[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Broch, Ninerl, Ravandil, Galavandrel

Strzała Ninerl utkwiła w rozdziawionej gębie potwora wychodząc z tyłu czaszki. Krzyk zamarł w przeszytym gardle. Siknęła krew i goblin padł na ziemię. Z drugiej strony obozu zaczęło się właśnie piekło. Bełty poleciały lasu ku zielonoskórym przy ogniskach. Widzieliście tylko jedno z nich, to na północy zasłaniał wam namiot i drzewa. Ale i stamtąd dobiegały krzyki. Przy ognisku po lewej, za spalonym drzewem i stertą łupów, padli od bełtów siedzący na pniach ork i goblin. Reszta chaotycznie chwytała za broń, miotała się i wyła w niebogłosy. Na to co działo się dalej nie zwracaliście już uwagi.

Na waszym odcinku bowiem zakuty w kirys Broch, przedwcześnie się zdradzając, zaszarżował ku namiotowi Kulawca. Zielonoskórzy spoglądający ku pozostałym ogniskom teraz odwrócili się łapiąc za broń na widok nacierającego z nagim mieczem najemnika. Zorientowali się, że zagrożenie nadchodzi również z tej strony. Szczęśliwie nie mieli zbyt wiele czasu.

Galavandrel puścił cięciwę. Wstający właśnie ork zgiął się w pół, splunął krwią, zatoczył i umarł. Jego towarzysz stanął na pniu i odwrócił się wściekle dzierżąc w dłoni topór. W tej chwili w jego brzuch wbiła się z mlaskiem kolejna strzała strzelca. Stwór siadł wyjąc i kwicząc. Pozostałe przy ognisku gobliny wrzeszczały. Kilka chwyciło za łuki. Ku biegnącemu z gracją parowego czołgu Brochowi strzały. Dwie trafiły w tarczę. Drogę zastąpił mu wyrośnięty goblin z mieczem. Był niezłym wojownikiem, lecz na nic się to zdało wobec Wernera. Atakował z doskoku, uciekając wrogowi. Jego sztychy ześlizgiwały się po tarczy najemnika. Dwa razy sparował cięcia Brocha. Za trzecim miecz wielkoluda z Middenheim odrąbał mu przedramię. Kolejne uderzenie przeszyło stwora na wylot. Następna strzała z brzdękiem wbiła się w tarczę wojownika.

Ork ze strzałą w brzuchu wstał i zatoczył się. Ale przy ognisku był już, ryczący miano swego bóstwa Broch. Cięciem miecza skrócił męki wroga. Middenlandczyk kątem oka dostrzegł błysk stali. Odbił z półobrotu tasak atakującego z boku z wyciem goblina.

Stwór odskoczył zwinnie przed ostrzem górującego nad nim trzykrotnie olbrzyma, lecz potknął się na pieńku i kolejny cios przeciął go na pół wraz z jego bronią. Łucznicy zza ogniska przenieśli ogień na Wernera. W dużą tarczę wbił się grot strzały. Ninerl była już przy jeńcach. Rozsiekła na ziemi próbującego zasłonić się bronią łucznika. Gobliński łuk pękł na dwoje. Ostrze jej miecza zatopiło się w zielone ciało. Krew opluła ubranie banitki gdy ta wyszarpnęła klingę. Elfka odbiła spadające ostrze kolejnego stwora po czym cięła przez brzuch. Goblin chytając za trzewia padł martwy na zmarzniętą ziemię.

Ravandil załadował łuk. Dostrzegł ruch po prawej i obrócił się szybko. Wstrzymał pocisk na cięciwie. To była Elissa. Dysząc ciężko od wypowiedzianego przed chwilą zaklęcia przyklękła obok niego. Wycie od placu boju znów skierowało w tamtą stronę uwagę zwiadowcy. Z włócznią pędził na nich goblin. Ravandil wymierzył i strzelił. Trafił prosto między oczy. Kolejny pojawił się z prawej. Nim zwiadowca zdążył załadować strzałę i wymierzyć, Elissa wypowiedziała kilka słów pod nosem. W łeb stwora wbił się tuzin lodowych cierni wytsrzelonych z oczu czarodziejki. Stwór padł zaledwie parę kroków od nich. Elissa osunęła się zmęczona na ziemię. Ravandil kątem oka złowił ruch po lewej. Drugi goblin zamierzając się szablą wypadł tuż zza drzewa. Zwiadowca miał już strzałę na cięciwie. Szybko wymierzył i wypuścił pocisk. Grot wbił się wprost w krtań zielonego kmiotka, który runął bez ruchu na ziemię.

Od namiotu na pozostałych szarżował wyjąc potępieńczo wartownik, gruby ork z włócznią. Lecz już nadbiegali Ninerl i Galavandrel. Wraz z atakiem Brocha dalsze skradanie się nie miało już sensu. Banitka posłała strzałę jednemu z goblinów, niestety chybiła. Strzelec przykucnął i wymierzył. Pocisk trafił w szyję potwora który zwalił się ciężko na ziemię. Z wyciem wypadł z namiotu odziany w kolczugę ork z berdyszem i ruszył na Galavandrela:
Obrazek
Z szablą skoczył następny:
Obrazek
Trzeci wyszedł wódz:
Obrazek

Musiał to być Grog Kulawiec. Dorównywał wzrostem Wernerowi i był odeń szerszy. Miał na sobie kirys i niedźwiedzie futro a jego zwieńczony kitą łeb pokrywały blizny. Dzierżył morgenstern a w lewym ręku łańcuch, którego drugi koniec ginął w namiocie. Namiot poruszył się i dobiegł stamtąd ryk podobny do ryku krowy. Orczy herszt zrobiwszy krok do przodu pociągnął łańcuch i z namiotu wypadło z rykiem Coś. Coś było wielkości dużego psa i wyglądało jak wielki łeb na szponiastych łapach najeżony kolcami. Coś miało paszczę i kły zdolne jednym capnięciem urwać człowiekowi nogę.

Obrazek

Prowadzący bydlę ork rozdziawił gębę i wyrzucając ślinę z ust wydał z siebie ryk:

- WAAAAAAAAAAAAAAAAGH!!! – poniosło się po polanie.

- Waaaaaaaaaaaaaaaagh!!! – ryknęli basem gwardziści.

- Waaaaaaaaaagh! – zawyły chórem gobliny. Dwa z nich zaczęły szyć z łuków jak opętane, oczywiście niecelnie. Dwa chwyciły włócznie i skoczyły za wodzem do szarży.

- Łaaagh! – pisnął ukryty dotąd w trawie snotling wgryzając się w kostkę Ninerl.

Ork z berdyszem natarł na Gala. Strzelec wypuścił strzałę, lecz ta wbiła się w bark ścierwa i nie zniechęciła go do dalszej szarży. Wywijając bronią zmusił elfa do odskoku, sam przyjął na drzewce cios szybko dobytego miecza strzelca. Kolejny zamach i ostrze berdysza ze zgrzytem przejechało po lewej ręce elfa. Galavandrelowi pociemniało w oczach. Ubranie zaszło krwią. Ręka pulsowała teraz bólem na ciało strzelca. Gal zacisnął tylko zęby i walczył wściekle dalej. Z boku doskoczył doń goblin z szablą, jej cięcie na szczęście przeszyło powietrze. Mała paskuda uskoczyła przed kopniakiem i co i rusz doskakiwała znowu, próbując wrazić ostrze w brzuch Gala. Obok wierzgały przywiązane do drzewa konie. Galavandrel przyjął na miecz następny cios berdysza. Przeciwnik był dobry i swoją długą bronią trzymał elfa na dystans. Ten, w miarę jak wróg zmuszał go do cofania się, pojął, że musi coś wymyślić.

Zębate Coś wraz z wodzem ruszyło na Brocha. Zielony herszt utykając lekko na lewą nogę zamachnął się łańcuchem posyłając bestię w lot.
Ku nejemnikowi.
Wyciągnięty na spotkanie opór zgrzytnął odłamując jeden z zębów stwora. Broch po chwili musiał nurkować, unikając orczego morgensterna. Kolejny zamach kolczastej kuli przyjął na tarczę. Nie zdążył kontrować. Zębate Coś z siłą sprężyny odbiło się szponiastymi łapami od ziemi i już leciało ku jego głowie. Wuerner nastawił tarczę ku rozdziawionej paszczy. Krzyknął wrednie gdy zębiska wbiły się nią. Ratując przedramię wyszarpnął je z uchwytu. Tarcza z wgryzionym w nią stworem upadła na ziemię. Ten chrupał ją mieląc na kawałki. Po chwili, nie zdążywszy się uchylić, middenlandczyk stracił oddech gdy kolczasta kula grzmotnęła go w napierśnik. Kirys wygiął się rozerwany kolcami. Werna zbawił kaftan i kolczuga. Kolejny cios morgensterna odbił mieczem. Ork zaśmiał się tryumfalnie. Szarpnięty przez pana potwór wypluł resztki tarczy, i skoczył ku nodze najemnika. Jakby tego było mało z tyłu doskoczyło dwóch wrzeszczących goblinów. Jeden z włócznią, drugi z gizarmą. Jej grot ześlizgnął się po kolczudze człowieka. Werner zdał sobie sprawę, że bez tarczy sam nie da rady czterem wrogom.

Kontratak zielonych zatrzymał natarcie drużyny. Trzeci ork, z szablą i tarczą, biegł zgarbiony środkiem, wprost na Ravandila i stojącą nieopodal Ninerl. Elfka ze strzałą na cięciwie, próbowała strząsnąć uczepionego jej kostki małego stwora. Kątem oka zauważyła, że do jeńców podbiega goblin i przebija włócznią pierwszego z brzegu. Skrępowani więźniowie zaczęli szarpać się i krzyczeć. O ramię Galanodela otarła się goblińska strzała. Dwie paskudy okrążyły ognisko. Jedna z nich szyła z łuku, druga biegła z wrzaskiem na Rava dzierżąc włócznię. To była walka na śmierć i życie. Bitwa sięgała zenitu. Polanę wypełniały krzyki i szczęk oręża. Ulryk z zadowoleniem przyglądał się rzezi.


Konrad

Dzierżąc mocno linę, zagłębiałeś się w ciemność. Zatrzymałeś się piętro niżej po raz ostatni spojrzawszy na Zinhę. Rycerz pozdrowił cię dłonią ze szczytu schodów. Pochodnia rzucała światło na najbliższe otoczenie. Tańczyły cienie resztek mebli i sprzętów. Opuściłeś się na wyrastający wprost ze skarpy parter. Niższe kondygnacje były częściowo zawalone i zagruzowane. Zwaliła się tu i zaklinowała cała drewniana klatka schodowa i musiałeś się nagimnastykować aby ją ominąć. Ziemia przebiła tu ścianę i wsypała się do środka. Deski podłogi były nadpalone i przegniłe, kilka zapadło się pod tobą lecąc w mroczną czeluść. Piwnica poniżej była całkiem pogrążona w mroku. I w jej podłodze ziała czarna otchłań. Zanikające głosy towarzyszy z góry mieszały się z ułudą. Obok szumiał strumień. Przez zawalone okna dostawał się szlam zmieszany z ziemią i spływał poniżej. Pobrzmiewały szurania i szmery. To szczur w blasku pochodni wypadł spod ruin i zniknął gdzieś w mroku. Z dołu (a może była to tylko cyrkulacja powietrza w podziemiach) zdawał się dobiegać jęk. De profundis clamavi.

Z głębokości wołam.

Rozważając już powrót gdyby trzeba było zejść jeszcze niżej dałeś krok w ciemność. W tym momencie deska, na której opierałeś wciąż drugą stopę złamała się z trzaskiem. Zamachawszy nogami chwyciłeś mocno szarpiąc linę. I poczułeś jak słupek, do którego była uwiązana w górze urywa się z trzaskiem. Zwijając się lina spadała z góry. Dobiegł cię krzyk Zinhy. Szarpnąłeś się chcąc chwycić czegoś lecz runąłeś w otchłań. Po chwili upadłeś ciężko w mokrą ziemię. I niemal natychmiast zacząłeś ześlizgiwać na dół. Próbując złapać za coś puściłeś pochodnię. Szorując plecami o szlam oraz ziemię zjeżdżałeś w dół stromym korytarzem. Pochodnia spadając zamigała i zgasła. Zdzierając skórę z dłoni chwyciłeś za kamień, który wyrwany ze ściany pozostał ci w niej. Widziałeś tylko ciemność.
Pod ziemią. Pod wodą.
Upadałeś w otchłań.

