[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Głuptasie, czy ja się kiedykolwiek z Tobą nie zgodziłem? - zapytał wesoło, uśmiech na jego twarzy był właśnie w pełnym rozkwicie.
Dobrze, Wern, postanowione, i nasza dwójka udaje się do Księstw! A co do Snagi, sam właśnie chciałem tą kwestię poruszyć. Hmm... - Konrad wyraźnie podumał chwilę nad sprawą, przy okazji wysłuchał opinii innych - Prawo pozostaje prawem, góral bez winy nie jest. A że nam pomógł, cóż, dzięki mu za to, ale nijak się to ma do tej całej plejady przestępstw jakie ma na swoim koncie. Jeśli jednak się bardzo uprzecie, może być dla niego ratunek i to wcale nie drogą wykradania go z koszar. Nie wiem jak wyglądają tutaj kwestie prawne, ale powinien odbyć się jakikolwiek proces zanim go powieszą. Jeśli tak, ostatecznie mogę być jego obrońcą, aczkolwiek gdy już przyjdzie co do czego, nie liczcie na jakąś wielką fachowość z mojej strony. Moja wiedza w tej kwestii jest niewiele większa niż wasza. Ostatecznie można spróbować go "wykupić" od kapitana straży. Powiedzieć, że chcemy by był naszym niewolnikiem do końca życia w ramach odkupienia swych win, czy jakoś inaczej skłamać, urozmaicić tą historię. To tylko propozycje, koniec końców to nie ja podejmuję tutaj ostateczne decyzje. Nie mniej z przyjemnością wysłucham co o tym sądzicie... - wygłosił tradycyjnym, spokojnym tonem.
Pomysły przedstawione przed chwilą, co najdziwniejsze, wydawały mu się wcale nie głupie. Jak wyjdzie z ich realizacją? Czas pokaże...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Słowa Elissy nieco ją uspokoiły.
-Nie powiem, żebym była zadowolona z takiej regeneracji. - westchnęła cicho. -Ale jakoś to przetrzymam. No, cóż, nie będę ci już przeszkadzać. Smacznego- posłała dziewczynie półuśmiech.
--------------------------------------------------------------------
Słuchała Galavandrela w milczeniu. Elf zacinał się przy prawie każdym słowie. "Ja jestem chyba jednak od niego silniejsza, pozornie chociaż. I pewnie niewiele starsza. Pomyślec, że Miaulin jest z nas najmłodsza. Chyba. Jeśli sobie nie poradzi z tym wspomnieniem, to ono może go zniszczyć"myślała, popijając gorzkie piwo. "Ale to juz jego sprawa. Mnie tylko ... wypaliło? Całe szczęście, że ruszyłam w drogę. Inaczej nie byłoby dobrze."
- Zawsze będzie lepiej- powtórzyła. -I czemu zakładasz, że śmierć jest ostatecznym końcem? Może to dopiero początek...- oczy jej zabłysły.
Gdy skonczyli dzban, wrócili z powrotem do pokoju Diega. Ninerl szła niespiesznym krokiem. Przypomniała sobie, jak uwielbiała opowieści o bohaterach, baśnie, mity i tym podobne rzeczy. Jednak rzeczywistość przypominała je mało. Ale istniały nikłe podobieństwa- które uwielbiała. Zazdrościła niektórym siły, tej płynącej z wnętrza. Nie fizycznej. Takie istoty, ludzi czy elfy potrafili, bez używania przemocy lub przymusu, skłonić resztę do posłuchania ich. Zresztą, kobiety Nerethinów zawsze były silne. Nigdy bojaźliwe lub potulne. Jej babka, ciotki, matka- mimo, że pochodziła z innego rodu, tylko ją utwierdzały ją w tym przekonaniu. Matka powtarzała jej i Miaulin stale, by nauczyły się dbac o siebie, cenić to kim są i pamiętały o własnej niezależności.
Zreszta istnieły niepisane zasady klanu. Jeszcze bardziej "restrykcyjne" miała jej matka. Ninerl to czasami denerwowało- bo jak mozna być aż tak uczciwym? Praworządnym i zawsze wierzącym w dobro innych. Jednak matka nie był naiwna. Zreszta nie miałaby jak. Ninerl przypomniała sobie opowieści o swojej uthuańskiej babce. Widziała ją raptem kilka razy. Podobno za plecami, nazywano ją jędzą, wiedźmą lub innymi określeniami. Rzecz, jasna tylko wtedy, gdy ktoś przeniknął powierzchowną maskę, jaką przybierała. Ciemnowłosa i władcza- tylko to zapamietała jako dziecko. Dziadek był miłym i spokojnym elfem, całkowicie posłusznym jej woli. Zresztą babka niedługo potem, jak urodzili sie bracia banitki, umarła. Na jakąś ciężką chorobę. Nigdy nie zastanawiała się jaką. Po kilku opowieściach matki, zdziwiła się, że Niniane szanowała i poważała babkę do końca.
"Ja bym wprost powiedziała, co o niej myślę. Na pewno na nienawiść, odpłaciłabym sie tym samym" na wargach dziewczyny zagościł złośliwy uśmiech.
Weszła do pokoju. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Ravandila. Usiadła przy elfie.
Po chwili zgromadzili się wszyscy.
Najpierw Zinha wspomniał coś o Snadze. Ninerl nie bardzo wiedziała, co odpowiedziec.
Chwile potem prawie to samo powiedział Diego. Z wyjątkiem tego fragmentu o Dorasie. Odezwał się Broch. Ninerl zasadniczo się z nim zgadzała. "Czemu mielibyśmy ratować Snagę? To byłoby czyste szaleństwo." Usłyszała pytanie Ravandila.
-Wiesz co, Diego, to tak jakbyś chciał koniecznie uratować wilka, który najpierw spustoszył stado owiec, a potem zagryzł innego wilka, bo tamten go oszukał. Nie wspominając już, że to właśnie Kevaron wynajął Snagę, by nas zabić. Dla mnie to trochę dziwne, wybacz, nie jestem człowiekiem, nie rozumiem. - w głosie dziewczyny zabrzmiała nuta kpiny. -Może powinnam posłużyć się inną analogią. O Druchii..- z gardła dziewczyny niemal wydobył się syk. - Chociaż nie, lepiej nie. Lepiej nie przywoływać tego...- raptownie zamilkła.- Moje zdanie znasz. Jak dla mnie, możemy tylko poprosić o nieco inną karę śmierci. Bardziej, dla was, ludzi, honorową. Na przykład ścięcie mieczem. Nic ponadto- oświadczyła.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Ninerl. Ale z tym wiekiem elfów zamieszaliśmy :-) Tzn. ja zamieszałem, a ty odmieszałaś :-)

Po opróżnieniu dzbana, Gal udał się do pokoju Diega. Po drodze doprowadził się jeszcze do porządku. Nie chciał wciągać wszystkich dookoła w swoje problemy. W czasie narady nie udzielał się prawie. Żal mu było Snagi. Mimo iż był rozbójnikiem, to jednak okazał się człekiem honorowym i za to chociażby elf go cenił. Powoli po cichu, niskim głosem rzekł.
- Pomysł Konrada jest dobry. W końcu to dzięki nam właściwie straż pojmała Snagę. To nasz jeniec i do nas należy wymierzenie kary. Może udałoby się to tak załatwić. Ja sam nie bardzo jestem za zostawieniem go tutaj na pewną śmierć, ale zrobimy jak chcecie. Jakiekolwiek akcje zbrojne, czy dywersyjne nie wchodzą w grę, przynajmniej ja odpadam, bo ledwie się ruszam. Elf odzyskał nieco pewności siebie. Może to piwo, może rozmowa z Ninerl, w każdym razie mówiąc powoli nie jąkał się i mógł w miarę płynnie się wysłowić.
Po tych słowach strzelec zamilkł i nie mówił już nic do końca narady. Potrzebował, co najmniej jednego dnia całkowitego odpoczynku. Na propozycję Brocha jedynie skinął głową i ruszył za najemnikiem. Rozmowę z Kapitanem również zostawił towarzyszowi. „Niech on to załatwi. Nie ma co się wtrącać”. Wracając do karczmy, Broch poruszył niewygodny temat.
- Wydaje mi się, że za często w moim życiu jestem zmuszany do dokonywania trudnych wyborów i za często jednak wybieram źle. Czasem sobie z tym nie radzę. Kiedyś, gdy dowodziłem... Wer… Elf chciał chyba powiedzieć coś jeszcze, ale urwał i najwyraźniej nie miał ochoty dalej ciągnąć konwersacji. „Innym razem. Dziś nie dam rady” pomyślał.
Na wzmiankę o winie Galavandrel spojrzał na Wernera.
- Wypiłem już dzisiaj cały dzban piwa. Miałem kiedyś przyjaciela, który w każdej gospodzie mówił do mnie „Gal! Ty pięknisiu zajebany. Jak pijesz, to jedno pij. Wojownik musi wiedzieć, po czym rzyga”. Wspomnienie to wywołało mimowolny lekki uśmiech na twarzy elfa. Pierwszy tego dnia.
-No… ewentualnie troszeczkę. Może jednak nie było z nim tak źle.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Broch i Galavandrel

Kapitan Filipeo Iordans miał ciężki orzech do zgryzienia. Był to jego dwudziesty rok w armii, w tym szósty na tym zesłaniu. I za co? Tylko za to, że kiedyś ośmielił się skrytykować przełożonego. Teraz zaś spokój jego zesłania został zakłócony przez tych dwóch awanturników. Teraz, zasiadając w swym gabinecie i gładząc długą brodę spoglądał na siedzącego przed nim wielkoluda Wernera Brocha i jego towarzysza, elfa Galavandrela dil Vallora.W aresztowaniu kupca nie widział problemu, sprawa nagliła więc jeszcze w obecności najemnika i strzelca wezwał adiutanta i wydał rozkazy. Dorasa zatrzymano niemal w bramie fortu, jego ludzi internowano w zajeździe. Samego kupca sprowadzono do garnizonu i w rzeczy samej znaleziono przy nim medalion. Kilka chwil później pojawił się Zinha, który najpewnej z polecenia Diega przyszedł wstawić się za Snagą. W końcu kapitan stracił cierpliwość gdy doszła „prośba” o uwolnienie górala. To było pozbawienie go największego od lat sukcesu, zwłaszcza (a może pomimo), że wszystko wskazywało, iż góral z tamtymi współpracował. I choć błysk w oku Brocha zmroził mu na chwilę krew w żyłach, postanowił się nie ugiąć.

