[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Noc minęła na piciu i śpiewach, dla Castinyy i Luci również na czymś więcej, tego byliście pewni. Chociaż nikt nie widział, a i zagłuszone było przez rozmowy i głośne przyśpiewki, w których brylował Orzad. Nie wydarzyło się nic dziwnego ani niepokojącego, warty spokojnie doczekały świtu, raz czy dwa wstając jedynie poruszone szelestem jakiejś zwierzyny w zaroślach.
Dzień wstał ładny, chłodny, a w miarę silny wietrzyk na pewno ułatwiał żeglugę, chociaż trzeba było często manewrować. Luca radził sobie dobrze a i reszta nabierała jakiegoś tam doświadczenia, na tyle szybko, że wieczorem nocowaliście już w karczmie w niewielkiej miejscowości położonej między Altdorfem a Weissbruckiem. No może nie wszyscy nocowali, część wolała oszczędzać pieniądze, część wyrzucono (przy czym w tym wypadku "część" odnosi się do Orzada, który niezbyt kulturalnie odnosił się do tutejszych ludzi, nietutejszych zresztą również.) a Ulrich się rozchorował i cierpiąc na okropne bóle brzucha i gorączkę został na łodzi, razem z opiekującą się nim Renate. Zioła przyniesione przez Castinęę na razie nie pomagały, nie wyglądało to jednak jakoś szczególnie poważnie, gdy popatrzeć z drugiej strony. Również Gunter, Luca i Gildiril starali się nie rzucać w oczy, gdyż na jakimś drzewie nieopodal ujrzeli wyblakły list gończy, niesłusznie wysłany za wami przy opuszczaniu Altdorfu. Nikt jednak nie zwracał uwagi ani na nich, ani tym bardziej na oberwaną już częściowo kartkę.
Szczęśliwie wypłynęliście z wioski następnego ranka, poinformowani, że do stolicy Imperium dotrzecie już tego samego wieczora. Po kanale płynęło się co prawda przyjemnie i spokojnie, stanowiło to również doskonały trening żeglarski przez wpłynięciem na rzekę, jednak krajobrazy stanowiły głównie lasy, rozpościerające się po obu stronach kanału i prócz kilku małych miejscowości ciężko było tu napotkać coś więcej. Ulrich czuł się już o niebo lepiej, choć nie ruszał w ogóle alkoholu popijając ziołowe wywarki Castinyy. Gdy zbliżaliście się do samego sławnego Altdorfu, Orzad co chwila mruczał coś pod nosem prychając gniewnie. Emaretta zaś nie odzywała się wiele, odpowiadając grzecznie na wasze pytania i całe dnie spędzając w samotności. Ożywiła się dopiero, zresztą nie tylko ona, gdy dopłynęliście do śluzy, za którą rozpościerała się stolica.
Strażnicy tym razem uważnie sprawdzili łódź, szukając kontrabandy. Byliście jednak czyści i tylko niezadowolone miny straży świadczyły o tym, że i oni to wiedzieli. Przepuścili was dalej, pobierając standardową opłatę celną i życząc miłego pobytu. Przy czym te życzenia były rzucone tonem, który sugerował żeby ten pobyt był raczej jak najgorszy. Przepłynęliście śluzę, wpływając do portu w Altdorfie. Czas było sprzedać zakupione towary, zdecydować co dalej i prawdopodobnie zakupić coś na handel. Emaretta zeskoczyła z łodzi, gdy tylko dobiliście, uśmiechając się miło i kłaniając lekko.
- Dziekuję za pomoc! Może się jeszcze kiedyś spotkamy i wtedy to ja będę służyć pomocą. Bywajcie zdrowi!
Oddaliła się szybko w głąb miasta, przemówił zaś Orzad, który już zarzucił tobołek i topór na plecy.
- No, miło było, ale siem skończyło! Ale, ale! Dobra z was kompanija, gdzie się teraz wybierata? Muszę jeszcze kilka tych śmierdzących miast odwiedzić, a ze znajomkami lepiej. W zamian nakupię okowity i będzie dla wszystkich. To jak? - spojrzał na wszystkich prócz elfa.
Dzień wstał ładny, chłodny, a w miarę silny wietrzyk na pewno ułatwiał żeglugę, chociaż trzeba było często manewrować. Luca radził sobie dobrze a i reszta nabierała jakiegoś tam doświadczenia, na tyle szybko, że wieczorem nocowaliście już w karczmie w niewielkiej miejscowości położonej między Altdorfem a Weissbruckiem. No może nie wszyscy nocowali, część wolała oszczędzać pieniądze, część wyrzucono (przy czym w tym wypadku "część" odnosi się do Orzada, który niezbyt kulturalnie odnosił się do tutejszych ludzi, nietutejszych zresztą również.) a Ulrich się rozchorował i cierpiąc na okropne bóle brzucha i gorączkę został na łodzi, razem z opiekującą się nim Renate. Zioła przyniesione przez Castinęę na razie nie pomagały, nie wyglądało to jednak jakoś szczególnie poważnie, gdy popatrzeć z drugiej strony. Również Gunter, Luca i Gildiril starali się nie rzucać w oczy, gdyż na jakimś drzewie nieopodal ujrzeli wyblakły list gończy, niesłusznie wysłany za wami przy opuszczaniu Altdorfu. Nikt jednak nie zwracał uwagi ani na nich, ani tym bardziej na oberwaną już częściowo kartkę.
Szczęśliwie wypłynęliście z wioski następnego ranka, poinformowani, że do stolicy Imperium dotrzecie już tego samego wieczora. Po kanale płynęło się co prawda przyjemnie i spokojnie, stanowiło to również doskonały trening żeglarski przez wpłynięciem na rzekę, jednak krajobrazy stanowiły głównie lasy, rozpościerające się po obu stronach kanału i prócz kilku małych miejscowości ciężko było tu napotkać coś więcej. Ulrich czuł się już o niebo lepiej, choć nie ruszał w ogóle alkoholu popijając ziołowe wywarki Castinyy. Gdy zbliżaliście się do samego sławnego Altdorfu, Orzad co chwila mruczał coś pod nosem prychając gniewnie. Emaretta zaś nie odzywała się wiele, odpowiadając grzecznie na wasze pytania i całe dnie spędzając w samotności. Ożywiła się dopiero, zresztą nie tylko ona, gdy dopłynęliście do śluzy, za którą rozpościerała się stolica.
Strażnicy tym razem uważnie sprawdzili łódź, szukając kontrabandy. Byliście jednak czyści i tylko niezadowolone miny straży świadczyły o tym, że i oni to wiedzieli. Przepuścili was dalej, pobierając standardową opłatę celną i życząc miłego pobytu. Przy czym te życzenia były rzucone tonem, który sugerował żeby ten pobyt był raczej jak najgorszy. Przepłynęliście śluzę, wpływając do portu w Altdorfie. Czas było sprzedać zakupione towary, zdecydować co dalej i prawdopodobnie zakupić coś na handel. Emaretta zeskoczyła z łodzi, gdy tylko dobiliście, uśmiechając się miło i kłaniając lekko.
- Dziekuję za pomoc! Może się jeszcze kiedyś spotkamy i wtedy to ja będę służyć pomocą. Bywajcie zdrowi!
Oddaliła się szybko w głąb miasta, przemówił zaś Orzad, który już zarzucił tobołek i topór na plecy.
- No, miło było, ale siem skończyło! Ale, ale! Dobra z was kompanija, gdzie się teraz wybierata? Muszę jeszcze kilka tych śmierdzących miast odwiedzić, a ze znajomkami lepiej. W zamian nakupię okowity i będzie dla wszystkich. To jak? - spojrzał na wszystkich prócz elfa.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Spojrzał dziwnie na kobietę, kiedy mówiła o „nie do końca dozwolonym” polowaniu, ale nie odezwał się. Jak dla niego, skoro jej przyjaciel złamał prawo powinien trafić tam gdzie trafił – do straży. A jego przyjaciółka najwidoczniej także złamała prawo, powinna więc do niego dołączyć. I zapewne dołączy, kiedy tylko dotrze do Altdorfu – Ulrich zawsze pokładał dużą wiarę w Imperialne organy ścigania. A on ma ważniejsze sprawy, bo kultyści sami się przecież nie pozabijają! Przeszło mu teraz przez myśl, że – z tego co mówił krasnolud – oni wszyscy mogą być niedługo zdecydowanie bardziej zajęci. Brak godnego następcy cesarza to tylko jeden z problemów.
Problem ten jednak poszedł chwilowo w niepamięć przy tym co działo się zdecydowanie bliżej Ulricha. Brzuch go bolał, w głowie trochę wirowało i cały czas było mu zimno. Po dłuższych namowach zgodził się zostać na łodzi. Próbował zasnąć, ale szło mu ciężko. Nie był pewien czy to co widzi mu się śni, przywiduje, czy jest prawdziwe. Renate musiała być prawdziwa, ale za jakiegoś małego człowieczka w kapeluszu, który stał przez chwilę obok niej, Ulrich już głowy nie da.
Rano poczuł się trochę lepiej.
- Jakieś paskudne choróbsko mnie dopadło. – mówił do Renate – Kto by pomyślał, że coś takiego może człowieka tak szybko powalić… Ale dziękuję za pomoc, bo gdyby nie to pewnie wciąż czułbym się paskudnie. – uśmiechnął się po czym zwrócił się do Castiny unosząc kubek z parującym wywarem z… czegośtam – Tobie także dziękuje! Musisz mi zdradzić sposób na przygotowanie tego napoju. Po prostu wyborny… Ech... - powiedział wciąż z uśmiechem i pociągnął łyk, po czym skrzywił się strasznie. „Mówią, że lek nie może smakować dobrze…”
Wreszcie dotarli do stolicy. Ulrich machnął tylko ręką tej Emarettcie na pożegnanie.
-No, miło było, ale siem skończyło! Ale, ale! Dobra z was kompanija, gdzie się teraz wybierata? Muszę jeszcze kilka tych śmierdzących miast odwiedzić, a ze znajomkami lepiej. W zamian nakupię okowity i będzie dla wszystkich. To jak?- mówił krasnolud. De Maar spojrzał po pozostałych. Jego wzrok chwilę spoczął na elfie. W końcu powiedział:
- Mnie twe towarzystwo nie przeszkadza Orzadzie i rad byłbym mogąc się gdzieś wybrać w takiej kompanii. Chociaż nie sądzę abyśmy odwiedzali „śmierdzące” miasta. – zamilkł na chwilę czekając na to co powiedzą na temat towarzystwa khazada pozostali – A w jakie to miejsca jeszcze musisz się wybrać? Może nadal zmierzamy w tę samą stronę?
Spojrzał dziwnie na kobietę, kiedy mówiła o „nie do końca dozwolonym” polowaniu, ale nie odezwał się. Jak dla niego, skoro jej przyjaciel złamał prawo powinien trafić tam gdzie trafił – do straży. A jego przyjaciółka najwidoczniej także złamała prawo, powinna więc do niego dołączyć. I zapewne dołączy, kiedy tylko dotrze do Altdorfu – Ulrich zawsze pokładał dużą wiarę w Imperialne organy ścigania. A on ma ważniejsze sprawy, bo kultyści sami się przecież nie pozabijają! Przeszło mu teraz przez myśl, że – z tego co mówił krasnolud – oni wszyscy mogą być niedługo zdecydowanie bardziej zajęci. Brak godnego następcy cesarza to tylko jeden z problemów.
Problem ten jednak poszedł chwilowo w niepamięć przy tym co działo się zdecydowanie bliżej Ulricha. Brzuch go bolał, w głowie trochę wirowało i cały czas było mu zimno. Po dłuższych namowach zgodził się zostać na łodzi. Próbował zasnąć, ale szło mu ciężko. Nie był pewien czy to co widzi mu się śni, przywiduje, czy jest prawdziwe. Renate musiała być prawdziwa, ale za jakiegoś małego człowieczka w kapeluszu, który stał przez chwilę obok niej, Ulrich już głowy nie da.
