[Wampir: Maskarada] Modern Night II

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Zablokowany
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Tremere nareszcie się posilił. Jego organizm nabierał nowej energii.
-Zmywajmy się stąd. - prychnął, po czym ruszył za Ravnosem. Kierował się czerwonymi konturami, które jakby przybrały na sile.
"Chyba już wiem, co napędza mój nowy sposób bycia."
*Ciekawe o kim mówił, nie uważasz?* - uśmiechnął się pod nosem, zwracając do demona. Póki co nie korzystał z nowej władzy nad nim, starał się mieć w nim sojusznika.
Obrazek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Przez cały czas, od zarąbania pierwszego strażnika, stał w bezruchu, wpatrując się w umierającego...
Nagle usłyszał trzask kości tego drugiego.
Gdyby ktoś wtedy na niego patrzył, dostrzegłby, że...
...Kociak płacze.
Ręce zaczęły mu drżeć. Rzucił siekierę na ziemię, zakrył twarz rękami. Spomiędzy palców pociekły łzy.
- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego ja to zrobiłem? - wyrwało mu się z gardła w spazmatycznych jękach. - Czy to znów musi kończyć się tak samo? - zajęczał i padł na twarz. Śnieg zaczął powoli przykrywać jego plecy. Nie topniały...

Kolejna śmierć bez sensu.
Następne trupy.
Jeszcze jedno życie przerwane bez potrzeby.
Nie żałuję doktora ani Olgi.
Ale tych dwóch...
Za co?
Dlaczego?
Przecież ja tego nie chciałem!
Nie chciałem...

Kociak podniósł sie powoli, ocierając nagarstkiem łzy. Przygryzł dolną wargę. Przymierzył buty strażników, zabrał pasujące, wyciągnął spod kurtki broń drugiego.
Wargi i tak mu drżały.
- Chodźmy stąd. Jak najszybciej. - rzucił, narzucając piekielnie szybkie tempo marszu. Przeciętny człowiek truchtał wolniej, niż Malkav szedł...
- Wreszcie się do czegoś przydasz, Dieter. - warknął Malk. Starał się opryskliwością zagłuszyć w sobie smutek... Nie wiedział jak długo będzie mu się udawało. - Walki bokserskie to chyba coś w czym jesteś dobry.

Spostrzegliście na plecach Kociaka długą bliznę, zaczynającą się przy kręgosłupie, i idącą pod łopatką aż na klatkę piersiową...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel spojrzał na swego kompana. Kociak zasługiwał na miano prawdziwego Malka, świr jakich mało spotkał na swojej drodze. Mógłby przysiąść że jeszcze przed kilkoma minutami był gotów zabić wszystko co tylko wejdzie mu w drogę, a teraz płacze nad śmiercią jednego z wrogów.

DeCroy ruszył w końcu w stronę wyjścia, najlepiej opuścić teren rezydencji tak jak na niego przybyli, jak najciszej i najszybciej. Nie miał ochoty dłużej spędzać czasu w tym psychodelicznym miejscu które przyprawiało go o zatracenie pasji. Jack przerzucił strzelbę przez ramię odwrócił się do swych kompanów i rzekł.

- Hmmm, coś myślę że nasz dream team potrzebuje wakacji...- po czym uśmiechnął się i ruszył dalej.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Rozdział VI: Malkav liczy swoje dzieci.

Brzdęk metalu, smród potu unoszący się w powietrzu… oraz dwa, zakrwawione ostrza. Ten taniec ze śmiercią trwał już długo, tak długo że nie byli w stanie stwierdzić ile już minęło. Gdy jeden parował, drugi wykorzystywał sytuację i na odwrót. Strzępki ubrań walały się po podłodze, tuż przy wyrwanych kawałkach zimnych ciał walczących.
Ale przeznaczenie miało się upomnieć o jednego z nich tej nocy. I to nieunikniony głód krwi był przyczyną, dla której nawet najpotężniejsi i najwytrzymalsi padali niczym ścięta trawa.

Doskok, cięcie. Przeciwnik unika, uskakując w bok – ku ścianie. Syczy gniewnie, po czym szarżuje na wroga… lecz ten już wie, że ta agresja nie jest skutkiem ich wzajemnej nienawiści. Nawet gdy wyczerpany, wampir potrafi zburzyć mur by osiągnąć swój cel. Starszy wampir syczy raz jeszcze, mieszając wściekłość z rosnącą paniką, lecz nie pluje krwią… pomimo faktu że zbiera się w jego zgruchotanej szczęce.
Szybki, zwodniczy atak wyprowadzony przez Raztargujeva… lecz tym razem wróg nie dał się oszukać. Potężnym ciosem starszy pozbawia go broni, po czym odpycha na podłogę.
Aleksander leży teraz u jego kolan, czekając na cios łaski…
- Byłeś moim synem, heretyku…
- Zabawne że można to samo powiedzieć o tobie, nieprawdaż?
Odpowiedział mu bez namysłu młodszy wampir. Nawet pomimo sytuacji w jakiej się znalazł, wciąż nie mógł zdobyć się na szacunek dla przodków. Gabriel stanął nad nim majestatycznie, wyciągając przed siebie ostrze w bojowej pozie, gotując się na dekapitowanie przeciwnika.
- Jakieś ostatnie słowa?

