[WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
W końcu udało mu się rano zwlec z łóżka. Łatwe to nie było, ale nie z takimi przeszkodami dawał sobie radę Ulrich de Maar. Szybko przygotował się do wyjścia, bo czas był już najwyższy coś ze sobą zrobić i spotkał się z pozostałymi na dole. Uradzili, że ruszą do Wittgendorfu. I dobrze, bo tam mogą spotkać więcej sług zła, z których ręki zginęła ich towarzyszka. A jak spotkają, to już Ulrich się postara, żeby te psy nie wyszły z tego całe. Teraz sprawa między nim, a Chaosem przestała być tylko obowiązkiem wobec Imperium. To też obowiązek wobec Ninerl.
Łódź kołysała się na wszystkie strony. Luca się znał na sterowaniu. A przynajmniej tak twierdził. No i musiało być w tym trochę prawdy, bo jeszcze na nikogo nie wpadli. Dokładnie w momencie, w którym ta myśl pojawiła się w głowie Ulricha, w oddali dało się zobaczyć inną łódź. Która płynęła prosto na nich. Złość ogarnęła szlachcica, kiedy zobaczył jej pasażerów. „I to na naszej barce!” Z jednej strony miał ochotę przylać tym idiotom. „Po pijaku podobno świetnie się pływa…” Z drugiej jednak łeb go bolał i najchętniej byłby już w Altdorfie. Po chwili de Maar rozwiązał ten trudny dylemat - sięgał właśnie po szpadę. Wtem Luca zaczął z nimi rozmawiać.
Ulrich miał nadzieję, że nie widać na jego twarzy zdumienia. Zwłaszcza na wzmiankę o „posyłaniu rajtarów.” Przeszło mu przez myśl, że kłamstwo stało się już nawykiem Tileańczyka. Z pewnym bólem musiał jednak przyznać w duchu, że można w ten sposób uniknąć wielu problemów. Mimo wszystko Ulrich chyba nie przekona się do takiego rozwiązywania spraw. Trzymał dłoń na rękojeści bardziej w celu przestraszenia młodych. Chociaż po pijanemu ocena zagrożenia może być trochę niewłaściwa. Gotował już pięści. Nie uchodzi zabijać każdego, kto po prostu nie wie z kim zaczyna.
- A wino jest po dziesięć koron od butli.- usłyszał Orlandoniego. Myślał, że może się przesłyszał. Ale nie, on naprawdę próbował jeszcze na tym zarobić. Przedsiębiorczy człowiek, nie ma co…
W końcu udało mu się rano zwlec z łóżka. Łatwe to nie było, ale nie z takimi przeszkodami dawał sobie radę Ulrich de Maar. Szybko przygotował się do wyjścia, bo czas był już najwyższy coś ze sobą zrobić i spotkał się z pozostałymi na dole. Uradzili, że ruszą do Wittgendorfu. I dobrze, bo tam mogą spotkać więcej sług zła, z których ręki zginęła ich towarzyszka. A jak spotkają, to już Ulrich się postara, żeby te psy nie wyszły z tego całe. Teraz sprawa między nim, a Chaosem przestała być tylko obowiązkiem wobec Imperium. To też obowiązek wobec Ninerl.
Łódź kołysała się na wszystkie strony. Luca się znał na sterowaniu. A przynajmniej tak twierdził. No i musiało być w tym trochę prawdy, bo jeszcze na nikogo nie wpadli. Dokładnie w momencie, w którym ta myśl pojawiła się w głowie Ulricha, w oddali dało się zobaczyć inną łódź. Która płynęła prosto na nich. Złość ogarnęła szlachcica, kiedy zobaczył jej pasażerów. „I to na naszej barce!” Z jednej strony miał ochotę przylać tym idiotom. „Po pijaku podobno świetnie się pływa…” Z drugiej jednak łeb go bolał i najchętniej byłby już w Altdorfie. Po chwili de Maar rozwiązał ten trudny dylemat - sięgał właśnie po szpadę. Wtem Luca zaczął z nimi rozmawiać.
Ulrich miał nadzieję, że nie widać na jego twarzy zdumienia. Zwłaszcza na wzmiankę o „posyłaniu rajtarów.” Przeszło mu przez myśl, że kłamstwo stało się już nawykiem Tileańczyka. Z pewnym bólem musiał jednak przyznać w duchu, że można w ten sposób uniknąć wielu problemów. Mimo wszystko Ulrich chyba nie przekona się do takiego rozwiązywania spraw. Trzymał dłoń na rękojeści bardziej w celu przestraszenia młodych. Chociaż po pijanemu ocena zagrożenia może być trochę niewłaściwa. Gotował już pięści. Nie uchodzi zabijać każdego, kto po prostu nie wie z kim zaczyna.
- A wino jest po dziesięć koron od butli.- usłyszał Orlandoniego. Myślał, że może się przesłyszał. Ale nie, on naprawdę próbował jeszcze na tym zarobić. Przedsiębiorczy człowiek, nie ma co…
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Przedstawienie było przednie. Szlachcice zaś byli pijani jak bele, nie kojarząc zbytnio co się dzieje. Przynajmniej ci bardziej pijani. Ci mniej zorientowali się, że nie trafili na zwykłych kmiotków i wycofali się na swoją łódź. Zamieszanie było pełne, jeden krzyczał przez drugiego, a to żądając pokazania sygnetu, to obniżenia cen wina, to tego, to tamtego. Nie dali się też zaciągnąć na swoją łódź, nawet kilku następnych rzuciło się do przodu, słysząc o winie. Nawet wygrzebali skądś dziesięć koron, próbując wytargować więcej butelek. Kłótnia trwała by jeszcze długo, być może doszło by nawet do bójki, gdyby nie fakt, że od strony Weissbrucku nadpłynęła, niezauważona przez nikogo prawie do samego końca, łódź patrolowa. Zaalarmowani strażnicy rzeczni, którzy usłyszeli to całe zamieszanie zapewne już dawno temu, podpłynęli bliżej, próbując rozpoznać co się działo przy zapadającym szybko zmroku.
Gdy już podłynęli wystarczająco blisko, trzech strażników przeskoczyło na waszą i tak już zatłoczoną łódź, po czym rozdzieliło strony. Fakt, że znajdują się tu szlachcice i fakt, że są kompletnie pijani, nie mógł ujść ich uwagi.
- Co tu się dzieje?
- Wpadli na nas kapitanie! - najbardziej krewki ze szlachetków odezwał się pierwszy. - Wpadli i ani to przeprosić, ani podzielić się winem, które tam szmuglują pod pokładem! Tak jest! Nielegalne wino!
Sierżant, który najwyraźniej dowodził, podrapał się po brodzie. Nigdy nie marzył o takiej sytuacji, był bowiem między młotem a kowadłem. Starał się jednak wybrnąć, mrugając do was znacząco.
- Zajmiemy sie tym, wy zaś wracajcie na pokład. By taka sytuacja się nie powtórzyła, odeskortujemy was do Weissbrucku!
Wskazał szlachcicowi jego łódź, delikatnie wprowadzając go na pokład. Reszta wgramoliła się zaraz potem. Dopiero wtedy wrócił do was, mówiąc przyciszonym głosem.
- Zabiorę ich, ale mam pasażera do Aldorfu. Śpieszy się podobno. W ramach przysługi, może moglibyście go zabrać? Orzad!
Ostatnie słowo wykrzyczał w stronę łodzi patrolowej, na której pokład wygramolił się masywny, ubrany w ciężką zbroję siwowłosy krasnolud.

- Co?! Przesiadka? - głos długobrodego był chrapliwy i ponury, jak większości osobników tej rasy. Zmierzył was chłodno, zatrzymując na chwilę wzrok na Castinie i Gildirilu. - Z babami i elfimi kmiotami, psia jucha mam płynąć po tych orczych wymiocinach które nazywacie kanałem?
Wyszczerzył w zimnym uśmiechu białe zęby, po czym chwyciwszy oparty o przybudówkę finezyjnie wykonany topór przeszedł na waszą łódź, która aż przechyliła się pod jego ciężarem. Zbroja khazada podkreślała jego potężną sylwetkę.
- Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co? Tylko że z elfami - splunął siarczyście spoglądając na Gildirila. -nie pijam.
Takiej prośbie nie można było odmówić, zwłaszcza że szlachcice znów zaczynali coś krzyczeć. A innego sposobu na pozbycie sie ich nie było, no chyba żeby wszystkich pobić do nieprzytomności.
Deadmoon, grasz wciąż z nami, czy już mogę przygotować dla Guntera wilgotny dół na cmentarzu? Minęło bodajże pięć dni od Twojego ostatniego posta do mojej sesji, więc warto by się zadeklarować w tej kwestii, zwłaszcza że nawet dziś byłeś na forum. Jeśli znudziła Ci się sesja, to po prostu napisz - gramy dla przyjemności, a nie z przymusu.
Gdy już podłynęli wystarczająco blisko, trzech strażników przeskoczyło na waszą i tak już zatłoczoną łódź, po czym rozdzieliło strony. Fakt, że znajdują się tu szlachcice i fakt, że są kompletnie pijani, nie mógł ujść ich uwagi.
- Co tu się dzieje?
- Wpadli na nas kapitanie! - najbardziej krewki ze szlachetków odezwał się pierwszy. - Wpadli i ani to przeprosić, ani podzielić się winem, które tam szmuglują pod pokładem! Tak jest! Nielegalne wino!
Sierżant, który najwyraźniej dowodził, podrapał się po brodzie. Nigdy nie marzył o takiej sytuacji, był bowiem między młotem a kowadłem. Starał się jednak wybrnąć, mrugając do was znacząco.
- Zajmiemy sie tym, wy zaś wracajcie na pokład. By taka sytuacja się nie powtórzyła, odeskortujemy was do Weissbrucku!
Wskazał szlachcicowi jego łódź, delikatnie wprowadzając go na pokład. Reszta wgramoliła się zaraz potem. Dopiero wtedy wrócił do was, mówiąc przyciszonym głosem.
- Zabiorę ich, ale mam pasażera do Aldorfu. Śpieszy się podobno. W ramach przysługi, może moglibyście go zabrać? Orzad!
Ostatnie słowo wykrzyczał w stronę łodzi patrolowej, na której pokład wygramolił się masywny, ubrany w ciężką zbroję siwowłosy krasnolud.

- Co?! Przesiadka? - głos długobrodego był chrapliwy i ponury, jak większości osobników tej rasy. Zmierzył was chłodno, zatrzymując na chwilę wzrok na Castinie i Gildirilu. - Z babami i elfimi kmiotami, psia jucha mam płynąć po tych orczych wymiocinach które nazywacie kanałem?
Wyszczerzył w zimnym uśmiechu białe zęby, po czym chwyciwszy oparty o przybudówkę finezyjnie wykonany topór przeszedł na waszą łódź, która aż przechyliła się pod jego ciężarem. Zbroja khazada podkreślała jego potężną sylwetkę.
- Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co? Tylko że z elfami - splunął siarczyście spoglądając na Gildirila. -nie pijam.
Takiej prośbie nie można było odmówić, zwłaszcza że szlachcice znów zaczynali coś krzyczeć. A innego sposobu na pozbycie sie ich nie było, no chyba żeby wszystkich pobić do nieprzytomności.
Deadmoon, grasz wciąż z nami, czy już mogę przygotować dla Guntera wilgotny dół na cmentarzu? Minęło bodajże pięć dni od Twojego ostatniego posta do mojej sesji, więc warto by się zadeklarować w tej kwestii, zwłaszcza że nawet dziś byłeś na forum. Jeśli znudziła Ci się sesja, to po prostu napisz - gramy dla przyjemności, a nie z przymusu.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ku zdziwieniu Ulricha, kłamstwo Orlandoniego na temat panny DiNatale podziałało na ich „gości.” Zaraz rozpoczęła się kłótnia, przerwana dopiero statkiem, który – Ulrich mógłby przysiąc – pojawił się przy nich dosłownie znikąd.
De Maar miał ogromną ochotę zdzielić po pysku szlachcica, który zaczął bredzić coś o „nielegalnym winie.” I nie chodziło tu o to, że mogliby mieć z tego powodu kłopoty z prawem. Chodziło o to, że Ulricha de Maar nie wyzywa się do złodziei!
- Kłamca! Przynosisz wstyd reszcie szlachty! Na widok takich jak wy robi mi się niedobrze. Chodź no tu ty… - mówił w gniewie, ale urwał, gdy spostrzegł spojrzenie sierżanta, który zaraz zwrócił się do nich:
-Zabiorę ich, ale mam pasażera do Aldorfu. Śpieszy się podobno. W ramach przysługi, może moglibyście go zabrać? – mówił. „Pasażer? Ciekawe z kim nas tym razem zetkną bogowie...” zdążył pomyśleć Ulrich nim zobaczył krasnoluda. Szlachcic spotkał już kilku z tej rasy w swoim życiu. Mówili o nich, że jak spotkałeś jednego, to tak jakbyś spotkał wszystkich. Trochę w tym prawdy chyba było.
- Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co?
Taaak. Właśnie od tej strony Ulrich znał najlepiej krasnoludy. Spojrzał jeszcze raz złym wzrokiem na łódź „szlachty” po czym zwrócił się do khazada.