- Tego Dorasa zatrzymam, przesłuchamy go dokładnie. – powiedział. – Ale Snagi nie mogę uwolnić. Rozumiem, że oddał wam on przysługę i tylko tyle. Lecz liczba zbrodni jakie popełnił jest wielka. Łupił i zabijał tych, którzy nie chcieli oddać majątku po dobroci. Podnosił rękę na żołnierzy imperialnych, niejeden z nich zginął w walce z jego bandą. Jeśli odkupił część swych win to tylko bardzo małą. Musi za nie odpowiedzieć. Obowiązuje tu prawo wojskowe, musiałbym skonsultować się z moim przełożonym, pułkownikiem Mofke. Ale przede wszystkim odpowiadam przed mymi ludźmi i tymi, których chronię. Wieść o schwytaniu Snagi już się rozeszła. Żołnierze, kupcy i mieszkańcy fortu świętują, wszyscy oczekują na jutrzejszą egzekucję. Zwłaszcza kupcy, którym tak dał się we znaki. Niejedna karawana padła jego łupem. Co by powiedzieli gdybym go uwolnił? Przełęcz Czarnego Ognia to nie jakaś podrzędna droga. To obok Mroźnych Kłów główny szlak handlowy Imperium z Południem. A Snaga to symbol bezprawia, które się skończyło. Zetnę go o świcie. Jestem to winien dziesiątkom ograbionych kupców i moim żołnierzom. Wszyscy od dawna czekali na ten moment. Dorasa pozostanie w areszcie. Nie będę pytał o kompanię w jakiej się obracacie, mimo iż elfka która z wami jest dziwnie ozdrowiała po wczorajszym ciężkim zranieniu i trochę mi to śmierdzi. Snagę ostawcie.

Kapitan zakończył patrząc wam prosto w oczy. To była sprawa, której nie mógł odpuścić, jego punkt honoru. Zresztą nadchodziła wojna, awans przyjdzie prędzej czy później. Filipeo był gotów poświęcić jeszcze te kilka miesięcy. W gruncie rzeczy polubił swe zesłanie i chciał zostawić tu porządek. Zaś porządek oznaczała tocząca się po dziedzińcu głowa Snagi. Bez niej uważał by te lata za zmarnowane. Jutro ci awanturnicy odejdą na południe i nigdy nie wrócą. W jego zesłaniu, domu, znów zapanuje spokój.

Wszyscy

Policz rany, nie rachuj krzywd
Zapomnij;
zapomnij;
Zostanie w sercu ból.
Gdy czas nadejdzie, porachuj
krzywdy.
Przypomnij;
wspomnij,
Że zemsta jest prawem gór.

Siedzący w kącie góral zanucił pieśń, podchwyciło ją kilku miejscowych. Był już późny wieczór, większość gości zajazdu udała się już spać. Lekki wietrzyk smagał sypiący za oknami śnieg. Przy stołach siedziało jeszcze czterech żołnierzy, paru najemników z dwoma piersiatymi kurtyzanami i trzech górali. Także medyk garnizonu gawędzący w rogu sali z Zinhą. Obok olbrzymi middenlandczyk wraz z czarnowłosą dziewczyną i elfem, popijając kwaśnym tutejszym winem jedli spóźnioną wieczerzę. Kilka stołów dalej Ninerl i Ravandil oddawali się wspólnej, nie mąconej przez nikogo rozmowie. Co bystrzejszy obserwator mógł dostrzec gesty świadczące o tym, że dwójka przedstawicieli starej rasy nie jest sobie obojętna. Julia i Konrad spożywali kolację również żywo o czymś dyskutując i uśmiechając się do siebie. Tego wieczora było spokojnie w głównej sali. Akompaniując śpiewającym odezwała się piszczałka. Sierżant kuszników wpierw spojrzał krzywo na górali, lecz zaraz wrócił do posiłku. Stara pieśń górskich rozbójników rozbrzmiewała w karczmie. Nucić z cicha zaczął nawet jeden z żołnierzy. Z czasem sala coraz bardziej pustoszała i również wy, jedni wcześniej, drudzy nieco później, udaliście się na spoczynek po kolejnym, spędzonym na regenarcji sił dniu w forcie.

Świtem wyprowadzono Snagę. Było zimno, jeszcze półciemno. Mimo to ludzie przyszli tłumnie. Zwabieni wieścią o egzekucji Snagi przybyli nawet ludzie z sąsiednich wiosek, by dotrzeć musieli iść nocą. Miast szubienicy na dziedzińcu fortu stało tylko drewniane podwyższenie, na nim zaś pieniek. Opodal kat próbował topór. Kapitan zamienił Snadze śmierć na honorową. Wraz ze skazanym na podwyższenie wszedł urzędnik i zaczął czytać akt oskarżenia. Widać pełnił tu obowiązki sędziego. Ludzie wpatrywali się w stojącego obok rozbójnika. W łachmanach, ze skołtunioną brodą, trzymany przez żołnierzy. Wierciły go oczy kupców i żołnierzy. Niejednemu Snaga odebrał majątek, niejeden patrzył na śmierć przyjaciół. I oni byli stąd, góry były też ich domem. Teraz dostawali zapłatę.

Skazaniec przyklęknął, kapłan Sigmara uczynił nad nim znak młota, namaścił go olejkami. Rozbójnik dostał błogosławieństwo na drogę do królestwa Morra. Ktoś z tylnich szeregów znów zanucił pieśń. Kat uniósł topór i uderzył. Głowa spadła na ziemię.


**

Egzekucji Snagi przyglądało się też kilku podróżnych, z dziwnej grupy, która przybyła przed trzema dniami. Przez ostatnie dwa tygodnie przemierzyli cały Averland, stepy i góry. Zostawiali za sobą Imperium. Zostawiali szlak krwi, ran, poległych przyjaciół. Przed nimi były nowe krainy i nowe przygody.

Coś się kończy...

Najwytrwalsze baby i dzieci wciąż szukały pod szafotem mających przynieść szczęście skrawków odzieży i włosów straconego. Żołnierze w asyście gapiów ponieśli ku cmentarzowi zawinięte w całun zwłoki rozbójnika. Towarzyszyli im mnisi wznoszący dziękczynne śpiewy. Widownia rozeszła się. Wąsaty rycerz przybijał transakcję kupna krytego wozu, na którym mieli jechać ranni.

Śnieg sypał gęsto od samego rana z ciężkich, ołowianych chmur. Para buchała koniom z nozdrzy.

Coś się zaczyna.

Światło padło na stromy, złowieszczy szlak wiodący na południe.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

ROZDZIAŁ IV: COŚ SIĘ KOŃCZY, COŚ SIĘ ZACZYNA


Grupa podróżnych opuszczała bramę fortu. Był trzydziesty trzeci, ostatni dzień miesiąca Kaldzeit, w całym Starym Świecie znanego jako listopad. Półtorej godziny po świcie. Ciało Snagi spoczęło w grobie, uprzątano dziedziniec. Komentowano wciąż egzekucję, lecz w Lloin zaczął się zwykły nowy dzień. Śnieg sypał coraz mocniej pzesłaniając widoczność. Mimo tego ruch był całkiem spory. Wielu z tych, którzy przybyli na widowisko zostało by załatwić w forcie jakieś sprawy. Za dwa dni przypadał comiesięczny targ graniczny Imperium z Księstwami. W bramie ustawiła się kolejka podróżnych, czekając na odprawę.
Pochylony mytnik jeszcze raz przeglądał juki mułów. Zabierał się już z rozpędu do uwiązanego do wozu konia Diega, lecz Zinha zmroził go zimnym głosem:

- To prywatne rzeczy. Wszystko co zadeklarowane do oclenia jest na mułach.

Złoto było dobrze ukryte lecz ostrożność nie zawadziła. Mytnik ustąpił przed pancernym jeźdźcem.

- Zgodnie z wcześniejszą kontrolą – przytaknął. - cztery cetnary rudy żelaza, pięć cetnarów soli, cetnar ołowiu, po półtora cetnara wosku, miodu, masła, błękitnego sukna reiklandzkiego oraz skór i futer. Cło wywozowe z utargiem poza Imperium, łącznie czterdzieści sześć koron, pięć szylingów i pens.

Mytnik poprawił kapalin. Drugi odnotowywał coś skrupulatnie w papierach.

- Myto drogowe, po szylingu od nogi – mówił obliczając. - Czternaście koni to korona osiem, tuzin ludzi korona cztery. Dwa i pół szylinga od koła wozu, łącznie dziesięć szylingów. Ach, i tuzin mułów! Dwie korony osiem. Razem...pięć i pół korony!
- Zaraz zaraz...- wtrącił się Ludovic. – Przecież konni nie dotykają stopami ziemi, tak samo jadący na wozie.
- Tak, ale...
- Przed każdym sądem przegralibyście proces! Komora celna w Lloin musiała by płacić odszkodowania. Jak myślicie, komu pociągnęliby z pensji?
- Znaczy...
- My chcieliśmy...
- Zatem załatwione! Zaś nacisk muła na grunt, nawet objuczonego, jest o wiele mniejszy niż konia. Wedle nowego rozporządzenia myto za muła wynosi dwanaście pensów od nogi.
- Nie słyszeliśmy...
- Jeszcze nie dotarło? Wiecie, że nieznajomość prawa nie zwalnia od jego przestrzegania? Uzyskałem stopień doktora prawa w Altdorfie – stary sługa zamachał wyjętym z torby dyplomem - stamtąd też przybywam. Zresztą, może mam kopię przy sobie...a nie, nie mam. No trudno.- dobrze wiedzieliście że kłamie, jednak wyglądało na to, że mytnik kupi tę historyjkę.

Mytnicy stali oniemiali. Jeden chciał przemówić, lecz Ludovic nie dał im dojść do głosu.

- Zapomnieliście też o uldze na wywóz soli. W związku z brakiem popytu wewnątrz Imperium, w celu utrzymania żup pod Braszowem. Wiem, że jesteśmy w wojskowym okręgu, podległym bezpośrednio cesarzowi, lecz Przełęcz graniczy z Averlandem a książęce rozporządzenia handlowe też są tu ważne. Proszę nie szukać. Tak się składa, że pamiętam: to będzie mniej o sześć i ćwierć korony.

Z tyłu dało się słyszeć głosy zniecierpliwienia. Skołowani mytnicy w końcu bez oporu przyjęli sumę o dobre dziesięć koron mniejszą niż początkowa.
Nagle nadbiegła też korpulentna karczmarka, niosąc nakryty białą płachtą pakunek.

- Dzielni panowie, upiekłam wam kosz świeżych bułeczek na drogę! – wręczyła Ravandilowi podarunek.

To było już wszystko. Spojrzeliście jeszcze raz na szare mury, na klasztor i zajazd. Ruszyliście w drogę.

***

Droga prowadziła łagodnymi serpentynami do położonej kilkaset metrów niżej doliny. Śnieg przestał sypać i mogliście podziwiać widoki. Zewsząd otaczały was białe szczyty. Dolina była długa i szeroka, cała zajęta przez ośnieżone łąki i pola. Jej środkiem płynęło kilka łączących się i rozwidlających strumieni. Nikły poniżej w świerkowych lasach.
Byliście dość rześcy, w miarę wypoczęci po dwóch przeszło dniach w forcie. Jednak już pierwsze godziny jazdy zaczęły dawać się we znaki. Rany ledwo się zasklepiły, wszyscy byli wciąż osłabieni. Potrzebowalibyście tygodnia odpoczynku na pełną rekonwalescencję. Ale na tyle nie mogliście sobie pozwolić. I tak każdy dzień był ryzykiem, że w końcu dotrze do Lloin spóźniony list gończy. Mus było wyruszać.