Rano poczuł się trochę lepiej.
- Jakieś paskudne choróbsko mnie dopadło. – mówił do Renate – Kto by pomyślał, że coś takiego może człowieka tak szybko powalić… Ale dziękuję za pomoc, bo gdyby nie to pewnie wciąż czułbym się paskudnie. – uśmiechnął się po czym zwrócił się do Castiny unosząc kubek z parującym wywarem z… czegośtam – Tobie także dziękuje! Musisz mi zdradzić sposób na przygotowanie tego napoju. Po prostu wyborny… Ech... - powiedział wciąż z uśmiechem i pociągnął łyk, po czym skrzywił się strasznie. „Mówią, że lek nie może smakować dobrze…”
Wreszcie dotarli do stolicy. Ulrich machnął tylko ręką tej Emarettcie na pożegnanie.
-No, miło było, ale siem skończyło! Ale, ale! Dobra z was kompanija, gdzie się teraz wybierata? Muszę jeszcze kilka tych śmierdzących miast odwiedzić, a ze znajomkami lepiej. W zamian nakupię okowity i będzie dla wszystkich. To jak?- mówił krasnolud. De Maar spojrzał po pozostałych. Jego wzrok chwilę spoczął na elfie. W końcu powiedział:
- Mnie twe towarzystwo nie przeszkadza Orzadzie i rad byłbym mogąc się gdzieś wybrać w takiej kompanii. Chociaż nie sądzę abyśmy odwiedzali „śmierdzące” miasta. – zamilkł na chwilę czekając na to co powiedzą na temat towarzystwa khazada pozostali – A w jakie to miejsca jeszcze musisz się wybrać? Może nadal zmierzamy w tę samą stronę?
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca Orlandoni
Następnego dnia Luca ciąż wspominał upojną noc spędzoną na plaży z Castinąą i butelką wina. Obydwoje niewiele spali tej nocy… Czegóż więcej chcieć od życia nad wino, kobietę i śpiew? Kochająca kobieta, potomek w drodze, pełna sakwa, kompani, własna łódź i perspektywy na przyszłość…Miał wszystko. Nic więc dziwnego, że tryskał humorem i energią. Sterując łodzią pogwizdywał oraz z sympatią zwracał się do wszystkich członków załogi. Napił się też z krasnoludem, lecz w przeciwieństwie do reszty tylko trochę bowiem w nocy wyczekiwała jego pieszczot Castinaa. Nie tylko w nocy zresztą, bo gdy w dzień czytała jakąś książkę na pokładzie, nie raz musiała się opędzać od jego głupich dowcipów jak pomysł załaskotania ukochanej na śmierć albo pochlapywanie jej wodą. Były to wszystko dziecięce zabawy czynione z urokiem chłopca jaki drzemie we wnętrzu każdego mężczyzny. Bo Luca czuł się przy niej o dziesięć lat młodszy.
Zaniepokoił go wyblakły list gończy, w połowie zdarty, z bardzo kiepskimi podobiznami. Wraz ze zbliżaniem się stolicy chłopiec we wnętrzu Orlandoniego spoważniał nieco i stał się bardziej czujny. Nigdy nie lubił Altdorfu. Był tu już kilka razy i zawsze tylko tyle ile było trzeba. Stutysięczny moloch wydawał się mu czymś nienaturalnym. Jakby kilkaset z niezliczonych osad Imperium zdecydowało się połączyć w jeden ogromny organizm. Przepych, monumentalne budowle, świątynie – to oczywiście robiło na przemytniku wrażenie. Lecz mimo to czuł jakiś wstręt do metropolii, będącej skupiskiem całego zepsucia a teraz i ogniskiem kłopotów jakie wynikną z szalonego postępowania cesarza.
Kiedy wpłynęli do portu z szelmowskim uśmiechem wydobył kontrabandę. Skrytki pod pokładem zmieściły kilka skrzyń wina. Kto jak kto, ale wieloletni przemytnik nie miał problemów z ich znalezieniem. Pożegnał Emarettę życząc jej powodzenia. Szczerze też zaoferował dalszą pomoc bo los jej przyjaciela: prostego człowieka skazanego za polowanie w pańskich lasach przemawiał do niego.
- Tak jak mówi Ulrich, Orzadzie... – uścisnął dłoń krasnoluda. – z chęcią weźmiemy cię do kompanii. Nasza łódź będzie tu stała. O ile do Delberz ci po drodze, bo to następna mieścina w której się zatrzymamy zmierzając do Wittgendorfu.
Od ponad dwóch miesięcy nie był w domu. Dla większości jego kompanów była to chwila lub nie istniało dla nich takie pojęcie jak dom. Wiedział, że tym się od nich różni. Wystarczyło jedno słowo Castinyy, by wrócił wraz z nią do rodzinnego miasta. Tylko jedno.
- Niepokoją mnie te listy gończe – powiedział do reszty. - Proponuję wyruszyć pojutrze, zaraz wieczór, do jutra się nie wyrobimy. Po drodze mamy Delberz i tam zaiwniemy, bo to naprawdę dobry interes. Altdorfskie manufaktury produkują mnóstwo luksusowych towarów, które patrycjat i szlachta prowincji pragnie mieć w swych domach. Po jutrzejszej i następnej transakcji będziemy mieć dużo pieniędzy na inwestycje. W Delberz załadujemy tę łajbę po brzegi drewnem, skórami, miodem, woskiem i masłem. Bo wino z Middenlandu to akurat straszny sikacz – skrzywił się teatralnie. – Te szczyny sprzedają się tylko dlatego, że z racji smaku i łatwości transportu w dół Dellu są tanie jak woda.
Stojąc na nabrzeżu Luca układał sobie przemyślany podczas rejsu plan sprzedania towarów i zakupu nowych. Miał w stolicy kilka znajomych kupieckich składów i faktorii.
- Niech ktoś zostanie pilnować łodzi. – rzekł. – Ja idę załatwiać interesy. Może jeszcze dziś ubiję kilka transakcji. Spotkajmy się na alei tysiąca gospód, w „Kowadle” – to filia browaru Bugmana, mają tam dobre jadło i najlepsze piwo, krasnoludzkie! – ukłonił się kapeluszem do Orzada. - Iskierko – zwrócił się pieszczotliwie do Castinyy – potowarzyszysz mi czy wolisz odpocząć z Renate na łodzi?
Następnego dnia Luca ciąż wspominał upojną noc spędzoną na plaży z Castinąą i butelką wina. Obydwoje niewiele spali tej nocy… Czegóż więcej chcieć od życia nad wino, kobietę i śpiew? Kochająca kobieta, potomek w drodze, pełna sakwa, kompani, własna łódź i perspektywy na przyszłość…Miał wszystko. Nic więc dziwnego, że tryskał humorem i energią. Sterując łodzią pogwizdywał oraz z sympatią zwracał się do wszystkich członków załogi. Napił się też z krasnoludem, lecz w przeciwieństwie do reszty tylko trochę bowiem w nocy wyczekiwała jego pieszczot Castinaa. Nie tylko w nocy zresztą, bo gdy w dzień czytała jakąś książkę na pokładzie, nie raz musiała się opędzać od jego głupich dowcipów jak pomysł załaskotania ukochanej na śmierć albo pochlapywanie jej wodą. Były to wszystko dziecięce zabawy czynione z urokiem chłopca jaki drzemie we wnętrzu każdego mężczyzny. Bo Luca czuł się przy niej o dziesięć lat młodszy.
Zaniepokoił go wyblakły list gończy, w połowie zdarty, z bardzo kiepskimi podobiznami. Wraz ze zbliżaniem się stolicy chłopiec we wnętrzu Orlandoniego spoważniał nieco i stał się bardziej czujny. Nigdy nie lubił Altdorfu. Był tu już kilka razy i zawsze tylko tyle ile było trzeba. Stutysięczny moloch wydawał się mu czymś nienaturalnym. Jakby kilkaset z niezliczonych osad Imperium zdecydowało się połączyć w jeden ogromny organizm. Przepych, monumentalne budowle, świątynie – to oczywiście robiło na przemytniku wrażenie. Lecz mimo to czuł jakiś wstręt do metropolii, będącej skupiskiem całego zepsucia a teraz i ogniskiem kłopotów jakie wynikną z szalonego postępowania cesarza.
Kiedy wpłynęli do portu z szelmowskim uśmiechem wydobył kontrabandę. Skrytki pod pokładem zmieściły kilka skrzyń wina. Kto jak kto, ale wieloletni przemytnik nie miał problemów z ich znalezieniem. Pożegnał Emarettę życząc jej powodzenia. Szczerze też zaoferował dalszą pomoc bo los jej przyjaciela: prostego człowieka skazanego za polowanie w pańskich lasach przemawiał do niego.
- Tak jak mówi Ulrich, Orzadzie... – uścisnął dłoń krasnoluda. – z chęcią weźmiemy cię do kompanii. Nasza łódź będzie tu stała. O ile do Delberz ci po drodze, bo to następna mieścina w której się zatrzymamy zmierzając do Wittgendorfu.
Od ponad dwóch miesięcy nie był w domu. Dla większości jego kompanów była to chwila lub nie istniało dla nich takie pojęcie jak dom. Wiedział, że tym się od nich różni. Wystarczyło jedno słowo Castinyy, by wrócił wraz z nią do rodzinnego miasta. Tylko jedno.
- Niepokoją mnie te listy gończe – powiedział do reszty. - Proponuję wyruszyć pojutrze, zaraz wieczór, do jutra się nie wyrobimy. Po drodze mamy Delberz i tam zaiwniemy, bo to naprawdę dobry interes. Altdorfskie manufaktury produkują mnóstwo luksusowych towarów, które patrycjat i szlachta prowincji pragnie mieć w swych domach. Po jutrzejszej i następnej transakcji będziemy mieć dużo pieniędzy na inwestycje. W Delberz załadujemy tę łajbę po brzegi drewnem, skórami, miodem, woskiem i masłem. Bo wino z Middenlandu to akurat straszny sikacz – skrzywił się teatralnie. – Te szczyny sprzedają się tylko dlatego, że z racji smaku i łatwości transportu w dół Dellu są tanie jak woda.
Stojąc na nabrzeżu Luca układał sobie przemyślany podczas rejsu plan sprzedania towarów i zakupu nowych. Miał w stolicy kilka znajomych kupieckich składów i faktorii.
- Niech ktoś zostanie pilnować łodzi. – rzekł. – Ja idę załatwiać interesy. Może jeszcze dziś ubiję kilka transakcji. Spotkajmy się na alei tysiąca gospód, w „Kowadle” – to filia browaru Bugmana, mają tam dobre jadło i najlepsze piwo, krasnoludzkie! – ukłonił się kapeluszem do Orzada. - Iskierko – zwrócił się pieszczotliwie do Castinyy – potowarzyszysz mi czy wolisz odpocząć z Renate na łodzi?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Wbrew wcześniejszym obawom, krasnolud okazał się nieszkodliwym, a wręcz interesującym kompanem. Golema bawił krytyczny dystans khazada do ludzkich spraw i otoczenia, celne, nierzadko rubaszne dowcipy i riposty. Cieszył się również, że miał z kim osuszać kolejne kufle trunków wyskokowych, gdyż wątpliwości nie ulegało raczej, że nikt z dotychczasowej kompanii nie jest w stanie Günterowi pod tym względem dorównać. Tym razem to olbrzym starał się jak mógł, by utrzymać tempo picia brodatego współbiesiadnika. Jednakże raz jeszcze potwierdziło się, iż krasnoludzkie głowy twarde są, niczym skała.
Kolejnego dnia Golem dzielnie opierał się podstępnym atakom i sztuczkom Wielkiego Kaca. Wymagało to jednak nie lada koncentracji, przez co długie godziny spędził na samotnym wyprowadzaniu w pole natrętnego przeciwnika. Sukces odniósł dopiero późnym popołudniem, co też postanowił wspólnie z krasnoludem konspiracyjnie opić.
