[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]
-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Oczy zrobił wielkie jak denka talerzy z których dzisiaj jadł obiad, obserwując całą sytuację.
Cholera... A ja chciałem ją zabić... - mamrotał do siebie, gdy lodowa ściana zasłoniła ich przed Chaosytą. Wspomnienie tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy to już chciał pozbawić Elissę życia, odżywało w tej chwili na nowo, uświadamiając tym samym akolitę, jak wielki byłby to wtedy błąd.
Gdy padło słowo "Tzeentch", Konrad już chciał się rzucić na te czarujące plugastwo, jednak oblubienica Brocha znowu go wyprzedziła. Czarnoksiężnik padł pół przytomny na ziemię. Krew z nosa przestało już spływać dawno, był to efekt mrozu i wiatru, ba! sam nos go nawet nie bolał. Prawie ruszył w pogoń za Kevaronem, jednak oceniając sytuację stwierdził, że tutaj ze swoimi skromnymi zdolnościami leczniczymi będzie bardziej przydatny. Spotkał jeszcze przez chwilę wzrok Wernera. Odsłonił kawałek szaty, pokazując najemnikowi wciąż wyraźną ranę na boku. Zrób mu podobną, jeśli nie większą - to miał oznaczać ten gest, co zresztą sam Werner zrozumiał momentalnie.
Pani! - zwrócił się do Elissy, celowo używając takiego tytułu - Zajmij się Miaulin! Ja nie pomogę tam absolutnie! Mi zostaw Ninerl! - krzyknął do niej przez wichurę. Jak powiedział, tak zrobił. Odciągnął elfkę od jej pół-martwej siostry i zaczął badać jej ranę na miednicy.
Elissa już się nią zajmuje. Nie wierć się tak, nie panikuj, nie zgrywaj bohaterki, zrobiłaś już wystarczająco. Teraz to Tobą trzeba się zająć... - mówił do niej, tym samym sprawdzając na bieżąco jej przytomność.
Oczy zrobił wielkie jak denka talerzy z których dzisiaj jadł obiad, obserwując całą sytuację.
Cholera... A ja chciałem ją zabić... - mamrotał do siebie, gdy lodowa ściana zasłoniła ich przed Chaosytą. Wspomnienie tamtego pamiętnego wieczoru, kiedy to już chciał pozbawić Elissę życia, odżywało w tej chwili na nowo, uświadamiając tym samym akolitę, jak wielki byłby to wtedy błąd.
Gdy padło słowo "Tzeentch", Konrad już chciał się rzucić na te czarujące plugastwo, jednak oblubienica Brocha znowu go wyprzedziła. Czarnoksiężnik padł pół przytomny na ziemię. Krew z nosa przestało już spływać dawno, był to efekt mrozu i wiatru, ba! sam nos go nawet nie bolał. Prawie ruszył w pogoń za Kevaronem, jednak oceniając sytuację stwierdził, że tutaj ze swoimi skromnymi zdolnościami leczniczymi będzie bardziej przydatny. Spotkał jeszcze przez chwilę wzrok Wernera. Odsłonił kawałek szaty, pokazując najemnikowi wciąż wyraźną ranę na boku. Zrób mu podobną, jeśli nie większą - to miał oznaczać ten gest, co zresztą sam Werner zrozumiał momentalnie.
Pani! - zwrócił się do Elissy, celowo używając takiego tytułu - Zajmij się Miaulin! Ja nie pomogę tam absolutnie! Mi zostaw Ninerl! - krzyknął do niej przez wichurę. Jak powiedział, tak zrobił. Odciągnął elfkę od jej pół-martwej siostry i zaczął badać jej ranę na miednicy.
Elissa już się nią zajmuje. Nie wierć się tak, nie panikuj, nie zgrywaj bohaterki, zrobiłaś już wystarczająco. Teraz to Tobą trzeba się zająć... - mówił do niej, tym samym sprawdzając na bieżąco jej przytomność.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
- Chaos jest integralną częścią działań rasy ludzkiej. Zaprawdę nie ma w świecie istoty bardziej zmiennej, i której poczynaniami, bardziej niż człowieka, nie kierowałby przypadek. Nawet nasi wrogowie, walcząc z nami poddają się jego woli. Dlatego, bracia i siostry, skazani jesteśmy na wygraną.
- Fabian Beinlich, arcykapłan Tzeentcha, w przemówieniu do współwyznawców.
***
Broch, Galavandrel
Ruszyliście za Kevaronem, który zdążył zniknąć w krzakach. Ślady na śniegu były jednak wyraźne - nie mogliście go zgubić. W pewnym momencie dotarły do was odgłosy jakiejś szamotaniny pośród wysokich krzewów. Gdy wybiegliście po chwili na niewielką polankę zobaczyliście jak wielki, odziany w futro mężczyzna starł się z Kevaronem. To był Snaga! Zza pleców słyszeliście krzyki żołnierzy, którzy ruszyli wam w sukurs. Dla rozbójnika liczyło sie tylko jedno. Dlatego góral przerwał swoją walkę, którą toczył odkąd imperialni żołnierze zgwałcili jego siostrę. Od lat był postrachem przełęczy. Niejedna karawana padła jego łupem i niejedna wdowa płakała po jego wrogach. Był Snagą, Sierżantem Topora.
Ostatnio sprawy jednak przestały układać się dobrze. W wiosennej obławie stracił połowę gromady a kilku dalszych odeszło. Opuściło ich szczęście i zaczął grozić głód. Niedawno wojna na równinach zabrała większość wojska z przełęczy, jednak ruch handlowy zmalał a pozostali kupcy łączyli się w duże i silnie uzbrojone karawany, przeciw którym nie miał szans ze swymi dwunastoma ludźmi. Morale upadło. Koniec zaglądał im w oczy i nie mogli już czekać na odpowiednią okazję.
I wówczas pojawił się ten człowiek, proponując pomoc w zasadzce na małą grupę zbrojnych. Musiał słyszeć o nim. Nie było w tym nic dziwnego bo sława Snagi sięgała do Szegedu na północy i Akendorfu w Królestwie Dolganii. Dopiero później zaczął podejrzewać, że ci osobliwi przybysze z południa nie kłaniają się plugawym bogom a blondwłosej elfce więziono ukochanego. Ale wziął już zaliczkę i nie chciał, i bał się wycofać z kontraktu. Lecz tamci nie powiedzieli im o towarzyszących ofiarom potworach ani o potężnej obstawie. To wtedy poprzysiągł zemstę jeszcze nie wiedząc, że będzie miał szansę ją zrealizować. Jednak ci dziwni podróżni, którzy wzięli go w niewolę puścili go wolno. To przekraczało jego pojęcie i nałożyło zobowiązanie silniejsze od wszystkiego innego. I choć przywódca bezbożników wymknął mu się konno, góral postanowił go ścigać. Oszukał go. Był wyznawcą mrocznych bogów. I chciał zabić przywódcę tych, którzy schwytawszy w walce obdarzyli Snagę wolnością. I choć jego pozostali przy życiu kompani z bandy pukali się głowę herszt górali nie miał wyboru. Niewielu to pojmowało lecz wolał stracić życie od honoru.
Kevaron gramolił się w zarośla uciekając przed Snagą. Po całym barku i plecach trafionego spływała błyszcząc krew. Ubranie miał rozerwane. Gdy wypadliście na polankę galavandrel wypuścił strzałę. Pocisk roztrzaskał łopatkę. Cudem było, że chaosyta jeszcze się poruszał. A jednak, lekko kulejąc stawiał chwiejnie kroki. Obok przeleciały bełty. Snaga przeklinając dopadł wroga susami. Ręka z toporem opadła na plecy wroga. Ostrze weszło głęboko, tuż obok drugiej łopatki. Trysnęła obficie posoka. Uderzony wydał z siebie odgłos jakby wciągał powietrze. Przestąpił chwiejny krok. Góral wyszarpnął topór i wbił go ponownie, rozłupując prawą nogę. Tamten upadł w końcu, obróciwszy się na wznak. W lichym świetle gwiazd jego twarz wyglądała upiornie. Gałki oczne błądziły jak oszalałe. Leżący wciąż mamrotał jakieś bluźnierstwa. Wykrzywione usta zdawały się śmiać. Snaga wzniósł topór do ciosu. Splunął czyniąc znak młota.
- Giń diabelskie ścierwo!
Staliście blisko całej walki w trójkę obserwując jak góral krwawo obchodzi się z zabójcą.
***
Oysze Lidtt, kusznik garnizonu, kręcił korbą kuszy. Obok niego wystrzelili już sierżant i jakiś młody żołnierz. Oba bełty chybiły. Oyszemu trzęsły się ręce. To był jego drugi miesiąc służby. I niemal natychmiast prawie cały regiment odszedł zostawiając ich samych w tej odciętej od świata placówce. Podczas gdy w każdej chwili mogła nadejść armia goblinów. Pięćdziesięciu ludzi wobec goblińskiej armii! A tu jeszcze w forcie zjawia się chaosyta. Prawdziwy, wysłannik mrocznych mocy jakimi straszyły za młodu babki. Oysze pierwszy raz w życiu widział chaosytę nie mówiąc już o strzelaniu do niego. Drżącymi dłońmi nałożył bełt na cięciwę. Wycelował. Wokół panowało straszne zamieszanie. Do uciekającego chaosyty dobiegła jakaś postać. Potem trzy kolejne. Oysze w ciemnościach niewiele widział. W pogrążonej w mroku kępie wywiązała się jakaś szarpanina. Sierżant coś krzyczał, prawdopodobnie poganiając go do oddania strzału. Oyszemu trzęsły się ręce lecz chciał dobrze wypełnić rozkaz. Czuł na sobie wzrok sierżanta. Wystrzelił nie mając w głębi duszy nadziei na trafienie w cokolwiek.
***
Topór rozpłatał twarz chaosyty, która przestała się w końcu poruszać. Góral wyszarpnął ostrze i stanął nad trupem.
- Przeklęte diabelstwo – wymamrotał. Popatrzył w waszym kierunku. - Mówiłem że go dopadnę, pany! Snaga zawsze dotrzymuje słowa. - uśmiechnął się szeroko.
Nagłe uderzenie rzuciło go na kolana. Z trudem złapał oddech. Obejrzał się i dostrzegł bełt sterczący z uda. Zaklął paskudnie. Spróbował się podnieść, lecz upadł. Wreszcie, słysząc okrzyki żołnierzy, podparł się toporem i pokuśtykał między drzewa. Wokoło widział nawołujące sylwetki. Ktoś krzycząc coś przedzierał się za nim. Wreszcie wyszedł z między zarośli, na obszar pełniący w święta funkcję targowiska. Z góry nadbiegali żołnierze, od głównej bramy. Kilku było na koniach. Po lewej przedzierało się kilku od bocznej furty. Otoczyli go. Mierzyli doń kuszami.
- To on, na Sigmara, to on! – krzyczeli niektórzy.
- Rzuć broń Snaga!
Zamachnął się bezsilnie toporem. Najbliższy żołnierz odskoczył. Jeszcze inny wystrzelił. Bełt otarł mu się o bok. Śnieg sypał zawzięcie. Rozbójnik spojrzał na prześladowców. Siedzący na koniu kapitan miał uniesioną w górę dłoń. Snaga uklęknął i rzucił przed siebie topór.
Ninerl, Konrad, Ravandil
Gospodarz oddał strzał z garłacza w kierunku podnoszącego się czarnoksiężnika, jednak ręce tak mu się trzęsły, że trafił jedynie w płot za którym zniknął Broch i pozostali. Jeden z żołnierzy naciągał właśnie cięciwę kuszy, gdy Eigler podniósł się na równe nogi. Widząc że młodzian za chwilę będzie chciał do niego strzelić, wypowiedział kilka plugawych słów i z jego ręki wystrzelił czarny piorun spalając kusznika na popiół i odrzucając do tyłu grupkę ludzi stojących obok. Elissa wykorzystała moment nieuwagi czarnoksiężnika. Zatoczyła swym kosturem okrąg w powietrzu i wypowiedziała zaklęcie. Chwilę potem padła na kolana ciężko dysząc. Nagle wprost z zachmurzonego nieba na Eiglera runęło pięć potężnych, śnieżnych jastrzębi. Miały twarde lodowe dzioby i szpony, a ich skrzydła pokrywał szron. Dopadły do siwego dziobiąc i szarpiąc czarnoksiężnika, który przeraźliwie krzyczał odganiając od siebie mordercze ptaki.
Gdy w końcu jastrzębie rozproszyły się na wietrze, dostrzegliście jak paskudnie wygląda Eigler. Twarz i dłonie miał mocno poranione, ubranie rozerwane. Z setek małych i większych ran płynęła krew, rozdziobane prawe oko krwawiło najbardziej. Mimo to sługa Pana Przemian nie zamierzał się poddawać. Widząc zamroczoną Elissę, sam ślęcząc na kolanach zaczął mamrotać coś pod nosem, jednak nie dokończył. Jak zjawa wyrósł przed nim Ravandil, który widząc że sytuacja może za chwilę przybrać nieorzystny obrót chwycił za miecz. Lewa dłoń elfa może nie była tak sprawna jak prawa, jednak jedno szybkie, niemal niezauważalne dla ludzkiego oka cięcie wystarczyło by rozpłatać czarnoskiężnikowi krtań. Trysnęła ciemnoczerwona krew gdy Eigler chwycił dłonią za szeroką bruzdę na szyi, jakby chciał zatrzymać uciekające z niego życie. Wydał jeszcze stłumiony charkot, chwycił za płaszcz Ravandila po czym osunął się na ziemię martwy. Śnieg zaczął stopniowo przykrywać jego ciało.
W czasie gdy Elissa starła się z Eiglerem, Ninerl i Konrad dobiegli do leżącej na ziemi Miaulin. Jeszcze żyła, choć jej oddech słabł z każdą chwilą. Mimo prowizorycznych opatrunków uciskowych jakie Ninerl zrobiła ze swej tuniki, krew przeciekała im przez palce. Dłonie mieli całe w czerwieni. Chwilę trwało nim pojawiła się Elissa. Odsunęła dłonie Konrada i Ninerl, przykładając swoją do szyi ranionej. Palce czarodziejki stały się półprzezroczyste, zapłonęły łagodnym światłem. Powoli przeniknęły opatrunek i skórę. Drugą dłonią, cicho mówiąc coś w niezrozumiałym dla akolity i banitki języku kreśliła jakieś znaki w powietrzu. Elfka i człowiek widzieli jak Elissa w jednej chwili zmroziła ranę na szyi Miaulin. Światło na dłoniach czarodziejki zaczęło przygasać. Krew w ranie zakrzepła i przestała płynąć. Śnieg i wichura przybrały na sile. Akolita dźwignął Miaulin na ręce i zaniósł do gospody.
Ninerl, Ravandil
Ravandil rozprawił się z Eiglerem i wrócił do Ciebie sprawdzając ranę. Strzała ugrzęzła w Twoim ciele tak nieprzyjemnie, że elf nie był w stanie nic zrobić. Potrzebna była pomoc medyka. Chciałaś wstać i podeprzeć się na zwiadowcy, lecz zrobiło Ci się tak słabo, że niemal upadłaś. Bez pytania Ravandil wziął Cię na ręce. Uchwyt miał silny lecz delikatny. Objęłaś go wtulając w niego.
- Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie...- szepnął ci na ucho. Popatrzyłaś na niego mętnym wzrokiem. Wyglądało na to, że elf nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na ranę na głowie z której płynęła krew koncentrując się na Tobie.
Wyniósł cię z miejsca gdzie przed chwilą rozegrała się bitwa z Kevaronem i Eiglerem. Mijając gospodę zwiadowca spotkał na drodze kilku żołnierzy.
- Są inni ranni? – zapytał jeden.
- Chyba tak.
- Za mną.
***
Zamglonym wzrokiem oglądałaś gospodę a potem dziedziniec fortu. Wreszcie złożono Cię na łożu w jakimś innym budynku. Przez cały ten czas czułaś coś bardzo dziwnego, a może tylko Ci się zdawało. Powracał strach związany z wczorajszym koszmarem. Nie pierwszy raz byłaś ranna. W istocie, tułaczka z tymi kilkoma mężczyznami od kilku tygodni sprawiła, że niewiele w Tobie zostało z tej delikatnej dziewczynki, którą byłaś kiedyś.
Nie pierwszyzną był dla Ciebie ból i widok własnej krwi, a ta rana nie była z pewnością zbyt groźna. Co zatem się zmieniło?
Przemiany zachodzą, chociaż powoli. Już jesteś silniejsza niż kiedyś (…)
Przypominała sobie słowa swego odbicia z koszmaru.
Nasienie jest silne.
Przyjmij dar.
Coś się zmieniło. W krwinkach w twoim organizmie, a może w twojej głowie. Czułaś jak Twoimi żyłami płynie jakaś inna substancja. Krąży i dociera do wszystkich komórek. Złowroga, obca siła w Twoim ciele i umyśle.
Nie czułaś już wyjmowania strzały.
Z tym przeświadczeniem zasnęłaś.
Rankiem czuwał przy Twoim łożu Ravandil. Okazało się że siedział przy Tobie całą noc, miał podkrążone oczy i był wyraźnie niewyspany. Przez okno garnizonowego szpitalika wlewał się blask dnia. Śnieg przestał sypać, wichura ustała. Biały puch przykrył grubą warstwą całą okolicę.
Rany, czułaś to, zwiadowca miał zaszyte i opatrzone. Byłaś głodna więc zjadłaś stojące obok śniadanie. Ravandil nie spuszczał Cię z oczu. Posiłek i wypite zioła sprawiły, że poczułaś się lepiej.
Elf chciał coś powiedzieć lecz do pokoju wszedł medyk. Zawiesił na wieszaku kapelusz i założył okulary.
- Witamy naszą pacjentkę – uśmiechnął się na powitanie. – Apetyt dopisuje? To dobry znak. Odnaleźliśmy twój łuk. Piękna broń. – dorzucił niby od niechcenia, nie rezygnując z uśmiechu. Zadrżałaś lekko i podążyłaś za jego wzrokiem. Twoje ubranie i broń rzeczywiście leżały w rogu izby. – No, ale obejrzyjmy ranę.
Ściągnął nieco niżej pasa okrywającą cię kołdrę i podciągnął do piersi szpitalną koszulę. Spojrzał na zakrwawiony opatrunek. Poczułaś, że wracają ci siły.
- Najwyższy czas go zmienić – oznajmił. Z pomocą Ravandila zdjęli brudne bandaże. Rav przyglądał się zainteresowany. Gdy obmyli ranę z zaschłej krwi medyk z niedowierzaniem przejechał palcami po szwach.
- Zadziwiające – wykrztusił. – Prawie nie ma śladu po ranie. A była szeroka i dość głęboka. Wokół nici świeży naskórek. Zabliźniła się w niecałą dobę!
Wyszli na chwilę i pozwolili ci się ubrać. Kiedy wrócili na ich prośbę przeszłaś się po izbie. Nie czułaś prawie rany, ciągnęły tylko zbędne już szwy. Co dziwne nie czułaś też bólu w łydce. Obejrzałaś ją – po ranie nie było śladu, nie została nawet blizna.
- Fabian Beinlich, arcykapłan Tzeentcha, w przemówieniu do współwyznawców.
***
Broch, Galavandrel
Ruszyliście za Kevaronem, który zdążył zniknąć w krzakach. Ślady na śniegu były jednak wyraźne - nie mogliście go zgubić. W pewnym momencie dotarły do was odgłosy jakiejś szamotaniny pośród wysokich krzewów. Gdy wybiegliście po chwili na niewielką polankę zobaczyliście jak wielki, odziany w futro mężczyzna starł się z Kevaronem. To był Snaga! Zza pleców słyszeliście krzyki żołnierzy, którzy ruszyli wam w sukurs. Dla rozbójnika liczyło sie tylko jedno. Dlatego góral przerwał swoją walkę, którą toczył odkąd imperialni żołnierze zgwałcili jego siostrę. Od lat był postrachem przełęczy. Niejedna karawana padła jego łupem i niejedna wdowa płakała po jego wrogach. Był Snagą, Sierżantem Topora.
Ostatnio sprawy jednak przestały układać się dobrze. W wiosennej obławie stracił połowę gromady a kilku dalszych odeszło. Opuściło ich szczęście i zaczął grozić głód. Niedawno wojna na równinach zabrała większość wojska z przełęczy, jednak ruch handlowy zmalał a pozostali kupcy łączyli się w duże i silnie uzbrojone karawany, przeciw którym nie miał szans ze swymi dwunastoma ludźmi. Morale upadło. Koniec zaglądał im w oczy i nie mogli już czekać na odpowiednią okazję.
I wówczas pojawił się ten człowiek, proponując pomoc w zasadzce na małą grupę zbrojnych. Musiał słyszeć o nim. Nie było w tym nic dziwnego bo sława Snagi sięgała do Szegedu na północy i Akendorfu w Królestwie Dolganii. Dopiero później zaczął podejrzewać, że ci osobliwi przybysze z południa nie kłaniają się plugawym bogom a blondwłosej elfce więziono ukochanego. Ale wziął już zaliczkę i nie chciał, i bał się wycofać z kontraktu. Lecz tamci nie powiedzieli im o towarzyszących ofiarom potworach ani o potężnej obstawie. To wtedy poprzysiągł zemstę jeszcze nie wiedząc, że będzie miał szansę ją zrealizować. Jednak ci dziwni podróżni, którzy wzięli go w niewolę puścili go wolno. To przekraczało jego pojęcie i nałożyło zobowiązanie silniejsze od wszystkiego innego. I choć przywódca bezbożników wymknął mu się konno, góral postanowił go ścigać. Oszukał go. Był wyznawcą mrocznych bogów. I chciał zabić przywódcę tych, którzy schwytawszy w walce obdarzyli Snagę wolnością. I choć jego pozostali przy życiu kompani z bandy pukali się głowę herszt górali nie miał wyboru. Niewielu to pojmowało lecz wolał stracić życie od honoru.
Kevaron gramolił się w zarośla uciekając przed Snagą. Po całym barku i plecach trafionego spływała błyszcząc krew. Ubranie miał rozerwane. Gdy wypadliście na polankę galavandrel wypuścił strzałę. Pocisk roztrzaskał łopatkę. Cudem było, że chaosyta jeszcze się poruszał. A jednak, lekko kulejąc stawiał chwiejnie kroki. Obok przeleciały bełty. Snaga przeklinając dopadł wroga susami. Ręka z toporem opadła na plecy wroga. Ostrze weszło głęboko, tuż obok drugiej łopatki. Trysnęła obficie posoka. Uderzony wydał z siebie odgłos jakby wciągał powietrze. Przestąpił chwiejny krok. Góral wyszarpnął topór i wbił go ponownie, rozłupując prawą nogę. Tamten upadł w końcu, obróciwszy się na wznak. W lichym świetle gwiazd jego twarz wyglądała upiornie. Gałki oczne błądziły jak oszalałe. Leżący wciąż mamrotał jakieś bluźnierstwa. Wykrzywione usta zdawały się śmiać. Snaga wzniósł topór do ciosu. Splunął czyniąc znak młota.
- Giń diabelskie ścierwo!
Staliście blisko całej walki w trójkę obserwując jak góral krwawo obchodzi się z zabójcą.
***
Oysze Lidtt, kusznik garnizonu, kręcił korbą kuszy. Obok niego wystrzelili już sierżant i jakiś młody żołnierz. Oba bełty chybiły. Oyszemu trzęsły się ręce. To był jego drugi miesiąc służby. I niemal natychmiast prawie cały regiment odszedł zostawiając ich samych w tej odciętej od świata placówce. Podczas gdy w każdej chwili mogła nadejść armia goblinów. Pięćdziesięciu ludzi wobec goblińskiej armii! A tu jeszcze w forcie zjawia się chaosyta. Prawdziwy, wysłannik mrocznych mocy jakimi straszyły za młodu babki. Oysze pierwszy raz w życiu widział chaosytę nie mówiąc już o strzelaniu do niego. Drżącymi dłońmi nałożył bełt na cięciwę. Wycelował. Wokół panowało straszne zamieszanie. Do uciekającego chaosyty dobiegła jakaś postać. Potem trzy kolejne. Oysze w ciemnościach niewiele widział. W pogrążonej w mroku kępie wywiązała się jakaś szarpanina. Sierżant coś krzyczał, prawdopodobnie poganiając go do oddania strzału. Oyszemu trzęsły się ręce lecz chciał dobrze wypełnić rozkaz. Czuł na sobie wzrok sierżanta. Wystrzelił nie mając w głębi duszy nadziei na trafienie w cokolwiek.
***
Topór rozpłatał twarz chaosyty, która przestała się w końcu poruszać. Góral wyszarpnął ostrze i stanął nad trupem.
- Przeklęte diabelstwo – wymamrotał. Popatrzył w waszym kierunku. - Mówiłem że go dopadnę, pany! Snaga zawsze dotrzymuje słowa. - uśmiechnął się szeroko.
Nagłe uderzenie rzuciło go na kolana. Z trudem złapał oddech. Obejrzał się i dostrzegł bełt sterczący z uda. Zaklął paskudnie. Spróbował się podnieść, lecz upadł. Wreszcie, słysząc okrzyki żołnierzy, podparł się toporem i pokuśtykał między drzewa. Wokoło widział nawołujące sylwetki. Ktoś krzycząc coś przedzierał się za nim. Wreszcie wyszedł z między zarośli, na obszar pełniący w święta funkcję targowiska. Z góry nadbiegali żołnierze, od głównej bramy. Kilku było na koniach. Po lewej przedzierało się kilku od bocznej furty. Otoczyli go. Mierzyli doń kuszami.
- To on, na Sigmara, to on! – krzyczeli niektórzy.
- Rzuć broń Snaga!
Zamachnął się bezsilnie toporem. Najbliższy żołnierz odskoczył. Jeszcze inny wystrzelił. Bełt otarł mu się o bok. Śnieg sypał zawzięcie. Rozbójnik spojrzał na prześladowców. Siedzący na koniu kapitan miał uniesioną w górę dłoń. Snaga uklęknął i rzucił przed siebie topór.
Ninerl, Konrad, Ravandil
Gospodarz oddał strzał z garłacza w kierunku podnoszącego się czarnoksiężnika, jednak ręce tak mu się trzęsły, że trafił jedynie w płot za którym zniknął Broch i pozostali. Jeden z żołnierzy naciągał właśnie cięciwę kuszy, gdy Eigler podniósł się na równe nogi. Widząc że młodzian za chwilę będzie chciał do niego strzelić, wypowiedział kilka plugawych słów i z jego ręki wystrzelił czarny piorun spalając kusznika na popiół i odrzucając do tyłu grupkę ludzi stojących obok. Elissa wykorzystała moment nieuwagi czarnoksiężnika. Zatoczyła swym kosturem okrąg w powietrzu i wypowiedziała zaklęcie. Chwilę potem padła na kolana ciężko dysząc. Nagle wprost z zachmurzonego nieba na Eiglera runęło pięć potężnych, śnieżnych jastrzębi. Miały twarde lodowe dzioby i szpony, a ich skrzydła pokrywał szron. Dopadły do siwego dziobiąc i szarpiąc czarnoksiężnika, który przeraźliwie krzyczał odganiając od siebie mordercze ptaki.
Gdy w końcu jastrzębie rozproszyły się na wietrze, dostrzegliście jak paskudnie wygląda Eigler. Twarz i dłonie miał mocno poranione, ubranie rozerwane. Z setek małych i większych ran płynęła krew, rozdziobane prawe oko krwawiło najbardziej. Mimo to sługa Pana Przemian nie zamierzał się poddawać. Widząc zamroczoną Elissę, sam ślęcząc na kolanach zaczął mamrotać coś pod nosem, jednak nie dokończył. Jak zjawa wyrósł przed nim Ravandil, który widząc że sytuacja może za chwilę przybrać nieorzystny obrót chwycił za miecz. Lewa dłoń elfa może nie była tak sprawna jak prawa, jednak jedno szybkie, niemal niezauważalne dla ludzkiego oka cięcie wystarczyło by rozpłatać czarnoskiężnikowi krtań. Trysnęła ciemnoczerwona krew gdy Eigler chwycił dłonią za szeroką bruzdę na szyi, jakby chciał zatrzymać uciekające z niego życie. Wydał jeszcze stłumiony charkot, chwycił za płaszcz Ravandila po czym osunął się na ziemię martwy. Śnieg zaczął stopniowo przykrywać jego ciało.
W czasie gdy Elissa starła się z Eiglerem, Ninerl i Konrad dobiegli do leżącej na ziemi Miaulin. Jeszcze żyła, choć jej oddech słabł z każdą chwilą. Mimo prowizorycznych opatrunków uciskowych jakie Ninerl zrobiła ze swej tuniki, krew przeciekała im przez palce. Dłonie mieli całe w czerwieni. Chwilę trwało nim pojawiła się Elissa. Odsunęła dłonie Konrada i Ninerl, przykładając swoją do szyi ranionej. Palce czarodziejki stały się półprzezroczyste, zapłonęły łagodnym światłem. Powoli przeniknęły opatrunek i skórę. Drugą dłonią, cicho mówiąc coś w niezrozumiałym dla akolity i banitki języku kreśliła jakieś znaki w powietrzu. Elfka i człowiek widzieli jak Elissa w jednej chwili zmroziła ranę na szyi Miaulin. Światło na dłoniach czarodziejki zaczęło przygasać. Krew w ranie zakrzepła i przestała płynąć. Śnieg i wichura przybrały na sile. Akolita dźwignął Miaulin na ręce i zaniósł do gospody.
Ninerl, Ravandil
Ravandil rozprawił się z Eiglerem i wrócił do Ciebie sprawdzając ranę. Strzała ugrzęzła w Twoim ciele tak nieprzyjemnie, że elf nie był w stanie nic zrobić. Potrzebna była pomoc medyka. Chciałaś wstać i podeprzeć się na zwiadowcy, lecz zrobiło Ci się tak słabo, że niemal upadłaś. Bez pytania Ravandil wziął Cię na ręce. Uchwyt miał silny lecz delikatny. Objęłaś go wtulając w niego.
- Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie...- szepnął ci na ucho. Popatrzyłaś na niego mętnym wzrokiem. Wyglądało na to, że elf nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na ranę na głowie z której płynęła krew koncentrując się na Tobie.
Wyniósł cię z miejsca gdzie przed chwilą rozegrała się bitwa z Kevaronem i Eiglerem. Mijając gospodę zwiadowca spotkał na drodze kilku żołnierzy.
- Są inni ranni? – zapytał jeden.
- Chyba tak.
- Za mną.
***
Zamglonym wzrokiem oglądałaś gospodę a potem dziedziniec fortu. Wreszcie złożono Cię na łożu w jakimś innym budynku. Przez cały ten czas czułaś coś bardzo dziwnego, a może tylko Ci się zdawało. Powracał strach związany z wczorajszym koszmarem. Nie pierwszy raz byłaś ranna. W istocie, tułaczka z tymi kilkoma mężczyznami od kilku tygodni sprawiła, że niewiele w Tobie zostało z tej delikatnej dziewczynki, którą byłaś kiedyś.
Nie pierwszyzną był dla Ciebie ból i widok własnej krwi, a ta rana nie była z pewnością zbyt groźna. Co zatem się zmieniło?
Przemiany zachodzą, chociaż powoli. Już jesteś silniejsza niż kiedyś (…)
Przypominała sobie słowa swego odbicia z koszmaru.
Nasienie jest silne.
Przyjmij dar.
Coś się zmieniło. W krwinkach w twoim organizmie, a może w twojej głowie. Czułaś jak Twoimi żyłami płynie jakaś inna substancja. Krąży i dociera do wszystkich komórek. Złowroga, obca siła w Twoim ciele i umyśle.
Nie czułaś już wyjmowania strzały.
Z tym przeświadczeniem zasnęłaś.
Rankiem czuwał przy Twoim łożu Ravandil. Okazało się że siedział przy Tobie całą noc, miał podkrążone oczy i był wyraźnie niewyspany. Przez okno garnizonowego szpitalika wlewał się blask dnia. Śnieg przestał sypać, wichura ustała. Biały puch przykrył grubą warstwą całą okolicę.
Rany, czułaś to, zwiadowca miał zaszyte i opatrzone. Byłaś głodna więc zjadłaś stojące obok śniadanie. Ravandil nie spuszczał Cię z oczu. Posiłek i wypite zioła sprawiły, że poczułaś się lepiej.
Elf chciał coś powiedzieć lecz do pokoju wszedł medyk. Zawiesił na wieszaku kapelusz i założył okulary.
- Witamy naszą pacjentkę – uśmiechnął się na powitanie. – Apetyt dopisuje? To dobry znak. Odnaleźliśmy twój łuk. Piękna broń. – dorzucił niby od niechcenia, nie rezygnując z uśmiechu. Zadrżałaś lekko i podążyłaś za jego wzrokiem. Twoje ubranie i broń rzeczywiście leżały w rogu izby. – No, ale obejrzyjmy ranę.
Ściągnął nieco niżej pasa okrywającą cię kołdrę i podciągnął do piersi szpitalną koszulę. Spojrzał na zakrwawiony opatrunek. Poczułaś, że wracają ci siły.
- Najwyższy czas go zmienić – oznajmił. Z pomocą Ravandila zdjęli brudne bandaże. Rav przyglądał się zainteresowany. Gdy obmyli ranę z zaschłej krwi medyk z niedowierzaniem przejechał palcami po szwach.
- Zadziwiające – wykrztusił. – Prawie nie ma śladu po ranie. A była szeroka i dość głęboka. Wokół nici świeży naskórek. Zabliźniła się w niecałą dobę!
Wyszli na chwilę i pozwolili ci się ubrać. Kiedy wrócili na ich prośbę przeszłaś się po izbie. Nie czułaś prawie rany, ciągnęły tylko zbędne już szwy. Co dziwne nie czułaś też bólu w łydce. Obejrzałaś ją – po ranie nie było śladu, nie została nawet blizna.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Wszyscy
Tej nocy nikt z was nie miał snów. Zmasakrowane ciało Kevarona spoczęło w płytkim grobie na zboczu. Nie znaleziono przy nim niczego co mogło by świadczyć o jego służbie Chaosowi. W jukach odnalezionego ranem białego wierzchowca był tylko zwykły ekwipunek podróżny. Piękny łuk Chaosyty wraz ze strzałami. Zakrzywiony miecz i sztylet. Trzy stalowe gwiazdki, którymi zabójca rzucał z taką wprawą. W sakwie czterdzieści złotych myrmidenów, monety bitej i często psutej w Księstwach Granicznych, równowartość piętnastu koron. Do tego złocony medalion w kształcie oka z rozchodzącymi się odeń niczym rzęsy promieniami. Oraz drugi magiczny komunikator, razem stanowiące użyteczny komplet. Jedyny podejrzany przedmiot stanowił woreczek ze sproszkowaną substancją, prawdopodobnie uodparniającym na ból narkotykiem. Pieniądze rozdzieliliście po równo między wszystkich członków drużyny. Ciało chaosyckiego czarnoksiężnika Jonasa Eiglera spalono doszczętnie wraz ze wszystkimi rzeczami należącymi do niego.
Snagę, który zadał ostatni cios Kevaronowi wtrącono do lochu i miano dzisiaj stracić. Poszukiwany od lat herszt bandytów wszedł wczoraj do fortu główną bramą podając się za zwykłego pasterza. Strzegący bramy wartownicy nie wpadli na to, że ktoś może być aż tak bezczelny. Lecz sprawiedliwości miało stać się zadość i krnąbnego górala miano dziś powiesić przy szlaku na zewnątrz fortu.
Miaulin zbudziła się z krzykiem leżąc naga na łożu. Blask pełnego dnia wlewał się przez małe okno za jej plecami. Znajdowała się w izbie w zajeździe. Tuż obok leżał ranny Diego, którego przeniesiono do sali obok, po tym jak wczoraj Elissa swoimi czarami wywaliła dziurę w ścianie jego pokoju, którą zresztą od rana się zajmowano. Wszędzie wokół szyi i na usztywnionym ramieniu elfka czuła opatrunki. W izbie prócz niej znajdowali się jeszcze Broch, Elissa, Konrad (z opuchniętym i sinym nosem), Julia, Ravandil i Ninerl, którzy przed chwilą wrócili z garnizonowego szpitalika i Zinha. Banitka wyglądała nad wyraz dobrze, choć rana jaką odniosła wczorajszego wieczoru wyglądała groźnie. Chwilę potem dołączył Ludovic który przyniósł herbatę dla wszystkich i Galavandrel, który z wielkim opatrunkiem na policzku wywołał u niektórych uśmiech na twarzy. Elf poruszał się dość niezdarnie, opatrzona rana w boku piekła niesamowicie. Miaulin podniosła się z trudem. Podeszła do niej Elissa. Dziewczyna olbrzyma miała zdrową urodę i dzisiaj wyglądała jakby dostojniej niż przed kilkoma dniami. Na ramiona opadały jej czarne kręcone loki, duże, pełne piersi wyraźnie zarysowywały się pod przylegającym do jej ciała materiałem białej, długiej sukni. Było w niej coś eterycznego i tajemniczego. Teraz wiedzieliście już co, choć w tym momencie zupełnie nie przypominała kobiety która zmierzyła się w nocy z czarnoksiężnikiem Tzeentcha. Na szyi jedynie dostrzegliście to, co do tej pory skrzętnie ukrywała – srebrny medalion z płatkiem śniegu w symbolu.
Miaulin zadrżała gdy Elissa zaczęła wymawiać zaklęcie w nieznanym języku.
- Nie obawiaj się... – rzekła. – to zaklęcie chroniące przed wdaniem się zakażenia. Twoje rany są opatrzone i zaszyte. A także…wyleczone magicznie. Ostrze minęło struny głosowe i główne arterie. Dziura w ramieniu jest spora lecz z pomocą mojej magii za parę dni się zarośnie. Ale nie wiadomo czy będzie w pełni sprawne. Również na szyi…zostanie brzydka blizna. Dziś jeszcze nie wstawaj. Straciłaś dużo krwi i jesteś osłabiona. Na razie szyję i rękę będziesz miała usztywnioną. A ja zrobię co w mojej mocy, byś wyszła z tego jak najlepiej.
- Dziękuję – wyszeptała Miaulin i wyciągnęła rękę do siostry. Ich dłonie połączyły się. Obie uśmiechnęły się do siebie. - Kevaron? - głos miała słaby, ledwo szeptała. - Co z nim, siostro?
- Jutro ruszamy w dalszą drogę – powiedział w końcu Zinha. – A jeśli będzie trzeba to pojutrze. Kupujemy wóz do transportu rannych. Źle żeś wczoraj zrobił, że strzeliłeś Galavandrelu. Na bogów, my tak nie działamy! Nie mów mi o szansach, widziałem jak było. Jesteś z pewnością wybitnym łucznikiem ale jak myślałeś trafić go zasłoniętego całkiem przez dziewczynę?
- Nie pojedziemy bez niej. – rzekł siedząc w łożu Diego. – Chyba, że sama tego nie zechce. Szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się. Nie możemy być tacy jak oni. Kto walczy z potworami winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich.
- Niestety Doras nam uciekł – powiedział Ludovic dmuchając co chwila do gorącego kubka z herbatą. – Śledziłem go od rana. Przebywa wśród swoich ludzi: sześciu najemników, starego woźnicy, bratanka i sługi. Nie możemy go zaatakować pośrodku fortu. Dziś odjeżdża na południe. A obawiam się, że nawet gdybyśmy chcieli nie mamy dość sił by rozbić jego obstawę.
- Prawdę mówiąc – rzekł poważnie rycerz. – jesteśmy już dwa dni od Księstw Granicznych. Kevaron nie żyje, czarnoksiężnik też. Diegowi już nic nie zagraża. Zarobiliście na swoją zapłatę. Podejmujemy ryzyko i jedziemy na spotkanie z Orbenem Szalonym. Ci z was, którzy chcą mogą odejść.
- Doszły nas słuchy – powiedział książę - że przeciw władzy mego brata narasta opozycja w Dolganii. Zamierzamy zebrać armię i się do niej przyłączyć. Wątpię byście mieli chęć na udział w polityce i wojnie.
- Ale możecie nam towarzyszyć jeszcze pewien czas – rzekł stary rycerz - a potem sami już udać się do Havnoru czy gdziekolwiek indziej. Musimy jeszcze się wielu rzeczy dowiedzieć. Wiele będzie zależało od spotkania z Orbenem.
Zinha wyjął miecz i przejechał palcem po klindze.
- Wkraczamy na ziemie Złotego Oka. Idziemy odbić tron i zrobić niezły burdel. Od tej pory odwrotu nie będzie. Jesteście z nami? - spojrzał wymownie.
Tej nocy nikt z was nie miał snów. Zmasakrowane ciało Kevarona spoczęło w płytkim grobie na zboczu. Nie znaleziono przy nim niczego co mogło by świadczyć o jego służbie Chaosowi. W jukach odnalezionego ranem białego wierzchowca był tylko zwykły ekwipunek podróżny. Piękny łuk Chaosyty wraz ze strzałami. Zakrzywiony miecz i sztylet. Trzy stalowe gwiazdki, którymi zabójca rzucał z taką wprawą. W sakwie czterdzieści złotych myrmidenów, monety bitej i często psutej w Księstwach Granicznych, równowartość piętnastu koron. Do tego złocony medalion w kształcie oka z rozchodzącymi się odeń niczym rzęsy promieniami. Oraz drugi magiczny komunikator, razem stanowiące użyteczny komplet. Jedyny podejrzany przedmiot stanowił woreczek ze sproszkowaną substancją, prawdopodobnie uodparniającym na ból narkotykiem. Pieniądze rozdzieliliście po równo między wszystkich członków drużyny. Ciało chaosyckiego czarnoksiężnika Jonasa Eiglera spalono doszczętnie wraz ze wszystkimi rzeczami należącymi do niego.
Snagę, który zadał ostatni cios Kevaronowi wtrącono do lochu i miano dzisiaj stracić. Poszukiwany od lat herszt bandytów wszedł wczoraj do fortu główną bramą podając się za zwykłego pasterza. Strzegący bramy wartownicy nie wpadli na to, że ktoś może być aż tak bezczelny. Lecz sprawiedliwości miało stać się zadość i krnąbnego górala miano dziś powiesić przy szlaku na zewnątrz fortu.
Miaulin zbudziła się z krzykiem leżąc naga na łożu. Blask pełnego dnia wlewał się przez małe okno za jej plecami. Znajdowała się w izbie w zajeździe. Tuż obok leżał ranny Diego, którego przeniesiono do sali obok, po tym jak wczoraj Elissa swoimi czarami wywaliła dziurę w ścianie jego pokoju, którą zresztą od rana się zajmowano. Wszędzie wokół szyi i na usztywnionym ramieniu elfka czuła opatrunki. W izbie prócz niej znajdowali się jeszcze Broch, Elissa, Konrad (z opuchniętym i sinym nosem), Julia, Ravandil i Ninerl, którzy przed chwilą wrócili z garnizonowego szpitalika i Zinha. Banitka wyglądała nad wyraz dobrze, choć rana jaką odniosła wczorajszego wieczoru wyglądała groźnie. Chwilę potem dołączył Ludovic który przyniósł herbatę dla wszystkich i Galavandrel, który z wielkim opatrunkiem na policzku wywołał u niektórych uśmiech na twarzy. Elf poruszał się dość niezdarnie, opatrzona rana w boku piekła niesamowicie. Miaulin podniosła się z trudem. Podeszła do niej Elissa. Dziewczyna olbrzyma miała zdrową urodę i dzisiaj wyglądała jakby dostojniej niż przed kilkoma dniami. Na ramiona opadały jej czarne kręcone loki, duże, pełne piersi wyraźnie zarysowywały się pod przylegającym do jej ciała materiałem białej, długiej sukni. Było w niej coś eterycznego i tajemniczego. Teraz wiedzieliście już co, choć w tym momencie zupełnie nie przypominała kobiety która zmierzyła się w nocy z czarnoksiężnikiem Tzeentcha. Na szyi jedynie dostrzegliście to, co do tej pory skrzętnie ukrywała – srebrny medalion z płatkiem śniegu w symbolu.
Miaulin zadrżała gdy Elissa zaczęła wymawiać zaklęcie w nieznanym języku.
- Nie obawiaj się... – rzekła. – to zaklęcie chroniące przed wdaniem się zakażenia. Twoje rany są opatrzone i zaszyte. A także…wyleczone magicznie. Ostrze minęło struny głosowe i główne arterie. Dziura w ramieniu jest spora lecz z pomocą mojej magii za parę dni się zarośnie. Ale nie wiadomo czy będzie w pełni sprawne. Również na szyi…zostanie brzydka blizna. Dziś jeszcze nie wstawaj. Straciłaś dużo krwi i jesteś osłabiona. Na razie szyję i rękę będziesz miała usztywnioną. A ja zrobię co w mojej mocy, byś wyszła z tego jak najlepiej.
- Dziękuję – wyszeptała Miaulin i wyciągnęła rękę do siostry. Ich dłonie połączyły się. Obie uśmiechnęły się do siebie. - Kevaron? - głos miała słaby, ledwo szeptała. - Co z nim, siostro?
- Jutro ruszamy w dalszą drogę – powiedział w końcu Zinha. – A jeśli będzie trzeba to pojutrze. Kupujemy wóz do transportu rannych. Źle żeś wczoraj zrobił, że strzeliłeś Galavandrelu. Na bogów, my tak nie działamy! Nie mów mi o szansach, widziałem jak było. Jesteś z pewnością wybitnym łucznikiem ale jak myślałeś trafić go zasłoniętego całkiem przez dziewczynę?
- Nie pojedziemy bez niej. – rzekł siedząc w łożu Diego. – Chyba, że sama tego nie zechce. Szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się. Nie możemy być tacy jak oni. Kto walczy z potworami winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich.
- Niestety Doras nam uciekł – powiedział Ludovic dmuchając co chwila do gorącego kubka z herbatą. – Śledziłem go od rana. Przebywa wśród swoich ludzi: sześciu najemników, starego woźnicy, bratanka i sługi. Nie możemy go zaatakować pośrodku fortu. Dziś odjeżdża na południe. A obawiam się, że nawet gdybyśmy chcieli nie mamy dość sił by rozbić jego obstawę.
- Prawdę mówiąc – rzekł poważnie rycerz. – jesteśmy już dwa dni od Księstw Granicznych. Kevaron nie żyje, czarnoksiężnik też. Diegowi już nic nie zagraża. Zarobiliście na swoją zapłatę. Podejmujemy ryzyko i jedziemy na spotkanie z Orbenem Szalonym. Ci z was, którzy chcą mogą odejść.
- Doszły nas słuchy – powiedział książę - że przeciw władzy mego brata narasta opozycja w Dolganii. Zamierzamy zebrać armię i się do niej przyłączyć. Wątpię byście mieli chęć na udział w polityce i wojnie.
- Ale możecie nam towarzyszyć jeszcze pewien czas – rzekł stary rycerz - a potem sami już udać się do Havnoru czy gdziekolwiek indziej. Musimy jeszcze się wielu rzeczy dowiedzieć. Wiele będzie zależało od spotkania z Orbenem.
Zinha wyjął miecz i przejechał palcem po klindze.
- Wkraczamy na ziemie Złotego Oka. Idziemy odbić tron i zrobić niezły burdel. Od tej pory odwrotu nie będzie. Jesteście z nami? - spojrzał wymownie.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Olbrzymi wojownik nie wdawał się w dłuższe dyskusje, słuchał jedynie co mówią inni. Wydawał się jakby nieobecny i ledwo zwracał uwagę na to, co dzieje się wokoło niego. Cały czas rozmyślał o wczorajszej walce, Elissie i jej umiejętnościach. Od wczoraj nie było okazji porozmawiać na spokojnie, twarzą w twarz. Bez świadków. Potrzebował tej rozmowy, szczerej, tak żeby wiedział na czym stoi.
Słysząc Zinhę, spojrzał na starego rycerza:
- Mnie pytać nie trzeba, jadę z wami, rycerzu. Konrada pewnie też nie, bo gdzie ja, tam on... I odwrotnie, prawda? - spojrzał na przyjaciela który z opuchniętym i sinym nosem wyglądał dość komicznie. - Nie wiem, jak Elissa - mam nadzieję, że również, ale to jej wybór... - rzucił okiem na czarodziejkę, która sprawdzała opatrunki Miaulin. - Jeżeli chodzi zaś o Dorasa, to jak dla mnie jego wiedza i skłonność do zdrad są zbyt niebezpieczne. Strzała załatwiła by sprawę.
To rzekłszy opuścił pomieszczenie, kierując się na dół, aby przynieść swojej kobiecie posiłek.
Gemmeverde... Elissa... Lodowa Czarodziejka... Najemnika coraz bardziej pochłaniały obsesyjne myśli na jej temat. Martwiło go to podwójnie, wiedział bowiem, że przy nerwach tak napiętych, nietrudno o wybuch przy byle okazji i narobienie głupstw - musiał cały czas mieć się na baczności. Miał nadzieję, że kiedy znów znajdą się na szlaku, te niebezpieczne uczucia miną. Poza tym teraz miał ochotę na gorącą kąpiel po wczorajszych wydarzeniach. A działo się dużo. Wrócił po kilku chwilach z dołu z gorącą jajecznicą i podał talerz Elissie. Pierwszy raz od wczorajszej walki spojrzeli sobie w oczy.
- Dziękuję, Wern. Ja...
- Idę do łaźni. - przerwał jej. - Przyjdź do mnie jak skończysz jeść... Musimy porozmawiać. - chciał się uśmiechnąć ale jakoś nie potrafił. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Vibe - PW
Olbrzymi wojownik nie wdawał się w dłuższe dyskusje, słuchał jedynie co mówią inni. Wydawał się jakby nieobecny i ledwo zwracał uwagę na to, co dzieje się wokoło niego. Cały czas rozmyślał o wczorajszej walce, Elissie i jej umiejętnościach. Od wczoraj nie było okazji porozmawiać na spokojnie, twarzą w twarz. Bez świadków. Potrzebował tej rozmowy, szczerej, tak żeby wiedział na czym stoi.
Słysząc Zinhę, spojrzał na starego rycerza:
- Mnie pytać nie trzeba, jadę z wami, rycerzu. Konrada pewnie też nie, bo gdzie ja, tam on... I odwrotnie, prawda? - spojrzał na przyjaciela który z opuchniętym i sinym nosem wyglądał dość komicznie. - Nie wiem, jak Elissa - mam nadzieję, że również, ale to jej wybór... - rzucił okiem na czarodziejkę, która sprawdzała opatrunki Miaulin. - Jeżeli chodzi zaś o Dorasa, to jak dla mnie jego wiedza i skłonność do zdrad są zbyt niebezpieczne. Strzała załatwiła by sprawę.
To rzekłszy opuścił pomieszczenie, kierując się na dół, aby przynieść swojej kobiecie posiłek.
Gemmeverde... Elissa... Lodowa Czarodziejka... Najemnika coraz bardziej pochłaniały obsesyjne myśli na jej temat. Martwiło go to podwójnie, wiedział bowiem, że przy nerwach tak napiętych, nietrudno o wybuch przy byle okazji i narobienie głupstw - musiał cały czas mieć się na baczności. Miał nadzieję, że kiedy znów znajdą się na szlaku, te niebezpieczne uczucia miną. Poza tym teraz miał ochotę na gorącą kąpiel po wczorajszych wydarzeniach. A działo się dużo. Wrócił po kilku chwilach z dołu z gorącą jajecznicą i podał talerz Elissie. Pierwszy raz od wczorajszej walki spojrzeli sobie w oczy.
- Dziękuję, Wern. Ja...
- Idę do łaźni. - przerwał jej. - Przyjdź do mnie jak skończysz jeść... Musimy porozmawiać. - chciał się uśmiechnąć ale jakoś nie potrafił. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Vibe - PW
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Po rozprawieniu się z Eiglerem, zwiadowca stał przez chwilę skonfudowany, dzierżąc w lewej dłoni zakrwawione ostrze. "Marny twój koniec, plugawy pomiocie" przemknęło mu przez myśl. Dopiero teraz docierało do niego, co się stało. Do maga skoczył nieco instynktownie, bez zastanowienia poderżnął mu gardło. -Cóż... Nie było odwrotu- mruknął pod nosem, po czym nogą odepchnął zwłoki Eiglera i dołączył do reszty.
***
Elf spojrzał zasępionym wzrokiem na ranę Ninerl. -Na nic tu moje umiejętności, niech zajmie się tym lekarz- powiedział do Ninerl i pomógł jej wstać. Elfka zasłabła i omal nie upadła. Ravandil wziął ją na ręce - Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie...- szepnął jej na ucho i ruszył czym prędzej w kierunku gospody. Spotkani po drodze żołnierze zaprowadzili go do medyka.
Medyk dość sprawnie zajął się Ninerl. Wyjął strzałę i opatrzył ranę, przy okazji zajmując się jeszcze ranami zwiadowcy. W sumie nie było to nic poważnego - na ranę głowy elf nie zwracał nawet najmniejszej uwagi. Spędził przy łóżku całą noc, niemal jak zahipnotyzowany wpatrując się w spokojnie śpiącą Ninerl. Po głowie chodziły mu setki myśli. Nie wiedział jeszcze, co się stało z Kevaronem, gdzie jest reszta. Ale w duchu był pogodny. Wyglądało na to, że Ninerl szybko dojdzie do zdrowia, a nawet Miaulin, której los wydawał się wcześniej przesądzony. Zabolało go, jak próbował sobie wyobrazić, co musiała czuć Ninerl. Sama ranna, ledwo utrzymująca się na nogach, nie mogąca pomóc umierającej na jej oczach siostrze... Na szczęście wszystko się jakoś ułożyło, a było to wielkie szczęście...
Nad ranem Ninerl się obudziła. Gdy otworzyła oczy, elf uśmiechnął się do niej. Mimo, że nie wyglądał za dobrze, był niewyspany i nieco osłabiony, z jego zmęczonej twarzy emanował pewien spokój i radość. -Mówiłem Ci, że będzie dobrze...- powiedział, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. Ninerl wyglądała dość zdrowo. Zjadła z apetytem śniadanie i wypiła ziółka, jakie przygotował jej medyk.
