[D&D] Tolerancja
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Ariadna, Xander
Wielki
- A więc Xanderze przyszedł czas prawdy,
usłyszeli lodowaty głos, który wydobył się spod złotej maski. Mnich przyjął słowa lekkim skinieniem głowy.
-Oto Ariadna,
powiedziała kotka wskazując na jasnowidzkę.
-Wiem głupia
powiedział Wielki nie podnosząc głosu nawet o jeden ton.
-Przepraszam mistrzu,
odezwała się natychmiast kotka, pokornym głosem.
-Witaj Ariadno. Jestem wielbicielem twojego talentu. Wybacz iż nie mogę ci wyjawić swojego imienia. Póki co mów mi Wielki.
-Nie ma sprawy... Nie robi mi to większej różnicy;
stwierdziła ślepa kobieta;
-Możesz przejść do konkretów? Po co mnie tutaj wezwałeś?;
kontynuowała, mnich tymczasem czekał pokornie aż Wielki skończy z Ariadną.
-Tak, tak. Już przechodze do konkretów;
powiedział Wielki z rozbawieniem w głowie.
- Tak więc chce wam wytłumaczyć po co zorganizowałem nasze spotkanie, tracąc mój i wasz czas. Otóż pan Xander chce zostać naszym nowym nabytkiem, jednak to, że jest przyjacielem Errera nie wpływa korzystnie na światło w jakim go oglądam. Chce wiedzieć czy nic nie kombinuje i w tym pomoże nam panna Ariadna z jej telepatycznymi zdolnościami.
-To ciekawe ze organizacja korzysta z pomocy kogoś kto nimi gardzi;
mnich wtrącił się jakby od niechcenia.
Ariadna
-Przykro mi Wielki;
powiedziała z nutką ironii w głosie;
-Nie jestem w stanie wejść w jego głowę. Poza spotkaniami z magami, zdarzyło się to pierwszy raz w moim życiu.
Wielki
-Gardzi, nie gardzi, ale jest cena Xanderze… Bardzo cenna. W mojej opinii Ariadna nie pogardzi także naszym złotem.
Ariadna
-Zgadzam się w zupełności, jednak w tym konkretnym przypadku nijak mogę się wam przysłużyć.;
Wielki
-Przewidziałem to;
zaczął Wielki z nutką irytacji w głosie
- godziny medytacji pozwalają jemu i jemu podobnym stworzyć solidną mentalną barierę.
Mnich w myślach podziękował swoim nauczycielom, jednocześnie zastanawiając się po co zaimprowizował to spotkanie skoro przewidział jego skutek.
Ariadna
-Być może... Nigdy nie spotkałam się z innym mnichem;
zgodziła się telapatka.
Wielki
-W takim razem będę musiał zaryzykować... Ariadno i Kitty proszę wyjdźcie. Kitty na zewnatrz powie ci co możemy zaoferować twojej osobie, a ty Xander zostań.
Obie kobiety wyszły z gabinetu, zostawiając diablę i wielkiego samych. Mnich na odchodne ostentacyjnie pomachał Ariadnie.
Wielki
- A więc Xanderze przyszedł czas prawdy,
usłyszeli lodowaty głos, który wydobył się spod złotej maski. Mnich przyjął słowa lekkim skinieniem głowy.
-Oto Ariadna,
powiedziała kotka wskazując na jasnowidzkę.
-Wiem głupia
powiedział Wielki nie podnosząc głosu nawet o jeden ton.
-Przepraszam mistrzu,
odezwała się natychmiast kotka, pokornym głosem.
-Witaj Ariadno. Jestem wielbicielem twojego talentu. Wybacz iż nie mogę ci wyjawić swojego imienia. Póki co mów mi Wielki.
-Nie ma sprawy... Nie robi mi to większej różnicy;
stwierdziła ślepa kobieta;
-Możesz przejść do konkretów? Po co mnie tutaj wezwałeś?;
kontynuowała, mnich tymczasem czekał pokornie aż Wielki skończy z Ariadną.
-Tak, tak. Już przechodze do konkretów;
powiedział Wielki z rozbawieniem w głowie.
- Tak więc chce wam wytłumaczyć po co zorganizowałem nasze spotkanie, tracąc mój i wasz czas. Otóż pan Xander chce zostać naszym nowym nabytkiem, jednak to, że jest przyjacielem Errera nie wpływa korzystnie na światło w jakim go oglądam. Chce wiedzieć czy nic nie kombinuje i w tym pomoże nam panna Ariadna z jej telepatycznymi zdolnościami.
-To ciekawe ze organizacja korzysta z pomocy kogoś kto nimi gardzi;
mnich wtrącił się jakby od niechcenia.
Ariadna
-Przykro mi Wielki;
powiedziała z nutką ironii w głosie;
-Nie jestem w stanie wejść w jego głowę. Poza spotkaniami z magami, zdarzyło się to pierwszy raz w moim życiu.
Wielki
-Gardzi, nie gardzi, ale jest cena Xanderze… Bardzo cenna. W mojej opinii Ariadna nie pogardzi także naszym złotem.
Ariadna
-Zgadzam się w zupełności, jednak w tym konkretnym przypadku nijak mogę się wam przysłużyć.;
Wielki
-Przewidziałem to;
zaczął Wielki z nutką irytacji w głosie
- godziny medytacji pozwalają jemu i jemu podobnym stworzyć solidną mentalną barierę.
Mnich w myślach podziękował swoim nauczycielom, jednocześnie zastanawiając się po co zaimprowizował to spotkanie skoro przewidział jego skutek.
Ariadna
-Być może... Nigdy nie spotkałam się z innym mnichem;
zgodziła się telapatka.
Wielki
-W takim razem będę musiał zaryzykować... Ariadno i Kitty proszę wyjdźcie. Kitty na zewnatrz powie ci co możemy zaoferować twojej osobie, a ty Xander zostań.
Obie kobiety wyszły z gabinetu, zostawiając diablę i wielkiego samych. Mnich na odchodne ostentacyjnie pomachał Ariadnie.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Samanta
Dialog Przeprowadzony z Errerem
Poprawiając dłońmi swoja czerwona jak ogień suknie kobieta odezwała sie do mężczyzny specyficznym glosem.
-Powiedz mi, co to za cudo?
Mówiąc to rzuciła mu pierścień na stół.
-Hmm... Ciekawe to cacuszko- pomyślał na głos paser- Wyczuwam w nim silną magię. Rzucono na niego jakieś zaklęcia obronne... I coś jeszcze, niestety nie wiem co- wpatrywał się w pierścień jak zafascynowany- skąd to masz?
-nie wazne, nie wiesz? To oddaj.
Powiedziała rozglądając sie po ciemnym miejscu.
-Jakie cacuszka masz do zaoferowania? Jakieś nowości na rynku? Dawno mnie tu nie było.
Mówiąc to usiadła obok niego.
-Zależy czego potrzebujesz dziecino... Zwoje jak zawsze?
Uśmiechnęła sie pod nosem.
-Zwoje były by przydatne. Zależy oczywiście ile one kosztują. A tak po za tym na odprężenie… Masz cos mocniejszego do nabicia fajki?
Uśmiechnęła sie.
-Ziele z samego Hamsper dziecino- zaśmiał się gardłowo- masz ode mnie w prezencie- podał ci jakieś małe zawiniątko do dłoni- Co do zwojów to mogę sprzedać każdego po sto sztuk złota... Mam ostatnio niezły wybór.
Usta kobiety wykrzywiły sie w szeroki uśmiech. Wzięła ziele i wyjęła podłużną fajkę z kieszeni. Nabijając ziele przemówiła.
-No to zaczynaj. Omiń te słabe i gówno warte i przejdź do tych najciekawszych. Nie kupuje od ciebie po raz pierwszy. Wiesz, co lubię
Mówiąc to podsunęła święcę stojącą na stole i podpaliła fajkę. Zaciągając sie mocno zamknęła oczy i po chwili wypuściła dym.
Niskiego wzrostu paser zaczął grzebać w swojej skórzanej torbie. W końcu wyciągnął tubę. Otworzył ją i wysypał zawartość, którą okazały się podstarzałe pergaminy i jedna mapa: A więc mam tak: "Niemy obraz", "Zmianę siebie", "Alarm", "Wstrzymanie portalu", "Tłuszcz", "Zbroje maga", "Skok", "Spadanie jak piórko", "Wiadomość", "Rozumienie języków" i "zaurocznie osoby". O jasne cholera!- zdenerwował się paser- Uzbierało się trochę tego... Słaby popyt. Więc jak bierzesz coś?
Popatrzyła sie na zwoje ciągle paląc swoje ziółko.
-Mhmmm
Mruknęła cos pod nosem
-Rozumienie języków i wiadomość…
Uśmiechnęła sie lekko.
-Są twoje- podał pożółkłe już kartki- dzwieście sztuk złota się należy.
Wyjęła sakiewkę i zaczęła odliczać kończąc palenie.
-Masz! Masz jeszcze cos ciekawego czy zwoje tylko?
-Mam kilka eliksirów no i najświeższe ploteczki...
Zaśmiała sie lekko.
-Jakie eliksiry i po ile schodzą? Tylko nie zawracaj mi głowy jakimiś pierdołkami tak jak ostatnio.No i ploteczki chętnie usłyszę, ale one to chyba za darmo? Nie??
-Informacje też kosztują moja droga... Za eliksiry pięć dziesiąt od sztuki, a ploteczki dwadzieścia- znowy wyciągnął coś z torby. Okazało się, że to "piórniczek" na fiolki- Co my tutaj mamy... Leczenia lekkich ran, pajęczej wspinaczki no i miłości, ale ten stoi za sto czterdzieści. Chcesz coś- powiedział z błyskiem w oku.
Zaczęła liczyć cos pod nosem
-No miłości to chyba nie odmowie.
Uśmiechnęła sie szeroko.
-Jakie ploteczki masz mi do zaoferowania?
-O "Pustynnej żmiji" i ich planach odnośnie kongresu w Afracie. Możesz mi powiedzieć- w jego głosie usłyszałaś szczere zaciekawienie i rozbawienie- po co tobie wampirku eliksir miłosny?
Zaśmiała sie lekko.
-Nie pytaj, po co… Chcesz mieć biznes to sie nie wypytuj!
Po raz kolejny sie zaśmiała
-Mow mi o pustynnej żmii i będę sie wynosić, bo obskubiesz mnie ze wszystkich pieniędzy!
-Eliksir podać czy nie?
-Jasne
Pościła do niego oko.