Ze złośliwym uśmiechem na twarzy i uszczypliwymi komentarzami na ustach Günter wraz z krasnoludem obserwowali, jak strażnicy uwijali się, niczym w ukropie, dzielnie poszukując zakazanych w stolicy towarów. Olbrzym niemal wybuchnął śmiechem, kiedy rozżalony żołnierz złożył raport swojemu przełożonemu, a ten gniewnie splunął na deski pokładu i szurnął z niezadowoleniem nogą.
"Ha! Dziś nie będzie łapówki, panie zbrojny." - pomyślał z satysfakcją.
A więc znowu Altdorf. Wielkie, ludne miasto, przyciągające ludzkie masy z wszystkich zakątków Starego Świata. Miasto, do którego, niczym ćmy do światła latarni, ciągnęli osobnicy ze wszystkich warstw społecznych, z których każdy przybywał w sobie tylko znanym celu.
Golem pożegnał Emmarettę, a na słowa Orzada odpowiedział:
- Mnie twoje towarzystwo, krasnoludzie, bynajmniej nie przeszkadza. Wprost przeciwnie, liczę, że jeszcze nie raz dane nam będzie wspólnie podywagować przy kubku gorzałki. Bywaj tymczasem, do zobaczenia!
Następnie zwrócił się do Luci.
- W zasadzie nie mam nic wielkiego do załatwienia w mieście. Poza tym mogę z racji wyglądu rzucać się w oczy, więc lepiej będzie, jak pozostanę na łodzi. Byłbym tylko wdzięczny, gdyby ktoś mógłby podesłać mi na pokład jakąś ciepłą, pachnącą strawę.
Wbrew wcześniejszym obawom, krasnolud okazał się nieszkodliwym, a wręcz interesującym kompanem. Golema bawił krytyczny dystans khazada do ludzkich spraw i otoczenia, celne, nierzadko rubaszne dowcipy i riposty. Cieszył się również, że miał z kim osuszać kolejne kufle trunków wyskokowych, gdyż wątpliwości nie ulegało raczej, że nikt z dotychczasowej kompanii nie jest w stanie Günterowi pod tym względem dorównać. Tym razem to olbrzym starał się jak mógł, by utrzymać tempo picia brodatego współbiesiadnika. Jednakże raz jeszcze potwierdziło się, iż krasnoludzkie głowy twarde są, niczym skała.
Kolejnego dnia Golem dzielnie opierał się podstępnym atakom i sztuczkom Wielkiego Kaca. Wymagało to jednak nie lada koncentracji, przez co długie godziny spędził na samotnym wyprowadzaniu w pole natrętnego przeciwnika. Sukces odniósł dopiero późnym popołudniem, co też postanowił wspólnie z krasnoludem konspiracyjnie opić.
Ze złośliwym uśmiechem na twarzy i uszczypliwymi komentarzami na ustach Günter wraz z krasnoludem obserwowali, jak strażnicy uwijali się, niczym w ukropie, dzielnie poszukując zakazanych w stolicy towarów. Olbrzym niemal wybuchnął śmiechem, kiedy rozżalony żołnierz złożył raport swojemu przełożonemu, a ten gniewnie splunął na deski pokładu i szurnął z niezadowoleniem nogą.
"Ha! Dziś nie będzie łapówki, panie zbrojny." - pomyślał z satysfakcją.
A więc znowu Altdorf. Wielkie, ludne miasto, przyciągające ludzkie masy z wszystkich zakątków Starego Świata. Miasto, do którego, niczym ćmy do światła latarni, ciągnęli osobnicy ze wszystkich warstw społecznych, z których każdy przybywał w sobie tylko znanym celu.
Golem pożegnał Emmarettę, a na słowa Orzada odpowiedział:
- Mnie twoje towarzystwo, krasnoludzie, bynajmniej nie przeszkadza. Wprost przeciwnie, liczę, że jeszcze nie raz dane nam będzie wspólnie podywagować przy kubku gorzałki. Bywaj tymczasem, do zobaczenia!
Następnie zwrócił się do Luci.
- W zasadzie nie mam nic wielkiego do załatwienia w mieście. Poza tym mogę z racji wyglądu rzucać się w oczy, więc lepiej będzie, jak pozostanę na łodzi. Byłbym tylko wdzięczny, gdyby ktoś mógłby podesłać mi na pokład jakąś ciepłą, pachnącą strawę.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
-Ho ho- powiedział do siebie pod nosem, gdy zobaczył swoją facjatę na liście gończym, który wisiał na tym zadupiu, w którym akurat mieli postój. Nie sądził, że będą tacy sławni... Nawet po większych akcjach nikt specjalnie go nie szukał. A tu proszę - tak naprawdę nic nie zrobili i już ich ścigają. Dziwna ta logika. Na szczęście w miasteczku nikt się nie przejmował nieco sfatygowanym już listem i dobrze - Ulrich się rozchorował, reszta też była jakaś przygaszona. Dlatego też dzień minął szybko i bez fajerwerków, obeszło się też bez biesiad takich jak ta zeszłej nocy.
W końcu przybyli do Altdorfu. Starego, dobrego, paskudnego Altdorfu. Zasmarkanej stolicy Imperium... Bez większych ceremonii pożegnali Emerettę, ale niestety krasnolud robił problemy. Taaa... ze znajomkami będzie podróżował. "Niech cię szlag, kurduplu" pomyślał, patrząc wrogo na khazada. Niech sobie już stąd idzie, widać jak na dłoni, że się wkurzają wzajemnie, i Gildiril to wie, i Orzad to wie... I co teraz? Skinął głową na słowa Luci, nie mieli po co się spieszyć... A przydałoby się coś załatwić, nie miał zamiaru zostawać na łodzi. Miał okazję uwolnić się na chwilę od krasnoluda i nie chciał jej przegapić. W sumie przydałoby mu się trochę nowych strzał, część wypsuł, a niektóre były już mocno sfatygowane. No, i drugi sztylet też by się przydał. Ach, jak przypomniał sobie, z jaką wirtuozerią można walczyć takimi dwoma sztyletami... Ale droga skrytobójcy nie do końca mu odpowiedziała, bo widok krwi cieszył go tylko w ostateczności.
Gildiril zarzucił więc kaptur na głowę i ruszył w miasto na małe "zakupy". Rzucił do reszty drużyny zdawkowe -Wracam za jakiś czas- i odszedł. Starał się nie rzucać za bardzo w oczy...
-Ho ho- powiedział do siebie pod nosem, gdy zobaczył swoją facjatę na liście gończym, który wisiał na tym zadupiu, w którym akurat mieli postój. Nie sądził, że będą tacy sławni... Nawet po większych akcjach nikt specjalnie go nie szukał. A tu proszę - tak naprawdę nic nie zrobili i już ich ścigają. Dziwna ta logika. Na szczęście w miasteczku nikt się nie przejmował nieco sfatygowanym już listem i dobrze - Ulrich się rozchorował, reszta też była jakaś przygaszona. Dlatego też dzień minął szybko i bez fajerwerków, obeszło się też bez biesiad takich jak ta zeszłej nocy.
W końcu przybyli do Altdorfu. Starego, dobrego, paskudnego Altdorfu. Zasmarkanej stolicy Imperium... Bez większych ceremonii pożegnali Emerettę, ale niestety krasnolud robił problemy. Taaa... ze znajomkami będzie podróżował. "Niech cię szlag, kurduplu" pomyślał, patrząc wrogo na khazada. Niech sobie już stąd idzie, widać jak na dłoni, że się wkurzają wzajemnie, i Gildiril to wie, i Orzad to wie... I co teraz? Skinął głową na słowa Luci, nie mieli po co się spieszyć... A przydałoby się coś załatwić, nie miał zamiaru zostawać na łodzi. Miał okazję uwolnić się na chwilę od krasnoluda i nie chciał jej przegapić. W sumie przydałoby mu się trochę nowych strzał, część wypsuł, a niektóre były już mocno sfatygowane. No, i drugi sztylet też by się przydał. Ach, jak przypomniał sobie, z jaką wirtuozerią można walczyć takimi dwoma sztyletami... Ale droga skrytobójcy nie do końca mu odpowiedziała, bo widok krwi cieszył go tylko w ostateczności.
Gildiril zarzucił więc kaptur na głowę i ruszył w miasto na małe "zakupy". Rzucił do reszty drużyny zdawkowe -Wracam za jakiś czas- i odszedł. Starał się nie rzucać za bardzo w oczy...

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Słuchał jak Luca wymienia kolejno co mają kupić, a co sprzedać i gdzie się tym wszystkim zając. Rzeczywiście mówił jakby zajmował się tym już od dłuższego czasu. Co nie zmienia faktu, że Ulrichowi były wybitnie obojętne te wszystkie sprawy handlowe. Wiedział tylko, że muszą jak najszybciej wyruszyć, bo Wittgendorf sam do nich nie przyjdzie!
- Ja także nie mam pilnych interesów tutaj. A z tego co mówiliście o listach gończych, nie jest to najlepszy czas na zwiedzanie stolicy. No i… - zakłopotał się trochę - …nie chcę żeby powtórzyła się sytuacja z Weissbrucku. Mam już dosyć obcych ludzi – znajomych Kastora – którzy tak uparcie pokazują jak swędzą ich uszy… Tak więc uważajcie na siebie, bo możliwe, że nie tylko list gończy jest naszym problemem w stolicy. – powiedział do odchodzących Tileańczyków. Elf już gdzieś zniknął, a Ulrich został na łodzi z Gunterem i Renate.
Słuchał jak Luca wymienia kolejno co mają kupić, a co sprzedać i gdzie się tym wszystkim zając. Rzeczywiście mówił jakby zajmował się tym już od dłuższego czasu. Co nie zmienia faktu, że Ulrichowi były wybitnie obojętne te wszystkie sprawy handlowe. Wiedział tylko, że muszą jak najszybciej wyruszyć, bo Wittgendorf sam do nich nie przyjdzie!
- Ja także nie mam pilnych interesów tutaj. A z tego co mówiliście o listach gończych, nie jest to najlepszy czas na zwiedzanie stolicy. No i… - zakłopotał się trochę - …nie chcę żeby powtórzyła się sytuacja z Weissbrucku. Mam już dosyć obcych ludzi – znajomych Kastora – którzy tak uparcie pokazują jak swędzą ich uszy… Tak więc uważajcie na siebie, bo możliwe, że nie tylko list gończy jest naszym problemem w stolicy. – powiedział do odchodzących Tileańczyków. Elf już gdzieś zniknął, a Ulrich został na łodzi z Gunterem i Renate.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa "Arienati" Bassadocci
Zachowanie Orlandoniego bawiło ją i śmieszyło, pomagało też przetrwać niezbyt dobre samopoczucie jej żołądka. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie struła się czymś tak jak ich rajtar, ale podejrzewała, że przyczyną tego wszystkiego jest coś zupełnie innego.
- Trzeba będzie kupić suszone liście malin - powiedziała do Luci.
No i oczywiście noże, pasy do nich i odpowiedni strój.
Stan Ulricha powoli się poprawiał, choć z początku jej mieszanka nie dawała efektu i kobieta zaczęła się martwić, że ktoś go otruł. Jednak kto? Krasnolud raczej by się nie chwytał takich sposobów, już raczej ta kobieta. Cas postanowiła mieć ją na oku do samego końca rejsu, jednak w końcu zioła zaczęły pomagać i skrytobójczyni odetchnęła z ulgą. Jej nudności chwilami się nasilały tak bardzo, że miała ochotę zwymiotować za burtę, ale trzymała się dzielnie. Nie chciała martwić swego partnera, wolała zostać na łodzi. Ale nie sama...
Na słowa podziękowania rajtara uśmiechnęła się lekko.
- Wyborne? Chyba już zupełnie smak straciłeś, przyjacielu, po tym świństwie pewnie będzie ci bardziej niedobrze niż po całonocnym piciu - odpowiedziała mu śmiejąc się cicho. - Jednak cieszę się, że w końcu ci lepiej, zaczynałam się już mocno martwić twym zdrowiem.
