[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
- Przecież możesz jechać ze mną do Middenheim, zamieszkasz tam razem z Julią, przynajmniej nie stracimy ze sobą kontaktu. A co będzie dalej, to czas pokaże. Odnośnie twojego problemu, to rzeczywiście ciężko pogodzić życie w służbie boga i oddanie kobiecie. Ja wybrałbym Julię i życie z nią, tym bardziej że raz już ją straciłeś... Ale wybór należy do ciebie, przyjacielu. Jakiej decyzji byś nie podjął, zawsze masz mnie po swojej stronie...
Nawet nie zdążyli dobrze ze sobą pogadać, gdy nagle w sali zrobił się spory harmider. To co ujrzał po chwili, mogło z pewnością uchodzić za chaos w czystej postaci, istny sabat demonów, rozwrzeszczanych, pokrwawionych i śmierdzących najróżniejszymi trunkami. Gąsiorki, kufle i butelki latały wokół, Werner dałby głowę, że przeleciał tez jakiś halfing z rozkrwawioną twarzą...
- Nie wtrącaj się w tę walkę Konradzie, twoja rana musi się goić... – rzucił do akolity.
Nie marnował więcej czasu na przyglądanie się, zamiast tego rzucając się wzdłuż baru w stronę ławy, przy której zostawił młodą uzdrowicielkę. Jakiś pechowy południowiec ze złamanym rapierem został wrzucony za bar, gdy właśnie wstawał z podłogi, z miną wyraźnie sugerującą, że nie za bardzo wie co się wokół niego dzieje. Chwilę później jakiś brudny i brodaty jegomość zastąpił nejemnikowi drogę, trzepiąc go z rozmachu stołkiem, najemnik zatoczył się, ale złapał napastnika za rękę i wykorzystując dźwignię rzucił nim malowniczo w stronę drzwi wejściowych. Tamten wpadł w nie, po drodze obalając jeszcze dwóch uczestniczących w karczemnej batalii ludzi.
Broch parsknął, potrząsnął głową i tym razem zareagował szybciej, gdy następny dryblas - nie wiedzieć czemu - postanowił trzasnąć go butelką. Middenlandczyk uchylił się i kopnął tamtego w rzyć tak silnie, że pechowy zadymiarz poleciał dobre dwa metry, nim padł na gramolącego się niezdarnie na barze oberżystę. Wern dopiero teraz dostrzegł, że w samym środku zamieszania miota się Galavandrel. Postanowił, młócąc na prawo i lewo wielkimi jak bochny pięściami, przedostać się w jego stronę, doskonale wiedząc, że w takich razach towarzysz za plecami to podstawa.
W końcu do karczmy wpadli kolejni żołnierze i mała bitewka została zakończona. Najemnik miał lekko rozciętą wargę, którą chwilę potem opatrywała mu już Elissa. Słowa wiedźmy ucieszyły najemnika, lecz nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się jedynie i pocałował dziewczynę tłumiąc w sobie ból wargi. Popatrzył na elfa i uśmiechnął się szeroko.
- Dobra walka, Galavandrelu. Nie sądziłem że tak dobrze potrafisz robić pięściami... Chodź, napijemy się kolejkę. Ja stawiam. - Wern wiedział, że nic tak nie integruje ludzi jak dobra bitka ramię w ramię i alkohol.
- Przecież możesz jechać ze mną do Middenheim, zamieszkasz tam razem z Julią, przynajmniej nie stracimy ze sobą kontaktu. A co będzie dalej, to czas pokaże. Odnośnie twojego problemu, to rzeczywiście ciężko pogodzić życie w służbie boga i oddanie kobiecie. Ja wybrałbym Julię i życie z nią, tym bardziej że raz już ją straciłeś... Ale wybór należy do ciebie, przyjacielu. Jakiej decyzji byś nie podjął, zawsze masz mnie po swojej stronie...
Nawet nie zdążyli dobrze ze sobą pogadać, gdy nagle w sali zrobił się spory harmider. To co ujrzał po chwili, mogło z pewnością uchodzić za chaos w czystej postaci, istny sabat demonów, rozwrzeszczanych, pokrwawionych i śmierdzących najróżniejszymi trunkami. Gąsiorki, kufle i butelki latały wokół, Werner dałby głowę, że przeleciał tez jakiś halfing z rozkrwawioną twarzą...
- Nie wtrącaj się w tę walkę Konradzie, twoja rana musi się goić... – rzucił do akolity.
Nie marnował więcej czasu na przyglądanie się, zamiast tego rzucając się wzdłuż baru w stronę ławy, przy której zostawił młodą uzdrowicielkę. Jakiś pechowy południowiec ze złamanym rapierem został wrzucony za bar, gdy właśnie wstawał z podłogi, z miną wyraźnie sugerującą, że nie za bardzo wie co się wokół niego dzieje. Chwilę później jakiś brudny i brodaty jegomość zastąpił nejemnikowi drogę, trzepiąc go z rozmachu stołkiem, najemnik zatoczył się, ale złapał napastnika za rękę i wykorzystując dźwignię rzucił nim malowniczo w stronę drzwi wejściowych. Tamten wpadł w nie, po drodze obalając jeszcze dwóch uczestniczących w karczemnej batalii ludzi.
Broch parsknął, potrząsnął głową i tym razem zareagował szybciej, gdy następny dryblas - nie wiedzieć czemu - postanowił trzasnąć go butelką. Middenlandczyk uchylił się i kopnął tamtego w rzyć tak silnie, że pechowy zadymiarz poleciał dobre dwa metry, nim padł na gramolącego się niezdarnie na barze oberżystę. Wern dopiero teraz dostrzegł, że w samym środku zamieszania miota się Galavandrel. Postanowił, młócąc na prawo i lewo wielkimi jak bochny pięściami, przedostać się w jego stronę, doskonale wiedząc, że w takich razach towarzysz za plecami to podstawa.
W końcu do karczmy wpadli kolejni żołnierze i mała bitewka została zakończona. Najemnik miał lekko rozciętą wargę, którą chwilę potem opatrywała mu już Elissa. Słowa wiedźmy ucieszyły najemnika, lecz nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął się jedynie i pocałował dziewczynę tłumiąc w sobie ból wargi. Popatrzył na elfa i uśmiechnął się szeroko.
- Dobra walka, Galavandrelu. Nie sądziłem że tak dobrze potrafisz robić pięściami... Chodź, napijemy się kolejkę. Ja stawiam. - Wern wiedział, że nic tak nie integruje ludzi jak dobra bitka ramię w ramię i alkohol.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Jak widać ten dzień nie mógł się skończyć tak pięknie. „Cholera jasna. Dlaczego to zawsze do mnie muszą się przyczepiać jakieś pijane wsioki?”. Czasami elfa strasznie irytowało zachowanie ludzi. „Upije się taki i podskakuje do najniższego w towarzystwie. Kurwa, masz szczęście durniu, że trafiłeś na tak spokojną osobę jak ja. Inny na moim miejscu już by cię…”, ale rozmyślania elfa przerwał nagły lot. Najwyraźniej pijany żołnierz stwierdził, że nie sprowokuje Galavandrela samymi słowami. Tego już było za wiele dla młodego elfa. „Koniec z cackaniem się”. Szybkim ruchem uchylił się przed lecącą pięścią, a następnie zwrócił się w kierunku południowca, który już miał w ręku rapier. To właśnie jego strzelec obawiał się najbardziej, gdyż widział już takich jak on w karczemnych bójkach. Tym większe było jego zdziwienie, gdy z łatwością sparował pierwsze cięcie Estalijczyka, a następnie szybkim kopniakiem w korpus posłał go na deski. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca. Gal, uciekając w stronę łaźni raz po raz uchylał się przed fruwającymi wszędzie dookoła naczyniami. W międzyczasie niziołek, który nie wiadomo, kiedy uczepił się jego łydki spadł na dół po schodach do łaźni, gdzie gorącą kąpiel zażywała właśnie Ninerl. „Hmmm. To jest dopiero widok” Elf nie mógł powstrzymać uśmiechu i zaczerwienienia na twarzy. Po chwili odwrócił głowę, aby nie krępować banitki i w tym momencie, pół metra od niego przeleciał gąsiorek z wódką i rozbił się o ścianę. „Kurwa mać! Ale sobie przesrałeś”. Pomyślał elf i ruszył w kierunku szczerbatego brudasa, który teraz uśmiechał się paskudnie. Dwa proste ciosy na twarz i jeden kopniak w udo, posłał człeczynę na parkiet. Elf wymierzył mu jeszcze jednego kopniaka prosto w bebechy. „To za marnotrawstwo”. Coraz więcej ludzi przyłączało się do bójki. Gal dostał dwa solidne ciosy na twarz. Płynąca krew znad oka częściowo ograniczała mu pole widzenia, ale na szczęście w sukurs przybył mu Broch. Najemnik znał się na walce w grupie i szybko z Galem obrali skuteczną taktykę. Oparci o siebie plecami raz po raz młócili kolejnych idiotów, którzy byli na tyle głupi, aby się zbliżyć. Nie wiadomo jak ta jatka by się skończyła, gdyby nie przybycie straży. Żołnierze szybko zaprowadzili ład w karczmie, a następnie wzięli się za szukanie winnych. Jak można się było spodziewać, nikt nie dopuścił nawet elfa do głosu i szybko stał się on pierwszym winowajcą. Na szczęście zeznania Estalijskiego szermierza, potwierdzone przez karczmarza i część gości, wybawiły strzelca z kłopotów. „Będę musiał sobie z nim porozmawiać”. Podniósł zęba, który wylądował na podłodze kilka chwil wcześniej i schował go do sakiewki. „Gdybym tylko wiedział, który z tych gnoi to zrobił”. Dopiero teraz Galavandrel uświadomił sobie jak bardzo jest poobijany. Na szczęście dłonie miał sprawne. Elf nie lubił bijatyk, w ogóle nie lubił się bić, tym bardziej z jakimiś podpitymi łachmytami. „Cóż. Ryzyko zawodowe”. Spojrzał na Brocha.
- Ja tez tego nie wiedziałem. Uśmiechnął się i puścił oko. – Dobrze, że się do mnie przebiłeś, bo inaczej mogłoby być różnie. Możemy się napić, tylko pójdę po broń. Szlag by mnie trafił, gdyby w tym zamieszaniu coś się stało z moim płaszczem albo łukiem. Ty stawiasz napitek, a ja żarcie. Karczmarzu. Dawajcie nam tu całego barana. Przez tych idiotów nic nie zjadłem. Cały posiłek zmarnowany. Zobaczymy Wernerze, czy potrafisz wcinać w takim samym tempie, jak machać pięściami. Po tych słowach Gal roześmiał się serdecznie i ruszył po broń, a następnie w stronę stolika, przy którym już czekał na niego Broch.
Jak widać ten dzień nie mógł się skończyć tak pięknie. „Cholera jasna. Dlaczego to zawsze do mnie muszą się przyczepiać jakieś pijane wsioki?”. Czasami elfa strasznie irytowało zachowanie ludzi. „Upije się taki i podskakuje do najniższego w towarzystwie. Kurwa, masz szczęście durniu, że trafiłeś na tak spokojną osobę jak ja. Inny na moim miejscu już by cię…”, ale rozmyślania elfa przerwał nagły lot. Najwyraźniej pijany żołnierz stwierdził, że nie sprowokuje Galavandrela samymi słowami. Tego już było za wiele dla młodego elfa. „Koniec z cackaniem się”. Szybkim ruchem uchylił się przed lecącą pięścią, a następnie zwrócił się w kierunku południowca, który już miał w ręku rapier. To właśnie jego strzelec obawiał się najbardziej, gdyż widział już takich jak on w karczemnych bójkach. Tym większe było jego zdziwienie, gdy z łatwością sparował pierwsze cięcie Estalijczyka, a następnie szybkim kopniakiem w korpus posłał go na deski. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca. Gal, uciekając w stronę łaźni raz po raz uchylał się przed fruwającymi wszędzie dookoła naczyniami. W międzyczasie niziołek, który nie wiadomo, kiedy uczepił się jego łydki spadł na dół po schodach do łaźni, gdzie gorącą kąpiel zażywała właśnie Ninerl. „Hmmm. To jest dopiero widok” Elf nie mógł powstrzymać uśmiechu i zaczerwienienia na twarzy. Po chwili odwrócił głowę, aby nie krępować banitki i w tym momencie, pół metra od niego przeleciał gąsiorek z wódką i rozbił się o ścianę. „Kurwa mać! Ale sobie przesrałeś”. Pomyślał elf i ruszył w kierunku szczerbatego brudasa, który teraz uśmiechał się paskudnie. Dwa proste ciosy na twarz i jeden kopniak w udo, posłał człeczynę na parkiet. Elf wymierzył mu jeszcze jednego kopniaka prosto w bebechy. „To za marnotrawstwo”. Coraz więcej ludzi przyłączało się do bójki. Gal dostał dwa solidne ciosy na twarz. Płynąca krew znad oka częściowo ograniczała mu pole widzenia, ale na szczęście w sukurs przybył mu Broch. Najemnik znał się na walce w grupie i szybko z Galem obrali skuteczną taktykę. Oparci o siebie plecami raz po raz młócili kolejnych idiotów, którzy byli na tyle głupi, aby się zbliżyć. Nie wiadomo jak ta jatka by się skończyła, gdyby nie przybycie straży. Żołnierze szybko zaprowadzili ład w karczmie, a następnie wzięli się za szukanie winnych. Jak można się było spodziewać, nikt nie dopuścił nawet elfa do głosu i szybko stał się on pierwszym winowajcą. Na szczęście zeznania Estalijskiego szermierza, potwierdzone przez karczmarza i część gości, wybawiły strzelca z kłopotów. „Będę musiał sobie z nim porozmawiać”. Podniósł zęba, który wylądował na podłodze kilka chwil wcześniej i schował go do sakiewki. „Gdybym tylko wiedział, który z tych gnoi to zrobił”. Dopiero teraz Galavandrel uświadomił sobie jak bardzo jest poobijany. Na szczęście dłonie miał sprawne. Elf nie lubił bijatyk, w ogóle nie lubił się bić, tym bardziej z jakimiś podpitymi łachmytami. „Cóż. Ryzyko zawodowe”. Spojrzał na Brocha.
- Ja tez tego nie wiedziałem. Uśmiechnął się i puścił oko. – Dobrze, że się do mnie przebiłeś, bo inaczej mogłoby być różnie. Możemy się napić, tylko pójdę po broń. Szlag by mnie trafił, gdyby w tym zamieszaniu coś się stało z moim płaszczem albo łukiem. Ty stawiasz napitek, a ja żarcie. Karczmarzu. Dawajcie nam tu całego barana. Przez tych idiotów nic nie zjadłem. Cały posiłek zmarnowany. Zobaczymy Wernerze, czy potrafisz wcinać w takim samym tempie, jak machać pięściami. Po tych słowach Gal roześmiał się serdecznie i ruszył po broń, a następnie w stronę stolika, przy którym już czekał na niego Broch.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem 


-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Po posiłku Ninerl udała się do łaźni, przez co Ravandil został sam przy stoliku. Jednak nie dane było mu się nudzić, o nie. Z zamyślenia wyrwał go głos jednego z tych pijanych dryblasów. Zaczepiał Galavandrela, z tego co było słychać to chodziło o miejsce przy stoliku. Cóż, dla pijanego każdy pretekst dobry do bójki...
Nie trzeba było długo czekać, aż walka rozpoczęła się na dobre. Ravandil nie miał zbytniej ochoty do bójki, ale widok przelatującego towarzysza zrobił swoje. Elf uśmiechnął się pod nosem, bo cała sytuacja wydawała się nieco komiczna. W każdym razie stanął w mniej uczęszczanym miejscu i od czasu do czasu sprzedawał losowemu napastnikowi cios z pięści albo z łokcia. Co prawda, Ravandil siłą nie imponował, ale mógł teraz wykorzystać swoją zwinność i element zaskoczenia. Walka była na swój sposób nużąca, za jedyne "ciekawe" wydarzenie można uznać halflinga, który zaliczył wycieczkę wprost pod nogi Ninerl. Zresztą elfka zaraz narzuciła coś na siebie i stanęła w drzwiach. Zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że rzuciła by się do walki, gdyby nie ranna noga. A przynajmniej rozdałaby kilka kopniaków. Korzystając z zamieszania Ninerl wbiegła na schody, a po kilku chwilach do karczmy wpadły posiłki straży. "Szkoda, a tak ładnie się to wszystko rozwijało" pomyślał ironicznie elf, po czym przemknął się w spokojniesze miejscie. Wkrótce wszyscy zostali rozbrojeni, a gdyby nie ta historyjka o Snadze i ten cały Fernando Torres byłoby krucho. Zresztą, Ravandil wyobraził sobie Brocha myjącego gary na zapleczu. No, ale w każdym razie nie było tak źle, nie licząc że teraz i Galavandrel odebrał swoją porcję siniaków. "Mamy komplet..."