-No wiec jeżeli chodzi o tą "Pustynna żmije"- zaczął mówić podając ci flakonik o wściekle czerwonej barwie- Na mieści w odpowiednich kręgach mówi się, że szykują atak na Rozentrończyków i Hamsperów, którzy są już w drodze. Mówi się także, iż chcą sprzątnąć jakiegoś wilkołaka, który spoufala się z wrogiem. Uznali go za zdrajce i ponoć na dniach ktoś ma go zabić. Ale... Cicho ktoś idzie!
Dialog Przeprowadzony z Errerem
Poprawiając dłońmi swoja czerwona jak ogień suknie kobieta odezwała sie do mężczyzny specyficznym glosem.
-Powiedz mi, co to za cudo?
Mówiąc to rzuciła mu pierścień na stół.
-Hmm... Ciekawe to cacuszko- pomyślał na głos paser- Wyczuwam w nim silną magię. Rzucono na niego jakieś zaklęcia obronne... I coś jeszcze, niestety nie wiem co- wpatrywał się w pierścień jak zafascynowany- skąd to masz?
-nie wazne, nie wiesz? To oddaj.
Powiedziała rozglądając sie po ciemnym miejscu.
-Jakie cacuszka masz do zaoferowania? Jakieś nowości na rynku? Dawno mnie tu nie było.
Mówiąc to usiadła obok niego.
-Zależy czego potrzebujesz dziecino... Zwoje jak zawsze?
Uśmiechnęła sie pod nosem.
-Zwoje były by przydatne. Zależy oczywiście ile one kosztują. A tak po za tym na odprężenie… Masz cos mocniejszego do nabicia fajki?
Uśmiechnęła sie.
-Ziele z samego Hamsper dziecino- zaśmiał się gardłowo- masz ode mnie w prezencie- podał ci jakieś małe zawiniątko do dłoni- Co do zwojów to mogę sprzedać każdego po sto sztuk złota... Mam ostatnio niezły wybór.
Usta kobiety wykrzywiły sie w szeroki uśmiech. Wzięła ziele i wyjęła podłużną fajkę z kieszeni. Nabijając ziele przemówiła.
-No to zaczynaj. Omiń te słabe i gówno warte i przejdź do tych najciekawszych. Nie kupuje od ciebie po raz pierwszy. Wiesz, co lubię
Mówiąc to podsunęła święcę stojącą na stole i podpaliła fajkę. Zaciągając sie mocno zamknęła oczy i po chwili wypuściła dym.
Niskiego wzrostu paser zaczął grzebać w swojej skórzanej torbie. W końcu wyciągnął tubę. Otworzył ją i wysypał zawartość, którą okazały się podstarzałe pergaminy i jedna mapa: A więc mam tak: "Niemy obraz", "Zmianę siebie", "Alarm", "Wstrzymanie portalu", "Tłuszcz", "Zbroje maga", "Skok", "Spadanie jak piórko", "Wiadomość", "Rozumienie języków" i "zaurocznie osoby". O jasne cholera!- zdenerwował się paser- Uzbierało się trochę tego... Słaby popyt. Więc jak bierzesz coś?
Popatrzyła sie na zwoje ciągle paląc swoje ziółko.
-Mhmmm
Mruknęła cos pod nosem
-Rozumienie języków i wiadomość…
Uśmiechnęła sie lekko.
-Są twoje- podał pożółkłe już kartki- dzwieście sztuk złota się należy.
Wyjęła sakiewkę i zaczęła odliczać kończąc palenie.
-Masz! Masz jeszcze cos ciekawego czy zwoje tylko?
-Mam kilka eliksirów no i najświeższe ploteczki...
Zaśmiała sie lekko.
-Jakie eliksiry i po ile schodzą? Tylko nie zawracaj mi głowy jakimiś pierdołkami tak jak ostatnio.No i ploteczki chętnie usłyszę, ale one to chyba za darmo? Nie??
-Informacje też kosztują moja droga... Za eliksiry pięć dziesiąt od sztuki, a ploteczki dwadzieścia- znowy wyciągnął coś z torby. Okazało się, że to "piórniczek" na fiolki- Co my tutaj mamy... Leczenia lekkich ran, pajęczej wspinaczki no i miłości, ale ten stoi za sto czterdzieści. Chcesz coś- powiedział z błyskiem w oku.
Zaczęła liczyć cos pod nosem
-No miłości to chyba nie odmowie.
Uśmiechnęła sie szeroko.
-Jakie ploteczki masz mi do zaoferowania?
-O "Pustynnej żmiji" i ich planach odnośnie kongresu w Afracie. Możesz mi powiedzieć- w jego głosie usłyszałaś szczere zaciekawienie i rozbawienie- po co tobie wampirku eliksir miłosny?
Zaśmiała sie lekko.
-Nie pytaj, po co… Chcesz mieć biznes to sie nie wypytuj!
Po raz kolejny sie zaśmiała
-Mow mi o pustynnej żmii i będę sie wynosić, bo obskubiesz mnie ze wszystkich pieniędzy!
-Eliksir podać czy nie?
-Jasne
Pościła do niego oko.
-No wiec jeżeli chodzi o tą "Pustynna żmije"- zaczął mówić podając ci flakonik o wściekle czerwonej barwie- Na mieści w odpowiednich kręgach mówi się, że szykują atak na Rozentrończyków i Hamsperów, którzy są już w drodze. Mówi się także, iż chcą sprzątnąć jakiegoś wilkołaka, który spoufala się z wrogiem. Uznali go za zdrajce i ponoć na dniach ktoś ma go zabić. Ale... Cicho ktoś idzie!
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar i Ekthelion
Jedna z kobiet zgodnie z nakazem paladyna ruszyła po kogoś ze straży, natomiast druga zajęła się rannym karczmarzem. Indimar położywszy Ektheliona przy ścianie zaczął leczyć go za pomocą swoich dłoni. W między czasie tuż przy nieprzytomnym bardzie pojawił się staruszek:
-A więc to tak wygląda wasze paladyńskie "nakładanie rąk"... Słyszałem o nim, jednak nigdy nie widziałem na własne oczy jak działa- najwyraźniej pod spojrzeniem Indimara przypomniał sobie o co ten go zapytał- Nie. Sztuka leczenia jest mi kompletnie obca.
Kiedy paladyn ściągnął swoje dłonie z miejsca gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się rana, bard drgnął. Następnie wypowiedział kilka bełkotliwych wyrazów, które nie przekazywały żadnej treści. Staruszek tak jakby nic się nie działo odwrócił się do Indimara i podał mu rękę:
-Nazywają mnie Tirtus.
Bard otworzył oczy i spróbował się podnieść nerwowym ruchem... Nic z tego nie wyszło i pół elf już po chwili znowu leżał na ziemi. Był bardzo osłabiony. Drzwi karczmy otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem i do środka weszła Aranea.
Aranea
Przechadzka z pod tymczasowej kwatery Herberta namiestnika Rozentronu pod drzwi karczmy przebiegła spokojnie i bez żadnych przykrych, ani też przyjemnych niespodzianek. Chłód nocy utemperował nieco poczucie winny, które nachalnie narzucało się po kolacji z monarchą. Kiedy weszłaś do karczmy od razu wiedziałaś, że coś nie gra... Po prostu na podłodze było zbyt dużo krwi i leżących mężczyzn. Po chwili udało ci się dostrzec paladyna i barda, którym towarzyszył jakiś staruszek. Ekhtelion był chyba ciężko ranny:
-Tymczasowo zamknięte- powiedziała kobieta klękająca przy zalanym krwią mężczyźnie o długich, sumiastych wąsach.
Ariadna
Kotka poprowadziła cię do jednego ze stolików i sama nie siadając zaproponowała, żebyś ty usiadał:
-Trochę się spieszę, dlatego powiem co oferuje ci "pustynna żmija" i uciekam. Tak więc chcemy, żebyś wyświadczała nam drobne przysługi... Szpiegowała, sabotowała i pomagała w przesłuchaniach. Wszystko byśmy oczywiście sowicie opłacili, a dodatkowo dostawałabyś sto sztuk złota tygodniowo za samo mieszkanie w Afracie- kobieta uśmiechnęła się i zawiesiła na chwilę głos dając ci czas do namysłu- Kuszące prawda? Co odpowiesz?
Xander
Pozostałeś w gabinecie sam, na sam z czarodziejem wysokiego wzrostu, którego oblicze przysłaniała złota maska. Przez dłuższą chwilę było kompletnie cicho, jednak w końcu Wielki przemówił swoim zimnym jak lód głosem:
-Być może mam racje, a być może się mylę... Ale mimo wszystko zaryzykuje, ponieważ możesz być bardzo cennym nabytkiem- wydawało ci się, iż wyczułeś wściekłość w głosie rozmówcy- Sprawa wygląda tak: Jesteś przyjacielem Errera Avaresa, którego ja osobiście uważam za największego wroga naszej organizacji. Moja propozycja jest bardzo prosta... Będziesz udawał, że szpiegujesz dla łatwowiernego Avaresa, a tak naprawdę wszystkie ważne informacje dotyczące jego posunięć będą padały na moje biurko. Zrozumiano?- zapytał niezbyt pewnym tonem, co niezbyt pasowało do jego zimnej barwy- Oczywiście zapłata będzie tak sowita, iż prosty mnich za jakiego się uważasz będzie, aż nader szczęśliwy. Możesz zacząć w każdej chwili. Podejdź tylko do Kitty i poproś o przetransportowanie do Afratu. Jednak uprzedzam cię... Jeżeli wyczuję, że mnie wykiwałeś, to zabije cię osobiście.
Złowrogie słowa zawisły w powietrzu, a para czerwonych oczu wpatrujących się w ciebie z pod złotej maski. czekała na jasną odpowiedź.
Samanta
Rzeczywiście ktoś się zbliżał... Ciężkie kroki obitych w żelazo butów rozdzierało nocną ciszę, która wisiała nad Afratem w tej części miasta. Niskiej postóry paser, u którego już długi czas zaopatrywałaś się w nowy sprzęt był bardzo nerwowy i ku twojemu zdziwieniu wyciągnął z kieszeni talię kart:
-Gotuj się na walkę dziewuszko... Ten kto nadchodzi nie ma czystych zamiarów.