Głos na chwilę jej spoważniał i rzuciła szybkie, dyskretne spojrzenie w stronę ich pasażerki. Westchnęła lekko i dolała mężczyźnie drugą porcję wywaru.
- Na zdrowie i do dna! - poklepała go zachęcająco po ramieniu.
Kontrola ich puściła nie znajdując niczego. Kobieta zaczynała się cieszyć, że w końcu dobiją do przystani i łódź przestanie tak potwornie kołysać. Elf zaraz się gdzieś zmył, krasnolud coś brzęczał, ale nie słuchała go za bardzo bardziej wsłuchana w swój kotłujący się organizm.
Golem i rajtar postanowili zostać na łodzi, co ją bardzo ucieszyło. W każdym razie nie musiałaby sama siedzieć, a łażenie po mieście i załatwianie tych wszystkich spraw w stanie wskazującym na chęć rzygania po zaułkach to nie było nic miłego.
- Mogłabym zostać z nimi? - zapytała nieśmiało Tileańczyka.
- Oczywiście - odparł Luca nie pytając nawet o szczegóły ukochanej. Skoro postanowiła zostać na łodzi, musiała mieć ku temu swoje powody. - Postaram się załatwić nasze sprawy najszybciej jak można i wracam do ciebie. Miejcie ją na oku - rzekł do towarzyszy. - Niech się nie przemęcza, a już broń Ranaldzie coś dźwiga. Możecie pograć w karty, tak sie składa że mam przy sobie dwie talie - puścił jej oczko.
Skinęła mu w podziękowaniu głową i wzięła karty. Chyba bardzo dawno nie grała, ale pamiętała kilka ciekawszych gier.
- Dzięki, kochanie - powiedziała z wyraźną ulgą. - Kup mi suszone liście malin... byle dużo i z trzydzieści noży razem z pasami do nich. Będę ćwiczyć sobie, tak jak już wcześniej się umówiliśmy, dobrze?
Luca skinął jej głową, a za chwilę dodał jednak:
- A po co ci liście tych malin? Wiem, że skrytobójczynie to niezłe zielarki – położył nacisk na ostatnie słowo. - ale mam nadzieję, że jest ci to potrzebne by nasze dziecko rosło zdrowe i silne. - po raz kolejny puścił jej oczko. Wręczając jej talię kart powiedział cicho. - Tylko nie ograj ich do ostatniego miedziaka kochanie, bo wiem że i w tym jesteś dobra. - uśmiechnął się zadziornie. - Zajrzę do sklepu z bronią Kulawego Johanna po twoje sztylety, on zawsze miał coś ciekawego na stanie. Przygotuj się również na niespodziankę - zawadiacki uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Pokręciła głową śmiejąc się cicho.
- Jak chcesz po mnie pokład sprzątać, to możemy sobie darować te liście - odpowiedziała rozbawiona.
Przetasowała karty i spojrzała w stronę panów i pani. Było ich akurat czworo, o ile ona nie zdecyduje się iść do miasta coś pozałatwiać.
Już się nie mogła doczekać, kiedy będzie mogła wypróbować nowe noże. W zamyśleniu pogładziła wsadzony za pas sztylet należący do kultysty.
- I pochwę na niego - dodała podając Luce ostrze i uśmiechając się uroczo.
- Zobaczę co da się zrobić – Luca spojrzał na sztylet. - A co do liści, to choćbym miał na głowie stawać, to ci je załatwię. - w mig załapał o co chodziło Castiniee z tym sprzątaniem pokładu. - Dbaj o siebie i odpoczywaj. Niedługo wracam. - pocałował ją namiętnie, a następnie ruszył w kierunku miasta.
Pomachała mu i jak tylko się odwrócił, skrzywiła lekko łapiąc się szybko za żołądek. Wyglądało to tak, jakby pocałunek mężczyzny wywołał u niej nudności, na co panowie zaśmiali się wesoło.
Zachowanie Orlandoniego bawiło ją i śmieszyło, pomagało też przetrwać niezbyt dobre samopoczucie jej żołądka. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie struła się czymś tak jak ich rajtar, ale podejrzewała, że przyczyną tego wszystkiego jest coś zupełnie innego.
- Trzeba będzie kupić suszone liście malin - powiedziała do Luci.
No i oczywiście noże, pasy do nich i odpowiedni strój.
Stan Ulricha powoli się poprawiał, choć z początku jej mieszanka nie dawała efektu i kobieta zaczęła się martwić, że ktoś go otruł. Jednak kto? Krasnolud raczej by się nie chwytał takich sposobów, już raczej ta kobieta. Cas postanowiła mieć ją na oku do samego końca rejsu, jednak w końcu zioła zaczęły pomagać i skrytobójczyni odetchnęła z ulgą. Jej nudności chwilami się nasilały tak bardzo, że miała ochotę zwymiotować za burtę, ale trzymała się dzielnie. Nie chciała martwić swego partnera, wolała zostać na łodzi. Ale nie sama...
Na słowa podziękowania rajtara uśmiechnęła się lekko.
- Wyborne? Chyba już zupełnie smak straciłeś, przyjacielu, po tym świństwie pewnie będzie ci bardziej niedobrze niż po całonocnym piciu - odpowiedziała mu śmiejąc się cicho. - Jednak cieszę się, że w końcu ci lepiej, zaczynałam się już mocno martwić twym zdrowiem.
Głos na chwilę jej spoważniał i rzuciła szybkie, dyskretne spojrzenie w stronę ich pasażerki. Westchnęła lekko i dolała mężczyźnie drugą porcję wywaru.
- Na zdrowie i do dna! - poklepała go zachęcająco po ramieniu.
Kontrola ich puściła nie znajdując niczego. Kobieta zaczynała się cieszyć, że w końcu dobiją do przystani i łódź przestanie tak potwornie kołysać. Elf zaraz się gdzieś zmył, krasnolud coś brzęczał, ale nie słuchała go za bardzo bardziej wsłuchana w swój kotłujący się organizm.
Golem i rajtar postanowili zostać na łodzi, co ją bardzo ucieszyło. W każdym razie nie musiałaby sama siedzieć, a łażenie po mieście i załatwianie tych wszystkich spraw w stanie wskazującym na chęć rzygania po zaułkach to nie było nic miłego.
- Mogłabym zostać z nimi? - zapytała nieśmiało Tileańczyka.
- Oczywiście - odparł Luca nie pytając nawet o szczegóły ukochanej. Skoro postanowiła zostać na łodzi, musiała mieć ku temu swoje powody. - Postaram się załatwić nasze sprawy najszybciej jak można i wracam do ciebie. Miejcie ją na oku - rzekł do towarzyszy. - Niech się nie przemęcza, a już broń Ranaldzie coś dźwiga. Możecie pograć w karty, tak sie składa że mam przy sobie dwie talie - puścił jej oczko.
Skinęła mu w podziękowaniu głową i wzięła karty. Chyba bardzo dawno nie grała, ale pamiętała kilka ciekawszych gier.
- Dzięki, kochanie - powiedziała z wyraźną ulgą. - Kup mi suszone liście malin... byle dużo i z trzydzieści noży razem z pasami do nich. Będę ćwiczyć sobie, tak jak już wcześniej się umówiliśmy, dobrze?
Luca skinął jej głową, a za chwilę dodał jednak:
- A po co ci liście tych malin? Wiem, że skrytobójczynie to niezłe zielarki – położył nacisk na ostatnie słowo. - ale mam nadzieję, że jest ci to potrzebne by nasze dziecko rosło zdrowe i silne. - po raz kolejny puścił jej oczko. Wręczając jej talię kart powiedział cicho. - Tylko nie ograj ich do ostatniego miedziaka kochanie, bo wiem że i w tym jesteś dobra. - uśmiechnął się zadziornie. - Zajrzę do sklepu z bronią Kulawego Johanna po twoje sztylety, on zawsze miał coś ciekawego na stanie. Przygotuj się również na niespodziankę - zawadiacki uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Pokręciła głową śmiejąc się cicho.
- Jak chcesz po mnie pokład sprzątać, to możemy sobie darować te liście - odpowiedziała rozbawiona.
Przetasowała karty i spojrzała w stronę panów i pani. Było ich akurat czworo, o ile ona nie zdecyduje się iść do miasta coś pozałatwiać.
Już się nie mogła doczekać, kiedy będzie mogła wypróbować nowe noże. W zamyśleniu pogładziła wsadzony za pas sztylet należący do kultysty.
- I pochwę na niego - dodała podając Luce ostrze i uśmiechając się uroczo.
- Zobaczę co da się zrobić – Luca spojrzał na sztylet. - A co do liści, to choćbym miał na głowie stawać, to ci je załatwię. - w mig załapał o co chodziło Castiniee z tym sprzątaniem pokładu. - Dbaj o siebie i odpoczywaj. Niedługo wracam. - pocałował ją namiętnie, a następnie ruszył w kierunku miasta.
Pomachała mu i jak tylko się odwrócił, skrzywiła lekko łapiąc się szybko za żołądek. Wyglądało to tak, jakby pocałunek mężczyzny wywołał u niej nudności, na co panowie zaśmiali się wesoło.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa, Gunter i Ulrich zostali na łodzi, Luca i Gildiril porozchodzili się za własnymi sprawami po mieście. Tileańczyk dość szybko znalazł kupców, lecz to już nie był Weissbruck. Targowali się tu mocno i na całym ładunku przemytnik zarobił 'zaledwie' 450 koron. To był Altdorf, stolica handlu. Nie udało mu się jednak zakupić nowych towarów tego dnia, pora była na to zbyt późna, a handlarze oferujący luksusowe dobra już dość dawno zwinęli sie do domów wraz ze swymi towarami. Gildiril odwiedzając sklep z uzbrojeniem zakupił kołczan kunsztownie wykonanych strzał za 50 koron i pięknie wykonany sztylet. Luca zanim spotkał się z kupcami, odwiedził zielarza, kupując dla Castinyy liście malin, a także sklep Kulawego Johanna, gdzie dostał dwadzieścia finezyjnie wykonanych sztyletów z dwoma pasami za, bagatela, 40 koron.
Wraz z nadejściem zmroku jedynym dobrym wyjściem był wieczór w karczmie lub na łodzi, przy piwie, winie czy innych dobrach. Najpełniej korzystali z tego Gunter i Orzad, którzy sami do łodzi mieliby problemy trafić. Castinaa z Orlandonim jak zwykle zaszyli się w jakiejś przytulnej karczmie, a Gildiril do późna przebywał na mieście pozbawiając kilku mieszczuchów sakiewek w których łącznie znalazł 10 koron i 20 srebrników. W końcu wszystkich zmożył sen.
Dopiero rano wyszło na jaw, że coś jest nie tak. Brakowało Renate, która zniknęła wraz ze swoim ekwipunkiem. Ślad po niej zaginął, no może nie do końca. Przepytani okoliczni ludzie nie wiedzieli wiele, ledwie jeden z nich oznajmił, że widział kobietę o wyglądzie cyganki wychodzącą z łodzi. Gdzie i kiedy poszła - tego już nie wiedział. Co go to obchodziło? Fakt był jednak niepodważalny - Renate zniknęła, być może na zawsze. A świt dopiero wstawał.
Wraz z nadejściem zmroku jedynym dobrym wyjściem był wieczór w karczmie lub na łodzi, przy piwie, winie czy innych dobrach. Najpełniej korzystali z tego Gunter i Orzad, którzy sami do łodzi mieliby problemy trafić. Castinaa z Orlandonim jak zwykle zaszyli się w jakiejś przytulnej karczmie, a Gildiril do późna przebywał na mieście pozbawiając kilku mieszczuchów sakiewek w których łącznie znalazł 10 koron i 20 srebrników. W końcu wszystkich zmożył sen.
