[D&D] VII Prawd Nemenova - Zło nie umiera

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 16
- Rejestracja: czwartek, 23 lutego 2006, 20:49
- Lokalizacja: Z przeszłości...
- Kontakt:
[D&D] VII Prawd Nemenova - Zło nie umiera
MG
Pobór - zgłoszenie gotowości do gry
Dzień zapowiadał się ciepło, zaś gwar dochodzący z za murów koszar napawał iście świątecznym uniesieniem, a przynajmniej napawałby, gdyby nie wielki, ociężały wąsacz z dużym nadmiarem ciała w okolicy pasa, który jakby specjalnie wybrał sobie właśnie ten dzień, by zostać najbardziej znienawidzonym człowiekiem Heliogabalus. Stąpał wojskowymi butami wzbijając lekki kurz i wpatrywał się spod gęstych jak u niedźwiedzia brwi na rekrutów do Damarskiej armii. Rzecz jasna, każdy z nich dobrowolnie zgodził się, żeby stać się oficjalnie żołdakiem poprzez ostry trening i zdecydowanie ostre traktowanie. Ale nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że poborowym będzie przerośnięty rębajło, którego oddech mógłby wpędzić słonia w stan lekkiego odurzenia. To miał być przed wstęp do wygłoszenia ubliżającej wszelkiej kulturze żołnierskiej tyrady, w której wielkolud przedstawił się jako Sierżant Vlaskow, a potem bez zbędnych ceregieli wypluł całą swoją opinię na temat jego obecności wśród nieopierzonych młodzików.
- Każdy z was stoi tu i chce zostać pełnoprawnym żołnierzem. Właściwie nie obchodzi mnie, czemu ranicie swymi osobami me oczy, ale jedno wiem na pewno, nie wszyscy podpiszecie się na dokumencie, który powierzy wasze obwisłe jeszcze tyłki Damarskiej armii. Nie mówię, że będzie lekko i powiadam, że za ten psi żołd w życiu nie zgodziłbym się, żeby was niańczyć, ale na szczęście nie dano mi tego przywileju. Jestem tu, bo mam wam od razu powiedzieć, że jak ktoś oczekuje beztroskiego życia w tych latach pokoju, to niech sobie to z głowy wybije. Żaden szczyl nie będzie służył po to, żeby się wdzięczyć do dziewek karczemnych! Z czasem pożałujecie, że nie trzymaliście się pługa, czy też fartucha mamusi. Mimo to wierzę, że niektórzy z was wyrosną na dobrych żołnierzy, że przeżyją dość długo, by zrozumieć, iż armia to stal królestwa przeciwko zagrażającemu mu złu, stal, która nie jest niezniszczalna. - Westchnął przystając i potarł brodę brudną dłonią, potem splunął w kurz i przebiegł ciemnymi oczami po twarzach rekrutów. Wydawało się, że jego nie było w stanie nic powalić, tym bardziej smród, który był jedną z przyczyn jego samotności i zgryźliwości.
- Tak więc pytam, raz ostatni, kto z was jest gotów przejść piekło! Kto z was jest gotów, by rozpocząć trening na żołnierza! Wystąp!
Pobór - zgłoszenie gotowości do gry
Dzień zapowiadał się ciepło, zaś gwar dochodzący z za murów koszar napawał iście świątecznym uniesieniem, a przynajmniej napawałby, gdyby nie wielki, ociężały wąsacz z dużym nadmiarem ciała w okolicy pasa, który jakby specjalnie wybrał sobie właśnie ten dzień, by zostać najbardziej znienawidzonym człowiekiem Heliogabalus. Stąpał wojskowymi butami wzbijając lekki kurz i wpatrywał się spod gęstych jak u niedźwiedzia brwi na rekrutów do Damarskiej armii. Rzecz jasna, każdy z nich dobrowolnie zgodził się, żeby stać się oficjalnie żołdakiem poprzez ostry trening i zdecydowanie ostre traktowanie. Ale nikt tak naprawdę nie spodziewał się, że poborowym będzie przerośnięty rębajło, którego oddech mógłby wpędzić słonia w stan lekkiego odurzenia. To miał być przed wstęp do wygłoszenia ubliżającej wszelkiej kulturze żołnierskiej tyrady, w której wielkolud przedstawił się jako Sierżant Vlaskow, a potem bez zbędnych ceregieli wypluł całą swoją opinię na temat jego obecności wśród nieopierzonych młodzików.
- Każdy z was stoi tu i chce zostać pełnoprawnym żołnierzem. Właściwie nie obchodzi mnie, czemu ranicie swymi osobami me oczy, ale jedno wiem na pewno, nie wszyscy podpiszecie się na dokumencie, który powierzy wasze obwisłe jeszcze tyłki Damarskiej armii. Nie mówię, że będzie lekko i powiadam, że za ten psi żołd w życiu nie zgodziłbym się, żeby was niańczyć, ale na szczęście nie dano mi tego przywileju. Jestem tu, bo mam wam od razu powiedzieć, że jak ktoś oczekuje beztroskiego życia w tych latach pokoju, to niech sobie to z głowy wybije. Żaden szczyl nie będzie służył po to, żeby się wdzięczyć do dziewek karczemnych! Z czasem pożałujecie, że nie trzymaliście się pługa, czy też fartucha mamusi. Mimo to wierzę, że niektórzy z was wyrosną na dobrych żołnierzy, że przeżyją dość długo, by zrozumieć, iż armia to stal królestwa przeciwko zagrażającemu mu złu, stal, która nie jest niezniszczalna. - Westchnął przystając i potarł brodę brudną dłonią, potem splunął w kurz i przebiegł ciemnymi oczami po twarzach rekrutów. Wydawało się, że jego nie było w stanie nic powalić, tym bardziej smród, który był jedną z przyczyn jego samotności i zgryźliwości.
- Tak więc pytam, raz ostatni, kto z was jest gotów przejść piekło! Kto z was jest gotów, by rozpocząć trening na żołnierza! Wystąp!
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 27 marca 2006, 04:02 przez Maivoineor, łącznie zmieniany 3 razy.

-
- Bosman
- Posty: 1864
- Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
- Numer GG: 5454998
Midgor
Wojownik stal z zalozonymi rekoma, uwaznie przygladajac sie sierzantowi. Pierwsze wrazenie jakie odniosl nie bylo mile. Drugie i trzecie zreszta tez. Zwykly nadety bufon - pomyslal - nie zaslugujacy na to, by byc tak wysoko. Zapatrzony w siebie nie pewnie nie zwracal uwagi na innych, chocby ci mieli za niego ginac. Dla takich nie powinno byc miejsca wsrod zbrojnych.
By nie musiec dalej spogladac na spaslaka, Midgor rozejzal sie nieco po tlumie. Nigdy wczesniej nie widzial takiej mieszanki rasowej, wiec byla to dla niego calkiem nowa sytuacja. Na polnocy nie ma az tylu roznych istot, ale slyszal o nich legendy. O okrutnych drowach, o snobistycznych elfach, o przyjaznych niziolkach i nieco dziwnych gnomach. Tak na prawde wiekszosc jego wiedzy o nich pochodzila z tych wlasnie podan, no moze wyjawszy sporadyczne rozmowy na targach z niektorymi przedstawicielami ras tytaj zebranych. Jednak to byly pojedyncze przypadki. Teraz zas mial dzielic z nimi koszary, widywac ich codziennie czy stac ramie w ramie, przelewajac za nich krew swoja i innych.
Dziwnie czul sie z ta mysla. Tylko stare powiedzenie mowiace, ze na polu bitwy nie ma ras, sa tylko nasi i ich, pozwalalo mu sie niejako oswajac z tym wszystkim. A w koncu to bylo pole bitwy, jednej z wielu na wojnie ktora sie wlasnie toczyla.
Migdor rozejzal sie jeszcze raz. Sierzant wlasnie konczyl swoje plomienne przemowienie, na ktore wojownik przestal w pewnym momencie zwracac uwage. Powrociwszy do tego co mowi dowodca, zalapal sie juz tylko na zakonczenie, prosbe o potwierdzenie swoich checi. Midgor podniosl do gory dlon zacisnieta w piesc i wykrzyknal:
- JESTEM GOTOW!
Wojownik stal z zalozonymi rekoma, uwaznie przygladajac sie sierzantowi. Pierwsze wrazenie jakie odniosl nie bylo mile. Drugie i trzecie zreszta tez. Zwykly nadety bufon - pomyslal - nie zaslugujacy na to, by byc tak wysoko. Zapatrzony w siebie nie pewnie nie zwracal uwagi na innych, chocby ci mieli za niego ginac. Dla takich nie powinno byc miejsca wsrod zbrojnych.
By nie musiec dalej spogladac na spaslaka, Midgor rozejzal sie nieco po tlumie. Nigdy wczesniej nie widzial takiej mieszanki rasowej, wiec byla to dla niego calkiem nowa sytuacja. Na polnocy nie ma az tylu roznych istot, ale slyszal o nich legendy. O okrutnych drowach, o snobistycznych elfach, o przyjaznych niziolkach i nieco dziwnych gnomach. Tak na prawde wiekszosc jego wiedzy o nich pochodzila z tych wlasnie podan, no moze wyjawszy sporadyczne rozmowy na targach z niektorymi przedstawicielami ras tytaj zebranych. Jednak to byly pojedyncze przypadki. Teraz zas mial dzielic z nimi koszary, widywac ich codziennie czy stac ramie w ramie, przelewajac za nich krew swoja i innych.
Dziwnie czul sie z ta mysla. Tylko stare powiedzenie mowiace, ze na polu bitwy nie ma ras, sa tylko nasi i ich, pozwalalo mu sie niejako oswajac z tym wszystkim. A w koncu to bylo pole bitwy, jednej z wielu na wojnie ktora sie wlasnie toczyla.
Migdor rozejzal sie jeszcze raz. Sierzant wlasnie konczyl swoje plomienne przemowienie, na ktore wojownik przestal w pewnym momencie zwracac uwage. Powrociwszy do tego co mowi dowodca, zalapal sie juz tylko na zakonczenie, prosbe o potwierdzenie swoich checi. Midgor podniosl do gory dlon zacisnieta w piesc i wykrzyknal:
- JESTEM GOTOW!