Jakby na potwierdzenie słów małego, zamaskowanego i niezbyt legalnego sprzedawcy, ciemność w jakiej się znajdowaliście została zakłócona przez błysk obnażonej klingi, która przecięła ze świstem powietrze:
-Z rozkazu Wielkiego Grumpie Deshamp zostajesz skazany na śmierć- przemówiła postać w kapturze i srebrnej masce, którą dopiero teraz zauważyliście. Głos choć mocno zniekształcony przypominał ci kogoś- za zdradzenie "Pustynnej żmii" oraz sprzedawanie informacji na temat jej planów.
[Sytuacja do rozegrania na gg]
[Matury skończone, można powiedzieć, że mam już wakacje... Dlatego obwieszczam, iż wróciłem na dobre i wyrażam nadzieję, że wróci także tempo w jakim prowadziliśmy tą sesje
]
Jedna z kobiet zgodnie z nakazem paladyna ruszyła po kogoś ze straży, natomiast druga zajęła się rannym karczmarzem. Indimar położywszy Ektheliona przy ścianie zaczął leczyć go za pomocą swoich dłoni. W między czasie tuż przy nieprzytomnym bardzie pojawił się staruszek:
-A więc to tak wygląda wasze paladyńskie "nakładanie rąk"... Słyszałem o nim, jednak nigdy nie widziałem na własne oczy jak działa- najwyraźniej pod spojrzeniem Indimara przypomniał sobie o co ten go zapytał- Nie. Sztuka leczenia jest mi kompletnie obca.
Kiedy paladyn ściągnął swoje dłonie z miejsca gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się rana, bard drgnął. Następnie wypowiedział kilka bełkotliwych wyrazów, które nie przekazywały żadnej treści. Staruszek tak jakby nic się nie działo odwrócił się do Indimara i podał mu rękę:
-Nazywają mnie Tirtus.
Bard otworzył oczy i spróbował się podnieść nerwowym ruchem... Nic z tego nie wyszło i pół elf już po chwili znowu leżał na ziemi. Był bardzo osłabiony. Drzwi karczmy otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem i do środka weszła Aranea.
Aranea
Przechadzka z pod tymczasowej kwatery Herberta namiestnika Rozentronu pod drzwi karczmy przebiegła spokojnie i bez żadnych przykrych, ani też przyjemnych niespodzianek. Chłód nocy utemperował nieco poczucie winny, które nachalnie narzucało się po kolacji z monarchą. Kiedy weszłaś do karczmy od razu wiedziałaś, że coś nie gra... Po prostu na podłodze było zbyt dużo krwi i leżących mężczyzn. Po chwili udało ci się dostrzec paladyna i barda, którym towarzyszył jakiś staruszek. Ekhtelion był chyba ciężko ranny:
-Tymczasowo zamknięte- powiedziała kobieta klękająca przy zalanym krwią mężczyźnie o długich, sumiastych wąsach.
Ariadna
Kotka poprowadziła cię do jednego ze stolików i sama nie siadając zaproponowała, żebyś ty usiadał:
-Trochę się spieszę, dlatego powiem co oferuje ci "pustynna żmija" i uciekam. Tak więc chcemy, żebyś wyświadczała nam drobne przysługi... Szpiegowała, sabotowała i pomagała w przesłuchaniach. Wszystko byśmy oczywiście sowicie opłacili, a dodatkowo dostawałabyś sto sztuk złota tygodniowo za samo mieszkanie w Afracie- kobieta uśmiechnęła się i zawiesiła na chwilę głos dając ci czas do namysłu- Kuszące prawda? Co odpowiesz?
Xander
Pozostałeś w gabinecie sam, na sam z czarodziejem wysokiego wzrostu, którego oblicze przysłaniała złota maska. Przez dłuższą chwilę było kompletnie cicho, jednak w końcu Wielki przemówił swoim zimnym jak lód głosem:
-Być może mam racje, a być może się mylę... Ale mimo wszystko zaryzykuje, ponieważ możesz być bardzo cennym nabytkiem- wydawało ci się, iż wyczułeś wściekłość w głosie rozmówcy- Sprawa wygląda tak: Jesteś przyjacielem Errera Avaresa, którego ja osobiście uważam za największego wroga naszej organizacji. Moja propozycja jest bardzo prosta... Będziesz udawał, że szpiegujesz dla łatwowiernego Avaresa, a tak naprawdę wszystkie ważne informacje dotyczące jego posunięć będą padały na moje biurko. Zrozumiano?- zapytał niezbyt pewnym tonem, co niezbyt pasowało do jego zimnej barwy- Oczywiście zapłata będzie tak sowita, iż prosty mnich za jakiego się uważasz będzie, aż nader szczęśliwy. Możesz zacząć w każdej chwili. Podejdź tylko do Kitty i poproś o przetransportowanie do Afratu. Jednak uprzedzam cię... Jeżeli wyczuję, że mnie wykiwałeś, to zabije cię osobiście.
Złowrogie słowa zawisły w powietrzu, a para czerwonych oczu wpatrujących się w ciebie z pod złotej maski. czekała na jasną odpowiedź.
Samanta
Rzeczywiście ktoś się zbliżał... Ciężkie kroki obitych w żelazo butów rozdzierało nocną ciszę, która wisiała nad Afratem w tej części miasta. Niskiej postóry paser, u którego już długi czas zaopatrywałaś się w nowy sprzęt był bardzo nerwowy i ku twojemu zdziwieniu wyciągnął z kieszeni talię kart:
-Gotuj się na walkę dziewuszko... Ten kto nadchodzi nie ma czystych zamiarów.
Jakby na potwierdzenie słów małego, zamaskowanego i niezbyt legalnego sprzedawcy, ciemność w jakiej się znajdowaliście została zakłócona przez błysk obnażonej klingi, która przecięła ze świstem powietrze:
-Z rozkazu Wielkiego Grumpie Deshamp zostajesz skazany na śmierć- przemówiła postać w kapturze i srebrnej masce, którą dopiero teraz zauważyliście. Głos choć mocno zniekształcony przypominał ci kogoś- za zdradzenie "Pustynnej żmii" oraz sprzedawanie informacji na temat jej planów.
[Sytuacja do rozegrania na gg]
[Matury skończone, można powiedzieć, że mam już wakacje... Dlatego obwieszczam, iż wróciłem na dobre i wyrażam nadzieję, że wróci także tempo w jakim prowadziliśmy tą sesje
![Smile :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Mój miecz to moja siła
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
-Miło mi Ciebie poznać, Tirtusie- powiedział paladyn i podał mu dłoń. -Skąd wiedziałeś, że będzie awantura?- spytał.
Chłopak spojrzał w kierunku drzwi. Uśmiechnął się, gdy zobaczył Araneę. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, leżących na ziemi żołnierzy i dumnie wypiął pierś. Pokonał trzech uzbrojonych facetów gołymi pięściami. Nie walczył najgorzej, ale teraz przeszedł samego siebie.
-Kilku żołnierzy Rozentronu chciało narozrabiać. Ale ostudziliśmy ich zapędy. Tylko Ekthelion paskudnie dostał. Możesz się nim zająć?- poprosił.
Przyklęknął obok barda.
-Spokojnie, leż i nie podnoś się. Zaraz poszukam jakiegoś uzdrowiciela.- szepnął, kładąc mu dłoń na ramieniu. -Niedługo wrócę.
Wstał i wybiegł na ulicę, szukając kogoś, kto mógłby uzdrowić półelfa, czy chociaż sprzedać jakąś miksturę leczniczą.
(Poszukiwań może już nie odgrywajmy- Paladyn wróci po 10-15 minutach niezależnie czy kogoś znajdzie, czy nie. No, chyba że MG planuje mu przerwać.)
-Miło mi Ciebie poznać, Tirtusie- powiedział paladyn i podał mu dłoń. -Skąd wiedziałeś, że będzie awantura?- spytał.
Chłopak spojrzał w kierunku drzwi. Uśmiechnął się, gdy zobaczył Araneę. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, leżących na ziemi żołnierzy i dumnie wypiął pierś. Pokonał trzech uzbrojonych facetów gołymi pięściami. Nie walczył najgorzej, ale teraz przeszedł samego siebie.
-Kilku żołnierzy Rozentronu chciało narozrabiać. Ale ostudziliśmy ich zapędy. Tylko Ekthelion paskudnie dostał. Możesz się nim zająć?- poprosił.
Przyklęknął obok barda.
-Spokojnie, leż i nie podnoś się. Zaraz poszukam jakiegoś uzdrowiciela.- szepnął, kładąc mu dłoń na ramieniu. -Niedługo wrócę.
Wstał i wybiegł na ulicę, szukając kogoś, kto mógłby uzdrowić półelfa, czy chociaż sprzedać jakąś miksturę leczniczą.
(Poszukiwań może już nie odgrywajmy- Paladyn wróci po 10-15 minutach niezależnie czy kogoś znajdzie, czy nie. No, chyba że MG planuje mu przerwać.)
A d'yaebl aep arse!
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea
Ruda była w podłym nastroju - jak mogła tak nieudolnie zachować się na tym spotkaniu? Gdyby przyjęła ten naszyjnik, zgrywała przez moment głupią, może dałoby radę przynajmniej przez dłuższy czas rozmawiać spokojnie. A tymczasem od razu dała Herbertowi kosza i spieprzyła cały wieczór...
W trakcie wolnego spaceru Aranea zdążyła nawrzucać sobie ile tylko się dało, przez co będąc już przed drzwiami karczmy, była w miarę spokojna. Miała nadzieję, że Indimar jeszcze nie śpi - chciała z nim porozmawiać, przytulić się do niego.
Rudą dosłownie zamurowało w miejscu, gdy weszła do karczmy. Chyba nie chciała wiedzieć, co zaszło, patrząc na krew i nieprzytomnych mężczyzn miała bardzo złe przeczucia. Ostatnie dni nauczyły ją, że Afrat to jakiś magnes na kłopoty.
- Indi... - zaczęła, wchodząc do środka, jednak paladyn od razu pośpieszył jej z wyjaśnieniami. Nim jednak zdążyła do niego podejść i o coś zapytać, chłopak wybiegł z karczmy w poszukiwaniu znachora. Ruda przyklęknęła przy Ekthelionie, przyglądając mu sie badawczo.
- Marnie wyglądasz - mruknęła, po czym kontynuowała pogodniejszym tonem. - Na pewno z tego wyjdziesz, poczekaj, Indimar już zajął się częścią twoich ran, zaraz przyjdzie znachor. Potrzebujesz czegoś?
Aranea nie zamierzała bawić się teraz w lekarza polowego - była zmęczona i zła, pewnie by coś zepsuła. Zresztą i tak nie miała opatrunków. Jedyne, co jej pozostało, to uspokajające przemowy do barda, aby nie myślał o tym, że wykrwawia się na podłodze karczmy.
Ruda była w podłym nastroju - jak mogła tak nieudolnie zachować się na tym spotkaniu? Gdyby przyjęła ten naszyjnik, zgrywała przez moment głupią, może dałoby radę przynajmniej przez dłuższy czas rozmawiać spokojnie. A tymczasem od razu dała Herbertowi kosza i spieprzyła cały wieczór...
W trakcie wolnego spaceru Aranea zdążyła nawrzucać sobie ile tylko się dało, przez co będąc już przed drzwiami karczmy, była w miarę spokojna. Miała nadzieję, że Indimar jeszcze nie śpi - chciała z nim porozmawiać, przytulić się do niego.
Rudą dosłownie zamurowało w miejscu, gdy weszła do karczmy. Chyba nie chciała wiedzieć, co zaszło, patrząc na krew i nieprzytomnych mężczyzn miała bardzo złe przeczucia. Ostatnie dni nauczyły ją, że Afrat to jakiś magnes na kłopoty.
- Indi... - zaczęła, wchodząc do środka, jednak paladyn od razu pośpieszył jej z wyjaśnieniami. Nim jednak zdążyła do niego podejść i o coś zapytać, chłopak wybiegł z karczmy w poszukiwaniu znachora. Ruda przyklęknęła przy Ekthelionie, przyglądając mu sie badawczo.
- Marnie wyglądasz - mruknęła, po czym kontynuowała pogodniejszym tonem. - Na pewno z tego wyjdziesz, poczekaj, Indimar już zajął się częścią twoich ran, zaraz przyjdzie znachor. Potrzebujesz czegoś?
Aranea nie zamierzała bawić się teraz w lekarza polowego - była zmęczona i zła, pewnie by coś zepsuła. Zresztą i tak nie miała opatrunków. Jedyne, co jej pozostało, to uspokajające przemowy do barda, aby nie myślał o tym, że wykrwawia się na podłodze karczmy.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich milczał chwilę. Spodziewał się czegoś podobnego, choć do końca miał nadzieję że jednak Wielki będzie miał dla niego inne zadanie. Misja choć z pozoru łatwa rodziła kilka komplikacji, a Xander zastanawiał się czy Wielki zdaje sobie z nich sprawę W końcu skinął głową, nie spuszczając wzroku z czarodzieja.
- Potrzebuje jakiejś przykrywki. W końcu Errerowi wyda się dziwne że szpieguje dla niego, a jednocześnie przyjeżdżam wprost do Arafatu. Musze dostać jakąś mało ważną misje żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ponadto przydało by się sprzedać mu parę pozornie ważnych informacji, żeby myślał że dalej stoję po jego stronie. Oczywiście nie musze dodawać że powinny być prawdziwe, a jednocześnie nie szkodzące organizacji, na przykład nazwisko jakiegoś mało ważnego szpiega czy tym podobne. I w jaki sposób mam przekazywać informacje? Raczej dziwnie by to wyglądało gdybym co chwila jeździł do kryjówki, tym bardziej że nie znam jej położenia.
Mnich czekał na odpowiedź, jednocześnie zastanawiając się czy uda mu się uzyskać informacje których potrzebował. Jeśli nie sprawa bardzo się komplikowała, a sama misja wydawała się bardziej samobójstwem niż realnym do wykonania zadaniem.
Mnich milczał chwilę. Spodziewał się czegoś podobnego, choć do końca miał nadzieję że jednak Wielki będzie miał dla niego inne zadanie. Misja choć z pozoru łatwa rodziła kilka komplikacji, a Xander zastanawiał się czy Wielki zdaje sobie z nich sprawę W końcu skinął głową, nie spuszczając wzroku z czarodzieja.
- Potrzebuje jakiejś przykrywki. W końcu Errerowi wyda się dziwne że szpieguje dla niego, a jednocześnie przyjeżdżam wprost do Arafatu. Musze dostać jakąś mało ważną misje żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ponadto przydało by się sprzedać mu parę pozornie ważnych informacji, żeby myślał że dalej stoję po jego stronie. Oczywiście nie musze dodawać że powinny być prawdziwe, a jednocześnie nie szkodzące organizacji, na przykład nazwisko jakiegoś mało ważnego szpiega czy tym podobne. I w jaki sposób mam przekazywać informacje? Raczej dziwnie by to wyglądało gdybym co chwila jeździł do kryjówki, tym bardziej że nie znam jej położenia.
Mnich czekał na odpowiedź, jednocześnie zastanawiając się czy uda mu się uzyskać informacje których potrzebował. Jeśli nie sprawa bardzo się komplikowała, a sama misja wydawała się bardziej samobójstwem niż realnym do wykonania zadaniem.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bosman
- Posty: 2006
- Rejestracja: niedziela, 17 grudnia 2006, 11:38
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Nie chcesz wiedzieć... naprawdę nie chcesz wiedzieć...
Re: Tolerancja (D&D)
Aeria
Oparła ręcie na stole, a jej twarz skamieniała... potrzebowała pieniędzy, miała mało czasu, a nie wiadomo kiedy zdoła znaleźć kolejną ofertę tak dobrze płatnej pracy.
- Zgoda, lecz jeśli któreś z "zadań" jakie mi powierzycie będzie wybitnie wbrew mojemu sumieniu będę miała prawo odmówic wykonania... to po pierwsze.
Po drugie, zapewniacie wit i opierunek? Jeśli nie ktoś musi skoczyć do najlepszej gospody w tym.... miasteczku i załatwić mi pokój.
Po trzecie, potrzebuję jednego służącego... macie tutaj niewolników prawda?
Po czwarte, przyda mi się trochę forsy na start - skłamała, teoretycznie nie potrzebowała pomocy... mogła zrobić niewolnika z pierwszej lepszej osoby na ulicy, zabrać jej pieniądze i wmówić karczmarzowi, że zapłaciła za cały rok z góry, ale (co często sobie wypominała) w głębi duszy jednak jest miękka jak najdroższa małża.
Oparła ręcie na stole, a jej twarz skamieniała... potrzebowała pieniędzy, miała mało czasu, a nie wiadomo kiedy zdoła znaleźć kolejną ofertę tak dobrze płatnej pracy.
- Zgoda, lecz jeśli któreś z "zadań" jakie mi powierzycie będzie wybitnie wbrew mojemu sumieniu będę miała prawo odmówic wykonania... to po pierwsze.
Po drugie, zapewniacie wit i opierunek? Jeśli nie ktoś musi skoczyć do najlepszej gospody w tym.... miasteczku i załatwić mi pokój.
Po trzecie, potrzebuję jednego służącego... macie tutaj niewolników prawda?
Po czwarte, przyda mi się trochę forsy na start - skłamała, teoretycznie nie potrzebowała pomocy... mogła zrobić niewolnika z pierwszej lepszej osoby na ulicy, zabrać jej pieniądze i wmówić karczmarzowi, że zapłaciła za cały rok z góry, ale (co często sobie wypominała) w głębi duszy jednak jest miękka jak najdroższa małża.
Grupa Nieszanowania Praw Ludzkich oraz Wspierania Bratniej Nienawiści na Tawernie
Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
[Tą część posta proszę potraktować jako odpowiedź Samanty]
Kiedy nieznajoma i zamaskowana postać powiedziała co miała powiedzieć, nie było wątpliwości co do jego intencji... Potwierdził to również swoim zachowaniem, ponieważ ruszył biegiem w waszą stronę. Paser nie pozostał mu dłużny jednak jego odpowiedź była dość niecodzienna. Nie wysoki i również zamaskowany sprzedawca niezbyt legalnego towaru wyciągnął talię kart i chwyciwszy dwie z nich w drugą dłoń, cisnął je w stronę przeciwnika. Ku wielkiemu zdziwieniu Samanty jedna z kart przebiła się przez kolczugę nieprzyjaciela i wampirzy wzrok kobiety wychwycił strużkę krwi spływającą właśnie z tego miejsca. Czarodziejka także nie pozostała w bezruchu. Nałożywszy pierścień, który sprezentował jej Xarkses aktywowała go siłą woli, a ten wytworzył strumień energii chroniąc ją jak tarcza. Przeciwnik nadal nacierał i kolejne dwie karty pomknęły w jego kierunku. Nie dosięgnęły jednak celu dzięki unikom człowieka w srebrnej masce. Samanta korzystając z tego, iż napastnik był jeszcze dość daleko, zaczęła rzucać zaklęcie... Już po chwili cichej recytacji wokół jej ciała pojawiała się zielona aura energii, która miała chronić ją przed ciosami. Napastnik obnażywszy miecz ominął Samantę jakby w ogóle jej nie zauważył i natarł na pasera. Od razu było widać, iż facet zna się na rzeczy... Markując poziome uderzenie na głowę, zmienił lot klingi i dotkliwie ranił małego w łydkę. Jakby w amoku paser oburącz chwycił się nogi napastnika i próbował go przewrócić. Z racji jego rozmiarów nie miało to szans powodzenia... Gwałtowny ruch nogą przeciwnika odrzucił go kilka metrów w tył. Samanta postanowiła wykorzystać chwilę szarpaniny i wykonując kilka gestów dłonią trafiła wroga w plecy promieniem niebieskiej energii. Napastnik odwrócił się gwałtownie, jakby dopiero teraz spostrzegł, iż z kurduplem, którego miał zabić, ktoś był. Srebrne oblicze nie wyrażało nic, jednak oczy ukazały szczere zdziwienie i jakby przerażenie... Chwilę zawahania mordercy skrzętnie wykorzystał paser, który ułożywszy talię kart w wachlarz zaatakował w odsłonięte plecy. Okrzyk bólu świadczył o tym, że trafił. Samanta chcąc wzmocnić magicznie dziwaczną broń pasera, która okazywała się skuteczna ruszyła w jego stronę tnąc szablą. Trafiła, jednak siła jej ciosu oraz ostrze jej klingi musiały ustąpić twardej kolczudze. Morderca zdawał się nie być zainteresowany walką z czarodziejką, dlatego ciął pasera przez pierś... Cios dosięgnął celu, a sam paser rąbiąc kilka chwiejnych kroków do tyłu sięgnął po buteleczkę znajdująca się przy jego pasie. Rana nie wyglądała za ciekawie, a napastnik postąpił krok do przodu by dokończyć dzieła. Wampirzyca chcąc uratować małego sprzedawcę stanęła między walczącymi:
-Ukaz sie, walcz twarz w twarz a nie się chowasz za maska!- wykrzyczała prosto w srebrną maskę.
Wojownik z mieczem uszykowanym do uderzenia wyraźnie był rozdarty, jakby nie wiedząc co zrobić. Samanta przez, krótką chwilę dostrzegła coś znajomego w ruchach mężczyzny, jednak nie miała czasu by się nad tym zastanowić... Najszybciej jak potrafiła wyrecytowała inwokacje, a kiedy skończyła karty pasera spowiła magiczna poświata. W tym samym czasie mały pił zdrowo z fiolki, a rana na jego piersi wyraźnie się zabliźniała. Odrzucając fiolkę na bok rozdzielił talię na dwoje, tak jakby chciał walczyć za pomocą obu rąk. Mężczyzna z mieczem najwyraźniej się zdecydował, ponieważ soczysty cios w głowę rękojeścią miecza, usunął Samantę z jego drogi. Jednak paser okazał się szybszy... Doskoczył do pleców napastnika i oplótł go nogami w pasie. Kilka ciosów kartami w tył głowy pozostawił w jej miejscu jedynie krwawą miazgę. Morderca padł jak długi, a paser zawył wyrażając triumf.
[Ta część to już normalny post. Postanowiłem pominąć kolejkę Gurewicza, bo nawet nie odpisuje na gadu (a widziałem jak jest dostępny). Jeżeli nie odpisze w przeciągu dwóch-trzech dni jego postać się wykrwawi.]
Indimar
Znalezienie uzdrowiciela nie okazało się zbyt trudne... Jednak okazało się, iż w kolejce do jego domu stało jeszcze dwoje mieszkańców. Dodatkowo z tego co mówiła ci dziewczynka, którą zapytałeś o drogę do jakiegoś uzdrowiciela mówiła, iż ten bardzo się ceni. Wśród "cierpliwie" oczekujących znajdowali się: Pół ork z obrąbaną dłonią, którą trzymał w drugiej ręce kwiląc przy tym żałośnie oraz mały chłopczyk wampirzego rodu, który oddychał tak ciężko, że wydawało sie, iż umiera. Drzwi bogatego domostwa uzdrowiciela otworzyły się, a z środka wyszedł pół-smok niosący swoje pół-smocze dziecko na barku. Dziecko na swoich pokrytych czarną łuską skrzydłach miało białe bandażem jednak mimo tego było uśmiechnięte i mówiło coś do ojca. Z wnętrza chatki dobiegł donośny kobiecy głos- Następny! Młode wampirzątko ruszyło w stronę głosu.
Ekthelion i Aranea
Bardowi zdawało się pogarszać, ponieważ znowu stracił przytomność, a na dokładkę jego twarz wykrzywiały nieprzyjemne dla oka grymasy bólu. Aranea dotknąwszy czoła towarzysza nie miała wątpliwości... Barda trawiła gorączka. Klęczący obok wojowniczki staruszek chowając talię kart do specjalnego pojemniczka krzyknął do dziewek, które zajmowały się teraz wąsatym karczmarzem:
-Zimnej wody i jakiś okład! Ale prędko!- jego głos brzmiał zaskakująco młodo- On tutaj umiera!
Jedna z dziewcząt szybko ruszyła w stronę zaplecza karczmy i już po chwili wróciła z miską wody i jakąś szmatką.
-Proszę cię moja droga zrób to ty... Moje stare ręce często odmawiają mi posłuszeństwa- staruszek zwrócił się do wojowniczki.
[Jeżeli pan gurewicz zechce odpisać, to może napisać, że jego postać odzyskuje przytomność, jednak nadal czuje się fatalnie]
Xander
Licz był najwyraźniej zadowolony, ponieważ napięta aura jaką wokół siebie rozsiewał nieco ustąpiła, a i jego czerwone oczy zdawy się nie palić tak wielką złością:
-Oznacza to, iż się zgadzasz- zaśmiał się- Bardzo mądra decyzja... Inaczej musiałbym cię zabić. Cieszy mnie także to, że myślisz o wszystkim, ale spokojnie...- zawiesił na chwilę głos- Nie tylko ty masz tutaj głowę na karku prosty mnichu. Właśnie dostałem wiadomość telepatyczną wiadomość, że jeden z moich płatnych zabójców został zabity- złość powróciła w ciemne oczodoły z całą jej czerwoną okazałością- To może być twoja przykrywka... Ale wiesz co? W wolnej chwili naprawdę rzuć okiem na tą sprawę. Nie możemy sobie teraz pozwolić na straty w ludziach. Jeżeli chodzi o informacje to podam ci dwie, ważniejszą i błahostkę. W najbliższych dniach ma nastąpić skrytobójczy atak na życie twojego przyjaciela Errera Avaresa z naszej strony. Jestem niemalże pewien, że on już o tym wie, a jeżeli nie wie to wkrótce się dowie- jego głos stał się jeszcze chłodniejszy niż dotychczas- Mieliśmy w naszych szeregach takiego małego sprzedawczyka... Handlował także informacjami na nasz temat. Niziołek nazywa się Fug Fansu i całymi dniami przesiaduje w karczmie "Pod szczęśliwą kartą". Jest, a raczej był członkiem "Pustynnej żmii" jednak mało wie i jest dla nas niegroźny. Więc możesz go wydać Avaresowi zyskując jego zaufanie. O przekazywanie informacji się nie martw... Znajdziemy cię. A teraz idź już... Przed gabinetem stoi Kitty rozmów się z nią. Na mnie czas.
Ariadna
-Oczywiście będzie tak jak zechcesz, jednak wśród naszych niewolników mamy jedynie orki i gobliny, a myślę, że tacy cię nie interesują... Ale wiesz co?- podskoczyła jakby właśnie w tej chwili wpadła na coś genialnego- Xander również wybiera się do Afratu. Zaraz powinien wyjść z gabinetu... Długo go trzyma- skrzywiła się- Powinniście się łatwo porozumieć co do współpracy.
Kiedy nieznajoma i zamaskowana postać powiedziała co miała powiedzieć, nie było wątpliwości co do jego intencji... Potwierdził to również swoim zachowaniem, ponieważ ruszył biegiem w waszą stronę. Paser nie pozostał mu dłużny jednak jego odpowiedź była dość niecodzienna. Nie wysoki i również zamaskowany sprzedawca niezbyt legalnego towaru wyciągnął talię kart i chwyciwszy dwie z nich w drugą dłoń, cisnął je w stronę przeciwnika. Ku wielkiemu zdziwieniu Samanty jedna z kart przebiła się przez kolczugę nieprzyjaciela i wampirzy wzrok kobiety wychwycił strużkę krwi spływającą właśnie z tego miejsca. Czarodziejka także nie pozostała w bezruchu. Nałożywszy pierścień, który sprezentował jej Xarkses aktywowała go siłą woli, a ten wytworzył strumień energii chroniąc ją jak tarcza. Przeciwnik nadal nacierał i kolejne dwie karty pomknęły w jego kierunku. Nie dosięgnęły jednak celu dzięki unikom człowieka w srebrnej masce. Samanta korzystając z tego, iż napastnik był jeszcze dość daleko, zaczęła rzucać zaklęcie... Już po chwili cichej recytacji wokół jej ciała pojawiała się zielona aura energii, która miała chronić ją przed ciosami. Napastnik obnażywszy miecz ominął Samantę jakby w ogóle jej nie zauważył i natarł na pasera. Od razu było widać, iż facet zna się na rzeczy... Markując poziome uderzenie na głowę, zmienił lot klingi i dotkliwie ranił małego w łydkę. Jakby w amoku paser oburącz chwycił się nogi napastnika i próbował go przewrócić. Z racji jego rozmiarów nie miało to szans powodzenia... Gwałtowny ruch nogą przeciwnika odrzucił go kilka metrów w tył. Samanta postanowiła wykorzystać chwilę szarpaniny i wykonując kilka gestów dłonią trafiła wroga w plecy promieniem niebieskiej energii. Napastnik odwrócił się gwałtownie, jakby dopiero teraz spostrzegł, iż z kurduplem, którego miał zabić, ktoś był. Srebrne oblicze nie wyrażało nic, jednak oczy ukazały szczere zdziwienie i jakby przerażenie... Chwilę zawahania mordercy skrzętnie wykorzystał paser, który ułożywszy talię kart w wachlarz zaatakował w odsłonięte plecy. Okrzyk bólu świadczył o tym, że trafił. Samanta chcąc wzmocnić magicznie dziwaczną broń pasera, która okazywała się skuteczna ruszyła w jego stronę tnąc szablą. Trafiła, jednak siła jej ciosu oraz ostrze jej klingi musiały ustąpić twardej kolczudze. Morderca zdawał się nie być zainteresowany walką z czarodziejką, dlatego ciął pasera przez pierś... Cios dosięgnął celu, a sam paser rąbiąc kilka chwiejnych kroków do tyłu sięgnął po buteleczkę znajdująca się przy jego pasie. Rana nie wyglądała za ciekawie, a napastnik postąpił krok do przodu by dokończyć dzieła. Wampirzyca chcąc uratować małego sprzedawcę stanęła między walczącymi:
-Ukaz sie, walcz twarz w twarz a nie się chowasz za maska!- wykrzyczała prosto w srebrną maskę.
Wojownik z mieczem uszykowanym do uderzenia wyraźnie był rozdarty, jakby nie wiedząc co zrobić. Samanta przez, krótką chwilę dostrzegła coś znajomego w ruchach mężczyzny, jednak nie miała czasu by się nad tym zastanowić... Najszybciej jak potrafiła wyrecytowała inwokacje, a kiedy skończyła karty pasera spowiła magiczna poświata. W tym samym czasie mały pił zdrowo z fiolki, a rana na jego piersi wyraźnie się zabliźniała. Odrzucając fiolkę na bok rozdzielił talię na dwoje, tak jakby chciał walczyć za pomocą obu rąk. Mężczyzna z mieczem najwyraźniej się zdecydował, ponieważ soczysty cios w głowę rękojeścią miecza, usunął Samantę z jego drogi. Jednak paser okazał się szybszy... Doskoczył do pleców napastnika i oplótł go nogami w pasie. Kilka ciosów kartami w tył głowy pozostawił w jej miejscu jedynie krwawą miazgę. Morderca padł jak długi, a paser zawył wyrażając triumf.
[Ta część to już normalny post. Postanowiłem pominąć kolejkę Gurewicza, bo nawet nie odpisuje na gadu (a widziałem jak jest dostępny). Jeżeli nie odpisze w przeciągu dwóch-trzech dni jego postać się wykrwawi.]
Indimar
Znalezienie uzdrowiciela nie okazało się zbyt trudne... Jednak okazało się, iż w kolejce do jego domu stało jeszcze dwoje mieszkańców. Dodatkowo z tego co mówiła ci dziewczynka, którą zapytałeś o drogę do jakiegoś uzdrowiciela mówiła, iż ten bardzo się ceni. Wśród "cierpliwie" oczekujących znajdowali się: Pół ork z obrąbaną dłonią, którą trzymał w drugiej ręce kwiląc przy tym żałośnie oraz mały chłopczyk wampirzego rodu, który oddychał tak ciężko, że wydawało sie, iż umiera. Drzwi bogatego domostwa uzdrowiciela otworzyły się, a z środka wyszedł pół-smok niosący swoje pół-smocze dziecko na barku. Dziecko na swoich pokrytych czarną łuską skrzydłach miało białe bandażem jednak mimo tego było uśmiechnięte i mówiło coś do ojca. Z wnętrza chatki dobiegł donośny kobiecy głos- Następny! Młode wampirzątko ruszyło w stronę głosu.
Ekthelion i Aranea
Bardowi zdawało się pogarszać, ponieważ znowu stracił przytomność, a na dokładkę jego twarz wykrzywiały nieprzyjemne dla oka grymasy bólu. Aranea dotknąwszy czoła towarzysza nie miała wątpliwości... Barda trawiła gorączka. Klęczący obok wojowniczki staruszek chowając talię kart do specjalnego pojemniczka krzyknął do dziewek, które zajmowały się teraz wąsatym karczmarzem:
-Zimnej wody i jakiś okład! Ale prędko!- jego głos brzmiał zaskakująco młodo- On tutaj umiera!
Jedna z dziewcząt szybko ruszyła w stronę zaplecza karczmy i już po chwili wróciła z miską wody i jakąś szmatką.
-Proszę cię moja droga zrób to ty... Moje stare ręce często odmawiają mi posłuszeństwa- staruszek zwrócił się do wojowniczki.
[Jeżeli pan gurewicz zechce odpisać, to może napisać, że jego postać odzyskuje przytomność, jednak nadal czuje się fatalnie]
Xander
Licz był najwyraźniej zadowolony, ponieważ napięta aura jaką wokół siebie rozsiewał nieco ustąpiła, a i jego czerwone oczy zdawy się nie palić tak wielką złością:
-Oznacza to, iż się zgadzasz- zaśmiał się- Bardzo mądra decyzja... Inaczej musiałbym cię zabić. Cieszy mnie także to, że myślisz o wszystkim, ale spokojnie...- zawiesił na chwilę głos- Nie tylko ty masz tutaj głowę na karku prosty mnichu. Właśnie dostałem wiadomość telepatyczną wiadomość, że jeden z moich płatnych zabójców został zabity- złość powróciła w ciemne oczodoły z całą jej czerwoną okazałością- To może być twoja przykrywka... Ale wiesz co? W wolnej chwili naprawdę rzuć okiem na tą sprawę. Nie możemy sobie teraz pozwolić na straty w ludziach. Jeżeli chodzi o informacje to podam ci dwie, ważniejszą i błahostkę. W najbliższych dniach ma nastąpić skrytobójczy atak na życie twojego przyjaciela Errera Avaresa z naszej strony. Jestem niemalże pewien, że on już o tym wie, a jeżeli nie wie to wkrótce się dowie- jego głos stał się jeszcze chłodniejszy niż dotychczas- Mieliśmy w naszych szeregach takiego małego sprzedawczyka... Handlował także informacjami na nasz temat. Niziołek nazywa się Fug Fansu i całymi dniami przesiaduje w karczmie "Pod szczęśliwą kartą". Jest, a raczej był członkiem "Pustynnej żmii" jednak mało wie i jest dla nas niegroźny. Więc możesz go wydać Avaresowi zyskując jego zaufanie. O przekazywanie informacji się nie martw... Znajdziemy cię. A teraz idź już... Przed gabinetem stoi Kitty rozmów się z nią. Na mnie czas.
Ariadna
-Oczywiście będzie tak jak zechcesz, jednak wśród naszych niewolników mamy jedynie orki i gobliny, a myślę, że tacy cię nie interesują... Ale wiesz co?- podskoczyła jakby właśnie w tej chwili wpadła na coś genialnego- Xander również wybiera się do Afratu. Zaraz powinien wyjść z gabinetu... Długo go trzyma- skrzywiła się- Powinniście się łatwo porozumieć co do współpracy.
Mój miecz to moja siła
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea
Ruda była coraz bardziej niespokojna - bard gasł w oczach, aż strach pomyśleć, co może się stać, jeśli Indimar nie wróci w porę ze znachorem.
Gdy któraś z kobiet przyniosła szmatkę i miskę z wodą, Aranea od razu zaczęła składać skrawek materiału w prostokąt, który będzie pasował na czoło barda. Podwinęła rękawy sukni, nim zamoczyła okład i dokładnie go wykręciła. Powoli zaczęła wycierać spoconą twarz Ektheliona.
- Nazywam się Aranea - zwróciła się do staruszka, aby ten nie mówił do niej "moja droga".
Ruda po raz wtóry zmoczyła okład i położyła go na czole barda. Przysiadła obok, obejmując kolana ramionami. Widać było malujące się na jej twarzy zmęczenie i niepokój.
Ruda była coraz bardziej niespokojna - bard gasł w oczach, aż strach pomyśleć, co może się stać, jeśli Indimar nie wróci w porę ze znachorem.
Gdy któraś z kobiet przyniosła szmatkę i miskę z wodą, Aranea od razu zaczęła składać skrawek materiału w prostokąt, który będzie pasował na czoło barda. Podwinęła rękawy sukni, nim zamoczyła okład i dokładnie go wykręciła. Powoli zaczęła wycierać spoconą twarz Ektheliona.
- Nazywam się Aranea - zwróciła się do staruszka, aby ten nie mówił do niej "moja droga".
Ruda po raz wtóry zmoczyła okład i położyła go na czole barda. Przysiadła obok, obejmując kolana ramionami. Widać było malujące się na jej twarzy zmęczenie i niepokój.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 280
- Rejestracja: czwartek, 10 stycznia 2008, 21:13
- Numer GG: 4667494
- Lokalizacja: NY
- Kontakt:
Re: Tolerancja (D&D)
Kobieta poprawiła wa kosmyki włosów i złapała się za głowę siadają do tylu na krzesło. Cios zadany jej w głowę sprawił ze pokój lekko zawirował. Po chwili jednak była już w stanie wstać. Czula gorące pulsowanie w skroniach a krew leciała z pod jej reki prosto na czoło.
-Najpierw złamana ręka, potem rozwalona głowa... co jeszcze?
Powiedziała patrząc się na pasera. Ten natomiast stal tam dumny ciągle trzymając swoje karty przyglądając się na ofiarę. Kobieta podeszła do mężczyzny i uklękła na jedno kolano. Położyła swoja rękę na maskę mężczyzny z zamiarem ściągnięcia jej. Robiła to bardzo powoli, obawiała sie ze zna osobę, która leży martwa u jej stup.
-Najpierw złamana ręka, potem rozwalona głowa... co jeszcze?
Powiedziała patrząc się na pasera. Ten natomiast stal tam dumny ciągle trzymając swoje karty przyglądając się na ofiarę. Kobieta podeszła do mężczyzny i uklękła na jedno kolano. Położyła swoja rękę na maskę mężczyzny z zamiarem ściągnięcia jej. Robiła to bardzo powoli, obawiała sie ze zna osobę, która leży martwa u jej stup.
Samanta Bloodmoon
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
Fire and ice, somehow existing together without destroying each other. More proof that I belonged with him.
-Bella Cullen, Breaking Dawn
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
*Scheisse*- zaklął po krasnoludzku paladyn. *Muszę wepchnąc się jakoś przed orka. Ale... jak?*- zastanawiał się. *Spróbuję użyć reputacji paladyna. Może to coś pomoże.*
Przysunął się do orka.
-Witaj obywatelu.- powiedział i ukłonił się nisko. -Mój przyjaciel bardzo pilnie potrzebuje pomocy, jeśli za chwilę jej nie otrzyma, zginie. Jest bardem, więc jeśli pomożesz, na pewno ułoży jakąś pieśń ku Twej czci i staniesz się sławny. Czy możesz wpuścić mnie przed siebie?- zapytał.
Wyglądało to zapewne idiotycznie, ale to była jedyna deska ratunku. Mógłby spróbować go przekupić. Ale niby jak miałby mu wręczyć złoto? Ork jednej ręki nie ma, a drugą ma zajętą. To wyglądałoby jeszcze gorzej.
*Na zdrowe oko Gruumsha, czemu ja zawsze muszę się w coś wpakować!*
*Scheisse*- zaklął po krasnoludzku paladyn. *Muszę wepchnąc się jakoś przed orka. Ale... jak?*- zastanawiał się. *Spróbuję użyć reputacji paladyna. Może to coś pomoże.*
Przysunął się do orka.
-Witaj obywatelu.- powiedział i ukłonił się nisko. -Mój przyjaciel bardzo pilnie potrzebuje pomocy, jeśli za chwilę jej nie otrzyma, zginie. Jest bardem, więc jeśli pomożesz, na pewno ułoży jakąś pieśń ku Twej czci i staniesz się sławny. Czy możesz wpuścić mnie przed siebie?- zapytał.
Wyglądało to zapewne idiotycznie, ale to była jedyna deska ratunku. Mógłby spróbować go przekupić. Ale niby jak miałby mu wręczyć złoto? Ork jednej ręki nie ma, a drugą ma zajętą. To wyglądałoby jeszcze gorzej.
*Na zdrowe oko Gruumsha, czemu ja zawsze muszę się w coś wpakować!*
A d'yaebl aep arse!
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander Tanari
Mnich w pełni usatysfakcjonowany skłonił lekko głowę, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Z kamienną miną podszedł do Kitty.
-Mam nadzieje że przed wyruszeniem do Arafatu będę miał chwilkę żeby się przebrać. Chciałbym także wyposażyć się w parę rzeczy na wypadek nie przewidzianych sytuacji. Jeśli oczywiście to nie będzie problem. Aha i w jaki sposób dostanę się do miasta?