Zinha kupił solidny kryty wóz. Przeładowaliście nań część zapasów. Zrobiono posłania dla Miaulin i Diega. Molachijski książę miał się w miarę nieźle. Rana goiła się sprawnie i młody władca chciał już jechać konno. Doświadczony rycerz wybił mu z głowy te pomysły. Z Miaulin było gorzej. Elfka jeszcze była oszołomiona. Magia Elissy ocaliła jej życie lecz rekonwalescencja potrwa najmniej tydzień. Opatrunek pokrywał jej rękę i szyję i Miaulin mogła mówić tylko szeptem. Ravandil jadący przodem miał się w miarę dobrze, palce, dzięki magii Elissy zaczęły wracać do pełnej sprawności. Ninerl jechała obok niego. Konrad był wciąż osłabiony od rany zadanej mieczem Kevarona pod Wodogrzmotami. Galavandrelowi, choć tylko lekko rannemu, wyraźnie dokuczały szwy w policzku i piekący bok. W pełni chwacko trzymali się tylko Zinha, Werner i Ninerl. Stadko tuzina objuczonych sakwami mułów przywiązanych było do powożonego przez Ludovica wozu. Zaprzężono doń cztery konie, w tym dawnego pociągowego wałacha i dwa odciążone juczne. Drugiego pociągowca kupił Zinha wraz z wozem.
Po dwóch godzinach zjechaliście w dolinę i dalsze dwie podążali wśród łąk. Zatrzymaliście się na popas w jakiejś wiosce. Zjedliście też posiłek złożony z baraniny i owczego sera.


Było jeszcze sporo przed południem. Dolina skręcała na północny wschód i trakt opuszczał ją przecinając wysoki masyw. Góry były pokryte śniegiem, gdzieniegdzie tylko upstrzone kępkami roślinności, jakby usypane z piasku i żwiru. Na stokach doliny rosły szare świerki. Wyżej już tylko kosodrzewiny i piargi. Hen w górze, pośród skał, widzieliście przełęcz między dwoma garbami.

***

Droga wiła się między szczytami i nie widzieliście już doliny i fortu. Dwie godziny po południu przekroczyliście szczytowy punkt przełęczy. Było tu zimniej niż na dole, musieliście otulić się w pledy. Jedynie Elissa (z racji wykonywanej profesji) i Broch (z racji kilku lat spędzonych w Norsce) wyglądali na takich, co im ta temperatura zupełnie nie przeszkadza. Po lewej i prawej wznosiły się majestatyczne przyprószone śniegiem garby.


Byliście tego popołudnia jedynymi wędrowcami na szlaku. Mogło to dziwić, mimo niesprzyjającej pogody. Należało się spodziewać raczej licznych karawan śpieszących na mający się odbyć za dwa dni jarmark. Koła wozu turkotały na trakcie. Żal było patrzeć na marne resztki jakie pozostały z dawnej krasnoludzkiej drogi. Porozrzucane tu i ówdzie starożytne kamienie bardziej utrudniały niż ułatwiały drogę. Snieg raz sypał, raz nie. Następne godziny na ogół zjeżdżaliście w dół. Pojawiły się strumienie. Dotarliście do miejsca gdzie piętro kosodrzewiny przechodziło w piętro lasu. Trakt to schodził, to piął się serpentynami wśród ośnieżonych krzewów, drzew i skał. Późnym popołudniem trakt dochodził do ostrego klina wbitego w górę, w miejscu gdzie wypływał z niej strumień.

- Ogień przed nami! – z przodu zawołał Ravandil.

Podeszliście do miejsca gdzie drzewa po lewej rozstępowały się i otwierał się szeroki widok.
Gościniec zakręcał pod ostrym kątem i poniżej oraz przed sobą widzieliście jego dalszy bieg. Daleko, kilometr w linii prostej, na wspinającej się serpentynami odkrytej drodze płonęły ognie. Wokół rozciągało się coś, co mogło być tylko pobojowiskiem. Bystre oko mogło wyłowić gdzieniegdzie skryte wśród kamieni kształty ciał zwierząt i ludzi. W pokrywającym zbocze śniegu błyszczał rozrzucony oręż. Prędko zidentyfikowaliście płonące obiekty. Były to poprzewracane kupieckie wozy. Tu dokonała swego losu karawana.


Pełni najgorszych przeczuć kontynuowaliście podróż. Było zbyt późno by wrócić do fortu. Zaś drugi trakt idący doliną, nie nadawał się dla wozów i nadkładał dwa dni drogi. Nałożyliście zbroje, sprawdziliście broń. Z naładowanymi łukami i kuszami ruszyliście w dół. Minęliście zakręt pod wodospadem. Strumienie wody obryzgiwały kamienny most krasnoludów. Niebawem wyszliście na ocienioną drogę, którą kwadrans temu widzieliście z góry. Leżały na niej spalone ciała goblińskich łuczników. Trzy wstrętne truchła były usmażone tak jak ofiara pioruna Eiglera w Lloin. Po kolejnych dziesięciu minutach jazdy wzdłuż zbocza wyszliście na otwarty, porośnięty mikrymi krzewami stok. Zaśnieżony trakt schodził stąd równoległymi serpentynami. W dole było już dokładnie widać dogasające pobojowisko. Śnieg sypał wam w twarze. Skąpany w nim las w górze szumiał na wietrze, cichy i milczący. Pięć zakrętów niżej zatrzymaliście się na miejscu.

Nie wszystkim z was było wcześniej dane oglądać pobojowisko po dziele zielonoskórych. Ci którzy widzieli je po raz pierwszy wymiotowali teraz lub powstrzymywali mdłości. Swoim przybyciem spłoszyliście wielkie stado sępów. Ogryzione ciała zwierząt, ludzi i samych bestii walały się tu i ówdzie. Wokół bielały kości, ścięgna i wnętrzności. Wszędzie dało się dostrzec ślady zdejmowania skór i oprawiania mięsa. Kłębiły się roje much. Smród był potworny. Muły i konie parskały. Pięć przewróconych wozów dopalało się dymiąc. Szybko okazało się, że nie tylko one płonęły. Spośród belek wystawała ludzka noga. Wśród popiołów walały się kości. Pobojowisko oczyszczono z wszystkiego co mogło być przydatne. Gobliny same wytwarzały niewiele, a to co wytwarzały było podłej jakości. Zwłoki odarto tak z pancerzy, broni jak z butów oraz ubrań. Więcej – dwadzieścia parę – było ścierw goblińskich, lecz i ich nie oszczędzono. Sporo ludzi zginęło od strzał, lecz goblinów również – w tym od kul i bełtów. Wyglądało na to, że ludzie nie dali się w pełni zaskoczyć. Wozy były obrócone. Próbowali przygotować się na atak z góry stoku. Nie na wiele im się to zdało. Wojownicy w karawanie stanowili mniejszość.

***

Z zatkanymi nosami oglądaliście pobojowisko, gdy Zinha krzyknął wskazując coś palcem. W górze, na trakcie którym przyszliście dostrzegliście sylwetki i błysk stali.

- Zaraz...- rycerz wytężył wzrok. – To żołnierze z Lloin.

W rzeczy samej piesi – byli to ludzie – nieśli duże tarcze i czerwone tuniki. Zatrzymali się i zaczęli schodzić ku wam. Było ich sześciu.

- Niech to diabli, może dotarł list gończy – potarł wąsy rycerz. – chociaż za mało ich na pościg. Chyba, że dalej idzie więcej. Nic to, schowajcie broń, zachowajcie spokój.

Żołnierze zbliżyli się. Oddział stanowiło czterech kuszników, potężny tarczownik i drobny zwiadowca z łukiem na plecach. Dowódca, jeden z kuszników, (był to drugi z sierżantów w Lloin, z którym nie mieliście do czynienia) rozejrzał się po pobojowisku i pozdrowił was gestem.

- Sierżant Horth z garnizonu w Lloin – przedstawił się i skłonił. – Górale donieśli nam, że widzieli w tej stronie gobliny. Nie mylili się niestety.

Jego podwładni, bladzi jak ściana rozglądali się wokół czyniąc znaki Sigmara. Jednym z nich był Estalijczyk, wcielony trzy dni wcześniej za bójkę z Galavandrelem. Najmłodszym, może szesnastoletnim chłopakiem, targały mdłości.

- Miły mieliście początek podróży, teraz już nie jest za ładnie, co? – sierżant zwrócił się do rycerza, którego uznał za przywódcę. Chwilę później wydał rozkazy – Hans, rozejrzyj się – rzekł do zwiadowcy. – Rest, weź Mirtę i zaczajcie się w tamtej kępie – dwóch kuszników odeszło w górę stoku. – Drwal, sprawdź pobojowisko – wielki tarczownik ruszył między wozy.

Po chwili wrócił mówiąc:

- Część z nich zginęła od własnej broni.

Zwiadowca, który wrócił po kwadransie potwierdził.

- Były dwie grupy. Pierwsza pobiła ludzi i długo siedziała na pobojowisku. Nie śpieszyli się, trwało to ze dwie godziny. Potem przyszła druga banda, doszło do jakiejś sprzeczki, może o łupy. Kilkunastu zginęło. W końcu odeszli. Wzięli jeńców – uniósł kawał zasupłanej w charakterystyczny sposób liny.

- Ślady są świeże – rzekł Ravandil. Elf niezauważenie wrócił na Farnothcie, zniknąwszy wcześniej na górze. – Prowadzą głębiej w góry – zwiadowca wskazał zalesione szczyty.

- Hans? - zmierzył go wzrokiem sierżant.

- Wiodą kilkanaście mułów i parę koni – odparł drobny zwiadowca. - Także sześciu-siedmiu ludzi. Zielonych, nie licząc gówniarzy dwudziestu paru, kilku orków, reszta goblinów. Sierżancie? – zapytał. - Odeszli najdalej dwie godziny temu. Nikt w górach nie chodzi po ciemku.
- Tam jest cała karawana dóbr z południa – jeden z kuszników uniósł skrawek jedwabiu i zbitą amforkę po wonnym olejku.
Tarczownik mruknął tylko:
- Zielone ścierwo.

***

Śnieg sypał lekko, panowała niesamowita cisza. Sępy krążyły po niebie, czekając aż odejdziecie pozwalając im jeść.

- To znak Groga Kulawca – wąsaty żołnierz wskazał na wbitą w ziemię belkę z wyciętym na niej trójkątem z przecinających się linii.

Sierżant zamyślił się.

- Kulawiec to orczy wódz – wyjaśnił. – Większością plemion wokół władają goblińscy szamani, lecz Grog ma amulet, ponoć całkowicie chroniący go przed magią. Potężny artefakt, nie wiem jak go zdobył. Nie uszli daleko, nocują pewnie koło starej kaplicy Ulryka. Ale jutro znikną w górach. Nie zdążymy ściągnąć posiłków z fortu. Zresztą, przy obecnym stanie Lloin jest w stanie wyprowadzić w pole nie więcej niż trzydziestu żołnierzy. Ta banda jest mała, ale głębiej w górach są całe wioski zielonych. Jedyna szansa to dopaść ich teraz. Prosimy was o pomoc.

- Nie mogę zostawić Diega – rzucił Zinha. – Wóz zresztą w góry nie pojedzie. Ani Julia, Ludovic i Miaulin.

- Dwie godziny stąd, nad strumieniem, są ruiny krasnoludzkiej faktorii – rzekł sierżant. – Ostał się tam kamienny młyn. Dobre miejsce na nocleg. Podejdziemy zielonych nocą i wystrzelamy o świcie. Potrzebujemy tylko kilku wojowników, strzelców najlepiej, ale i osłonę.

- Pamiętam to miejsce – powiedział Diego siadając na wozie. – przenocujemy tam, weźmiemy muły i co będzie trzeba. Nie możemy jednak podejmować decyzji za kogoś. Co do walki to każdego indywidualna sprawa.

