[D&D] Tolerancja

Miejsce na zakończone lub wymarłe sesje. Jeśli chcesz ponownie otworzyć temat to skontaktuj się z modem albo adminem.
Errer_Avares
Mat
Mat
Posty: 468
Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
Numer GG: 11764336
Lokalizacja: Leszno

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Errer_Avares »

Indimar, Aranea i Samnata

Kiedy już składająca się z trzech osób drużyna uzbroiła się, spakowała wszystko co mogłoby okazać się pomocne w ich misji oraz pokrótce objaśniła wszystko wampirzycy, Indimar, Aranea oraz Samnata ruszyła w stronę wrót miasta Afrat. Kiedy znajdowali się dosłownie kilkadziesiąt metrów od karczmy usłyszeli krzyk nawołujący ich do zatrzymania się, który dobiegał z jej środka. Jedynie paladyn rozpoznał głos, który ich wołał, jednak jemu kojarzył się jedynie z jękiem bólu. Zanim się odwrócił wiedział, że krzykaczem jest wąsaty karczmarz, który włączył się do wczorajszej bójki stając po stronie Indimara, Ektheliona oraz Tirtusa. Trójka zbrojnych odwróciła się i zobaczyli karczmarza, który podpierając się kulą oraz z opatrunkiem na głowie niemalże biegł za wami ciągnąć za sobą jakąś skrzynkę. Zasapany i spocony wąsacz potrzebował chwilę odpoczynku zanim zdecydował się coś powiedzieć:
-Chce ci podziękować za obronienie moich córek wczorajszego wieczoru- odezwał się do Indimara- Gdyby nie ty i twój przyjaciel... Aż strach pomyśleć. Proszę weź chociaż to, chociaż wiem, że to żadne poświęcenie po śmierci twojego towarzysza- mężczyzna wyciągnął przed siebie tajemniczy kuferek i otworzył ją. Jej środek pokryty był czerwonym suknem, na którym leżał pięknie błyszczący sztylet i skórzaną pochwę- Ten sztylet jest u nas przekazywany z pokolenia, na pokolenie. Na rękojeści znajdują się krasnoludzkie runy nadające mu specjalne właściwości: Kiedy nim rzucisz w magiczny sposób wraca do pochwy przyjacielu. Proszę jest twój- powiedział podając kuferek wraz z zawartością na ręce paladyna.
Życząc powiedzenia w starej wieży pustynnych elfów wąsacz kulawym krokiem powrócił do karczmy, a bogatsza o magiczny przedmiot drużyna ruszyła do bramy miejskiej.
Przy bramie miejskiej było tak jak każdego ranka- Gwarno, tłoczno i pachniało potem. Póki co nigdzie nie było widać Tirtusa więc dwójka ludzi oraz wampirzyca zaczęła wypatrywać staruszka wśród tłumu. Nie zauważyli go jednak ich oczy wyłolwiły zupełnie kogoś innego. W stronę trójki towarzyszy szli właśnie mnich Xander i wilkołak Errer wraz z jakąś kobietą, której nigdy wcześniej nie widzieli.

Xander i Ariadna

Rozpychając się przez tłum mnich i podążająca za nim czarodziejka wpadli na kogoś, na koga z całą pewnością nie spodziewali się wpaść. Właściwie dla kobiety Errer Avares był jak każdy inny nieznajomy w tym mieście z tym, że wyglądał na chorego, o czym świadczyła poszarzała barwa skóry, zapuchnięte i przekrwione oczy oraz posiwiałe, zniszczone włosy nie pasujące do wciąż młodej twarzy i sylwetki mężczyzny. Natomiast dla Xandera była to postać bardzo znajoma, długoletni przyjaciel, którego wysoka pozycja i sieć intryg znajdująca się w Afracie wystawiała tą właśnie przyjaźń na wielką próbę:
-Xan... Xander?! Niech chwała będzie bogom, którzy tego dnia zdecydowali się skrzyżować nasze ścieżki- wydusił z siebie uścisnąwszy przyjaciela- Powoli zaczynałem się martwić... Będziesz mi musiał wszystko opowiedzieć, ale oczywiście nie teraz. Wpadnij wieczorem do karczmy "Pod kłami dzika" to pogadamy- znacząco spojrzał na Ariadnę- Nowa towarzyszka? A właściwie nie odpowiadaj... Nie widziałeś przypadkiem nigdzie reszty "naszych" przyjaciół?- nałożył dziwny akcent na słowo "naszych"- Dostałem magiczną wiadomość od Samanty i pomyślałem, że...
Nagle urwał, a jego oczy wytrzeszczyły się. Na twarzy natomist pojawił się uśmeich:
-Dobrze myślałem. Patrz są tam- wskazał paladyna i dwie towarzyszące mu kobiety- Ciekawe gdzie podziewa się Gorim i grajek. No nic Xanderze, chodźmy do nich!
Mój miecz to moja siła
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Samanta »

Lekki wiatr powiewał włosy Samanta, która powoli dochodziła do siebie. Ciągle jednak zamyślona i zakłopotana szla prosto przed siebie nie zwracając uwagi na towarzyszy. Nagle usłyszała czyjś głos krzyczący w ich stronę. Byl to karczmarz. Wampirzyca przyglądała sie uważnie jak dziękuję on dla Indimara oraz Rudej. Kobietę zafascynował magiczny miecz który Indimar dostał od karczmarza. Przyglądała sie mu uważnie z zaciekawieniem. Samanta nagle poczuła ból w ręce przypominający jej o rzeczywistość i wyrywający ja z zamyśleń. Kobieta skrzywiła sie lekko i złapała sie za nia będąc pewna ze jest na pewno złamana. Po chwili cala trojka ruszyla w strone bramy. Nagle na ustach wampirzycy pojawił sie lekki usmiech.
-Errer.
Powiedziała w strone Rudej, ktora popatrzyła sie na nia ze zdziwieniem. W koncu to byly pierwsze wypowiedziane slowa z ust wampirzycy oid kiedy wyruszyli.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
mamra22
Majtek
Majtek
Posty: 129
Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
Numer GG: 0

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: mamra22 »