Przez mnicha przemawiał chłodny pragmatyzm. Bardzo chciał zbadać sprawę śmierci skrytobójcy. Przy odrobinie szczęścia okaże się że trafi na ciekawego przeciwnika. Wciąż czuł gorycz po spotkaniu z goblinami i miał zamiar udowodnić sobie że był to tylko wypadek przy pracy, a nie mogło być na to lepszego lekarstwa niż walka z jakimś porządnym wrogiem. W końcu byle łachudra nie ściąga na siebie skrytobójcy, a tym bardziej go nie pokonuje. Wyszkolenie wzięło jednak górę nad zapędem i musiał najpierw przygotować się do drogi.
Mnich w pełni usatysfakcjonowany skłonił lekko głowę, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Z kamienną miną podszedł do Kitty.
-Mam nadzieje że przed wyruszeniem do Arafatu będę miał chwilkę żeby się przebrać. Chciałbym także wyposażyć się w parę rzeczy na wypadek nie przewidzianych sytuacji. Jeśli oczywiście to nie będzie problem. Aha i w jaki sposób dostanę się do miasta?
Przez mnicha przemawiał chłodny pragmatyzm. Bardzo chciał zbadać sprawę śmierci skrytobójcy. Przy odrobinie szczęścia okaże się że trafi na ciekawego przeciwnika. Wciąż czuł gorycz po spotkaniu z goblinami i miał zamiar udowodnić sobie że był to tylko wypadek przy pracy, a nie mogło być na to lepszego lekarstwa niż walka z jakimś porządnym wrogiem. W końcu byle łachudra nie ściąga na siebie skrytobójcy, a tym bardziej go nie pokonuje. Wyszkolenie wzięło jednak górę nad zapędem i musiał najpierw przygotować się do drogi.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Bosman
- Posty: 2006
- Rejestracja: niedziela, 17 grudnia 2006, 11:38
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Nie chcesz wiedzieć... naprawdę nie chcesz wiedzieć...
Re: Tolerancja (D&D)
Aeria/Ariadna
Czarodziejka lekko zagryzła wargi, ale tak, aby nie było to widoczne, w końcu na reputację pracuje się całe życie.
- To już wolałabym orka... - wymamrotała, lecz po chwili dodała już normalnym głosem - tylko wytłumaczcie mu najpierw jak obchodzi się z damą, no i że musi jechać pod wiatr. - Aeria bardzo skrzywiła się na myśl tego co może ją spotkać.
- Wspominałaś już coś o planie podróży? Kiedy wyruszamy, gdzie mam czekać na, na... to coś w stroju błazna, pod ubraniem mnicha - Aeria uśmiechnęła się - No i najważniejsze.... są jakieś większe oazy po drodze?
Czarodziejka lekko zagryzła wargi, ale tak, aby nie było to widoczne, w końcu na reputację pracuje się całe życie.
- To już wolałabym orka... - wymamrotała, lecz po chwili dodała już normalnym głosem - tylko wytłumaczcie mu najpierw jak obchodzi się z damą, no i że musi jechać pod wiatr. - Aeria bardzo skrzywiła się na myśl tego co może ją spotkać.
- Wspominałaś już coś o planie podróży? Kiedy wyruszamy, gdzie mam czekać na, na... to coś w stroju błazna, pod ubraniem mnicha - Aeria uśmiechnęła się - No i najważniejsze.... są jakieś większe oazy po drodze?
Grupa Nieszanowania Praw Ludzkich oraz Wspierania Bratniej Nienawiści na Tawernie
Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
Azrael (Śmierć Wszechświatów) jest ich władcą. Wszystkie inne Śmierci są zależne od niego.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 468
- Rejestracja: czwartek, 29 listopada 2007, 12:11
- Numer GG: 11764336
- Lokalizacja: Leszno
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea
-Ja natomiast nazywam się Tirtus i jestem czarodziejem moja droga- staruszek najwyraźniej nie uznawał imion- Rozkładałem karty wcześniej na stoliku... On umrze- stwierdził tak po prostu nieprzyjemnie rzeczowym tonem- Czasami nienawidzę mieć racji.
Straszliwe słowa czarodzieja były niczym w porównaniu z obrazkiem jaki kobieta widziała przed sobą... Ekthelion dogorywał na jej oczach. Uciekające oczy, serie drgawek, bełkotliwe wrzaski oraz perlisty pot na czole zdawał się potwierdzać posępną tezę Tirtusa. Aranea nie poddawała się. Ciągle, monotonie ściereczka trzymana w jej dłoni wędrowała od miski z wodą do czoła barda, jednak było pewnym, że jeżeli za chwilę przez drzwi karczmy nie przejdzie Indimar z pomocą, to Ekthelion zginie. Zaskrzypiały drzwi karczmy... Wszyscy włączając w to staruszka obejrzeli się w tamtą stronę i zawiedli się. Do gospody wszedł pijany mężczyzna z jakąś niemniej pijaną młodą dziewczyną. Dziewczyny wciąż zajmujące się karczmarzem grzecznie go wyprosiły, a ten rzuciwszy kilka przekleństw wygramolił się z pomieszczenia. Aranea na powrót spojrzała na barda... Ten już nie żył. Leżał bez ruchu z otworzonymi oczami. Staruszek wyszeptał kilka nieznanych ci słów.
Indimar
Pół ork kwiląc popatrzył na początku na swoją dłoń, a później na twoją twarz. Z początku nie odpowiadał nic, a jedynie zanosił się szlochem. W końcu udało mu się opanować:
-Nie wpuszczę cię przed siebie!- wykrzyczał z rozpaczą w głosie- Mój przyjaciel mówił, że muszę jak najszybciej udać się do uzdrowiciela, inaczej stracę dłoń na zawsze... A co ja mam robić z jedną dłonią!? Nie zrobisz ze mnie pieprzonego kaleki rozumiesz?!- wyraźnie nad sobą nie panował- A może myślisz, że kiedy jesteś człowiekiem to takie pokraki jak ja powinny ustępować ci miejsca?!
Tyrada pół orka trwała dalej jednak ty już jej nie słyszałeś. W głowie poczułeś jakiś impuls, z którego wyczytałeś wyraźnie: "Już za późno... Twój przyjaciel nie żyje."
Xander i Ariadna
Kitty patrzyła to na jedno to na drugie i najwyraźniej nie była zadowolona:
-Cholera jasna! Skąd u was taka zażyłość?- zapytała na głos, a jej głos wyrażał irytacje- Nie zachowujcie się jak dzieci... Do Afratu pojedziemy jednym powozem i nie mam zamiaru spędzać podróży na wysłuchiwaniu waszych złośliwości. Idź się przebrać i zaraz tutaj wracaj- zwróciła się do Xandera. Kiedy ten odszedł kilka kroków odwróciła się do Ariadny i zapytała:
-Stój błazna?
Kiedy Xander wrócił Kotka zaprowadziła was w korytarz prowadzący do celi:
-Mam przykrą wiadomość. Nie jesteście na tyle zaufani, żeby poznać sposób w jaki można się tutaj dostać, dlatego Xanderowi zasłonimy oczy, a ja stworze barierę, żebyś nie mogła czytać z moich myśli- kotka już zaczęła zawiązywać przepaskę na oczach mnicha, a Ariadna poczuła, że nie ma już dostępu do myśli Kitty- Przykro mi... Taka procedura. Możemy ruszać?
Samanta
Na dachu karczmy "Pod szczęśliwą kartą" stały dwie postacie. Piękna wampirzyca ubrana w skąpy strój i niski zamaskowany osobnik ubrany od stóp, do głowy na czarno. Był tam ktoś jeszcze... Ale on już nie żył. Samanta pochyliła się nad zwłokami i ściągnęła srebrną maskę brudząc sobie przy tym ręce przez zmasakrowany tył głowy napastnika. Podniosła i zobaczyła coś, czego wolałaby nie oglądać... Wykrzywioną z bólu twarz współlokatora:
-A więc to on... Należał do "Pustynnej żmii"- odezwał się mały zbierając porozrzucane i zakrwawione karty- Teraz będę musiał na jakiś czas zniknąć... Samnata gdybyś czegoś potrzebowała... No wiesz zrobić zakupy to znajdziesz mnie na dole w karczmie- ściągnął maskę pierwszy raz od kiedy się znacie. Był niziołkiem o kędzierzawych ciemnych włosach, te samej barwy, bystre oczy i nosił kolczyki z wizerunkiem karcianych asów, które były dość oryginalne- Zaufałem ci... Nie zawiedź mnie.
Nałożywszy z powroterm maskę na twarz i miał już odchodzić jednak odwrócił się do ciebie i powiedział:
-Uratowałaś mi życie więc masz pierwszeństwo żeby go okraść- po czym odszedł pogwizdując jakąś skoczną melodię.
-Ja natomiast nazywam się Tirtus i jestem czarodziejem moja droga- staruszek najwyraźniej nie uznawał imion- Rozkładałem karty wcześniej na stoliku... On umrze- stwierdził tak po prostu nieprzyjemnie rzeczowym tonem- Czasami nienawidzę mieć racji.
Straszliwe słowa czarodzieja były niczym w porównaniu z obrazkiem jaki kobieta widziała przed sobą... Ekthelion dogorywał na jej oczach. Uciekające oczy, serie drgawek, bełkotliwe wrzaski oraz perlisty pot na czole zdawał się potwierdzać posępną tezę Tirtusa. Aranea nie poddawała się. Ciągle, monotonie ściereczka trzymana w jej dłoni wędrowała od miski z wodą do czoła barda, jednak było pewnym, że jeżeli za chwilę przez drzwi karczmy nie przejdzie Indimar z pomocą, to Ekthelion zginie. Zaskrzypiały drzwi karczmy... Wszyscy włączając w to staruszka obejrzeli się w tamtą stronę i zawiedli się. Do gospody wszedł pijany mężczyzna z jakąś niemniej pijaną młodą dziewczyną. Dziewczyny wciąż zajmujące się karczmarzem grzecznie go wyprosiły, a ten rzuciwszy kilka przekleństw wygramolił się z pomieszczenia. Aranea na powrót spojrzała na barda... Ten już nie żył. Leżał bez ruchu z otworzonymi oczami. Staruszek wyszeptał kilka nieznanych ci słów.
Indimar
Pół ork kwiląc popatrzył na początku na swoją dłoń, a później na twoją twarz. Z początku nie odpowiadał nic, a jedynie zanosił się szlochem. W końcu udało mu się opanować:
-Nie wpuszczę cię przed siebie!- wykrzyczał z rozpaczą w głosie- Mój przyjaciel mówił, że muszę jak najszybciej udać się do uzdrowiciela, inaczej stracę dłoń na zawsze... A co ja mam robić z jedną dłonią!? Nie zrobisz ze mnie pieprzonego kaleki rozumiesz?!- wyraźnie nad sobą nie panował- A może myślisz, że kiedy jesteś człowiekiem to takie pokraki jak ja powinny ustępować ci miejsca?!