-
- Pomywacz
- Posty: 36
- Rejestracja: piątek, 24 lutego 2006, 16:45
Quilryn
Wśród tejże też grupy znalazł się i jeden mąż wyjątkowy, pół krwi ludzkiej, a wpół krwi drowiej łącząc tym samym jak uważają niektórzy najlepsze lub też jak twierdzi zdecydowana większość najgorsze cechy obydwu tych ras. Stał nieruchomo przypatrując się wszystkiemu swymi jasno szarymi oczyma, lecz mimo to jego ciemno popielata skóra i srebrzystobiałe bujne włosy wyróżniały go na tle jasnoskórych ludzi, szarawych orków i rudobrodych krasludów. Odziany w brązowej barwy lekkie szaty, jakże typowe dla kogoś kto nie chciał się wyróżniać, słuchał uważnie słów wielkiego mężczyzny, lecz już po jego wyglądzie i pierwszych kilku słowach Quilryn miał już na jego temat swoją opinię.
- Oto co się dzieje z człowiekiem, którym zawładnął chaos a on sam zapomniał o samodyscyplinie i regułach tego świata. - Te jakże cicho wypowiedziane słowa uleciały w dal wraz z lekkim podmuchem wiatru.
Po chwili z grupki zebranych dał się słyszeć głos jednego z mężczyzn, który raczej się już zdecydował podjąć służbę w strażach. Półelf, jak zwykle o nim mówiono nie był w stanie go dostrzec za pleców barczystego półorka, nie mniej mając już dawno temu decyzje powziętą co uczyni nie zwlekał długo i samemu po kilku uderzeniach serca znalazł się na przedzie grupy. Jego ostrożne aczkolwiek zdecydowane kroki naznaczone były lekkością i gracją, której żaden człowiek nie pojmie. Stanął w lekkim rozkroku z rękoma schowanymi za plecami i rzekł spokojnym głosem.
- Ja, Quilryn gotów na to jestem. -
Wśród tejże też grupy znalazł się i jeden mąż wyjątkowy, pół krwi ludzkiej, a wpół krwi drowiej łącząc tym samym jak uważają niektórzy najlepsze lub też jak twierdzi zdecydowana większość najgorsze cechy obydwu tych ras. Stał nieruchomo przypatrując się wszystkiemu swymi jasno szarymi oczyma, lecz mimo to jego ciemno popielata skóra i srebrzystobiałe bujne włosy wyróżniały go na tle jasnoskórych ludzi, szarawych orków i rudobrodych krasludów. Odziany w brązowej barwy lekkie szaty, jakże typowe dla kogoś kto nie chciał się wyróżniać, słuchał uważnie słów wielkiego mężczyzny, lecz już po jego wyglądzie i pierwszych kilku słowach Quilryn miał już na jego temat swoją opinię.
- Oto co się dzieje z człowiekiem, którym zawładnął chaos a on sam zapomniał o samodyscyplinie i regułach tego świata. - Te jakże cicho wypowiedziane słowa uleciały w dal wraz z lekkim podmuchem wiatru.
Po chwili z grupki zebranych dał się słyszeć głos jednego z mężczyzn, który raczej się już zdecydował podjąć służbę w strażach. Półelf, jak zwykle o nim mówiono nie był w stanie go dostrzec za pleców barczystego półorka, nie mniej mając już dawno temu decyzje powziętą co uczyni nie zwlekał długo i samemu po kilku uderzeniach serca znalazł się na przedzie grupy. Jego ostrożne aczkolwiek zdecydowane kroki naznaczone były lekkością i gracją, której żaden człowiek nie pojmie. Stanął w lekkim rozkroku z rękoma schowanymi za plecami i rzekł spokojnym głosem.
- Ja, Quilryn gotów na to jestem. -

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Fioral Shernin
Fioral stał spokojnie w drugim szeregu, kciuki miał zatknięte za czarny, skórzany pas a na twarzy miał wyraz całkowitego znużenia. Cały ubrany był w stonowane, ciemne kolory. Nieważne czy powinien teraz nie zwracać na siebie uwagi czy wręcz przeciwnie. Nawyki są naszą drugą naturą. A to był jeden z nich. Nie należy niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę.
Nudząc się postanowił poobserwować swoich ewentualnych przyszłych towarzyszy broni. Taksującym wzrokiem oceniał zarówno ich ubiór jak i postawę. Lepiej by było, żeby wiedział kto wśród nich jest nerwowy albo powiedzmy niezrównoważony. Wtedy będzie wiadomo od kogo się trzymać na wszelki wypadek z daleka. Na przykład tamten chudy blondyn ... co chwila wyciera spocone ręce o spodnie. Jeśli przejdzie pomyślnie trening to to będzie prawdziwy cud.
W pewnym momencie obserwacje Fiorala zostały zakłócone przez pojawienie się spoconego, masywnego wąsacza. Tak jak Fioral od razu zaczął podejrzewać, okazało się, że jest to żołnierz oddelegowany do ich przeszkolenia. *Dlaczego zawsze, to muszą być chamskie grubasy?* Jednak zadane w myślach pytanie pozostało bez odpowiedzi. W sumie to dobrze, Fioral by się dopiero zdziwił jakby usłyszał jakąkolwiek odpowiedź ...
Gdy starający się pokazać od jak najgorszej strony sierżant skończył monolog, przez głowę Fiorala przemknęła pojedyncza myśl.*A może by tak się wcale nie zapisywać? I zrezygnować teraz?* Jednak myśl ta nie zagościła długo w jego głowie. Co to by była za frajda, jakby zrezygnował na samym początku. Uśmiechając się do siebie, mężczyzna westchnął z rezygnacją na swoją głupotę i wystąpił przed szereg. Zresztą zastanawiał się po co cały ten cyrk, przecież i tak wiadomo, że wszyscy którzy tu przyszli, zgłoszą się teraz. Ale z grubymi przemądrzałymi sierżantami się nie dyskutuje. Trzeba im przytakiwać i się miło uśmiechać. W przeciwieństwie do reszty Fioral nie wydarł się, po prostu podniósł rękę i stanął w miejscu ...
Fioral stał spokojnie w drugim szeregu, kciuki miał zatknięte za czarny, skórzany pas a na twarzy miał wyraz całkowitego znużenia. Cały ubrany był w stonowane, ciemne kolory. Nieważne czy powinien teraz nie zwracać na siebie uwagi czy wręcz przeciwnie. Nawyki są naszą drugą naturą. A to był jeden z nich. Nie należy niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę.
Nudząc się postanowił poobserwować swoich ewentualnych przyszłych towarzyszy broni. Taksującym wzrokiem oceniał zarówno ich ubiór jak i postawę. Lepiej by było, żeby wiedział kto wśród nich jest nerwowy albo powiedzmy niezrównoważony. Wtedy będzie wiadomo od kogo się trzymać na wszelki wypadek z daleka. Na przykład tamten chudy blondyn ... co chwila wyciera spocone ręce o spodnie. Jeśli przejdzie pomyślnie trening to to będzie prawdziwy cud.
W pewnym momencie obserwacje Fiorala zostały zakłócone przez pojawienie się spoconego, masywnego wąsacza. Tak jak Fioral od razu zaczął podejrzewać, okazało się, że jest to żołnierz oddelegowany do ich przeszkolenia. *Dlaczego zawsze, to muszą być chamskie grubasy?* Jednak zadane w myślach pytanie pozostało bez odpowiedzi. W sumie to dobrze, Fioral by się dopiero zdziwił jakby usłyszał jakąkolwiek odpowiedź ...
Gdy starający się pokazać od jak najgorszej strony sierżant skończył monolog, przez głowę Fiorala przemknęła pojedyncza myśl.*A może by tak się wcale nie zapisywać? I zrezygnować teraz?* Jednak myśl ta nie zagościła długo w jego głowie. Co to by była za frajda, jakby zrezygnował na samym początku. Uśmiechając się do siebie, mężczyzna westchnął z rezygnacją na swoją głupotę i wystąpił przed szereg. Zresztą zastanawiał się po co cały ten cyrk, przecież i tak wiadomo, że wszyscy którzy tu przyszli, zgłoszą się teraz. Ale z grubymi przemądrzałymi sierżantami się nie dyskutuje. Trzeba im przytakiwać i się miło uśmiechać. W przeciwieństwie do reszty Fioral nie wydarł się, po prostu podniósł rękę i stanął w miejscu ...

Mireene Steelheart
Stała z boku w drugim rzędzie i spokojnie czekała. Spojrzała ciekawie na swe najbliższe towarzystwo. Po swej prawej stronie miała sapiącego, prawdopodobnie z gorąca, pól-orka. Wyglądał na typowego siłacza, może dawniej był gladiatorem. Jego olbrzymie mięśnie ozdobione były licznymi tatuażami, a skóra została sporadycznie przykryta paskami skóry. Jego strój nieco ją zawstydził i szybko odwróciła wzrok. Zapach też nie był ciekawy... Po lewej stronie Mireene’y stał jakiś rosły wojownik. Jego twarz zdobiły głębokie bruzdy czasu i doświadczenia, oczy wskazywały, iż nie miał łatwego życia. Opierał się całym ciężarem swego ciała o ogromny, dwuręczny miecz. Kobieta z niemałym lękiem spojrzała na tę wspaniałą, śmiercionośną klingę. W starciu z tym mężczyzną nie miałaby najmniejszych szans. Gdyby próbowała blokować jego cięcie swym krótkim mieczem, zapewne by przełamał go i chwilę później przeciął ją na pół. Mimowolnie wzdrygnęła się. Nie widziała dokładnie, kto stał przed nią, jednak była mu niezmiernie wdzięczna. Był na tyle wysoki, by osłaniać ją przed słońcem, które tak bardzo dokuczało pół-orkowi.
Życie nauczyło ją, by w każdej sytuacji wykazywała się cierpliwością i opanowaniem, gdyż zawsze w przyszłości owocowało to profitami dla niej. Wyrzuciła z myśli każdą, nawet najmniejszą cząstkę niepewności, wszak ludzie w mieście zapewnili ją, że tutaj nikt nie będzie się patrzył na jej pochodzenie czy płeć. Tylko wiedza i umiejętności się liczyły do przetrwania. Jednak nie widziała wcześniej innych kobiet, miała cichą nadzieję, że nie będzie jedyna. Ukończenie tego... szkolenia... miało zwiększyć jej szanse na samodzielne życie i nieco jeszcze wydłużyć czas, który dzielił ją od powrotu do rodziny. Wyprostowała plecy i potrząsnęła głową, długi aż za łopatki warkocz ciemnych włosów zafalował. To jej przypomniało, że warto by było się w końcu wybrać do jakiegoś fryzjera i podciąć. Do tej chwili cały czas szybko podróżowała, a teraz jej długie włosy zaczynały przeszkadzać...
