[Warhammer] Miasteczko Romagen

-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:
Dagon:
Stał również oparty o ścianę i przyglądał się przechodniom. Różnorodność wyglądu, koloru skóry czy nacji była wręcz ogromna. Tak, jakby Romnagen było miastem położonym w kilku krainach na raz... Dagon obserwował wszystkie najbliższe stoiska i podziwiał ich towary. Słowa Elzixa o konieczności uczenia Reinharda jeszcze bardziej utwierdziły maga w swoich zamiarach. – Właśnie o tym myślałem... Nawet złożyłem już Reinhardowi propozycję, a ten widocznie się ucieszył. Nie wiem tylko jak poinformować jego matkę o naszych planach. Nie chcę też ukrywać przed nią tego faktu, bo w razie wydania się prawdy zostałbym skrócony o głowę i nawet moje zdolności by nie pomogły...-Cięzko odetchną.-Ty dobrze znasz Werthe. Może wiesz co mam w tej sytuacji zrobić?
Stał również oparty o ścianę i przyglądał się przechodniom. Różnorodność wyglądu, koloru skóry czy nacji była wręcz ogromna. Tak, jakby Romnagen było miastem położonym w kilku krainach na raz... Dagon obserwował wszystkie najbliższe stoiska i podziwiał ich towary. Słowa Elzixa o konieczności uczenia Reinharda jeszcze bardziej utwierdziły maga w swoich zamiarach. – Właśnie o tym myślałem... Nawet złożyłem już Reinhardowi propozycję, a ten widocznie się ucieszył. Nie wiem tylko jak poinformować jego matkę o naszych planach. Nie chcę też ukrywać przed nią tego faktu, bo w razie wydania się prawdy zostałbym skrócony o głowę i nawet moje zdolności by nie pomogły...-Cięzko odetchną.-Ty dobrze znasz Werthe. Może wiesz co mam w tej sytuacji zrobić?
Bella Horrida! Bella!
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur"

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Elzix
- Jej się nie da dobrze znać. - powiedział, patrząc wciąż na damę która mijała właśnie zakład. - A co do Reinharda, to ja bym narazie skrycie go uczył. W tym przypadku niewiedza jest błogosławieństwem. - odwrócil wzrok od kobiety i spojrzał na Dagona. - Na nauke potrzeba duzo czasu. Jedna rzecz mnie tylko martwi...On jest młody i przez przypadek rzucić jakiś czar. Będzie czytał i przez przypadek cos mu nie wyjdze...zresztą co ja Ci bedę mówił, dobrze wiesz co to magia. I wtedy wszystko wyda. Zabroń mu używania magi. Niech tylko w Twojej obiecności ćwiczy. Chodzcie do lasu za miastem. Są tam zioła chyba, będziesz go uczył jak zioła sie nazywaja...Ale co ja mówie! Nie będę ojca uczył dzieci robić. Pamietaj o tym, że jak Wertha sie dowie...to lepiej miej przygotowany czar lewitacji, lub teleportacji, bo to sie moze źle skończyć... Nie zrób także głupoty i nie pytaj Werth, czy pozwala dziedzicowi swojemu ćwiczyć.
Ona dla niego ma inne plany...A po pierwsze primo, to Ty z nim pogadaj, tak na poważnie, jak chłop z chłopem. - odwrócił wzrok od Dagona i spojrzał przed siebie. Zauważył szyld pisało tam chyba"Zakład Fryzjerski". Odruchowo, przesunął ręką po brodzie. Poczuł kilkudniowy zarost. "Powinienem zgolić chyba?", pytanie przemkneło mu przez myśl. "Zobaczymy ile wkońcu zostanie mi pieniedzy, i czasu"...
- Jej się nie da dobrze znać. - powiedział, patrząc wciąż na damę która mijała właśnie zakład. - A co do Reinharda, to ja bym narazie skrycie go uczył. W tym przypadku niewiedza jest błogosławieństwem. - odwrócil wzrok od kobiety i spojrzał na Dagona. - Na nauke potrzeba duzo czasu. Jedna rzecz mnie tylko martwi...On jest młody i przez przypadek rzucić jakiś czar. Będzie czytał i przez przypadek cos mu nie wyjdze...zresztą co ja Ci bedę mówił, dobrze wiesz co to magia. I wtedy wszystko wyda. Zabroń mu używania magi. Niech tylko w Twojej obiecności ćwiczy. Chodzcie do lasu za miastem. Są tam zioła chyba, będziesz go uczył jak zioła sie nazywaja...Ale co ja mówie! Nie będę ojca uczył dzieci robić. Pamietaj o tym, że jak Wertha sie dowie...to lepiej miej przygotowany czar lewitacji, lub teleportacji, bo to sie moze źle skończyć... Nie zrób także głupoty i nie pytaj Werth, czy pozwala dziedzicowi swojemu ćwiczyć.

"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

Wertha
Gdy tylko najemniczka zlokalizowala swa ofiare, poczela sie w jej kierunku przemieszczac. Dlonie miala swobodnie opuszczone wzdluz ciala, co sugerowalo, i z bedzie dazyc do "close combat". Tom przygladal sie wszystkiemu ze stoickim spokojem, choc Wertha przejawiala wszelkie oznaki osoby, ktora zaraz kogos zadusi wlasnymi rekoma... Przygryzal wykalaczke i wygonie oparty o blat czekal na rozwoj sytuacji.
- Nadiel... - warknela zblizajac sie do kaplana. Goscie przebywajacy w karczmie poczeli w pospiechu schodzic jej z drogi, zabierali za soba krzesla i przesuwali stoly, byleby tylko sie od niej odgrodzic.
Kaplan rowniez staral sie oddalic na bezpieczna odleglosc, lecz w koncu za jego plecami znalazla sie sciana i nie widzial dla siebie zadnej mozliwosci ucieczki. Tom widzac iz Wercie nadal nie przeszlo, wyjal wykalaczke z ust i z glebokim westchnieciem irytacji odlozyl ja na blacie. Schowal rece do kieszeni i niespiesznym krokiem skierowal sie w strone najemniczki.
Wertha ostatni dystans pokonala blyskawicznie uderzacac Nadiela "z glowki" i nim kaplan osunal sie na ziemie ogluszony, zlapala go za gardlo. Jednak nie udalo jej sie go udusic ani chociaz zmasakrowac mu twarzy, gdyz z podobna szybkoscia zostala skutecznie obezwladniona i unieruchomiona.
- Tom, zostaw mnie... Sam sobie nawazyl piwa...
Nie musiala sie nawet odwracac, by wiedziec, komu sie udala ta trudna sztuka "powstrzymania" jej. Jak ona za to nienawidzila tego faceta! Zawsze byl lepszy od niej... *Wrrr... nie bede sie wdawac z nim w bojke, bo mnie zaraz pokona i tylko sie osmiesze... Spokoj, tylko spokojnie...*
- Tom... mozesz mnie juz puscic...
Miast posluchac, najemnik pochylil sie nad nia i zaczal jej cos szeptac na ucho. Po minie Werthy kazdy sie latwo domyslil, ze to jakies wyluzdane swinstwa splywaja z jego ust. Kobieta zrazu nabrala takich wypiekow na twarzy, ze chyba zadna ilosc alkoholu na swiecie by nie dokonala takiej rzeczy. Kolana lekko sie pod nia ugiely, odkaszlnela nerwowo. Tom ugryzl ja w uszko i prostujac sie puscil ja. Poslal jej lubiezny usmiech i stwierdzil:
- To do zobaczenia wieczorem...
I oddalil sie nonszalancko. Tak, bylo jej teraz nad wyraz "miekko"... Uspokojona nieco zapomniala o na wpol przytomnym Nadielu i zbierajac sie w sobie wyszla z karczmy. Udala sie wprost do krawca...
CDN.
Gdy tylko najemniczka zlokalizowala swa ofiare, poczela sie w jej kierunku przemieszczac. Dlonie miala swobodnie opuszczone wzdluz ciala, co sugerowalo, i z bedzie dazyc do "close combat". Tom przygladal sie wszystkiemu ze stoickim spokojem, choc Wertha przejawiala wszelkie oznaki osoby, ktora zaraz kogos zadusi wlasnymi rekoma... Przygryzal wykalaczke i wygonie oparty o blat czekal na rozwoj sytuacji.
- Nadiel... - warknela zblizajac sie do kaplana. Goscie przebywajacy w karczmie poczeli w pospiechu schodzic jej z drogi, zabierali za soba krzesla i przesuwali stoly, byleby tylko sie od niej odgrodzic.
Kaplan rowniez staral sie oddalic na bezpieczna odleglosc, lecz w koncu za jego plecami znalazla sie sciana i nie widzial dla siebie zadnej mozliwosci ucieczki. Tom widzac iz Wercie nadal nie przeszlo, wyjal wykalaczke z ust i z glebokim westchnieciem irytacji odlozyl ja na blacie. Schowal rece do kieszeni i niespiesznym krokiem skierowal sie w strone najemniczki.
Wertha ostatni dystans pokonala blyskawicznie uderzacac Nadiela "z glowki" i nim kaplan osunal sie na ziemie ogluszony, zlapala go za gardlo. Jednak nie udalo jej sie go udusic ani chociaz zmasakrowac mu twarzy, gdyz z podobna szybkoscia zostala skutecznie obezwladniona i unieruchomiona.
- Tom, zostaw mnie... Sam sobie nawazyl piwa...
Nie musiala sie nawet odwracac, by wiedziec, komu sie udala ta trudna sztuka "powstrzymania" jej. Jak ona za to nienawidzila tego faceta! Zawsze byl lepszy od niej... *Wrrr... nie bede sie wdawac z nim w bojke, bo mnie zaraz pokona i tylko sie osmiesze... Spokoj, tylko spokojnie...*
- Tom... mozesz mnie juz puscic...
Miast posluchac, najemnik pochylil sie nad nia i zaczal jej cos szeptac na ucho. Po minie Werthy kazdy sie latwo domyslil, ze to jakies wyluzdane swinstwa splywaja z jego ust. Kobieta zrazu nabrala takich wypiekow na twarzy, ze chyba zadna ilosc alkoholu na swiecie by nie dokonala takiej rzeczy. Kolana lekko sie pod nia ugiely, odkaszlnela nerwowo. Tom ugryzl ja w uszko i prostujac sie puscil ja. Poslal jej lubiezny usmiech i stwierdzil:
- To do zobaczenia wieczorem...
I oddalil sie nonszalancko. Tak, bylo jej teraz nad wyraz "miekko"... Uspokojona nieco zapomniala o na wpol przytomnym Nadielu i zbierajac sie w sobie wyszla z karczmy. Udala sie wprost do krawca...
CDN.