Sierżant spojrzał po was błagalnym wzrokiem. Dobrze wiedzieliście, że ta szósta nie poradzi sobie z bandą Groga.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Zsiadłszy z konia w milczeniu przemierzał pobojowisko, co i rusz szturchając butem jakieś nadjedzone zwłoki, schylając się, żeby przyjrzeć się jakiemuś porzuconemu przedmiotowi, czy przegonić sprzed wizury hełmu kłębiące się, ohydne muchy.
Gevaudan stał posłusznie nieopodal, z wykrzywionym jak zwykle, brzydkim pyskiem strzygąc co chwila uszami i chłoszcząc ogonem. W odróżnieniu od innych zwierząt, które nerwowo parskały i dreptały w miejscu, nie były to jednak oznaki popłochu i niepokoju, raczej irytacji. Zarówno on, jak i jego pan nieraz oglądali już takie widoki i poza obrzydzeniem nie robiły już wiekszego wrażenia.
Tym bardziej, że każde pobojowisko wygląda w końcu dokładnie tak samo. Nie trzeba do tego zielonoskórych, to tylko kwestia czasu...
Rozejrzał się po towarzyszach, przypatrzył uważnie żołnierzom, popatrzył, posłuchał. Odszedł kawałek dalej, gdzie smród mniej doskwierał, opierając rękę na biodrze siedzącej wciąż w siodle pobladłej Elissy, jakby chcąc swoją obecnością dodać jej otuchy.
Musieli zachować siły do wyzwań, które na nich czekały. Zielonoskórzy na szlaku, tak długo jak nie zagrażali ich grupie, nie byli ich zmartwieniem, to miejscowe wojsko pobierało żołd za to, żeby zapewnić okolicy bezpieczeństwo. Także porzucona kaplica sama w sobie nie stanowiłaby powodu do zbaczania z obranej drogi - na północy nie buduje się kaplic, bo i nikomu tam nie trzeba przypominać w ten sposób o jego wierze. Ofiarami dla bogów są czyny wojowników, a każde miejsce, gdzie mogą żyć ludzie - bogom również jest poświęcone. Ale z drugiej strony...
Nie wiadomo co ich czeka i jakich środków będzie potrzeba w najbliższej przyszłości. Werner miał już pewność, że zbliża się czas jakiejś konfrontacji, której nie sposób będzie uniknąć, że idzie jak po sznurku, prowadzony obcą wolą aby... no właśnie, aby co?

Był najemnikiem.

Cóż więc miałby robić, jeżeli nie walczyć? Wszystko zaś - wszystkie te wizje, przeczucia - śmierdziało magią. I instynkt Brocha mówił wyraźnie, że przyjdzie stawić czoło właśnie potężnej magii...
Podniósł głowę, wyprostował się i podszedł bliżej do rozmawiających.
- Jestem Werner Broch. Pójdę z wami, sierżancie - zadudnił głośno patrząc spod krzaczastych brwi. - Jednak bierzemy część towarów, który odbijemy zielonym skurwielom. Chcę ten amulet, jeżeli jest w posiadaniu orka i uda się go ubić. Oraz inne łupy.

Jego głos nie znosił sprzeciwu, ton też nie sugerował pytania, raczej stwierdzenie oczywistego faktu. Najemnik zmierzył wzrokiem resztę grupy. Miał nadzieję, że żadne z nich nie zepsuje "negocjacji" pochopnymi deklaracjami. W tej chwili żołnierze nie mieli wielkiego pola do manewru - bez pomocy spotkanych na drodze wędrowców nie mieli szans zadrzeć ze zbrojną bandą.

Tak, Werner Broch był najemnikiem.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Czekała na najemnika i elfa, ciekawa jak im poszło przekonywanie kapitana. Gdy wrócili, ich relacja tylko potwierdziła jej przypuszczenia. "I dobrze..."myślała. "Ten wojskowy nie jest głupi. A tak, rozbójnik, zginie według nich honorową śmiercią, a szkodzić nie będzie. Honorowa śmierć... phh" parsknęła w duchu. Każda śmierć, o ile skazany do końca zachowywał się dzielnie, była honorowa. Jakby to coś zmieniało, że katowskim narzędziem był topór, a nie sznur. Ludzie jednak nadal nie byli do końca zrozumiali.
--------------------------------------------------------------------
Siedziała z Ravandilem przy stoliku i rozmawiali. Na wiele różnych tematów.
-Powiedz mi, jak to jest dorastać w lesie? Na jakimś odludziu. - zapytała ostrożnie. - Ja wiem, że wcale nie musisz wiedzieć... ale to mnie zawsze ciekawiło. Ja nie wiem, czy by mi to się podobało. Zawsze mieszkałam w dużym mieście. Ludzkie, ale zawsze miasto - dodała z uśmiechem. - Tam się tyle dzieje. Myślę, że w lesie nie jest zbyt ciekawie. Zastanawia mnie właśnie Laurelorn. Jak tam jest... Pewnie i tak nie byłabym mile widziana. - zastanowiła się. - Co do naszych miast, to na razie byłam dwa razy w Lothern. I jeszcze jakiejś mniejszej miejscowości. Ale nie miałam wiele czasu na zwiedzanie- w głosie dziewczyny zabrzmiał smutek.- Musieliśmy się spieszyć, z uwagi na jesienne sztormy i Druchii- zacisnęła palce na kubku. Zamyśliła się na chwilę.
- Zastanawia mnie, czemu nie wróciłam do ojczyzny matki. Może my już tam nie pasujemy? Jakby ktoś ujął- ludzie nas skazili-powiedziała z krzywym uśmiechem. - Ale jakoś zdajemy sobie sprawę, że są nam niezbędni.- westchnęła.
Po chwili mówiła dalej:
-Chrace. Myślę, że by ci się podobało. Z tego co wiem, jest to kraina pełna lasów i gór. Jest nadal dzika i niebezpieczna. I ciągłe rajdy Mrocznych.- Ninerl podświadomie zniżyła głos. -Zaś rodzina mojego ojca pochodzi z Eataine. To prowincja, której stolicą jest właśnie Lothern-dodała, widząc, że Ravandil nie do końca rozumie. Wypiła łyk i odstawiła kubek. Splotła dłonie i uśmiechnęła się do elfa.
- Jakoś przypomniał mi się jeden hm, wiersz. Właściwie jego fragment.
Esta moru a’ysiri eth Yren’i
Lysiri, va lyneni fed assath
Is sereg Asuri
Yn, Isha, gar a’mist
Zeiril quer vedgath
Neth o a’yth lissth
Ulthuan ryen ra nagari
- wyrecytowała powoli.
- Ciotka mnie nauczyła- dodała. Chwyciła elfa za dłoń.
-Mówiła, że to fragment pieśni Velathar a’Nethris. Nie wiem, czy to prawda. Ale chyba tak. - powiedziała, w zamyśleniu muskając palcami dłon tropiciela.
Chwilę potem spojrzała mu prosto w oczy.

------------------------------------------------------------------
O świecie miała odbyć się egzekucja. Była nadzwyczaj szybka i Ninerl to cieszyło. Jedynie baby i dzieci rozszarpujące ubranie zmarłego, wywołały na jej twarzy grymas obrzydzenia.
-Czy to są jakies wasze zwyczaje pogrzebowe?- spytała Brocha.
-Jeśli tak, to nieco obrzydliwe.
Pogrzeb jednak się odbył. "I dobrze" myślała Ninerl. "Rzadko kto, na niego nie zasługuje".

------------------------------------------------------------------
Ninerl uśmiechała się pod nosem, słysząc bajeczkę Zinhy. Celnicy nie byli zbyt inteligentni. Dali się zwieść. "Więcej złota dla nas" pomyślała, wyjeżdżając na trakt. Vadath był w dobrym stanie. Rana zagoiła się ładnie, nawet nie została blizna.
Koń parskał radośnie, żwawo idąc przed siebie. Postój w forcie wyraźnie go znudził. Obok niej jechał Ravandil.
Zimno dawało sie dziewczynie we znaki. Otuliła się płaszczem, tak, że nawet nos jej nie wystawał z kaptura. Dobrze, że koń grzał.
Kilka godzin później zatrzymali się na postój.
Mała wioska, jak stwierdziła Ninerl, cuchnęła gnojem i brudem. Ale
jakoś można było to znieść, by się ogrzać.
Usiadła obok Ravandila, trzymając ser.
- Obiecałeś mi coś- spojrzała na elfa wzrokiem, w którym malowało się oskarżenie. Na widok miny tropiciela, zachichotała.
- No i nici wyszły z tego oglądania Wodogrzmotów.- powiedziała pogodnym tonem. - Ale obiecaj, że jeszcze je zobaczymy. - dziewczynie oczy zabłysły i chwyciła go za ramię.
-Tak dawno nie pływałam, ani nie oglądałam żadnej wody. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli... Czasami trochę mi brakuje szumu fal- w głosie dziewczyny zabrzmiał smutek.
------------------------------------------------------------------
Ruszyli dalej. Tuż po przekroczeniu przełęczy, mieli nieszczęście natrafić na zniszczoną karawanę. Ninerl zrobiło się niedobrze. "Biedni ludzie. Nie zasłużyli na taki los. I jeszcze mogą tamci trafić na nas...." myślała, z trudem powstrzymując mdłości.
Chwilę potem zjawił się oddział strażników z fortu.
Jednak nie z nakazem aresztowania ich grupki, a z powodu karawany.
Ninerl milczała. "Niech mówią inni" pomyślała. "Ja nie mam teraz nastroju".
-----------------------------------------------------------------
Sierżant poprosił o pomoc. Dziewczyna od początku miała takie przeczucie.
-Będzie trudno, sierżancie. Nas w pełni sprawnych, jest trójka. Reszta bardziej lub mniej ranna. Niech się wypowiedzą, co sadza na ten temat.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Wiele zdążyło się wydarzyć, zanim opuścili fort. W tym czasie przez głowę Ravandila przewinęło się setki różnych myśli. O czym myślał? O Ninerl, o Snadze, o tym, co będzie dalej... Czuł, że coś się kończy, polna ścieżka łączy się w szerokim gościńcem, być może bardziej niebezpiecznym. Ostatnie kilkanaście godzin w Lloin minęło całkiem miło. Praktycznie cały wieczór elf spędził w towarzystwie Ninerl. Spojrzał jej prosto w oczy wzrokiem sugerującym nieco nieobecny umysł, ale uważnie słuchał co mówi elfka. -Bardzo chciałbym wiedzieć, jak wygląda Laurelorn. Tyle o nim słyszałem, a nigdy nie widziałem... Moja matka stamtąd była, choć gdy już byłem na świecie nie dawała tego o sobie poznać. Widać wciągnęło ją życie w Altodorfie... A wychowanie w lesie? Nie wiem, czego oczekiwałem, opuszczając Altdorf. Na początku nieraz brakowało mi sił, miałem chwile zwątpienia... Ale determinacji dodawało mi to, że chciałem udowodnić swoją wartość... Ciężko się spodziewać, że w wojsku w pełni zaakceptują elfiego podrostka? To była walka, o swoją osobowość, tożsamość, dobre imię... Praktycznie całe życie obracam się wokół ludzi. Może dlatego wyrosłem na tego, kim jestem. Chociaż myślę, że jakby przyrównać mnie do jakiegoś typowego elfa z Laurelorn, to byśmy się dużo różnili... Jak widać, oboje nigdzie nie pasujemy- zaśmiał się wciąż patrząc się na Ninerl -Ładny wiersz, niesie ze sobą wiele pozytywnych emocji. Uświadamia mi to, że nigdy nie byłem przywiązany do żadnego miejsca... Ani do żadnej osoby-
To mówiąc zarumienił się -Aż do teraz...- czuł, że serce zaczyna mu szybciej bić. Chwycił Ninerl za rękę i kontynouwał nieśmiało -Dziękuję ci za to, że jesteś. Gdyby nie ty, pewnie powoli pogrążałbym się w swego rodzaju otchłani, tracąc pomysł na własne życie. Może to nie jest zbyt romantyczne miejsce, ale chcę ci powiedzieć, że cię... kocham, przynajmniej na tyle, na ile rozumiem to uczucie. Nigdy nie sądziłem, że powiem komuś te słowa- spuścił na chwilę wzrok i oblał się rumieńcem. Nie wiedział co myśleć. Nie przypuszczał, że pierwsza spotkana elfia dziewczyna wywróci jego sposób myślenia do góry nogami. Nie przypuszczał, że między nim a przypadkową spotkaną grupą ludzi (i nie tylko) wytworzą się więzy przyjaźni. Słowem - w życiu wiecznego samotnika zaczęło się coś zmieniać...