Pojawienie się grubasa wywołało uśmiech na młodej twarzy Mireene’y. Tak bardzo przypominał on jej wuja! Pamiętała go od najwcześniejszych lat swego dzieciństwa, zawsze chętnie się z nią bawił, opowiadał najróżniejsze niesamowite historie, zabierał ze sobą na polowania. Jako jedyny zwracał na nią uwagę i traktował tak, jak ona chciała. Może spowodowane to było tym, że niedługo przed jej urodzeniem stracił syna... Pewnie właśnie dlatego odnosił się do Mireene bardziej jak do chłopca. Dziewczyna uśmiechnęła się, tyle miłych i czułych wspomnień ją zalało, może nie będzie tu jej aż tak źle, jak ją ostrzegano?
Poza tym... kto by się przejmował tym, czy będzie się „dobrze bawić” Tu chodziło o szkolenie, trening, naukę. Nie spodziewała się, że ktokolwiek się obejrzy, gdy upadnie; zapłacze, gdy się zrani; zmartwi, gdy się zgubi. Momentalnie spoważniała. *Czas się obudzić i nie mieć złudzeń* - powiedziała sobie w myślach, jak to już czyniła wiele razy. W poważnym skupieniu wysłuchała wszystkiego, co grubas miał do powiedzenia. Gdy skończył zapadła cisza, jakby każdy z osobna kontemplował w myślach nad jego słowami. Nim jednak minęło kilka uderzeń serca, już pierwsze osoby poczęły się zgłaszać. *Przynajmniej nie będę pierwsza...* - westchnęła i wymijając osoby stojące przed nią stanęła parę kroków przed pierwszym szeregiem.
Dopiero teraz większość osób ją zauważyła. Dość niska młoda kobieta przewyższała chyba tylko krasnoludy, ubrana była w prosty i niezwykle funkcjonalny strój. Spodnie, koszula, kamizelka i płaszcz, który aktualnie trzymała przewieszony na ręku, były w stonowanych odcieniach brązu i zieleni. Ładnie się to komponowało z kolorem jej włosów i jasną karnacją skóry. Brązowe oczy przypominały swą barwą jakieś niezwykle stare, stuwiekowe drzewo, a w ich blasku kryła się mądrość i inteligencja. Wyglądała na silną, zdecydowaną kobietę. Każdy wojownik mógł łatwo rozpoznać, że nieraz dzierżyła w dłoni zarówno miecz jak i inna broń. Nie odezwała się, kiwnęła tylko głową w stronę grubasa.
*Jestem gotowa...*
Stała z boku w drugim rzędzie i spokojnie czekała. Spojrzała ciekawie na swe najbliższe towarzystwo. Po swej prawej stronie miała sapiącego, prawdopodobnie z gorąca, pól-orka. Wyglądał na typowego siłacza, może dawniej był gladiatorem. Jego olbrzymie mięśnie ozdobione były licznymi tatuażami, a skóra została sporadycznie przykryta paskami skóry. Jego strój nieco ją zawstydził i szybko odwróciła wzrok. Zapach też nie był ciekawy... Po lewej stronie Mireene’y stał jakiś rosły wojownik. Jego twarz zdobiły głębokie bruzdy czasu i doświadczenia, oczy wskazywały, iż nie miał łatwego życia. Opierał się całym ciężarem swego ciała o ogromny, dwuręczny miecz. Kobieta z niemałym lękiem spojrzała na tę wspaniałą, śmiercionośną klingę. W starciu z tym mężczyzną nie miałaby najmniejszych szans. Gdyby próbowała blokować jego cięcie swym krótkim mieczem, zapewne by przełamał go i chwilę później przeciął ją na pół. Mimowolnie wzdrygnęła się. Nie widziała dokładnie, kto stał przed nią, jednak była mu niezmiernie wdzięczna. Był na tyle wysoki, by osłaniać ją przed słońcem, które tak bardzo dokuczało pół-orkowi.
Życie nauczyło ją, by w każdej sytuacji wykazywała się cierpliwością i opanowaniem, gdyż zawsze w przyszłości owocowało to profitami dla niej. Wyrzuciła z myśli każdą, nawet najmniejszą cząstkę niepewności, wszak ludzie w mieście zapewnili ją, że tutaj nikt nie będzie się patrzył na jej pochodzenie czy płeć. Tylko wiedza i umiejętności się liczyły do przetrwania. Jednak nie widziała wcześniej innych kobiet, miała cichą nadzieję, że nie będzie jedyna. Ukończenie tego... szkolenia... miało zwiększyć jej szanse na samodzielne życie i nieco jeszcze wydłużyć czas, który dzielił ją od powrotu do rodziny. Wyprostowała plecy i potrząsnęła głową, długi aż za łopatki warkocz ciemnych włosów zafalował. To jej przypomniało, że warto by było się w końcu wybrać do jakiegoś fryzjera i podciąć. Do tej chwili cały czas szybko podróżowała, a teraz jej długie włosy zaczynały przeszkadzać...
Pojawienie się grubasa wywołało uśmiech na młodej twarzy Mireene’y. Tak bardzo przypominał on jej wuja! Pamiętała go od najwcześniejszych lat swego dzieciństwa, zawsze chętnie się z nią bawił, opowiadał najróżniejsze niesamowite historie, zabierał ze sobą na polowania. Jako jedyny zwracał na nią uwagę i traktował tak, jak ona chciała. Może spowodowane to było tym, że niedługo przed jej urodzeniem stracił syna... Pewnie właśnie dlatego odnosił się do Mireene bardziej jak do chłopca. Dziewczyna uśmiechnęła się, tyle miłych i czułych wspomnień ją zalało, może nie będzie tu jej aż tak źle, jak ją ostrzegano?
Poza tym... kto by się przejmował tym, czy będzie się „dobrze bawić” Tu chodziło o szkolenie, trening, naukę. Nie spodziewała się, że ktokolwiek się obejrzy, gdy upadnie; zapłacze, gdy się zrani; zmartwi, gdy się zgubi. Momentalnie spoważniała. *Czas się obudzić i nie mieć złudzeń* - powiedziała sobie w myślach, jak to już czyniła wiele razy. W poważnym skupieniu wysłuchała wszystkiego, co grubas miał do powiedzenia. Gdy skończył zapadła cisza, jakby każdy z osobna kontemplował w myślach nad jego słowami. Nim jednak minęło kilka uderzeń serca, już pierwsze osoby poczęły się zgłaszać. *Przynajmniej nie będę pierwsza...* - westchnęła i wymijając osoby stojące przed nią stanęła parę kroków przed pierwszym szeregiem.
Dopiero teraz większość osób ją zauważyła. Dość niska młoda kobieta przewyższała chyba tylko krasnoludy, ubrana była w prosty i niezwykle funkcjonalny strój. Spodnie, koszula, kamizelka i płaszcz, który aktualnie trzymała przewieszony na ręku, były w stonowanych odcieniach brązu i zieleni. Ładnie się to komponowało z kolorem jej włosów i jasną karnacją skóry. Brązowe oczy przypominały swą barwą jakieś niezwykle stare, stuwiekowe drzewo, a w ich blasku kryła się mądrość i inteligencja. Wyglądała na silną, zdecydowaną kobietę. Każdy wojownik mógł łatwo rozpoznać, że nieraz dzierżyła w dłoni zarówno miecz jak i inna broń. Nie odezwała się, kiwnęła tylko głową w stronę grubasa.
*Jestem gotowa...*

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 16
- Rejestracja: czwartek, 23 lutego 2006, 20:49
- Lokalizacja: Z przeszłości...
- Kontakt:
MG
Poczęły się unosić odgłosy chętnych, niektóre entuzjastyczne, inne zaś ciche, smętne. Byli tacy, co ciszą swą i zaledwie kilkoma gestami do służby znak dawali, a obok nich Ci, co wręcz przesadnie salutowali i wykrzykiwali głośno "gotów do służby sierżancie!". Zaiste, zbieranina to istot była imponująca i widać też było, iż większość stanowili najemnicy z egzotycznych krain, takich jak na przykład Calimshan. Ale nawet mieszańcy, tacy jak półorczy wojownicy nie wprawili tak w zdumienie, jak pewien półelf o popielatej skórze. Quilryn czuł na sobie ukradkowe spojrzenia innych, niektóre nie wróżyły nic dobrego. Rekruci, którzy stali blisko niego, zdawali się odsuwać, jakby trawiła go jakaś nieznana choroba . Ale nie doceniali jego możliwości, gdyż jego czuły słuch zdołał wyłowić szept w Damarskim z domieszką wspólnego.
- Ty, Zagreb... widziałeś tego popielca?
Ten, który zwał się Zagreb, był wyjątkowo rosłym mężczyzną o kruczoczarnych włosach, które lwią grzywą opadały na ramiona i plecy. Był wsparty o sękaty kostur z żelaznymi okuciami, który niejednemu musiał przetrącić gnaty. Mówił to jego wzrok, pełen obojętnego lodu. Postać, która szeptała, była jakby jego zupełnym przeciwieństwem. Niski, chudy typ o haczykowatym nosie i wydłużonej twarzy był istnym przykładem niesymetryczności, co w porównaniu z jego lekkim przygarbieniem przywodziło na myśl impa. Jego wygląd jednak nie przeszkodził mu w wytrenowaniu pewnych specyficznych umiejętności, bo przecież nikt bez powodu nie nosił przy sobie sztyletów z rękojeściami zespolonymi z końcami liny. Wyobraźnia Quilryna z trudem radziła sobie z wyobrażeniem walki z podobnym przeciwnikiem.
- Zostaw go. - Odpowiedział Zagreb i na tym skończyła się rozmowa. Nie była to jedyna taka uwaga na temat nietypowości pólelfa, zaś do miłych one na pewno nie należały.