Dopiero rano wyszło na jaw, że coś jest nie tak. Brakowało Renate, która zniknęła wraz ze swoim ekwipunkiem. Ślad po niej zaginął, no może nie do końca. Przepytani okoliczni ludzie nie wiedzieli wiele, ledwie jeden z nich oznajmił, że widział kobietę o wyglądzie cyganki wychodzącą z łodzi. Gdzie i kiedy poszła - tego już nie wiedział. Co go to obchodziło? Fakt był jednak niepodważalny - Renate zniknęła, być może na zawsze. A świt dopiero wstawał.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca Orlandoni
Luca z Castinąą spędzili noc w „Zapiecku” – halflińskim lokalu z przepyszną kuchnią. Gospoda wszak nastawiona była na ludzi toteż w przytulnym skądinąd pokoju nie musieli się walić głową o sufit. Rankiem, gdy ukochana jeszcze spała, obudzony przez miauczącego na podwórzu kota Orlandoni oglądał zakupione dzień wcześniej sztylety. Potem zjedli śniadanie. Luca wgryzł się w zapiekany z cynamonem placek z białym serem. Popił, o dziwo, gorącym mlekiem, a nie piwem.
- Wyruszamy dziś do Delberz, jak tylko kupię towar. - rzucił. - Jak się czujesz, skarbie? Mam nadzieję, że kuchnia niziołków ci służy - puścił jej oczko.
Skończyli śniadanie i ruszyli na barkę. Od nocującego tam Guntera dowiedzieli się, że zniknęła Renate. Na próżno uczestniczyli w daremnych poszukiwaniach. Tileańczyk zachodził w głowę co też mogło skłonić kobietę do odejścia. Wydawała się miła, ale miała chyba jakieś tajemnice. Szukanie jej w Altdorfie było jak szukanie igły w stogu siana.
- Nie ma sensu jej szukać – powiedział do kompanów. - Skoro odeszła bez pożegnania, znaczy że nie chciała byśmy ją odnaleźli.
***
Był średnio zadowolony z zysków. Zarobili mniej niż się spodziewał ale wciąż byli na plusie i mieli na dalsze inwestycje. Przez prawie pół dnia Luca uwijał się z zakupami. Wytrawny przemytnik znał handel Imperium i dobrze wiedział co trzeba kupić. Nie były to egzotyczne przyprawy, barwniki, klejnoty i pachnidła. Docierały one do Delberz szlakiem lądowym z Marienburga. Zakupił kilkanaście bel najlepszego na świecie jedwabnego sukna, wyrabianego tylko przez wyspecjalizowanych sukienników w Altdorfie. Drogą płatnej plotki doszło do niego, że pewien miejscowy magnat z Delberz rozbudowuje swoją rezydencję. Zdobył pod tym kątem kilka cudów stołecznego rękodzielnictwa: złoconych lichtarzy, porcelanową zastawę i inne elementy wystroju wnętrz. Głównym ładunkiem na tą podróż miał być jednak ładunek szkieł: Delberz nie miało własnego przemysłu szklarskiego a i pobliski w Middenheim nie zaspokajał miejscowych potrzeb. Do tych kruchych towarów doszło prozaiczne ćwierć tony rudy ołowiu. Ta była potrzebna wszędzie a nie występowała w Górach Środkowych. Gdzieś w porze obiadowej, zebrawszy wszystkich na pokładzie Luca zademonstrował drużynie dostarczony pod barkę ładunek. Nie trzeba wspominać kogo, w ramach oszczędności, zamierzał użyć jako tragarzy.
- Wieziemy szkło i porcelanę. – przemówił. – Dlatego OSTROŻNIE, przyjaciele! Możemy przypadkiem zbić tu majątek i to dosłownie hehe. Ruda idzie na sam dół ładowni. Szkła zawijamy w sukno i przywiązujemy linami. Zresztą sam tego dopilnuję. No panowie, do roboty, to tylko ćwierć tony.
Minutę później siedzący na pokładzie i studiujący mapę Tileańczyk odpierał zarzuty czemu inni noszą, a on się "opierdala". Castinyy się nie czepiali, wiadomo dlaczego.
- Zaraz wam pomogę, opracowuję najkrótszą trasę dotarcia do Delberz. – uśmiechnął się szeroko. – No, nie mitrężyć. Jak się pośpieszymy, to wypłyniemy jeszcze dzisiaj. Obiad zjemy na barce, ja stawiam, co tylko chcecie. Jak powiadają, czas to pieniądz.
Spoglądał z uśmiechem na coraz bardziej spoconych Ulricha i Gildirila. O dziwo po Golemie nie widać było zupełnie zmęczenia, Luca nawet pomyślał, że te ćwierć tony Gunter sam by przerzucił i niewiele by się spocił. Odkładając mapę, ruszył by pomóc towarzyszom.
Luca z Castinąą spędzili noc w „Zapiecku” – halflińskim lokalu z przepyszną kuchnią. Gospoda wszak nastawiona była na ludzi toteż w przytulnym skądinąd pokoju nie musieli się walić głową o sufit. Rankiem, gdy ukochana jeszcze spała, obudzony przez miauczącego na podwórzu kota Orlandoni oglądał zakupione dzień wcześniej sztylety. Potem zjedli śniadanie. Luca wgryzł się w zapiekany z cynamonem placek z białym serem. Popił, o dziwo, gorącym mlekiem, a nie piwem.
- Wyruszamy dziś do Delberz, jak tylko kupię towar. - rzucił. - Jak się czujesz, skarbie? Mam nadzieję, że kuchnia niziołków ci służy - puścił jej oczko.
Skończyli śniadanie i ruszyli na barkę. Od nocującego tam Guntera dowiedzieli się, że zniknęła Renate. Na próżno uczestniczyli w daremnych poszukiwaniach. Tileańczyk zachodził w głowę co też mogło skłonić kobietę do odejścia. Wydawała się miła, ale miała chyba jakieś tajemnice. Szukanie jej w Altdorfie było jak szukanie igły w stogu siana.
- Nie ma sensu jej szukać – powiedział do kompanów. - Skoro odeszła bez pożegnania, znaczy że nie chciała byśmy ją odnaleźli.
***
Był średnio zadowolony z zysków. Zarobili mniej niż się spodziewał ale wciąż byli na plusie i mieli na dalsze inwestycje. Przez prawie pół dnia Luca uwijał się z zakupami. Wytrawny przemytnik znał handel Imperium i dobrze wiedział co trzeba kupić. Nie były to egzotyczne przyprawy, barwniki, klejnoty i pachnidła. Docierały one do Delberz szlakiem lądowym z Marienburga. Zakupił kilkanaście bel najlepszego na świecie jedwabnego sukna, wyrabianego tylko przez wyspecjalizowanych sukienników w Altdorfie. Drogą płatnej plotki doszło do niego, że pewien miejscowy magnat z Delberz rozbudowuje swoją rezydencję. Zdobył pod tym kątem kilka cudów stołecznego rękodzielnictwa: złoconych lichtarzy, porcelanową zastawę i inne elementy wystroju wnętrz. Głównym ładunkiem na tą podróż miał być jednak ładunek szkieł: Delberz nie miało własnego przemysłu szklarskiego a i pobliski w Middenheim nie zaspokajał miejscowych potrzeb. Do tych kruchych towarów doszło prozaiczne ćwierć tony rudy ołowiu. Ta była potrzebna wszędzie a nie występowała w Górach Środkowych. Gdzieś w porze obiadowej, zebrawszy wszystkich na pokładzie Luca zademonstrował drużynie dostarczony pod barkę ładunek. Nie trzeba wspominać kogo, w ramach oszczędności, zamierzał użyć jako tragarzy.
- Wieziemy szkło i porcelanę. – przemówił. – Dlatego OSTROŻNIE, przyjaciele! Możemy przypadkiem zbić tu majątek i to dosłownie hehe. Ruda idzie na sam dół ładowni. Szkła zawijamy w sukno i przywiązujemy linami. Zresztą sam tego dopilnuję. No panowie, do roboty, to tylko ćwierć tony.
Minutę później siedzący na pokładzie i studiujący mapę Tileańczyk odpierał zarzuty czemu inni noszą, a on się "opierdala". Castinyy się nie czepiali, wiadomo dlaczego.
- Zaraz wam pomogę, opracowuję najkrótszą trasę dotarcia do Delberz. – uśmiechnął się szeroko. – No, nie mitrężyć. Jak się pośpieszymy, to wypłyniemy jeszcze dzisiaj. Obiad zjemy na barce, ja stawiam, co tylko chcecie. Jak powiadają, czas to pieniądz.
Spoglądał z uśmiechem na coraz bardziej spoconych Ulricha i Gildirila. O dziwo po Golemie nie widać było zupełnie zmęczenia, Luca nawet pomyślał, że te ćwierć tony Gunter sam by przerzucił i niewiele by się spocił. Odkładając mapę, ruszył by pomóc towarzyszom.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
-Niezła rzecz- mruknął cicho do siebie Gildiril, z wyraźnym zadowoleniem. Oby tylko jakaś menda mu go nie ukradła... Do tego doszedł kołczan całkiem dobrych strzał. Powinno wystarczyć na jakiś czas... I przydałoby się zarobić na kolejne zakupy. Ale to przy okazji, być może...
Elf wybrał się na nocny "spacer" po Altdorfie. A to nigdy nie oznacza niczego dobrego... W ramach utrzymywania formy pozyskał w nie do końca legalny sposób trochę pieniędzy, ale to były raczej grosze... Oczywiście, jeśli weźmie się pod uwagę te bardziej wygórowane potrzeby. Ale przynajmniej nie był ordynarnym rabusiem, który podrzyna gardła niewinnych ludzi (ta... nie ma niewinnych ludzi) w ciemnych bramach. I był z tego umiarkowanie dumny. W końcu jednak udał się na łódź, bo chciał odpocząć. Stolica Imperium wręcz go dusiła, nigdy nie mógł zbyt długo tu wytrzymać.
Rano coś się działo. Elf rozespany wyszedł z kajuty, by zaraz dowiedzieć się, że Renate zniknęła. Co z tego? W sumie nic, ale mimo wszystko to go niepokoiło... Czuł, że ta kobieta może ściągnąć na nich kłopoty, niezależnie, co się z nią stało. Reszta też nie przejawiała woli, by jej szukać. I dobrze. Gildiril pokręcił się trochę po pokładzie, po czym zniknął z powrotem w głębi łodzi. Poszedł oddać się jednemu ze swoich ulubionych zajęć - doprowadzaniu ekwipunku do porządku i rozmyślaniom o różnych sprawach.
-Niezła rzecz- mruknął cicho do siebie Gildiril, z wyraźnym zadowoleniem. Oby tylko jakaś menda mu go nie ukradła... Do tego doszedł kołczan całkiem dobrych strzał. Powinno wystarczyć na jakiś czas... I przydałoby się zarobić na kolejne zakupy. Ale to przy okazji, być może...
Elf wybrał się na nocny "spacer" po Altdorfie. A to nigdy nie oznacza niczego dobrego... W ramach utrzymywania formy pozyskał w nie do końca legalny sposób trochę pieniędzy, ale to były raczej grosze... Oczywiście, jeśli weźmie się pod uwagę te bardziej wygórowane potrzeby. Ale przynajmniej nie był ordynarnym rabusiem, który podrzyna gardła niewinnych ludzi (ta... nie ma niewinnych ludzi) w ciemnych bramach. I był z tego umiarkowanie dumny. W końcu jednak udał się na łódź, bo chciał odpocząć. Stolica Imperium wręcz go dusiła, nigdy nie mógł zbyt długo tu wytrzymać.