Gdy wziął oddech, by coś powiedzieć, do pokoju wparował lekarz. Najpierw zajął się sprawdzeniem rany. Ravandil z ciekawością zaglądał mu przez ramię i po raz kolejny poczuł się zaskoczony tym, co zobaczył, medyk zresztą też. Tak paskudnie wyglądająca rana zabliźniła się w ciągu jednej nocy! A pomyśleć, że jego ręka boli go któryś z kolei dzień... Razem z doktorem wyszedł na korytarz, pozwalając Ninerl ubrać się. Zapytał z uśmiechem -Jak to możliwe, panie doktorze? Cud medycyny? Różne rany już widziałem, ale od takich to czasem nawet ludzie umierają... Da się do jakoś wyjaśnić?-
Po powrocie do izby poprosili, by Ninerl przeszła się po pokoju. Wyglądała na całkiem sprawną. Cuda działy się tej nocy. Elf podszedł do Ninerl i powiedział półgłosem -Chodź, myślę że reszta ucieszy się z twojego powrotu do zdrowia-. Uśmiechnął się i ruszył ku drzwiom.
***
Potem przyszedł czas rozwiązania pewnych spraw. Ravandil dowiedział się o Kevaronie, o Snadze, a także o stanie zdrowia Miaulin. Wreszcie zaczynali wychodzić na prostą. Elf oparł się o ścianę i z uwagą przysłuchiwał się temu, co mówią Zinha i Diego. Wiedział, że wciąż są jeszcze na początku drogi. Przed nimi wiele pracy. Czuł, że musi iść z Diegiem i miał nadzieję, że Ninerl też tego chce. Elfy kończą to, co zaczęły... Spojrzał na Brocha. Ucieszył się, gdy najemnik wyraził wolę kontynuacji podróży. -I na mnie możesz liczyć... Nigdy nie cofam się w połowie drogi- powiedział i uśmiechnął się. Właśnie sobie uświadomił, że zapomniał, żeby coś zjeść. Ech, czasem zdarza zapomnieć o sprawach prozaicznych...
Po rozprawieniu się z Eiglerem, zwiadowca stał przez chwilę skonfudowany, dzierżąc w lewej dłoni zakrwawione ostrze. "Marny twój koniec, plugawy pomiocie" przemknęło mu przez myśl. Dopiero teraz docierało do niego, co się stało. Do maga skoczył nieco instynktownie, bez zastanowienia poderżnął mu gardło. -Cóż... Nie było odwrotu- mruknął pod nosem, po czym nogą odepchnął zwłoki Eiglera i dołączył do reszty.
***
Elf spojrzał zasępionym wzrokiem na ranę Ninerl. -Na nic tu moje umiejętności, niech zajmie się tym lekarz- powiedział do Ninerl i pomógł jej wstać. Elfka zasłabła i omal nie upadła. Ravandil wziął ją na ręce - Wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie...- szepnął jej na ucho i ruszył czym prędzej w kierunku gospody. Spotkani po drodze żołnierze zaprowadzili go do medyka.
Medyk dość sprawnie zajął się Ninerl. Wyjął strzałę i opatrzył ranę, przy okazji zajmując się jeszcze ranami zwiadowcy. W sumie nie było to nic poważnego - na ranę głowy elf nie zwracał nawet najmniejszej uwagi. Spędził przy łóżku całą noc, niemal jak zahipnotyzowany wpatrując się w spokojnie śpiącą Ninerl. Po głowie chodziły mu setki myśli. Nie wiedział jeszcze, co się stało z Kevaronem, gdzie jest reszta. Ale w duchu był pogodny. Wyglądało na to, że Ninerl szybko dojdzie do zdrowia, a nawet Miaulin, której los wydawał się wcześniej przesądzony. Zabolało go, jak próbował sobie wyobrazić, co musiała czuć Ninerl. Sama ranna, ledwo utrzymująca się na nogach, nie mogąca pomóc umierającej na jej oczach siostrze... Na szczęście wszystko się jakoś ułożyło, a było to wielkie szczęście...
Nad ranem Ninerl się obudziła. Gdy otworzyła oczy, elf uśmiechnął się do niej. Mimo, że nie wyglądał za dobrze, był niewyspany i nieco osłabiony, z jego zmęczonej twarzy emanował pewien spokój i radość. -Mówiłem Ci, że będzie dobrze...- powiedział, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. Ninerl wyglądała dość zdrowo. Zjadła z apetytem śniadanie i wypiła ziółka, jakie przygotował jej medyk.
Gdy wziął oddech, by coś powiedzieć, do pokoju wparował lekarz. Najpierw zajął się sprawdzeniem rany. Ravandil z ciekawością zaglądał mu przez ramię i po raz kolejny poczuł się zaskoczony tym, co zobaczył, medyk zresztą też. Tak paskudnie wyglądająca rana zabliźniła się w ciągu jednej nocy! A pomyśleć, że jego ręka boli go któryś z kolei dzień... Razem z doktorem wyszedł na korytarz, pozwalając Ninerl ubrać się. Zapytał z uśmiechem -Jak to możliwe, panie doktorze? Cud medycyny? Różne rany już widziałem, ale od takich to czasem nawet ludzie umierają... Da się do jakoś wyjaśnić?-
Po powrocie do izby poprosili, by Ninerl przeszła się po pokoju. Wyglądała na całkiem sprawną. Cuda działy się tej nocy. Elf podszedł do Ninerl i powiedział półgłosem -Chodź, myślę że reszta ucieszy się z twojego powrotu do zdrowia-. Uśmiechnął się i ruszył ku drzwiom.
***
Potem przyszedł czas rozwiązania pewnych spraw. Ravandil dowiedział się o Kevaronie, o Snadze, a także o stanie zdrowia Miaulin. Wreszcie zaczynali wychodzić na prostą. Elf oparł się o ścianę i z uwagą przysłuchiwał się temu, co mówią Zinha i Diego. Wiedział, że wciąż są jeszcze na początku drogi. Przed nimi wiele pracy. Czuł, że musi iść z Diegiem i miał nadzieję, że Ninerl też tego chce. Elfy kończą to, co zaczęły... Spojrzał na Brocha. Ucieszył się, gdy najemnik wyraził wolę kontynuacji podróży. -I na mnie możesz liczyć... Nigdy nie cofam się w połowie drogi- powiedział i uśmiechnął się. Właśnie sobie uświadomił, że zapomniał, żeby coś zjeść. Ech, czasem zdarza zapomnieć o sprawach prozaicznych...
-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
***
Broch z rozłożonymi rękoma siedział zasępiony w wielkiej balii pełnej gorącej wody już dziesiątą minutę. Rozmyślał o wielu rzeczach, najbardziej niecierpliwił się tym, że Elissa wciąż nie przychodzi. I jakby na zawołanie, drzwi łaźni otworzyły się i do środka weszła czarodziejka. Uśmiechnęła sie delikatnie, po czym szybkim ruchem zrzuciła z siebie suknię stając przed Brochem całkiem nago. Jedynym co miała jeszcze na sobie był medalion z płatkiem śniegu. Najemnikowi krew zaczęła szybciej krążyć gdy patrzył na jej delikatne, wspaniałe ciało. Duże piersi o ciemnych sutkach falowały ponętnie gdy dziewczyna dołączyła do najemnika w balii.
- Chyba musisz mi wyjaśnić parę kwestii, prawda? – rzucił Broch patrząc jej w oczy. Widząc jego oskarżające spojrzenie, zaczęła:
- Wiem, powinnam ci o wszystkim powiedzieć wcześniej, ale musiałam najpierw sprawdzić czy jesteście godni zaufania. A gdy już wiedziałam że tak, jakoś brakowało mi pewności siebie by ci o wszystkim powiedzieć. Eiglera ścigałam od pół roku i ciągle mi się wymykał. W Kislevie z którego pochodzę zamordował w paskudny sposób moją siostrę, caryca Katarzyna pozwoliła mi na samotną misję której celem miało być zlikwidowanie tego chaosyty, który pewnie należał do tego Złotego Oka o którym wspominali Molachijczycy. W Nuln dowiedziałam się że zmierza do Księstw Granicznych, a potem poznałam was. Podróż z wami była mi na rękę, przynajmniej miałam z kim porozmawiać i czułam sie bezpiecznie. Moja moc działa tylko w określonych miesiącach, teraz jestem bliska apogeum ze względu na pogodę. Przepraszam, Wernerze... - chwyciła go za dłoń. - Wybaczysz mi?
- Dobrze wiesz że nie mógłbym się na ciebie gniewać, nie po tym co razem przeszliśmy... Po prosto byłem zszokowany dowiadując się w takich okolicznościach czym się naprawde zajmujesz... – rzucił Broch.
- Rozumiem twój żal, powinnam powiedzieć wam prawdę. Tobie przede wszystkim. Nadal cię kocham, mój niedźwiadku, w tej kwestii nic się nie zmieniło...
- A może to kolejne oszustwo, co? Jak z tym, że jesteś tylko zwykłą wiedźmą?!
Elissa zbliżyła się do najemnika i pocałowała namiętnie.
- Kocham cię – powtórzyła. - A najlepszym tego dowodem jest to, że zamierzam wyruszyć z wami w dalszą podróż mimo iż powinnam wracać do Kislevu, do rodziny. Moje zadanie zostało zakończone.
- Więc może wróć. - mruknął oschle Wern.
Elissa objęła go wtulając się w masywną pierś Brocha.
- Będę z tobą aż do śmierci, Wernerze... Jesteś dla mnie wszystkim... - powiedziała to w taki sposób, że najemnik od razu wyczuł że to prawda. - Wiedziałam to od tamtej chwili gdy uratowałeś mnie przed tymi zbirami za gospodą. Takie rzeczy się czuje. Jesteśmy sobie przeznaczeni i nie zmienisz tego, mój olbrzymie...
- Kocham cię... - mruknął Broch. Nie sądził że jeszcze kiedykolwiek wyzna komuś miłość. Pogładził dziewczynę po włosach i pocałował. Chwilę potem położył dłonie na jej jędrnych piersiach uśmiechając sie lubieżnie. Elissa odwzajemniła uśmiech sięgając dłonią pod wodę. Oboje już wiedzieli jak skończy się ta kąpiel...
Dialog Elissa-Broch rozegrany razem z Serge'em na PW.
Broch z rozłożonymi rękoma siedział zasępiony w wielkiej balii pełnej gorącej wody już dziesiątą minutę. Rozmyślał o wielu rzeczach, najbardziej niecierpliwił się tym, że Elissa wciąż nie przychodzi. I jakby na zawołanie, drzwi łaźni otworzyły się i do środka weszła czarodziejka. Uśmiechnęła sie delikatnie, po czym szybkim ruchem zrzuciła z siebie suknię stając przed Brochem całkiem nago. Jedynym co miała jeszcze na sobie był medalion z płatkiem śniegu. Najemnikowi krew zaczęła szybciej krążyć gdy patrzył na jej delikatne, wspaniałe ciało. Duże piersi o ciemnych sutkach falowały ponętnie gdy dziewczyna dołączyła do najemnika w balii.
- Chyba musisz mi wyjaśnić parę kwestii, prawda? – rzucił Broch patrząc jej w oczy. Widząc jego oskarżające spojrzenie, zaczęła:
- Wiem, powinnam ci o wszystkim powiedzieć wcześniej, ale musiałam najpierw sprawdzić czy jesteście godni zaufania. A gdy już wiedziałam że tak, jakoś brakowało mi pewności siebie by ci o wszystkim powiedzieć. Eiglera ścigałam od pół roku i ciągle mi się wymykał. W Kislevie z którego pochodzę zamordował w paskudny sposób moją siostrę, caryca Katarzyna pozwoliła mi na samotną misję której celem miało być zlikwidowanie tego chaosyty, który pewnie należał do tego Złotego Oka o którym wspominali Molachijczycy. W Nuln dowiedziałam się że zmierza do Księstw Granicznych, a potem poznałam was. Podróż z wami była mi na rękę, przynajmniej miałam z kim porozmawiać i czułam sie bezpiecznie. Moja moc działa tylko w określonych miesiącach, teraz jestem bliska apogeum ze względu na pogodę. Przepraszam, Wernerze... - chwyciła go za dłoń. - Wybaczysz mi?
- Dobrze wiesz że nie mógłbym się na ciebie gniewać, nie po tym co razem przeszliśmy... Po prosto byłem zszokowany dowiadując się w takich okolicznościach czym się naprawde zajmujesz... – rzucił Broch.
- Rozumiem twój żal, powinnam powiedzieć wam prawdę. Tobie przede wszystkim. Nadal cię kocham, mój niedźwiadku, w tej kwestii nic się nie zmieniło...
- A może to kolejne oszustwo, co? Jak z tym, że jesteś tylko zwykłą wiedźmą?!
Elissa zbliżyła się do najemnika i pocałowała namiętnie.
- Kocham cię – powtórzyła. - A najlepszym tego dowodem jest to, że zamierzam wyruszyć z wami w dalszą podróż mimo iż powinnam wracać do Kislevu, do rodziny. Moje zadanie zostało zakończone.
- Więc może wróć. - mruknął oschle Wern.
Elissa objęła go wtulając się w masywną pierś Brocha.
- Będę z tobą aż do śmierci, Wernerze... Jesteś dla mnie wszystkim... - powiedziała to w taki sposób, że najemnik od razu wyczuł że to prawda. - Wiedziałam to od tamtej chwili gdy uratowałeś mnie przed tymi zbirami za gospodą. Takie rzeczy się czuje. Jesteśmy sobie przeznaczeni i nie zmienisz tego, mój olbrzymie...
- Kocham cię... - mruknął Broch. Nie sądził że jeszcze kiedykolwiek wyzna komuś miłość. Pogładził dziewczynę po włosach i pocałował. Chwilę potem położył dłonie na jej jędrnych piersiach uśmiechając sie lubieżnie. Elissa odwzajemniła uśmiech sięgając dłonią pod wodę. Oboje już wiedzieli jak skończy się ta kąpiel...
Dialog Elissa-Broch rozegrany razem z Serge'em na PW.
Ostatnio zmieniony sobota, 22 września 2007, 16:11 przez Vibe, łącznie zmieniany 1 raz.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Adrenalina po walce powoli opadała. Galavandrel był zły, że nie udało mu się ubić Kevarona. Chciał rozprawić się z zabójcą sam. Chciał mu podziękować za dwie rany i pomścić Miaulin, która teraz prawdopodobnie kończyła swój żywot na dziedzińcu. „Dobrze, że chociaż poczęstowałem go jeszcze jedną strzałą”. Elf spojrzał na Snagę, który był teraz zabierany przez zbrojnych. Zaczął odczuwać smutek. Snaga był rozbójnikiem, ale jednocześnie człekiem honorowym, jak mało kto. Szkoda, że skończy na szubienicy, albo w inny, jeszcze gorszy sposób. Dopiero teraz elf zaczął odczuwać ból w boku. Rana jednak nie była wcale taka powierzchowna. Nie miał siły na rozmowy z kimkolwiek, nie miał siły na nic. Przeszedł przez podwórze zajazdu, po drodze zabierając jeszcze sztylet, którym wcześniej cisnął w Kevarona. Wszedł do gospody, zamówił u karczmarza butelkę wódki i poszedł do pokoju. Na łóżku spała Miaulin. „ZYJE!!!” radość Gala szybko została zabita przez poczucie winy. „Gdyby nie to, że mamy takich potężnych kompanów, to pewnie byłaby już martwa. Ale ze mnie idiota”. Coś mu mówiło, że nie pozbędzie się szybko wyrzutów sumienia. Elf rozebrał się i położył na łóżku. Rana w boku bolała coraz bardziej.
***
Rano elf nie odzywał się do nikogo. Nie wiedział za bardzo, co mówić. Poruszał się niezdarnie, cały obolały, z każdym krokiem walczył z bólem. W pokoju znów wszyscy w komplecie debatowali nad dalszymi losami drużyny. Zinha zwrócił się do Gala, karcąc go za wczorajszy przejaw brawury. Elf nie podnosząc wzroku rzekł tylko po cichu.
-Nie jestem wybitnym łucznikiem. Wybitny łucznik, to coś więcej, niż celne oko i zimna krew. Ja, jestem zwykłym idiotą. Ignorując ból wstał i nie powiedziawszy nic więcej wyszedł z pokoju, zabierając tylko płaszcz. Owinął się nim ciasno, nasunął kaptur na głowę i wyszedł z gospody. Uszedł raptem kilka kroków, kiedy ból stał się zbyt silny do wytrzymania. Gal oparł się plecami o mur gospody i osunął się na ziemię. Zatopił twarz w dłoniach rozmyślając. O życiu, o błędach, o przyjaciołach. Tych żyjących i tych nieżyjących. Chłodny wiatr delikatnie muskał jego dłonie.
Adrenalina po walce powoli opadała. Galavandrel był zły, że nie udało mu się ubić Kevarona. Chciał rozprawić się z zabójcą sam. Chciał mu podziękować za dwie rany i pomścić Miaulin, która teraz prawdopodobnie kończyła swój żywot na dziedzińcu. „Dobrze, że chociaż poczęstowałem go jeszcze jedną strzałą”. Elf spojrzał na Snagę, który był teraz zabierany przez zbrojnych. Zaczął odczuwać smutek. Snaga był rozbójnikiem, ale jednocześnie człekiem honorowym, jak mało kto. Szkoda, że skończy na szubienicy, albo w inny, jeszcze gorszy sposób. Dopiero teraz elf zaczął odczuwać ból w boku. Rana jednak nie była wcale taka powierzchowna. Nie miał siły na rozmowy z kimkolwiek, nie miał siły na nic. Przeszedł przez podwórze zajazdu, po drodze zabierając jeszcze sztylet, którym wcześniej cisnął w Kevarona. Wszedł do gospody, zamówił u karczmarza butelkę wódki i poszedł do pokoju. Na łóżku spała Miaulin. „ZYJE!!!” radość Gala szybko została zabita przez poczucie winy. „Gdyby nie to, że mamy takich potężnych kompanów, to pewnie byłaby już martwa. Ale ze mnie idiota”. Coś mu mówiło, że nie pozbędzie się szybko wyrzutów sumienia. Elf rozebrał się i położył na łóżku. Rana w boku bolała coraz bardziej.
***
Rano elf nie odzywał się do nikogo. Nie wiedział za bardzo, co mówić. Poruszał się niezdarnie, cały obolały, z każdym krokiem walczył z bólem. W pokoju znów wszyscy w komplecie debatowali nad dalszymi losami drużyny. Zinha zwrócił się do Gala, karcąc go za wczorajszy przejaw brawury. Elf nie podnosząc wzroku rzekł tylko po cichu.
-Nie jestem wybitnym łucznikiem. Wybitny łucznik, to coś więcej, niż celne oko i zimna krew. Ja, jestem zwykłym idiotą. Ignorując ból wstał i nie powiedziawszy nic więcej wyszedł z pokoju, zabierając tylko płaszcz. Owinął się nim ciasno, nasunął kaptur na głowę i wyszedł z gospody. Uszedł raptem kilka kroków, kiedy ból stał się zbyt silny do wytrzymania. Gal oparł się plecami o mur gospody i osunął się na ziemię. Zatopił twarz w dłoniach rozmyślając. O życiu, o błędach, o przyjaciołach. Tych żyjących i tych nieżyjących. Chłodny wiatr delikatnie muskał jego dłonie.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Modliła się do wszystkich bogów, by Elissa zdążyła coś zrobić.
Chwilę potem czarodziejka zamroziła ranę, Ninerl westchnęła z ulgą.
Widziała jeszcze, jak Konrad zanosi siostrę do gospody.
Dopiero teraz dotarło do niej, w jakim znajduje się stanie. Do otumanionego umysłu dotarła fala bólu i zmęczenia. Dziewczyna zachwiała się i osunęła na ziemię.
Wrócił Ravandil i podniósł dziewczynę z ziemi. Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł do gospody. Ninerl przytuliła się do niego mocno, czując się bezpieczniej.
-Och, Ravandil...- wyszeptała, przyciskając głowę do jego piersi.
Przez następne godziny, nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Dotarło do niej, że leży na łóżku.
Chwilę potem, coś ją zaniepokoiło. Jakiś głos... czyjś szept rozbrzmiewający w jej umyśle. Nadpłynęło wspomnienie strachu i zmęczenie... "Muszę odpocząć... A potem.. a potem się pomyśli"stwierdziła. I usnęła.
Obudziła się rano, nieco zdezorientowana. Rzuciła kilka spojrzeń, tu i tam. Od razu zauważyła Ravandila. Wyglądał, jakby nie przespał całej nocy. Chwile potem jej nos podrażniła woń jedzenia. Skurcz żołądka dobitnie uświadomił Ninerl, jaka jest głodna.
Zjadła wszystko, nieco dziwiąc się brakiem bólu. "Pewnie środki znieczulające." pomyślała.
- Ravandil? Czy to mi się śniło? Co z Miaulin?- spytała ostrożnie. Nocna potyczka był taka jakaś... nierealna.
Elf właśnie zamierzał odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł tutejszy medyk. Powiedział coś o zmianie opatrunku. Za chwilę zabrał się za niego. Zmienił bandaże, obmył ranę i zaczął mówić. Jego następne słowa zmroziły dziewczynę. Powstrzymując się przed zwymiotowaniem niedawno zjedzonego śniadania, zastanawiała się co robić. "Czyli to nie był taki zwyczajny sen" myślała. "Trzeba coś zrobić... ale co?". Poczekała, aż meżczyźni wyjdą i ubrała się. Macając okolice rany, stwierdziła, że medyk mówił prawdę.
Strużki potu spłyneły jej po plecach. Powstrzymywała się, by nie krzyknąć i nie uciec. "Weź się w garśc" powiedziała sobie.
Ravandil i człowiek wrócili i poprosili, by przeszła się po izbie.
Ninerl stawiając kroki, zastanawiała się- co ma zrobić? Czy to jakieś skażenie? A może pierwsze objawy jakiejś mutacji?- czuła, jak drżą jej dłonie. "Co ja teraz zrobię?. Muszę znaleźć jakiegoś czarodzieja. Elissa może nie wystarczyć." Stanęła i poprosiła medyka o opuszczenie pokoju.
- Ravandil... To nie jest naturalne- podeszła bliżej do elfa. Splotła drżące dłonie. Zimne palce strachu chwyciły ją za gardło.
- Ja... ja nie powinnam- z zaciśniętej krtani ledwie wydobył się szept. - tak szybko wyzdrowieć... Tak nie może być . Widziałeś ranę, prawda?- czuła, ze zaraz się rozpłacze z przerażenia i poczucia całkowitej bezradności. Nic nie wiedziała i to było najgorsze...
- Czy to... czy to jakaś mutacja?- słowo zabrzmiało złowróżbnie. - Jednak koszmar nie był zwykłym koszmarem. Ktoś jakoś... jakoś mnie zmodyfikował. I tamta...- banitka zadrżała. -Nie wiem nic... Co ja mam teraz zrobić?- po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. Czuła się okropnie. "Czemu mu zawracam głowę?" myślała, mrugając oczyma. "Skoro okaże się, że jestem.. odmieńcem, parszywym mutantem?". Jednak prawdopodobny parszywy mutant potrzebował teraz jakiegokolwiek pocieszenia. Dziewczyna przytuliła się do zwiadowcy.
- Przepraszam, Ravandil...- załkała.-Przepraszam, tuin, za wszystko...
------------------------------------------------------------------
Ninerl usiadł przy siostrze. Żyła, a to było najważniejsze.
"Nieważne, co się ze mną stanie... Moja rodzina ma żyć i byc szczęśliwa" myślała, spoglądając na siostrę. Przed oczyma mignęła jej twarz matki. Ninerl dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo z nią tęskni. I za braćmi. Nawet za babką. I innymi.
Splotła ręce i myślała dalej. "Ale nie mogę wrócić. Teraz? Z tym czymś w moim ciele? Nie ma mowy. Gdy tylko uwolnimy tego całego ukochanego, muszę Miaulin jak najszybciej wysłać do domu.
Razem z nim, oczywiście. A z toba jeszcze się policzę.." warknęła w duchu do tamtej i tego maga.
Przy niej siedział Ravandil. Nadal był tak przystojny, jak wtedy, gdy zobaczyła go pierwszy raz. Wrażenia tego nie zakłócała nawet świeżo opatrzona rana. "Nie wpatruj się tak" skarciła siebie cicho "Jak sroka w gnat" porównanie wydało się jej zabawne. Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech szybko zbladł. "A jesli to co mam, to jest jakoś.. jakoś zaraźliwie? Albo cokolwiek innego?Może powinnam trzymać się daleko? Może nie powinnam go... dotykać?" myślała dalej. Nie, żeby nie miała ochoty. Wręcz przeciwnie. Spuściła głowę, chcąc ukryć lekki rumieniec. "Cholera... czemu ja się czerwienię? I po co?
Ninerl, nie ukrywaj, że go nie pragniesz. Wiesz, co chciałabys robić, gdzie i jak" zachichotała do siebie. Kiklka scen mignęło w jej umyśle. Powstrzymując uśmiech, zastanawiała się, czemu akurat teraz o tym myśli. Może jakoś bliskość śmierci to spowodowała? Wcześniej jakoś nie miała odwagi. Bo jeśliby ją odrzucił? I to było takie... krepujące. Po prostu nie potrafiła tak jak ... jak inne. Bezpośrednio.
Ale teraz, to jakoś nie miało znaczenia. Powody wręcz wydały się jej śmieszne. "Skoro i tak prawdopodobnie niedługo umrzemy...'" pomyślała.
Miaulin jęknęła. Ninerl, której wszystkie mysli wyleciały z głowy, chwyciła ją ostrożnie za dłoń.
- Cii... wszystko w porządku.- powiedziała cichym, spokojnym głosem.
Zjawił się Galavandrel. Ninerl nie puszczając dłoni siostry, posłała mu uśmiech. "Biedactwo... nie zazdroszczę" pomyślała, na widok na pół zasłoniętej twarzy elfa.
Siostra próbowała się podnieść. Ninerl delikatnie chwyciła ją i podciągnęła do pozycji pół leżącej.
Do rannej podeszła Elissa. Wyglądała jakoś... bardziej prawdziwie?
Oceniła stan Miaulin. Jej słowa przypomniały banitce o jej własnych dziwnych ranach. "Muszę koniecznie z nią pomówić. I to jak najszybciej."
- Pies zdechł, siostro.-w głosie banitki zadźwięczała stal. - Zabił go Snaga, uwierzysz w to?- dodała z uśmiechem. - Teraz nie myśl o tym. Musisz jak najszybciej wrócić do zdrowia. Odpoczywaj -delikatnie uścisnęła dłoń dziewczyny.
Zinha zabrał głos. Po chwili dołączył się do niego Diego.
Ninerl słuchała ich w milczeniu. Broch odpowiedział pierwszy.
Ona zaraz potem .
- Jedziemy z wami.Przynajmniej ja i moja siostra. Dopóki ostatni pies z tej bandy nie zginie, ja się nie odłączę. Muszą zapłacić za to co nam zrobili - w głosie dziewczyny zabrzmiał gniew. -Poza tym, potrzebna mi porada czarodzieja- dodała cicho. Głos jej lekko zadrżał.
------------------------------------------------------------------
Poczekała aż wszyscy się rozejdą i podeszła do Elissy. Ukłoniła się dziewczynie i powiedziała z szacunkiem w głosie:
- Dziękuję ci, Emyrinqui. - wcale nie uważała, by ten tytuł był za dobry dla ludzkiej kobiety. Przeciez uratowała Miaulin i ich wszystkich. -Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - głos się jej troche załamał. -Moja rana...widziałaś ją?- poczekała na potwierdzenie. - Już.. już jej nie ma- dodała cucho ze strachem w głosie. -Głęboka, poszarpana rana wyleczyła się w ciagu doby, tak że nie ma nawet blizny.- głos jej drżał.- Dziwne, nieprawdaż?- dodała i opowiedziała o głosie, swoich podejrzeniach, wspomniała tez słowa tamtej i maga ze snu.
- I co teraz? - wpatrywała się w czarodziejkę. - Co ja mam zrobić? Być może niedługo to dla mnie zapłonie, ulubiony przez was, ludzi, stos. W końcu, mutanci i czasami czarodzieje nie mają prawa do życia... Jak mam się tego pozbyć? Masz jakieś pomysły? A czy nie skazi to innych? Nie jestem groźna dla reszty?- poczekała na odpowiedź czarodziejki.
Za kilka chwil wrócil Werner z jedzeniem. Ninerl odeszła, nie chcąc im przeszkadzać.
Wróciła do łoża siostry. Tej najwyraźniej zamykały się już oczy.
Ninerl usiadła cicho. Wiedziała na pewno, że prędzej zginie niż dopuści do tego, by jej ciało i ktoś próbwali nią rządzić.
Rozejrzała sie wokoło, a izba nagle wydała się jej duszna. Zrobiło się jej niedobrze. "Muszę stąd wyjść" podniosła się szybko i zeszła na dół. Przeszła przez wspólną izbę, nie zwracajac uwagi na karczmarza i otworzyła dzrzwi. Powiało chłodem. Ale czy to, że jest jej zimno miało jakieś znaczenie? Wyszła na dwór. Brnęła przez śnieg, sama nie wiedząc do końca dlaczego. Może po prostu musiała się przejść... Na szczęście jej buty na zime były równie dobre jak na wiosnę. Znalazła miejsce puste od ludzi i stanęła.
Zamkneła oczy i odetchnęła zimnym, rześkim powietrzem...
Modliła się do wszystkich bogów, by Elissa zdążyła coś zrobić.
Chwilę potem czarodziejka zamroziła ranę, Ninerl westchnęła z ulgą.
Widziała jeszcze, jak Konrad zanosi siostrę do gospody.
Dopiero teraz dotarło do niej, w jakim znajduje się stanie. Do otumanionego umysłu dotarła fala bólu i zmęczenia. Dziewczyna zachwiała się i osunęła na ziemię.
Wrócił Ravandil i podniósł dziewczynę z ziemi. Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł do gospody. Ninerl przytuliła się do niego mocno, czując się bezpieczniej.
-Och, Ravandil...- wyszeptała, przyciskając głowę do jego piersi.
Przez następne godziny, nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Dotarło do niej, że leży na łóżku.
Chwilę potem, coś ją zaniepokoiło. Jakiś głos... czyjś szept rozbrzmiewający w jej umyśle. Nadpłynęło wspomnienie strachu i zmęczenie... "Muszę odpocząć... A potem.. a potem się pomyśli"stwierdziła. I usnęła.
Obudziła się rano, nieco zdezorientowana. Rzuciła kilka spojrzeń, tu i tam. Od razu zauważyła Ravandila. Wyglądał, jakby nie przespał całej nocy. Chwile potem jej nos podrażniła woń jedzenia. Skurcz żołądka dobitnie uświadomił Ninerl, jaka jest głodna.
Zjadła wszystko, nieco dziwiąc się brakiem bólu. "Pewnie środki znieczulające." pomyślała.
- Ravandil? Czy to mi się śniło? Co z Miaulin?- spytała ostrożnie. Nocna potyczka był taka jakaś... nierealna.
Elf właśnie zamierzał odpowiedzieć, gdy do pokoju wszedł tutejszy medyk. Powiedział coś o zmianie opatrunku. Za chwilę zabrał się za niego. Zmienił bandaże, obmył ranę i zaczął mówić. Jego następne słowa zmroziły dziewczynę. Powstrzymując się przed zwymiotowaniem niedawno zjedzonego śniadania, zastanawiała się co robić. "Czyli to nie był taki zwyczajny sen" myślała. "Trzeba coś zrobić... ale co?". Poczekała, aż meżczyźni wyjdą i ubrała się. Macając okolice rany, stwierdziła, że medyk mówił prawdę.
Strużki potu spłyneły jej po plecach. Powstrzymywała się, by nie krzyknąć i nie uciec. "Weź się w garśc" powiedziała sobie.
Ravandil i człowiek wrócili i poprosili, by przeszła się po izbie.
Ninerl stawiając kroki, zastanawiała się- co ma zrobić? Czy to jakieś skażenie? A może pierwsze objawy jakiejś mutacji?- czuła, jak drżą jej dłonie. "Co ja teraz zrobię?. Muszę znaleźć jakiegoś czarodzieja. Elissa może nie wystarczyć." Stanęła i poprosiła medyka o opuszczenie pokoju.
- Ravandil... To nie jest naturalne- podeszła bliżej do elfa. Splotła drżące dłonie. Zimne palce strachu chwyciły ją za gardło.
- Ja... ja nie powinnam- z zaciśniętej krtani ledwie wydobył się szept. - tak szybko wyzdrowieć... Tak nie może być . Widziałeś ranę, prawda?- czuła, ze zaraz się rozpłacze z przerażenia i poczucia całkowitej bezradności. Nic nie wiedziała i to było najgorsze...
- Czy to... czy to jakaś mutacja?- słowo zabrzmiało złowróżbnie. - Jednak koszmar nie był zwykłym koszmarem. Ktoś jakoś... jakoś mnie zmodyfikował. I tamta...- banitka zadrżała. -Nie wiem nic... Co ja mam teraz zrobić?- po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. Czuła się okropnie. "Czemu mu zawracam głowę?" myślała, mrugając oczyma. "Skoro okaże się, że jestem.. odmieńcem, parszywym mutantem?". Jednak prawdopodobny parszywy mutant potrzebował teraz jakiegokolwiek pocieszenia. Dziewczyna przytuliła się do zwiadowcy.
- Przepraszam, Ravandil...- załkała.-Przepraszam, tuin, za wszystko...
------------------------------------------------------------------
Ninerl usiadł przy siostrze. Żyła, a to było najważniejsze.
"Nieważne, co się ze mną stanie... Moja rodzina ma żyć i byc szczęśliwa" myślała, spoglądając na siostrę. Przed oczyma mignęła jej twarz matki. Ninerl dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo z nią tęskni. I za braćmi. Nawet za babką. I innymi.
Splotła ręce i myślała dalej. "Ale nie mogę wrócić. Teraz? Z tym czymś w moim ciele? Nie ma mowy. Gdy tylko uwolnimy tego całego ukochanego, muszę Miaulin jak najszybciej wysłać do domu.
Razem z nim, oczywiście. A z toba jeszcze się policzę.." warknęła w duchu do tamtej i tego maga.
Przy niej siedział Ravandil. Nadal był tak przystojny, jak wtedy, gdy zobaczyła go pierwszy raz. Wrażenia tego nie zakłócała nawet świeżo opatrzona rana. "Nie wpatruj się tak" skarciła siebie cicho "Jak sroka w gnat" porównanie wydało się jej zabawne. Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech szybko zbladł. "A jesli to co mam, to jest jakoś.. jakoś zaraźliwie? Albo cokolwiek innego?Może powinnam trzymać się daleko? Może nie powinnam go... dotykać?" myślała dalej. Nie, żeby nie miała ochoty. Wręcz przeciwnie. Spuściła głowę, chcąc ukryć lekki rumieniec. "Cholera... czemu ja się czerwienię? I po co?
Ninerl, nie ukrywaj, że go nie pragniesz. Wiesz, co chciałabys robić, gdzie i jak" zachichotała do siebie. Kiklka scen mignęło w jej umyśle. Powstrzymując uśmiech, zastanawiała się, czemu akurat teraz o tym myśli. Może jakoś bliskość śmierci to spowodowała? Wcześniej jakoś nie miała odwagi. Bo jeśliby ją odrzucił? I to było takie... krepujące. Po prostu nie potrafiła tak jak ... jak inne. Bezpośrednio.
Ale teraz, to jakoś nie miało znaczenia. Powody wręcz wydały się jej śmieszne. "Skoro i tak prawdopodobnie niedługo umrzemy...'" pomyślała.
Miaulin jęknęła. Ninerl, której wszystkie mysli wyleciały z głowy, chwyciła ją ostrożnie za dłoń.
- Cii... wszystko w porządku.- powiedziała cichym, spokojnym głosem.
Zjawił się Galavandrel. Ninerl nie puszczając dłoni siostry, posłała mu uśmiech. "Biedactwo... nie zazdroszczę" pomyślała, na widok na pół zasłoniętej twarzy elfa.
Siostra próbowała się podnieść. Ninerl delikatnie chwyciła ją i podciągnęła do pozycji pół leżącej.
Do rannej podeszła Elissa. Wyglądała jakoś... bardziej prawdziwie?
Oceniła stan Miaulin. Jej słowa przypomniały banitce o jej własnych dziwnych ranach. "Muszę koniecznie z nią pomówić. I to jak najszybciej."
- Pies zdechł, siostro.-w głosie banitki zadźwięczała stal. - Zabił go Snaga, uwierzysz w to?- dodała z uśmiechem. - Teraz nie myśl o tym. Musisz jak najszybciej wrócić do zdrowia. Odpoczywaj -delikatnie uścisnęła dłoń dziewczyny.
Zinha zabrał głos. Po chwili dołączył się do niego Diego.
Ninerl słuchała ich w milczeniu. Broch odpowiedział pierwszy.
Ona zaraz potem .
- Jedziemy z wami.Przynajmniej ja i moja siostra. Dopóki ostatni pies z tej bandy nie zginie, ja się nie odłączę. Muszą zapłacić za to co nam zrobili - w głosie dziewczyny zabrzmiał gniew. -Poza tym, potrzebna mi porada czarodzieja- dodała cicho. Głos jej lekko zadrżał.
------------------------------------------------------------------
Poczekała aż wszyscy się rozejdą i podeszła do Elissy. Ukłoniła się dziewczynie i powiedziała z szacunkiem w głosie:
- Dziękuję ci, Emyrinqui. - wcale nie uważała, by ten tytuł był za dobry dla ludzkiej kobiety. Przeciez uratowała Miaulin i ich wszystkich. -Przepraszam, że przeszkadzam, ale... - głos się jej troche załamał. -Moja rana...widziałaś ją?- poczekała na potwierdzenie. - Już.. już jej nie ma- dodała cucho ze strachem w głosie. -Głęboka, poszarpana rana wyleczyła się w ciagu doby, tak że nie ma nawet blizny.- głos jej drżał.- Dziwne, nieprawdaż?- dodała i opowiedziała o głosie, swoich podejrzeniach, wspomniała tez słowa tamtej i maga ze snu.
- I co teraz? - wpatrywała się w czarodziejkę. - Co ja mam zrobić? Być może niedługo to dla mnie zapłonie, ulubiony przez was, ludzi, stos. W końcu, mutanci i czasami czarodzieje nie mają prawa do życia... Jak mam się tego pozbyć? Masz jakieś pomysły? A czy nie skazi to innych? Nie jestem groźna dla reszty?- poczekała na odpowiedź czarodziejki.
Za kilka chwil wrócil Werner z jedzeniem. Ninerl odeszła, nie chcąc im przeszkadzać.
Wróciła do łoża siostry. Tej najwyraźniej zamykały się już oczy.
Ninerl usiadła cicho. Wiedziała na pewno, że prędzej zginie niż dopuści do tego, by jej ciało i ktoś próbwali nią rządzić.
Rozejrzała sie wokoło, a izba nagle wydała się jej duszna. Zrobiło się jej niedobrze. "Muszę stąd wyjść" podniosła się szybko i zeszła na dół. Przeszła przez wspólną izbę, nie zwracajac uwagi na karczmarza i otworzyła dzrzwi. Powiało chłodem. Ale czy to, że jest jej zimno miało jakieś znaczenie? Wyszła na dwór. Brnęła przez śnieg, sama nie wiedząc do końca dlaczego. Może po prostu musiała się przejść... Na szczęście jej buty na zime były równie dobre jak na wiosnę. Znalazła miejsce puste od ludzi i stanęła.
Zamkneła oczy i odetchnęła zimnym, rześkim powietrzem...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Tak jak Miaulin położył na łożu delikatnie, tak sam na swoje runął. Przedtem jednak starannie opłukał ciepłą wodą zakrwawiony nos, wymywając go delikatnie z krwi. Oddychanie świeżym powietrzem przez najbliższe kilka dni z pewnością będzie znacznie utrudnione. Obejrzał się jeszcze w lustrze, dokonując ewentualnych dodatkowych zabiegów leczniczych. Świetnie... Teraz wyglądam jak jeden z tych klaunów cyrkowych, co to swego czasu przewinęli się przez Boven jak byłem młodszy. Nos jak u krasnoludów... - mruknął sam do siebie, zupełnie nie wiadomo po co. Chwilę później chrapał już głośno na cały zajazd. Prawdopodobnie z Julią przy boku.
Przyszedł czas na kolejną naradę, zgromadzenie wszystkich co do dalszych losów całej zgrai. Skinął tylko głową delikatnie ku Elissie, gdy ta przedstawiała się. Był to swego rodzaju gest szacunku jakim ją darzy. Jego teoria, że magia pochodzi od Chaosu w obecnej chwili nie mogła mieć zastosowania. Akolita nie wiedział czy wspomniana "Magia Lodu" (czy jakoś tak) ma coś wspólnego z tym plugastwem. Ale dowie się, dowie...
W pewnej chwili wywiązała się kwestia, co do dalszej wędrówki. Konrad wziął Julię na bok, chwycił dłońmi za jej biodra i wyszeptał:
Nie do mnie, lecz do Ciebie należy decyzja, gdzie ruszamy dalej. Jeśli powiesz, że wracamy do domu - wrócimy. Jeśli zechcesz iść z nimi - pójdziemy. Ty wytyczasz naszą scieżkę, ja jestem przewodnikiem po niej i Twoim obrońcą przed niebezpieczeństwami na niej czychającymi. Dałbym Ci więcej czasu kochana, byś przemyślała to wszystko, jednak nie mogę, dlatego już teraz muszę spytać: jaka jest Twoja decyzja?
Tak jak Miaulin położył na łożu delikatnie, tak sam na swoje runął. Przedtem jednak starannie opłukał ciepłą wodą zakrwawiony nos, wymywając go delikatnie z krwi. Oddychanie świeżym powietrzem przez najbliższe kilka dni z pewnością będzie znacznie utrudnione. Obejrzał się jeszcze w lustrze, dokonując ewentualnych dodatkowych zabiegów leczniczych. Świetnie... Teraz wyglądam jak jeden z tych klaunów cyrkowych, co to swego czasu przewinęli się przez Boven jak byłem młodszy. Nos jak u krasnoludów... - mruknął sam do siebie, zupełnie nie wiadomo po co. Chwilę później chrapał już głośno na cały zajazd. Prawdopodobnie z Julią przy boku.
Przyszedł czas na kolejną naradę, zgromadzenie wszystkich co do dalszych losów całej zgrai. Skinął tylko głową delikatnie ku Elissie, gdy ta przedstawiała się. Był to swego rodzaju gest szacunku jakim ją darzy. Jego teoria, że magia pochodzi od Chaosu w obecnej chwili nie mogła mieć zastosowania. Akolita nie wiedział czy wspomniana "Magia Lodu" (czy jakoś tak) ma coś wspólnego z tym plugastwem. Ale dowie się, dowie...
W pewnej chwili wywiązała się kwestia, co do dalszej wędrówki. Konrad wziął Julię na bok, chwycił dłońmi za jej biodra i wyszeptał:
Nie do mnie, lecz do Ciebie należy decyzja, gdzie ruszamy dalej. Jeśli powiesz, że wracamy do domu - wrócimy. Jeśli zechcesz iść z nimi - pójdziemy. Ty wytyczasz naszą scieżkę, ja jestem przewodnikiem po niej i Twoim obrońcą przed niebezpieczeństwami na niej czychającymi. Dałbym Ci więcej czasu kochana, byś przemyślała to wszystko, jednak nie mogę, dlatego już teraz muszę spytać: jaka jest Twoja decyzja?
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
***
Spojrzał na stojącą przed nim Ninerl. Cała drżała... Nie był pewny, czy to z zimna czy może z nerwów, bardziej prawdopodobne wydawało się to drugie. Podszedł do niej jeszcze bliżej i spojrzał prosto w oczy, jednocześnie obejmując -Widziałem tą ranę... Może to nie jest do końca normalne, ale przecież dalej jesteś sobą, nie bój się... Jestem przy Tobie i damy sobie z tym radę... Myślę, że powinnaś powiedzieć o tym Elissie, ona powinna wiedzieć, co zrobić - nie mówiąc nic więcej przytulił się do elfki. Oboje potrzebowali pewnego ukojenia, choć na chwilę zapomnieć o tym, co ich otacza... O demonach, złych mocach i mutacjach, o niewyjaśnionych zjawiskach i płatnych mordercach. Chwila spokoju... -Nie musisz mnie przepraszać- spojrzał na nią pogodnym wzrokiem, by wreszcie przestała się martwić -Jesteśmy drużyną prawda? Zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc- Spojrzał na jej smutną twarz. Otarł jej łzę z oka i powiedział -No, nie płacz już, zobaczmy jak się ma Miaulin, pewnie chcesz ją zobaczyć-
***
***
Spojrzał na stojącą przed nim Ninerl. Cała drżała... Nie był pewny, czy to z zimna czy może z nerwów, bardziej prawdopodobne wydawało się to drugie. Podszedł do niej jeszcze bliżej i spojrzał prosto w oczy, jednocześnie obejmując -Widziałem tą ranę... Może to nie jest do końca normalne, ale przecież dalej jesteś sobą, nie bój się... Jestem przy Tobie i damy sobie z tym radę... Myślę, że powinnaś powiedzieć o tym Elissie, ona powinna wiedzieć, co zrobić - nie mówiąc nic więcej przytulił się do elfki. Oboje potrzebowali pewnego ukojenia, choć na chwilę zapomnieć o tym, co ich otacza... O demonach, złych mocach i mutacjach, o niewyjaśnionych zjawiskach i płatnych mordercach. Chwila spokoju... -Nie musisz mnie przepraszać- spojrzał na nią pogodnym wzrokiem, by wreszcie przestała się martwić -Jesteśmy drużyną prawda? Zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc- Spojrzał na jej smutną twarz. Otarł jej łzę z oka i powiedział -No, nie płacz już, zobaczmy jak się ma Miaulin, pewnie chcesz ją zobaczyć-
***
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Wtulała się w Ravandila, mocząc jego tunikę łzami.
-Jesteś pewien? Powinnam się od ciebie trzymać z daleka.- dodała cicho.-To chyba byłoby najlepsze.-westchnęła.
Chwilę milczała, starając się o niczym nie myśleć. Odetchnęła głęboko i podniosła głowę. Elf uśmiechnął się i otarł jej łzy z policzka.
-Dziękuję, Ravandilu. Nawet sie nie domyślasz, ile to dla mnie znaczy- na twarzy dziewczyny pojawił się nieśmiały uśmiech.
Poddając się nagłemu impulsowi, chwyciła jego twarz dłońmi i pocałowała go mocno. Chwilę potem odsunęła się i starając się nie zwracać uwagi na mocno bijące serce i ciepło na twarzy, powiedziała:
-Masz rację. Chodźmy.
----------------------------------------------------------------------
Ninerl stała na śniegu i po prostu patrzyła. Tu i tam. Nie myślała o niczym-potrzebowała chwili spokoju. Wreszcie zatrząsł nią dreszcz.
Zrobiło się jej zimno. "Czas wracać" pomyślała. Objęła się ramionami i poszła w stronę gospody.
Mimochodem zauważyła Galavandrela. Elf siedział na ziemi i krył twarz w dłoniach. Ninerl nieco się zaniepokoiła.
"Pewnie siebie obwinia o niewiadomo co. Przecież chciał dobrze"
Postanowiła podejść do niego.
Położyła mu dłoń na ramieniu i zapytała:
-Nie przeszkadzam ci? Wszystko w porządku?
Po chwili dodała: -Nie przejmuj się tą strzałą. Miaulin żyje i to jest najważniejsze. Przecież to był czysty przypadek. Chciałeś dobrze i to się liczy.
Wtulała się w Ravandila, mocząc jego tunikę łzami.
-Jesteś pewien? Powinnam się od ciebie trzymać z daleka.- dodała cicho.-To chyba byłoby najlepsze.-westchnęła.
Chwilę milczała, starając się o niczym nie myśleć. Odetchnęła głęboko i podniosła głowę. Elf uśmiechnął się i otarł jej łzy z policzka.
-Dziękuję, Ravandilu. Nawet sie nie domyślasz, ile to dla mnie znaczy- na twarzy dziewczyny pojawił się nieśmiały uśmiech.
Poddając się nagłemu impulsowi, chwyciła jego twarz dłońmi i pocałowała go mocno. Chwilę potem odsunęła się i starając się nie zwracać uwagi na mocno bijące serce i ciepło na twarzy, powiedziała:
-Masz rację. Chodźmy.
----------------------------------------------------------------------
Ninerl stała na śniegu i po prostu patrzyła. Tu i tam. Nie myślała o niczym-potrzebowała chwili spokoju. Wreszcie zatrząsł nią dreszcz.
Zrobiło się jej zimno. "Czas wracać" pomyślała. Objęła się ramionami i poszła w stronę gospody.
Mimochodem zauważyła Galavandrela. Elf siedział na ziemi i krył twarz w dłoniach. Ninerl nieco się zaniepokoiła.
"Pewnie siebie obwinia o niewiadomo co. Przecież chciał dobrze"
Postanowiła podejść do niego.
Położyła mu dłoń na ramieniu i zapytała:
-Nie przeszkadzam ci? Wszystko w porządku?
Po chwili dodała: -Nie przejmuj się tą strzałą. Miaulin żyje i to jest najważniejsze. Przecież to był czysty przypadek. Chciałeś dobrze i to się liczy.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Elf stracił rachubę czasu. Nie wiedział dokładnie ile siedział pod gospodą. Mogło to być równie dobrze 10 minut, co dwie godziny. Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos.
„-Nie przeszkadzam ci? Wszystko w porządku?” To była Ninerl. Gal nie zareagował. Po chwili elfka dodała:
„-Nie przejmuj się tą strzałą. Miaulin żyje i to jest najważniejsze. Przecież to był czysty przypadek. Chciałeś dobrze i to się liczy”. Strzelec nie mógł dłużej zbywać towarzyszki. Powoli podniósł głowę i spojrzał Ninerl w oczy. Po jego twarzy płynęły łzy. Po raz pierwszy od ponad dwóch lat elf płakał. Jakże żałośnie on teraz wyglądał. Ani trochę nie przypominał roześmianego, zuchwałego elfa, z którym jeszcze niedawno banitka podróżowała. Nie był nawet tajemniczym, milczącym, zakapturzonym osobnikiem. W tej chwili strzelec był rozbitym i kompletnie bezsilnym elfem.
-N… N… N… Ninerl! Czy kiedykolwiek by…by…byłaś w…
Urwał w połowie zdania i spuścił głowę. Ninerl nigdy nie słyszała, żeby Gal się jąkał. Po krótkiej chwili milczenia, elf spojrzał jej jeszcze raz w oczy. Płynęło z nich zrozumienie, chęć pomocy. „Szkoda, że nie potrafisz mi w tej chwili pomóc”.
-Ninerl. Cali O aelaes shael ail ei vali shysi sal si shys bondrasi? Ai shar saesi, 2 os eindrai. 13 Sigmarzeit 2520. Air shar si shys pae ail tia jhori. Tia thol por shaelari Ai shar’r thar aelyl, mas aelyl. Ci por shaelari Ai tyr’r caer cos, shaelari Ai por mysti torajaer. Shi shaesi ol si torol ail ei tari baes …
Elf przestał mówić na chwilę. W Eltharinie przynajmniej się nie jąkał, ale i tak cedził słowa z dużą trudnością.
-Ai’s mysia. Ai tyr’r pyr O ailai sor. Air’r byr si vol sosti eil si vali. Thysaer eirdyr sar. Mysia Bolaes, Ai vaelia eidaelori sar, sher Ai sol, sar O tal’r caer ti byrn. Jhaer’r kai ailai si salaes. Gal podniósł się z ziemi i otarł z twarzy resztki łez. Jego oczy były przekrwione, znikł z nich ten szelmowski, zawadiacki blask, którym elf zwykł raczyć swoich rozmówców. „Weź się w garść chłopie. Od kiedy to zacząłeś się nad sobą użalać?”
- Chodźmy. Muszę się napić. Elfy weszły do gospody, a Gal natychmiast zamówił dzban piwa. Usiadłszy przy stoliku zaczął powoli pić starając się nie myśleć o przeszłości.
Vibe, ten translator od Ciebie coś nie działa dzisiaj ==> PW
Ninerl, ty też ==> PW
Elf stracił rachubę czasu. Nie wiedział dokładnie ile siedział pod gospodą. Mogło to być równie dobrze 10 minut, co dwie godziny. Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos.
„-Nie przeszkadzam ci? Wszystko w porządku?” To była Ninerl. Gal nie zareagował. Po chwili elfka dodała:
„-Nie przejmuj się tą strzałą. Miaulin żyje i to jest najważniejsze. Przecież to był czysty przypadek. Chciałeś dobrze i to się liczy”. Strzelec nie mógł dłużej zbywać towarzyszki. Powoli podniósł głowę i spojrzał Ninerl w oczy. Po jego twarzy płynęły łzy. Po raz pierwszy od ponad dwóch lat elf płakał. Jakże żałośnie on teraz wyglądał. Ani trochę nie przypominał roześmianego, zuchwałego elfa, z którym jeszcze niedawno banitka podróżowała. Nie był nawet tajemniczym, milczącym, zakapturzonym osobnikiem. W tej chwili strzelec był rozbitym i kompletnie bezsilnym elfem.
-N… N… N… Ninerl! Czy kiedykolwiek by…by…byłaś w…
Urwał w połowie zdania i spuścił głowę. Ninerl nigdy nie słyszała, żeby Gal się jąkał. Po krótkiej chwili milczenia, elf spojrzał jej jeszcze raz w oczy. Płynęło z nich zrozumienie, chęć pomocy. „Szkoda, że nie potrafisz mi w tej chwili pomóc”.