Dla pozostałych był to po prostu pełen wyczekiwania moment, gdyż podziwianie egzotycznego rynsztunku towarzyszy nie należało do najciekawszych czynności. Wszystkim zależało, żeby jak najszybciej uporać się z czym trzeba i powitać życie żołdaka. Było wielu rekrutów, a każdy z nich różnił się od poprzedniego, nie tylko powodem wstąpienia do armii. Nikt nie mógł się dziwić takiej zbieraninie. Damara jeszcze nosiła na sobie blizny ostatniej wojny i wciąż pozostawała w cieniu niewidzialnych wrogów. Do tego dochodziła wzmożona intensywność ataków bestii i zagrożenie ze strony goblinoidów. Dla pospolitego wojaka, była to doskonała okazja do zarobienia pieniędzy, dla innych była to okazja do otrzymania skrawka ziemi, której w Damarze nie brakowało.
Wielu z obecnych nawet nie potrzebowało lekcji fechtunku, niektórzy mogliby nawet wiele nauczycielom pokazać, ale przecież nie o to chodziło. Chodziło o magiczny podpis w dokumentach świadczących, że od tej chwili dana osoba jest całkowicie objęta Damarskim prawem i za odpowiednią zapłatę, będzie mogła zrobić użytek ze swoich umiejętności.
Vlaskow ucieszonym, że w końcu skończyła się najgorsza, jego zdeaniem, część dnia i odwrócił się, by odmaszerował do swoich komnat, zaś rekruci wkrótce stanęli w długiej kolejne po papierek i przydział.
7 Prawd Nemenova
I Prawda: Zło nie umiera
10 miesięcy później...
1373 RD Rok Zbuntowanych Smoków
Siedziba główna Generała Riotte, koniec wiosny (Kythorn - Czasy kwiatów), pierwszy dzień dekadnia.
Wczesny wieczór
- ... do diabła! Argann, nie mówimy tutaj o zwykłym zabójstwie! W ciągu czterech ostatnich tygodni miały miejsce 4 morderstwa. Każde z nich cechowało się wyjątkowym okrucieństwem, każde dokładnie w taki sam sposób. Chyba nie powiesz mi, że to tylko "porachunki". Nie obchodzi mnie to, że każda z ofiar miała inny status społeczny i nie miała ze sobą nic wspólnego. Na wszystkich bogów! Oboje wiemy, że to wygląda na rytuał, tylko pytanie... jaki? Czemu ma służyć? I kto będzie następną ofiarą!
Krzyk generała urwał się dając szansę cichemu sierżantowi, żeby coś powiedzieć. Argann Travinov W starciu z generałem nie miał szans. Był człowiekiem skrytym i zwykł słuchać, nie mówić. Wysoki głos Riotte całkowicie zagłuszał go, miażdżył, przeszywał na wskroś i wprawiał serce w szybsze bicie. Sierżant sam wspomniał kiedyś, że czasami aż go trzęsie ze złości, że Riotte się tak na niego wydziera. Zresztą Mireene, Fioral, Midgor i Quilryn dobrze znali ten głos i wiedzieli, co czuł. Argann w "tych" ostatnich tygodniach bywał u niego często - za każdym razem było gorzej. Zawsze wtedy siadali w gościnnej komnacie czekając, aż ich sierżant zda raport, a potem wrócą do swych zwykłych obowiązków.
Sami znali się niezbyt dobrze, więc nie byli rozmowni. Jeszcze miesiąc temu ubijali ziemie na placu treningowym w koszarach, a teraz przydzieleni sierżantowi Argannowi narzekali na ustawiczną nudę, pełną obowiązków nudę. Słyszeli przez chwilę cichy głos, który starał się coś wytłumaczyć, lecz Riotte nagle przerwał dając świeżo upieczonym strażnikom następną wizję męki sierżanta.
- ...nie! To Ty mnie posłuchaj Argann... posłuchaj mnie uważnie. Masz 4 dziesięciodnie i nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale znajdziesz sprawców, a potem przyniesiesz mi ich głowy na srebrnej tacy... - nastąpiła dłuższa chwila, w której Riotto mówił ciszej i nie dało się nic zrozumieć z rozmowy. Potem ciężkie Drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich Argann, który z trudem utrzymywał spokój na swej pobrużdżonej przez czas twarzy. Sierżant był typem samotnika, który większość czasu spędzał sortując papiery na swym dębowym biurku. Wiedzieli o nim tylko tyle, że prawie całe życie włożył w wojsko i tak naprawdę nigdy nie stoczył żadnej walki. Ów spokojny człowiek miał w sobie więcej z biurokraty niźli z wojownika. Mimo to, było coś w nim, co kazało być ostrożnym. W przeciwieństwie do Riotte, Argann potrafił wzbudzić szacunek.
Spojrzał na strażników i uśmiechnął się lekko, nasączając ten uśmiech delikatnym ostrzeżeniem.
- Nic nie słyszeliście...
Poczęły się unosić odgłosy chętnych, niektóre entuzjastyczne, inne zaś ciche, smętne. Byli tacy, co ciszą swą i zaledwie kilkoma gestami do służby znak dawali, a obok nich Ci, co wręcz przesadnie salutowali i wykrzykiwali głośno "gotów do służby sierżancie!". Zaiste, zbieranina to istot była imponująca i widać też było, iż większość stanowili najemnicy z egzotycznych krain, takich jak na przykład Calimshan. Ale nawet mieszańcy, tacy jak półorczy wojownicy nie wprawili tak w zdumienie, jak pewien półelf o popielatej skórze. Quilryn czuł na sobie ukradkowe spojrzenia innych, niektóre nie wróżyły nic dobrego. Rekruci, którzy stali blisko niego, zdawali się odsuwać, jakby trawiła go jakaś nieznana choroba . Ale nie doceniali jego możliwości, gdyż jego czuły słuch zdołał wyłowić szept w Damarskim z domieszką wspólnego.
- Ty, Zagreb... widziałeś tego popielca?
Ten, który zwał się Zagreb, był wyjątkowo rosłym mężczyzną o kruczoczarnych włosach, które lwią grzywą opadały na ramiona i plecy. Był wsparty o sękaty kostur z żelaznymi okuciami, który niejednemu musiał przetrącić gnaty. Mówił to jego wzrok, pełen obojętnego lodu. Postać, która szeptała, była jakby jego zupełnym przeciwieństwem. Niski, chudy typ o haczykowatym nosie i wydłużonej twarzy był istnym przykładem niesymetryczności, co w porównaniu z jego lekkim przygarbieniem przywodziło na myśl impa. Jego wygląd jednak nie przeszkodził mu w wytrenowaniu pewnych specyficznych umiejętności, bo przecież nikt bez powodu nie nosił przy sobie sztyletów z rękojeściami zespolonymi z końcami liny. Wyobraźnia Quilryna z trudem radziła sobie z wyobrażeniem walki z podobnym przeciwnikiem.
- Zostaw go. - Odpowiedział Zagreb i na tym skończyła się rozmowa. Nie była to jedyna taka uwaga na temat nietypowości pólelfa, zaś do miłych one na pewno nie należały.
Dla pozostałych był to po prostu pełen wyczekiwania moment, gdyż podziwianie egzotycznego rynsztunku towarzyszy nie należało do najciekawszych czynności. Wszystkim zależało, żeby jak najszybciej uporać się z czym trzeba i powitać życie żołdaka. Było wielu rekrutów, a każdy z nich różnił się od poprzedniego, nie tylko powodem wstąpienia do armii. Nikt nie mógł się dziwić takiej zbieraninie. Damara jeszcze nosiła na sobie blizny ostatniej wojny i wciąż pozostawała w cieniu niewidzialnych wrogów. Do tego dochodziła wzmożona intensywność ataków bestii i zagrożenie ze strony goblinoidów. Dla pospolitego wojaka, była to doskonała okazja do zarobienia pieniędzy, dla innych była to okazja do otrzymania skrawka ziemi, której w Damarze nie brakowało.
Wielu z obecnych nawet nie potrzebowało lekcji fechtunku, niektórzy mogliby nawet wiele nauczycielom pokazać, ale przecież nie o to chodziło. Chodziło o magiczny podpis w dokumentach świadczących, że od tej chwili dana osoba jest całkowicie objęta Damarskim prawem i za odpowiednią zapłatę, będzie mogła zrobić użytek ze swoich umiejętności.
Vlaskow ucieszonym, że w końcu skończyła się najgorsza, jego zdeaniem, część dnia i odwrócił się, by odmaszerował do swoich komnat, zaś rekruci wkrótce stanęli w długiej kolejne po papierek i przydział.
7 Prawd Nemenova
I Prawda: Zło nie umiera
10 miesięcy później...
1373 RD Rok Zbuntowanych Smoków
Siedziba główna Generała Riotte, koniec wiosny (Kythorn - Czasy kwiatów), pierwszy dzień dekadnia.
Wczesny wieczór
- ... do diabła! Argann, nie mówimy tutaj o zwykłym zabójstwie! W ciągu czterech ostatnich tygodni miały miejsce 4 morderstwa. Każde z nich cechowało się wyjątkowym okrucieństwem, każde dokładnie w taki sam sposób. Chyba nie powiesz mi, że to tylko "porachunki". Nie obchodzi mnie to, że każda z ofiar miała inny status społeczny i nie miała ze sobą nic wspólnego. Na wszystkich bogów! Oboje wiemy, że to wygląda na rytuał, tylko pytanie... jaki? Czemu ma służyć? I kto będzie następną ofiarą!
Krzyk generała urwał się dając szansę cichemu sierżantowi, żeby coś powiedzieć. Argann Travinov W starciu z generałem nie miał szans. Był człowiekiem skrytym i zwykł słuchać, nie mówić. Wysoki głos Riotte całkowicie zagłuszał go, miażdżył, przeszywał na wskroś i wprawiał serce w szybsze bicie. Sierżant sam wspomniał kiedyś, że czasami aż go trzęsie ze złości, że Riotte się tak na niego wydziera. Zresztą Mireene, Fioral, Midgor i Quilryn dobrze znali ten głos i wiedzieli, co czuł. Argann w "tych" ostatnich tygodniach bywał u niego często - za każdym razem było gorzej. Zawsze wtedy siadali w gościnnej komnacie czekając, aż ich sierżant zda raport, a potem wrócą do swych zwykłych obowiązków.
Sami znali się niezbyt dobrze, więc nie byli rozmowni. Jeszcze miesiąc temu ubijali ziemie na placu treningowym w koszarach, a teraz przydzieleni sierżantowi Argannowi narzekali na ustawiczną nudę, pełną obowiązków nudę. Słyszeli przez chwilę cichy głos, który starał się coś wytłumaczyć, lecz Riotte nagle przerwał dając świeżo upieczonym strażnikom następną wizję męki sierżanta.