- Witamy na pokładzie. – powiedział z lekkim, ale wymuszonym uśmiechem. Nie podobało mu się, że oni nie mają wiele do gadania w kwestii tego pasażera. Ale podróżował z sierżantem, w dodatku do stolicy - znaczy się ważny. I co nawet ważniejsze dla Ulricha - zbrojny. Wojownik. Nie podobało mu się jednak to, jak krasnolud odnosi się do jego towarzyszy. Przeszło mu przez myśl, że tym jednym nieostrożnie wypowiedzianym zdaniem, khazad zdążył zrazić do siebie Gildirila i Castinę. No a skoro Castinę to Orlandoniego też. Zapowiada się urocza podróż do stolicy... – Jestem Ulrich de Maar, a to są… - wymówił kolejno imiona towarzyszy wskazując na nich. Przy Luce użył nawet słowa „kapitan” – Napijemy się wszyscy... - lekko zaakcentował to słowo - ...jak tylko gdzieś zatrzymamy tę łódź. Nie chcielibyśmy się na coś władować w ciemnościach. Przemierzanie kanału wpław mi się nie uśmiecha. Zaraz będzie też czas na dalsze uprzejmości.
Ku zdziwieniu Ulricha, kłamstwo Orlandoniego na temat panny DiNatale podziałało na ich „gości.” Zaraz rozpoczęła się kłótnia, przerwana dopiero statkiem, który – Ulrich mógłby przysiąc – pojawił się przy nich dosłownie znikąd.
De Maar miał ogromną ochotę zdzielić po pysku szlachcica, który zaczął bredzić coś o „nielegalnym winie.” I nie chodziło tu o to, że mogliby mieć z tego powodu kłopoty z prawem. Chodziło o to, że Ulricha de Maar nie wyzywa się do złodziei!
- Kłamca! Przynosisz wstyd reszcie szlachty! Na widok takich jak wy robi mi się niedobrze. Chodź no tu ty… - mówił w gniewie, ale urwał, gdy spostrzegł spojrzenie sierżanta, który zaraz zwrócił się do nich:
-Zabiorę ich, ale mam pasażera do Aldorfu. Śpieszy się podobno. W ramach przysługi, może moglibyście go zabrać? – mówił. „Pasażer? Ciekawe z kim nas tym razem zetkną bogowie...” zdążył pomyśleć Ulrich nim zobaczył krasnoluda. Szlachcic spotkał już kilku z tej rasy w swoim życiu. Mówili o nich, że jak spotkałeś jednego, to tak jakbyś spotkał wszystkich. Trochę w tym prawdy chyba było.
- Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co?
Taaak. Właśnie od tej strony Ulrich znał najlepiej krasnoludy. Spojrzał jeszcze raz złym wzrokiem na łódź „szlachty” po czym zwrócił się do khazada.
- Witamy na pokładzie. – powiedział z lekkim, ale wymuszonym uśmiechem. Nie podobało mu się, że oni nie mają wiele do gadania w kwestii tego pasażera. Ale podróżował z sierżantem, w dodatku do stolicy - znaczy się ważny. I co nawet ważniejsze dla Ulricha - zbrojny. Wojownik. Nie podobało mu się jednak to, jak krasnolud odnosi się do jego towarzyszy. Przeszło mu przez myśl, że tym jednym nieostrożnie wypowiedzianym zdaniem, khazad zdążył zrazić do siebie Gildirila i Castinę. No a skoro Castinę to Orlandoniego też. Zapowiada się urocza podróż do stolicy... – Jestem Ulrich de Maar, a to są… - wymówił kolejno imiona towarzyszy wskazując na nich. Przy Luce użył nawet słowa „kapitan” – Napijemy się wszyscy... - lekko zaakcentował to słowo - ...jak tylko gdzieś zatrzymamy tę łódź. Nie chcielibyśmy się na coś władować w ciemnościach. Przemierzanie kanału wpław mi się nie uśmiecha. Zaraz będzie też czas na dalsze uprzejmości.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Oj, ale się porobiło... Z pijanymi szlachcicami prawie wybuchła awantura, a na dodatek po chwili pojawił się patrol. Coraz lepiej... A na łodzi coraz mniej miejsca. Tak, jak Gildiril się spodziewał - nie wynikło z tego nic dobrego - jak zwykle.
"O w mordę" - taka głęboka myśl przemknęła Gildirilowi przez głowę, gdy ujrzał nowego "pasażera". Co, oni, wyglądają na prom do wynajęcia? Cholera, każdy próbuje zdziałać coś ich rękoma... Elf nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ostatnio nie ma szczęścia. Albo i ma, ale w złą stronę.
...Z babami i elfimi kmiotami, psia jucha mam płynąć po tych orczych wymiocinach które nazywacie kanałem? ...
...Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co? Tylko że z elfami nie pijam... Mruczał krasnolud, spluwając przy tym siarczyście. Pieprzone kurduple. Tak samo beznadziejni jak ludzie, a może i bardziej -Wal się- niemal niemo wyszeptał Gildiril, niezauważalnie poruszając ustami. Ot, tak, by poczuć moralne zwycięstwo. Bo od pierwszej chwili poczuł do krasnoluda wyjątkową niechęć. I nie napiłby się z nim nawet wtedy, gdyby ten błagał go na kolanach. I nie miał ochoty z nim gadać, z wzajemnością pewnie. Elf skrzyżował więc ramiona na piersi, odwrócił się na pięcie i udał się na swoje łóżko. Reszta niech się bawi, wisi mu to.
Oj, ale się porobiło... Z pijanymi szlachcicami prawie wybuchła awantura, a na dodatek po chwili pojawił się patrol. Coraz lepiej... A na łodzi coraz mniej miejsca. Tak, jak Gildiril się spodziewał - nie wynikło z tego nic dobrego - jak zwykle.
"O w mordę" - taka głęboka myśl przemknęła Gildirilowi przez głowę, gdy ujrzał nowego "pasażera". Co, oni, wyglądają na prom do wynajęcia? Cholera, każdy próbuje zdziałać coś ich rękoma... Elf nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ostatnio nie ma szczęścia. Albo i ma, ale w złą stronę.
...Z babami i elfimi kmiotami, psia jucha mam płynąć po tych orczych wymiocinach które nazywacie kanałem? ...
...Dobra, skoro będziemy podróżować razem to napijem się na uczczenie tej nowej znajomości, co? Tylko że z elfami nie pijam... Mruczał krasnolud, spluwając przy tym siarczyście. Pieprzone kurduple. Tak samo beznadziejni jak ludzie, a może i bardziej -Wal się- niemal niemo wyszeptał Gildiril, niezauważalnie poruszając ustami. Ot, tak, by poczuć moralne zwycięstwo. Bo od pierwszej chwili poczuł do krasnoluda wyjątkową niechęć. I nie napiłby się z nim nawet wtedy, gdyby ten błagał go na kolanach. I nie miał ochoty z nim gadać, z wzajemnością pewnie. Elf skrzyżował więc ramiona na piersi, odwrócił się na pięcie i udał się na swoje łóżko. Reszta niech się bawi, wisi mu to.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Sierżant zasalutował, po czym wrócił na łódź patrolową, zrzucając jeszcze na waszą barkę spory tobołek, należący zapewne do siwobrodego. Ten zaś uważnie lustrował wymienianych przez Ulricha załogantów, krzywiąc się i prychając na wspomnienie o kobietach, przy elfie zresztą aż splunął za burtę. W końcu z elfem na jednej łodzi to trzeba było odczynić złe wróżby. Cholera wie co takie coś ściągało. W końcu jak na wychowanego krasnoluda przystało chrząknął i beknął.
- Witam kapitana! - rzekł gromko do Orlandoniego ściskając mocno jego malutką w porównaniu do łapy khazada dłoń. - Nie lubię łajb, ale jakoś wytrzymam. Jam Orzad Ranulfsson, domem mym Karak Kadrin. Muszę dostać się do Altdorfu, ważne papiery niosę. Koniec mielenia ozorem.
Wziął swój tobołek, wyjmując zeń spory bukłak, w którym chlupotał jakiś płyn.
- Krasnoludzka! - łyknął solidnie krzywiąc się i podał najpierw Ulrichowi, popychając go przy okazji do wejścia pod pokład. - Do Altdorfu dwa księżyce. Trza zapasy uzupełnić, takie życie obieżyświata. W tym zachrzanionym Imperium nawet porządnej gorzałki dostać nie można! I wszędzie zielono jak skurwysyn! Jak ty tu wytrzymujesz, człeczyno?! - spojrzał na rajtara.
Orzad pociągał z bukłaka czekając na odpowiedź de Maara. Renate zaś, skulona wcześniej w kajucie, teraz wyszła na pokład, patrząc za oddalającymi się strażnikami i szlachcicami.
- Dalej chyba i tak nie popłyniemy. Można by ognisko rozpalić na brzegu i jaką strawę ugotować. Umieram z głodu.
Zmrok robił się coraz gęstszy. Przycumowanie łodzi nie sprawiałoby problemu napewno. Las zaś był cichy i spokojny, jedynie nieliczne ptaki swym śpiewem zaznaczały swą obecność. Pozostałe łodzie szybko zniknęły w zapadających ciemnościach, oddalając się szybko. Chociaż i tak wątpliwym było by płynęli jeszcze długo, wiatr bowiem ustawał.
- Witam kapitana! - rzekł gromko do Orlandoniego ściskając mocno jego malutką w porównaniu do łapy khazada dłoń. - Nie lubię łajb, ale jakoś wytrzymam. Jam Orzad Ranulfsson, domem mym Karak Kadrin. Muszę dostać się do Altdorfu, ważne papiery niosę. Koniec mielenia ozorem.
Wziął swój tobołek, wyjmując zeń spory bukłak, w którym chlupotał jakiś płyn.
- Krasnoludzka! - łyknął solidnie krzywiąc się i podał najpierw Ulrichowi, popychając go przy okazji do wejścia pod pokład. - Do Altdorfu dwa księżyce. Trza zapasy uzupełnić, takie życie obieżyświata. W tym zachrzanionym Imperium nawet porządnej gorzałki dostać nie można! I wszędzie zielono jak skurwysyn! Jak ty tu wytrzymujesz, człeczyno?! - spojrzał na rajtara.
Orzad pociągał z bukłaka czekając na odpowiedź de Maara. Renate zaś, skulona wcześniej w kajucie, teraz wyszła na pokład, patrząc za oddalającymi się strażnikami i szlachcicami.
- Dalej chyba i tak nie popłyniemy. Można by ognisko rozpalić na brzegu i jaką strawę ugotować. Umieram z głodu.
Zmrok robił się coraz gęstszy. Przycumowanie łodzi nie sprawiałoby problemu napewno. Las zaś był cichy i spokojny, jedynie nieliczne ptaki swym śpiewem zaznaczały swą obecność. Pozostałe łodzie szybko zniknęły w zapadających ciemnościach, oddalając się szybko. Chociaż i tak wątpliwym było by płynęli jeszcze długo, wiatr bowiem ustawał.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Luca Orlandoni
Przemytnik zacisnął zęby gdy wielka niczym bochen chleba dłoń krasnoluda zacisnęła się mocno na jego dłoni.
- Witamy na pokładzie 'Castinyy', mości Orzadzie – odrzekł do krasnoluda skinąwszy kapeluszem. – Obieżyświat, powiadacie... Zatem dużo podróżujecie. Co tam się w świecie dzieje? Wiecie jakie nastroje po ogłoszeniu edyktu cesarza?
Zacumowali łódź i przygotowywali się do spędzenia na brzegu nocy. Była to cywilizowana okolica, nad brzegiem ruchliwego kanału ale w Imperium żadnemu lasowi nie można było ufać. Luca pomógł rozpalić ognisko i kucnął przy nim.
- Trzeba będzie wystawić warty. – głos dobył się spod ronda kapelusza. - Mogę objąć pierwszą, kto się pisze na drugą? - spojrzał po towarzyszach przy ognisku.
Orlandoni otworzył jedno wino zaś z torby wyjął jakiś woreczek. Rozlał trunek, dosypał jakichś ziół i zawiesił blaszane kubki na patykach. Po pięciu minutach rozdawał grzane wino przyprawione kupionymi w Weissbrucku korzeniami. Przytulił do siebie Castinęę wpatrując się w tańczące jęzory ognia.
- Skoro mamy chwilę na poważniejsze rozmowy, chciałbym się dowiedzieć Gildirilu, jaką urazę do mnie chowasz? Bo nie trzeba być wybitnie bystrym by to dostrzec.- Luca spojrzał na elfa uśmiechając się delikatnie. - Czyżby miało to związek z tym, że w Bogenhafen publicznie powiedziałem jaką profesją się zajmujesz? Jeśli tak, to przepraszam jeśli cię uraziłem. We mnie w każdym razie wroga nie masz, powiem więcej - darzę cię szacunkiem i sympatią. Twoje umiejętności nie raz przydały się i zapewne nie raz przydadzą się jeszcze drużynie. Zdrowie!
Luca wypił trunek, po czym przeniósł wzrok na rajtara.
- Co byś powiedział na mały sparing Ulrichu? Oczywiście dopiero gdy moja ręka i noga będą w pełni sprawne. Kto wie, może nauczę się jeszcze czegoś od ciebie. Prawie rok spędziłem na nauce w szkole szermierczej Balthazara Hertza w Nuln, ty reprezentujesz wojskową szkołę fechtunku więc to może być bardzo ciekawy sparing. Co sądzisz?
Wieczór zapowiadał się bardzo miło, o ile oczywiście towarzysze będą skłonni do rozmowy i nie pójdą od razu spać. Orlandoni przytulił Castinęę mocniej do piersi oczekując odpowiedzi komapnów.
Przemytnik zacisnął zęby gdy wielka niczym bochen chleba dłoń krasnoluda zacisnęła się mocno na jego dłoni.
- Witamy na pokładzie 'Castinyy', mości Orzadzie – odrzekł do krasnoluda skinąwszy kapeluszem. – Obieżyświat, powiadacie... Zatem dużo podróżujecie. Co tam się w świecie dzieje? Wiecie jakie nastroje po ogłoszeniu edyktu cesarza?
Zacumowali łódź i przygotowywali się do spędzenia na brzegu nocy. Była to cywilizowana okolica, nad brzegiem ruchliwego kanału ale w Imperium żadnemu lasowi nie można było ufać. Luca pomógł rozpalić ognisko i kucnął przy nim.
- Trzeba będzie wystawić warty. – głos dobył się spod ronda kapelusza. - Mogę objąć pierwszą, kto się pisze na drugą? - spojrzał po towarzyszach przy ognisku.
Orlandoni otworzył jedno wino zaś z torby wyjął jakiś woreczek. Rozlał trunek, dosypał jakichś ziół i zawiesił blaszane kubki na patykach. Po pięciu minutach rozdawał grzane wino przyprawione kupionymi w Weissbrucku korzeniami. Przytulił do siebie Castinęę wpatrując się w tańczące jęzory ognia.
- Skoro mamy chwilę na poważniejsze rozmowy, chciałbym się dowiedzieć Gildirilu, jaką urazę do mnie chowasz? Bo nie trzeba być wybitnie bystrym by to dostrzec.- Luca spojrzał na elfa uśmiechając się delikatnie. - Czyżby miało to związek z tym, że w Bogenhafen publicznie powiedziałem jaką profesją się zajmujesz? Jeśli tak, to przepraszam jeśli cię uraziłem. We mnie w każdym razie wroga nie masz, powiem więcej - darzę cię szacunkiem i sympatią. Twoje umiejętności nie raz przydały się i zapewne nie raz przydadzą się jeszcze drużynie. Zdrowie!
Luca wypił trunek, po czym przeniósł wzrok na rajtara.
- Co byś powiedział na mały sparing Ulrichu? Oczywiście dopiero gdy moja ręka i noga będą w pełni sprawne. Kto wie, może nauczę się jeszcze czegoś od ciebie. Prawie rok spędziłem na nauce w szkole szermierczej Balthazara Hertza w Nuln, ty reprezentujesz wojskową szkołę fechtunku więc to może być bardzo ciekawy sparing. Co sądzisz?
Wieczór zapowiadał się bardzo miło, o ile oczywiście towarzysze będą skłonni do rozmowy i nie pójdą od razu spać. Orlandoni przytulił Castinęę mocniej do piersi oczekując odpowiedzi komapnów.
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Przepraszam wszystkich, ale awaria mojej "trumienki" jakże proszącej się o rychłą modernizację uniemożliwiła mi korzystanie z dobrodziejstw Internetu na większą skalę. Przez kilka dni zdany byłem na pomoc osób trzecich. Teraz jednak mój wehikuł czasu zdecydował się nawiązać ze mną dialog i współpracę, więc wszystko powinno wrócić do normy.
Günter Golem
Od chwili potyczki z kultystami w mauzoleum, podczas której zginęła elfka, Golem popadł w tępe odrętwienie. Zdawało się, że nie słuchał co się do niego mówiło, myślami był zupełnie nieobecny. Wodził dokoła posępnym wzrokiem, a jego twarz nie wyrażała żadnego uczucia - była niczym teatralna maska przedstawiająca Obojętność, w iście literackim wydaniu.
Podczas uroczystości pogrzebowych także nie był w stanie wydobyć z siebie ani odrobiny uczucia, choć w głębi serca kiełkował żal. Dziwne, przecież tyle razy Günter miał do czynienia ze śmiercią. Niemal każdego dnia był świadkiem czyjegoś zgonu, sam niejednokrotnie przyczynił się bądź z premedytacją i rozmysłem odbierał życie.
Więc dlaczego teraz odczuł to tak boleśnie?
Trudno mu było to wyjaśnić. Z Ninerl łączyła go co prawda współpraca w ramach drużyny, braterstwo broni i dość dobre relacje. Lecz jednocześnie tak wiele ich różniło, począwszy od rasy i pochodzenia, na światopoglądzie skończywszy. Mimo tego boleśnie odczuł utratę towarzyszki i sprzymierzeńca w jednej osobie, co właśnie wpędziło go w ten podły nastrój.
Sądził, że przynajmniej solidna dawka alkoholu pozwoli olbrzymowi oczyścić umysł i zepchnąć smutki na dalszy plan. Przeciwnie, nadużycie napojów wyskokowych doprowadziło Golema do utraty samokontroli, co zdarzało mu się niezwykle rzadko.
Ale co tam... Właściwie każdy z członków drużyny był w złym humorze, więc i tak zostanie mu to wybaczone...
Rankiem posępny nastrój zmieszał się w dodatku z gigantycznym kacem, co doprowadziło u olbrzyma do wzmożonego uczulenia na otoczenie.
I szczęście mieli szlachcice, płynący wprost na łódź bohaterów. Gdyby nie interwencja straży i w miarę pokojowe rozwiązanie sporu, eleganciki z pewnością gryzłyby muł do spółki z innym rzecznym robactwem.
Na pojawienie się krasnoludzkiego weterana Golem zareagował mieszanymi uczuciami. Z jednej strony doceniał tą prastarą i bohaterską rasę dzielnych wojowników i zdolnych kowali oraz zbrojmistrzów; z drugiej jednak ich niemal ksenofobiczna pycha, szczególnie wobec elfów, sprawiała, że stanowili mrukliwe i chwilami trudne do wytrzymania towarzystwo.
Olbrzym miał tylko nadzieję, że brodacz nie będzie zanadto podskakiwać i "umilać" bohaterom rejs. Inaczej postara się, by Khazad resztę drogi przepłynął samotnie wpław, co przy tym całym żelastwie na jego piersi z pewnością byłoby nie lada heroicznym wyczynem.
Ale przecież krasnoludy tak bardzo cenią bohaterstwo...
Günter Golem
Od chwili potyczki z kultystami w mauzoleum, podczas której zginęła elfka, Golem popadł w tępe odrętwienie. Zdawało się, że nie słuchał co się do niego mówiło, myślami był zupełnie nieobecny. Wodził dokoła posępnym wzrokiem, a jego twarz nie wyrażała żadnego uczucia - była niczym teatralna maska przedstawiająca Obojętność, w iście literackim wydaniu.
Podczas uroczystości pogrzebowych także nie był w stanie wydobyć z siebie ani odrobiny uczucia, choć w głębi serca kiełkował żal. Dziwne, przecież tyle razy Günter miał do czynienia ze śmiercią. Niemal każdego dnia był świadkiem czyjegoś zgonu, sam niejednokrotnie przyczynił się bądź z premedytacją i rozmysłem odbierał życie.
Więc dlaczego teraz odczuł to tak boleśnie?
Trudno mu było to wyjaśnić. Z Ninerl łączyła go co prawda współpraca w ramach drużyny, braterstwo broni i dość dobre relacje. Lecz jednocześnie tak wiele ich różniło, począwszy od rasy i pochodzenia, na światopoglądzie skończywszy. Mimo tego boleśnie odczuł utratę towarzyszki i sprzymierzeńca w jednej osobie, co właśnie wpędziło go w ten podły nastrój.
Sądził, że przynajmniej solidna dawka alkoholu pozwoli olbrzymowi oczyścić umysł i zepchnąć smutki na dalszy plan. Przeciwnie, nadużycie napojów wyskokowych doprowadziło Golema do utraty samokontroli, co zdarzało mu się niezwykle rzadko.
Ale co tam... Właściwie każdy z członków drużyny był w złym humorze, więc i tak zostanie mu to wybaczone...
Rankiem posępny nastrój zmieszał się w dodatku z gigantycznym kacem, co doprowadziło u olbrzyma do wzmożonego uczulenia na otoczenie.
I szczęście mieli szlachcice, płynący wprost na łódź bohaterów. Gdyby nie interwencja straży i w miarę pokojowe rozwiązanie sporu, eleganciki z pewnością gryzłyby muł do spółki z innym rzecznym robactwem.
Na pojawienie się krasnoludzkiego weterana Golem zareagował mieszanymi uczuciami. Z jednej strony doceniał tą prastarą i bohaterską rasę dzielnych wojowników i zdolnych kowali oraz zbrojmistrzów; z drugiej jednak ich niemal ksenofobiczna pycha, szczególnie wobec elfów, sprawiała, że stanowili mrukliwe i chwilami trudne do wytrzymania towarzystwo.
Olbrzym miał tylko nadzieję, że brodacz nie będzie zanadto podskakiwać i "umilać" bohaterom rejs. Inaczej postara się, by Khazad resztę drogi przepłynął samotnie wpław, co przy tym całym żelastwie na jego piersi z pewnością byłoby nie lada heroicznym wyczynem.
Ale przecież krasnoludy tak bardzo cenią bohaterstwo...
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Ulrich poczęstował się trunkiem. Krasnoludzkim alkoholem raczył się jak dotąd tylko kilka razy, ale zawsze było warto. Dzisiaj jednak wolał nie przesadzać, bo kac po wczorajszym jeszcze trochę dawał się we znaki.
- Imperium – zachrzanione? Toż to piękny kraj, pełen potężnych miast i dumnych ludzi! A jeśli chodzi o gorzałkę… - uśmiechał się teraz - … to trza wiedzieć gdzie szukać najlepszej. Nie chcę się chwalić, ale mój dziadek podobno pędził swego czasu świetne trunki. Może nie tak mocne jak… – tu potrząsnął bukłakiem – … ale wciąż przednie. Tak więc wytrzymać tu nie jest trudno. Ha! W ramach rewanżu mógłbym spytać, jak mogłeś Orzadzie wytrzymać w Karak Kadrin!
Po chwili wszyscy byli w końcu na brzegu. Dobrze było odpocząć gdzieś, gdzie nic się nie kołysze. Odpocząć, a nie spić się do nieprzytomności. Ulrich przypomniał sobie, jak kiedyś dwóch stałych bywalców pewnego lokalu – de Maar zresztą także do takich należał za młodu – postanowiło sprawdzić swoje siły. Szło o to, kto wytrzymać dłużej dzień po dniu picia na umór. „Bitwa” była ciekawa, ale skończyła się niewesoło. Szóstego dnia poszło w ruch żelastwo. Strasznie niefortunnie, bo żaden z zawodników nie wyszedł wtedy żywy z przybytku. Remis.
- Druga warta moja. – powiedział – A sparing… Czemu nie? Oczywiście o ile dama twego serca się na to zgodzi. – uśmiechnął się – Balthazar Hertz? No, no, no… Całkiem porządnie. Ja uczyłem się głównie w… posiadłości de Maarów pod Talabheim. „Mały musi umieć walczyć o swoje” mówił mój wuj i jak się okazało – mały nauczył się walczyć. A wojsko... Powiem tak: szermierka to ostatnie co może się tam przydać. – gorzki uśmiech wykrzywił mu twarz – Po prostu, kiedy idzie nas dwudziestu chłopa na drugie tyle u wroga, trzeba tylko machać żelastwem szybciej i mocniej niż przeciwnik. Resztą zajmują się „stratedzy.” – westchnął cicho. – No, ale trening zawsze się przyda – tak więc zdrowiej szybko Luca! Kto wie? Może jeśli ładnie poprosisz to Gunter zgodzi się siłować z tobą na ręce, co olbrzymie? - zaśmiał się, ale rzut oka na wielkoluda wystarczył by poznać nastrój Golema. Od wydarzeń w Weissbrucku był trochę przybity. W sumie nic dziwnego... Ulrich też pewnie by tak miał, gdyby nie myśl, że tak czy inaczej dopadną kultystów, a kiedy to zrobią to wyprują im flaki. Lecz, nie czas teraz, ani miejsce na takie rozważania... Pociągnął łyk grzanego wina.
Ulrich poczęstował się trunkiem. Krasnoludzkim alkoholem raczył się jak dotąd tylko kilka razy, ale zawsze było warto. Dzisiaj jednak wolał nie przesadzać, bo kac po wczorajszym jeszcze trochę dawał się we znaki.
- Imperium – zachrzanione? Toż to piękny kraj, pełen potężnych miast i dumnych ludzi! A jeśli chodzi o gorzałkę… - uśmiechał się teraz - … to trza wiedzieć gdzie szukać najlepszej. Nie chcę się chwalić, ale mój dziadek podobno pędził swego czasu świetne trunki. Może nie tak mocne jak… – tu potrząsnął bukłakiem – … ale wciąż przednie. Tak więc wytrzymać tu nie jest trudno. Ha! W ramach rewanżu mógłbym spytać, jak mogłeś Orzadzie wytrzymać w Karak Kadrin!
Po chwili wszyscy byli w końcu na brzegu. Dobrze było odpocząć gdzieś, gdzie nic się nie kołysze. Odpocząć, a nie spić się do nieprzytomności. Ulrich przypomniał sobie, jak kiedyś dwóch stałych bywalców pewnego lokalu – de Maar zresztą także do takich należał za młodu – postanowiło sprawdzić swoje siły. Szło o to, kto wytrzymać dłużej dzień po dniu picia na umór. „Bitwa” była ciekawa, ale skończyła się niewesoło. Szóstego dnia poszło w ruch żelastwo. Strasznie niefortunnie, bo żaden z zawodników nie wyszedł wtedy żywy z przybytku. Remis.
- Druga warta moja. – powiedział – A sparing… Czemu nie? Oczywiście o ile dama twego serca się na to zgodzi. – uśmiechnął się – Balthazar Hertz? No, no, no… Całkiem porządnie. Ja uczyłem się głównie w… posiadłości de Maarów pod Talabheim. „Mały musi umieć walczyć o swoje” mówił mój wuj i jak się okazało – mały nauczył się walczyć. A wojsko... Powiem tak: szermierka to ostatnie co może się tam przydać. – gorzki uśmiech wykrzywił mu twarz – Po prostu, kiedy idzie nas dwudziestu chłopa na drugie tyle u wroga, trzeba tylko machać żelastwem szybciej i mocniej niż przeciwnik. Resztą zajmują się „stratedzy.” – westchnął cicho. – No, ale trening zawsze się przyda – tak więc zdrowiej szybko Luca! Kto wie? Może jeśli ładnie poprosisz to Gunter zgodzi się siłować z tobą na ręce, co olbrzymie? - zaśmiał się, ale rzut oka na wielkoluda wystarczył by poznać nastrój Golema. Od wydarzeń w Weissbrucku był trochę przybity. W sumie nic dziwnego... Ulrich też pewnie by tak miał, gdyby nie myśl, że tak czy inaczej dopadną kultystów, a kiedy to zrobią to wyprują im flaki. Lecz, nie czas teraz, ani miejsce na takie rozważania... Pociągnął łyk grzanego wina.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Ech, coraz gorzej... Wymiana Ninerl na tego khazada to chyba jedno z najgorszych przetasowań, jakie mogły się dokonać. Już teraz działał mu na nerwy, a kto wie co będzie potem... Dopiero teraz potrafił docenić, jak dobrze było przedtem. Bo teraz miał wokół siebie osobliwą gromadę - grupkę podejrzanych mężczyzn, kobietę w ciąży i khazada. Tego to nawet najbardziej cierpliwy elf nie wytrzyma. Ale obóz rozbić było trzeba... A niech sobie rozbijają.
-Moja trzecia- mruknął przy ustalaniu wart -Mogę nawet całą noc nie spać, w końcu ktoś musi pilnować waszych szanownych tyłków-
Potem Luca zwrócił się do niego tymi słowami
- Skoro mamy chwilę na poważniejsze rozmowy, chciałbym się dowiedzieć Gildirilu, jaką urazę do mnie chowasz? Bo nie trzeba być wybitnie bystrym by to dostrzec. Czyżby miało to związek z tym, że w Bogenhafen publicznie powiedziałem jaką profesją się zajmujesz? Jeśli tak, to przepraszam jeśli cię uraziłem. We mnie w każdym razie wroga nie masz, powiem więcej - darzę cię szacunkiem i sympatią.Twoje umiejętności nie raz przydały się i zapewne nie raz przydadzą się jeszcze drużynie. Zdrowie!- Elf milczał przez chwilę, lustrując Tileańczyka wzrokiem i w końcu odpowiedział -Tamto to już chyba nieistotne... Bo główny świadek... Nie żyję, że się tak wyrażę. Poza tym nie jestem pamiętliwy, przynajmniej nie o takie pierdoły, choć uważać oczywiście byś mógł- Gildiril uśmiechnął się z przekąsem -Nie mam do ciebie urazy, człowieku- zaakcentował ostatnie słowo -Ale jak się domyślasz, niezbyt dobrze czuję się w tak... nietypowym towarzystwie- spojrzał ostentacyjnie na krasnoluda -Nie myślmy więc o urazach, tylko o tym, bym nie musiał komuś przypadkiem zrobić krzywdy- uśmiechnął się pod nosem -Nie wchodźmy więc sobie zbytnio w paradę... A twój szacunek doceniam, ale powiem tylko tyle, że w naszym- znowu zaakcentował ostatnie słowo -fachu szacunek i sympatia to nie są pożądane cechy-
Znowu się nagadał, pewnie bez potrzeby. Niech Luca sobie wsadzi ten jego szacunek. Gildiril może go najwyżej tolerować... Tak samo, jak całą resztę. Ktoś mu kiedyś powiedział, że dla takich jak on nie ma przyjaźni, są tylko wspólne interesy... I tylko dla tych interesów Gildiril był w stanie wytrzymać to wszystko, co go ostatnio denerwowało.
Ech, coraz gorzej... Wymiana Ninerl na tego khazada to chyba jedno z najgorszych przetasowań, jakie mogły się dokonać. Już teraz działał mu na nerwy, a kto wie co będzie potem... Dopiero teraz potrafił docenić, jak dobrze było przedtem. Bo teraz miał wokół siebie osobliwą gromadę - grupkę podejrzanych mężczyzn, kobietę w ciąży i khazada. Tego to nawet najbardziej cierpliwy elf nie wytrzyma. Ale obóz rozbić było trzeba... A niech sobie rozbijają.
-Moja trzecia- mruknął przy ustalaniu wart -Mogę nawet całą noc nie spać, w końcu ktoś musi pilnować waszych szanownych tyłków-
Potem Luca zwrócił się do niego tymi słowami
- Skoro mamy chwilę na poważniejsze rozmowy, chciałbym się dowiedzieć Gildirilu, jaką urazę do mnie chowasz? Bo nie trzeba być wybitnie bystrym by to dostrzec. Czyżby miało to związek z tym, że w Bogenhafen publicznie powiedziałem jaką profesją się zajmujesz? Jeśli tak, to przepraszam jeśli cię uraziłem. We mnie w każdym razie wroga nie masz, powiem więcej - darzę cię szacunkiem i sympatią.Twoje umiejętności nie raz przydały się i zapewne nie raz przydadzą się jeszcze drużynie. Zdrowie!- Elf milczał przez chwilę, lustrując Tileańczyka wzrokiem i w końcu odpowiedział -Tamto to już chyba nieistotne... Bo główny świadek... Nie żyję, że się tak wyrażę. Poza tym nie jestem pamiętliwy, przynajmniej nie o takie pierdoły, choć uważać oczywiście byś mógł- Gildiril uśmiechnął się z przekąsem -Nie mam do ciebie urazy, człowieku- zaakcentował ostatnie słowo -Ale jak się domyślasz, niezbyt dobrze czuję się w tak... nietypowym towarzystwie- spojrzał ostentacyjnie na krasnoluda -Nie myślmy więc o urazach, tylko o tym, bym nie musiał komuś przypadkiem zrobić krzywdy- uśmiechnął się pod nosem -Nie wchodźmy więc sobie zbytnio w paradę... A twój szacunek doceniam, ale powiem tylko tyle, że w naszym- znowu zaakcentował ostatnie słowo -fachu szacunek i sympatia to nie są pożądane cechy-
Znowu się nagadał, pewnie bez potrzeby. Niech Luca sobie wsadzi ten jego szacunek. Gildiril może go najwyżej tolerować... Tak samo, jak całą resztę. Ktoś mu kiedyś powiedział, że dla takich jak on nie ma przyjaźni, są tylko wspólne interesy... I tylko dla tych interesów Gildiril był w stanie wytrzymać to wszystko, co go ostatnio denerwowało.

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Krasnolud usiadł przy ognisku razem z wami popijając wódkę. Opowiadał przy tym różne historie, przebył spory kawał drogi to i mówić miał co. Nawet jeśli był krasnoludem, plotki były jednak istotne. Albo przynajmniej ciekawe. Więc po pytaniu Orlandoniego kiwnął temu głową.
- Po edykcie to ja cholera nie wiem. Popieprzyło go nieźle, nie pytałem o to. Ten wasz książę, jak mu tam, Tasseninck, zdechł razem z chołotą w górach. Inni jacyś kłócą się, gówno jednak mnie to obchodzi. Zawsze żeśta kłócili się jak cholera. Zresztą kłótnia to dopiero będzie jak wasz chory cesarz kipnie. Ot, co! Wolfgang, znaczy ten następca waszego cesarza zamknięty we własnym zamku. Głupi on podobno jak cholera, to go zamknęli! Że niby Chaos go dotknął i na tyłku szczurzy ogon mu wyrósł! - krasnolud zaniósł się śmiechem, dla was jednak nie były to pomyślne wieści - Albo sam się zamknął. Co mnie to... Wieści sporo, chociaż ja osobiście wiozę ostrzeżenia dla gildii. Zieloni i orki się podobno ruszyli a i pieprzonych skavenów widujemy. Ciężkie czasy nadchodzą. Wypijmy za to!
Działo się. Działo się wiele, czuliście, że to może nawet zmienić obraz Imperium a może i całego Starego Świata, kto wie? Nie zdążyliście dobrze przetrawić tych wieści, gdy krzaki nagle zaszeleściły i wyszła z nich młoda kobieta, wyglądająca na nie więcej niż dwadzieścia lat. Miała krótko ścięte, ciemne włosy, przez ramię przewieszony łuk i kołczan ze strzałami, zza pasa wystawały rękojeści sztyletów. Ubrana była w podróżne ubranie, na podróżnego również wyglądała. Uśmiechnęła się na widok waszej reakcji i uniosła dłonie w niewinnym geście.
- Przepraszam za najście. Dostrzegłam ognisko, a samotna podróżniczka w lesie o tej porze nie czuje się zbyt pewnie. Mogłabym się dosiąść? Jestem Emmaretta. Uprzedzając pytania co robię w lesie samotnie - podróżuję do Altdorfu, straż złapała mojego przyjaciela i ważne jest dla mnie by go wykupić jak najszybciej. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, jednak ani on ani ja nie jesteśmy bandytami, to mogę wam obiecać.
Wciąż trzymała uniesione dłonie. Jej zachowanie sprawiało wrażenie całkowicie naturalnego, chyba po prostu naprawdę chciała spędzić tę noc przy ognisku.
- Po edykcie to ja cholera nie wiem. Popieprzyło go nieźle, nie pytałem o to. Ten wasz książę, jak mu tam, Tasseninck, zdechł razem z chołotą w górach. Inni jacyś kłócą się, gówno jednak mnie to obchodzi. Zawsze żeśta kłócili się jak cholera. Zresztą kłótnia to dopiero będzie jak wasz chory cesarz kipnie. Ot, co! Wolfgang, znaczy ten następca waszego cesarza zamknięty we własnym zamku. Głupi on podobno jak cholera, to go zamknęli! Że niby Chaos go dotknął i na tyłku szczurzy ogon mu wyrósł! - krasnolud zaniósł się śmiechem, dla was jednak nie były to pomyślne wieści - Albo sam się zamknął. Co mnie to... Wieści sporo, chociaż ja osobiście wiozę ostrzeżenia dla gildii. Zieloni i orki się podobno ruszyli a i pieprzonych skavenów widujemy. Ciężkie czasy nadchodzą. Wypijmy za to!
Działo się. Działo się wiele, czuliście, że to może nawet zmienić obraz Imperium a może i całego Starego Świata, kto wie? Nie zdążyliście dobrze przetrawić tych wieści, gdy krzaki nagle zaszeleściły i wyszła z nich młoda kobieta, wyglądająca na nie więcej niż dwadzieścia lat. Miała krótko ścięte, ciemne włosy, przez ramię przewieszony łuk i kołczan ze strzałami, zza pasa wystawały rękojeści sztyletów. Ubrana była w podróżne ubranie, na podróżnego również wyglądała. Uśmiechnęła się na widok waszej reakcji i uniosła dłonie w niewinnym geście.
- Przepraszam za najście. Dostrzegłam ognisko, a samotna podróżniczka w lesie o tej porze nie czuje się zbyt pewnie. Mogłabym się dosiąść? Jestem Emmaretta. Uprzedzając pytania co robię w lesie samotnie - podróżuję do Altdorfu, straż złapała mojego przyjaciela i ważne jest dla mnie by go wykupić jak najszybciej. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, jednak ani on ani ja nie jesteśmy bandytami, to mogę wam obiecać.
Wciąż trzymała uniesione dłonie. Jej zachowanie sprawiało wrażenie całkowicie naturalnego, chyba po prostu naprawdę chciała spędzić tę noc przy ognisku.
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Kok
- Posty: 1275
- Rejestracja: poniedziałek, 10 lipca 2006, 09:55
- Numer GG: 9181340
- Lokalizacja: tam, gdzie diabeł mówi dobranoc
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa i Luca
Castinaa wzięła wino z rąk Orlandoniego. Powoli sączyła, patrząc się po prostu przed siebie. Nie odzywała się przez dłuższy czas, jakby ignorując otoczenie. W końcu spojrzała na chcącego już oddalić się Lucę i lekko uśmiechnęła.
- Posiedźmy jeszcze troszkę.
Chwyciła go za koszulę, przyciągnęła i pocałowała. Następnie oddała mu kubek i zadziwiając tym razem wszystkich zaczęła śpiewać, patrząc się w wesoło skaczące płomienie ogniska. Głos miała niski, zmysłowy. Śpiewała cicho, lecz melodyjnie i nawet jeśli nie była świetną śpiewaczką, nawet krasnolud nie przerywał.
Czasami wolę być zupełnie sama
niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
czasami wole to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
czekania sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że,
uwierzyłam i przestane chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
gdzie jest człowiek, który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
Czasami wolę być zupełnie sama
niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
czasami wole to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być
Znowu z sobą być...
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
czekania sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że,
uwierzyłam i przestane chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet
w jedną stronę stąd
Zamilkła, nie odzywając się więcej. Zbliżyła się tylko do Orlandoniego, przytulając i opierając głowę na jego ramieniu. Nawet, gdy przyszła ta dziewczyna, nie zwróciła na nią większej uwagi, wciąż wpatrując się w ognisko i chłonąc zarówno jego ciepło jak i to pochodzące od Luci, jedyne które jak dotąd naprawdę potrafiło ją rozgrzać.
Kiedy Castinaa zaśpiewała, urzeczony wsłuchiwał się w jej głos. Tileańczyk nie potrafił sobie poradzić z wydarzeniami ostatnich dni. Może i nie było mu po drodze z Ninerl, może i się kłócili, ale jej gwałtowna śmierć zwróciła jego uwagę jeszcze bardziej na to co najważniejsze. Między innymi na to, że chwile z bliskimi sercu osobami są najcenniejsze w życiu. Tileańczyk był dość muzykalną osobą, nawet jeśli dotychczas mogli podziwiać głownie jego wesołe pijackie przyśpiewki z Josefem w Altdorfie. Znalazłszy na pokładzie „Castinyy” mandolinę, zasiadł przy ognisku z nieco grobową miną. Wpatrując się w ogień, grając na instrumencie melancholijną melodię powiedział tylko: - To dla Ciebie Ninerl, po czym zaśpiewał dość czystym i dźwięcznym głosem o jaki niewielu podejrzewałoby kupca:
Na dnie sarkofagu
Noc,
Czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień...
Wtulona w włosów płaszcz,
Wonna rodnią swą.
Teraz okryta snem.
Na wpół lodowata dłoń.
Zimne twe usta...
A jeszcze niedawno... ogień tlił.
Pamiętam rozkoszny wiatr,
Masztem gnący
sztorm.
Daję ci moją łzę.
Okręt mój płynie dalej
Gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić.
Nie ma cię i nie było
Jest noc.
Nie ma mnie i nie było
Jest dzień...
Luca nie był skory do rozmowy. Rozmyślał nad słowami które swego czasu powiedział do Ninerl, w duchu głęboko ich żałując. Może i się nie lubili, ale Orlandoni odczuwał mocno stratę towarzyszki z drużyny... Może właśnie dlatego, ze tyle przykrości jej sprawił? Serce mu się krajało gdy przywoływał w myślach wspomnienie śmierci Ninerl. Gdy do ogniska przyszła kobieta Luca przyjrzał się jej i wysłuchał uważnie. Gdyby to była zasadzka, pewnie już by nie żyli. Mimo wszystko należało się mieć na baczności.
- Siadaj Emaretto i częstuj się winem - powiedział smutno do kobiety, tuląc Castinęę. - Może popłyniesz z nami na łodzi jeśli powiesz nam coś więcej. Czemu podróżujesz sama? O co oskarżono twojego przyjaciela?
Castinaa wzięła wino z rąk Orlandoniego. Powoli sączyła, patrząc się po prostu przed siebie. Nie odzywała się przez dłuższy czas, jakby ignorując otoczenie. W końcu spojrzała na chcącego już oddalić się Lucę i lekko uśmiechnęła.
- Posiedźmy jeszcze troszkę.
Chwyciła go za koszulę, przyciągnęła i pocałowała. Następnie oddała mu kubek i zadziwiając tym razem wszystkich zaczęła śpiewać, patrząc się w wesoło skaczące płomienie ogniska. Głos miała niski, zmysłowy. Śpiewała cicho, lecz melodyjnie i nawet jeśli nie była świetną śpiewaczką, nawet krasnolud nie przerywał.
Czasami wolę być zupełnie sama
niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
czasami wole to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
czekania sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że,
uwierzyłam i przestane chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
gdzie jest człowiek, który z siebie sam pokaże mi jak
Kto pokaże mi jak?
Czasami wolę być zupełnie sama
niezdarnie tańczyć na granicy zła
I nawet stoczyć się na samo dno
czasami wole to niż czułość waszych obcych rąk
Posiadam wiarę w niemożliwą moc
potrafię jeśli chcę rozświetlić mrok
Mogę poruszyć was na kilka chwil
tylko zrozumcie kiedy zechcę znowu z sobą być
Znowu z sobą być...
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas
Bezradność zniosła cię na drugi plan
czekania sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas
Ogromny zgrzyt znieczula nas na szept
tak trudno znaleźć drogę w ciepły sen
Słowa zlewają się w fałszywy ton
gdy nadwrażliwość jest jak bilet w jedną stronę stąd
Okłamali mnie z nadzieją że,
uwierzyłam i przestane chcieć
Muszę leczyć się na ból i strach
Gdy nadwrażliwość jest jak bilet
w jedną stronę stąd
Zamilkła, nie odzywając się więcej. Zbliżyła się tylko do Orlandoniego, przytulając i opierając głowę na jego ramieniu. Nawet, gdy przyszła ta dziewczyna, nie zwróciła na nią większej uwagi, wciąż wpatrując się w ognisko i chłonąc zarówno jego ciepło jak i to pochodzące od Luci, jedyne które jak dotąd naprawdę potrafiło ją rozgrzać.
Kiedy Castinaa zaśpiewała, urzeczony wsłuchiwał się w jej głos. Tileańczyk nie potrafił sobie poradzić z wydarzeniami ostatnich dni. Może i nie było mu po drodze z Ninerl, może i się kłócili, ale jej gwałtowna śmierć zwróciła jego uwagę jeszcze bardziej na to co najważniejsze. Między innymi na to, że chwile z bliskimi sercu osobami są najcenniejsze w życiu. Tileańczyk był dość muzykalną osobą, nawet jeśli dotychczas mogli podziwiać głownie jego wesołe pijackie przyśpiewki z Josefem w Altdorfie. Znalazłszy na pokładzie „Castinyy” mandolinę, zasiadł przy ognisku z nieco grobową miną. Wpatrując się w ogień, grając na instrumencie melancholijną melodię powiedział tylko: - To dla Ciebie Ninerl, po czym zaśpiewał dość czystym i dźwięcznym głosem o jaki niewielu podejrzewałoby kupca:
Na dnie sarkofagu
Noc,
Czarna suknia
Rozrzucam korale wspomnień...
Wtulona w włosów płaszcz,
Wonna rodnią swą.
Teraz okryta snem.
Na wpół lodowata dłoń.
Zimne twe usta...
A jeszcze niedawno... ogień tlił.
Pamiętam rozkoszny wiatr,
Masztem gnący
sztorm.
Daję ci moją łzę.
Okręt mój płynie dalej
Gdzieś tam...
Serce choć popękane, chce bić.
Nie ma cię i nie było
Jest noc.
Nie ma mnie i nie było
Jest dzień...
Luca nie był skory do rozmowy. Rozmyślał nad słowami które swego czasu powiedział do Ninerl, w duchu głęboko ich żałując. Może i się nie lubili, ale Orlandoni odczuwał mocno stratę towarzyszki z drużyny... Może właśnie dlatego, ze tyle przykrości jej sprawił? Serce mu się krajało gdy przywoływał w myślach wspomnienie śmierci Ninerl. Gdy do ogniska przyszła kobieta Luca przyjrzał się jej i wysłuchał uważnie. Gdyby to była zasadzka, pewnie już by nie żyli. Mimo wszystko należało się mieć na baczności.
- Siadaj Emaretto i częstuj się winem - powiedział smutno do kobiety, tuląc Castinęę. - Może popłyniesz z nami na łodzi jeśli powiesz nam coś więcej. Czemu podróżujesz sama? O co oskarżono twojego przyjaciela?
Niebo i piekło są w nas, wraz ze wszelkimi ich bogami...
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.
- Pussy Warhammer? - spytała Ouzi.
- Tak, to taki, gdzie drużynę tworzą same elfy. - odparł Serge.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Oparł się o pobliskie drzewo i przenosił spojrzenie między towarzyszami. Nastrój zrobił się w końcu melancholijny, a Tileańczyk zabawił się w barda i zaczął śpiewać... Elf nie zdążył przetrawić jeszcze słuchanych jednym uchem informacji, a tu Luca próbował wykonać bezkrwawy zamach na jego uczucia. Ech, niedoczekanie jego... Choć trzeba przyznać, że elf poczuł się jeszcze paskudniej niż zwykle... Trzeba będzie w końcu odreagować stresy, bo przecież nie można być wiecznie wkurzonym na świat. Przynajmniej nie w takim stopniu.
Spojrzał melancholijnym wzrokiem na kobietę, która z zarośli. W pierwszym od ruchu dłoń elfa powędrowała ku rękojeści miecza, ale nie wyglądało, by miała złe zamiary... Wyglądała... dość niewinnie (mimo uzbrojenia) i chyba była bardzo młoda. Takie osoby chyba nie służą Chaosowi. Oby... Luca ugościł Emerettę i teraz wszystko wyglądało jak jakiś pieprzony piknik. Pytanie tylko, po jaką cholerę siedział tutaj Gildiril?
Oparł się o pobliskie drzewo i przenosił spojrzenie między towarzyszami. Nastrój zrobił się w końcu melancholijny, a Tileańczyk zabawił się w barda i zaczął śpiewać... Elf nie zdążył przetrawić jeszcze słuchanych jednym uchem informacji, a tu Luca próbował wykonać bezkrwawy zamach na jego uczucia. Ech, niedoczekanie jego... Choć trzeba przyznać, że elf poczuł się jeszcze paskudniej niż zwykle... Trzeba będzie w końcu odreagować stresy, bo przecież nie można być wiecznie wkurzonym na świat. Przynajmniej nie w takim stopniu.
Spojrzał melancholijnym wzrokiem na kobietę, która z zarośli. W pierwszym od ruchu dłoń elfa powędrowała ku rękojeści miecza, ale nie wyglądało, by miała złe zamiary... Wyglądała... dość niewinnie (mimo uzbrojenia) i chyba była bardzo młoda. Takie osoby chyba nie służą Chaosowi. Oby... Luca ugościł Emerettę i teraz wszystko wyglądało jak jakiś pieprzony piknik. Pytanie tylko, po jaką cholerę siedział tutaj Gildiril?

-
- Mat
- Posty: 517
- Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
- Numer GG: 8174525
- Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Günter Golem
Olbrzym słuchał słów krasnoluda z zainteresowaniem. Bądź co bądź, jak na weterana przystało, brodacz wiedział więcej o świecie niż jakiś tam drobny ex-bandyta. Na krytyczne, właściwie ironiczne słowa o ludzkich włodarzach Golem tylko nieznacznie się uśmiechnął. Dla niego życie dworskie i cała otoczka z tym związana były równie abstrakcyjne i nieosiągalne, co wyprawy do dalekich, nieznanych krain.
Golem przysiadł się do reszty towarzystwa z kubkiem wina w ręku. Swoim ostatnim zwyczajem nie odzywał się nie pytany, siorbał tylko trunek, gapiąc się bezmyślnie w trzaskający ogień. Jednakże gdy tylko Castinaa zaczęła śpiewać, olbrzym poczuł, że zły nastrój zaczyna go powoli opuszczać. Smutki i dylematy minionych dni, tak ostatnio ciążące Golemowi na sercu, teraz bezszelestnie odpływały, wsiąkając w cień za jego plecami. Zaiste, muzyka posiada dar oczyszczania, skłaniając do refleksji. W miarę jak popisy muzyczno-wokalne coraz bardziej się rozkręcały, z twarzy Güntera zaczęło znikać przygnębienie, a wzrok nabrał dawnej czujności i rubasznego blasku. Starał się nawet nucić pod nosem grany przez Lucę utwór, ale jako muzyczny antytalent szybko dał sobie spokój. Ograniczył się jeno do wystukiwania palcami rytmu o denko pustego kubka.
Golem poderwał się z miejsca, słysząc, że ktoś zbliża się w pobliże ogniska. Instynktownie złapał za broń, przybierając postawę obronno-zaczepną. Jakże bardzo zdziwił się, gdy przed nim stanęła młoda, krótko ostrzyżona kobieta. Zmierzył ją uważnie wzrokiem, starając się ocenić zagrożenie. Jednakże gdy odezwała się i przeprosiła za najście i przedstawiła, olbrzym rozluźnił mięśnie i skrzyżował ręce na piersi.
- Siadaj Emaretto i częstuj się winem - odezwał się smutno Luca, a Golem spojrzał na niego ze zdziwieniem. Najwyraźniej Orlandoni zdawał się jej ufać. Albo przynajmniej chciał uśpić jej czujność.- Może popłyniesz z nami na łodzi jeśli powiesz nam coś więcej. Czemu podróżujesz sama? O co oskarżono twojego przyjaciela?
Günter ciekaw był opowieści młodej dziewczyny. Nadal wpatrywał się w nią, stojąc ze skrzyżowanymi ramionami.
Olbrzym słuchał słów krasnoluda z zainteresowaniem. Bądź co bądź, jak na weterana przystało, brodacz wiedział więcej o świecie niż jakiś tam drobny ex-bandyta. Na krytyczne, właściwie ironiczne słowa o ludzkich włodarzach Golem tylko nieznacznie się uśmiechnął. Dla niego życie dworskie i cała otoczka z tym związana były równie abstrakcyjne i nieosiągalne, co wyprawy do dalekich, nieznanych krain.
Golem przysiadł się do reszty towarzystwa z kubkiem wina w ręku. Swoim ostatnim zwyczajem nie odzywał się nie pytany, siorbał tylko trunek, gapiąc się bezmyślnie w trzaskający ogień. Jednakże gdy tylko Castinaa zaczęła śpiewać, olbrzym poczuł, że zły nastrój zaczyna go powoli opuszczać. Smutki i dylematy minionych dni, tak ostatnio ciążące Golemowi na sercu, teraz bezszelestnie odpływały, wsiąkając w cień za jego plecami. Zaiste, muzyka posiada dar oczyszczania, skłaniając do refleksji. W miarę jak popisy muzyczno-wokalne coraz bardziej się rozkręcały, z twarzy Güntera zaczęło znikać przygnębienie, a wzrok nabrał dawnej czujności i rubasznego blasku. Starał się nawet nucić pod nosem grany przez Lucę utwór, ale jako muzyczny antytalent szybko dał sobie spokój. Ograniczył się jeno do wystukiwania palcami rytmu o denko pustego kubka.
Golem poderwał się z miejsca, słysząc, że ktoś zbliża się w pobliże ogniska. Instynktownie złapał za broń, przybierając postawę obronno-zaczepną. Jakże bardzo zdziwił się, gdy przed nim stanęła młoda, krótko ostrzyżona kobieta. Zmierzył ją uważnie wzrokiem, starając się ocenić zagrożenie. Jednakże gdy odezwała się i przeprosiła za najście i przedstawiła, olbrzym rozluźnił mięśnie i skrzyżował ręce na piersi.
- Siadaj Emaretto i częstuj się winem - odezwał się smutno Luca, a Golem spojrzał na niego ze zdziwieniem. Najwyraźniej Orlandoni zdawał się jej ufać. Albo przynajmniej chciał uśpić jej czujność.- Może popłyniesz z nami na łodzi jeśli powiesz nam coś więcej. Czemu podróżujesz sama? O co oskarżono twojego przyjaciela?
Günter ciekaw był opowieści młodej dziewczyny. Nadal wpatrywał się w nią, stojąc ze skrzyżowanymi ramionami.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek

-
- Mat
- Posty: 416
- Rejestracja: czwartek, 13 lipca 2006, 13:03
- Numer GG: 818926
- Lokalizacja: Katowice
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Ulrich de Maar
Wszyscy siedzieli skuleni przy ognisku. Noc nie należała do najcieplejszych. Ulrich krzywił się słuchając krasnoluda. Szczególnie, gdy ten mówił o „naszym chorym cesarzu.” Był taki moment, że Ulrich byłby się wydarł na khazada. Ale nie tak się traktuje ważnych „gości,” a już na pewno nie tych co częstują wódką. Tak więc, de Maar milczał zasępiony. Przeszło mu jeszcze tylko przez myśl, że skoro Książe Tasseninck zginął w górach, to może wkrótce wyruszy kolejna grupa. Za pierwszym razem im się nie udało, to może… Ale chwilowo mieli pilną sprawę w Wittgendorfie.
Autentycznie się zdziwił, kiedy Castinaa rozpoczęła pieśń. Ulrich nigdy nie był zbyt muzykalny. Jego kontakt z taką „sztuką” ograniczał się raczej do wojskowych przyśpiewek na różne tematy. A zaraz potem, jakby tego było mało, Luca rozpoczął swój występ. Ale dla Ulricha to były tylko słowa. Pieśnią nic nie zdziałasz w takich czasach.
Wtem pojawiła się ta kobieta. Melancholijny nastrój prysł.
- Jestem Emmaretta. Uprzedzając pytania co robię w lesie samotnie - podróżuję do Altdorfu, straż złapała mojego przyjaciela i ważne jest dla mnie by go wykupić jak najszybciej. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, jednak ani on ani ja nie jesteśmy bandytami, to mogę wam obiecać.
Ulrich przyglądał się kobiecie. Mimo broni nie wyglądała na szczególnie groźną, jeśli wziąć pod uwagę to, że „gospodarze” mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Pytania Orlandoniego trafiły w samo sedno sprawy.
- Właśnie, o cóż to oskarżono tego człowieka? Zazwyczaj straż ma dobry powód, aby kogoś zatrzymać… No, więc? Myślę, że lepiej będzie jeśli się odrobinę zagłębimy w szczegóły. – powiedział Ulrich. Ostatnimi czasy zdecydowanie częściej zdarzało im się trafiać na wrogów, niż na przyjaciół.
Wszyscy siedzieli skuleni przy ognisku. Noc nie należała do najcieplejszych. Ulrich krzywił się słuchając krasnoluda. Szczególnie, gdy ten mówił o „naszym chorym cesarzu.” Był taki moment, że Ulrich byłby się wydarł na khazada. Ale nie tak się traktuje ważnych „gości,” a już na pewno nie tych co częstują wódką. Tak więc, de Maar milczał zasępiony. Przeszło mu jeszcze tylko przez myśl, że skoro Książe Tasseninck zginął w górach, to może wkrótce wyruszy kolejna grupa. Za pierwszym razem im się nie udało, to może… Ale chwilowo mieli pilną sprawę w Wittgendorfie.
Autentycznie się zdziwił, kiedy Castinaa rozpoczęła pieśń. Ulrich nigdy nie był zbyt muzykalny. Jego kontakt z taką „sztuką” ograniczał się raczej do wojskowych przyśpiewek na różne tematy. A zaraz potem, jakby tego było mało, Luca rozpoczął swój występ. Ale dla Ulricha to były tylko słowa. Pieśnią nic nie zdziałasz w takich czasach.
Wtem pojawiła się ta kobieta. Melancholijny nastrój prysł.
- Jestem Emmaretta. Uprzedzając pytania co robię w lesie samotnie - podróżuję do Altdorfu, straż złapała mojego przyjaciela i ważne jest dla mnie by go wykupić jak najszybciej. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, jednak ani on ani ja nie jesteśmy bandytami, to mogę wam obiecać.
Ulrich przyglądał się kobiecie. Mimo broni nie wyglądała na szczególnie groźną, jeśli wziąć pod uwagę to, że „gospodarze” mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Pytania Orlandoniego trafiły w samo sedno sprawy.
- Właśnie, o cóż to oskarżono tego człowieka? Zazwyczaj straż ma dobry powód, aby kogoś zatrzymać… No, więc? Myślę, że lepiej będzie jeśli się odrobinę zagłębimy w szczegóły. – powiedział Ulrich. Ostatnimi czasy zdecydowanie częściej zdarzało im się trafiać na wrogów, niż na przyjaciół.
Co jest gorsze? Niewiedza, czy obojętnośc?
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"
Nie wiem... nie obchodzi mnie to.
"Najchętniej zaraz oddałbym się diabłu gdybym, do krocset, sam diabłem nie był!"

-
- Marynarz
- Posty: 240
- Rejestracja: sobota, 2 grudnia 2006, 16:23
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Kraków
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Na słowa Luci kobieta uśmiechnęła się zagadkowo, lecz również całkiem miło. Pokręciła głową jakby ze zrezygnowaniem, ale odpowiedziała, w przerwach między kęsami suszonego mięsa, które wyjęła ze swojej sakwy.
- Tak wiele pytań... Ja i mój przyjaciel jesteśmy łowcami. Żyjemy na odludziu, łowiectwo to nasz sposób na przeżycie. A jak wiecie, polowania w Imperialnych lasach nie do końca są dozwolone. O to też jest oskarżony. Nie kłopoczcie się jednak tym, chętnie skorzystam z możliwości szybszego dotarcia do miasta, jednak moją zapłatą mogą być tylko słowa wdzięczności. Wszystkie pieniądze, które mieliśmy, pójdą na kaucję.
Zamilkła, wpatrując się w gwiazdy. Odezwał się natomiast krasnolud, który najpierw wpatrywał się w niebo przy melancholijnych śpiewach Castinyy i Orlandoniego, a teraz miał zamiar sam się popisać swymi zdolnościami śpiewackimi. Jak każdy wiedział, pieśni śpiewane przez krasnoludy były dość oryginalne zazwyczaj, wszystkie zaś głośne.
- Wy, ludzie, marne głosiki macie. Chociaż muszę przyznać, że mi siem spodobało. Schłuchajta jednak tego!
Niech się zbiorą wszelkie maszkary pełzające,
Szczury, jaszczury, węże plujące,
Zwierzoczłeki nędzne, mutanty parszywe,
Niech kto podejdzie, a przytnę mu grzywę!
Niech no nabluzga kto na mnie,
Niech znieważy rasę mą dzielną,
Niech mych przodków obrazi,
Dużego piwa sobie nawarzy!
A ja się nie cofnę przed niczym,
Gdyż mam ja swą motywację,
Niech mnie kilof Grungniego,
Jeśli dziś tu nie mam racji!
I tą mam przewagę nad parszystwem wszelakim,
Że mimo pazurów mniej ostrych
W głowie oleju mam trochę, a w sercu ognia,
A siła moja, nie z chaotycznej powstała mocy!
Hej palcie ogień w piecu!
Hej, hej topory młoty!
Niech no który mi poświeci!
Hej, hej topory młoty!
Niech przywalę hardo w metal!
Hej, hej topory młoty!
Niech no brzdęknie dla ochoty!
Hej, hej topory młoty!
Tak powstają tu w tej kuźni!
Hej, hej topory młoty!
W Starym Świecie nie ma lepszych!
Hej, hej topory młoty!
Takiej stali gwiazdy dali!
Hej, hej topory młoty!
Będą się gobliny bali!
Hej, hej topory młoty!
Noc upływała powoli...
- Tak wiele pytań... Ja i mój przyjaciel jesteśmy łowcami. Żyjemy na odludziu, łowiectwo to nasz sposób na przeżycie. A jak wiecie, polowania w Imperialnych lasach nie do końca są dozwolone. O to też jest oskarżony. Nie kłopoczcie się jednak tym, chętnie skorzystam z możliwości szybszego dotarcia do miasta, jednak moją zapłatą mogą być tylko słowa wdzięczności. Wszystkie pieniądze, które mieliśmy, pójdą na kaucję.
Zamilkła, wpatrując się w gwiazdy. Odezwał się natomiast krasnolud, który najpierw wpatrywał się w niebo przy melancholijnych śpiewach Castinyy i Orlandoniego, a teraz miał zamiar sam się popisać swymi zdolnościami śpiewackimi. Jak każdy wiedział, pieśni śpiewane przez krasnoludy były dość oryginalne zazwyczaj, wszystkie zaś głośne.
- Wy, ludzie, marne głosiki macie. Chociaż muszę przyznać, że mi siem spodobało. Schłuchajta jednak tego!
Niech się zbiorą wszelkie maszkary pełzające,
Szczury, jaszczury, węże plujące,
Zwierzoczłeki nędzne, mutanty parszywe,
Niech kto podejdzie, a przytnę mu grzywę!
Niech no nabluzga kto na mnie,
Niech znieważy rasę mą dzielną,
Niech mych przodków obrazi,
Dużego piwa sobie nawarzy!
A ja się nie cofnę przed niczym,
Gdyż mam ja swą motywację,
Niech mnie kilof Grungniego,
Jeśli dziś tu nie mam racji!
I tą mam przewagę nad parszystwem wszelakim,
Że mimo pazurów mniej ostrych
W głowie oleju mam trochę, a w sercu ognia,
A siła moja, nie z chaotycznej powstała mocy!
Hej palcie ogień w piecu!
Hej, hej topory młoty!
Niech no który mi poświeci!
Hej, hej topory młoty!
Niech przywalę hardo w metal!
Hej, hej topory młoty!
Niech no brzdęknie dla ochoty!
Hej, hej topory młoty!
Tak powstają tu w tej kuźni!
Hej, hej topory młoty!
W Starym Świecie nie ma lepszych!
Hej, hej topory młoty!
Takiej stali gwiazdy dali!
Hej, hej topory młoty!
Będą się gobliny bali!
Hej, hej topory młoty!
Noc upływała powoli...
Twoje życie będzie miało taki sens, jaki Ty sam mu nadasz.

-
- Tawerniany Leśny Duch
- Posty: 2555
- Rejestracja: poniedziałek, 13 listopada 2006, 19:14
- Numer GG: 1034954
- Lokalizacja: Las Laurelorn/Dąbrowa Górnicza/Warszawa
Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Gildiril
Tak wiele pytań... Ja i mój przyjaciel jesteśmy łowcami. Żyjemy na odludziu, łowiectwo to nasz sposób na przeżycie. A jak wiecie, polowania w Imperialnych lasach nie do końca są dozwolone. O to też jest oskarżony. Nie kłopoczcie się jednak tym, chętnie skorzystam z możliwości szybszego dotarcia do miasta, jednak moją zapłatą mogą być tylko słowa wdzięczności. Wszystkie pieniądze, które mieliśmy, pójdą na kaucję.
Słowa Emeretty miały w sobie coś, co niemal sprawiło, że Gildiril parsknął śmiechem. Jakie to wzruszające. Chyba ta dziewczyna i jej przyjaciel zapomnieli, że nie jest ważne, co się robi i czy jest to legalne, ale liczy się to, czy ktoś da się złapać czy nie. Tą zasadą Gildiril kierował się od najmłodszych lat, gdy jako nastoletni szczeniak uprzykrzał życie mieszkańcom Middenheim. "Wkopałaś się kobieto, to teraz się z tego wyplątaj"
Elf oparł się o drzewo i rozluźnił, patrząc w gwiazdy. Nie chciał myśleć o niczym, co go teraz otaczało. Ciekawiło go, co się działo teraz w Middenheim, co robią jego rodzice... Którzy przecież tak bardzo chcieli odwieść go od pomysłu wyjazdu. Ech, gdyby mógł im powiedzieć, że nie mógł wtedy tam zostać, bo miał po prostu przes***e... Jak się ma Siluvaine, jego pierwsza i ostatnia chyba prawdziwa miłość, której ojciec szczerze Gildirila nie cierpiał? A wtedy jeszcze Gildiril nie był tak cyniczny jak teraz. Ech, ale wszystkie mosty już za sobą spalił... Miał rację jego brat mówiąc, że jakąkolwiek obierze drogę, to będzie kroczył tą złą. Na przykład w tej chwili musiał wysłuchiwać paskudnych zawodzeń krasnoluda. Ach, gdyby tak można było cofnąć trochę czas i znowu przemierzać bezdroża Imperium na grzbiecie Vilena, nie martwiąc się o jutro i o to, co było wczoraj...
Tak wiele pytań... Ja i mój przyjaciel jesteśmy łowcami. Żyjemy na odludziu, łowiectwo to nasz sposób na przeżycie. A jak wiecie, polowania w Imperialnych lasach nie do końca są dozwolone. O to też jest oskarżony. Nie kłopoczcie się jednak tym, chętnie skorzystam z możliwości szybszego dotarcia do miasta, jednak moją zapłatą mogą być tylko słowa wdzięczności. Wszystkie pieniądze, które mieliśmy, pójdą na kaucję.
Słowa Emeretty miały w sobie coś, co niemal sprawiło, że Gildiril parsknął śmiechem. Jakie to wzruszające. Chyba ta dziewczyna i jej przyjaciel zapomnieli, że nie jest ważne, co się robi i czy jest to legalne, ale liczy się to, czy ktoś da się złapać czy nie. Tą zasadą Gildiril kierował się od najmłodszych lat, gdy jako nastoletni szczeniak uprzykrzał życie mieszkańcom Middenheim. "Wkopałaś się kobieto, to teraz się z tego wyplątaj"
Elf oparł się o drzewo i rozluźnił, patrząc w gwiazdy. Nie chciał myśleć o niczym, co go teraz otaczało. Ciekawiło go, co się działo teraz w Middenheim, co robią jego rodzice... Którzy przecież tak bardzo chcieli odwieść go od pomysłu wyjazdu. Ech, gdyby mógł im powiedzieć, że nie mógł wtedy tam zostać, bo miał po prostu przes***e... Jak się ma Siluvaine, jego pierwsza i ostatnia chyba prawdziwa miłość, której ojciec szczerze Gildirila nie cierpiał? A wtedy jeszcze Gildiril nie był tak cyniczny jak teraz. Ech, ale wszystkie mosty już za sobą spalił... Miał rację jego brat mówiąc, że jakąkolwiek obierze drogę, to będzie kroczył tą złą. Na przykład w tej chwili musiał wysłuchiwać paskudnych zawodzeń krasnoluda. Ach, gdyby tak można było cofnąć trochę czas i znowu przemierzać bezdroża Imperium na grzbiecie Vilena, nie martwiąc się o jutro i o to, co było wczoraj...

Re: [WFRP 2.0] Wewnętrzny Wróg [UWAGA: erotyka]
Castinaa "Arienati" Bassadocci i Luca Orlandoni
Śpiewu krasnoluda już nie słuchała, ani tego co mówiła kobieta. Jej myśli znowu odpłynęły, od śmierci Ninerl niewiele się odzywała. Miała szczerą ochotę porozmawiać z Lucą, ale nie było ku temu dobrej okazji. Teraz miała zamiar spędzić z nim jego wartę, choć to było jakby za mało.
Tileańczyk z grobową miną wsłuchiwał się w pieśń krasnoluda. Zawsze lubił Khazadów i ich głośne, często rubaszne pieśni, jednak teraz jakoś nie było mu do śmiechu. Wysłuchał też odpowiedzi tajemniczej nieznajomej.
- Wierzę ci Emaretto – odrzekł do kobiety. – Płyń zatem z nami jeśli reszta nie ma nic przeciwko.
Chwilę potem Castinaa zabrała go na przechadzkę. Spacerowali objęci, powoli, po kobiercu mchu, w świetle księżyca, pod baldachimem lasu. Luce udzielił się czar tego miejsca, szedł, dziwnie spokojny, wsłuchując się w głos czarodziejki, cichy szum wody i śpiew nocnych ptaków. Spoglądał na falujące na lekkim wietrze liście i włosy kobiety.
- Myślałeś kiedyś o tym co będzie po tym? Gdy uda się nam przeżyć te wszystkie przygody? Z jednej strony chciałabym zniszczyć wszystkich siewców Chaosu, z drugiej osiąść gdzieś daleko i żyć spokojnie aż do naturalnej śmierci. Przepraszam za takie użalanie się, ale chyba mam... ciężkie dni. - dała kuksańca mężczyźnie, gdy ten spojrzał na nią dziwnie. Uśmiechnęła się przez chwilę. - Ciekawe co będzie za czas jakiś? Wieści krasnoluda mnie przeraziły, wojna się zbliża, a Imperium to chyba nie będzie dobre miejsce na poczęcie naszego dziecka. Ale dość... musiałam się chyba trochę wygadać, ty już masz tego dosyć, mam rację?
- Wojna…oby nie – rzekł Luca. - Wojna zawsze psuje interesy. Jeśli wojna nadejdzie wyjedziemy z Imperium, obiecuję ci to... – spojrzał na Castinęę i rzekł w zamyśleniu: - Moja rodzina jest póki co bezpieczna w Luccini. To miasto to twierdza, nikt go nie zdobędzie. Dziwne miasto, otoczone murem z litej skały. Powiadają, że w to miejsce kiedyś spadł wielki kamień z nieba, meteoryt.
Co będzie po tym? Co będzie…
- Ja mam właśnie takie miejsce – rzekł nawiązując do słów Alissy - gdzie kiedyś chciałbym wrócić. Oko Lasu, omywane przez czyste wody Merivy. Chciałbym cię kiedyś znów tam zabrać Castinoo. Do karczmy Paolo, na spacer po Skale, na Wzgórze Fontanny – w głosie Orlandoniego było czuć niemal namacalną miłość do miejsca, o którym mówił. - Moje miasto… - rzekł cicho. - Do którego zawsze wracałem po każdej burzy. Dom, własny i prawdziwy…
….dom odebrany – dopowiedział smutno w myślach. - Może wraz z wojną będzie amnestia? Jeżeli będzie wojna…
Odpędził bolesne wspomnienia i odwzajemnił pocałunek swojej kobiety. Przytulił ją mocno do siebie. Następnie, gładząc jej plecy i włosy z tyłu głowy pocałował czule jej czoło.
- Wiesz - rzekł - jeszcze trzy dni temu, na propozycję pożeglowania do Altdorfu odparłbym krótkim „nie”. Teraz jednak do Wittegendorfu mi się nie śpieszy. A tam w końcu prowadzi nasz ślad. Zastanawiam się czy w ogóle pragnę tam dotrzeć. Teraz – na twarzy Luci zagościł lekki uśmiech - jakoś dziwnie nigdzie mi się nie śpieszy.
Wszedł między paprocie i znalazł ścieżkę nad brzeg kanału. Prowadząc Castinęę za dłoń szedł odgarniając gałęzie. Usiadł na piasku małej plaży. Objął skrytobójczynię ramieniem wpatrując się w płynące leniwie wody. „Może to jednak jest to”, pomyślał. Osiąść gdzieś, kupić dom, własny dom i żyć w nim spokojnie, uczciwie zarabiając na życie. Mieć gromadkę dzieci... Jedno już w drodze... Uśmiechnął się do własnych myśli. Plany, marzenia. Spojrzał na kobietę i powiedział nagle:
- Mądry człowiek powiedział kiedyś, że trzeba się cieszyć każdą chwilą. Cisza przed burzą, tak, to jest to co teraz mamy. Chcę spędzić z tobą każdą chwilę tej ciszy, kochanie.
Uśmiechnęła się lekko i pokręciła zrezygnowana głową. Nie przerywała mężczyźnie, wsłuchała się w jego głos i w to, co chciał jej powiedzieć. Myśli Castinyy krążyły jednak ciągle wokół tych samych tematów. Westchnęła cicho i spojrzała na niego uważnie.
- Luca... Jest coś... właściwie jest kilka rzeczy, o których chcę ci powiedzieć. Dość długo nad tym wszystkim myślałam. Tam w tej celi, co nas z Nin trzymali, wydarzyły się dwie ważne rzeczy.
Przerwała na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Zebrała po raz kolejny myśli i zapatrzyła gdzieś w nieistniejący punkt przed nią.
- Ja... udało mi się porozumieć z Ninerl, wyjaśnić większość spraw i pogodzić - powiedziała powoli. - Teraz czuję, jakby wszystko poszło na marne. Cała ta podróż, walka, wszystko co nam się przytrafiło do tej pory. To co złączyło losy obcych sobie osób. Rozumiesz?
Spojrzała się na niego pytająco.
- Przecież wiesz, że to nie poszło na marne. - Luca spojrzał na nią. - Od samego początku staliśmy się częścią czegoś większego i musimy doprowadzić, tę sprawę do końca. To właśnie złączyło nasze losy, losy obcych sobie ludzi. Musimy to zrobić między innymi również dla Ninerl, a także innych osób które mogą być zagrożone. W każdym razie gdy ciebie szukałem, przyrzekłem sobie, że nigdy więcej nie narażę cię na takie niebezpieczeństwo i będę cię chronił choćby nie wiem co. I dotrzymam słowa. Hmmm... To była ta pierwsza rzecz o której chciałaś mi powiedzieć... a druga? - spytał wpatrując się w nią cały czas.
Na chwilę zacisnęła wargi i odwróciła wzrok. Od czego miała zacząć? Tyle razy już to sobie ułożyła w głowie, jednak teraz miała pustkę.
- Jednak jestem Bassadocci, przypomniałam sobie - powiedziała spokojnie. - Byliśmy z ojcem w Imperium, miałam osiem lat. Wymusiłam, czy raczej wybłagałam na nim, żeby mnie ze sobą zabrał i to był wielki błąd. Zaatakowali nas, jego chyba zabili, a mnie porwali.
Głos miała zimny i spokojny, choć lekko drżała na ciele. Przerwała, przymknęła oczy i wzięła głębszy wdech. Luca poczuł jak drżała. Przytulił ją mocniej i spojrzał w oczy.
- Przykro mi, kochanie, wiem jak to jest stracić kogoś, kogo naprawdę kochasz... Od początku wiedziałem że jesteś Bassadocci.
Chwilę później kontynuowała.
- Zostałam wyszkolona, ale nie na zabójcę, byłam szpiegiem. Jakaś kobieta nauczyła mnie lepiej języków, które już nieco umiałam, pokazała, jak zdobywać informacje i manipulować ludźmi. Jak wykorzystywać mężczyzn i swoje walory, by osiągnąć cel. Wytrenowała w uwodzeniu, wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Boję się, że związek ze mną może być niebezpieczny.
- Związek z tobą jest najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło. - Luca uśmiechnął się delikatnie. - Rozumiem że się o to wszystko martwisz, ale wydaje mi się że zupełnie niepotrzebnie. Jesteśmy razem, niebawem zostaniemy rodzicami – poradzimy sobie z wszelkimi przeciwnościami, obiecuję ci kochanie. A to, że byłaś szpiegiem, czy zabójcą, nie robi dla mnie żadnej różnicy. Ja też nie jestem i nie byłem święty. Nie myśl o tym, bo tylko niepotrzebnie się zadręczasz. - pocałował ją w czoło. - Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na tym świecie, tak jak i nasze dziecko... i nic tego nie zmieni...
- Dziękuję, to właśnie potrzebowałam usłyszeć - odpowiedziała i rozpromieniła się na twarzy. - Czy mogę razem z tobą zostać na warcie?
Pytanie padło neutralnie i niewinnie, takie samo było też spojrzenie kobiety i postawa.
- Brakowało mi tych rozmów - dodała uśmiechając się już szeroko. - Póki co będę oszczędzać prawą rękę, w Altdorfie zakupię noże i potrenuję nieco. Przecież ostrze mogę rzucić tak samo celnie, nawet jak będę mieć duży brzuch i wcale nie będę musiała stawać do otwartej walki. Wytłuczemy tych kultystów, jednego po drugim, aż w końcu dojdziemy do źródła. Czy ty też masz wrażenie, że stoi za tym wspaniały władca lub ktoś z jego otoczenia?
- Oczywiście, że możesz ze mną zostać na warcie, szybciej upłynie mi czas przy tobie. – przytulił ją. - Mnie też brakowało naszych szczerych rozmów. Powiem ci szczerze że nie czuję się dobrze w tym towarzystwie... Mimo moich szczerych chęci, pozostali mają mi coś za złe, a ty jesteś jedyną osobą, która mnie tutaj rozumie. I tylko ty trzymasz mnie w tym gronie. Jeśli tylko powiesz że wyruszamy do Luccini pójdę za tobą od razu. A co do tych kultystów, jestem pewien że to sięga wysokich szczebli rządowych. I im bliżej tego wszystkiego będziemy, tym większe będzie nam grozić niebezpieczeństwo. Ale nie pozwolę by coś stało się tobie i naszemu dziecku. Choćbym musiał zginąć... - Cas wyczuła poważny ton jego głosu.
- Nawet tak nie mów - powiedziała i pogładziła go po policzku. - Już nic złego się nie stanie, dostatecznie dużo miałeś zmartwień.
Niespodziewanie wstała, otrzepała się i podała mu rękę.
- Chodź, czas wracać, oni już pewnie są gotowi do spania. To znaczy... krasnolud pewnie nie, ale nasi to mięczaki pod tym względem - zażartowała i puściła do mężczyzny oczko. - Chyba tylko nasz duży przyjaciel mógłby się mierzyć z naszym nowym małym towarzyszem.
Zaśmiała się cicho i wzięła głębszy wdech. Skrzywiła się nieco, rana trochę jej dokuczała, nadal czuła się osłabiona po utracie krwi i jeszcze jej tak nieco niedobrze było.
- Jasne, wracajmy, mam ochotę na długi sen z tobą u boku. Ale najpierw nasza wspólna warta. - Luca uśmiechnął się krzywo. - Rzeczywiście, z Orzadem chyba tylko Gunter mógłby się zmierzyć w piciu... Ja bynajmniej nie zamierzam, po ostatniej nocy mam dość alkoholu w nadmiernych ilościach. Kocham cię, skarbie.
- Ja ciebie też, Luca. - Castinaa uścisnęła mocniej jego dłoń i uśmiechnęła się na samo wspomnienie jego ostatniego kaca. I tego, jaki połamany obudził się po przespaniu całej nocy na podłodze.
Chwilę trwało nim oboje wrócili do obozu zajmując miejsce na łodzi. Luca przyniósł jeszcze gruby koc okrywając nim szczelnie Castinęę, a następnie oboje rozmawiając czekali aż pozostali ułożą się do snu by mogli rozpocząć wspólną wartę.
Śpiewu krasnoluda już nie słuchała, ani tego co mówiła kobieta. Jej myśli znowu odpłynęły, od śmierci Ninerl niewiele się odzywała. Miała szczerą ochotę porozmawiać z Lucą, ale nie było ku temu dobrej okazji. Teraz miała zamiar spędzić z nim jego wartę, choć to było jakby za mało.
Tileańczyk z grobową miną wsłuchiwał się w pieśń krasnoluda. Zawsze lubił Khazadów i ich głośne, często rubaszne pieśni, jednak teraz jakoś nie było mu do śmiechu. Wysłuchał też odpowiedzi tajemniczej nieznajomej.
- Wierzę ci Emaretto – odrzekł do kobiety. – Płyń zatem z nami jeśli reszta nie ma nic przeciwko.
Chwilę potem Castinaa zabrała go na przechadzkę. Spacerowali objęci, powoli, po kobiercu mchu, w świetle księżyca, pod baldachimem lasu. Luce udzielił się czar tego miejsca, szedł, dziwnie spokojny, wsłuchując się w głos czarodziejki, cichy szum wody i śpiew nocnych ptaków. Spoglądał na falujące na lekkim wietrze liście i włosy kobiety.
- Myślałeś kiedyś o tym co będzie po tym? Gdy uda się nam przeżyć te wszystkie przygody? Z jednej strony chciałabym zniszczyć wszystkich siewców Chaosu, z drugiej osiąść gdzieś daleko i żyć spokojnie aż do naturalnej śmierci. Przepraszam za takie użalanie się, ale chyba mam... ciężkie dni. - dała kuksańca mężczyźnie, gdy ten spojrzał na nią dziwnie. Uśmiechnęła się przez chwilę. - Ciekawe co będzie za czas jakiś? Wieści krasnoluda mnie przeraziły, wojna się zbliża, a Imperium to chyba nie będzie dobre miejsce na poczęcie naszego dziecka. Ale dość... musiałam się chyba trochę wygadać, ty już masz tego dosyć, mam rację?
- Wojna…oby nie – rzekł Luca. - Wojna zawsze psuje interesy. Jeśli wojna nadejdzie wyjedziemy z Imperium, obiecuję ci to... – spojrzał na Castinęę i rzekł w zamyśleniu: - Moja rodzina jest póki co bezpieczna w Luccini. To miasto to twierdza, nikt go nie zdobędzie. Dziwne miasto, otoczone murem z litej skały. Powiadają, że w to miejsce kiedyś spadł wielki kamień z nieba, meteoryt.
Co będzie po tym? Co będzie…
- Ja mam właśnie takie miejsce – rzekł nawiązując do słów Alissy - gdzie kiedyś chciałbym wrócić. Oko Lasu, omywane przez czyste wody Merivy. Chciałbym cię kiedyś znów tam zabrać Castinoo. Do karczmy Paolo, na spacer po Skale, na Wzgórze Fontanny – w głosie Orlandoniego było czuć niemal namacalną miłość do miejsca, o którym mówił. - Moje miasto… - rzekł cicho. - Do którego zawsze wracałem po każdej burzy. Dom, własny i prawdziwy…
….dom odebrany – dopowiedział smutno w myślach. - Może wraz z wojną będzie amnestia? Jeżeli będzie wojna…
Odpędził bolesne wspomnienia i odwzajemnił pocałunek swojej kobiety. Przytulił ją mocno do siebie. Następnie, gładząc jej plecy i włosy z tyłu głowy pocałował czule jej czoło.
- Wiesz - rzekł - jeszcze trzy dni temu, na propozycję pożeglowania do Altdorfu odparłbym krótkim „nie”. Teraz jednak do Wittegendorfu mi się nie śpieszy. A tam w końcu prowadzi nasz ślad. Zastanawiam się czy w ogóle pragnę tam dotrzeć. Teraz – na twarzy Luci zagościł lekki uśmiech - jakoś dziwnie nigdzie mi się nie śpieszy.
Wszedł między paprocie i znalazł ścieżkę nad brzeg kanału. Prowadząc Castinęę za dłoń szedł odgarniając gałęzie. Usiadł na piasku małej plaży. Objął skrytobójczynię ramieniem wpatrując się w płynące leniwie wody. „Może to jednak jest to”, pomyślał. Osiąść gdzieś, kupić dom, własny dom i żyć w nim spokojnie, uczciwie zarabiając na życie. Mieć gromadkę dzieci... Jedno już w drodze... Uśmiechnął się do własnych myśli. Plany, marzenia. Spojrzał na kobietę i powiedział nagle:
- Mądry człowiek powiedział kiedyś, że trzeba się cieszyć każdą chwilą. Cisza przed burzą, tak, to jest to co teraz mamy. Chcę spędzić z tobą każdą chwilę tej ciszy, kochanie.
Uśmiechnęła się lekko i pokręciła zrezygnowana głową. Nie przerywała mężczyźnie, wsłuchała się w jego głos i w to, co chciał jej powiedzieć. Myśli Castinyy krążyły jednak ciągle wokół tych samych tematów. Westchnęła cicho i spojrzała na niego uważnie.
- Luca... Jest coś... właściwie jest kilka rzeczy, o których chcę ci powiedzieć. Dość długo nad tym wszystkim myślałam. Tam w tej celi, co nas z Nin trzymali, wydarzyły się dwie ważne rzeczy.
Przerwała na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Zebrała po raz kolejny myśli i zapatrzyła gdzieś w nieistniejący punkt przed nią.
- Ja... udało mi się porozumieć z Ninerl, wyjaśnić większość spraw i pogodzić - powiedziała powoli. - Teraz czuję, jakby wszystko poszło na marne. Cała ta podróż, walka, wszystko co nam się przytrafiło do tej pory. To co złączyło losy obcych sobie osób. Rozumiesz?
Spojrzała się na niego pytająco.
- Przecież wiesz, że to nie poszło na marne. - Luca spojrzał na nią. - Od samego początku staliśmy się częścią czegoś większego i musimy doprowadzić, tę sprawę do końca. To właśnie złączyło nasze losy, losy obcych sobie ludzi. Musimy to zrobić między innymi również dla Ninerl, a także innych osób które mogą być zagrożone. W każdym razie gdy ciebie szukałem, przyrzekłem sobie, że nigdy więcej nie narażę cię na takie niebezpieczeństwo i będę cię chronił choćby nie wiem co. I dotrzymam słowa. Hmmm... To była ta pierwsza rzecz o której chciałaś mi powiedzieć... a druga? - spytał wpatrując się w nią cały czas.
Na chwilę zacisnęła wargi i odwróciła wzrok. Od czego miała zacząć? Tyle razy już to sobie ułożyła w głowie, jednak teraz miała pustkę.
- Jednak jestem Bassadocci, przypomniałam sobie - powiedziała spokojnie. - Byliśmy z ojcem w Imperium, miałam osiem lat. Wymusiłam, czy raczej wybłagałam na nim, żeby mnie ze sobą zabrał i to był wielki błąd. Zaatakowali nas, jego chyba zabili, a mnie porwali.
Głos miała zimny i spokojny, choć lekko drżała na ciele. Przerwała, przymknęła oczy i wzięła głębszy wdech. Luca poczuł jak drżała. Przytulił ją mocniej i spojrzał w oczy.
- Przykro mi, kochanie, wiem jak to jest stracić kogoś, kogo naprawdę kochasz... Od początku wiedziałem że jesteś Bassadocci.
Chwilę później kontynuowała.
- Zostałam wyszkolona, ale nie na zabójcę, byłam szpiegiem. Jakaś kobieta nauczyła mnie lepiej języków, które już nieco umiałam, pokazała, jak zdobywać informacje i manipulować ludźmi. Jak wykorzystywać mężczyzn i swoje walory, by osiągnąć cel. Wytrenowała w uwodzeniu, wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Boję się, że związek ze mną może być niebezpieczny.
- Związek z tobą jest najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło. - Luca uśmiechnął się delikatnie. - Rozumiem że się o to wszystko martwisz, ale wydaje mi się że zupełnie niepotrzebnie. Jesteśmy razem, niebawem zostaniemy rodzicami – poradzimy sobie z wszelkimi przeciwnościami, obiecuję ci kochanie. A to, że byłaś szpiegiem, czy zabójcą, nie robi dla mnie żadnej różnicy. Ja też nie jestem i nie byłem święty. Nie myśl o tym, bo tylko niepotrzebnie się zadręczasz. - pocałował ją w czoło. - Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na tym świecie, tak jak i nasze dziecko... i nic tego nie zmieni...
- Dziękuję, to właśnie potrzebowałam usłyszeć - odpowiedziała i rozpromieniła się na twarzy. - Czy mogę razem z tobą zostać na warcie?
Pytanie padło neutralnie i niewinnie, takie samo było też spojrzenie kobiety i postawa.
- Brakowało mi tych rozmów - dodała uśmiechając się już szeroko. - Póki co będę oszczędzać prawą rękę, w Altdorfie zakupię noże i potrenuję nieco. Przecież ostrze mogę rzucić tak samo celnie, nawet jak będę mieć duży brzuch i wcale nie będę musiała stawać do otwartej walki. Wytłuczemy tych kultystów, jednego po drugim, aż w końcu dojdziemy do źródła. Czy ty też masz wrażenie, że stoi za tym wspaniały władca lub ktoś z jego otoczenia?
- Oczywiście, że możesz ze mną zostać na warcie, szybciej upłynie mi czas przy tobie. – przytulił ją. - Mnie też brakowało naszych szczerych rozmów. Powiem ci szczerze że nie czuję się dobrze w tym towarzystwie... Mimo moich szczerych chęci, pozostali mają mi coś za złe, a ty jesteś jedyną osobą, która mnie tutaj rozumie. I tylko ty trzymasz mnie w tym gronie. Jeśli tylko powiesz że wyruszamy do Luccini pójdę za tobą od razu. A co do tych kultystów, jestem pewien że to sięga wysokich szczebli rządowych. I im bliżej tego wszystkiego będziemy, tym większe będzie nam grozić niebezpieczeństwo. Ale nie pozwolę by coś stało się tobie i naszemu dziecku. Choćbym musiał zginąć... - Cas wyczuła poważny ton jego głosu.
- Nawet tak nie mów - powiedziała i pogładziła go po policzku. - Już nic złego się nie stanie, dostatecznie dużo miałeś zmartwień.
Niespodziewanie wstała, otrzepała się i podała mu rękę.
- Chodź, czas wracać, oni już pewnie są gotowi do spania. To znaczy... krasnolud pewnie nie, ale nasi to mięczaki pod tym względem - zażartowała i puściła do mężczyzny oczko. - Chyba tylko nasz duży przyjaciel mógłby się mierzyć z naszym nowym małym towarzyszem.
Zaśmiała się cicho i wzięła głębszy wdech. Skrzywiła się nieco, rana trochę jej dokuczała, nadal czuła się osłabiona po utracie krwi i jeszcze jej tak nieco niedobrze było.
- Jasne, wracajmy, mam ochotę na długi sen z tobą u boku. Ale najpierw nasza wspólna warta. - Luca uśmiechnął się krzywo. - Rzeczywiście, z Orzadem chyba tylko Gunter mógłby się zmierzyć w piciu... Ja bynajmniej nie zamierzam, po ostatniej nocy mam dość alkoholu w nadmiernych ilościach. Kocham cię, skarbie.
- Ja ciebie też, Luca. - Castinaa uścisnęła mocniej jego dłoń i uśmiechnęła się na samo wspomnienie jego ostatniego kaca. I tego, jaki połamany obudził się po przespaniu całej nocy na podłodze.
Chwilę trwało nim oboje wrócili do obozu zajmując miejsce na łodzi. Luca przyniósł jeszcze gruby koc okrywając nim szczelnie Castinęę, a następnie oboje rozmawiając czekali aż pozostali ułożą się do snu by mogli rozpocząć wspólną wartę.