Rano coś się działo. Elf rozespany wyszedł z kajuty, by zaraz dowiedzieć się, że Renate zniknęła. Co z tego? W sumie nic, ale mimo wszystko to go niepokoiło... Czuł, że ta kobieta może ściągnąć na nich kłopoty, niezależnie, co się z nią stało. Reszta też nie przejawiała woli, by jej szukać. I dobrze. Gildiril pokręcił się trochę po pokładzie, po czym zniknął z powrotem w głębi łodzi. Poszedł oddać się jednemu ze swoich ulubionych zajęć - doprowadzaniu ekwipunku do porządku i rozmyślaniom o różnych sprawach.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ulrich był mocno zdziwiony, gdy zauważył, że Renate gdzieś zniknęła. Tak bez słowa? Co najmniej dziwne. No, ale skoro taka byłe jej wola? „Świadek” powiedział, że opuściła łódź na własnych nogach, tak więc porwanie czy inna podstępna zagrywka nie wchodzi w grę. Pojawiła mu się w głowie pewna myśl. Może na skutek przebywania w takiej kompanii w jakiej się znalazł? A może nie? Tak czy inaczej, Ulrich ostatnio trafiał głównie na kłamców, oszustów lub morderców. I – przekonując siebie samego, że niesłusznie – przez chwilę mignęła mu w głowie myśl, że ta kobieta była złodziejką. „Nie, to po prostu niemożliwe. Przecież pomogła mi kiedy chorowałem!” Ale na wszelki wypadek sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu - przede wszystkim miecz Ninerl. Lepiej, żeby Ulrich tym razem pomylił się w przypuszczeniach…
Potem myśli poszły już dalej tym torem. List gończy (pozbawiony oczywiście jakiegokolwiek sensu, bo przecież nie oni zabili tych ludzi... "A już na pewno nie de Maar!"), fakt, że szlachciców zabito w stolicy, Renate, która zniknęła bez słowa. Spróbował odpędzić od siebie te myśli.
Na szczęście w tym momencie Luca pokazał się z różnym towarem zakupionym w Altdorfie.
Ulrich spojrzał z powątpiewaniem na skrzynie z ładunkiem. W życiu by mu nie przyszło do głowy, że będzie się zajmował czymś takim.
- Mimo wszystko, nie jesteśmy tragarzami Luca… - powiedział uśmiechając się – Tak więc racz się pospieszyć, bo cała robota ci ucieknie! Ech, co to się dzieje… - mówił bardziej do siebie niż do pozostałych – Żeby Ulrich de Maar handlował porcelaną, miast walczyć o dobro Imperium! - jego śmiech rozległ się na łodzi. Czyżby jednak zabrzmiała w nim jakaś gorzka nuta?
Pomarudził trochę, bo rzeczywiście nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Ale z czegoś trzeba żyć, żeby dotrzeć do Wittgendorfu, prawda? „Poza tym Luca chyba by nie wytrzymał, gdyby nie mógł jakoś zarobić po drodze” uśmiechnął się do własnych myśli Ulrich i zabrał się z pozostałymi za ładunek.
Ulrich był mocno zdziwiony, gdy zauważył, że Renate gdzieś zniknęła. Tak bez słowa? Co najmniej dziwne. No, ale skoro taka byłe jej wola? „Świadek” powiedział, że opuściła łódź na własnych nogach, tak więc porwanie czy inna podstępna zagrywka nie wchodzi w grę. Pojawiła mu się w głowie pewna myśl. Może na skutek przebywania w takiej kompanii w jakiej się znalazł? A może nie? Tak czy inaczej, Ulrich ostatnio trafiał głównie na kłamców, oszustów lub morderców. I – przekonując siebie samego, że niesłusznie – przez chwilę mignęła mu w głowie myśl, że ta kobieta była złodziejką. „Nie, to po prostu niemożliwe. Przecież pomogła mi kiedy chorowałem!” Ale na wszelki wypadek sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu - przede wszystkim miecz Ninerl. Lepiej, żeby Ulrich tym razem pomylił się w przypuszczeniach…
Potem myśli poszły już dalej tym torem. List gończy (pozbawiony oczywiście jakiegokolwiek sensu, bo przecież nie oni zabili tych ludzi... "A już na pewno nie de Maar!"), fakt, że szlachciców zabito w stolicy, Renate, która zniknęła bez słowa. Spróbował odpędzić od siebie te myśli.
Na szczęście w tym momencie Luca pokazał się z różnym towarem zakupionym w Altdorfie.
Ulrich spojrzał z powątpiewaniem na skrzynie z ładunkiem. W życiu by mu nie przyszło do głowy, że będzie się zajmował czymś takim.
- Mimo wszystko, nie jesteśmy tragarzami Luca… - powiedział uśmiechając się – Tak więc racz się pospieszyć, bo cała robota ci ucieknie! Ech, co to się dzieje… - mówił bardziej do siebie niż do pozostałych – Żeby Ulrich de Maar handlował porcelaną, miast walczyć o dobro Imperium! - jego śmiech rozległ się na łodzi. Czyżby jednak zabrzmiała w nim jakaś gorzka nuta?
Pomarudził trochę, bo rzeczywiście nie tak sobie to wszystko wyobrażał. Ale z czegoś trzeba żyć, żeby dotrzeć do Wittgendorfu, prawda? „Poza tym Luca chyba by nie wytrzymał, gdyby nie mógł jakoś zarobić po drodze” uśmiechnął się do własnych myśli Ulrich i zabrał się z pozostałymi za ładunek.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Skąd brodacz brał te wszystkie opowieści? Golem z nieskrywanym przejęciem wsłuchiwał się w serwowane przez Orzada historie, niemal spijając je krasnoludowi z ust. Ten, najwyraźniej zadowolony z zaciekawionego audytorium, coraz bardziej popuszczał wodze fantazji, kreując w pogrążonym w upojeniu alkoholowym umyśle Güntera wielce heroiczne wizje.
Rankiem, kiedy zdecydował się przeprowadzić rutynową inspekcję łodzi, dostrzegł otwarte na oścież drzwi kajuty do tej pory zajmowanej przez Renate. Zajrzał do środka z ciekawości i wtedy zauważył, że rzeczy właścicielki zniknęły. Po współpasażerce także nigdzie nie było śladu. Przeszukał kajutę z nadzieją na odnalezienie jakiejś informacji, może wiadomości. Nic z tego, kobieta zniknęła bez śladu, nikogo o tym nie uprzedziwszy.
Nie podobał mu się taki obrót sprawy. Nie lubił, kiedy ktoś z jego otoczenia, tym bardziej tak małomówny i tajemniczy, jak Renate, odchodzi bez pożegnania. Ba! - niemal wymyka się. Może to świadczyć o czymkolwiek, ale na pewno nie o szlachetnych intencjach uciekiniera. Golem miał tylko nadzieję, że kobieta nie napyta biedy drużynie, wszak swoich problemów i tak już mieli pod dostatkiem.
Na wszelki wypadek przejrzał swoje wyposażenie, jak również cały sprzęt i pozostały ładunek, jaki znajdował się na łodzi. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku, ale żeby w pełni to stwierdzić kontrolą musiałyby zająć się przynajmniej dwie osoby.
Günter zdał relację z zajścia kapitanowi, kiedy ten przybył rankiem z wiadomością o nowym cennym ładunku, jaki drużyna miała zabrać na pokład. Luca niespecjalnie się tym przejął i całą sprawę potraktował dość lakonicznie. Cóż, wrodzona golemowa ostrożność nie pozwalała mu na takie potraktowanie odejścia kobiety. Wolał zachować czujność, przecież nie raz już bohaterowie stawali się celem ataku różnej maści osób i istot.
Żeby zanadto nie przemęczać się intelektualnie, olbrzym oddał się w całości fizycznemu wysiłkowi. Zawinął rękawy koszuli i zaczął ostrożnie przenosić cenny ładunek na pokład łodzi. Praca pochłonęła go na tyle, że nawet nie zorientował się, kiedy cały towar został z pomocą Ulricha wniesiony na barkę.
Skąd brodacz brał te wszystkie opowieści? Golem z nieskrywanym przejęciem wsłuchiwał się w serwowane przez Orzada historie, niemal spijając je krasnoludowi z ust. Ten, najwyraźniej zadowolony z zaciekawionego audytorium, coraz bardziej popuszczał wodze fantazji, kreując w pogrążonym w upojeniu alkoholowym umyśle Güntera wielce heroiczne wizje.
Rankiem, kiedy zdecydował się przeprowadzić rutynową inspekcję łodzi, dostrzegł otwarte na oścież drzwi kajuty do tej pory zajmowanej przez Renate. Zajrzał do środka z ciekawości i wtedy zauważył, że rzeczy właścicielki zniknęły. Po współpasażerce także nigdzie nie było śladu. Przeszukał kajutę z nadzieją na odnalezienie jakiejś informacji, może wiadomości. Nic z tego, kobieta zniknęła bez śladu, nikogo o tym nie uprzedziwszy.
Nie podobał mu się taki obrót sprawy. Nie lubił, kiedy ktoś z jego otoczenia, tym bardziej tak małomówny i tajemniczy, jak Renate, odchodzi bez pożegnania. Ba! - niemal wymyka się. Może to świadczyć o czymkolwiek, ale na pewno nie o szlachetnych intencjach uciekiniera. Golem miał tylko nadzieję, że kobieta nie napyta biedy drużynie, wszak swoich problemów i tak już mieli pod dostatkiem.
Na wszelki wypadek przejrzał swoje wyposażenie, jak również cały sprzęt i pozostały ładunek, jaki znajdował się na łodzi. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku, ale żeby w pełni to stwierdzić kontrolą musiałyby zająć się przynajmniej dwie osoby.
Günter zdał relację z zajścia kapitanowi, kiedy ten przybył rankiem z wiadomością o nowym cennym ładunku, jaki drużyna miała zabrać na pokład. Luca niespecjalnie się tym przejął i całą sprawę potraktował dość lakonicznie. Cóż, wrodzona golemowa ostrożność nie pozwalała mu na takie potraktowanie odejścia kobiety. Wolał zachować czujność, przecież nie raz już bohaterowie stawali się celem ataku różnej maści osób i istot.
Żeby zanadto nie przemęczać się intelektualnie, olbrzym oddał się w całości fizycznemu wysiłkowi. Zawinął rękawy koszuli i zaczął ostrożnie przenosić cenny ładunek na pokład łodzi. Praca pochłonęła go na tyle, że nawet nie zorientował się, kiedy cały towar został z pomocą Ulricha wniesiony na barkę.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa "Arienati" Bassadocci
Zniknięcie cyganki wywołało u kobiety dziwny niepokój. Czyżby to ona miała coś wspólnego z chorobą rajtara? Raczej nie, skoro pomogły mu zioła za zatrucie pokarmowe, ale wolała tego nie bagatelizować.
- Luca - zwróciła się do Tileańczyka. - Zwijajmy się stąd jak najszybciej, mam złe przeczucia. Obiecaj, że nie będziemy tu ani chwili dłużej, niż to będzie niezbędne...
Na chwilę utkwiła w nim stanowcze spojrzenie i dopiero gdy jej przytaknął, poszła pomóc przy ładunku.
Może nie pozwolili jej nosić, ale pakować delikatne produkty i mocować to jak najbardziej mogła. Była też jeszcze inna rzecz. Pójść poszukać tej ich 'współpasażerki'... Może zobaczyła list gończy za nimi i postanowiła nieco zarobić? Choć chyba zdążyła zauważyć, że nie byli tymi 'złymi'. Castinaa westchnęła. Nie była pewna co robić, póki co więc poszła zwymiotować za burtę.
Krótko, ale chciałam się cokolwiek odezwać
Zniknięcie cyganki wywołało u kobiety dziwny niepokój. Czyżby to ona miała coś wspólnego z chorobą rajtara? Raczej nie, skoro pomogły mu zioła za zatrucie pokarmowe, ale wolała tego nie bagatelizować.
- Luca - zwróciła się do Tileańczyka. - Zwijajmy się stąd jak najszybciej, mam złe przeczucia. Obiecaj, że nie będziemy tu ani chwili dłużej, niż to będzie niezbędne...
Na chwilę utkwiła w nim stanowcze spojrzenie i dopiero gdy jej przytaknął, poszła pomóc przy ładunku.
Może nie pozwolili jej nosić, ale pakować delikatne produkty i mocować to jak najbardziej mogła. Była też jeszcze inna rzecz. Pójść poszukać tej ich 'współpasażerki'... Może zobaczyła list gończy za nimi i postanowiła nieco zarobić? Choć chyba zdążyła zauważyć, że nie byli tymi 'złymi'. Castinaa westchnęła. Nie była pewna co robić, póki co więc poszła zwymiotować za burtę.