- ...nie! To Ty mnie posłuchaj Argann... posłuchaj mnie uważnie. Masz 4 dziesięciodnie i nie obchodzi mnie jak to zrobisz, ale znajdziesz sprawców, a potem przyniesiesz mi ich głowy na srebrnej tacy... - nastąpiła dłuższa chwila, w której Riotto mówił ciszej i nie dało się nic zrozumieć z rozmowy. Potem ciężkie Drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich Argann, który z trudem utrzymywał spokój na swej pobrużdżonej przez czas twarzy. Sierżant był typem samotnika, który większość czasu spędzał sortując papiery na swym dębowym biurku. Wiedzieli o nim tylko tyle, że prawie całe życie włożył w wojsko i tak naprawdę nigdy nie stoczył żadnej walki. Ów spokojny człowiek miał w sobie więcej z biurokraty niźli z wojownika. Mimo to, było coś w nim, co kazało być ostrożnym. W przeciwieństwie do Riotte, Argann potrafił wzbudzić szacunek.
Spojrzał na strażników i uśmiechnął się lekko, nasączając ten uśmiech delikatnym ostrzeżeniem.
- Nic nie słyszeliście...
Ostatnio zmieniony poniedziałek, 27 marca 2006, 03:57 przez Maivoineor, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Pomywacz
- Posty: 36
- Rejestracja: piątek, 24 lutego 2006, 16:45
Quilryn
Gdy sierżant zdawał sprawozdanie Quilryn stał oparty o ścianę i spoglądał na świat za oknem, obserwując jak to co po niektórzy radzą sobie na palcu treningowy. Pod bacznym okiem sierżanta Vlaskowa jeden z młodszych podchorążych właśnie pokazywał młodzikom jak należy się bronić przez pchnięciem włócznią. Cieszył go ten widok w głębi duszy bo przypominał mu jakże nieodległą przeszłość, kiedy to samemu stał tam na dole wśród innych i chłonął wojskowe techniki walki . Powracał pamięcią do czasów gdy mistrzowie zakonni wprowadzali go w arkany wiedzy znanej nielicznym.
Przed oczyma miał plac klasztorny, gdzie właśnie mistrz Payte pokazywał mu kolejne ruchy, które to Quilryn usilnie naśladował. Starszy człowiek, którego nieliczne już włosy poznaczyła siwizna zdawał się być wyraźnie zadowolony z poczynań ucznia o czym świadczył lekki uśmiech na jego twarzy.
Gdy półelf o skórze barwy popieli błądził we wspomnieniach twarz jego poznaczył delikatny grymas radości. Niestety tymi ulotnymi chwilami nie było dane mu się cieszyć długo, bowiem krzyki generała wyrwały go z tego stanu i choć po chwili ucichły to obudzona w nim ciekawość dawała o sobie znać. Quilryn wsłuchiwał się w cichą rozmowę, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami starając się przy tym nie pokazywać tego zbytnio po sobie. Gdy po chwili drzwi stały otworem
a w nich sierżant Argann półelf wyprostował się, ręce założył za siebie i od tej pory począł patrzeć, tylko i wyłącznie na swego dowódcę. Widać było, iż jest gotowy zrobić wszystko co mu przełożony teraz nakaże.
W odpowiedzi na usłyszane słowa rozejrzał się jedynie po swoich "towarzyszach" nic nie mówiącym wzrokiem i odrzekł tak jak miał to w zwyczaju robić, opanowanym, wytłumionym ze wszelkich uczuć głosem.
- Usłyszeliśmy tylko to cośmy mieli usłyszeć. A teraz zapewne wrócimy do swych dotychczasowych obowiązków. - Mówiąc to patrzał ciągle na Arganna oczekując jakiejś reakcji z jego strony
Gdy zamilkł chwila ciszy ogarnęła w posiadanie komnatę w której przebywali.
Gdy sierżant zdawał sprawozdanie Quilryn stał oparty o ścianę i spoglądał na świat za oknem, obserwując jak to co po niektórzy radzą sobie na palcu treningowy. Pod bacznym okiem sierżanta Vlaskowa jeden z młodszych podchorążych właśnie pokazywał młodzikom jak należy się bronić przez pchnięciem włócznią. Cieszył go ten widok w głębi duszy bo przypominał mu jakże nieodległą przeszłość, kiedy to samemu stał tam na dole wśród innych i chłonął wojskowe techniki walki . Powracał pamięcią do czasów gdy mistrzowie zakonni wprowadzali go w arkany wiedzy znanej nielicznym.
Przed oczyma miał plac klasztorny, gdzie właśnie mistrz Payte pokazywał mu kolejne ruchy, które to Quilryn usilnie naśladował. Starszy człowiek, którego nieliczne już włosy poznaczyła siwizna zdawał się być wyraźnie zadowolony z poczynań ucznia o czym świadczył lekki uśmiech na jego twarzy.
Gdy półelf o skórze barwy popieli błądził we wspomnieniach twarz jego poznaczył delikatny grymas radości. Niestety tymi ulotnymi chwilami nie było dane mu się cieszyć długo, bowiem krzyki generała wyrwały go z tego stanu i choć po chwili ucichły to obudzona w nim ciekawość dawała o sobie znać. Quilryn wsłuchiwał się w cichą rozmowę, która toczyła się za zamkniętymi drzwiami starając się przy tym nie pokazywać tego zbytnio po sobie. Gdy po chwili drzwi stały otworem
a w nich sierżant Argann półelf wyprostował się, ręce założył za siebie i od tej pory począł patrzeć, tylko i wyłącznie na swego dowódcę. Widać było, iż jest gotowy zrobić wszystko co mu przełożony teraz nakaże.
W odpowiedzi na usłyszane słowa rozejrzał się jedynie po swoich "towarzyszach" nic nie mówiącym wzrokiem i odrzekł tak jak miał to w zwyczaju robić, opanowanym, wytłumionym ze wszelkich uczuć głosem.
- Usłyszeliśmy tylko to cośmy mieli usłyszeć. A teraz zapewne wrócimy do swych dotychczasowych obowiązków. - Mówiąc to patrzał ciągle na Arganna oczekując jakiejś reakcji z jego strony
Gdy zamilkł chwila ciszy ogarnęła w posiadanie komnatę w której przebywali.

-
- Bosman
- Posty: 1864
- Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
- Numer GG: 5454998
Midgor
Midgor opieral sie o jedna ze sican, przez caly czas sprawiajac wrazenie znuzonego. Widac wybitnie nie chcialo mu sie tam stac, w jego glowie zas ciagle migaly wspomnienia wczorajszej nocy.
A wszystko zaczelo sie pod wieczor. Midgor, po ciezkim dniu na sluzbie, znalazl sie w pewnej gospodzie. Oczywiscie sam tam nie poszedl, gdyz towarzyszylo mu jeszcze kilka osob ktore znal od czasu szkolenia. Dostali przepustki i chcieli to wykorzystac, choc mialo sie skonczyc na kilku piwach. A ze skonczylo sie nieco inaczej to nieco inna historia.
No bo niby zaczeli powoli zas nim sie obejrzeli piwo szlo za piwem. Ciagle toasty, przyspiewki, komentarze i rozmowy. Kazdy sie mogl przylaczyc, wiec kilku osobowa kompania w mgnieniu oka zmienila sie w duzy pijacki odzial. W karczmie zrobil sie atmosfera, jakby kazdy znal kazdego od lat. I kazdy chcial kupic straznikom piwo, a to za przychylne oko w razie czego, a to ze zwyklej urzpejmosci lub nadmiaru brzdeku. Monety ubywaly, przybywalo zas kufelkow. Zreszta, wesoly nastroj musial sie takze udzielic dziewkom sluzebnym, czestowanym piwem gdy karczmarz nie widzial, gdyz stawaly sie wyjatkowo ulegle wobec przebywajacych tam mezczyzn (choc tylko tych,ktorzy zbytnio nie smierdzieli). A owe sluzki byly nawet urodziwe, przynajmniej niektore z nich. Gdy jedna z nich, nieco juz zataczajaca sie, o dlugich blond wlosach zwiazany w warkocz i jedrnych piersiach, zostala oblana piwem przez jednego z nieuwaznych gosci gospody, Midgor nie czekal chwili i wstal, by pomoc "damie w potrzebie." Zaprowadzil ja chwiejnym krokiem na zaplecze, z dala od rozentuzjowanego tlumu. Tylko zamknal oczy, by nie widziec jak sie przebiera, gdy zas je otworzyl, lezeli juz nago i kochali sie namietnie. Rowne oddechy i rtmiczne podskakiwanie jej piersi, tylko tyle pamieta przed kolejnym zamknieciem oczu...
Obudzil sie w kwaterze. Ubrany byl w swoje rzeczy, jakims cudem nic nie zginelo, moze poza pamiecia tego, co zdarzylo sie potem. Nie wiedzial jak wrocil, pewnie kumple mu pomogli trafic. Wiedzial tylko, ze strasznie bolala go glowa.
Efekty tamtej nocy trwaly do teraz. Moze przez to byl taki nieuwazny, jakby zaspany. Gdzies z daleka dochodzily do niego slowa o jakichs morderstwach. Sprawa powazna albo i nie. Nie mial sil nad tym rozmyslac. Chcial tylko wrocic do swojej kwatery. Gdy sierzant wyszedl i oznajmil, ze dla nich ta sprawa nie istieje, Midgor wzruszyl tylko ramionami, leniwie opierajac sie o jedna ze scian.
Midgor opieral sie o jedna ze sican, przez caly czas sprawiajac wrazenie znuzonego. Widac wybitnie nie chcialo mu sie tam stac, w jego glowie zas ciagle migaly wspomnienia wczorajszej nocy.
A wszystko zaczelo sie pod wieczor. Midgor, po ciezkim dniu na sluzbie, znalazl sie w pewnej gospodzie. Oczywiscie sam tam nie poszedl, gdyz towarzyszylo mu jeszcze kilka osob ktore znal od czasu szkolenia. Dostali przepustki i chcieli to wykorzystac, choc mialo sie skonczyc na kilku piwach. A ze skonczylo sie nieco inaczej to nieco inna historia.