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Shea]
W drodze do miasta, zaczęłaś się zastanawiać co zrobisz ze szczeniakiem. W zasadzie masz mały problem, gdyż jeszcze się dłużej nie opiekowałaś, żadnym stworzeniem. Ale przecież nie mogłaś zostawić tego małego biednego wilczka. Właśnie wilczka czy wilczkę? Trzeba będzie to sprawdzić. Ciekawe czy to pies czy to suka? Przecież będziesz musiała nadać szczeniakowi jakieś imię. A wybór imienia zależy od płci szczeniaka.
Takie między innymi myśli, zaprzątały Ci głowę przez całą drogę do miasta. Tak bardzo się zamyśliłaś, że nawet nie zauważyłaś kiedy minęła Ci cała droga do gospody. Gdy weszłaś do środka, twoim oczom ukazał się dziwny widok. Jakaś wyglądająca na najemniczkę kobieta zabierała się do solidnego mordobicia. Gorzej, że ofiarą tego mordobicia miał się okazać znajomy kapłan. Jednak w ostatniej chwili inny najemnik powstrzymał kobietę i coś jej zaczął szeptać do ucha. Cokolwiek to było, to musiało być bardzo skuteczne, gdyż najemniczka od razu się uspokoiła.
Poza sesją:
Dagon i Elzix: A skąd wy do diabła wiecie, że Reinhard jest synem Werthy?
Do ludzi którzy się dziwią, że niektórzy grają w swoich postach za BN'ów (jak to zrobiła na przykład Ouzaru). Zagranie przez gracza BN'em, zostało przeze mnie wcześniej zatwierdzone. Musiałem się zgodzić, nie tylko na możliwość posterowania przez gracza BN'em, ale także na sposób zachowania BN'a. Żeby nikt sobie nie wyobrażał, że zezwalam na samowolkę. Lubię dużo luzu na sesji, ale bez przesady. BN'ami kieruję ja.
W drodze do miasta, zaczęłaś się zastanawiać co zrobisz ze szczeniakiem. W zasadzie masz mały problem, gdyż jeszcze się dłużej nie opiekowałaś, żadnym stworzeniem. Ale przecież nie mogłaś zostawić tego małego biednego wilczka. Właśnie wilczka czy wilczkę? Trzeba będzie to sprawdzić. Ciekawe czy to pies czy to suka? Przecież będziesz musiała nadać szczeniakowi jakieś imię. A wybór imienia zależy od płci szczeniaka.
Takie między innymi myśli, zaprzątały Ci głowę przez całą drogę do miasta. Tak bardzo się zamyśliłaś, że nawet nie zauważyłaś kiedy minęła Ci cała droga do gospody. Gdy weszłaś do środka, twoim oczom ukazał się dziwny widok. Jakaś wyglądająca na najemniczkę kobieta zabierała się do solidnego mordobicia. Gorzej, że ofiarą tego mordobicia miał się okazać znajomy kapłan. Jednak w ostatniej chwili inny najemnik powstrzymał kobietę i coś jej zaczął szeptać do ucha. Cokolwiek to było, to musiało być bardzo skuteczne, gdyż najemniczka od razu się uspokoiła.
Poza sesją:
Dagon i Elzix: A skąd wy do diabła wiecie, że Reinhard jest synem Werthy?
Do ludzi którzy się dziwią, że niektórzy grają w swoich postach za BN'ów (jak to zrobiła na przykład Ouzaru). Zagranie przez gracza BN'em, zostało przeze mnie wcześniej zatwierdzone. Musiałem się zgodzić, nie tylko na możliwość posterowania przez gracza BN'em, ale także na sposób zachowania BN'a. Żeby nikt sobie nie wyobrażał, że zezwalam na samowolkę. Lubię dużo luzu na sesji, ale bez przesady. BN'ami kieruję ja.

-
- Majtek
- Posty: 87
- Rejestracja: piątek, 16 grudnia 2005, 15:23
- Lokalizacja: Z Lwiej Skały
- Kontakt:
Shea
Kiedy najemniczka już poszła Shea podeszła do kapłana i pomogła mu usiąść na najbliższym krześle - Cześć, Nadielu - powiedziała i usiadła obok niego - Hmm...wydaje mi się, że nic ci nie połamała, ale lepiej to sprawdź. Co ona od Ciebie chciała? Spójrz co znalazłam - powiedziała nie czekając na odpowiedź i pokazała mu wilka - Jaki on słodki, no nie? A tak swoją drogą, to myślisz, że on może już jeść stały pokarm? Bo ja to nie jestem pewna... Nie wiem jak go nazwać. To na pewno on a nie ona. Sprawdziłam. Co myślisz o imieniu Wilk? Wiem, że mało oryginalne, ale nic innego mi nie przychodzi do głowy - dziewczyna umilkła czekając na odpowiedź
Kiedy najemniczka już poszła Shea podeszła do kapłana i pomogła mu usiąść na najbliższym krześle - Cześć, Nadielu - powiedziała i usiadła obok niego - Hmm...wydaje mi się, że nic ci nie połamała, ale lepiej to sprawdź. Co ona od Ciebie chciała? Spójrz co znalazłam - powiedziała nie czekając na odpowiedź i pokazała mu wilka - Jaki on słodki, no nie? A tak swoją drogą, to myślisz, że on może już jeść stały pokarm? Bo ja to nie jestem pewna... Nie wiem jak go nazwać. To na pewno on a nie ona. Sprawdziłam. Co myślisz o imieniu Wilk? Wiem, że mało oryginalne, ale nic innego mi nie przychodzi do głowy - dziewczyna umilkła czekając na odpowiedź

-
- Majtek
- Posty: 100
- Rejestracja: niedziela, 22 stycznia 2006, 13:06
- Lokalizacja: Zewsząd...
- Kontakt:

-
- Majtek
- Posty: 138
- Rejestracja: środa, 14 września 2005, 13:29
Ehh zachciało mi się głupoty robić i teraz mam.
Nadiel
Uderzenie z główki było czymś, czego kapłan się nie spodziewał. Rażony ciosem, nieprzytomny zwalił się na podłogę. I nagle znalazł się w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko owiane mgłą, szare. Krótka chwila i zmiana scenerii, jakieś miasteczko, mały chłopiec idący sam w stronę lasu, tak podobny...do niego.
Błysk światła i znów zmiana. Gęsty las, kamienne kręgi, wszystko w płomieniach i te sylwetki ludzi na koniach. Nadiel zamknął oczy. Gdy je otworzył widok był jeszcze straszniejszy. Stary uschnięty las, a w nim resztka człowieka, błąkająca się bez celu. Nagle obraz przyspieszył, chmury pędziły po niebie z niewiarygoną prędkością, jakby nic nie działo się swym naturalnym tempem. Zwolnienie, ale jakże inaczej, las odżył. Na jednym z drzew na gałęzi siedzi jakiś ptak. Ptak? Obraz znowu przyśpiesza, potem lekko zwalnia. Oto jakiś nnierzeczywisty obraz, czarne plamy walczące ze sobą i ten ognisty słup i ci ludzi. Kim oni są?
Obraz zaczyna sie trząść. Trzęsienie ziemi...nie to świadomość wraca. Najwyraźniej Bill znudzony widokiem zwłok na swej czystej posadzce postanowił działać. Kapłan powoli otwiera oczy: to nie karczmarz, to dziewczyna...twarz jest taka znajoma.
"Nadiel?, kim jest Nadiel?" Kapłan próbował zrozumieć jak najwięej ze słów dziewczyny, lecz utrudniał mu to ból głowy. Resztki pamięci, wspomnienia błąkają się w jego świadomości, urządzając istne igrzyska, przepychając się bez ładu jedna za drugą , byle jak najszybciej.
-Kim jesteś? Gdzie ja jestem?-w oczach kapłana pojawia się strach. Z trwoga obserwuję tych wszystkich ludzi, gapiących się na niego, zupełnie jakby coś zrobił. Jakby jeszcze przed chwilą był uczestnikiem jakiegoś wielkiego przedstawienia.

Nadiel
Uderzenie z główki było czymś, czego kapłan się nie spodziewał. Rażony ciosem, nieprzytomny zwalił się na podłogę. I nagle znalazł się w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko owiane mgłą, szare. Krótka chwila i zmiana scenerii, jakieś miasteczko, mały chłopiec idący sam w stronę lasu, tak podobny...do niego.
Błysk światła i znów zmiana. Gęsty las, kamienne kręgi, wszystko w płomieniach i te sylwetki ludzi na koniach. Nadiel zamknął oczy. Gdy je otworzył widok był jeszcze straszniejszy. Stary uschnięty las, a w nim resztka człowieka, błąkająca się bez celu. Nagle obraz przyspieszył, chmury pędziły po niebie z niewiarygoną prędkością, jakby nic nie działo się swym naturalnym tempem. Zwolnienie, ale jakże inaczej, las odżył. Na jednym z drzew na gałęzi siedzi jakiś ptak. Ptak? Obraz znowu przyśpiesza, potem lekko zwalnia. Oto jakiś nnierzeczywisty obraz, czarne plamy walczące ze sobą i ten ognisty słup i ci ludzi. Kim oni są?
Obraz zaczyna sie trząść. Trzęsienie ziemi...nie to świadomość wraca. Najwyraźniej Bill znudzony widokiem zwłok na swej czystej posadzce postanowił działać. Kapłan powoli otwiera oczy: to nie karczmarz, to dziewczyna...twarz jest taka znajoma.
"Nadiel?, kim jest Nadiel?" Kapłan próbował zrozumieć jak najwięej ze słów dziewczyny, lecz utrudniał mu to ból głowy. Resztki pamięci, wspomnienia błąkają się w jego świadomości, urządzając istne igrzyska, przepychając się bez ładu jedna za drugą , byle jak najszybciej.
-Kim jesteś? Gdzie ja jestem?-w oczach kapłana pojawia się strach. Z trwoga obserwuję tych wszystkich ludzi, gapiących się na niego, zupełnie jakby coś zrobił. Jakby jeszcze przed chwilą był uczestnikiem jakiegoś wielkiego przedstawienia.

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:

-
- Majtek
- Posty: 87
- Rejestracja: piątek, 16 grudnia 2005, 15:23
- Lokalizacja: Z Lwiej Skały
- Kontakt:

-
- Majtek
- Posty: 138
- Rejestracja: środa, 14 września 2005, 13:29
Nadiel
Kapłan dotknął głowy. Cofnął rękę czując silny ból.
-Las, karczma...co ja robiłem w lesie? I czemu mi się dostało? Kim ja właściwie jestem? Kim jest ta najemniczka. -powtarał po cichu mnożące się w jego głowie pytania, usiłując znaleźć choć cień odpowiedzi. Bezskutecznie, choć nie do końca.
-Tak, miałem coś zrobić, gdzieś iść.-odezwał sie w koncu do Shei-Tylko gdzie!? Nie wiem, ja nic nie wiem. Muszę tam iść, to ważne czuję to muszę.
Nerwowym ruchem wstał i zaczął się rozglądać za wyjściem, zupełnie jakby nigdy nie widział tego miejsca.
Kapłan dotknął głowy. Cofnął rękę czując silny ból.
-Las, karczma...co ja robiłem w lesie? I czemu mi się dostało? Kim ja właściwie jestem? Kim jest ta najemniczka. -powtarał po cichu mnożące się w jego głowie pytania, usiłując znaleźć choć cień odpowiedzi. Bezskutecznie, choć nie do końca.
-Tak, miałem coś zrobić, gdzieś iść.-odezwał sie w koncu do Shei-Tylko gdzie!? Nie wiem, ja nic nie wiem. Muszę tam iść, to ważne czuję to muszę.
Nerwowym ruchem wstał i zaczął się rozglądać za wyjściem, zupełnie jakby nigdy nie widział tego miejsca.

Wertha
Najemniczka wychodzac z karczmy zdjela pocieta kurtke i szybkim krokim skierowala sie do krawca, ktory ja dla niej wykonal. Minelo juz sporo czasu odkad sie ostatni raz widzieli, ale Wertha bez problemu trafila do jego zakladu. Minela maga i Elzix'a i juz miala wejsc, gdy zauwazyla Reinhard'a. Chlopak stanal za rogiem budynku i na bezczelnego gapil sie na mloda, mocno wydekoldowana i pochylona dziewke. Dziewczyna mogla byc o jakies 2-3 lata starsza od niego i nawet slepy by zauwazyl, jak chojnie natura ja obdarzyla... kobiecoscia. Reinhard tez to dostrzegl. W Wercie zagotowala sie krew i trzepnela zauroczonego chlopaka po mordzie, az sie zachwial na nogach. Zlapala go za kark, przyblizyla swoja twarz do jego twarzy i warknela:
- Lepiej sie trzymaj od dziewek z daleka, jesli ci zycie mile... Jak zrobisz ze mnie babcie wczesniej niz za dziesiec lat to, na Morr'a, wlasnym mieczem pozbawie cie meskosci...
To mowiac puscila przerazonego chlopaka i weszla do zakladu trzaskajac drzwiami. Reinhard z godna podziwu predkoscia pozbieral sie w sobie i dolaczyl do oczekujacych go towarzyszy.
Krawiec na widok Werthy zrobil blizej nieokreslona mine. Cos jakby grymas placzacego dziecka, ktoremu ktos zabral lizaka polaczony z wiecznym zatwardzeniem. Steknal i oparl sie ciezko o lade, gdy kobieta szybko do niego podchodzila.
- Ach, Wertha! Moja droga, co ciebie sprowadza w te moje skromne progi? - spytal klaniajac sie jej unizenie.
- Nie mam czasu na twoje bzdury i wyglupy... Mozesz mi to szybko zszyc?
Krawiec rzucil okiem na rozdarta kurtke i az zbladl na twarzy. Po chwili lekko poczerwienial ze zlosci. To byla jego najlepsza (prawie) praca! Delikatna cieleca skorka wymagala dlugiej i pracochlonnej obrobki. Powolnego i mozolnego szycia cienka nicia. I jeszcze te wszystkie piekne hafty na mankiecie! Jego zona siedziala nad tym cztery noce, a wykonala je perfekcyjnie. Czarna jedwabna nic prezentowala sie niezwykle efektownie, nawet gdy pomyslal, ze praca okupiona byla krwia i ciaglym stekaniem kobiety...
- MAM NADZIEJE, MOJA DROGA, ZE TEN CO TO UCZYNIL, PRZYPLACIL SWOJ CZYN ZYCIEM?! - rozdarl sie na caly zaklad. Wszyscy jego pracownicy, wlacznie z pomocnikiem i przebywajacy interesanci zamarli na chwile. Bort wzial drzacymi rekoma delikatnie swe dzielo z szorstkich dloni najemniczki i z bolem w oczach przytulil je do piersi. Nadal kurtka pachniala jak nowo uszyta...
- Niestety, przykro mi. Nie zdazylam. Tom sie wtracil... - zaczela sie pokretnie tlumaczyc nieco zawstydzona.
- Tom? Thomas? TEN Thomas? - krawiec wyszedl zza lady i zblizyl sie do Werthy przygladajac sie jej badawczym wzrokiem. - Czyz to nie zadziwiajace?
- Co takiego? - zapytala zbita z tropu odsuwajac sie od niego.
- Jak to co? Wasze drogi zyciowe po raz kolejny sie zeszly... Wertho... - zblizyl sie jeszcze bardziej, stanal na palcach i szepnal jej do ucha. - Kiedy slub? Mam juz szyc suknie?
- CO?! Wybij to sobie z glowy! - zawolala oburzona i cala czerwona na twarzy. Krawiec nawet nie drgnal, wszak sie jej nie obawial, a po jego twarzy przemknal chytry usmieszek. *Punkt dla mnie* - pomyslal. Wertha odetchnela uspokajajac sie. Cos dzis miala bardzo zly dzien, co chwile ktos wyprowadzal ja z rownowagi. Czyzby Bogowie z luboscia bawili sie w jakas swoja nowa gre?
- Powiedz lepiej - zaczela spokojnie wygodnie opierajac sie o lade - jak sie czuja twa zacna malzonka, Margit?
Usmieszek bardzo szybko splynal z ust krawca. Przed oczami stanal mu obraz wlasnej zony, ktora na szczecie juz sie nie miescila w drzwiach i nie mogla zlazic na dol, by mu w pracy zawracac glowe. Miast tego czasem stekajac i pojekujac wolala go na gore, by jej cos podal. *Punkt dla mnie* - pomyslala Wertha. Kiedys miala watpliwa przyjemnosc poznac owa dame, gdy trzeba bylo ja przetransportowac do drugiego pokoju. Ponoc z okna w bawialni byl znacznie lepszy widok na ckiernika. Do tej pory najemniczce dokczaja bole po wybitym barku, gdy gruba kobieta sie na nia przewocila... Traumatyczne przezycie...
Bort uniknal odpowiedzi na pytanie dyskretnym milczeniem. Obracal w dloniach kurtke ogladajac rozdarty rekaw z kazdej mozliwej strony. Zastanawial sie nad mozliwoscia uratowania lub odtworzenia haftow, lecz bylaby to dluga i zmudna praca.
- Moge ci to zszyc w ciagu dwoch godzin. Mam troche na glowie, a nad tym to trzeba na spokojnie przysiasc... Nad cena zastanowimy sie, jak skoncze. Pasuje?
- Jak najbardziej, Bort
A ten mag i chlopak w spodniach wilka morskiego... Za ile ich ubrania beda gotowe?
- Twoi znajomi? - spytal sie znaczoco unoszac brew, dajac jej do zrozumienia, za jakich znajomych on ich uwaza. Jego wzrok wyrazal litosc...
- Mozna tak powiedziec... Bede z nimi pracowac...
- No to zycze ci powodzenia! Z tego magusa jakis narwaniec chyba jest
Ich ciuchy beda za jakies trzy godzinki, moja droga.
- Swietnie! - zawolala zadowolona. - Jak tylko skoncze swoje nowe zlecenie, pewnie znow sie do ciebie wybiore, bys mi uszyl cos ladnego... Usmiechnela sie kuszaco. Bort odkaszlnal i stwierdzil:
- Z checia bym cie zobaczyl w jakiejs pieknej dlugiej sukni. Moze slubnej?
Wertha szybkim krokiem opuscila zaklad trzaskajac drzwiami, az sie dzwoneczek urwal. Krawiec ino pokrecil glowa i zasmial sie pod nosem. *Drugi punkt dla mnie.* Odlozyl na lade kurtke i podszedl do jednej z polek. Zdjal z niej ladna, prosta i elegancka jasna jedwabna koszule. Zmierzyl ja wzrokiem i usmiechnal sie zadowolony z siebie. Wszak Wertha miala jeszcze rozdarty rekaw koszuli...
Najemniczka wyszla z zakladu jeszcze bardziej wsciekla, niz do niego weszla. Moglo to nieco zaintrygowac jej towarzyszy, lecz nie zwrocila nan zadnej uwagi. Z podobna predkoscia wrocila do karczmy. Fretce w jej kieszeni kamizelki po malu zaczynalo robic sie niedobrze od tych ciaglych wstrzasow i kolysania...
Najemniczka wychodzac z karczmy zdjela pocieta kurtke i szybkim krokim skierowala sie do krawca, ktory ja dla niej wykonal. Minelo juz sporo czasu odkad sie ostatni raz widzieli, ale Wertha bez problemu trafila do jego zakladu. Minela maga i Elzix'a i juz miala wejsc, gdy zauwazyla Reinhard'a. Chlopak stanal za rogiem budynku i na bezczelnego gapil sie na mloda, mocno wydekoldowana i pochylona dziewke. Dziewczyna mogla byc o jakies 2-3 lata starsza od niego i nawet slepy by zauwazyl, jak chojnie natura ja obdarzyla... kobiecoscia. Reinhard tez to dostrzegl. W Wercie zagotowala sie krew i trzepnela zauroczonego chlopaka po mordzie, az sie zachwial na nogach. Zlapala go za kark, przyblizyla swoja twarz do jego twarzy i warknela:
- Lepiej sie trzymaj od dziewek z daleka, jesli ci zycie mile... Jak zrobisz ze mnie babcie wczesniej niz za dziesiec lat to, na Morr'a, wlasnym mieczem pozbawie cie meskosci...
To mowiac puscila przerazonego chlopaka i weszla do zakladu trzaskajac drzwiami. Reinhard z godna podziwu predkoscia pozbieral sie w sobie i dolaczyl do oczekujacych go towarzyszy.
Krawiec na widok Werthy zrobil blizej nieokreslona mine. Cos jakby grymas placzacego dziecka, ktoremu ktos zabral lizaka polaczony z wiecznym zatwardzeniem. Steknal i oparl sie ciezko o lade, gdy kobieta szybko do niego podchodzila.
- Ach, Wertha! Moja droga, co ciebie sprowadza w te moje skromne progi? - spytal klaniajac sie jej unizenie.
- Nie mam czasu na twoje bzdury i wyglupy... Mozesz mi to szybko zszyc?
Krawiec rzucil okiem na rozdarta kurtke i az zbladl na twarzy. Po chwili lekko poczerwienial ze zlosci. To byla jego najlepsza (prawie) praca! Delikatna cieleca skorka wymagala dlugiej i pracochlonnej obrobki. Powolnego i mozolnego szycia cienka nicia. I jeszcze te wszystkie piekne hafty na mankiecie! Jego zona siedziala nad tym cztery noce, a wykonala je perfekcyjnie. Czarna jedwabna nic prezentowala sie niezwykle efektownie, nawet gdy pomyslal, ze praca okupiona byla krwia i ciaglym stekaniem kobiety...
- MAM NADZIEJE, MOJA DROGA, ZE TEN CO TO UCZYNIL, PRZYPLACIL SWOJ CZYN ZYCIEM?! - rozdarl sie na caly zaklad. Wszyscy jego pracownicy, wlacznie z pomocnikiem i przebywajacy interesanci zamarli na chwile. Bort wzial drzacymi rekoma delikatnie swe dzielo z szorstkich dloni najemniczki i z bolem w oczach przytulil je do piersi. Nadal kurtka pachniala jak nowo uszyta...
- Niestety, przykro mi. Nie zdazylam. Tom sie wtracil... - zaczela sie pokretnie tlumaczyc nieco zawstydzona.
- Tom? Thomas? TEN Thomas? - krawiec wyszedl zza lady i zblizyl sie do Werthy przygladajac sie jej badawczym wzrokiem. - Czyz to nie zadziwiajace?
- Co takiego? - zapytala zbita z tropu odsuwajac sie od niego.
- Jak to co? Wasze drogi zyciowe po raz kolejny sie zeszly... Wertho... - zblizyl sie jeszcze bardziej, stanal na palcach i szepnal jej do ucha. - Kiedy slub? Mam juz szyc suknie?
- CO?! Wybij to sobie z glowy! - zawolala oburzona i cala czerwona na twarzy. Krawiec nawet nie drgnal, wszak sie jej nie obawial, a po jego twarzy przemknal chytry usmieszek. *Punkt dla mnie* - pomyslal. Wertha odetchnela uspokajajac sie. Cos dzis miala bardzo zly dzien, co chwile ktos wyprowadzal ja z rownowagi. Czyzby Bogowie z luboscia bawili sie w jakas swoja nowa gre?
- Powiedz lepiej - zaczela spokojnie wygodnie opierajac sie o lade - jak sie czuja twa zacna malzonka, Margit?
Usmieszek bardzo szybko splynal z ust krawca. Przed oczami stanal mu obraz wlasnej zony, ktora na szczecie juz sie nie miescila w drzwiach i nie mogla zlazic na dol, by mu w pracy zawracac glowe. Miast tego czasem stekajac i pojekujac wolala go na gore, by jej cos podal. *Punkt dla mnie* - pomyslala Wertha. Kiedys miala watpliwa przyjemnosc poznac owa dame, gdy trzeba bylo ja przetransportowac do drugiego pokoju. Ponoc z okna w bawialni byl znacznie lepszy widok na ckiernika. Do tej pory najemniczce dokczaja bole po wybitym barku, gdy gruba kobieta sie na nia przewocila... Traumatyczne przezycie...
Bort uniknal odpowiedzi na pytanie dyskretnym milczeniem. Obracal w dloniach kurtke ogladajac rozdarty rekaw z kazdej mozliwej strony. Zastanawial sie nad mozliwoscia uratowania lub odtworzenia haftow, lecz bylaby to dluga i zmudna praca.
- Moge ci to zszyc w ciagu dwoch godzin. Mam troche na glowie, a nad tym to trzeba na spokojnie przysiasc... Nad cena zastanowimy sie, jak skoncze. Pasuje?
- Jak najbardziej, Bort

- Twoi znajomi? - spytal sie znaczoco unoszac brew, dajac jej do zrozumienia, za jakich znajomych on ich uwaza. Jego wzrok wyrazal litosc...
- Mozna tak powiedziec... Bede z nimi pracowac...
- No to zycze ci powodzenia! Z tego magusa jakis narwaniec chyba jest

- Swietnie! - zawolala zadowolona. - Jak tylko skoncze swoje nowe zlecenie, pewnie znow sie do ciebie wybiore, bys mi uszyl cos ladnego... Usmiechnela sie kuszaco. Bort odkaszlnal i stwierdzil:
- Z checia bym cie zobaczyl w jakiejs pieknej dlugiej sukni. Moze slubnej?

Wertha szybkim krokiem opuscila zaklad trzaskajac drzwiami, az sie dzwoneczek urwal. Krawiec ino pokrecil glowa i zasmial sie pod nosem. *Drugi punkt dla mnie.* Odlozyl na lade kurtke i podszedl do jednej z polek. Zdjal z niej ladna, prosta i elegancka jasna jedwabna koszule. Zmierzyl ja wzrokiem i usmiechnal sie zadowolony z siebie. Wszak Wertha miala jeszcze rozdarty rekaw koszuli...
Najemniczka wyszla z zakladu jeszcze bardziej wsciekla, niz do niego weszla. Moglo to nieco zaintrygowac jej towarzyszy, lecz nie zwrocila nan zadnej uwagi. Z podobna predkoscia wrocila do karczmy. Fretce w jej kieszeni kamizelki po malu zaczynalo robic sie niedobrze od tych ciaglych wstrzasow i kolysania...

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Nadiel, Shea i Wertha]
Z błędnym wzrokiem, kapłan rozglądał się po karczmie. Jego dziwne zachowanie musiało zwrócić uwagę, osób zebranych w knajpie. Przynajmniej tych trzeźwych. Krótko mówiąc, stanem kapłana, zainteresowali się dodatkowo Tom i Bill. Obaj podeszli ostrożnie do Nadiela. Przypadki utraty pamięci zawsze były skomplikowane. Nie to, żeby obaj mieli wcześniej z nimi do czynienia. Właściwie to pierwszy przypadek z jakim się zetknęli. Ale nigdy nie słyszeli, żeby utratę pamięci, można było łatwo wyleczyć. A skoro, nie słyszeli, to nie mogło to być łatwe. W czasie gdy Shea, łagodnie przemawiając do Nadiela, probowała go uspokoić. Ci dwaj zaczęli między sobą krótką i gwałtowną konferencję. Podczas szeptanej wymiany zdań ustalili, że tylko jakiś następny wstrząs, jest w stanie przywrócić kapłanowi pamięć. Teoretycznie mogliby poczekać na powrót maga. Ale nie wiadomo, ani kiedy mag wróci, ani czy do tego czasu da się utrzymać tu kapłana w spokoju. Propozycja Billa, ponownego walnięcia Nadiela w łeb, po chwili zastanowienia się upadła. Nie wiadomo czy nie spowodowałoby to jeszcze większych problemów, niż już są. Jednak nagle, oczy najemnika rozbłysły pomysłem. Uśmiechnął się złośliwie do karczmarza i poklepał go po ramieniu.
- Chodź, pomożesz mi. Musisz mocno przytrzymać tego kapłana. Podczas zabiegu może się wyrywać.
Zaniepokojony i zdziwiony Bill, jednak posłusznie podszedł do Nadiela. Tom spokojnie obszedł kapłana. Nagle obaj rzucili się zręcznie na kapłana i go mocno chwycili. Bill od przodu, Thomas z tyłu. Karczmarz objął go mocno, razem z rękoma, w pasie i wtulił twarz w pierś kapłana. Najemnik unieruchomił głowę Nadiela i nachylił się mu do ucha. Następnie wysilił swoje zdolności lingwistyczne i począł szeptać do ucha kapłana, to co wcześniej szeptał Werthcie. Tylko zaczał to jeszcze mocno ubarwiać. Część tego co namiętnym tonem mówił, docierała do Billa. Przez chwilę karczmarz zbaraniał, potem poczerwieniał mocno na twarzy i zaczął się rechotać. Efekt tego był taki, że zapluł kapłanowi cały przód koszuli. W momencie gdy Tom skończył szeptać czułe świństwa do ucha kapłana i na zakończenie pocałował go w policzek, to karczmy weszła Wertha. Widok Toma całującego innego faceta był doprawdy zdumiewający. Nawet fretka zapiszczała ze zdziwienia.
Poza sesją:
Co do Thorgala i Alberta - odpiszę wam od razu, jak tylko krucaFuks łaskawie coś napisze.
Reszta - nie wiem czy coś robicie, czy nie. Jeśli macie coś do roboty, to nie będę wam na razie przeszkadzał. Jeśli nie, to jak tylko zakończy się sprawa w karczmie, to przyśpieszam czas i będziecie już mogli pisac.
Z błędnym wzrokiem, kapłan rozglądał się po karczmie. Jego dziwne zachowanie musiało zwrócić uwagę, osób zebranych w knajpie. Przynajmniej tych trzeźwych. Krótko mówiąc, stanem kapłana, zainteresowali się dodatkowo Tom i Bill. Obaj podeszli ostrożnie do Nadiela. Przypadki utraty pamięci zawsze były skomplikowane. Nie to, żeby obaj mieli wcześniej z nimi do czynienia. Właściwie to pierwszy przypadek z jakim się zetknęli. Ale nigdy nie słyszeli, żeby utratę pamięci, można było łatwo wyleczyć. A skoro, nie słyszeli, to nie mogło to być łatwe. W czasie gdy Shea, łagodnie przemawiając do Nadiela, probowała go uspokoić. Ci dwaj zaczęli między sobą krótką i gwałtowną konferencję. Podczas szeptanej wymiany zdań ustalili, że tylko jakiś następny wstrząs, jest w stanie przywrócić kapłanowi pamięć. Teoretycznie mogliby poczekać na powrót maga. Ale nie wiadomo, ani kiedy mag wróci, ani czy do tego czasu da się utrzymać tu kapłana w spokoju. Propozycja Billa, ponownego walnięcia Nadiela w łeb, po chwili zastanowienia się upadła. Nie wiadomo czy nie spowodowałoby to jeszcze większych problemów, niż już są. Jednak nagle, oczy najemnika rozbłysły pomysłem. Uśmiechnął się złośliwie do karczmarza i poklepał go po ramieniu.
- Chodź, pomożesz mi. Musisz mocno przytrzymać tego kapłana. Podczas zabiegu może się wyrywać.
Zaniepokojony i zdziwiony Bill, jednak posłusznie podszedł do Nadiela. Tom spokojnie obszedł kapłana. Nagle obaj rzucili się zręcznie na kapłana i go mocno chwycili. Bill od przodu, Thomas z tyłu. Karczmarz objął go mocno, razem z rękoma, w pasie i wtulił twarz w pierś kapłana. Najemnik unieruchomił głowę Nadiela i nachylił się mu do ucha. Następnie wysilił swoje zdolności lingwistyczne i począł szeptać do ucha kapłana, to co wcześniej szeptał Werthcie. Tylko zaczał to jeszcze mocno ubarwiać. Część tego co namiętnym tonem mówił, docierała do Billa. Przez chwilę karczmarz zbaraniał, potem poczerwieniał mocno na twarzy i zaczął się rechotać. Efekt tego był taki, że zapluł kapłanowi cały przód koszuli. W momencie gdy Tom skończył szeptać czułe świństwa do ucha kapłana i na zakończenie pocałował go w policzek, to karczmy weszła Wertha. Widok Toma całującego innego faceta był doprawdy zdumiewający. Nawet fretka zapiszczała ze zdziwienia.
Poza sesją:
Co do Thorgala i Alberta - odpiszę wam od razu, jak tylko krucaFuks łaskawie coś napisze.
Reszta - nie wiem czy coś robicie, czy nie. Jeśli macie coś do roboty, to nie będę wam na razie przeszkadzał. Jeśli nie, to jak tylko zakończy się sprawa w karczmie, to przyśpieszam czas i będziecie już mogli pisac.

-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
Poza Sesją:
Z góry, sorry za offtopic, ale chciałem powiedzieć, a' propos offtopu MG, Jak my (Dagon i ja) dostaniemy stroje, no i jeszcze Wertha, to w sumie jesteśm gotowi.
Z góry, sorry za offtopic, ale chciałem powiedzieć, a' propos offtopu MG, Jak my (Dagon i ja) dostaniemy stroje, no i jeszcze Wertha, to w sumie jesteśm gotowi.
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."

Wertha
Widok Tom'a przytulajacego i calujacego faceta wywolal u niej niemaly szok. Idac jak w pijanym widzie dotarla do lady, wdrapala sie na krzeslo i niemalze kladac sie na blacie poczela rozmyslac. Tak, w koncu wszystko ukladalo sie w logiczna i spojna calosc! Najpierw przeciez zobaczyla ich razem siedzacych przy jednym stoliku... Gdy sie poklocila z Tom'em, kto do niej przyszedl? Wlasnie Nadiel! *A to maly wredny szpieg... * Bedac u kaplana w pokoju widziala, ze razem z nim mieszka ktos jeszcze, lecz zostala tak szybko wyproszona, ze nie miala okazji sie temu lepiej przyjrzec. *Teraz juz wiadomo... Nie chcial, bym zobaczyla rzeczy Tom'a* - Wertha pomyslala walac glowa w blat. No i kolejne, Nadiel ewidentnie staral sie jej pozbyc z karczmy. Rozciety rekaw, spiryt miast wody... To wszystko bylo z gory zaplanowane. *Tylko co z ta mikstura?* - zastanawiala sie.
Wziela lezaca obok niej wykalaczke, poczela obracac ja w dloni i ogladac z kazdej strony. Mine miala przy tym taka, jakby ten kawalek drwna byl dla niej niezwykle cenny i ktos go w wyjatkowo bestialski sposob zabil... Werthe dopadly wyrzuty sumienia. Przeciez to pewnie z jej winy Tom zaczal ogladac sie za facetami. Odtracila go, zranila, zabla jego uczucie i zaufanie. No ale jesli z Nadielem bedzie szczesliwszy... *Ech, ciekawe, ile jeszcze zdolam wlac w siebie alkoholu...?*
- Wertho? - uslyszala nad soba zaniepokojony glos Bill'a. - Nad czym tak rozmyslasz?
- Ech, cikawe, ile jeszcze zdolam wlac w siebie alkoholu...? - powtorzyla matowym, bezbarwnym glosem.
- Eee... o_O Moze nie powinnas juz pic...
W odpowiedzi kobieta jedynie ciezko westchnela i odwrocila glowe w druga strone kladac sie na blacie. Bill mocno zaintrygowany jej czestymi zmianami nastroju przysiadl niedaleko, by miec ja caly czas na oku.
W glowie Werthy pojawil sie idylliczny obrazek: Tom z Nadielem idacy w promieniach slonca, trzymajacy sie za rece, usmiechajacy sie do siebie, stapajacy po miekkiej soczysto zielonej trawie, a nad nimi fruwajace i radosnie cwierkajace ptaszki... Westchnela. Juz niemal postanowila, ze zniknie z zycia Tom'a, ze cichutko odejdzie i nie bedzie mu juz wiecej przeszkoda do szczescia. Mala Wertha siedzaca na jej prawym ramieniu i przygrywajaca przez caly czas na harfie usmiechnela sie czule. Ubrana byla w dluga blekitna szate, miala dlugie rozpuszczone wlosy i bil od niej niezwykly spokoj i dobro. Wlasciwie to w ogole nie byla podobna do Werthy, ale tak zazwyczaj to wyglada w zalozeniu. Istotka bedaca jedynie wytworem wyobrazni zakonczyla swa lzawa i nastrojowa gre, wsala, poglaskala najemniczke po wlosach i juz miala zniknac, gdy na drugim ramieni pojawila sie druga Wertha. Ubrana w spodnie i kurtke w kolorach czarnym i czerwonym, dzierzyla w rece miecz zamiast lutni. Wlosy miala bardzo krotko obciete i wlasciwie byla niezwykle podobna do najemniczki. Zla postac nachylila sie nad uchem Werthy i szepnela jej kilka slow. Usmiechnela sie paskdnie i pokazujac bardzo wulgarny gest dobrej istoce zniknela. Dobra istota zaczerwienila sie, westchnela, pokrecila glowa i takze zniknela.
Wertha podniosla glowe. *Tak byc nie moze! Jakis kaplan nie moze byc lepszy ode mnie!!!! Juz ja Tom'a naprostuje na wlasciwa droge... Jesli on nie przyjdzie w nocy, to ja do niego pojde. Odbije go!!!*
Z takim mocnym postanowieniem, nabrawszy nowych sil i checi do zycia, Wertha wstala. Spojrzala na Bill'a, wyszczerzyla zeby w bardzo wrednym usmiechu i stwierdzila:
- Jesli ktos bedzie mnie szukal, to ide teraz do lazni. Mozna sie mnie spodziewac za jakies dwie do trzech godzin
Nie czekajac na reakcje Bill'a poprawila swa sakwe i udala sie prosto do lazni. Byla w niej raptem dwa razy, bo nigdy nie lubila trwonic pieniedzy na cos tak przyziemnego jak mycie. Wszak kazdemu zdrowemu na rozsadku czlowiekowi do szczescia w zupelnosci wystarczala miska z woda i troche piachu! Ale tym razem cel wymagal specjalnych srodkow...
Widok Tom'a przytulajacego i calujacego faceta wywolal u niej niemaly szok. Idac jak w pijanym widzie dotarla do lady, wdrapala sie na krzeslo i niemalze kladac sie na blacie poczela rozmyslac. Tak, w koncu wszystko ukladalo sie w logiczna i spojna calosc! Najpierw przeciez zobaczyla ich razem siedzacych przy jednym stoliku... Gdy sie poklocila z Tom'em, kto do niej przyszedl? Wlasnie Nadiel! *A to maly wredny szpieg... * Bedac u kaplana w pokoju widziala, ze razem z nim mieszka ktos jeszcze, lecz zostala tak szybko wyproszona, ze nie miala okazji sie temu lepiej przyjrzec. *Teraz juz wiadomo... Nie chcial, bym zobaczyla rzeczy Tom'a* - Wertha pomyslala walac glowa w blat. No i kolejne, Nadiel ewidentnie staral sie jej pozbyc z karczmy. Rozciety rekaw, spiryt miast wody... To wszystko bylo z gory zaplanowane. *Tylko co z ta mikstura?* - zastanawiala sie.
Wziela lezaca obok niej wykalaczke, poczela obracac ja w dloni i ogladac z kazdej strony. Mine miala przy tym taka, jakby ten kawalek drwna byl dla niej niezwykle cenny i ktos go w wyjatkowo bestialski sposob zabil... Werthe dopadly wyrzuty sumienia. Przeciez to pewnie z jej winy Tom zaczal ogladac sie za facetami. Odtracila go, zranila, zabla jego uczucie i zaufanie. No ale jesli z Nadielem bedzie szczesliwszy... *Ech, ciekawe, ile jeszcze zdolam wlac w siebie alkoholu...?*
- Wertho? - uslyszala nad soba zaniepokojony glos Bill'a. - Nad czym tak rozmyslasz?
- Ech, cikawe, ile jeszcze zdolam wlac w siebie alkoholu...? - powtorzyla matowym, bezbarwnym glosem.
- Eee... o_O Moze nie powinnas juz pic...
W odpowiedzi kobieta jedynie ciezko westchnela i odwrocila glowe w druga strone kladac sie na blacie. Bill mocno zaintrygowany jej czestymi zmianami nastroju przysiadl niedaleko, by miec ja caly czas na oku.
W glowie Werthy pojawil sie idylliczny obrazek: Tom z Nadielem idacy w promieniach slonca, trzymajacy sie za rece, usmiechajacy sie do siebie, stapajacy po miekkiej soczysto zielonej trawie, a nad nimi fruwajace i radosnie cwierkajace ptaszki... Westchnela. Juz niemal postanowila, ze zniknie z zycia Tom'a, ze cichutko odejdzie i nie bedzie mu juz wiecej przeszkoda do szczescia. Mala Wertha siedzaca na jej prawym ramieniu i przygrywajaca przez caly czas na harfie usmiechnela sie czule. Ubrana byla w dluga blekitna szate, miala dlugie rozpuszczone wlosy i bil od niej niezwykly spokoj i dobro. Wlasciwie to w ogole nie byla podobna do Werthy, ale tak zazwyczaj to wyglada w zalozeniu. Istotka bedaca jedynie wytworem wyobrazni zakonczyla swa lzawa i nastrojowa gre, wsala, poglaskala najemniczke po wlosach i juz miala zniknac, gdy na drugim ramieni pojawila sie druga Wertha. Ubrana w spodnie i kurtke w kolorach czarnym i czerwonym, dzierzyla w rece miecz zamiast lutni. Wlosy miala bardzo krotko obciete i wlasciwie byla niezwykle podobna do najemniczki. Zla postac nachylila sie nad uchem Werthy i szepnela jej kilka slow. Usmiechnela sie paskdnie i pokazujac bardzo wulgarny gest dobrej istoce zniknela. Dobra istota zaczerwienila sie, westchnela, pokrecila glowa i takze zniknela.
Wertha podniosla glowe. *Tak byc nie moze! Jakis kaplan nie moze byc lepszy ode mnie!!!! Juz ja Tom'a naprostuje na wlasciwa droge... Jesli on nie przyjdzie w nocy, to ja do niego pojde. Odbije go!!!*
Z takim mocnym postanowieniem, nabrawszy nowych sil i checi do zycia, Wertha wstala. Spojrzala na Bill'a, wyszczerzyla zeby w bardzo wrednym usmiechu i stwierdzila:
- Jesli ktos bedzie mnie szukal, to ide teraz do lazni. Mozna sie mnie spodziewac za jakies dwie do trzech godzin

Nie czekajac na reakcje Bill'a poprawila swa sakwe i udala sie prosto do lazni. Byla w niej raptem dwa razy, bo nigdy nie lubila trwonic pieniedzy na cos tak przyziemnego jak mycie. Wszak kazdemu zdrowemu na rozsadku czlowiekowi do szczescia w zupelnosci wystarczala miska z woda i troche piachu! Ale tym razem cel wymagal specjalnych srodkow...

-
- Tawerniany Che Wiewióra
- Posty: 1529
- Rejestracja: niedziela, 13 listopada 2005, 16:55
- Numer GG: 0
- Lokalizacja: Warszawa
[Wertha]
Szybkim krokiem udałaś się w stronę łaźni. Wiedziałaś, że w Romagen jest tylko jedna i to w dodatku droga. Lecz jak powszechnie wiadomo "Cel uświęca środki." A cel miałeś przecież bardzo poważny. Walkę o swój honor i dumę. Przecież to niemożliwe, żeby jakiś kapłan odbił Ci twojego (co prawda byłego, ale zawsze) mężczyznę. Trzeba walczyć. Po drodze do znajdującej się na drugim końcu miasta łaźni, musiałaś przejść przez Targ. Niezbyt Ci się uśmiechało, przebywanie w tym miejscu drugi raz w ciągu jednego miesiąca. No, ale trudno. Przechodząc pomiędzy stoiskami i odstraszając natrętnych sprzedawców, za pomocą morderczego wzroku, w pewnym momencie zatrzymałaś się. Przed tobą było stoisko z różnymi mydłami, perfumami, płynami i olejkami do kąpieli. Wpadł Ci do głowy jeszcze jeden pomysł. Uśmiechnęłaś się paskudnie. To powinno być gwoździem do trumny tej miłości pomiędzy Nadielem a Thomasem. Przez dłuższą chwilę przyglądałaś się wystawionym towarom i w końcu zdecydowałaś się zakupić płyn do kąpieli o przyjemnym zapachu młodej róży. Zadowolona ruszyłaś dalej. Tym razem jednak poczęłaś sie rozglądać za spożywczymi stoiskami. W końcu znalazłaś jedno z owocami wyglądającymi na w miarę świeże. Machnięciem ręki odgoniłaś natrętnego sprzedawcę i sama wybrałaś to co Cię zainteresowało. Twój zakup złożył się z paru cytryn, dwóch pomarańczy i dużego soczystego grapefruita. Po zapłaceniu udałaś się już prosto do łaźni.
Budynek w którym znajdowała się łaźnia, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniał. Jak wszystkie pozostałe domy w mieście, był czysty i ekstrawagancko zdobiony. Także na nim znajdowały się różne kolorowe wstążki i inne śmiecie. Nad dużymi, rzeźbionymi wrotami do środka znajduje się pięknie wyrzeźbiony napis "Łaźnia". Napis jest tak pięknie i w tak wymyślny sposób zrobiony, że z ledwością można go odczytać. Może to i dobrze. Odstrasza to kiepsko lub w ogóle nie czytający motłoch. Oczywiście ceny robią to samo, ale to zawsze dodatkowe zabezpieczenie. Wystrój budynku zmienia się jednak gwałtownie gdy sie do niego wejdzie. Marmury, dębina, grube wykładziny, złote zdobienia. Wnętrze łaźni jest zrobione z olbrzymim przepychem. No, ale w końcu takie powinno być. Tylko gdy weszłaś do środka, podszedł do Ciebie bogato ubrany służący. Był to krótko przycięty blondyn, mniej więcej twojego wzrostu. Nad jego lewym okiem zauważyłaś dziwną plamkę. Ręce miał czyste i gładkie. Nie były to ręce osoby pracującej fizycznie. Odebrał od Ciebie opłatę za kąpiel (4 sztuki złota!!) i zaprowadził Cię do szatni. Pomimo, że kąpiel w dużej łaźni jest koedukacyjna, szatnie są dwie. Oddzielna dla kobiet i mężczyzn.
Poza sesją:
Widzieliście dopiero jak Reinhard wchodząc do głownej sali, zakłada koszulę. Spodnie już miał na sobie. Nie wiecie nawet czy wylazł z tego samego pokoju, do którego weszła Wertha. Nigdy też nie zwrócił się (przy was) do Werthy per "mamo", ani ona do niego per "synu". To by było na tyle. Żeby nie robić bezsensownego offtopicu, uprzedzam, że najlepiej dodawać coś na koniec normalnych postów, albo pisać na rekrutacji.
Szybkim krokiem udałaś się w stronę łaźni. Wiedziałaś, że w Romagen jest tylko jedna i to w dodatku droga. Lecz jak powszechnie wiadomo "Cel uświęca środki." A cel miałeś przecież bardzo poważny. Walkę o swój honor i dumę. Przecież to niemożliwe, żeby jakiś kapłan odbił Ci twojego (co prawda byłego, ale zawsze) mężczyznę. Trzeba walczyć. Po drodze do znajdującej się na drugim końcu miasta łaźni, musiałaś przejść przez Targ. Niezbyt Ci się uśmiechało, przebywanie w tym miejscu drugi raz w ciągu jednego miesiąca. No, ale trudno. Przechodząc pomiędzy stoiskami i odstraszając natrętnych sprzedawców, za pomocą morderczego wzroku, w pewnym momencie zatrzymałaś się. Przed tobą było stoisko z różnymi mydłami, perfumami, płynami i olejkami do kąpieli. Wpadł Ci do głowy jeszcze jeden pomysł. Uśmiechnęłaś się paskudnie. To powinno być gwoździem do trumny tej miłości pomiędzy Nadielem a Thomasem. Przez dłuższą chwilę przyglądałaś się wystawionym towarom i w końcu zdecydowałaś się zakupić płyn do kąpieli o przyjemnym zapachu młodej róży. Zadowolona ruszyłaś dalej. Tym razem jednak poczęłaś sie rozglądać za spożywczymi stoiskami. W końcu znalazłaś jedno z owocami wyglądającymi na w miarę świeże. Machnięciem ręki odgoniłaś natrętnego sprzedawcę i sama wybrałaś to co Cię zainteresowało. Twój zakup złożył się z paru cytryn, dwóch pomarańczy i dużego soczystego grapefruita. Po zapłaceniu udałaś się już prosto do łaźni.
Budynek w którym znajdowała się łaźnia, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniał. Jak wszystkie pozostałe domy w mieście, był czysty i ekstrawagancko zdobiony. Także na nim znajdowały się różne kolorowe wstążki i inne śmiecie. Nad dużymi, rzeźbionymi wrotami do środka znajduje się pięknie wyrzeźbiony napis "Łaźnia". Napis jest tak pięknie i w tak wymyślny sposób zrobiony, że z ledwością można go odczytać. Może to i dobrze. Odstrasza to kiepsko lub w ogóle nie czytający motłoch. Oczywiście ceny robią to samo, ale to zawsze dodatkowe zabezpieczenie. Wystrój budynku zmienia się jednak gwałtownie gdy sie do niego wejdzie. Marmury, dębina, grube wykładziny, złote zdobienia. Wnętrze łaźni jest zrobione z olbrzymim przepychem. No, ale w końcu takie powinno być. Tylko gdy weszłaś do środka, podszedł do Ciebie bogato ubrany służący. Był to krótko przycięty blondyn, mniej więcej twojego wzrostu. Nad jego lewym okiem zauważyłaś dziwną plamkę. Ręce miał czyste i gładkie. Nie były to ręce osoby pracującej fizycznie. Odebrał od Ciebie opłatę za kąpiel (4 sztuki złota!!) i zaprowadził Cię do szatni. Pomimo, że kąpiel w dużej łaźni jest koedukacyjna, szatnie są dwie. Oddzielna dla kobiet i mężczyzn.
Poza sesją:
Niby tak, ale wy przecież tego nie widzieliścieLothar pisze:Poza sesją:
W karczmie Reinhard stał półnagi pod pokojem Werthy, a że na kochanka to jest raczej za młody to jest pewnie jej synem...![]()