Upadek nie trwał długo. Nie łamiąc sobie nic rąbnąłeś o ziemię. Zerwałeś się natychmiast i odskoczyłeś z krzykiem plecami natknąwszy się na ścianę. Oczy nie widziały niczego. Nie dochodziła tu ani drobina światła. Panował zupełny mrok, absolutna ciemność. Oddychałeś głośno, serce waliło jak oszalałe. Macając na oślep dłonią z przerażeniem stwierdziłeś, że leżysz pośród kości. Było ich więcej niż jednego człowieka. Dobyłeś ze zgrzytem miecz. Coś z przodu ruszyło się głośno. Coś dużego, dużo większego od szczura. Czy zainscenizowało ten cały teatrzyk z duchem by zwabić tu ofiarę? Zamachnąłeś się mieczem. Przez twą głowę przemknęła jedna tylko myśl: pochodnia. Musiała upaść tu wraz z tobą! Machnąłeś przed siebie na oślep mieczem. Oparłeś się plecami o ścianę i drugą dłonią zacząłeś jej szukać. Twa dłoń natrafiła na linę, przesunąłeś się dalej. Coś znów się poruszyło. W końcu, pośród kości, znalazłeś pochodnię. Chwyciłeś ją dziękując wszystkim bogom. Hubkę i krzesiwo miałeś w kieszeni. Machnąłeś znowu klingą, po czym drżącą dłonią jąłeś krzesać ogień. Po kilku próbach pochodnia zapłonęła.

Krzyknąłeś natychmiast. Kilka metrów przed tobą, w kamiennym korytarzu stał potwór. Stał na dwóch nogach, przypominał człowieka. Lecz skórę miał białą, w wielu miejscach odchodzącą od ciała, pokrytą plamami. Prześwitywały przez nią kości. Cienka, łuszczyła się na łysej czaszce. Pozbawione dziąseł usta odsłaniały ostre, nieludzkie zęby. Tak samo białe oczy błyszczały w ogniu blado.

Zerwałeś się na nogi. W lewej, zakończonej długimi szponami dłoni potwór dzierżył miecz. Brudny lecz nie zardzewiały. Na jego długim ostrzu lśniły jasno runy.
Stwór nie ruszał się, lecz żył z całą pewnością. Drgnąłeś gdy uniósł zbrojne ramię i wskazał na ciebie. Wyszczerzył bardziej zęby. Jego oczy błysnęły.
Opanowałeś drżenie i chwyciłeś mocniej miecz. Spojrzałeś na pochodnię. Użycie jej jako broni było kuszące. Lecz nadłamała się i zamoczyła. Paliła się słabo. Myśl, że mogłaby zgasnąć i zostałbyś z tym czymś w ciemnościach przepełniła cię grozą. Na ozdobionej bogato płaskorzeźbami ścianie dostrzegłeś uchwyt. Zrobiłeś pół kroku i zatknąłeś w nim pochodnię. Zerknąłeś za siebie. Stałeś w wypełnionym szlamem i ziemią końcu korytarza. U góry widniał otwór, przez który tu wpadłeś. Wdrapanie się do niego było niemożliwością. Korytarz kończył się tak samo ślepo dziesięć metrów dalej.

W mgnieniu oka stwór zaatakował. Skoczył do przodu z wyciągniętą bronią. Odskoczyłeś parując. Klingi zderzyły się z brzdękiem. Potwór natarł znowu. Pochyliłeś się i jego miecz przeszedł tuż nad twoją głową uderzając w ścianę. Kontrowałeś i chybiłeś. Kolejny twój cios sparował z taką siłą, że niemal wytrącił ci ostrze z ręki. Wydając świszczący odgłos pchnął sztychem i rozciął ci kapłańskie szatyi gruby płaszcz chroniący przed śniegiem i zimnem. Deptane kości pękały pod waszymi stopami. Zbiłeś jego klingę i ciąłeś od dołu. Twój miecz rozciął mu ramię. Spłynęła ledwie kropla bardzo jasnej krwi. Ryknął i natarł całym ciałem. Krańcem ostrza drasnął cię nad kolanem. Pazurami rozdarł ci ramię. Kopnąłeś go i odleciał kawałek. Ruszył wściekle znowu. Chwycił miecz oburącz. Przyjąłeś jego cios lecz odrzuciła cię jego siła. Potrącił cię rozpędzony. Próbując odskoczyć zahaczyłeś piętą o linę i straciłeś równowagę. Jak długi runąłeś na plecy. Przejechałeś ręką po ścianie wypuszczając ostrze. Padłeś dysząc na ziemię. Chwyciłeś za miecz i siadłeś pod ścianą.

W tym momencie zamarłeś. Stwór nie atakował. Miał ku temu doskonałą okazję. Przełknąwszy ślinę zdałeś sobie sprawę, że mogłeś już nie żyć. Nie zgasił też pochodni, choć pewnie widział w ciemności. Wszystko wskazywało, że nie chciał cię po prostu zabić. Na oświetlonej migotaniem pochodni ścianie widniały wizerunki wilków i czyny Ulryka.

- Walcz! Walcz ze mną! – z gardła stojącego przy niej stwora dobyło się wołanie.
Słowa te nie brzmiały jednak jak rozkaz. Raczej jak prośba.


Serge, Ninerl, Ravandil, EmDżej - możecie opisać efekty starcia z Waszymi przeciwnikami w swoich postach. Byle ciekawie i z polotem. Nieczęsto macie taką okazje w sesji ;).
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Cios gwiazdy zarannej niemal odebrał mu dech, grzmotnąwszy z ogromną mocą w kirys. Gdyby ork uderzył kilkanaście cali wyżej, najemnik całkiem dosłownie straciłby głowę.
Setki walk i potyczek oprócz umiejętności związanych z wymachiwaniem bronią uczą także błyskawicznej oceny sytuacji, wielu przydatnych sztuczek oraz - chyba przede wszystkim - realistycznego podejścia do własnych możliwości. Nadszedł czas, aby tę wiedzę wykorzystać,

Wern ocenił sytuację błyskawicznie i wyciągnął jedynie słuszne wnioski - zamiast próbować dosięgnąć bronią któregokolwiek z wrogów, po prostu oddał pole, aby uniknąć okrążenia. Duży sus w tył wyniósł go chwilowo poza zasięg broni orkowego herszta, pozwolił też uniknąć szarżującego bydlęcia, któremu napięty łańcuch przeszkodził w zmianie kierunku natarcia, wielkie zębiska kłapnęły tylko w powietrzu.
Najemnik, wciąż w przyklęku, zamarkował cios mieczem, zmuszając znajdującego się teraz z boku goblina do uniku - bydlę dało się nabrać i już po chwili wolną ręką wielkiego wojownika zostało pochwycone za brudny kark. Palce olbrzyma zacisnęły się jak żelazne okowy, podrywając zielonego karła w górę - zaskoczony goblin wybałuszył ślepia i zaskrzeczał, wypuszczając włócznię i bezskutecznie próbując rozewrzeć zaciśniętą nieustępliwie dłoń. Z pewnością nie spodziewał się tego, nie mógł się też domyślać, jaką użytkową rolę za chwilę spełni.

Przekonał się o tym już za moment i była to ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobił - kolejna szarża zębatego stwora została zatrzymana przez nową tarczę najemnika - wielkie kły zamknęły się na tułowiu wierzgającego goblina, trysnęła posoka, dziki wrzask przerodził się w bulgot. Najemnik nie tracił czasu i ciął potężnie mieczem, z góry, prosto w zajętą rozrywaniem karzełka na strzępy poczwarę. Wielkie ostrze po raz kolejny błysnęło w słońcu, gdy spadło na potwora, rozcinając go niemal na dwie połowy - wojownik wiedział, że nie będzie możliwości na poprawianie ciosów, gdyż kątem oka dostrzegł kolejnego zielonego nacierającego z gizarmą.

Gizarma miała to do siebie, że mimo iż była bronią druzgocącą i z pewnością pogruchotała by kości najemnika gdyby zielony skurczybyk go trafił, była też cholernie ciężka i niezbyt poręczna w użyciu. Szybki odskok do tyłu wystarczył, by goblin minął się z celem jakim był brzuch najemnika. Broch nie czekał aż ten złapie równowagę i w momencie gdy zdążył stanąć pewnie na obu nogach, stal z Middenheim już zmierzała ku szyi nurkującego obok z gizarmą gobosa. Szybkie cięcie wystarczyło by oddzielić paskudny łeb od reszty ciała zielonego.

Kulawiec widząc co się dzieje przyskoczył i wykonał kolejny wymach, zmuszając middenlandczyka do cofnięcia się. Wściekły ork ryknął, rzucając precz łańcuch swojego martwego pupila i natarł na najemnika z taką furią, że przez moment nie było innej możliwości, jak tylko cofać się, i to bardzo szybko.
Werner nie parował, nie wyprowadzał własnych ciosów, cofnął się raz jeszcze, odskakując to w lewo, to w prawo.
I jeszcze raz.
I jeszcze...
Tym razem jednak po raz kolejny praca mózgu dowiodła swojej wyższości nad bezmyślną pracą mięśni - po kolejnym zamaszystym ciosie prącego wciąż do przodu orka, Werner wbrew oczekiwaniom wroga nie cofnął się, lecz skoczył w przód, z lewej strony oponenta.

"Wykorzystaj każdą, najmniejszą wadę swojego przeciwnika, Werner. To może być wszystko - brak oka, raniona dłoń uniemożliwiająca konkretny chwyt. Wściekłość. Słońce w oczy." Dobrze pamiętał słowa swego dziadka.
Wykorzystaj każdy słaby punkt. Jak na przykład kulawą nogę.

Zaskoczona niespodziewaną zmianą taktyki, rycząca, zielona bestia poleciała za ciosem do przodu i gdy człowiek wyprowadził swoją pierwszą kontrę, nie zdążyła się nawet odwrócić, prezentując przeciwnikowi wykrzywiony furią lewy profil - kulawa noga, nawet przy braku elementu zaskoczenia, musiała znacznie komplikować wszelkie manewry.
Najemnik ciął potężnie w poziomie, będąc pewnym sukcesu i szybkiego zakończenia walki.

Tym razem jednak to orkowi bogowie musieli czuwać nad bydlęciem, bo z niespodziewaną szybkością, instynktownie, z jakiegoś niemożliwego skrętu tułowia wysunęło swoją broń na spotkanie ostrza wojownika. Ostrze miecza uderzyło w ostatniej chwili w morgenstern, wytracając większość siły. Stal mająca wbić się w szyję wroga powyżej pancerza dotarło tylko do lewego barku, wgniatając stal i lekko raniąc rękę. Obaj przeciwnicy zachwiali się, a Kulawiec, nie czując najwyraźniej bólu, wznowił wściekłe ataki.
Człowiek zbił pierwszy z ciosów, mając za plecami palenisko nie mógł się już cofać - każdy krok niósł ryzyko przewrócenia się i w efekcie śmierci. Nie cofnął się zatem, zamiast tego sam natarł z furią, tym razem zmuszając orka do parowania ciosów - dopiero w tym momencie Kulawiec poczuł całą siłę swojego przeciwnika.
Dwaj olbrzymi wymieniali wściekłe ciosy przez kilka bardzo długich, zbyt długich sekund, żadna z broni nie doszła celu, wzmagając tylko gniew dzierżących ją wojowników.
Ciosy najemnika były szybsze i bardziej precyzyjne ale ork był zdecydowanie silniejszy i wytrzymalszy, Wern wiedział, że przy takim układzie sił prędzej czy później przegra z wrogiem najgorszym - własnym zmęczeniem. Poza tym cały czas istniała groźba, że któreś z pozostałych zielonych bydląt pomoże swojemu wodzowi, unikając starcia z żołnierzami czy resztą drużyny... Nie miał zamiaru do tego dopuścić!

Odbił w bok kolejny cios, wyprowadzony z góry, na głowę, na ułamek sekundy wytrącając Groga z równowagi. Tym razem zamiast próbować po raz kolejny dosięgnąć go swoją bronią - skoczył w przód, skracając dystans do bezpośredniego, zanim doleciał do jego nozdrzy smród wydobywający się z rozwartej paszczy orka, wyrżnął go z głowy całą siłą prosto w środek pyska, łamiąc kły i kiereszując wykrzywioną mordę. Spod pękającej skóry i z nozdrzy potwora trysnęła posoka, Grog zachwiał się, ale nie przewrócił, pewnie stojąc na nogach zamachnął się ponownie, zupełnie instynktownie. Przy obecnym dystansie nie było mowy o skutecznym ciosie, ale siła orka wciąż była atutem, broń zatoczyła łuk, potężne ramię zawinęło się wokół najemnika i morgenstern grzmotnął go w plecy, wyciskając powietrze z płuc. Gdyby nie pancerz, który zamortyzował uderzenie, mimo niedogodnej pozycji uderzenie wciąż mogłoby być śmiertelne, ale w końcu po to jest pancerz i porządna kolczuga oraz skórznia. Po raz kolejny spełniły swoje zadanie, redukując ranę do potężnego obicia i szeregu bolesnych skaleczeń.
Werner warknął przez zaciśnięte z bólu zęby i uderzył mieczem - z tym, że jego cios był planowany i uwzględniał skrócony dystans - ciął jak drwal, silnie, w dół pod kątem, rozchlastując nogę. Miecz zgrzytnął straszliwie na pękającej kości i miażdżonym stawie kolanowym. Przenosząc ciężar na prawą nogę, lewe kolano wbił przeciwnikowi z wielką mocą w podbrzusze i odskoczył.