No bo niby zaczeli powoli zas nim sie obejrzeli piwo szlo za piwem. Ciagle toasty, przyspiewki, komentarze i rozmowy. Kazdy sie mogl przylaczyc, wiec kilku osobowa kompania w mgnieniu oka zmienila sie w duzy pijacki odzial. W karczmie zrobil sie atmosfera, jakby kazdy znal kazdego od lat. I kazdy chcial kupic straznikom piwo, a to za przychylne oko w razie czego, a to ze zwyklej urzpejmosci lub nadmiaru brzdeku. Monety ubywaly, przybywalo zas kufelkow. Zreszta, wesoly nastroj musial sie takze udzielic dziewkom sluzebnym, czestowanym piwem gdy karczmarz nie widzial, gdyz stawaly sie wyjatkowo ulegle wobec przebywajacych tam mezczyzn (choc tylko tych,ktorzy zbytnio nie smierdzieli). A owe sluzki byly nawet urodziwe, przynajmniej niektore z nich. Gdy jedna z nich, nieco juz zataczajaca sie, o dlugich blond wlosach zwiazany w warkocz i jedrnych piersiach, zostala oblana piwem przez jednego z nieuwaznych gosci gospody, Midgor nie czekal chwili i wstal, by pomoc "damie w potrzebie." Zaprowadzil ja chwiejnym krokiem na zaplecze, z dala od rozentuzjowanego tlumu. Tylko zamknal oczy, by nie widziec jak sie przebiera, gdy zas je otworzyl, lezeli juz nago i kochali sie namietnie. Rowne oddechy i rtmiczne podskakiwanie jej piersi, tylko tyle pamieta przed kolejnym zamknieciem oczu...
Obudzil sie w kwaterze. Ubrany byl w swoje rzeczy, jakims cudem nic nie zginelo, moze poza pamiecia tego, co zdarzylo sie potem. Nie wiedzial jak wrocil, pewnie kumple mu pomogli trafic. Wiedzial tylko, ze strasznie bolala go glowa.
Efekty tamtej nocy trwaly do teraz. Moze przez to byl taki nieuwazny, jakby zaspany. Gdzies z daleka dochodzily do niego slowa o jakichs morderstwach. Sprawa powazna albo i nie. Nie mial sil nad tym rozmyslac. Chcial tylko wrocic do swojej kwatery. Gdy sierzant wyszedl i oznajmil, ze dla nich ta sprawa nie istieje, Midgor wzruszyl tylko ramionami, leniwie opierajac sie o jedna ze scian.
Ostatnio zmieniony piątek, 31 marca 2006, 18:39 przez Craw, łącznie zmieniany 1 raz.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Fioral Shernin
Mężczyzna z przyzwyczajenia wsłuchiwał się w odgłosy rozmowy sierżanta z generałem. Przez cały czas nurtowało go parę rzeczy. Jakim cudem człowiek, który nie potrafi się opanować i cały czas się drze na podwładnych, został generałem? Przecież po najwyższym dowódcy powinno się oczekiwać opanowania i zimnej krwi. Dowódca powinien cieszyć się tymi cechami w każdej sytuacji. Natomiast generał Riotte najwyraźniej ją stracił. I to jeszcze dla takiej błahostki jak parę trupów. Dziwne, bardzo dziwne, nie była to rzecz, której można by się spodziewać po naczelnym dowódcy.
Tak samo dziwne jest, że sam generał jest tak bardzo zainteresowany tymi morderstwami. Z reguły powinien to jak najszybciej zwalić na któregoś ze swoich podwładnych. No teoretycznie właśnie to zrobił, ale jednak ... Cała ta sprawa jakoś dziwnie śmierdzi. Jeśli jest to bardzo ważne, to nie powinno się tej sprawy przydzielać dopiero co skleconemu oddziałowi. Też diabelsko dobrze złożyli ten oddział, wybrali jedyne, nieznające się nawzajem, cztery osoby z całej kompanii. Cholera jak na złość. No ale w końcu się poznają. Jeśli dożyją do tego czasu ...
Fioral poczuł, że powinien się chyba ostrożnie sam tym zainteresować. Na pewno ktoś będzie mieć informacje o tych ludziach. Być może to nawet miejscowa gildia zleciła ta zabójstwa. A wtedy lepiej nie wtykać w to swojego nosa. Gdy Sierżant wyszedł w końcu, Fioral podszedł do niego i spokojnie się spytał.
- To co teraz robimy sierżancie?
Mężczyzna z przyzwyczajenia wsłuchiwał się w odgłosy rozmowy sierżanta z generałem. Przez cały czas nurtowało go parę rzeczy. Jakim cudem człowiek, który nie potrafi się opanować i cały czas się drze na podwładnych, został generałem? Przecież po najwyższym dowódcy powinno się oczekiwać opanowania i zimnej krwi. Dowódca powinien cieszyć się tymi cechami w każdej sytuacji. Natomiast generał Riotte najwyraźniej ją stracił. I to jeszcze dla takiej błahostki jak parę trupów. Dziwne, bardzo dziwne, nie była to rzecz, której można by się spodziewać po naczelnym dowódcy.
Tak samo dziwne jest, że sam generał jest tak bardzo zainteresowany tymi morderstwami. Z reguły powinien to jak najszybciej zwalić na któregoś ze swoich podwładnych. No teoretycznie właśnie to zrobił, ale jednak ... Cała ta sprawa jakoś dziwnie śmierdzi. Jeśli jest to bardzo ważne, to nie powinno się tej sprawy przydzielać dopiero co skleconemu oddziałowi. Też diabelsko dobrze złożyli ten oddział, wybrali jedyne, nieznające się nawzajem, cztery osoby z całej kompanii. Cholera jak na złość. No ale w końcu się poznają. Jeśli dożyją do tego czasu ...
Fioral poczuł, że powinien się chyba ostrożnie sam tym zainteresować. Na pewno ktoś będzie mieć informacje o tych ludziach. Być może to nawet miejscowa gildia zleciła ta zabójstwa. A wtedy lepiej nie wtykać w to swojego nosa. Gdy Sierżant wyszedł w końcu, Fioral podszedł do niego i spokojnie się spytał.
- To co teraz robimy sierżancie?

-
- Szczur Lądowy
- Posty: 16
- Rejestracja: czwartek, 23 lutego 2006, 20:49
- Lokalizacja: Z przeszłości...
- Kontakt:
MG
Sierżant spokojnie przyjął słowa Quilryna. Nie spodziewał się innych zważywszy, że ten dziwny półczłowiek zawsze wykonywał każdy rozkaz bardzo sumiennie. Może zbyt sumiennie jak na jego gust. Łapał się momentami na szukaniu w nim jakichś wad, ale jedyne co widział to przykładnego szeregowca o obiecującej przyszłości.
Rzucił okiem na czwórkę rekrutów. Właściwie nigdy nie miał okazji się z nimi poznać i wymienić jakieś szczere uwagi odnośnie służby na „Czarciej Warcie”. „Czarcia Warta” była jedną z wielu nazw jakimi siebie nazywały poszczególne oddziały patrolujące miasto – ot, taki mały wkład strażników mający na celu ubarwić słowo „patrol”. Sam dokładnie nie wiedział skąd pochodzi ta nazwa, ale nie zamierzał jej zmieniać. Rekrutom się podobała, a on zaś ją miał głęboko gdzieś. Patrol „Czarciej Warty” obejmował zwykle tereny północnego muru, a także znaczną część dzielnicy masek – miejsca spokojne, które przez ostatnie 20 lat pozwoliły mu cieszyć się beztroskim życiem. Nigdy dotąd więc nie miał o czynienia z morderstwem i czuł się lekko zagubiony, czego nie potrafił ukryć. Dlatego też, kiedy powiódł wzrokiem po swoich podopiecznych Ci bez kłopotu zobaczyli jego zmartwienie malujące się na zmęczonej twarzy. Tak wyglądał człowiek, którego noce upływały na ciągłej pracy. Jeżeli pracą można nazwać szukanie wiatru w polu, bo tym właśnie była próba wytropienia sprawców ostatnich morderstw.
Otrząsnął się z tego krótkiego zamyślenia kiedy odezwał się Fioral.
- Gdybym to Ja Fioral wiedział. – Odrzekł krótko, z nutą pesymizmu, a potem dodał wykonując roztargniony ruch dłonią i potarł nią swoją twarz, jakby chcąc zmazać z niej wszystkie uczucia, które wcześniej zauważyli. – Mireene, załatw nam w „Starym Drzewie” kilka wolnych miejsc, wypijemy sobie i omówimy parę spraw, na które wcześniej nie miałem czasu.
Kiedy Mireene znikła bez słowa, sierżant spojrzał uważnie w twarz Fiorala.
- Nie będziecie mieli czasu, żeby się kłopotać tym, co tu usłyszeliście. Wczoraj wieczorem dostałem ważne zawiadomienie i wymaga ono natychmiastowej interwencji. Uznałem, że będziecie idealni do tej roboty, nabierzecie trochę doświadczenia.
Sierżant spokojnie przyjął słowa Quilryna. Nie spodziewał się innych zważywszy, że ten dziwny półczłowiek zawsze wykonywał każdy rozkaz bardzo sumiennie. Może zbyt sumiennie jak na jego gust. Łapał się momentami na szukaniu w nim jakichś wad, ale jedyne co widział to przykładnego szeregowca o obiecującej przyszłości.
Rzucił okiem na czwórkę rekrutów. Właściwie nigdy nie miał okazji się z nimi poznać i wymienić jakieś szczere uwagi odnośnie służby na „Czarciej Warcie”. „Czarcia Warta” była jedną z wielu nazw jakimi siebie nazywały poszczególne oddziały patrolujące miasto – ot, taki mały wkład strażników mający na celu ubarwić słowo „patrol”. Sam dokładnie nie wiedział skąd pochodzi ta nazwa, ale nie zamierzał jej zmieniać. Rekrutom się podobała, a on zaś ją miał głęboko gdzieś. Patrol „Czarciej Warty” obejmował zwykle tereny północnego muru, a także znaczną część dzielnicy masek – miejsca spokojne, które przez ostatnie 20 lat pozwoliły mu cieszyć się beztroskim życiem. Nigdy dotąd więc nie miał o czynienia z morderstwem i czuł się lekko zagubiony, czego nie potrafił ukryć. Dlatego też, kiedy powiódł wzrokiem po swoich podopiecznych Ci bez kłopotu zobaczyli jego zmartwienie malujące się na zmęczonej twarzy. Tak wyglądał człowiek, którego noce upływały na ciągłej pracy. Jeżeli pracą można nazwać szukanie wiatru w polu, bo tym właśnie była próba wytropienia sprawców ostatnich morderstw.