Elf stał przy wejściu do karczmy razem z Ninerl, zażywając świeżego powietrza. -Tylko się nie przezięb- uśmiechnął się do elfki -I szkoda, że nie widziałaś całej imprezy. Ostatni raz wydziałem takie coś w Altdorfie, będąc jeszcze dzieciakiem. Ludzi wylatywali z gospody drzwiami i oknami... Ale potem przyszła straż i na sznurze zawlekła większość do aresztu-
W tym momencie podszedł do niego ten dziwny facet, i zaczął wypytywać się o Diego. Elf odruchowo sięgnął po nóż, ale nieznajomy zarzekał się, że jest "przyjacielem". Elf odparł tylko bez emocji -Nawet jeśli tak, to nie licz że cię do niego zaprowadzimy... Musisz wiedzieć, że mamy pewien sposób sprawdzania gości. I to dwumetrowy o wyglądzie niedźwiedzia- puścił oko do Ninerl i szepnął jej do ucha -Przypilnuję go... Myślę że Broch powinien zobaczyć tego gościa, ewentualnie Zinha. Imię Orben nic mi nie mówi... Zawołaj kogoś z drużyny, weźmiemy go na spytki-
Po posiłku Ninerl udała się do łaźni, przez co Ravandil został sam przy stoliku. Jednak nie dane było mu się nudzić, o nie. Z zamyślenia wyrwał go głos jednego z tych pijanych dryblasów. Zaczepiał Galavandrela, z tego co było słychać to chodziło o miejsce przy stoliku. Cóż, dla pijanego każdy pretekst dobry do bójki...
Nie trzeba było długo czekać, aż walka rozpoczęła się na dobre. Ravandil nie miał zbytniej ochoty do bójki, ale widok przelatującego towarzysza zrobił swoje. Elf uśmiechnął się pod nosem, bo cała sytuacja wydawała się nieco komiczna. W każdym razie stanął w mniej uczęszczanym miejscu i od czasu do czasu sprzedawał losowemu napastnikowi cios z pięści albo z łokcia. Co prawda, Ravandil siłą nie imponował, ale mógł teraz wykorzystać swoją zwinność i element zaskoczenia. Walka była na swój sposób nużąca, za jedyne "ciekawe" wydarzenie można uznać halflinga, który zaliczył wycieczkę wprost pod nogi Ninerl. Zresztą elfka zaraz narzuciła coś na siebie i stanęła w drzwiach. Zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że rzuciła by się do walki, gdyby nie ranna noga. A przynajmniej rozdałaby kilka kopniaków. Korzystając z zamieszania Ninerl wbiegła na schody, a po kilku chwilach do karczmy wpadły posiłki straży. "Szkoda, a tak ładnie się to wszystko rozwijało" pomyślał ironicznie elf, po czym przemknął się w spokojniesze miejscie. Wkrótce wszyscy zostali rozbrojeni, a gdyby nie ta historyjka o Snadze i ten cały Fernando Torres byłoby krucho. Zresztą, Ravandil wyobraził sobie Brocha myjącego gary na zapleczu. No, ale w każdym razie nie było tak źle, nie licząc że teraz i Galavandrel odebrał swoją porcję siniaków. "Mamy komplet..."
Elf stał przy wejściu do karczmy razem z Ninerl, zażywając świeżego powietrza. -Tylko się nie przezięb- uśmiechnął się do elfki -I szkoda, że nie widziałaś całej imprezy. Ostatni raz wydziałem takie coś w Altdorfie, będąc jeszcze dzieciakiem. Ludzi wylatywali z gospody drzwiami i oknami... Ale potem przyszła straż i na sznurze zawlekła większość do aresztu-
W tym momencie podszedł do niego ten dziwny facet, i zaczął wypytywać się o Diego. Elf odruchowo sięgnął po nóż, ale nieznajomy zarzekał się, że jest "przyjacielem". Elf odparł tylko bez emocji -Nawet jeśli tak, to nie licz że cię do niego zaprowadzimy... Musisz wiedzieć, że mamy pewien sposób sprawdzania gości. I to dwumetrowy o wyglądzie niedźwiedzia- puścił oko do Ninerl i szepnął jej do ucha -Przypilnuję go... Myślę że Broch powinien zobaczyć tego gościa, ewentualnie Zinha. Imię Orben nic mi nie mówi... Zawołaj kogoś z drużyny, weźmiemy go na spytki-

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
To był prawdziwy cud, że z raną na boku i po dawce ziela od medyka, które wprawiało w stan zbliżony do upojenia alkoholowego zdołał doczłapać się w miarę bezpieczne miejsce, gdzieś na piętrze zajazdu. Z dołu docierały do niego tylko kolejne okrzyki, trachnięcia, dźwięki łamanych i przewracanych mebli karczemnych.
Legł na jednym z łóżek, chwilę później zapraszając do swojego boku gestem Julię. Ta zbytnio nie protestowała, wręcz przeciwnie: niemal podbiegła do łóżka i wtuliła się w akolitę. Oboje bardzo tego potrzebowali, jeśli nie po ostatnich dwóch tygodniach na szlaku, to przynajmniej po dzisiejszym dniu.
Zobaczymy jak to będzie w tych Księstwach. Postaram się zarobić nieco grosza w służbie Diega. Potem wyjedziemy stamtąd, osiedlimy się gdzieś na stałe, w naszej ojczyźnie, Imperium. Podobno Broch ma już jakiś plan, ale na razie nic konkretnego nie powiedział. Pewnie sam planuje to samo co my, w końcu z tą całą Elisse łączy go chyba coś głębszego, przypominają mi nas czasami... Myślę, że pomyślał w swoich planach o całej naszej czwórce. - wyszeptał do ucha ukochanej, tym samym sposobem nieco nieoficjalnie przekazując jej rewelację usłyszaną jeszcze przed chwilą od najemnika.
To był prawdziwy cud, że z raną na boku i po dawce ziela od medyka, które wprawiało w stan zbliżony do upojenia alkoholowego zdołał doczłapać się w miarę bezpieczne miejsce, gdzieś na piętrze zajazdu. Z dołu docierały do niego tylko kolejne okrzyki, trachnięcia, dźwięki łamanych i przewracanych mebli karczemnych.
Legł na jednym z łóżek, chwilę później zapraszając do swojego boku gestem Julię. Ta zbytnio nie protestowała, wręcz przeciwnie: niemal podbiegła do łóżka i wtuliła się w akolitę. Oboje bardzo tego potrzebowali, jeśli nie po ostatnich dwóch tygodniach na szlaku, to przynajmniej po dzisiejszym dniu.
Zobaczymy jak to będzie w tych Księstwach. Postaram się zarobić nieco grosza w służbie Diega. Potem wyjedziemy stamtąd, osiedlimy się gdzieś na stałe, w naszej ojczyźnie, Imperium. Podobno Broch ma już jakiś plan, ale na razie nic konkretnego nie powiedział. Pewnie sam planuje to samo co my, w końcu z tą całą Elisse łączy go chyba coś głębszego, przypominają mi nas czasami... Myślę, że pomyślał w swoich planach o całej naszej czwórce. - wyszeptał do ucha ukochanej, tym samym sposobem nieco nieoficjalnie przekazując jej rewelację usłyszaną jeszcze przed chwilą od najemnika.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Widząc że zwiadowca nie da się tak łatwo przekonać i wysyła po kogoś z drużyny, starszy mężczyzna wtrącił szybko:
- To nie będzie potrzebne. Pokaż to temu rannemu, którego wziąłem za księcia - rzekł tajemniczy osobnik wysuwając rękę – jeśli się ocknie. Będę w pobliżu. Jeśli umrze, nie mamy o czym gadać.
Ninerl jednak ruszyła w głąb sali, na poszukiwanie kogoś z drużyny. W tej chwili elf usłyszał okrzyk jakiegoś człowieka. Obejrzał się i dostrzegł uciekającą Miaulin. Dziewczyna była szybka i niemal zniknęła w kłębiącym się tłumie. Zwiadowca zaklął i rzucił się za nią. Palce prawej dłoni wciąż były obolałe, ale i lewą by sobie z nią poradził. Po ulicy fortu krążyli uciekinierzy z gospody, kupcy, stajenni, dziewki, mnisi, żołnierze i mieszkańcy wywabieni hałasem z domów. Już po chwili Miaulin zniknęła mu w oczu. Na próżno krążył próbując ją odnaleźć. Jedynym pocieszeniem był fakt, że brama była zamknięta. Jeśli dziewczyna nie wespnie się po murach, nie opuści fortu. Zwiadowca rozejrzał się bezradnie i nagle zacisnął zęby. Palce prawej dłoni wciąż miarowo pulsowały i elf doszedł do wniosku że przyda mu się jeszcze pomoc Elissy. Gwar jaki panował uniemożliwiał wezwanie kompanów. Klnąc pod nosem, zwiadowca wrócił w stronę gospody. Był już prawie przy drzwiach gdy jak spod ziemi wyrosła Miaulin. Stała przed nim, niby nigdy nic, uśmiechając się zadziornie.
- Nie uciekam, Ravandilu... – rzuciła, nim zdołał spytać o cokolwiek. - Chciałam tylko się czegoś dowiedzieć.
Miaulin dostrzegła dziewkę karczemną, która parę dni temu, gdy elfka była tu z zabójcami, ich obsługiwała. Dziewka znikała właśnie w jakimś warsztacie, była to więc doskonała chwila by skryć się przed zwiadowcą. Miaulin wypytała dziewkę dokładnie o to co ją obchodziło, a przy okazji jeszcze stajennego, który się nawinął. Odpowiedzi jednak raczej ją rozczarowały. Wyjrzawszy z warsztatu z uśmiechem ujrzała jak elf bezowocnie jej szuka.
- Pytałam o Kevarona, szefa zabójców, który wam uciekł... – wytłumaczyła się zwiadowcy. – Byłam tu z nim wcześniej tydzień temu. Pytałam czy go nie widziano lecz widać nie dotarł tu przed nami.
Ravandil spojrzał na nią bez wyrazu.
- Och, nie denerwuj się tak, złociuteńki. Idź lepiej zobacz co z moją siostrą, bo chyba coś do siebie czujecie nieprawdaż?? A tak w ogóle to co ty w niej widzisz?
Ravandil jakby odruchowo spojrzał w stronę faktorii, lecz miejsce, w którym rozmawiał ze starszukiem było już puste. Prostując się przesunął ręką do boku i poczuł jakiś kształt. Po chwili w dłoni, przy twarzy, trzymał srebrny pierścień. Był mały, tak że zmieściłby się elfowi może na najmniejszym palcu. Po środku był wygrawerowany skrzydlaty wąż – herb Molachii. Wokół niego widniały zatarte litery – DIE…- dalszej części nie dało się odczytać. Zwiadowca rozejrzał się wokół. Po nieznajomym nie było śladu.
Galavandrel i Werner
Elissa, odgarniając czarne włosy, opatrywała middenlandczyka zaś Galavandrel siedział pod ścianą przykładając okład do czoła. W izbie zaczęto powoli sprzątać po małej karczemnej bitewce. Gdy podeszliście do baru dopiero teraz zauważyliście rozpięty na ścianie list gończy za bandą Snagi. Zarządca przełęczy ofiarował sto koron za herszta górali i po dziesięć za jego ludzi. Broch postawił najpierw jedną kolejkę, potem drugą najlepszej kislevskiej wódki, która potrafiła „szarpnąć”. Gal zamówił u gospodarza jadło, które po kilku chwilach obaj otrzymali. Do zajazdu wróciła część gości, którzy wcześniej uciekli przed burdą, kilkunastu kupców i podróżnych. Rozsiedli się na ocalałych ławach i stołach. Kupcy targowali się zawzięcie z jakimś oficerem. Chodziło chyba o odszkodowanie za straty.
W pewnym momencie sprzątający podłogę obdartus, karczemny posługacz, znalazł coś na podłodze. W jego brudnej ręce błysnęło złoto, chłopak rozejrzał się niepewnie i jego dłoń już wędrowała za połę szaty gdy rozległ się głos karczmarza. Łysy gospodarz może i był przygłuchy ale wzrok miał dobry.
- Tsan! – Ryknął – Kocmouchu parszywy, co tam chowasz?
W dwa kroki był przy chłopaku i wyrwał mu przedmiot. Uniósł go do góry i obaj dostrzegliście okrągły medalion na zerwanym sznurku. Na awersie było wyryte w złocie oko, otoczone promieniami. Spojrzeliście po sobie w jednej chwili, wiedzieliście już co to za medalion.
Kilka godzin później...
Ninerl, Konrad, Ravandil
Ogień w kominku wolno gasł, wiatr w kominie mielił dym. Była już późna noc sadząc po ciszy. Cisza zaś była wszechogarniająca...nienaturalna. Ninerl ze względu na obolałą łydkę położyła się wcześniej – chciała jeszcze porozmawiać z Ravandilem, ale ten zniknął gdzieś a elfce nie chciało się już go szukać. Nie było słychać nocnych ptaków, straży przechadzających się po murach. Dawno już umilkły miłosne krzyki ladacznic i krzątanina gości zajazdu. Ale nie było słychać też nic poza tym. Nie brzmiał trzask płonącego ognia. Nikt nie wstał nasikać do kominka, nikt nawet nie chrapał. Trwało to trochę nim się oboje przebudziliście. W ciszy było coś co obezwładniało, krępowało ruchy. Cisza mówiła: nie wstawaj, w łóżku jest bezpiecznie. Ale każdy wiedział, że jest to pułapka. W ciszy było coś takiego, że broń sama wędrowała do dłoni. Najgorszym jest czekanie aż to czego się obawiasz przyjdzie do ciebie samo, zastanie w łożu i bezbronnego.
Trzeba było wstać, więc wstaliście, wszyscy troje. Nawet Julia nie mogła spać.
W powietrzu unosił się zapach, mdły i słodki, od którego bolała głowa.
Ninerl
Izba pogrążona była w ciemności ale elfka widziała jak w dzień. Na sąsiednich, połączonych łożach spali objęci wiedźma Elissa z Brochem. Dalej, za stolikiem, leżeli Uwe Schreyvogl i jego pachoł. Tuż obok Miaulin. Ninerl nie wiedziała kiedy siostra wróciła. Wstała najciszej jak mogła i zamarła w bezruchu. W ciszy nie było słychać ich oddechów. Sparaliżowana dziewczyna powoli podeszła do łóżek i drżącą dłonią sprawdziła pulsy. Oddychali ale tak słabo, że niemal niesłyszalnie. Elfka próbowała obudzić Brocha, ale pomimo mocnych poszturchiwań najemnik spał jak niedźwiedź. Co to mogło być? Trucizna, gaz uspypiający... Usłyszała coś na korytarzu, jakby szurnięcie, pierwszy odgłos od długiego czasu. Z pewnością ktoś tam ją usłyszał. Ścisnęła w dłoni nóż. Minęło pięć minut nim odważyła się ruszyć do drzwi.
Ustąpiły cicho. Korytarz był pusty i pogrążony w mroku. Skierowała się do sąsiedniej izby, w której powinni spać Konrad, Julia, Ravandil, Galavandrel i Molachijczycy. Wówczas banitka poczuła czyjąś obecność. Sparaliżowana bała się odwrócić. W końcu szarpnęła się, obracając do tyłu waląc przy tym łokciem w drzwi pokoju. W końcu korytarza świeciły oczy. Zamarła z zimnym nożem w dłoni. Serce biło jak oszalałe. Banitka była w stanie zobaczyć sylwetkę. Zgrabna kobieta stała nieruchomo a kaskada włosów omiatała jej głowę. Podniosła stopę i zaczęła iść. Ninerl stała wpatrzona w postać. Włosy tamtej były jaśniejsze od elfki a jej oczy lśniły czerwono. Szła pewnie, jej ruchy były zgrabne i kocie. Sprawiała wrażenie silniejszej, bardziej kobiecej od Ninerl. Uśmiechała się dziko. Po obu stronach pełnych ust, na policzkach widniały strugi krwi, zakrzepłe w drodze z oczu.
- Kim...?
- Jestem tobą – odezwała się tamta. W dłoni trzymając kościany sztylet ruszyła na Ninerl.