***

Odkrycie na szlaku było iście makabryczne. Czy nie ma w Starym świecie szlaku, który nie spłynął krwią przelaną przez zielonoskórych. Elf zaklął szpetnie pod nosem po tym, co zobaczył, a następnie poinformował o tym resztę. Śmierć zawładnęła tym miejscem. Wszędzie roztaczała się aura dokonanej masakry. Zarówno widok, jak i zapach były nie do wytrzymania.

Uważnie przysłuchiwał się temu, co mówili żołnierze z Lloin. Zaraz potem ruszył sprawdzić ślady. Były świeże, co oznaczało, że potencjalny wróg może być gdzieś blisko. Oj, nie dane było cieszyć się im spokojem. Ale taki był urok Imperium i przyległości. Jak komuś się to nie podobało, mógł zaszyć się gdzieś w slumsach Altdorfu albo innego miasta i wegetować, kombinując jak przeżyć następny dzień. Bo nigdzie nie było bezpiecznie.

Zmarszczył brwi słysząc o bandzie Kulawca. Miał niemiłe wspomnienia na myśl o jakiejkolwiek bandzie, nawet na myśl o ekipie Bordraga przebiegał po jego plecach zimny dreszcz... Właśnie, może był zimny, ale nie mógł równać się z tym, co było na świeżym powietrzu. Wyglądało na to, że zima zagościła w tych terenach i nie zamierzała się zbyt szybko wynosić. Teraz nawet podróż będzie uciążliwością... Spojrzał na Brocha. Ten jak zwykle był opanowany i stanowczy. Znał ten ton. Ton nie znający sprzeciwu i nie dopuszczający pytań. Słyszał go już chociażby w Bogenhafen, gdy Broch bez zająknięcia odrzucił propozycję niziołków. A teraz trzeba było podjąć decyzję. Ravandilowi nie uśmiechało się ganianie teraz za grupką zielonoskórych, ale Werner wyglądał za zdeterminowanego. Zwrócił się od niego półgłosem -No cóż... Wernerze, jeśli zażądasz od nas pomocy, to wiedz, że ci nie odmówię. Weź jednak pod uwagę stan reszty drużyny...-
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Prawo nie jest nieczułe, prawo jest rozsądne. - wyrecytował cytat z bliżej nieznanej mu księgi, w momencie gdy głowa Snagi potoczyła się beztrosko po bruku. Wypowiedź nie była adresowana do nikogo konkretnego, jednak jej ton i głośność miały zdecydowanie trafić do uszu ludu wokół.
Po całej maskaradzie jaką urządził Ludovic przy bramie ostatecznie drużyna ruszyła przed siebie.
Po drodze chłopak zagaił do całej trójki elfów:
Nie chce się narzucać, ani być zbytnio... upierdliwym mówiąc kolokwialnie, ale z tego co pamiętam, obiecana mi była nauka waszego pięknego narzecza... Czy to dalej aktulane?
Gdy zrobiło się chłodniej, akolita zacisnął zęby. Jeden z kocy podał Julii, ta prawdopodobnie nie chcąc być dłużną, otulia nim zarówno Konrada jak i siebie, tym samym przylegając do jego pleców nieco mocniej. Było to o tyle przyjemne doświadczenie, urozmaicenie podróży, że z każdym krokiem czarnego wierzchowca akolity, okolice jej ud mimowolnie ocierały się o Sigmarytę. Prawie jak w co poniektóre noce...
Cała ta sielanka prysła w momencie dotarcia na pobojowisko. O ile akolita tylko wziął głęboki oddech, tak dla jego oblubienicy był to chyba zbyt drastyczny widok. Oddaliła się gdzieś kawałek, zakrywając usta swoją delikatną dłonią. Dzisiejszy obiad właśnie opuszczał jej żołądek drugą stroną, niezbyt przystosowaną do tego typu zabiegów.
Ekhm... Wernerze... - spojrzał wymownie po swoim boku - Z przyjemnością, ale może innym razem. Chyba, że mi zagwarantujesz, że nic mi się nie stanie. Biorąc pod uwagę okoliczności, byłaby to pusta obietnica, tak mi się wydaje przynajmniej...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Przy winie, Broch i Elissa opowiedzieli Galavandrelowi o swoich planach na najbliższy czas. Elf słuchał ich z zaciekawieniem i sam też zadecydował ruszyć z Monachijczykami. Przynajmniej przez jakiś czas. Miał do zrobienia kilka rzeczy na szlaku. Musiał też sobie udowodnić, co nieco. Rankiem, wszyscy poszli obejrzeć egzekucję, elf został w pokoju, nie chciał oglądać jak zabijają rozbójnika. Nieważne, że był winien wielu zbrodni, nieważne, że był to sprawiedliwy wyrok. Po prostu, ostatnimi dniami elf widział zbyt wiele krwi. I pewnie jeszcze wiele zobaczy.

*****

Droga mijała spokojnie. Gal cały czas trzymał się nieco z boku. Z łukiem w ręku rozglądał się dookoła. Nie angażując się z nikim w rozmowę, nie mącąc swojej uwagi. W międzyczasie zagadał do niego Konrad.
- Nie wiem czy moje zdolności pedagogiczne wystarczą, ale jeśli chcesz, to służę pomocą.
Wszystko układało się świetnie, aż do momentu dotarcia na pobojowisko. Gal natychmiast zacisnął mocniej dłonie na łuku. Nie lubił takich widoków. „Goblińskie ścierwo. Fuuuuj”. Po chwili pojawili się żołnierze i jak można się było spodziewać patrząc na ich liczebność zaraz poprosili o pomoc. Werner zrobił to, co zwykł zazwyczaj czynić w takich momentach, czyli przejął negocjacje. Strzelec postanowił mu nie przeszkadzać, zamiast tego podszedł do Ravandila i Ninerl.
- Jeśli potrzebują strzelców to akurat nasza trójka się nada. Moje rany bolą, ale już nie taki ból przezwyciężałem. Mogę się ruszać i to najważniejsze. Pójdzie z nami Werner jako osłona, a reszta niech się zajmie ochroną mułów, a przede wszystkim Diega i kobiet. Co o tym myślicie?
„Jeśli tylko ten skurwiały ork nie ma medalionu, który odbija strzały, to skończy tak, jak te tutaj”.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Widząc, że drużyna niezbyt garnie się do pomocy żołnierzom, zmarszczył brwi. Wiedział, że nie wszyscy byli w dobrej kondycji by uczestniczyć w tego rodzaju potyczce, ale nie trzeba było wszystkich by rozegrać to tak, jak Broch zdążył przed chwilą wymyślić. Spojrzał na przyjaciół.
- Zrobimy tak. - zaczął znanym wszystkim tonem. - Konrad pojedzie razem z Zinhą, Diegiem, swoją żoną, Miaulin i Ludoviciem. Będziecie czekać na nas przy starym młynie. Natomiast ja, Galavandrel, Ninerl i Ravandil ruszymy razem z Horthem i jego ludźmi... Wy - swe słowa skierował do elfów. - bedziecie osłaniać mnie strzałami, gdy ruszę w pole...

Broch migiem przypomniał sobie wygrane bitwy pod Miragliano i Trantio w Tilei, czy pojedynek w Norsce, gdy z krasnoludem Dragarem i elfką Tallaną stawili czoła trollowi. Co dla niektórych mogło być dziwne, najemnik był zrelaksowany i pewny swego. Popatrzył na stojącą nieopodal Elissę, która krzywiła się na widok ogryzionych ciał.
- Idziesz z nami, Lodowa Czarodziejko? - spytał posłyłając jej ciepły uśmiech.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Broch, Ninerl, Ravandil, Galavandrel


- Zostawcie wierzchowce – powiedział sierżant – tam gdzie idziemy się nie przydadzą a mogą nas zdradzić. Rzecz jasna, otrzymacie udział w łupach. A ty wielkoludzie, jeśli ubijemy Groga zatrzymasz amulet. Ale nie dzielmy skóry na niedźwiedziu.

Kilka sępów, odważniejszych i bardziej głodnych niż inne, przysiadło na skraju pobojowiska. Strużki dymu z dopalających się wozów wznosiły się w niebo. Zinha wraz z Ludoviciem szykowali do drogi wóz. Wysłuchali ostatnich słów Brocha, po czym rycerz skinął mu głową.

- Dobry pomysł. Konrad jedzie więc z nami. Baczcie na siebie – zwrócił się do reszty. - Będziemy czekać przy starym młynie.

- Oczywiście że jadę z wami. – powiedziała Elissa. – Jeśli odbijemy jeńców mogą potrzebować pomocy. I wśród nas mogą być ranni – czarnowłosa czarodziejka stanęła u boku Wernera.

Wóz i pozostali ruszyli w dolinę a wy udaliście się w drogę. Ślady opuszczały trakt i prowadziły wyżej. Głębiej w góry. Wspinaliście się wąską ścieżką skrytą w cieniu świerków. Prowadzili Ravandil wraz z Hansem. Elf znalazł pośród innych ślady czegoś co nie było człowiekiem, orkiem, koniem, mułem ani goblinem. Coś miało dwie duże szponiaste łapy stawiane blisko siebie. Żołnierze nie mieli pojęcia co to może być. Wspinaczka trwała. Przebradzaliście strumienie, przekraczaliście jary i wykroty. Zmierzch był blisko, a śnieg nie przestawał sypać. Zrobiło się zimniej.

- Legenda głosi – odezwał się idący obok Brocha sierżant. – że ongiś żył na tych ziemiach wielki wojownik. Był Ulrykaninem, lecz musiał uciekać z północy przed swym politycznym przeciwnikiem, zaciekłym wrogiem. Ten wróg był możnym baronem i potężnym magiem. Mrocznym czarownikiem. Człek, którego prześladował przybył tu, na południe i osiadł wraz z rodziną tutaj, w Czarnych Górach. To on zbudował kaplicę, do której idziemy. Wówczas przełęcz trzymały mocno krasnoludy. W dolinie była ich faktoria, w której ruinach będą nocować wasi przyjaciele. Wyznawca Ulryka szybko zdobył sobie przyjaźń krasnoludów. Wraz z nimi kształtował dobrobyt przełęczy i gromił gobliny. Lecz jego wróg przybył za nim aż tutaj. Na północy w końcu odkryto jego tożsamość i również on musiał uciekać. Z pomocą swej mrocznej magii zdobył władzę nad zielonoskórymi i zjednoczył goblińskie plemiona. Pewnej nocy spadły one na wioskę Człowieka z Północy, jak tutaj go zwano. Gdy ten usłyszał o napadzie wyruszył wraz z krasnoludami, u których wówczas przebywał. Rozbił zielone hordy lecz zastał tylko zgliszcza. Jego rodzinę zamęczono i zamordowano. Przez długi czas szukał swej pomsty. Krasnoludy wykrwawiały się w wojnie z zielonoskórymi. Faktoria została zdobyta i spłonęła. Nasz bohater walcząc na czele ludzi w końcu stanął twarzą w twarz ze swym wrogiem. Lecz był wtedy ranny, jego kompani zdziesiątkowani. Czarownik przekupił obietnicami bogactwa jednego z nich i zastawił zasadzkę. Znaleźli się w dolinie otoczeni przez gobliny. Dopiero gdy wszyscy ludzie zginęli mag zszedł do syna Ulryka. Ale nie zabił go lecz przeklął i uwięził, w grobie jego rodziny, zawieszonego na wieczność między życiem a śmiercią. Potworny los. Szukano tego miejsca lecz minęły stulecia, nikt nie wie gdzie to jest. Jeśli ktoś je odnajdzie może będzie w stanie go uwolnić.

Opowieść dobiegła końca. Niedługo przed zmierzchem znaleźliście zmasakrowane ciało młodego mężczyzny. Leżało przysypane śniegiem w wykrocie. Nosiło liczne ślady biczowania i uderzeń. Ten człowiek został zakatowany na śmierć. W brzuchu miał głęboką ranę. Obok leżały przecięte więzy. Zapewne nie mógł dalej iść więc został zabity. Na strzępach jego szaty widniała tarcza i włócznia, symbol Myrmydii.

- Zginął dwie-trzy godziny temu – Hans przyklęknął nad ciałem.

Zmrok zapadł nad górami. Już w ciemnościach weszliście na nagi szczyt góry. Wiał zimny nocny wiatr. Na tle nieba rysowały się czarne sylwetki okolicznych pasm i szczytów. Lecz niżej światło księżyców przesłaniały korony drzew a droga nie była łatwa. Powoli, bardzo ostrożnie, zaczęliście schodzić w dół. Ścieżka była kręta i wąska. Pod nogami co i rusz wyrastały zdradliwe korzenie i kamienie przysypane śniegiem.

- Jeśli zieloni chcą mieć jakikolwiek pożytek z koni i jeńców zatrzymają się na noc – rzekł sierżant.

Było tak w istocie. Ślady prowadziły w dolinę i przez następny garb. Tam zatrzymaliście się w wąwozie. Niczym duch, z ciemności wyłonił się Hans.

- Są o milę stąd – powiedział. – Pod kaplicą Ulryka jak przypuszczaliśmy. Rozbili obóz na polanie. Palą ogień i są pijani. Sporą część ładunku karawany stanowiło chyba achajskie wino.
- Możemy uderzyć teraz – rzekł w mroku sierżant
- Nie – sprzeciwił się Broch. – W nocy nie zrobimy dobrego użytku z kusz i łuków. Pijani zielonoskórzy są nie mniej groźni od trzeźwych a lepiej widzą w ciemności. Zaczekamy tutaj do świtu. Żadnego ognia. Nie chcemy tu gości. Zaatakujemy o brzasku.

***

Przed świtem zbudził was Hans. On i Ravandil całą noc czuwali na zmianę w pobliżu obozu potworów. Pijatyka skończyła się niedawno. Większość orków i goblinów zmorzył wreszcie sen. Przyszykowaliście broń i ruszyliście naprzód. Rozcieraliście dłonie i rozmasowywaliście ciała. Bez ognia noc była niezmiernie zimna. Wszędzie leżał śnieg. Spływała ze wzgórz mgła. W ciągu kilku minut wdrapaliście się na niski garb i po przez kolejny kwadrans schodziliście w dół stoku. W szarówce przedświtu zbliżyliście się do celu. Z mgły wyłonił się Ravandil. Na jego ramionach i głowie leżał śnieg, w ręce trzymał łuk. Skinął głową Hansowi. Przykucnął na pieńku, napił się wody z manierki i rzekł:

- Naliczyłem dziewięciu orków i koło dwudziestki goblinów. Nieźle uzbrojeni. Większość dalej śpi. Siedmiu jeńców.

Po chwili znów znikł w lesie.

- Bądźcie bardzo cicho - wyszeptał sierżant. - Są na polanie, dwieście metrów stąd. Ja i moi ludzie pójdziemy od lewej, wy zaś od prawej. My oddamy pierwszą salwę, ściągniemy na nas ich uwagę. Przywalcie w nich gdy zaczną wstawać. Nie wystrzelamy ich wszystkich, przynajmniej nie szybko. Po pierwszej salwie musicie jak najszybciej, pod osłoną kolejnych, dostać się do jeńców. Zabiją ich jak tylko zobaczą, że przegrywają. Trzeba ich jak najprędzej uwolnić i zabrać stamtąd. Potem dokończymy dzieła.

Skinęliście głowami. Zachowując jak największą ciszę ruszyliście w dół zbocza. Po chwili Horth i jego ludzie odbili w lewo, Ravandil zaś, który znów pojawił się znikąd, poprowadził was na prawo. Śnieg chrupał pod butami, zbroje i broń chrzęściły niemiłosiernie. W końcu, poprzez drzewa, dojrzeliście obóz zielonoskórych. Zbliżyliście się doń tyralierą, podchodząc najciszej i najbliżej jak się dało. Polana była spora. Z trzech stron otaczały ją porośnięte świerkami zbocza. Z czwartej teren opadał ku postrzępionym skałom. Ku nim, przez polanę przepływała strużka. Pośród głazów wznosiła się kaplica Ulryka. Był to w zasadzie posąg na wysokim cokole. Zmurszała, przyprószona śniegiem konstrukcja przedstawiała Pana Zimy siedzącego na tronie. U jego stóp spoczywał wilk. Widok ten dodał wam otuchy. Bliżej, po środku polany rozbito duży czerwony namiot, pewnie należący do wodza. Wokół paliły się trzy ogniska. Przed wejściem namiotu zatknięto włócznię z głową któregoś z goblinów. Na warcie stał gruby ork z włócznią. W kępie drzew obok uwiązano muły. U stóp wielkiego głazu po prawej leżeli jeńcy. Byli przywiązani rzędem do leżącego na ziemi pnia. Obok siedział maleńki snotling rzucając w nich czymś, chyba odchodami. Do drzewa tuż przy jeńcach przywiązano konie. Kręcił się przy nich otyły goblin. Po lewej, pod wypalonym przez piorun samotnym drzewem złożono łupy z karawany.


Szarość przechodziła z wolna w jasność lecz poprzez zalegający wszędzie śnieg widzieliście dość dobrze. Wszędzie walały się rozbite butelki i beczki po winie. Większość zielonych spała wokół ognisk. Rozlegało się tłumne chrapanie. Kilka stworów gawędziło siedząc. Część szwędała się w poszukiwaniu resztek alkoholu. Przy najbliższym wam ognisku spało owiniętych w pledy siedem goblinów. Dwóch sporych orków odwróconych plecami do was siedziało zgarbionych na pniu drzewa gadając coś w swoim języku. Kilka metrów dalej siedział na pieńku goblin i kiwał się równomiernie do tyłu i do przodu. Drugi kawałek dalej zataczał się bez celu. Jeszcze inny odlewał się długo przy stosie łupów. Zajmowaliście pozycje gdy jeden ze śpiących zachrapał głośno i wstał. Chwiejąc się ruszył w waszym kierunku. Gobliny nie zawracały sobie głowy odchodzeniem na siku, ten chyba miał grubszą potrzebę. Nie wiedzieliście czy żołnierze są już gotowi, zamarliście w bezruchu. Z wyjątkiem Brocha, który zasłonięty drzewem, wciąż skradał się po chrupiącym pod jego nogami śniegu. Kolejne chrupnięcie w końcu dotarło do uszu zamroczonej paskudy. Zrobiła jeszcze krok i zamarła na widok zakutego w kirys wielkoluda w wilczym futrze. Wiedzieliście, że tylko mała pojemność mózgu sprawiła, że goblin jeszcze nie wrzeszczy. Będącemu najbliżej Galavandrelowi świerk za którym siedział zasłaniał pole widzenia, lecz Ninerl już zakładała strzałę na cięciwę. Zza skał, zza posągu Ulryka wydobył się pierwszy promień słońca. Równocześnie za namiotem wodza, od trzeciego ogniska rozległ się zbiorowy wrzask. Żołnierze zaczęli.


Konrad

Żołnierze i ochotnicy ruszyli. Wy zaś opuściliście pobojowisko i podążyliście wijącym się traktem w dół, ku dolinie. Prowadziliście za wozem konie i muły. Diewgo i Miaulin leżeli na wozie. Ludovic z leżącą obok naładowaną kuszą siedział na koźle. Prowadził Zinha, w zbroi i niedźwiedzim futrze, z włócznią w pogotowiu. Pochód zamykał Konrad i Julia. Po ponad godzinie zjechaliście w dolinę i podążaliście jej biegiem. Odludny gościniec prowadził wśród świerków i strumieni. Gdzieniegdzie na wzgórzach widzieliście ślady zabudowań. Zarys dawnej wioski. Zapadnięta chata, poczerniałe deski. Młoda partia lasu. Owal fundamentów, parę kamieni. Ludovic na popasie zaśpiewał starą pieśń, powstałą po najeździe orków na Molachię.

Zarośnięty cmentarz, pola dawnej wsi
Kto je orał, kto je zasiał, nie pamięta nikt...

O zmierzchu dostrzegliście w dole, pół mili od traktu położone nad strumieniem ruiny. Prowadziła ku nim stara, zaniedbana droga. Był to młyn wodny, o którym mówili żołnierze. Strumień, który tu płynął był wartki i szeroki. Zasilony licznymi źródłami z okolicznych szczytów był niemal małą rzeczką. Młyn wodny leżał na wysokim cyplu. Był rzeczywiście dobrym miejscem na nocleg bo łatwym do obrony. Konstrukcja była w wielu miejscach wypalona a strumień przez lata wyżłobił głębsze koryto i młyńskie koło nie sięgało wody. Okna i dach ziały czarnymi otworami. Lecz solidne kamienne mury, choć zwęglone, stały.

Zalegający wszędzie śnieg rozświetlał dolinę i budowlę jasno. Na tle nieba rysowały się czarne kształty okolicznych pasm i szczytów. Nie słyszeliście śpiewu ptaków, tylko strumień toczył swe wody. Panował tu nastrój smutku i przemijania.
Zatrzymaliście wóz na podjeździe. Wyprzęgliście, odjuczyliście i obroczyliście konie. Razem z mułami uwiązaliście je do resztek płotu, furtki w murze i kępy drzew nieopodal. Młyn miał nawet drzwi, które ustąpiły z jękiem i które dało się zamknąć na zasuwę. W środku było dość ciemno. Podłoga skrzypiała głośno, walały się po niej dachówki, drwa i różne takie. W suficie ziała dziura, w jednym miejscu prześwitująca. Również w podłodze na niższe piętro prowadziły schody, które jednak urywały się w połowie. Izba obejmowała prawie całe piętro, prócz wypalonej komórki wypełnionej zwęglonymi rupieciami. Okna, prócz jednego, wychodzącego na strumień, ktoś zabił dechami. Za siedziska można było użyć naznoszonych przez kogoś drew i belek. O dziwo zajmujący róg izby komin okazał się sprawny. Leżała obok niego, widać przyniesiona przez kogoś z poprzednich gości, sterta chrustu przykryta derką. Był to stary górski zwyczaj. Podróżni nocujący w takich jak to miejscach, położonych przy szlaku jaskiniach i wiatach, pozostawiali drwa by następny wędrowiec miał suchy opał. Niebawem w kominku zapłonął ciepły ogień. Siedząc wokół niego zjedliście posiłek. Lekki śnieżek sypał za oknem. Daleko, na halach wył przeciągle wiatr.

Miaulin wypiła zaparzone przez Ludovica, otrzymane od Elissy zioła i odzyskała nieco sił. Przełykała z trudem. Jedzenie i picie wciąż sprawiało jej ból. Diego siedział obok owinięty pledem.

- Uwolnimy twego ukochanego – odezwał się książę. – Jesteśmy ci to winni. Pomogłaś nam zwabić Kevarona, byliśmy kwita. Nie musiałaś iść za nim. Wiem, że pod Wodogrzmotami działałaś nie z własnej woli. Uwolnimy twego ukochanego – powtórzył. – Choć nie wiem czy sami. Nie możemy pokazać się w Havnorze póki rządzi tam mój brat. Ma tam zbyt wielu szpiegów. Takich, jakim nie przymierzając, dla Oka ty byłaś.

- Teraz gdy wygubiliśmy zabójców – powiedział Ludovic. – minie trochę czasu nim rozejdzie się wieść, że wróciliśmy do Księstw. Znajdziemy sposób.

Julia siedziała obok Konrada popijając gorącą herbatę.
Było koło północy. Zinha pełnił wartę na zewnątrz i oporządzał konie. Miaulin i Diego spali. Ludovic z Konradem skończyli teologiczną rozmowę na temat bóstw w Starym Świecie. Julia przysłuchiwała się obu z zaciekawieniem. Sigmaryta wstał chcąc nakryć ją pledem gdy nagle przez izbę przeszedł jakby powiew. Lodowato zimny przeszedł na wskroś wszystkich, niemal zgasił ogień. Zrobiło się zimno. Przeraźliwie zimno. Ci którzy spali zbudzili się. Dostaliście gęsiej skórki. Mężczyźni z dłońmi na głowniach mieczy rozglądali się zaniepokojeni, Diego miał sople lodu na brodzie i wąsach. Miaulin zadrżała i otuliła się pledem. Konrad zamarł gdy w blasku ognia dostrzegł bladą postać. Po chwili i inni ją dojrzeli. Unosiła się, niczym stworzona z błękitnego dymu chmura nad ziejącą dziurą schodów. Biło od niej zimno i bladość. Z trudem można było w niej dojrzeć kształty człowieka. W wijącym się dymie ziały usta i oczy.

- Pooomóż miii! – ddezwała się głębokim, pełnym bólu głosem. Gdy mówiła z jej ust buchała para.
– Poodejdź – powiedziała.

Zamarliście nie wiedząc co robić. Miaulin krzyknęła cicho, jako że głośniej nie mogła. Julia skryła się za swym mężem.

- Pomóż miii! – głos brzmiał błaganiem i rozpaczą.
- J-jak m-możemy ci pomóc? – jąkający się Ludovic stał z dobytym mieczem.
- Nie tyy – odezwała się postać. – Oon – wskazała na Konrada. – W jeego ssercu jjest wiara w Sigmara.
- Ognie! – Zakrzyknął stojący przy oknie Diego. – Ognie na wzgórzach!
Po chwili do izby wpadł Zinha z dobytym mieczem.
- Ognie! Ktoś idzie w naszym kierunku! – krzyknął od wejścia i stanął jak wryty zobaczywszy ducha.
Chaotyczną wymianę zdań przerwała zjawa.
- To kamienne ogniki – przemówiła z jękiem – lękają się świaatła. Wyynieście na zeewnątrz pochoodnie.

Wskazała ręką na leżący pośród drew pakunek. Ludovic podszedł do niego i odwinął trzy pochodnie. Po chwili wahania zrobiliście jak radziła. Zatknęliście pochodnie w pobliżu mułów i koni. Podsycyliście ogień w kominku. Rozpaliliście małe ognisko na podwórzu. Nadchodzące ogniki zatrzymały się. Paliły się w dali, tuż za kręgiem światła, same nie dając go ni krzty. Ich płomień był zimny i bladoniebieski. Były stworzeniami ciemności. Niespokojnymi duszami, tak jak ta zjawa. Spojrzeliście ku schodom. Duch był tam w dalszym ciągu.

- Jak możemy ci pomóc? – Zinha powtórzył pytanie Ludovica.

Zjawa w odpowiedzi wskazała Konrada.

- Nie tyy. Oooon – w jej głosie pobrzmiewał smutek – Taak daawno nie szeeedł tędy nikt kto czciłby Sigmara. Wieele lat temuuu mnie zabito. Dzisiaj roczniiica moojeej udręęki. Pooodejdź sługo Młotodzierżcy – ziejące pustką oczy patrzyły na Konrada.

Boveńczyk z wyciągniętym mieczem zbliżył się nieufnie. W dymie dostrzegł postać wyraźniej. Nad ziejącą dziurą schodów unosiła się zjawa postawnego brodatego mężczyzny w sile wieku. Nosił strój wojownika a na plecy miał narzuconą skórę wilka.

- Zeejdź w dół wojowniku – duch przemówił żałobnie wskazując pod siebie – Zeejdź na dół, nie zwlekaj. Pood wodą, pood ziemią. Dziś ma kaaplica ruunie. Wieele krwi spłyynie u jej stóp. Dziisiaj jeest dzień. Czujęę że poodołasz. Byyłem sługą Uulryka, wojownikiem jak Ty. Naaa Paana Wilków zakliiinam cię – uczynił znak Ulryka i dodał błagalnie: - W doole leżą me kości. W przeklęętej ziemiii, nie pogrzebane.

W podłodze piętro niżej też ział czarny otwór jakby ciężki przedmiot przebił się w dół przez kolejne kondygnacje.

- Głęębookooo. Niiiiiiżeeeeeej. Uwoooolnijj mąąą duszęęę... – duch rozwiewając się opadł w czarną pustkę pod sobą. Resztki bladego dymu znikły w mroku.


Ravandil może już używać łuku, choć palce wciąż trochę bolą.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Drzemał w niemal pełnym rynsztunku - zakładanie kolczugi i kirysu zajmowało by później zbyt wiele czasu. Kilka godzin odpoczynku, nawet w takich warunkach, było dla najemnika aż nadto wystarczające. Bywało nie raz na wyprawach, że sypiało się i w siodle idącego stępa wierzchowca, nie było zatem i tym razem powodów do narzekania. Po wcześniejszych kilku dniach odpoczynku Broch był w szczytowej formie.

Obserwując sprawność w skradaniu, jaką prezentowali Ravandil i Hans teraz stwierdził, że czekanie do rana było błędem - co z tego, że zielonoskórzy widzą w ciemnościach, kiedy wszyscy co do jednego przez opary alkoholu ledwie byli w stanie dostrzeć sypiący śnieg? Zanim pijana banda by się zorientowała, cisi jak cienie zwiadowcy mogliby połowie z nich popodrzynać gardła i do tego uwolnić jeńców, a ukryci w mroku wojownicy uderzyliby niespodziewanie i miażdżąco, reszta popitych stworów pierzchnęłaby natychmiast, nie wiedząc co się dzieje - morale to rzecz kluczowa w przypadku potyczek z zielonymi, a zaskoczona i uchlana banda tylko prosiła się o rozbicie.

Zanim człowiek zwany Hans przyszedł, by ich obudzić, Werner zdążył już dobyć miecza. Bez słowa ruszył przed siebie, starając się ze średnim skutkiem zachować ciszę. Najlepsze co można było powiedzieć, to to, że olbrzymi najemnik bardzo się starał zachowywać cicho. Na szczęście bogowie docenili chociaż tę dobrą wolę.

Tuż obok niego, o niebo dyskretniej, podążała Elissa. Middenlandczyk wolał, by trzymała się blisko niego, obawiając się, że jeżeli zostanie z dala, może paść ofiarą jakichś kręcących się w okolicy (lub zwiewających) zielonych maruderów. Paradoksalnie w samym centrum awantury było dla niej najbezpieczniej. Poza tym jej umiejętności magiczne mogły się przydać w całej bitwie.

Kiedy zajęli pozycje czekając na znak od strażników, pojawiły się pierwsze oznaki kłopotów... Pijany goblin odkrył jego obecność, nim jednak zdołał cokolwiek zrobić, najemnik szybko niczym błyskawica uniósł miecz i uderzył przez łeb zielone ścierwo. Spojrzał na elfy z grymasem na twarzy:

- Wy z dystansu, ja do zwarcia! Ninerl sprawdź co z jeńcami! - warknął po wojskowemu. Wiedział co mówi. Elfka i Broch jako jedyni w drużynie cieszyli się pełnym zdrowiem i gdyby przyszło stawić czoła wrogowi w polu na pewno banitka poradzi sobie teraz lepiej niż ranny Galavandrel czy Ravandil z opuchniętymi palcami. Zwłaszcza że Ninerl nieźle robiła też mieczem.

Nie czekając na reakcję pozostałych wypadł z krzaków wprost na polanę. Kątem oka widział jeszcze jak Elissa wymamrotała pod nosem jakieś słowa i magiczne lodowe sople powaliły ruszających ku niej dwóch goblinów.

- Biegnij do Ninerl, we dwójkę będziecie bezpieczniejsi! - rzucił dziewczynie, po czym podniósł w górę swoją dużą tarczę i mocniej chwytając rękojeść miecza niczym stalowa, chrzęszcząca kula potoczył się ciężkim truchtem w kierunku centrum obozowiska.

Nie biegł na oślep, tak dobrał trasę, aby nie zasłaniać ukrytym w krzakach strzelcom ich celów, ale w razie potrzeby móc z wypadu ściąć jakiegoś zielonego stwora, gdyby któremuś strzeliło do łba wykonywać jakieś kontrszarże.

Po prawdzie jednak wątpił, aby któreś z tchórzliwych bydląt się na to odważyło - żołnierze po drugiej stronie czynili dużo hałasu, a po tej Broch był w stanie dać goblinom aż nadto rozrywki. „Szkoda że nie ma z nami Konrada, zabawiłby się przednio”, zdążył pomyśleć jeszcze najemnik.
Zimny wzrok Brocha utkwiony był w namiocie wodza orków. Tam zamierzał się skierować, a jeżeli jakiś goblin wejdzie mu w drogę, to tym gorzej dla goblina.