Otrząsnął się z tego krótkiego zamyślenia kiedy odezwał się Fioral.
- Gdybym to Ja Fioral wiedział. – Odrzekł krótko, z nutą pesymizmu, a potem dodał wykonując roztargniony ruch dłonią i potarł nią swoją twarz, jakby chcąc zmazać z niej wszystkie uczucia, które wcześniej zauważyli. – Mireene, załatw nam w „Starym Drzewie” kilka wolnych miejsc, wypijemy sobie i omówimy parę spraw, na które wcześniej nie miałem czasu.
Kiedy Mireene znikła bez słowa, sierżant spojrzał uważnie w twarz Fiorala.
- Nie będziecie mieli czasu, żeby się kłopotać tym, co tu usłyszeliście. Wczoraj wieczorem dostałem ważne zawiadomienie i wymaga ono natychmiastowej interwencji. Uznałem, że będziecie idealni do tej roboty, nabierzecie trochę doświadczenia.

-
- Pomywacz
- Posty: 36
- Rejestracja: piątek, 24 lutego 2006, 16:45
Quilryn
Półelf widział to zmartwienie, widział ten ból na twarzy swego dowódcy i niemalże obrazu począł zastanawiać się nad jego przyczynami i tym jak im zaradzić. Nie mniej nie myślał za długo na tym problemem bowiem już po chwili sierżant odzyskał dawną pewność siebie i zdawać by się mogło że i spokój ducha. Lecz to była jedynie jedna z masek ich dowódcy który po prostu nie chciał swoją osobą zamartwiać innych. Kolejne słowa dowódcy dawały dowód tego, iż nie był to raz pierwszy kiedy to miał on takie problemy i że z czasem nauczył się jakoś radzić sobie z nimi. To też Quilryn postanowił, iż dalej swego umysłu tym problemem trapić nie będzie, lecz gdy nadejdzie odpowiedni czas to zainterweniuje. A wszystko to podpowiadało mu doświadczenie zdobyte lata temu podczas nauk u swego mistrza Payte, który to wyrzekł pamiętne słowa:
- Każdy musi się samemu zmierzyć z własnymi demonami, inni mogą mu jedynie wskazać kierunek w którym podążać powinien. – słowa te młody szeregowiec wypowiedział niemalże bezwiednie z typowym dla siebie spokojem a zrobił to jednak na tyle cicho, iż nikt może poza sierżantem Argannem, nie powinien ich usłyszeć.
Jednakże ostatnie słowa dowódcy skierowane do trójki mężczyzn nie miały już na sobie śladów tej maski przez co zwróciło to szczególną uwagę półelfa o popielatej skórze. Nie powiedział nic więcej tylko słuchać zaczął, nie wysuwał już żadnych wniosków, czy podejrzeń. Lecz niepokorny umysł półdrowa wysunąć zdążył jeszcze myśl jedną, która przez chwile zapełniała umysł Quilryna.
*Oto czas próby*
Półelf widział to zmartwienie, widział ten ból na twarzy swego dowódcy i niemalże obrazu począł zastanawiać się nad jego przyczynami i tym jak im zaradzić. Nie mniej nie myślał za długo na tym problemem bowiem już po chwili sierżant odzyskał dawną pewność siebie i zdawać by się mogło że i spokój ducha. Lecz to była jedynie jedna z masek ich dowódcy który po prostu nie chciał swoją osobą zamartwiać innych. Kolejne słowa dowódcy dawały dowód tego, iż nie był to raz pierwszy kiedy to miał on takie problemy i że z czasem nauczył się jakoś radzić sobie z nimi. To też Quilryn postanowił, iż dalej swego umysłu tym problemem trapić nie będzie, lecz gdy nadejdzie odpowiedni czas to zainterweniuje. A wszystko to podpowiadało mu doświadczenie zdobyte lata temu podczas nauk u swego mistrza Payte, który to wyrzekł pamiętne słowa:
- Każdy musi się samemu zmierzyć z własnymi demonami, inni mogą mu jedynie wskazać kierunek w którym podążać powinien. – słowa te młody szeregowiec wypowiedział niemalże bezwiednie z typowym dla siebie spokojem a zrobił to jednak na tyle cicho, iż nikt może poza sierżantem Argannem, nie powinien ich usłyszeć.
Jednakże ostatnie słowa dowódcy skierowane do trójki mężczyzn nie miały już na sobie śladów tej maski przez co zwróciło to szczególną uwagę półelfa o popielatej skórze. Nie powiedział nic więcej tylko słuchać zaczął, nie wysuwał już żadnych wniosków, czy podejrzeń. Lecz niepokorny umysł półdrowa wysunąć zdążył jeszcze myśl jedną, która przez chwile zapełniała umysł Quilryna.
*Oto czas próby*

-
- Bosman
- Posty: 1864
- Rejestracja: poniedziałek, 25 kwietnia 2005, 20:51
- Numer GG: 5454998
Midgor
Midgor nieco sie rozpogodzil i jakby ozywil. Kufel (albo i wiecej) piwa to to, czego potrzebowal. Po wczorajszej nocy strasznie go suszylo. Nie mial zamiaru pic tyle co wczoraj, w koncu byl na sluzbie. Jeyny problem ze Midgor rzadko planowal tyle pic, los zas z niego drwil bo takie male wyjscia bardzo czesto konczyly sie ostra popijawie. Jednak teraz powinno byc inaczej, a przynajmniej postara sie by bylo...
- Nie będziecie mieli czasu, żeby się kłopotać tym, co tu usłyszeliście. [i/] - powiedzial sierzant - Wczoraj wieczorem dostałem ważne zawiadomienie i wymaga ono natychmiastowej interwencji. Uznałem, że będziecie idealni do tej roboty, nabierzecie trochę doświadczenia.
Widac cale to wyjscie do karczmy mialo jakis haczyk. Midgor spojzal katem oka na swych towarzyszy, jak zareagowali na to oznajmienie, by nastepnie lekko wzruszyc ramionami. Coz, straz mimo wszystko czegos wymaga od rekruta pomyslal, po czym lekko sie usmiechnal.
- A czy moglibysmy wiedziec juz teraz co to za sprawa? Sierzant moglby nam powiedziec juz teraz.
Midgor nieco sie rozpogodzil i jakby ozywil. Kufel (albo i wiecej) piwa to to, czego potrzebowal. Po wczorajszej nocy strasznie go suszylo. Nie mial zamiaru pic tyle co wczoraj, w koncu byl na sluzbie. Jeyny problem ze Midgor rzadko planowal tyle pic, los zas z niego drwil bo takie male wyjscia bardzo czesto konczyly sie ostra popijawie. Jednak teraz powinno byc inaczej, a przynajmniej postara sie by bylo...
- Nie będziecie mieli czasu, żeby się kłopotać tym, co tu usłyszeliście. [i/] - powiedzial sierzant - Wczoraj wieczorem dostałem ważne zawiadomienie i wymaga ono natychmiastowej interwencji. Uznałem, że będziecie idealni do tej roboty, nabierzecie trochę doświadczenia.
Widac cale to wyjscie do karczmy mialo jakis haczyk. Midgor spojzal katem oka na swych towarzyszy, jak zareagowali na to oznajmienie, by nastepnie lekko wzruszyc ramionami. Coz, straz mimo wszystko czegos wymaga od rekruta pomyslal, po czym lekko sie usmiechnal.
- A czy moglibysmy wiedziec juz teraz co to za sprawa? Sierzant moglby nam powiedziec juz teraz.

Mireene Steelheart
Przez te wszystkie dni w koszarach dziewczyna dała się poznać jako osoba wyjątkowo lojalna. Sierżant nie musiał się jej pytać, ani nawet oczekiwać odpowiedzi od niej. Wiedział, że wszystko zachowa ona tylko dla swojej wiadomości, uda, że nic się nie stało. Gdyby mogła, całe zajście wyrzuciłaby z pamięci... Jednak nawet pamiętając o jej oddaniu i niezwykłej lojalności, ciągle wysyłał ją do najmniej istotnych zadań. Nie wiedziała, czy wynika to z braku zaufania do niej, czy raczej braku zaufania do jej umiejętności. Może nie chciał nigdy narażać dziewczyny na niebezpieczeństwo. Wychodząc bez słowa skinęła lekko głową, jak to miała w zwyczaju i szybko spojrzała na współtowarzyszy.
Ten popielaty elf był nawet do niej podobny. A w każdym razie jego podejście do służby. Co do reszty nie wiedziała, co myśleć. Raczej ich unikała, byli zbyt głośni i lubili się zabawić, co nie leżało w jej guście. O całej trójce wiedziała tak niewiele, nawet imion nie znała. Trzeba będzie się jakoś szybko zapoznać, nie można pracowac z kimś, komu nie wiadomo czy można ufać. Odwróciła się w drzwiach, posłała słaby uśmiech w stronę elfa, odrzuciła gruby warkocz ciemnych włosów na plecy i wyszła.
Zaraz za wyjściem z budynku czekał na nią jej pies. Słysząc tak charakterystyczne kroki swej pani, których nie mógłby pomylić z żadnymi innymi krokami, niespokojnie podniósł uszy. Pisnął cicho opierając swój duży łeb na łapach i rozejrzał się ciemnymi oczyma. Uliczka była cicha i spokojna, kilka interesujących suczek się tu kręciło, lecz pani mu powiedziała, żeby czekał i pilnował. Wiedział, że nie ruszy się z miejsca, nim Mireene przyjdzie... A jej delikatne i ciche kroki były już coraz bliżej.
Widząc swą właścicielkę uniósł łeb i kilka razy zamerdał ogonem. Nie wstał, nie podbiegł do niej, nie skoczył ze szczęscia na nią, nie zaszczekał. Spokojnie czekał, aż ona do niego podejdzie.
Dziewczyna stanęła przy psie, położyła dłoń na jego potężnym łbie i szepnęła:
- Dobry pies. Chodź, musimy iść.
On polizał ją po dłoni i cicho wstał. Otrzepał swą krótką, czarną sierść i trącił Mireene łbem w bok. Stojąc przypominał przy niej raczej małego konia, niźli psa. Ale może to dlatego, że dziewczyna była raczej niska i drobna. Stał pewnie na grubych, ciężkich łapach i rozglądał się po okolicy. Badał, czy gdzieś w pobliżu nie ma zagrożenia. Okolica wydawała się być bezpieczna, więc postąpił kilka kroków naprzód. Mireena poklepała go po boku i poszła w stronę karczmy. Wszak miała przed sobą bardzo poważne zadanie rezerwacji stolika...