Tyrada pół orka trwała dalej jednak ty już jej nie słyszałeś. W głowie poczułeś jakiś impuls, z którego wyczytałeś wyraźnie: "Już za późno... Twój przyjaciel nie żyje."
Xander i Ariadna
Kitty patrzyła to na jedno to na drugie i najwyraźniej nie była zadowolona:
-Cholera jasna! Skąd u was taka zażyłość?- zapytała na głos, a jej głos wyrażał irytacje- Nie zachowujcie się jak dzieci... Do Afratu pojedziemy jednym powozem i nie mam zamiaru spędzać podróży na wysłuchiwaniu waszych złośliwości. Idź się przebrać i zaraz tutaj wracaj- zwróciła się do Xandera. Kiedy ten odszedł kilka kroków odwróciła się do Ariadny i zapytała:
-Stój błazna?
Kiedy Xander wrócił Kotka zaprowadziła was w korytarz prowadzący do celi:
-Mam przykrą wiadomość. Nie jesteście na tyle zaufani, żeby poznać sposób w jaki można się tutaj dostać, dlatego Xanderowi zasłonimy oczy, a ja stworze barierę, żebyś nie mogła czytać z moich myśli- kotka już zaczęła zawiązywać przepaskę na oczach mnicha, a Ariadna poczuła, że nie ma już dostępu do myśli Kitty- Przykro mi... Taka procedura. Możemy ruszać?
Samanta
Na dachu karczmy "Pod szczęśliwą kartą" stały dwie postacie. Piękna wampirzyca ubrana w skąpy strój i niski zamaskowany osobnik ubrany od stóp, do głowy na czarno. Był tam ktoś jeszcze... Ale on już nie żył. Samanta pochyliła się nad zwłokami i ściągnęła srebrną maskę brudząc sobie przy tym ręce przez zmasakrowany tył głowy napastnika. Podniosła i zobaczyła coś, czego wolałaby nie oglądać... Wykrzywioną z bólu twarz współlokatora:
-A więc to on... Należał do "Pustynnej żmii"- odezwał się mały zbierając porozrzucane i zakrwawione karty- Teraz będę musiał na jakiś czas zniknąć... Samnata gdybyś czegoś potrzebowała... No wiesz zrobić zakupy to znajdziesz mnie na dole w karczmie- ściągnął maskę pierwszy raz od kiedy się znacie. Był niziołkiem o kędzierzawych ciemnych włosach, te samej barwy, bystre oczy i nosił kolczyki z wizerunkiem karcianych asów, które były dość oryginalne- Zaufałem ci... Nie zawiedź mnie.
Nałożywszy z powroterm maskę na twarz i miał już odchodzić jednak odwrócił się do ciebie i powiedział:
-Uratowałaś mi życie więc masz pierwszeństwo żeby go okraść- po czym odszedł pogwizdując jakąś skoczną melodię.
Mój miecz to moja siła
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Mat
- Posty: 554
- Rejestracja: sobota, 18 sierpnia 2007, 17:35
- Numer GG: 6781941
- Lokalizacja: Duchnice k/Pruszkowa
Re: Tolerancja (D&D)
Indimar
Chłopak poczuł że chyba już za późno. Stał przez chwilę osłupiały, skupiając wzrok na odległym, wyimaginowanym punkcie przed sobą. Wydawałoby się, że słowa orka do niego nie docierają.
-Przepraszam bardzo. Wcale tak nie pomyślałem.- wytłumaczył się, a słowa ledwo co przechodziły mu przez zaschnięte, bolące gardło. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem do karczmy.
Wszedł do środka. Usiadł na ziemi i przez chwilę patrzył tępym wzrokiem na martwego przyjaciela. Opuścił oczy i złapał się za głowę. Głośno zaklął i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, że drżą mu ręcę. Opuścił je na kolana i spojrzał na Araneę.
Jakimś cudem uśmiechnął się i spojrzał w niebo. Tak jakby dach nie przeszkadzał mu zobaczyć gwiazdy.
-Nie zdążyłem. Znowu nie udało mi się niczego zrobić.- szepnął.
Chłopak poczuł że chyba już za późno. Stał przez chwilę osłupiały, skupiając wzrok na odległym, wyimaginowanym punkcie przed sobą. Wydawałoby się, że słowa orka do niego nie docierają.
-Przepraszam bardzo. Wcale tak nie pomyślałem.- wytłumaczył się, a słowa ledwo co przechodziły mu przez zaschnięte, bolące gardło. Odwrócił się na pięcie i pomaszerował z powrotem do karczmy.
Wszedł do środka. Usiadł na ziemi i przez chwilę patrzył tępym wzrokiem na martwego przyjaciela. Opuścił oczy i złapał się za głowę. Głośno zaklął i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, że drżą mu ręcę. Opuścił je na kolana i spojrzał na Araneę.
Jakimś cudem uśmiechnął się i spojrzał w niebo. Tak jakby dach nie przeszkadzał mu zobaczyć gwiazdy.
-Nie zdążyłem. Znowu nie udało mi się niczego zrobić.- szepnął.
A d'yaebl aep arse!
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Marynarz
- Posty: 348
- Rejestracja: niedziela, 5 sierpnia 2007, 21:29
- Numer GG: 5181070
- Lokalizacja: Gliwice/Ciemnogród
Re: Tolerancja (D&D)
Aranea
Ruda przygryzła wargę - nie zamierzała się poddać, jednak nie miała też zbyt wiele możliwości działania, dlatego robiła to, co mogła - wycierała bardowi twarz. Gdy drgawki barda przybierały na sile, przytrzymywała go za ramiona i szeptała jakieś pocieszające słowa. Sama jednak przestała w nie wierzyć. Zanurzyła szmatkę w misce i wykręciła ją dokładnie.
Oczy Aranei zabłyszczały, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi, po czym gwałtownie zgasły, gdy spojrzała w tamtą stronę. Już chciała zbluzgać pijaną parkę za to, że wzbudzili w niej nadzieję...
- Bogowie, Ekthelion... - szepnęła, gdy obróciła wzrok na barda.
Coś zakuło ją w sercu, jednak nie zapłakała - może nie zdążyła się z nim zżyć, może była zbyt zmęczona, a może jeszcze do niej nie dotarło, że Ekthelion nie żyje. Rzuciła szmatkę do miski i zamknęła zgasłe oczy barda. Chwilkę później przyszedł Indimar. Rudej przemknęło przez myśl, że w sumie dobrze, iż nie przyprowadził znachora - przynajmniej nie miał wyrzutów sumienia, że przyszedł za późno. Nie mógł nic zrobić. Jednak niemoc i żal, jaki bił z jego sylwetki, ujął Araneę za serce - objęła go ramieniem, jak matka płaczącego syna.
- To nie twoja wina - zapewniła paladyna. - Nie jesteś winien jego śmierci.
W sumie... W sumie nad Ekthelionem od początku wisiało jakieś widmo - cały czas miał kłopoty - najpierw te dwie dziewczyny, później spicie się do nieprzytomności, później tamta żmija... Tak miało być?
Ruda przygryzła wargę - nie zamierzała się poddać, jednak nie miała też zbyt wiele możliwości działania, dlatego robiła to, co mogła - wycierała bardowi twarz. Gdy drgawki barda przybierały na sile, przytrzymywała go za ramiona i szeptała jakieś pocieszające słowa. Sama jednak przestała w nie wierzyć. Zanurzyła szmatkę w misce i wykręciła ją dokładnie.
Oczy Aranei zabłyszczały, gdy usłyszała skrzypnięcie drzwi, po czym gwałtownie zgasły, gdy spojrzała w tamtą stronę. Już chciała zbluzgać pijaną parkę za to, że wzbudzili w niej nadzieję...
- Bogowie, Ekthelion... - szepnęła, gdy obróciła wzrok na barda.
Coś zakuło ją w sercu, jednak nie zapłakała - może nie zdążyła się z nim zżyć, może była zbyt zmęczona, a może jeszcze do niej nie dotarło, że Ekthelion nie żyje. Rzuciła szmatkę do miski i zamknęła zgasłe oczy barda. Chwilkę później przyszedł Indimar. Rudej przemknęło przez myśl, że w sumie dobrze, iż nie przyprowadził znachora - przynajmniej nie miał wyrzutów sumienia, że przyszedł za późno. Nie mógł nic zrobić. Jednak niemoc i żal, jaki bił z jego sylwetki, ujął Araneę za serce - objęła go ramieniem, jak matka płaczącego syna.
- To nie twoja wina - zapewniła paladyna. - Nie jesteś winien jego śmierci.
W sumie... W sumie nad Ekthelionem od początku wisiało jakieś widmo - cały czas miał kłopoty - najpierw te dwie dziewczyny, później spicie się do nieprzytomności, później tamta żmija... Tak miało być?
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)
-
- Majtek
- Posty: 129
- Rejestracja: czwartek, 26 lipca 2007, 20:08
- Numer GG: 0
Re: Tolerancja (D&D)
Xander
Mnich na szczęście oddalił się żeby ściągnąć z siebie nadprogramowe ubranie, bo miał już na końcu jeżyka kilka powodów na tą zażyłość. Uznał jednak że to nie najlepsza pora na takie rozmowy i kiedy wrócił nie odzywał się na ten temat. Cierpliwie zniósł zabiegi z opaską choć zmartwił go trochę brak zaufania.
-Możemy ruszać, im szybciej dojedziemy do Arafatu tym lepiej, choć uważam że lepiej było by podróżować na wielbłądach, a nie toczyć się w powozie, zwłaszcza na takim upale.
Mnich na szczęście oddalił się żeby ściągnąć z siebie nadprogramowe ubranie, bo miał już na końcu jeżyka kilka powodów na tą zażyłość. Uznał jednak że to nie najlepsza pora na takie rozmowy i kiedy wrócił nie odzywał się na ten temat. Cierpliwie zniósł zabiegi z opaską choć zmartwił go trochę brak zaufania.
-Możemy ruszać, im szybciej dojedziemy do Arafatu tym lepiej, choć uważam że lepiej było by podróżować na wielbłądach, a nie toczyć się w powozie, zwłaszcza na takim upale.
![](./styles/WildWest/theme/images/bg-lastrow-2.jpg)