Ork, rycząc straszliwie i ogłuszająco, chwyciwszy swoją broń w obie łapy, jakby nie zważając na rany starał się dosięgnąć z wypadu bezbronnego, łapiącego równowagę po odskoku człowieka. Straszna kolczasta kula zafurkotała w powietrzu, zmierzając w stronę wojownika!

Nie dotarła do niego. Grog mógł nie zważać na ból, ale roztrzaskane kolano nie dawało się zignorować - noga po prostu złamała się pod nim, okrwawione resztki zmasakrowanej kości w fontannie krwi z przeciętej tętnicy wyszły na wierzch z głośnym mlaśnięciem, orkowy herszt padł na ziemię, obalony siłą własnego ciosu, której nie było już na czym podeprzeć.

Werner Broch warknął, łapiąc równowagę, charkotliwie wciągnął powietrze, przez moment z trudem zdobywane wskutek uderzenia w plecy, mocniej uchwycił miecz i z góry ciął w byczy kark Kulawca. Tym razem poprawiać było trzeba, dopiero drugi cios do końca odrąbał łeb ogromnej bestii.

Ponad zgiełk potyczki wzniósł się ogłuszający ryk triumfującego wojownika, w jednej ręce wznoszącego do nieba ogromny, skrwawiony miecz, w drugiej paskudnie wykrzywiony, trzymany za kitę łeb byłego herszta orków. U jego stóp bezgłowy korpus zamierał w agonalnych drgawkach.

- BROOOOOOCHHH!!!! DLA CIEBIE KREW, ULRYYYYKU!!!! ULRYYYYYYYYKKKK!!!!!!!!!
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Życie przeleciało mu przed oczami, zamkniętymi od dłuższej chwili. To był koniec, a właściwie miał być już za chwilę...
"Naiwny głupcze! Twój pierwszy i ostatni taki akt łatwowierności! Kto to widział wskakiwać do jakiejś dziury, bo mu duch tak powiedział?! Tylko idioci tak robią!" - karcił w myślach samego siebie, niczym rodzice młodszego syna, który to właśnie coś nabroił. Różnica była taka, że on był jednym i drugim. Najgorsze w tym wszystkim było, a właściwie była Julia. Nie nacieszyli się sobą nawzajem zbyt długo. Jak na ironię, teraz ona będzie przeżywać to, co akolita przez ostatnio kilka lat. Tyle tylko, że ona biedna na wspaniały, fenomenalny, wręcz cudowny powrót męża nie miała co liczyć. Jeśli zginie, to stąd jego kości jeszcze przez długi czas nikt nie wyciągnie. Jeśli w ogóle...
Rozchylił powieki. Ogarnął szybko wzrokiem oświetloną ścianę, symbole na niej rozpoznał niemal od razu. Przed nim stało to coś, ten wielki stwór. Mimo, że oręż miał w dłoni, nie użył go. Wypowiedział się.
Walczyć z Tobą? Sprawia Ci przyjemność, jak Twoje ofiary męczą się do końca, wiedząc, że i tak nie mają z Tobą szans? - zapytał nieco niepewnie. Po chwili znowu skarcił siebie samego. Zły wydźwięk miała ta wypowiedź, a to nie pomaga negocjacjom, szczególnie tym o życie. Bo przecież tak można nazwać teraz tą sytuację, hm?
Czym... Kim jesteś? Długo tu siedzisz? Wytłumacz mi o co chodzi? Szukasz ukojenia w postaci śmierci? - zasypał powoli stwora serią pytań. Nieśmiało podnosił się, jednocześnie sięgając dłonią po wybity miecz. Sam nie wiedział czemu to robi. Jeszcze nie tak dawno rzuciłby się z rykiem na bestię, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwo, wykrzykując imię Sigmara. Może to instynkt samozachowawczy? W końcu jest tu całkowicie sam... A może wiara nie przepełnia go już tak jak kiedyś?
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Zakleła pod nosem, machając nogą. Chwyciwszy pewniej nóż, które przed sekundą wyciągnęła zza pasa, wbiła go w skroń stwora. Rzuciła łuk i dobyła miecza. Po raz kolejny żałowała, że nie ma zadnej tarczy. "Musze jakąś sobie załatwić." pomyślała. Machneła mocniej nogą i gdy wreszcie od niej odpadł, biegiem rzuciła się na goblina, zabijającego własnie jeńca. Liczyła na to, że tamten nie zdąży wyciągnąc włóczni z trupa.
-Ravandil, do miecza! Zostaw łuk!- krzyknęła, biegnąc, ile sił i wymijając orka.- Elissa, chroń tyły! Pomóż Brochowi!
Jakimś cudem udało się jej ominąc orka. Bestia była zajęta wgapianiem się w Ravandila, biegiem i darciem mordy.
Ninerl podbiegła, starając sie nie zwracać uwagi na ból nogi. "Znowu! Znowu mam niesprawną nogę!Niech to cholera!".
Skoczyła w stronę goblina, znacznie skracając dystans. W tak bliskiej odległości włócznia stawała się nieporęczna. Ten właśnie zauważył banitkę. Obśliniony, spanikowany stwór starał się ją wyszarpnąc z ciała człowieka. Ninerl jednym rzutem oka oceniła sytuację i na boku gardła stwora pojawiła się czerwona linia. Czerwieniła się coraz mocniej, az w końcu trysnęła krwią.
Dziewczyna miała nadzieję, że trafiła w tętnicę.
Goblin zakwiczał i chwycił się jedną ręką za gardło, próbując zatamowac chlustający jasnoczerwony strumień. Dziewczyna kopnęła go jeszcze w krocze. Stwór zwinął się na ziemi, piszcząc.
Dziewczyna pół-skacząc, pół-kulejąc, podbiegła do pierwszego w miarę zdrowego jeńca. Przyklękła i zaczęła piłować więzy.
-Wy, wszyscy!- ryknęła tak, by więźniowie ją usłyszeli. - Przetnę więzy, to chwytać za broń! I atakować, robić zamieszanie!
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

***

W pierwszej chwili było mu głupio, że tak się z tym wyrwał. W końcu co mógł o miłości wiedzieć ktoś niemal w każdym momencie swojego życia był izolowany od "normalnego" świata. Jego twarz została zalana przez rumieniec. Spojrzał nieco spięty na Ninerl. Ulżyło mu, że elfka nie zgromiła go swoim spojrzeniem, wręcz przeciwnie. Rozluźnił się nieco i uśmiechnął. -Zdecydowanie... Tu chyba zlecieli się wszyscy, którzy nie mieli już ochoty dalej iść. Preferujesz coś pod dachem czy może otwarte przestrzenie?- Ostatnie zdanie wypowiedział z poważną miną i udawanym patosem. Po chwili wybuchnął śmiechem, w końcu każdy sposób na rozluźnienie atmosfery jest dobry. -No dobra chodźmy- powiedział półgłosem posyłając Ninerl serdeczny uśmiech.

***

Zaczynało robić się gorąco. Elf skinął tylko głową na słowa Galavandrela, po czym przykucnął, by było mu wygodniej celować. Przede wszystkim zajął się osłanianiem Brocha. Jedna strzała, druga strzała... Ravandil był teraz maksymalnie skoncentrowany. Liczyło się tylko to, by umieścić żelazo grotu tam, gdzie jego miejsce - w ciele zielonoskórego. Miał wrażenie, jakby czas zwolnił swój bieg. Gdy tylko wyczuł jakiś ruch, kierował tam swój wzrok. Gdy dobiegła do niego Elissa zobaczył biegnącego na niego goblina. Wstrzymał oddech i wypuścił strzałę. Celny strzał między oczy zakończył nędzne życie tej pokraki.

Nie wiadomo skąd na polu walki pojawiały się nowe maszkary. Zaraz też ich oczom ukazał się wódz tej całej zgrai, a razem z nim... no właśnie, nie wiadomo co. Jakaś paskudna pokraka z ogromnymi zębami. Zaczęła się naprawdę niezła szamotanina, na tyle intensywna, że powoli nie wiadomo było, co się dzieje. Elf szył z łuku na prawo i lewo. Kolejny trafiony w szyję goblin wił się w kałuży własnej krwi, inny zaś zarobił strzałę w oko - tak, że mógł tym drugim zobaczyć, jak jego mózg wypływa przez oczodół. Elf rozejrzał się po miejscu bitwy. Nieopodal Ninerl zmagała się z jakimś małym potworem, może niezbyt silnym, ale niewątpliwie bardzo upierdliwym. Wtedy Ravandil dostrzegł szarżującego na niego z włócznią potwora, drugi szył z łuku. Ignorując lekkie zadrapanie na ramieniu elf napiął cięciwę i spojrzał w oczy napastnika. "Ty i ja bydlaku... Smacznego". Wypuszczona strzała ze świstem przecięła powietrze znajdując swoje miejsce w... gardle przeciwnika. Goblin zakrztusił się, a po chwili zachłysnął własną krwią. "Trzeba było tak nie drzeć mordy" pomyślał z satysfakcją Ravandil. Korzystając z faktu, że łucznik był nieco skonfudowany, posłał mu strzałę prosto w serce. Gorzej było z orkiem. Załatwienie jednym strzałem odpadało. Elf z nadzieją wypuścił kilka strzał w nogi napastnika, licząc, że ork straci impet. Ninerl krzyknęła do niego. Wiedział, że musi działać szybko, no i liczyć na łut szczęścia, że bestia padnie i dobicie jej mieczem nie będzie większym problemem. Czuł, że w ewentualnym starciu bezpośrednim czas będzie działał na jego niekorzyść. "Niech się zacznie zabawa".

Słowem - jeśli uda się powalić garbatego orka, to Ravandil podbiega do niego z mieczem, po czym wbija ostrze w jego szyję, wywołując efektowną fontanienkę krwi ;)
Następnie rzuca się w wir walki dekapitując niedobitków i ewentualnie tego upierdliwego snotlinga na nodze Ninerl.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Gal cofał się krok za krokiem. Ranna ręka i bok pulsowały bólem, lecz elf był zdeterminowany. Nie myślał o tym, jego całą uwaga była skoncentrowana na przeciwniku. Walczący zeń ork był dobry. Zbyt dobry. Do tego jeszcze mały upierdliwy goblin, co chwilę doskakiwał i machając nieudolnie szablą, przeszkadzał elfowi w skutecznej obronie. Kątem oka, strzelec zauważył walczącego Wernera. Najemnik bez tarczy zmagał się z czterema przeciwnikami. „Trzeba mu pomóc. Trzeba skończyć z tymi dwoma i mu pomóc” Łuk elfa leżał na ziemi kilka metrów od niego. „Gdyby tylko udało się tam jakoś dostać” Ork raz za razem próbował trafić Gala berdyszem. Elf szybko zdał sobie sprawę, że ciężko mu będzie pokonać dwóch przeciwników na raz. Trzeba było coś wymyślić. Goblin po raz kolejny doskoczył mierząc w ramię elfa, które trzymało miecz. Gal sparował, a następnie uniknął ciosu orka, który rozpłatałby mu głowę. Następny cios goblina minął rękę strzelca o kilka cali, ale wtedy, Gal już wiedział jak wykorzystać zaciekłość małego zielonoskórego. Zamarkował pchnięcie od lewej strony na orka. Ten, odchylił się, a jego berdysz wystrzelił do przodu w zabójczym kontrataku, którego elf nie miał prawa sparować. Goblin zaś, widząc odsłoniętego elfa rzucił się do przodu z wyciągniętą szablą. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie, aby zauważyć pułapkę. Gal w ostatniej chwili odskoczył, a mały zielonoskóry, straciwszy równowagę, wpadł między pozostałych walczących i znalazł się dokładnie na drodze berdysza. Po chwili ostrze orka znajdowało się już w trzewiach tryskającego krwią goblina. Gal kopnął jeszcze zwłoki, nabijając je głębiej na drzewce. Wściekły ork odrzucił broń i chwycił szablę martwego kompana. W szaleńczym ataku zaczął zasypywać Gala kolejnymi cięciami i pchnięciami. Elf z gracją parował i unikał. Zepchnięty do defensywy niewiele mógł zrobić, jedynie czekać na błąd przeciwnika. „Albo samemu go wymusić”. Ork zdecydowanie lepiej walczył berdyszem, gdy mógł trzymać Gala na dystans i to właśnie należało wykorzystać. Przy kolejnym poprzecznym cięciu strzelec wykonał pół kroku do przodu i przykucnął. Szabla orka przeszła nad głową elfa, który właśnie wyprowadzał soczystego kopniaka. Prosto w rzepkę. Ork zawył z bólu i osunął się na ziemię. Gal szybko doskoczył do niego i wbił mu miecz w plecy. Elfickie ostrze przebiło kolczugę. Ciałem orka targnęły konwulsje i po chwili znieruchomiał. Gal natychmiast wyciągnął z trupa miecz i ruszył biegiem w stronę łuku. Chwytając go z ziemi już miał w ręku strzałę. Wykonał szybki obrót i wycelował w miejsce, gdzie jeszcze kilka chwil temu znajdował się Broch.
„-ULRYK!” Krzyku najemnika nie dało się nie słyszeć. „Najwyraźniej poradził sobie z czterema nieco szybciej ode mnie” Elf uśmiechnął się pod nosem i wypuścił strzałę w kierunku jednego z dwóch szarżujących na niego goblinów. Strzała trafiła prosto w oko zabijając zielonego na miejscu. Drugi goblin widząc to odwrócił się i zaczął uciekać w stronę drzew. Gal posłał kolejną strzałę, która trafiając z plecy zwaliła go z nóg. „Jeńcy!!” Elf odwrócił się i spostrzegł Ninerl rozcinającą więzy uwięzionych ludzi. Ruszył w jej kierunku, co raz szyjąc do kolejnych zielonoskórych. „Co dwa elfy, to nie jeden”
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Kompania

Opisującą łagodne wstawanie świtu, oraz skradanie się drużyny uwerturę, której kulminacyjnym punktem było przeszycie gardła goblina strzałą Ninerl, zakończył definitywnie wystrzał z rusznicy sierżanta Hortha. Bach! Niczym zderzone talerze zburzył subtelne praeludium.
Rytm początku symfonii wybijał przyśpieszony oddech biegnącego Brocha i stukające o jego tarczę strzały. Wybijała się ponad tło wzruszająca solowa partia ranionego orka i basowe wejście najemnika, który skrócił go o głowę. Tempo przyśpieszyło kiedy tancerze złączyli się w pary z dwoma goblinami. Partnerzy okrążali się, wreszcie dwóch się położyło, przepuszczając głównych bohaterów dalej w głąb sceny. Broch zwarł się jeszcze w tańcu z kolejnym goblinem. Kolejne strzały elfów zakończyły basse danse.