Konrad i Ravandil
Ból w ranach uświadomił im, że nie śpią. Rwała świeżo zaszyta rana Konrada, łupały miarowo palce Ravandila. Ból ocucił ich i dodał tererminacji. Obaj czuli, że dzieje się coś złego. Miecze, możliwie najciszej opuściły pochwy, choć Ravandil nieco niepewnie czuł broń w lewej dłoni. Nie potrzebowali się odzywać, obaj czuli to samo. Obaj czuli, że nie powinni mącić ciszy. Molachijczycy spali snem martwych. Mimo szurchań Ravandila, Galavandrel spał jak zarżnięty. Nie obudził się, nie poruszył nawet. A jednak wszyscy oddychali, niemalże niesłyszalnie. Oddychał Zinha śpiący z mieczem u boku. Oddychał Ludovica wtulony w ścianę. Oddychał Diego okryty bandażami. Konrad sprawdził mu puls. Był słaby. Gdy się obracał miecz akolity niechcący uderzył lekko w ścianę.
Dopiero wtedy ją zobaczyli. Stała w załomie kryjącym wejście, niemal wtopiona w ciemności. Julia. Całkiem naga, nieruchoma opierała się o drzwi. Lśniąca skóra błyszczała w mroku. Proste, jasne włosy spływały jej na ramiona. Patrzyła na nich, świecącymi w mroku oczami. Nie wiedzieli ile tak stali, w siebie wpatrzeni. Drgnęli obydwaj gdy do drzwi rozległo się pukanie. Ciche, jakby ktoś nie chciał by go usłyszano. Julia drgnęła również, jakby wstrząśnięta dreszczem. Zaraz zamarła w bezruchu. Tylko jej oczy skakały wpatrzone w ich obu. Poruszyły się wraz z kącikami ust gdy się odezwała:
- Nie otwierajcie drzwi.
Pukanie powtórzyło się, tym razem mocniejsze, rozpaczliwe, jakby jedno walnięcie.
Julia błagała ich samymi oczami.
- Nie otwierajcie...
Widząc że zwiadowca nie da się tak łatwo przekonać i wysyła po kogoś z drużyny, starszy mężczyzna wtrącił szybko:
- To nie będzie potrzebne. Pokaż to temu rannemu, którego wziąłem za księcia - rzekł tajemniczy osobnik wysuwając rękę – jeśli się ocknie. Będę w pobliżu. Jeśli umrze, nie mamy o czym gadać.
Ninerl jednak ruszyła w głąb sali, na poszukiwanie kogoś z drużyny. W tej chwili elf usłyszał okrzyk jakiegoś człowieka. Obejrzał się i dostrzegł uciekającą Miaulin. Dziewczyna była szybka i niemal zniknęła w kłębiącym się tłumie. Zwiadowca zaklął i rzucił się za nią. Palce prawej dłoni wciąż były obolałe, ale i lewą by sobie z nią poradził. Po ulicy fortu krążyli uciekinierzy z gospody, kupcy, stajenni, dziewki, mnisi, żołnierze i mieszkańcy wywabieni hałasem z domów. Już po chwili Miaulin zniknęła mu w oczu. Na próżno krążył próbując ją odnaleźć. Jedynym pocieszeniem był fakt, że brama była zamknięta. Jeśli dziewczyna nie wespnie się po murach, nie opuści fortu. Zwiadowca rozejrzał się bezradnie i nagle zacisnął zęby. Palce prawej dłoni wciąż miarowo pulsowały i elf doszedł do wniosku że przyda mu się jeszcze pomoc Elissy. Gwar jaki panował uniemożliwiał wezwanie kompanów. Klnąc pod nosem, zwiadowca wrócił w stronę gospody. Był już prawie przy drzwiach gdy jak spod ziemi wyrosła Miaulin. Stała przed nim, niby nigdy nic, uśmiechając się zadziornie.
- Nie uciekam, Ravandilu... – rzuciła, nim zdołał spytać o cokolwiek. - Chciałam tylko się czegoś dowiedzieć.
Miaulin dostrzegła dziewkę karczemną, która parę dni temu, gdy elfka była tu z zabójcami, ich obsługiwała. Dziewka znikała właśnie w jakimś warsztacie, była to więc doskonała chwila by skryć się przed zwiadowcą. Miaulin wypytała dziewkę dokładnie o to co ją obchodziło, a przy okazji jeszcze stajennego, który się nawinął. Odpowiedzi jednak raczej ją rozczarowały. Wyjrzawszy z warsztatu z uśmiechem ujrzała jak elf bezowocnie jej szuka.
- Pytałam o Kevarona, szefa zabójców, który wam uciekł... – wytłumaczyła się zwiadowcy. – Byłam tu z nim wcześniej tydzień temu. Pytałam czy go nie widziano lecz widać nie dotarł tu przed nami.
Ravandil spojrzał na nią bez wyrazu.
- Och, nie denerwuj się tak, złociuteńki. Idź lepiej zobacz co z moją siostrą, bo chyba coś do siebie czujecie nieprawdaż?? A tak w ogóle to co ty w niej widzisz?
Ravandil jakby odruchowo spojrzał w stronę faktorii, lecz miejsce, w którym rozmawiał ze starszukiem było już puste. Prostując się przesunął ręką do boku i poczuł jakiś kształt. Po chwili w dłoni, przy twarzy, trzymał srebrny pierścień. Był mały, tak że zmieściłby się elfowi może na najmniejszym palcu. Po środku był wygrawerowany skrzydlaty wąż – herb Molachii. Wokół niego widniały zatarte litery – DIE…- dalszej części nie dało się odczytać. Zwiadowca rozejrzał się wokół. Po nieznajomym nie było śladu.
Galavandrel i Werner
Elissa, odgarniając czarne włosy, opatrywała middenlandczyka zaś Galavandrel siedział pod ścianą przykładając okład do czoła. W izbie zaczęto powoli sprzątać po małej karczemnej bitewce. Gdy podeszliście do baru dopiero teraz zauważyliście rozpięty na ścianie list gończy za bandą Snagi. Zarządca przełęczy ofiarował sto koron za herszta górali i po dziesięć za jego ludzi. Broch postawił najpierw jedną kolejkę, potem drugą najlepszej kislevskiej wódki, która potrafiła „szarpnąć”. Gal zamówił u gospodarza jadło, które po kilku chwilach obaj otrzymali. Do zajazdu wróciła część gości, którzy wcześniej uciekli przed burdą, kilkunastu kupców i podróżnych. Rozsiedli się na ocalałych ławach i stołach. Kupcy targowali się zawzięcie z jakimś oficerem. Chodziło chyba o odszkodowanie za straty.
W pewnym momencie sprzątający podłogę obdartus, karczemny posługacz, znalazł coś na podłodze. W jego brudnej ręce błysnęło złoto, chłopak rozejrzał się niepewnie i jego dłoń już wędrowała za połę szaty gdy rozległ się głos karczmarza. Łysy gospodarz może i był przygłuchy ale wzrok miał dobry.
- Tsan! – Ryknął – Kocmouchu parszywy, co tam chowasz?
W dwa kroki był przy chłopaku i wyrwał mu przedmiot. Uniósł go do góry i obaj dostrzegliście okrągły medalion na zerwanym sznurku. Na awersie było wyryte w złocie oko, otoczone promieniami. Spojrzeliście po sobie w jednej chwili, wiedzieliście już co to za medalion.
Kilka godzin później...
Ninerl, Konrad, Ravandil
Ogień w kominku wolno gasł, wiatr w kominie mielił dym. Była już późna noc sadząc po ciszy. Cisza zaś była wszechogarniająca...nienaturalna. Ninerl ze względu na obolałą łydkę położyła się wcześniej – chciała jeszcze porozmawiać z Ravandilem, ale ten zniknął gdzieś a elfce nie chciało się już go szukać. Nie było słychać nocnych ptaków, straży przechadzających się po murach. Dawno już umilkły miłosne krzyki ladacznic i krzątanina gości zajazdu. Ale nie było słychać też nic poza tym. Nie brzmiał trzask płonącego ognia. Nikt nie wstał nasikać do kominka, nikt nawet nie chrapał. Trwało to trochę nim się oboje przebudziliście. W ciszy było coś co obezwładniało, krępowało ruchy. Cisza mówiła: nie wstawaj, w łóżku jest bezpiecznie. Ale każdy wiedział, że jest to pułapka. W ciszy było coś takiego, że broń sama wędrowała do dłoni. Najgorszym jest czekanie aż to czego się obawiasz przyjdzie do ciebie samo, zastanie w łożu i bezbronnego.
Trzeba było wstać, więc wstaliście, wszyscy troje. Nawet Julia nie mogła spać.
W powietrzu unosił się zapach, mdły i słodki, od którego bolała głowa.
Ninerl
Izba pogrążona była w ciemności ale elfka widziała jak w dzień. Na sąsiednich, połączonych łożach spali objęci wiedźma Elissa z Brochem. Dalej, za stolikiem, leżeli Uwe Schreyvogl i jego pachoł. Tuż obok Miaulin. Ninerl nie wiedziała kiedy siostra wróciła. Wstała najciszej jak mogła i zamarła w bezruchu. W ciszy nie było słychać ich oddechów. Sparaliżowana dziewczyna powoli podeszła do łóżek i drżącą dłonią sprawdziła pulsy. Oddychali ale tak słabo, że niemal niesłyszalnie. Elfka próbowała obudzić Brocha, ale pomimo mocnych poszturchiwań najemnik spał jak niedźwiedź. Co to mogło być? Trucizna, gaz uspypiający... Usłyszała coś na korytarzu, jakby szurnięcie, pierwszy odgłos od długiego czasu. Z pewnością ktoś tam ją usłyszał. Ścisnęła w dłoni nóż. Minęło pięć minut nim odważyła się ruszyć do drzwi.
Ustąpiły cicho. Korytarz był pusty i pogrążony w mroku. Skierowała się do sąsiedniej izby, w której powinni spać Konrad, Julia, Ravandil, Galavandrel i Molachijczycy. Wówczas banitka poczuła czyjąś obecność. Sparaliżowana bała się odwrócić. W końcu szarpnęła się, obracając do tyłu waląc przy tym łokciem w drzwi pokoju. W końcu korytarza świeciły oczy. Zamarła z zimnym nożem w dłoni. Serce biło jak oszalałe. Banitka była w stanie zobaczyć sylwetkę. Zgrabna kobieta stała nieruchomo a kaskada włosów omiatała jej głowę. Podniosła stopę i zaczęła iść. Ninerl stała wpatrzona w postać. Włosy tamtej były jaśniejsze od elfki a jej oczy lśniły czerwono. Szła pewnie, jej ruchy były zgrabne i kocie. Sprawiała wrażenie silniejszej, bardziej kobiecej od Ninerl. Uśmiechała się dziko. Po obu stronach pełnych ust, na policzkach widniały strugi krwi, zakrzepłe w drodze z oczu.
- Kim...?
- Jestem tobą – odezwała się tamta. W dłoni trzymając kościany sztylet ruszyła na Ninerl.
Konrad i Ravandil
Ból w ranach uświadomił im, że nie śpią. Rwała świeżo zaszyta rana Konrada, łupały miarowo palce Ravandila. Ból ocucił ich i dodał tererminacji. Obaj czuli, że dzieje się coś złego. Miecze, możliwie najciszej opuściły pochwy, choć Ravandil nieco niepewnie czuł broń w lewej dłoni. Nie potrzebowali się odzywać, obaj czuli to samo. Obaj czuli, że nie powinni mącić ciszy. Molachijczycy spali snem martwych. Mimo szurchań Ravandila, Galavandrel spał jak zarżnięty. Nie obudził się, nie poruszył nawet. A jednak wszyscy oddychali, niemalże niesłyszalnie. Oddychał Zinha śpiący z mieczem u boku. Oddychał Ludovica wtulony w ścianę. Oddychał Diego okryty bandażami. Konrad sprawdził mu puls. Był słaby. Gdy się obracał miecz akolity niechcący uderzył lekko w ścianę.
Dopiero wtedy ją zobaczyli. Stała w załomie kryjącym wejście, niemal wtopiona w ciemności. Julia. Całkiem naga, nieruchoma opierała się o drzwi. Lśniąca skóra błyszczała w mroku. Proste, jasne włosy spływały jej na ramiona. Patrzyła na nich, świecącymi w mroku oczami. Nie wiedzieli ile tak stali, w siebie wpatrzeni. Drgnęli obydwaj gdy do drzwi rozległo się pukanie. Ciche, jakby ktoś nie chciał by go usłyszano. Julia drgnęła również, jakby wstrząśnięta dreszczem. Zaraz zamarła w bezruchu. Tylko jej oczy skakały wpatrzone w ich obu. Poruszyły się wraz z kącikami ust gdy się odezwała:
- Nie otwierajcie drzwi.
Pukanie powtórzyło się, tym razem mocniejsze, rozpaczliwe, jakby jedno walnięcie.
Julia błagała ich samymi oczami.
- Nie otwierajcie...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
Wielkolud popatrzył na podnoszącego znalezisko karczmarza, następnie bez słów wymownie spojrzał na siedzącego obok Galavandrela, po czym z imponującą przy jego posturze zwinnością poderwał się na nogi i przyskoczył do zdumionego oberźysty.
- Hola, arendarzu! Toż to może być jaka cenna rodowa rzecz, do któregoś z gości zajazdu należąca!
Szybkim ruchem sięgnął po znalezisko, starając się korzystać z zaskoczenia trzymającego wisior człowieka. Spojrzał posepnie po gościach, tak, że tamtym musiały zjeżyć się aż włosy na plecach.
- Koniecznie trzeba znaleźć i zwrócić rzecz właścicielowi, nie godzi się przecie odzierać ludzi z ich tradycji i spuścizny! - zagrzmiał, a w jego głosie zabrzmiała nuta dramatyzmu, naśladująca chyba patos kazań Konrada.
Wern postanowił przyjąć rolę, w jakiej czuł się najlepiej, czyli naiwnego, poczciwego prostaka. Oczy jednak pozostały zimne jak lód; lód podświetlany jakby od środka ledwo ukrywanym płomieniem nienawiści.
Wielkolud popatrzył na podnoszącego znalezisko karczmarza, następnie bez słów wymownie spojrzał na siedzącego obok Galavandrela, po czym z imponującą przy jego posturze zwinnością poderwał się na nogi i przyskoczył do zdumionego oberźysty.
- Hola, arendarzu! Toż to może być jaka cenna rodowa rzecz, do któregoś z gości zajazdu należąca!
Szybkim ruchem sięgnął po znalezisko, starając się korzystać z zaskoczenia trzymającego wisior człowieka. Spojrzał posepnie po gościach, tak, że tamtym musiały zjeżyć się aż włosy na plecach.
- Koniecznie trzeba znaleźć i zwrócić rzecz właścicielowi, nie godzi się przecie odzierać ludzi z ich tradycji i spuścizny! - zagrzmiał, a w jego głosie zabrzmiała nuta dramatyzmu, naśladująca chyba patos kazań Konrada.
Wern postanowił przyjąć rolę, w jakiej czuł się najlepiej, czyli naiwnego, poczciwego prostaka. Oczy jednak pozostały zimne jak lód; lód podświetlany jakby od środka ledwo ukrywanym płomieniem nienawiści.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Spojrzał się z pewną irytacją na nieznajomego. "Jeszcze mi brakowało zostać chłopcem na posyłki...". Mimo to miał się pytać, o co chodzi temu mężczyźnie, ale przeszkodził mu krzyk i widok uciekającej Miaulin. -Niech ją szlag- mruknął pod nosem i ruszył w pościg. Niestety, ruch był na tyle intensywny, że elfka szybko zniknęła mu z oczu. Zdenerwowany, z obolałymi palcami ruszył w stronę gospody. I wtedy Miaulin pojawiła się z nikąd. Miał już jej serdecznie dość. Spojrzał na nią obojętnie, słuchając jej tłumaczeń. Wydawały mu się takie... bezsensowne. Po co miała się dowiadywać tych rzeczy? Przecież to i tak jej nic nie da...
-I tak tego nie zrozumiesz- odparł na ostatnie słowa Miaulin z pewną irytacją-A tak w ogóle nie rób więcej takich numerów bo niektórzy nie są tak spokojni jak ja...-. Po nieznajomym nie było śladu. Za to przesuwając ręką po boku elf wyczuł jakiś przedmiot w kieszeni. Pierścień... I to z herbem Molachii. "Diego na pewno się tym zainteresuje" pomyślał elf i szybkim krokiem udał się do karczmy.
***
Noc była dziwna. Nawet bardzo. Ravandil obudził się, gdyż rany dokuczały mu aż nadto. Oparł się na przedramionach i stwierdził, że wszyscy śpią jak martwi... To był zły znak. Elf odruchowo sięgnął po broń, najciszej jak tylko mógł. Konrad też nie spał. Ravandil próbował jeszcze obudzić Galavandrela, ale szturchnięcia na nic się zdało. Wstał. Wszyscy oddychali bardzo cicho, ale wg Konrada puls był, ale słaby. Gdy akolita uderzył niechcący mieczem w ścianę, zobaczyli ją. Julia stała naga w ciemnym kącie. W mroku byli w stanie dostrzec jej błyszczące oczy. W pokoju unosiła się demoniczna aura... Z zamyślenia połączonego z odrętwieniem wyrwało ich pukanie. I wtedy to błagalne spojrzenie Julii i słowa "Nie otwierajcie drzwi". "O co chodzi?" przemknęło mu przez myśl.
