[WFRP] Gruzy Wolfenburga

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Giovanni

W innych okolicznościach „Ślepowron” może i wdawał by się z tobą w nic nie wnoszącą pyskówkę, lub sprytne przeciąganie tego, co i tak miało nadejść, jednak nie teraz. Teraz bowiem, widząc twoją desperację i pewność doskonale wiedział że nie żartujesz. Patrząc na niego sam jednak nie byłeś do końca pewny, czy boi się bardziej ciebie czy Warsteinera.

-Nie, nie ma mowy, nie mogę... - wyrzucił wreszcie. Przerażenie biło z jego oczu. - Jeśli ci powiem, to mnie zabiją.

-To co ci zrobią za parę dni, jeśli w ogóle domyślą się że to ty.. - warknąłeś. - to drobnostka w porównaniu z tym, co zrobię ci tu i teraz, jeśli następnymi słowami z twoich ust nie będą informacje których potrzebuję...

Zapadła cisza. Nie miałeś czasu na dalsze podchody i sięgnąłeś po broń. Gdy bandzior zobaczył obnażony gilesowski miecz w twojej dłoni, zaczął sypać.

- Dobra... dobra... Powiem... - zapewnił. Patrząc w twoje chłodne oczy mówił powoli: - Na północny zachód od miasta, jest drugi obóz. Tam znajdziesz Warsteinera... Jest z nim dziesięciu jego najlepszych ludzi – zabójcy, wojownicy, złodzieje. Tylu przeżyło Burzę... To prawda, nie kłamię!!! - nie musiał cię w tym utwierdzać, wyczułeś że mówi prawdę. - Nie wiesz na co się porywasz człowieku. Wszędzie roi się od tych popapranców Chaosu, a nawet jeśli jakimś cudem uda ci się dotrzeć do drugiego obozu i dostać do Warsteinera to i tak zatłucze cię jak psa... Tak jak twoją kobietę...

Nawet jeśli ten dupek był jedynie pionkiem w całej grze, to miał trochę racji. Ruszanie się gdziekolwiek w pojedynkę to było samobójstwo. Potrzebowałeś kogoś, komu taka sytuacja jest całkiem na rękę a przy tym posiada niezłą siłę bojową.

W obozie

Aluthol pił już trzecią kolejkę z kapitanem w jego kwaterze. Słysząc elfa, człowiek zmarszczył brwi.

-Moją kompanię też wybili. Przeżyło może ze dwóch, trzech ze starej drużyny. Jedziemy na tym samym wózku... - na wzmiankę o Imperatorze i sytuacji w stolicy którą przedstawił Vileren, kapitan stwierdził: - To śmierdzące gówno, sierżancie. Ich nie interesują ludzie, którzy za nich giną. Najważniejsze żeby opanować sytuację nie zważając na koszta. Dlatego właśnie trzymam się jak najdlalej od tej zafajdanej polityki.Jesteśmy żołnierzami, sierżancie – stuknęli się kieliszkami. - I będziemy wykonywac rozkazy do końca... Naszego lub Imperium... - ostatnie słowa kapitana nie zabrzmiały zbyt optymistycznie.

W międzyczasie Ninherel rozmawiała z Humfriedem.
- Nie wiem o co chodzi z tym Głazem – jestem przyjezdnym i nie znam tutejszych legend. W każdym razie jestem pewny że krzew którego poszukujesz rośnie właśnie tam. Jeśli uda ci się dotrzeć na miejsce, przynieś 10 owoców, powinno wystarczyć na zrobienie mocnej mikstury.

Dzień upłynął leniwie i spokojnie. W międzyczasie nie wiadomo skąd wrócił Giovanni i bynajmniej nie był skłonny do zwierzeń. Tego wieczora nikt nie siedział przy ogniskach, nikt nie śpiewał pieśni, nikt nie śmiał się przy opowieściach i lubieżnych dowcipach. Tego wieczoru wszystkie twarze były zeszpecone grymasem żalu. Żołnierze stracili członków doborowej jazdy. Ponadto przyjaciół. Młoda dziewczyna płakała pod murem, kilkoro dzieci bawiło się w „przestrzelonego strzałą”. Zimna czeluść mogił chroniła dostępu do ciał. Mieli szczęście, że ich pochowano. Dzięki temu w kraju Morra mogli cieszyć się spokojem od razu, bez udowadniania swojej wartości w limbo. Tak mówił jeden z Morrytów. Ale chyba umarł, bo nikt go dawno nie widział. Jego grobu też nie.

***

Następnego dnia rano wyruszyliście nad rzekę. W obozie zostało kilku żołnierzy mających za zadanie dopilnować, by po powrocie ta enklawa życia wciąż wyglądała, jak wygląda. Zaznaczyć należy, że tym razem straż została podwojona – żywność, która była tam przechowywana, mogła zwabić niejednego potencjalnego złodzieja.

Bohme rozkazał wziąć zwierzęta, które przeżyły z transportu, aby w drodze powrotnej załadować na nie bukłaki z wodą. Do tego załadowali na nie potężny kocioł, prawdopodobnie przed szturmem na miasto służący całej rodzinie halflingów do przygotowywania strawy.

Dwudziestopięcioosobowa eskorta konna pilnowała pochodu ustawiona w nienagannym szyku zawierającym zwiad, czoło, ochronę na flankach i tyły. Faktycznie najwięcej konnych zaangażowanych było właśnie w zwiad.
Jechaliście jeden za drugim uważnie obserwując widma spalonych budowli po swojej stronie drogi. W nieprzyjemny sposób konie omijały trupy. Były do tego przyzwyczajone.

O dziwo zabrał się z wami zielarz Humfried Kahl. Pochód dotarł do rzeki po trzech godzinach marszu. Zwiad zabił kilka błąkających się wśród zwłok ghuli, nic więcej.
Bohme wybrał miejsce na rzece przed miastem, tak, aby woda deszczowa nie nanosiła tam zgnilizny trupów. Woda była czysta. Względnie.
Humfried wybrał sobie do pomocy Ninherel. Kapitan przydzielił im dwójkę żołnierzy do pomocy i zadał przygotowanie ogniska i wygotowanie w kotle odzieży każdego z obozowiczów z kolei. Ci, którzy mieli odkażaną odzież, mieli się w tym czasie wykąpać.

Dla bezpieczeństwa wodę należało sprawdzić. Do tego zadania nie kwapił się nikt. Dlatego też ciągnięto losy. Padło na Dietera.
- Ściągaj ubranie przyjacielu – rzucił kapitan. - Trzeba wejść w wodę i sprawdzić, czy nic nie wciągnie tam pod powierzchnię naszych ludzi. Czy to bezpieczne? Jasne kurwa że nie. Właź, nie myśl, najwyżej będziemy cie ratować.
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh-an-Eshain

- Podziękujesz dopiero jak wrócimy z tymi twoimi owocami do obozu, Ninherel. Cali i zdrowi... – wiedział że te słowa zabrzmiały dość groteskowo w obecnych czasach, ale nie mógł odebrać jej choćby nadziei na powodzenie ich „misji”. Poza tym chyba po raz pierwszy od początku tej długej podróży wymienił jej imię. Uśmiechnął się delikatnie odwzajemniając mocniejszy uścisk dłoni. - I póki co nie jesteś mi nic dłużna... I nie będziesz.