Xander Tanari

Xander ucieszył się na widok Errera. Oszczędziło mu to długich poszukiwań. Chciał natychmiast porozmawiać na osobności, niestety we wszystko wmieszała się reszta towarzystwa. To nieco skomplikowało mu plany, ale w końcu nic się nie stanie jak porozmawiają w karczmie. Tymczasem postanowił wyjaśnić parę rzeczy swojej przymusowej towarzyszce.
- Nie wiem jakie tu dostałaś zadanie ale podejrzewam że na pewno słyszałaś już o Errerze Averasie. To był właśnie on,
Powiedział cicho do Ariadny, przepuściwszy przodem wilkołaka i wskazując na niego.
- Skoro mamy trzymać się razem musisz poznać resztę jego przyjaciół. Według Wielkiego to właśnie on stanowi problem pustynnej żmii więc uważaj co robisz i mówisz.
Xander starał się mówić bardzo cicho aby Errer go nie usłyszał, co przy tumulcie panującym przed bramą raczej nie powinno być trudne. Następnie ruszył za wilkołakiem, przyjmując kamienną minę.
Gabriel-The-Cloud
Marynarz
Marynarz
Posty: 348
Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
Numer GG: 5181070
Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Gabriel-The-Cloud »

Aranea i Indimar*

Indimar obrócił się gwałtownie, słysząc głos karczmarza. Nie podejrzewałby, że stary miał tyle siły, aby w ogóle wstać z ławy, a co dopiero rozwijać takie prędkości. Zupełnie zwariował, nie powinien nawet wstawać... Paladyn próbował mu to przedłożyć, jednak karczmarz miał większą siłę przebicia - wystarczyło, że uniósł dłoń, dysząc ciężko, a chłopak zrezygnował z mówki.
Ruda zerkała to na paladyna, to na karczmarza, robiąc coraz większe oczy, gdy stary tłumaczył zastosowanie magicznego oręża, który następnie wręczył, a w sumie, to wręcz wcisnął, w ręce zakłopotanego paladyna, który po krótkich oględzinach, schował dar do plecaka. Cała trójka udała się pod bramę miasta, aby tam czekać na wróżbitę.
Tirtusa jeszcze nie było - cała trójka czekała na niego przy jakiś beczkach w cieniu murów. Wszyscy wypatrywali wróżbity.
- Errer - oświadczyła nagle Samanta.
Ruda obróciła na wampirzycę zaskoczony wzrok, tak samo zareagował zresztą Indimar, z tym, że on również zaraz dojrzał wilkołaka.
- Nie jest sam - oświadczył. - Jest z nim nasz mnich i jakaś kobieta... Nie znam jej.
Ruda musiała oprzeć się na ramieniu paladyna i stanąć na palcach, aby dojrzeć całą trójkę - pomachała im, aby na pewno ich dojrzeli.
- No to teraz trzeba będzie się wytłumaczyć - mruknął paladyn z niezadowoleniem.

*Zaszczytu prowadzenia paladyna dostąpiłam z ręki MG ;)
Errer_Avares
Mat
Mat
Posty: 468
Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
Numer GG: 11764336
Lokalizacja: Leszno

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Errer_Avares »

Dla wszystkich

Przez zatłoczoną uliczkę prowadzącą od bramy miejskiej w głąb miasta przedzierała się dwójka mężczyzn chcąc nie chcąc wykorzystując siłę fizyczną. Errer co chwilę odwracał się i przepraszał osoby, które przez przypadek trącił łokciem lub inną częścią ciała, natomiast Xander nie dbał o to... Zdawał się mieć ochotę kogoś sprowokować. Tuż za tą dwójką niczym cień sunęła Ariadna. Nie odstępując ich nawet o krok wykorzystywała miejsce jakie zapewniali jej mężczyźni dzięki czemu uniknęła fizycznego kontaktu z istotami, które w jej mniemaniu były jedynie bandą brudnych obdartusów, których barbarzyńskie zachowania oraz mózgi wielkości orzeszka czyniły z nich obiekt abiekcji "w oczach" młodej telepatki. W miejscu, do którego cała trójka usiłowała się dostać czekały kolejne postacie. Wampirzyca Samnata, która zobaczywszy Errera była najwyraźniej zadowolona, paladyn Indimar, który przybrał zmieszany wyraz twarzy oraz Aranea obserwująca bacznie zbliżające się sylwetki.
Po kilku chwilach grupy stały w jednym miejscu, a jako pierwszy przemówił Avares:
-Nie mam wiele czasu... Trwają przygotowania do przyjęcia reprezentantów miasta Sembor i mam wiele do zrobienia. W końcu jutro odbędą się negocjacje pomiędzy Rozentronem, Samborem, a Afratem- mężczyzna zdawał się być bez reszty pochłonięty tym całym politycznym szczytem- Otrzymałem wiadomość od Samanty i miałem nadzieję, że jeszcze was złapię. Mam do was dwie prośby... Opowiedzcie mi w skrócie co zaszło i co zamierzacie zrobić, a po drugie chciałbym was prosić abyście przybyli do Afratu na jutrzejszy szczyt. Będę miał do was małe zadanie.
Wilkołak skończył mówić, a Indimar w tym samym czasie zauważył Tirtusa, który trzymając za lejce czekał przy bramie wraz z czterema wielbłądami i machał do nich nerwowo co przypominało o małej ilości czasu jaka pozostała by uratować zmarłego barda.

[Możecie napisać swoje posty w taki sposób, że wasze postacie na końcu posta będą się już znajdować przy Tirtusie. Jeżeli chodzi o Xandera to również może napisać gdzie się udaje]
Mój miecz to moja siła
Gabriel-The-Cloud
Marynarz
Marynarz
Posty: 348
Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
Numer GG: 5181070
Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Gabriel-The-Cloud »

Aranea i Indimar

Indimar objął Rudą ramieniem w talii, dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję. W milczeniu słuchali tego, co miał im do powiedzenia Errer, potakiwali co jakiś czas. Ruda na dźwięk ostatnich słów odruchowo pomyślała, że zdążą, w końcu Ektheliona zabili późnym wieczorem... Zaraz jednak dopadła ją inna myśl: wcale nie jest powiedziane, że wrócą.
- Postaramy się być - zapewniła, spoglądając na paladyna, aby dać mu do zrozumienia, że to on ma wszystko wyjaśnić.
Indimar odchrząknął, widać było, że jest zakłopotany, zresztą Ruda też nie wyglądała wcale na wesołą - oboje spuścili wzrok.
- Nie denerwuj się tylko... - zaczął paladyn, po czym zdał relację z ostatniej doby. Niczego nie pominął, opowiedział o ucieczce Gorima, wieczorze w karczmie, bójce z żołnierzami Herberta, pomocy szalonego wróżbity.
- Teraz czekamy właśnie na Tirtusa, ma nas zaprowadzić do tych ruin, abyśmy mogli wskrzesić Etheliona - zakończył i rozejrzał się. - O wilku mowa...
Ruda spojrzała w kierunku, w który patrzył paladyn. Faktycznie, Tirtus już na nich czekał. Mieli mało czasu...
- Pogadamy później - mruknęła. - Chodźmy lepiej...
Aranea i Indimar skinęli wilkołakowi i mnichowi głowami na pożegnanie, po czym lekkim truchtem podbiegli do Tirtusa.
Gurewicz
Marynarz
Marynarz
Posty: 165
Rejestracja: środa, 8 marca 2006, 19:10
Numer GG: 5211689

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Gurewicz »

Ekthelion rozejrzal sie...czul sie tak, jak nigdy w zyciu, ale nie wiedzial ze nie ma w tym nic dziwnego.A bylo to uczucie cudowne...byl w swoim ciele, a zarazem czul wszystko co bylo dookola.To bylo tak jakby unosil sie nad wszystkim, jakby lecial, frunal z niewyslowiona, bloga lekkoscia...jak ptak...nie do konca myslal, to raczej mysli same sie myslaly w jego glowie...widzial ogrod, widzial piekna elfke...zielone liscie, i niezliczone kwiaty
Zaszedłem w jakieś równiny przedwieczne
bez kresu, łąki stepowe, kwieciste;
niebo nade mną rozwiło swe mleczne
drogi i gwiazdy paliło złociste;
gwiazdy poza mną szły na drogi wsteczne,
olbrzymie koła zakreśląc koliste;
a ja łąk stepem bezkresnym w Milczenie
idę i ducha wiodę w zapomnienie.
Ale kim on w ogole byl?Niewiele pamietal.Zastanowil sie chwilke, i wspomnienia zaczely naplywac...niewiele ich bylo, ale pamietal ze nazywal sie Ekthelion, ze byl bardem...spiewal i gral na lutni.Siegnal na miejsce gdzie powinna byc(Czy mam lutnie?).Podszedl do elfki.
-Kim jestes?
mamra22
Majtek
Majtek
Posty: 129
Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
Numer GG: 0

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: mamra22 »

Xander Tanari

Mnicha nie przejęła zbytnio wiadomość o śmierci barda, choć ciekawiło go czy rzeczywiście uda im się przywrócić go do życia. Była by to wielce przydatna umiejętność. Co prawda nie widział żadnego powodu dla którego jakiś obcy facet miał się przejmować śmiercią jakiegoś nieznajomego. Xandera naprawdę ciekawiło jaką motywacje może mieć ten człowiek i nagle wpadł na świetną myśl. Przypomniał Eerowi o spotkaniu w karczmie, poczekał aż reszta towarzystwa się rozejdzie i zwrócił się do Ariadny:
–Mogłabyś wejść do głowy tego wróżbity i dowiedzieć się o co mu chodzi?
Była to czysta ciekawość, choć wiedział że wiadomość o możliwości wskrzeszenia kogoś może okazać się bardzo cenna. Bez względy czy kobiecie się uda, mnich postanowił zająć się tym morderstwem o którym wspominał Wielki. Ruszy do karczmy „Pod dzikim kłem” w poszukiwaniu swojego przyjaciela Krezena. W końcu był strażnikiem więc może będzie mógł coś powiedzieć o ostatnich zgonach, a może nawet coś o potencjalnym mordercy. Miał tylko nadzieje że pod jego nieobecność nie było zbyt wiele morderstw.
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Samanta »

Samanta słuchała wszystkich i tylko kiwała lekko głową potwierdzając wszystko co mówi Indimar w strunę Errerea. Patrzyła sie na wszystkich nieodzywająca sie ani słowem. Jej uwage przykuła kobieta stojąca obok mnicha. Oczy Samanty przeszywały ja od góry do dołu. Po chwili zorientowała sie ze Ruda i Indimar biegną w strone bramy. Po raz ostatni spojrzała na Errera, ktory nie wyglądał najlepiej i ruszyła za przyjaciółmi.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Errer_Avares
Mat
Mat
Posty: 468
Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
Numer GG: 11764336
Lokalizacja: Leszno

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Errer_Avares »

Indimar, Samnta i Aranea

Tirtus zdawał się pomyśleć o wszystkim: Od wierzchowców w postaci wielbłądów, poprzez mapę, a na zaklęciach ochronnych skończywszy. Kiedy tylko licząca czterech członków drużyna opuściła bramę miejską pod uważnym i wyczulonym wzrokiem pół-smoczych strażników czarodziej w czerwonej szacie zatrzymał się i gestykulując energicznie dłońmi wyszeptał jakąś prastarą formułę. Między wciąż poruszającymi się dłońmi zaczął powstawać strumień błękitnej jak niebo energii i rósł w oczach. Kiedy był już wystarczająco duży, Tirtus uniósł ręce wraz z dziwnym ładunkiem i wykrzyczał ostatnie słowo formuły zaklęcia... Magiczna aura wystrzeliła w górę, a następnie rozczepiła się na cztery mniejsze ładunki, które pomknęły do każdej z postaci osobno. Kiedy zaklęcie dotknęło ciała czy to Samnaty, Indimara, Rudej, czy też siwobrodego starca każde z nich z osobna poczuło zimno, które zdawało się przenikać do kości i wszystkich organów... Było to dość nieprzyjemne uczucie, jednak po chwili ustało pozostawiając tylko przyjemy dla ciała chłód, który był cudowną odmianą od pustynnego klimatu:
-To ochroni was przed słońcem- następnie wymamrotał kilka niezrozumiałych słów, po czym dodał- Zaklęcie wymyślił je gnom Harpper Wantana i nazwał "Zaklęciem klimatyzacyjnym"... Ach te gnomy i ich maniera do tworzenia dziwnych nazw.
Paladyn, wojowniczka oraz czaro dziejka w ostatnim czasie często przemierzali pustynie. Za każdym razem było tak samo... Parno, duszno, mokro i cholernie gorąco. Jednak tym razem cała podróż przebiegała komfortowo. Kiedy bohaterowie jechali mogli dosłownie patrzeć na "Zaklęcie klimatyzujące", które objawiało się niebieskim odcieniem skóry u współtowarzyszy. Na domiar dobrego okazało się, że prastara wieża pustynnych elfów znajduje się całkiem niedaleko i po niecałej godzinie jazdy drużyna miała dotrzeć do celu.
Jednak nie mogło być, aż tak pięknie... Dosłownie chwilę po tym jak Tirtus poinformował resztę, że za moment będą na miejscu Indimar zauważył jakiś wzbierający kurz kilkaset metrów przed nimi. Dowiedziawszy się o tym czarodziej sięgnął do plecaka po tubę, z której wydobył lunetę i szybko zlustrował dziwne zjawisko:
-Niosą sztandar z "Fardiu" kwiatem pustyni na brązowym tle- powiedział odkładając lunetę- To pustynne elfy królowej Laureny. Wszyscy dosiadają wielbłądów, a ich liczba przekracza setkę. Nie wiem jak zareagują na nas... W końcu jesteśmy na ich terytorium, a to dość dzika rasa- podrapał się po głowie najwyraźniej szukając jakiegoś rozwiązania- Mam! Ale... Decyzja należy do was. Mamy dwie opcje: Mogę rzucić na nas iluzję, a oni nas nie zauważą, lub też możemy stanąć z nimi twarzą, w twarz ryzykując życie nie tylko nasze, ale także życie barda. Wybór należy do was!

[Proponuje rozegrać jakiś dialog na gg w celu podjęcia demokratycznej decyzji ;)]

Xander

Po niespodziewanym spotkaniu Errera oraz reszty, równie nagle jak się spotkali wszyscy się rozeszli... Dosłownie wszyscy, ponieważ Ariadna powiedziawszy, że nie ma zamiaru włóczyć się z takim obdartusem jak Xander obróciła się na pięcie i poszła w tylko sobie znanym kierunku. Xander potrzebował trochę czasu żeby "przepchać się" przez zatłoczone uliczki Afratu do karczmy "Pod dzikiem kłem". Po drodze minął grupkę rozentrońskich żołnierzy, którzy podobnie jak mnich nie żałowali swoich łokci oraz kolan tarasującym drogę mieszkańcom. W ich oczach oraz wyrazie twarzy można było czytać jak z otwartej księgi. Księgi pod tytułem "pogarda", ponieważ inaczej nie można by określić tego co ludność z "miasta gryfów" myślała o dziwakach i wyrzutkach zamieszkujących Afrat. Kiedy dotarł do karczmy z satysfakcją stwierdził, że nie przeliczył się, ponieważ jego przyjaciel pół-smok Krazen piastujący w lokalu posadę strażnika siedział w swoim ciemnym koncie. W pomieszczeniu znajdowało się dość dużo ludzi co uderzyło od razu mnicha, który bądź co bądź znał trochę miasto i wiedział, że o tej porze gospoda powinna świecić pustkami. Szybko wytłumaczył sobie tę anomalie... Przy stolikach głównie siedzieli żołnierze Rozentronu najczęściej jeszcze pijani, jednak zdarzały się wyjątki, postacie, których zachowanie wskazywało na to, że mają solidnego kaca oraz posiniaczona i porozcinana dwójka rozentrończyków śpiąca na swoich krzesłach. Krazen najwidoczniej cię zauważył, ponieważ ruszył w twoją stronę obnażając rzędy ostrych kłów, w okrutnej imitacji uśmiechu.

[Odezwij się na gadu to zrobimy dialog marma ;)]

Ekthelion

Kiedy bard poruszył się w stronę pięknej, pół-nagiej elfki ta zaprotestowała, jednak zrobiła to bardzo spokojnie. Wyciągnęła przed siebie dłonie zupełnie obnażając piersi i z uśmiechem na twarzy przemówiła, chociaż jej wargi zdawały się nawet nie drgać:
-Stój Ekthelion pół-elfie! Twoja stopa nie może dotknąć trawy tegoż wspaniałego ogrodu... Jeszcze nie teraz mój miły- głos kobiety był słodki niczym miód, a zarazem mądry i rzeczowy- Kim jestem? Ależ banalne pytanie mój miły... Jestem ogrodniczką mój miły, jestem jedynie ogrodniczką jakich wiele w tym ogrodzie. Mam coś dla ciebie Ekthelionie.
Bard zauważył, że w nadal wyciągniętych dłoniach elfki znalazły się dosłownie z niczego dwa klucze na łańcuszkach. Później elfka znikła, a w niewyjaśniony i trudny do pojęcia sposób oba łańcuszki wraz z kluczami znalazły się na twojej szyi. Mimo, że przyjemna dla oka kształt "Ogrodniczki" zniknął bard miał wrażenie, że ona ciągle jest obok i wpatruje się w niego. Spojrzał na klucze... Były niemalże identyczne, jednak jeden jeden był pełen spiczastych wzroków, natomiast drugi okrągłych.
-Idź ścieżką i pod żadnym pozorem z niej nie zbaczaj- w jego głowie zabrzmiał słodki głos pięknej elfki- Idź mój miły!

[Odpowiadam na pytanie: Tak masz instrument :)]
Mój miecz to moja siła
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Matt_92 »

Aranea, Indimar

-No, to zapowiadają się kłopoty- rzucił paladyn, gdy Tirtus opisał to co zobaczył przez lunetę. Upewnił się, że zbroja dobrze się trzyma, miecz będzie łatwo wyciągnąć. Na wszelki wypadek przypiął tarczę do ręki. Miał nadzieję, że wszystkie te zabiegi okażą się zbyteczne.
-Może wszystko będzie dobrze. Ale lepiej się przygotujmy- powiedział. -Nie znamy ich zamiarów, więc lepiej przygotować się na najgorsze.

-Walka z nimi raczej nie przyniosłaby nam niczego dobrego.- wtrąciła się Aranea. -Jest ich dużo więcej, a nas tylko czwórka.- zauważyła posępnie. -Z jednej strony powinniśmy z nimi stanąć twarzą w twarz. Mogą nawet okazać się dobrymi sojusznikami.- zasugerowała.
Spojrzała na paladyna. Poczuła, że chłopak ogromnie się waha i jest zmartwiony, choć nie dał tego po sobie poznać w żaden szczególny sposób. -Ale jeśli nie, to mamy przechlapane.- stwierdziła, siląc się na uśmiech.

-Ale jeśli rzucisz iluzję, Tirtusie, a potem nas odkryją, wtedy uznają, że mamy wrogie zamiary.- rzekł Indimar do starca. -Jak bardzo możesz polegać na swoim zaklęciu? A co jeśli mają maga? Mogliby nas wtedy wykryć.-zauważył, czując że unosi głos, tak jakby właśnie opieprzał starca o to że podał jakis idiotyczny pomysł.
*Cholera, robię się nieznośny. Dyscyplina, Indy, dyscyplina. Uspokój się w końcu.*- skarcił się w duchu.
-Wybacz, nie chciałem.- powiedział i spuścił ze wstydem głowę.
Miał dziwne wrażenie, że odpowiada za drużynę. W sumie, jako paladyn powinien podejmować takie decyzje, aby wszyscy najlepiej na tym wyszli. Ale czuł, że nie bardzo wie co robić. I że jeśli stanie się coś złego, to wina spadnie na niego.
Ciężko być paladynem, oj ciężko.
Podjechał bliżej Rudej. Złapał ją za dłoń. Uspokoił się nieco, czując jej delikatną skórę. Wziął głęboki oddech.
-A ty co o tym myślisz, Samanto?- zapytał i spojrzał na wampirzycę.
A d'yaebl aep arse!
Samanta
Marynarz
Marynarz
Posty: 280
Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
Numer GG: 4667494
Lokalizacja: NY
Kontakt:

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Samanta »

Samanta patrzyła ze złością na Indimara, który praktycznie podejmował decyzje za cala grupę.
-A ty co o tym myślisz Samanto?
-Milo ze mnie zauważyłeś.

Syknęła w jego stronę przeszywając go wampirzym wzrokiem.
-Dla mnie to bez różnicy. Uważam ze nie mamy się czego kryć. Jak dojdzie do walki to nawet lepiej.
Mówiła obojętnym głosem patrząc się na towarzyszy. Nie kryla tego ze jest wściekła. Wszystko ja drażniło. Wampirzyca ciągle trzymała się za rękę, która bolała ja coraz bardziej z godziny na godzinę. Jazda wielbłądem tylko pogorszyła strawę. Nawet zachowanie Indimara i Rudej wobec siebie drażniło Samantę. Zawsze uważała ze takie afiszowanie się "bycia ze sobą" jest jedną, wielką dziecinadą. Trzymanie za rączkę i obejmowania tylko ją rozśmieszały.
-To co robimy?
Zapytała tym samym ironicznym głosem co kiedyś.
Samanta Bloodmoon

Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
mamra22
Majtek
Majtek
Posty: 129
Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
Numer GG: 0

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: mamra22 »

Xander Tanari

Mnich poczekał niedaleko wyjścia aż półsmok do niego podejdzie, nie chcąc znowu torować sobie drogi.
-Witaj, widzę że macie tu dzisiaj duży ruch, powiedział gdy tylko strażnik pojawił się przy nim.
-Witaj stary,
Krezen nie omieszkał zdrowo uścisnąć mnicha,
- A no... Te świnie z Rozentronu są nie do zniesienia. Co cię tu sprowadza? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że napitek i doborowe towarzysto
;
Powiedział to na tyle głośno, by goście mogli to usłyszeć.
-Niestety interesy, choć, bez urazy, gdybym szukał dobrego towarzystwa, miejsce gdzie przebywają te ochlaptusy było by ostatnim.
Także mówił głośno. Choć nie wskazał na Rozentrończyków, łatwo można było domyślić się o kim mowa
może moglibyśmy porozmawiać gdzieś w spokojniejszym miejscu


-Przykro mi... Jak mawiają służba jest służba,
pokiwał przecząco głową
- Śmiało wal tutaj stary.

-Dużo mieliście ostatnio w mieście morderstw? Chciałem sobie trochę dorobić i zająłem się poszukiwaniem zabójcy pewnego obywatela tego miasta

-W ostatnim czasie... Daj mi chwilkę na zastanowienie…No owszem było kilka morderstw: Zgwałcona i zabita kobieta gdzieś w ubogiej dzielnicy, jedna burda zakończyła się czyjąś śmiercią... No i ta dziwna sprawa na dachu karczmy "Pod karcianym asem".

-Dlaczego mam dziwne przeczucie że chodzi właśnie o to ostatnie
;
Powiedział luźnym tonem choć w duchu ucieszył się że tak szybko znalazł poszlaki, oczywiście jeżeli chodziło właśnie o to morderstwo.
- Możesz mi powiedzieć coś o tej sprawie?

-W zasadzie dużo nie wiem... Kumple ze straży mówili o dziwnym rodzaju ran na ciele tego zamordowanego gościa. Mówili, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli... Całe ciało było zmasakrowane pięcio, do dziesięcio centymetrowymi, cholernie głębokimi ranami. Do tego ten zabity należał do "Pustynnej żmii". Wiemy bo miał wypalony znak.

Teraz już Xander nie miał żadnych wątpliwości że chodzi właśnie o to zdarzenie.
-Nie wiecie co mogło spowodować takie rany. Raczej nie wyglądają na zadane typową bronią, a to znacznie zawęziło by mi poszukiwania.

-Nie mamy pojęcia... Szczerze.

-A mógłbym zobaczyć ciało lub miejsce gdzie leżało?

-Raczej nie. Chyba, że masz wchody w komisariacie przyjacielu.

-Cholera,

Xander zaklął szpetnie
- jakoś to załatwię. Powiedz mi jeszcze czy jest gdzieś w mieście jakiś dobry tropiciel do wynajęcia?

-Hmm... Nie mam pojęcia. Poszukaj po karczmach na pewno kogoś znajdziesz... Pytanie tylko brzmi, czy będzie dobry
;
zaśmiał się w głos.
- No cóż wielkie dzięki za pomoc. Gdybyś dowiedział się jeszcze czegoś byłbym wdzięczny za informacje. Prawdopodobnie zatrzymam się tu na jakiś czas. Wiszę ci przysługę więc gdybyś czegoś potrzebował, wal do mnie śmiało.

-Możesz wierzyć, że na pewno tak zrobię!. Bywaj!

Xander zostawił Krezena w karczmie i wyszedł na rynek. Żałował że nie wie jak skontaktować się z kimś z „pustynnej żmii”. Nie wątpił że w jej szeregach znalazł by się jakiś zdolny tropiciel, a nawet wtyka w komisariacie. Do spotkania z Errerem pozostawało jeszcze trochę czasu, a poza organizacją był on jedynym człowiekiem który mógłby mu pomóc zdobyć więcej informacji. Z braku lepszych perspektyw, ruszył na obchód lokalnych karczm w poszukiwaniu jakiegoś zdolnego tropiciela.
Matt_92
Mat
Mat
Posty: 554
Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
Numer GG: 6781941
Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Matt_92 »

Aranea, Indimar

Indimar przeszył Samantę wzrokiem gdy ta złowrogo syknęła na niego. Ale postanowił milczeć i wysłuchać jej.
*Czasem mam wrażenie, że nie zrobiłem dobrze gdy ją broniłem.*- pomyślał i zapatrzył się w horyzont.
*Taaa... nie dość że czuję że muszę podejmować decyzje, to jeszcze wszyscy mi to wypominają.*
Ale gdy powiedziała że jest jej obojętne co zrobią i spytała co mają robić, naprawdę się wkurzył.
-Najpierw psioczysz że nie daję Ci dojść do głosu, żeby teraz nie powiedzieć niczego mądrego!- krzyknął na nią. -Broniłem Cię i naraziłem się przez to na niełaskę, ale myślałem, że będziesz choć trochę wdzięczna, a teraz masz do mnie pretensje że troszczę się o wszystkich! Mam gdzieś twoje humorki!- zaczął, ale wtem Aranea przerwała mu ostrym spojrzeniem.
-Przestań się na nią wydzierać!- powiedziała i puściła jego rękę. -Mamy lepsze rzeczy do roboty niż wasze kłótnie. Musimy uratować Ektheliona.- przypomniała im i uniosła rękę, jakby chciała zasłonić usta paladyna gdy ten próbował się odezwać.
-Zdejmij z nas zaklęcie, Tirtusie.- poprosiła starca, nie słuchając, co reszta ma do powiedzenia w tej sprawie. -Dziwny kolor mógłby wzbudzić jakieś podejrzenia względem nas.- zauważyła, przyglądając się swoim dłoniom. -A lepiej będzie uniknąć niepotrzebnego tłumaczenia się.
Sprawdziła, czy ma dobrze założoną zbroję i czy będzie mogła w razie potrzeby dobyć szybko broni. Upewniła się, jak wysoko na niebie znajduje się słońce. Miała nadzieję, że zdążą na czas przywrócić bardowi życie i że potem szybko wrócą do Errera.
-I jeśli możesz, to przygotuj zaklęcie tak, abyś mógł szybko rzucić je w chwili gdy zrobi się za gorąco.- zasugerował paladyn. -Dzięki temu szybko znikniemy, a oni będą zdezorientowani.- rzekł i pomodlił się w myślach do Heironeusa, prosząc o to, aby pustynne elfy nie miały w swoich szeregach magów. I żeby dał mu cierpliwość i ograniczył jego porywczość.
*Nienawidzę być paladynem*- pomyślał i wysunął się odrobinę do przodu. Ponoć wzbudzamy zaufanie. Ponoć.
*Jak ja chcę do domu.*
A d'yaebl aep arse!
Errer_Avares
Mat
Mat
Posty: 468
Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
Numer GG: 11764336
Lokalizacja: Leszno

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Errer_Avares »

Indimar, Aranea i Samnata

Po ostrej wymianie zdań oraz odważnej i stanowczej decyzji Rudej drużyna postanowiła stanąć twarzą w twarz ze zbrojnym zastępem pustynnych elfów. Tirtus zgodnie z poleceniem ściągnął z drużyny zaklęcie chroniące przed słońcem, a efekt był piorunujący... Tak nagła i spora zmiana temperatury niezbyt dobrze wpłynęła na organizmy bohaterów. Na samym początku objawiało się to jedynie wyskoczeniem gęsiej skórki oraz dreszczami przechodzącymi przez całe ciało, jednak po chwili okazało się że bez bólu głowy również się nie obejdzie. W pewnym momencie Tirtus zaczął recytować kolejne zaklęcie i zupełnie zniknął! Wyglądało na to, że paladyn, wojowniczka i czarodziejka będą mogli liczyć tylko na siebie...
Dosłownie po przejechaniu kilku setek metrów elfy królowej Laureny zauważyły trójkę śmiałków stojących w miejscu i najwyraźniej oczekujących na spotkanie. Ich pierwsza reakcja wyglądała tak, jakby elfy chciały po prostu ominąć nieznajomych... Nic bardziej mylnego! Jeźdźcy na wielbłądach wykonały manewr dzięki któremu otoczyły Indiamara oraz dwie towarzyszące mu kobiety szczelnym pierścieniem. Według wstępnego szacunku jaki przeprowadził paladyn elfów było zdrowo ponad stu... Podjeżdżając coraz bliżej obnażyli broń, głównie włócznie, pozostawiając swoje łuki na plecach. Jeden z nich wyjechał przed szereg. Był prawie nagi, nielicząc przepaski biodrowej, a całość jego torsu oraz sporą część twarzy pokrywały tatuaże niebieskiej barwy. Rozejrzawszy się drużyna mogła stwierdzić, że prawie wszyscy zbrojni wyglądają podobnie:
-Rzućcie broń na piasek!- rozkazał ten wysunięty łamanym wspólnym.