-Co... co się tu dzieje?- wydukał niepewnie. Spojrzał to na Julię, to na Konrada.
-Jest ktoś to w stanie racjonalnie wytłumaczyć?- Nie wiedział co myśleć. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Czuł, że zbliża się coś niedobrego, pytanie tylko, po której stronie drzwi owo "coś niedobrego" się znajdowało...
Spojrzał się z pewną irytacją na nieznajomego. "Jeszcze mi brakowało zostać chłopcem na posyłki...". Mimo to miał się pytać, o co chodzi temu mężczyźnie, ale przeszkodził mu krzyk i widok uciekającej Miaulin. -Niech ją szlag- mruknął pod nosem i ruszył w pościg. Niestety, ruch był na tyle intensywny, że elfka szybko zniknęła mu z oczu. Zdenerwowany, z obolałymi palcami ruszył w stronę gospody. I wtedy Miaulin pojawiła się z nikąd. Miał już jej serdecznie dość. Spojrzał na nią obojętnie, słuchając jej tłumaczeń. Wydawały mu się takie... bezsensowne. Po co miała się dowiadywać tych rzeczy? Przecież to i tak jej nic nie da...
-I tak tego nie zrozumiesz- odparł na ostatnie słowa Miaulin z pewną irytacją-A tak w ogóle nie rób więcej takich numerów bo niektórzy nie są tak spokojni jak ja...-. Po nieznajomym nie było śladu. Za to przesuwając ręką po boku elf wyczuł jakiś przedmiot w kieszeni. Pierścień... I to z herbem Molachii. "Diego na pewno się tym zainteresuje" pomyślał elf i szybkim krokiem udał się do karczmy.
***
Noc była dziwna. Nawet bardzo. Ravandil obudził się, gdyż rany dokuczały mu aż nadto. Oparł się na przedramionach i stwierdził, że wszyscy śpią jak martwi... To był zły znak. Elf odruchowo sięgnął po broń, najciszej jak tylko mógł. Konrad też nie spał. Ravandil próbował jeszcze obudzić Galavandrela, ale szturchnięcia na nic się zdało. Wstał. Wszyscy oddychali bardzo cicho, ale wg Konrada puls był, ale słaby. Gdy akolita uderzył niechcący mieczem w ścianę, zobaczyli ją. Julia stała naga w ciemnym kącie. W mroku byli w stanie dostrzec jej błyszczące oczy. W pokoju unosiła się demoniczna aura... Z zamyślenia połączonego z odrętwieniem wyrwało ich pukanie. I wtedy to błagalne spojrzenie Julii i słowa "Nie otwierajcie drzwi". "O co chodzi?" przemknęło mu przez myśl.
-Co... co się tu dzieje?- wydukał niepewnie. Spojrzał to na Julię, to na Konrada.
-Jest ktoś to w stanie racjonalnie wytłumaczyć?- Nie wiedział co myśleć. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Czuł, że zbliża się coś niedobrego, pytanie tylko, po której stronie drzwi owo "coś niedobrego" się znajdowało...

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Atmosfera panująca w pokoju była co najmniej nie nieswoja. Przepełniona grozą, tajemniczością, złem... Akolita pociągnął nosem. Zapach, który poczuł tylko mocniej pogłębiał ten stan dookoła, przy okazji wzbudzając w nim delikatny odruch wymiotny. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jakieś omamy spowodowane maściami medyka, mówił wszak, że może poczuć się nieco dziwnie. Jednak gdy zobaczył Ravandila, czającego się i zaniepokojonego co najmniej tak samo jak on, wiedział już, że to nie sprawka leków.
Ukochana, słońce moje! - wyszeptał i podbiegł do Julii, mniej więcej w połowie drogi nastąpiło puknięcie - Co się dzieje najdroższa? Czemu mamy nie otwierać? Znowu jakieś demony Cię dręczą? - zasypał ją stosem pytań, okrywając przy okazji kocem zdjętym z łóżka. Chciał poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, choć w duchu wiedział, że nie ma co ich oczekiwać.
Pukanie nie ustało. Gestem wskazał Ravandilowi, by ustawił się tuż przy drzwiach w pełnej gotowości do najgorszego.
Cokolwiek się za chwilę stanie, staraj się sprawiać wrażenie, że nie ma tu Ciebie. Schowaj się gdzieś, chociażby pod łóżkiem. - pouczył ukochaną. Sam wstał, stanął na środku pokoju z zaciśniętymi zębami i mieczem w dłoniach. Rana na boku "subtelnie" o sobie przypominała, jednak Konrad starał się ją ignorować. Tej nocy nie może już liczyć na pomoc Wernera.
Czymkolwiek jesteś sukinsynie, jestem gotowy! - powiedział półgłosem, jakby prowokując "to coś" za drzwiami, by wpadło tu z rykiem. Wprost pod ostrze akolity.
Atmosfera panująca w pokoju była co najmniej nie nieswoja. Przepełniona grozą, tajemniczością, złem... Akolita pociągnął nosem. Zapach, który poczuł tylko mocniej pogłębiał ten stan dookoła, przy okazji wzbudzając w nim delikatny odruch wymiotny. Przez chwilę zaczął się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jakieś omamy spowodowane maściami medyka, mówił wszak, że może poczuć się nieco dziwnie. Jednak gdy zobaczył Ravandila, czającego się i zaniepokojonego co najmniej tak samo jak on, wiedział już, że to nie sprawka leków.
Ukochana, słońce moje! - wyszeptał i podbiegł do Julii, mniej więcej w połowie drogi nastąpiło puknięcie - Co się dzieje najdroższa? Czemu mamy nie otwierać? Znowu jakieś demony Cię dręczą? - zasypał ją stosem pytań, okrywając przy okazji kocem zdjętym z łóżka. Chciał poznać odpowiedzi na wszystkie pytania, choć w duchu wiedział, że nie ma co ich oczekiwać.
Pukanie nie ustało. Gestem wskazał Ravandilowi, by ustawił się tuż przy drzwiach w pełnej gotowości do najgorszego.
Cokolwiek się za chwilę stanie, staraj się sprawiać wrażenie, że nie ma tu Ciebie. Schowaj się gdzieś, chociażby pod łóżkiem. - pouczył ukochaną. Sam wstał, stanął na środku pokoju z zaciśniętymi zębami i mieczem w dłoniach. Rana na boku "subtelnie" o sobie przypominała, jednak Konrad starał się ją ignorować. Tej nocy nie może już liczyć na pomoc Wernera.
Czymkolwiek jesteś sukinsynie, jestem gotowy! - powiedział półgłosem, jakby prowokując "to coś" za drzwiami, by wpadło tu z rykiem. Wprost pod ostrze akolity.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Jedzenie było wyborne, wódka również, choć brak zęba utrudniał nieco przeżuwanie i dawał się we znaki. Widok symbolu złocistego oka, natychmiast przywołał w pamięci elfa zeznania Miaulin. Zanim zdążył zareagować, Werner już był przy karczmarzu. Galavandrel zastanawiał się nawet czy nie oznajmić, że symbol należy do niego, ale większość siedzących w karczmie ludzi widziała już go z Wernerem, więc nie było sensu kłamać. Rozejrzał się po karczmie obserwując reakcję ludzi. Miał nadzieję, że tym razem obędzie się bez kłopotów. W końcu prawdopodobieństwo, że w karczmie jest ktoś, kto zna ten symbol było raczej znikome, poza tym mało kto chciałby zadzierać z elfem i najemnikiem, szczególnie po popisie, który wspólnie dali godzinę temu. Na wszelki wypadek, sprawdził czy miecz i łuk są na swoim miejscu. W ciszy i spokoju wyczekiwał rozwoju sytuacji.
Jedzenie było wyborne, wódka również, choć brak zęba utrudniał nieco przeżuwanie i dawał się we znaki. Widok symbolu złocistego oka, natychmiast przywołał w pamięci elfa zeznania Miaulin. Zanim zdążył zareagować, Werner już był przy karczmarzu. Galavandrel zastanawiał się nawet czy nie oznajmić, że symbol należy do niego, ale większość siedzących w karczmie ludzi widziała już go z Wernerem, więc nie było sensu kłamać. Rozejrzał się po karczmie obserwując reakcję ludzi. Miał nadzieję, że tym razem obędzie się bez kłopotów. W końcu prawdopodobieństwo, że w karczmie jest ktoś, kto zna ten symbol było raczej znikome, poza tym mało kto chciałby zadzierać z elfem i najemnikiem, szczególnie po popisie, który wspólnie dali godzinę temu. Na wszelki wypadek, sprawdził czy miecz i łuk są na swoim miejscu. W ciszy i spokoju wyczekiwał rozwoju sytuacji.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem 


-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Rozmawiała przez chwilę z Ravandilem, ale jakiś czas później poszła się wreszcie umyć. Na pół siedząc w balii cieplej wody Ninerl czuła, że odżywa. Umyła włosy i siebie, przez chwilę jeszcze rozkoszując się ciepłem wody. Zza drzwi zaczęły dobiegać jakieś łomoty, krzyki i trzaski. Zaniepokoiła się trochę, bo ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę, była karczemna burda. Nagle hałas się przybliżył, drzwi niemal wyleciały z zawiasów i do pomieszczenia wpadł najpierw niziołek, niemal zbijając z nóg, a potem Galavandrel.
Dziewczyna odruchowo wrzasnęła, a potem wkładajac w to wszystkie siły jakie miała, chwyciła pokurcza za ubranie i wyrzuciła go z powrotem do sali. Wyskoczyła z balii, wytarła się pośpiesznie, uważając na chora nogę, ubrała i ostrożnie wyjrzała z pomieszczenia.
Widok specjalnie jej nie zaskoczył. Postanowiła przemknąc się na schody, bo stanie tutaj było niezbyt bezpieczne. Jakiś pechowy pijaczek stanął jej na drodze, zwinęła dłonie w pięści i trafiła go prosto w twarz. Tuż obok niej przebiegł Broch i jakby to powiedzieć... zrobił przejście.
Utykając, najszybciej jak tylko się da, wbiegła na schody.
Obok niej stanął medyk i rzuciła coś o durniach. Przytaknęła mu, oglądając walkę. "Miejmy nadzieję, ze to się zaraz skończy. Powinni tu być żołnierze." myślała.
Chwilę potem było już po wszystkim. Słowa sierżanta nieco zaniepokoiły dziewczynę. "Płacić za szkody? Niech to szlag... Tylko nam tego brakowało".
Na szczęscie medyk wspomniał coś o bandzie, która napotkali po drodze. Wyglądało na to, że zapłata im się upiecze. I owszem- po słowach Estalijczyka tak się stało. Ninerl odetchnęła z ulgą, zaciskając zęby- za bardzo nadwyrężyła zranioną nogę. Poczekała chwilę, aż ból nieco zelżeje i zeszła na dół.
Stanęłi wraz z Ravandilem przy wejściu do karczmy, chcąc odetchnąć swieżym powietrzem.
-Dobrze, by było- odpowiedziała elfowi.- Mam nadal mokre włosy. Nie lubię takich burd, przyznaję. Dlatego w drodze omijałam pewne gospody. W Marienburgu nie miałam takiego problemu. Czemu oni nie mogę roztrzygnąc jakichś pretensji wyłącznie między sobą?- skrzywiła się. - A nie angażować wszystkich dookoła..
Zanim Ravandil zdążył odpowiedzieć, nagle pojawił się jakiś starszy człowiek. Zapytał się o księcia, powiedział coś o swoim panu. "Jak widać, nasz przejazd nie jest żadną tajemnicą" myślała, nieco zła. "Może powinniśmy zrezygnować z tych mułów- dziwnie wygląda nasza drużyna w ich towarzystwie."
- Masz rację- szepnęła w eltharinie do Ravandila. -Już po nich idę.
Kulejąc, wszeła z powrotem do karczmy. Właśnie podchodziła do Elissy i Brocha, gdy karczmarz znalazł coś w ręku posługacza. Podniósł do góry medalion i Ninerl wyraźnie zobaczyła wizerunek oka. "No, tak" pomyślała "Moze ta bójka była wywołana specjalnie. Dużo bym dała, by dowiedzieć się kto to miał". Podeszła do Brocha i opowiedziała o tajemniczym człowieku.
-Musimy znaleźć Zinhę. Idę mu powiedzieć-dodała i poszła na górę. Przekazała wiadomości rycerzowi. Własnie schodzili na dół, gdy pojawił się Ravandil. Z jego słów wynikało, że tajemniczy mężczyzna zniknął, zostawiając błyskotkę.
-Wiecie, ten Orben Szalony, to brzmi jak przydomek jakiegoś maga- powiedziała półgłosem. - Ale nic teraz nie wymyślimy, ja ide się położyć. Rana mi już dokucza.
Powlokła się na górę i położyła.
Obudziła się jakiś czas później, instynktownie czując, że jest coś nie w porządku. Wywęszyła dziwny zapach.
-Narkotyki..- zasyczała do siebie. Podniosła sie, zabierając długi nóż- niedawno sama go ostrzyła. Obecnie był ostry jak brzytwa dobrego golarza. Próbowała obudzić kogokolwiek.
Nic z tego... wszyscy byli nieprzytomni.
-Cholera..- zaklęła cicho do siebie. Po krótkim namyśle, chwyciła jeszcze drugi nóż. Nagle coś poruszyło się w korytarzu.
"Zabójca" przemknęło jej przez myśl. Impuls sprawił, ze ostworzyła drzwi i wyszła na korytarz. "Głupia idiotko, co zrobiłaś" myślała "Trzeba było zostać w izbie, to może być miała jakieś szanse. Ale przecież mogliby w tym czasie zabić resztę... na przykład Ravandila" uzmysłowiła sobie. Bała się, a to zawsze po jakimś czasie wzbudzało w niej agresję i desperację.
Wyczuła kogoś za sobą. Odwróciła się powoli.
Na korytarzu stała jakaś kobieta. Ninerl nie była pewna, czy ją rozpoznaje. Zreszta obecnie strach uniemożliwiał jej to.
Gdy zobaczyła strugi krwi na policzkach tamtej, jej pierwszą myśl było "Wampir!". Chwilę potem ocknęła się z zaskoczenia i nagle zaczeła krzyczeć.
-Pożar, pożar! Pali się!- zawyła najgłośniej jak umiała.
Chwilę potem kobieta coś powiedziała. Coś powiedziała... coś...
Nagromadzona frustracja i złość przerwały tamę strachu i zalały dziewczynę. Bała się i była wściekła, straszliwie zła. To była piorunująca mieszanka. "Nikt nie będzie twierdził, że jest mną!" zaryczało coś w głębi jej umysłu "Zabić ją!".
-Zabiję...- zasyczała wściekle. Zabic, zabić... Natychmiast. Teraz, już...
Ninerl nie czuła zupełnie już rannej nogi, teraz koncentrowała sie na celu. Oblizała wargi, nieświadomie wyszczerzyła zęby i czekała...
Rozmawiała przez chwilę z Ravandilem, ale jakiś czas później poszła się wreszcie umyć. Na pół siedząc w balii cieplej wody Ninerl czuła, że odżywa. Umyła włosy i siebie, przez chwilę jeszcze rozkoszując się ciepłem wody. Zza drzwi zaczęły dobiegać jakieś łomoty, krzyki i trzaski. Zaniepokoiła się trochę, bo ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę, była karczemna burda. Nagle hałas się przybliżył, drzwi niemal wyleciały z zawiasów i do pomieszczenia wpadł najpierw niziołek, niemal zbijając z nóg, a potem Galavandrel.
Dziewczyna odruchowo wrzasnęła, a potem wkładajac w to wszystkie siły jakie miała, chwyciła pokurcza za ubranie i wyrzuciła go z powrotem do sali. Wyskoczyła z balii, wytarła się pośpiesznie, uważając na chora nogę, ubrała i ostrożnie wyjrzała z pomieszczenia.
Widok specjalnie jej nie zaskoczył. Postanowiła przemknąc się na schody, bo stanie tutaj było niezbyt bezpieczne. Jakiś pechowy pijaczek stanął jej na drodze, zwinęła dłonie w pięści i trafiła go prosto w twarz. Tuż obok niej przebiegł Broch i jakby to powiedzieć... zrobił przejście.
Utykając, najszybciej jak tylko się da, wbiegła na schody.
Obok niej stanął medyk i rzuciła coś o durniach. Przytaknęła mu, oglądając walkę. "Miejmy nadzieję, ze to się zaraz skończy. Powinni tu być żołnierze." myślała.
Chwilę potem było już po wszystkim. Słowa sierżanta nieco zaniepokoiły dziewczynę. "Płacić za szkody? Niech to szlag... Tylko nam tego brakowało".
Na szczęscie medyk wspomniał coś o bandzie, która napotkali po drodze. Wyglądało na to, że zapłata im się upiecze. I owszem- po słowach Estalijczyka tak się stało. Ninerl odetchnęła z ulgą, zaciskając zęby- za bardzo nadwyrężyła zranioną nogę. Poczekała chwilę, aż ból nieco zelżeje i zeszła na dół.
Stanęłi wraz z Ravandilem przy wejściu do karczmy, chcąc odetchnąć swieżym powietrzem.
-Dobrze, by było- odpowiedziała elfowi.- Mam nadal mokre włosy. Nie lubię takich burd, przyznaję. Dlatego w drodze omijałam pewne gospody. W Marienburgu nie miałam takiego problemu. Czemu oni nie mogę roztrzygnąc jakichś pretensji wyłącznie między sobą?- skrzywiła się. - A nie angażować wszystkich dookoła..
Zanim Ravandil zdążył odpowiedzieć, nagle pojawił się jakiś starszy człowiek. Zapytał się o księcia, powiedział coś o swoim panu. "Jak widać, nasz przejazd nie jest żadną tajemnicą" myślała, nieco zła. "Może powinniśmy zrezygnować z tych mułów- dziwnie wygląda nasza drużyna w ich towarzystwie."
- Masz rację- szepnęła w eltharinie do Ravandila. -Już po nich idę.
Kulejąc, wszeła z powrotem do karczmy. Właśnie podchodziła do Elissy i Brocha, gdy karczmarz znalazł coś w ręku posługacza. Podniósł do góry medalion i Ninerl wyraźnie zobaczyła wizerunek oka. "No, tak" pomyślała "Moze ta bójka była wywołana specjalnie. Dużo bym dała, by dowiedzieć się kto to miał". Podeszła do Brocha i opowiedziała o tajemniczym człowieku.
-Musimy znaleźć Zinhę. Idę mu powiedzieć-dodała i poszła na górę. Przekazała wiadomości rycerzowi. Własnie schodzili na dół, gdy pojawił się Ravandil. Z jego słów wynikało, że tajemniczy mężczyzna zniknął, zostawiając błyskotkę.
-Wiecie, ten Orben Szalony, to brzmi jak przydomek jakiegoś maga- powiedziała półgłosem. - Ale nic teraz nie wymyślimy, ja ide się położyć. Rana mi już dokucza.
Powlokła się na górę i położyła.
Obudziła się jakiś czas później, instynktownie czując, że jest coś nie w porządku. Wywęszyła dziwny zapach.
-Narkotyki..- zasyczała do siebie. Podniosła sie, zabierając długi nóż- niedawno sama go ostrzyła. Obecnie był ostry jak brzytwa dobrego golarza. Próbowała obudzić kogokolwiek.
Nic z tego... wszyscy byli nieprzytomni.
-Cholera..- zaklęła cicho do siebie. Po krótkim namyśle, chwyciła jeszcze drugi nóż. Nagle coś poruszyło się w korytarzu.
"Zabójca" przemknęło jej przez myśl. Impuls sprawił, ze ostworzyła drzwi i wyszła na korytarz. "Głupia idiotko, co zrobiłaś" myślała "Trzeba było zostać w izbie, to może być miała jakieś szanse. Ale przecież mogliby w tym czasie zabić resztę... na przykład Ravandila" uzmysłowiła sobie. Bała się, a to zawsze po jakimś czasie wzbudzało w niej agresję i desperację.
Wyczuła kogoś za sobą. Odwróciła się powoli.
Na korytarzu stała jakaś kobieta. Ninerl nie była pewna, czy ją rozpoznaje. Zreszta obecnie strach uniemożliwiał jej to.
Gdy zobaczyła strugi krwi na policzkach tamtej, jej pierwszą myśl było "Wampir!". Chwilę potem ocknęła się z zaskoczenia i nagle zaczeła krzyczeć.
-Pożar, pożar! Pali się!- zawyła najgłośniej jak umiała.
Chwilę potem kobieta coś powiedziała. Coś powiedziała... coś...
Nagromadzona frustracja i złość przerwały tamę strachu i zalały dziewczynę. Bała się i była wściekła, straszliwie zła. To była piorunująca mieszanka. "Nikt nie będzie twierdził, że jest mną!" zaryczało coś w głębi jej umysłu "Zabić ją!".
-Zabiję...- zasyczała wściekle. Zabic, zabić... Natychmiast. Teraz, już...
Ninerl nie czuła zupełnie już rannej nogi, teraz koncentrowała sie na celu. Oblizała wargi, nieświadomie wyszczerzyła zęby i czekała...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel, Werner
Ninerl podeszła do was akurat w momencie gdy middenlandczyk mówił do gospodarza, chwilę potem jednak zniknęła na piętrze. Oberżysta spojrzał na Brocha i rzekł nieśmiało:
- T-tak uczynię panie, jutro gdy zbiorą się wszyscy goście.
Ładnie zełgawszy już chował przedmiot do kieszeni fartucha gdy mu przerwano. Przemowa Wernera zwróciła nie tylko ich uwagę lecz również kupców po drugiej stronie izby.
- Hej, Doras – jeden z nich stuknął w ramie drugiego – czy to nie twój medalion?
Zapytany, odziany w jedwabie człowiek o miedzianej skórze i z małym czarnym wąsem, zerknął na niego a potem na scenę w środku sali. Po grubym, nakrytym małą i wysoką, czerwoną czepeczką czole spływał mu pot.
- N-nie, to nie moje – wyjąkał ocierając krople.
Pozostali kupcy i podróżni przerwali kłótnię z oficerem o wysokość odszkodowań. Wszyscy wpatrywali się w stojącego przy oberżyście olbrzyma i w złoty medalion z otwartym okiem w dłoni karczmarza, świecący nawet jaśniej niż jego łysina.
- No co ty, Dor – brzydki, chudy towarzysz Dorasa trzepnął go jeszcze raz i wskazał palcem na przedmiot. – Przecież to twój medalion, poznaję, bawimy tu od trzech nocy. Musieli ci go urwać w rozróbie, dobrze że nie ukradli.
- N-nie, to pomyłka – miedzianoskóry grubas łypnął nerwowo okiem na Brocha i Galavandrela.
- Upiłeś się, no nie...- roześmiał się jego kompan. – Przecież to jego medalion, prawda panowie? – siedzący wokół rozbawieni potwierdzili.
- Rzeczywiście, chyba faktycznie przesadziłem z winem - spocony kupiec nie mógł już dłużej się opierać. Niezdarnie wstał i na nogach z waty ruszył do środka sali. Potrącił przy tym stolik wywołując kolejną salwę śmiechu. Przez całą drogę sprawiał wrażenie jakby chciał zapaść się pod ziemię. Zbliżywszy się przyjął przedmiot od karczmarza.
- Dziękuję ci panie – rzekł nie patrząc w oczy najemnika. – Teraz poznaję, to moja własność.
Wrócił do stolika lecz nie zabawił długo. Po chwili ku głośnemu oburzeniu innych rzuciwszy oficerowi sakiewkę udał się ku schodom. Minął je jednak i ruszył ku wspólnej sali przy łaźni. O ile pamiętali elf i człowiek nocowali tam najemnicy. Mężczyzna szedł nerwowo, powoli, chyba specjalnie udając, że mu się nie spieszy. To była ostatnia chwila żeby go zatrzymać.
Ninerl
Niezwyczajna reakcja zaskoczyła Tamtą. Krzyki elfki nic nie dały – wyglądało na to, że cała gospoda pogrążona jest w niesamowicie mocnym śnie. Tamta poruszała się podobnie do prawdziwej Ninerl a jej ruchy był niemal bliźniacze. Niespodziewany atak banitki wytrącił ją z rytmu. Kościany sztylet zdołał tylko zbić ostrze noża tak, że miast gardła rozpłatał jej ramię. Świeża krew chlusnęła na ścianę. W rozświetlanym tylko błyskami oczu i ostrzy mroku trysnęła czerwienią. Tamta krzyknęła lecz zablokowała kolejne cięcie mające pozbawić ją życia. Rozdwojona rękojeść sztyletu zatrzymała długi nóż. Kimkolwiek był jej sobowtór, krew uświadomiła Ninerl, że jest prawdziwy. Elfka czuła jej siłę kiedy ich bronie się złączyły. Pchnięcie obróciło i odrzuciło ją i prawie upadła. Poczuła plecami szorstką ścianę korytarza i ból łydki. Sama nigdy nie miała takiej siły. Tamta roześmiała się perliście. Patrząc na drugą siebie w ciemności, Ninerl dostrzegła, że w każdym calu jest doskonalsza. Miała bujniejsze włosy, pełniejsze usta i piersi. Była nawet nieco wyższa. Każdy szczegół jej ciała był idealny i proporcjonalny. Tylko krwawe skrzepy na policzkach budziły odrazę. Z przerażeniem banitka patrzyła jak rana na ramieniu goi się na jej oczach. Rana nie zrobiła na niej większego wrażenia. Oczy tamtej zapłonęły ogniem. Tym razem to ona zaatakowała.
Ninerl w ostatniej chwili uchyliła sie przed ostrzem. Tamta była silniejsza i szybsza. Parując jej ciosy elfka czuła ból w całej ręce. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. W akcie desperacji rzuciła się ku schodom lecz tamta kopnęła ją w łydkę. Ciało przesyzl niesamowity ból. Ninerl runęła na ścianę i błyskawicznie podniosła odgarniając opadłe na oczy włosy, tnąc na oślep nożem. Na prawym nadgarstku poczuła żelazny uścisk. Równocześnie kościany sztylet rozpruł jej obojczyk. Krzyknęła gdy Tamta go wyszarpnęła. Banitka czuła wilgoć swojej krwi na ramieniu i piersi. Ostatkiem sił chwyciła dłoń kierującą sztylet ku jej gardłu i podobnie jak zrobiono to z jej ręką przyparła do ściany. Tamta uśmiechnęła się ukazując białe zęby i całym ciałem przyparła Ninerl do ściany. Naparła powodując falę bólu w obojczyku. Ninerl czuła, że ledwo utrzymuje dłoń dzierżącą sztylet, za to sama zaraz puści nóż. Przed twarzą ujrzała płonące oczy.
- Przyjmij dar. Nie opieraj się temu. - wyszeptała Tamta - Będziesz postrachem swych wrogów a każdy mężczyzna lub kobieta, jakich zechcesz będą do ciebie należeli. Będziesz taka jak ja...
Z pomiędzy warg wychylił sie długi, rozdwojony język i zlizał krew z jej policzka. Ninerl szarpnęła się lecz uścisk był mocny.
Konrad i Ravandil
Odgłosy zza drzwi były jakby przytłumione. Jakby dochodziły z daleka a nie zza cienkiej warstwy drewna, z korytarza przed wami. Cisza zdawała się tłumić wszystkie dźwięki. Przez długi czas słyszeli tylko szmery i dźwięki, których nawet nie potrafili bądź nie chcieli nazwać. Przez drzwi nikt nie wpadł, przyjaciel czy wróg. Poczuli zimno w stopach. Chłodne powietrze powiało pod drzwiami. Okiennice skrzypnęły. Gdzieś w karczmie musiał być przeciąg. Wiatr wywiał przez okno większość mdłej woni i wniósł świeżość nocy. Uczucie było jednak tylko chwilowe bo powietrze na zewnątrz okazało się równie duszne co w środku. Gorączkujący Diego poruszył się w łóżku. Nagle przez drzwi dobiegł krzyk. Wyraźny i głośny, jak na przytłumione dźwięki, które zza nich dochodziły.
Konrad i Ravandil poruszyli się patrząc na siebie.
To był krzyk Ninerl.
Powiew pod drzwiami wzmógł się i aż nimi szarpnął. Pod framugą zaświeciło błękitne światło.
Julia wciąż stała nieruchomo, odsunięta nieco przez Konrada. Zadrżała a po jej policzku spłynęła łza.
- Nie – jęknęła. - Nie rób tego ukochany...
Ninerl podeszła do was akurat w momencie gdy middenlandczyk mówił do gospodarza, chwilę potem jednak zniknęła na piętrze. Oberżysta spojrzał na Brocha i rzekł nieśmiało:
- T-tak uczynię panie, jutro gdy zbiorą się wszyscy goście.
Ładnie zełgawszy już chował przedmiot do kieszeni fartucha gdy mu przerwano. Przemowa Wernera zwróciła nie tylko ich uwagę lecz również kupców po drugiej stronie izby.
- Hej, Doras – jeden z nich stuknął w ramie drugiego – czy to nie twój medalion?
Zapytany, odziany w jedwabie człowiek o miedzianej skórze i z małym czarnym wąsem, zerknął na niego a potem na scenę w środku sali. Po grubym, nakrytym małą i wysoką, czerwoną czepeczką czole spływał mu pot.
- N-nie, to nie moje – wyjąkał ocierając krople.
Pozostali kupcy i podróżni przerwali kłótnię z oficerem o wysokość odszkodowań. Wszyscy wpatrywali się w stojącego przy oberżyście olbrzyma i w złoty medalion z otwartym okiem w dłoni karczmarza, świecący nawet jaśniej niż jego łysina.
- No co ty, Dor – brzydki, chudy towarzysz Dorasa trzepnął go jeszcze raz i wskazał palcem na przedmiot. – Przecież to twój medalion, poznaję, bawimy tu od trzech nocy. Musieli ci go urwać w rozróbie, dobrze że nie ukradli.
- N-nie, to pomyłka – miedzianoskóry grubas łypnął nerwowo okiem na Brocha i Galavandrela.
- Upiłeś się, no nie...- roześmiał się jego kompan. – Przecież to jego medalion, prawda panowie? – siedzący wokół rozbawieni potwierdzili.
- Rzeczywiście, chyba faktycznie przesadziłem z winem - spocony kupiec nie mógł już dłużej się opierać. Niezdarnie wstał i na nogach z waty ruszył do środka sali. Potrącił przy tym stolik wywołując kolejną salwę śmiechu. Przez całą drogę sprawiał wrażenie jakby chciał zapaść się pod ziemię. Zbliżywszy się przyjął przedmiot od karczmarza.
- Dziękuję ci panie – rzekł nie patrząc w oczy najemnika. – Teraz poznaję, to moja własność.
Wrócił do stolika lecz nie zabawił długo. Po chwili ku głośnemu oburzeniu innych rzuciwszy oficerowi sakiewkę udał się ku schodom. Minął je jednak i ruszył ku wspólnej sali przy łaźni. O ile pamiętali elf i człowiek nocowali tam najemnicy. Mężczyzna szedł nerwowo, powoli, chyba specjalnie udając, że mu się nie spieszy. To była ostatnia chwila żeby go zatrzymać.
Ninerl
Niezwyczajna reakcja zaskoczyła Tamtą. Krzyki elfki nic nie dały – wyglądało na to, że cała gospoda pogrążona jest w niesamowicie mocnym śnie. Tamta poruszała się podobnie do prawdziwej Ninerl a jej ruchy był niemal bliźniacze. Niespodziewany atak banitki wytrącił ją z rytmu. Kościany sztylet zdołał tylko zbić ostrze noża tak, że miast gardła rozpłatał jej ramię. Świeża krew chlusnęła na ścianę. W rozświetlanym tylko błyskami oczu i ostrzy mroku trysnęła czerwienią. Tamta krzyknęła lecz zablokowała kolejne cięcie mające pozbawić ją życia. Rozdwojona rękojeść sztyletu zatrzymała długi nóż. Kimkolwiek był jej sobowtór, krew uświadomiła Ninerl, że jest prawdziwy. Elfka czuła jej siłę kiedy ich bronie się złączyły. Pchnięcie obróciło i odrzuciło ją i prawie upadła. Poczuła plecami szorstką ścianę korytarza i ból łydki. Sama nigdy nie miała takiej siły. Tamta roześmiała się perliście. Patrząc na drugą siebie w ciemności, Ninerl dostrzegła, że w każdym calu jest doskonalsza. Miała bujniejsze włosy, pełniejsze usta i piersi. Była nawet nieco wyższa. Każdy szczegół jej ciała był idealny i proporcjonalny. Tylko krwawe skrzepy na policzkach budziły odrazę. Z przerażeniem banitka patrzyła jak rana na ramieniu goi się na jej oczach. Rana nie zrobiła na niej większego wrażenia. Oczy tamtej zapłonęły ogniem. Tym razem to ona zaatakowała.