Istotnie, kurtyna podniosła się, na scenę wstąpili nowi aktorzy. Wraz z chóralnym „Waaaaagh!” zaczęło się crescendo. Tuż po sobie, rozśpiewały się bas wodza, barytony gwardzistów, tenory goblinów i sopran snotlinga. Tancerze skoczyli ku sobie. Grały już wszystkie instrumenty. Bębniły walone tarcze. Naśladując cymbały dzwoniły dzierżone przez orczego wodza łańcuchy. Pozostałe instrumenty zderzały się tworząc kakofonię dźwięków. Cięciwy grały drżące tremolo. To nie był dworski menuet. Tancerze łączyli się w pary, trójkąty, czworokąty nawet. Przemierzali scenę, wymieniali się partnerami. Niektórzy potykali się i nie wstawali już. Middenlandczyk, orczy wódz, dwa małe gobliny i zębacz tańczyli trudne pas de quatre. Zmieniło się w toporne pas de tres gdy ten ostatni pożarł przedostatniego. Czasem akcja zwalniała ukazując intermezzo zmagań Ravandila i Elissy z kolejnym goblinem. Bach! Rozbrzmiały w tle pistolet z garłaczem.

Rozpoczęło się wściekłe staccato. Tancerze wpadali na siebie wzajem i na elementy scenografii, jak płonące ognisko lub skała z więźniami.
To co zdawało się zupełnym chaosem miało jednak wewnętrzną konstrukcję. Galavandrel, w stylowym adagio, rozpłatał swego przeciwnika. Nadszedł czas na męską i żeńską wariację. Gal osłaniając Ninerl zwarł się z zielonoskórymi. Banitka rozpłatała swym nożem skroń snotlinga, zagłębiła ostrze jeszcze raz w miękkie podbrzusze stwora, po czym odrzuciwszy go na bok i dobywszy łuku dwoma strzałami położyła goblina zamierzającego się włócznią na jeńców. Chwilę po tym na więźniów padł ork, z którym walczył Ravandil. Zielonoskóry został przebity strzałą zwiadowcy na wylot. Mimo bolących palców, elf sprawiał wrażenie, jakby był w życiowej formie kładąc jednego zielonego po drugim. Elissa deklamując inkantację wzbogaciła spektakl o efekty specjalne przeszywając na wylot jednego z zielonych kilkoma wielkimi lodowymi soplami. To już były ostatnie tony. Balet zakończyło a solo Wernera, zaśpiewane basem lub wręcz basso profondo. Outtro wypełniały już tylko jęki rannych stopniowo uciszane wskutek dobijania. Ocalali tancerze słaniali się zbierając oklaski widowni.

Muzyka bitwy ucichła.

***

Pozostała cisza. Wiał lekki wiaterek. Słońce w całości wyszło już zza horyzontu, zalewając blaskiem polanę. Sypał lekki śnieżek, niebem przemykały szare chmury. Ziemię ścielały trupy. Z niejakim zdziwieniem stwierdziliście, że nie było wśród nich nikogo z waszych. Byliście zmęczeni, skrwawieni, lecz żyliście. Znowu.

Broch chciał dalej zabijać, lecz nie było już kogo. Ostatni żywy goblin ze strzałą Ravandila w nodze kuśtykał w stronę lasu. Gal, wymierzonym strzałem zakończył jego drogę. Z drugiej strony polany nadeszli żołnierze. Jeden z kuszników, imieniem Mirta, zginął, drugi, Rest, był ciężko ranny. Zwiadowca Hans miał goblińską strzałę w ramieniu. Tarczownik Drwal wyszedł całkiem bez szwanku, choć jego zbroja była cała pogięta. Podobnie sierżant Horth i szermierz estalijski Fernando Torres nie ucierpieli. Patrząc im na powitanie dyszeliście ciężko. Byliście cali pokryci krwią, lecz nikt poważnie nie ucierpiał. Werner, którego kirys przypominał sito schylił się ku trupowi orczego herszta. W dłoni trzymał zerwany z szyi wroga amulet. Amulet w kształcie kilofa, zawieszony do góry nogami, przypominał kotwicę. Broch wyprostował się i stęknął. Podbiegła do niego Elissa.

- Nie ruszaj się – rzekła. - Co ty sobie wyobrażałeś! Walczyć z czterema przeciwnikami? Martwiłam się o ciebie, głupku! - zdenerwowała się patrząc krytycznie na najemnika.

Dwie głowy wyższy olbrzym wysłuchał dziewczyny. Po chwili wyjęła mu z pleców zakrwawiony, złamany kolec morgensterna. Posypały się kółka kolczugi.
- Był blisko kręgosłupa. Musisz uważać następnym razem. Zdejmij to żelastwo.

Na niebie zjawiły się sępy, nieodłączni towarzysze śmierci. Kruki, wysłannicy Morra, przysiadły na gałęziach kracząc. Kilka z nich siadło na posągu Ulryka, z zadowoleniem patrzącego na pobojowisko. Czy i po zielonoskórych przybyli ich bogowie? Uwiązane do drzew konie i muły prychały nieco uspokojone. Pod wypalonym pniem leżała sterta towarów: bele jedwabiu, barwniki, przyprawy, pachnidła. W namiocie wodza była sterta wszelkiego rodzaju broni (w tym palnej) i obiecujący brzdękiem kufer.

Gal usiadł obok dogasającego ogniska. Miał lekko rozciętą szablą lewą rękę, poza tym jakoś się trzymał, choć w walce nadwyrężył zraniony bok do tego stopnia że stękał za każdym razem gdy się poruszył. Szwy jednak nie puściły. Ninerl podwinęła nogawkę: ugryzienie snotlinga nie było groźne, należało je jednak przemyć czymś dezynfekującym. Elfka wiedziała, że nawet do drobnej rany może wdać się zakażenie, tym bardziej zadanej zębami takiego śmierdzącego stworzenia jak snotling. Poza tym miała tylko draśnięcie od goblińskiej strzały na udzie. Ravandil był cały, jakby w ogóle nie uczestniczył w bitwie. Jak i przez ostatni czas, tak i teraz nie odstępował swej ukochanej Ninerl na krok, z zafrasowaniem na twarzy przyglądając sie ranie na jej nodze.

Z jeńcami było nieco gorzej. Przy drzewie siedział oszołomiony, odziany w resztki bogatego stroju halfling. Dalej, pod martwym orkiem, leżał nieprzytomny człowiek w skórzanej kurcie. Rozległa rana na jego nodze gniła. Dwóch kolejnych już nie oddychało. Uwolnieni i obdarci, trzęśli się z zimna wąsaty człek w stroju woźnicy, młody chłopak i starzec.

Konrad

Pochodnia migotała słabo. Potwór oparł klingę na ziemi. Usta rozwarły się odsłaniając ostre, nieludzkie zęby. Skierował na ciebie jasne białka oczu.

- To JA – wycharczał. – Ja jestem tą przeklętą duszą!

Stałeś oniemiały. Stwór klęknął opierając się na mieczu. Milczał dłuższą chwilę.

- Onegdaj żyłem na północy – przemówił. – Byłem wojownikiem jak ty. I czciłem Pana Zimy. Było to za cesarza Leopolda, dawno temu. Miałem dwór oraz sługi. A także wroga. Był baronem i czarnoksiężnikiem. Nie lękałem się go. Lecz bałem się o rodzinę – zawiesił głos na chwilę. - Przybyłem na południe. Osiedliłem się w tych górach. Zawarłem braterstwo krwi z krasnoludami. Wystawiłem kaplicę Ulrykowi. Lecz mój wróg odnalazł mnie. Przybył aż tu za mną. Na północy dowiedziano się kim był dzięki wskazówkom, które zostawiłem. I on musiał uciekać – jego twarz wykrzywiło coś na kształt uśmiechu, który jednak szybko zniknął. – Zyskał władzę nad zielonoskórymi. Byłem u krasnoludów gdy napadł na mą wioskę. Zastałem tylko zgliszcza. Moją rodzinę zamęczono i zamordowano.

Pochylił głowę. W jego głosie brzmiało cierpienie.

- Długo szukałem śmierci. Tylko chęć zemsty trzymała mnie przy życiu. Wiele lat toczyliśmy wojnę, wraz z ludźmi i krasnoludami. Gdy wreszcie udało mi się stanąć twarzą w twarz z mym wrogiem, byłem ranny a wszyscy moi towarzysze nie żyli. Nie zabił mnie wówczas. Nie w pełni. Pochował mnie tutaj, w grobie mej rodziny – wskazał ręką wokół. - Zawiesił w stanie między życiem a śmiercią. Uczynił ze mnie ożywieńca. Zachowałem świadomość. Żywy i myślący, pogrzebany w ciemnościach z kośćmi mej żony i dzieci. Wyłem rozrywając swe gnijące ciało. Wywlekałem wnętrzności. Wszystko to na nic. Nie potrafiłem umrzeć. Drapałem i gryzłem ściany. Tylko wiara sprawiła, że nie oszalałem. Z czasem zyskałem moc objawiania się na górze. Wędrowcy uczynili młyn swym miejscem postojów. Raz do roku mogłem zamanifestować się komuś. Jeden z nich przekopał się aż tutaj. Skusiłem go wizją skarbów. Kości, po których stąpamy, należą do jemu podobnych. Ich dusze to ogniki, które widzieliście. To miejsce nikomu nie pozwala spocząć. Oszukałem ich wszystkich. Ciebie też oszukałem.

Dysząc ciężko cofnąłeś się pod ścianę. Brakowało powietrza. Jeśli ten stwór spędził wieczność w ciemnościach w grobie swych dzieci i żony to musiał być szalony. Za cesarza Leopolda...nie chodziło tu raczej o Luitpolda, ojca Karla-Franza. Ostatnim Leopoldem przed nim był następca Magnusa Pobożnego. Półtora wieku temu.

- Jedyny sposób bym trafił do Valhalli to zostać zgładzonym w uczciwej walce. Można mnie zabić i ty tego dokonasz. Ten miecz – uniósł swoją broń – wykuł dla mnie kowal run. Nie wiem czy jeszcze istnieją. Weźmiesz go jeśli podołasz. Jesteś najlepszy spośród tych, którzy tu trafili. I płonie w tobie wiara w Sigmara, wiem to. Przypominasz mnie gdy byłem młody. Zaklinam cię, walcz ze mną! – zawołał błagalnym tonem.

Powstał dzierżąc miecz. Jego ręka drżała.