- ULRYYYYYKKKK!!! - ryknął przeraźliwie, gdy przechodził do szarży, a promienie wschodzącego słońca oświetliły wzniesione ostrze wielkiego miecza. Następnie walczył już w ciszy, oszczędzając oddech.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Elf nie narzekał tym razem na brak roboty. Czuł się w swoim żywiole - ruszył z Hansem na zwiad. Wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią, oczywiście o ile było to możliwe przy tropieniu grupy zielonoskórych. Cieszył go fakt, że ręka wraca do sprawności. Co prawda palce trochę bolały, ale nie na tyle by dyskwalifikować strzelanie z łuku.

Po drodze znalezli kolejne zwłoki, a w końcu dotarli do obozu, którzy urządzili sobie zielonoskórzy. Drużyna też musiała się przespać, bo walka w ciemnościach nie była dobrym rozwiązaniem. Warty wymieniane z Hansem minęły spokojnie. Nad ranem dopiero elf zmienił Hansa i ruszył do lasu. Zniknął między drzewami, przedzierając się przez przemarznięte zarośla. Obserwował obóz orków, ignorując śnieg sypiący mu w twarz. Dziwne, nawet nie czuł tego zimna...

Wstawał świt, nad zmrożoną ziemią unosiła się lekka poranna mgła. Elf dołączył do drużyny i zdał raport - Naliczyłem dziewięciu orków i koło dwudziestki goblinów. Nieźle uzbrojeni. Większość dalej śpi. Siedmiu jeńców. Mamy szansę, bo raczej niczego się nie spodziewają- rzucił niedbale i po chwili znowu zniknął w lesie. Ogólnie zdawało mu się, że dużo tego dnia przeszedł, ale przynajmniej miał poczucie, że zdobył dostatecznie dużo informacji o wrogu.

Po drobnych podchodach walka rozgorzała na dobre. Żałował trochę w duchu, że jednak goblin zauważył ich, zanim przystąpili do ataku. Przypominały mu się słowa jednego z dawnych dowódców, że w pełni zadowoleni atakujący mogą być zadowoleni z zasadzki, gdy wróg nie zorientuje się, kiedy umarł... Niby nic, a nie dawało spokoju. Ale teraz trzeba było odrzucić emocje. Znów poczuł się jak przed kilkoma laty, gdy podchody, zasadzki i skradanie się było na porządku dziennym. Ravandil zrobił kilka głębokich wdechów, napawając się zimnym powietrzem i nałożył strzałę na cięciwę. Odgarnął jeszcze przyprószone śniegiem włosy z twarzy i naciągnął łuk. Bolące palce po raz kolejny dały o sobie znać, ale elf zacisnął zęby i przymierzył. Ważna była teraz koncentracja i opanowanie... "Zaczynamy zabawę, zobaczymy ile jeszcze pamiętam"

Plan był prosty. Szyć do najgroźniejszych przeciwników, głównie osłaniając Brocha. Trzeba było pilnować równiż Ninerl, która miała sprawdzić co z jeńcami. "Niech no tylko któryś zielony spróbuje coś jej zrobić...". Trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel


-Ravandil! Tylaes Broch, Ai'jh saji tasi os kos. Gal krzyknął do Towarzysza w eltharinie i założył strzałę na cięciwę. „So it begins, jak to mawiał Clem” Wychylił się zza krzaka i oddał strzał w kierunku najbliższego goblina. Zrzucił kaptur z głowy i ruszył przed siebie. Uważnie, ważąc każdy krok posuwał się w kierunku jeńców. „Najważniejsze to nie dać do siebie podejść. Żołnierze i Broch pewnie i tak ściągną na siebie największe siły”. Przez cały czas starał się oddawać pewne strzały osłaniając Ninerl i Elissę. „Dziewczyny muszą dostać się do jeńców i zabezpieczyć ich. Ja, muszę im w tym pomóc”. Elf poruszał się zwinniej niż zwykle. Z zimną miną eksterminował kolejnych zielonoskórych, którzy mieli pecha dostać się w zasięg jego łuku. Można było odnieść wrażenie, iż Gal wykonuje kilka czynności na sekundę. Rozglądał się dookoła, szył do wrogów, wciąż przesuwał się do przodu. W jego ruchach, była pewność i szybkość, której jeszcze kilka dni temu nie było. Zimna determinacja na twarzy, krew pulsująca w tętnicach, jedna myśl.
- Gińcie, chaotyczne pomioty.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Ninerl zaśmiała się cicho.
- Czyli takie z nas miejskie elfy. Rodzice nie opowiadali ci o zwyczajach naszego ludu? O jego chwale i czasach upadku?Ee, myślę, że tak... -dodała.
Gdy wspomniał o ludzkim wojsku, mimowolnie odczuła podziw.
- No, to już coś. Skoro potrafiłeś zaskarbić sobie szacunek, tej bandy barbarzyńców, nazywanej wojskiem. Przyznaję, podziwiam cię... Ja chyba jednak bym się nie zdobyła na coś takiego. Nie sądź, że aż tak się różnisz - ścisnęła go za dłoń. -To tylko kwestia posiadania pewnej wiedzy. A to zawsze można zdobyć. I bądź dumny z bycia Asurem.
Westchnęła: -Ale ten utwór kryje też smutek. I poczucie straty... za tym, co przeminęło.... - wzrok dziewczyny na chwilę stał się nieobecny. Potrząsnęła głową i spojrzała z powrotem na Ravandila. Elf mówił dalej.
Gdy skończył, dziewczyna przez chwilę, milczała oszołomiona. Coś przez chwilę dławiło ją w gardle.
- N..naprawdę?- wyszeptała, wpatrując się w elfa. Po chwili uśmiech rozjaśnił jej twarz i oczy. - Och, Ravandilu... a'ith melyadh...- pogłaskała go po policzku. Fala szczęścia i pragnienia zalała ją całkowicie. Roześmiała się cicho. Musiała jakoś dać upust emocjom. Ścisnęła go za dłoń:- Znajdźmy jakieś bardziej zaciszne miejsce. Tu jest za dużo ludzi.

------------------------------------------------------------------Konrad Konrad wspomniał o nauce eltharinu.
-Czemu nie.. - powiedziała banitka. -Tylko, które narzecze chcesz poznać? Tar-eltharin czy fan-eltharin? Myślę, że to drugie bardziej ci się przyda. Obydwa niewiele się różnią, ot niektórymi słowami i tym podobnymi. Jeśli chcesz koniecznie wiedziec, to tym pierwszym posługują się wszyscy z Ulthuanu, a ten drugi to język leśnych. Ja akurat pierwszy znam dobrze, drugi nieco gorzej. Ale jak widzisz, z Ravandilem i Galavandrelem rozumiemy się bez problemów.- wyjaśniła. - Jak tylko znajdziemy chwilę czasu, to zaczniemy lekcje. Ravandil na pewno się zgodzi. - ściągnęła wodze.
------------------------------------------------------------------
-Hmm, to może być dobry pomysł- odpowiedziała.
Galavandrelowi. Chwilę potem Broch przejął dowodzenie.
Dziewczyna kiwnęła głową: -Jasne.
Szli za żołnierzami. Ninerl poczuła dreszczyk podniecenia. Była w głębi duszy zadowolona, że banda śmieci zostanie zniszczona.
"Lepiej dla nas wszystkich, by ich było jak najmniej."
Po pewnym czasie Ravandil znalazł dziwne ślady.
-Może to zwierzołak? Albo coś podobnego? Jak myślicie?- wyszeptała dziewczyna.
Szli dalej. Sierżant opowiadał historię bezimiennego bohatera, jakich mnóstwo pogrzebała ta ziemia.
Jakiś czas później znaleźli pierwszego trupa. Ninerl mimowolnie skrzywiła się na jego widok. "Wojownik. To musiało być hańbą dla niego zginąć w takie sposób".
W końcu dotarli na miejsce. Jak duch wychynął z ciemności jeden z ludzi, nazywał się chyba Hans.
- Wino?- wyszeptała dziewczyna cicho. -Bardzo dobrze.- słyszała jak Werner coś mówi o widzeniu w ciemności.
- Mów za siebie, Wernerze. - zachichotała.-Nasz trójka akurat nie ma takiego problemu. Ale i tak się z tobą zgadzam. Będzie nam łatwiej, zwłaszcza jak zielonych podręczy kac.
Więc czekali...
Dziewczyna przysunęła się do Ravandila.
- Melyadh, prześpij się trochę... ja mogę przecież czuwać.- dotknęła jego policzka. Otuliła się mocniej płaszczem i wzdrygnęła:
-Brr, zimno.
------------------------------------------------------------------
Od razu zauważyła jeńców. Teraz o Brocha zależało dużo. Niestety, trzeszczące podłoże obudziło jedną z paskud. Ninerl zaklęła cicho pod nosem i nałożyła strzałę. Posłała ją prosto w gardło stworzenia. Miała nadzieję, że szybko ucichnie. Chwilę potem drugi wrzask przypomniał jej o żołnierzach.
Rozległ się krzyk Brocha. Ninerl schowała łuk na plecy i skradając się na tyle, na ile było to możliwe, przemieszczała się w kierunku jeńców. "Dobrze, że naostrzyłam miecz ostatnio" pomyślała.
Ostatnio zmieniony czwartek, 27 września 2007, 19:06 przez Ninerl, łącznie zmieniany 1 raz.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Hmm... Po prostu naucz mnie tak języka, bym rozumiał co mówicie. Najlepiej tego łatwiejszego dialektu na początek, jeśli można te dwa tak podzielić. Będę wdzięczny - odpowiedział banitce i skinął delikatnie głową zarówno w geście podziękowania, jak i wygłoszenia komunikatu "już nie przeszkadzam".

Stał spokojnie gdy pojawiła się ta cała zjawa. Nie była pierwszą, z jaką akolita miał styczność. Na początku swej znajomości z Wernerem wylądowali gdzieś na wschodnich granicach Bretonii. Wtedy nieopodal przeklętego zamku też kilka duchów postanowiła pojęczyć im do uszu. Co dziwne, wtedy też wiara w Sigmara odegrała znaczącą rolę w całym spotkaniu.
Wysłuchał stękania zjawy-wojownika. Ani trochę nie podobało mu się to co mówiła. Gdy nadeszła chwila, że mógłby w końcu coś powiedzieć, jak na złość widmowy wojownik rozpuścił się w powietrzu. Spojrzał w ziejącą dziurę. Ciemno w niej było bardziej, niż u murzyna pod plecami. Akolita wziął jakiś kamień czy belkę leżącą bezpańsko, wrzucił do środka i ocenił głębokość. Potem spojrzał po reszcie.
Ekhm... Sami słyszeliście, mam tam zejść, przynieść jego kości, pogrzebać je. Sam na pewno tam nie zginął, ale cii... Mamy jakąś linę? Obwiążę się nią i zejdę tam w dół. Całą sprawę postaram się załatwić raz-dwa. Dajcie mi też jakiś worek, nie będę tych kości w rękach przecież niósł. Gdybym szarpnął liną, natychmiast mnie wyciągajcie. Jeśli nie wrócę stamtąd do świtu... - Konrad postanowił urwać w tym momencie. Całą wypowiedź wygłosił absolutnie beznamiętnym tonem. Adekwatnym zresztą do całej sytuacji...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Zablokowany