekiwanym ciężarem, skrzypnęła przeciągle, lecz się nie złamała. Minęło nie więcej niż kilka sekund od momentu zadania ciosu, który zepchnął chłopca w otchłań. Leżał teraz wzdłuż pnia na brzuchu i usiłował zachować równowagę, za jedyną podporę mając brzózkę grubości własnej ręki. Głęboko, głęboko w dole dostrzegał kipiącą, spienioną niczym w kotle wiedźmy wodę. Świat przed oczami wirował, ramiona bolały okropnie. Starał się za wszelką ceną utrzymać równowagę. Był jak sparaliżowany ze strachu. Nogami oplótł wątły pień, a dużym palcem nogi wyczuwał ziemię, z której wyrastała brzoza. Odważył się zerknąć tam kątem oka. Zobaczył pionową, wielowarstwową ścianę, lecz także coś więcej - wąską półkę, na której rosła ta właśnie brzózka, na którą spadł, i jakaś nieduża sosna.
NIE JESTEM VILLEMO. PROSZĘ PRZESTAĆ MNIE MĘCZYĆ!

-
- Tawerniak
- Posty: 1616
- Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
- Numer GG: 5879500
- Lokalizacja: Opole
- Kontakt:
Wisława
W końcu dziewczyna wyczerpana usiadła. Była cała wylękniona i zastanawiała się, cóż to za jeździec chciał stratować ją i Milenę... Milena! Zupełnie o niej zapomniała! Powoli zaczęła przedzierać się z powrotem przez krzaki, ledwo co widząc, z powodu potoku łez. Starała się zdusić łkanie i nie myśleć, że coś się stało Milenie. W tym momencie nie obchodziły jej żadne rany. Im była bliżej, tym bardziej narastał w niej strach - strach pierwotny, lęk przed całkiem nieznanym. Wciąż sobie powtarzała, że musi uratować Milenkę, że musi ją odnaleźć. Przy tym nasłuchiwała, czy nie słychać rżenia konia z drogi.
W końcu dziewczyna wyczerpana usiadła. Była cała wylękniona i zastanawiała się, cóż to za jeździec chciał stratować ją i Milenę... Milena! Zupełnie o niej zapomniała! Powoli zaczęła przedzierać się z powrotem przez krzaki, ledwo co widząc, z powodu potoku łez. Starała się zdusić łkanie i nie myśleć, że coś się stało Milenie. W tym momencie nie obchodziły jej żadne rany. Im była bliżej, tym bardziej narastał w niej strach - strach pierwotny, lęk przed całkiem nieznanym. Wciąż sobie powtarzała, że musi uratować Milenkę, że musi ją odnaleźć. Przy tym nasłuchiwała, czy nie słychać rżenia konia z drogi.
http://niwia.myforum.pl/ - forum Opolskiego klubu RPG i fantastyki
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe

-
- Kok
- Posty: 1115
- Rejestracja: niedziela, 18 grudnia 2005, 10:53
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Hrubieszów
Siemko
Chłopak w wielkim strachu nie myślał trzeźwo. Wiedział żę teraz umrzeć, nie wyobrażał sobie śmierci w takie sposób. Nie nie teraz -Myślał. Zawsze wyobrażał sobie jak ginie w walce z jakimś inkwizytorem czy innym podłym chrześcijaninem. Po około sekundzie która wydawała się nieskończonością Siemko wiedział co ma zrobić. Za wszelką cene musi zostać na półce. Ciągne trzymając się drzewa postawił stopy twardo i pewnie na półce. Popatrzył przez chwilę na sosne. Jeśli wydawała się stabilniejsza niż ta brzoza to postawił kilka bardzo ostrożśnych kroków w jej kierunku jedną ręką cały czas trzymając się brzozy. Kiedy był już blisko starął się chwycić sosny. W głowie Siemko był chaos sam nie wiedział dokładnie co robi. Działał za niego instynkt samozachowawczy. Przed oczami cały czas miał widok ojca.
Chłopak w wielkim strachu nie myślał trzeźwo. Wiedział żę teraz umrzeć, nie wyobrażał sobie śmierci w takie sposób. Nie nie teraz -Myślał. Zawsze wyobrażał sobie jak ginie w walce z jakimś inkwizytorem czy innym podłym chrześcijaninem. Po około sekundzie która wydawała się nieskończonością Siemko wiedział co ma zrobić. Za wszelką cene musi zostać na półce. Ciągne trzymając się drzewa postawił stopy twardo i pewnie na półce. Popatrzył przez chwilę na sosne. Jeśli wydawała się stabilniejsza niż ta brzoza to postawił kilka bardzo ostrożśnych kroków w jej kierunku jedną ręką cały czas trzymając się brzozy. Kiedy był już blisko starął się chwycić sosny. W głowie Siemko był chaos sam nie wiedział dokładnie co robi. Działał za niego instynkt samozachowawczy. Przed oczami cały czas miał widok ojca.

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 15
- Rejestracja: piątek, 10 marca 2006, 17:31
Bardzo mi przykro, ale sesja zostaje zawieszona. Mam już dosyć wiadomości na PW, GG albo maili w stylu: "Źle zrobiłaś", "Nie rozumiem cię", "Już ci się przestało nudzić"? Przestańcie mnie męczyć! Nie wiem, czy mnie z kimś mylicie, może ktoś się podawał za mnie, ale uwierzcie: Nie jestem żadną Villemo! Rozmawiałam z nią tylko jeden, jedyny raz, i wtedy przekazała mi swoją sesję. Więc ostatni raz proszę: Odwalcie się ode mnie!
EDIT: K***a, jeszcze jedna wiadomość: "Villemo śmiać mi się z Ciebie chce... Po co te ukrywanie całe? Chcesz być kimś innym? Masz jakieś problemy czy co?" I jak można wytrzymać na tym forum, z takimi ludźmi?
EDIT: K***a, jeszcze jedna wiadomość: "Villemo śmiać mi się z Ciebie chce... Po co te ukrywanie całe? Chcesz być kimś innym? Masz jakieś problemy czy co?" I jak można wytrzymać na tym forum, z takimi ludźmi?
NIE JESTEM VILLEMO. PROSZĘ PRZESTAĆ MNIE MĘCZYĆ!

-
- Tawerniak
- Posty: 1616
- Rejestracja: poniedziałek, 12 września 2005, 08:47
- Numer GG: 5879500
- Lokalizacja: Opole
- Kontakt:
Eeee... jak ja czasami jestem zamotany to do końca O.o Dobra w Wisławę trzasnął Perun i umarła. Ja odpadam... (Jezu to o co się tak pieklić? O pomyłkę czyjąś? :/ Mnie mylili z dziewczyną na ulicy ^^') Uważam, że to co tutaj się stało... to już się stało i się nie odstanie :/ Ehhh... I umarli poganie hehe 

http://niwia.myforum.pl/ - forum Opolskiego klubu RPG i fantastyki
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
http://my.opera.com/gimnazjon/blog/ - sport, ruch, zdrowie, itepe