-Ninerl. Cali O aelaes shael ail ei vali shysi sal si shys bondrasi? Ai shar saesi, 2 os eindrai. 13 Sigmarzeit 2520. Air shar si shys pae ail tia jhori. Tia thol por shaelari Ai shar’r thar aelyl, mas aelyl. Ci por shaelari Ai tyr’r caer cos, shaelari Ai por mysti torajaer. Shi shaesi ol si torol ail ei tari baes …
Elf przestał mówić na chwilę. W Eltharinie przynajmniej się nie jąkał, ale i tak cedził słowa z dużą trudnością.
-Ai’s mysia. Ai tyr’r pyr O ailai sor. Air’r byr si vol sosti eil si vali. Thysaer eirdyr sar. Mysia Bolaes, Ai vaelia eidaelori sar, sher Ai sol, sar O tal’r caer ti byrn. Jhaer’r kai ailai si salaes. Gal podniósł się z ziemi i otarł z twarzy resztki łez. Jego oczy były przekrwione, znikł z nich ten szelmowski, zawadiacki blask, którym elf zwykł raczyć swoich rozmówców. „Weź się w garść chłopie. Od kiedy to zacząłeś się nad sobą użalać?”
- Chodźmy. Muszę się napić. Elfy weszły do gospody, a Gal natychmiast zamówił dzban piwa. Usiadłszy przy stoliku zaczął powoli pić starając się nie myśleć o przeszłości.
Vibe, ten translator od Ciebie coś nie działa dzisiaj ==> PW
Ninerl, ty też ==> PW
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem
-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Galavandrel początkowo nie zareagował. Po chwili podniósł i Ninerl zobaczyła, że elf płacze. Przez chwilę chciał coś powiedzieć, lecz śłowa jakoś nie przechodziły mu przez gardło. Ninerl wiedziała dlaczego. Tak to jakoś było, sama miała ten problem, gdy zdarzyło się jej uronić kilka łez.
Galavandrel przypominał jej teraz Haredana. Jej młodszy brat wyglądał, co prawda inaczej, ale obydwoje mieli taki sam wyraz oczu.
Uświadomiła sobie, że elf jest naprawdę młodziutki, dużo młodszy od jej samej. Tylko maskował zachowaniem swój wiek. Zalał ją fala czułości. Przyklękła i objęła elfa.
- Spokojnie, płacz. Płacz dalej.- powiedziała ciepło.
Gal stłumionym głosem opowiedział o śmierci swojego przyjacielu. Ninerl słuchała w milczeniu. Gdy skończył, dodała:
- Miejsce z koszmaru... wydaje mi sie, że tak... Ale mniejsza z tym- puściła elfa i chwyciła za ramiona. - Ale pomyśl, niektórym jest przeznaczona śmierć, choć byśmy się niewiadomo jak starali, uchronic ich przed nią. I nic nie poradzimy. Po prostu tak jest...-dodała cicho. Nadpłynęło wspomnienie. Jedno, później drugie. - Widzisz, chociaż ja miałam łatwiej, bo bliska mi osoba nie zginęła na moich oczach, to w pewnym sensie rozumiem twój ból. Takie rany bolą do końca życia. Nigdy się nie goją.- westchnęła i opowiedziała.
- Mój ojciec, a właściwie ojczym, no mniejsza z tym, był naprawdę wspaniały. Pewnego dnia wybrał się w podróż, ot nic takiego. Wrócił- powiedziała zamyślonym tonem. - Ale jak.. Pierwsze, co zobaczyłam po powrocie do domu ze świątyni, było jego zmasakrowane ciało. Nie miał jednej nogi, rozdartą klatkę piersiową, połamane ręce.- głos Ninerl brzmiał obojętnie. - Byłam wtedy dużo młodsza od ciebie. Zginął tylko dlatego, że wybrał nieco szybszą drogę. Nic ponadto. Znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ale wiesz co?- spojrzała elfowi prosto w oczy. - Mi jego śmierć wydała się ... taka jakaś nierzeczywista. Tak jakby- zawiesiła na chwilę głos, by znaleźć odpowiednie słowa- Jakby nie istniał... Nie płakałam na pogrzebie. Po prostu to była absurdalna sytuacja -westchnęła. -Nadal nie umiem naprawdę płakać. Płacz oczyszcza i daje ukojenie. Umiesz płakać i to jest ważne. - zacisnęła dłoń na ramieniu elfa. -Ja nie potrafię nawet tego. Czas podobno leczy rany. Ale nie zawsze...-dodała. Uśmiechnęła się delikatnie: - Jednak czasu poswięcone na bolesne wspomnienie, nie uważaj za stracony. Poza tym, pomyśl, że zawsze będzie lepiej. Cokolwiek by to znaczyło. - wstała. Założyła ręce i wysłuchała elfa.
-Nie pomogę ci, dopóki ty nie zdecydujesz sam sobie pomóc. I nie przepraszaj. Dzielenie się bólem czasami pomaga.- powiedziała spokojnie.
Galavandrel wspomniał coś piciu. Ninerl westchnęła.
- Nie zagłuszaj bólu. To nie jest dobre. Przeżyj go najbardziej jak możesz. Ja sama, niestety zrobiłam odwrotnie i nadal płacę cenę. Ale zrobisz jak zechcesz. To w końcu twoje życie...
Weszli do gospody. Ninerl usiadła przy stoliku.
-Przydałoby się rozgrzać. Zmarzłam trochę- stwierdziła nalewając sobie piwa do kubka. Pienisty płyn wypełnił go do połowy. Wzięła łyk, nieco się krzywiąc. Piwo jak zawsze, było gorzkie.
Galavandrel początkowo nie zareagował. Po chwili podniósł i Ninerl zobaczyła, że elf płacze. Przez chwilę chciał coś powiedzieć, lecz śłowa jakoś nie przechodziły mu przez gardło. Ninerl wiedziała dlaczego. Tak to jakoś było, sama miała ten problem, gdy zdarzyło się jej uronić kilka łez.
Galavandrel przypominał jej teraz Haredana. Jej młodszy brat wyglądał, co prawda inaczej, ale obydwoje mieli taki sam wyraz oczu.
Uświadomiła sobie, że elf jest naprawdę młodziutki, dużo młodszy od jej samej. Tylko maskował zachowaniem swój wiek. Zalał ją fala czułości. Przyklękła i objęła elfa.
- Spokojnie, płacz. Płacz dalej.- powiedziała ciepło.
Gal stłumionym głosem opowiedział o śmierci swojego przyjacielu. Ninerl słuchała w milczeniu. Gdy skończył, dodała:
- Miejsce z koszmaru... wydaje mi sie, że tak... Ale mniejsza z tym- puściła elfa i chwyciła za ramiona. - Ale pomyśl, niektórym jest przeznaczona śmierć, choć byśmy się niewiadomo jak starali, uchronic ich przed nią. I nic nie poradzimy. Po prostu tak jest...-dodała cicho. Nadpłynęło wspomnienie. Jedno, później drugie. - Widzisz, chociaż ja miałam łatwiej, bo bliska mi osoba nie zginęła na moich oczach, to w pewnym sensie rozumiem twój ból. Takie rany bolą do końca życia. Nigdy się nie goją.- westchnęła i opowiedziała.
- Mój ojciec, a właściwie ojczym, no mniejsza z tym, był naprawdę wspaniały. Pewnego dnia wybrał się w podróż, ot nic takiego. Wrócił- powiedziała zamyślonym tonem. - Ale jak.. Pierwsze, co zobaczyłam po powrocie do domu ze świątyni, było jego zmasakrowane ciało. Nie miał jednej nogi, rozdartą klatkę piersiową, połamane ręce.- głos Ninerl brzmiał obojętnie. - Byłam wtedy dużo młodsza od ciebie. Zginął tylko dlatego, że wybrał nieco szybszą drogę. Nic ponadto. Znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ale wiesz co?- spojrzała elfowi prosto w oczy. - Mi jego śmierć wydała się ... taka jakaś nierzeczywista. Tak jakby- zawiesiła na chwilę głos, by znaleźć odpowiednie słowa- Jakby nie istniał... Nie płakałam na pogrzebie. Po prostu to była absurdalna sytuacja -westchnęła. -Nadal nie umiem naprawdę płakać. Płacz oczyszcza i daje ukojenie. Umiesz płakać i to jest ważne. - zacisnęła dłoń na ramieniu elfa. -Ja nie potrafię nawet tego. Czas podobno leczy rany. Ale nie zawsze...-dodała. Uśmiechnęła się delikatnie: - Jednak czasu poswięcone na bolesne wspomnienie, nie uważaj za stracony. Poza tym, pomyśl, że zawsze będzie lepiej. Cokolwiek by to znaczyło. - wstała. Założyła ręce i wysłuchała elfa.
-Nie pomogę ci, dopóki ty nie zdecydujesz sam sobie pomóc. I nie przepraszaj. Dzielenie się bólem czasami pomaga.- powiedziała spokojnie.
Galavandrel wspomniał coś piciu. Ninerl westchnęła.
- Nie zagłuszaj bólu. To nie jest dobre. Przeżyj go najbardziej jak możesz. Ja sama, niestety zrobiłam odwrotnie i nadal płacę cenę. Ale zrobisz jak zechcesz. To w końcu twoje życie...
Weszli do gospody. Ninerl usiadła przy stoliku.
-Przydałoby się rozgrzać. Zmarzłam trochę- stwierdziła nalewając sobie piwa do kubka. Pienisty płyn wypełnił go do połowy. Wzięła łyk, nieco się krzywiąc. Piwo jak zawsze, było gorzkie.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Po wejściu do gospody elf spojrzał jeszcze raz na Ninerl. W jej oczach było coś znajomego. Tak jakby widział… swoją matkę. „Heh. W sumie to mogłabyś być moją matką”.Gal faktycznie był młody. Elf miał zaledwie 54 lata i w rachubie elfów był zaledwie dzieckiem. No… może powoli wkraczał w wiek dorosłości. Zarówno Ninerl jak i Ravandil, prawdopodobnie również Miaulin, byli o wiele starsi od niego.
- On nie zginął na mo… mo… mooich oczach. On zginął, bo mnie przyyyy nim nie było. Z resztą… nieważne. Nie chcę o tym teee… ee… eraz gadać. Gal pociągając kolejny łyk piwa, pomyślał o Wernerze. Jakże najemnik przypominał mu Clema. Poza wyglądem i niektórymi cechami charakteru, byli niemal identyczni. Z każdym kolejnym łykiem piwa, strzelec odzyskiwał stabilność. Alkohol, towarzystwo Ninerl, chwila spokoju, dawały mu poczucie oderwania od przeszłych wydarzeń. „Dobrze, że reszta nie widziała mnie w takim stanie, będę musiał pogadać, z co niektórymi”.
Po wejściu do gospody elf spojrzał jeszcze raz na Ninerl. W jej oczach było coś znajomego. Tak jakby widział… swoją matkę. „Heh. W sumie to mogłabyś być moją matką”.Gal faktycznie był młody. Elf miał zaledwie 54 lata i w rachubie elfów był zaledwie dzieckiem. No… może powoli wkraczał w wiek dorosłości. Zarówno Ninerl jak i Ravandil, prawdopodobnie również Miaulin, byli o wiele starsi od niego.
- On nie zginął na mo… mo… mooich oczach. On zginął, bo mnie przyyyy nim nie było. Z resztą… nieważne. Nie chcę o tym teee… ee… eraz gadać. Gal pociągając kolejny łyk piwa, pomyślał o Wernerze. Jakże najemnik przypominał mu Clema. Poza wyglądem i niektórymi cechami charakteru, byli niemal identyczni. Z każdym kolejnym łykiem piwa, strzelec odzyskiwał stabilność. Alkohol, towarzystwo Ninerl, chwila spokoju, dawały mu poczucie oderwania od przeszłych wydarzeń. „Dobrze, że reszta nie widziała mnie w takim stanie, będę musiał pogadać, z co niektórymi”.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem
-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Elissa uśmiechnęła się ciepło do Ciebie słysząc jak ją tytułujesz. Spojrzała Ci prosto w oczy po czym rzekła:
- To może mieć związek z tym niewidzialnym dla innych obłokiem czarnej magii który unosi się wokół Ciebie. Ja czuję go doskonale i jestem pewna że własnie dzięki tej mrocznej magii wylizałaś się tak szybko z ran. Ale co to jest, nie jestem w stanie powiedzieć. Może wizyta u Orbena Szalonego da ci odpowiedzi na niektóre pytania, pewnie to potężniejszy mag ode mnie. Ja nie posiadam odpowiedniej wiedzy na ten temat. Co prawda czuję że emanujesz złą magią, jednak nie potrafię tego dobrze zinterpretować, zwłaszcza że pod względem psychicznym i fizycznym wszystko z tobą dobrze. Nie wydaje mi się byś była zagrożeniem dla innych. Na razie musisz z tym po prostu żyć, przynajmniej do czasu wizyty u tego Orbena... Może on będzie wiedział co dalej robić.
Konrad
Julia objęła Cię w pasie, wysłuchała co masz do powiedzenia i patrząc Ci w oczy powiedziała:
- Skoro dotarliśmy aż tutaj, Kochanie, wydaje mi się że powinniśmy podążyć dalej. Razem z twoim przyjacielem Wernerem i pozostałymi. Po tym co ostatnio widziałam, ryzykiem było by wracać we dwójkę do naszego Boven. Oczywiście nie wątpię w twoje umiejętności walki, chyba wiesz.... Po prostu szlaki są tak niebezpieczne, że wolę byśmy byli razem z tymi ludźmi. Gdy to wszystko się skończy wrócimy razem z Wernerem, on przecież też chce jechać do Middenheim, prawda? Może nawet elfy będą nam towarzyszyć. Kto wie...
Uśmiechnęła się, po czym pocałowała Cię delikatnie.
- Chyba się ze mną zgadzasz, Skarbie? - spytała nieśmiało.
***
Wszyscy
Jakby wczoraj nic się nie wydarzyło, fort żył swoim zwyczajnym życiem. Szczekaniem psów, beczeniem owiec, uderzeniami młotów z otwartych drzwi kuźni, targowaniem się kupców, pokrzykiwaniem żołnierzy. Rozeszliście się do swoich zajęć. Z werandy zajazdu dobiegały ciepłe zapachy – spora grupa podróżnych jadła tam posiłek. Koło południa znów zaczął sypać śnieg, choć jakby lżej niż minionej nocy. Biały puch i zimno sprawiał, że psy skuliły się w budach, a ludzie w budynkach. W zajeździe pito Wasze zdrowie i oblewano schwytanie Snagi. Lecz po południu chmury rozstąpiły się i choć śnieg wciąż jeszcze sypał, ci którzy przybyli dzisiejszego ranka wyszli na dziedziniec fortu by napawać się widokiem gór wokoło i tą niepowtarzalną świeżością powietrza. Miejscowi, którym to uczucie było już dobrze znane, dołączyli do nich by podziwiać krajobraz skąpany w bieli.
Powoli zaczeliście się znów schodzić do pokoju szlachcica. Broch i Elissa zażyli wspólnej kąpieli i po ich roześmianych twarzach od razu wywnioskowaliście że w balii zajmowali się czymś więcejniż tylko dbaniem o czystość. Ninerl i Galavandrel, po opróżnieniu dzbana piwa dołączyli niebawem. Ravandil, stojący koło okna z założonymi rękoma wciąż o czymś rozmyślał, a o czym, to mogła wiedzieć również Ninerl, której ciepłe spojrzenie posłał elf gdy ta pojawiła się w pokoju. Konrad rozmawiał o czymś z Julią, niewiele uwagi zwracając na resztę. W izbie na piętrze po półprzezroczystym pergaminie (obok rybich pęcherzy najbardziej popularnym w Imperium materiale na szyby) zatrzymywały się płatki śniegu. Przez umieszczone wysoko okno sączyło się słabe światło oświetlając postać stojącego pod nim rycerza. Obiema rękami otworzył lekko okiennice. Lewą dłoń wciąż miał obandażowaną po przebiciu strzałą pod wodogrzmotami. Widać było, że przeszkadza mu to nie mniej niż rana na boku Galavandrelowi.
Do izby wdarło się rześkie powietrze a strumień światła padł na twarz Zinhy. Ów przeczesał dłonią siwe włosy, jakby ostatnio bardziej posiwiałe. Spojrzał na kołyszące się na zewnątrz drzewa, miejsce śmierci Kevarona. W końcu odezwał się Diego.
- Snaga udowodnił nam wszystkim wczoraj że jest człowiekiem honorowym i dotrzymuje słowa. Wyświadczył nam ogromną przysługę, gdyby nie on, Kevaron mógłby uciec, a potem wrócić i kto wie czy tym razem nie leżelibyśmy w grobach. Zła to praktyka odwdzięczać się zezwalając na śmierć dłużnika spłacającego dług. Co o tym sądzicie? Może jest jakaś szansa by go jeszcze uratować nie narażając nas na walkę z garnizonem? Co do Dorasa, to spróbujcie uzyskać jego tymczasowe aresztowanie. Kupiec prawdopodobnie opóźnia się z wyjazdem by nocować w wiosce w dolinie ale jeśli chce zdążyć przed zmrokiem niedługo będzie wyruszał. Kto chętny się tego podjąć?
Elissa uśmiechnęła się ciepło do Ciebie słysząc jak ją tytułujesz. Spojrzała Ci prosto w oczy po czym rzekła:
- To może mieć związek z tym niewidzialnym dla innych obłokiem czarnej magii który unosi się wokół Ciebie. Ja czuję go doskonale i jestem pewna że własnie dzięki tej mrocznej magii wylizałaś się tak szybko z ran. Ale co to jest, nie jestem w stanie powiedzieć. Może wizyta u Orbena Szalonego da ci odpowiedzi na niektóre pytania, pewnie to potężniejszy mag ode mnie. Ja nie posiadam odpowiedniej wiedzy na ten temat. Co prawda czuję że emanujesz złą magią, jednak nie potrafię tego dobrze zinterpretować, zwłaszcza że pod względem psychicznym i fizycznym wszystko z tobą dobrze. Nie wydaje mi się byś była zagrożeniem dla innych. Na razie musisz z tym po prostu żyć, przynajmniej do czasu wizyty u tego Orbena... Może on będzie wiedział co dalej robić.