- Zakończ me cierpienie – powiedział ożywieniec. - W imię Pana Zimy, mego boga.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
-Chodźmy na zewnątrz.- uśmiechnęła się. -Przynajmniej na chwilę.- wstała i ruszyła do wyjścia. Wyszli na zewnątrz.
W świetle latarni, śnieg lśnił złocistymi drobinkami.
Odeszli kawałek na bok.
-Przejdźmy się. Gdziekolwiek- chwyciła go za rękę. Gdy minęli gospodę i zanurzyli się w mrok, dziewczyna się zatrzymała.
W ciemności zalśniły jej oczy. Podniosła głowę, chwyciła dłońmi twarz elfa, przyciągnęła do swojej i pocałowała namiętnie.
-No, mój drogi... co teraz?- zamruczała.
--------------------------------------------------------------------
Ninerl opadła na ziemie, oddychając ciężko. Musiała chwilę odpocząc, by pozbyć się natłoku wrażeń i uspokoić oddech. Noga kłuła. Obejrzała ją dokładnie. Skóra buta była nieco nadszaprnięta.
Dziewczyna zaklęła.
-Niech to cholera! Akurat teraz, gdy mamy śnieg. Ravandilu, przynies mi jakiś alkohol- poprosiła. Zaczęła rozsznurowywać but.
Chwilę potem, przy pomocy Elissy i jej środków, opatrzyła ranę. Założyła but i wstała.
-Ech, trudno... Najwyżej zszyję go później. - przeszła sie parę kroków.
Katem oka zauważyła coś przy jednym z orczych trupów. Zaraz, zaraz... podeszła i podniosła tarczę. W całkiem dobrym stanie. Oczyściła ją śniegiem, założyła na prawą rękę i pomachała.
Tarcza powinna się sprawdzic, bardzo dobrze, że ją znalazła.
- No, proszę- uśmiechnęła się. -Zobaczcie, całkiem niezła.
Podeszłado Galavandrela:
-Żyjesz?
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

******

Wyszedł razem z Ninerl z baru. Na dworze było zimno, ale płomień palący się w jego sercu nie pozwalał mu tego odczuć. Przeszedł z elfką kawałek drogi i zatrzymali się w ustronnym miejscu. Ninerl złożyła na jego ustach namiętny pocałunek, on odwdzięczył się tym samym. W tej chwili czuł się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Tego mu brakowało w życiu - choćby odrobiny ciepła i miłości. -No, mój drogi... co teraz?- zamruczała elfka. Ravandil przytulił się do niej mocno i wyszeptał -To zależy czego oczekujesz od faceta na ehmm... pierwszej randce- Elf odgarnął Ninerl włosy z twarzy i zaczął ją całować w usta, policzki, szyję. Jego dłonie przesunęły się w dół po kobiecych kształtach dziewczyny... Teraz czuł się zdecydowanie pewniej.

******

Pobojowisko wyglądało paskudnie. Nad polem walki unosiła się atmosfera śmierci i zniszczenia. Czerwone plamy krwi stanowiły akcent kolorystyczny we wszechobecnej bieli śniegu. Walka dobiegła końca. Elf nieco zdyszany rozmasowywał obolałą rękę. Tego dnia strzelał jak natchniony, jak w najlepszych swoich okresach. Umazany był krwią, która wytrysła z przebitych tętnic zielonoskórych, ale mimo to czuł satysfakcję. Spojrzał na resztę drużyny. Broch był cały, choć nieco poraniony, Galavandrel również. Ninerl miała nogę pogryzioną przez snotlinga. Ravandil skoczył do niej w kilku susach i spytał z troską w głosie -Nic ci nie jest? Nieciekawie to wygląda... Kto wie, co się może roznieść przez takie plugastwa- to mówiąc kopnął leżące na ziemi truchło snotlinga. Zgodnie z poleceniem elf rozejrzał się po obozie. Co jak co, ale znalezienie tutaj alkoholu nie nastręczało większych trudności. Ravandil pomógł przemyć ranę i siadł na ziemi, spoglądając w niebo. "Sępy i kruki... Będzie ich tu jeszcze więcej". Potem podszedł do jeńców, wyglądających na bardzo zabiedzonych i przestraszonych... ci, którzy przeżyli, oczywiście. -Co z wami?- spojrzał badawczo na uwolnionych -Dacie radę iść z nami? Przyszliśmy wam z pomocą...- Nie oczekiwał od nich zbytniego optymizmu, wystarczyło się rozejrzeć. Część z jeńców już nie żyła, a ci tutaj, jeśli szybko im się nie pomoże, mogą podzielić ten smutny los.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Krajobraz po bitwie był odrażający. U co bardziej wrażliwych mógłby wywołać odruch wymiotny, jednak elf widział już nie takie rzeczy. Jeszcze za czasów, gdy mieszkał w Drak Wald podczas jednej z misji zwiadowczych, dowodzona przez niego drużyna natknęła się na obozowisko zwierzoludzi. „Wtedy to dopiero była rzeźnia”. Gal rozejrzał się dookoła, zauważył jeszcze jednego goblina kuśtykającego w stronę lasu. Jakby od niechcenia przymierzył, ledwie ułamek sekundy i posłał strzałę, która wbiła się poczwarze prosto w kręgosłup. Elf ruszył powoli w stronę jeńców. Trójka z nich trzęsła się z zimna. Strzelec jakby zamyślił się na chwilę… „A… co tam”. Zdjął swój ciepły obszerny płaszcz i podał starcowi.
-Okryj się panie. To ciepłe odzienie, poczujecie się lepiej. Następnie z torby wyciągnął butelkę wódki zakupioną w forcie i podał ją woźnicy.
-Napijcie się. Rozgrzeje was trochę. Nie macie się czego obawiać, jesteście bezpieczni i już nic wam nie grozi. Mieliście sporo szczęścia, że byliśmy w pobliżu. Zaraz do was wrócę.
Po tych słowach elf oddalił się i powolnym krokiem ruszył, aby pozbierać chociaż kilka strzał. Niektóre przecież nadawały się wciąż do użytku, a amunicja była dla Gala sprawą priorytetową. Spojrzał na Wernera, który był właśnie zajęty rozmową z Elissą, po czym usiadł na ziemi, aby dać odpocząć zmęczonym nogom. Ból w lewej ręce nie był zbyt doskwierający, lecz rana w boku chyba się odnowiła, gdyż sprawiała elfowi ból przy każdym ruchu. Po chwili podeszła do niego Ninerl
„-Żyjesz?”
- No proste, że żyję. Cały i zdrów.
Kłamstwo nie wyszło Galavandrelowi zbyt dobrze, gdyż zaraz po tych słowach skrzywił się niemiłosiernie, czując potworny ból w boku. Ninerl spojrzała na elfa z ukosa z na wpół zażenowaną a na wpół rozbawioną miną.
- Taaa. Kobiety zawsze mówiły mi, że beznadziejny ze mnie kłamca. Elf zamyślił się na chwilę.
-Powiedzmy że… Heh... Potrzeba więcej niż półtora śmierdzącego zielonoskórego, żeby sobie ze mną poradzić. Choć jak zapewne widzisz, nie obyło się bez strat własnych. Myślę, że znów będę musiał pogadać z Elissą. Oby jak najszybciej doprowadziła mnie do stanu używalności.
-Ale jak widzę twoja noga też nie najlepiej się miewa. Powinnaś to czymś przemyć. Nigdy nie wiadomo, jakie świństwo snotling może ci dać. Dałem jeńcom moją flaszkę wódki na rozgrzanie. Jeśli jeszcze wszystkiego nie wypili, to możesz ją od nich wziąć.

Elf rozejrzał się jeszcze raz po pobojowisku i zamyślił się przez moment. To był zdecydowanie jego dzień. Niczym za starych dobrych lat. „Dwa trupy w walce wręcz no i przede wszystkim siedem strzałów i siedem goli. Strzelam prawie jak Mirek Klose u Czerwonych z Altdorfu”. Gal uśmiechnął się pod nosem. Gdy tylko Elissa skończyła rozmawiać z Brochem, elf podszedł, a właściwie dokuśtykał do najemnika.
- Jesteś nienormalny. Wiesz o tym? Prawdziwy z ciebie wariat Wernerze, żeby samemu na czterech się porywać. Ale to jeszcze nic. Ja tu się spieszę z moją walką, żeby ci pomóc i jak kończę to co? Werner trzyma głowę orka i drze się wniebogłosy. Zero koleżeństwa. Podzieliłbyś się. Zieloni należą do wszystkich.
Tak. Elfowi wyraźnie zaczął dopisywać humor. Może to udana walka, a może wyruszenie w dalszą drogę, sprawiły, że Gal zapomniał o ostatnich wydarzeniach. O smutkach i zmartwieniach. W tej chwili dla elfa liczyła się tylko odbyta walka i dalsza podróż. Wędrując z tą kompanią, zdecydowanie nie można było się nudzić.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Przez chwilę była ciekawa, jak Ravandil zareaguje. Nie zawiódł jej- pocałunek oddał z takim samym ogniem.
-Wszystkiego i niczego... zależy jak to ująć- wyszeptała elfowi do ucha. Westchnęła z zadowoleniem, gdy ręce i usta Ravandila wędrowały tu i tam. Zawsze uwielbiała głaskanie i dotykanie.
- Pogłaszcz mnie po plecach...- poprosiła błagalnie.-Uwielbiam to...-mruknęła cicho, przymykając oczy. Zanurzyła dłonie we włosach elfa. Przypomniała sobie coś i zachichotała cicho.
- Pamiętasz, jak proponowałam ci zmianę koloru włosów? Dobrze, że nic z tego nie wyszło...
Wyginała się pod dotykiem jego dłoni i miała ochotę mruczeć jak kot. Fala przyjemności zalewała jej zmysły. Pragnęła go tu i teraz.
Zima nie istniała- w jej żyłach musiał teraz chyba płynąć ogień.
Przytuliła głowę elfa do swoich piersi.
-Ech, melyadh...- westchnęła cicho. "Nie" pomyślała "Dziewczyno, nie ma pośpiechu. Poczekaj trochę... niech ciebie bardziej zapragnie." Na chwilę stłumiła emocje i powiedziała nieco ochryple:- Zawsze chciałam mieć przyjaciela i kochanka jednocześnie... mogę to tak prozaicznie ująć? - chwyciła jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy:
- Nie spieszmy się za bardzo. Musimy lepiej się poznać... jeśli rozumiesz, co mam na myśli... - uśmiechnęła się i mimowolnie oblizała wargi. Spuściła oczy i przytuliła się mocniej do elfa.
- Ale nie przestawaj. To jest takie przyjemne...- zamruczała cicho.
------------------------------------------------------------------
-Wszystko w porządku- odpowiedziała Ravandilowi, posyłając mu delikatny uśmiech.
------------------------------------------------------------------
-No i miały rację-odpowiedziała, patrząc surowo na Galavandrela. Chwyciła go za ramię: -Nie pozwolimy ci walczyć w następnej potyczce. Dopóki rany troche się nie zabliźnią, to nie ma mowy. Możesz się zajmować strażą nad moją siostrą i Diegiem. - dodała, mierząc go spojrzeniem. Westchnęła cicho.
-Poproś Elissę o pomoc. Ja nie znam się tak dobrze na leczeniu jak ona. I dzięki za alkohol, ale moja rana już go nie potrzebuje. Poza tym by mi chyba wypalił dziurę w nodze- uśmiechnęła się słabo.
Podeszła do Ravandila i zapytała:
-To co robimy? Może któreś z nas wróci po konie? Może skonstruujmy nosze, przynajmniej dla niego- wskazała mężczyznę, rannego w nogę. Chwyciła ciało orka i próbowała ściągnąć je z jeńca.
-Pomóż mi-poprosiła tropiciela. Wspólnymi siłami zwlekli truchło.
Pochyliła się nad człowiekiem, oglądając ranę. Przełknęła ślinę, ledwie oddychając. Smród gnijącego ciała wywołał na jej twarzy nikły grymas obrzydzenia.
-Ten tu chyba nie przeżyje. Nie wiem, czy amputacja tej nogi coś da- pokręciła głową. -Elissa musi to zobaczyć-zdecydowała.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Najemnik dyszał ciężko - Grog był jednym z bardziej wymagających przeciwników w ostatnim czasie, miało na to wpływ pewnie i to, że oprócz herszta musiał walczyć dodatkowo z jego trzema przydupasami. Po zakończeniu potyczki wielki middenlandczyk zerwał z orczego truchła amulet, który tak go interesował (właściwie Kulawiec nosił ich kilka, wprawdzie jeden się wyróżniał, ale na wszelki wypadek Wern zabrał wszystkie), a następnie rzucił łeb swojego martwego przeciwnika u stóp posągu - ten prosty uczynek był ofiarą i modlitwą zarazem. Broch jakoś nigdy nie lubił skomplikowanych psalmów, rozwlekłych hymnów religijnych, długich modlitw dziękczynnych. Nie znaczyło to jednak, że religia nie miała dla niego znaczenia – teraz dawał temu wyraz. Gdy podeszła do niego Elissa i wyrzuciła z siebie co leżało jej na sercu, najemnik uśmiechnął się tylko do niej krzywo i objął wielkimi łapskami.

- Ja też się o ciebie martwiłem, Eli. A co do tego ścierwa, to nie z takimi przeciwnikami radziłem sobie w przeszłości. - pocałował ją delikatnie. - Więcej wiary w moje możliwości na przyszłość, kochanie...

Chwilę potem rozdział kirys, zdjął kolczugę i pozwolił opatrzyć ranę czarodziejce. W momence gdy dziewczyna dezynfekowała pozostałość po morgensternie, przy najemniku pojawił się Gal. Kuśtykał lekko, ale humor mu dopisywał.