Gdy usiadła naprzeciw niego i opowiadała o morzu, elf słuchał jej z ciekawością. Próbował nawet wyobrazić sobie to o czym mówiła. Bezskutecznie.

- Nigdy nie widziałem morza. I pewnie nie zobaczę... - rzucił, gdy skończyła. - Moim domem od dzieciństwa był las... Moje Laurelorn – uśmiechnął się, chociaż bardziej do siebie niż do niej, przywołując na szybko kilka wspomnień. - Ojciec zawsze powtarzał, że skąd się jest, tam powinno się pozostać. Może i bym tak zrobił, gdyby nie to szaleństwo dokoła... To, co ludzie nazwali Burzą Chaosu... - chwilę potem uciął, zmieniając temat. – Będziemy potrzebować żywności i wody. A szczęścia przede wszystkim. - mruknął. - I jeszcze jeden kołczan strzał, ale tym zajmę się już ja. Jeśli jutro uda nam się dostać wodę bez większych utrudnień, wyruszymy pojutrze o świcie. Co o tym sądzisz?

Każdy, kto stał by się świadkiem tej rozmowy, stwierdziłby, że dwójka elfów straciła wszelkie zmysły chcąc zapuścić się do lasu pełnego najgorszych niebezpieczeństw. Ale Cuolsh, wychowany pośród zieleni drzew i krzewów wiedział, że zadanie jest do wykonania, zwłaszcza że w lesie elf czuł się niczym ryba w wodzie i niejednym mógł zaskoczyć potencjalnych przeciwników. Poza tym chciał pomóc Ninherel i chyba jako jedyny z drużyny miał na to realne szanse. Ryzyko było duże, ale nie miał nic do stracenia... Już nie...

***

Następnego dnia obudził się jako jeden z pierwszych w obozie. W dodatku w paskudnym humorze – nad ranem wróciło kilka niemiłych wspomnień które znacząco wpłynęły na nastrój leśnego ducha. W odosobnieniu zjadł śniadanie – kilka sucharów przepił resztkami wody z bukłaka i przygotował się do drogi. Wiedział dobrze że można spodziewać się najgorszego.

Podróż jako eskorta mijała spokojnie, elf nie odzywał się zbyt wiele, jedynie od czasu do czasu zerkając w stronę Ninherel, tak, by ta tego nie zauważyła. W końcu dotarli do celu. Kiedy Dieterowi nakazano wejśc do rzeki, Cuolsh widząc, że towarzysz się wzdryga i nie za bardzo przekonany jest co do tego pomysłu, rzekł uspokajająco, nakłądając strzałę o czerwonych lotkach na cięciwę swego zefhara:

- Nie martw się, będę Cię osłaniał, gdyby w rzece było coś większego.

Gdy tylko przybyli, cały czas z kulbaki rozglądał się po rzece... dla której ubocznym skutkiem Burzy Chaosu była czysta woda - nie było komu jej zatruwać... No, w miarę czysta. Ale umożliwiająca w miarę dokładnie określić, czy jest w niej jakiś stwór, po czem się zresztą rozglądał...
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Elf z wyraźnie zasępionym obliczem przysłuchiwał się słowom kapitana. W pomieszczeniu robiła się nieco ciężka atmosfera, zakrapiana procentami i narzekaniem na obecną sytuację. -Do samego końca- mruknął Aluthol stukając się kieliszkiem z rozmówcą. Niezbyt często miał okazję pić, niespecjalnie też zresztą przepadał za alkoholem... I bez tego świat wydawał mu się ponury... Zbyt ponury. A wiadomo, co przychodzi wraz ze wschodem słońca po ostrej popijawie - rozczarowanie, i to podwójne - tym jak jest i także tym, jak nie jest. Spojrzał na kapitana. Teraz wydawał mu się dużo sympatyczniejszy niż wtedy, gdy widział go na trakcie, milczącego i będącego ponad innymi. Miał rację mówiąc, że jadą teraz na jednym wozie... Na tym polega właśnie urok wojska - wszyscy mają przewalone po równo, niezależnie od stopnia.

Gdy w końcu zobaczyli dno butelki, Aluthol siedział jeszcze chwilę w milczeniu, po czym wstał i po chwili spożytkowanej na łapanie równowagi zwrócił się do kapitana. -Jeśli pan pozwoli, kapitanie, muszę zaczerpnąć trochę świeżego... przynajmniej z nazwy, powietrza-. Elf w miarę pewnym krokiem wyszedł z kwatery. Musiał się przejść i odetchnąć. Nie upijał się zbyt szybko, musiałby chyba wypić jeszcze dwa razy tyle co teraz, by poczuł się naprawdę sponiewierany. Niemniej jednak taki spacer był mu potrzebny. Pamiętał jeszcze, jak przechadzał się leśnymi szlakami Laurelorn. "Niech to szlag, dlaczego zawsze docenia się coś, jak się już to straci?" - ta myśl czasem chodziła mu po głowie. Ale to już było nieważne, bo wszystko było już stracone, on zresztą też. A jak odejść, to z hukiem...

***
Kolejny raz słońce leniwie wytoczyło się zza horyzontu - zaczął się kolejny dzień... Aluthol wstał dość wcześnie, jednak nie tak wcześnie, jak miał w zwyczaju. Wolał odespać atrakcje wczorajszego dnia. Cuolsh, jak się okazało, też już nie spał. I też nie wyglądał na zbyt zadowolonego. "Ale z nas kompania męczenników" pomyślał Aluthol na widok elfa jedzącego śniadanie. Sierżant wolał nie próżnować. Doprowadził do porządku swoje rzeczy (nie było ich co prawda za wiele, ale jednak) i swojego wierzchowca. W drodze nad rzekę skupił się na obserwowaniu otocznia, choć w sumie nie wiadomo po co, bo oczywistym się wydawało, że jakby wypatrzyła ich jakaś zgraja pokrak Chaosu, to na nic wszystkie subtelności i zwiady, trzeba by było walczyć. Nie interesowały go nawet makabryczne widoki, jakie mijali. Już go to nie ruszało.

Trzeba było się umyć i odkazić, by nie roznosić tego całego świństwa za sobą. Niewątpliwie, myjąc się w tej "czystej" wodzie, będą o wiele zdrowsi i czystsi... Cóż, na wojnie się nie wybiera. Aluthol spojrzał z ukosa na Dietera, który został "wybrany na ochotnika" do sprawdzenia wody w rzece. Widział zdenerwowanie w oczach człowieka i zaśmiał się w duchu. "No, to może przynajmniej w tym się sprawdzisz..."
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter von Hardenberg

Dzień miał się ku końcowi. Noc była cicha… nienaturalnie cicha. Zawsze coś słychać. Ale nie dziś. Żadnych śpiewów, rozmów… nawet otaczający ich świat uległ temu parszywemu nastrojowi. Dieter chciał jak najszybciej położyć się spać. Zasnąć i obudzić się gdzieś daleko stąd. Niech już będzie ranek…

Jednak rano wcale nie było lepiej. Z ociąganiem ubrał się, zebrał swoje rzeczy i opuścił „kwaterę.” Zobaczył, że przygotowania do wymarszu już trwają. Ból w żebrach ciągle trochę dokuczał, więc Dieter powoli poszedł zając się swoją częścią przygotowań – nikt przecież za niego nie zje śniadania, prawda? Przeżuwał powoli, przyglądając się jak reszta uwija się z robotą.