- Pozdrów ode mnie diabła!
Ostrze opuszcza się w dół w mgnieniu oka. Słychać brzdęk metalu uderzającego o podłogę. Na twarzy wampira maluje się zdziwienie… i strach.
- Widzisz? Ja też potrafię znikać.
Krople krwi zaczynają wyciekać z ust wampira, kapiąc na podłogę, jedna po drugiej.
Młodszy finezyjnie wyjmuje mu nóż z karku, po czym sięga ręką do wnętrza marynarki.
- Nie wygrasz Raztargujev…
Miecz upada na podłogę, brzdękając rozpaczliwie, jakby chciał jeszcze raz znaleźć się w uścisku swego pana. Stary krwiopijca ochrypłym głosem wymawia swe ostatnie słowa…
- Raztargujev…
- Tak, tatku?
Aleksander wyszczerza zęby. Ręką nadal szuka czegoś w wewnętrznych kieszeniach swojej marynarki.

- Malkav liczy swoje dzieci.
I z tymi słowami, padł na ziemię, czekając na ostatni akt łaski. Młody wampir stał przez chwilę, nie ruszając się. Myślał zapewne nad znaczeniem słów swego stwórcy… lecz po chwili odnalazł już to czego szukał – swój stary rewolwer, który naładował fosforowymi kulami. Beznamiętnie wycelował w zwłoki, po czym strzelił.
A potem znowu… i znowu… i znowu…

Chicago, 14 Stycznia, 2008 rok.

Czarnoskóry mężczyzna stał pośród tłumu, czekającego głównie na odlot z Chicago. Niestety, wszystkie samoloty były wyładowane pasażerami, chętnymi uciec z pogrążonego w chaosie miasta, więc większość z tych ludzi była zmuszona koczować na lotnisku. Mężczyzna stał ubrany w brązowy płaszcz, nosząc staromodny kapelusz, który wyglądał na świeży nabytek. W ciemnych, okrągłych okularach odbijały się obrazy jakie miał teraz przed oczyma. Rodzinka z czwórką dzieci, wszyscy przemęczeni i zziębnięci, siedzący na podłodze opatuleni w koce. Kobieta – najwyraźniej matka – wyciągnęła z torby duży, czarny termos i zaczęła lać jego zawartość do sześciu plastikowych kubków, ułożonych przed nią na podłodze. Nagle inna postać, młody mężczyzna biegnący pośpiesznie w kierunku kas biletowych, nagle wpada na owe plastikowe kubki. Wywiązuje się sprzeczka, lecz obydwie strony są równie wyczerpane… i równie zdesperowane. Niebawem tę część lotniska wypełniają krzyki ich kłótni.
Ale ten czarnoskóry mężczyzna nie zamierza odlatywać z Chicago. W jego prywatnych myślach, cieszy się że nikt nie wie o jego prywatnym samolocie, oraz czekającym w nim jego prywatnym pilocie. Inaczej ile takich rodzin by błagało go o pomoc?

Swoją drogą, zastanawiał się także nad jedną rzeczą. Czy zdąży opuścić to lotnisko, zanim ktokolwiek zauważy martwych strażników których ukrył w toalecie?


Michael podszedł do okna. Zauważyliście, że ten szalony uzdrowiciel stał się ostatnio strasznie ponury… a dokładniej, odkąd opuściliście rezydencję ‘’Kaina’’. Od tamtej pory odezwał się zaledwie kilka razy, a gdyż nawet już to robił, to dotyczyło to raczej błahych spraw. Takich jak choćby wczorajszy trening Kociaka. Dwojąc się i trojąc, wychodząc czasami z siebie i czasem miewając ataki wściekłości, Gangrel Jack DeCroy, uczył swego szalonego kompana jak używać broni palnej. Co ciekawe, wściekał się nawet pomimo faktu że Kociakowi owa czynność szła bardzo sprawnie, oraz uczył się wyjątkowo szybko. Reszta przyglądała się ich wyczynom, komentując czasem, a czasem udzielając ważnych wskazówek.
Lecz ich myśli cały czas powracały do jednego miejsca… do Nieba, które utracili. Dieter wyobrażał sobie twarz swojego jedynego przyjaciela, Harry’ego Jugsona, oraz jego córki Anny i jej chłopaka Julesa. Przypominał sobie śpiew dziewczyny, oraz bijący od niej urok, który zniewalał zawsze gdy występowała. Czuł ten znajomy smród papierosowego dymu, mieszany z perfumami i ludzkim potem. Słyszał twarde, lecz kojące brzmienia gitary, oraz oklaski i zachwyt tłumów które ściągały do tego miejsca. Miał przed oczyma twarz barmana… który nigdy o nic nie pytał, lecz zawsze zdawał się wiedzieć kim on, Jack oraz Erwan naprawdę są.

Ale potem zaczęły się komplikacje. Scott rozpoczął zażartą wojnę z Sabbatem, a nawet z hordami klanu Gangrel. Pojawił się Kapaneus, potem przygarnęli Kociaka. Dalej? Piekło. Anna została zastrzelona przez najlepszego kumpla swojego chłopaka. Oni wygnani z miasta, zostawieni tylko z prostym rozkazem – Raztargujev musi umrzeć. Ale tak naprawdę poszli oni za radą tajemniczego Kapaneusa, by odszukać Becketta – słynnego historyka, który posiada wielką wiedzę o Rodzinie, oraz o jej starożytnych początkach.

Nie mieli nic, poza prostą wskazówką, wyplutą przez zastraszonego, umierającego człowieka. Ale to musiało wystarczyć.

Podczas gdy wszyscy byli w salonie, Erwan leżał samotnie w pokoju rodziców Kociaka. Ale czy był naprawdę sam? Szepty i pokusa wciąż go nawiedzały, wciąż nie dane mu było zaznać ulgi.
‘’… w końcu zauważysz, że walka jest bezsensowna… ciesz się że nie masz oczu, szefie… bo byś się już nie poznał…’’
Wampir chciał wstać. Ale jakaś siła mu nie pozwalała.
‘’… w końcu dostrzeżesz to, co było oczywiste od samego początku…’’
Chciał się ruszyć, ale nie mógł sprawić by choć drgnął.
‘’… w końcu zorientujesz się, że imię które ci podałem…’’
Czuł co za chwilę usłyszy. I bał się tego.
‘’…jest naprawdę twoim własnym…’’
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Odkąd skończył naukę posługiwania się świeżo zdobytym pistoletem, siedział pod ścianą i wpatrywał się w Cyklopa. Dłonie oparł na kolanach, złączył końce palców.
Uważny obserwator - a tylko tacy byli w tym domu - mógł dostrzec, że dłonie Malkava drżą lekko... Nie doszedłby jednak, czy to skutek zmęczenie po treningu czy emocji.
Kociak przyłożył ucho do ściany. Erwan leży sam, tak jakoś cicho, w bezruchu...
Uniósł wzrok na Dietera i Jacka. Chciał pójść pobiegać, ale miał niejasne przeczucie, że ten pomysł im się nie spodoba.
Tysiące rzeczy do zrobienia...
...O właśnie.
Podszedł do bagaży, które przywieźli z Nowego Jorku. Przy okazji dobrze byłoby załatwić sobie jakąś kurtkę, to że mnie mróz nie wzrusza, nie znaczy... A w sumie, tu i tak każdy zdaje się wiedzieć kim - czym - jestem.
Wyjął laptopa i odpalił program giełdowy. Czas zainteresować się co z tymi cholernymi akcjami na singapurskiej giełdzie.
- Cyklop, co ci się stało? - spytał zza ekranu. Tutaj czuł się bezpiecznie. Tutaj nikt nie mógł spojrzeć mu w oczy.
Nikt nie mógł wyczytać co się w nich kryje...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Michael zdawał się nie słyszeć Kociaka. Wpatrywał się tylko dalej beznamiętnie w okno, obserwując ulicę za nim. Brudne, wypełnione śmieciami i czekającym na szabrowników sprzętem, nie przypominały ani trochę swojej dawnej chwały.
Pieprzyć to miasto.
Kociak wlepiał gały w monitor, śledząc jakieś – niezrozumiałe dla reszty – cyferki i dziwne nazwy. I choć reszta nie miała o tym pojęcia, wewnątrz Malkavianin był zadowolony… wyglądało na to, że wartość akcji rosła.
- Pięć lat temu…
Wyrwał go z zamyślenia uzdrowiciel. Wampira zdziwiły jego słowa, lecz słuchał dalej.
- Pięć lat temu, w Nowym Jorku poznaliśmy nowe życie.
Odwrócił się, ukazując swoje niewzruszone oblicze, oświetlane światłem z migającej latarni.
- To nowe życie nie było dla nas łatwe… nie rozumieliśmy go…
I teraz, choć jedynie na chwilkę, dało się dostrzec błysk w jego jedynym oku.
- Pięć lat temu, nie było nas… byłem tylko *ja*.
Odszedł od okna, wpatrując się w podłogę. Kociak zaczął się zastanawiać czy umyślnie unika spojrzeń innych, lecz zachował tą myśl dla siebie i pozwolił Michaelowi mówić dalej. Wampir zatrzymał się na środku pokoju, wciąż wpatrując w podłogę.
- Robiłem złe rzeczy. Mordowałem, kradłem, niszczyłem… wyszedłem poza wszelkie granice moralności…
Podniósł głowę, spoglądając prosto na Malkavianina. W jego wzroku było coś, co sprawiało że umarły zaczął czuć się nieswojo.
- Byłem ślepy, brakowało mi sprawnych oczu… ducha. Najpierw odrzuciłem swoje stare życie, i to co wtedy było dla mnie cenne… potem, patrzyłem jak moje *nowe* życie obdziera mnie – za moim przyzwoleniem – z tego zacząłem cenić.
Uśmiechnął się smutno.
- Bóg ma poczucie humoru, prawda?
Obrócił się w kierunku Jacka i Dietera, siedzących na kanapie. Wrócił do swojego starego, słabego tonu.
- Ale to są nasze problemy, nie wasze… zresztą, pewnie nie chcecie o tym słyszeć.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Sergi
Bombardier
Bombardier
Posty: 836
Rejestracja: wtorek, 4 lipca 2006, 19:54
Lokalizacja: z ziem piekielnych
Kontakt:

Post autor: Sergi »

Jack DeCroy

Gangrel siedział, wygodnie wyciągnięty na kanapie. Jego emocje odnośnie treningu Kociaka już zdążyły opaść, choć prawdę mówiąc tego tylko brakowało w ich ekipie aby Malkav począł w szaleństwie strzelać do wszystkiego co go wkurzy. Jack przypatrywał się zmęczonym wzrokiem Michaelowi gdy on snów swoją opowieść, nie mógł powiedzieć czy interesowało go to co miał do powiedzenia, jednak brnął w to dalej.

- Jesteśmy bandą krwiopijców oczekujących na kolejną noc, jako tacy nie mamy niczego do roboty...- Jack zrzucił swoją skórzaną kurtkę na zakurzone krzesło.- I mimo że nie wyglądamy na takich co słuchają, posłuchalibyśmy twojej opowieści Michael...

Jack ponownie padł na stary wypoczynek. Tym razem zamknął oczy, zaczął się wsłuchiwać, jednak co chciał usłyszeć było już niewiadomą...
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

Wampira przeszył dreszcz.
*O ile dobrze pamiętam, staruszkowie nadali mi imię Erwan. Nie jestem tak stary jak ty, by je zapomnieć.*
Wiedział, że powoli przegrywa walkę z demonem i prędzej czy później jednak on może przejąć kontrolę.
Tremere spróbował się poruszyć. Tym razem się udało. Przeszedł do salonu, trzymając się ścian. Wolał mieć jakieś towarzystwo, wtedy czuł się pewniej.
*A jeszcze niedawno chciałeś się ich pozbyć, pamiętasz?*
Erwan zignorował złośliwy głos. Skupił się na głosach pozostałych Kainitów.
-Ja również chętnie posłucham twej historii. - powiedział, stając w progu salonu.
Obrazek
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos przeciągnął się na kanapie. Wygiął kark raz w jedną, raz w drugą stronę, każdorazowo głucho strzelając kłykciami. Spojrzał na stojącego w progu Erwana, potem na Kociaka, pogrążonego we wciskaniu klawiszy, siedzącego obok Jacka, wreszcie posmutniałego Michaela.

"A jeszcze tak niedawno spędzałem leniwie wieczory w Niebie... " - westchnął nostalgicznie w myślach.

- Każdy nosi w sercu historię swego życia i nieżycia. Niektóre z nich zdążyły obrosnąć legendami. Takie ceni się najbardziej, jako najciekawsze i najbardziej wartościowe. Mam nadzieję, Uzdrowicielu, że twoja opowieść pozwoli nam uspokoić skołatane nerwy. - Uśmiechnął się do Michaela, choć był to grymas bardziej mechaniczny. Na prawdziwą radość nie potrafił zdobyć się od... dawna. - Czas polowania zbliża się nieuchronnie, pogoń, choć nieudolnie, to jednak zacieśnia krąg. Ryk rogów łowczych rozbrzmiewa wśród zatęchłych ulic miasta. Ale każdemu należy się odpoczynek.

- Nawet takim asom, jak my - dorzucił żartobliwie.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Jednooki wampir uśmiechnął się ciepło. Może jakaś część jego była zadowolona, że wreszcie znalazł kogoś kto wysłuchałby jego żalów. Odszedł parę kroków w tył, stając pośrodku pokoju, tak że zarówno siedzący na kanapie Jack i Dieter, zajęty swoim laptopem Kociak, oraz stojący niedaleko Erwan, mogli go idealnie słyszeć.
- Zanim zaczniemy, musicie wiedzieć kim był *oryginalny* Michael. A był to młody człowiek, który dopiero wkraczał w dorosłe życie… ha, miał nad swoim biurkiem zawieszony dyplom Harvardu!
Wypiął pierś, w teatralnym geście pokazując tym swoją przesadną dumę.
- Człowiek ten urodził się w małym miasteczku, gdzie żył swoim dziennym życiem, gdzie uczył się… oraz skąd odszedł. By w pełni rozwinąć swoje skrzydła…
Przerwał, a jego wzrok wbił się w Dietera.
- … uciekł z rodzinnego gniazda, wprost do czeluści Nowego Jorku. Pracował jako architekt, zaczęło mu się już dobrze powodzić… lecz przeznaczenie już wcześniej ostrzyło na niego szpony, więc skazany był…
Wbił spojrzenie w podłogę, milcząc chwilę.
- … na upadek.
Wyciągnął ręce do góry, wodząc palcami po niewidzialnych gwiazdach, kreśląc nieodgadnione wzory. Wyglądał jakby zatracił się w katatonii… lecz po chwili zamarł w bezruchu. Gwałtowny potok słów zaczął wydobywać mu się z ust, opisując prędkie i szalone zmiany jakie zaszły w jego życiu.
Erwan starał się uchwycić każde słowo… lecz czerwone kontury Michaela coraz bardziej go drażniły. Miał ochotę podejść do niego, chwycić go za ten jego stary płaszcz, a potem szponami rozpłatać gardło.
Zaraz! Ale on nie ma szponów… odruchowo przełknął ślinę, starając się nie myśleć co podsunęło mu taki pomysł.
‘’Szefie… zapomniałeś o czymś, jak zresztą zawsze. Patrz…’’
I jeśli wcześniej krwiste kontury były widoczne, teraz całkiem zniknęły. Ale oto z ciemności wyłaniała się inna postać… Jones otworzył usta, po raz pierwszy od długiego czasu widząc tak wyraźnie, choć tak niewiele. Gdzieś z oddali było słychać chaotyczną mowę Michaela.
Wampir stał teraz z postacią twarzą w twarz. Gdyby chciał teraz jej dotknąć, zapewne chwyciłby w dłoń powietrze. Chociaż kto wie… ?
Postać była chuda, przeraźliwie nawet jak na wampirze standardy. Para trupio bladych, pomarszczonych dłoni, przywodzących na myśl odnóża pająka, wyłaniała się z rękawów marynarki postaci. Erwan powędrował wzrokiem w górę, ku eleganckiemu, choć lekko pogniecionemu ubiorze. Spostrzegł twarz postaci… miała zapadnięte policzki, jakby głodowała przez wiele dni. W oczy rzucała się chora bladość postaci, oraz fioletowe zaokrąglenia wokół samych ust, który przypominały jedynie szparę w twarzy. Dostrzegł też brązowe włosy, związane z tyłu w kuc. Chciał spojrzeć postaci w oczy… lecz miast nich, znajdowały się tam dwa czarne otwory.
- A więc to ty…
Powiedział do siebie wampir. Chwilę potem, odpowiedź uformowała się w jego umyśle…
‘’Błąd… to *ty*.’’
Obraz tak szybko jak się pojawił, tak szybko rozpłynął się w mroku. Jones znowu znajdował się w salonie domu Kociaka, wsłuchując się w opowieść ich uzdrowiciela.

- … i dochodzimy do finałowej sceny, do walki drogiego towarzysza Michaela, członka rodziny Ventrue i Sabackiego najemnika w jednej osobie… z ówczesną władczynią Wielkiego Jabłka.
Gestykulacja wampira zaczęła przedstawiać obrazy walki, oraz zażartej dyskusji.
- Ivan, bo tak miał na imię ów spokrewniony, walczył na szpady z Lady DeSorye, najsprytniejszą suką wschodniego wybrzeża! Michael stał wtedy tuż obok jej osobistego ochroniarza, oraz istoty która stała za większością porwań i zabójstw wśród członków rodziny Jorku, w jednym szpetnym ciele zamieszkałej...
Jego postawa na powrót stała się bezbarwna, nie pokazująca żadnej czynności.
- Ivan wykrzykiwał ciężkie słowa w kierunku przeciwniczki… słowa, które trafiły nawet do Michaela. Wtedy uznał on, że towarzysz po prostu oszalał, widząc swoją pewną porażkę w walce… ale z drugiej strony, Michael był święcie przekonany iż słyszał w głowie głos własnego Ojca, który zmienił się w proch na jego ramionach… powracając do tematu, wspomnimy że owa istota o której mówiliśmy, spędziła pięć lat w naszym starym leżu – w Sorye Club – zapieczętowana… myślimy że dane wam było się z nią porozumieć.
Uśmiechnął się, obnażając kły.
- Walka trwała, zaś obawy młodego wampira zaczęły się urzeczywistniać. Ivan zaczął przegrywać, mimo że sam zdawał się tego nie dostrzegać. Wciąż przywoływał imię Kaina, oraz zemsty jaka ma spaść na wszelkich plugawców… ‘’biedny głupiec’’ – tak myślał o nim wtedy Michael. Gdy nadeszła decydująca chwila, stało się coś, czego nikt nie przewidział…
Przerwał na chwilę, rozkoszując się ciekawością słuchaczy.
- Ostrze wbite w brzuch Ivana, raniło panią DeSorye. Gdybyście tylko widzieli wyraz jej twarzy… musiała recytować w myślach całą Kronikę Cieni, bo w oczach miała nie tylko zaskoczenie… ale też śmiertelny strach.
Przerwał znowu, choć nie wyglądało to na retoryczny zabieg, a bardziej na osobiste zamyślenie.
- ‘’Ktokolwiek by go zabił, siedmiokrotną pomstę poniesie.’’
Ostatnie zdanie mruknął do siebie, tak że można go było ledwo słyszeć.
- W końcu, gdy ranisz kogoś, na pewno musi cię zaskoczyć… że ból udzielił się tobie.
Spojrzał się na Erwana.
- I wtedy, gdy nasza prześladowczymi słabła w vitae… Gabriel – bo tak nazywała się jej prawa, żelazna ręka – podniósł do góry dłoń, lecz ze zdjętą rękawiczką… ukazując wszystkim ‘’Znak Bestii’’. Z nauk ojca Michael pamiętał co oznacza ten znak… a był on używany przez Alastorów, ponurych łowców, których zwierzyną były ważne osobistości Sabbatu.
Odchylił głowę do tyłu, po czym kontynuował, wyraźnie czymś rozbawiony.
- To właśnie *on* użyczył klątwy Ivanowi… i choć sam wampir nie przeżył, echa jego poświęcenia rozbrzmiewają do tej pory.
Ponownie spojrzał się na Jacka i Dietera, tym razem głośno sycząc gdy mówił.
- Oczywiście Scott zgarnął wszystkie zasługi za odbicie Ostatniego Miasta… Raztargujev pojawił się krótko po nim, obejmując przywództwo nad niedobitkami Miecza Kaina. Gabriel, Ivan i wszyscy którzy walczyli… zostali zapomniani.
Ścisnął pięści, po czym przeszedł kilka razy długość salonu, nie odzywając się… jakby starając zmusić swoje martwe ciało do jakiejkolwiek reakcji. W końcu zatrzymał się, siadając po turecku na podłodze.
- A Michael? Wtedy młody magik spotkał Ojca, obserwującego z cienia od samego początku, udzielającego anonimowych wskazówek… odbyli krótką rozmowę, po czym po raz pierwszy od długiego czasu, wampir zapadł w błogi sen… obudził się tam, gdzie rozpoczęło się to szaleństwo…
Uśmiechnął się szybko, ukazując ironię.
- … we własnym mieszkaniu. Wtedy już nie było Michaela… wtedy spostrzegł, że nie żyje już tylko dla siebie. Żył dla większego celu…
Zaczął powoli wstawać, udając że sprawia mu trudność dźwiganie własnego ciała.
- Żył dla *nas*.
Poprawił płaszcz, strzepnął ze spodni kurz, potem wyszczerzył kły i rzekł.
- Jakieś pytania? Jeśli nie, to radzę abyśmy wyszli naprzeciw przeznaczeniu, oraz stawili mu dzielnie czoła… na ulicach tej metropolii.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Ravnos nie spuszczał wzroku z Michaela. W jego oku zdawał się pełgać płomień fascynacji osobą, która otarła się o legendy. Cóż, ten jednooki sporo przeszedł, a jego zdolności i wiedza z pewnością okażą się wybitnie przydatne.

- Tak. - Odparł, kiedy Uzdrowiciel zakończył swoją opowieść. - Autorami wielkich czynów są mali ludzie. Nasz czas się zbliża. Albo zostaniemy uwiecznieni w opowieściach, albo przepadniemy jak większość bohaterów.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Koreańska fabryka płytek drukowanych do pamięci RAM szła w górę. Kociak uśmiechnął się, zmuszając oczy by śmiały się razem z ustami. Zamknął laptopa.
- No to co Dieter? Czas wreszcie komuś mordę obić. - zwrócił się do Ravnosa. Spojrzał na zdezelowane krzesło, koło którego stał Erwan. Wcześniej proste, teraz jakby wypaczyło się lekko. Jego nogi stały się troszeczkę krzywe, drewno jakby nieco poczerwieniało, korniki jakby głośniej chrupały... Tak jakby krzesło stało się bardziej - Kociak szukał słowa - demoniczne.
Nagle uśmiech Kociaka rozszerzył się paskudnie. Ruszył do kuchni.
- Zaraz wrócę, chłopaki. - rzucił, znikając za drzwiami.
Wrócił rzeczywiście ledwie ze dwie minuty później. Wsuwając metalowy tłuczek do mięsa za pasek od spodni.
- Wyskoczę tylko po jakąś kurtkę i zaraz możemy iść.
Śnieg skrzypiał pod butami. Kociak skradał się do najbliższego domu, w którym pełgało jakieś światło. Zdaje się że była to jakaś komuna punków, z tego co ostatnim razem zauważył. Że też jeszcze policja ich stąd nie wypie... Hm, hm... Nie wyrzuciła. Stanął koło okna i zajrzał do środka. Trójka facetów i jedna dziewczyna siedzieli przy ognisku. Mieli na sobie skórzane kurtki. Jeden był nawet w podobnym rozmiarze jak Kociak.
Wampir czekał. Ten duży, jego wzrostu, w końcu wyszedł się odlać. Dłoń na usta, kły w szyję na moment... Tylko trochę krwi. Bestia wołała o więcej, ale chłopak nie może zbytnio osłabnąć, jest cholernie zimno, mógłby zamarznąć. Kociak z wysiłkiem oderwał się od jego szyi, polizał ranki, zdjął z niego kurtkę i w ciszy przerywanej tylko skrzypieniem śniegu pod butami wrócił do kumpli.
Kurtka była na niego trochę za duża, punk był ewidentnie o wiele bardziej napakowany. Wyrwał kilka najbardziej wkurzających go agrafek i machnął łapą na kumpli.
- Idziemy, chłopaki, nie ma co się opierdzielać! - spojrzał na Cyklopa - Mam nadzieję że się troszkę ożywisz, Bracie-W-Wiedzy. - uśmiechnął się do niego... Dietera, który nań patrzył, przeszedł dreszcz. Ten uśmiech mówił: witaj w klanie...
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Epyon
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 2122
Rejestracja: poniedziałek, 3 października 2005, 13:57
Numer GG: 5438992
Lokalizacja: Mroczna Wieża
Kontakt:

Post autor: Epyon »

Erwan Jones

-Wampir może podążać kilkoma ścieżkami. - rzekł Ursyliusz stojąc pośrodku pentagramu z krwi. Wydawać się mogło, iż mówił do siebie, gdyż w mroku nie było widać nikogo. Nagle jednak w rogu rozległ się cichy szmer.
*Powiedz mu, powiedz mu, powiedz mu.* - rozległ się głos w głowie starszego Tremere. Ten tylko jęknął, na chwilę zapadając na chwilę w trans.
To, o czym potem usłyszał Erwan, zwykł potem nazywać Ścieżką Wkurwionego Satanisty.

===

*Nie interesuje mnie wygląd, chcę tylko mocy.* - przekazał demonowi. - *A tą zapewnisz mi ty.*
-Pora na trochę emocji sportowych. - stwierdził Erwan. - Mam nadzieję, że komentator będzie profesjonalistą, gdyż ostatnio troszkę słabo z moim wzrokiem. - uśmiechnął się pod nosem.
"Zresztą najciekawsze wydarzenie rozegrają się zapewne za kulisami."
Obrazek
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

I z hasłem ‘’idziemy’’, koteria podniosła swoje zgniłe tyłki, biorąc cały swój ekwipunek ze sobą. Gdy wyszli z domu, zauważyli jak śnieg zaczął delikatnie prószyć… mniejsze kawałki topniały niemalże od razu, ale to nie chroniło nikogo od zasp. W tej subtelnej metaforze Jack odnalazł pewną odnośnię to ich obecnej sytuacji, przypominając mu o domu który zostawił w Nowym Jorku… oraz o jego Rodzinie, z której został wygnany, a teraz dostał szansę na powrót.
Najpierw wyjść z tego gówna…
Nie trudząc się by zamknąć drzwi, Kociak wyskoczył na przykryty grubą warstwą śniegu trawnik. W ręku trzymał średnich rozmiarów torbę podróżną. Gdy reszta ją zauważyła, Malkavianin uśmiechnął się tylko figlarnie, gładząc dłonią po suwaku… rozporka, pokazując im co mogli zrobić, aby zmusić go by zostawił ładunki wybuchowe w domu.
Erwan podszedł bliżej Jacka i Dietera, czując że kontury ich masywnych ciał bardziej wyróżniają się na tle innych. Poza tym towarzystwo wyposażonego w strzelbę osiłka, oraz groźne wyglądającego bandziora sprawiało że czuł się jakoś ‘’bezpieczniej’’.

Michael spojrzał ku niebu, chwytając w dłoń jeden z płatków śniegu.
- Chodźmy… długa drogi przed nami i wami.

I tak jak wcześniej opuściliście osiedle. Tak jak wcześniej przemierzaliście zdewastowane, opuszczone i zapomniane domy. Tak jak wcześniej mijaliście bezdomnych i żebraków, zamarzających na ulicy, nie obdarzając ich nawet spojrzeniem… w końcu wasz głód był już zaspokojony? Tak jak wcześniej zaczęliście iść ku centrum miasta, mijając przerażony tłum i barykady, ustawiane przez służby porządkowe. Najbardziej martwiła was tylko jedna rzecz.
Ktoś was śledził.
Od chwili gdy Kociak trzasnął drzwiami jego domu, czuliście że ktoś idzie za wami krok w krok… lecz za każdym razem gdy kątem oka dostrzegaliście tą ciemną postać, to gdy któryś z was się odwracał, nie dostrzegał już nic.

Wielkie wieżowce wyrosły wam przed oczyma – nieomylny znak na wkroczenie do centrum metropolii. W Nowym Jorku na ogół unikaliście widoku wieżowców, ponieważ to tam znajdowały się gniazdo i tereny łowcze wpływowych Ventrue. A nie ma nic gorszego, niż dwudziestu goryli jakiegoś paniczyka, otaczających pojedynczego wampira w jakimś ciemnym zaułku.
Kroczyliście między zastraszonym tłumem, gdzie każdy rozglądał się wokół, wypatrując nadbiegającej Policji, czy chociażby ataku ze strony innego człowieka. Gdzieś już słychać było kłótnię dwóch kobiet, z czego obydwie miały uczepione do ich rąk własne dzieci, które z beznamiętnymi, zdziwionymi minami przysłuchiwały się kłótni.
Nogi bolały was już od tego marszu. Szliście dobrze ponad godzinę, będąc przy tym maksymalnie ostrożnymi przez cały czas. I do tego to dziwne uczucie że ktoś za wami idzie…

Śnieg na chodniku leżał tylko na poboczu, przykrywając śmiecie, brudy, czasem jakiegoś bezdomnego. Do nozdrzu dobiegał smród benzyny, mieszany z odorem fekalii oraz duszącym dymem. Kociak zaczął się zastanawiać, jak ci ludzie byli w stanie oddychać tak ciężkim powietrzem?
Noc rozświetlały pomarańczowe światła latarń. Ruch uliczny był widocznie ograniczony, głównie przez strach i wszechobecne kontrole i blokady.
Piątka wampirów szła jeden obok drugiego, przeciskając się przez ten bezrozumny tłum mięsa… lecz ich panika oraz frustracja narastały. Żaden nie miał pojęcia, gdzie znajduje się klub bokserski który tak chcieli odnaleźć.
W końcu jednak spostrzegli grupkę ludzi, skupionych w kręgu w jednym z zaułków. Mając nadzieję na jakąkolwiek wskazówkę, Jack zaproponował by udać się w ich kierunku. Tak też zrobili.

Gdy się zbliżali, obraz tej alejki kształtował się przed ich oczyma. Brudne, ciemne cegły budynków które ich otaczały… żelazne schody prowadzące do budynków mieszkalnych… oraz kubły na śmieci i wszechogarniająca wilgoć, mieszana ze smrodem. Przed nimi, mniej więcej w połowie tej ścieżki, stała bezpiecznie od wzroku przypadkowych przechodniów (chyba że mieli taki wzrok jak Gangrel), grupa młodych ludzi. Każdy ubrany był według swojej mody, lecz dominującym kolorem ich ubrań była zieleń. Jasna, chora zieleń.
Stało ich tam z dziesięciu, jak pośpiesznie naliczył Kociak. Byli ubrani a to w jasno zielone dresy, oraz luźne spodnie, a to w pikowane kurtki i dżinsowe spodnie. Niektórzy nosili czarną skórę, czarne spodnie z widocznymi łańcuchami, lecz ich włosy (ewentualnie czapki) były jasno zielone. Bliższa identyfikacja nie była możliwa, ze względu na brak większego oświetlenia. To co rzucało się od razu w oczy, to fakt że stali w kręgu.
Po minie Michaela można było wnioskować jedno… nie przepadał za jasno zielonym kolorem.

Z przodu dało się słyszeć ich głosy.
- Co śmieciu?
- Myślałeś że nam zwiejesz?
Czasem dało się słyszeć jakiś rechot.
- Co teraz ‘’bohaterze’’?
Gdy jeden z nich odsunął się kawałek, zauważyliście leżącego na ziemi mężczyznę. Był to starzec, ubrany w brudną, poszarpaną kurtkę… od razu spostrzegliście jego kilkudniowy zarost, oraz parę przerażonych oczu wychylających się spod kominiarki.
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Deadmoon
Mat
Mat
Posty: 517
Rejestracja: czwartek, 2 listopada 2006, 00:43
Numer GG: 8174525
Lokalizacja: Świat, w którym baśń ta dzieje się

Post autor: Deadmoon »

Dieter Stier

Byli tu tak niedługo, a Ravnos zdążył znielubić to dziwne miasto do reszty. Tęsknił za Nowym Jorkiem, znanymi zaułkami pełnymi zakapiorów, głośnymi klubami rozdzierającymi krzykiem noc, zwierzyną-ludźmi, karmiącymi się marzeniami i karmiącymi Dietera własną krwią.

Widok zielonego towarzystwa tylko pogłębił dieterową niechęć do Chicago. Wystąpił dwa kroki na przód i, uwydatniając gesty nie raz obserwowane w murzyńskim getcie, rzucił pod adresem zgromadzonych:

- Co jest, chłopaki? Dziadunio spalił wam leśniczówkę? Coście się za krzaczki poprzebierali? Nie podskakujcie za wysoko, bo wam listki w kroku zwiędną.

Stanął w lekkim rozkroku ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Wymownie skinął głową na stojącego pół kroku z tyłu Jacka.

- No co, ogłuchliście? E, kaktusiątka, stoicie mi na drodze. A ja od przedszkola jarzynek nie lubię. Z drogi, chłopaki-szpinaki.
Bóg mi wybaczy. To jego zawód. - Heinrich Heine

Autystyczne Przymierze Mandarynek i Klementynek
BlindKitty
Bosman
Bosman
Posty: 2482
Rejestracja: środa, 26 lipca 2006, 22:20
Numer GG: 1223257
Lokalizacja: Free City Vratislavia/Sigil
Kontakt:

Post autor: BlindKitty »

Kociak

Pakudna, ospowata twarz, wykrzywiona w dziwacznym grymasie, trupioblada. To musiało robić wrażenie. A szczególnie jak tuż przed twarzą błyszczało ostrze miecza.
- Nie chcę być nieuprzejmy, panowie, ale ten teren nie jest waszym terenem. - wyciągnął rękę w bok i wyciął końcówką ostrza stylizowane litery K J D E C. - Jest *naszym* terenem. Nie chcemy być niemili, pozwolimy wam odejść nie robiąc wam krzywdy, nikogo nie zastrzelimy, nikomu nic nie utniemy ani nie - wyciągnął tłuczek - zmiażdżymy... - obrócił tłuczek w dłoni, przyglądając mu się uważnie. - I ten dziadek też jest nasz. A wy sobie stąd idziecie.
What doesn't kill you, just makes you... Stranger.

But above all - I feel I'm still on my long trip to nothingness.
Seth
Tawerniak
Tawerniak
Posty: 1448
Rejestracja: poniedziałek, 5 września 2005, 18:42
Lokalizacja: dolina muminków

Post autor: Seth »

Jeden z bandytów klepnął drugiego – większego – w ramię.
- Mamy towarzystwo.
Młody chłopak odwrócił się do Dietera, wysłuchując jego słów. Spojrzał po tym na Kociaka… i wybuchnął śmiechem. Gdy się śmiał, dało się widzieć parę złotych zębów, błyszczących ze szczęki. Za jego głosem poszły głosy reszty, i już po chwili cała kompania wyśmiewała grupkę nieznajomych.
- Zabawne z was szmatki, nie powiem.
- Pomocy!
Krzyknął starzec. Krzyczałby pewnie dalej, gdyby nie silne kopnięcie jednego z napastników.

Mężczyzna ze złotymi zębami, ubrany w jasno zieloną, pikowaną kurtkę i czarne, skórzane spodnie splunął na ziemię. Udając wielkie zamyślenie, przeleciał palcami po swoich krótko strzyżonych – również jasno zielonych – włosach, a następnie uśmiechnął się wyzywająco.
- Nie wiem, kim wy ku*wa jesteście, ani co tu pajace robicie…
- Przywal im Kay!
- Ta, te dziwki nie wiedzą w co się pakują!

Rozbrzmiewały głosy jego kamratów, pełne pewności siebie i charakterystycznej dla grup odwagi.
Lider bandy raz jeszcze charcha na ziemię, po czym szybkim ruchem wydobywa ze spodni pistolet.
- Macie stąd wypier*alać, zanim stracę cierpliwość, kapujecie!?
Znowu rozległy się śmiechy. Bandzior spojrzał się na Kociaka, po czym raz jeszcze rechot wydobył się z jego gardła. Wycelował pistolet przed siebie…
- Serio, k**wa! Tym pajacom kukułki musiały wydziobać oczy! Wy chyba nie wiecie z kim lecicie w tany, wy tępe barany!
Uśmiech zniknął z jego twarzy, reszta jego towarzyszy zamilkła. Ofiara bandziorów leżała wciąż na ziemi, przygnieciona przez but jednego z nich.
Jedna z dających pomarańczowe światło lamp, znajdujących się niedaleko… zaczęła migać.
- Jesteśmy Kainitami, sukinsyny. Tak, k**wa, ludźmi najbardziej wpływowego matkoj*bcy pod słońcem! A teraz spieprzajcie, zanim wam rozwalę te puste łby!
Seth
Mu! :P (ja przynajmniej działam pod przykrywką)
http://www.pajacyk.pl/- wstawic do zakładek i klikać raz dziennie! NATYCHMIAST!
Zablokowany