- Ile ja już razy słyszałem w życiu podobne słowa. – Wern spojrzał na strzelca. - Gdybym opowiedział ci o niektórych walkach jakie stoczyłem i ich przebiegu, zdziwiłbyś się że wciąż siedzę tutaj i rozmawiam z tobą. Walczyłeś kiedyś z Centigorem, Gal? Wiesz jak wygląda ta bestia? Jakie spustoszenie sieje? Po spotkaniu z tym potworem została mi mała pamiątka... – Broch z dziką iskrą w oczach przejechał palcem w miejscu gdzie czoło i policzek znaczyła szeroka aż do podbródka, nierówno zrośnięta blizna. - Albo z lodowym trollem? Walczyłeś, widziałeś? - najemnik uśmiechnął się szeroko przypominając w jednej chwili tamte walki. Teraz miło je wspominał, wtedy... niekoniecznie. - Będzie jeszcze czas by o tym porozmawiać, może przy beczułce dobrego piwa. A sądzę że bez wątpienia mielibyśmy o czym pogadać, elfie. A tutaj odwaliliśmy kawał niezłej roboty.

Gdy porozmawiał chwilę z Galem, ruszył do jeńców (przeszukanie obozu postanowił odłożyć na potem). Niektórzy nie wyglądali zbyt dobrze, właściwie najlepsze wrażenie sprawiał halfling i do niego zwrócił sie najemnik.
- Niebezpieczne dziś trakty, nieprawdaż? Wszedzie można sie nadziać na zielone ścierwo czy inne paskudztwo – zaczął pewnie, w swoim stylu Broch. - Jedziecie z księstw panie? Bo nam właśnie w tamtą stronę, muły z towarem tylko nieco z tyłu zostały, byśmy mogli udzielić niezbędnej pomocy. Co tam słychać na południu? Na północy szlaki niezbyt bezpieczne, ciężko będzie się panu tam przeprawić bez wozów i ochrony. A i za uratowanie życia coś by się należało mnie i moim dzielnym towarzyszom.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Wysłuchał z zafascynowaniem całej historii stwora przed nim. Przebijała ona większość opowiadań, jakie akolita w życiu słyszał, nawet dzieje całej drużyny z ostatnich kilku miesięcy są niczym, w porównaniu do tego. Swoją fascynację okazywał w bardzo prosty sposób, niezbyt oryginalny: szczękoopad.
Siedzisz tutaj półtora wieku? Sigmarze... - wydukał akolita, dalej leżąc pod ścianą - Ja... Ja nie wiem, czy podołam... Widzisz, tam do góry czeka na mnie moja żona, odzyskana po wielu latach. Teraz pewnie zamartwia się, twarz ma całą mokrą od łez... - Konrad podumał przez chwilę, wyraźnie oceniając całą sytuację, zastanawiając się, jak wydostać się z całego tego bagna. Stwór prosił o uczciwą walkę, ale w takiej nie ma szans. Sam mężczyzna też nigdy nie stosował tych "brudniejszych" zagrań, ale teraz były chyba one koniecznością...
Jeśli już Ciebie pokonam, załóżmy taki dość nierealny scenariusz, jak stąd wyjdę? - spytał się. Po uzyskaniu odpowiedzi popatrzał jeszcze stworowi przez chwilę w oczy, jakby chciał powiedzieć "Nie wiem co mam zrobić".
Po ułamku sekundy spojrzenie ustąpiło miejsca gwałtownemu kopowi prosto w rzepkę potwora (albo przynajmniej w tych okolicach, w tych warunkach różnie może być z celnością). Gdyby udało mu się, szybko sięga po miecz, podnosi się i stara jednym potężnym cięciem znad głowy powalić stwora. Niech wiara, w która stwór tak wierzył, widział ją w Konradzie, przyda się po raz kolejny. Kolejna wymiana ciosów nie wchodzi w rachubę. Morr będzie musiał na akolitę jeszcze sobie poczekać!
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

-Ninerl! Chyba żartujesz. Prędzej pijany snotling ukradnie mi łuk, niż pozwolę wam z kimś walczyć beze mnie. Ja i tak najlepiej w walce czuję się na uboczu, gdzie mogę strzelać. Ale prawdę mówiąc, to muszę sobie chyba sprawić jakąś kolczugę. Nie przepadam za zbroją, ale chyba najwyższy czas. Elissie na razie nie będę głowy zawracał. Są bardziej potrzebujący. Tu elf wskazał ręką na jeńców.

***

Nie wiedząc czemu, odpowiedź najemnika nie zdziwiła go bardzo.
-Centigor? Nie słyszałem nawet o nim. O lodowych trollach słyszałem, ale nigdy żadnego nie widziałem. Walczyłem za to dwukrotnie z trollami i raz z dżabersmokiem. Nie w pojedynkę naturalnie, ale powiem ci, że ta bestia może wzbudzić strach nawet w najlepszym wojowniku, samym tylko wyglądem i rozmiarami. A jak widzisz jak się porusza i rozrywa na kawałki twoich kompanów to… Ech, szkoda gadać. Nie chciałbym już nigdy spotkać takiego.
-Musimy koniecznie kiedyś o tym pogadać. Chętnie posłucham, a o ile lubisz przydługawe opowieści, to też mam co nieco do zaoferowania. Po wymianie zdań Wern ruszył w stronę jeńców, więc Gal postanowił przeszukać namiot wodza. Interesowało go niezmiernie, co poza bronią, której nie potrzebował uda mu się tam znaleźć
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Kompania

Słońce wstało wysoko. Śnieg chwilowo nie sypał.
Ninerl oglądając swą ranę usiadła u podnóża posągu. Chwilę potem poderwała się na nogi. Obok niej stanął wielki biały wilk. Nie był to gobliński wilkor. Nie widzieliście skąd się pojawił. Przycupnął pod cokołem obok swych kamiennych braci i wywiesił język, jakby przyglądając się z uznaniem pobojowisku. Oraz waszym ranom. Elfka niemal czuła jego ciepły oddech na dłoni. Wilk obwąchał j ą i złożył łapę na jej dłoni. Powąchał i zmierzył mądrym wzrokiem Ravandila. Podszedł w końcu do Brocha i wpatrywał się w niego chwilę. Potem odszedł, ocierając się o najemnika. Ulryk na pokrytym śniegiem posągu zdawał się uśmiechać.
Żołnierze zgodnie przyklękli. Spośród jeńców starzec i woźnica padli na kolana. Powstali po dłuższym czasie. Niecodzienne wydarzenie przeminęło tak nagle jak się zaczęło.

- To była dobra bitwa – rzekł sierżant Horth. – Dopisało nam szczęście... – spojrzał na kaplicę – a może coś więcej. Dziękuję.

- I my dziękujemy – powiedział w imieniu jeńców starzec ze złamaną ręką.

Wasze rany były opatrzone. Elissa kolejno odkaziła je i posmarowała maściami. Czarodziejka wraz z kilkoma innymi stanęła nad nieprzytomnym mężczyzną. Jego poharatana strasznie noga gniła.

- Nic uratuję jej ja ani medyk z Lloin. Trzeba amputować – stwierdziła chłodno Elissa. Jej wzrok był pusty i beznamiętny. Zastanowiliście się ile ta dziewczyna może mieć lat? Może dwadzieścia pięć? Pewnym było, że z wami naoglądała się więcej krwi i śmierci niż na niejednej wojnie. Zawsze zamknięta w sobie, od Wodogrzmotów i Lloin stała się jeszcze bardziej cicha i wycofana. Ze zbyt obojętnym i pustym spojrzeniem. Zbyt bardzo podobna do was.

- Trzymaj go Galavandrelu – powiedziała. - I zaknebluj. Nogę trzeba amputować, wiedzieć co i jak ciąć. I kogoś komu ręka nie zadrży.
Skinęła na Brocha, który nie zdążył nawet schować jeszcze wielgaśniego miecza do pochwy.

- Trzeba przeciąć na styku kości, poniżej kolana – wskazała dziewczyna.

Broch niczym beznamiętny chirurg wziął się do roboty. Miecz zagłębił się w nogę. Trzymany przez Galavandrela i jednego z kuszników ranny obudził się szarpiąc i wyjąc. Ninerl odeszła na bok nie mogąc tego słuchać i oglądać. Zgrzytnęła kość i mężczyzna ponownie zemdlał. Po zakończeniu Elissa zmroziła ranę i opatrzyła. Używała swej magii, mikstur i znaków. Żołnierze nie dziwili się.

***

- Proszę go zatrzymać wielki panie. – rzekł halfling do Brocha. Najemnik chował za pazuchę sporej wielkości rubin. – To w podzięce za ocalenie życia. Augustus Brandywine – przedstawił się niziołek. – Nie jadę już na północ – powiedział. – Nie po tym. Nie zaryzykuje ani zbędnej godziny na szlaku. Sprzedam towar w Martell, po tej stronie przełęczy. Wyjdę stratny, ale żywy. Ja mam dzieci i wnuki. Niech ktoś odważniejszy wiezie go sobie przez góry.

Głos miał cienki, dziecinny niemal. Jednak widać było, że jest już niemłody. Kędzierzawe włosy były przyprószone siwizną. Podarte, brudne odzienie nosiło ślady niedawnej świetności. Poniżej spodni muskały trawę gołe, pokryte sierścią stopy.

Halfling podszedł do Ninerl wręczając jej zdarty z orczego gwardzisty pas wysadzany diamentami.

- To piękna robota – rzekł do niej. – dostałem go od przyjaciela. I jest dużo wart. A jeśli pokażesz go starszemu halfińskiej społeczności w Havnorze, Nilsowi Budrichowi, i przekonasz go, że nie zdarłaś go z mojego trupa, pomoże ci w czymkolwiek.

***

Żołnierze pod kaplicą Ulryka pochowali poległego kompana. Zmówili modlitwy do Morra i Pana Zimy, a na koniec wbili nad grobem miecz zmarłego w ziemię. Dla jednonogiego Rutgera żołnierze sporządzili nosze zawieszone między dwoma końmi. Pomogliście uwolnionym załadować towar na muły i pozostałe konie. Gal oprócz broni znalazł w namiocie herszta kufer pełen Karlów-Franzów i innych monet. Gdy już wspólnie oczyściliście pobojowisko ze wszystkich wartościowych rzeczy i wyruszyliście w drogę, dobiegała końca trzecia godzina po świcie. Napełnione sakiewki miło brzęczały, każdy z was zgarnął po kilkadziesiąt koron i różnych złotych i srebrnych monet. Do tego ozdoby i kosztowności. Ale wędrówka z rannymi, mułami i końmi, była dużo wolniejsza niż wczoraj. Około południa dotarliście do miejsca zasadzki na karawanę. Trupy przykryte były śniegiem, większość była już nieźle ogryziona przez padlinożerców. Żołnierze odeszli, zabierając do Lloin mężczyznę z amputowaną nogą.

- Radzę nie zwlekać z opuszczeniem gór – rzekł na pożegnanie sierżant Horth. – Mieliśmy szczęście. Kulawiec zapuścił się na zwiad z niewielką grupą. Grog trzymał pod butem okoliczne plemiona. Teraz w górach rozpocznie się wojna. Przez długi czas żaden z wodzów nie zbierze siły zdolnej zagrozić Lloin, lecz wiele mniejszych grup może na własną rękę napadać na karawany, dla zdobycia broni i łupów. Życzę powodzenia – uniósł dłoń w pozdrowieniu - dokądkolwiek zmierzacie!

Estalijczyk Torres w tunice kusznika skinął głową na pożegnanie Galavandrelowi.

Wy zaś, wraz z ocalałymi z karawany, opuściliście pobojowisko i podążyliście wijącym się traktem w dół, ku dolinie. Po ponad godzinie zjechaliście w dolinę i podążaliście jej biegiem. Odludny gościniec prowadził wśród świerków i strumieni. Gdzieniegdzie na wzgórzach widzieliście ślady zabudowań. Zarośnięty cmentarz, pola dawnej wsi. Młoda partia lasu. Zapadnięta chata, poczerniałe deski. Owal fundamentów, stosik kamieni.
Wreszcie, dostrzegliście w dole, pół mili od traktu położone nad strumieniem ruiny. Prowadziła ku nim stara, zaniedbana droga. Był to młyn wodny, o którym mówili żołnierze. Strumień, który tu płynął był wartki i szeroki. Zasilony licznymi źródłami z okolicznych szczytów był niemal małą rzeczką. Młyn wodny leżał na wysokim cyplu. Był rzeczywiście dobrym miejscem na nocleg bo łatwym do obrony. Konstrukcja była w wielu miejscach wypalona a strumień przez lata wyżłobił głębsze koryto i młyńskie koło nie sięgało wody. Okna i dach ziały czarnymi otworami. Lecz solidne kamienne mury, choć zwęglone, stały. Na podjeździe stał wóz, w małej stodołce obok pasły się muły i wierzchowce. Wyszli wam na spotkanie Molachijczycy, Miaulin i Konrad.