Wertha
Najemniczka postanowila jak najszybciej sie uporac z laznia. Przepych nie dzialal na nia zbyt dobrze, byla na cos takiego po prostu zbyt praktyczna. Najpierw zajela sie pachnidelkiem, ktore sobie kupila na targu. Ostroznie odkorkowala mala buteleczke i powachlala jej zawartosc. Tak jak slyszala, zapach rozy byl mdly i delikany, wiec postanowila zrobic to, o czym ojciec opowiadal. Ponoc kiedys matka Werthy dodawala do rozanych pachnidel, bardzo tanich i ogolnie dostepnych, kilka kropli ze skorek z cytrosow. Cytryna nadawala zapachowi odrobine swiezosci, pomarancz slodycz, a grapefriut nutke goryczy. Zapach, ktory powstawal z tej mieszanki ukochal sobie Henry, ojciec Werthy, a jej samej kojarzyl sie z matka. Nie bylo to silne wspomnienie, lecz wystarczajace, by postarac sie odtworzyc pachnidlo.
Gdy juz olejek byl gotowy, najemniczka rozebrala sie, starannie skladajac ubrania w jedna kupke. Pusia zdenerwowana ciaglymi wstrzasami i zmiana otoczenia na bardziej cieple i wilgotne cos piszczala, lecz halas z lazni skutecznie ja zagluszyl i Wertha calkowicie zapomniala o fretce. Najemniczka obejrzala swe nagie cialo w duzym lustrze. Przez te wszyskie lata nie zostalo ono naznaczone wieloma bliznami, aczkolwiek kilka bylo widocznych. Na przyklad ta na prawej lopatce, ktora zafundowal jej Tom w czasie sparingu. Albo ta na karku, tez od niego. Albo ta na udzie... w sumie to byl tylko zart, pretekst do wspolnego oddalenia sie do namiotu... Westchnela.
Ubrala na siebie szlafroczek, wziela recznik, pachnidlo odstawila na swoja poleczke, coby sie "przegryzlo" i poszla do glownej lazni. Przez kleby pary niewiele widziala i potwornie sie slizgala na mokrej posadzce, lecz w koncu udalo jej sie dostac do wody bez wiekszych przeszkod. Ponownie obnazyla swe cialo, co nieuchronnie skierowalo na nia wiele spojrzen. Osoby zebrane w pomieszczeniu przygladaly jej sie z duzym zaciekawieniem, jakby para im bynajmniej nie przeszkadzala. Pewnie spedzali tyle czasu w tych wilgotnych oparach, ze sie do niech przyzwyczaili. Wertha szybko ukucnela i wslizgnela sie do basenu goracej wody. Nadal czula na sobie wiele spojrzen i zaczynalo ja to irytowac. Uslyszala tez kilka zlosliwych rozchichotanych uwag pod swoim adesem. Panienki nie byly do konca pewne, czy to cos co wlasnie weszlo to mezczyzna czy kobieta. Wszak cialo mialo kobiece, lecz raczej plci pieknej nie wypada byc tak... zbudowanym. I tu Wertha im w duchu przyznala racje, byla lepiej umiesniona niz nie jeden wojownik
Do jej uszu dotarlo tez i kilka pochlebnych uwag, lecz pomalu miala dosyc. Moczyla sie jeszcze przez pare minut i gdy uznala, ze caly brud od niej odpadl i ze moze go im wszystkim zostawic, zapragnela szybko przeniesc sie do osobnej balii...
Najemniczka postanowila jak najszybciej sie uporac z laznia. Przepych nie dzialal na nia zbyt dobrze, byla na cos takiego po prostu zbyt praktyczna. Najpierw zajela sie pachnidelkiem, ktore sobie kupila na targu. Ostroznie odkorkowala mala buteleczke i powachlala jej zawartosc. Tak jak slyszala, zapach rozy byl mdly i delikany, wiec postanowila zrobic to, o czym ojciec opowiadal. Ponoc kiedys matka Werthy dodawala do rozanych pachnidel, bardzo tanich i ogolnie dostepnych, kilka kropli ze skorek z cytrosow. Cytryna nadawala zapachowi odrobine swiezosci, pomarancz slodycz, a grapefriut nutke goryczy. Zapach, ktory powstawal z tej mieszanki ukochal sobie Henry, ojciec Werthy, a jej samej kojarzyl sie z matka. Nie bylo to silne wspomnienie, lecz wystarczajace, by postarac sie odtworzyc pachnidlo.
Gdy juz olejek byl gotowy, najemniczka rozebrala sie, starannie skladajac ubrania w jedna kupke. Pusia zdenerwowana ciaglymi wstrzasami i zmiana otoczenia na bardziej cieple i wilgotne cos piszczala, lecz halas z lazni skutecznie ja zagluszyl i Wertha calkowicie zapomniala o fretce. Najemniczka obejrzala swe nagie cialo w duzym lustrze. Przez te wszyskie lata nie zostalo ono naznaczone wieloma bliznami, aczkolwiek kilka bylo widocznych. Na przyklad ta na prawej lopatce, ktora zafundowal jej Tom w czasie sparingu. Albo ta na karku, tez od niego. Albo ta na udzie... w sumie to byl tylko zart, pretekst do wspolnego oddalenia sie do namiotu... Westchnela.
Ubrala na siebie szlafroczek, wziela recznik, pachnidlo odstawila na swoja poleczke, coby sie "przegryzlo" i poszla do glownej lazni. Przez kleby pary niewiele widziala i potwornie sie slizgala na mokrej posadzce, lecz w koncu udalo jej sie dostac do wody bez wiekszych przeszkod. Ponownie obnazyla swe cialo, co nieuchronnie skierowalo na nia wiele spojrzen. Osoby zebrane w pomieszczeniu przygladaly jej sie z duzym zaciekawieniem, jakby para im bynajmniej nie przeszkadzala. Pewnie spedzali tyle czasu w tych wilgotnych oparach, ze sie do niech przyzwyczaili. Wertha szybko ukucnela i wslizgnela sie do basenu goracej wody. Nadal czula na sobie wiele spojrzen i zaczynalo ja to irytowac. Uslyszala tez kilka zlosliwych rozchichotanych uwag pod swoim adesem. Panienki nie byly do konca pewne, czy to cos co wlasnie weszlo to mezczyzna czy kobieta. Wszak cialo mialo kobiece, lecz raczej plci pieknej nie wypada byc tak... zbudowanym. I tu Wertha im w duchu przyznala racje, byla lepiej umiesniona niz nie jeden wojownik


-
- Marynarz
- Posty: 385
- Rejestracja: czwartek, 5 stycznia 2006, 11:21
- Lokalizacja: Tam, gdzie słońce świeci inaczej
- Kontakt:
"Hm...chyba 2 złotych monet to nie wezmą za ogolenie?", pomyślał sie i uśmiechnał sie.
- Dagon! Idziesz do fryzjera? - klepnął maga w bark. Kilka szybkich kroków i znalazł sie w środku istnego piekła na środku drogi. Humanoidy nie patrzyły na nic...Zero zainteresowania osoba która chciałaby, przejść na drugą stroną. Chcąc, nie chcąć, musiał kilka metrów "popłynąć", jak w silnym nurcie, aż w końcu dostał się na ten "drugi brzeg" około 15 metrów za określonym celem. "Wole pływać w Talabek'u w zimie, niż przechodzic w poprzek drogę, podczas festynu w tym Romagen". Pomimo narzekania, dostał sie na drugi brzeg i nie czekajac na Dagona poszedł w
"górę rzeki", aż stanął pod szyldem "Zakład Fryzjerski". Zaśmiał sie w głos. Pewnym przeszedł przez drzwi, podziwiajac jakże piękne okucia. Drzwi rzeźbione w misterne wzorki, aż nie dawały oderwać wzroku od ich, jakże pięknego, oblicza. Gd uczynił krok, aby przestąpić próg obejrzał sie. Parsknał i pokiwał z dezaprobata głową. Okazało sie, że droga (odliczając chodniki) miała jakieś 5 metrów szerokości, a jemu przejscie jej zajeło jakieś 15 minut. Teraz już, bez żadnych zbędnych ruchów wszedł do zakładu.
- Ile za golenie? - uśmiechnął sie do osób którego, w jego mniemaniu, obsługiwały w tym "gabinecie". Podłoga lekko skrzypnęła, gdy przeniósł cieżar ciała na lewą nogę. Nie wiedział, nawet po co i dlaczego tak robił. Jeśli przeniósł cieżar właśnie na lewą nogę, czuł sie tak jakby siedział. Sam kiedyś zrobił doswiadczenie i stał tak przez jakieś 2 godziny. Tak jak przypuszczał nie czuł sie w ogóle zmęczony. Po części lubił stać w taki sposób. Prawa noga ledwo co dotykała ziemi, przez co mógł bardzo szybko obrócić się o 180 stopni, co w jego profsji było dość dobrym nawykiem. Kiedys tracił równowagę przy tym "piruecie", lecz praktyka czyni mistrza. Zaczesał dłońmi włosy po bokach do tyłu i stanął z załozony rękami. Gdy niczemu nie winny kosmyk włosów opadł mu na czoło, szybkim, mozna powiedzieć brutalnym ruchem (
) głowy, odrzucił go do tyłu, przez co włosy bo bokach znów opadły...Zrezygnował z walki z tym, jakże licznym wrogiem.
- Dagon! Idziesz do fryzjera? - klepnął maga w bark. Kilka szybkich kroków i znalazł sie w środku istnego piekła na środku drogi. Humanoidy nie patrzyły na nic...Zero zainteresowania osoba która chciałaby, przejść na drugą stroną. Chcąc, nie chcąć, musiał kilka metrów "popłynąć", jak w silnym nurcie, aż w końcu dostał się na ten "drugi brzeg" około 15 metrów za określonym celem. "Wole pływać w Talabek'u w zimie, niż przechodzic w poprzek drogę, podczas festynu w tym Romagen". Pomimo narzekania, dostał sie na drugi brzeg i nie czekajac na Dagona poszedł w
"górę rzeki", aż stanął pod szyldem "Zakład Fryzjerski". Zaśmiał sie w głos. Pewnym przeszedł przez drzwi, podziwiajac jakże piękne okucia. Drzwi rzeźbione w misterne wzorki, aż nie dawały oderwać wzroku od ich, jakże pięknego, oblicza. Gd uczynił krok, aby przestąpić próg obejrzał sie. Parsknał i pokiwał z dezaprobata głową. Okazało sie, że droga (odliczając chodniki) miała jakieś 5 metrów szerokości, a jemu przejscie jej zajeło jakieś 15 minut. Teraz już, bez żadnych zbędnych ruchów wszedł do zakładu.
- Ile za golenie? - uśmiechnął sie do osób którego, w jego mniemaniu, obsługiwały w tym "gabinecie". Podłoga lekko skrzypnęła, gdy przeniósł cieżar ciała na lewą nogę. Nie wiedział, nawet po co i dlaczego tak robił. Jeśli przeniósł cieżar właśnie na lewą nogę, czuł sie tak jakby siedział. Sam kiedyś zrobił doswiadczenie i stał tak przez jakieś 2 godziny. Tak jak przypuszczał nie czuł sie w ogóle zmęczony. Po części lubił stać w taki sposób. Prawa noga ledwo co dotykała ziemi, przez co mógł bardzo szybko obrócić się o 180 stopni, co w jego profsji było dość dobrym nawykiem. Kiedys tracił równowagę przy tym "piruecie", lecz praktyka czyni mistrza. Zaczesał dłońmi włosy po bokach do tyłu i stanął z załozony rękami. Gdy niczemu nie winny kosmyk włosów opadł mu na czoło, szybkim, mozna powiedzieć brutalnym ruchem (
"One day the sun will shine on you
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
Turn all your tears to laughter
One day you dreams may all come true
One day the sun will shine on you..."