[Sytuacje będziemy musieli rozegrać na gg. proponuje jutro o dwudziestej jeżeli pasuje]

Xander

O znalezieniu najemnika w tawernie "Pod dzikiem kłem" nie było mowy. Widać to było już na pierwszy rzut oka... Dlatego mnich Xander postanowil poszukać tropiciela w innej gospodzie. Na początku postanowił pójść do "Pod gryfimi skrzydłami" jednak wywieszka z napisem ZAMKNIĘTE uniemożliwiła mu poszukiwanie w tym miejscu... Właściwie nie znał innych karczm w Afracie, jednak przypomniał sobie nazwę , o której mówił Krazen: "Pod karcianym asem". Według relacji pół-smoka to właśnie na dachu tejże karczmy doszło do morderstwa, więc jeżeli Xander się tam uda, to za jednym zamachem będzie mógł obejrzeć miejsce zbrodni oraz poszukać tropiciela. Zapytawszy o drogę grupkę przechodniów diablę już po kilku minutach stało przed drzwiami z szyldem asa. W środku było mało gości... Zaraz po przekroczeniu progu stało dwóch mężczyzn, których rozmiary i niezdrowy odcień skóry świadczył o orczej lub ogrzej krwi. Z całą pewnością ta dwójka robiła w tym lokalu za ochronę. Dalej naprzeciwko wejścia znajdowały się kolejne drzwi, a przy nich jeszcze większy "goryl" najwyraźniej czegoś pilnujący. Przy kontuarze kręciły się dwie urodziwe dziewki elfiego rodu, a poza nimi w karczmie znajdowała się tylko czwórka gości skupiona przy jednym stoliku. Xander nie mógł im się przyjrzeć z takiej odległości, ponieważ pomieszczenie było mocno zadymione. Kiedy mnich chciał ruszyć do przodu zatrzymał go jeden z drabów:
-Wejście kosztuje dziesięć sztuk złota przybłędo... Płać albo wynoś się! "Karciany as" to ekskluzywna knajpa.

[Proszę o kontakt na gg :)]
Mój miecz to moja siła
mamra22
Majtek
Majtek
Posty: 129
Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
Numer GG: 0

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: mamra22 »

Xander Tanari
Mnich posłał szybkie spojrzenie na prawo i lewo żeby dostrzec ich broń. Wyglądało na to że są to tylko przeciętni mięśniacy bez jakiegokolwiek porządnego wyposażenia. Za ich broń służyły zwykłe krótkie miecze i żelazne pałki, a na sobie nosili przeciętne skórzane zbroje. Ogólnie nie wywarli na Xanderze zbyt korzystnego wrażenia. Mimo to nie miał ochoty wszczynać burdy więc przemówił spokojnym głosem.
- Lepiej dajcie spokój. Za użycie broni wsadzą was do więzienia, a w walce na pięści nie macie żadnych szans.
-Po prostu zapłać albo wyjdź cwaniaczku;
Skwitował drugi, nie ten który zatrzymał mnicha.
-To może zgłosimy się do komisariatu i wyjaśnimy to drobne nieporozumienie. Jestem pewny że z ciekawością spojrzą na wyłudzanie pieniędzy. Daje wam drugą możliwość skończenia tego pokojowo. Trzeciej nie będzie.
-Jakie wyłudzenie? Och chyba źle nas zrozumiałeś;
najwidoczniej gadka o komisariacie nieco ich utemperowała
-Wejście do tego lokalu naprawdę jest płatne.
Xander uznał to za trochę dziwny sposób prowadzenia karczmy, ale w końcu każdy miał prawo prowadzić swoje interesy tak jak chciał.
- Dobra to powiedzcie mi tylko czy znajdę tu jakiegoś dobrego tropiciela
-Szczerze mówiąc wątpię... Ale możesz znaleźć informacje dotyczące osoby, której szukasz

wskazał na ludzi przy stoliku
- te cwaniaki zawsze dużo wiedzą.
- Czyli mamy konflikt interesów. Ja chce z nimi porozmawiać, ale nie mam zamiaru za to płacić. Mam nadzieje że macie jakiś pomysł jak to rozwiązać

Xander cały czas starał się zachowywać spokojnie, choć sama rozmowa zaczynała już go drażnić.
-Płać albo wyjdź... Zasady są proste
znacznie się przybliżył do mnicha
- ale powiem ci w sekrecie, że nie będziesz żałował. "Karciany as" zapewnia wiele rozrywek, których nie widać na pierwszy rzut oka.
-Dostaniecie ode mnie 5 sztuk złota i dobrą rade lub kłopoty. Sami wybierzcie co się bardziej opłaca.
-Właź i mnie więcej nie denerwuj,
mężczyźnie wyskoczyła, aż żyłka na skroni z zdenerwowania. Wyciągnął dłoń i wpuścił Xandera do środka. Mnich rzucił mu obiecane pieniądze.
-Następnym razem zastanów się zanim nazwiesz kogoś przybłędą. Nie wszyscy mają tyle cierpliwości co ja.
Przyjacielsko klepnął strażnika w ramię i ruszył do wskazanego stolika.
Gabriel-The-Cloud
Marynarz
Marynarz
Posty: 348
Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
Numer GG: 5181070
Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród

Re: Tolerancja (D&D)

Post autor: Gabriel-The-Cloud »