Konrad

Stal zderzyła się ze sobą po raz kolejny. I kolejny. Każdy wypad napotykał na blok. Stwór walczył z furią, zadając raz za razem uderzenia i parując w ostatniej chwili. Twój styl walki był teraz bardziej wyważony, ostrożny. On walczył umysłem. Usłyszałeś przed chwilą, że jesteś godny i zdolny do osiągnięcia zwycięstwa. Ale nie byłeś tego wcale taki pewien. Byłeś ranny i zmęczony. Każde zderzenie się stali przypłacałeś bolesnym skurczem w ramieniu i szarpaniem rany na żebrach. Przeszkadzało bardziej to drugie, zwłaszcza, że przeciwnik zdawał się zmęczenia nie odczuwać. Ale to też nie było takie pewne, bo bacznie twarzy dawno zmarłego wojownika się nie przyglądałeś. Zamiast tego obserwowałeś jego ostrze i nogi.

Wróg napierał, zadając cios za ciosem. Wiedziałeś, że długo tak nie wytrzymasz. Spadło kolejne uderzenie, ledwie je sparowałeś. Następnego już nie zdołałeś. Ostrze, słabo zbite, wprawdzie ominęło brzuch, ale zahaczyło o udo. Po nodze pociekła krew, ale nie było bólu. A przynajmniej zdawałeś się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Z wściekłością wyprowadziłeś trzy cięcia prosto w pierś przeciwnika. Wszystkie zostały sparowane. Uderzyłeś znad głowy, stal się zderzyła, nie cofnąłeś miecza. Chwyciłeś go obiema rękami i napierałeś całym ciałem. Wróg cofnął się dwa kroki, otworzył paszczę i wydał z siebie warknięcie. I wtedy dostał z główki.
Poczułeś na twarzy krew. Po chwili dotarło do ciebie, że to nie twoja, ale przeciwnika. Ze zmiażdżonego nosa. Zanim zdążyłeś poczuć choć przejściową satysfakcję uderzenie pięścią w twarz odrzuciło cię na kilka kroków do tyłu. Po chwili znowu zadźwięczała stal. Ale teraz było jakby... inaczej. Dało się czuć różnicę.

Ciąłeś znad głowy, po bloku pchnął prosto w pierś. Przeciwnik odskoczył, lekko się chwiejąc. I zanim zdążył wyprowadzić kontratak musiał odbić cięcie wyprowadzone na nogę. Odsłonił swój cały lewy bok. Wiedział jaki będzie następny cios. To było do przewidzenia. Tyle, że nie miał prawa zdążyć go sparować. Od uderzenia głową był wolniejszy, nie miał szans. I nawet nie próbował. Zadaliście jednocześnie cios. Runiczny miecz przejechał ci po żebrach. Twój rozciął prawie do połowy brzuch martwego od wieków wojownika. Z ust konającego po raz wtóry buchnęła krew. Zachwiał się i upadł na kolana. Wzniósł oczy na ciebie. Szybkim cięciem zakończyłeś jego cierpienia.

Nie widziałeś Walkirii, które by przybyły zabrać duszę zmarłego dawno wojownika.
Nie brzękły liry, nie było zapachu ozonu. Lecz w pewnym momencie coś się wydarzyło. Znikły gdzieś rany. Ciało zabitego poczęło się zmieniać, przybierając kształty postawnego mężczyzny. Mógł mieć trzydzieści pięć lat. Miał zamknięte oczy. Twarz zdobiła jasnobrązowa broda. Po chwili ciało zaczęło się starzeć. Marszczyło się, włosy posiwiały. W ciągu kilku chwil w miejscu mężczyzny w kwiecie wieku spoczywał przed tobą siwobrody starzec. Pomarszczonej twarzy nie wykrzywiał ból ni gniew. Był jak śpiący, spokojny. Zły czar się odwrócił.
Spoglądając nań ze zdumieniem w świetle pochodni usłyszałeś głos.

- Dziękuję.

Nie poruszył się, był martwy, nie mógł tego powiedzieć. Może to tylko zmęczenie i rany. Obróciłeś się na hałas z góry. Do grobowca opuściła się lina a na niej zjechał Zinha. Rycerz w samym tylko skórzanym kaftanie zeskoczył dobywając miecza.

- Uff! Konrad! Słyszałem walkę...

Spojrzałeś z powrotem na zwłoki. W miejscu gdzie były, spoczywał szkielet z middenheimskim mieczem. Zabrałeś ze sobą znaczone runami ostrze. Skinąłeś rycerzowi, że wszystko w porządku. To była długa opowieść. Ogniki na zewnątrz znikły.
Zasnąłeś zaraz po opatrzeniu ran. Do połowy następnego dnia odpoczywaliście. W końcu nadciągnęła, w mocno powiększonym składzie, reszta drużyny. Wszyscy mieli wypchane sakiewki. Trzech obcych ludzi i jeden halfling prowadziło piętnaście objuczonych towarami mułów i trzy konie.


WSZYSCY

- Zatem Konrad uwolnił duszę człowieka, o którym mówili wam żołnierze – pokiwał głową Diego. – Wy zaś walczyliście pod kaplicą przez niego wystawioną. Dziwnie splatają się losy.

Jedliście posiłek w młynie. W kominku płonęły drwa. Było przytulnie i ciepło. Konrad pokazał zdobny runami miecz.

- Cieszę się, że żyjecie – rzekł Zinha do Kompanii. – nie wiem dlaczego ale cieszę się.

- W księstwach zanosi się na wojnę – mówił ocalony z rąk orków Augustus Brandywine, halfliński kupiec. – Część baronów w Dolganii nie zaakceptowała nowego króla, Esterada z Molachii. Mówią, że zdobył tron w Havnorze dzięki obcokrajowcom i jakiejś dziwnej organizacji. Zbiera już wojska, mówi się nawet o tym, że kompaniom najemnym obiecuje stałe zatrudnienie gdy wygrają wojnę. Będzie się działo...

***

Do wsi dotarliście po zmierzchu. Położona w dolinie, otoczonej ze wszystkich stron górami, przysiadła na małym wzgórzu, przez które przechodził gościniec. Noc była jasna i zimna. Otoczona palisadą i kamiennym murem wioska była niemal fortecą. Huczną zabawę było słychać z daleka. Dwadzieścia dni minęło od pamiętnej nocy w zajeździe „Pod Psem”. Mimo trwającej zabawy mieszkańcy dostrzegli was z daleka. Dwudziestoosobowa karawana, prowadząca wóz, konie i blisko trzydzieści mułów, nie mogła ujść ich uwadze. Toteż przy bramie powitało was sześciu dobrze uzbrojonych górali. Mieli łuki i kusze, hełmy oraz skórznie, włócznie i topory. Przyglądali się wam trochę po czym jeden łamanym reikspielem zawołał:

- Pięć szylingów lub dziesięć srebrnych peltów od człowieka lub zwierzęcia. Za wejście do osady.

Diego westchnął i zamachał sakiewką. Wąsata twarz górala od razu rozjaśniła się i wyszczerzyła w uśmiechu:

- Witamy w Granicy! – zakrzyknął.

Wrota otworzyły się i wjechaliście do środka. Wieś liczyła koło setki dusz. Nie było w niej zajazdu. Ten w Lloin słusznie chlubił się ostatnim. Zamiast tego we wsi była spora stajnia i stodoła dla gości. Prócz was przebywała obecnie w wiosce jeszcze jedna karawana, jakiegoś kupca z południa. Mieszkańcy Granicy udzielali też gościny w chlewach, spichrzach i swoich własnych domach, za wszystko każąc płacić. Zapytani o to czy należą do Imperium, nie umieli powiedzieć.

- Czasem przychodzą żołnierze z północy zebrać daninę – rzekł starszy wioski, jedyny mówiący płynnie w reikspielu. – Czasem przychodzą inni z południa. Wtedy ci z północy idą wpieprzyć tamtym.

Zabawa w wiosce trwała w najlepsze. Górale tańczyli wokół ognisk. Mężczyźni i chłopcy przebrani za kozły lub przystrojeni w baranie rogi, dziewczyny w zwiewnych spódnicach. Zatroszczywszy się o muły i konie usiedliście przy ogniu. Podano wam wino i – jakżeby inaczej – baraninę z rożna, ciemny chleb oraz owczy ser. W pewnym momencie muzyka ucichła i w krąg światła weszła pomarszczona starucha. W miejscu jednego oka miała wielką narośl. Siwe, brudne włosy, zdobiło coś na kształt drewnianej korony. Wszyscy zamilkli i baba wyszła na środek. Wybełkotała coś w niezrozumiałym wam języku.

Jakby na jej polecenie górale zaczęli gasić i rozkopywać ogniska. Poszły w ruch, przygotowane widać wcześniej, wiadra i kosze z piaskiem. Ugaszono, mimo protestów, również wasz ogień. Kiedy jedynym światłem pozostał blask księżyca zaczęła się gonitwa. Dziewczyny z piskiem zaczęły uciekać, chłopcy zaś gonić. Kilka par znikło gdzieś razem. Do Galavandrela przylgnęła drobna, ciemnowłosa dziewka. Pogładziła elfa po torsie.

- Ogrzejcie mnie panie elfie tej nocy – rzekła. - Chciałabym zoabczyć twojego węża, przystojniaku? - puściła oko po czym zjechała ręką ku kroczu. Elf poczuł błogie ciepło rozchodzące się po jego ciele

Inna, postawna blondynka z warkoczami podbiegła do Ravandila. Śmiejąc się i mówiąc gwarą coś czego nie zrozumiał jęła go ciągnąć za rękę. Chyba w jakieś ustronne miejsce.
Tymczasem krzycząc:
- Eia! Eia! – i potrząsając laską podeszła ku wam starucha. W drugim ręku niosła zapaloną od któregoś z ognisk pochodnię. Mogła mieć zarówno lat pięćdziesiąt jak i sto pięćdziesiąt. Ze wskazaniem na to drugie.

- Cóż widzę – powiedziała – Wiele się dziś wydarzyło. Kulawiec zginął na szlaku. Ktoś oswobodził wyjącą duszę ze młyna. A to wszystko dzieło tych dziwnych tu ludzi. Przeklęta, opętana kiedyś przez demona. Ukochany w zagrożeniu. I czarodziejka – zaniosła się chichotem patrząc na Elissę. – Eia, któż tam z tobą idzie? Dziwne kobiety. I dziwni mężczyźni. Akolita tracący z każdym dniem swą wiarę w swego boga. Wielkolud szukający wyzwań. Kwitnąca miłość między tym dwojgiem – wskazała swym długim palcem na Ninerl i Ravandila. - Elf żyjący wspomnieniami. Hej, wędrowcy! Dam wam wróżbę za pół ceny, pięć srebrników i będziecie mogli zadać jedno pytanie – to rzekłszy odeszła ku jednej z chat.

- Czemu nie – parsknął Diego. - Szalona starucha – zaśmiał się jeszcze i ruszył za babą. Wrócił po paru minutach.

- Rzeczywiście szalona... – powtórzył z nietęgą miną.


Ninerl

Odeszłaś za potrzebą. Załatwiłaś się za jakąś stodołą i ruszałaś z powrotem, kiedy dostrzegłaś dwa cienie. Było za późno. Dwóch drabów zastąpiło ci drogę. Odziani w skóry i szyszaki. Należeli chyba do eskorty drugiej z karawan. Byli pijani. Z wyglądu i oddechu przypominali bardziej zwierzęta niż ludzi.

- Dziiiiiwa – zarechotał jeden.

- Pociupciem sobie dzisiej – wybełkotał drugi. – Nu, dziwa, nie krzyczaj, niekt cie nie usłyszy. Zrobisz nam dobrze i pojdziem. Zdejmuj ubranie, jak nie będziesz chciała to ci pomożemy! - pogładził trzonek topora i zaczął rozpinać gacie.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

***
Wtulił się w Ninerl, głaszcząc i całując ją wszędzie tam, gdzie chciała. W tej jednej chwili mógł zostawić za sobą całe swoje dotychczasowe życie, odsunąć na bok swoje zasady i oddać się żarowi uczuć. Na wzmiankę o włosach zachichotał -Też się z tego cieszę, nawet bym siebie nie wyobrażał w innych włosach... I ciebie też. Zostań taka jaka jesteś- szepnął jej na ucho o skupił się na tym, co robił. Czuł, jak Ninerl wyginała się pod dotykiem jego dłoni. Nie zważał na posypujący lekko śnieg, czuł się, jakby stał metr od ogniska. Robiło się coraz goręcej i goręcej, aż... Ninerl przerwała
-Mówiłem ci, że zawsze możesz na mnie liczyć... Nawet w tej kwestii- Ravandil uśmiechnął się patrząc elfce w oczy -Ja jestem bardzo cierpliwy, wiesz przecież... Wszystko w swoim czasie- powiedział cicho i pocałował elfkę. Rozumiał ją całkowicie, sam też nie chciał szarżować jak na pierwszy raz. Uczucia są jak wino, dojrzewają z czasem. Czuł, że nawet jeśli będzie trzeba czasu, to będzie warto...
Tymczasem objął Ninerl w pasie i napawał się każdą chwilą z nią spędzoną

***

-Konie poczekają... zajmijmy się lepiej rannymi- powiedział oszczędnie i pomógł Ninerl ściągnąć martwego orka z jednego z jeńców.