Konrad
Julia objęła Cię w pasie, wysłuchała co masz do powiedzenia i patrząc Ci w oczy powiedziała:
- Skoro dotarliśmy aż tutaj, Kochanie, wydaje mi się że powinniśmy podążyć dalej. Razem z twoim przyjacielem Wernerem i pozostałymi. Po tym co ostatnio widziałam, ryzykiem było by wracać we dwójkę do naszego Boven. Oczywiście nie wątpię w twoje umiejętności walki, chyba wiesz.... Po prostu szlaki są tak niebezpieczne, że wolę byśmy byli razem z tymi ludźmi. Gdy to wszystko się skończy wrócimy razem z Wernerem, on przecież też chce jechać do Middenheim, prawda? Może nawet elfy będą nam towarzyszyć. Kto wie...
Uśmiechnęła się, po czym pocałowała Cię delikatnie.
- Chyba się ze mną zgadzasz, Skarbie? - spytała nieśmiało.
***
Wszyscy
Jakby wczoraj nic się nie wydarzyło, fort żył swoim zwyczajnym życiem. Szczekaniem psów, beczeniem owiec, uderzeniami młotów z otwartych drzwi kuźni, targowaniem się kupców, pokrzykiwaniem żołnierzy. Rozeszliście się do swoich zajęć. Z werandy zajazdu dobiegały ciepłe zapachy – spora grupa podróżnych jadła tam posiłek. Koło południa znów zaczął sypać śnieg, choć jakby lżej niż minionej nocy. Biały puch i zimno sprawiał, że psy skuliły się w budach, a ludzie w budynkach. W zajeździe pito Wasze zdrowie i oblewano schwytanie Snagi. Lecz po południu chmury rozstąpiły się i choć śnieg wciąż jeszcze sypał, ci którzy przybyli dzisiejszego ranka wyszli na dziedziniec fortu by napawać się widokiem gór wokoło i tą niepowtarzalną świeżością powietrza. Miejscowi, którym to uczucie było już dobrze znane, dołączyli do nich by podziwiać krajobraz skąpany w bieli.
Powoli zaczeliście się znów schodzić do pokoju szlachcica. Broch i Elissa zażyli wspólnej kąpieli i po ich roześmianych twarzach od razu wywnioskowaliście że w balii zajmowali się czymś więcejniż tylko dbaniem o czystość. Ninerl i Galavandrel, po opróżnieniu dzbana piwa dołączyli niebawem. Ravandil, stojący koło okna z założonymi rękoma wciąż o czymś rozmyślał, a o czym, to mogła wiedzieć również Ninerl, której ciepłe spojrzenie posłał elf gdy ta pojawiła się w pokoju. Konrad rozmawiał o czymś z Julią, niewiele uwagi zwracając na resztę. W izbie na piętrze po półprzezroczystym pergaminie (obok rybich pęcherzy najbardziej popularnym w Imperium materiale na szyby) zatrzymywały się płatki śniegu. Przez umieszczone wysoko okno sączyło się słabe światło oświetlając postać stojącego pod nim rycerza. Obiema rękami otworzył lekko okiennice. Lewą dłoń wciąż miał obandażowaną po przebiciu strzałą pod wodogrzmotami. Widać było, że przeszkadza mu to nie mniej niż rana na boku Galavandrelowi.
Do izby wdarło się rześkie powietrze a strumień światła padł na twarz Zinhy. Ów przeczesał dłonią siwe włosy, jakby ostatnio bardziej posiwiałe. Spojrzał na kołyszące się na zewnątrz drzewa, miejsce śmierci Kevarona. W końcu odezwał się Diego.
- Snaga udowodnił nam wszystkim wczoraj że jest człowiekiem honorowym i dotrzymuje słowa. Wyświadczył nam ogromną przysługę, gdyby nie on, Kevaron mógłby uciec, a potem wrócić i kto wie czy tym razem nie leżelibyśmy w grobach. Zła to praktyka odwdzięczać się zezwalając na śmierć dłużnika spłacającego dług. Co o tym sądzicie? Może jest jakaś szansa by go jeszcze uratować nie narażając nas na walkę z garnizonem? Co do Dorasa, to spróbujcie uzyskać jego tymczasowe aresztowanie. Kupiec prawdopodobnie opóźnia się z wyjazdem by nocować w wiosce w dolinie ale jeśli chce zdążyć przed zmrokiem niedługo będzie wyruszał. Kto chętny się tego podjąć?
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Słysząc słowa Diega, Brochowi z wrażenia mimowolnie podniosła się prawa brew. Książe z pytaniem o Snagę zaskoczył go dokumentnie. Najemnik zasępił się po chwili i tylko pokręcił głową, wzruszając ramionami:
- Snaga mścił swoją krzywdę, to wszystko. Zabijasz - będziesz zabity, takie jest prawo gór, nieważne czy averskich, czy norskich, czy jeszcze innych - góry zawsze pozostają górami. Gdyby to zależało ode mnie, pewnie nie nastawałbym na jego głowę, ale to sprawa imperialnych żołnierzy - i nie mam zamiaru walczyć przeciw nim w obronie mordercy, złodzieja i gwałciciela. A że odważny z niego bandyta? Co z tego? Temu ścierwu, Kevaronowi, też nie można odmówić odwagi. Jeżeli sobie chcecie, to się z nimi dogadujcie, ale ja nie wyciągnę miecza przeciw straży, żeby było jasne. Nie mój w tym interes.
Odwrócił wzrok od szlachcica i wpatrywał się chwilowo w tańczące za oknem płatki śniegu. Po chwili znów zaczął:
- Dorasem zajmiemy się razem z Galavandrelem, w końcu to my odkryliśmy że współpracuje z Okiem. Nie powinno być trudności z załatwieniem aresztowania. Prawda, Gal?
Broch odwrócił się do towarzysza, po czym wyszedł wraz z nim zpokoju kierując swe kroki do kwatery dowódcy fortu zabierając przy okazji ze sobą amulet Kevarona.
***
Kapitan nie miał najszczęśliwszej miny, otwierajac drzwi i widząc dwóch jegomościów którzy uczestniczyli w burdzie dwa wieczory temu demolując połowę zajazdu. Gdy usiedli, Broch zaczął wyjaśniać sprawę, kładąc na stół przyniesiony amulet.
- Sprawa dotyczy kupca Dorasa, który właśnie zbiera się do wyjazdu. Podejrzewamy go o konszachty z Kevaronem, którego ubił Snaga, lecz nie możemy wiele udowodnić. Jesteśmy jednak pewni, że posiada taki sam amulet. Pamiętnego wieczoru, podczas burdy zgubił go, po czym okazało się że należy do niego... - najemnik wskazał dłonią na oko leżące na stole - A to powinno wystarczyć na zatrzymanie go na kilka dni, przesłuchania, sprawdzanie tożsamości oraz samego amuletu.
Po wszystkim wrócił do karczmy, po drodze rozmawiając z Galem.
- Zauważyłem że bardzo wziąłeś sobie do serca to, że strzeliłeś wczoraj do Miaulin - zaczął. - Nie przejmuj się tym tak... Najważniejsze że dziewczyna żyje, wyliże się raz dwa... Poza tym jeszcze nie raz będziesz stawał przed trudnymi wyborami, kto wie czy nie trudniejszymi, przekonasz się. Wiem coś o tym... - najemnik zawiesił wzrok w oddali jakby przypominając sobie o czymś. Po chwili uśmiechnął się kwaśno i położył dłoń na ramieniu kompana. Elf musiał czuć niedźwiedzi uścisk. - Chodź, napijemy się wina, ja stawiam...
Gdy znaleźli się w sali rozejrzał się za Elissą i zawołał ją do siebie. Wraz z elfem zasiadł przy jednym ze stołów zamawiając dzban wina. Czarodziejka usiadła mu na kolanach obejmując czule. Zapowiadało się ciekawe popołudnie w miłym towarzystwie.
Słysząc słowa Diega, Brochowi z wrażenia mimowolnie podniosła się prawa brew. Książe z pytaniem o Snagę zaskoczył go dokumentnie. Najemnik zasępił się po chwili i tylko pokręcił głową, wzruszając ramionami:
- Snaga mścił swoją krzywdę, to wszystko. Zabijasz - będziesz zabity, takie jest prawo gór, nieważne czy averskich, czy norskich, czy jeszcze innych - góry zawsze pozostają górami. Gdyby to zależało ode mnie, pewnie nie nastawałbym na jego głowę, ale to sprawa imperialnych żołnierzy - i nie mam zamiaru walczyć przeciw nim w obronie mordercy, złodzieja i gwałciciela. A że odważny z niego bandyta? Co z tego? Temu ścierwu, Kevaronowi, też nie można odmówić odwagi. Jeżeli sobie chcecie, to się z nimi dogadujcie, ale ja nie wyciągnę miecza przeciw straży, żeby było jasne. Nie mój w tym interes.
Odwrócił wzrok od szlachcica i wpatrywał się chwilowo w tańczące za oknem płatki śniegu. Po chwili znów zaczął:
- Dorasem zajmiemy się razem z Galavandrelem, w końcu to my odkryliśmy że współpracuje z Okiem. Nie powinno być trudności z załatwieniem aresztowania. Prawda, Gal?
Broch odwrócił się do towarzysza, po czym wyszedł wraz z nim zpokoju kierując swe kroki do kwatery dowódcy fortu zabierając przy okazji ze sobą amulet Kevarona.
***
Kapitan nie miał najszczęśliwszej miny, otwierajac drzwi i widząc dwóch jegomościów którzy uczestniczyli w burdzie dwa wieczory temu demolując połowę zajazdu. Gdy usiedli, Broch zaczął wyjaśniać sprawę, kładąc na stół przyniesiony amulet.
- Sprawa dotyczy kupca Dorasa, który właśnie zbiera się do wyjazdu. Podejrzewamy go o konszachty z Kevaronem, którego ubił Snaga, lecz nie możemy wiele udowodnić. Jesteśmy jednak pewni, że posiada taki sam amulet. Pamiętnego wieczoru, podczas burdy zgubił go, po czym okazało się że należy do niego... - najemnik wskazał dłonią na oko leżące na stole - A to powinno wystarczyć na zatrzymanie go na kilka dni, przesłuchania, sprawdzanie tożsamości oraz samego amuletu.
Po wszystkim wrócił do karczmy, po drodze rozmawiając z Galem.
- Zauważyłem że bardzo wziąłeś sobie do serca to, że strzeliłeś wczoraj do Miaulin - zaczął. - Nie przejmuj się tym tak... Najważniejsze że dziewczyna żyje, wyliże się raz dwa... Poza tym jeszcze nie raz będziesz stawał przed trudnymi wyborami, kto wie czy nie trudniejszymi, przekonasz się. Wiem coś o tym... - najemnik zawiesił wzrok w oddali jakby przypominając sobie o czymś. Po chwili uśmiechnął się kwaśno i położył dłoń na ramieniu kompana. Elf musiał czuć niedźwiedzi uścisk. - Chodź, napijemy się wina, ja stawiam...
Gdy znaleźli się w sali rozejrzał się za Elissą i zawołał ją do siebie. Wraz z elfem zasiadł przy jednym ze stołów zamawiając dzban wina. Czarodziejka usiadła mu na kolanach obejmując czule. Zapowiadało się ciekawe popołudnie w miłym towarzystwie.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
***
Stał wciąż trzymając Ninerl w ramionach -Jesteś pewien? Powinnam się od ciebie trzymać z daleka- powiedziała cicho -To chyba byłoby najlepsze- westchnęła. Po chwili milczenia elf odpowiedział -Nawet nie myśl w ten sposób... Musimy stawić temu czoła, poddawanie się i trzymanie z daleka to żadne rozwiązanie-
Potem stało się coś, czego się nie spodziewał... O ile można było to tak określić. Ninerl uśmiechnęła się i... pocałowała go. Wtedy poczuł coś, czego jeszcze nigdy nie doznał - ciepło i... miłość? Może nieco inaczej pojmowana niż zazwyczaj, ale zawsze. Do tej pory nie myślał o uczuciach. W rodzinnym domu raczej zastanawiano się, jak dobrze wychować dzieci, by zarabiały potem dużo pieniędzy. Wykształcić, potem jakieś ustawione małżeństwo i żyjcie sobie... Nie miał dobrych wspomnień. Wciąż ją pamiętał, choć przez mgłę. Jakaś elfka z dobrego domu, widział ją może dwa razy w życiu. Pieprzona arystokratka. Nie mógł zrozumieć swoich rodziców, "klasy średniej z ambicjami". Jakby wtedy nie uciekł, pewnie teraz mieszkałby gdzieś w Altdorfie z kobietą, z którą nie mógłby znaleźć wspólnego języka...
Gdy Ninerl odsunęła się, elf stał jak wryty i starał się nie zarumienić, z marnym zresztą skutkiem. Elfka również wydawała się zakłopotana. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi i ruszył za nią... "Głupcze, zacznij żyć, a nie kieruj się tymi swoimi chorymi zasadami! W ten sposób nigdy niczego nie osiągniesz". Coś w nim pękło, choć jeszcze nie wiedział do końca, co o tym myśleć.
***
Elf kręcił się niespokojnie po pokoju, próbując zebrać myśli. W jednej chwili jego misternie budowany świat legł w gruzach. Przestały liczyć się dystans i chłodne spojrzenie na rzeczywistość. Myśli radosne przeplatały się z dziwnym niepokojem. Stanął przy oknie i spojrzał na kołyszące się hipnotycznie drzewa, jakby próbując znaleźć wewnętrzny spokój...
Rozmyślania przerwała mu Ninerl, która weszła do pokoju. Ravandil posłał jej promienny uśmiech "na powitanie". Usiadł koło niej, tym razem nieco skuteczniej walcząc z rumieńcem, a chwilę potem Zinha zaczął mówić o Snadze. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego. Wręcz zdziwiło go, że nikt do tej pory o nim nie wspomniał. Ale wąsaty rycerz miał rację. Snaga wyświadczył im wielką przysługę i okazał się bardziej honorowy, niż niejedna osoba pełniąca ważne funkcje. Z drugiej strony, Broch również miał rację. Snaga to zbój i bezwzględny bandyta, który postawił sobie za sprawę honoru zemstę... Elf westchnął i powiedział -W tym co mówi Werner, jest wiele racji... A jakie mamy możliwości manewru? Oczywiście żeby nie podpaść garnizonowi... Ja się nie czuję na siłach, by w nocy wkradać się w miejsce pełne strażników, nie jestem włamywaczem-
Spuścił wzrok i przez chwilę milczał. Potem zwrócił się do Ninerl i szepnął do niej -A ty co o tym wszystkim sądzisz?-. Przeszedł go dreszcz. Tego się spodziewał, że w końcu straci głowę...
***
Stał wciąż trzymając Ninerl w ramionach -Jesteś pewien? Powinnam się od ciebie trzymać z daleka- powiedziała cicho -To chyba byłoby najlepsze- westchnęła. Po chwili milczenia elf odpowiedział -Nawet nie myśl w ten sposób... Musimy stawić temu czoła, poddawanie się i trzymanie z daleka to żadne rozwiązanie-
Potem stało się coś, czego się nie spodziewał... O ile można było to tak określić. Ninerl uśmiechnęła się i... pocałowała go. Wtedy poczuł coś, czego jeszcze nigdy nie doznał - ciepło i... miłość? Może nieco inaczej pojmowana niż zazwyczaj, ale zawsze. Do tej pory nie myślał o uczuciach. W rodzinnym domu raczej zastanawiano się, jak dobrze wychować dzieci, by zarabiały potem dużo pieniędzy. Wykształcić, potem jakieś ustawione małżeństwo i żyjcie sobie... Nie miał dobrych wspomnień. Wciąż ją pamiętał, choć przez mgłę. Jakaś elfka z dobrego domu, widział ją może dwa razy w życiu. Pieprzona arystokratka. Nie mógł zrozumieć swoich rodziców, "klasy średniej z ambicjami". Jakby wtedy nie uciekł, pewnie teraz mieszkałby gdzieś w Altdorfie z kobietą, z którą nie mógłby znaleźć wspólnego języka...
Gdy Ninerl odsunęła się, elf stał jak wryty i starał się nie zarumienić, z marnym zresztą skutkiem. Elfka również wydawała się zakłopotana. Odprowadził ją wzrokiem do drzwi i ruszył za nią... "Głupcze, zacznij żyć, a nie kieruj się tymi swoimi chorymi zasadami! W ten sposób nigdy niczego nie osiągniesz". Coś w nim pękło, choć jeszcze nie wiedział do końca, co o tym myśleć.
***
Elf kręcił się niespokojnie po pokoju, próbując zebrać myśli. W jednej chwili jego misternie budowany świat legł w gruzach. Przestały liczyć się dystans i chłodne spojrzenie na rzeczywistość. Myśli radosne przeplatały się z dziwnym niepokojem. Stanął przy oknie i spojrzał na kołyszące się hipnotycznie drzewa, jakby próbując znaleźć wewnętrzny spokój...
Rozmyślania przerwała mu Ninerl, która weszła do pokoju. Ravandil posłał jej promienny uśmiech "na powitanie". Usiadł koło niej, tym razem nieco skuteczniej walcząc z rumieńcem, a chwilę potem Zinha zaczął mówić o Snadze. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego. Wręcz zdziwiło go, że nikt do tej pory o nim nie wspomniał. Ale wąsaty rycerz miał rację. Snaga wyświadczył im wielką przysługę i okazał się bardziej honorowy, niż niejedna osoba pełniąca ważne funkcje. Z drugiej strony, Broch również miał rację. Snaga to zbój i bezwzględny bandyta, który postawił sobie za sprawę honoru zemstę... Elf westchnął i powiedział -W tym co mówi Werner, jest wiele racji... A jakie mamy możliwości manewru? Oczywiście żeby nie podpaść garnizonowi... Ja się nie czuję na siłach, by w nocy wkradać się w miejsce pełne strażników, nie jestem włamywaczem-
Spuścił wzrok i przez chwilę milczał. Potem zwrócił się do Ninerl i szepnął do niej -A ty co o tym wszystkim sądzisz?-. Przeszedł go dreszcz. Tego się spodziewał, że w końcu straci głowę...