Aranea, Samanta, Indimar

Samanta złapała za swój miecz - jednym ruchem ręki wyjęła go z pochwy i rzuciła na gorący, pustynny piasek.
-Teraz wy!- elf wskazał na Indimara i Aranea
Paladyn zmierzył elfów wzrokiem. Obejrzał się za siebie, patrząc co robią towarzysze. Tylko Tirtus gdzieś znikł. *Mam dziwne wrażenie, że wpędził nas w pułapkę* pomyślał. Wzrok paladyna spoczął na mieszkańcach pustyni - wyglądali na doświadczonych w walce i byli uzbrojeni. Około setka włóczni przeciwko trzem mieczom. *Śmierć męczennika nie jest gorsza od śmierci w bezsensownym boju*, pomyślał paladyn po czym sięgnął do paska i odpiął półtoraka. Skrzywił się nieco i wyciągnął rękę, w której trzymał pochwę miecza, w lewo. Tak, aby wszyscy widzieli, że odsuwa go od siebie.
-Przybywamy w pokoju – oświadczył. - Nie jesteśmy groźni i nie mamy zamiaru w żaden sposób was skrzywdzić. – Wypowiadając te słowa, upuścił delikatnie ostrze na ziemię.
Ruda w tym czasie przyglądała się dyskretnie elfom, nie będąc pewna, czy nie odczytaliby jej wzroku za zaczepkę. *Jeszcze żyjemy, więc raczej nas nie zabiją* pomyślała, uśmiechając się blado – tylko Indimar i Samanta dostrzegliby nieznaczny skurcz mięśni wokół jej ust, o ile spojrzeliby w jej stronę. Bez pośpiechu spełniła prośbę elfów – nachyliła się, aby miecz sam wysunął się w jej ręce, po czym upuściła go nieopodal swojego wielbłąda, rękojeścią do góry, tak, aby w razie czego mogła go jeszcze dobyć. Choć wolała, żeby nie zaszła taka konieczność – aż za dobrze wiedziała, że nie mają szans w boju.
- Uprzedzam, że jeżeli macie jeszcze "coś" przy sobie, a my to zauważymy, to... – elf zawiesił sugestywnie głos. - Będziecie martwi - oznajmił beznamiętnym i szczerym głosem.
- Chyba już powiedzieliśmy, że jesteśmy nastawieni pokojowo – zauważyła Samanta z irytacją.
- A gdybyście byli nastawieni wrogo to z całą pewnością nie okłamalibyście nas, kiedy jesteśmy w tak dużej przewadze liczebnej... – zakpił elf. - Nie bądź śmieszna, wampirzyco.
Samanta ugryzła się w język, wiedząc, że jak powie to, co chciałaby teraz powiedzieć, to na pewno by nie pomogła, a wręcz mogłaby bardzo zaszkodzić całej trójce.
*Chyba mogę sobie pozwolić na szczerość* pomyślał Indimar. Sięgnął do buta i wyciągnął z niego sztylet. Odrzucił go obok miecza.
-Nie mam niczego więcej – oświadczył.
Pierścień wytatuowanych na niebiesko elfów rozstąpił się w jednym miejscu tworząc małą lukę. Tunel wyglądał na taki, w obrębie którego może poruszać się jedna osoba... I ta wyszła przed resztę. Była kobietą i podobnie jak mężczyźni z tegoż oddziału była skąpo odziana i wytatuowana. Nie można było powiedzieć o tej elfce, że jest piękna, ponieważ gładkie ciało przecinało jej wiele blizn:
-Jestem Laurena królowa pustynnych elfów – przedstawiła się. Jej wspólny był perfekcyjny, a głos przyjemnie melodyjny. - Czego szukacie na naszych ziemiach? – zapytała, po czym dołączyła do elfa, który kazał drużynie rozbroić się, a teraz mierzył do nich z łuku.
Gdy Indy zobaczył Laurenę, obdarzył ją przyjaznym spojrzeniem. *Więc chociaż moja gęba jest niczym przy jej ranach. Pewnie nie będzie traktować mnie podejrzliwie. W sumie, to moje skaleczenie to przy tym nic.*- pomyślał, nieco jej współczując, ale nie zdradził się w żaden sposób z tym uczuciem. Zszedł z wierzchowca z prawej strony, w taki sposób, aby broń była od niego oddzielona przez tą kupę mięsa, kości i smrodu, którą tutejsi nazywali wielbłądami - był to wyraźny znak, że nie ma zamiaru sięgać po broń i że można mu zaufać.
Podobny ruch uczyniła Aranea. Odgarniając włosy do tyłu, zeskoczył lekko na piasek. Podniosła wzrok na Laurenę – intrygująca kobieta. Musiała być najlepszą wśród tych elfów – tyle blizn, taka sylwetka... Aranea wolałaby nie sprowokować jej do walki, dlatego spuściła wzrok. Zrównała się z paladynem i oboje podeszli kawałek w stronę królowej. Indimar skłonił się nisko, jak wymagałaby tego etykieta w takich momentach. Ruda jedynie dygnęła, spuszczając przy tym wzrok – nie podniosła go już na oblicze elfki.
-Nazywam się Indimar Gallen i jestem paladynem z Północy – oświadczył Indi i wyprostował się dumnie. -Nie chcę odpowiadać za naszą trójkę - zaczął, przy czym spojrzał kątem oka na Samantę - ale jeśli nie okaże się to nietaktem, wolałbym nie zdradzać naszego celu podróży. Jestem pewien, że nasza wyprawa nie uderza w żaden sposób w wasze interesy. Nie jesteśmy intruzami. Wszystko co mogę na razie powiedzieć, to to, że musimy pomóc przyjacielowi.
Ruda skrzywiła się nieznacznie – paladyn znał się na takich rozmowach jak świnia na gwiazdach, jeśli wyskakiwał z takimi tekstami – jakby nie wiedział, że jest za cienki w uszach, aby podskakiwać, że rozniosą go na włóczniach, gdy tylko królowa spojrzy na niego nieprzychylnie... Cóż... pozostało czekać, może to wystarczy im za wyjaśnienie. A jeśli nie, może ona jeszcze zdąży powiedzieć coś, co uratuje sytuację. *Że tez nie odezwałam się pierwsza...*
-Panie Gallen- zaczął elf stojący przy królowej- Chyba się nie rozumiemy...
Ruda spięła się w sobie – *będzie bójka, będzie awantura...*
- Przestań Fager!- królowa uciszyła podwładnego, który dygnął przepraszająco głową - Wyczuwam w tym paladynie wiele dobra... Możecie iść, jednak nie miejcie nadziei na uratowanie przyjaciela, ponieważ ta dawno opuściła te ziemie.
Ruda pozwoliła sobie odetchnąć cicho – mieli szczęście. Co nie zmieniało faktu, że Indimar stanowczo za bardzo zaryzykował.
-Czy moglibyście powiedzieć nam coś o okolicy? Może musimy na coś uważać? - zapytał, nie chcąc wpakować się w coś nieprzyjemnego.
-Wy nie chcecie wyjawić nam informacji o was, dlatego nie poczuwam się by wam pomóc, nieznajomi - odparła Laurena.
Indy przygryzł wargi. *Szach* pomyślał. Spojrzał na Samantę. Miał nadzieję, że wampirzyca powie w końcu coś mądrego. Przydałaby mu się pomoc, a jak ma strzelać fochy, to mogła nie jechać. W istocie jednak wampirzyca miała ochotę zawrócić i wrócić do miasta - w tym momencie Indimar strasznie działał jej na nerwy i wiedziała, że jeśli nie przystopuje, to nie ręczy za siebie. Widać cała płeć piękna drużyny myślała to samo. Ruda już chciała powiedzieć paladynowi, aby ten się zamknął, bo się pogrąża. Do przywidzenia było, że elfy po czymś takim nie będą skore do rozmowy.
Zablokowany