Krótko, ale chciałam się cokolwiek odezwać


-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Wszyscy
Kupno i załadunek szły sprawnie i szybko, dzięki temu już przed południem byliście gotowi do drogi. Towaru zresztą nie było wiele, w końcu jedwabie były znacznie droższe niż wełna, teraz jednak przynajmniej mieliście więcej miejsca pod pokładem. Renate nie wróciła, nie było też sensu czekać, gdyż wiadomości od niej nie było. Korzystając więc z dość wczesnej pory postanowiliście wyruszyć nie zwlekając. Niemal w ostatniej chwili dołączył szczerzący zęby Orzad, targający na plecach dodatkowo jakiś mały worek, w którym postukiwały gliniane naczynia. On się nudzić podczas żeglugi najwyraźniej nie miał zamiaru.
Z Altdorfu wypłynęliście niemal bez przeszkód. Standardowe cło i przeszukanie łodzi, to co mieliście przerabiać jeszcze wiele razy pływając po rzekach Imperium. Ale waszą uwagę przykuł tylko jeden szczególik. A może nawet dwa. Przy nabrzeżu dostrzegliście bowiem Ernsta, tego samego, którego niegdyś widzieliście w zajeździe „Dyliżans i Konie” na drodze do Altdorfu. Wsiadał on właśnie do kolejnego, zaś gdy was ujrzał szybko odwrócił wzrok zagłębiając się w lekturze swej książki. Nie było sensu się dłużej zastanawiać, gdyż jego dyliżans szybko odjechał. Drugim szczególikiem, zauważonym jedynie przez Gildirila i Lucę, był dziwny błysk w oku przeszukującego łódź strażnika. Błysk, który się pojawił, gdy ten wpatrywał się przez chwilę w Gildirila, szybko jednak zniknął, a strażnik nie robił żadnych problemów.
Podróż była nudna i monotonna, jak to zwykle bywa w pływaniu barką. Cztery dni bezchmurnej pogody spowodowały jednak, ze do Delberz dobiliście całkiem sprawnie i bez przeszkód. No prawie, może nie licząc kilku bójek w przyrzecznych karczmach czy kilku wymian zdań z innymi przewoźnikami. Drobnostki. Umiejętności nawigacji i prowadzenia łodzi wydatnie zwiększyły się i u Guntera i nawet Ulricha, który okazał się całkiem pojętnym uczniem.
Samo Delberz było raczej niewielkim miastem, położonym w zakolu rzeki Delb. Ledwie dwa tysiące mieszkańców, w porównaniu do Altdorfu nie robiło kompletnie żadnego wrażenia. Otoczone lasami, widocznymi dobrze już z rzeki, z wyrębu drzewa właśnie żyło i całkiem prężnie się rozwijało, mimo, że przeważały tu zwykłe domy niezbyt zamożnych mieszczan, chociaż kilka większych szlacheckich willi również było widać. Nawet mur, okalający Delberz, nie robił zbyt imponującego wrażenia. Wy jednak nie zamierzaliście się tu zatrzymywać na dłużej niż to było konieczne. Przybiliście do portu trochę po południu, była więc szansa zarówno na sprzedanie jak i zakup nowego towaru. Orzad rzucił tylko gromkie „Hoi!” i ruszył w swą stronę, chwilę później zniknął za jednym z domostw. Wcześniej jednak przebąkiwał że gdy tylko załatwi swoje sprawy wróci na łódź, ku wyraźnemu niezadowoleniu Gildirila. Zanim zdążyliście pomyśleć, co zrobić z towarem, na pokładzie pojawił się młody, czarnowłosy mężczyzna, który niemal odruchowo skierował się ku przemytnikowi.
- Witaj, panie Orlandoni. – skłonił się dworsko. - Mój mistrz oczekuje pańskiej wizyty. Proszę ze mną, jeśli sobie pan życzy, może przyjść z towarzyszami.
Luca
Wyglądało na to, że twój przyjaciel Heironymus Bltzen wciąż mieszkał w Delberz i jak zwykle wysługiwał się swoim cynicznym uczniem Hansem-Pieterem Schillerem. No cóż, skoro Płomienisty Czarodziej zapraszał do siebie wysyłając swego posłańca, nietaktem było mu odmówić, zwłaszcza że nie widzieliście się już spory kawałek czasu. Poza tym jak przystało na Piromantę Heironymus miał ciężki charakter i gotów był się nawet obrazić, jeśli byś odmówił. Zawsze cię zastanawiało, skąd on wie, że będziesz w pobliżu, nie ruszając się z tego swojego dworku, ale w końcu był czarodziejem, a oni mają na to swoje dziwne sposoby.
Gildiril
Trzeciego dnia leniwej obserwacji okolicy, byłeś już pewien. Dwóch ludzi śledziło was od samego Altdorfu. Byli nawet nieźli, kryli się po lasach, lub jechali tak byście ich nie widzieli, jednak twoje oko i tak wychwyciło ich obecność. Byłeś pewien, że podążają za wami. Po co? Tego można było się jedynie domyślać, kultyści chyba jednak nie mieli ochoty rezygnować z pieniędzy.
Kupno i załadunek szły sprawnie i szybko, dzięki temu już przed południem byliście gotowi do drogi. Towaru zresztą nie było wiele, w końcu jedwabie były znacznie droższe niż wełna, teraz jednak przynajmniej mieliście więcej miejsca pod pokładem. Renate nie wróciła, nie było też sensu czekać, gdyż wiadomości od niej nie było. Korzystając więc z dość wczesnej pory postanowiliście wyruszyć nie zwlekając. Niemal w ostatniej chwili dołączył szczerzący zęby Orzad, targający na plecach dodatkowo jakiś mały worek, w którym postukiwały gliniane naczynia. On się nudzić podczas żeglugi najwyraźniej nie miał zamiaru.
Z Altdorfu wypłynęliście niemal bez przeszkód. Standardowe cło i przeszukanie łodzi, to co mieliście przerabiać jeszcze wiele razy pływając po rzekach Imperium. Ale waszą uwagę przykuł tylko jeden szczególik. A może nawet dwa. Przy nabrzeżu dostrzegliście bowiem Ernsta, tego samego, którego niegdyś widzieliście w zajeździe „Dyliżans i Konie” na drodze do Altdorfu. Wsiadał on właśnie do kolejnego, zaś gdy was ujrzał szybko odwrócił wzrok zagłębiając się w lekturze swej książki. Nie było sensu się dłużej zastanawiać, gdyż jego dyliżans szybko odjechał. Drugim szczególikiem, zauważonym jedynie przez Gildirila i Lucę, był dziwny błysk w oku przeszukującego łódź strażnika. Błysk, który się pojawił, gdy ten wpatrywał się przez chwilę w Gildirila, szybko jednak zniknął, a strażnik nie robił żadnych problemów.
Podróż była nudna i monotonna, jak to zwykle bywa w pływaniu barką. Cztery dni bezchmurnej pogody spowodowały jednak, ze do Delberz dobiliście całkiem sprawnie i bez przeszkód. No prawie, może nie licząc kilku bójek w przyrzecznych karczmach czy kilku wymian zdań z innymi przewoźnikami. Drobnostki. Umiejętności nawigacji i prowadzenia łodzi wydatnie zwiększyły się i u Guntera i nawet Ulricha, który okazał się całkiem pojętnym uczniem.
Samo Delberz było raczej niewielkim miastem, położonym w zakolu rzeki Delb. Ledwie dwa tysiące mieszkańców, w porównaniu do Altdorfu nie robiło kompletnie żadnego wrażenia. Otoczone lasami, widocznymi dobrze już z rzeki, z wyrębu drzewa właśnie żyło i całkiem prężnie się rozwijało, mimo, że przeważały tu zwykłe domy niezbyt zamożnych mieszczan, chociaż kilka większych szlacheckich willi również było widać. Nawet mur, okalający Delberz, nie robił zbyt imponującego wrażenia. Wy jednak nie zamierzaliście się tu zatrzymywać na dłużej niż to było konieczne. Przybiliście do portu trochę po południu, była więc szansa zarówno na sprzedanie jak i zakup nowego towaru. Orzad rzucił tylko gromkie „Hoi!” i ruszył w swą stronę, chwilę później zniknął za jednym z domostw. Wcześniej jednak przebąkiwał że gdy tylko załatwi swoje sprawy wróci na łódź, ku wyraźnemu niezadowoleniu Gildirila. Zanim zdążyliście pomyśleć, co zrobić z towarem, na pokładzie pojawił się młody, czarnowłosy mężczyzna, który niemal odruchowo skierował się ku przemytnikowi.
- Witaj, panie Orlandoni. – skłonił się dworsko. - Mój mistrz oczekuje pańskiej wizyty. Proszę ze mną, jeśli sobie pan życzy, może przyjść z towarzyszami.
Luca
Wyglądało na to, że twój przyjaciel Heironymus Bltzen wciąż mieszkał w Delberz i jak zwykle wysługiwał się swoim cynicznym uczniem Hansem-Pieterem Schillerem. No cóż, skoro Płomienisty Czarodziej zapraszał do siebie wysyłając swego posłańca, nietaktem było mu odmówić, zwłaszcza że nie widzieliście się już spory kawałek czasu. Poza tym jak przystało na Piromantę Heironymus miał ciężki charakter i gotów był się nawet obrazić, jeśli byś odmówił. Zawsze cię zastanawiało, skąd on wie, że będziesz w pobliżu, nie ruszając się z tego swojego dworku, ale w końcu był czarodziejem, a oni mają na to swoje dziwne sposoby.
Gildiril
Trzeciego dnia leniwej obserwacji okolicy, byłeś już pewien. Dwóch ludzi śledziło was od samego Altdorfu. Byli nawet nieźli, kryli się po lasach, lub jechali tak byście ich nie widzieli, jednak twoje oko i tak wychwyciło ich obecność. Byłeś pewien, że podążają za wami. Po co? Tego można było się jedynie domyślać, kultyści chyba jednak nie mieli ochoty rezygnować z pieniędzy.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca Orlandoni
Przywitał Delberz z ulgą po zgiełku Altdorfu. „Dziś to już interesów nie załatwimy” – pomyślał widząc jak na łodzi pojawił się uczeń Heironymusa. Schiller od zawsze wydawał się Luce podejrzanym typem, ale może po prostu Tileańczyk miał przesadną 'alergię' na tego człowieka. Zapewne gdyby knuł coś za plecami Blitzena, miałby u niego ciepło... i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Sporo czasu się nie widzieliśmy, Pieter. – przywitał go chłodno Orlandoni. - Cieszę się, że Heironymus nie zapomniał jeszcze o swoim starym przyjacielu. Z zaproszenia skorzystam, a jakże. Co wy na to, przyjaciele?! - spytał towarzyszy. - Co powiecie na miły wieczór w dworku mego przyjaciela czarodzieja?
Następnie spojrzał na Castinęę i powiedział:
- Ty chyba się zgadzasz, prawda, Iskierko? Przyda ci się odpoczynek po trudzie drogi, a Heironymus ma naprawdę miękkie sofy. - uśmiechnął się zawadiacko. - Wypoczniesz, zjesz coś, to teraz najważniejsze w twoim stanie. - pocałował ją w czoło.
- Ktoś zostanie na łodzi, czy wynajmiemy jakiegoś chwilowego ochroniarza dla naszego dobytku? - spytał patrząc po twarzach pozostałych.
Przed wizytą u maga opłacił miedziakami kilka dzieciaków aby krzyczały, że kupiec DiNatale, stojący pod „Jelenim Rogiem” będzie miał jutro wiele rzadkich towarów do sprzedania. Wręczył też parę monet wracającym z targu chłopom by powiadomili swych panów o okazji zakupu luksusowych towarów. Liczył nazajutrz na kilku bogatszych rycerzy, a zwłaszcza na ich żony. Kobiety wszak zawsze lubiły wydawać dużo pieniędzy zarobionych przez ich mężów.
- Prowadź nas zatem, Pieter do twego mistrza. – skinął głową Shillerowi i ruszył za posłańcem. Ciekaw był co słychać u starego przyjaciela.
Przywitał Delberz z ulgą po zgiełku Altdorfu. „Dziś to już interesów nie załatwimy” – pomyślał widząc jak na łodzi pojawił się uczeń Heironymusa. Schiller od zawsze wydawał się Luce podejrzanym typem, ale może po prostu Tileańczyk miał przesadną 'alergię' na tego człowieka. Zapewne gdyby knuł coś za plecami Blitzena, miałby u niego ciepło... i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Sporo czasu się nie widzieliśmy, Pieter. – przywitał go chłodno Orlandoni. - Cieszę się, że Heironymus nie zapomniał jeszcze o swoim starym przyjacielu. Z zaproszenia skorzystam, a jakże. Co wy na to, przyjaciele?! - spytał towarzyszy. - Co powiecie na miły wieczór w dworku mego przyjaciela czarodzieja?
Następnie spojrzał na Castinęę i powiedział:
- Ty chyba się zgadzasz, prawda, Iskierko? Przyda ci się odpoczynek po trudzie drogi, a Heironymus ma naprawdę miękkie sofy. - uśmiechnął się zawadiacko. - Wypoczniesz, zjesz coś, to teraz najważniejsze w twoim stanie. - pocałował ją w czoło.
- Ktoś zostanie na łodzi, czy wynajmiemy jakiegoś chwilowego ochroniarza dla naszego dobytku? - spytał patrząc po twarzach pozostałych.
Przed wizytą u maga opłacił miedziakami kilka dzieciaków aby krzyczały, że kupiec DiNatale, stojący pod „Jelenim Rogiem” będzie miał jutro wiele rzadkich towarów do sprzedania. Wręczył też parę monet wracającym z targu chłopom by powiadomili swych panów o okazji zakupu luksusowych towarów. Liczył nazajutrz na kilku bogatszych rycerzy, a zwłaszcza na ich żony. Kobiety wszak zawsze lubiły wydawać dużo pieniędzy zarobionych przez ich mężów.
- Prowadź nas zatem, Pieter do twego mistrza. – skinął głową Shillerowi i ruszył za posłańcem. Ciekaw był co słychać u starego przyjaciela.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Coś mu nie grało. Renate nie wróciła, choć to był akurat najmniejszy problem. Wyczuwał coś złego w otoczeniu. Zaczęło się od tego faceta z dyliżansu... Już go widział na swojej drodze, choć nie potrafił sprecyzować domysłów, tyle ludzi już widział... Jednak gorszy był ten strażnik. Najpierw wpatrywał się dziwnie w elfa, a to był wzrok z rodzaju tych, które wróżą złe intencje. Poznał go? Wtedy może by go od razu aresztował... Błysk w oku strażnika może oznaczać niemal wszystko.
Kolejne dni były nudne i bezbarwne, zupełnie tak jak poprzednie. Ech, niedługo przez takie coś Gildiril straci chęć do podróżowania... Szczególnie w takich towarzystwie. Ale koniec końców dotarli do miasteczka Delberz. Trzeba było zrobić coś z zakupionym towarem, a już w ogóle super byłoby, gdyby ten krasnolud sobie poszedł. Sama jego obecność działała mu na nerwy. A jeszcze jak się odezwał...
Nie zdążyli jeszcze nic zrobić, gdy pojawił się ten facet, który zaczął gadać do Orlandoniego. Co, u licha? Widać jednak, że się znali, bo Luca bardzo ochoczo chciał wybrać się do swojego przyjaciela... czarodzieja. Na sam dźwięk tego słowa elf mimowolnie się skrzywił. Może i elfy mają wrodzone zdolności magiczne, ale Gildiril nie ufał tym sztuczkom. Magia jest tak samo podejrzana jak wiele innych niecnych rzeczy... Elf podszedł do Orlandoniego i odciągnął na stronę
-Dobra, nie obchodzą mnie teraz czarodzieje, ani twoje relacje z nimi, ale muszę ci coś powiedzieć. Prawdopodobnie jesteśmy śledzeni, widziałem jakichś ludzi. Ktoś nam siedzi na ogonie i musimy uważać. Lepiej się więc nie rozdzielać i musimy uważać, żeby tego twojego przyjaciela nie wplątać w naszą kabałę. Zrób co uważasz- Gildiril obrócił się na pięcie i poszedł po swoją broń. Znając życie, może się przydać...
Coś mu nie grało. Renate nie wróciła, choć to był akurat najmniejszy problem. Wyczuwał coś złego w otoczeniu. Zaczęło się od tego faceta z dyliżansu... Już go widział na swojej drodze, choć nie potrafił sprecyzować domysłów, tyle ludzi już widział... Jednak gorszy był ten strażnik. Najpierw wpatrywał się dziwnie w elfa, a to był wzrok z rodzaju tych, które wróżą złe intencje. Poznał go? Wtedy może by go od razu aresztował... Błysk w oku strażnika może oznaczać niemal wszystko.
Kolejne dni były nudne i bezbarwne, zupełnie tak jak poprzednie. Ech, niedługo przez takie coś Gildiril straci chęć do podróżowania... Szczególnie w takich towarzystwie. Ale koniec końców dotarli do miasteczka Delberz. Trzeba było zrobić coś z zakupionym towarem, a już w ogóle super byłoby, gdyby ten krasnolud sobie poszedł. Sama jego obecność działała mu na nerwy. A jeszcze jak się odezwał...
Nie zdążyli jeszcze nic zrobić, gdy pojawił się ten facet, który zaczął gadać do Orlandoniego. Co, u licha? Widać jednak, że się znali, bo Luca bardzo ochoczo chciał wybrać się do swojego przyjaciela... czarodzieja. Na sam dźwięk tego słowa elf mimowolnie się skrzywił. Może i elfy mają wrodzone zdolności magiczne, ale Gildiril nie ufał tym sztuczkom. Magia jest tak samo podejrzana jak wiele innych niecnych rzeczy... Elf podszedł do Orlandoniego i odciągnął na stronę
-Dobra, nie obchodzą mnie teraz czarodzieje, ani twoje relacje z nimi, ale muszę ci coś powiedzieć. Prawdopodobnie jesteśmy śledzeni, widziałem jakichś ludzi. Ktoś nam siedzi na ogonie i musimy uważać. Lepiej się więc nie rozdzielać i musimy uważać, żeby tego twojego przyjaciela nie wplątać w naszą kabałę. Zrób co uważasz- Gildiril obrócił się na pięcie i poszedł po swoją broń. Znając życie, może się przydać...

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa i Luca
Nim Luca zdążył opuścić pokład, Gildiril odciągnął go na stronę.
-Dobra, nie obchodzą mnie teraz czarodzieje, ani twoje relacje z nimi, ale muszę ci coś powiedzieć. Prawdopodobnie jesteśmy śledzeni, widziałem jakichś ludzi. Ktoś nam siedzi na ogonie i musimy uważać. Lepiej się więc nie rozdzielać i musimy uważać, żeby tego twojego przyjaciela nie wplątać w naszą kabałę. Zrób co uważasz.
Orlandoni skinął porozumiewawczo głową do elfa, po czym spytał.
- Jesteś całkowicie pewny, że nas śledzili? Ilu ich było? Masz rację, musimy się trzymać razem, nie możemy ryzykować ponownego ataku z zaskoczenia. Trzeba być przygotowanym i mieć oczy z tyłu głowy. Powiem pozostałym, najlepiej jeśli wszyscy razem pójdziemy do Blitzena, a potem zastanowimy się co robić dalej. Jeśli nas śledzą i nie wiedzą że my o tym wiemy, tym łatwiej będzie zorganizować jakąś zasadzkę. - Luca klepnął elfa w ramię, gdy ten odchodził.
Przemytnik podszedł do Castinyy i powiedział do niej.
- Wygląda na to że mamy ogon. Trzeba się trzymać razem, teraz będę miał na ciebie oko i nie pozwolę cię skrzywdzić. Mam nadzieję, że ich dorwiemy zanim oni wymyślą coś innego na naszą niekorzyść. Idziemy do czarodzieja, tak? - spytał ukochaną.
- Możemy iść - odpowiedziała. - Ilu ich jest? Jeśli to nie jest jakaś duża grupa, to mogłabym - kobieta urwała widząc stanowcze spojrzenie Orlandoniego i westchnęła. - No dobra, nie mogłabym - dopowiedziała uśmiechając się lekko. - Skoro mamy ogon, trzeba go zlikwidować, nim dotrzemy do czarodzieja. Nie chcę, by twój znajomy znalazł się w niebezpieczeństwie, jak tamta rodzina z dzieckiem na barce. Pamiętasz?
Luca uśmiechnął się, gdy Castinaa wspomniała o tym, że Heironymus mógłby znaleźć się w niebezpieczeństwie. Chwycił ją za ramiona i rzekł patrząc w oczy.
- Jeśli zbliżą się choćby do posiadłości mojego przyjaciela, to będą mieć spory problem, naprawdę. Właściwie nie chciałbym być w ich skórze hehe. Ale trzeba być czujnym, może będą szli za nami aż do samego Blitzena i tam ich załatwimy. Chodźmy...
Nim Luca zdążył opuścić pokład, Gildiril odciągnął go na stronę.
-Dobra, nie obchodzą mnie teraz czarodzieje, ani twoje relacje z nimi, ale muszę ci coś powiedzieć. Prawdopodobnie jesteśmy śledzeni, widziałem jakichś ludzi. Ktoś nam siedzi na ogonie i musimy uważać. Lepiej się więc nie rozdzielać i musimy uważać, żeby tego twojego przyjaciela nie wplątać w naszą kabałę. Zrób co uważasz.
Orlandoni skinął porozumiewawczo głową do elfa, po czym spytał.
- Jesteś całkowicie pewny, że nas śledzili? Ilu ich było? Masz rację, musimy się trzymać razem, nie możemy ryzykować ponownego ataku z zaskoczenia. Trzeba być przygotowanym i mieć oczy z tyłu głowy. Powiem pozostałym, najlepiej jeśli wszyscy razem pójdziemy do Blitzena, a potem zastanowimy się co robić dalej. Jeśli nas śledzą i nie wiedzą że my o tym wiemy, tym łatwiej będzie zorganizować jakąś zasadzkę. - Luca klepnął elfa w ramię, gdy ten odchodził.
Przemytnik podszedł do Castinyy i powiedział do niej.
- Wygląda na to że mamy ogon. Trzeba się trzymać razem, teraz będę miał na ciebie oko i nie pozwolę cię skrzywdzić. Mam nadzieję, że ich dorwiemy zanim oni wymyślą coś innego na naszą niekorzyść. Idziemy do czarodzieja, tak? - spytał ukochaną.
- Możemy iść - odpowiedziała. - Ilu ich jest? Jeśli to nie jest jakaś duża grupa, to mogłabym - kobieta urwała widząc stanowcze spojrzenie Orlandoniego i westchnęła. - No dobra, nie mogłabym - dopowiedziała uśmiechając się lekko. - Skoro mamy ogon, trzeba go zlikwidować, nim dotrzemy do czarodzieja. Nie chcę, by twój znajomy znalazł się w niebezpieczeństwie, jak tamta rodzina z dzieckiem na barce. Pamiętasz?
Luca uśmiechnął się, gdy Castinaa wspomniała o tym, że Heironymus mógłby znaleźć się w niebezpieczeństwie. Chwycił ją za ramiona i rzekł patrząc w oczy.
- Jeśli zbliżą się choćby do posiadłości mojego przyjaciela, to będą mieć spory problem, naprawdę. Właściwie nie chciałbym być w ich skórze hehe. Ale trzeba być czujnym, może będą szli za nami aż do samego Blitzena i tam ich załatwimy. Chodźmy...