Widok białego wilka na pobojowisku go zaskoczył. To mądre, pełne ciepła spojrzenie... Elf zdawał sobie sprawę, że to, co widzi, ociera się w tej chwili o mistykę... Czyżby to był... znak? Od Ulryka? Czy może zwykły przypadek? Ravandil nigdy nie wgłębiał się w kwestie religijne, ale w tym przypadku nawet najbardziej fanatyczny ateista byłby pod wrażeniem.

Amputacja nogi, której dokonał Broch, była naprawdę odrażającym widokiem. Chociaż trzeba przyznać, że widok gnijącej żywcem nogi był jeszcze gorszy. Elf spuścił wzrok, bo chociaż widział już różne okropieństwa, to nie miał ochoty oglądać kolejnego, przynajmniej nie z własnej woli.

Wszystko, co się działo potem, przyjmował z lekkim zobojętnieniem. Zebranie łupów, powrót na miejsce z rozbitej karawany, pożegnanie z żołnierzami i droga w kierunku młyna minęło mu szybko, trochę jakby był nieobecny. Może to był dobry sposób, by odreagować trudy bitwy...

***

Na miejscu dowiedzieli się, co spotkało Konrada. W połączeniu z białym wilkiem, który odwiedził ich po bitwie, tworzyło to ciężkostrawną mistyczną mieszankę. Jak na dzisiaj Ravandil miał dosyć duchów, demonów, potępionych dusz, tajemniczych wilków i wszystkiego innego. Trzeba było mu chwilę odpoczynku przy cieple ogniska.
Spojrzał na niziołka i zmarszczył brwi. Nie dlatego, że czuł się zaskoczony, ale dlatego, że kupiec tylko potwierdził to, co dowiedzieli się do tej pory, a rysowało się to niezbyt wesoło.

Droga do wioski minęła spokojnie, i całe szczęście. Nie miał ochoty na kolejne przygody. Ledwo opuścili Lloin, a już zdążyli rozgromić orczą bandę i uratować potępioną duszę. Całkiem niezły bilans... Wioska nie była specjalnie duża, ale dobrze ufortyfikowana. Niestety nie było tu żadnego zajazdu, ale jak widać nie przeszkadzało to miejscowej ludności, która bawiła się w najlepsze przy ogniskach. Elf zaprowadził konia do stajni i usiadł z ulgą przy ognisku, rozcierając zmarznięte nieco ręce. Przysunął się do Ninerl i powiedział półgłosem. -Całkiem tu przyjemnie, tak z daleka od cywilizacji... A nawet mają przytulną stodołę dla gości-, po czym zaśmiał się niezbyt głośno. Nie udzielał mu się zbytnio klimat takich zabaw, ale tu wydawało mu się całkiem sympatycznie.

Postać staruchy go zaintrygowała. "Kto wie, co to za jedna...". Było w niej coś mrocznego i ciekawego. Interesujące było także zachowanie górali, którzy nagle zaczęli gasić ogniska. Czyżby to był jakiś element ludowej tradycji? Gasimy ogniska i mężczyźni gonią dziewki... Ciekawe. Do Ravandila podbiegła jakaś blondwłosa dziewka i zaczęła ciągnąć go za rękę. Wydawało się oczywiste, jaki miała w tym cel. Elf uszedł parę kroków, po czym zatrzymał się i stanowczo powiedział, kręcąc głową -Przykro mi, ale nie... nie tym razem- Po czym wrócił do ogniska. Powiedział to stanowczo, ale starał się to zrobić taktownie. Nie chciał w końcu urazić dziewczyny, jeszcze uzna to za zniewagę... Owszem, była całkiem ładna, ale Ravandil raczej nie należał do tych osób, które mają w zwyczaju przelecieć jakąś dziewkę na każdym postoju. Nie, to nie było w jego stylu. Wrócił na swoje miejsce i wsłuchał się w to, co mówi starucha. "Niesamowite... Skąd ona to wie? Nawet jeśli skądś by się dowiedziała, to skąd wie o... uczuciach? niemożliwe".

Spojrzał na Diego, który wrócił z nieco zafrasowanym obliczem. Elf zmarszczył brwi i zwrócił się do szlachcica -Co usłyszałeś od tej staruchy? Mam nadzieję, że to nic złego...-
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
-Dziękuję, że rozumiesz-wyszeptała, wtulona w jego pierś.
Smukłe palce dziewczyny wędrowały po plecach elfa i muskały jego kark.
--------------------------------------------------------------------
-Ech, Galandrel, nie załamuj mnie proszę. Myśl czasami logicznie- parsknęła, siedząc na jakimś kamieniu. Nagłe pojawienie się wilka, poderwało dziewczynę na nogi.
Zmarszczyła w zamyśleniu brwi- wilk nie zachowywał się jak normalne zwierzę, nie był też wściekły. Jego kolor i wielkość też były nietypowe. Zwierzak podszedł do niej.
Poczekała, aż skończy ją obwąchiwać. Nie wydawał się agresywny.
Podał łapę- to było jeszcze dziwniejsze. Spojrzała w oczy zwierzęcia, błyszczące nie-zwierzęcą inteligencję i wiedziała. Na jej twarz wypłynął nikły uśmiech. Delikatnie uścisnęła kończynę.
"Oczy jednego z Potężnych. Wszystko jasne. A może nawet jakiś pomniejszy demon lub podobna istota. Tylko czemu akurat przyszedł do nas?" zastanawiała się. Wiedziała, co prawda, że Broch jest wyznawcą Ulryka, ale było przecież tylu innych...
"Widocznie jakoś zwróciliśmy na siebie uwagę" poczuła dreszczyk niepokoju. Nie miała ochoty, by jakiś byt specjalnie się nią interesował- to mogło być niebezpieczne.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na podziękowania.
Obserwowała Elissę. Jakoś coś ją ukłuło na wyraz jej twarzy.
"Coś chyba jest nie tak..." uświadomiła sobie, że Elissa się prawie nie odzywa. "Może się czuje obco?" pomyślała. "Nie byłoby to takie dziwne... Ale poprosze Galavandrela, niech spróbuje z nią pogadać na jakolwiek temat, ale nie, ja to zrobię. Ja tylko będzie czas i okazja."
------------------------------------------------------------------
Zdziwiona, popatrzyła na niziołka. Za chwilę uśmiech rozjaśnił jej twarz: -Gaen' na vei' andir, Augustus.
Chwyciła pas: -Może mi uwierzy. W kazdym razie postaram się go przekonać.- powtórzyła kilkanście razy nazwisko tego starszego. "To będzie przydatne. I to jak" pomyślała.
W końcu wszyscy byli gotowi do drogi.
Machnęła ręką na pożegnanie żołnierzy i trąciła Vadatha nogą. Kon parsknął i ruszył naprzód.
Wreszcie dotarli do opuszczonego młyna.
Pierwsze, co Ninerl zobaczyła, to jak ranni wychodzą im na przeciwko. Zeskoczyła z konia i podbiegła do siostry.
-Miaulin, do łóżka! Zwariowałaś dziewczyno? A co będzie jak rana się otworzy - chwyciła siostrę za ramię i poprowadziła z powrotem do wozu. -To miłe, że wyszłaś mi na spotkanie, ale nie chcę, byś ryzykowała swoim zdrowiem.- popatrzyła z troską na siostrę. Była zdecydowanie zbyt blada. "Powinno wkrótce jej przejśc, jak tylko organizm uzupełni ilość krwi" myślała.
------------------------------------------------------------------
-Ciepłe jedzenie. Tego mi było potrzeba- mruknęła do siebie.
Słowa Zinhy wydały się je ... dziwne? "Czemu to tak ujął... To mi się nie podoba" myślała podejrzliwie. "To dziwne..." po kilku minutach snucia najrozmaitszych teorii, machnęła na to ręką. Bez przesady z tą nieufnością...
W ucho wpadły jej słowa halflińskiego kupca.
-O, niee... Tylko nie wojna...- jęknęła cicho.
------------------------------------------------------------------
Podróżowali dalej. Ninerl z tych dni najlepiej zapamiętała zimno. No i mokry śnieg. Naprawdę, nieraz tęskniła za wiosną. No, albo chociaż jesienią.
W nocy przytulała się mocno do Ravandila- mężczyzna grzał jak piec.
------------------------------------------------------------------
Wreszcie dotarli do jakiejś ludzkiej siedziby. Ninerl nie spodziewała się niczego, ponad zwyczajowy "standard" takich wiosek. Ale było gorzej... wioska nie miała nawet gospody.
"Straszne zadupie" pomyślała, kręcąc głową. We wszystkich ludzkich wioskach, w jakich była lub je widziała, zawsze był jakiś szynk. Lub cokolwiek go przypominającego.
Diego usiścił opłatę za wjazd. Gdy Ninerl usłyszała o proponowanym miejscach noclegu, stwierdziła w duchu, że woli gołą ziemię. Albo w ostateczności stodołę.
Trwała właśnie jakaś zabawa. Nie było to wesele, może po prostu tak bez okazji? "Albo to jakieś święto. Ale w czasie zimy? Bez sensu." stwierdziła.
Usiadła przy ognisku, obok Ravandila.
-Stodoła dla gości...- zachichotała.-A co, zamierzasz testować to siano w środku?-oczy dziewczyny zalśniły.
Po chwili przygryzła wargę. Pęcherz domagał się natychmiastowego opróżnienia. "Musze się wysikac gdzieś i to już" wstała.
-Zaraz wracam- powiedziała i poszła w strone krzaków i jakiś budynków. Po drodze minęła staruchę i doleciały ją niektóre słowa.
"Kwitnąca miłość" - sama nie wiedząc czemu, czuła, że sie rumieni.
Zniknęła w mroku i nie widziała blondwłosej dziewczyny, umizgującej się do Ravandila.
------------------------------------------------------------------
"Świetnie" ubrała się i właśnie przeszła parę kroków, gdy zauważyła jakieś dwie istoty. Miała złe przeczucia.
Ci... ludzie, których trudno było określić tym mianem, zagrodzili jej drogę. Cuchneli brudem i winem tak, że z trudem powstrzymała mdłości. Odruchowo położyła dłoń na rękojeści miecza. Druga powędrowała do pasa, przy którym wisiał przypięty nóż.
Wtedy dzikusy się odezwały. Ninerl na początku miała wrażenie, że to jakiś paskudny żart. "Weź się w garść."pomyślała. "Nie warto krzyczeć, bo i tak nikt nie usłyszy."
"No to trzeba ich zabić" zaszeptał głos w jej umyśle.
-Zejdź mi z drogi... człowieku...- w głosie dziewczyny zabrzmiała pogarda, połączona z lodem. Chwilę potem, nie czekając na odpowiedź, wyszarpnęła miecz i nóż i skoczyła naprzód.
Machnęła ostrzem, wbijając je prosto w rozpięty fragment garderoby draba. Udało się jej ominąc dłoń. Zaraz potem poprawiła kopniakiem. Człowiek skulił się od uderzenia.
Błogosławiła siebie, że nie wypiła wina, w odróżnieniu od nich nie miała spowolnionych reakcji. Ale nadal byli niebezpieczni.
Drugiego trafiła w bok. Niezbyt skutecznie zresztą. Ale nie o to chodziło. Uchyliła się przed niezgrabnym ciosem, nieco cofnęła i czoło człowieka zaczerwieniło się od krwi.
Barbarzyńca zawył wściekle.
To było tylko draśnięcie, ale spływająca krew powinna oślepić na chwilę napastnika.
Pierwszy próbował się wyprostować, jednak marnie mu to szło. Jęczał piskliwym głosikiem. Ninerl wyczuła szansę i obracając się nieco na bok, nabrała rozpędu i uderzeniem barku, przewróciła napastnika. Zraniona noga zaprotestowała boleśnie. Instynktownie lekko podskoczyła, by nie potknąć się o ciało i dała susa w bok. Byle dalej od drugiego. Rzuciła okiem tu i tam.
Tutaj słabe światło nie miało siły, by rozświetlić krzaki i trawę i robiło się ciemno. Bardzo ciemno. Z przodu oni zagradzali jej drogę.
Z tyłu droga powinna być wolna. Cofnęła się do tyłu, bacznie obserwując napastników i za chwilę obróciła się do nich bokiem, skoczyła w zbawczy mrok. Poruszała się skokami, zygzakując- przecież mogli rzucić w nią tym toporkiem. Musiała dotrzeć do ogniska... Pogryziona noga długo nie wytrzyma tych podskoków...


No, mam nadzieję, że nie przekombinowałam... :wink: Żeby było jasne, Ninerl jeszcze nie zdjęła pancerza. Skoro tak szybok musiała biegać w krzaki :D
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany