[Warhammer] Spisek w Bogenhafen [UWAGA: EROTYKA]

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Wern przytulił mocno Elissę i pogładził po włosach.
- Ja też się cieszę że cię widzę - odparł patrząc jej w oczy i chwile później pocałował.
Tę chwilę gdy mógł spokojnie nacieszyć się obcenością swojej kobiety, przerwał Targan swoim wywodem. Po odpowiedzi Bodraga middenlandczyk tylko skinął mu głową. Liczył na autorytet ogrzego kapitana i raczej nie spodziewał się kłopotów ze strony całej bandy ogrów. Niewzruszony obserwował ich rozłam, choć wewnątrz na pewno pochlebiało mu że Targan i kilku innych chce ruszyć za człowiekiem.
- Nie szukamy kłopotów kapitanie a ja nie zamierzam przeciągać twoich ludzi na swoją stronę. Jestem prostym żołnierzem, jak ty czy oni... - rzekł kurtuazyjnie najemnik. - Dziękuję za pomoc na wzgórzu, a teraz rozejdźmy się każdy w swoją stronę...
Wiedział, że tej sprawy nie da się załatwić mieczem - trzeba było troche sprytu, może i szczęścia. Ogrów było zbyt dużo, a przy odrobinie dobrej karmy będą naparzać się między sobą. Chwilę później odwrócił się do stojącego za nim Ravandila i rzekł do niego po cichu:
- Skrzyknij wszystkich i zabierajcie się stąd bo za chwilę może być tutaj gorąco. Ja chwilowo zostanę, postaram się odwrócić od was uwagę ogrów. W napadzie szału są zdolni do wszystkiego i zupełnie nie ma dla nich znaczenia że przed chwilą walczyliśmy z nimi ramię w ramię. Jedźcie!
Broch miał już dość tego burdelu i nabyta w licznych podróżach ogłada i cierpliwość zdawała się wyparowywać z niego błyskawicznie, pozostawiając gwałtowną naturę najemnika z Middenheim. Żałował że Konrad jest ranny, z pewnością w innych okolicznościach dotrzymałby towarzystwa middenlandczykowi... jak za starych dobrych czasów. Złapał się nawet na tym, że przez chwilę miał nadzieję, że ktoś jednak będzie chciał awantury. Wzrokiem odnalazł Gevaudana, który na skinienie głowy najemnika podszedł bliżej swego pana - na wszelki wypadek gdyby sprawy przyjęły nieciekawy obrót.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

-Spokój... teraz to wszystko raczej nie pozwala mówić o spokoju. Te wszystkie ogry, zabójcy, tajemnicze kulty... To nas wykończy, jeśli będziemy się teraz złościć. Rozliczysz się z Miaulin jak cała ta heca ucichnie- Ravandil spojrzał na Ninerl. Nie wiedział, czy wyraża się jasno, bo jego poczucia spokoju było nieco odmienne. Ale czego się można spodziewać od kogoś, kto większość swojego życia spędzał na szlaku...
Ravandil spojrzał, co się działo koło Brocha. "Tego nam tylko brakowało... Tylko jak im teraz powiedzieć, że tak naprawdę chcemy jak najszybciej się z nimi rozstać?". Parę ogrów odłączyło się od reszty i stanęło po stronie Wernera. Elf wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli dojdzie do rękoczynów... Broch szepnął do niego. -Jesteś tego pewny?- spytał elf, ale wyraz twarzy najemnika mówił wszystko. -Jak chcesz...- Ravandil odwrócił się na pięcie i zebrał wszystkich w pobliżu wozu. -Słuchajcie... Musimy się stąd jak najszybciej zabrać. Ogrom poprzewracało się we łbach i za chwilę może być gorąco. Werner chce ich zatrzymać na chwilę i lepiej nie marnujmy jego cennego czasu... Może uda mu się dotrzeć do ich rozumu- Miał nadzieję, że wszystko było jasne i nikt nie będzie rwał się do walki. Gdyby przyszło co do czego, to nie tylko sam Broch był bez szans, ale i cała drużyna. "Liczmy na uśmiech losu..."
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Elf trzymał się na uboczu od jakiegoś czasu, ale mimo wszystko usłyszał doskonale rozmowę pomiędzy ogrami. Zanosiło się na kolejną awanturę, tyle że tym razem na taką, z której towarzysze mogli już nie wyjść cało. Broch szepnął coś Ravandilowi i nie trudno było się domyśleć, o co chodzi. W drużynie były kobiety i byli ranni, więc należało rozwiązać tą sprawę w możliwie najłagodniejszy sposób. Po chwili zwiadowca podszedł do niego i powiedział jak się sprawy mają. Galavandrel w milczeniu wysłuchał Ravandila, ale nie mógł się zgodzić na tą propozycję. W swoim życiu miewał już kontakty z ogrami i wiedział, jak nieprzewidywalne i brutalne mogą one być. Powoli, bez emocji zaczął rozglądać się po trakcie, szukając jakiejś dużej wystającej skały, może szczeliny lub jakichkolwiek rzeczy, za którymi mógłby się schronić.
- Jeśli dojdzie do jatki, to Werner dostanie takie wciry, że szkoda gadać. Tych ogrów jest za dużo i mogą narobić niezłego bigosu. Idźcie, ja mu pomogę. W poprzedniej walce, praktycznie nie ucierpiałem, a wy jesteście nieźle poobijani. Nie mogę go zostawić samego, szczególnie, że to jemu w głównej mierze zawdzięczam życie. Weźcie ze sobą Stryczka.
To powiedziawszy, elf spojrzał na Brocha starając się ściągnąć na siebie jego wzrok. Jeśli tak się stało, puścił mu oko z pod kaptura, mając nadzieję, że najemnik zrozumie subtelny przekaz. Następnie zaczął ponownie rozglądać się dookoła szukając jakiegokolwiek schronienia. Jeśli znalazł cokolwiek, za czym mógł się ukryć nie wzbudzając podejrzeń, a najlepiej w ogóle nie ściągając na siebie wzroku ogrów, natychmiast schronił się, a następnie obserwował sytuację. Jeśli nie, ruszył z resztą drużyny i za najbliższym zakrętem zatrzymał się i ukradkiem wyglądał zza skał czekając na rozwój wypadków. „Liadrielu, spraw, aby choć tym razem krew się nie polała”
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Na wpół przytomny, ale mimo wszystko widział i słyszał po części co sie dookoła niego dzieje. Rana na boku piekła mocno, jednak najgorsze było to, kto się nią zajmuję. Naiwni członkowie drużyny mogli stwierdzić, że Konrad nawet przekonał się do Magii po kilku ostatnich dniach. Nic bardziej mylnego - to zwykła tolerancja, utrzymywana tylko po to, by nie sprawiać wewnętrznych problemów. Tak starych i tak mocnych urazów jak nienawiść akolity do sztuki rzucania zaklęć nie da się uleczyć tak krótkim odstępem czasu, na to potrzeba całych lat.
Już nie miał sił, by skomentować całą tą sytuację: sprawę Ninerl czy rozłam w grupie Bordraga. Zebrał w sobie tyle sił, by jedynie powiedzieć do Galavandrela:
Głupcze... On nie chce z nimi walczyć... A nawet jeśli, to po stronie zwycięzcy! Z Tobą w krzakach będzie miał tylko dodatkowe zmartwienie na głowie! Nie chodzi o to, że kiepski z Ciebie wojownik... Po prostu Werner nie będzie miał czasu, by w razie czego zadbać i o Ciebie, gdy któryś z tych wielkoludów wypatrzy Cię! Zatrzy... Argh! - syknął z bólu akolita, nie pozwalając już sobie na dłuższą wypowiedź.
Cholernie żałował, że nie może teraz stanąć koło przyjaciela. To by było swoiste odświeżenie wspomnień, powrót do korzeni, do czasów, gdzie razem z najemnikiem dopiero sprawdzali swoje umiejętności. Lepiej nie opowiadać o tych wydarzeniach Julii...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

„Kurwa, co za koleś. Przecież wiem, że on nie chce walczyć. Tyle, że ochrona pleców przyjaciela, to pierwsze, czego cię uczą w akademii. A kto wie, co się może zdarzyć, gdy dojdzie do walki. Z ogrami nigdy nie wiadomo”. Galavandrel starał się ukryć grymas zniesmaczenia na twarzy. Spuścił głowę nisko. Kaptur zasłaniał teraz w całości jasne oblicze elfa. Po chwili zamyślenia podniósł się z ziemi i stanął wyprostowany.
- Ja nie miałem zamiaru zgrywać bohatera, a jedynie ubezpieczać Wernera z bezpiecznej odległości. Poza tym potrafię się ukrywać. Ale niech będzie. Ty znasz go lepiej.
To powiedziawszy, odwrócił się i podszedł do Stryczka sprawdzić juki. Kątem oka, spojrzał jeszcze na Brocha. Jakże mały wydawał się najemnik przy tych ograch. Elf miał tylko nadzieję, że Middenlandczyk wie, co robi.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Bodrag nie rozumiał słów „dziękuję”, czy „rozejść się każdy w swoją stronę”. Chcąc zachować autorytet nie mógł też dopuścić do odejścia części swego oddziału. Kapitan ogrów zmierzył wściekłym spojrzeniem, małych w wielkiej głowie oczek, stojącego kilka metrów przed nim Brocha.

- Najpierw zająć się zgniły zdradziec Targan a potem tobą, najemnik. Chopcy! – wskazał łąpą przeciwników. – Bić ich!

- Waaaaarrrgghhhh – zawyła banda Targana.

- Gork i Mork z nami! – odpowiedziały im trzykroć liczniejsze gardła. Nikt nie był już w stanie powstrzymać sieczki.

W chwili, która zdawała się być mgnieniem oka, dwie grupy ogrów zderzyły się ze sobą. Bodrag i Targan wyskoczyli pierwsi, wyprzedzając innych zwarli się w tytanicznym boju. Topór zderzył się z maczugą gdy wokół stronnicy jednego i drugiego ścierali się ze sobą. Nie używano kusz – to była kwestia honoru. Wokół ogry Bodraga biły się właśnie z dwoma stronnikami Targana. Niektóre obserwowały walczących wodzów. W ten pojedynek nie można było się mieszać. Targan był starszy i wolniejszy. Żylasty ogr krwawił już z kilku ran. Bodrag złamał właśnie drzewce topora na tarczy Targana lecz któryś podwładnych rzucił mu następny. Kapitan zasypywał go gradem, z trudem parowanych, ciosów.

Oddaliliście się w samą porę osłaniając wóz. Zinha z dobytym mieczem osłaniał odwrót. Tak jak i Galavandrel, który niechętnie sunął powoli na Stryczku co jakiś czas oglądając się za siebie i oceniając sytuację. Uwe prowadził wóz. Ravandil jechał przodem. Ninerl i Miaulin po obu stronach wozu. Julia trzymała się blisko Konrada. Klęczący na wozie Ludovic na wszelki wypadek ładował już kuszę. Elissa co i rusz spoglądała za Wernerem, widać było że się denerwuje.

Przy ograch pozostał już tylko Broch. Gdy oddalaliście się, widzieliście że stał tuż na obrzeżu walki, odsuwając się kiedy zaszła potrzeba, jakby spięty do skoku. Istotnie, gdy tylko Targan powalił wroga Werner wyskoczył. Minął zdezorientowane ogry i biegł ku swemu wierzchowcowi.

I to było wszystko co zdołaliście ujrzeć, gdyż kamienisty trakt nagle skręcił i schodził stromo w dół wąwozu. Zaczynało już mżyć, a wy, w ponurych nastrojach posuwaliście się powoli dalej. Mimo iż zdołaliście ujechać już spory kawałek drogi, wciąż słyszeliście odgłosy krzyżowanych ze sobą broni i złowieszcze okrzyki ogrów. Walka jeszcze trwała. Jedno było pewne i dobrze o tym wiedzieliście: jeśli Bodrag wygra, będzie chciał uśmiercić Brocha.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

W momencie gdy obie grupy starły się ze sobą, middenlandczyk zdał sobie sprawę jaki będzie jego los jeśli Bodrag wygra walkę. I nie zamierzał na to bynajmniej czekać. Trzeba było działać i to działać szybko.
Najemnik gwizdnął na swojego konia który zjawił się niemal w tej samej chwili. Bez żalu opuszczał to pobojowisko i ogry kapitana Bodraga. Przede wszystkim nie było czasu. Wern nie lubił uciekać z pola walki, ale teraz nie miałby szans w starciu z tak licznym i potężnym przeciwnikiem. Nie patrząc za siebie spiął konia i ruszył pędem za przyjaciółmi. Wynik starcia był przesądzony od pierwszej chwili, należało jednak liczyć na to, iż walka potrwa na tyle długo by cała drużyna mogła oddalić się na bezpieczną odległość.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Spojrzał z ukosa na Galavandrela, a po chwili na ledwo żywego Konrada. Akolita miał rację... Zresztą to było oczywiste, że nawet Galavandrel nie pomoże, jeśli zacznie się jatka. A zadaniem Brocha było do tej jatki nie dopuścić...
Ravandil wskoczył przyciężkim susem na konia, ogarnął jeszcze wzrokiem resztę i ruszył przodem. Ruszyli w samą porę, bo odwróciwszy się po paru chwilach widział, że ogry skoczyły do bratobójczego starcia. Nie widział dokładnie, co się działo z Wernerem, ponieważ zasłaniał mu to cały korowód. Poruszali się wolno, ale elfowi chodziła po głowie stara maksyma "Wolniej jedziesz dalej zajedziesz...". Widać ogry przestały się nimi interesować, co dobrze wróżyło. Po pewnym czasie skręcili i ruszyli w dół wąwozu. Ciągle było słychać odgłosy walki, a o Brochu wciąż ani widu, ani słychu. "Czemu ciągle musimy uciekać, o coś się martwić albo ewentualnie kogoś gonić? Nieodgadnione są koleje losu". Elf spojrzał w niebo i zaczął pogwizdywać cicho jakąś zasłyszaną niegdyś melodię. Niewątpliwie po to, żeby przed samym sobą ukryć zdenerwowanie...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Gdyby tylko miał trochę więcej siły na rozmowę, doprowadził by do tego, że w rozmowie z Galavandrelem akolita miałby ostatnie zdanie, tak jak był przyzwyczajony. Niestety, na chwilę obecną będzie musiał przeboleć nie tylko ranę, ale i ten fakt.
I Konradowi udzieliła się nerwowa atmosfera, gdy tylko usłyszał ryk ogrów, a po chwili odgłosy jatki trwającej kilkadziesiąt metrów dalej. Ścisnął mocniej rękę Julii, na chwilę spojrzał jej oczy, jakby szukając znieczulenia, ukojenia...
No tak... Wielkolud zawsze musi... zadbać o nerwową atmosferę... co byśmy się nie nudzili... za nadto... Cholerny szaleniec! - wydukał akolita, by po chwili wybuchnąć gromkim śmiechem, ostatecznie zakończonym straszliwym kaszlem. To dziwne, że to właśnie w najbardziej beznadziejnych sytuacjach przychodzi mu ochota na żarty, śmianie się...
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Galavandrel nienawidził bezczynności. Może akurat jego aktualne działanie nie było bezczynnością w dosłownym znaczeniu, ale perspektywa zostawienia towarzysza broni na pastwę ogrów, nie podobała mu się. Nie było jednak sensu kłócić się z Konradem i obstawać przy swoim. Akolita znał Wernera dużo dłużej i pozostawało mu zaufać. Pewna niechęć jednak pozostała. Elf zdecydowanie wolałby czatować za zakrętem ze strzałą założoną na cięciwę. „Miejmy nadzieję, że uda mu się zwiać w odpowiednim momencie”. Odgłosy walki nie ustawały, a towarzysze posuwali się na przód. Galavandrel ku swojemu niezadowoleniu jechał konno.
-Stryczek, koniku. Ostatnio częściej wozisz mnie, niż moje juki. Przepraszam przyjacielu. Elf nie lubił jazdy konnej. Zdecydowanie wolał chodzić o własnych nogach, jednak w obecnej sytuacji lepiej było być przygotowanym na szybką ucieczkę. „Nigdy nie wiadomo, co tym grubym wariatom strzeli do głowy. Jeszcze gotowi nas ścigać”
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Korzystając z zamieszania Targan zdzielił Bodraga przez łeb tarczą. Broch dosiadł swego wierzchowca i po chwili pędził już za wozem i z dala od awantury. Gdy był na zakręcie doszedł go gromki okrzyk – ogrzy kapitan wyszarpnął ostrze z piersi Targana. Głowy jego stronników zatknięto na pale. Doliną poniósł się:

- Waaaaaaarrrghhh! – tryumfalny ryk Bodraga.

Ogry nie ścigały was - były zbyt zajęte celebracją zwycięstwa. Po raz ostatni przejechaliście mostek nad rwącym od wodospadu strumieniem i minęliście Wodogrzmoty. Ruszaliście w dalszą podróż, choć bez wiecznie głodnych ogrów – co miało swoje zalety. Lecz część z was wciąż była ranna – Ravandil miał wybite palce, Ninerl przestrzeloną łydkę, Diego leżał półprzytomny i blady jak trup na wozie, a Konrad stękał na każdym wyboju.

- Musimy dotrzeć jak najszybciej do Lloin. Teraz trza nam się martwić o rannych, zwłaszcza o Diega – Zinha przerwał niezręczną ciszę spoglądając na swego księcia leżącego na wozie.

- Jeśli się mocniej rozpada ciężko będzie dojechac przed zmrokiem – rzekł na pytanie Uwe Schreyvogl. – Po ciemnicy nijak zjeżdzać.

Po chwili dołączył do was Broch i byliście już w komplecie. Gruby kupiec strzelił lejcami i obydwa konie pociągowe ruszyły powoli. Obciążony rannymi wóz zaczął wolno się toczyć w górę drogi. Galavandrel dołaczył teraz do Ravandila i obaj jechali przodem wypatrując zdradzieckich dziur w drodze i zagrożenia. Waszą walkę przy Wodogrzmotach stoczyliście rankiem i było dopiero południe a niebo zasnute chmurami. Wciąż mżyło, ale deszcz jakby nie przybierał na sile. A może po prostu nie zwracaliście na to większej uwagi pochłonięci własnymi myślami, i zmęczeni po ciężkim dniu, który przecież jeszcze się nie skończył. Przemykające po niebie ciężkie chmury były jedynym co nie zamarło w południowej ciszy. Na przemian wyjeżdżaliście na deszcz, to znów kryliście się między ścianami wąwozu. Płynące tędy strumyki w niczym nie przypominały rwązych potoków przy Wodogrzmotach. Do wąwozu spływały maleńkie strużki, które można było przejść nie zmoczywszy buta. Strużki jednak nie robiły sobie wiele z traktu, płynąc między składającymi się nań kamieniami. Przy większych stromiznach wóz ledwo wspinał się pod górę a jeźdźcy musieli prowadzić konie za uzdy. Prowadzone teraz przez Ludovica muły radziły sobie świetnie, wprawnie stąpając po kamieniach. W końcu, po długim lawirowaniu między skalnymi ścianami trakt wdrapał się na otaczające go pasma gór. We wszystkie strony roztaczał się wspaniały widok. Było bardzo spokojnie. Widoczność była nieco ograniczona przez mżawkę która przybrała na sile, ale największe wrażenie zrobiło na was powietrze – było niesamowicie czyste, jakby zupełnie inne niż to w miastach czy wioskach które mijaliście. Ze względu na wysokość zrobiło się zimno a chłodny wiatr przewiewał ubiór. Nakryliście rannych derką. Byliście na szczycie przełęczy. Przy drodze stał drewniany drogowskaz. Dwujęzyczny: w reikspielu i khazalidzie. Strzałka skierowana za wasze plecy wskazywała: Wodogrzmoty Ghalmaraz. Na tej patrzącej na wprost stało: Fort Lloin. W khazalidzie zaś Thorgroth (któremu nieco się poprawiło) odczytał: Karaz a Karak. Tu krasnoludzki sierżant najemników postanowił się z wami pożegnać. Mimo iż ranny, dosiadł swego kuca i ruszył w kierunku twierdzy swych pobratymców. Dotarliście do swoistego skrzyżowania. Wyłożona kamieniami droga prowadziła na wprost a w obie strony odbijały wąskie piesze ścieżki. Mieniące się w słońcu skały i kamienie miały ciemną, niemal czarną barwę i ci, którzy nigdy wcześniej tu nie byli, zrozumieli skąd wzięła się nazwa: Czarne Góry.

Przed wami, po lewej, pięła się w chmury góra, tylko u dołu porosła kosodrzewiną. Wyżej były skaliste piargi. Zbocza ścieliły szare i czarne skały. Na szczycie, tak jak na szczytach widocznych w oddali, tysiąc lub więcej metrów nad wami, bielił się śnieg, drwiąc sobie z lata.

- Czatyrdah – przekrzykując wiatr i jedną dłonią wskazując szczyt a drugą przytrzymując kapelusz rzekł Uwe Schreyvogl. – Tak zwą tą górę miejscowi. Związane to z jakimś diabelstwem. Trakt wiedzie wokół niej.
- Duuuuża – wytrzeszczając gały spod sianopodobnej grzywki zauważył Glomb, niezbyt rozgarnięty pachoł.
- Istotnie, duża – skwitował kupiec – łapaj lejce, jam się już zmachał.

Była trzecia po południu. Wcześnie jeszcze lecz mieliście kawał do przebycia. Trakt wiódł nieco w dół od miejsca, w którym byliście, po czym piął się po zboczu góry, niknąc wśród piargów. Ruszyliście. Gdy przejeżdżaliście granią zauważyliście, że droga wspiera się z obu stron na potężnych kamiennych przyporach. Gdy dotarliście do góry i zaczęliście podążać wzdłuż jej zbocza zorientowaliście się, że takie przypory będą towarzyszyć wam już stale. Po lewej stronie mieliście zbocze, wielki masyw Czatyrdahu, po prawej otwierała się przepaść. W dole, niczym w miniaturowym świecie, wiły się doliny, błyszczały potoki, lasy mieniły się złotymi barwami jesieni. Za nimi wznosiło się pasmo drugiej ściany doliny. Na tej drodze wciąż odkrywaliście ślady krasnoludzkiej działalności. Był to wszak niegdyś trakt łączący młode wówczas imperium Sigmara ze starożytnym królestwem krasnoludów. Trudno było sobie uświadomić ogrom pracy jaki musiał być włożony w przeprowadzenie tej drogi. Oto na stromym zboczu, na ogromnej odległości wycięto w ziemi i wykuto w skałach niszę, która zmieściła gościniec. Potężne skały ukształtowane kilofami i magią krasnoludów, wparte przyporami, przetrwały wieki. Przetrwały dwa i pół tysiąclecia wiatrów, burz, deszczów, lawin i brak napraw, bo ludzkiego Imperium, które odziedziczyło trakt po starszej rasie, nie stać było na konserwację. I choć przypory, na których wciąż dało się dostrzec runy, porosły mchem i roślinnością to wciąż utrzymywały ciężar złożony na ich barki. A na tworzące drogę kamienne płyty, choć popękały, trudno było nie spojrzeć z uznaniem, jak równo zostały ułożone. Trakt kilka razy schodził lub piął się w górę serpentynami. Raz przejeżdzaliście pod akweduktem potężnych kolumn. Na drodze wciąż wiele było miejsc gdzie bez trudu mogły się minąć dwa wozy. W takim właśnie miejscu spotkaliście pierwszych od dwóch dni zwykłych podróżnych - karawanę jadącą z przeciwka. Właściwie dwie karawany, bowiem kupcy, usłyszawszy o wycofaniu wojsk z przełęczy, postanowili jechać razem. Trzy wozy i podobne waszemu stadko jucznych mułów minęło was w eskorcie ośmiu najemników: trzech południowców i pięciu Averów, których rodaków dobrze już znaliście. Jeden z kupców też był z Averlandu – zamieniliście z nim zwyczajowe pozdrowienie przy czym Uwe spytał czy daleko jeszcze do fortu. Imperialny kupiec podrapawszy się po czarnej brodzie odrzekł:

- Jedziemy sześć godzin. Ale wam krócej zejdzie bo głównie z górki. Sigmar z wami!

Nie zwrócił uwagi na rannych bo część jego czeladzi również spała na wozach. A może wolał nie pytać, dostrzegłszy tak barwną zbieraninę i ufny w siłę eskorty. Wasi ranni tymczasem mieli się nieco lepiej. Konrad przyzwyczaił się do wybojów i choć nie mógł jechać konno oparłi się o tył paki i rozmawiał o czymś z Julią. Nawet Diego odzyskał przytomność lecz wkrótce znów zasnął. Ravandil lekko poruszał palcami, lecz wciąż z grymasem na twarzy.

Ruszyliście dalej. Po około pół godzinie przestało padać. Konie, zwłaszcza u wozu, były wykończone bo użądzaliście mało popasów chcąc zdążyć przed nocą. Na każdym postoju Elissa doglądała rannych, zmieniając opatrunki, smarując rany swymi maściami. Pod wieczór stok zrobił się łagodniejszy, zniknęła skała po lewej i przepaść po prawej, zniknęły zbędne już podpory. Jechaliście po szarym, kamienistym zboczu, porośniętym gdzieniegdzie roślinnością. Po prawej schodzący ku południu sąsiedni masyw obniżył się i otworzył szeroką panoramę na kolejne pasma. Góry w odległości tonęły w bezkresnym błękicie.

Zjeżdzaliście wciąż niżej i niżej. Gdy dotarliście do fortu chmury znów zwiastowały deszcz. Przed wami ze stoku wyrastała kępa drzew a za nią i wokół były zabudowania. W dolinie poniżej, mimo późnej pory, widać było kilku mężczyzn. Zabudowania, różnej wielkości i kształtu, obwiedzione wspólnym murem, nie przypominały typowej warowni. Okrążyliście masyw Czatyrdahu. Tu była granica Imperium.

- Fort Lloin to właściwie mała osada – rzekł Schreyvogl gdy zbliżaliście się do twierdzy. – Oprócz czeladzi i rzemieślników obsługującyh garnizon mieszka tu sporo cywilów, także rodziny żołnierzy. Garnizon obecnie liczy koło pięćdziesięciu żołnierzy: kuszników, tarczowników i parunastu konnych. Jest też klasztor sigmarycki Pochodni i Kowadła, mieszka w nim parunastu mnichów. Dla Sigmarytów przełęcz to święte miejsce. Raz w miesiącu odbywa się tu targ: z Księstw ściągają kupcy, którzy nie chcą bądź nie mogą podróżować przez góry zaś z Imperium przybywają kupcy averlandzcy. Na co dzień budy targowiska służą za zagrody dla owiec. Dla mnie Sudenland, Averland, Tilea i Księstwa (choć tam byłem tylko raz i trzymałem się głównych szlaków) to mój teren działania. Ha! – trzasnął lejcami. – Wio chude szkapy, już tylko kawałek!

W forcie panował umiarkowany ruch. Gościło tu dziś nieco podróżnych i karawan.
- Kto zacz? - wartownik na wieży tylko zwyczajowo was okrzyknął gdy wjeżdzaliście przez bramę.
- Kupiec - Uwe odpowiedział.
- Wjeżdzać.

Stanęliście na dziedzińcu, w rzeczy samej wyglądającym jak główny plac wioski. Budowle z tej strony nie były obronne. Z kuźni, z warsztatów rzemieślniczych, dobiegały odgłosy pracy. Po dziedzińcu biegały gęsi i kury. Z jakiejś kuchni doszedł was aromat gotowanej strawy. Po prawej zwrócił waszą uwagę jeden z większych budynków w „osadzie” – kamienna budowla z drewnianym frontem. Z jej boku biły w niebo dwie asymetryczne wieże z małymi oknami. Z parteru zaś dobiegły was wspomniane wcześniej wonie oraz gwar rozmów i muzyka. Przed wejściem na werandzie siedział jakiś człek w kapeluszu i ćmił fajkę. Zaś przed frontem budowli przechadzał się mnich w białej tunice, z wygoloną tonsurą i książeczką recytując:

- Panie, który strzeżesz ziemi swojej, pokarz ten przybytek rozpusty.

Nad wejściem niezdarnie napisany szyld przykuł waszą uwagę. Koślawe litery głosiły:

OSTATNI ZAJAZD W IMPERIUM

Przysypiający pod ścianami stajenni podbiegli zająć się końmi. Muły zamknięto w zagrodzie, towar który niosły spisano i zamknięto w magazynie. Wóz odprowadzono do wozowni. Ranni zsiedli o własnych siłach. Słabującego Diega podtrzymali Ludovic z Zinhą. Widząc rannych mieszkańcy i goście fortu zaczęli przejawiać zainteresowanie.

- Zaczekajcie w karczmie. Pójdę po medyka, pewnie jest w koszarach - rzekł Schreyvogl i oddalił się sapiąc wraz z Glombem w stronę dalszych, surowszych, zabudowań.

- Ravandilu, pilnuj naszej trzpiotki, żeby nie zrobiła czegoś głupiego – Zinha skinął mu głową i wskazał na Miaulin.

Minęliście mnicha, który spojrzał na was z wyrzutem i człeka na werandzie po czym wkroczyliście do środka. Natychmiast ogarnęło was miłe ciepło, gwar i dym. W rozległej sali, przy podłużnych i okrągłych stołach siedzieli żołnierze, miejscowi, kupcy ze świtami, podróżni, pielgrzymi, z charakterystycznymi wyszytymi na rękawach młotami i sporo typów z pod ciemnej gwiazdy. Na pieńkach przy kominku siedziało dwóch górali ze skrzypcami i fujarką. Za barem wycierał kufle niski, łysy człek w fartuchu z jasnym, połączonym z bokobrodami wąsem. Przy barze siedział nad kieliszkiem wystrojony (tileański?) szermierz z rapierem oraz droczący się z kelnerką typ w krzywej czapce. Zalotnym spojrzeniem przywitały was w większości ładne i skąpo odziane kobiety, co tłumaczyło rozterki mnicha przed wejściem. Kiedy wkroczyliście całe to towarzystwo ucichło, starając się wszak zbyt natrętnie nie przypatrywać. Nie padły żadne pytania. Barman gwizdał bezgłośnie łypiąc na was okiem. Cisza, już trochę zmącona cichymi komentarzami trwała gdy podeszliście do niego z pytaniem o pokoje. Zinha szybko załatwił formalności i po chwili udaliście się do trzech, pięcioosobowych izb na piętrze. Izby były niewielkie, z jednym okienkiem, akurat mieścił się w nich kufer i pięć w miarę wygodnych łóżek. Wszystkim z was, nawet przyzwyczajonym do obozowego życia przeszła przez głowę myśl, jak dawno nie spaliście na łóżku. Nagle zdaliście sobie sprawę, kiedy ostatnio nocowaliście w karczmie: było to w Averheim, blisko dwa tygodnie temu. A przecież nim wkroczyliście w góry jechaliście przez kraj nie zniszczony wojną, ludny i bogaty. Lecz cóż z tego skoro przemierzaliście lasy i bezdroża ukrywając przed pościgiem. Zapachy strawy z parteru kusiły tym bardziej. Pieczona baranina, jajecznica, smażony owczy ser, kasza ze skwarkami – to tylko część pyszności jakie dostrzegliście na stołach. Suchary i suszone mięso może i były pożywne ale prawdę mówiąc już rzygaliście nimi. Wyglądało na to, że zostaniecie tutaj przynajmniej przez jeden dzień - można było się zadomowić. Prawdziwe żarcie, wygodne łóżko…Co tam jeszcze na dole było? Alkohol, kobiety…Zinha nie nalegał aby wszyscy byli obecni przy wizycie medyka.

Do jednej z izb, póki co, skierował rannych a sam zbiegł na dół by doprowadzić Uwego z medykiem. Wrócili po chwili wraz z chudym, czarnowłosym, może trzydziestoletnim człowiekiem w okularach, cywilnym odzieniu, kapeluszu, i z lekarską torbą. Towarzyszył mu młody chłopak – pomocnik. Konował po kolei obejrzał rany i spojrzał po zgromadzonych w izbie.

- Jestem medykiem – powiedział zdejmując okulary. – Zajmę się rannymi jak tylko mogę. Lecz jestem też żołnierzem. Walczyliście, to widać. Komendant fortu dowie się o tym tak czy inaczej. Jego obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo szlaku. Bandytami nie jesteście. Powiedzcie jak to było. Od tego może zależeć życie podróżnych.


Turek już z nami nie gra, wie ktoś co się dzieje z Ninerl?
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Serge »

Werner Broch

Broch całą podróż przez przełęcz niemal przemilczał. Zresztą, od momentu gdy szczęśliwie zostawił Bodraga i Targana samym sobie niewiele się odzywał rozmyślając o czymś z zasępieniem na twarzy. Od czasu do czasu spoglądał na Elissę, a gdy ta wyłapała jego wzrok i uśmiechała się do niego, on odpowiadał jej tym samym. Gdy tylko zaczęło mocniej padać, wyciągnął z juków swego luzaka futro z białego wilka i nakazał odziać się w nie Elissie by nie było jej zimno. Po raz pierwszy od kilku tygodni poczuł że jest naprawdę zmęczony, nie tyle fizycznie co raczej tułaczką po tych niegościnnych dla obcych ziemiach. Na popasach częściej przebywał w towarzystwie czarownicy rozmawiając z nią o różnych sprawach i wciąż lepiej poznając, lub Konrada i jego żony. Obserwując zachowanie Ravandila i Ninerl najemnikowi zdawało się że między tą dwójką zaczyna coś się dziać. A może rzeczywiście tylko mu się zdawało? Podziwiając okolice rozmyślał o latach młodości, dzieciństwa i samotnych wyprawach, włącznie ze szczeniackimi pomysłami "zdobywania" gór, czy "odkrywania" nowych miejsc. Kto wie, gdyby życie potoczyło się inaczej, może teraz byłby właśnie odkrywcą, za cel mającym docieranie tam, gdzie nikt przed nim nie dotarł? Ale się nie potoczyło. I myśl taka przemknęła jedynie chyłkiem, a patrząc na Elissę dopiero teraz zdał sobie sprawę że od momentu jej poznania przestał miewać koszmary i w miarę się wysypiał.

Widok zabudowań powitał ze skrywaną ulgą. Poczuł nagle jak bardzo jest głodny. Kilka razy w brzuchu zaburczało mu tak, ze nie powstydziłby się tego burczenia głodny ogr (a jak wiadomo jedną z tradycji tego prymitywnego ludu są zawody w burczeniu i bekaniu, w których przegrany bywa zwykle zjedzony przez zwycięzcę; Wern nie był pewien, czy chciałby jeść ogra, ale miałby na to całkiem sporą szansę).

Przy bramie, gdy zostali okrzyknięci przez wartownika, Werner wyprostował się sztywno w siodle i wjechał do środka tuż obok wozu, rzucając w stronę strażnika tylko jedno spojrzenie. Następnie zaś, gdy tylko znaleźli się w środku zajazdu jego nozdrza zaczęły pracować intensywniej, w poszukiwaniu woni strawy.

W karczmie był jednym z pierwszych. Rzucił na bar całą koronę i rzekł chrapliwie:
- Dwa sute posiłki przygotuj, dobrego piwa, a przed tym wszystkim rosół. Chyżo, reszta twoja. - skinął na złotą monetę. - A teraz na szybko gar rosołu ciepłego, tylko niech tłusty będzie... - oparł się ciężko o bar. Nie zwracał większej uwagi na poruszenie w zajeździe, innych gości, włącznie z panienkami, czy resztę kompanii. Skinął jedynie w stronę wchodzącej Elissy i gdy podeszła bliżej, rzekł niegłośno:
- Karczmarz przygotuje dla nas posiłek. Ja zajrzę na górę jeszcze, zobaczę co z rannymi, zejdę niebawem. - pogładził ją lekko po policzku swoją wielką dłonią i ruszył na górę, by zajrzeć do rannych.

Usiadł gdzieś nieopodal reszty i rozdział się z kirysu i kolczugi. Z braku innego zajęcia przypatrywał się pracy konowała, siorbiąc rosół z wielkiego tygla. Z zainteresowaniem obejrzał, jak tamten oczyszcza i opatruje ranę, a robił to nieco inaczej niż zwykła czynić to Elissa. Nie mieszał się do dyskusji z medykiem, niech inni tłumaczą co się działo na szlaku. Przysiadł się w końcu do wiedźmy, która powoli spożywała zamówiony przez najemnika posiłek. Spojrzał na nią myśląc o czymś. W końcu zaczął mówić.
- Nie zamierzam zabawić długo w Księstwach. Po wszystkim wracam do Middenheim, chcę tam kupić jakąś małą knajpkę. Może zechciała byś prowadzić ją ze mną? Dość tułania się po świecie i narażania życia za marne pieniądze. Chcę osiąść na stałe w Mieście Białego Wilka i jeśli Ulryk da, dożyć tam spokojnej starości... z Tobą u boku... - patrzył na nią swymi lodowato-błękitnymi oczami, jednocześnie chwycił jej małą, delikatną dłoń oczekując odpowiedzi. Broch nigdy nie był skłonny do wyznań, ale wiedział co czuje do tej kobiety. I ona musiała to wiedzieć, bo słysząc jego słowa uśmiechnęła się promiennie.

Gdy skończył rosół i rozmówił się z Elissą, odnalazł Konrada, który był następny w kolejce do medyka. Odciągnął na bok przyjaciela, usiadł z nim przy stole, po czym powiedział stoicko patrząc mu w oczy:
- Gdy to wszystko się skończy, wracam do Middenheim. Na stałe. Myślałem o tym odkąd wjechaliśmy na przełęcz i doszedłem do wniosku że koniec z włóczeniem się po świecie, bo wreszcie skończę gdzieś z odciętym łbem albo jeszcze gorzej nie doczekawszy się nawet potomka. Za pieniądze zarobione u Diega kupię jakąś karczmę i będę prowadził ją z Elissą, a jeśli tylko zechce ożenię się z nią. Na razie jednak zostaw tę wiadomość tylko dla siebie, przyjacielu... - rzucił Broch oczekując na to, co odpowie Konrad. Najemnik był w nastroju dość refleksyjnym.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ravandil »

Ravandil

Ravandil jechał przodem w zamyśleniu. Po pewnym czasie dołączył do niego Galavandrel, ale jakoś nikt nie był w nastroju do pogaduszek. Tylko co jakiś czas elf odgarniał mokre włosy z czoła i poprawiał do szczętu zmoczony kapelusz. Pogoda była paskudna, i miało to bezpośrednie przełożenie na samopoczucie zwiadowcy. Jedyną pociechą było to, że bok przestał na razie doskwierać. Palce też przestały boleć, ale poruszanie nimi wciąż sprawiało elfowi trudność.
Droga była dość długa i przeraźliwie nudna. Na to drugie też nie było specjalnie co narzekać, bo rozrywki pokroju wściekłych ogrów można z czystym sumieniem odpuścić. Po drodze pożegnano Thorgrotha, co Ravandil przyjął dość obojętnie. I w tej chwili przypomniał sobie, kiedy ostatnio czuł się podobnie - wtedy, przy pogrzebie tego Albiończyka. Nawet się dobrze nie poznali, a przyszedł czas rozstania. Ale taka jest natura samotnika...
Dojechali w końcu do fortu Lloin. Uwe nie mylił się, nazywając to "małą osadą". Jednak dawało nadzieję, że nikt nie będzie ich tu ścigać. Zresztą to paskudna ironia losu - ludzie (i nie tylko), którzy jakiś czas temu sami szukali przygód, teraz robią wszystko, by żadna ich nie znalazła...
Gdy tylko wszedł do karczmy ogarnęła go pewnego rodzaju błogość. Wreszcie odrobina ciepła w cywilizowanym miejscu... Tego mu było potrzeba. I nie tylko jemu. Roztarł zmarznięte nieco dłonie, na tyle na ile pozwalały mu na to obolałe palce. Zajął jeden ze stolików i zdjął przemoczony kapelusz i pelerynę. Pomachał zapraszająco do Ninerl i zamówił solidny posiłek i butelkę wina. Co prawda elfka potrzebowała teraz raczej pomocy medyka, ale dzień i noc długa... Teraz drużyna nigdzie się nie śpieszy, warto po kilkunastu dniach wreszcie porządnie odpocząć. Ale co przyniesie kolejny dzień, tego elf nie wiedział.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
hyjek
Marynarz
Marynarz
Posty: 395
Rejestracja: poniedziałek, 3 lipca 2006, 15:16
Lokalizacja: Piździawy Zdrój
Kontakt:

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: hyjek »

Konrad z Boven

Cichy bo cichy, ale jednak gwar wioski podziałał na rannego akolitę prawie tak samo kojąco jak maści Elisse, czy kolejne uściski i pocałunki Julii. Poczucie względnego bezpieczeństwa było w ostatnich dniach potrzebne mu jak nigdy dotąd, a i nie jemu zapewne... Jeśli można o tym w ogóle mówić, zapomniał co nieco o bólu w jednym z boków. Na chwilę obecną błądził oczyma po mijanym krajobrazie.
Wejście do zajazdu tylko pogłębiło wspomniane wyżej poczucie, a zapach strawy oraz widok pokoi z łóżkami doprowadził chyba do szczytu tego przyjemnego stanu. Można się pokusić o stwierdzenie, że drużyna w chwili obecnej czuła się jak prawdziwi królowie. Choć warunki zbytnio królewsko nie wyglądały...
Gwałtownie szarpnął się na słowa Brocha, po chwili wzbogacając swoją twarz o kolejny już dzisiaj grymas bólu. Przełknął głośno ślinę, jakby tym samym chciał samego siebie znieczulić po czym zaczął:
To... To chyba najbardziej niespodziewane słowa jakie w życiu usłyszałem... Przyjacielu, jesteś tego pewien? Jeśli... Jeśli Ty wrócisz do Middenheim... wtedy ja zostanę, że tak powiem, na lodzie... No może nie do końca... - akolita pomyślał jeszcze nad czymś przez chwilę, po czym znowu się odezwał - Właściwie, skoro jesteśmy przy zwierzeniach... Widzisz, ja mam z kolei problem... Mówiąc krótko, zwięźle, konkretnie, na temat: nie wiem jak pogodzić życie sługi Sigmara, z kobietą u boku... Obawiam się, że prędzej czy później będę musiał z jednej z tych rzeczy zrezygnować, a rozstanie się nie będzie łatwe... - zakończył swoją wypowiedź tymi słowami i czekał na reakcję najemnika, wpatrując się na niego raz po raz.
Miasto zbudowane z Drewna tworzy się w Lesie
Miasto zbudowane z Kamienia tworzy się w Górach
Miasto zbudowane z Marzeń tworzy się w Niebiosach
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Ninerl »

Ninerl
Ogry po raz kolejny potwierdziły zdanie Ninerl- były potwornie głupie. Na szczęście pojedynek pochłonął je tak, ze zapomniały chyba o istnieniu wozu i reszty jeźdźców. W skrytości ducha podziwiała odwagę Wernera. "Ale decyzja trochę głupia" myślała, obserwując coraz mniejszą sylwetkę najemnika. "No, cóz to jego sprawa".
Jechali niespiesznie, po jakimś czasie dogonił ich Broch.
- No i jak pojedynek? Sądząc z twojej miny, już roztrzygnięty. - powiedziała - Dobrze, że już się ich pozbyliśmy- westchnęła z ulgą. - Koniec smrodu i biegania za mięsem.
Jakiś czas później zaczęło mżyć. Ninerl, trzesąc się z zimna, opatuliła się płaszczem. Noga ją bolała, deszcz moczył i zaczynała być głodna.
- Ale z nnas.. karawannna kalek...- powstrzymując szczękanie zębów, powiedziała, starając się uśmiechnąć.
Odetchnęła głębiej gdy dotarli do drogowskazu. Widok gór był piękny, ale teraz zależało jej na ciepłym posiłku, ciepłym i suchym miejscu do spania i odpoczynku. Oczyma wyboraźni ujrzała parującą, pełną wody balię. Wstrznąsnął nią dreszcze. A na widok śniegu wcale nie zrobiło się jej cieplej.
Pożegnała serdecznie Thorgrotha, który udawała się do krasnoludzkiej twierdzy.
- Jesteś naprawdę porządnym krasnoludem- powiedziała, uśmiechając się. - Powodzenia!
Po kilku godzinach, gdy już zasypiała w siodle, dotarli wreszcie do fortu. Wartownik wpuścił ich małą karawanę bez żadnych problemów.
- Chyba tu spokojnie było ostatnio- szepnęła cicho do Ravandila. Wjechali na plac i pierwszym wrażeniem, jakie Ninerl odebrała, był zapach. Zapach czegoś smacznego i na pewno gotowanego. Ślinka jej pociekła.
- Głodna jestem- jęknęła. Skierowała Vadatha w stronę zajazdu- Nie tracmy czasu, ja zaraz spadnę ze zmęczenia z siodła.
Na widok chodzącego w kółko mnicha niemal wybuchnęła śmiechem, ale powstrzymała się przypominając sobie, że ludzie zawsze byli nieco.. dziwni. a już szczególnie ich kapłani.
Kulejąc i wspierajac się na lasce, weszła do karczmy. Zostawiła towarzyszom zadanie wynajęcia pokojów. Obecność kobiet jakoś jej nie zdziwiła. Zastanawiałaby ją raczej ich nieobecność.
Weszła do pokoju i opadła na łóżko. Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz błogości. Przesunęła dłonią po narzucie.
-Łóżko, prawdziwe łóżko... nie sądziłam, że będę doceniać takie rzeczy.-usiadła wygodnie. - Nie moge się doczekać jedzenia po tych racjach podróżniczych.
Wkrótce nadszedł medyk, jak wywnioskowała z jego wyglądu. Niespecjalnie podobał się dziewczynie fakt, że będzie ją leczył ludzki lekarz,ale co zrobić...
- Napadli nas jacyś zbóje po drodze- powiedziała słabym głosem. -Mieli łuki, tacy jacyś ubrani w skóry czy inne obszarpane tkaniny... Może mieli nadzieję na łatwy łup?- powiedziała do siebie.
Chwilę później zwlokła się na dół- żołądek wyraźnie się domagał respektowania swoich praw. Kąpiel czy sen mogły poczekać.
Z jakiegoś stolika pomachał do niej Ravandil. Kulejąc, podreptała do niego i dosiadła się.
- Muszę coś zjeść - oświadczyła, uśmiechając się.- Co oni tu oferują? Mam ochotę na jajecznicę i ser- zdecydowała.

No, jestem już jestem. Problemy z kompem, niestety staruszek na kaprysy...:(
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: EmDżej »

Galavandrel

Podróż minęła spokojnie. Galavandrel jechał w ciszy i zamyśleniu. Przez pewien czas trzymał się blisko Ravandila, podpatrując zwiadowcę. Trzeba było przyznać, że od każdego w tej grupie elf mógł się czegoś nauczyć. Thorgroth opuścił ich w trakcie podróży, co wcale specjalnie nie zmartwiło Galavandrela. W swoim życiu nie poznał wielu krasnoludów, a jeszcze mniej z nich zdołał polubić. Pierwszą myślą, po przekroczeniu bram fortu, była oczywiście „Gospoda”. Elf rzucił stajennemu szylinga i poprosił o opiekę nad Stryczkiem. Jako że Galavandrel chyba jako jedyny z tej grupy nie był poszukiwany przez prawo mógł się czuć dość swobodnie w tawernianym gwarze. Nikt nie palił się do rozmowy z medykiem, więc elf wziął się za wyjaśnienia.
-Podróżowaliśmy panie przełęczą do Księstw. Mieliśmy wiele towaru do sprzedania, ale zostaliśmy napadnięci przez rozbójników. Na szczęście obyci w walce jesteśmy, więc jakoś wybrnęliśmy z kłopotu, choć nie bez strat. Rozbiliśmy tą bandę, żaden nie uszedł z życiem, ale jak widać część, spośród moich towarzyszy potrzebuje teraz pomocy. Trzeba przyznać, że harde te zbóje były, ale jak to się mówi, kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Galavandrel miał nadzieję, że medyk – żołnierz połknie tę historię i nie będzie wypytywał o szczegóły. Gdy tylko skończył rozmawiać, podszedł do baru i od niechcenia rzucił dwie korony.
-Dajcie mi karczmarzu dwa dzbany piwa, solidny gar jakiejś dobrej zupy i spory kawał baraniny zapiekany w serze. Ino chyżo, uwijajcie się, bom głodny straszliwie.
Strzelec rozejrzał się po karczmie. Ravandil siedział z Ninerl, reszta drużyny, też była zajęta albo wizytą u medyka, albo rozmową. Nie chcąc nikomu przeszkadzać elf usadził się przy wolnym stoliku koło ściany, nieopodal towarzyszy. Ostrożnie zdjął z pleców płaszcz i powiesił na krześle jednocześnie pozostawiając na nim łuk. Nie było sensu niszczyć kamuflażu. Miecz oparł o stół, a następnie nabił fajkę i oddał się kontemplacji. Dawno już nie było okazji zapalić w gospodzie przy kominku i najeść się do syta. Elfa zawsze bawiło, gdy patrzył na zdziwione miny ludzi, gdy pochłaniał ogromne ilości jedzenia. Można się było nieźle zdziwić, jak taka mała postać mieści w sobie tyle strawy.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [Warhammer] Spisek w Bogenhafen

Post autor: Vibe »

Licząca trzynaście osób karawana od razu zwracała uwagę. Nie liczbą, bo silna obstawa była czymś zwykłym, ale swym składem. Kupcy, słudzy, ochrona, to jeszcze było do przełknięcia. Lecz jeśli jeden z nich był akolitą w pokrwawionych szatach, drugi siwym wielkoludem, a kolejna trójka elfami to już było godne uwagi w tych stronach. A już szczególnie cztery kobiety, każda o mniej lub bardziej intrygującej urodzie (co najmniej dorównującej pięknościom zajazdu), z których jedną widziano tu kilka dni wcześniej w całkiem innym towarzystwie. Jeśli dodać do tego, że część tej zgrai była ranna lub kontuzjowana (co oznaczało, że na szlaku walczyli, zatem nie było bezpiecznie) to już było ciekawie. Gdyby goniec wiozący kopię listu gończego nie zginął pięć dni temu na szlaku z rąk szaro odzianych ludzi (tych samych, których widziano tutaj z kobietą) bywalcy zajazdu mogliby się co najwyżej głowić jakim cudem ta barwna kompania dotarła aż tutaj. Półsetka żołnierzy garnizonu dałaby bowiem im radę bez trudu. Dość rzec, że najemnicy stanowiący ochronę karawan, nie potrzebowali takiej zachęty by dobrać się do nieznajomych. Popiwszy racjonowany w czasie drogi alkohol, lubili odreagować nudną zwykle pracę. Pretekst zaś – Galavandrel – sam im dopomógł, zajmując miejsce jednego z nich. Lecz jak to się zaczęło? Wróćmy więc do początku…

Na piętrze medyk wezwany do rannych wysłuchał relacji Ninerl i Galavandrela.
- Zbóje? – Zapytał szykując narzędzia. - W okolicy jest tylko jedna większa banda. Czy przewodził im barczysty czarnobrody mężczyzna, walczący długim mieczem?
- Tak – odrzekł niepewnie Ludovic – chyba tak było.
- Ubiliście go czy uciekł? – zapytał rozentuzjazmowany.
- Zbiegł – powiedział Zinha. – Ale ubiliśmy sześciu jego ludzi.
- To banda Snagi! – niemal wykrzyknął medyk. – Ha! Kapitan postawi wam za to skrzynkę wina! Chyba jest nawet jakaś nagroda, dowiem się o to. Snaga wymykał się nam bardzo długo, jakimś sposobem zawsze dowiadywał się o wyjściu patrolu. Ktoś z wioski musi go ostrzegać lecz nie możemy nic na to poradzić. Szkoda, że zbiegł ale świetnie, że mu skórę przetrzepaliście! – wyjął lekarską igłę i nici i spojrzał na pomocnika, młodego, cichego chłopaka: - Jahe, leć po gorzałkę. I po brata Deodata, niech przyniesie zioła.
Galavandrel zszedł na dół i w pokoju pozostali tylko Ninerl, Konrad z Julią, Broch z Elissą, Molachijczycy i Miaulin.
Chłopak wrócił po paru minutach w czasie których medyk odkarzał i przygotowywał narzędzia. Gąsiorek mocnej sądząc po zapachu gorzałki spoczął na stole. Zaś w drzwiach stanął mnich, pokaźnej tuszy i łagodnej pulchnej twarzy człek w białym habicie zakonu Pochodni i Kowadła.
- Bądźcie pozdrowieni w imieniu Sigmara – skłonił głową o wygolonej tonsurze czyniąc palcem znak młota.
- Niechaj i ciebie prowadzi – odpowiedział grzecznościową formułą Konrad.
- Ulrykanin... – westchnął brat Deodat napotykając nieufny wzrok Brocha. – Trudno, Pan nam przykazał nieść pomoc nie tylko przyjaciołom. Herr Tohy poprosił mnie o zioła odurzające, po których nie czuje się bólu. Przyniosłem je dla was.
- Radziłbym wam zażyć te zioła – rzekł medyk do Diega, i Konrada. – Będziecie jak pijani a jutro może was boleć głowa ale nic nie poczujecie. Wasze rany zasklepiły się podczas drogi nie tak jak trzeba i będzie trzeba je otworzyć i porządnie zaszyć.
Konrad zacisnął zęby i spojrzał na wywar trzymany przez mnicha.

Tymczasem na dole Galavandrel rozsiadł się wygodnie przy stoliku. Kończył właśnie jeść przygotowany przez karczmarza posiłek, gdy podszedł do niego wielki (choć do Brocha daleko mu było) mężczyzna w skórzni, lekko podpity.
- To mój stolik długouchu... - warknął, wyglądął na jednego ze stacjonujących tu żołnierzy. - Wypierdalaj mi stąd...
Mimo tych jawnych prowokacji Gal zachowywał ciągle zimną krew.
– Nie słyszy, łajno ma w uszach. Che ! Che ! – zawtórował mu rechocząc szermierz. Estalijczyk sądząc z akcentu.
- Zaraz obaczym czyś chłop i czy masz choć ptaka. - burknął do elfa żołnierz.
Zanim strzelec zdołał zareagować pijany łobuz krzyknął :
– Leć! - i pchnął Galavandrela tak silnie, że ten zatoczywszy się kilka kroków do tyłu jak długi wywrócił się plecami na stół przy którym siedziały jakieś obrośnięte typy. Wszyscy łącznie z żołnierzami siedzącymi obok poderwali się na równe nogi. Jakiś brodaty drągal chwycił elfa, postawił na nogi i zamierzył się pięścią celując w jego głowę. Galavandrel był jednak dużo szybszy i uchylił się, a ręka minąwszy celu z całej siły walnęła w skroń stojącego za strzelcem żołnierza, który padł znokautowany na miejscu. Widząc to, jego towarzysze broni ruszyli z odsieczą na nieogolonych.

Nieopoda siedzieli już Konrad (po szyciu) z Julią, Broch z Elissą, i Ravandil – Ninerl po skończonym posiłku postanowiła zażyć kąpieli i choć trochę się zrelaksować po ciężki dniu. Rozmowę towarzyszy przerwała kłótnia przy barze. Nim minęło kolejne pół minuty Galavandrel leciał na obłożony kartami stolik przez miejscowego osiłka. Wszyscy zerwali się na nogi. Cała talia wzleciała w powietrze, pięść jednego z graczy miast trafić Gala walnęła stojącego za nim żołnierza.
– Chłopaki, naszych biją ! – okrzyk był ostatnią składną wypowiedzią w karczmie. Rozpoczęła się burda. W sali rozległ się huk wystrzału z rusznicy karczmarza. Galavandrel otłukłszy estalijskiego szermierza, w zamieszaniu wywołanym zestrzelonym żyrandolem, minął zatarasowane schody i z uczepionym łydki niziołkiem skoczył ku łaźni na parterze. Prześladowcy nie mogąc go dogonić jęli weń ciskać naczyniami. Oderwany od nogi halfling wleciał przez otworzone drzwi łaźni wprost między uda Ninerl. Galavandrel uznał, że nie wypada się gapić i odwrócił wzrok. W tym momencie rzucony gąsiorek gorzałki zdmuchnął jego cierpliwość jak zimny wiatr świecę. Nie słuchając wrzasków wyrzucanego niziołka skoczył w wir walki. Ninerl narzuciwszy ubranie wyszła z łaźni. Trzasnąwszy jakiegoś pijaczka ujrzała jak obok niej biegnie Werner. Szarża najemnika zmiotła dwóch najbliższych walczących tak, że dziewczyna mogła wbiec po schodach. Nagle zbiegł na dół medyk. Zatrzymał się w pół schodów gdy u jego stóp rozbił się kufel. Zaklął głośno i wrócił do izby.
- Cholerni durnie – powiedział – ja ich leczę a oni znów się tłuką.

W izbie zamęt osiągnął apogeum i począł ustępować. Wojskowa dyscyplina wniosła weń pewien porządek. Żołnierze skupiwszy się razem zaczęli tłuc górali i najemników. Ci ostatni zjednoczyli się przeciw miejscowym a wieśniacy z pasją natarli na „włóczęgów” i „trepów”. Pośród tego wszystkiego stanęła czwarta frakcja, najmniejsza lecz najsprawniejsza, Wermer i Galavandrel oparci o siebie plecami. Unikając latających sprzętów, nie dając otoczyć, odpierali nadchodzące ze wszystkich stron ataki.

Nagle to co zostało jeszcze z drzwi wleciało z hukiem do środka. Żołnierze wezwali posiłki z garnizonu. Uzbrojeni wojacy rozsypali się po izbie płazując opornych, dźgając tępymi końcami włóczni i tłukąc tarczami. Ich kompani z wewnątrz odcięli drogi ucieczki, pomogli wyłapać prowodyrów. Niebawem kilkunastu mężczyzn, w tym Gal i Broch siedziało rozbrojonych pod ścianą. Kilku innych leżało nieprzytomnych na podłodze lub czołgało niezdarnie. Karczmarz z grubą żoną wychylili się nieśmiało zza baru. Estalijski szermierz gramolił się z pod stołu, żołnierze wyciągnęli go i posadzili pod ścianą, zaraz potem jeszcze jakiegoś draba przywalonego żyrandolem. Zza szynku obsługa wyrzuciła pijaczka wrzuconego tam przez Ninerl. Middenlandczyk obserwował to wszystko zimnym wzrokiem. Dłonią wytarł krew z rozciętej wargi. Galavandrel był cały poobijany i miał rozcięty łuk brwiowy. Poruszył szczęką i ząb, siódemka, wypadł na podłogę. Przed szpaler żołnierzy wyszedł brodaty sierżant. Płaszcz miał podarty a oko podbite. Nie wyglądał na zadowolonego.

- Kto zaczął?! – ryknął na pół izby.
- Elf! To elf zaczął! – Krzyknął żołnierz ze złamanym nosem. Przytaknęło mu kilku innych.
- Tak, to Łelf! I ten duży, nałemnik – rzekł ktoś sepleniąc. Niemal wszyscy miejscowi i najemnicy skwapliwie potwierdzali.
Przykładający okład do oka sierżant chyba nie miał ochoty na wnikliwe śledztwo.
- W takim razie muszą zapłacić za szkody – oznajmił. - Jeśli nie mają odpowiedniej sumy, a nie zapłaci za nich wynajmujący ich kupiec będą musieli tu służyć aż do odpracowania długu.
- Ci ludzie pobili bandę Snagi – ze schodów dobiegł głos medyka – przy Wodogrzmotach Ghalmaraz. Wszyscy zdumieni spojrzeli na niego.
- Jeśli to prawda – rzekł sierżant – może im darujemy.
- Sześć ciał wciąż leży na drodze – za medykiem ukazał się Zinha. – Jeśli nie rozdziobały ich kruki. Mieliśmy rannych więc nie zdążyliśmy ich pochować. Mamy rannych więc i tak jutro nie wyjeżdzamy.
- Więc jutro o świcie wyślę patrol, który potwierdzi te wieści. Do tego czasu elf zostanie pod strażą.
- To nie on zaczął – Galavandrel rozejrzał się za właścicielem śpiewnego głosu. Okazał się nim estalijski szermierz. Leżał pod ścianą wciąż masując kark obity przez al strzelca. – Ten osiłek co tu leży go uderzył – wskazał na leżącego plackiem dryblasa. – Jestem ostatnim kto mógłby kłamać. Mój czcigodny ojciec i wuj zginęli pod Navas de Tolosa, w bitwie morskiej. Ten zaś elf mógł poderżnąć mi gardło a tego nie zrobił, choć pierwszy wyjąłem na niego rapier z zamiarem położenia trupem. Prawdę mówię jakem Fernando Torres. Mych jedenastu braci wyzuło mnie z majątku, nie mam zatem czym zapłacić, mogę jednak odsłużyć za siebie i za niego w garnizonie.
Słysząc o bandzie Snagi jego wersję potwierdził karczmarz i kilku innych. Sierżant namyślał się długo po czym powiedział:
- Niech i tak będzie – spojrzał na wyciągniętego na ziemi draba, który zaczął awanturę – Brag, tak myślałem. Do ciemnicy z nim a jutro dwadzieścia batów. Reszta wynocha - miejscowi powlekli się do domów a najemnicy do wspólnych izb wynosząc ze sobą rannych. Zaraz potem odeszli też żołnierze. Obsługa zajazdu zabrała się do mozolnego sprzątania sali.
- Nie opatrzę was teraz bo oczekują mnie ciężej ranni – rzekł do pozostałych w izbie Galavandrela i Wernera medyk – Ach, macie pojęcie? Tu jest tak co tydzień! Stary Melchior tylko dlatego prowadzi jeszcze ten zajazd, że wyduszamy z kupców sute odszkodowanie. W magazynie – pokiwał z uśmiechem głową - trzymają zawsze zapasowe sprzęty.
W istocie, pachołkowie zaczęli wnosić na salę nowe krzesła i stoły.
- Ja się nimi zajmę – rzekła Elissa schodząc na dół z okładami i woreczkiem maści.
Podała elfowi okład na czoło a sama zmyła krew z brody middenlandczyka czule całując go w usta.
- Odnośnie naszej niedokończonej rozmowy, Wernerze... - Elissa uśmiechnęła się. - Przecież wiesz, że poszłabym za tobą nawet i na koniec świata...

Ravandil i Ninerl która po kąpieli wyglądała tak jakoś bardziej promiennie (co zauważył nawet zwiadowca) stali akurat przy wejściu do karczmy i przyglądali się krajobrazowi po bitwie, gdy za plecami usłyszeli głos:
- Czy pan, któremu służycie zwie się Diego Menezes? – obok niego stał starszy człowiek którego czoło okrywały zmarszczki a głowę łysina. W dłoni trzymał tlącą się fajkę. Ravandil w jednej chwili chwycił lewą dłonią za nóż lecz nieznajomy odskoczył unosząc dłonie do góry.
- Jestem przyjacielem – powiedział. – Czy twój pan to Diego, książę Molachii, jego rycerz zwie się Zinha, a sługa Ludovic? Czy książę jest ranny? Czy wyzdrowieje? Dostałem dobry rysopis. Mój pan, Orben Szalony, pragnąłby się z nim widzieć.
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Zablokowany