***

Nie podobało mu się tutaj. Tak, był w towarzystwie ponad dwudziestu zbrojnych. Tak, zwiadowcy dobrze wykonywali swoją robotę – o napotkanych ghulach Dieter tylko usłyszał. Tak, zabrał się nawet na koń z jednym żołnierzem, żeby nie wlec się na piechotę za konwojem. Ale to nie zmieniało faktu, że z dwojga złego wolał być w obozie. W końcu dotarli do rzeki. Nareszcie… jeszcze tylko szybko się z tym uwinąć i wracamy. Bohme rozkazał sprawdzić wodę. Nikt nie pospieszył wykonać rozkazu. Losujemy…

Psiakrew! To moje parszywe szczęście… myślał Dieter zdejmując z siebie brudną i przepoconą odzież. To dopiero by była bohaterska śmierć. Zginąć z gołą dupą…
-„Nie martw się, będę cię osłaniał, gdyby z rzece było coś większego” – powiedział elf – Cuolsh. Dieter w końcu wbił sobie do łba jego imię. To może ty się zgłosisz na ochotnika, co? pomyślał człowiek. Ale jak to było w jego zwyczaju… powiedział co innego niż pomyślał.
-Dzięki. Powierzam swoje życie w twoje ręce. - rzekł z udawanym uśmiechem. Trochę się bał, ale słowa elfa i jego wzrok lustrujący powierzchnię wody zadziałał uspokajająco. W końcu to świetny łucznik - Hardenberg widział jak strzela. Przecież dwudziestu chłopa stoi tuż obok… co może mi się stać? Dieter przełknął ślinę. W innych okolicznościach z przyjemnością zanurzyłby sie w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Ale nie tu i nie teraz. Czaił się jak pies do jeża. Stał chwilę nad brzegiem uważnie wpatrując się w wodę. Wyraźnie widać co jest na dnie… chyba nie będzie potrzebował niczego do sprawdzania podłoża. Wszedł do rzeki.
-Ziiimna!!! – krzyknął, ale brnął dalej. To był jeden z powodów, dla którego nie lubił wojska. Trzeba spełnić każdą głupią zachciankę dowódcy…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
- Ale jednak jest to pewien dług- zaprzeczyła z uśmiechem.- Tak czy inaczej... Jesli w ogóle wrócimy- dodała.
- Czemu z góry zakładasz, że nie zobaczysz? Życie jest nieprzywidywalne, nigdy nie mów nigdy.- powiedziała.
- Opowiedz coś o swoim domu.- poprosiła.- Cokolwiek. Ja nie mam takiego miejsca. - w głosie dziewczyny zabrzmiała gorycz. - Tylko morze mogłabym tak nazwać, ale nie do końca...- westchnęła cicho.
-Burza Chaosu. Przypomina mi się Middenheim. I oblężenie.-wzdrygnęła się.
Przez chwilę milczała. Potem wstała i powiedziała:
-Sprobuję zdobyć te zapasy. Z wodą będzie najmniejszy problem, o ile jutro wyprawa sie nam powiedzie. Jakieś resztki racji też mi zostały. Dobra pora - potrząsnęła głową.- Świt. Może jakoś uda się nam przemknąć.
-----------------------------------------------------------------
Jechała milcząc i nasłuchując. Broń trzymała pod ręką.
Było pusto, aż za pusto. To było dziwne- tylko kilka ghuli.
"Może jeszcze się nie zorientowali" pomyślała.
Wkrótce dotarli do rzeki. Ninherel przez chwilę obserwowała czysta wodę, czując się bezpieczniej. Rzeka płynęła powoli, a sam jej widok uspokajał dziewczynę.
Za chwilę podszedł do niej zielarz.
-Mam w czymś pomóc, tak?- zapytała się. -Ale w czym dokładnie...?
Za chwile się dowiedziała. Westchnęła z niezadowoleniem.
Ludzie byli pewnie zawszeni i zapchleni. I brudni oczywiście.
-Pozbieram drewno- powiedziała.- Wy tym czasem przygotujcie miesjca na brudne ubrania i no, nie wiem, coś gdzie można by je powiesić, by wyschły. Może rozciągnijcie linę między dwoma wozami?- zasugerowała i oddaliła się trochę. Ciągle mając w zasięgu wzroku całą eskortę i miecz przy pasie, zaczęła zbierać drewno. Za chwilę przyniosła pierwszą porcję i rzuciła koło jednego z wozów. Otrzepała rękawice i poszła po następną.
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Obrazek

Norr Norrison

Khazad jak zwykle obudził się w ponurym nastroju. Wykonał kilka ćwiczeń mających utrzymać w dobrej formie jego stalowe mięśnie, po czym w milczeniu spożył śniadanie obserwując współtowarzyszy kręcących się po obozie. Gdy Bohme wydał rozkaz do wymarszu, Norr chwycił jedynie za swój wielki topór i plecak i po chwili był gotowy do wymarszu. Nie oznaczało to jednak, że szaczął słuchać rozkazów człeczyny... po prostu wiedział że w lesie może czekać na niego chwalebna śmierć.

Idąc do celu, krasnolud palił fajkę i w skupieniu przyglądał się okolicy nie zwracając uwagi na pozostałych. Jak dotąd nic się nie działo, no, może prócz tego że zwiad ukatrupił kilku ghuli. Te stwory nie były jednak wielkim wyzwaniem dla Norra i postanowił że nie będzie się angażował w tę walkę – sam czekał na coś większego.

Gdy w końcu dotarli do rzeki i kapitan nakazał wejść do wody temu człeczynie, Dieterowi, Norr roześmiał się gromko podpierając jedną dłonią na wielkim stylisku. Od razu zwrócił na siebie spojrzenia wszystkich, a przede wszystkim Bohme'go

- Widzę, że niewielkie znaczenie ma dla ciebie jego życie, człeczyno skoro wysyłasz go żeby sprawdził czy coś tam siedzi. - rzucił bez ceregieli świdrując kapitana swym szalonym spojrzeniem. - Może sam byś ruszył dupsko i wszedł do wody zamiast ryzykować jego zdrowiem...No, człeczyno? Pokaż jakim jesteś dowódcą. Pokaż że zależy ci na swoich ludziach...

Trochę się rozgadał, ale czasami mocno dziwiły go niektóre zachowania tej nienawistnej i podatnej na Chaos rasy jaką byli ludzie. Zresztą, Norr od początku uważał że ten ten cały dowódca jest jakiś dziwny. Może siedzenie w tej zbiorowej mogile wypaczyło mu umysł?
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
EmDżej
Marynarz
Marynarz
Posty: 151
Rejestracja: sobota, 30 czerwca 2007, 17:29
Numer GG: 3121444

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: EmDżej »

Giovanni Andreolli

W starym świecie normalną rzeczą było, że żyli również i tacy ludzie jak Ślepowron. Ludzie utrzymujący się z cudzej krzywdy. Utrzymujący się z zabijania i rabowania. Z kradzieży i gwałtów. Z prostytucji i żebractwa. Na szczęście, byli również tacy ludzie jak Giovanni. Chłopak zdjął z głowy kapelusz i spojrzał na żałosnego bandytę jeszcze raz. Ślepowron trząsł się ze strachu i z zimna. Gio podszedł do okna jeszcze raz sprawdzając czy w pobliżu budynku nie kręci się nikt podejrzany, a następnie schował miecz i ruszył w stronę związanego bandyty. Gdy był już blisko, bardzo blisko, zaczął powoli mówić
- Ludzie, którzy robią złe rzeczy, powinni się przynajmniej postarać, żeby robić je porządnie. Bez błędów. Bez wpadek. Wtedy mogą liczyć na bezkarność. Jeden błąd, może ci jeszcze ujść płazem, ale drugi trzeci i każdy kolejny są już… krokami w przepaść.
Gio powoli chodził dookoła swojego jeńca. Co jakiś czas robiąc przerwy w swoim wywodzie.
-Warsteiner popełnił błąd, że dał się zrzucić ze stanowiska. I prawdopodobnie uszłoby mu to płazem tyle, że jego drugi błąd był już zbyt duży. Powinien wiedzieć, że w momencie, gdy zabrał się za San – Chu – Wee, wsadził kij w dupę, największemu dżabersmokowi w imperium.
Gio znów przestał mówić i ponownie spojrzał na Ślepowrona. W jego oczach było przerażenie. Człowiek chciał coś powiedzieć, ale wydusił z siebie tylko ciche
- Cicha Klingo… nie zabijaj mnie.
Chłopak wydawał się go nie słyszeć.
- Jeśli chodzi o twoje błędy Ślepowronie, to na twoje szczęście, nie są one aż tak poważne. Właściwie, są to tylko niewielkie potknięcia. Aczkolwiek jeden rzuca się w oczy.Gio mówił powoli, często robił dłuższe przerwy, zastanawiając się nad następnymi słowami.
- Niepotrzebnie ruszałeś z Nuln. Mój kontrakt obejmował Warsteinera i tylko Warsteinera. Za twoją dupę nikt nie był skłonny zapłacić nawet 10 pęsów. Nigdy bym cię nie szukał. Niepotrzebnie sam wplątałeś się w tą kabałę.
Po tych słowach Gio znalazł się dokładnie naprzeciwko przywiązanego do krzesła Ślepowrona. Pochylił się nad nim, lewą ręką opierając o jego nogi.
- Jednak… Tak jak mówiłem. Nie myliłeś się zbyt często… Na twoje szczęście.Sztylet, który nie wiadomo jak i kiedy znalazł się w ręku chłopaka, zagłębił się pomiędzy żebra Ślepowrona zmierzając w kierunku serca.
- W nagrodę, zginiesz szybko. Bandyta chciał krzyczeć, chciał przekląć Giovanniego na wszystkie znane mu sposoby. Chciał zaprotestować, przeciwko tak nieuzasadnionemu w tej sytuacji zabójstwu. Przecież powiedział temu gówniarzowi wszystko, co wiedział. Nic nie zataił. Współpracował od początku. Jednak z jego ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Jedynie cichy szept? Syk? Przekleństwo? Gio wyszarpnął sztylet z martwego ciała. Twarz Ślepowrona była wykrzywiona w bólu agonii, jego wybałuszone oczy patrzyły na Giovanniego, i zdawały się pytać „DLACZEGO?”. Chłopak szybkim ruchem dłonią zamknął powieki Ślepowrona.
-Arikato! Niech Moor ulituje się nad twoją duszą.

***

Przemykając bocznymi uliczkami Giovanni dotarł w końcu z powrotem do obozu. Niepokoił go mężczyzna, który wcześniej podążał za nim. Miał nadzieję go rozpoznać. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, żeby człowiek ten zdołał w bezpieczny sposób ulotnić się z obozu. Gio miał w tej chwili przewagę zaskoczenia nad Warsteinerem, ale jeden szpieg, mógł ją zniwelować. Pracą chłopaka było przewidywanie i działanie z zaskoczenia i był w tym cholernie dobry. W tej misji nie było miejsca na błędy. Trzeba zlikwidować każde zagrożenie. Każdy, kto współpracuje z Warsteinerem zginie. Każdy, bez wyjątków. Ślepowron może sobie myśleć swoje, ale Gio nie był głupcem. Nie miał zamiaru rzucać się w pojedynkę na bandę uzbrojonych zabójców. Eksterminator działał inaczej. Był najlepszy w swoim fachu i nawet druga burza chaosu nie powstrzyma go, przed zrobieniem tego, co jest konieczne. Wędrując tak przez obóz i rozmyślając, nad następnym posunięciem, Gio natknął się na kapitana. „O! W samą porę”.
- Kapitanie. Mam pytanie… Czy może mi pan powiedzieć coś o innych obozach w tej okolicy? Słyszałem, że jest tu jeden niedaleko. Jak można się tam dostać? Utrzymujecie z nimi jakikolwiek kontakt?


***

Jadąc z grupą następnego dnia, Gio poruszał się samotnie, na tyłach. Rozmyślał wciąż nad strategią działania. Może warto by było zagadać do kogoś z już poznanych. Właściwie, to nie było chyba wyjścia. Należało poszukać pomocy wśród tutejszych, najlepiej bez zdradzania zbyt wielu szczegółów. Teraz trzeba było jednak bezpiecznie wrócić do obozu. Potem zobaczymy co i jak.
Nie jestem wariatem. Jestem... samolotem :-)
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Pora ruszyć leniwe d*psko i zrobić upka :D


Giovanni

Słysząc Twoje pytanie, kapitan spojrzał na Ciebie ze zdziwieniem po czym odrzekł:

- Obóz znajduje się na północny zachód od miasta. Nie radzę jednak tam iść, to enklawa różnych szumowin, sam dziwię się że jeszcze żyją. Od czasu do czasu udaje nam się natrafić na kogoś od nich, ale nie utrzymujemy z nimi kontaktu. Zresztą, nie wysyłałbym swoich ludzi na pewną śmierć przez gruzy wolfenburga... Sam Sigmar wie, jakie licho czai się w ruinach... Po co ci ta wiedza?- zapytał podejrzliwie Bohme.


Kompania

Na słowa Norra kapitan zareagował natychmiast. Widać było że khazad trafił człowieka w czuły punkt. Jego własną dumę.

- Nie muszę niczego udowadniać, zabójco! – warknął. - Moi ludzie dobrze wiedzą, com wart. A ty młody pakuj się do wody. Żwawo, żwawo – rzucił w stronę szpiega ucinając dalszą dyskusję.

Dieter niezdecydowanie wszedł do wody. Mętna rzeka mogła kryć wiele tajemnic. Ku wielkiej uldze Dietera dziś jednak nie był czas na ich ujawnianie. Było bezpiecznie.

Ludzie poczęli się po kolei kąpać. Kolejno pozwalana na to również żołnierzom. Kąpali się dwójkami, tak, aby w żadnej chwili nie nadwyrężać stanu straży.
Humfried i Ninherel wygotowali ubrania. Niedosuszone ubierali już umyci zbieracze i żołnierze. Szło sprawnie i szybko. Tylko na twarzy kapitana nie gościło zadowolenie. Niewielu wiedziało, jak straszne koszmary towarzyszyły mu tej nocy.

Gdy już kończyli, jeden z żołnierzy przywołał do siebie sierżanta Aluthola i Cuolsha. Nie było mu na rękę, że wraz z nimi przyszła Ninherel, ale machnął na to ręką. Wziął ich na ubocze pod pozorem załadunku bukłaków z wodą na woły.

- Musicie coś wiedzieć. Twarze się zmieniają. Imiona zaś brzmią. Bohme, to nie kto inny jak Generał Heinz Bohmans von Harn, dowodzący kawalerią altdorfską, a później jeszcze posiłkami z kilku innych guberni. Dla wielu był drugim Valtenem. Coś się jednak stało. Nawet w obliczu takiego zagrożenia, jakim była Burza, rodowi rycerze zdegradowali Bohme'go na jego miejsce dając nieudolnego Grendiosa. Gdyby kapitan został na swojej pozycji… Ale to nieważne. On ma swoją ciemną stronę. Jak każdy. Od kilku dni nie śpi. Nękają go koszmary… jak wtedy, zanim Grendios przejął dowodzenie. Ten idiota zgubił tysiące w swoich manewrach…
Słuchajcie, te sny są prorocze. Coś się wydarzy. Ja wiem. Jak wtedy wiedziałem. Ale tym razem nie pozwolę. Pamiętajcie, jeżeli to wy macie przynieść te zmiany, strzeżcie się. Bohme to mąż święty, ale myślę…

Nie dokończył. Z wysokich zarośli nieopodal powoli wyszło naprzeciw wam trzech ziwerzoludzi o kozich łbach, za nimi kolejnych pięciu z wielkimi toporami. Górował nad nimi potężny Minotaur, który spojrzał na was oczami wyzbytymi wszelkich emocji. Jego włochate ciało było tak umięśnione jak u konia bojowego. W jednej ręce trzymał wielki topór bojowy, w drugiej miecz półtoraręczny. Parsknął złowieszczo, a zgraja zwierzoludzi rzuciła się w waszym kierunku. Ludzie z obozu w popłochu zacżęli uciekać.

- Trzymać szyk – jak przez mgłę słyszeliście krzyk Bohmego. Potem było już tylko szybsze bicie serca, zbliżający się zwierzoludzie i warczący, przerażający minotaur. Albo wy, albo oni...
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Najwyższy czas, Ev. :)

Cuolsh-an-Eshain

- Opowiedz coś o swoim domu.- poprosiła Ninherel.- Cokolwiek. Ja nie mam takiego miejsca. - w głosie dziewczyny zabrzmiała gorycz. - Tylko morze mogłabym tak nazwać, ale nie do końca...- westchnęła cicho.

Elf patrzył na nią przez chwilę, jakby zbierając myśli, po czym odparł:

- Ojciec odkąd pamiętam trzymał mnie i moich dwóch braci krótko, od początku pokazał nam drogę którą mamy podążać. Dawniej miałem mu to czasami za złe, ale teraz... – elf spojrzał mimochodem na swój łuk. - Zawdzięczam mu chyba wszystko patrząc z perspektywy czasu. Dzięki niemu właściwie wciąż żyję. Szkoda że on nie może być ze mnie dumny. Już nie... - kwaśny grymas jaki pojawił się na twarzy leśnego ducha musiał w mig wyjaśnić elfce o co chodzi. Cuolsh nie zagłębiał się w dalsze przemyślenia i wyjaśnienia. Chwycił jej dłoń i patrząc w oczy spytał: - Jak to nie masz domu? Dlaczego? Opowiesz mi coś o tym? - nie mogla uciec od jego magnetyzującego wzroku choćby chciała. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. - Proszę... - dodał po chwili wciąż czując ciepło jej dłoni.

***

Gdy pojawili się zwierzoludzie i to włochate, uzbrojone po zęby „coś”, co elf widział pierwszy raz w swoim życiu, Cuolsh w jednej chwili dobył swego łuku nakładając strzałę. Miał gdzieś co mówi człowiek który tutaj dowodził i w ogóle go nie słuchał. W tej chwili liczyło się jedynie życie jego i tych, którzy w popłochu uciekali znad rzeki. O swych towarzyszy raczej się nie martwił, wiedział dobrze że zatroszczą się o siebie w odpowiedni sposób. Posyłając strzałę za strzałą podświadomie starał się jednak być w pobliżu Ninherel, sam nie wiedział dlaczego. W międzyczasie wyminął go szarżujący na pomioty Chaosu zabójca. Cuolsh widział jak wpada między nich i starał się go osłaniać, mimo iż nie przepadał za przedstawicielami tej nieokrzesanej i śmierdzącej rasy. Teraz jednak mieli przeciw sobie tego samego wroga i należało działać zespołowo. Rozglądając się wokół i przemieszczając z miejsca na miejsce posyłał kolejne strzały w nacierających zwierzoludzi.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Słuchała Asrai w milczeniu. Gdy wspomniał swojego ojca i zawiesił głos, pokiwała ze zrozumieniem głową i ścisnęła go za dłoń.
Potem, gdy zadał swoje pytania, na chwilę głos jej uwiązł w gardle. Wcale nie była pewna, czy chce opowiadać, ale z drugiej strony tak bardzo chciała się z kimś podzielić, chociaż częścią swojej opowieści...
Mężczyna wpatrywał się w nią przenikliwym wzrokiem. Kryło się w nim coś dziwnego... sama do końca nie wiedziała co. Poruszyła się, czując się niepewnie pod tym spojrzeniem.
"Poprosił mnie" pomyślała, dziwiąc się nieco. Załopotało jej serce, gdy mówiła pierwsze słowa.
- Może... To właściwie przenośnia. Ale nie do końca. Ja i mój ojciec nie pochodzimy z Middenheim ani nawet Marienburga. Przybył tam sam, ze mną na rękach. Byliśmy obcymi, niespokrewnieni z żadnym rodem ani rodziną. Z nikim... - powiedziała. - Jest moim jedynym krewnym...- "no, prawie" pomyślała, chcąc wyrzucić z pamięci kobietę, która ją urodziła. Dreszcz przebiegł jej po skórze. "Plugawy bękart. Tak to jestem ja."- przemknęło jej przez głowę.
- Wobec tego... nigdy, nigdzie nie czułam się jak w domu. Brakowało mi... więzi, poczucia przynależenia, hmm, no nie wiem... po prostu tego subtelnego uczucia, jakie ogarnia cię w domu. Takim prawdziwym. Co prawda, ja nie wiem jak miałoby to wyglądać, bo nigdy nie odczuwałam czegoś takiego... te dwa miasta to były tylko miejsca do życia...- dodała cicho.
- Gdybym chociaż miała ten dom i on zostałby zniszczony, to przynajmniej bym wiedziała, co straciłam. Dlatego właśnie poprosiłam cię, byś mi opowiedział... - powiedziała z nikłym śladem goryczy w głosie.
-----------------------------------------------------------------
Opowieśc człowieka ją zaniepokoiła. Sama nie wiedziała, czemu...
Za chwilę rozległy się niepokojace trzaski w krzakach i nagle pojawili się zwierzoludzie. Dziewczyna zaklęła. Nie miała kuszy przy sobie, dobrze, że tarcza leżała niedaleko. Chwyciła ją, dobyła miecza i ustawiła się przed Asrai, by osłaniać łucznika.
Przynajmniej na chwilę. "Śledzili nas" pomyślała." A to jest niepokojące..."
Błogosławiła sibie, że miała na głowie hełm. To zdecydowanie zwiększało jej szansę przeżycia...
Obecność minotaura wcale jej nie pocieszyła. Ona się nie spieszyła do walki z tą bestią. Skoncentruje się na słabszych przeciwnikach...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Sierżant Vileren z ulgą powitał możliwość kąpieli. W końcu, bo już zaczął mu się przykrzyć wszechobecne brud i smród. Umył się, ubrał sprawdził sprzęt. Już miał usiąść, by odpocząć chwilę przed dalszą podróżą, gdy zawołał go jeden z żołnierzy. Elf mrucząc coś pod nosem, skierował się w stronę wojaka. Wysłuchał go uważnie, nie bardzo rozumiejąc, jaki cel miała ta informacja. Przestraszyć ich? Zasugerować, żeby trzymać się od Bohmego na dystans? G*wno prawda, sny czy nie sny, każdy miał tak samo parszywą szansę na przeżycie...

Ale coś było na rzeczy, bo jak na zawołanie pojawiła się kolejna już w tej eskapadzie grupka brudnych i śmierdzących pomiotów Chaosu. Nie ma to jak zarżnąć Minotaura na śniadanie... Zmierzył bestię wzrokiem i zrobił kilka kroków w tył. Odruchowo zdjął z pleców kuszę i przygotował ją do strzału. Przykucnął i starał znaleźć jakieś czułe miejsce Minotaura. W głębi serca żałował, że strzela tym ustrojstwem. Owszem, był dobry, ale jak zacznie się większa zawierucha to albo odda tylko jeden strzał, albo zginie przy próbie drugiego. Wypalił, bełt ze świstem przeszył powietrze. Zarzucił kuszę na plecy i dobył miecza. Głodne krwi ostrze kolejny raz zajaśniało w blasku słońca. Kolejny i być może ostatni. Sparował pierwszy cios jednego ze zwierzoludzi, następnie samemu wyprowadzając cios. Teoretycznie drużyna miała przewagę, przynajmniej liczebną. Ale to nic nie znaczy w starciu z tymi parszywcami... "Asuryanie, dodaj mi odwagi i siły..." powiedział Aluthol w myślach. Dziwne, ale prawie nigdy się nie modlił. Ale odrobina wsparcia może się teraz przydać... Sierżant rzucił się w wir walki, starając się najpierw oczyścić pole ze słabszych, lub po prostu mniej uważnych przeciwników.
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Wilczy Głód
Mat
Mat
Posty: 416
Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
Numer GG: 818926
Lokalizacja: Katowice

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Wilczy Głód »

Dieter von Hardenberg

Przez chwilę chciał podchwycić myśl krasnoluda. Już miał głośno wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat, kiedy dowódca się wydarł. Wrzask wojskowego - prawdziwego wojskowego - to nie byle co. Dieter odwrócił się z powrotem w kierunku rzeki i mamrocząc coś pod nosem (Sk*rwysyny...) brnął dalej.

Odetchnął z ulgą, kiedy nic na niego nie wyskoczyło z odmętów. Chociaż z drugiej strony pewnie rozsądniej byłoby jak najszybciej pożegnać się z życiem... no cóż, jeszcze nie teraz. Komu, jak komu, ale śmierci nie trzeba pomagać w jej pracy. "Ale nie czas teraz na rozmyślania o śmierci. Ciągle żyjesz! Żyjesz!" Dieter szybko się wykąpał. Sprawdzanie rzeki miało tą dobrą stronę, że był - jakby nie kombinować - pierwszy w kolejce do wody. Na brzegu chwycił swoje - trochę czystsze - ubranie. Odział się, nie przepuszczając okazji, by pomajstrować przy swoim opatrunku. Chyba nie jest tragicznie... ale w obozie trzeba go będzie pewnie zmienić. Teraz Dieter się trochę niecierpliwił. Im dłużej tu byli, tym większa szansa, że natkną się na jakieś plugastwa. A jeśli tak, to szansa na to, że przeżyją maleje...

Już za chwilę okazało się, że całe to gadanie o szansach można sobie wsadzić. Najpierw Dieter usłyszał krzyk, potem ludzie rozbiegli sie z różnych kierunkach. W końcu szpieg spostrzegł wielkie bydle z głową byka. Trudno było go teraz nie zauważyć... Dieter sięgnął po broń. "Sztylet za pasem... w porządku. Kusza, szybko" - załadował bełt. Upewnił się, że między nim a napastnikami są żołnierze, zajął miejsce z tyłu i wycelował. Strzelił dopiero, kiedy zaistniało realne zagrożenie - jak na przykład szarżujący zwierzoczłek - dla niego. Na przeładowanie i drugi strzał nie będzie już czasu.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.

"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Vibe
Marynarz
Marynarz
Posty: 317
Rejestracja: środa, 15 listopada 2006, 15:59
Numer GG: 0
Lokalizacja: Szczecin

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Vibe »

Norr Norrison

Khazad odburknął coś jedynie pod nosem na słowa człeczyny dowodzącego tą chołotą. Atak zwierzoludzi i minotaura, który najwyraźniej dowodził resztą, uzmysłowił mu, aż nadto wyraźnie, że mają w tej chwili znacznie poważniejszy kłopot niż ustalanie z Bohme swoich wzajemnych relacji.

- Minotaur mój! - warknął do pozostałych poprzez wrzask uciekających ludzi. - I nie ważcie się ingerować w moją walkę jak ostatnio, bo łby pourywam....

Ostatnie słowa zabrzmiały na tyle dosadnie, że raczej żaden z towarzyszy nie powinien mieszać się w starcie. Zresztą, ci co znali takich jak on wiedzieli dobrze, że nie należy się mieszać, bo i nie ma po co. Krasnolud uśmiechając się dziko na widok włochatej, górującej nad pozostałymi bestii podniósł swój wielki topór do góry i nie zważając zupełnie na szarżujących zwierzoludzi ruszył w jej kierunku. Swego czasu spotkał już na swej drodze tego potwora, tym bardziej wiedział, że jest to odpowiedni przeciwnik by wypełnić własną misję, cel do którego dążył od dawna. „Przeklęta księga Damnaz”, pomyślał, „Może w końcu uda się oczyścić swe imię”.

- Bądź dziś dla mnie łaskawy Grimnirze!!! - krzyknął gardłowo, po czym z furią w oczach zerwał się do biegu by uderzyć w nacierającego minotaura. "To dla ciebie bracie", pomyślał. Potem była już tylko czysta furia, ból i krew...
My name is Słejzi... Patryk Słejzi <rotfl>
Evandril
Mat
Mat
Posty: 559
Rejestracja: sobota, 8 lipca 2006, 16:28
Numer GG: 19487109
Lokalizacja: Łódź

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Evandril »

Walka rozpoczęła się na dobre. W pierwszej chwili pod ostrzami potworów padło trzech ludzi Bohmego, którzy rzucili się na bestie. Te, rozochocone widokiem padających ludzi z dzikim wrzaskiem ruszyły w waszymi kierunku. Pierwszy nacierający stwór został skutecznie zatrzymany strzałą Cuolsha. Gdy elf ładował na cięciwę kolejny pocisk, Ninherel starła się z bestią o świńskim łbie i futrzastym cielsku. Sparowała uderzenie potwora, po czym wyprowadziła cios który wszedł między żebra przebijając serce zwierzoczłeka, który z charkotem osunął się na ziemię.

Tymczasem znajdujący się nieopodal sierżant Vileren próbował strzelić do ryczącego wściekle (i wciąż pozostającego między zaroślami) minotaura ze swej kuszy. Niespodziewanie na jego drodze pojawił się kolejny ze zwierzoludzi z podniesionym w górę toporem. Chwila wystarczyła, by bestia z bełtem w piersi wylądowała na trawie. Aluthol wyciągnął miecz i szybkim cięciem przejechał po tętnicy stwora. Buchnęła krew, obryzgując ubranie sierżanta. Kolejna z bestii natarła z takim impetem, że jedynie dobre ustawienie elfa pozwoliło mu utrzymać równowagę. Białowłosy sparował uderzenie, w mgnieniu oka wyprowadzając własne, rozszarpujące szyję śmierdzącej bestii.

Dieter wycofując się za plecy walczących na całej długości żołnierzy i towarzyszy załadował swą kuszę. Przez chwilę nie uczestniczył czynnie w walce, jednak gdy zobaczył powalonego przez jedną z bestii żołnierza, który wciąż żył i miał za moment zostać dobity przez stwora, szpieg nie zastanawiając się długo zwolnił cięciwę. Bełt przeszył powietrze i trafił zwierzoczłeka w bark, tak, że tamten zatoczył się do tyłu padając na ziemię. Ocalony żołnierz odwrócił się w jego stronę uśmiechając się lekko po czym zbierał się na równe nogi. Co stało się dalej z trafioną bestią Dieter już nie widział, gdyż z prawej strony zaszarżował na niego kolejny potwór. I pewnie była by to ostatnia rzecz jaką szpieg widziałby w życiu gdyby nie strzała o czerwonych lotkach, która trafiła śmierdzącego zwierzoczłeka prosto w krtań. Dieter dobrze wiedział do kogo należy taki pocisk jednak teraz się nad tym nie zastanawiał gdyż wielkie śmierdzące cielsko potwora padło wprost na niego przygniatając go do ziemi.

Giovanni wpadł między grupę żołnierzy i bestii. I o ile w pierwszej fazie ataku udało mu się wysłać w zaświaty dwa stwory, tak kolejne chwile przyniosły jedynie uniki i bloki uderzających z coraz większą furią bestii. W końcu dwóch żołnierzy padło, a wycofujący się Gio potknął się o kamień i runął na ziemię. Ostrze jednego ze stworów rozorało mu ramię, drugie lekko prawą nogę powyżej kolana. Nagle pojawili się Ninherel i Aluthol ratując towarzysza w ostatniej chwili. Sierżant przeszył pierwszego ze stworów na wylot, a najemniczka najpierw zablokowała spadające ostrze drugiego, by po chwili finezyjnie uderzyć w szyję z której trysnęła ciemnoczerwona jucha.

Norr natomiast nie interesując się zbytnio walką jaka rozegrała się między zwierzoludźmi a towarzyszami i żołnierzami obszedł małą polankę dokoła i ze swym wielkim toporem rzucił się na minotaura. Bestia była jednak szybsza niż się spodziewał i górując nad nim (nie tylko wzrostem ale i zapewne siłą) parsknęła wrogo z wielkich nozdrzy i natarła z większą furią niż khazad się spodziewał. Norr jedynie swym stalowym mięśniom zawdzięczał to, że wciąż miał czaszkę w jednym kawałku, gdy wielki topór minotaura opadł z góry w jednej chwili. Khazad ciężko dysząc odskoczył do tyłu, by zadać kolejny cios. Pozostali towarzysze dobrze widzieli to starcie, choć zajęci ratowaniem życia własnego i bezbronnych cywilów nie mieszali się w nie. Broń obu przeciwników skrzyżowała się w tańcu śmierci skrzesając iskry. Mimo wielkich starań khazada, bestia wciąż spychała go do tyłu potężnymi uderzeniami to miecza, to topora. W końcu cios mieczem doszedł celu rozpłupując lewe ramię zabójcy. Popłynęła krew. Minotaur warknął przeraźliwie i uderzył wielkim kopytem przerywając wykonaną w ostatniej chwili zastawę Norra. Khazad przekoziołkował kilka metrów lądując pod jednym z drzew. W głowie mu szumiało, przed oczyma robiło się ciemno. Zbierając się na równe nogi zauważył, jak wielka bestia z rykiem rusza w stronę pola bitwy.

Obrazek

W momencie gdy pod ostrzem kapitana padał ostatni ze zwierzoludzi, minotaur wypadł z zarośli z rykiem nacierając w środek oddziału Bohmego, nie zważając zupełnie na włócznie jakie żołnierze wystawili w jego stronę. Przebił się przez nie, nie bacząc na ostrza jakie rozdzierały jego ciało. Machnięciem swego wielkiego topora przepołowił jednego z żołnierzy, drugiemu odciął głowę swym mieczem. Patrząc w waszą stronę warknął groźnie i rzucił się z niesamowitą szybkością w waszym kierunku...
"Trzymaj się swych zasad! To jedyne co Ci pozostało w świecie Chaosu."
Serge
Kok
Kok
Posty: 1275
Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
Numer GG: 9181340
Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Serge »

Cuolsh-an-Eshain

Cuolsh widział w czasie Burzy Chaosu wiele paskudnych rzeczy, wiele bestii, ale dopiero pierwszy raz minotaura. A widok był to przerażający – serce elfa dudniło trzy razy szybciej niż zwykle gdy patrzył co potwór wyrabia z żołnierzami którzy go otoczyli. Bestia górowała nad pozostałymi celnie rozdając uderzenia i wciąż konsekwentnie przesuwając się do przodu, w ich stronę. Nie zniechęciły jej nawet rany które zadali jej żołdacy tego ludzkiego dowódcy. Elf wziął głęboki oddech próbując się uspokoić i szybkim ruchem sięgnął do kołczanu, jednocześnie cofając się powoli do tyłu. Nakładając strzałę na cięciwę krzyknął do towarzyszy, najwyraźniej również skonfudowanych takim obrotem spraw:

- Jeślli macie jeszcze jakieś strzały czy bełty to najwyższa pora ich użyć. I nie zbliżajcie się do tego ścierwa, bo skoro ten zabójca Norr nie dał sobie z nim rady w bezpośredniej walce, to i nam się nie uda. Trzeba ubić tego stwora z dystansu. I nie dać się zabić.