Idąc ze swym towarzyszem sięgającym jej nad łokieć czuła się bardzo pewnie i bezpiecznie. Nikt nie zaczepiał niskiej ślicznej dziewczyny, każdy kto na nią spojrzał słyszał zaraz ciche i groźne warknięcie psa idącego obok. Może to też w jakiś sposób wpłynęło na fakt, iż ciągle trzymała się z boku, z nikim nie rozmawiała. Typowy samotnik...
Spojrzała na swego psa. Duże, potężne zwierzę kroczyło dumnie obok swej pani gotowe rzucić się do gardła każdemu, kto by jej zagroził. A przecież był i nadal jest takim łagodnym psiakiem... Pamiętała go jeszcze z czasów szczenięcych. Jako kundel nie miał łatwego życia, został spisany na straty, nikt nie chciał go tresować. Lecz jej wuj powiedział, że jak urośnie będzie ogromny i trzeba go szybko ułożyć. Miał w sobie krew dwóch agresywnych psów. Wyśmiali go i kazali psa utopić. On jednak zabrał go i podarował Mireene, gdyż w oczach szczeniaka ujrzał podobna samotność i tęsknotę. Nauczył ją jak ma tresować swego nowego towarzysza i od tamtej chwili dziewczyna i kundel stali się niemal nierozłączni. Kiedy odchodziła z domu zabrała go ze sobą. Nawet gdyby chciała zostawić psa do pilnowania posiadłości, on nie posłuchałby i po paru dniach uciekł za jej tropem. Westchnęła.
- Zostań, zaraz przyjdę. - nakazała psu i weszła do karczmy.
Znajomy zapach okolicy dotarły do psich nozdrzy, więc się uspokoił. Usiadł i po chwili położył się z łbem wspartym na wyciągniętych łapach. Zamknął oczy i wsłuchując się w kroki Mireene odpoczywał.
Dziewczyna weszła do karczmy i od razu podeszła do karczmarza. Sierżant był u niego dość częstym gościem, a i ona czasem coś tutaj załatwiała. Mimo to nie przywitał jej uśmiechem, nawet nie zwrócił na nią większej uwagi. Wszak był to tylko kolejny interesant...
- Sierżant prosi o stolik dla siebie i swych kompanów. - powiedziała poważnym tonem i nie czekała na odpowiedź. Karczmarz kiwnął tylko głową, że przyjął to do wiadomości i właściwie dziewczyna mogła już wracać. Kolejna ważna misja została zakończona...
Przez te wszystkie dni w koszarach dziewczyna dała się poznać jako osoba wyjątkowo lojalna. Sierżant nie musiał się jej pytać, ani nawet oczekiwać odpowiedzi od niej. Wiedział, że wszystko zachowa ona tylko dla swojej wiadomości, uda, że nic się nie stało. Gdyby mogła, całe zajście wyrzuciłaby z pamięci... Jednak nawet pamiętając o jej oddaniu i niezwykłej lojalności, ciągle wysyłał ją do najmniej istotnych zadań. Nie wiedziała, czy wynika to z braku zaufania do niej, czy raczej braku zaufania do jej umiejętności. Może nie chciał nigdy narażać dziewczyny na niebezpieczeństwo. Wychodząc bez słowa skinęła lekko głową, jak to miała w zwyczaju i szybko spojrzała na współtowarzyszy.
Ten popielaty elf był nawet do niej podobny. A w każdym razie jego podejście do służby. Co do reszty nie wiedziała, co myśleć. Raczej ich unikała, byli zbyt głośni i lubili się zabawić, co nie leżało w jej guście. O całej trójce wiedziała tak niewiele, nawet imion nie znała. Trzeba będzie się jakoś szybko zapoznać, nie można pracowac z kimś, komu nie wiadomo czy można ufać. Odwróciła się w drzwiach, posłała słaby uśmiech w stronę elfa, odrzuciła gruby warkocz ciemnych włosów na plecy i wyszła.
Zaraz za wyjściem z budynku czekał na nią jej pies. Słysząc tak charakterystyczne kroki swej pani, których nie mógłby pomylić z żadnymi innymi krokami, niespokojnie podniósł uszy. Pisnął cicho opierając swój duży łeb na łapach i rozejrzał się ciemnymi oczyma. Uliczka była cicha i spokojna, kilka interesujących suczek się tu kręciło, lecz pani mu powiedziała, żeby czekał i pilnował. Wiedział, że nie ruszy się z miejsca, nim Mireene przyjdzie... A jej delikatne i ciche kroki były już coraz bliżej.
Widząc swą właścicielkę uniósł łeb i kilka razy zamerdał ogonem. Nie wstał, nie podbiegł do niej, nie skoczył ze szczęscia na nią, nie zaszczekał. Spokojnie czekał, aż ona do niego podejdzie.
Dziewczyna stanęła przy psie, położyła dłoń na jego potężnym łbie i szepnęła:
- Dobry pies. Chodź, musimy iść.
On polizał ją po dłoni i cicho wstał. Otrzepał swą krótką, czarną sierść i trącił Mireene łbem w bok. Stojąc przypominał przy niej raczej małego konia, niźli psa. Ale może to dlatego, że dziewczyna była raczej niska i drobna. Stał pewnie na grubych, ciężkich łapach i rozglądał się po okolicy. Badał, czy gdzieś w pobliżu nie ma zagrożenia. Okolica wydawała się być bezpieczna, więc postąpił kilka kroków naprzód. Mireena poklepała go po boku i poszła w stronę karczmy. Wszak miała przed sobą bardzo poważne zadanie rezerwacji stolika...
Idąc ze swym towarzyszem sięgającym jej nad łokieć czuła się bardzo pewnie i bezpiecznie. Nikt nie zaczepiał niskiej ślicznej dziewczyny, każdy kto na nią spojrzał słyszał zaraz ciche i groźne warknięcie psa idącego obok. Może to też w jakiś sposób wpłynęło na fakt, iż ciągle trzymała się z boku, z nikim nie rozmawiała. Typowy samotnik...
Spojrzała na swego psa. Duże, potężne zwierzę kroczyło dumnie obok swej pani gotowe rzucić się do gardła każdemu, kto by jej zagroził. A przecież był i nadal jest takim łagodnym psiakiem... Pamiętała go jeszcze z czasów szczenięcych. Jako kundel nie miał łatwego życia, został spisany na straty, nikt nie chciał go tresować. Lecz jej wuj powiedział, że jak urośnie będzie ogromny i trzeba go szybko ułożyć. Miał w sobie krew dwóch agresywnych psów. Wyśmiali go i kazali psa utopić. On jednak zabrał go i podarował Mireene, gdyż w oczach szczeniaka ujrzał podobna samotność i tęsknotę. Nauczył ją jak ma tresować swego nowego towarzysza i od tamtej chwili dziewczyna i kundel stali się niemal nierozłączni. Kiedy odchodziła z domu zabrała go ze sobą. Nawet gdyby chciała zostawić psa do pilnowania posiadłości, on nie posłuchałby i po paru dniach uciekł za jej tropem. Westchnęła.
- Zostań, zaraz przyjdę. - nakazała psu i weszła do karczmy.
Znajomy zapach okolicy dotarły do psich nozdrzy, więc się uspokoił. Usiadł i po chwili położył się z łbem wspartym na wyciągniętych łapach. Zamknął oczy i wsłuchując się w kroki Mireene odpoczywał.
Dziewczyna weszła do karczmy i od razu podeszła do karczmarza. Sierżant był u niego dość częstym gościem, a i ona czasem coś tutaj załatwiała. Mimo to nie przywitał jej uśmiechem, nawet nie zwrócił na nią większej uwagi. Wszak był to tylko kolejny interesant...
- Sierżant prosi o stolik dla siebie i swych kompanów. - powiedziała poważnym tonem i nie czekała na odpowiedź. Karczmarz kiwnął tylko głową, że przyjął to do wiadomości i właściwie dziewczyna mogła już wracać. Kolejna ważna misja została zakończona...

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
Fioral Shernin
*Ja nie będę mieć czasu żeby móc się czymś zająć? On chyba żartuje. Nie po to jestem w wojsku żeby zasuwać całe dnie. A jak tylko będzie chwila wolnego, to wykorzystam ją tak jak będę chciał.* Gdy te buńczuczne myśli przelatywały przez umysł Fiorala, na jego twarzy wykwitł delikatny uśmieszek. Jednak gdy usłyszał o tym, że zostali wybrani do jakiegoś zlecenia i że nadają się do tego wprost idealnie, w jego oczach ponownie zakwitło lekkie zdziwienie. Dziwne ale ta robota skojarzyła mu się z czyszczeniem wojskowych latryn, obie widocznie śmierdzą i trzeba uważać żeby nie utonąć w akwenie wszelakiego gó... No ale Fioral miał nadzieję, że przeczucie go myli. Nie miał ochoty babrać się w nieczystościach, przynajmniej nie dzisiaj
...
- Więc chodźmy do tej knajpy sierżancie. Rozumiem, że wojsko stawia napitek?
Poza: Chciałem napisać więcej ale ponieważ, Ouzaru przekroczyła normę, to ja muszę wyrównać
*Ja nie będę mieć czasu żeby móc się czymś zająć? On chyba żartuje. Nie po to jestem w wojsku żeby zasuwać całe dnie. A jak tylko będzie chwila wolnego, to wykorzystam ją tak jak będę chciał.* Gdy te buńczuczne myśli przelatywały przez umysł Fiorala, na jego twarzy wykwitł delikatny uśmieszek. Jednak gdy usłyszał o tym, że zostali wybrani do jakiegoś zlecenia i że nadają się do tego wprost idealnie, w jego oczach ponownie zakwitło lekkie zdziwienie. Dziwne ale ta robota skojarzyła mu się z czyszczeniem wojskowych latryn, obie widocznie śmierdzą i trzeba uważać żeby nie utonąć w akwenie wszelakiego gó... No ale Fioral miał nadzieję, że przeczucie go myli. Nie miał ochoty babrać się w nieczystościach, przynajmniej nie dzisiaj

- Więc chodźmy do tej knajpy sierżancie. Rozumiem, że wojsko stawia napitek?
Poza: Chciałem napisać więcej ale ponieważ, Ouzaru przekroczyła normę, to ja muszę wyrównać