Ninerl w ostatniej chwili uchyliła sie przed ostrzem. Tamta była silniejsza i szybsza. Parując jej ciosy elfka czuła ból w całej ręce. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. W akcie desperacji rzuciła się ku schodom lecz tamta kopnęła ją w łydkę. Ciało przesyzl niesamowity ból. Ninerl runęła na ścianę i błyskawicznie podniosła odgarniając opadłe na oczy włosy, tnąc na oślep nożem. Na prawym nadgarstku poczuła żelazny uścisk. Równocześnie kościany sztylet rozpruł jej obojczyk. Krzyknęła gdy Tamta go wyszarpnęła. Banitka czuła wilgoć swojej krwi na ramieniu i piersi. Ostatkiem sił chwyciła dłoń kierującą sztylet ku jej gardłu i podobnie jak zrobiono to z jej ręką przyparła do ściany. Tamta uśmiechnęła się ukazując białe zęby i całym ciałem przyparła Ninerl do ściany. Naparła powodując falę bólu w obojczyku. Ninerl czuła, że ledwo utrzymuje dłoń dzierżącą sztylet, za to sama zaraz puści nóż. Przed twarzą ujrzała płonące oczy.
- Przyjmij dar. Nie opieraj się temu. - wyszeptała Tamta - Będziesz postrachem swych wrogów a każdy mężczyzna lub kobieta, jakich zechcesz będą do ciebie należeli. Będziesz taka jak ja...
Z pomiędzy warg wychylił sie długi, rozdwojony język i zlizał krew z jej policzka. Ninerl szarpnęła się lecz uścisk był mocny.
Konrad i Ravandil
Odgłosy zza drzwi były jakby przytłumione. Jakby dochodziły z daleka a nie zza cienkiej warstwy drewna, z korytarza przed wami. Cisza zdawała się tłumić wszystkie dźwięki. Przez długi czas słyszeli tylko szmery i dźwięki, których nawet nie potrafili bądź nie chcieli nazwać. Przez drzwi nikt nie wpadł, przyjaciel czy wróg. Poczuli zimno w stopach. Chłodne powietrze powiało pod drzwiami. Okiennice skrzypnęły. Gdzieś w karczmie musiał być przeciąg. Wiatr wywiał przez okno większość mdłej woni i wniósł świeżość nocy. Uczucie było jednak tylko chwilowe bo powietrze na zewnątrz okazało się równie duszne co w środku. Gorączkujący Diego poruszył się w łóżku. Nagle przez drzwi dobiegł krzyk. Wyraźny i głośny, jak na przytłumione dźwięki, które zza nich dochodziły.
Konrad i Ravandil poruszyli się patrząc na siebie.
To był krzyk Ninerl.
Powiew pod drzwiami wzmógł się i aż nimi szarpnął. Pod framugą zaświeciło błękitne światło.
Julia wciąż stała nieruchomo, odsunięta nieco przez Konrada. Zadrżała a po jej policzku spłynęła łza.
- Nie – jęknęła. - Nie rób tego ukochany...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Werner Broch
"Ot i mam cię, łapsie" - pomyślał najemnik, ledwo hamując się, żeby nie złapać odchodzącego i wyraźnie zdenerwowanego czlowieka za kołnierz i powalić na podłogę. Jednak atak tutaj, pod okiem straży nie wchodził w grę, tak bez żadnego pretekstu... Trzeba więc szybko jakiś pretekst znaleźć!
- Hej! Panie, zatrzymaj się! - Broch ruszył jak czołg parowy, starając się jednak nadać głosowi nutę rubasznego rozbawienia. - A stójże! - już był przy nim, w oczywisty sposób zwracając na siebie uwagę zgromadzonych w oberży - Jakże to tak? Dzięki mnie pamiątka owa przy tobie, panie zostaje, a nie w łapach złodziejaszków, a ty mi nawet chwili odmawiasz przy zacnym trunku??? Piwa, gospodarzu, dwa kufle spienione i butlę wina dla nas obu - wskazał na strzelca, jednocześnie familiarnym gestem otaczając wystraszonego i bladego człowieka ramieniem i prowadząc do najbliższego stołu jak najlepszego kompana od kielicha - Drobna to przysługa, za którą nie godzi się więcej niż podziękowanie, ale historii i toastu mi przecież nie pożałujesz, panie! W moim rodzie opowieść to skarb, jak i tradycja, a opowieść o ważnej pamiątce - skarb po dziesięćkroć!!! Siadaj tedy i praw. Chyżo, karczmarzu! - w tym miejscy Wern niby to przyjaźnie posadził człowieka na ławie, nachylając się tylko na jeden moment, by spojrzeć tamtemu w oczy. Wiedział, że on wie, więc i wymowa spojrzenia była jasna, ale syknął najciszej jak potrafił przez zęby:
- Siad, ścierwo, bo łeb ukręcę! I bez sztuczek!
A odwracając się do sali rzekł jeszcze głośno:
- Mam rację, że napić się godzi w intencji odzyskanej pamiątki? I że grzech to wielki i afront poczęstunku odmawiać? - jak świat światem na takie słowa odpowiedź mogła być tylko jedna, szczególnie w miejscu, gdzie właśnie przecież napić się przyszło... ale jako że najemnik liczył się z tłumaczeniem nietrzeźwością, więc postanowił dodać argument koronny - A że nie godzi się pić bez towarzystwa - karczmarzu, po kuflu piwa dla wszystkich! Jak to mawiamy w Middenheim - jak się bawić, to na całego! Grosz się zarobiło, to i trzeba go z fantazją wydać!
W tej sytuacji jakiekolwiek tłumaczenia czy obiekcje byłyby po prostu absurdem, w każdym razie Norsmenowi nie mieściła się w głowie taka możliwość, szczególnie wróżąc nastawienie zgromadzonych po błyskach w oczach, które pojawiły się u tego i owego. Jako wojak, dowódca było, nie było, wiedział jak rozpoznać uznanie grupy...
Oparł następnie ciężką dłoń na ramieniu posadzonego szpiega, i nachylił się do niego raz jeszcze, mrucząc już znacznie ciszej, ze sztucznym, zwierzęcym całkiem, udającym uśmiech grymasem.
- A my... pogawędzimy chwilunię... - tym razem wyraźnej groźby i kipiącej furii Broch nie był już w stanie całkiem ukryć.
"Ot i mam cię, łapsie" - pomyślał najemnik, ledwo hamując się, żeby nie złapać odchodzącego i wyraźnie zdenerwowanego czlowieka za kołnierz i powalić na podłogę. Jednak atak tutaj, pod okiem straży nie wchodził w grę, tak bez żadnego pretekstu... Trzeba więc szybko jakiś pretekst znaleźć!
- Hej! Panie, zatrzymaj się! - Broch ruszył jak czołg parowy, starając się jednak nadać głosowi nutę rubasznego rozbawienia. - A stójże! - już był przy nim, w oczywisty sposób zwracając na siebie uwagę zgromadzonych w oberży - Jakże to tak? Dzięki mnie pamiątka owa przy tobie, panie zostaje, a nie w łapach złodziejaszków, a ty mi nawet chwili odmawiasz przy zacnym trunku??? Piwa, gospodarzu, dwa kufle spienione i butlę wina dla nas obu - wskazał na strzelca, jednocześnie familiarnym gestem otaczając wystraszonego i bladego człowieka ramieniem i prowadząc do najbliższego stołu jak najlepszego kompana od kielicha - Drobna to przysługa, za którą nie godzi się więcej niż podziękowanie, ale historii i toastu mi przecież nie pożałujesz, panie! W moim rodzie opowieść to skarb, jak i tradycja, a opowieść o ważnej pamiątce - skarb po dziesięćkroć!!! Siadaj tedy i praw. Chyżo, karczmarzu! - w tym miejscy Wern niby to przyjaźnie posadził człowieka na ławie, nachylając się tylko na jeden moment, by spojrzeć tamtemu w oczy. Wiedział, że on wie, więc i wymowa spojrzenia była jasna, ale syknął najciszej jak potrafił przez zęby:
- Siad, ścierwo, bo łeb ukręcę! I bez sztuczek!
A odwracając się do sali rzekł jeszcze głośno:
- Mam rację, że napić się godzi w intencji odzyskanej pamiątki? I że grzech to wielki i afront poczęstunku odmawiać? - jak świat światem na takie słowa odpowiedź mogła być tylko jedna, szczególnie w miejscu, gdzie właśnie przecież napić się przyszło... ale jako że najemnik liczył się z tłumaczeniem nietrzeźwością, więc postanowił dodać argument koronny - A że nie godzi się pić bez towarzystwa - karczmarzu, po kuflu piwa dla wszystkich! Jak to mawiamy w Middenheim - jak się bawić, to na całego! Grosz się zarobiło, to i trzeba go z fantazją wydać!
W tej sytuacji jakiekolwiek tłumaczenia czy obiekcje byłyby po prostu absurdem, w każdym razie Norsmenowi nie mieściła się w głowie taka możliwość, szczególnie wróżąc nastawienie zgromadzonych po błyskach w oczach, które pojawiły się u tego i owego. Jako wojak, dowódca było, nie było, wiedział jak rozpoznać uznanie grupy...
Oparł następnie ciężką dłoń na ramieniu posadzonego szpiega, i nachylił się do niego raz jeszcze, mrucząc już znacznie ciszej, ze sztucznym, zwierzęcym całkiem, udającym uśmiech grymasem.
- A my... pogawędzimy chwilunię... - tym razem wyraźnej groźby i kipiącej furii Broch nie był już w stanie całkiem ukryć.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ravandil
Skinął tylko głową na słowa Konrada i bezszelestnie przemknął ku drzwiom. Ścisnął w dłoni rękojeść noża i czekał. Zachowywał się trochę nerwowo, ale trzeba przyznać że to była niecodzienna sytuacja. Nic się nie stało. Nikt nie wpadł, żadnego huku ani żadnych spektakularnych atrakcji. Tylko zimno. Przeraźliwe zimno, które swoją świeżością zaraz ustąpiło miejsca zaduchowi. I wtedy krzyk...
Niezwykły krzyk. Mimo że wszystkie dźwięki zza drzwi były przytłumione, to ten odgłos był wyraźny. Ravandil drgnął i spojrzał na Konrada. Oboje wiedzieli, że to był krzyk Ninerl. W elfie zawrzało. Szczególnie że pod drzwiami zajaśniała błękitna poświata. Spojrzał na Julię. Drżała i wciąż prosiła...
-Jeśli nie chcesz tego robić Konradzie to nie rób... Zostań z Julią, zajmij się nią, ja nie mogę tak po prostu zostawić Ninerl... Życz mi szczęścia- Nie mógł dłużej czekać. Tam działo się coś niedobrego... W takich sytuacjach nie można pozostać obojętnym... Elf drżącą ręką otworzył drzwi i niepewnie ruszył przed siebie. "Raz kozie śmierć" przemknęło mu przez myśl. Starał się myśleć o czymś pozytywnym...
Skinął tylko głową na słowa Konrada i bezszelestnie przemknął ku drzwiom. Ścisnął w dłoni rękojeść noża i czekał. Zachowywał się trochę nerwowo, ale trzeba przyznać że to była niecodzienna sytuacja. Nic się nie stało. Nikt nie wpadł, żadnego huku ani żadnych spektakularnych atrakcji. Tylko zimno. Przeraźliwe zimno, które swoją świeżością zaraz ustąpiło miejsca zaduchowi. I wtedy krzyk...
Niezwykły krzyk. Mimo że wszystkie dźwięki zza drzwi były przytłumione, to ten odgłos był wyraźny. Ravandil drgnął i spojrzał na Konrada. Oboje wiedzieli, że to był krzyk Ninerl. W elfie zawrzało. Szczególnie że pod drzwiami zajaśniała błękitna poświata. Spojrzał na Julię. Drżała i wciąż prosiła...
-Jeśli nie chcesz tego robić Konradzie to nie rób... Zostań z Julią, zajmij się nią, ja nie mogę tak po prostu zostawić Ninerl... Życz mi szczęścia- Nie mógł dłużej czekać. Tam działo się coś niedobrego... W takich sytuacjach nie można pozostać obojętnym... Elf drżącą ręką otworzył drzwi i niepewnie ruszył przed siebie. "Raz kozie śmierć" przemknęło mu przez myśl. Starał się myśleć o czymś pozytywnym...

-
- Marynarz
- Posty: 151
- Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
- Numer GG: 3121444
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Galavandrel
Galavandrel z wielkim trudem powstrzymywał uśmiech, który sam cisnął mu się na twarz. Był bardzo rozbawiony wystąpieniem Brocha. „Oj Werner Werner. Im dłużej z tobą przebywam, tym lepiej cię poznaję. Ale im lepiej cię znam, tym mniej o tobie wiem. Dowódca, wojownik, taktyk, aktor” Elf zastanawiał się, jakie jeszcze talenty drzemią w Middenlandczyku. W czasie, gdy najemnik przemawiał do knajpianego audytorium, Galavandrel wyciągnął z buta, swój zdobiony sztylet i zaczął powoli odkrawać nim kawałki mięsiwa, które podał im karczmarz. Po chwili do stolika podszedł Broch z wyraźnie przerażonym Dorasem. „Podniosę ci jeszcze nieco adrenalinę, ty zawszony kmiocie”. Wern posadził szpiega na ławie a ten przestraszony spojrzał na Galavandrela, który właśnie wkładał sobie do ust kolejny kawałek mięsa, nabity na czubek sztyletu.
-Podoba ci się mój sztylet? – Elf uśmiechnął się szeroko, gdy tylko zadał pytanie.
-To świetnie… Też pamiątka rodzinna. Podobnie jak twój medalion. Jeśli chcesz, opowiem ci o nim historię…. Właśnie tak… Wymienimy się historiami.
Gal przełknął kolejny kawałek mięsa. W trakcie wypowiadania słów, uśmiech stopniowo znikał z jego ust. Werner zajmował się załatwianiem kolejki dla wszystkich, która miała zapewnić towarzyszom spokojną rozmowę, więc elf postarał się o maksymalnie nastraszenie i zdezorientowanie szpiega. Jego twarz stała się zimna i beznamiętna. Mocno zmrużone ciemnozielone oczy świdrowały Dorasa, przenikały go na wylot dając mu do zrozumienia, że ich właściciel jest gotowy na wszystko.
- Co prawda to nie będzie uczciwa wymiana, gdyż jestem pewien, że moja historia, nie może się równać z twoją. Może więc, jeśli naprawdę powiesz nam coś ciekawego, będę mógł zaoferować ci coś więcej, niż tylko opowieść…. Jeśli wiesz, co mam na myśli? – Galavandrel roześmiał się perliście.
Elf obserwował narastające zdenerwowanie kupca. Jego słowa chyba zaczynały odnosić skutek, gdyż ten zaczynał się pocić już ponad miarę. Jedną z zalet Gala była umiejętność rozmowy z ludźmi. Podczas konwersacji, potrafił się on wyzbyć wszelkich emocji, lub łączyć uśmiech z subtelną złością, zdenerwowaniem, pragnieniem wywołania strachu czy dezorientacji, w taki sposób, że jego rozmówca nigdy nie był pewien, co dokładnie strzelec ma na myśli. To wszystko w połączeniu z niskim głosem i tym świdrującym spojrzeniem, mogło dać nieznajomej osobie obraz zimnego gotowego na wszystko zabójcy. Elf celowo mówił cicho i powoli. Jego chłodny, zimny jak lód głos, ledwie przebijał się przez gwar i okrzyki zadowolonej z darmowej kolejki gawiedzi i docierał do uszu kupca.
- Poczekajmy, aż mój przyjaciel siądzie z nami. Nie godzi się, aby nie usłyszał on twojej ciekawej historii. Elf nie spuszczając wzroku z Dorasa, przełknął kolejny kawałek mięsa.
Galavandrel z wielkim trudem powstrzymywał uśmiech, który sam cisnął mu się na twarz. Był bardzo rozbawiony wystąpieniem Brocha. „Oj Werner Werner. Im dłużej z tobą przebywam, tym lepiej cię poznaję. Ale im lepiej cię znam, tym mniej o tobie wiem. Dowódca, wojownik, taktyk, aktor” Elf zastanawiał się, jakie jeszcze talenty drzemią w Middenlandczyku. W czasie, gdy najemnik przemawiał do knajpianego audytorium, Galavandrel wyciągnął z buta, swój zdobiony sztylet i zaczął powoli odkrawać nim kawałki mięsiwa, które podał im karczmarz. Po chwili do stolika podszedł Broch z wyraźnie przerażonym Dorasem. „Podniosę ci jeszcze nieco adrenalinę, ty zawszony kmiocie”. Wern posadził szpiega na ławie a ten przestraszony spojrzał na Galavandrela, który właśnie wkładał sobie do ust kolejny kawałek mięsa, nabity na czubek sztyletu.