Nie dać się zabić, łatwo powiedzieć. Ta bestia była tak szybka, że każda najmniejsza szarża, przy jej wysokiej odporności na zranienia mogła przynieść śmierć. Cuolsh jednak nie zamierzał na razie o tym myśleć. Przez chwilę zastanawiał się nawet co z krasnoludzkim zabójcą, z pewnością przydałby im się teraz – jeśli oczywiście jeszcze nie zginął, co było całkiem prawdopodobne. Odruchowo spojrzał w stronę elfki stojącej zaledwie kilka kroków przed nim:

- Za mnie Ninherel. - rzucił do niej.

Nie było czasu na dłuższe rozmowy. Cuolsh uniósł w górę łuk i spokojnie wycelował w stronę rozszalałego minotaura przedzierającego się do przodu. Gdy tylko stanowił czysty cel, zwolnił cięciwę celując w łeb stwora. Jeszcze zanim strzała dosięgnęła celu, już nakładał kolejną. Wieloletni trening pod okiem ojca sprawił, że niesamowita szybkość oddawanych przez Cuolsha strzałów szła w parze z niebywałą precyzją. I to zamierzał teraz wykorzystać.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...

- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
Ravandil
Tawerniany Leśny Duch
Tawerniany Leśny Duch
Posty: 2555
Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
Numer GG: 1034954
Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ravandil »

Aluthol

Czasem nie mógł się nadziwić, jakie te pokraki mają niebywałe szczęście. W ostatniej chwili morderczy bełt lecący z radosnym świstem w Minotaura wziął na klatę jeden ze zwierzoludzi. Cóż, jeden strzał, jedna śmierć - przynajmniej statystyka się zgadza, a jeden z jego nauczycieli mawiał, że statystyka to podstawa. Może nie uratuje ci życia, ale w ogólnym rozrachunku jest ważna... Teraz elf o tym nie myślał. Na jego twarzy widać było pełne skupienie, a w oczach widać było złowieszczy blask.

Aluthol wyjął szybko miecz i rozorał tętnicę nacierającego na niego potwora. Z przerwanego naczynia chlusnął strumień krwi, brudząc mu ubranie. "K****, znowu!" wrzasnął by pewnie sierżant Vileren, gdyby miał czas i ochotę na tak daleko posunięte eksponowanie swoich uczuć estetycznych. Miał inne zmartwienia na głowie. Kolejny zwierzoludź natarł na niego, niemal go nie przewracając. Dały o sobie znać lata praktyki w walce wręcz. Aluthol dość szczęśliwie sparował uderzenie, po chwili wyprowadzając morderczy kontratak.

Wokół robiło się gorącą, na tyle gorąco, że ciężko było się połapać, co się dzieje. Elf kątek oka widział, jak padło kilku ludzi Bohmego i jak Norr walczy z minotaurem. Miał ochotę zakląć pod nosem - nawet jeszcze nie wyruszyli dobrze w drogę, a oddział zostaje zmasakrowany. Jednak nie bacząc na to, co się dzieje wokoło, sierżant Vileren ruszył w wir walki. Nieco intuicyjnie natarł na mutanta atakującego Giovanniego, przeszywając pokrakę na wylot. W legendach w tym miejscu nastąpiłoby gorące podziękowanie za uratowanie życia, fałszywa skromność wybawcy i tym podobne bzdety. Ckliwa wizja, ale Aluthol wiedział, że tak naprawdę ich żyć już nic nie uratuje - smutny koniec wcale nie różnił się od smutnej przyszłości.

Aluthol właśnie dożynał jednego z wijących się we własnej krwi zwierzoludzi, gdy kapitan zabił ostatniego, który trzymał się na nogach. To stanowiło jakby znak dla minotaura, który z przerażającym (no, może nie dla Aluthola, ale dla słabszych psychicznie osób na pewno) rykiem wychynął z krzaków i rzucił się na kompanię. Silne i żywotne bydlę. Nic sobie nie robił z ostrzy raniących jego ciało, samemu jakby od niechcenia, z zadziwiającą lekkością zabijając dwóch żołnierzy. Niech to szlag... Cuolsh strzelał jak natchniony z łuku, jednak Aluthol obawiał się, że to za mało. Strzeliłby z kuszy, ale nie było na to czasu, to przeklęte ładowanie zajmuje zbyt wiele czasu... Aluthol zrobił kilka kroków w stronę reszty i spojrzał w niebo. Czy bał się, że już go więcej nie zobaczy? Pewnie nie, był na to cały czas gotowy. Spojrzał jeszcze tylko na bestię i zacisnął dłonie na stalowobłękitnej rękojeści miecza. Ustawił się do ewentualnego ataku, bo zdawał sobie sprawę, że nawet najlepsza pozycja obronna nie powstrzyma ataku minotaura. Albo bestia padnie od strzały, albo trzeba będzie liczyć na łut szczęścia...
Nordycka Zielona Lewica


Obrazek
http://www.lastfm.pl/user/Ravandil/

Obrazek
Ninerl
Bombardier
Bombardier
Posty: 891
Rejestracja: środa, 3 stycznia 2007, 02:07
Numer GG: 6110498
Lokalizacja: Mineth-in-Giliath

Re: [WFRP] Gruzy Wolfenburga

Post autor: Ninerl »

Ninherel
Dziewczyna machnęła mieczem, a krew rozprysła się drobnymi kropelkami w powietrzu. Zwierzoczłek zginął.
Spojrzała na człowieka.
- Żyjesz? Możesz iść? Jeśli tak, to na tyły! Sierżancie pomóż mu! Ja was osłonię. Co z ludźmi?- zwróciła się do Vilerena, ostrożnie cofając się w stronę łuczników.

Stała przed Cuolshem, gdy z krzaków wypadł minotaur. Jego ryk ogłuszył dziewczynę. Widziała, jak bestia dosłownie przebija się przez szyk żołnierzy. Strużka potu ściekła jej po plecach.
Potwór ruszył w ich stronę z niesamowitą szybkością. Przełknęła ślinę i poprawiła tarczę. "Oj, tu chyba się skończy moja wedrówka" pomyślała, czując jak zalewa ją fala frustracji, a jednoczesnie adrenalina i lęk.
Minotaur przypominał rozszalałego byka, a oni stado dzikich
psów. Co gorsza, żaden normalny byk nie był tak szybki. Usłyszała słowa Cuolsha.
-Nie. Mogę się tylko przesunąć w bok!- krzyknęła, by ją usłyszał. Zrobiła dwa kroki w tył i jeden w lewo. Teraz nie powinna przeszkadzać strzelcowi.
Za chwilę do jej ucha, dobiegł świst strzały...
Jam jest Łaskawą Boginią, która daje Dar Radości sercom ludzkim; na Ziemi daję Wiedzę Wiecznego Ducha, a po śmierci daję pokój i wolność . Ani nie żądam ofiary, gdyż oto ja jestem Matką Życia, i Moja Miłość spływa na Ziemię.
Zablokowany