-Podoba ci się mój sztylet? – Elf uśmiechnął się szeroko, gdy tylko zadał pytanie.
-To świetnie… Też pamiątka rodzinna. Podobnie jak twój medalion. Jeśli chcesz, opowiem ci o nim historię…. Właśnie tak… Wymienimy się historiami.
Gal przełknął kolejny kawałek mięsa. W trakcie wypowiadania słów, uśmiech stopniowo znikał z jego ust. Werner zajmował się załatwianiem kolejki dla wszystkich, która miała zapewnić towarzyszom spokojną rozmowę, więc elf postarał się o maksymalnie nastraszenie i zdezorientowanie szpiega. Jego twarz stała się zimna i beznamiętna. Mocno zmrużone ciemnozielone oczy świdrowały Dorasa, przenikały go na wylot dając mu do zrozumienia, że ich właściciel jest gotowy na wszystko.
- Co prawda to nie będzie uczciwa wymiana, gdyż jestem pewien, że moja historia, nie może się równać z twoją. Może więc, jeśli naprawdę powiesz nam coś ciekawego, będę mógł zaoferować ci coś więcej, niż tylko opowieść…. Jeśli wiesz, co mam na myśli? – Galavandrel roześmiał się perliście.
Elf obserwował narastające zdenerwowanie kupca. Jego słowa chyba zaczynały odnosić skutek, gdyż ten zaczynał się pocić już ponad miarę. Jedną z zalet Gala była umiejętność rozmowy z ludźmi. Podczas konwersacji, potrafił się on wyzbyć wszelkich emocji, lub łączyć uśmiech z subtelną złością, zdenerwowaniem, pragnieniem wywołania strachu czy dezorientacji, w taki sposób, że jego rozmówca nigdy nie był pewien, co dokładnie strzelec ma na myśli. To wszystko w połączeniu z niskim głosem i tym świdrującym spojrzeniem, mogło dać nieznajomej osobie obraz zimnego gotowego na wszystko zabójcy. Elf celowo mówił cicho i powoli. Jego chłodny, zimny jak lód głos, ledwie przebijał się przez gwar i okrzyki zadowolonej z darmowej kolejki gawiedzi i docierał do uszu kupca.
- Poczekajmy, aż mój przyjaciel siądzie z nami. Nie godzi się, aby nie usłyszał on twojej ciekawej historii. Elf nie spuszczając wzroku z Dorasa, przełknął kolejny kawałek mięsa.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem 


-
- Bombardier
- Posty: 891
- Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
- Numer GG: 6110498
- Lokalizacja: Mineth-in-Giliath
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Ninerl
Celowała prosto w gardło nieznajomej, ale ta zdążyła zbić ostrze. Coś w głębi umysłu dziewczyny zawyło z wściekłosci.
Zaraz potem tamta zablokowała pchnięcie i z siłą, która zdziwiła Ninerl, niemal rzuciła elfką o ścianę. Uderzyła plecami o szorstką powierzchnię, a do jej otumanionego umysłu przedostał się nikły ból łydki. Sycząc z bólu i gniewu, spojrzała na sobowtóra.
Napastniczka ukazała się w całej krasie. Była doskonała... zbyt doskonała... Nic nie mogło być doskonałe, jak wiedziała dziewczyna na tym świecie. A nawet nie powinno... To było nienaturalne...
Co gorsza, rana na ramieniu właśnie znikała.
"Srebro" przemknęło jej przez myśl "Srebro może jej zaszkodzić."
"To zabij to" odpowiedział samej sobie syczący, warkliwy głos.
Jedyną srebrną rzeczą jaką miała, był wisiorek. Właśnie podnosiła dłoń do szyji, gdy tamta zaatakowała i Ninerl ledwie zdążyła się zasłonić. Jej ciało chyba miało dość i skoczyło w kierunku schodów.
Zawyła z frustracji i bólu- jak to się stało? "Ktoś musi próbować mną sterowac" pomyślała. Nigdy nie odsłaniaj pleców- zawsze starała się przestrzegać tej zasady. Ale właśnie ją złamała na swoje nieszczęście.
Z trudem parując ciosy, skojarzyła krew na policzkach wynaturzenia z wampirem... Teraz siła nieznajomej była łatwa do wyjaśnienia.
Zaciskając zęby, blokowała z całych siła rękę nieznajomej. Za chwilę jej ciało nie wytrzyma... Nie miała nawet jak sięgnąć po naszyjnik, zakładając że to podziała.
Tamta wyszeptała coś o darze. Z gardła Ninerl wydobył się warkot. Zaraz potem zamilkła...
A dlaczego nie? Dlaczego nie pogodzić się ze śmiercią? "To tylko jedna z wielu przemian" jak przeczytała dawno temu w jednej z dziwnie wyglądajacych książek.
Daru, czymkolwiek by był, nie zamierzała przyjmować... "Nigdy, nigdy, nigdy" pomyślała " Chcę umrzeć i należeć od początku do końca, sama do siebie..."
- Głupia- zasyczała do swojej prześladowczyni. -Wszyscy należą wyłącznie do samych siebie... Wszystko jest niedoskonałe i takie ma być... w tym równiez ja. Zabij mnie, no już- splunęła tamtej prosto w płonące oczy. Zaintonowała w myślach podziękowanie dla Senparae, Lileath i innych bogów, a także dla swojej rodziny, Ravandila, drużyny... za wszystko, cokolwiek było, co się działo i co miało się stać.
- Nie przyjmę twojego Daru- dodała spokojnie. Czekała, czując, że obydwie dłonie zaczynają jej drżeć...
Celowała prosto w gardło nieznajomej, ale ta zdążyła zbić ostrze. Coś w głębi umysłu dziewczyny zawyło z wściekłosci.
Zaraz potem tamta zablokowała pchnięcie i z siłą, która zdziwiła Ninerl, niemal rzuciła elfką o ścianę. Uderzyła plecami o szorstką powierzchnię, a do jej otumanionego umysłu przedostał się nikły ból łydki. Sycząc z bólu i gniewu, spojrzała na sobowtóra.
Napastniczka ukazała się w całej krasie. Była doskonała... zbyt doskonała... Nic nie mogło być doskonałe, jak wiedziała dziewczyna na tym świecie. A nawet nie powinno... To było nienaturalne...
Co gorsza, rana na ramieniu właśnie znikała.
"Srebro" przemknęło jej przez myśl "Srebro może jej zaszkodzić."
"To zabij to" odpowiedział samej sobie syczący, warkliwy głos.
Jedyną srebrną rzeczą jaką miała, był wisiorek. Właśnie podnosiła dłoń do szyji, gdy tamta zaatakowała i Ninerl ledwie zdążyła się zasłonić. Jej ciało chyba miało dość i skoczyło w kierunku schodów.
Zawyła z frustracji i bólu- jak to się stało? "Ktoś musi próbować mną sterowac" pomyślała. Nigdy nie odsłaniaj pleców- zawsze starała się przestrzegać tej zasady. Ale właśnie ją złamała na swoje nieszczęście.
Z trudem parując ciosy, skojarzyła krew na policzkach wynaturzenia z wampirem... Teraz siła nieznajomej była łatwa do wyjaśnienia.
Zaciskając zęby, blokowała z całych siła rękę nieznajomej. Za chwilę jej ciało nie wytrzyma... Nie miała nawet jak sięgnąć po naszyjnik, zakładając że to podziała.
Tamta wyszeptała coś o darze. Z gardła Ninerl wydobył się warkot. Zaraz potem zamilkła...
A dlaczego nie? Dlaczego nie pogodzić się ze śmiercią? "To tylko jedna z wielu przemian" jak przeczytała dawno temu w jednej z dziwnie wyglądajacych książek.
Daru, czymkolwiek by był, nie zamierzała przyjmować... "Nigdy, nigdy, nigdy" pomyślała " Chcę umrzeć i należeć od początku do końca, sama do siebie..."
- Głupia- zasyczała do swojej prześladowczyni. -Wszyscy należą wyłącznie do samych siebie... Wszystko jest niedoskonałe i takie ma być... w tym równiez ja. Zabij mnie, no już- splunęła tamtej prosto w płonące oczy. Zaintonowała w myślach podziękowanie dla Senparae, Lileath i innych bogów, a także dla swojej rodziny, Ravandila, drużyny... za wszystko, cokolwiek było, co się działo i co miało się stać.
- Nie przyjmę twojego Daru- dodała spokojnie. Czekała, czując, że obydwie dłonie zaczynają jej drżeć...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.

-
- Marynarz
- Posty: 395
- Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
- Lokalizacja: Piździawy Zdrój
- Kontakt:
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
Konrad z Boven
Najdroższa... Nie jestem w stanie Ci odmówić prawie niczego... Prawie... Zaraz będzie po wszystkim, zapewniam Cię, wrócimy do łóżka i jutro rano obudzimy się wpatrzeni w siebie nawzajem, uśmiechnięci, z tymi koszmarnymi wspomnieniami za nami, hm? - pocieszał ją, szepcząc te słowa i jednocześnie głaszcząc dłonią jej lico.
Odezwał się Ravadil, widać bardziej skory do wpadnięcia tam z wrzaskiem. Właściwie nie było się co dziwić, wielką tajemnicą wśród drużyny nie był fakt, że para ta coraz bardziej ma się ku sobie. Niestety, a może na szczęście, ich uczucie jak to na elfy przystało rozwija się dość powoli, bo przecież są długowieczni, mają czas...
Spokojnie Ravandilu, daj mi tą przyjemność i pozwól mi wejść tam pierwszemu... - powiedział półgłosem ustawiając się przy drzwiach. Zerknął po Ravandilu, upewniając się czy jest gotowy, samemu też powiększając zacisk na rękojeści miecza. Chwilę później potraktował drzwi z kopa. Te z huknęły o ścianę korytarza nieomal nie wypadając z zawiasów. Niecałą sekundę później akolita był już po drugiej stronie framugi.
Widok jaki został sprawił, że mocniej zacisnął zęby. Na wpół leżąca na ziemi Ninerl dyskutowała z jakąś mroczną postacią o wyraźnej sylwetce żeńskiej. Dzięki hałasowi jakie zrobił akolita wyważając drzwi, postać się obróciła, ujawniając swoją twarz, twarz pełną krwi... (( Pozwoliłem sobie na tą chwilę przejąc obowiązki narratorskie MG, mam nadzieję, że Vibe mi krzywdy za to nie zrobi
))
Oho! Chodź tutaj chaotyczna, blada suko! - ryknął do niej, jednocześnie starając się opanować drgające nieco ze strachu ciało.
Najdroższa... Nie jestem w stanie Ci odmówić prawie niczego... Prawie... Zaraz będzie po wszystkim, zapewniam Cię, wrócimy do łóżka i jutro rano obudzimy się wpatrzeni w siebie nawzajem, uśmiechnięci, z tymi koszmarnymi wspomnieniami za nami, hm? - pocieszał ją, szepcząc te słowa i jednocześnie głaszcząc dłonią jej lico.
Odezwał się Ravadil, widać bardziej skory do wpadnięcia tam z wrzaskiem. Właściwie nie było się co dziwić, wielką tajemnicą wśród drużyny nie był fakt, że para ta coraz bardziej ma się ku sobie. Niestety, a może na szczęście, ich uczucie jak to na elfy przystało rozwija się dość powoli, bo przecież są długowieczni, mają czas...
Spokojnie Ravandilu, daj mi tą przyjemność i pozwól mi wejść tam pierwszemu... - powiedział półgłosem ustawiając się przy drzwiach. Zerknął po Ravandilu, upewniając się czy jest gotowy, samemu też powiększając zacisk na rękojeści miecza. Chwilę później potraktował drzwi z kopa. Te z huknęły o ścianę korytarza nieomal nie wypadając z zawiasów. Niecałą sekundę później akolita był już po drugiej stronie framugi.
Widok jaki został sprawił, że mocniej zacisnął zęby. Na wpół leżąca na ziemi Ninerl dyskutowała z jakąś mroczną postacią o wyraźnej sylwetce żeńskiej. Dzięki hałasowi jakie zrobił akolita wyważając drzwi, postać się obróciła, ujawniając swoją twarz, twarz pełną krwi... (( Pozwoliłem sobie na tą chwilę przejąc obowiązki narratorskie MG, mam nadzieję, że Vibe mi krzywdy za to nie zrobi

Oho! Chodź tutaj chaotyczna, blada suko! - ryknął do niej, jednocześnie starając się opanować drgające nieco ze strachu ciało.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach

-
- Marynarz
- Posty: 317
- Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Szczecin
Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen
hyjek – Ty już lepiej zostaw mistrzowanie mnie
. Skąd mogłeś wiedzieć co zastaniesz za drzwiami? Od opisania Ci tego jestem ja
.
Broch i Galavandrel
Ufundowanie wszystkim kolejki przez Wernera spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Karczmarz i posługacze mieli pełne ręce roboty zaś jeszcze długo wznoszono toasty na cześć middenlandczyka. Nie kosztowało go to zbyt drogo bo w opustoszałej po rozróbie izbie było tylko kilkunastu gości. Zaś w zamieszaniu i harmidrze jaki się wytworzył ciekawskie uszy nie mogły nic usłyszeć. Gal i Wern usiedli przy ławie, w przeciwnym końcu sali niż reszta podróżnych. Obok drugiego z nich pocił się posadzony miedzianoskóry kupiec. Bezradnie spojrzał na pijących zdrowie najemnika gości i na drzwi izby najemników. Była tak blisko a zarazem daleko. W końcu porzucił myśl o oporze. Swą grubą, drżącą ręką uniósł kufel do toastu, zostawiając pianę na małych, czarnych wąsach. Słowa Galavandrela i wyciągnięty przez elfa sztylet sprawiły, że na czole mężczyzny pojawiły się kropelki potu.
- D-dobrzy p-panowie, jestem tylko zwykłym kupcem z Havnoru – wydukał cicho. – Wstąpiłem do Złocistego Oka jeden księżyc temu. Teraz, zwłaszcza gdy Havnor zajął Esterad z Molachii, żeby coś osiągnąć trzeba tam należeć. Byłem na jednym obrzędzie, zaraz potem wyjechałem do Szegedu. Kiedy wracałem przez przełęcz, przy Wodogrzmotach, zatrzymali mnie ci ludzie zdrożni – bełkotał nieco skruszony Doras – zbrojni - pachniał potem i winem. - Trzech ich było a ten co najwięcej mówił przedstawił się Kevaron. Myślałem, że to słynna banda Snagi i że ze mną koniec ale pozdrowili mnie tylko w imieniu Oka i poprosili o pomoc. Taki zwyczaj, że członkowie Oka pomagają sobie wzajem. W Brovska mistrz kowalski naprawił mi wóz darmo...- kupiec pocił się strasznie pod wzrokiem Wernera i sztyletem Gala. Otarł pot z czoła czerwoną czapeczką po czym wziął łyk piwa godny krasnoluda. – Ten Kevaron miał taki sygnet, znaczy był Czerwonym, trzeci stopień wtajemniczenia. Ja jestem nowicjuszem, prośba Czerwonego to dla mnie jak rozkaz. Tak nam powiedzieli podczas przysięgi. A Kevaron powiedział mi, żeście są mordercy i zbrodzienie i że jedzie z wami zdradziecki brat króla naszego nowego i że na was zastawili zasadzkę. Mówił że przysłużyc się mogę nie tylko Oku ale i królestwu, i że monarsza nagroda mnie nie ominie. Pytał czym was nie widział na szlaku – grubas łypnął na Brocha i skurczył się jakby bojąc ciosu. - I prosił bym tylko zaczekał parę dni tu w forcie, bo mogą mieć rannych i chcą na moich wozach ich przewieźć. A jakbyście wy przyjechali a oni nie to mam was obserwować a najlepiej zaoferować wspólną podróż, niby dla bezpieczeństwa a naprawdę, by szychom Oka w Havnorze donieść. A jeśli zanim byście pojechali on lub ktoś z jego ludzi z przełęczy wrócił to mam go przyjąć i wypełniać rozkazy...i...i pomóc tego pana księcia zabić! – niemal rozpłakał się Doras. Podczas relacji pił jak smok i drżącym głosem zamówił kolejny kufel.
- Ciszej gadaj – zmroził go wzrokiem Galavandrel.
- Mhm – kupiec przytaknął, przełknął ślinę i kontynuował cicho: - Trzy dni temu to było, na przełęczy znaczy. I tak siedzę, majątek na stajnie tracę. Pięć wozów mam i siedmiu ludzi, najemników własnych. Widzicie panowie, że szpieg ze mnie żaden, nie chciałem nikomu krzywdy zrobić – sięgnął po jedwabną chusteczkę. Od nieszczęśnika niemal czuć było strachem.
Konrad i Ravandil
Drzwi ustąpiły, łatwo i bezboleśnie. Wraz z ich otwarciem miast wrogów uderzył was w twarze wiatr a wraz z nim płatki śniegu i pyłu. Przed wami, tam gdzie powinien być korytarz, rozpościerało się zimne pustkowie. Zniknęły zupełnie ściany oraz wnętrze karczmy. Miast drewnianej podłogi za progiem wiatr smagał skalne podłoże, brunatną ziemię i jeziora pyłu...gdzieniegdzie upstrzone białą plamą śniegu. Spękane niebo było granatowoszare, jakby miało się zaraz rozpłakać. Śnieg i pył uderzał was w oczy.
Ravandil oszołomiony jeszcze trzymał klamkę, gdy pokój zaczął się zapadać. Julia krzyknęła. Ściany obok was zaczęły pękać. Drzwi dosłownie rozpłynęły się elfowi w rękach. Podłoga zniknęła. Pokój powoli zapadał się w sobie. Oślepiło was światło. Krzyk uciekającej wgłąb izby Julii przeszedł w ogłuszający chór tysiąca przerażonych krzyków.
Runęliście na ziemię.
Nie z wysokości, choć takie mieliście wrażenie, a pod ciężarem niesionych koszy. Ostre sznury wpijały się w ramiona podtrzymując niesione na plecach kamienie. Jeden z nich wypadł z kosza Konrada i potoczył po ziemi. Czarniejszy od nocy kamień zdawał się pożerać światło wokół. Kawałek ziemi gdzie upadł pogrążył się w ciemności. Trudno teraz było nawet orzec gdzie dokładnie się znajduje. Po raz kolejny wicher przeszył was zimnem.
Spojrzeliście na boki i zamarliście, bliscy obłędu.
Tam gdzie wcześniej stał Ravandil klęczał żółty, patykowaty stwór, tylko z grubsza humanoidalny. Łachmany i grube szmaty przykrywały nieforemne ciało. Wielkie czarne oczy wyrastały z bezwłosej głowy, a tam gdzie powinien być nos i usta oddychała wolno błotnista błona.
Na miejscu Konrada stał teraz podobny, choć niższy i grubszy z wypustkami na niezgrabnych ramionach. Odskoczyliście sięgając po miecze lecz nie znaleźliście ich w dłoniach ani przy pasach z dziwnej różowej skóry. Byliście bez broni. Za to adrenalina sprawiła, że podniósł się schowany dotąd barwny pióropusz na karku Konrada a Ravandil przez swą błonę gniewnie zagulgotał. Konrad? Ravandil? Bogowie przenajświętsi! Spojrzeliście na siebie nawzajem i dopiero zdaliście sobie sprawę, że, choć było to irracjonalne, to wy, ci sami którzy przed chwilą stali z mieczami w dłoniach w zajezdnej izbie, a to...te pokraczne stwory to wasze nowe ciała. Przerażeni zaczęliście je oglądać, rzucając się w beznadziejnej próbie dojrzenia własnych twarzy, zrzucając niesiony ładunek. Pożerające światło kamienie leżały wszędzie wokół. Ponownie spojrzeliście na siebie, klęczących w tym beznadziejnie pustym pustkowiu.
Spękane niebo przesuwało się nad wami.
- K-Konrad?
- Na Sigmara, Ravandil? – wykrztusiliście jakby dopiero poznając narządy mowy.
W języku, kórym mówiliście nie było słów, których użyliście. Z waszych zdeformowanych ust padły inne imiona. Jednak zrozumieliście się nawzajem, choć nigdy wcześniej nie znaliście tej dziwnej, bulgoczącej mowy.
- Bogowie, co za żałosny dowcip – dobiegający z tyłu, trzeci głos zrozumieliście również.
Zerwaliście się z ziemi i odwróciwszy dojrzeliście wychodzącego zza głazu stwora. Był podobny do was, porośnięty żółtą sierścią, choć nieco mniejszy. Gdy wstaliście zdaliście sobie sprawę, że wszyscy jesteście wzrostu dzieci. Tamtemu wystawały z pleców karłowate skrzydła. Choć po bliższym przyjrzeniu można był stwierdzić, że kiedyś były duże lecz ktoś odrąbał je brutalnie. Z pleców trzeciego sterczały kikuty. Jego kosz z ładunkiem leżał rzucone obok.
- Pokraczny niewolnik - powiedział tamten skrzekliwie przyglądając się samemu sobie - wolałem ciało twojej Julii - rzucił do Konrada. - Ten kto nas tu ściągnął pożałuje tego. Pewnie uważa, że to bardzo zabawne - spojrzał na niebo. - Chyba powinniśmy wejść na górę - rzekł i ruszył przed siebie.
Trzeci, czuliście to wyraźnie, również był tu obcym. Jednak z jego głosu biła dziwna jak na to miejsce ironia i pewność.
W istocie, znajdowaliście się na stoku. Szczyt garbu znajdował się niedaleko przed wami zaś z tyłu, w dół zbocza, wiły się wasze ślady. Stamtąd musieliście nadejść. Ravandil na próbę zawołał Ninerl, ale odpowiedział mu tylko wicher. Konrad stał wpatrzony w stwora. Słowa Trzeciego potwierdzały jego przypuszczenie. Mimo drastycznej różnicy rozpoznał głos, może coś poza nim. Słyszał ten głos już kiedyś. Dzień drogi za Braszovem, w nocy, z ust Julii, gdy odprawiał egzorcyzmy pod baldachimem nocy.
Ninerl
Tamta roześmiała się w głos słysząc twoje słowa. Jej radości nie przerwało nawet splunięcie prosto w oczy. Po raz kolejny polizała twój policzek swym długim, rozdwojonym językiem niczym największy smakołyk, po czym rzekła:
- Przyjmiesz dar, o tak! Nie sprzeciwisz się temu co nieuniknione, nie teraz...
W końcu przestałaś się szarpać, Tamta była za silna. Uspokoiłaś oddech i spojrzałaś jej w oczy - czyżbyś miała zginąć właśnie z jej ręki, czyżby to był kres twojej wędrówki z Wernerem, Konradem, Ravandilem i Galavandrelem?. Nie mogłaś na to pozwolić. Chwilę później, zebrawszy resztkę sił, szarpnęłaś się mocno, w chwili, gdy język Tamtej ponownie zbliżał się do twojej twarzy. Uderzyłaś ją czołem prosto w nos. Tamta rozluźniła na chwilę uścisk - to mogła być ostatnia szansa by przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę...


Broch i Galavandrel
Ufundowanie wszystkim kolejki przez Wernera spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. Karczmarz i posługacze mieli pełne ręce roboty zaś jeszcze długo wznoszono toasty na cześć middenlandczyka. Nie kosztowało go to zbyt drogo bo w opustoszałej po rozróbie izbie było tylko kilkunastu gości. Zaś w zamieszaniu i harmidrze jaki się wytworzył ciekawskie uszy nie mogły nic usłyszeć. Gal i Wern usiedli przy ławie, w przeciwnym końcu sali niż reszta podróżnych. Obok drugiego z nich pocił się posadzony miedzianoskóry kupiec. Bezradnie spojrzał na pijących zdrowie najemnika gości i na drzwi izby najemników. Była tak blisko a zarazem daleko. W końcu porzucił myśl o oporze. Swą grubą, drżącą ręką uniósł kufel do toastu, zostawiając pianę na małych, czarnych wąsach. Słowa Galavandrela i wyciągnięty przez elfa sztylet sprawiły, że na czole mężczyzny pojawiły się kropelki potu.
- D-dobrzy p-panowie, jestem tylko zwykłym kupcem z Havnoru – wydukał cicho. – Wstąpiłem do Złocistego Oka jeden księżyc temu. Teraz, zwłaszcza gdy Havnor zajął Esterad z Molachii, żeby coś osiągnąć trzeba tam należeć. Byłem na jednym obrzędzie, zaraz potem wyjechałem do Szegedu. Kiedy wracałem przez przełęcz, przy Wodogrzmotach, zatrzymali mnie ci ludzie zdrożni – bełkotał nieco skruszony Doras – zbrojni - pachniał potem i winem. - Trzech ich było a ten co najwięcej mówił przedstawił się Kevaron. Myślałem, że to słynna banda Snagi i że ze mną koniec ale pozdrowili mnie tylko w imieniu Oka i poprosili o pomoc. Taki zwyczaj, że członkowie Oka pomagają sobie wzajem. W Brovska mistrz kowalski naprawił mi wóz darmo...- kupiec pocił się strasznie pod wzrokiem Wernera i sztyletem Gala. Otarł pot z czoła czerwoną czapeczką po czym wziął łyk piwa godny krasnoluda. – Ten Kevaron miał taki sygnet, znaczy był Czerwonym, trzeci stopień wtajemniczenia. Ja jestem nowicjuszem, prośba Czerwonego to dla mnie jak rozkaz. Tak nam powiedzieli podczas przysięgi. A Kevaron powiedział mi, żeście są mordercy i zbrodzienie i że jedzie z wami zdradziecki brat króla naszego nowego i że na was zastawili zasadzkę. Mówił że przysłużyc się mogę nie tylko Oku ale i królestwu, i że monarsza nagroda mnie nie ominie. Pytał czym was nie widział na szlaku – grubas łypnął na Brocha i skurczył się jakby bojąc ciosu. - I prosił bym tylko zaczekał parę dni tu w forcie, bo mogą mieć rannych i chcą na moich wozach ich przewieźć. A jakbyście wy przyjechali a oni nie to mam was obserwować a najlepiej zaoferować wspólną podróż, niby dla bezpieczeństwa a naprawdę, by szychom Oka w Havnorze donieść. A jeśli zanim byście pojechali on lub ktoś z jego ludzi z przełęczy wrócił to mam go przyjąć i wypełniać rozkazy...i...i pomóc tego pana księcia zabić! – niemal rozpłakał się Doras. Podczas relacji pił jak smok i drżącym głosem zamówił kolejny kufel.
- Ciszej gadaj – zmroził go wzrokiem Galavandrel.
- Mhm – kupiec przytaknął, przełknął ślinę i kontynuował cicho: - Trzy dni temu to było, na przełęczy znaczy. I tak siedzę, majątek na stajnie tracę. Pięć wozów mam i siedmiu ludzi, najemników własnych. Widzicie panowie, że szpieg ze mnie żaden, nie chciałem nikomu krzywdy zrobić – sięgnął po jedwabną chusteczkę. Od nieszczęśnika niemal czuć było strachem.
Konrad i Ravandil
Drzwi ustąpiły, łatwo i bezboleśnie. Wraz z ich otwarciem miast wrogów uderzył was w twarze wiatr a wraz z nim płatki śniegu i pyłu. Przed wami, tam gdzie powinien być korytarz, rozpościerało się zimne pustkowie. Zniknęły zupełnie ściany oraz wnętrze karczmy. Miast drewnianej podłogi za progiem wiatr smagał skalne podłoże, brunatną ziemię i jeziora pyłu...gdzieniegdzie upstrzone białą plamą śniegu. Spękane niebo było granatowoszare, jakby miało się zaraz rozpłakać. Śnieg i pył uderzał was w oczy.
Ravandil oszołomiony jeszcze trzymał klamkę, gdy pokój zaczął się zapadać. Julia krzyknęła. Ściany obok was zaczęły pękać. Drzwi dosłownie rozpłynęły się elfowi w rękach. Podłoga zniknęła. Pokój powoli zapadał się w sobie. Oślepiło was światło. Krzyk uciekającej wgłąb izby Julii przeszedł w ogłuszający chór tysiąca przerażonych krzyków.
Runęliście na ziemię.
Nie z wysokości, choć takie mieliście wrażenie, a pod ciężarem niesionych koszy. Ostre sznury wpijały się w ramiona podtrzymując niesione na plecach kamienie. Jeden z nich wypadł z kosza Konrada i potoczył po ziemi. Czarniejszy od nocy kamień zdawał się pożerać światło wokół. Kawałek ziemi gdzie upadł pogrążył się w ciemności. Trudno teraz było nawet orzec gdzie dokładnie się znajduje. Po raz kolejny wicher przeszył was zimnem.
Spojrzeliście na boki i zamarliście, bliscy obłędu.
Tam gdzie wcześniej stał Ravandil klęczał żółty, patykowaty stwór, tylko z grubsza humanoidalny. Łachmany i grube szmaty przykrywały nieforemne ciało. Wielkie czarne oczy wyrastały z bezwłosej głowy, a tam gdzie powinien być nos i usta oddychała wolno błotnista błona.
Na miejscu Konrada stał teraz podobny, choć niższy i grubszy z wypustkami na niezgrabnych ramionach. Odskoczyliście sięgając po miecze lecz nie znaleźliście ich w dłoniach ani przy pasach z dziwnej różowej skóry. Byliście bez broni. Za to adrenalina sprawiła, że podniósł się schowany dotąd barwny pióropusz na karku Konrada a Ravandil przez swą błonę gniewnie zagulgotał. Konrad? Ravandil? Bogowie przenajświętsi! Spojrzeliście na siebie nawzajem i dopiero zdaliście sobie sprawę, że, choć było to irracjonalne, to wy, ci sami którzy przed chwilą stali z mieczami w dłoniach w zajezdnej izbie, a to...te pokraczne stwory to wasze nowe ciała. Przerażeni zaczęliście je oglądać, rzucając się w beznadziejnej próbie dojrzenia własnych twarzy, zrzucając niesiony ładunek. Pożerające światło kamienie leżały wszędzie wokół. Ponownie spojrzeliście na siebie, klęczących w tym beznadziejnie pustym pustkowiu.
Spękane niebo przesuwało się nad wami.
- K-Konrad?
- Na Sigmara, Ravandil? – wykrztusiliście jakby dopiero poznając narządy mowy.
W języku, kórym mówiliście nie było słów, których użyliście. Z waszych zdeformowanych ust padły inne imiona. Jednak zrozumieliście się nawzajem, choć nigdy wcześniej nie znaliście tej dziwnej, bulgoczącej mowy.
- Bogowie, co za żałosny dowcip – dobiegający z tyłu, trzeci głos zrozumieliście również.
Zerwaliście się z ziemi i odwróciwszy dojrzeliście wychodzącego zza głazu stwora. Był podobny do was, porośnięty żółtą sierścią, choć nieco mniejszy. Gdy wstaliście zdaliście sobie sprawę, że wszyscy jesteście wzrostu dzieci. Tamtemu wystawały z pleców karłowate skrzydła. Choć po bliższym przyjrzeniu można był stwierdzić, że kiedyś były duże lecz ktoś odrąbał je brutalnie. Z pleców trzeciego sterczały kikuty. Jego kosz z ładunkiem leżał rzucone obok.
- Pokraczny niewolnik - powiedział tamten skrzekliwie przyglądając się samemu sobie - wolałem ciało twojej Julii - rzucił do Konrada. - Ten kto nas tu ściągnął pożałuje tego. Pewnie uważa, że to bardzo zabawne - spojrzał na niebo. - Chyba powinniśmy wejść na górę - rzekł i ruszył przed siebie.
Trzeci, czuliście to wyraźnie, również był tu obcym. Jednak z jego głosu biła dziwna jak na to miejsce ironia i pewność.
W istocie, znajdowaliście się na stoku. Szczyt garbu znajdował się niedaleko przed wami zaś z tyłu, w dół zbocza, wiły się wasze ślady. Stamtąd musieliście nadejść. Ravandil na próbę zawołał Ninerl, ale odpowiedział mu tylko wicher. Konrad stał wpatrzony w stwora. Słowa Trzeciego potwierdzały jego przypuszczenie. Mimo drastycznej różnicy rozpoznał głos, może coś poza nim. Słyszał ten głos już kiedyś. Dzień drogi za Braszovem, w nocy, z ust Julii, gdy odprawiał egzorcyzmy pod baldachimem nocy.
Ninerl
Tamta roześmiała się w głos słysząc twoje słowa. Jej radości nie przerwało nawet splunięcie prosto w oczy. Po raz kolejny polizała twój policzek swym długim, rozdwojonym językiem niczym największy smakołyk, po czym rzekła:
- Przyjmiesz dar, o tak! Nie sprzeciwisz się temu co nieuniknione, nie teraz...
W końcu przestałaś się szarpać, Tamta była za silna. Uspokoiłaś oddech i spojrzałaś jej w oczy - czyżbyś miała zginąć właśnie z jej ręki, czyżby to był kres twojej wędrówki z Wernerem, Konradem, Ravandilem i Galavandrelem?. Nie mogłaś na to pozwolić. Chwilę później, zebrawszy resztkę sił, szarpnęłaś się mocno, w chwili, gdy język Tamtej ponownie zbliżał się do twojej twarzy. Uderzyłaś ją czołem prosto w nos. Tamta rozluźniła na chwilę uścisk - to mogła być ostatnia szansa by przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
